Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część trzecia/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Każdy stał oniemiały, przeczuwając jakiś dramat niezwykły. Kościelny z halabardą, poprzedzający młodą parę, idącą do zakrystji, usiłował powstrzymać Lucjana, biorąc go za wariata.
Młodzieniec silnym pchnięciem usunął go na bok.
— On!... On tu!... — wybełkotała nawpół przytomna Garbuska.
— Tak, to ja! — odparł Lucjan głosem świszczącym. — A, nie spodziawałaś się mnie! Sądziłaś, że jestem w więzieniu, dokąd oszczerstwem swoim mnie wtrąciłaś. Omyliłaś się, ciotko! Otóż widzisz mnie wolnym na to, bym ci mógł wobec wszystkich wypowiedzieć to, na co nikt by się nie odważył!... Jesteś podłą, najnikczemniejszą istotą pod słońcem... Wciągnęłaś mnie w zasadzkę, zawlokłaś, jak złodzieja, do więzienia... Zabiłaś mi matkę!...
— To fałsz! to fałsz! — skrzeczała Julia Tordier.
— Powtarzam, że matkę moją zabiłaś!... Sama wiesz o tym!...
Helena wyprostowała się, jak zgalwanizowana, oczy kołem jej stanęły, dreszcz śmiertelny przeszył ją od stóp do głowy.
— Umarła! Moja ciotka umarła! — krzyknęła, jak obłąkana.
— Tak, pani Prosperowo Rivet! — odrzucił Lucjan, jak obelgą, biczując ją tym nazwiskiem. Przysięgam ci, że twoja matka okrucieństwem swoim zabiła moją matkę, przeklinam ją i pomsty bożej wzywam na jej głowę!
Ogłuszona tą klątwą, Garbuska rzuciła się do ucieczki, lecz Lucjan, pochwyciwszy ją za ramię, zatrzymał na miejscu i mówił dalej:
— Niech wszyscy wiedzą, co to za kobieta!... Zdolna do wszelkiej zbrodni, obyta z hańbiącymi czynami!... Wydaje córkę za człowieka, wzgardzonego ogólnie!... Córkę, którą od dzieciństwa kochałem, którą ojciec jej przeznaczył mi za żonę!... Ta kobieta wszystkiemu zaprzeczyła, wszystko zdeptała!... Czemu?... Jakie wyrachowanie szatańskie powoduje nią, aby nastawała na to małżeństwo?... Córka musi być jej posłuszną, bo okrutna ta matka nie cofnie się przed zadaniem jej wszelkich męczarni!... Jeżeli uciekła na czas krótki z domu rodzicielskiego, to aby uniknąć śmierci, którą jej nieustannie grożono!... Powróciła do tego piekła! Matko wyrodna, ty i ją zabijesz, jak ojca jej zabiłaś!... Tak, pani Tordier, wdowo mojego wuja, jesteś nędznicą!...
— Prosperze, Prosperze, — wyła Julia w przystępie wściekłości — jak możesz znieść, aby ten wisielec tak mnie znieważał?
Pomimo znanego swego tchórzostwa, były komisant, zaskoczony przez teściowę, nie mógł się jej wymknąć. Postąpił parę kroków i, bełkocąc ze strachu, rzucił rękawiczkę prosto w twarz Lucjana.
Rysownik wydał głuchy ryk i, zwinąwszy się, jak jaguar do skoku, już miał się rzucić na niego. Bezwątpienia, byłby go schwycił za gardło i zdusił na miejscu, nie zdążył jednak.
Agent Challet stanął pomiędzy nimi.
— Wzywam pana, w imieniu prawa, abyś szedł za mną! — przemówił do Lucjana.
— A! — nagle oprzytomniawszy, jęknął Lucjan — zapomniałem się, jestem zgubiony!...
Zachwiał się, szukając rękami oparcia, i z głuchym jękiem runął na posadzkę.
Joanna Bertinot rzuciła się ku niemu.
— A, jeżeli i tego zabiłaś — rzekła do Julii Tordier — biada ci!
Prosper prawie że na rękach uniósł Helenę do zakrystji.
Za nimi poszli świadkowie ślubni.
Garbuska, zmierzywszy Joannę wzrokiem nienawiści i groźby, podążyła na ostatku.
Pani de Roncerny wraz z Martą podeszły do klęczącej przy Lucjanie dziewczyny, usiłującej przywrócić go do przytomności.
Challet, nie szczędząc trudu, pomagał jej gorliwie.
— Trzeba doktora... — rzekła hrabina.
— To zbyteczne — odparł agent. — Zemdlał ze zbytku wzruszenia... — Mam przed bramą dorożkę, którą każę pana Gobert przewieźć.
— Dokąd? — zapytała trwożnie Joanna.
— Rozkazano mi zawieźć go do Petit-Bry, do willi hrabiego de Roncerny.
W tejże chwili Garbuska wyszła z zakrystji. Usłyszawszy te słowa, zatrzęsła się i wściekły gniew twarz jej wykrzywił.
Myśl, że ten młodzieniec, którego pragnęła zniesławić, śmierci mu życzyła, jest protegowanym bogatej i możnej rodziny doprowadzała ją do rozpaczy.
— Jestem panią de Roncerny, — rzekła hrabina. — Zechciej pan kazać przenieść pana Gobert do mego powozu...
Challet skłonił się na znak posłuszeństwa; w tłumie ciekawych znaleźli się chętni do przeniesienia wciąż zemdlałego rysownika i ułożenia w powozie, stojącym w pobliżu kościoła.
— Czy i pan będzie nam towarzyszył?... — zagadnęła Challeta hrabina.
— Nie pani. — Miałem tylko polecone czuwać nad tym młodzieńcem, niezaprzeczenie godnym szczerego zajęcia aż do chwili, kiedy się znajdzie w willi Petit-Bry; — skoro pani podejmuje się nad nim opieki, moja misja skończona.
Skłonił się i zniknął.
W chwili gdy lokaj zamykał drzwiczki powozu, mieszczącego w sobie trzy kobiety i Lucjana wciąż nieprzytomnego, w wielkich drzwiach kościoła ukazała się Julia Tordier w towarzystwie Prospera i Heleny nawpół żywej z przerażenia, a z nimi orszak weselny.
Na ten widok ozwały się krzyki szydercze.
— Do wody z Garbusem! — wrzeszczały tłumy — precz z nią.
— Srogo pomszczony... — odezwała się Marta.
— Jeszcze nie dosyć... — odparła Joanna. — Dla tej jędzy wszelka kara jest zbyt łagodną!
Powóz oddalał się ciągniony rączymi końmi. Orszak weselny spieszył do swoich ekwipaży, przygnębiony skandalem, w którym zaproszeni wzięli udział w obliczu zgromadzonej publiczności.
Helena szlochała. Prosper zgrzytał zębami.
— On wolny?... Jakim sposobem?... — zapytywała sama siebie Julia Tordier. — Pewno przez tę Joannę, która wyrobiła mu protekcję hrabiów de Roncerny! Cały mój wstyd jej zawdzięczam! Musiała się dowiedzieć, że jestem jej matką i że kazałam jej ojcu, ażeby ją zabił, i mści się!... Miałby Włosko mnie oszukać? Miałby żyć Piotr Bertinot? To, czego dawniej nie śmiał ten łotr dokonać, ja teraz spełnię, ja! Trzeba uprzątnąć tę niebezpieczną dziewczynę!...
A krzyki wciąż goniły za odjeżdżającymi powozami.
— Do wody z garbusem! do wody!
Orszak weselny dążył do Joinville-le-Pont, gdzie oczekiwało śniadanie pod Czarną Krową.
Julia Tordier nie mogła poszczycić się przyjaciółmi; cała dzielnica znała ją jako żmiję jadowitą, gotową każdego zatruć swym językiem, kłótliwą i słynącą ze swego brutalnego skąpstwa.
Kiedy wycofała się z handlu, zapomniano o niej potrosze i z czasem nieprzyjaciele zmienili się w obojętnych.
Ci obojętni właśnie zostali zaproszeni przez Garbuskę, która, chcąc uświetnić małżeństwo zięcia, pragnęła mieć liczną drużynę. Oni zaś nie wzdragali się z przybyciem, w nadziei sutego przyjęcia, które im pozwoli najeść się i napić do syta, nie naruszywszy własnego worka. Tymbardziej, że zapowiedziane były na dzień następny sute poprawiny.
Zaproszeni nie odznaczali się drażliwością, tem skandal, zaszły w kościele, nie odjął im ochoty do przyjęcia udziału w uczcie.
Mało ich to wreszcie obchodziło.
Wdowa Tordier mogła być nędznicą, byle stół jej był dobrze zastawiony i wino lało się potokiem.
Co do zaproszonych ze strony Prospera, byli to wszystko towarzysze jego nierządu i burd szynkownianych w prowincjonalnych miastach. A wszyscy należeli do korporacyj komisantów handlowych.
Scenę, rozegraną pomiędzy Julią Tordier a Lucjanem Gobert, uważali za rzecz wielce ucieszną. Nawet jeden z nich odezwał się:
— Na wielu weselach już byłem, a nigdy tak świetnie nie ubawiłem się! Słowo honoru... To mi się wydało jakąś farsą z Ambigu!...
Na co jeden z kolegów mu odpowiedział:
— To jakiś zawalidroga z tego siostrzeńca pani mamy... przeszkadza do zatańczenia w kółko!... Diablo dobrze się spisali, że go znów osadzili w ciupie!
A powozy toczyły się w kierunku Joinville.
W tym, w którym siedzieli nowożeńcy, nikt nie wymówił ni słowa. Znajdowała się w nim jedna z druchen, obawiano się więc przy niej rozmawiać.
Helena pogrążyła się w bolesnym zamyśleniu. Widziała Lucjana, który nie miał dla niej ani spojrzenia litości, ani słowa przebaczenia.
Rzucił jej w twarz jak najkrwawszą obelgę te trzy słowa:
Pani Prosperowa Rivet!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.