Przez jasne wrota/Nowoczesna Japonja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Przez jasne wrota
Rozdział Nowoczesna Japonja
Wydawca Nakładem Wydawnictwa Polskiego
Data wyd. 1923
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładczy T.A.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NOWOCZESNA JAPONJA.
Kultura narodowa. — Opinja „białych“. — Modernizacja. — „Riksza“. — Siła żywotna. — Teatr japoński. — Stroje. — Mitsu-Koszi“.

Wbrew chętnie szerzonemu zdaniu europejskich, amerykańskich i nawet francuskich publicystów, Japonji z nową cywilizacją wcale nie jest tak źle, jak się pisze. Oczywiście, pewne łamanie się jeszcze znać i niektóre rzeczy nigdy w Japonji w użycie nie wejdą, rzeczy, które przeciwne są pewnym japońskim odrębnościom rasowym, religijnym i narodowym. Te właśnie odrębności zadawnione i nie do usunięcia, stanowią filtr, przez który Japonja przepuszcza nowoczesną cywilizację europejską i amerykańską, zręcznie dostosowując ją do swych potrzeb. Opatrzność ma snać w opiece tych wyspiarzy i ukształtowała ich sobie i wyhodowała tak, że w istocie swojej oni zmienić się nie mogą.
Przyroda podyktowała Japończykom strój i sposób życia najwłaściwszy w tamtych stronach, wypróbowany i racjonalniejszy od naszego. Strój japoński jest nietylko ozdobny i zdrowy, ale także prostszy i wygodniejszy, niż nasz i dlatego Japończyk zawsze chętnie do niego powraca. Stół jarsko-rybi i przeważnie zimny, uniemożliwia Japończykowi picie alkoholu, po którym choruje i z tego powodu używa go bardzo ostrożnie. Europejskie stroje kobiece n. p. nie przyjmą się w Japonji nigdy, nietylko dlatego, że sprzeciwiają się japońskim pojęciom piękna i przyzwoitości, co — jak wiemy — nigdy nie przeszkadza w małpowaniu. Przypuszczam, że Japonki nieraz zazdroszczą białym kobietom ich strojów i, ganionego zresztą, sposobu ich noszenia. Ale gdyby nawet chciały, strojów tych nosić nie mogą, bo budowa ich ciała na to nie pozwala i one wiedzą, że w strojach europejskich przeważnie przedstawiają się niekorzystnie. W futrze, w wolnym płaszczu nie znać tego, ale kostjum „do figury“ stanowczo nie jest dla Japonek, mających zbyt długi stan i krótkie nogi. W grę wchodzą tu jeszcze inne rzeczy, przeważnie mało znane a wcale nie tak małostkowe, jakby się zdawało. Naprzykład — dekolt, odsłaniający u nas gors, w Japonji powab cały ma w odsłonięciu karku, którego żadna fryzura — a sposobów czesania głowy jest tam kilkaset — nie zakrywa.
Odwieczna, z ducha poczęta i prawdziwie narodowa kultura uratowała Japończyków od zagłady, jaką mogło im grozić zetknięcie się z ognistą cywilizacją rasy białej w jej najostrzejszej i najgwałtowniejszej interpretacji anglo-saskiej. Duch narodu japońskiego okazał się od tej cywilizacji silniejszym, korzysta z niej, ale nie uległ jej — i oto pierwsza przyczyna z trudem tajonej niechęci, z jaką o Japończykach mówią tak Anglo-Sasi, jak i Francuzi, ich nauczyciele.
Wyjąwszy poetów i artystów, biali Japończyków nie lubią i mówią o nich źle lub co najmniej nieżyczliwie. Trzeba jednak pamiętać, że informatorzy ci nigdy nie są bezstronni. Jeżdżą do Japonji przeważnie ci, którzy tam mają interesy. Styl tych interesów w dalekich „dzikich“ ziemiach łatwy jest do odgadnięcia. Biały człowiek nie chce uwierzyć, że nie zawsze musi być mądrzejszy od żółtego. Jeśli się „sparzy“, jeśli, zamiast drugiego oszukać, sam się oszuka — łajdakiem oczywiście jest ten, który się oszukać nie dał. O, ja bynajmniej nie mam zamiaru bronić kupców japońskich naprzykład. Wiem tylko, że eksporterzy południowo-amerykańscy, którzy podczas wojny przyjechali do Japonji — przeważnie zresztą żydzi argentyńscy — wyrażali się o Japończykach bardzo niepochlebnie. Widać — trafiła kosa na kamień. Biały człowiek nie może darować Japonji, że ona dba przedewszystkiem o swój własny interes — jak gdyby ona właśnie tego nie mogła i nie musiała w pierwszym rzędzie nauczyć się od swych mistrzów. Stąd to owe wieczne kręcenie nosem na Japonję i szerzone złośliwie zdania o jej niezdolności do oryginalnego życia twórczego i o tem, że ona — cywilizując się — wynaradawia się i ginie. Zupełnie tak samo, jakby ktoś twierdził, że my giniemy, ponieważ zamiast nosić słomę w butach, chodzimy w pończochach.
A tymczasem Japonja nietylko nie umiera pod brzemieniem nowoczesnej cywilizacji, ale doskonale daje sobie z nią radę i świetnie się z nią czuje. Ludy dzikie giną od niej jak dzikie zwierzęta, których n. p. linja kolejowa tępi więcej, niż najzawziętszy myśliwy. Biały nie może i nie chce zrozumieć, że Japonja nawet bez europejskiej cywilizacji nigdy nie była „dziką“. Jedno, drugie pokolenie mogło mieć pewne trudności, pewne gatunki zarobków zaginęły — ale czyż u nas nie było tego samego? Jak n. p. linja kolejowa wpływała na rzemiosło furmańskie? Z czasem te wszystkie niedogodności wyrównały się, co było niepotrzebne, to zaginęło, otworzyły się zato nowe źródła zarobków — i wszystko jest w porządku.
Olbrzymi postęp, a właściwie olbrzymi skok naprzód Japonji musi się po głębszem zastanowieniu przypisać przedewszystkiem bezprzykładnej prawie miłości ojczyzny tego narodu, bez czego wielkie dzieło reformy i przebudowy Japonji nie byłoby możliwe w tak prędkim czasie. Potwierdza to powszechna opinja, zaznaczająca, iż tak szybki postęp w Japonji rząd mógł przeprowadzić tylko dzięki wielkiej taniości robotnika. Zważywszy jednak, że stosownie do tego taniem było i życie, musimy powiedzieć, iż rząd mógł przeprowadzić zamierzone ulepszenia dlatego, że naród chciał pracować.
Japonja skorzystała przedewszystkiem z techniki komunikacji. Szosy japońskie są świetne i znakomicie utrzymane. Ponieważ kraj jest górzysty, wszędzie wywiercono mnóstwo tuneli osobnych dla szos, osobnych dla kolei żelaznych. Sieć kolejowa jest bardzo gęsta, ruch żywy, komunikacja nadzwyczaj łatwa. Z Tokjo n. p. co kwadrans, czy co pół godziny odchodzi pociąg pośpieszny do Jokohamy, a prócz tego na tej samej przestrzeni kursują ekspresy elektryczne. Czegoś podobnego jak kolejka wilanowska, w Japonji nie zobaczy się.
Cała Japonja oświetlona jest elektrycznością i pokryta siecią telefoniczną. Rozumie się, wyzyskuje się tu intensywnie siły żywej wody. Ale niema w górach zakątka, niema wioski, w której nie byłoby światła elektrycznego. Poza wszelkiemi innemi wygodami wpływa to znacznie na zmniejszenie liczby pożarów, niezmiernie w tamtych stronach niebezpiecznych, a równocześnie umożliwia oświetlenie ulic kosztem konsumenta; mianowicie na każdym domu nad drzwiami wchodowemi musi być lampka elektryczna z matowego szkła, kształtu strusiego jaja.
Sieć telefoniczna i telegraficzna wiąże wieś z centrami, tak, że odległość w Japonji właściwie nie istnieje. Naród, zresztą konserwatywny, rozumnie ocenił i pojął znaczenie wszystkich tych wynalazków i używa ich chętnie, korzysta z nich intensywnie. Na drogach wiejskich nieraz spotykałem chłopów, jakby żywcem wyciętych z obrazów Hokusai — na rowerach. Pod względem umiejętności wykorzystywania cywilizacji Japończycy znacznie nas przewyższają. Prowincja czy wieś polska ani w połowie nie jest tak cywilizowana jak japońska. Zapewne, że modernizację tę przeprowadził i przeprowadza rząd przy pomocy rozporządzeń i doskonałej policji. Anarchistycznie usposobionym dziś Europejczykom nie przychodzi jednak na myśl, że ten rząd narodowy i cieszący się zaufaniem narodu, ma na celu wyłącznie jego dobrobyt, rozkwit i bezpieczeństwo i z tego zadania wywiązuje się właściwie ku powszechnemu zadowoleniu. Nawet proletarjusz japoński, wyzyskiwany i walczący z wyzyskiem, jest nietylko nacjonalistą, lecz nawet szowinistą japońskim i przeciw ojczyźnie swojej, przeciw swemu państwu nigdy nie pójdzie.
Jasnem jest, że wprowadzenie w życie licznych urządzeń nowoczesnej cywilizacji, zmieniło i zmienia znacznie fizjognomję Japonji. Naprzykład zwolna maleje liczba „rikszów“, którzy, być może, za jakiś czas znikną zupełnie z powierzchni Japonji.
O tych ludziach i tym cechu warto powiedzieć słów parę. „Riksza“, własciwie „rikisza-dżin“, jest to szybkobiegacz, przewożący pasażerów w lekkim, dwukołowym wózeczku — instytucja charakterystyczna wogóle dla Wschodu, gdzie — przypuszczam — dotychczas jeszcze więcej jest „rikszów“, niż dorożek w Europie i Ameryce razem wziętych.
Nie rzekomy brak koni lub zwierząt pociągowych, ale sposób budowania miast wschodnich zrodził rikszę — nie mówiąc oczywiście o tem, że człowieka inaczej się na Wschodzie ceni, niż u nas. Nie mniej ani więcej, lecz inaczej. Uliczki miast wschodnich są przeważnie tak ciasne, że żadnym zaprzęgiem obrócić w nich nie można i tylko na „rikszy“ da się tam dotrzeć. Ale trzeba pamiętać i o tem, że w dawnych czasach błoto w uliczkach przyzwoitemu człowiekowi uniemożliwiało prawie zupełnie wędrówki piesze. Wobec ogromu miast dzisiejszych „riksza“ jest bezsilny, tramwaj elektryczny, samochód i rower, na którym w najciaśniejszą uliczkę zajedzie, czynią go zbytecznym w lokomocji na dalszy dystans. Stąd też korporacja „rikszów“, przed dziesięciu jeszcze laty licząca w Japonji 45 tysięcy członków, dziś liczy ich już tylko 20 tysięcy, na razie jednak „riksza“ z użycia nie wychodzi.
Cudzoziemcowi trudno obejść się bez „rikszy’. Ulice są tak do siebie podobne, że łatwo w nich zabłądzić — z kłopotu najprościej wybrnąć, biorąc „rikszę“, który kosztuje parę „sen“. Wózeczki ich, w kształcie foteli dentystycznych, bardzo lekkie, są pięknie lakierowane, ozdoby metalowe błyszczą, siedzenia okryte czystem obiciem. U prawego drążka „riksza“ ma długą latarnię papierową, na której wypisane jest jego nazwisko, niejednokrotnie też ma i dzwonek, którego jednak rzadko używa. Wózeczek ma budę do podniesienia na wypadek deszczu a także zasłonę z małemi szklanemi okienkami dla osób, nie chcących wystawiać się na widok publiczny.
Strój „rikszy“ jest przeważnie granatowy, bardzo lekki. Bogaci ludzie mają własnych „rikszów“, przeważnie pięknie i silnie zbudowanych, młodych mężczyzn. Ci czasem ubrani są bardzo kuso, w coś w rodzaju naszego kostjumu kąpielowego z krótkiemi rękawami i z majtkami do pół ud; na głowie mają kaszkiety. Ładni, muskularni i żółci, w tych ciemno granatowych strojach wyglądają wytwornie.
Są też zajmujący z punktu widzenia sportowego. Każdy „riksza“ może śmiało stanąć do biegu maratońskiego. Są tak wprawni w biegu, że choć czasem spocą się, nie tracą oddechu i biegnąc, rozmawiają głosem zupełnie równym i naturalnym, nieraz śmiejąc się głośno. Łączą się zwykle w małe grupy po trzech lub pięciu. Europejczyka jadącego „rikszą“, denerwuje to, że on się za siebie nigdy nie ogląda. Nieraz dogania jadącego samochód lub tramwaj i zdaje się, że przejedzie, a „riksza“ na nic nie zwraca uwagi i najspokojniej człapie sobie dalej.
Pomijając rzekomą degradację człowieka, zmieniającego się — według naszych pojęć — w zwierzę pociągowe, jazda „rikszą“ jest jednym z najmilszych, najwytworniejszych sposobów lokomocji. Wózek toczy się równo, cichutko, nie trzęsąc. Niema się przed sobą grzbietu woźnicy, niema turkotu — słychać, co ludzie na ulicy mówią. „Riksza“ nigdy nie powiezie przez błoto, po kamieniach, pod słońce lub w słońcu — bo co jest nieprzyjemne pasażerowi, jeszcze przykrzejsze jest dla niego.
Cokolwiek mogłoby się powiedzieć o „rikszy“, jest to instytucja znacznie kulturalniejsza od dawnych ludzi-koni, jakiemi się bogaci w dawnej Japonji posługiwali. Człowieka-konia widziałem w jednej klasycznej komedji japońskiej. Biedaczysko takie, zupełnie nagie, z kusym fartuszeczkiem na biodrach, służyło za wierzchowca i nosiło jeźdzca na karku.
Trzebaby dobrze znać Japonję, aby móc powiedzieć jakie głębsze i gruntowniejsze przemiany wywołuje w duszy japońskiej nowa cywilizacja. Podejrzewam, że wpływ jej jest znacznie powierzchowniejszy, niżby się zdawało. Wszak dzikusów zupełnych nie brak i w Europie!
Japończycy eksperymentują cierpliwie na wielu polach, ich kultura jednakże z wielu już prób wyszła zwycięsko.
Pożywienie ich wzbogaciło się — wyrabiają dziś już nieznane do niedawna masło, sery, znakomite piwo („Kirin“ i „Saporo“ z Hokkaidy), naogół jednak pozostali przy swej kuchni narodowej. Nauczyli się też robić wędliny, a szynka z Kamakury jest na Wschodzie tak sławna, jak szynka praska w Europie środkowej.
Pismo zmienić się nie da, ale cyfry arabskie i rzymskie są w powszechnem używaniu.
Szkół mają mnóstwo, poczynając od szkółek wiejskich a kończąc na uniwersytetach, technikach, wyższych szkołach oficerskich i kolegjach szlacheckich. Mają też uniwersytet wolny w Wasedzie. Uczeni ich znani są, specjaliści wysoko cenieni.
Prasa japońska jest znacznie starsza od naszej. Pierwszy dziennik japoński wychodził już w roku l045-tym, „Jomi-uri“ (Handlarz lektury) jest jednym z najstarszych sensacyjnych pism na świecie. Dziś pism jest w Japonji przeszło 3000; niektóre pisma prowincjonalne biją po 30 000 egzemplarzy dziennie, stołeczne do 200 000.
Parlament dotychczas jeszcze nie zgubił Japonji. Rozwija się swobodnie. Jakich dwadzieścia lat temu minister oświaty Osaki, jeden z przywódców demokratycznych musiał podać się do dymisji za użyty publicznie frazes: — Gdybyśmy byli republiką. — Dziś w parlamencie japońskim mówi się o odpowiedzialnych ministrach i dyskutuje się na temat nieomylności Mikada. O republice nikt poważnie nie myśli.
Naogół reformy wyszły Japończykom na zdrowie. Stosunek ich do przeszłości jest zupełnie rozumny: To, co w przeszłości było pięknego i dobrego, starają się zachować, balast odrzucają może z żalem, lecz śmiało i stanowczo. Płaczą nad zanikaniem „starej Japonji“ wraz z nieszczerze sentymentalnymi cudzoziemcami, rozumiejąc jednak bardzo dobrze, że 6-miljonowa armja wyposażona w cały nowoczesny aparat techniczny obroni ich lepiej, niż stu samurajów w malowniczych kostjumach.
Według ostatnich danych statystycznych (1913 r.) ludność Japonji (bez Formozy, Sachalinu i Korei) wynosiła 54 843 083, przyczem mężczyzn było o 500 tysięcy więcej, niż kobiet. Wraz z Formozą i Sachalinem ludność Japonji wynosi przeszło 58 miljonów. Korea liczy 13 miljonów mieszkańców, a tedy ludność imperjum japońskiego szacować można na 71 milj. głów.

Jednym z okazalszych gmachów w Tokjo, jest teatr cesarski. Teatr ten, zupełnie nowocześnie urządzony, otwarty został uroczyście 7. marca 1911 r. Architekt, który go budował, studjował wszystkie sławne teatry amerykańskie i europejskie, starając się przenieść na grunt japoński co najlepsze urządzenie. Wybudowanie gmachu kosztowało 50 000 f. szterlingów, co przy tanim robotniku japońskim jest sumą olbrzymią. Teatr cesarski odpowiada istotnie wszelkim wymaganiom i posiada znakomitą maszynerję. Może pomieścić 1700 widzów. Scena ma 60 stóp szerokości i 53 głębokości, a oprócz tego posiada scenę ruchomą średnicy 48 stóp.
Przedstawienie rozpoczyna się około o 5-tej, a kończy się około 11-tej. Program stanowi zwykle tetralogja — jeśli wieczór jest klasyczny — lub też kilka mniejszych sztuk, przeważnie jednoaktówek, jeśli wieczór jest poświęcony nowoczesnej twórczości japońskiej. Widownia jest przeważnie pełna; zwłaszcza kobiety namiętnie lubią teatr, do którego przychodzą wraz z niemowlętami, umieszczonemi jak gdyby w worku na plecach. Podczas antraktu towarzystwo siedzi na fotelach po europejsku, ale jak tylko zaczyna się przedstawienie, damy włażą na fotele z nogami i siadają na nich po japońsku.
Japończycy mają obecnie właściwie trzy repertuary; swój stary, klasyczny, nowy, realistyczno-psychologiczny i wreszcie tłumaczony z języków europejskich. W starym repertuarze kobiety nie występują, grają sami mężczyźni według dawnej tradycji — i ten teatr nie ma w świecie równego sobie. Styl, patos szlachetny i wielki, zespół, reżyserja, wystawa, plastyka — to wszystko jest w starym teatrze japońskim doprowadzone do najwyższej doskonałości. Na wieczór klasyczny składają się cztery sztuki: historyczna tragedja, romans stylowy, komedja i farsa. Otwarcie wyznam, że logiki tych sztuk zupełnie nie rozumiem. Dla mnie są to poszczególne obrazy, nie mające absolutnie żadnego związku z sobą, obrazy pozatem bajeczne, coś w rodzaju jednoaktówek, zbliżonych do siebie stylem, czy duchem epoki. Pod względem teatralnym jednakże, pod względem scenicznym rzeczy są świetne. Dramat współczesny Japończycy dopiero studjują. Program współczesnego wieczoru jest mi mniej dostępny, ponieważ nie znam języka. Składa się on właściwie również z jednoaktówek, powiedziałbym — z nowel udramatyzowanych. Są to rzeczy niezmiernie dla Japończyków trudne. U nas najlepiej jest pisać tak, jak się mówi — u Japończyków zaś jest to niewypowiedzianie trudne dla tego, że oni mają swój odrębny język literacki, w którym nie wolno posługiwać się słowami języka do użytku zwykłego. Ten literacki język ma swe oddawna już ustalone formy, wyrobione, wykute stosownie do właściwości logiki japońskiej. Ta nie znała naszego dramatu, nie posiada dlań słów odpowiednich, których dopiero szukać się musi. Prócz tego styl gry jest różny. W sztukach nowoczesnych patetyczna gestykulacja jest niemożliwą — aktor japoński musi niezmiernie panować nad swemi ruchami, co mu się jednak udaje. Jak wszystkie narody wschodnie mają Japończycy bardzo wyrobiony zmysł spostrzegawczy i dar naśladowniczy, umieją nie grać już lecz wprost przedzierzgać się w najrozmaitszych ludzi. Jak znakomitym jest ich teatr klasyczny, tak niewątpliwie w krótkim przeciągu czasu będą mieli świetny teatr nowoczesny, byle tylko raz zdobyli klucz do niego. Teatr cesarski istnieje właściwie ledwie od 1912 r. a nowa szkoła aktorska czy dramatyczna, nowy kierunek teatralny zaczyna się od roku 1900-go, od występów w Europie Sada-Yakko i Kawakami’ego jednakże aktorki i aktorzy, których w teatrze cesarskim widziałem, grali bardzo dobrze, dyskretnie, z wielkim umiarem artystycznym, z zupełnem opanowaniem materji, poprostu z wituozostwem aktorskiem. Niema ani śladu maniery lub kabotyństwa, jest kolosalna, uczciwa praca i szlachetny instynkt artystyczny.
Trzecim repertuarem jest repertuar europejski. W Japonji grano wiele europejskich sztuk. W roku 1909-tym wystawiono „Gabryela Borkmana“ Ibsena i „Na dnie“ Gorkiego; w r. 1917-tym grano „Śmierć Tintagila“ Maeterlincka — to w tak zwanym „Teatrze Wolnym“. Toż samo stowarzyszenie wystawiło również „Norę“ Ibsena i „Magdę“ Sudermana. Niejaki pan Tsubuczi skomponował też dwie opery: „Utamaro“ i „Hokusai“, ale nie widziałem ich. Przerobiono na japońskie „Opowieści Hofmana“, „Fausta“, „Kupca Weneckiego“, „Uczone białogłowy“. W teatrze cesarskim z wielkiem powodzeniem dawano w sezonie jesiennym roku 1918-go „Romea i Julję“. Ta namiętna tragedja miłości jest zupełnie w japońskim guście.
W teatrze cesarskim słyszałem niby odpowiedzialną już muzykę japońską. Tragedja historyczna jest właściwie melodramatem, podobnie jak i następujący po niej romans, czy dramat miłosny. Otóż w pierwszej chwili, kiedy ta muzyka japońska się odezwała, miałem wrażenie, jakby jakieś niegrzeczne dzieci wpadły do kuchni i łyżkami waliły we wszystkie możliwe blaszane garnki i rondle, piszcząc przytem i torturując kota. Ten kot wył przez cały czas tragedji — i to był niby tenor bohaterski. Prócz tego szalał bęben i piszczał flet cienko, a wysoko, jak myśl. To jest zupełne szaleństwo a nie muzyka, to szpital warjatów, zbrodnicza okropność. Śpiew polega na „recitatiwie“, wygłaszanem tonem nosowo-gardlanym, zgniecionym do niemożliwości. Tak zwany „kiks“ czyli „kogut“ stanowi jedną z najulubieńszych ozdób, jest niby ornamentem koloraturowym, zawodzenie aż do zupełnego złamania głosu uchodzi za „uczucie“. Muzyka jest czysto programowa, ilustracyjna, ale oni inaczej dźwięki rozumieją. Intryganta politycznego naprzykład wprowadza „piccolo“, ale znacznie wyższy ton mające, niż u nas, miłość akcentuje bęben — co może wkońcu z pewnych względów jest i słuszne. Mimo to cymbały japońskie — coś w rodzaju naszego „ksylofonu“ — nie są pozbawione muzykalnej wartości. Grał na nich znakomity aktor t. zw. „Pieśń chwały poranka“ i grał ją bardzo pięknie. Sama rzecz jest ciekawa, dziwna jakaś arpeggiowa kompozycja, „pièce de résistance“ liryki japońskiej. Zupełnie nie rozumiem, jak może naród, zdolny do muzyki takiej, jak „Pieśń chwały poranka“, słuchać cierpliwie tygrysiego wycia swych śpiewaków. Rzecz tem ciekawsza, że Japończycy faktycznie bardzo lubią muzykę.
Jak dotychczas — klasyczny repertuar japoński obronną ręką wychodzi z porównania i zestawienia z innemi stylami i mnie się zdaje, że odrodzenie teatru japońskiego nastąpi tylko na gruncie wielkiego koturnowego dramatu narodowego i narodowej komedji. Tymczasem Japończycy uczą się nowej konstrukcji.
To samo jest z malarstwem. Maluje się dziś w Japonji olejno — batalje rozmaite, portrety, jeźdzców na koniach — konny sport cieszy się wielkiem poparciem — i naśladuje się mistrzów europejskich. Naturalnie, że to wszystko jest bardzo słabe, ale artyści japońscy chorobę tę przejść muszą, bo bądź co bądź, gdyby bez tego przełamania się naśladowali swych starych mistrzów, wpadliby w bizantynizm, który wreszcie zdusiłby ich sztukę.
Na ulicy spotyka się już Japończyków w strojach europejskich, większość jednakże świadomie trzyma się stroju narodowego — kobiety prawie bez wyjątku. Mylnie sobie wyobrażamy kimona japońskie jako suknie ogromnie pstre i pokryte haftami. W pstrych, ale zarazem tanich kimonkach chodzą tylko dziewczęta uliczne i tancerki tanie — nawet nie giejsze. Kimona pań japońskich są przeważnie ciemnej barwy, bronzowe w czarne paski, czarne z granatowym odcieniem, popielate z ciemno-zielonym tonem, krótko mówiąc dyskretne i skromne, a tylko podszewka jedwabna jest zwykle żywszej barwy, więc szkarłatna, błękitna, żółta i t. s. Podszewkę tę widać przy ruchu ręki w bardzo szerokim rękawie lub kiedy się kimono odwinie u dołu — jak gdyby płomyk barwny błysnął. Panie chodzą bez kapeluszy, które im zastępuje kunsztowna fryzura. Zamiast sznurówek noszą „obi“, szerokie, jedwabne pasy, nieraz istotnie bardzo piękne, zgrabnie zawiązywane. Sposób zawiązania „obi“ różny jest w każdym mieście. W Kjoto panie zawiązują „obi“ w kokardę, której dwa długie końce spływają prawie do ziemi, w Tokjo zaś jest zwyczaj wiązania „obi“ w coś w rodzaju skrzynki na plecach. W płaszczach z powodu tych sterczących kokard panie wyglądają jak garbuski. Jeśli do tego dodamy „wdzięk“ polegający na stawianiu stóp palcami do środka i pewne pochylenie się naprzód z powodu wysokich „getów“, ujrzymy, że sylwetka Japonki nie będzie w naszym guście.
Japonki naogół ładne nie są. Wyglądają dekoratywnie, ale budowa ich nie odpowiada naszym pojęciom estetycznym, a i twarze, bardzo namalowane i napudrowane, nie są pociągające — aczkolwiek trafiają się przepiękne i według naszych pojęć. Tokijska ludność, ludność stolicy, jest zdegenerowana, mała, zmarniała i wątła. Są twarzyczki milutkie, jednakże głównym powabem Japonki jest jej wdzięk, wytworność i nadzwyczaj ujmująca kobiecość. Lafeadio Hearn, sam żonaty z Japonką, tak Japonki określił: Zasadniczo są to najsłodsze istoty, jakie kiedykolwiek widziałem; wszystkie zalety i cnoty rasy w nich są złożone. Są to pełne miłości, radosne i prostoduszne dzieci z niewyczerpanym zasobem nieprzewidzianych pięknych odruchów.
Co do mężczyzn — to znajdują się między nimi chłopcy śliczni i to we wszystkich sferach. Piękny Japończyk odznacza się proporcjonalną choć drobną budową, ma bardzo regularne rysy twarzy, piękną ciemną cerę z ciemnemi rumieńcami i prześlicznie wykrojone usta, zawsze uśmiechające się. Psuje ich wszystkich chód i trzymanie się, co pochodzi od używania sandałów. Zanadto wypinają brzuchy naprzód i chodzą w trzewikach sztywno. Strój narodowy sprawia im już trochę kłopotu. Kimono wymaga pod spodem pewnych uzupełnień, bez nakrycia głowy chodzić nie wypada, a dawny strój głowy nie licuje z angielską fryzurą i wąsami, przystrzyżonemi po angielsku. Wobec tego Japończycy noszą do kimon habigi lub kapelusze filcowe — i wyglądają w tym stroju jak księża. W stroju narodowym nie noszą rękawiczek, lecz w zimne dni wciągają ręce w szerokie rękawy, tak, że zdaje się, jakby mieli zamiast rąk jakieś kikuty, z których rękawy zwisają nakształt złamanych skrzydeł. Podobni są wówczas do pingwinów.
Wobec kobiet są szorstcy, jak im to nakazują przepisy towarzyskie. Największą hańbą jest w Japonji zniewieściałość, stąd ten brak uprzejmości wobec kobiet, przyczem należy zanotować, że właśnie Japończycy są namiętnymi kobieciarzami.
Wałęsając się po Tokjo, wstępowałem często do „Mitsu-Koszi“. Jest to coś w rodzaju tokijskiego Louvre’u lub „Bon-Marché“ — wielki magazyn, w którym można dostać wszystko, co produkuje Japonja, począwszy od sandałów, strojów narodowych lub europejskich, a skończywszy na futrach z Sachalinu lub owocach z Formozy. Magazyn ten należy do słynnej w Japonji rodziny finansistów, Mitsui; są to Vanderbildtowie Dalekiego Wschodu. „Mitsu-Koszi“ jest niezmiernie żywą i zajmującą wystawą produkcji japońskiej, albowiem innych towarów tam niema.
Mnóstwo ludzi kręci się po salach, gdzie przygrywa wesoło orkiestra, toczy się ruchomy chodnik, spotykają się znajomi. Gwar, ścisk, pstrokacizna towarów, panny sklepowe w ładnych kostjumach, wśród nich inspektorowie w „redingotach“, kobiet mnóstwo. Japonki lubią się ubierać, namiętnie też lubią kupować.
Na czwartem piętrze jest olbrzymi salon, w którym za kilka groszy można dostać herbaty i ciastek. Salon zawsze pełny.
Japoneczki, choć z biedą, siedzą na pięknych fotelach i zagryzają herbatę suchemi ciasteczkami, przepojonemi sosem japońskim. Mitsu-Koszi robi wszystko na wielką skalę. Dla działu zabawkowego — w Japonji bardzo poważnie traktowanego — ma komitet, składający się z osób z wysokiej arystokracji; komitet ten przestrzega artystycznej i pedagogicznej tradycji w wyrobie zabawek.
Modami zajmuje się „Stowarzyszenie mody“ (Rjuko-Kwai), którego członkami są literaci, malarze i krytycy. Zamiast katalogu wydaje „Mitsu-Koszi“ istny przegląd literacki, redagowany przez urzędników firmy.
W drugiej połowie grudnia wszystkie przyzwoitsze sklepy i magazyny zaopatrzyły się w pięknie przybrane, „śniegiem“ przyprószone choinki. Wszędzie wśród czerwono-białej dekoracji widniał napis: „Merry Christmas!“, wszędzie były kalendarze lub kartki z napisami gratulacyjnemi. Zupełnie Europa.
Jak z tego jednakże widać, pisząc o Japonji, nie musi się wcale opisywać Fudżijamy, giejsz, „harakiri“ i samujarów. O nowej Japonji tyle byłoby ciekawego do powiedzenia, że o starej niema nawet kiedy myśleć.
Symbolem Japonji — jak mnie się zdaje — są japońskie karły-drzewka. To więcej, niż sztuka ogrodnicza. Widziałem małe drzeweczka zupełnie suche, z jednym jedynym kwiatem na końcu gałązki. Widziałem badyl bezlistny — a na jego końcu dojrzewającą cytrynę. Jest to symbol umiejętności opanowania się i koncentracji wszystkich sił w jednym, w danym razie pożądanym kierunku.
To jest Japonja.
Wie, czego chce i umie chcieć cierpliwie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.