Postrach Londynu (Lord Lister)/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Postrach Londynu
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 8.11.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kradzież z włamaniem

— Przyszedłem aby pana bronić — oświadczył na wstępie komisarz Baxter po przywitaniu się z lordem Listerem.
Ironiczny uśmiech błąkał się koło warg młodego lorda.
— Mnie bronić? — rzekł. — To bardzo ciekawe. Nie przypuszczałem dotąd, że potrzebuję obrony. Czy jestem aż tak słaby?
Mówiąc to, wyprężył swe atletyczne muskuły i wzrokiem pełnym pogardy zmierzył niższego odeń o całą głowę komisarza.
— Nie chodzi tu o zamach na pańską osobę — odparł.
— Nie radziłbym nikomu próbować — zaśmiał się lord. Mam za sobą kilka nagród bokserskich oraz zwycięstw w walkach francuskich. W klubie moim uważają mnie za najlepszego w szpadzie i na pistolety. Jeśliby pan chciał potrzymać między dwoma palcami pół pensa, obowiązuję się wytrącić je panu jednym strzałem, nie czyniąc przy tym nic złego.
— Bardzo dziękuję... — odpowiedział Baxter — Powtarzam panu, że nie idzie tu o pańską osobę, ale o pieniądze.
Lord Lister wskazał niedbałym ruchem na kasę pancerną.
— Całe moje pieniądze tam się znajdują. I są bezpieczne. Gdyby ktoś chciał je wykraść, natrafiłby niewątpliwie na poważne trudności.
— Mimo wszystko, jeden z najgroźniejszych złoczyńców londyńskich zamierza złożyć panu dziś wizytę i zabrać to co pan posiada cennego.
Lord Lister wybuchnął śmiechem.
— Doskonały kawał! — rzekł. — Skąd wiadomo, że ktoś zamierza mnie okraść?
Policjant przybrał ton wyższości, który szczerze ubawił Listera:
— Scotland Yard słyszy i wie wszystko. Nie bez powodu jesteśmy najlepszą policją świata.
— Co do tego nie ma wątpliwości! — rzekł młody arystokrata z odcieniem ironii.
Baxter wyczuł kpiny i odparł zdenerwowany:
— Wasza lordowska mość ma na myśli prawdopodobnie naszą ostatnią porażkę z Rafflesem, z Tajemniczym Nieznajomym? Twierdzą niektórzy, że po tym fakcie powinniśmy być nieco skromniejsi.
— Oczywista — odparł lord Edward zapalając drugiego papierosa. — Przyznaję, że ta strona waszej historii nie przysporzyła Scotland Yardowi sławy.
— Zgadzam się z panem, ale mamy tu do czynienia z genialnym przestępcą. Nawet taki geniusz jak Nick Carter nie potrafiłby z nim sobie dać radę. Nawiasem mówiąc mamy nadzieję, że schwytanie tego niebezpiecznego ptaszka nastąpi niezadługo.
Lord Lister zaciągnął się dymem swego papierosa i rzekł po chwili milczenia:
— Nie wydaje mi się, abyście mogli być tego pewni,.. Wracając do naszej sprawy, muszę przyznać, że złodziej, który ma zamiar mnie dziś odwiedzić, mógłby się ucieszyć niezgorszym łupem. Zarobiłem wczoraj na giełdzie 20.000 funtów sterlingów i nie zdążyłem ich jeszcze złożyć w banku. Przyjąłem jednak pod uwagę możliwość kradzieży, dlatego też nie umieściłem wszystkiego w jednym miejscu. Połowa znajduje się w kasie ogniotrwałej, reszta zaś w szkatule żelaznej stojącej pod łóżkiem mojej sypialni. Ot tam... Przez otwarte drzwi widać było żelazną kasetę, umieszczoną na dywanie tuż obok łóżka.
— Dość praktycznie pomyślane — odparł Baxter. — Ale nie jest wykluczone, że złodziej po opróżnieniu kasy sięgnie również i po kasetę!
— O, to mi jest obojętne — oświadczył lord Edward — jestem ubezpieczony w dobrym towarzystwie od kradzieży. Nie przejmuję się niczem. Musieliby mi zwrócić pieniądze.
Zapanowało krótkie milczenie, które przerwał komisarz:
— Dla mnie i dla Scotland Yardu najważniejszą jest sprawa schwytania złodzieja. Dlatego też zwracam się do pana o zezwolenie czuwania nad mieszkaniem pańskim dzisiejszej nocy.
— Bardzo chętnie — odparł lord Lister. — Wszystko jest tu do pańskiej dyspozycji. Muszę pana jednak przeprosić: Jest godzina za piętnaście minut ósma: punktualnie za kwadrans mam spotkać się z przyjacielem. Służący mój — tu lord Lister nacisnął na guzik dzwonka — będzie służył informacjami oraz pomocą. Ale a propos, panie Baxter, czy nie wie pan, który z przestępców ma mnie zaszczycić dzisiaj swoją wizytą?
— Oczywiście: sławny Raffles we własnej osobie — odparł komisarz.
— Raffles! u licha! toż to najlepsza okazja, aby zapoznać się z tą ciekawą osobistością. Przeproszę mego przyjaciela, że na skutek nagłej przeszkody nie mogę się z nim spotkać... W ten sposób dotrzymam panu towarzystwa. Być może wspólnymi siłami uda nam się położyć kres sprawkom Rafflesa!
— Przyjmuję to jako dobrą wróżbę — odparł Baxter.
— Jeżeli oczywista przyjdzie — rzucił lord Lister. W każdym razie, biorę automobil i śpieszę do teatru, aby powiedzieć memu przyjacielowi, że dzisiejszego wieczora jestem zajęty. Około godziny dziesiątej będę z powrotem.
— Ja zaś muszę wydać rozkazy moim ludziom — rzekł Baxter wychodząc.
Lord Lister pożegnawszy się krótko, przeszedł przez sypialnię, włożył na siebie futro i wyszedł.
Tymczasem Baxter porozumiał się z czterema agentami, którzy wraz z nim byli u bankiera Gordona, co do planu dalszej akcji i podzielił role: On sam miał zainstalować się w gabinecie lorda Listera i tam spędzić noc, dwóch agentów miało pełnić straż na korytarzu, trzeci przed domem, czwarty na piętrze. W ten sposób nic nie mogło ujść ich uwadze. Następnie komisarz wezwał do siebie lokaja i wraz z nim powrócił do gabinetu. Obydwa pokoje tonęły w ciemnościach. Lokaj zapalił elektryczność i pokazał Baxterowi, że wyłącznik znajduje się przy kominku.
Następnie weszli do sypialni. Szerokie rozsuwane drzwi, których skrzydła ukrywały się w ścianie, oddzielały sypialnię od gabinetu. Tylko jedno małe okratowane okienko dawało pokojowi temu światło. Drzwi na lewo prowadziły do łazienki. Ani sypialnia, ani kąpielowy nie posiadały oddzielnego wejścia. Przedostać się było można do nich jedynie przez gabinet. Komisarz obejrzał wszystko uważnie. Podniósł kołdrę, spojrzał pod łóżko, otworzył szuflady i szafy. Ostrożność swą posunął tak daleko, że z szafy wyjął wszystkie ubrania, aby przekonać się, czy ktoś nie jest za nimi ukryty.
Drobiazgowość ta ubawiła mocno lokaja.
— Przed panem nie skryłoby się ani źdźbło słomy, ani ziarenko kurzu! — dodał.
— Właśnie w tym celu to robię — rzekł Baxter, pusząc się dumnie. — Nic nie może ujść naszej uwadze.
— Czy nie jestem panu potrzebny? — zapytał służący.
Baxter odparł mu, że może udać się na spoczynek. Lokaj opuścił pokój i Baxter został sam w gabinecie. Policjant zagłębił się w fotel, stojący przy kominku i zabrał się do czytania wieczornych pism. Minęła godzina. Detektyw wyjął z kieszeni małą latarkę elektryczną, jaką posiadają wszyscy agenci policji. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku — położył latarkę na kominku i wrócił do swego fotela.
Przełożył rewolwer do innej kieszeni, aby w razie potrzeby mieć go pod ręką.
Nic nie zakłócało głębokiej ciszy, w której pogrążony był cały dom. Najmniejszy szmer nie zdradzał obecności detektywów.
Wielkie drzwi gabinetu zionęły ciemnością, jak czeluść głębokiej pieczary. Gdy wzrok jego przyzwyczaił się do mroku, Baxter począł rozróżniać mgliste kontury przedmiotów. W ciszy rozbrzmiewał monotonny odgłos wielkiego zegara. Głęboki dzwon jego wybił godzinę dziesiątą.
Nagle Baxter nadstawił uszu, wstrzymując oddech. Gdy zamilkł dźwięk ostatniego uderzenia — od strony sypialni dał się słyszeć ostrożny szelest, szelest otwieranego zamka.
Krew na chwilę zatrzymała się w żyłach i fala domysłów zalała mózg. Czyżby to było złudzenie? Wydawało się rzeczą niemożliwą, aby ktokolwiek mógł dostać się do pokoju. Zrewidował przecież wszystko i chyba jedynie w powietrzu mógłby się ukryć złodziej. Dał się słyszeć metaliczny suchy trzask: ktoś wyraźnie otwierał zamek. Momentalnie schwycił za rewolwer i zapalił elektryczną latarkę. Promień radości zajaśniał w jego oczach: „Nareszcie w potrzasku“ pomyślał przeżywając naprawdę moment silnego wzruszenia. W sypialni tuż obok żelaznej kasety znajdował się człowiek, w eleganckim wieczorowym ubraniu, w nieskazitelnie lśniącym cylindrze i czarnej masce, która zakrywała mu twarz.
— Ani kroku dalej! — zawołał komisarz rozkazująco — Stać bo strzelam!
Zamaskowany człowiek ze swej strony podniósł rewolwer, tak, że Baxter uznał za stosowne zgasić latarkę. Ciemności bowiem strzegły go przed celnością strzału. Jednocześnie dał ognia. Strzał widocznie chybił, ponieważ nastąpiła rzecz całkiem niespodziewana. Zamaskowany człowiek doskoczył do rozsuwanych drzwi i zamknął je, zanim komisarz zdążył zdać sobie z tego sprawę. Zwabieni odgłosem strzału, wywiadowcy zbiegli się do gabinetu. Baxter zapalił światło:
— Mamy go nareszcie, tego wspaniałego Rafflesa! Siedzi w sypialni jak mysz w pułapce. Uwaga, chłopcy, rewolwery w ręce i naprzód!
Podbiegł do drzwi wiodących do sypialni i otworzył je szeroko.
Agenci zatrzymali się w progu. Pokój zalegały ciemności, w których błyszczały jedynie metalowe refleksy otwartej kasety. Zapalono światło. Agenci przystąpili do przetrząśnięcia łóżka i otworzenia szafy: Nie znaleziono nikogo.
— Napewno skrył się w łazience — rzekł detektyw Marholm, biegnąc do zamkniętych drzwi.
Przypuszczenie jego było prawdopodobnie trafne, gdyż drzwi łazienki zamknięte były od wewnątrz. Wspólnymi siłami detektywi rzucili się całym swym ciężarem na drzwi. Były dość silne i zamek nie ustępował łatwo. Dopiero po kilkakrotnie ponawianych wysiłkach udało im się wyważyć drzwi. Zbyteczny trud: — ani śladu złodzieja! Podczas gdy agenci, opanowani jedną tylko myślą aby czemprędzej dostać się do łazienki, nie zwracali uwagi na to co działo się w sąsiednim pokoju, — drzwi olbrzymiego flamandzkiego zegara otwarły się nagle i wyszedł z nich zamaskowany mężczyzna.
Zegar ten, jak wiadomo, stał na ścianie, dzielącej gabinet od łazienki tuż obok rozsuwanych drzwi. W tylnej ścianie zegara znajdował się tajemniczy otwór, wychodzący na łazienkę. Gdy drzwi pomiędzy gabinetem a pokojem sypialnym były otwarte, rozsuwane skrzydła wchodzące w ścianę zasłaniały otwór. Detektywi, pochłonięci poszukiwaniem złodzieja, nie spostrzegli tego mechanizmu.
Przez chwilę zamaskowany mężczyzna przyglądał się wysiłkom detektywów. Następnie zdecydowanym ruchem zasunął drzwi i zamknął je na klucz. W ten sposób został on na pewien czas oddzielony od detektywów, zamkniętych poza obrębem gabinetu. Z zimną krwią zbliżył się do kasy żelaznej, otworzył ją kluczem specjalnym, który miał przy sobie, wyjął znajdujący się w niej plik papierów i po chwili zniknął.
Zrozpaczeni wywiadowcy rozpoczęli atakowanie rozsuwanych drzwi. Wspólnymi siłami po kilku minutach udało im się wyłamać je i wyjść z zasadzki. Pomimo podniecenia, w jakim się znaleźli — stanęli nieruchomo na widok otwartej, ziejącej pustką kasy żelaznej.
— Do pioruna! — krzyknął Baxter zgrzytając zębami. — Szatan wplątał się w tę aferę! To nadprzyrodzone sztuczki. W kasie nie ma ani grosza...
— Nie będzie więc trzeba spisywać protokółu zawartości. — rzucił Marholm ironicznie. Ani jeden muskuł nie drgnął w jego nieruchomej twarzy.
— Naprzód! musimy go schwytać! — krzyknął komisarz, biegnąc w kierunku drzwi wejściowych. Detektywi posłusznie wybiegli za nim. Na korytarzu natknęli się na lorda Listera, rozmawiającego z swym przyjacielem Charlesem Brandem.
— Dobry wieczór panom! — rzekł lord Edward — Dokąd tak śpieszycie, panie Baxter?
— Czy nie widział pan Rafflesa? — krzyknął komisarz.
— Ja? skąd? — odparł lord Lister z uśmiechem. Wracam z teatru. Wstąpiłem do klubu zaledwie na kilka chwil, ponieważ chciałem wziąć udział w schwytaniu przestępcy. Czyście go złapali?
— Do licha — odparł komisarz — żarty na bok. Widziałem go tak, jak pana widzę. Był tam w pańskiej sypialni i zrabował zawartość kasety...
— Tak? Cóż dalej? — zapytał młody lord z wspaniałym spokojem. — Pozwoliliście mu panowie umknąć?..
Baxter nie odpowiedział, natomiast agent, zwany Pchłą, odparł za niego:
— Istotnie, pozwoliliśmy mu łaskawie umknąć, ułatwiwszy mu tę ucieczkę dzięki sprytnej uprzejmości naszego szefa.
— Dość żartów — wrzasnął Baxter z wściekłością. — Ten człowiek, pamiętajcie me słowa, zawarł pakt z szatanem... Jest nieuchwytny! Zdołał uciec z tego pokoju pomimo mojej czujności. Wraz z najlepszymi mymi agentami strzegłem tych drzwi — jedynego dostępu do tego pokoju, o czym pan chyba wie najlepiej. Gdy tylko spostrzegłem go w sypialni, udało mu się szybko zamknąć rozsuwane drzwi; mimo to natychmiast wdarłem się do pokoju tego wraz z mymi agentami. Podczas gdy staraliśmy się dostać do łazienki, gdzie wedle naszych przypuszczeń musiał się ukryć — powrócił cudem do pańskiego gabinetu i zamknął na klucz rozsuwane drzwi.
— Co za przedziwny człowiek! Przypuszczam, że zdążył się wykąpać w między czasie? — zaśmiał się lord Edward.
— O nie, proszę Pana, do tego nie doszło — wtrącił się detektyw Marholm — musiał jednak uciec przez rury wodociągowe w czasie gdyśmy go szukali w pustej łazience. Zdążył w naszej nieobecności zoperować pańską kasę żelazną i skraść całą jej zawartość.
— Widzicie Baxter — zaśmiał się lord Edward — Raffles raz jeszcze dotrzymał danego słowa!
— Ten człowiek przyprawi mnie o szaleństwo, mówię to dawno! — jęknął Baxter.
Lord Edward Lister zbliżył się do pustej kasety żelaznej. Z ust jego nie schodził spokojny uśmiech. Skinął na sekretarza, który przybiegł natychmiast. Wyciągnął z portfelu polisę asekuracyjną i wręczył Brandowi.
— Jutro wczesnym rankiem — rzekł — udasz się do siedziby towarzystwa i złożysz oświadczenie o wysokości skradzionej sumy... Całkiem nieprawdopodobna historia! Muszę przyznać, że Raffles, to prawdziwy geniusz... Dokonać kradzieży, mimo iż dom był silnie strzeżony przez najlepsze siły Scotland Yardu!
Zwrócił się do Baxtera i jego ludzi:
— A teraz panowie zechciejcie przyjąć ode mnie dobrą radę: Jeśli kiedykolwiek Raffles zakomunikuje wam, że zamierza popełnić u mnie kradzież z włamaniem lub bez — nie fatygujcie się i pozwólcie mu działać...Jeśli bowiem idzie o przyglądanie się kradzieży i wypuszczenie sprawcy jej — potrafię to zrobić równie dobrze jak i wy.
Komisarz Baxter z przykrością wysłuchał ironicznych słów lorda. Speszony pożegnał się szybko i wyszedł w towarzystwie swych ludzi.
Skoro drzwi zamknęły się za policją, lord Lister wybuchnął serdecznym śmiechem:
— Jutro jedziemy do Paryża — rzekł do swego przyjaciela Charly. — Od dawna chcę złożyć wizytę memu dawnemu przyjacielowi, który zamieszkuje to miasto.
— Dobrze! — odparł Charles Brand. Nic nie rozumiem z tej afery. Czy naprawdę miałeś 20.000 funtów sterlingów w kasie żelaznej i w kasecie?
— Nie — oświadczył spokojnie lord. Zarówno w jednej jak i w drugiej mogłeś znaleźć jedynie niezapłacone rachunki.
— Hm — chrząknął Charly z niezdecydowanym wyrazem twarzy. Wyglądało to tak, jak gdyby Charly obawiał się zrozumieć zbyt wiele. — To nie wydaje mi się wyraźne.
— Mój chłopcze, czy nie rozumiesz, że ten pakiet niezapłaconych rachunków, który policja pozwoliła skraść niejakiemuś Rafflesowi, przyniesie nam 20.000 funtów sterlingów, wypłaconych przez kasę Towarzystwa Ubezpieczeń? Obojętne, czy w kasie znajdowało się tyle pieniędzy. Grunt, że komisarz policji i jego agenci stwierdzą, że taka była wysokość łupu i że towarzystwo zobowiązane będzie wypłacić mi tę sumę. W przeciwnym razie do czego by ono wogóle było potrzebne? Nie wypełniłoby swego głównego zadania!
— Na Boga, to wspaniała myśl! — rzekł zdumiony Charles Brand — Ale jakimż cudem udaje ci się od pewnego czasu kroczyć śladami Rafflesa?
Lord Lister wyjął papierosa ze swej złotej papierośnicy. Puszczając wolno w sufit kłęby dymu, rzekł z tajemniczym uśmiechem:
— Drogi przyjacielu, nie trzeba abyś wiedział o tym zbyt wiele. — Bądź zawsze moim wiernym i dobrym Charly i niech to ci wystarcza. Proś Boga, abyś zawsze rozumiał tyle, ile potrzeba. Co do Rafflesa, mogę ci wyznać tylko jedno. — To mój ideał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.