Pamiętnik (Brzozowski)/12.II.1911

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 12.II.1911
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


12. II.
Browning — jak łatwo sformułować, jak szybko, niedostrzegalnie zsycha się dusza. Bezużyteczność wszystkiego, nie zostaje nic z natchnień, nie zostaje nic dla nas — dla własnej naszej duszy. Cóż z tego, że jest to nazewnątrz utajone w możliwościach, które mogą się rozbudzić. Można znienawidzieć wszystko, co jest czuciem, jego wspaniałością i wysubtelnieniem. Tak to oddziela się i opada jak łuska. Dochowanie wiary samemu sobie — w czem? W postanowieniu, w kierunku życia. Frazes. Frazes demagoga. Jest potrzebna taka wierność. Ale jak zapewnić trwanie chwili drogocennej, widzeniu, wzniesieniu się duszy, jak je wrzeźbić w duszę, sprawić, by były w niej. Każdy człowiek ma takie chwile, w każdym człowieku jest potencyalnie pełny cykl ludzkiego istnienia, ludzkiego — a wszystkie kosmologie i metafizyki, to epizody biografii, to czyjś puls przyspieszony, czyjś błysk oczu — to wszystko w człowieku. Każdy ma w sobie Boga — stworzenie świata — upadek — odkupienie — całą tragedyę bytu, która okolona jest przez ciemną noc, nie mającą znaczenia, ani nazwy w ludzkiem życiu. Co nie jest biografią — nie jest wogóle. Co sobie przypisuje ponadbiograficzne, ponadkonkretnie indywidualne znaczenie jest właściwie mniej rzeczywiste. Apparent failure Browninga — trzeba długo i sumiennie myśleć o tego rodzaju utworach. Trzeba wżyć się w nie, w ich powagę dla poety, aby zrozumieć, jakiem błogosławieństwem dla Anglii była jego twórczość.



Młodszość cywilizacyjna Polaków, pisał Szujski. Boże miłosierny, siwieją już włosy, starość odbiera rzeźkość i sprężystość wiązaniom członków i wciąż nie młodszość — ale lekkomyślna, zuchwała niedorosłość. Zuchwalstwo jest bezpłodne w myślowym świecie. Warchoł nie widzący grozy, przekrzyczeć usiłujący tragizm nieunikniony — nie dojdzie nigdy do źródła prawd płodnych. Bezreligijność myśli polskiej jest zdolna doprowadzić do rozpaczy. Tu wypowiada się jakby instynktownie wyczuty brak wszelkiego związku z długotrwałemi, powszechnie dojrzewającemi sprawami życia gatunkowego. Nie chcemy mierzyć samych siebie wielką miarą.



Jak strasznie i beznadziejnie jestem sam. Moi uczniowie, mój Boże, mój Boże, najbardziej już sam jestem wobec moich »zwolenników«. Znaleźć siły — by nazwać w potężnych symbolach — wszystkie choroby i zdradliwe obłudy polskiej natury — ukazać je świadomości w silnem i jasnem dziele.
Kroniki dramatyczne, Rozbiory, — Napoleonidzi[1]r. 31—63 to mogło by być moje dzieło. Miej odwagę chcieć, miej odwagę dążyć, miej odwagę trwale, uporczywie, jednolicie myśleć.
Wola pisarza, opanowująca całą jego naturę, wrastająca w samo dno instynktów, od korzeni przeistaczająca i opanowująca naturę samą popędów, zmysłowego czucia — jest początkiem i źródłem stylu w wielkiem znaczeniu. Miej odwagę — męstwo nieustannego przepajania każdej chwili myślą, nie toleruj w sobie żadnego obojętnego momentu, lecz staraj się dopracować łączności każdego atomu duszy z wielkiem prawem. Niech to będzie twoją nieustanną religją.
Moi przyjaciele! Wiecznie zadowolony, ćwierkający***. Skąd wrosło w te wszystkie umysły przekonanie, że życie powinno być przyjemne, przyjemne dla nich, i że gdy nie jest, ma to jakiekolwiek znaczenie godne objektywnego opracowania.
Wnet wciąga się w dyskusyę społeczeństwo, Polskę, byt, dlatego tylko, że tu w tej lub innej indywidualnostce nastąpiła przerwa »w odczuwaniu przyjemności«.



Gdy czytam książki krytyczne, filozoficzne pisane przez poważnych pisarzów angielskich lub francuskich, jak np. teraz R. Inge o mistykach angielskich, a przedewszystkiem rozdziały o Wordsworth’cie, Browningu, doznaję uczucia, a właściwie widzę dokładnie, że byłbym w stanie pracować na tym poziomie. Przez to określenie »na tym poziomie« rozumiem, że posiadam aparat ogólnego przygotowania kulturalno-literackiego wystarczający, by nadać mojemu głosowi ważkość i konsystencyę zewnętrzną, zabezpieczające prawo do mównicy. Zdaje mi się bowiem, że myślowo byłbym w stanie dać więcej, sięgnąć głębiej już dziś nawet na obcem terytoryum. Ciężkie i smutne raz godziny przeżyte z Grammar of Assent Newmana, jego Apologią i listami przyniosły mi nieskończenie wiele pożytku. W obcowaniu z tym potężnym dobroczyńcą dusza moja zyskała pewne powinowactwo ze spokojem, tak całkowicie jej dotąd obce. Nie potrafię wypowiedzieć, jak nieskończenie wiele zawdzięczam Newmanowi. Cierpię, że nie mogę mieć wszystkich jego dzieł. Jego książki są dla mnie jakby żywym, nieskończenie przekonywującym, opanowującym światłością głosem. Czytanie ich już jest zlewem światła i spokojnie ufającego rozumu. Być może nie dojrzeję nigdy do momentu, w którym potrafię spokojnie opowiedzieć, co zaszło w głębokich warstwach mego umysłu i woli za wpływem Newmana. Lubię jak zaklęcie te trzy litery J.H.N. — są one dla mnie jakby przypomnieniem. Nie sądzę, aby Plato przedtem był dostępny dla mnie, nie sądzę, aby dostępne dla mnie były ciche, głębokie, oceaniczne i międzygwiezdne regiony poezyi. Wszystko to zawdzięczam Newmanowi. Ani Meredith, ani Browning, których nazwiska łączą się w mej myśli z tem trzeciem w jednem uczuciu kultu nie byliby podziałali tak trwale, ani tak głęboko. Nie zdobyłbym się na gorętszą sympatyę dla Wordsworth’a, dusza Coleridge’a nawet, którego wspólne nam — aż do przerażenia — słabości natury czynią mi tak blizkim, którego nie wolno mi zdradzić, gdyż jest mi bratem całych godzin upadku i wyczerpania — Coleridge nawet, pomimo, że te ciemne węzły zapewniać by mu się zdawały cieplejsze rozumienie — nie stałby mi się tak blizkim, gdyby Grammar of Assent nie wyposażyła mego umysłu w męski organ tolerancyi. Tolerancya i sympatya stają się łatwo centrami rozkładu i dezorganizacyi, jeżeli myśl musi je krzywdzić. Newman — J. H. N. uchronił mię od tego niebezpieczeństwa.



Pierwsze ogólne założenia mojej krytyki zostały wytworzone przez studya Taine’a i miłość do niego. Miłość, która znowu wyszła z nienaturalnego i występnego z mej strony zaćmienia. Potem był okres, gdy Nietzsche najsilniej ciążył nad myślą krytyczną. Nietzsche i oddzielne intuicye, natchnienia. Sorel wywiódł mię z tego stanu. Sorel, Bergson i Carlyle, ale etyczne jądro, pojęcie jaźni, osobowości — szczyt, gwiazda wykreślająca prawa tych wysiłków — była tu wciąż przesłonięta obłoczkiem, obłoczkiem, który powstawał z poczucia, że jest luka między postulatem myśli, a jej organem, że nie umiem własnego postulatu realizować, lecz muszę liczyć na pomoc elementu lirycznego i nawet — niestety (mea culpa, choć było to zawsze w znacznej mierze bezwiednie — ale było jeszcze nawet w Legendzie) demagogicznego. Dla tego z taką przyjemnością myślę o dojrzałej części Idej, dlatego jestem tak przywiązany do tego tomu, że jest on pierwszy, w którym ta hańba i ta skaza są już nieobecne. To zawdzięczam Newmanowi i to uważam za stwierdzenie, jak bezwzględnie zdrowym, harmonijnie-silnym był ten cudowny umysł. M. Arnold miał widzenie jego wyjątkowości. Niech błogosławione będzie imię nauczyciela mego i dobroczyńcy. Prawie lękam się, że go znieważam przez to powiązanie mojej biednej duszy z jego światłością. Nie śmiem pisać więcej, nie śmiem snuć w słowach tego wątku — modlitwom jego przyszłość moją, duszę moją składam, ducha opiekuńczego o wstawiennictwo proszę, o rozumiejące miłosierdzie i ożywiającą siłę. Wierzę w Jego istnienie, wierzę, że żyje on w błogosławionej dziedzinie potężnej budowy, wierzę w moc wstawiennictwa, w błogosławioną siłę modlitwy i obcowania. Nie śmiem ja wznosić za niego moich modlitw. Stoję w milczeniu z rozwartą duszą. Modlę się o siłę, o zdolność wytrwania i o dobrotliwy wzgląd na dwoje dusz tak bezbronnych. Nie śmiem pisać, raz jeszcze czuję do głębi prawdę, straszliwą prawdę słów, które jutro — nędzo, nędzo i słabości — wydadzą mi się może uniesieniem. Źle, słabo może, ale wierzę, wierzę w tej chwili. Nikła jest ta wiara, może zelżywe jest jej samo istnienie. Nie mam innej. Tak wyzuta z prawdy jest moja dusza, z prawdy i odwagi wytrwania przy niej, tak wielką jest przemoc zimnych godzin, zelżywych chwil sceptycyzmu — a przedewszystkiem życia mojego, życia tak pełnego błędu i słabości. Ani postanowień nie chcę tu pisać, ani modlitw. Wierzę w cichą przemianę na dnie duszy, w obecność siły, która przeobraża, leczy i wyzwala. Nic nie mogę napisać więcej — już przemaga znużenie i przesłania jasność. Teraz mogłyby już tu być tylko słowa.





  1. Paul Louis Courier de Méré, pisarz i publicysta francuski (1772—1825), słynny z pamfletów politycznych, wymierzonych przeciwko dworowi, szlachcie i duchowieństwu w epoce restauracyi Burbonów, zapalony miłośnik hellenizmu, niesforny poprzednio oficer armii napoleońskiej. — Brzozowskiemu znany był, zdaje się, tylko pośrednio z lektury Sainte-Beuve’a, który pisał o nim w Causeries du Lundi (tom 6. ed. Garnier-Frères), skąd także powziął był Brzozowski wiadomość o Armand Carrelu, wydawcy czterotomowych pism Couriera (1834). Patrz przypis do str. 21. — Jednotomowy wybór pism Couriera, wystarczający do zapoznania się z tym publicystą wydał Charles Simond w bibliotece „Les prosateurs illustres français et etrangers“. (Paris. Louis Michaud). Brzozowski marzył o cyklu utworów dramatycznych, któreby w kształty żywe wcielały jego idee historyozoficzne, coraz pełniej krystalizujące się w ciągłych rozmyślaniach nad tragedyą dziejów polskich. W maju 1910 r. zwierzał się z tem w liście do swego nakładcy.
    »Nie wiem — pisał — czy pod wpływem czytania poetów angielskich, czy też istotnie anch’io sono pittore, co parę lat budzi się coś we mnie, teraz znów przepływają mi fale myśli po mojemu obrazowych, a że naogół pochlebiam sobie, żem pewnej dojrzałości dosięgnął i nie liczę, aby duch sam sobie za mnie myślał i układał, więc sądzę, że tym razem będzie z tego coś poważniejszego, niż dotąd. Oddawna już czuję, że cała moja robota życiowa będzie w znacznej mierze stracona, jeżeli nie uda mi się wniknąć głębiej w organizm naszej przeszłości i dowieść nie argumentami, lecz konkretnem przedstawieniem jej, że ma ona inne znaczenie, niż te, które się w niej z innych punktów widzenia dostrzega. Jest dla mnie prawdą filozoficzną, że nie tylko wybieramy sobie swą historyę, lecz tworzymy ją, ilekroć dzięki naszym myślom stają się czemś innem jej te lub inne wątki: niewątpliwie ta wielka myśl działała nieustannie na dnie twórczości Wyspiańskiego, ale jego organizacya artystyczna była tak przedziwnie skomplikowana, takie tworzyła zakręty czarnoksięzkie dla jego ciekawości artystycznej, że niewątpliwie (niech mnie bóstwa śmieszności strzegą przed myślą porównywania siebie z nim) twarda i umysłowa budowa własnego dzieła dochodziła do niego samego jakby z ukosa. Żeromski





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.