Powojenni/Tom I/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Powojenni
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1929
Druk Ludwik Kapela
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dada błądziła długo po lesie, oddana swoim myślom zanim przyszło otrzeźwienie i świadomość, że musi powracać na gajówkę. Gdy wreszcie wróciła, młody Zięba już odjeżdżał. Był chmurny i patrzał na młodą kobietę zaostrzonym wzrokiem. W oczach tego chłopca widziała oddawna iskry niepokojące ją i to ją gniewało. Udawała stale, że nie dostrzega zachowania się Zięby, lecz dziś zirytował ją wyjątkowo. Na pożegnanie przetrzymał jej rękę w swojej i spojrzał w jej oczy takim żarem, że się cofnęła, blada z gniewu. A on nie puszczając jej ręki, którą chciała wyszarpnąć z jego uścisku, rzekł przyciszonym głosem z serdeczną wymówką.
— Dlaczego pani taka niedobrą, tyle czasu nie przychodziła, wiedząc, że ja muszę już na południe wracać...
Wzruszyła ramionami i zmierzywszy go chłodnym wzrokiem rzuciła ostro.
— Mógł pan nie czekać, nie zachęcałam pana do tego. —
Odeszła, a Zięba czerwony jak rak, machnął czapką w ukłonie staremu Turowi, wskoczył na saneczki i pomknął jak wicher.
Stary Tur wszedł do świetlicy. Na twarzy miał uśmiech wesoły.
— Wiesz, Madziu, że ten Zięba to poczciwy chłopak. Tak się martwi, że ty sama obchodzisz rewiry i grzęźniesz w śniegu. Wymógł na mnie, że on będzie pilnował Mchowej Góry i Starej Smolarni, jako od niego najbliższych i prosił, żeby ciebie nie puszczać na obchody, że ty za delikatna. Po prawdzie, to on ma rację.
Dada żachnęła się.
— I ojciec na to pozwolił?
— No, cóż miałem robić?... Dla mnie jednego za ciężko, a ty, córeczko, nie możesz tyle brać na swoje siły.
— Mogę i nigdy nie narzekam. Jestem zdrowa! Nie trzeba było ojcu zezwalać na taki układ. Ja nie chcę.
— No niechby choć przez zimę zastąpił ciebie, duszko. Może potem Bóg da, Wacek wróci...
Dada zadrżała i przybladła. Poczem nagle fala krwi buchnęła jej do twarzy zalewając policzki jaskrawą krasą. Zrobiło jej się żal i wstyd za siebie, przed samą sobą, że gdy Tur wymienił imię Wacka, w tej samej chwili ogarnęło ją przerażenie... i nagle, w ślad za niem szalone uczucie swobody i niemal radości, że... nie wróci. Wstyd i żal zdusił w niej wszystko inne. Płomień przeleciał przez jej twarz smagłą. Zacięła usta, ale wnet podniosła głowę i rzekła dumnie.
— Ja sama dam radę z obchodem lasu. Nie chcę pomocy Zięby! Ojciec niech sobie odpocznie choć przez czas trwania tych śniegów nawalnych. Mnie one nie szkodzą, a las to moja największa przyjemność. —
Chciała powiedzieć — pociecha w smutku i tęsknocie, lecz żal jei się zrobiło starego. Był dla niej dobry, delikatny, umiała to ocenić.
Na drugi dzień Zięba przyjechał znowu. Przywiózł z poczty paczkę z książkami. Dada rozpakowując znalazła książki ciekawe i odczuła łatwo, że Strzełecki przysłał je wyłącznie dla niej. Nie były odpowiednie dla Tura. Ale gajowy znalazł i dla siebie właściwe dzieła i trochę pism illustrowanych, które go najwięcej ucieszyły. W przesyłce były także pieniądze, pożyczone przez Tura na drogę Strzełeckiemu.
Dada prosiła leśnika, aby jej w obowiązkach nie wyręczał, bowiem ona sama odpowiada za porządek w lesie i niczyjej pomocy nie życzy sobie wcale.
Leśnik zły i zmartwiony zapytał ironicznie:
— I dokądże to pani będzie tak harować na Sarnach, całe życie?
— Jak wróci Wacław, to on obejmie obowiązek — zawołał Tur.
— Toż miał iść na doktora, nie na leśnika. A jeszcze czy wróci?... Ja tak myślę, że już nadziei mieć nie można. On pewno nie wróci, pewno zginął, bo dałby znać przecie o sobie.—
Tur zbladł i oczy mu błysnęły gniewem.
— Będzie tak, jak Bóg da, nie jak prorokuje pierwszy z brzega. —
Zięba zaperzył się.
— No, tylko nie pierwszy z brzega, bo i pan nie magnat!... Patrzcie się! Że pan z hrabianką syna ożenił, to myśli, że sam hrabią się stał.
Tur machnął ręką z gniewem i zniechęceniem.
— Niech pan nikomu śmierci nie przepowiada, o to najpierw pana proszę, a po drugie, ja nie byłam hrabianką żadną i proszę moją osobą ojcu nie dogryzać — zawołała Dada z oburzeniem.
Zięba spojrzał na nią z jakąś dziwną błyskawicą w oczach, syknął przez zaciśnięte zęby.
— I pani będzie tu czekała na męża, który... pewno już dawno ziemię gryzie...
— A panu nic do tego. Milcz pan! Chcesz być puszczykiem, to idź wróżyć źle gdzieindziej! — huknął stary Tur i straszny z wyrazem tępej rozpaczy w oczach, posunął się w stronę Zięby.
Dada podbiegła i chwyciła go za ręce.
— Niech się ojciec uspokoi, proszę. Poco sobie zdrowie psuć?
Mówiąc to, wskazała oczami Ziębie, aby wyszedł. Leśnik znikł za drzwiami. Wtedy Dada posadziła Tura na krześle i stojąc przy nim głaskała go po siwych włosach, przemawiając do niego serdecznie.
— On już poszedł sobie, niech się ojciec uspokoi, nie trzeba się tak unosić... nie trzeba...
— To puszczyk, bezczelny, łajdak, zły człowiek, bez serca! — mamrotał stary. — Dlaczego on przepowiada śmierć Wackowi?...
Nagle zatrząsł się okropnym dreszczem zgrozy. Oczy pełne niesłychanego przerażenia skierował na synową.
— A może on co wie, może Wacek naprawdę nie żyje?...
W pierwszem mgnieniu myśli, Dada postanowiła powiedzieć całą prawdę... Już, już miały paść słowa złowrogie, lecz wzburzenie ogromne Tura i jego wzrok utkwiony w nią, odebrał jej odwagę. Zająknęła się tylko i rzekła bezdźwięcznie.
— Skąd Zięba może o tem wiedzieć?... A jeśliby wiedział, to by i powiedział napewno.
— Masz rację, gołąbko. Ty zawsze masz rację, bo i to dobrze, że odmówiłaś Ziębie, aby ciebie wyręczał... Masz rację, obejdziemy się bez jego pomocy. Żeby Wacek nie żył, to pan Strzełecki wiedziałby też o tem najlepiej, jako jego porucznik. On taki pan mądry i dobry, taki delikatny... Jakże to on ślicznie odwdzięczył się za gościnę, za tę burkę starą, pożyczoną — książkami... Taką zrobił przyjemność. Może będziesz się mniej nudziła, Madzieczko, tu na Sarnach, ze starym grzybem takim jak ja.
W tem do izby zajrzał Zięba i rzekł prawie pokornie.
— Proszę pani, mam pilny interes do pani, na chwileczkę, pani będzie łaskawa...
— Niech ojciec nie wstaje, ja załatwię.
Gdy wyszła do sieni, Zięba chwycił ją za ręce. Zanim się zorjentowała, chłopak zaczął te ręce pokrywać pocałunkami. Szarpnęła się, lecz trzymał mocno.
— O co panu idzie?... Proszę zaprzestać, proszę mnie puścić.
— Ja panią przepraszam, że byłem niegrzeczny może, ale nie dla pani, tylko ten stary tak mnie rozgniewał... On nie wart małego palca pani, a będzie się tu srożył... taki cham!
— Proszę zamilknąć natychmiast, słyszy pan?! — zawołała ostro Dada, wyrwawszy mu ręce z uścisków i spytała wyniośle.
— Czy to był ten pilny interes?
— A ten, bo chciałem panią przeprosić.
— Ubliżając mojemu teściowi?...
— Przecież pani wie, że on cham w porównaniu z panią, nawet ze mną. Przecież ja panią...
— Zatem interes skończony! Dziękujemy za przewiezienie przesyłki i dowidzenia — rzekła Dada oschle i weszła do izby, przerywając rozmowę.
— Jakiż to był interes? — spytał Tur ciekawie.
— Chciał kupić od nas psa, ale odmówiłam.
— To i dobrze! Ot już odjeżdża... czegoś zły piekielnie, aż mu oczy goreją. A którego chciał kupić?...
— Zagraja — odrzekła machinalnie, przeglądając książki.
— Poczciwy ten porucznik, tyle książek... żeby nie stare oczy, tożbym czytał — rzekł Tur.
— Ja będę ojcu czytać głośno, wieczory długie, czasu wystarczy.
— Dobra ty jesteś, dziecko, kochane...
A po chwili szepnął na pół do niej, na pół do siebie.
— Żeby Bóg dał i żeby Wacek prędko wrócił... tożby radość i święte życie byłoby wtedy dla nas.
Książka wypadła z ręki Dady, schyliła się po nią nisko, by ukryć gorącą falę krwi na twarzy i łzy okropne, palące pod powiekami, łzy żalu, wstydu, bólu przeraźliwego, lęku i okrutnej pewności, że to nie nastąpi... Ale dokąd, dokąd tak będzie trwać?... to ukrywanie prawdy.
Zanurzyła się w książkach, odsuwając myśli obłędne jaknajdalej.
I książki ją ratowały. 8
Odtąd codzień po powrocie z obchodów lasu, Dada Czytywała głośno Turowi rzeczy dla niego przystępne. Gdy zaś gajowy przy lekturze zasypiał, wtedy z radością i głuchą jakąś tęsknotą zabierała się do czytania swoich, jak je nazywała, książek. W miarę czytania tęsknota wzmagała się, rosła i unosiła Dadę w niebezpieczne krainy marzeń płomiennych. Obrazem tych pragnień bywał Jerzy, ale często inne źrenice, przepyszne, migocące rozpaloną stalą, przyćmiewały szafir oczów Strzełeckiego i budziły w sercu Dady dawne zastygłe podniety, uczucia. Było to wspomnienie oczów młodego myśliwca, który ongiś w borach przepastnych, oczarował spotkaną przygodnie cygankę. Stał się on niemal mytem dla dawnej Dady Dobruckiej. Obecna młoda Turowa, chwilami nie mogła rozdzielić w swej wyobraźni tych dwuch: Jerzego Strzełeckiego z tamtym, nieznajomym... Jerzy był dla niej ukochaną rzeczywistością, tamten — cudną fantazją.. bajką przeżytą w zaraniu najpierwszej młodości. Ale obaj łączyli się w jedną jakoby całość, która wzbudziła niesłychaną tęsknotę w duszy Dady, która stała się w końcu męką jej życia na gajówce. Czuła, że już nie wytrwa tu dłużej. Wrzała w niej burza, grożąca lada chwila zerwaniem względów litości dla starego Tura. Sympatja jaką dla niego żywiła, głównie na podstawie wdzięczności za okazywane jej serce, zmieniała się czasem w niechęć i politowanie, że on tak biernie czeka na powrót Wacława. Chciała już nieraz przygotować go do tragicznej wieści, aby ostatecznie w tej nadziei fałszywego czekania zaszedł jakiś fakt nowy i w tym celu wyrażała swoje wątpliwości co do powrotu Wacława. Lecz Tur gniewał się na nią, wyrzucając jej wtedy dość brutalnie, że nie robi żadnych starań, by się dowiedzieć o losie męża. Gdy rozdrażniona na starego próbowała wyjechać, narzekał i prawie płakał, że go chce opuścić. Słabł coraz bardziej i coraz częściej zaniedbywał się w służbie. Wkrótce cały ciężar obowiązków gajowego spadł na Dadę. Wschód słońca zastawał ją zawsze w lesie. Sumiennie obchodziła swój rewir, czuwała nad nim, jeździła do odległego leśnictwa zdawać raporty, była czynna, energiczna, niezmordowana. Czuła się zdrową, wróciła jej dawna pogoda dziecka, razem z dawnemi błyskami w oczach, które pod czarną gęstwą rzęs świeciły teraz przeczystym lazurem, niby jezioro w cieniu czarnych olch. Na twarzy szczupłej, matowej, zakwitł delikatny, jak różowa chmurka rumieniec. Ciało jej nabrało dawnej giętkości, kształty zaokrągliły się, nie tracąc nic ze swych klasycznych linji. Życie leśne pomimo swej monotonji wzmacniało jej zdrowie fizyczne, zachwiane przez czas bolesnych przeżyć wojennych i przez małżeńskie współżycie.Teraz powrócił jej spokój. Wiedziała, że trwa na gajówce, trzymana tu nie siłą musu i obowiązku, lecz własną wolą i trwać tu będzie, dopóki sama zechce. Postanowiła przebyć tu zimę zbyt ciężką dla Tura, z wiosną zaś wyfrunie w świat. Dokąd — na razie nie myślała o tem. Zżyła się tu z naturą leśną, lubiła psy, przywiązane do niej bałwochwalczo. Lubiła opowiadania starego Tura o dawnych latach i różnych zdarzeniach. Lubiła książki, które jej teraz przesyłał Strzełecki, wypożyczane z bibljoteki Uchańskiej, a nadewszystko kochała listy Jerzego, coraz serdeczniejsze, coraz dla niej droższe. Odpisywała mu długo i szczerze, nie zdając sobie sprawy, że te listy zacieśniają ich stosunek w węzeł, który już wiąże miłość. Słodki świat marzeń otworzył się stubarwną tęczą czaru. Lecz urok ten przedziwny, mącony bywał często nagłym błyskiem ciemno-szarych oczów, które zawierały w sobie moc iskry piorunowej. I nie potrafiła już rozróżnić czasami, czy te oczy patrzące gdzieś jakby z mroku, były fantazją, zwidem jej wyobraźni, czy też istniejącą kiedyś rzeczywistością. Lecz gdy tylko rozpalona ich stal przeniknęła ją nawskroś odczuwała tę iskrę w całej istocie swojej. I zawsze wtedy wyczuwała na wargach pocałunek jego, pierwszy pocałunek mężczyzny na niewinnej krasie ust Dady cyganki. Często budziła się w niej ironja i szydziła.
— Twój myśliwiec tajemniczy z przed siedmiu laty zapomniał o sielance leśnej z cyganką. Może ma już dawno żonę, dzieci, może już wtedy był żonaty? może zginął? I znowu obraz Jerzego takim, jakim go znalazła na polanie gajówki wywoływał wspomnienia bliskie i drogie. Tamto było mytem, Jerzy jest prawdą, Jerzy przyniósł dla niej spokój, wlał do jej duszy otuchę, sercu jej dał miłość i pragnienia. Ocknął ją z letargu duchowego, wskazał jej nowe zakresy życia. Nie było w nim nic niepokojącego, nic co drażni i burzy. Myśląc o nim, poddawała się marzeniom, by znowu go ujrzeć, by mu w te szafirowe głębie źrenic zajrzeć ufnie i miłośnie, by na dłoni swej uczuć dotyk jego ust.
— A Wacek nie wraca i nie wraca — wpadły kiedyś słowa starego Tura w barwną przędzę marzeń Dady. Zadrżała, jakby dotknięta gorącem żelazem.
— Zwiędniesz tu sama, dziecko. Co tobie za życie. Męża masz i nie masz. Młodaś, a bez żadnej uciechy życie prowadzisz. I kiedy wróci i czy wróci?
Dada spuściła oczy i poprawiła głownię w kominie.
— Jak tylko wiosna błyśnie, pojadę szukać — szepnęła.
— Daj Boże miłosierny. Czuję, że moje życie, albo moja śmierć jest w nim, w Wacku. Albo tak, albo tak. Niechby się już raz wyjaśniło, na którą stronę, lewo! czy prawo! Dobrze mi z tobą, Madzieczko, oj jak dobrze, jak w raju, ale przecie żeby i Wacek był, byłoby jeszcze lepiej. Czy tego doczekam?
Każda taka rozmowa raniła serce Dady. Była przekonana, że Tur istotnie ciosu swego nie przeżyje. Doznawała lęku, że jednak chwila ta musi nastąpić. A zima wlokła się długo, długo. Lasy pod okiścią śniegów leżały martwe, zastygłe, śniące o wiośnie, czekające biernie na jej sygnały. Dada oczekiwała jej również, czując instynktownie, że wiosna przyniesie jej jakąś zmianę. Wyobraźnię tłumiła w sobie, by zbyt bujnych, zbyt rozległych nie sięgała horyzontów. Chłonąc zapachy lasów wyczuwała w nich wiosnę i tęskniła do niej z utajoną radością.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.