Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Uspokójże się, nadejdą one, poślemy jutro lub pojutrze drugi raz na pocztę.
Ja, com przez okno patrzała jak chował gazety, domyśliłam się zaraz, że chce coś przed Sylwją utaić, ale co? tego odgadnąć było trudno.
Z twarzy i z mowy poznać było po nim można, że coś skrywał, że kłamał i pewna jestem, że ona także, przenikliwa bardzo, znająca męża doskonale, musiała powziąć jakieś podejrzenia.
Udała uspokojoną, ale jej krew uderzyła do głowy i oczy się zaiskrzyły. Zadumana siadła w oknie, a po chwili Grabski, który wzroku jej nie mógł wytrzymać, wymknął się.
Chociaż dzień był brzydki jesienny, i wcale się bez tego mógł obejść Grabski, poszedł zaraz potem do gospodarstwa.
Myśmy jeszcze zostały w jadalnym pokoju, ale Sylwja nie mówiła nic, taka była w myślach zatopiona, że swawoli dzieci biegających około stołu zdawała się nie słyszeć.
Wtem gdy my tak siedzimy, patrzę, posłaniec jedzie i poznałam, że od pani Cetnerowej, wielkiej jej przyjaciółki. Konia przywiązał i idzie do dworu z kopertą dużą.
Ona go też spostrzegła i drzwi otwarła do sieni, a posłaniec list jej podał.
Karteczka była, bom ją później czytała, w kilku słowach:
— Posyłam gazetę, którą mąż mój przywiózł, bo jeszcze może nie doszedł was opis tej nieszczęśliwej bitwy.
Sylwja, upuściwszy bilet, natychmiast siadła czytać gazetę. Patrzałam na nią, jak bladła, bladła, dech jej zabiło, chwyciła się za piersi, oczyma zaczęła biegać po arkuszu, który trzymała w ręku. Jedną razą jak krzyknie! dopóki żywa głosu tego nie zapomnę. Gazeta jej z ręki wypadła, a ta blada jak trup w krześle — bez życia...
Skoczyłam do niej cucić...