Strona:PL Lord Lister -01- Postrach Londynu.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
13

Ten człowiek przyprawi mnie o szaleństwo, mówię to dawno! — jęknął Baxter.
Lord Edward Lister zbliżył się do pustej kasety żelaznej. Z ust jego nie schodził spokojny uśmiech. Skinął na sekretarza, który przybiegł natychmiast. Wyciągnął z portfelu polisę asekuracyjną i wręczył Brandowi.
Jutro wczesnym rankiem — rzekł — udasz się do siedziby towarzystwa i złożysz oświadczenie o wysokości skradzionej sumy... Całkiem nieprawdopodobna historia! Muszę przyznać, że Raffles, to prawdziwy geniusz... Dokonać kradzieży, mimo iż dom był silnie strzeżony przez najlepsze siły Scotland Yardu!
Zwrócił się do Baxtera i jego ludzi:
A teraz panowie zechciejcie przyjąć ode mnie dobrą radę: Jeśli kiedykolwiek Raffles zakomunikuje wam, że zamierza popełnić u mnie kradzież z włamaniem lub bez — nie fatygujcie się i pozwólcie mu działać...Jeśli bowiem idzie o przyglądanie się kradzieży i wypuszczenie sprawcy jej — potrafię to zrobić równie dobrze jak i wy.
Komisarz Baxter z przykrością wysłuchał ironicznych słów lorda. Speszony pożegnał się szybko i wyszedł w towarzystwie swych ludzi.
Skoro drzwi zamknęły się za policją, lord Lister wybuchnął serdecznym śmiechem:
Jutro jedziemy do Paryża — rzekł do swego przyjaciela Charly. — Od dawna chcę złożyć wizytę memu dawnemu przyjacielowi, który zamieszkuje to miasto.
Dobrze! — odparł Charles Brand. Nic nie rozumiem z tej afery. Czy naprawdę miałeś 20.000 funtów sterlingów w kasie żelaznej i w kasecie?
Nie — oświadczył spokojnie lord. Zarówno w jednej jak i w drugiej mogłeś znaleźć jedynie niezapłacone rachunki.
Hm — chrząknął Charly z niezdecydowanym wyrazem twarzy. Wyglądało to tak, jak gdyby Charly obawiał się zrozumieć zbyt wiele. — To nie wydaje mi się wyraźne.
— Mój chłopcze, czy nie rozumiesz, że ten pakiet niezapłaconych rachunków, który policja pozwoliła skraść niejakiemuś Rafflesowi, przyniesie nam 20.000 funtów sterlingów, wypłaconych przez kasę Towarzystwa Ubezpieczeń? Obojętne, czy w kasie znajdowało się tyle pieniędzy. Grunt, że komisarz policji i jego agenci stwierdzą, że taka była wysokość łupu i że towarzystwo zobowiązane będzie wypłacić mi tę sumę. W przeciwnym razie do czego by ono wogóle było potrzebne? Nie wypełniłoby swego głównego zadania!
— Na Boga, to wspaniała myśl! — rzekł zdumiony Charles Brand — Ale jakimż cudem udaje ci się od pewnego czasu kroczyć śladami Rafflesa?
Lord Lister wyjął papierosa ze swej złotej papierośnicy. Puszczając wolno w sufit kłęby dymu, rzekł z tajemniczym uśmiechem:
— Drogi przyjacielu, nie trzeba abyś wiedział o tym zbyt wiele. — Bądź zawsze moim wiernym i dobrym Charly i niech to ci wystarcza. Proś Boga, abyś zawsze rozumiał tyle, ile potrzeba. Co do Rafflesa, mogę ci wyznać tylko jedno. — To mój ideał.

Atak podziemnego świata

Natychmiast po wyjściu agentów policji, bankier James Gordon skręcił na Oxford Street w pierw szą uliczkę na prawo i skierował się w stronę Tamizy. Tramwajem elektrycznym przedostał się na Lon don Bridge. Na północ od tego sławnego mostu i od Tower rozciąga się najgęściej zaludniona a zarazem najniebezpieczniejsza dzielnica Londynu. W labiryncie ulic, w starych murach domów, odrapanych składach, sklepach ze starzyzną i wiktuałami, wśród knajp marynarskich i domów gry znajduje swój przytułek prawdziwa nędza i świat przestępczy, świat który wśród dnia szuka mroków a na łowy wychodzi tylko nocą. Większość z tych podejrzanych spelunek łączy się z sobą za pomocą podziemnych przejść, tworzących pod ziemią drugie miasto. Jeden z tego rodzaju sklepów cieszących się złą sławą należał do Irlandczyka Governa, łotra i lichwiarza znanego policji pod nazwą Czarnego Jacka. Wywiadowcy z Scotland Yardu uważali go za najbardziej chytrego i sprytnego pasera w całym Londynie. Jakkolwiek znajdował się w najjawniejszym kon takcie z wszelkiego rodzaju złodziejami kieszonkowymi apaszami, dziewczynami i sutenerami, policji nie udało się dotąd natknąć się u niego na towar pochodzący z kradzieży. Czarny Jack potrafił wspaniale kryć owoce swoich przestępstw. Opowiadano, że w centrum Londynu posiadał kilka nieruchomości i że zainteresowany był finansowo w paru bardzo poważnych przedsiębiorstwach handlowych. Lokal, który zajmował, pełen był najróżniejszego towaru: baryłki z sucharami i z amerykańskim szmalcem, sztuki jedwabiu, sztaby metalowe, stosy ubrań, meble, przesiąknięte zapachem ryb i oliwy, zapełniały tak szczelnie pierwszy pokój, że z trudem pozostastawiały wąskie przejście. Przez ten pokój przechodziło się do głównego kantorku, gdzie za zakurzonym biurkiem siedział Czarny Jack, od rana do północy obsługujący swą klientelę. Naftowa lampa, kie dyś używana na okręcie, słabo oświetlała pokój. Bankier Gordon i Govern przywitali się serdecznie, jak najlepsi znajomi. Od szeregu lat ci czcigodni obywatele prowadzili razem podejrzane interesy. Jak zwykle, gdy bankier Gordon składał mu wizytę, Govern z za małego kontuaru dotknął guziczka: ukryty mechanizm zamknął automatycznie drzwi wejściowe. Zabezpieczywszy się w ten sposób przed niepożądanymi wizytami, Gavern poczęstował bankiera cygarem.
— Najlepsze na świecie cygara! Dopiero wczoraj przybyły prosto z Hawany do portu a już dziś rano mi je przyniesiono. Niestety, skradziono zaledwie pięćdziesiąt sztuk. Były pilnie strzeżone, gdyż przeznaczone są dla królewskiego dworu.
Mimo wyjątkowego smaku i dostojnego ich przeznaczenia, James Gordon nie odczuwał przyjemności z palenia. Zaciągnął się kilka razy i ze zdenerwowaniem opowiedział mu swą przygodę z Rafflesem.
— Pokażę mu z kim miał do czynienia! — rzekł zaciskając pięści. — Zapłaci mi drogo za figiel, który mi spłatał. Nóż pod żebro i będziemy skwitowani...
Przyjaciel podrapał się z zafrasowaniem w swą wełnistą czuprynę.
— Mój drogi — rzekł po namyśle — wszystkie nasze dotychczasowe interesy powiodły się nieźle i rozumiesz chyba, że łatwo nie pozwoliłbym obrażać swego przyjaciela. Ale w tym wypadku waham się. Stajesz do walki z człowiekiem, którego dotąd nikt zwyciężyć nie potrafił. Przede wszystkim musimy się dowiedzieć kim on jest istotnie?
Bankier nachylił się do ucha swego przyjaciel i szepnął:
— To lord Lister!
Na dźwięk tego nazwiska Govern stłumił w so-