Pod blachą/Tom III/Epilog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pod blachą
Podtytuł Powieść z końca XVIII wieku
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


EPILOG.

Moglibyśmy z czystem sumieniem na tem nasze opowiadanie zakończyć, gdyby dla dopełnienia go nie nawinął się nam pod rękę stały, zżółkły kawałek papieru, którego zużytkowaniu oprzeć się nie mogliśmy.
Jest to list pani wojskiej Czeżewskiej w kilkanaście lat po wypadkach pisany do starej przyjaciółki majorowej, która, jak się z adresu okazuje, zmieniła była stan i nazwisko, wyszedłszy zamąż za referendarza X., zamożnego człowieka, i spokojniej teraz dożywała dni swych, karmiąc siebie i drugich obfitemi wspomnieniami przeszłości.
List wojskiej, która pozostała jako kuzynka w domu państwa Grabskich, datowany jest z Burzymowa. Z pisma widać, że w późnym już wieku pani Czeżewska, chociaż jej się ręka trzęsła i oczy niedobrze służyć musiały, żywości umysłu nie straciła wcale.
List, o ileśmy go odczytać potrafili, jest następującej treści:
„Jutko moja najdroższa! Żądałaś dawniej ode mnie, abym ci od czasu do czasu o sobie znać dawała, co spełniać mi było miło zawsze, a teraz w wielkiem utrapieniu ducha i smutku mogę powiedzieć, że mi to jest konsolacją jedyną.
Wiesz już z listów moich, jak nadspodziewanie szczęśliwie skończyło się wszystko, zamążpójściem Sylwji za Grabskiego, któremu rok z okładem kazawszy czekać, naostatek w kapliczce domowej naszej rękę oddała.
Nie mogę powiedzieć inaczej, tylko że małżeństwo było najprzykładniejsze, najszczęśliwsze, jakie sobie wyobrazić można, jeżeli szczęściem nazwać się godzi — zgodne pożycie, spokój, dostatek i niczem niezamąconą chłodną przyjaźń małżonków.
Co do Grabskiego, ten choć sztywny i milczący, choć się z tem nie wydawał, kochał ją zapamiętale — ona zaś miała więcej szacunku dlań, wdzięczności, życzliwości, niż czulszego sentymentu. Pozostała zawsze jakąś smutną, melancholijną, małomówną i jedne dzieci, których im Pan Bóg dał dwoje, cokolwiek zdawały się ją ożywiać.
Siedzieliśmy przez te kilkanaście lat, jakem ci pisała, kamieniem w domu, bo ona nigdy nigdzie nie chciała się wychylić z Burzymowa, a on chyba musiał do Lwowa za interesami.
Nie chwaląc się, moja Jutko, gdyby nie ja, z temi dziećmi nigdyby sobie Sylwja rady nie dała, bo, choć je kochała, wychowywać nie umiała, a on sam za surowy był.
Górkę, już teraz czternastoletnią, mogę powiedzieć, żem na ręku wynosiła, a Wojciech, syn, po francuskuby nie umiał tak jak teraz, gdybym ja go do konwersacji nie zmuszała.
Nie mogę się też na nich skarżyć, że o mnie zawsze pamiętali i nie zbywało mi na niczem.
Najokropniejszą katastrofą, moja droga, skończyło się to pożycie, — posłuchaj tylko, opiszę z detalami.
W piątek zawsze kozaczek dworski jeździł na pocztę i przywoził nam gazety, bo i on i ona się bardzo polityką interesowali. Jak zawsze tak i teraz oto powrócił rano, gdyśmy przy śniadaniu byli, a że jesienne drogi bardzo złe, o parę godzin się spóźnił.
Poszedł niecierpliwy pan Grabski sam do stajni, aby torebkę z listami i gazetami od kozaczka odebrać, a że już o jakiejś wielkiej bitwie, w której cesarz francuski pobity być miał na głowę, chodziły wieści, był tak ciekawy, że w podwórzu począł czytać.
Ja siedziałam w oknie i widziałam, jak chwilę postawszy na zimnie i wietrze, gdyby wkuty w ziemię, nagle gazetę do kieszeni wetknął, papiery wszystkie przepatrzył i powrócił do nas, jakiś jeden list tylko trzymając w ręku.
Sylwja spojrzała na niego, że gazet nie miał i zapytała żywo:
— A gazety?
Grabski ruszył ramionami.
— Opóźniły się czy coś... nie wiem, — bąknął — niema.
— Jakże to być może? — uparcie mu w oczy patrząc odezwała się ona.
— Czasy są takie, moja Sylwko, że spóźnienie gazety niedziwne! — rzekł on.
— Ale właśnie teraz! — krzyknęła Sylwja ręce łamiąc — teraz, kiedy się losy świata rozstrzygają, nie mieć żadnej wiadomości...
— Uspokójże się, nadejdą one, poślemy jutro lub pojutrze drugi raz na pocztę.
Ja, com przez okno patrzała jak chował gazety, domyśliłam się zaraz, że chce coś przed Sylwją utaić, ale co? tego odgadnąć było trudno.
Z twarzy i z mowy poznać było po nim można, że coś skrywał, że kłamał i pewna jestem, że ona także, przenikliwa bardzo, znająca męża doskonale, musiała powziąć jakieś podejrzenia.
Udała uspokojoną, ale jej krew uderzyła do głowy i oczy się zaiskrzyły. Zadumana siadła w oknie, a po chwili Grabski, który wzroku jej nie mógł wytrzymać, wymknął się.
Chociaż dzień był brzydki jesienny, i wcale się bez tego mógł obejść Grabski, poszedł zaraz potem do gospodarstwa.
Myśmy jeszcze zostały w jadalnym pokoju, ale Sylwja nie mówiła nic, taka była w myślach zatopiona, że swawoli dzieci biegających około stołu zdawała się nie słyszeć.
Wtem gdy my tak siedzimy, patrzę, posłaniec jedzie i poznałam, że od pani Cetnerowej, wielkiej jej przyjaciółki. Konia przywiązał i idzie do dworu z kopertą dużą.
Ona go też spostrzegła i drzwi otwarła do sieni, a posłaniec list jej podał.
Karteczka była, bom ją później czytała, w kilku słowach:
— Posyłam gazetę, którą mąż mój przywiózł, bo jeszcze może nie doszedł was opis tej nieszczęśliwej bitwy.
Sylwja, upuściwszy bilet, natychmiast siadła czytać gazetę. Patrzałam na nią, jak bladła, bladła, dech jej zabiło, chwyciła się za piersi, oczyma zaczęła biegać po arkuszu, który trzymała w ręku. Jedną razą jak krzyknie! dopóki żywa głosu tego nie zapomnę. Gazeta jej z ręki wypadła, a ta blada jak trup w krześle — bez życia...
Skoczyłam do niej cucić...
Wszystko już było próżne.
Nie żyła. Doktorowie mówili później, że jej serce pękło i że anewryzm miała.
W gazecie opisaną była bohaterska śmierć księcia.
Wystawże ty sobie, kochana Jutko, położenie moje, krzyki i przestrach dzieci, rozpacz męża... który w zgon jej wierzyć nie chciał, zamieszanie, chaos, lament, okropność...
Że ja tego nie przypłaciłam życiem, nie wiem czemu to przypisać, chyba żem zaraz wzięła te krople, o których ci pisałam, a bez nichbym już pewno nie żyła dawno.
Gdy doktór przybył, już była zupełnie skostniałą i zimną.
Co się u nas potem przez kilka tygodni w domu działo, jak ten człowiek rozpaczał i rozpacza, opisać nie potrafię. Chodzi codzień na jej grób płakać i modlić się, choć oczywista rzecz, że ona go nigdy nie kochała.
Teraz dom cały na mojej głowie i córka, do której jest guwernantka Polka, ale to — do niczego...
Ze zdrowiem mi coraz gorzej, i gdyby nie krople cudowne..
Grabski cokolwiek odszedł, jednakże zawsze chodzi blady, mało nawet mówiąc, tylko tyle, że dzieci go czasem rozruszać mogą trochę.
Namawiałam go, aby wyjechał się rozerwać i do ludzi zbliżył, ale on nikogo nic słucha.
Bądź ty mi zdrowa, kochana moja, i obdarz mnie kilku słówkami — i t. d.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.