Przejdź do zawartości

Pamiętnik (Brzozowski)/13.II.1911

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 13.II.1911
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


13. II.
Pałubizm. Irzykowski też przesunął się po obrzeżu pewnego osobliwego mistycyzmu i jeżeli nie rozwinął go, jeżeli poprzestał na zdradzającem go poniekąd gorącem zobrazowaniu świata Machowskiego, to nie sądzę, aby było to skutkiem samej tylko wyłącznie jego wstrzemięźliwości, która powściągnęła liryzm. On zapewne tak to sobie wyobraża i tłumaczy. Każde słowo, każde wypowiedzenie wypowiada, ukazuje, uwydatniając i naturalnie jednocześnie wykluczając, upraszczając, fałszując. Te dwie strony słowa są dwoma jedynie w abstrakcyi, w żywej rzeczywistości to jest jedna i ta sama właściwość, ten sam proces. Irzykowski widzi — stara się widzieć tylko tę wykluczającą, fałszującą stronę. Widzi, że poza granicami słowa pozostaje świat nienazwany. Niewątpliwie ma on tu słuszność, gdyby nie to, że u niego ta nienazwaność, niespójność, odpadkowość z kolei stają się wykluczającą inne postacią rzeczywistości. Nie zdaje on sobie sprawy, że utrwala zawsze to, co nie stało się jeszcze myślą, lub nią być przestało: odpadki, skostnienia, niedojrzałości składają się na ten świat, jego zdaniem, prawdziwszy. Trudno chyba o drugi równie wybitny przykład, by ktoś uczynić zdołał siłę swą z tego, co jest słabością, z niezdolności decyzyi, woli, stanowczości, jasnego życia, by ktoś umiał stworzyć grunt z braku zrozumienia i współczucia dla wielkich upraszczających i syntetyzujących interesów życiowych ludzkości. Dla tego tak trudno jest mi pisać o Irzykowskim, studyum o nim musi być albo bez wartości, albo też nad miarę może dopuszczalną w krytyce — okrutne. Gdy się jednak zna naturę pisarskiego umysłu, można się obawiać, że prędzej, czy później zajdzie coś takiego, co wytworzy we mnie impuls nie do przezwyciężenia i wtedy wypowiem się zgłębi piersi. Nie lubię Irzykowskiego.



Matka moja jest najsilniejszym charakterem ludzkim jaki spotkałem w życiu. Tak ustalonej w samym organizmie, tak bezwzględnej, bez wysiłku sięgającej po każdy środek zarówno najniewinniejszy, jak najprzewrotniejszy — zimnej woli trudno sobie wyobrazić. Paradoks i tragedya tej duszy polegają na tem, że ta straszna siła działa w próżni i działając w ten sposób przepoiła się nią, stała się prawdziwie demoniczną potęgą wrogą życiu, niszczącą je w samych korzeniach. Obcowanie z tą kobietą zostawia w duszy pustkę ogołoconą ze wszystkiego — rozpaczliwą. Jej myśli, to co ona mówi, wnętrze jej odbijające się w słowach, odruchach — robią wrażenie nagiej zwartej ściany, która idzie — idzie wprost na nas; jest to jakby grób, który wali się na nas. Po pewnym czasie jest się już zahypnotyzowanym, zdolność oporu zostaje zmniejszona; wszystko, co jest w nas chęcią życia, interesem życiowym staje się w naszych oczach winą: szukamy usprawiedliwienia dla każdego czynnego ciągnącego nas ku życiu, poznawaniu, tworzeniu stanu duszy. Nigdy nie wyleczę się z tego, co wytworzył, wyziębił, zniszczył we mnie wpływ Matki. Charakteryzuje to ***, że chciał on pisać do Matki ponieważ, »on miał na nią pewien wpływ«. Rzeczywiście nieraz myślę z uczuciem składającem się ze zdumienia, niedowierzania, prawie strachu o tem, jak właściwie myślą pewni ludzie. Na pewnym poziomie lekkomyślność staje się czemś prawie tajemniczem. *** — wpływ na moją matkę! Istotnie. I *** chce pisać dramaty: w samej rzeczy tu stwierdza on głębokość swego widzenia charakterów. Kiedyś, gdy te słowa będą czytane, *** będzie widział w nich moją przewrotność — niesłusznie. Nie mamy prawa narzucać ludziom naszych odrębności intelektualnych — ale mam prawo i ja przecież do swobody zostania z sobą, do widzenia i nazywania rzeczy. Ale umysł jest zawsze banitą, »hors de lui« *** może z całą naiwnością ignorować całe warstwy wypracowanych myśli, trwałych uczuć, właściwości woli — nie dostrzegać ich i ślizgać się z rozczulającym uśmiechem, nieustannie potrącając o coś bolesnego i krwawego. To jest naiwność, szczerość, dzieciństwo. Ale biada, nawet oszczędzając to »dziecię«, rozumieć je w milczeniu dla siebie tylko i ulżyć sobie choć przez wypowiedzenie tego rozumienia. Zresztą ja tu zaprawiam się w szczerości. Chcę, aby dalsze karty były coraz szczersze, bezwzględniejsze, zarówno, gdy idzie o moje wnętrze, jak i o innych ludzi. Mam ich dość tych moich »naiwnych«, oddanych przyjaciół. Dwóch ludzi którzy żyją w kontakcie ze mną i trzeci wyjątkowy, bo w oddaleniu wierzy — Ortwin, Rafał Buber[1] i Witołd Klinger — oto właściwie moi przyjaciele. Rafał Buber ma tyle dobroci i miękkiego wyczucia ran, że często samo jego spojrzenie już leczy z długich tygodni i miesięcy samotności i rozgoryczenia. Nie wiem, tak naprawdę nie wiem, czem zasłużyłem, abym w szlachetnem sercu tego człowieka zajmował tyle miejsca. Ostap Ortwin — tu poprzestanę na tem wspomnieniu. O nim chcę pisać dużo w tych czasach. O nim i o Klingerze i o Buberze zresztą. *** jest jeszcze chłopcem — dzieckiem, i przez fatalną kulturę towarzyską — szkodzi sobie nieustannie i uraża. Uraża nieraz w sposób trudny do zrozumienia. Chrześcijaństwo jest dobrą rzeczą już jako towarzyska szkoła. Myślę, że i żydowstwo pewnie też. Ale dyletantyzm galicyjskich ćwierć-żydów jest gruntem, na którym nawet rośliny szlachetniejsze nabierają właściwości ciężkich do zniesienia — jak ciężkich. Eudajmonizm już przez to samo nie może być podstawą etyki, że najfatalniej bankrutuje, jako zasada, jako nastrój decydujący w wychowaniu. Wychowanie jest obok miłości płciowej dziedziną, w której etyka jako taka, a więc do pewnego stopnia niezależna od status quo obyczajowości, prawa, wykazuje swą sprawczość. Myślę, że w dziedzinie stosunków erotycznych jak i w dziedzinie pedagogicznej, wychowania rodzinnego — przekonanie o »prawie do szczęścia« zostaje zdemaskowane bardzo szybko jako najfatalniejszy, arogancki, szkodliwy błąd. Ale naturalnie, by to widzieć — trzeba chcieć mieć oczy. *** jest jeszcze w fazie okularów.



Z planów moich, które powinienem wykonać[2]. Powinienem, pamiętając o tem, com tu zapisał wczoraj i co jest niewątpliwie trzeźwą prawdą, którą tylko zmęczenie, pewne lenistwo, nuda i zniechęcenie wytwarzane przez moją gorzką i drogocenną zarazem samotność — mi przesłaniają. Mogę już dzisiaj pisać tak, żeby to, co piszę, wytrzymywało miarę najkulturalniejszej publiczności europejskiej. Dlatego też powinienem mieć odwagę szczerości bezwzględnej. Mówić jasno, gdzie kończy się moje przygotowanie, określać jego granice, królewsko ignorować świat Feldmanów, Garfeinów-Garskich i Irzykowskich. Pisać własną terminologją, własnemi stanowiskami, robiąc dla nich miejsce w świecie. Jestem filozofem. Nikt inny nie był nim w innem znaczeniu tego słowa, niż to, w jakim ja jestem. Wiem, że mam, do końca życia będę miał mistrzów. Byłoby to oznaką dezorganizacyi umysłu, gdybym przestał myśleć ze czcią o Newmanie, Platonie, Kancie, Heglu, Berkeleyu — nieskończenie wielu innych. Ale w tym świecie i ja jestem. Czuję, że umiem samoistnie żyć w tem powietrzu. Jest to wielkie szczęście. Samotność ukazuje w tym momencie swe drogie oblicze. Cichego szczęścia, spokoju, pokornego istnienia w bycie Twoim, Panie.
Wracam do planów.
Określić dokładnie rodzaj i granice moich informacyi i napisać o umyśle Heinego. Sartor Resartus tu powinien być kluczem — a konsekwencye i analizy, intuicye i przeniknięcia powinny sięgać śmiało i nie uspakajać się, póki się nie osiągnie światła. Teraz nie przebaczę już sobie żadnej rzeczy, która zamknięta zostanie w mroku. Ani patos, ani ironia.



Aktorstwo w pisaniu. Jak nadużyliśmy słowa jako naturlautu. Do niemożliwości. I tu Heine może dostarczyć gruntu, ale uwydatnić powinowactwo z Nietzschem — tylko wydobyć na jaw piękne i okrutne dziewictwo duszy Nietzschego. Ten rys, za który kochać nie przestanę i biada wszystkim, co go zdradzą. Za tę czystość jego, za skandynawską śnieżną nieprzystępność duszy, za granit i fiord kontemplacyi. Za to jedno powinien on być czczony. Jaka szkoda, jaka szkoda, że znał on i dał się uwieść tej »dziewce« Wagnerowi. Źle z każdym, kogo nie boli wagneryanizm Nietzschego. Nienawidzę Wagnerowskiej frazeologii. Jest to mój wróg osobisty. O Schopenhauerze nie mogę dzisiaj mówić. Prawie wszystko konkretne zapomniałem. Jeszcze nie umiałem czytać konkretnie. Dobrze byłoby go czytać tuż przy Heinem — ale nie odwlekaj. Napisz dumną przedmowę — a będziesz wracał i uzupełniał.
Dalej Stirner i Thoreau. Ach tak! ciągnie do przejechania się po niemczyźnie, po hypnozie wszystkich Irzykowskich tego świata. Ten Stirner nadaje się do tego. Ach, nie oszczędzać go. Tłuc ze wszystkich stron. Ukazać ohydę i bezkształtność w zestawieniu z latyńskim światem, brudnowatość w zestawieniu z stuzmysłową i leśną duszą Thoreau. Trzasnąć w łeb srebrną trąbą, rogiem odważnego poszukiwacza skał, źródeł i męstwa — Stevensona, przywalić granitowym złomem, wśród którego ruiny, jak cud, w coś wszczepiły korzenie niezapominajki, dzikie głogi polne — Norwida. Cudowne piękno duszy polskiej. Tej duszy, którą dzisiaj zdradza wszystko. Boże mój, Boże mój, pozwól mi pracować, pozwól skupić siły. Daj jeszcze żyć dla Polski.
Z rozkoszą, dumą — bezwzględnością po Stirnerze zawadzić Feuerbacha. Bokiem jeszcze tylko i zawsze śmiertelnie, nie w osobę, ale w zmorę tego narodu — wroga. Carlyle, Emerson, Renan, Newman — cios ostateczny. Potem Kleist — tu mężnie i z dumą. Miecz pochylić. Tarczę pod skrwawioną głowę. Nic z Nowaczyńskiego. Głębokiej duszy Niemiec się pokłonić. Skrzyżować miecz przed cieniem Bismarcka. Ukazać widmo w grozie. Wieźć je po szańcach. Na Wawelu je postawić. Tam rzucić wyzwanie żelazną mową. Niech się obudzą. Smią krytykować Wyspiańskiego — Irzykowski, Herbaczewski et C-ie. Sz. ma pewne zastrzeżenia. T. nie wie, »czy Wyspiański patrzył na świat historycznie«. Kańczuga na rozzuchwalone plemię. Na zadomowioną małość duszy polskiej.
Kipling i d’Annunzio. Głęboko można tem korytem wpłynąć w duszę nowoczesną. D’Annunzio — i Włochy. Ukazać próby nowego odrodzenia. Cień Mazziniego. Carducci. — Żelazna dusza Crispi’ego. Boże, daj siły, daj siły.
Carlyle, Michelet i Renan — krótkie charakterystyki i wywody.
Jerzy Sorel — jako mistrz moralnego życia epoki, jego sumienie.
Poezya Wordsworth’a i nauka moralna Kanta — wykazać powinowactwa i różnice, ugruntować religijne pojęcie poezyi.
Wreszcie moje studyum o filozoficznem znaczeniu pojęcia Boga, a raczej coś całkiem nieobjętego przez ten tytuł — obronę religijnego życia, atak na optymistycznego filistra, szlachcica i żyda. Jowialskiego i Papkina. Daj się przejechać Panie — a do gruntu po tem tałatajstwie, spłukać głupotę i miałki wrzask z polskiego życia. Nie dawać pardonu rozkochanym w sobie skrofułom. Narcyzowatości nóg wvkrzywionych przez chorobę angielską nie szczędzić. Walić z ramienia w szpetotę. Bić śmiechem. Tańczyć na pobojowisku. Sprawić stypę. Z czaszki Feldmana pić za zdrowie wiecznie żywej duszy polskiej. Irzykowskiego padlinę na pożywienie chartom, które szczują zajęczo kręte omamienia dzisiejszej kultury niemieckiej.



Sekret, sekret poliszynela.
Literat polski instynktem czuje, że literat niemiecki jest rozwinięciem tego typu, który w nim bez jego winy jest umęczony. Tu bolączka patryotyzmu. Ale kto was trzyma. Odstępował bym was tuzinami Pressom, Blattom. Och, Boże! Niemcy dziś znowu nie mają kultury. Są znowu w stanie z przed Goethego. Znowu lokajstwo wszystkich stylów — tylko dziś zarozumiałe. Lokaj się dorobił. Jest baronem na Sadowej i Sedanie. Styl niemieckich modernistów, wszystkich tych Schaukalów etc. etc. I to chce pisać o Francyi, rezonować o Włoszech, czuć dziewicze rycerstwo angielskiej poezyi. Ibsen niech wam wystarczy. Ibsen właśnie. Ani go za dużo, ani za mało. Pomimo, że jest tak wielki. Pomimo Krompretendentów, Gynta, Dzikiej kaczki — pomysłu: Zbudźmy się i tego — skąd mu to — cudownego dyalogu Hildy i Solnesa — Raubvogel! Poezya! A ja wciąż nie mam tych pośmiertnych 4-ch tomów. Nigdy nie uwierzę, aby *** nie był w stanie wydostać ich dla mnie. Ale oni wolą uczynić ofiarę z życia. Panie — broń mię i dziecka mego od sentymentalistów.
Dla tego wojna 1) płaczliwemu tonowi Ireny[3], 2) jej zwyczajowi prezentów, 3) jej manii troskliwości, choćby o nas, 4) powolności mówienia. Rozwijać stanowczość, geometryczną precyzyę, stalowość, fechmistrzowstwo duszy.





  1. Dr Rafał Buber, adwokat krajowy i członek partyi socyalistycznej we Lwowie, wierny przyjaciel i opiekun Brzozowskiego, jego mąż zaufania i czcigodny obok posła Andrzeja Moraczewskiego obrońca w słynnym krakowskim procesie partyjnym o szpiegostwo. — Witołd Klinger — patrz wyżej przypis do str. 32.
  2. Z planów moich, które powinienem wykonać itd. Brzozowski w tych memorandach szkicuje dyspozycyę studyów, które sobie wyznaczył w najbliższym czasie do napisania. Miał to być cykl monografij, poświęconych rozmaitym zagadnieniom i autorom, z których każda miała odrębną dla siebie całość stanowić, a wszystkie razem wejść w skład objętej wspólnem mianem biblioteki. Projekt tych studyów autor poruszył w liście do mnie z dnia 26 stycznia 1911, pisząc:
    »Nie chcę i nie śmiem pisać do Was o moich pracach: w istocie jednak rzeczy tak stoją, że mogę pracować tylko nad tem, do czego w danym momencie czuję absolutne parcie. Po części było tak zawsze, a teraz choroba, która zmieniła mię tak, że moralnie, jeśli nie fizycznie, nie poznalibyście mnie, uczyniłaby mnie wobec tych powiewów „ducha“ jeszcze bardziej nieodpornym i bezwzględnie im poddanym«.
    »Jedyną rzeczą, która przychodzi mi łatwo i szybko jest proza krytyczna, polemiczna: pisanie artykułów, rozpraw na mniej więcej ściśle określone tematy. Otóż proponowałbym, byście wydali szereg mniejszych rozmiarem prac po jakieś 80—100 stronic, z których każda zawierałaby w całości jakąś inną, nową rozprawę krytyczną, polemiczną lub filozoficzną. Tomiki mogłyby mieć wspólny tytuł lub też być zupełnie każdy dla siebie«.
    »Pisałbym w tej formie chętnie o Micińskim, o Tyrrelu i moderniźmie katolickim; o pragmatyźmie; o Shakespearze Franka Harrisa, krytyka, który rewolucyi dokonał w poglądach na Szekspira i którego książka należy do najgenialniejszych rzeczy, jakie zostały w literaturze krytycznej dokonane; słowem w kwestyach możliwie ciekawych, byle palących«,
    »Jeden z tematów do moich tomików byłby Taine i jego ostatni krytycy. W zasadzie całą siłą pro Taine’a. Tematów znalazłoby się, jak grzybów«.
    »Starałbym się wybrać odrazu tematy mocno interesujące i utrzymywać sposób pisania w stylu
    pamfletowym. Byłyby to toutes distances gardées moje Unzeitgemässen«. »Naturalnie zrozumiecie, że wyraz pamflet nie ma u mnie znaczenia aktualności politycznej. Filozofia i literatura, ale zaktualizowane w stylu po części Czepielowskim«. »Znam swój temperament pisarski i wiem, że tego rodzaju robocie podołam z przyjemnością w godzinach, w których do niczego nie jestem zdolny«.
    W dwa tygodnie później, mniej więcej zatem w czasie pisania powołanych wyżej stronic Pamiętnika, skreśla Brzozowski w osobnym liście szczegółowy plan projektowanych tomików.
    »Zaczynam wykonywać plan i załączam tytuły niektórych projektów moich.
    Nie ręczę za kolejność: pierwsze dwie rzeczy nie mają tytułu ustalonego, ale treścią ich jest: 1) Aktualna literatura polska, pewien rodzaj »o potrzebie idei«, ale w stylu naszej epoki, 2) Aktualny stan filozofii, już nie naszej, naturalnie: znowu o charakterze zarówno polemicznym, jak i konstruktywnym. Tytuły się znajdą i w pierwszych tych rzeczach niejako grunt całej seryi, jej uzasadnienie i program. Jakem pisał: staram się o wykład żywy, możliwie frapujący, a zdaje mi się, że w obu kwestyach mam dużo rzeczy nowych, nietykanych dotąd przezemnie i wogóle nie bardzo tykanych.
    Dalsze mają fizyognomię bardziej określoną (mówię o tytule):
    2) Umysł Heinego czy dramat myśli Heinego, czy coś w tym rodzaju, czy miejsce Heinego w dziejach myśli, ale tytuł będzie bez pedantyzmu.
    4) Stirner i Thoreau (to pewno przed Heinem).
    5) Henryk Kleist (to mogłaby być, jeśli mi się uda duża senzacya).
    6) D’Anunzio i zagadnienia kultury włoskiej. D’Anunzio jest epizodem zamkniętym we Włoszech a usytuowanym tak, że zmusza do ukazania zasadniczych momentów poprzedniej umysłowości włoskiej, jak i tych prądów, które położyły kres wpływowi tego poety. Tu mam rzeczy bardzo ciekawe, wprowadzające nas bardzo głęboko w duszę nowoczesną, nietylko włoską: mamy kryzys naturalizmu w filozofii i nowe kierunki (Croce, Gentile, grupa Lionardo), mamy kryzys socyalizmu włoskiego, a dzięki pracom Michielsa i niespodziewanie mądrej książce którą napisał chiacchierone Arturo Labriola, dzięki mistrzowskim i pierwszorzędnym, jak wszystko, co on pisze: uwagom Pareto z licznych artykułów w Journal des Economistes i jego włoskim homonymie, dzięki pracom Pantaleoniego (nazwisko fatalne, ale jedna z najoryginalniejszych głów), jak zawsze: Crocego, — możemy tu dać mnóstwo treści na innem terytoryum dla mnie niedostępnej.
    7) Kipling.
    8) Sorel, tym razem nie jako socyalista, lecz jako samoistny i głęboki myśliciel, w dziedzinie etyki i wszystkiego, co z nią związane, jako spadkobierca Kanta, Carlyle’a — obok krytyka rozmaitych Ruskinów, Tołstoizmów, charakterystyki takich myślicieli, jak Wells itd.
    9) Carlyle, Renan i Michelet, jako rozdział z dziejów myśli XIX. stulecia.
    10) James, pragmatyzm, psychologia religii.
    11) Znaczenie życia religijnego. Pewien rodzaj mojego »Religion innerhalb der Grenzen der reinen Vernunft«. Jasne wypowiedzenie się, które staje się dla mnie konieczne, a zobaczycie, że nie »skleszałem«, choć niestety »zabobon o Bogu« jest u mnie nieuleczalny.
    Wszystkie inne plany moje pozostają bez zmian, ale ta serya byłaby dla mnie potężnym środkiem ugruntowania mego światopoglądu, który, wybaczcie brak skromności, wydaje mi się dzisiaj w stanie blizkim dojrzałości. Myślę, że się nie łudzę, że tematy te przy dość nizkiej cenie, niewielkim rozmiarze gwarantowałyby poczytność, a zapewniam Was, że gruntowność nie ucierpi na pewnej lekkości formy i że mogę się mylić, lecz uważam, pracując teraz, że jako krytyk i pisarz filozoficzny, poczyniłem postępy«.
  3. Irena, córeczka autora.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.