Przejdź do zawartości

Prawdziwa bjografja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Prawdziwa bjografja
Podtytuł Pamięci Piotra Jaxy Bykowskiego
Pochodzenie „Kurjer Warszawski“, 1890, nr 1
Redaktor Franciszek Olszewski
Wydawca Wacław Szymanowski i Antoni Pietkiewicz (Adam Pług)
Data wyd. 1890
Druk Drukarnia „Kurjera Warszawskiego“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Prawdziwa bjografja.
Pamięci Piotra Jaxy Bykowskiego.

Był to człowiek niepodobny zgoła do dzisiejszych „przeciętnych” ludzi, i autor tak na wskróś oryginalny, że go porównać z kim niema. Możnaby mniemać, że to z dawnego portretu sympatyczna postać ożyła i zeszła między ludzi. Frak na nim źle leżał, bo na takie ramiona bardziej pasowałyby delja, albo habit mnicha... Przerastał ludzi o głowę, aż się pochyło trzymać musiał, mówił głosem prawdziwie męskim, basowym, siłę miał nieporównaną, a w naszych wagonach i tramwajach było mu duszno i ciasno...
Znała go dobrze cała Warszawa, i gdy się pokazał w towarzystwie, wnosił z sobą jakąś atmosferę weselszą: jeszcze się nie odezwał, a już wszystkie usta składały się do uśmiechu... chociaż on sam nie śmiał się nigdy. Twarz jego miała zawsze wyraz poważny, prawie surowy... niebieskie oczy, już w ostatnich latach nieco przymglone, bystro spoglądały dokoła.
Opowiadano o nim różne legendy, że był niegdyś posiadaczem miljonowej fortuny, bohaterem różnych nadzwyczajnych przygód, że z wiru hulaszczego życia w stolicach Europy wróciwszy, zamknął się w celi klasztornej, po to, ażeby wyszedłszy ztamtąd znowuż sypnąć złotem i popełnić jakaś ekstrawagancję.
Niewiele było w tem prawdy i jak się pokazuje, pomimo, że wszyscy znali autora „Pamiętników włóczęgi” — mało kto jednak znał go dobrze...
Oto kilka biograficznych o nim szczegółów — prawdziwych.
Miljonerem Bykowski nigdy nie był. Pochodził z zamożnej rodziny ziemiańskiej ze starego gniazda Jaxów Gryfów. Ojciec jego, Antoni Bykowski, marszałek szlachty powiatu winnickiego, powszechnie był szanowany i powoływany na różne urzędy obywatelskie. Matka z domu Kamińska — miała cztery siostry: Jaroszyńską, Pruszyńską, Grocholską i Jełowicką, zkąd naturalnie wywiązały się dość rozgałęzione i rozlegle stosunki familijne z wieloma znanemi w kraju rodzinami.
Dom nie był bajecznie bogaty, jak powiadają, ale zamożny... Ojciec i matka ludzie inteligentni, starali się dać dzieciom swoim staranną edukację domową...
Ś. p. Piotr urodził się we wsi Jakuszyńcach w roku 1823-ym d. 31-go grudnia. Gdy podrósł, oddano go do Winnicy na pensję prywatną, następnie do gimnazjum, a gdy je ukończył, wszedł do uniwersytetu kijowskiego na wydział prawny...
Zdolny, dowcipny, wesoły, o temperamencie bardzo żywym, pełen sił żywotnych i energji, garnął się do ludzi i lubił towarzystwo. Że nieraz w gronie rówieśników wyrządził jakiś figiel, że dowcipnym konceptem całą okolicę rozśmieszył, albo, że dał do mówienia o sobie, winić go o to nie można. Taka była chwila... To wszakże na pochwałę jego powiedzieć można, że nawet w tych chwilach, kiedy posiadał zupełną niezależność majątkową, młodość, zdrowie i siły niespożyte, kiedy rówieśnicy jego płynęli z prądem, a niektórzy się w tym prądzie topili, on jednak nie zapominał o poważniejszej stronie życia. Może nikt nie domyślał się nawet, że ten pan Piotr rozbawiony, wesoły, pełen konceptów, zamyka się w swojem mieszkaniu po to, aby się uczyć, gromadzi książki, robi wyciągi, notaty różne, zbiera materjały i marzy o zawodzie autorskim.
Poznał wybornie dzieje dawne, literaturę, prawodawstwo, co przy znakomitej pamięci, jaką posiadał, przychodziło mu dość łatwo.
Mylą się bjografowie Bykowskiego, twierdząc, że dopiero w dojrzałym, a nawet w spóźnionym wieku wziął się do literatury i że dopiero od r. 1870-go pracować na tem polu zaczął. Tak nie jest. Już w r. 1845-ym Bykowski pisywał... i nie uniknął tego, przez co każdy autor przechodzi... pisywał poezje liryczne przeważnie.
W zachowaniu brata ś. p. Piotra, dra Mikołaja Bykowskiego, znajduje się bardzo wiele tych utworów młodzieńczych, opisujących dzieje serca, wieczną historję słowika i róży, żale zawiedzionych uczuć.

„Od ognia zginie, ten kto ogniem pali,
Komar bezkarnie nie igra z płomieniem.
Zarzuć zasłonę!... Może Bóg się zżali
I mnie przed Tobą skryje wiecznym cieniem.
Na moje serce zdradą przygnębione
Rzuci zasłonę...”

Pisał także i utwory dramatyczne, jednem słowem przechodził te wszystkie etapy, których nie mija prawie żaden z początkujących autorów, dopóki nie natrafi na właściwy i odpowiedni do swego talentu rodzaj twórczości.
Jako dyrektor teatru w Kamieńcu Podolskim, rozwijał bardzo energiczną działalność; sam się wszystkiem zajmował. Układał możliwie najlepszy repertuar. Sam pisał sztuki, wiele tłumaczył, starał się o dobrych artystów, jednem słowem pracował na to, aby nie zawieść zaufania obywateli, którzy powołali go na kierownika instytucji. Wtedy był już także w służbie rządowej, oraz pisywał korespondencje z Kamieńca do ówczesnej Gazety codziennej i Warszawskiej.
Pierwszy pseudonim jego był „Jaszczur” (tak właśnie podpisywał korespondencje), pierwszą zaś pracą obszerniejszą, ogłoszoną drukiem, były listy p. t. „Piętnastodniowe pielgrzymstwo ukraińców”, drukowane w r. 1851-ym w odcinkach Dziennika warszawskiego (Rzewuskiego) nr. 94, 96, 97, 98, 117, 118 i 119); pierwszą książką Bykowskiego był dramat p. t. „Urodzenie”, drukowany w Poznaniu w roku 1859-ym.
W r. 1860-ym Bykowski ożenił się z panną Georginją Mierosławską, a w 1865-ym przeniósł się na stałe zamieszkanie do Warszawy. Od tej pory działalność jego literacka zwiększa się ciągle: pisze dużo powieści, a oprócz tego poświęca się dziennikarstwu. W Kolcach, które w roku 1874—75-go wychodziły pod redakcją J. M. Kamińskiego, pisze pod pseudonimem „Stary cierń”, w Echu Zygmunta Sarneckiego, „Roman Gryf”. Powieści wydaje pod własnem nazwiskiem.
Biograficznych i bibljograficznych szczegółów o Bykowskim jest tak wiele, że nie sposób ich zamieszczać tu, w szczupłym artykule Kurjera; przytoczyłem z nich tylko niektóre, sądząc, że może więcej będzie teraz na czasie wspomnienie o człowieku, o jednej z najpopularniejszych na bruku naszym postaci, aniżeli szkic o autorze.
Bykowski był znany i lubiany głównie dla niezwykłego dowcipu, którym się odznaczał. Miał on humor jędrny i staroświecki, oryginalny; każdą śmiesznostkę w lot chwytał, a opowiadać i gawędzić umiał znakomicie. Od pierwszego wyrazu przykuwał do siebie uwagę słuchacza i porywał go oryginalnością wyrażeń, mnóstwem ciekawych a zręcznie splecionych szczegółów. Nieoceniony był, gdy rozmowa weszła na dawniejsze czasy i dawniejszych ludzi. Obdarzony wyborną pamięcią, obyty w świecie, pełen wspomnień... w towarzystwie męzkiem trochę rubaszny, wobec dam galant dawnego typu, był bardzo pożądany w każdem towarzystwie. Dowcipne jego słówka kursowały po świecie i podziśdzień przechowują się w pamięci. Z czasu pobytu jego w uniwersytecie kijowskim (chociaż już czterdzieści lat z górą upłynęło od tego czasu) krąży jeszcze mnóstwo anegdot i długo krążyć będzie... a któż z warszawian nie pamięta sławnej mowy hiszpańskiej, wypowiedzianej przed dziesięcioma zdaje się laty, na obiedzie jubileuszowym brandmajstra straży ogniowej Skowrońskiego? Wywołała ona wybuchy homerycznego śmiechu i przez długi czas o niej tylko mówiono w Warszawie...
Bykowski w piórze był trochę rozwlekły, co go nieraz stawiało w kolizji z wymaganiami dzisiejszego dziennikarstwa, ubiegającego się za stylem błyskotliwym a zwięzłym... Często też redakcyjny ołówek przeorywał mocno jego artykuły. Aczkolwiek Bykowski nie miał wielkiej ambicji autorskiej, jednak było mu nieraz przykro, że jakiś „młodzik” kreśli jego pracę.
Pamiętam, było to w redakcji Kurjera codziennego temu lat jedenaście, jeszcze za Karola Kucza, który wówczas właśnie ustępował z Kurjera i oddawał redakcję zięciowi, p. Józefowi Hiżowi. Wieczorem, przy lampie już, w ciasnym pokoiku redakcyjnym pracowało nas kilku, samych „młodzików”. Nawiasem powiedziawszy, prawie wszyscy zdążyli już posiwieć.
Właśnie jeden z nas znęcał się nad artykułem pana Piotra, gdy niespodziewanie wszedł on sam w swojej własnej osobie.
Wysoki, otyły, wyglądający pomiędzy nami, jak olbrzym wśród karłów, przywitał nas wesołem słowem i dobrodusznym uśmiechem; ów wszakże „znęcający się młodzik”, zamiast schować artykuł pod stół lub przykryć go jaką gazetą, ażeby uniknąć niemiłych objaśnień, usiłował ratować sytuację i odezwał się do pana Piotra:
— Właśnie w tej chwili modyfikowałem cokolwiek artykuł pana dobrodzieja, gdyż jest on, jak dla nas, trochę zadługi.
Bykowski zmarszczył brwi i z wielką powagą rzekł:
— To bardzo dobrze, i ja również powracam w tej chwili z lekcji.
— Z jakiej lekcji? — pytamy.
— Uczyłem baletnika Popiela... tańczyć — odpowiada z całą powagą Bykowski.
Ma się rozumieć, że „znęcający się” nie znalazł odpowiedzi, a my wszyscy wybuchnęliśmy homerycznym śmiechem.
To była cała zemsta pana Piotra. Nie poruszał wcale kwestji skreślania artykułów i przepędził z nami kilka godzin w najlepszej harmonji i zgodzie.
Bykowski był bez kwestji najdowcipniejszym i najmilszym w towarzystwie człowiekiem; w całej Warszawie podziwiano jego humor, mówiono o nim, i na tem właśnie pan Piotr źle wychodził, albowiem sądzono go jednostronnie.
Oceniając humor i gawędziarskie zdolności, nie dostrzegali ludzie, że po za tem miał nieboszczyk jeszcze inne zalety i jako autor i jako człowiek. Był charakteru dobrego, wyrozumiały i pobłażliwy dla innych a surowy dla siebie, miał bardzo humanitarne poglądy, pomimo, że serce ciągnęło go może w inne światy, szedł jednak równo z młodszymi i nie chciał w ostatnich pozostawać szeregach.
Jako autor, wart jest poważnego studjum.

. . . . . . . . . . . . . . . . .

Powiadają, że po Bykowskim pozostały bardzo ciekawe pamiętniki, jakiś „dykcjonarz współczesnych”, oraz wiele rękopisów. Wymieniają już nawet termin, w którym owe pamiętniki drukiem mają być ogłoszone.
W pogłoskach tych niewiele prawdy.
Bykowski pozostawił bardzo ładną bibljotekę, w której znajduje się kilka cennych rzadkości bibljograficznych, pozostawił też manuskrypta, szpargały, notatki, korespondencje etc.
Co w nich jest — tego dziś jeszcze nikt wiedzieć nie może. Rodzina, z łatwo zrozumiałych powodów, pod wrażeniem tak świeżej straty, nie poruszała jeszcze i nie przeglądała literackiej spuścizny po ś. p. Jaxie, więc też nie wiadomo, co się w niej zawiera. Dopiero po troskliwem przejrzeniu i uporządkowaniu papierów, można będzie dowiedzieć się, co nam Bykowski powie z po za grobu.
Pragnąć należy, aby dużo powiedział, ponieważ wiedział bardzo wiele i szkoda byłoby, gdyby wszystkie wspomnienia swoje zabrał ze sobą do grobu.
Prawdopodobnie „Pamiętniki” są, gdyż nieboszczyk często o nich wspominał.

Klemens Junosza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.