Przejdź do zawartości

Podarek dla grzecznych dzieci/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Bełza
Tytuł Podarek dla grzecznych dzieci
Wydawca K. Arenstein Księgarz
Data wyd. 1867
Druk Drukarnia Spółki C.D.N.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

PODAREK

DLA GRZECZNYCH DZIECI.


NAPISAŁ

Władysław Bełza.

(z drzeworytem).






WARSZAWA.

Nakładem K. Arensteina Księgarza Krak.-Przedm. Nr 400.



1867.





Дозволено Цензурою.
Г. Варшава, 23 Сентября 1867 г.


w Drukarni Spółki C.D.N., przy ulicy Aleksandrji, Nr. 2768.




PODAREK.


Miłość Macierzyńska.
(Myśl z Wiktora Hugo.)

O! miłości matczyna! rajski chlebie Boży!
Miłości! którą tylko Bóg dzieli i mnoży!
Tyś nam uczty Chrystusa bratnim stołem onym,
Dla wszystkich marnotrawnych synów zastawionym!






Deszczyk wiosenny.

Wiosna, zielenią się drzewa,
Słowik już w krzewinie śpiewa.
Róża swą koronę wznosi
I o promień słonka prosi,
Łany zielenią się mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!
W łące rzeczka, strumyk płynie,
Lilja już kwitnie w dolinie.
Fijołki w trawce się kryją,
Zioła ranną rosę piją;
Śliczne igrają motyle:
Ach! jak piękne wiosny chwile!
Deszczyk kropi! drogie dzieci!
To dla was, dla was on leci!
To deszczyk nauki, cnoty;
Do nich nabierzcie ochoty!
Uczcie się, ileście w sile,
Ach! jak piękne wiosny chwile!
Lecz pamiętaj miła młodzi:
Wiosna minie, czas uchodzi,
W zimie wiedzy deszcz nie zleci;
Więc uczcie się moje dzieci!
Potem to wspomnicie mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!






Równianka.

Otóż i znowu zakwita wiosna,
Darząc majowym promieniem słonka,
A pieśń oracza dźwięczna, radosna,
Łączy się razem z piosnką skowronka.
Cichy i wonny powiew wietrzyka,
Łagodnem tchnieniem trawkę kołysze.
A nuta smętna piewcy słowika,
Majowéj nocy przerywa ciszę.
Pod starą lipą, w dali na błoni,
Strumyk się jasnym pierścieniem wije,
Nad nim fijołek miluchnéj woni,
Bratki i śnieżne kwitną lilije.
Kiedy po kwiaty biegnę porankiem,
By w nie przystroić ołtarz Maryi,
To tylko takim cieszę się wiankiem,
Który jest splecion z bratków, z lilii:
Kiedy fijołek zdobi go w koło,
Piastując rosy perełkę w łonie,
Wtenczas radosny, nucąc wesoło,
Kornie promienne zdobię Jéj skronie.

Mały podarek!... Lecz mi się zdawa,
Że w skromnéj dani wiosenne kwiatki,
Przyjmię Królowa Niebios Łaskawa,
Chętnem uczuciem najlepszéj Matki.
Poranny zwiastun chwili radosnéj,
Cieniem majowych trawek spowity,
Wonny, jak powiew rozkosznéj wiosny,
Barwny, jak czyste niebios błękity[1]
Fjołek, co uczuć skromnych obrazem,
Z bieluchnem kwieciem lilji zebrany,
Jakże się cudnie wydaje razem,
Onéj przeczystem tchnieniem owiany!
O! jak to miłe są owe bratki
Złączone z sobą w zgodzie niewinnéj!
Dziatwo! te drobne pól naszych kwiatki,
To wzór miłości waszéj rodzinnéj!


∗             ∗

Tych uczuć świętych w życia poranek,
Związujcie drobne kwiateczki!
Które wam dzisiaj na skromny wianek
Przynoszę, miłe dziateczki!






Wiosna Życia.
(Do Bronisława F.)

Pomnisz te chwile
Dziecięcych lat?
Kiedy na łące bawiąc o zmroku,
Chcieliśmy wzlecieć do gwiazd w obłoku,
Jak nam się mile
Uśmiechał świat?
 
Lub kiedy wiosną
Roztajał śnieg?
Jak nas cieszyła zieloność łanu,
Że słowik śpiewa na nowo Panu,
I jak radosno,
Płynął nasz wiek?
 
Porankiem znowu,
W majowy dzień:
Kiedy wesoło, bratki, dzwoneczki,
Dłoń nasza w skromne plotła wianeczki,
Lipy z parowu
Skrywał nas cień?


Mieszkańców lasku,
Czarowny śpiew:
Jakże nas cieszył nutą wesołą,
Gdy się po niwach rozległ w około,
O rannym brzasku,
Wśród ziół i drzew!
 
Piękne to chwile,
Spędzone tam!
Na ukochanych rodziców łonie,
W lubem przyjaciół i krewnych gronie,
Gdzie było tyle,
Życzliwych nam!
 
Wszystko bawiło
W porze tych lat!
Leśne ptaszyny, barwne kwiateczki,
Rodzinna wioska, niebo, gwiazdeczki,
Dziecię prześniło,
Dni swoich kwiat!


∗             ∗

Piękna, lecz krótka wiosna natury!
Krótsza w dniach życia człowieka!
Bo zmrok choć zamgli pierwszą ponury,
Słońca ją promień znów czeka.
A wiosna życia skoro przeminie,
Gwiazdą nie świeci jutrzenki,

I barwy smutku w żadnéj godzinie,
Z ciemnéj nie zedrze sukienki!
O! jutrznio nauk! jasnych promieni
Rozsiéj nad nami blask złoty!
Byśmy nie byli błądzić zmuszeni,
W cieniu bolesnéj ciemnoty!






W Imionniku.
(Czesławowi Ch.)

Mój Czesławku! póki lata,
Póki dzionki kwitną młode,
Póki duch Twój rwie się, wzlata —
Poznaj ojców twych zagrodę!
Poznaj drzewa wiekiem zgięte,
Słuchaj pieśni w listków szumie,
A kto uczci drzewa święte,
Ten i piosnkę ich zrozumie!
Patrz, w ustroniu małe ptaszę,
Swojską dumkę mile dzwoni,
Wietrzyk szumi piosnki nasze,
Po rozkwitłéj wonnéj błoni!
O posłuchaj! pieśń ojczysta,
Powie tobie wiele, wiele...
A tak rzewna, dźwięczna, czysta,
Jak głos dzwonka przy kościele!
Jeśli smętny śpiew słowika,
Płynąc w cichy zmrok majowy —

Tęskną nutą od dąbrowy,
Na wskroś duszę twą przenika[2]
Ileż więcéj dumki słowa,
Do stęsknionéj mówią duszy?
Ileż więcéj pieśń wioskowa,
I zachwyci ją i wzruszy?






Szczygieł.

W wielkim dniu stworzenia świata,
Bóg powołał wszystkie twory.
Więc do Pana najpierw wzlata
Powietrznemi płynąc tory,
Gromada leśnych śpiewaków,
Różno-piórych, barwnych ptaków.
A na dole, ziemskim szlakiem,
Ciągną zwierząt legje całe:
I żółw nawet ze ślimakiem,
Dąży oddać Panu chwałę!
Tu lew kroczy groźny, dziki,
Tam poddanych jego szyki!
A przed niemi na chmur tronie,
W przezroczystéj szat osłonie,
Dzierżąc berło z gwiazd miljona,
Wśród aniołów złotych grona,
Co nad Bożym tronem wzlata:
Zasiadł Stwórca wszego świata!


∗             ∗

Więc przed Panem pierwszy stawa
Lew, monarcha w pośród zwierza;

Daléj orzeł hołd oddawa,
Panujący król u pierza.
I lilija wonna, biała,
Księżna w państwie barwnych kwiatów,
I falista trawka mała,
Pani łącznych aromatów.
A za niemi, cicho, skromnie,
Płazy w pokornéj postawie;
Więc Pan rzecze: „Chodźcie do mnie
Niech i wam ja błogosławię!!...“

∗             ∗

I znów owe ptasząt roje,
Do Stwórcy i Pana wzlata,
Cudne piórka cudne stroje
Jak przecudna ziemi szata.
A woddali ptaszek cichy,
U podnóża stanął tronu
Snać w obliczu Bożem lichy,
Gdy Mu nie śmiał dać pokłonu...
I tak długo na uboczy
Stał, wśród licznych ptaków koła,
Aż go wreszcie Pan Bóg zoczy,
I przed tron go swój zawoła.
„Kto ty jesteś dziecię moje,
Jakież smutki, bóle twoje?“

— To szczygieł! ptaków gromada,
Panu Bogu odpowiada.
On nie strojny w barwne szaty,
On nie wznosi hymnu Tobie,
Niemy, kryjąc się za kwiaty,
Wiecznie w smutku i żałobie! —
— Więc Pan powie: ptaszku mały,
Nie smuć nie smuć się daremnie!
Odtąd barwny będziesz cały,
I dar śpiewu weź odemnie!
A że wszystkie tęczy stroje,
Towarzysze twoi biorą,
Więc ich wszystkich, ptasze moje,
Noś sukienkę różnowzorą! —






Niewidomy chłopczyk.
(z niemieckiego).

Matko powiedz, ukochana!
Jak się wiosną łąka kwieci?
Jak to zorza płonie z rana?
Boże słonko ludziom świeci?
Próżno wznosząc wciąż powieki,
Patrzę, patrzę nadaremnie;
Nie ma światła! Ach! na wieki
W koło zawsze takie ciemnie!
Jakże chciałbym gwiazdki małe,
Na błękitnem widzieć niebie!
I te kwiatki żółte... białe...
A nad wszystko ujrzeć ciebie!
Pieśń twa do snu mię kołysze,
Jak słowika śpiew tak samo,
A zbudzony znówu słyszę.
Gdy się módlisz za mnie Mamo!
Wszak i drobny owad przecie,
Widzi drzewa, łąki, kwiatki,

A ja biedne, biedne dziecię,
Ja nie widzę drogiej Matki!
Dobry Boże! co łask tyle
Siejesz szczodrą dłonią Swoją!
Daj mi w życiu choć na chwilę,
Daj, oglądać Matkę moją!






Do Dzieweczki.
(z Hejnego.)

Jesteś jak kwiatek wiośniany
Tak piękna, świeża i miła.
Spoglądam na cię stroskany,
Z tęsknotą co pierś spowiła.
I radbym cię błogosławił,
Modląc się Bogu gorąco:
Aby cię długo zostawił,
Tak czystą, promieniejącą!






Ukarany olbrzym.
rysował Fr. Kostrzewski, wyciął na drzewie Walter.
Ukarany olbrzym.
(Bajeczka).

Mały chłopczyna
Który dopiero zaczyna
Rok szósty życia,
Roił niemal od powicia,
Że już nad niego
Nie znajdzie w świecie, większego
Olbrzyma!
Chcąc więc osóbce swojéj większą nadać postać,
Jak owa żaba, w bajce, pysznie się nadyma!
Kładzie ogromny cylinder na głowę
Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę
Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!
A że do garnituru potrzeba koniecznie
Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,
A nawet bardzo nieładnie
Jeśli kto kradnie!
Nasza pocieszna figurka,
Bierze kryjomo kluczyk, otwiera, i z biórka

Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka,
I już za progiem!
A za nim po ulicy jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całéj siły:
„Patrzcie ta figa
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?“
To znowu nań wołają ci psotnicy mali:
„Zdejm pan lepiéj te szkiełka, bo się pan obali!“
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę w pada,
A on jak długi bruk zmierzył.
Biada!
Oberwał guza! nie wiem jak tam daléj było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!


∗             ∗

Jeśli kto z małości zacznie
Starszych małpować niebacznie,
I wady téj wyplenić jeśli się nie stara:
Zawsze go za to jakaś spotka kara!






KAZANIE DZIECI W RZYMIE

Podczas świąt Bożego Narodzenia.

Pomiędzy 300 świątyniami stolicy chrześcijaństwa, jest jeden kościół zwany Ara Coeli, ukochany od dziatek i zawsze napełniony modlącemi się rodzicami. W tym przybytku Pańskim ubogi lud rzymski z właściwem sobie nabożeństwem uwielbia Dzieciątko Jezus, w małéj statuetce wyrzeźbionej z oliwnego drzewa. — Wielka też uroczystość i solenny odpust odbywa się w dniu świąt Bożego Narodzenia, jako poświęconych Dzieciątku Jezus, który ze wszystkich stron Rzymu ściąga niezmierne tłumy ludu. Dzień ten, dla chrześcijan rzymskich, tak uroczysty, na cały świat chrześcijański uwielbia dziecię w żłobie urodzone, a u nas też szczególniej święta te nader są miłe, tam gdzie dawny obyczaj w całéj świętości się utrzymał, gdzie przy wilii brzmią starożytne kolendy, a dziatki dla uczczenia tego dnia wesołego; otrzymują od rodziców dary.
Ale w Rzymie do odpustu tego łączy się dawna osobliwość, w całem świecie nieznana. Codziennie pomiędzy pierwszą a czwartą z południa, przez wiliią i dwa następne święta dzieci miewają kazania. Piszą je franciszkanie mający klasztor przy tym kościele, a mali kaznodzieje nauczywszy się ich na pamięć, przemawiają do ludu.
W obszernéj bocznéj kaplicy znajduje się piękna Jasełka. Dzieciątko Jezus leży w żłobku pod ubogą szopą na sianku. Po nad nim nachyla się Najświętsza Panna w bogate szaty przybrana. Sędziwy staruszek święty Józef, w grubéj opończy, wspiera się na lasce i przyjmuje cisnących się pasterzy z darami. Nad szopą świeci gwiazda, a zdala widać miasto Betleem, i mnóstwo dążących pastuszków dla powitania dzieciny.
Tłum zgromadzonych dziatek ciśnie się z niezmierną ciekawością oglądać te dziwy; co tam uwag, zapytań, odpowiedzi; gwar właściwy Włochom, napełnia przybytek Pański; w tem nagle cisza nastaje. Na pobliskiéj kazalnicy ukazuje się ośmioletni chłopczyna w habicie franciszkańskim i cienuchnym głosikiem zaczyna opowiadać słowo Boże. Opowiada o uroczéj chwili przyjścia na świat Zbawiciela, o zbudzeniu pastuszków przez Aniołów, o jasności na niebie i śpiewach Archanielskich płynących z obłoków, o biednéj panience Maryi otulającéj w żłobku zziębłą Dziecinę, o stroskanym Józefie, tą lichą gospodą dla króla Judei i o bydlątkach ogrzewających tchem zziębnięte ciałko.
Słuchacze słuchają z najwyższym zajęciem, i mnóstwo łez płynie na wspomnienie biedy maleńkiego Jezusa. Chłopczyk kończy, a grzmot oklasków obija się o sklepienia kościoła, bo Włosi nadto żywi, nie umieją ukryć swego zachwycenia i zarówno śpiewaka w teatrze jak i kaznodzieję okrywają oklaskami.
Po chwili występuje nowy mówca i opowiada słuchaczom o trwodze pasterzy na widok niezwykłéj jasności o północy, o ich zakłopotaniu, gdy im Anioł kazał powitać Pana, o darach jakie na prędce zbierają, o pośpiechu z jakim biegną do szopy i różnych przygodach doświadczonych w drodze, nareszcie o przybyciu i złożeniu darów u żłobu. A pobożny lud rzymski znowu klaszcze w ręce ciesząc się że Dziecina Boża nie dozna głodu.
I znów trzeci kaznodzieja drobniutki staje na mównicy. I opowiada o okrutnym Herodzie gotującym zgubę Betleemskim dzieciom. A płaczące matki rzymskie tulą z trwogą własne dzieci do łona jakby im Heród śmiercią zagrażał, pocieszając się tem że przynajmniéj Józef z Marją i Dzieciną uszedł z Egiptu i ocalił Zbawiciela. Ogniści zaś Transteweranie zaciskają pięście. Miałby się z pyszna Heród gdyby go dopadli.
Po skończonem nabożeństwie pobożny lud wraca do domów, gdzie każdy jak może robi sobie jasełkę, naśladując widzianą w Ara Coeli.
Głęboka wiara panuje pomiędzy rzymskim ludem, o cudownem pojawieniu się posążku Dzieciątka Jezus w Ara Coeli. Podanie o niem jest następujące:

Pewien pobożny franciszkanin z Jeruzalem, wyrzeźbił z oliwnego drzewa, uciąwszy je w Ogrójcu Getsemańskim, postać Jezusa, ale nie mógł dobrać farb do pomalowania twarzy. Modlił się więc gorąco do Boga o natchnienie, a kiedy zasnął, niebo się otworzyło i Ś-ty Łukasz w postaci mnicha zszedł na ziemię i odmalował cudnemi kolorami figurę Chrystusa. W téj chwili franciszkanin obudził się i ujrzawszy cud tak wielki, oddał cześć Bogu w gorącéj modlitwie, i poleciwszy się Jego opiece zabrał swój skarb szacowny, i puścił się drogą ku Rzymowi. W przeprawie przez morze Śródziemne, okręt burza rozbija, a biedny pustelnik traci w głębi wód życie. Jednak Dziecię Jezus po falach dopływa do brzegu, i na barkach Aniołów przyniesione do Rzymu, puka do furty klasztoru Ara Coeli; odźwierny braciszek otwiera wrzeciądze, a cudowne dziecię wstępuje w głąb kościoła i wchodzi na wielki ołtarz gdzie dopiero zatrzymuje się. Zakonnicy ogłaszają cud ludowi, który we wszystkich słabościach dzieci swoich szuka tu lekarza wiary; natychmiast dwóch zakonników zdejmują figurę z ołtarza, i w umyślnie na ten cel urządzonéj karecie, wiozą ją do chorego; nie zbyt niebezpiecznie chore dzieci, przynoszą rodzice do kościoła poświęcając je opiece małego Jezusa i obłócząc w sukienkę franciszkańską. Te to uzdrowione dziatki, miewają kazania w święta Bożego narodzenia.

KONIEC




  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Bełza.