Strona:PL Lord Lister -01- Postrach Londynu.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
14

bie okrzyk zdumienia i spojrzał na bankiera osłupiałym wzrokiem:
— Skąd ty o tym wiesz? — zapytał po długim milczeniu.
Gordon wyciągnął z kieszeni list. Na kopercie Czarny Jack odczytał następujący adres. „Wielmożny Pan Lyon, Londyn, Strand nr. 11“.
— Przecież to twój własny sekretny adres? — rzekł.
— Tak. — odparł bankier — Przypadkiem wstąpiłem tam idąc tutaj. Chciałem się przekonać czy nie było poczty i znalazłem ten oto list. Czytaj.
Jack wyjął z koperty list i odczytał głośno:

Drogi panie.
Na zlecenie bankiera Jamesa Gordona pragnę zwrócić panu jego depozyty, tytuły dłużne i zobowiązania. W sprawie tej proszę zgłosić się do mnie dziś wieczorem.

Lord Lister — Regent’s Park 2.

Przeczytał treść listu po raz wtóry.
— Nic nie rozumiem! — rzekł wreszcie.
— Ale ja rozumiem! — krzyknął James Gordon. — Słuchaj! Raffles zabrał wszystkie moje weksle oraz inne zobowiązania. Ponadto wziął ze sobą książkę dłużną, gdzie zapisuję rachunki moich klientów. W książce tej odnalazł adresy i napisał listy, aby zwrócić mym dłużnikom dowody ich długów. Jak wiesz, mam w banku angielskim otwarte konto na nazwisko Lyona. Raffles oczywista o tym nie wiedział i sądził, że Lyon był, jak inni, moim klientem. Napisał więc do niego list i podpisał nazwiskiem lorda Listera. Wynika z tego jasno, że lord i Raffles są jedną i tą samą osobą.
— Do diabła — krzyknął paser. — To zupełnie wariacka historia!
— Czy masz coś odpowiedniego pod ręką? — zapytał Gordon nie zwracając uwagi na podniecenie swego przyjaciela. — Potrzeba mi natychmiast dwóch najlepszych włamywaczy. Muszę jeszcze dziś wieczorem udać się z nimi razem do tego łotra i odzyskać mój majątek, zanim zdąży go rozdzielić pomiędzy mych dłużników.
— Dobrze, ale ja nic nie rozumiem z tego wszystkiego? — odparł Jack czytając list poraz dziesiąty. — Przecież to czysty wariat! Jak dotąd, nie spotkałem jeszcze złodzieja, kradnącego dla dobra i przyjemności bliźnich. Kimkolwiek jest — zaraz wezwę tutaj dwóch moich najlepszych ludzi.
Ujął koniec akustycznej tuby, której połączenie znajdowało się w podziemiach i powiedział parę słów. Po upływie kilku minut dały się słyszeć z daleka trzy miarowe nawoływania.
— Są... Za chwilę będą tutaj — rzekł Jack do swego przyjaciela.
Nie upłynął kwadrans, gdy w starej szafie stojącej z boku dał się słyszeć lekki szelest. Handlarz starzyzną podniósł się z za konturu i otworzył drzwi tego antycznego mebla. Rozchyliwszy wiszące ubrania, dwaj podejrzani osobnicy wyskoczyli z szafy i podejrzliwym wzrokiem zmierzyli bankiera.
Jack uporządkował starannie ubrania, zamknął szafę i zwrócił się do Gordona.
— To moje tajne przejście do podziemi. Wyratowało ono od szubienicy wielu ludzi, ściganych przez psy Scotland Yardu.
Następnie zwracając się do obydwóch apaszów rzekł:
— Dzieci, mam dla was robotę...
— Dobra, — odpowiedział wyższy, którego twarz przecięta była blizną, pozostałą po cięciu nożem. Blizna ta biegła od ucha do podbródka. Otrzymał ją na pamiątkę od swych dawnych towarzyszy za zdradzenie jednego z nich wywiadowcom Scotland Yardu. W świecie przestępczym nadano mu przydomek Wieprz. Jego towarzysz, mniejszy od niego i pozbawiony jednego ucha, nosił nazwę Zając.
— Co mamy zoperować dzisiaj, przyjacielu? — zapytał.
Govern, czyli inaczej Czarny Jack, zaciągnął się dymem cygara i odparł:
— Pójdziecie z tym panem i otworzycie kasę ogniotrwałą. W magazynie znajdziecie palnik gazowy i wszystkie potrzebne narzędzia.
Lichwiarz wraz z włamywaczami wyszli razem ze spelunki pasera. Skierowali się w stronę samotnie stojącego budynku będącego „magazynem“ — o którym mówił Czarny Jack. Zabrawszy przyrządy potrzebne do dokonania włamania i rozprucia kasy ogniotrwałej — zawołali fiakra i udali się na Regent’s Park. W pobliżu pałacyku lorda Listera wysiedli z dorożki i poczęli zastanawiać się z której strony dostęp będzie najłatwiejszy. Mimo swej ostrożności nie spostrzegli ukrytych w ciemnościach dwóch postaci: Byli to detektyw Marholm i wywiadowca Tyler. Pozostawił ich Baxter, polecając pilnować pałacyku, w którym wedle jego przeświadczenia musiał się jeszcze znajdować włamywacz. Z zachowaniem wszelkich ostrożności ludzie Czarnego Jacka wyjęli szybę z okna parterowego. W ten sposób mieli już otwartą drogę do wnętrza mieszkania lorda. James Gordon mimo swego strachu musiał iść tą samą drogą.
Detektyw Marholm zatarł z zadowoleniem ręce,
— Mamy niebywałe szczęście — szepnął wywiadowcy do ucha — do diabła, jestem pewien, że jutro dostaniemy awans!
Ścisnął mocno ramię kolegi i szepnął mu podnieconym tonem:
— Na Boga, Tyler, jeśli nie zgłupiałem z kretesem, to ten który teraz przeciska się przez okno, jest nikim innym jak bankierem Gordonem we własnej osobie... Ten sam, któremuśmy wczoraj złożyli wizytę!
— Niemożliwe! — rzekł wywiadowca Tyler. Przyglądał mu się przez kilka sekund poczem kiwnął ze zdumienia głową:
— Masz rację Marholm — odparł — stawiam funta przeciwko pensowi, że to jest James Gordon.
— Bez wątpienia. Rozumiecie więc teraz dlaczego ten zuch, jakkolwiek został okradziony przez Rafflesa, przeczył temu kategorycznie. Nie chciał abyśmy wkroczyli w jego podejrzane interesy.
— Tak, to oczywiste — potwierdził wywiadowca.
— Ho, ho — zaśmiał się Marholm — zawsze byłem zdania, że posiadasz więcej rozumu niż na to wyglądasz.
— Bez głupich żartów! — mruknął wywiadowca obrażony. — Nie każdy może być geniuszem. Odkąd dwaj czy trzej wielcy detektywi olśnili cały świat swymi wyczynami, wymaga się od nas, biednych agentów Scotland Yardu, abyśmy odnajdywali ślad przestępcy po powietrzu, którym oddychał...
— To całkiem dobra idea, — rzekł Marholm, dla którego wszystko stawało się tematem kpin. — Podszepnij to naszemu szoferowi. Hop, otóż i mamy ich w środku. Gdybyż ci chłopcy wiedzieli, że cały ten trud jest próżny, jak wnętrze ogniotrwałej kasy! Ale obojętne... Biegnij do najbliższego telefonu... Znajdziesz go przy piątej latarni, licząc od miejsca