Przy Morskiem Oku (Zachariasiewicz, 1894)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zacharyasiewicz
Tytuł Przy Morskiem Oku
Podtytuł Nowela
Pochodzenie Almanach Tatrzański, rocznik tatrzaństwa illustrowany 1894/95
Redaktor Jan Grzegorzewski
Wydawca J. Gażek
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Przecież te dwie kobiety nie są siostry rodzone? Jedna wysmukła o twarzy gładkiej nieco podmalowanej, z resztkami minionej piękności sprawia wrażenie dobrze zakonserwowanej damy wielkoświatowej. Druga niskiego wzrostu, wcale nieładna, z twarzą pomarszczoną troskami. Włos na skroniach biały, a ręce szorstkie od pracy. Pierwsza ma bluzkę jedwabną i rękawy wysoko wystające, druga ubrana w kaftanik z materyi wełnianej, gładko skrojonej. A jednak są to siostry rodzone.
— Jesteś niepoprawna, moja Anetko, mówi starsza i brzydka, tyle pieniędzy poszło na te fantazye, a teraz jeszcze ci coś po głowie lata. Zkądże wziąć na to?
— Moja droga Dosiu, odpowiada Anetka, ty tego nigdy nie zrozumiesz. Jeżeli się ma córkę na wydaniu, to trzeba ją światu okazać. A przecież lepiej panna wygląda na balkonie pierwszorzędnego hotelu, przy tabldocie, w loży teatru, lub na wyścigach konnych, a wreszcie przy tomboli dobroczynnej w stolicy, niżeli w nizkich izdebkach odrapanego folwarku. Tam mogą za nią być miliony — a tu wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi. Wiedzą ile długów zapisane w hipotece, a ile niezapisanych żydowskich.
Pani Dorota załamała ręce, aż palce jeden po drugim trzaskać zaczęły.
— Zapomniałaś, Anetko, rzekła po chwili, że to was zgubiło. Nieboszczka matka — świeć jej Panie — podzieliła nas na dwie kategorye. Tyś była od salonu i parady, ja od kuchni i gospodarstwa. Tyś się uczyła grać i śpiewać, ja musiałam masło robić i być przy podoju. Tyś miała zrobić wielki los na większym świecie, ja miałam wyjść za hreczkosieja i być skrzętną gospodynią. I cóż się stało?
Pani Aneta zawiesiła swoje podłużne niebieskie oczy w powietrzu, jakby tam na jaki obrazek patrzyła. Siostra jej rozpruła kilka oczek pończoszki, które się źle zawiązały.
— Pojechałaś z matką do wód morskich, prawiła dalej pani Dorota, a ja zostałam na folwarku, aby z pola zbierać, sprzedawać i wam pieniądze posełać. W Ostendzie poznałaś twego przyszłego męża. Przypominam sobie, coś mi o nim pisała. Zachwycałaś się jego pańską postawą, czarnym wąsikiem i świetną koligacyą. Mama była pewną, że jest bogaty, bo świetnie mieszkał i wiele pieniędzy wydawał. Z tem wszystkiem nie ubliżam jego pamięci — świeć mu Panie! Ale tego nie zaprzeczysz, że był lekkoduch, a mająteczek mały miał na schyłku. Nie było za co do morza jeździć, a kąpiel w Wisłoce wcale byłaby dobrą dla niego. Nie zły był zresztą człowiek, miał dobre serce, ale majątek puścił swój i twój — na chorobę matki i na pogrzeb musiałam z mojej cząstki wyliczyć.
Pani Aneta wstała i z szelestem przeszła po pokoju.
— Rozrywasz dawne blizny, rzekła z wyrzutem do siostry, chyba na to, aby mnie bolały, bo ciebie może to nie boli... A zresztą jakżeś ty wyszła nie odstępując gospodarstwa i kuchni? Nie wyszłaś za mąż, nawet hreczkosiej nie pokusił się o ciebie, zostałaś starą panną!
Zaiskrzyły się szare oczy pani Doroty.
— Zostałam starą panną z własnej woli, odparła gniewnie, — bom nie chciała być oszukaną. Nietylko hreczkosieje, ale nawet wcale pokaźni panicze kołatali do mego serca. Wiedziałam jednak, że każdemu z nich nie chodziło o mnie, ale o mój folwark. Po ślubie byłabym sprzętem niepotrzebnym. A inny szlachetniejszy człowiek nie zbliżył się do mnie, może dlatego, że nie byłam — ładną. Mówiono mi nawet, że pewien zacny człowiek, tylko dlatego o moją rękę nie chciał się starać, bo by go posądzono, że stara się tylko o posag. Trzeba się było z losem pogodzić, i w nieustannej pracy szukać ukojenia.
Pani Aneta z rozrzewnieniem patrzała na siostrę.
— Biednaś ty, moja Dosiu, rzekła po chwili, nie każda z nas może tak mężnie znosić swój los. Ubóstwiam twoją cnotę, ale sama niemogłabym być taką. Inne mamy poglądy, inne przeznaczenie. Byłam krótko — bardzo krótko szczęśliwą, a dzisiaj jedyną moją myślą — wydać Leoncię dobrze za mąż i umrzeć.
Wyjęła chustkę batystową i przyłożyła do oczu. Zaczęła płakać. Pani Dorota zerwała się z krzesła, wzięła ją w objęcia i przycisnęła do piersi.
— To twoje czułe serce zgubiło cię, mówiła ściskając i całując siostrę, czujesz za nadto wiele, za miliony, jak mówi nasz Adam. Ja tak tkliwego serca nie mam, tylko jak obaczę biednego żebraka, nędzną sierotę, lub babulkę ledwie dyszącą to mi się serce ściska. Daję co mam nie licząc, bo wiem, że przez to nie zubożeję, a innym łzy osuszę!... Ty co innego, ty jesteś jak mimoza, która się lęka dotknięcia. Ty czujesz boleść tam, gdzie żadne oko ludzkie nic nie widzi, biedna Anetko.
I ściskała ją dalej i tuliła do siebie, jak rozkapryszone dziecko.
— Cóż ja temu winna, szlochała pani Aneta, że mam tak tkliwe serce? Dziś, jak widzisz, nie śpię po całych nocach i o tem tylko myślę, aby moja Leoncia, ta młoda egzotyczna roślinka, znalazła godną siebie podporę, póki ja oczu nie zamknę.
I zaczęła znowu rzewnie płakać. Pani Dorota nie mogła sobie już dać rady. Uściski i pieszczoty już nic nie pomogły. Pani Aneta płakała konwulsyjnie.
— Bój się Boga, Anetko, wołała ze łzami pani Dorota, bo mi serce rozdzierasz. Czyż to ja taka zła, czy ci czego odmawiam? Przecież jestem twoją siostrą i życie chętnie za ciebie bym dała! Ty tylko jedna zostałaś mi z całej naszej rodziny!...
— Jeżeli tak jest jak mówisz, łkała pani Aneta, jeżeli mnie kochasz... dlaczegoż sprzeciwiasz się naszemu wyjazdowi za granicę?
— Chciałaś powiedzieć — dlaczego nie chcę dać na tę podróż pieniędzy?
Pani Aneta zasłoniła twarz chustką i płakała dalej.
— A, dać pieniędzy niechcę dlatego, że szkoda ich tak marnie wyrzucać. A to, co za te pieniądze tam kupić możesz, to będzie licha warte!
— Zostaw to doświadczonej matce, odpowiedziała z płaczem pani Aneta, a nie odbieraj mnie sposobności znalezienia szczęścia dla mojej jedynaczki.
— Czyż koniecznie chcesz Leoncię wozić po wystawach za granicę? Czyż Leoncia zasłużyła na to, aby ją nieznanemu kupcowi sprzedawać? Przysłowie gospodarskie mówi: konia z wadą ukrytą sprzedawaj jak najdalej, ale kupuj go jak najbliżej. Każdy tutaj wie, że to co mam będzie kiedyś Leonii. Według tego niech sobie wybierze, a co za granicą kupicie, to będzie pewnie licha warte.
— Wiem, siostrunciu, że jesteś dobra i zacna, niech ci to Bóg wynagrodzi. Ale powiedz mi, kto tu zobaczy Leoncię i kto byłby dla niej stosowny? Czy pan Walenty z Chwastów, który się po jarmarkach upija i na kredyt cienkiego węgrzyna u Arona bierze?... Czy pan Tomasz z Kartoflanki, który oprócz rodziców ma trzy ciotki rezydentki, a sam w jałowiczych butach chodzi?.. Czy January z Burakowic, który ma sześciu braci i trzy siostry niezamężne na jednym folwareczku?... Nie, Leoncia ma wychowanie wielko-światowe. Mówi po francuzku jak paryżanka, a w mojej obecności mówiła po angielsku z rodowitym anglikiem, który wprawdzie jej nie zawsze zrozumiał, ale dlatego jak się okazało, że był głuchy. Jej szyk i maniery zwracają uwagę wszystkich — ona może wielki los zrobić!
— Co mówisz, kobieto! tak mówiły nieraz nasze matki, babki i prababki i potraciły fortuny! Karawana nigdy nie idzie tym szlakiem, na którym widać kości pomarłych z głodu, pragnienia ludzi i wielbłądów! Czas już mieć rozum.
— Spuść się na mnie, mam doświadczenie, a nie odbieraj mi ostatniej nadziei szczęścia dla mojej Leonci!
I zaczęła znowu rzewnie płakać pani Aneta. Pani Dorota rzuciła pończochę i gorączkowo przebiegła pokój wszerz i wzdłuż.
— Karanie boże, — wołała łamiąc ręce. Ty wydzierasz mi serce z piersi! Nikt na mnie nie płakał i płakać nie powinien! Powiedziałam ci co myślę — a teraz powiedz mi.. ile ci dać pieniędzy na tę podróż? Czy wystarczy tysiąc?
Pani Aneta nie odpowiedziała, tylko płacząc zaprzeczyła ruchem głowy.
— Dwa tysiące!
Pani Aneta odsłoniła oczy i zaczęła łzy ocierać.
— Cóż i dwa tysiące nie wystarczą ci moja biedna Aneto? pytała dalej Dorota biorąc siostrę w objęcia: wieleż ci jeszcze setek dołożyć?
— Choćby pięć jeszcze, szeptała wśród łkania pani Aneta.
— Zgoda, bo mi serce rozdzierasz!
Pani Aneta zarzuciła teraz obie ręce na szyję siostry.
— Jesteś naszym aniołem opiekuńczym, wołała ze wzruszeniem, — jakież to szczęście, żeś za mąż nie poszła, bo któżby się biedną Leoncią opiekował. Niech ci to Bóg stokrotnie wynagrodzi!... Pobiegnę, aby Leonii zanieść tę wesołą nowinę.
Wybiegła z pokoju.
Pani Dorota patrzała na nią z rozrzewnieniem.
— Poczciwa Anetka, jak ona Leoncię kocha! A ja... nie mam nikogo, kogobym kochać miała!... Muszę ją kochać taką, jaką jest. Dla mego serca i to wystarczy.
Szybko otarła łzy, które się jej cisnęły do oczu, bo w dalszych pokojach słyszała szelest sukni jedwabnej.
Do pokoju wpadły matka i Leoncia.
Leoncia mogła mieć dwudziestą wiosnę, była podobna wysmukłym wzrostem do matki, miała jasne włosy, ciemne oczy i rysy twarzy klasyczne. Na pięknem czole zarysowało się kilka nieznacznych zmarszczków, jako ślady poważniejszych myśli. Extazy matki co do uzyskanych na podróż pieniędzy nie zdawała się podzielać, ale z uprzejmym uśmiechem zbliżyła się do ciotki i ucałowała jej szorstką rękę.
— Ciocia taka łaskawa, — rzekła z miłem wejrzeniem — nie wiem czy się kiedy będę mogła za to odwdzięczyć. Teraz mogę tylko przyrzec, że będę się starała wzbogacić mój umysł tem co zagranica ma najlepszego.
— Widzisz ją jaka senzatka, zawołała matka, ona nie da się złapać na muchę.
Pani Dorota otworzyła ramiona, a matka i córka rzuciły się jej w objęcia. Wycałowała je obydwie i spłakała się.
— Niech Bóg czuwa nad wami, zawołała wśród łez, a ja będę tutaj modlić się za was.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.