Poganka/Wstęp/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Poganka. Wstęp. | |
Podtytuł | Napisał Tadeusz Boy-Żeleński | |
Redaktor | Tadeusz Boy-Żeleński | |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza | |
Data wyd. | 1930 | |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Dwanaście lat miała Narcyza, kiedy wybuchło powstanie listopadowe. Była wówczas na pensji pani Wilczyńskiej. Wraz z drugą koleżanką postanowiły uciec z pensji, aby wziąć udział w powstaniu. Dla przekonania się, czy podołają, dziewczynki poddają się próbom: morzą się głodem, sypiają na gołej podłodze, dźwigają wielkie kamienie. Rezultat — choroba.
Pod tym znakiem zaczęło się życie przyszłej pisarki, takie były nakazy chwili. Pozostała im wierną całe życie. Gdy nasi wielcy poeci stwarzają sobie sztuczną ojczyznę na emigracji, gdzie tęsknią, ale mogą bodaj swobodnie oddychać, ona pozostała na miejscu, żyła — co było wówczas najtrudniejsze — dla kraju, w kraju. W dobie upadku ducha, ona grzała swem sercem, świeciła myślą.
Nie jest może rzeczą przypadku, że ta rola przypadła kobiecie. Jednem z nader ciekawych zjawisk jest ów rodzaj duchownego matryarchatu, jaki wytworzył się u nas w owych latach czterdziestych. Przyczyna tego jest zrozumiała. Klęska roku 1831 i jej następstwa były straszliwem skrwawieniem się społeczeństwa, ciężkim zwłaszcza ubytkiem sił męskich. I nietylko na polu bitwy. Padło dużo, to prawda, ale większą może lukę czyni więzienie, Sybir i emigracja. A co najważniejsze, ubywają najlepsi, zostają ciury. Wynikają z tego dwa zjawiska: jedno, to liczebna przewaga kobiet, wdów i panien, dla których zbrakło mężów; drugie, że, wobec ubytku tego, co było wśród mężczyzn najlepsze, musiały się zmienić proporcje moralne; w stosunku do tych, co zostali, poziom kobiet był o wiele wyższy. Zjawisko to powoduje wzmożenie samodzielności kobiecej.
Ta naturalna a nawet musowa emancypacja kobiet, stworzona tragizmem chwili, spotyka się z prądami, idącemi do nas od Zachodu, zwłaszcza z Francji. Wielka rewolucja francuska zwaliła dawny porządek społeczny; Napoleon stworzył niejako «moratorjum» wojenne, ale obecnie nowa Francja zaczyna myśleć o przebudowie. Roi się od reformatorów, od utopistów, od proroków. We wszystkich systematach wysuwają się na czoło dwie kwestje: robotnicza i kobieca. Gdy Polska nazajutrz po upadku powstania martwieje w żałobie, Paryż rozbrzmiewa hasłami nowej kobiety: George Sand rzuca swoje wyzywające pierwsze powieści, Prosper Enfantin powołuje do życia kościółek saint-simonizmu, gdzie, w r. 1831, na zebraniu Rodziny, padną te słowa: «Kobieta jest równą mężczyźnie, będzie równą mężczyźnie, dziś jest niewolnicą, jej pan winien ją wyzwolić».
Nie ulega wątpliwości, że te idee przenikały do Polski. Wspierają jeszcze one silny — mimo że dość ograniczony liczebnie — ruch emancypacyjny; kobieta, wprzód zamknięta w ciasnym kręgu domowego ogniska, urasta na obywatelkę, na człowieka, w potrzebie na bohaterkę i męczennicę.
Zapewne, jest i u nas walka o prawa czysto kobiece. Czuć dość silny prąd przeciw małżeństwu, przynajmniej przeciw małżeństwu opartemu na kombinacjach rodzinnych i majątkowych, na konwenansie. Są nieśmiałe zakusy «wolnej miłości». Są i zewnętrzne rysy, nieraz ośmieszane: z męska stylizowane stroje, obcinanie włosów, palenie cygar. Młode kobiety odbiegną od typu niedawnej Polki, wychowanej na Pamiątce po dobrej matce Klementyny z Tańskich Hoffmanowej: nauczą się o wszystkiem mówić, o wszystkiem sądzić, śmiało zabierać głos, gorsząc tem i niepokojąc tych, co pamiętają dawne «cnoty». Nasza ówczesna «emancypantka» zdobywa prawa do nauki, do myśli, zagarnia teren męskich obowiązków, męskich trosk i ideałów, i co za tem idzie obejmuje posterunki duchowe, opuszczone z musu lub z małoduszności przez mężczyzn.
Rzecz prosta, że nie pozostaje to bez wpływu na stosunek kobiet do mężczyzn. Kobieta urasta, mężczyzna kurczy się, maleje. Gdy obywatelski synek poluje, pije i gra w karty, siostra jego czyta, myśli i sądzi.
Mając do wyboru tak lichy materjał, kobiety zaczynają się niechętnie odnosić do małżeństwa; niejedna woli się go wyrzec, niż zniżyć się do kompromisu z ideałem. W otoczeniu Narcyzy widzimy piękne i bogate panny, które nie chcą iść zamąż. Ogół ironicznie wzrusza ramionami. Emancypantki! powiada.
Kobiety zaczynają się pojawiać na «rynku» literackim. Próżnia, jaka się wytworzyła w kraju, ośmieliła je. Wchodzą w literaturę, która cała prawie w męskich swych reprezentantach wyemigrowała zagranicę. Kobiety zakładają własne pismo. Wydają noworocznik, Pierwiosnek, w którym po raz pierwszy w Polsce występuje aż dwadzieścia dwie kobiet. Eleonora Ziemięcka, młoda i ładna pani, jest pierwszą polską
filozofką. Kobiety imają się najwyższych zagadnień: myśl ich choruje, wedle wyrażenia Żmichowskiej, na «przekrwienie kosmologiczne». Poganka Żmichowskiej — która ukaże się w r. 1846 — przerasta o głowę wszystko, co w owym czasie powstało w kraju: jest to, po dziełach naszych wielkich tułaczów, najwybitniejszy utwór epoki.
Ale, jak wspomniałem, literatura jest tylko cząstką działalności tych najlepszych kobiet. Praca społeczna, oświata, polepszenie doli ludu, działają wszędzie. I więcej jeszcze. W owych latach czterdziestych, gdy cała Polska podminowana jest mniej lub więcej spiskiem, w działalności tej, bądź rewolucyjnej, bądź tylko społecznej, czynny udział biorą kobiety. Po roku 1848 więzienia zapełnią się entuzjastkami.
Bo takie miano — dane im przez Żmichowską — przybrał najszlachetniejszy odłam tych wyzwolonych kobiet. Uboższą ich odmianą będą t. zw. emancypantki, węższe zakreślające sobie koło ideałów, lub «lwice», światowe panie i panny, zdobywające sobie prawo swobodniejszego używania życia. Ale emancypacja entuzjastek ma swoje odrębne piękno, coś, co różni nasz ówczesny ruch emancypacyjny od pokrewnych prądów na Zachodzie. Te kobiety będą walczyły nietyle o swoje prawo do szczęścia, ile o prawo do poświęcenia się, do cierpienia.
Oczywiście wszystkie te prądy mieszają się z sobą. Bo entuzjastki to nie był żaden związek, żadna organizacja. To były poprostu pokrewne dusze, związane wspólnością ideału i poniekąd działania. Rzecz prosta, iż w tem skupieniu znalazły się rozmaite indywidualności. Tak np. światowa panna, potrosze snobka wszystkich prądów i wierzeń, błyskotliwa, niepokojąca Paulina Zbyszewska, której będziemy musieli poświęcić w tem studjum szczególną uwagę. Dalej owa prześliczna Zofja Mielęcka-Węgierska, ostatni zachwyt Juljusza Słowackiego, która zgorszyła «towarzystwo» swoim głośnym rozwodem, a potem zabłysła w Paryżu jako utalentowana feljetonistka i korespondentka polskich gazet. To znów surowa Wincenta Zabłocka, która straciła w powstaniu narzeczonego na polu bitwy i ślubowała mu wierność: ta zostanie kanoniczką i przechyli się ku dewocji, podobnie jak Emilja Gosselin, «Gosslinka», która będzie pisywała głośne kazania księdzu Benwenuto. Julja Molicka (Wojkowska) znowuż narazi się na ostracyzm społeczeństwa, wzbraniając się, dla zasady, uświęcić swego związku błogosławieństwem kościelnem. Szczególnie drogą Narcyzie była Anna Skimborowiczowa, żona literata i publicysty, Hipolita Skimborowicza, który poświęcił Entuzjastkom gorące wspomnienie (Bluszcz 1880). Dalej Kazimiera Ziemięcka, ziemianka z zapałem oddająca się uczeniu chłopskich dzieci, zakładaniu ochronek i szkół, wskutek czego sąsiedztwo okrzyczy ją za warjatkę. Dalej Faustyna Morzycka, Bibianna Moraczewska, siostra historyka Jędrzeja, owa piękna i dumna «Bianka», przedmiot nie dość odwzajemnianego uwielbienia Narcyzy; dalej Tekla Dobrzyńska i jeszcze kilkanaście innych. Z mężczyzn najbliżsi temu kołu byli młody zapaleniec Edward Dembowski, który zginął tragicznie w r. 1846 pod Krakowem, a który wraz ze Skimborowiczem był założycielem Przeglądu naukowego; dalej Jan Majorkiewicz, również młodo zmarły historyk literatury, poeta Karol Baliński i inni. Całe to grono odmalowała Żmichowska we Wstępie do Poganki i sama w liście do jednej z przyjaciółek, Izabelli Zbiegniewskiej (20 marca 1871), dała klucz do tego «wstępnego obrazka»:
A teraz, kiedy chcesz jeszcze, bym objaśniła intencjonalne sylwetki przed kominkowym ogniem nakreślone niegdyś, to ci je z pamięci wyliczę, bo nie jestem właścicielką «Pism Gabryelli», więc nie mam ich regestru przed oczyma; godzi mi się jednak wyliczenie tem ostrzeżeniem poprzedzić, że wszystkie portretowane osoby, z wyjątkiem może Teofila Dzieciaka bardzo się na zupełny brak podobieństwa skarżyły, innych tylko sąsiadów z łatwością poznając. Więc tedy ów jedyny zadowolony Dzieciak był pan Hipolit (Skimborowicz), nasz w bibljotece przewodnik; Emilja — żona jego Andzia; Tekla — Wicunia Zabłocka; Felicja — to siostra naszego historyka, Jędrzeja Moraczewskiego, Bibianna (ach, jak mnie ona za Felicją złajała!), Seweryną jest Tekla Dobrzyńska... Onego czasu Bianka, Tekla i niżej podpisana, to były trzy dusze jednymże sznureczkiem upodobań, celów, interesów nawet związane; przyszedł rok nieszczęśliwy 62-gi i sznureczek pękł: widać nie był dość mocny, by odmienne zdania w powiązaniu utrzymał; a jednak, gdybyśmy się spotkały, jestem pewna, że w pierwszym uścisku wszystkoby poszło w zapomnienie... Jadwigą, wielką poetką, która ani jednego dwuwiersza nie napisała dotąd, jest dziś jeszcze Kazimiera (Ziemięcka), choć jej ta opinja moja bardzo się obraźliwą zdaje; lecz wierz mi, że wszelkich składowych pierwiastków rzeczywistej poetki tyle ma w sobie, iżby niemi mogła całe grono przynajmniej warszawskich literatów obdzielić, zacząwszy od Mirona, skończywszy na Aspisie: entuzjazm, mistycyzm, talent do złudzeń a miłość do prawdy — i inne, inne warunki, któreby fachowi autorowie za wzięte na weksel pieniądze kupili, gdyby mogli. Anna z macierzyńskiem sercem, to moja piękna Stefanja Dzwonkowska — ta już nie żyje — i artystka Fanarjotka nie żyje także: znałaś jej pisma jednak, ona była Zosią Węgierską — świetną pism naszych korespondentką z Paryża — Albert filozof, to nieboszczyk Jan Majorkiewicz; Henryk, co Matkę kocha, to Edward Dembowski; Leon, to cała trójka z 48-go r., nie taka jaką była, niestety! ale jaką mi się być zdawała...
Wspólność uczuć i myśli, prac i ideałów, a nawet wzgard i nienawiści, wszystko to sprawiało, że węzły przyjaźni łączące z sobą entuzjastki były bardzo silne. Większość ich była — z musu, czy z dobrej woli — niezamężna; ale nawet te, które mają mężów, patrzą na nich odrobinę zgóry, raczej w związkach z przyjaciółkami znajdując doskonałą spójnię duchową. «Bo wy się w swoich przyjaciółkach wykochacie, to wam już dla mężów miłości brakuje», mawiał filozoficznie do żony dobry «Hipa» Skimborowicz. Zadzierżgują się egzaltowane, często namiętne przyjaźnie między kobietami; ujrzymy jak jedna z takich przyjaźni stanie się pobudką powstania Poganki... «Posiestrzenie» — wedle wyrażenia Żmichowskiej — uważane jest za najdoskonalszy objaw uczuć. W pewnej dobie rozkwitu Entuzjastek społeczeństwo to wygląda na rodzaj ula, w którym Gabryella jest królową pszczół. Bo Narcyza — młoda nauczycielka a już opromieniona pierwszą sławą poetka — była duszą tego kółka, zbierającego się w Warszawie w domu Skimborowiczów. Ale trzeba nam nakreślić pokrótce koleje jej smutnego życia, w którem te chwile, spędzone na łonie przyjaźni, były jedynym bodaj uśmiechem.
Narcyza Żmichowska (pseudonim Gabryella) urodziła się dnia 4 marca r. 1819 w skromnym dworku szlacheckim na Podlasiu, najmłodsza z dziewięciorga dzieci. Matka jej, Wiktorja z Kiedrzyńskich, zmarła, wydawszy ją na świat. Narcyza spędziła pierwszą młodość u stryjenki, w starym dworze wiejskim, gdzie na wieczorach prządek zetknęła się z ludem, ze światem klechd i baśni. Potem pensja pani Wilczyńskiej — pierwsza wówczas w Warszawie — mająca, w myśl instrukcyj rządowych, przygotowywać «troskliwe żony, sumienne i rządne gospodynie». Skończywszy pensję, Narcyza przechodzi do Instytutu guwernantek i w szesnastym roku życia kończy tę najwyższą w Polsce uczelnię kobiecą. Jak bardzo to, czego nauczyła się na pensji, było mizerne, o tem przekonała się Narcyza dopiero kształcąc się sama. Toteż przez całe życie będzie walczyła piórem przeciw powierzchownemu wykształceniu kobiet, a o otwarcie im dróg do prawdziwej wiedzy.
Mając lat dziewiętnaście, znalazła się Narcyza
niespodzianie w Paryżu, jako nauczycielka w magnackim domu Zamoyskich. We Francji zastaje brata swego Erazma, który, jako emigrant, po r. 1831 osiadł w Reims. Wspierana jego radami, pracuje nad sobą, przesiadując na wykładach i w bibljotekach. Pobyt we Francji trwa dwa lata: wraca do kraju z pewnym kapitałem wiedzy, z obudzoną główką, rozszerzonym horyzontem, z przejętemi od Erazma przekonaniami demokratycznemi, które zachowa całe życie.
Jedyną drogą wówczas otwartą dla kobiety było nauczycielstwo. Narcyza myśli o założeniu pensji w Poznaniu, wówczas cieszącym się największą swobodą; narazie zaś przyjmuje «obowiązek» w ziemiańskim domu w Łomżyńskiem. W r. 1844 przybywa z rodziną swoich chlebodawców do Warszawy, gdzie zawiązuje pierwsze stosunki literackie (Wilkońscy, Nina Łuszczewska, matka Deotymy). Bo Narcyza już od kilku lat pisze. W r. 1839 pojawił się w Pierwiosnku pierwszy jej wiersz, a głos Gabryelli wita radośnie poeta Karol Baliński strofą, zaczynającą się od słów:
Czyj to głos słyszę po tak długiej ciszy?
Czyj śpiew tak silny, że do mnie dolata?
Drugim zkolei utworem, który również wywarł silne wrażenie, był wiersz Szczęście poety. Narcyza, nie rzucając narazie pracy nauczycielskiej, wstępuje na drogę pisarską. W czasie swego pobytu w Warszawie zbliża się do kółka Przeglądu naukowego: to są właśnie owi uczestnicy «wieczorów przy kominku». Były to w życiu Narcyzy najlepsze chwile, chwile młodości, działania, nadziei, — pełnia sił twórczych i zapału. Potrzeba jej było tej atmosfery, bo nieco przedtem spotkał młodą poetkę bolesny cios: umiera jej ukochany brat Jan, przyjaciel, powiernik, doradca, — strata nie zastąpiona. Odrzuca propozycję małżeńską Jana Baranowskiego, astronoma, mimo uznania jego zalet: nie chce małżeństwa bez prawdziwej miłości. «Cóż uczynić — pisze — kiedy małżeństwo bez miłości w przekonaniu mojem nie leży. Kto jak ja kochać i nie umie i nie może, niech sam przez świat idzie, bo lepsza samotność od utrudniającego towarzystwa». Czy istotnie autorka Poganki nie umiała kochać? Opowie nam to jeszcze sama.
Następują dwa lata blisko pobytu w Poznańskiem, gdzie wciąż waży się projekt założenia pensji; tam wydaje swoje poezje, zebrane pod tytułem Wolne chwile Gabryelli. Wreszcie, w r. 1846, — Poganka, która daje jej miejsce pośród pierwszych w literaturze, a utwierdza te jej prawa pojawiająca się w następnym roku (1847) Książka pamiątek.
Ale nie sama literatura pochłania w tym okresie Żmichowską. Chwila nie pozwala na takie zasklepienie; wciąga najgorętszych w bezpośrednie działanie. Żmichowska, choć później przeciwna będzie spiskom, jako niezgodnym, jej zdaniem, «z charakterem Polaka», wówczas bierze w nich czynny udział. Ta epoka jej życia dość niedokładnie jest znana; zdaje się jednak, że Narcyza niejeden raz przekradała się przez granicę jako emisarjuszka. Nocując gdzieś w karczmie wiejskiej słyszy rozmowę chłopów, która przeraża ją swą nienawiścią i wnosi zamęt w jej demokratyczne ideały.
Niebawem, pomiędzy rokiem 1846 a 1849 zaczyna się w Królestwie nowy okres represyj, aresztowań, rewizyj: moment jakże mało sprzyjający literaturze! Narcyza mieszka wówczas w Warszawie, stara się żyć z pióra, układając bez zapału podręczniki pedagogiczne. Gdy z pieniędzmi jest kuso, co zdarza się często, chroni się na wieś do rodziny. Naraz, w r. 1849, policja rosyjska dostaje do rąk korespondencję Narcyzy z Pauliną Zbyszewską, «demokratyczny» duch tych listów (zbrodniczy w owym czasie), aluzje do sprawy księdza Ściegiennego, wszystko to wydaje się podejrzane: obie panny dostają się do więzienia w Lublinie, gdzie Narcyza spędza półtrzecia roku, do wiosny r. 1852, mimo że nie dowiedziono jej żadnej winy.
Wychodzi z więzienia inną niż weszła. Półtrzecia roku samotności w celi! Wychodzi przedwcześnie postarzała, znękana, mimo że nieugięta. Co gorsze, wyznaczają jej przymusowy pobyt w Lublinie, zdala od ruchu umysłowego, za dalsze jej prowadzenie się kładąc odpowiedzialność na rodzinę, u której ma mieszkać. Aby żyć, Gabryella zostaje znów nauczycielką; autorka Poganki drepce po błocie lubelskiem za lekcjami. Co gorsze, ma to uczucie, że rodacy stronią od niej jak od zapowietrzonej, bo stosunki z nią kompromitują w oczach władzy. Bo kiedy Narcyza po półtrzecia roku wyszła z więzienia, zastała w kraju wielkie przemiany. Po okresie rozkołysanych nadziei — cisza martwoty. W całej Europie nastaje doba reakcji, w Polsce bardziej niż gdzie indziej. Po przebytych wstrząsach zacznie się proces przystosowania do warunków. Przeciętny Polak nie chce słyszeć o żadnych hasłach, porywach; zrozumiał, że to jest porywać się z motyką na słońce. A na tem zmartwiałem społeczeństwie narasta pleśń zdawkowej dewocji.
Wreszcie, po sześciu latach niebytności, w r. 1855, dostaje się do ukochanej Warszawy. Mieszka naprzemian to w mieście, to na wsi u krewnych. Znów próbuje pisać, bo poprzednich kilka lat przepadło dla literatury. W r. 1857 powstaje gryząca satyra na otaczające ją społeczeństwo — Adeodat; w r. 1858 Biała Róża. W roku 1858 wynajmuje skromne mieszkanko w domu Grabowskich przy ulicy Miodowej: będzie to owo słynne «Miodogórze», w którem zbierało się, co było najlepszego w Warszawie. Tutaj Narcyza miewa dla młodych kobiet pogadanki pedagogiczne — rodzaj wolnego uniwersytetu, — cieszące się wielkiem powodzeniem. W r. 1861 staraniem znajomych ukaże się zbiorowe wydanie jej pism — cztery tomiki, do których przyszłość niewiele już dorzuci.
Bo znowuż, zaledwie poetka odetchnęła trochę, nadchodzą ciężkie czasy próby, pamiętne lata, poprzedzające wybuch powstania styczniowego. Nie pisze się wówczas, radzi się wspólnie, przewiduje, lęka... W mieszkaniu Narcyzy, serdecznej przyjaciółki Edwarda Jurgensa, wciąż toczą się narady. Jak Jurgens, i ona przeciwna była zbrojnemu ruchowi, uważając wewnętrzne przetworzenie się narodu, pracę jego nad sobą za najpilniejszy nakaz chwili. Kiedy wybuchło powstanie, bawi u krewnych na wsi, i tam już zostanie. W Warszawie — gdzie znów na życiu zaścieliła się żałoba — niema warunków do egzystencji; przebywa kolejno w Mieni, w Pszonowie, w Olszowej, w Dębowej Górze, u sióstr czy siostrzenic, ucząc ich dzieci za kawałek chleba, czytając dużo, kształcąc się do końca, ale tworząc mało. Zdala od ruchu umysłowego, bez żadnej podniety i zachęty, wierzy sama w wyczerpanie swego talentu, gdy tymczasem ostatnia rzecz, jaka wyszła z pod jej pióra — Czy to powieść? — świadczy, że talent jej był wówczas w pełni dojrzałości. Wszystkie te zwątpienia, wahania, szamotania się odbijają się w jej korespondencji z Wandą Grabowską.[1] Ostatnie lata spędza Narcyza znów w Warszawie, gdzie umiera w r. 1876, opłakiwana przez najbliższych, zapomniana przez ogół.
Zapomnienie to przeciągnęło się na lat wiele po jej śmierci w sposób zastanawiający. Stykałem się w dzieciństwie przez matkę z kołami uczenic i wielbicielek Żmichowskiej: uderzającym był kontrast jej adoracji u bliskich z coraz głębszą obojętnością
społeczeństwa dla tej pisarki. Zapewne, pomieszczono ją w kalendarzyku naszych «świętych narodowych»; czczono jej imię jako obywatelki, patrjotki, wychowawczyni wreszcie, ale na tem się i kończyło. W r. 1919, dziesięć lat temu, przypadało stulecie jej urodzin. Utworzony komitet postanowił uczcić tę datę wmurowaniem plakiety w ścianę domu, gdzie mieszkała przy ulicy Miodowej; były mowy i pergamin pamiątkowy i okolicznościowe broszury, z których jedna kończyła się dość osobliwie słowami: «Popularną nie stanie się Gabryella może już nigdy, ale wiedzieć o niej powinien każdy...» Dziwna doprawdy formuła, gdy chodzi o jedną z naszych najlepszych pisarek i to w broszurze mającej ją... spopularyzować! Toteż, w owo stulecie Gabryelli, do pełni obchodu brakło tylko drobnostki: mianowicie można było obejść ze świecą wszystkie księgarnie, nie znalazłoby się ani jednego tomu jej utworów. Zjawisko to jest dość szczególne, aby je warto było wyjaśnić, zwłaszcza że wiąże się ono z warunkami, w jakich znajdowała się literatura w owej dobie ciężkich prób narodowych.
Oto jeden przykład anormalności tych warunków. Najpopularniejszym utworem Żmichowskiej — tym, którego tytuł zrósł się z jej imieniem, tym, który stworzył legendę, który porwał, zachwycił jednych, zgorszył lub oburzył drugich, ale którego sława rozeszła się szeroko po kraju — była Poganka. Otóż ta Poganka ukazała się w r. 1846 w Przeglądzie naukowym, nie wyszła w książkowem wydaniu, aż w piętnaście lat potem znalazła się w czterotomowych Dziełach Gabryelli. Przez piętnaście lat największej sławy tego utworu mogli go ludzie znać jedynie z... pożyczanych egzemplarzy Przeglądu naukowego. Czemu? Trudno dziś to zrozumieć. Kiedy pierwszy raz ukazała się Poganka w książkowem wydaniu, była już — przeszłością.
Druga przyczyna dysproporcji: ci, co znali pisarkę osobiście, znali ją całą, jej rozmowę, jej listy; ci, co znali zbyt skąpe jej utwory, znali ją tylko cząstkowo. Bo tak się złożyło, że ta kobieta nie mogła dać pełnej swojej miary.
Zapewne, cenzura rosyjska musiała bardzo krępować pisarkę, wciąż potrącającą najżywotniejsze zagadnienia narodowe i społeczne. Stąd wiele w jej pismach aluzyj, niedomówień, szyfrowanego języka, który zczasem musiał być coraz mniej dostępny. Ale bardziej od cenzury urzędowej dawała się jej we znaki «cenzura», wynikająca z atmosfery społeczeństwa, z jego poziomu.
Żmichowska tak wyrastała nad poziom tego, co wówczas było w Królestwie Polskiem, że musiała się znaleźć w nieporozumieniu z opinją. Utwory jej zalegały redakcje, ukazywały się z paroletniem nieraz opóźnieniem, pokiereszowane, przez wzgląd na tę podwójną cenzurę. Ta pisarka, która miała w sobie możliwości jakiejś George Sand i jakiejś Colette, była dla ówczesnego poziomu zbyt śmiała i zbyt subtelna zarazem. Niepodległość sądu, subtelność analizy psychologicznej, wstręt do wszelkiej zdawkowości, wszystko to było nad stan środowiska, znanego nam ze współczesnych Ramotek Augusta Wilkońskiego. «Atmosfera! atmosfera!» wykrzykuje w jednym z listów z rozpaczą.
«Wogóle — pisze ta kobieta szlachetna, bez skazy, niemal święta, — ciąży na nas okropniejsze od cenzury jarzmo: jest to pewna konieczność naszego położenia, stanowcze wymaganie opinji ogólnej, żeby tylko wysoce cnotliwej dążności wiersze, romanse, komedjo-opery pisać. Nikt, choćby chciał, nie śmiałby, i co więcej z księgarsko-wydawniczego interesu nie mógłby nic «niemoralnego» oryginalnie ogłosić... Stąd wynika stek wszelkiej niewoli, wszelkiego ograniczenia, wszelkich bulwarków osobistość ludzką obmurowujących — wynika skarłowacenie. Ponieważ każdy musi odzywać się na jedną i tę samą nutę, ci, co jej w piersiach nie mają, fałszują, a ci, co mają, tracą swobodę rozwinięcia, czy chcąc te fałsze prostować, czy ich unikać, słowem wpadają w oklepanki i taką masz całą prawie naszą literaturę obecną (pisze to w r. 1871). Gdyby jeden i drugi miał odwagę, miał sposobność choćby z bluźnierstwem wystąpić, błogosławieństwo szczerze pobożnych nabrałoby rzeczywistej wartości — lecz my ciągle za panią matką pacierz...»
A gdzie indziej:
«Chcemy koniecznie poczciwie pisać — słuszna rzecz — ale nam się zdaje, że dlatego trzeba koniecznie same poczciwości opisywać, i w tem już słuszności brak».
Tak pisała ta kobieta, czując snać, ile w niej «niepoczciwych» prawd z musu pozostało zdławionych, strun niewygranych, słów niedopowiedzianych... Dławiła się w «dobrze myślącej» bigoterji, jaka rzuciła się na kraj:
«...spotykałam się w świecie z szumnemi dysputami teologicznemi przy herbacianych zastawach; deklamowano o nauce Chrystusa, chrupiąc makaroniki, o piekle i szatanie — smarując bułeczkę...»
Zjadła ją atmosfera, zbyt pozioma i zbyt podniosła naprzemian. Bo znowuż bywały chwile, w których pytała sama siebie, «czy grzechem nie jest literatura»; gdy zdawało się, że trzeba nie pisać, ale działać. Wszak to samo pojęcie kazało zamilknąć Mickiewiczowi!
Wszystko to razem sprawiło, że Żmichowska nie wypowiedziała się pełno w swoich utworach. I czuła to, i gryzło ją, kiedy ona, pełna myśli kłębiących się w głowie, spoglądała na swoje cztery niewielkie tomiki wydania z r. 1861. I nie wiedziała sama, że była pisarką — bardzo płodną. Bo, kiedy zniechęcona, zwątpiała, zamilkła, wówczas szukała ujścia w listach do swoich bliskich. To była jej publiczność! Otóż listy, takie zwłaszcza, to też jest twórczość: wszak pani de Sevigné została jednym z klasyków francuskich, nie zostawiwszy nic prócz listów do córki. Korespondencja Żmichowskiej jest ogromna, wydana ledwie w części i bardzo mało znana; a jest to pierwszorzędny dokument nietylko do lepszego poznania pisarki, ale do poznania epoki. Listy Narcyzy (przeważnie do przyjaciółek) wydano zrazu w dwóch tomach w roku 1885; sądzę, że to wydanie jest bardzo niepełne; czasy były za bliskie; z jednej strony listy te mogły narazić wobec władz żyjące osoby, z drugiej, wedle ówczesnych pojęć, wiele rzeczy trąciło jeszcze niedyskrecją. W r. 1906 wydano dodatkowo tom III. W tych trzech tomach najcenniejsze są listy pisane do Bibianny Moraczewskiej (Bianki) i do Izabelli Zbiegniewskiej (Elli). Przedtem (1890) wyszły listy do Tekli Dębskiej. Ale to bynajmniej nie wszystko, to raczej mała cząstka. Ja sam w papierach rodzinnych znalazłem jej stokilkadziesiąt listów, przeważnie bardzo obszernych, pisanych do mojej matki, wówczas panny Wandy Grabowskiej. Listy te, które mam zamiar wydać niebawem, znakomicie przyczynią się do wypełnienia luki, jaką napotykamy w znajomości pisarki w pewnym okresie. Ile można wyczytać w listach Żmichowskiej, dowodzi tego wyborna praca p. Aurelji Wyleżyńskiej Narcyza Żmichowska w świetle swych zwierzeń, mimo że praca ta uwzględnia materjał jedynie do owej chwili (1919) drukowany.
Jest jakieś fatum, które utrwala fizjognomję danego pisarza w ten lub inny sposób. Wyraża się to już w ikonografji, w tem, jak go się reprodukuje na wizerunkach. Otóż jakie są wizerunki Żmichowskiej? Starsza pani bez wieku, z włosami gładko zaczesanemi, w czepeczku. To samo w sensie moralnym. Stara nauczycielka-moralistka, oto w co się przeobraziła gorsząca niegdyś swem zuchwalstwem autorka Poganki. Jestto dość osobliwa a częsta rzecz, to utrwalanie pisarza nie z okresu gdy tworzył swoje dzieło, ale gdy dożywał swego życia. A wszak scałkowanie Żmichowskiej byłoby rzeczą tak interesującą!
Była kobietą, oto co wiele tłumaczy. Zwłaszcza kobietą wówczas! Gdy trzydziestoletni mężczyzna z sercem złamanem w zawodzie miłosnym drapuje się z wdziękiem w swój płaszcz bajroniczny, trzydziestoletnia «stara panna» musi kryć wstydliwie swoje wewnętrzne przeżycia. Toteż Narcyza wcześnie przekreśla swoje osobiste życie. Czasem tylko w jakimś błysku, w jakiemś słowie, przejawią się burze, kryjące się na dnie serca, serca, które czuło się przedewszystkiem stworzone do kochania.
Była nieładna. Nie bierzmy może dosłownie tego rysopisu, który sama podaje bratu Erazmowi: «le nez gros, la bouche ordinaire, la taille de trois ou quatre pieds de haut, en un mot, c’est un petit monstre que ta soeur Narcisse» («nos gruby, usta pospolite, wzrost trzy lub cztery stopy, słowem to mały potworek ta twoja Narcyska»); ale te utyskiwania, że jest nieładna, niesympatyczna, «nie pociągająca zmysłowo», powtarzają się w jej listach często. Będąc do tego ubogą nauczycielką, a mając naturę subtelną i wrażliwą nietylko na przymioty duszy, ale i wybredną estetycznie, czyż mogła marzyć o człowieku, któryby jej w całej pełni odpowiadał? Kompromisu zaś nie uznawała. Od młodu więc serce jej uczyło się żyć surogatem. Miłość do brata, to pierwsze jej namiętne uczucie. Tu może jej kochające serce oddać się z całem wylaniem, nie lękając się, że będzie odepchnięte lub zdeptane. Musiała ta miłość do brata, z którym zresztą, poza rzadkiemi momentami całe życie była rozłączona (Erazm po roku 1831 emigrował do Francji), być niezwykle żywa, skoro aż ciotka uważała za potrzebne przestrzec dziewiętnastoletnią pannę:
«Śmiać mi się chciało nawet, jak wujenka Józefowa opowiadała mi historję w guście René’go Chateaubrianda, by mnie przestrzec nieznacznie, że siostra w bracie pokochać się może, — ja temu bynajmniej nie przeczę, i gdybym miała tylko jednego z was bratem, tobym już głowę za nim z miłości traciła — lecz ja mam trzech takich, że o każdym zosobna mogłabym przysiąc, że go najlepiej kocham i o każdymbym prawdę powiedziała...»
Istotnie, wyżycie się miłosne jest w listach do Erazma takie, że czytając, możnaby mniemać, że to pisze kobieta do najdroższego kochanka:
«Wieczór jest, mój miły, i na ustach twoich składam dwa najtkliwsze pocałunki z życzeniem dobrego wieczora. Dzięki ci stokrotne za twoje noce marzenia, może to przesądem nazwiesz, ale w ten dzień, gdy pisałeś po przebyciu przykrej migreny, jak najwdzięczniejsze we śnie miałam widziadła. Zgadnij też, co to było, lub kto to był raczej. Ach! ta niedziela, kiedyż nadejdzie... Erazmie, mój Eraziu, mój najdroższy Eraziu, widzisz, jaka ja szalona, cały list zabazgrałam twojem imieniem, nie pomnąc nawet, że można co innego pisać...»
Oto listy miłosne, jakich biedna Narcyza nigdy do nikogo nie pisała! Chyba do przyjaciółek, bo serce jej szukało ujścia w przyjaźni, i ten jej głód kochania był cementem, który spoił Entuzjastki. Kiedy się czyta jej list do której z przyjaciółek, możnaby mniemać, że to jedyna w jej życiu przyjaźń, tak żywe i szczere są jej objawy: i oto widzimy, że tych najukochańszych było wiele i każda ma swój odcień w jej sercu. I znów szlachetne te przyjaźnie przybierają w listach ton jakże miłosny:
«To wiem jedynie, że muszę mieć, aby jedną dobę twego życia — dzień i noc. Noc dobrze za dwunastą godzinę przeciągniętą — tak jak to było w twoim salonie przy stoliku — ach! wtenczas jeszcze nic a nic nie wiedziałyśmy o sobie — proste ogólniki — dzisiaj wiemy bardzo mało, ale mi się zdaje, że coraz więcej dowiadywać się będziemy. Wszystkiego nie powiem i ty mi nie powiadaj. Śliczna to rzecz, śliczne chwile, póki się ludzie ciągłych nowości dowiadują o sobie. Nie uwierzysz jak ja kocham, zupełnie naddatkowem kochaniem tych, których ciekawa jestem, — ma się rozumieć nie na przeczytanie w książkowem znaczeniu, ale na surpryzy, niespokojności, zdziwienia...» (do Elli).
Takie skarby świeżości serca zachowała ta czterdziestoośmioletnia znękana kobieta, a serce to najodważniej, najnaiwniej, można rzec, wypowiadało się, kiedy mówiła do przyjaciółek jak ona niezamężnych.
«Kochać, tak kochać, żeby się nawet bez równoważnej obyć wzajemności — żeby być szczęśliwą, przez siebie, w sobie, bez cudzego stracenia. Lękam się jednak ciągle, żebyś słów moich zbyt mistycznem nie przeładowała znaczeniem — ja tu mówię o najrzetelniejszem użyciu szczęścia i przyjemności. Wyobraź sobie śliczną postać rycerza lub pazia — mniejsza o to — kiedy patrzysz na niego i widzisz i czujesz że jest piękny, co ci ma na tem zależeć, czy umyślnie dla ciebie pięknym się urodził, — a kiedy skiniesz na niego i przyjdzie — co ci pytać, gdzie szedł pierwej...» (do Elli).
Jako pasja kochania, przywodzi Gabryella na myśl pannę de Lespinasse. A to wszystko to tylko drobna moneta serca: cały ogrom swego uczucia przeleje w sprawę, w naród, w społeczeństwo. I całą swą twórczość będzie tłumaczyła miłością:
...ja ci powiem, że i taką lichą autorkąbym nie była, gdyby mi się czasem do wyłączniejszego szalonego uczucia serce nie zrywało jak ptak do wschodzącego słońca. Ale moje serce na błyskawicach musiało poprzestać...
A gorycz niezaznanej miłości obciąża się jakże boleśnie tem, że Gabryella przypisuje temu braki swojej twórczości:
«No, nie warto dalej się spowiadać, dość na tem, że nie byłam w całym ciągu życia mojego, ani na 24 godzin, ani na jedną godzinę nawet wzajemną miłością kochana, — dlatego dzisiaj nic już napisać nie mogę, bo mi na każdym kroku w pewnych danych — deficyt. Całe szeregi, całe kategorje są dla mnie niezrozumiałościami — mogę o nich tylko z wierzchu, nie ze środka mówić...»
Umyślnie zatrzymuję się nieco dłużej przy pokazaniu tej właśnie Gabryelli. Raz dlatego, że ta nas najbardziej obchodzi przy czytaniu Poganki; powtóre, że ta inna, ta, która się utrwaliła na wizerunkach, w popularnych broszurach, patrjotka, obywatelka, wychowawczyni, bardziej o wiele jest znana. I Narcyza miała swój moment, w którym Gustaw zmienił się w Konrada. I ona zaczęła od romantycznego szału, aby pogrzebać własne bóle w służbie narodowej. I ten osobisty moment jej życia i jej twórczości czyni ją nam tem bliższą i tem bardziej interesującą. Poganka jest jej Czwartą częścią Dziadów: mając tę świadomość będziemy widzieli w tym utworze coś więcej, niż przebrzmiałe echo Romantyzmu.
Wydawca listów Żmichowskiej do Tekli Dębskiej (1890) notuje z powodu wyrazu «poganka», użytego przez Narcyzę o jednej z przyjaciółek, Paulinie Zbyszewskiej: «Możnaby na podstawie tego wyrażenia odważyć się na przypuszczenie, które zresztą raz już robiono, że Paulina Zbyszewska była modelem na Pogankę, chociaż i w tym utworze, jak w każdym innym, może być w nakreśleniu postaci zaledwie kilka rysów, wziętych z rzeczywistości, a reszta uzupełniona fikcją poetycką».
Przypuszczenie to zatem już robiono... Ale przypuszczenie stało się pewnikiem od ogłoszenia trzeciego tomu listów Żmichowskiej (1906), a mianowicie listów do Bibianny Moraczewskiej.[2] Tu już nie niektóre rysy, ale tożsamość sytuacji, nasilenie osobistych przeżyć przetransponowanych potem na sztukę, stały się czemś uderzającem. Na tych listach opierając się, prof.
Mann przeprowadził interesującą analogję między przeżyciami Narcyzy a treścią i tonem Poganki.
Nietylko wynika z nich, że młody i piękny Benjamin z Poganki jest poetycką transpozycją samej autorki, ale że bezpośrednią pobudką tego utworu była namiętna przyjaźń, «posiestrzenie» między Narcyzą a drugą kobietą. Najnamiętniejszy poemat zrodził się z przyjaźni między dwiema kobietami.
Kim była Paulina Zbyszewska?
Była to córka bardzo bogatego ziemianina, utalentowana, wykształcona, muzykalna.[3] Śpiewała jak artystka, komponowała. Znała całą Europę, słuchała w Paryżu wykładów Micheleta, w Berlinie Hegla. Mówiła płynnie kilkoma językami. Rozprawiała o ekonomji politycznej równie biegle jak o sztuce; niemniej dobrze znała matematykę, nauki przyrodnicze, i t. d. O wszystkiem sądziła śmiało i wymownie. Arystokratka z upodobania i narowów, była demokratką z przekonań. Kokietowała ze wszystkiem: w czasie pobytu w Tyrolu nawróciła ją «Stygmatyzowana»; w Rzymie przeszła na jakiś czas na wiarę Walerego Wielogłowskiego. Ale zapalna z pozoru, była zarazem naturą raczej zimną, nie pojmującą, że może coś istnieć poza jej kaprysem. Takie — może niesprawiedliwe — wyobrażenie tworzymy sobie o Paulinie. W jej piękne rączki dostała się młoda nauczycielka-poetka, ciesząca się już w kraju pewnym rozgłosem pod pseudonimem Gabryelli, wyznawczyni «posiestrzenia» jako najwyższej formy uczuć. Miała wówczas lat dwadzieścia pięć.
Poznały się, przypadły sobie do serca, i świetna panna porwała ubogą nauczycielkę do siebie na wieś, do Kurowa. Pobyt ten musiał się Gabryelli wydać rajem; atmosfera zbytku, kaprysu, marzenia, inteligencji, sztuki, Europy, cóż za oaza w porównaniu z domami, w których przypadło jej bakałarzować dotąd. Wspólnie czytają, myślą, tworzą:
«Jednego wieczora — pisze Narcyza — wkrótce po moim przyjeździe, siadła Paulina grać i śpiewać, zaczęła myśl swoją, a mnie jakoś w tej chwili dane było ją zrozumieć, więc słowo po słowie wymówiłam jej każdą nutę, niby po dyktowaniu, i z tego wszystkiego złożyła się pieśń, w samych wyrazach niewiele mająca ozdoby, ale łącznie z dźwiękiem tak przedziwna i piękna...»
Nawzajem dla Pauliny, cóż za odbiorczyni, cóż za audytorjum ta subtelna, inteligentna i entuzjastyczna Gabryella! Jak egzaltowana musiała być ta przyjaźń — zwłaszcza ze strony Narcyzy, — świadczy fakt, że, kiedy Paulina dostaje róży na twarzy, wydaje się przyjaciółce «jeszcze piękniejsza».
Ale o sile tego uczucia możemy wnioskować dopiero z ciosu, jakim było zerwanie. Bo ta idylla się zmąciła. Czem, w jakich warunkach — tajemnica. Narcyza oskarża siebie: «Cierpiałam i płakałam, bo złe z mojej własnej wypłynęło winy. Zgrzeszyłam ciężko... Wiele złego zrobiłam, Bibianno...» — spowiada się drugiej przyjaciółce. Ale oskarża i innych: «Prawda, że i złemu przyjrzałam się zbliska, dotykalnie, prawie stanęło mi na drodze, a tak nikczemne, albo takie okropne, że aż dusza wyschła obrzydzeniem i oburzeniem...»
Co zaszło między dwiema kobietami? Czy Narcyza pokochała za mocno i namiętna jej przyjaźń stała się kapryśnej pannie ciężarem? Czy dokuczyła jej zazdrością, która (wedle własnych jej wyznań) stanowiła «ciężką jej wadę?» Dość, że Paulina, — jeszcze chora zresztą, — o ile przedtem żyć bez Narcyzy nie mogła, o tyle teraz nie może patrzeć na nią, na jej widok «dostaje spazmów». Żmichowska opuściła Kurów z raną w sercu. Cios był tak bolesny, że długo o nim mówić, ani pisać nie może. To było dla niej cięższe, niż śmierć ukochanego brata:
«...od tego czasu daleko dotkliwsze straty — dotkliwsze, bo od ludzi, nie od Boga, od grzechu, nie od świętości...»
«Gdybyście wiedziały, — pisze do przyjaciółek, — w jak okropnej chwili doszedł mnie wasz list — cierpiałam tak okropnie, że aż zła byłam: oh, to jest cierpienie ze wszystkich najokropniejsze...»
Aż wreszcie, w kilka miesięcy po fakcie, wyspowiada się ukochanej Bibiannie Moraczewskiej:
«O najokropniejszem przejściu życia mojego z najzimniejszą krwią mogę mówić jak o patologicznem zjawisku, jak zdrowy o chorobie, jak wyratowany o niebezpieczeństwie, jak szczęśliwy o cierpieniu... Czy ja ją kochałam? Pamiętasz zapewne, ale tak się kochać nie godziło — więc po złem kara — co ona biedna winna temu, że jej w chwili uniesienia wszystko podobnem się zdaje, że ja chwili jej uniesienia wierzyłam, że wziąwszy życie moje jak ćwiartkę papieru, zaczęłam z niego arabeski podług jej fantazji wycinać, i że gdy powycinałam (Bóg widzi, czasem nawet z krwawemi serca kawałkami), stałam się wzajemnie wymagająca, kiedy już do niczego prawa nie miałam, bo Paulinie się zdawało, że moją duszę od kartki do kartki przeczytała. Wielka to jest czytelniczka ta Paulina, czyta zawsze i wszędzie, kiedy się uczy i kiedy kocha, a kiedy gra, to przypomina sobie. Nie wypuszczaj też z uwagi jednej maleńkiej okoliczności, że Paulina jest genjalną kobietą, łatwiej mnie wytłumaczysz, ją zrozumiesz wtedy. Z genjuszem pierwszy raz w życiu do czynienia miałam, zmierzyłam go moja poziomą miarą, uwielbiłam, ukochałam, ale nakoniec chciałam być także najlepiej, najwyłączniej kochana — kiedy mi Paulina ze swoją biegłą dialektyką zaczęła dowodzić, że to jest wielkie głupstwo, mnie się coś w mózgu przewróciło i doprawdy poczułam, że w sercu także coś przewracać i psuć się zaczyna. Zwiąż z chwilami, w których nas razem widziałaś, prawie bez przejścia żadnego, ową chwilę, w której dowiedziałam się, że mnie Paulina kocha — ot, jakby to powiedzieć? na piąte koło u woza. Dodaj przytem jej zwykły sposób postępowania, dla najukochańszych tak drażniący niekiedy, — a cóż dopiero dla niekochanych już, — a jej duma, szatańska duma, zdaje się, że ci chce czoło w piasku rozgnieść...
Ja, co ci się przyznam, że pomimo gorzkiej dzieciństwa szkoły, nic a nic się przeciwko dokuczaniu zahartować nie umiałam — ja myślałam, że oszaleję... Uściskałam na pożegnanie raz ostatni moich lepszych wspomnień Paulinę, z płaczem siadłam do bryczki — Marja z chrześcijańskiej litości odwiozła mnie na pocztę, poczta steinkellerka nie wiem poco do Warszawy zatoczyła, Wincenta w Warszawie znalazła jak rzecz jakąś martwą i bezużyteczną...»
Powiedzcie: czy to nie Musset po wyjeździe z Wenecji? I wyznaję szczerze, bardziej wierzę w tragizm i prawdziwość ciosu, jakiego doznała Gabryella, — tej choroby, po której «zostało się jej coś niezdrowego w sercu», — niż w wiele innych romantycznych miłości poetów. I była jedna różnica. Poeta ze złamanem sercem może się stroić w swoje nieszczęście jak w pióropusz, może je opiewać, okrzyczeć, rozsławić, tutaj ta straszliwa miłość czuje instynktownie, że jej się kryć potrzeba, miesza się do niej jakieś uczucie wstydu.
Widzimy więc, że «posiestrzenie, ta najdoskonalsza forma przyjaźni», mogło wydawać prawdziwe dramaty miłosne — i mogło potężnie zapładniać dusze cierpieniem. Bo w rok po tych wypadkach powstaje Poganka. Uboga nauczycielka, «stara panna», zmienia się — przy zachowaniu wielu zewnętrznych okoliczności — w młodego, czarującego pięknością Benjamina, który dostaje się w sidła olśniewającej «poganki», tak czasem nazywała w listach Żmichowska Paulinę, — aby wyjść z nich złamany, z rozdartem sercem, ze zmarnowanem życiem. Ale nie jest to jedyny ślad Pauliny w dziele Żmichowskiej: odnajdziemy jej rysy w Marji-Reginie, owej promiennej i złowrogiej egoistce z Księgi pamiątek; znajdziemy może dzieje jej młodości w Białej róży.
Ten krwią serdeczną pisany poemat Narcyzy Żmichowskiej przedstawia nam się na kilku planach. Przedewszystkiem, element osobisty. Istnieją krytycy-mentorzy, którzy chcieliby odjąć prawo korzystania z tych motywów, przynajmniej o ile wykraczają one poza konwenans. Wolno opowiadać ckliwe bajeczki o Ewuni Ankwiczównej i o Marji Wodzińskiej, ale nie wolno zapuszczać wzroku w życie pisarza tam, gdzie kryją się nieraz najistotniejsze węzły jego twórczości! Ale w takim razie poco wydaje się listy wielkich pisarzy, jeżeli nie po to, aby w tych listach szukać klucza do serca ich i myśli?
Pytanie to nastręcza się tem bardziej tam, gdzie chodzi o Romantyzm, dający wszystkim swym dziełom cechę osobistej spowiedzi. Niema chyba w owych czasach wybitnego utworu, któryby nie był przejrzystą transpozycją przeżyć poety. Liryzm sączy się wszystkiemi porami. I to życie przeżyte i życie pisane zlewają się nam dziś w jedną całość, dopiero one razem tworzą urok owych romantycznych poematów-spowiedzi. Ileż spisano atramentu, omawiając «epizod wenecki», z którego urodziła się Spowiedź dziecięcia wieku
Musseta? W tym samym mniej więcej stosunku jest epizod kurowski do Poganki.
Jeżeli zestawimy moment powstania tego utworu z datami listów do Bianki Moraczewskiej, uderzy nas niewątpliwie równoległość tych dwóch spowiedzi: jedna bezpośrednio wylana na łono przyjaciółki, druga — artystyczna tych przeżyć transpozycja.
Nietylko w głównej linji powieści, ale i w szczegółach jest wiele charakteru autobiograficznego. Narcyza przedzierżgnęła się w Benjamina. Ona, której nieraz musiała dokuczyć jej kobiecość, uczyniła się młodzieńcem; ona, nieładna, obdarzyła się w marzeniu czarującą urodą. I ona sama, jak Benjamin, chowała się wśród licznego i kochającego się rodzeństwa, z którego była najmłodszem dzieckiem. I ona patrzała jak ukochany jej brat Janusz gasł zwolna na suchoty, ten brat, który miał tak silny wpływ na jej rozwój, że jeszcze w dwadzieścia lat potem[4] wspomina go i z przesadną zapewne skromnością przypisuje mu wszystko, co jest w jej dziele najlepsze. I ona wreszcie, jak widzieliśmy, spotkała swoją Aspazję.
Kim była Narcyza w momencie jej spotkania? Miała lat nie siedemnaście, ale dwadzieścia pięć. Była już głośną poetką, ale była też potrosze owem «dzieckiem wsi». Znała Paryż, zapewne, ale jak? Skromna nauczycielka w pańskim domu, jeżeli dorwała się chwili swobody, to po to, aby pochłaniać książki w bibljotece. Potem obracała się w towarzystwie kobiet żyjących pracą i ideałem. Sądząc ze wstrząśnienia, o jakie ją przyprawiło to przejście, pierwszy raz spotkała się z typem w rodzaju Pauliny: uroda, talent, urok artyzmu, inteligencja błyskotliwa, niepodległa, zuchwała, igrająca pojęciami jak piłką, filozofja własnego kaprysu, przytem europejska kultura, znawstwo, wiedza; — wszystko gromadzone po to, aby sobie uczynić z tych cennych darów podnóżek własnej przyjemności. Tak wygląda Paulina poprzez zwierzenia Narcyzy, pozwalające widzieć w niej pierwowzór Aspazji.
A dalej sytuacja, wyolbrzymiona oczywiście w powieści i przystrojona romantycznie, skromniejsza w życiu, ale identyczna w głównych linjach. Jak Aspazja, tak Paulina znajduje «dziecię wsi», zbolałe śmiercią brata, łaknące bezwiednie nowego uczucia; porywa ją do swego pałacu, który musiał się wydać Narcyzie zaczarowanym dworem zbytku i sztuki, inteligencji i cynizmu, entuzjazmu i chłodu, dowcipu i ironji. I spędzi tam najpełniejsze chwile swego życia, aż wreszcie przyjdzie moment, że biedny Benjamin-Narcyza, odtrącona równie chłodno jak gorąco ją przygarnięto, nie pieszo wprawdzie, ale na bryczce (przyjechała zapewne bogatym powozem) dobije do Warszawy, gdzie schroni się na łono przyjaźni, aby później przypaść do ziemi rodzinnej w wiosce, gdzie nie była od lat sześciu.
Oto własna jej krew tętniąca w tym utworze.
A teraz rozważmy, czemu ta spowiedź przybrała te a nie inne formy, i w jaki sposób na jej kształtowaniu się zaważyła epoka. Nie potrzeba być zawziętym «wpływologiem», aby spostrzec, ile z bieżącej literatury weszło w ten pierwszy większy utwór młodej pisarki. Poganka, wysoce oryginalna, egzotyczna nawet na naszej ówczesnej glebie, należy wszakże do wielkiej rodziny europejskiego Romantyzmu; należy do tych typowo romantycznych spowiedzi, które idą od Wertera i René’go, a które w polskiej literaturze znaczą się takimi bohaterami jak Konrad z Czwartej części Dziadów i Kordjan. Ten Benjamin przedwcześnie postarzały, z grymasem goryczy na ustach, obojętny na wszystko, grzejący się leniwie u kominka cudzego zapału, gdzie jednego wieczora czyni swoją spowiedź, czyż to nie krewniak owego René, obnoszącego swój smutek po prerjach indyjskich, lub owego mussetowskiego Oktawa, dla którego świat oblekł się kirem po zdradzie kochanki? Aż nazbyt naturalnem jest, że epoka dostarczyła osobistym przeżyciom Narcyzy swojej grandilokwencji, i że skromną nauczycielkę, która, poróżniwszy się z rozgrymaszoną panną, tłucze się, popłakując, na kurowskiej bryczce, udrapowała we wspaniały romantyczny płaszcz hrabiego Benjamina, kawalera Złotego Runa (co sobie miała żałować!), wielkiego polityka, finansisty, artysty etc. Ta transpozycja — kiedy znamy listy do Bibianny — budzi uśmiech, ale wzrusza zarazem.
I innych rysów dostarczyła tu epoka. Jeżeli mowa o wpływach literackich w tej dobie twórczości Żmichowskiej, należy nam ich szukać prawie wyłącznie we Francji. Wychowana, jak wszystkie ówczesne panny z «dobrych domów» na francuzczyźnie, czytała niemal wyłącznie w tym języku. Później nauczy się dobrze po angielsku, będzie tłumaczyła Macaulaya i będzie wolała powieść angielską od francuskiej, pozna też i Niemców w oryginale; ale w tym momencie swego życia czerpie pokarm niemal wyłącznie z Francji, jakże wówczas bogatej w talenty! Dlatego możemy wnosić, że element fantastyczny, przenikający Pogankę, gdzie realność tak kapryśnie splata się z bajką, ten element — można powiedzieć — hoffmanowski też wzięła z Francji, gdzie był on wówczas tak modny: dość wymienić Jaszczura Balzaka, jego Arcydzieło nieznane, ową dziwną historję o malarzu, dalej nowele Karola Nodier etc. Tam znajdzie modele na suknie dla swojej Aspazji. Ta kobieta zimna i wzgardliwa, ta kobieta o nieznanej przeszłości, tak złowroga dla młodego poety, jakże współczesną jest Fedorze z Jaszczura, Lelji z romansu George Sand, a poniekąd i czarnowłosej kochance Oktawa ze Spowiedzi dziecięcia wieku, tej samej, do której poeta woła: Honte à toi, femme à l’oeuil sombre etc. Pełno w literaturze ówczesnej tych postaci, tych fatalnych kobiet, aniołów z lica a szatanów z duszy, pełno tych kontrastów między dzieciństwem sielskiem-anielskiem a demonem, który zatruł młodą duszę, między matką i siostrą a kochanką.
Poganka, pisana w r. 1845, jest jednym z ostatnich przebłysków tego Romantyzmu. Powieść francuska przechodzi w tym okresie znamienne przeobrażenie: od jaskrawych antytez i lirycznych rozlewności do bogato cieniowanego obrazu życia i psychologicznej prawdy. Najlepiej można tę ewolucję śledzić u Balzaka. I Żmichowska przebędzie tę ewolucję, i to w przyśpieszonem tempie: tuż po Pogance ona, jak to wykazaliśmy gdzie indziej,[5] balzacienne sans le savoir, da powieść zupełnie innego już typu, i inną bohaterkę, tem ciekawszą, że potrosze kreśloną z tego samego modelu: Marję-Reginę w Książce Pamiątek. I ta jej następna powieść, mimo że po przepychach stylu i wyobraźni, jakie poetka rozwinęła w Pogance, musiała się współczesnym wydać raczej skromną, nam wydaje się znacznie bardziej indywidualną i może wartościowszą.
Trzeci wreszcie element trzeba nam naznaczyć w Pogance: stwierdziliśmy, co dało pisarce przeżycie osobiste i co jej dał moment w literaturze europejskiej. Ale nie byłaby Gabryella tak do gruntu polską pisarką, gdyby się nie odbiły w jej utworze ówczesne warunki naszego polskiego życia. Ta sprawa polska, ta nuta patrjotyczna, męczeńska, daje wszak naszemu romantyzmowi swoisty jego charakter; ona sprawia, że nasi romantyczni bohaterowie, Konrady i Kordjany, roztapiają się wreszcie w sprawie Narodu. Przypomnijmy sobie tę scenę, kiedy Benjamin wraca po latach w zagrodę rodzinną. Nie zastaje tam wszystkich!
— A gdzie ojciec, wyjąknąłem nieśmiało, kryjąc twarz na łonie matki.
— Tam, gdzie Józef i Karol, odpowiedziała cichym, ale serce rozdzierającym od niemej boleści głosem.
Podniosłem głowę, spojrzałem dokoła — prawda, nie było ich.
— Oni chrześcijańską śmiercią pomarli — przydała matka.
— A nie nad ich zgonem wypłynęły najbardziej gorzkie łzy nasze — odezwała się Bronisława, i to był pierwszy jedyny wyrzut, jaki mnie spotkał.
W tej chwili Henryk zerwał się z miejsca, obie ręce jak do uścisku i pieszczoty ku Benjaminowi wyciągnął: — Bracie, mój bracie, gdybyś ty miał matkę!... zawołał takim przejętym, takiej głębokiej prawdy wykrzykiem, że się jego echo o wszystkie nasze serca odbiło.
— Gdybym miał matkę! powtórzył Benjamin...
Wiemy, co w owym szyfrowanym, zrodzonym z warunków cenzuralnych języku znaczyło słowo matka, i wiemy także, z własnych jej zeznań, kogo odmalowała Żmichowska w owym Henryku, który kochał matkę. Henryk, to był Edward Dembowski, młodzieniec świetnego rodu i świetnych zdolności, bogaty, piękny, utalentowany, w dwudziestu paru latach już głośny w literaturze, który wszystkie siły oddał ukochanej matce, i który zginął dla niej młodo, grzebiąc najpiękniejsze nadzieje. I tu jest swoista barwa tego opowiadania, swoisty polski ton, którego nie mają pokrewni, romantyczni bohaterowie, ani mussetowski Oktaw, ani kochanek Lelji, poeta Stenio, ani Rafael z Jaszczura. Benjamin usidlony przez Aspazję, Benjamin, latający po szerokim świecie, zyskujący sławę, majątek i ordery Europy, był odstępcą, był zaprzańcem najświętszej sprawy narodu. Gdy on kochał i szalał, bracia jego ginęli, jęczeli w więzieniach, szli na Sybir. Ziemi jego brakło rąk do pracy. I to jest nowe oblicze Poganki. Mogła ona wcale nie być kobietą, mogła być życiem, które kusiło ku sobie. Czyż kasztelanic Edward Dembowski nie mógł błyszczeć jako złoty młodzieniec na paryskich salonach? Czyż nie było takich wielu? Poganka — wzięta w tym sensie — mogła być symbolem owej «zmaterjalizowanej Europy», od której odwracali się z taką wzgardą nasi poeci. I ten typ Benjamina dość często musiał się pojawiać w naszem życiu, ten młodzieniec, którego Cyrce-Europa wabi w swoje sidła, który nie zdobywa może orderów i majątków, ani nie czyni wielkich odkryć, ale który kocha się, gra i pojedynkuje i który, straciwszy majątek rodzinny, porzucony wzgardliwie przez piękną kochankę, wraca, przedwcześnie postarzały, z przerzedzonym włosem i pustym mieszkiem na zagon ojczysty, aby tam zastać żałobę, świeże mogiły i — wyrzut sumienia. I w późniejszej literaturze spotkamy ten typ; coś z niego ma ów morfinista Różyc w Nad Niemnem Orzeszkowej.
Narcyzie nie groził los Benjamina. Ona kochała matkę! W tej miłości znalazła siły do dalszego życia. Okres, gdy wyła z bólu i cisnęła się twarzą do ziemi, był w jej życiu przejściowy. Rysa w sercu została, ale nie przeszkodziła jej stać się artystką i obywatelką. Cierpienie zapłodniło ją: Poganka, Książka pamiątek, urodziły się z tego cierpienia. Niebawem pochłonęła ją praca społeczna i narodowa.
I tutaj okazuje się, o ile gra życia jest bardziej złożona, niż jaskrawe kontrasty romantycznej poezji. Tam anioły i demony, tam cichy zagon i ofiarna praca z jednej strony a z drugiej kaprys i użycie. W istocie było inaczej. Paulina i Narcyza zetknęły się nietylko na gruncie pieśni, poezji i egzaltowanych uczuć, ale na gruncie pracy społecznej i narodowej. Zapewne każda pojmowała tę pracę odmiennie: gdy dla Narcyzy była ona jej religją, dla poganki-Pauliny była raczej jedną
formą więcej wyżycia się, ryzyka, bodaj zabawy. Bywała w świecie Paulina Zbyszewska przywiozła z Paryża hasła saint-simonistyczne i musiała je sławić dość głośno, skoro władze pruskie wydaliły ją z Poznania jako niepożądaną cudzoziemkę. Wyznawała zasady «demokratyczne»; ponieważ zaś na polskim gruncie wszystko przybierało zabarwienie narodowe, maczała paluszki w dość niewinnych, zdaje się, konspiracjach. I oto gdy Narcyza rozeszła się z nią już dawno i sama rzuciła się w prawdziwą podziemną robotę, ironja losu zrządziła, że obie panny dostają się do więzienia wskutek przejętej dawnej ich korespondencji. I tu nastąpiło chwilowe zbliżenie obu przyjaciółek poprzez mury więzienne. «Lina to mój los, to moja historja», pisze Narcyza do innej przyjaciółki, do uwielbianej Anny Skimborowiczowej.
Paulinę wypuszczono z więzienia rychło. Wstawił się za nią do Paskiewicza sam marszałek szlachty hr. Jezierski. Powołał się na zasługi jej ojca, t. zn. na lojalne stanowisko, jakie ów zajął wobec rządu w czasie powstania w r. 1830. Narcyzę przetrzymano w celi, w ścisłej samotności, półtrzecia roku.
Akta procesu znajdują się dziś w Warszawie w Archiwum Akt Dawnych; włączone są do nich listy Pauliny do Narcyzy. Przepisałem z tych listów parę ustępów, znamiennych dla tonu tej przyjaźni:
Słuchaj, Narcysso, Matka twoja gdyby żyła przeklęłaby miłość twoją — albo ciężką łzą matki opłakałaby nasz związek — bo, siostro moja, zrywając twoje zobowiązania z Heleną, zrzekasz się przed własnem sumieniem prawa do czynu. Okropne wymówiłam słowo — potępienie na moje szczęście — na cześć naszej cnoty! Smutno mi, Narcysso, ale błogo i święcie; oby to teraźniejsze uczucie gwiazdką nam w życiu świeciło — Świętą Gwiazdą wschodu ku narodzeniu. Kochanko, starać się będę jechać na Poznań, ale jeżeli na Kraków jechać wypadnie, to cię uwiadomię listem. Zjedziemy się we Wrocławiu i napowrot razem do Polski wrócimy już na zawsze, na bardzo długo...
«Moja jedyna, ja ciebie kocham całą siłą mojego bytu — ale, aby cię godnie kochać, braknie mi cnoty i wzniesienia ducha — nie dosyć jeszcze — ale co było skarbów w duszy mojej, wszystko ci oddałam — wszystko. W tobie tylko przychodzę do uczucia siebie samej — i stąd moje niepokoje — o ile mój żywioł niewyrobiony miesza się i zlewa z twoim przeczystym żywiołem. Moja jedyna, ty odwagą, siłą i miłością wyrzeczesz moje przebaczenie i dasz słowo przyszłego szczęścia. Ale, moja Narcysso, aby czuć siłę, trzeba mieć zdrowie, kochanko; to twój obowiązek, trudniejszy jak inne, nie do ominięcia. Wolff powiedział, że jesteś bardzo chorą, czem te wyrazy były dla mnie, nie pytaj, ale rozmyśl, czem one dla ciebie być powinny...
Przyjeżdżaj więc, moja siostro, tego wymaga miłość twoja dla mnie i święte obowiązki dla ogółu.
«Kochanki, siostry mojej rączki i usta całuję i nadzieją miłości wierzę w nasz rzeczywisty uścisk w przyszłości. Moja złota, gdyby ci przyjaźń poczciwej Heleny nie wystarczyła, gdybyś czuła, że zdrowie twoje niknie z wrażeniem dni naszych, to pytaj serca o słowo czynu, siostro moja, etc. etc.
Tak przedstawiała się rzeczywistość, która pobudziła poetkę do stworzenia jednego z najpłomienniejszych w naszej literaturze poematu. Dużo drogi zrobiła poetka od optymizmu Szczęścia poety! Zarówno miłość, jak sztuka, objawiły się jej jako dwie niszczące siły. Cyprjan pchnął niewinnego Benjamina w objęcia Aspazji. Zrozumiała Narcyza demonizm sztuki, demonizm miłości; wzniosła się do tragicznej koncepcji życia. Rozwiodłem się nad tem nieco obszerniej, gdyż moment przetwarzania się życia w sztukę wydaje mi się jednym z najbardziej interesujących; zwłaszcza zaś, gdy chodzi o utwory minionych epok, nastrzykanie ich żywą krwią artysty, jakże pomaga do ich odczucia!
Kiedy Poganka ukazała się w r. 1846, była rewelacyjnem zjawiskiem w powieści polskiej. Ten przepych obrazów, giętkość tej prozy, oddającej wszystkie odcienie uczuć, spęczniałej krwią i liryzmem, szeroki oddech fantazji, to były rzeczy u nas wprzód nieznane. Skimborowicz podaje, że Józef Korzeniowski, poznawszy Gabryellę, wyrecytował jej na pamięć całe ustępy z Poganki. Młodzież entuzjazmowała się tym utworem. Jakim cudem, mimo tego sukcesu, nie ukazał się on w książkowem wydaniu, to, jak wspomniałem, wydaje się nam dziś niepojęte! Może nieśmiałość samej autorki, obawa jej przed «zgorszeniem publicznem?» Bo zgorszenie było; znalazłem echa tego w listach Żmichowskiej do mojej matki. Strofując młodą Wandę za jej nieśmiałość, Narcyza — po dwudziestu paru latach od stworzenia Poganki — pisze:
«Toć przecież ja byłam młodą panną, kiedy pisać zaczęłam i nie byłam starsza może od ciebie, gdy wydałam Pogankę; a jednak i tę zbrodnię, przed którą Andzia (Skimborowiczowa) drżała, wzięłam śmiało na swój kark; bo co mogłam pomyśleć, to mogłam napisać, to mogłam wśród ludzi ponieść. Nie wyobrażaj sobie, abym znowu już wówczas tak była jak dzisiaj z pod wszelkich rodzinnych reklamacyj uwolniona. Gdy pierwsze cygaro wypaliłam, był lament w domu; a gdy na koń wsiadłam, były płacze i zgrzytania zębów, o jakich pojęcia nie masz chyba: lecz ja od konia i cygara łatwiej odstąpiłam, niż od pracy mojej. Podarłam wprawdzie więcej arkuszy i spaliłam więcej, niż ich do druku podałam, nigdy jednak żadnego nie cofnęłam pod grozą konwenansu» (22 stycznia 1869).
A wcześniej jeszcze:
«Pamiętam, że gdy pisałam Pogankę, a szczególnie te wiersze w niej nieszczęśliwe, było dużo rekryminacyj; Andzia moja kochana bardzo mię prosiła, żeby zmienić lub skrócić, a pułkowniczek mój najserdeczniejszy... Jeszcześmy nie znały się wtedy, więc może nie wiesz dokładnie, co to był i czem to był dla mnie pułkownik Paszkowski! On więc przyszedł i surowo po żołniersku wyłajał mnie, że takie rzeczy wydrukowałam; a ja na to: «Pułkowniku, kiedy mogłam takie rzeczy pomyślić, to je mogłam wydrukować; nigdy żadnej myśli mojej nie powstydzę się przed ludźmi i nigdy żadnego mojego słowa, któregobym szczerze nie pomyślała, ludziom nie wydrukuję. Jedno za drugie». — A pułkownik mi powiedział: «Ot, głupiaś!» i uściskał mnie, i ja jego — i tak przyjęłam jedyną krytykę, która mię dojąć mogła: krytykę od ukochanych...» (2 czerwca 1867).
O ile zrazu Poganka wywołała zgorszenie, o tyle później zaciążyła nad twórczością Narcyzy: zawsze pozostała ona autorką Poganki, inne jej powieści uważano za upadek natchnienia, gdy poprostu były one przejściem od romantycznego stylu do nowoczesnej analizy, która podówczas była u nas przedwczesną...
Mimo iż Poganka była rewelacją nowej polskiej prozy, nie znaczy to, aby ta proza, zawsze pełna polotu, była wszędzie doskonała. Będąc prekursorem, toruje sobie Żmichowska własne drogi; czasem z trudem przedziera się przez składnię, czasem jest nieco zawiła. Do znamiennych cech stylu Żmichowskiej (podobnie jak u Przybyszewskiego) należy stałe niemal użycie słowa jak zamiast niż. Uderza w stylu jej nadużycie inwersji: kto wie, czy przyczyną tego nie jest usilne kształcenie się na starej polszczyźnie, która znów z łaciny przejęła skłonność do inwersji. Znów w jednym z listów do Wandy Grabowskiej znalazłem zwierzenie pisarki, która opowiada jak walczyła z nalotami francuszczyzny w swoim stylu:
«...upokarzało mnie to bardzo, zadałam sobie więc na jakiś czas czytanie polskich a do tego starożytnych autorów. Jednym ciągiem bez przerwy przewertowałam Reja, Kochanowskiego i Górnickiego, ten był mi najpomocniejszy».
Prof. Mann podnosi w studjum swojem świeżość jej porównań, których jednak Żmichowska nie nadużywa (prof. Mann twierdzi, że w całej Pogance jest porównań około dwudziestu; mnie się zdaje, że jest ich znacznie więcej...), bogactwo słownika, śmiałość zestawień. Mnóstwo rzeczy, które dziś, po Przybyszewskim, po Żeromskim, nie uderzą nikogo, było wówczas w zakresie języka odkryciem. Mimo romantycznego liryzmu jest w jej stylu jakaś męskość, każde zdanie nabrzmiałe jest myślą, nigdy nie spęczniałe frazesem.
Jako podstawę do niniejszego wydania wzięto ostatnie wydanie, dokonane za życia pisarki, t. zn. zbiorowe wydanie jej dzieł z r. 1861. W przedruku tym zachowano interpunkcję owego wydania, mimo że nastręcza ona pewne wątpliwości. Mam wrażenie, że Żmichowska — podobnie jak np. Krasiński — używała w rękopisie przeważnie pauz; w druku owego wydania zachowano obfitość tych pauz, mieszając je ze znakami pisarskiemi, które prawdopodobnie są dziełem korektora. Poprawialiśmy tę interpunkcję jedynie tam, gdzie sprzeczność z sensem była oczywista.
Żmichowska: Listy, tomów III, Warszawa 1906.
— Listy do Tekli Dębskiej, 1890.
— Listy do Wandy Grabowskiej (rękopis).
Chmielowski: Autorki polskie XIX w., Warszawa 1885.
Sfinx (Skimborowicz): Gabryella i Entuzjastki, Bluszcz 1880.
Boberska: Narcyza Żmichowska (Pisma Felicji Boberskiej, Lwów 1893).
W. Żeleńska: Narcyza Żmichowska, Kłosy 1887.
Al. Kraushar: Kartka z życia Narcyzy Żmichowskiej, Miscell. hist. 1909.
M. Mann: Poganka Narcyzy Żmichowskiej, Warszawa 1916.
Wyleżyńska: Żmichowska w świetle swych zwierzeń, Przewodnik naukowy i literacki, Lwów 1919, 1920.
M. Stecka: Edward Dembowski, Lwów 1911.
Boy-Żeleński: Romans Gabryelli (Ludzie żywi), Wstęp etc. do Czy to powieść i do Białej Róży (1929).
- ↑ Przedmowa Boya-Żeleńskiego do Czy to powieść? (1929).
- ↑ Wydawcy listów oznaczają Paulinę Zbyszewską (żyjącą wówczas jeszcze) jedynie literą P.
- ↑ Deotyma pisze o niej w Pamiętniku: «Mądra jak Minerwa a groźnie piękna jak Junona». Natomiast Juljan Bartoszewicz w tym samym roku (1848) kreśli taki jej obraz w swoim Dzienniku:
«Jest to córka obywatela z Lubelskiego, pana z Kurowa, podobno bardzo bogatego i na ogromną stopę arystokraty. Panna ma lat ze 22—23, mocno czerwona, twarz bez wyrazu i nie ładna. Ale zdumiewa jej oczytanie i nauka. O wszystkiem rezonować będzie z zapałem, ze znajomością rzeczy. Mówiła coś o ekonomji politycznej... w ustach jej imiona Saya, Smitha, Malthusa — jedne odbijały się o drugie, jak cienie migały przed oczyma naszemi. Mówi coś, twierdzi, i bez zająknienia, na potwierdzenie swoich dowodów, cytuje wyrazy Saya po francusku, Smitha po angielsku i cytuje wciąż długą stronicę i kartę nawet, a wyrazy jej się leją, leją potokiem, bez odpoczynku. Cudowna pamięć! Zna się na ekonomji politycznej, filozofji, teologji, rozprawia o dziejach, o matematyce, o naukach przyrodzonych, unosi się nad poezją, muzyką, malarstwem, nic jej to nie kosztuje». - ↑ List do Wandy Grabowskiej, cytowany przeze mnie w Przedmowie do Białej Róży (1929).
- ↑ Przedmowa do Białej Róży (1929).