Poganka/Wstęp/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Poganka. Wstęp.
Podtytuł Napisał Tadeusz Boy-Żeleński
Redaktor Tadeusz Boy-Żeleński
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV
POGRZEBANA I ZAPOMNIANA

Zapomnienie to przeciągnęło się na lat wiele po jej śmierci w sposób zastanawiający. Stykałem się w dzieciństwie przez matkę z kołami uczenic i wielbicielek Żmichowskiej: uderzającym był kontrast jej adoracji u bliskich z coraz głębszą obojętnością społeczeństwa dla tej pisarki. Zapewne, pomieszczono ją w kalendarzyku naszych «świętych narodowych»; czczono jej imię jako obywatelki, patrjotki, wychowawczyni wreszcie, ale na tem się i kończyło. W r. 1919, dziesięć lat temu, przypadało stulecie jej urodzin. Utworzony komitet postanowił uczcić tę datę wmurowaniem plakiety w ścianę domu, gdzie mieszkała przy ulicy Miodowej; były mowy i pergamin pamiątkowy i okolicznościowe broszury, z których jedna kończyła się dość osobliwie słowami: «Popularną nie stanie się Gabryella może już nigdy, ale wiedzieć o niej powinien każdy...» Dziwna doprawdy formuła, gdy chodzi o jedną z naszych najlepszych pisarek i to w broszurze mającej ją... spopularyzować! Toteż, w owo stulecie Gabryelli, do pełni obchodu brakło tylko drobnostki: mianowicie można było obejść ze świecą wszystkie księgarnie, nie znalazłoby się ani jednego tomu jej utworów. Zjawisko to jest dość szczególne, aby je warto było wyjaśnić, zwłaszcza że wiąże się ono z warunkami, w jakich znajdowała się literatura w owej dobie ciężkich prób narodowych.
Oto jeden przykład anormalności tych warunków. Najpopularniejszym utworem Żmichowskiej — tym, którego tytuł zrósł się z jej imieniem, tym, który stworzył legendę, który porwał, zachwycił jednych, zgorszył lub oburzył drugich, ale którego sława rozeszła się szeroko po kraju — była Poganka. Otóż ta Poganka ukazała się w r. 1846 w Przeglądzie naukowym, nie wyszła w książkowem wydaniu, aż w piętnaście lat potem znalazła się w czterotomowych Dziełach Gabryelli. Przez piętnaście lat największej sławy tego utworu mogli go ludzie znać jedynie z... pożyczanych egzemplarzy Przeglądu naukowego. Czemu? Trudno dziś to zrozumieć. Kiedy pierwszy raz ukazała się Poganka w książkowem wydaniu, była już — przeszłością.
Druga przyczyna dysproporcji: ci, co znali pisarkę osobiście, znali ją całą, jej rozmowę, jej listy; ci, co znali zbyt skąpe jej utwory, znali ją tylko cząstkowo. Bo tak się złożyło, że ta kobieta nie mogła dać pełnej swojej miary.
Zapewne, cenzura rosyjska musiała bardzo krępować pisarkę, wciąż potrącającą najżywotniejsze zagadnienia narodowe i społeczne. Stąd wiele w jej pismach aluzyj, niedomówień, szyfrowanego języka, który zczasem musiał być coraz mniej dostępny. Ale bardziej od cenzury urzędowej dawała się jej we znaki «cenzura», wynikająca z atmosfery społeczeństwa, z jego poziomu.
Żmichowska tak wyrastała nad poziom tego, co wówczas było w Królestwie Polskiem, że musiała się znaleźć w nieporozumieniu z opinją. Utwory jej zalegały redakcje, ukazywały się z paroletniem nieraz opóźnieniem, pokiereszowane, przez wzgląd na tę podwójną cenzurę. Ta pisarka, która miała w sobie możliwości jakiejś George Sand i jakiejś Colette, była dla ówczesnego poziomu zbyt śmiała i zbyt subtelna zarazem. Niepodległość sądu, subtelność analizy psychologicznej, wstręt do wszelkiej zdawkowości, wszystko to było nad stan środowiska, znanego nam ze współczesnych Ramotek Augusta Wilkońskiego. «Atmosfera! atmosfera!» wykrzykuje w jednym z listów z rozpaczą.

«Wogóle — pisze ta kobieta szlachetna, bez skazy, niemal święta, — ciąży na nas okropniejsze od cenzury jarzmo: jest to pewna konieczność naszego położenia, stanowcze wymaganie opinji ogólnej, żeby tylko wysoce cnotliwej dążności wiersze, romanse, komedjo-opery pisać. Nikt, choćby chciał, nie śmiałby, i co więcej z księgarsko-wydawniczego interesu nie mógłby nic «niemoralnego» oryginalnie ogłosić... Stąd wynika stek wszelkiej niewoli, wszelkiego ograniczenia, wszelkich bulwarków osobistość ludzką obmurowujących — wynika skarłowacenie. Ponieważ każdy musi odzywać się na jedną i tę samą nutę, ci, co jej w piersiach nie mają, fałszują, a ci, co mają, tracą swobodę rozwinięcia, czy chcąc te fałsze prostować, czy ich unikać, słowem wpadają w oklepanki i taką masz całą prawie naszą literaturę obecną (pisze to w r. 1871). Gdyby jeden i drugi miał odwagę, miał sposobność choćby z bluźnierstwem wystąpić, błogosławieństwo szczerze pobożnych nabrałoby rzeczywistej wartości — lecz my ciągle za panią matką pacierz...»
A gdzie indziej:
«Chcemy koniecznie poczciwie pisać — słuszna rzecz — ale nam się zdaje, że dlatego trzeba koniecznie same poczciwości opisywać, i w tem już słuszności brak».
Tak pisała ta kobieta, czując snać, ile w niej «niepoczciwych» prawd z musu pozostało zdławionych, strun niewygranych, słów niedopowiedzianych... Dławiła się w «dobrze myślącej» bigoterji, jaka rzuciła się na kraj:
«...spotykałam się w świecie z szumnemi dysputami teologicznemi przy herbacianych zastawach; deklamowano o nauce Chrystusa, chrupiąc makaroniki, o piekle i szatanie — smarując bułeczkę...»
Zjadła ją atmosfera, zbyt pozioma i zbyt podniosła naprzemian. Bo znowuż bywały chwile, w których pytała sama siebie, «czy grzechem nie jest literatura»; gdy zdawało się, że trzeba nie pisać, ale działać. Wszak to samo pojęcie kazało zamilknąć Mickiewiczowi!
Wszystko to razem sprawiło, że Żmichowska nie wypowiedziała się pełno w swoich utworach. I czuła to, i gryzło ją, kiedy ona, pełna myśli kłębiących się w głowie, spoglądała na swoje cztery niewielkie tomiki wydania z r. 1861. I nie wiedziała sama, że była pisarką — bardzo płodną. Bo, kiedy zniechęcona, zwątpiała, zamilkła, wówczas szukała ujścia w listach do swoich bliskich. To była jej publiczność! Otóż listy, takie zwłaszcza, to też jest twórczość: wszak pani de Sevigné została jednym z klasyków francuskich, nie zostawiwszy nic prócz listów do córki. Korespondencja Żmichowskiej jest ogromna, wydana ledwie w części i bardzo mało znana; a jest to pierwszorzędny dokument nietylko do lepszego poznania pisarki, ale do poznania epoki. Listy Narcyzy (przeważnie do przyjaciółek) wydano zrazu w dwóch tomach w roku 1885; sądzę, że to wydanie jest bardzo niepełne; czasy były za bliskie; z jednej strony listy te mogły narazić wobec władz żyjące osoby, z drugiej, wedle ówczesnych pojęć, wiele rzeczy trąciło jeszcze niedyskrecją. W r. 1906 wydano dodatkowo tom III. W tych trzech tomach najcenniejsze są listy pisane do Bibianny Moraczewskiej (Bianki) i do Izabelli Zbiegniewskiej (Elli). Przedtem (1890) wyszły listy do Tekli Dębskiej. Ale to bynajmniej nie wszystko, to raczej mała cząstka. Ja sam w papierach rodzinnych znalazłem jej stokilkadziesiąt listów, przeważnie bardzo obszernych, pisanych do mojej matki, wówczas panny Wandy Grabowskiej. Listy te, które mam zamiar wydać niebawem, znakomicie przyczynią się do wypełnienia luki, jaką napotykamy w znajomości pisarki w pewnym okresie. Ile można wyczytać w listach Żmichowskiej, dowodzi tego wyborna praca p. Aurelji Wyleżyńskiej Narcyza Żmichowska w świetle swych zwierzeń, mimo że praca ta uwzględnia materjał jedynie do owej chwili (1919) drukowany.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.