Przejdź do zawartości

Podróż podziemna/Rozdział 5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż podziemna
Podtytuł Przygody nieustraszonych podróżników
Wydawca Wydawnictwo „Argus“
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia aukc. T. Jankowskiego, ul. Wspólna 54
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Voyage au centre de la Terre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ 5.

AxeI odkrywcą.

Stryj pracował bez przerwy, nie dając klucza, a w śpiżarni nie było już niczego do zjedzenia. Zjedliśmy wszystko zeszłego wieczoru.
Głód dokuczał mi bardzo. Marta niedość, że była sama głodna, martwiła się moim głodem. Uspokajałem ją, żem i się jeść nie chce.
Wybiła godzina druga. Sytuacja była śmieszna, niemożliwa.
Postanowiłem ją zakończyć. Boć gotów nas głodzić całe tygodnie, dopóki nie odkryje pisma dokumentu.
Szukałem sposobności do rozpoczęcia przemowy, gdy naraz profesor Lidenbrock wziął swój kapelusz i zabrał się do wyjścia.
Jakto? wychodzi i zamknie nas znowu?
Nigdy!
— Mój stryju! — odezwałem się.
Zdawał się nie słyszeć mego głosu.
— Stryju Lidenbrock! — powtórzyłem głośniej.
— Hę? — odpowiedział, jak człowiek obudzony ze snu.
— A więc? ten klucz?
— Jaki klucz? Klucz od bramy?
— Ależ nie! — krzyknąłem, — klucz od dokumentów.
Profesor przyglądał mi się zpoza okularów; dostrzegł widocznie we mnie jakąś zmianę, gdyż złapał mnie za ramię i, nie mogąc wykrztusić słowa, pytał mnie wzrokiem. Poruszałem głową to na prawo to na lewo. Potrząsnął głową z wyrazem litości na twarzy, jakby miał do czynienia z obłąkanym.
Kiwnąłem głową.
Oczy jego zabłysły żywym blaskiem, ręka poczęła grozić.
Rozmowa ta bez słów mogła zainteresować widza najbardziej obojętnego.
W rzeczywistości bałem się odezwać.
Stryj mój w przystępie radości gotówby mnie udusić.
Ale stał się tak natarczywym, że trzeba było odpowiedzieć.
— Tak, ten klucz!... zwykły wypadek!...
— Co mówisz? — wykrzyknął z nieopisanem wzruszeniem.
— Patrz — rzekłem do niego, pokazując mu kartkę papieru, na której wypisałem wszystko. — Przeczytaj!
— Ależ to nie znaczy nic! — odpowiedział.
— Nic, zaczynając czytanie od początku, ale od końca...
Nie zdołałem dokończyć, gdy profesor wydał już nie krzyk, lecz wprost ryk.
W umyśle jego wyjaśniło się, wiedział już wszystko!
I, wziąwszy rękopis wyczytał cały, do ostatniej litery.
Brzmiało to, jak następuje:

Zejdź do krateru Yokula w Sneffels, gdzie w miesiącu lipcu najłatwiej dotrzeć. W ten sposób odważny podróżniku, wejdziesz do wnętrza ziemi, co też ja uczyniłem.
Arne Saknussemm“.

Stryj po przeczytaniu tego począł skakać z radości. Biegał po pokoju, łapał się za głowę obiema rękoma, przerzucał rzeczy z miejsca na miejsce, uderzał pięścią to tu to tam.
W końcu nerwy jego uspokoiły się i znużony poprzednią walką wewnętrzną upadł na fotel.
— Która to godzina? — spytał po chwili.
— Trzecia, — odpowiedziałem.
— Patrzcie! Umieram z głodu! Do stołu!
A potem...
— Potem?
— Będziesz moim towarzyszem.
— Hę! — wykrzyknąłem.
— Tak! — odpowiedział bezlitosny profesor, wchodząc do jadalnego pokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.