Płomienna obręcz/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział XII.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.

Codziennie wieczorem, tak samo jak dawniej, rozżarzały się światła „Płomiennej obręczy”, codziennie tak samo publiczność klaskała, a Pawełek z uśmiechem kłaniał się wokoło.
Codziennie wieczorem, tak samo jak dawniej, wbiegał na arenę cyrku, chwytał za linę, trzymał się rozhuśtanego trapezu i skakał zręcznie w powietrzu.
Zdawaćby się mogło, że nic się nie zmieniło. A jednak za każdym razem, gdy rozpoczynał swój występ, Pawełek czuł, że wszystko jest zupełnie inne. Przedewszytkiem kto inny siadał obok niego na huśtawce. Nie była to już mała Dorotka, była to Mary, „tancerka na drucie“. I chociaż Mary była miłą i dobrą dziewczyną, to jednak za każdym razem, gdy siadała obok niego, odczuwał chłopiec głęboki żal i smutek.
Nie było Dorotki. Nie było dyrektora. Kto inny stawał na środku areny w lśniącym, wspaniałym cylindrze, kto inny trzaskał z bicza, kto inny rzucał głośno słowa komendy.
I Pawełkowi zdawało się, że wszystko się zmieniło, że światła palą się słabszym blaskiem, że nie tak świetnie wyglądają aktorzy, że mniej dowcipne są powiedzenia klownów, mniej zręczne popisy Toma.
Pawełek był smutny, Pawełek tęsknił.
Gdy wyjechał z domu, pochłonęły jego tęsknotę prawie zupełnie nowe warunki życia, wrażenia w wielkiem mieście, ciężka praca i towarzystwo Dorotki.
Lecz teraz, gdy wyjechała Dorotka, Pawełek poczuł się sam i nieszczęśliwy. Przedewszystkiem był najmłodszy z całej trupy, on jeden był małym chłopcem śród gromady dorosłych ludzi.
Ponadto nikt nie interesował się teraz jego sprawami. Wymagano od niego wypełniania wszystkich obowiązków, mówiono:
— To zrobiłeś dobrze!
Lub:
— To poszło źle. Popraw się.
Nikt jednak nie troszczył się teraz o to, co chłopiec myśli, co czuje, co sobie wyobraża.
Wprawdzie tak samo jak dawniej pani Klara dbała, aby zjadł do czasu, aby był czysto ubrany; tak samo jak dawniej Alfred proponował od czasu do czasu pójście na spacer, lub do kina; mimo to Pawełek doznawał wrażenia, że nikogo los jego nie obchodzi.
Dawniej, gdy była z nim razem Dorotka, gdy żył dyrektor, Pawełek czuł się jak u siebie w domu. Tęsknił wprawdzie za domem, wspominał często rodziców i rodzeństwo, pisywał listy, nie odczuwał jednak ich nieobecności tak mocno. Pawełek był u siebie. Powoli stawał się prawdziwym akrobatą i wiedział, że zczasem stanie się tak dobrym linoskoczkiem, jak był nim jego ojciec „Nieustraszony PoI”. Ta świadomość dodawała mu chęci do pracy, lubił po za tem nastrój cyrku, lubił wszystkich aktorów, lubił występujące zwierzęta, czuł się niejako związany z tem wszystkiem.
A teraz nastąpiła nagle zmiana. Nie było dyrektora, nie było Dorotki, która razem z nim uczyła się, bawiła i rozmawiała. Nie było także Klaudjusza, tego Klaudjusza, który powiedziawszy kiedyś:
— Pamiętaj, że mały jest pod moją opieką. — Nie zapomniał tego zdania nigdy.
Klaudiusz nie wrócił jeszcze i Pawełek czuł z tego powodu coraz większy niepokój. Powinien był przecież wrócić najpóźniej po tygodniu. Tymczasem przeciągała się jego nieobecność i Pawełek niespokojny i zmartwiony czuł z każdym dniem większą tęsknotę za domem.
Tak, teraz, w chwili zmartwienia i smutku ujawniła się na nowo tęsknota, wystąpiła z większą siłą niż z początku, zaraz po wyjeździe z małego miasteczka. Pawełek tęsknił. Coraz częściej myślał o domu. Coraz częściej wspominał. Przymykał oczy i widział przed sobą:
— Oto małe, ciche miasteczko. Na dole płynie szeroką wstęgą rzeka. Wyżej Ścieśniły się domki. W małym domku matka szyje na maszynie, obok niej na podłodze Stefcia bawi się zapewne skrawkami materjału. W warsztacie znajduje się ojczym, pewnie tam coś hebluje, pociąga pokostem, piłuje. O czem też myśli ojczym, może o Pawełku, który nie chciał mu pomagać, który wolał wyjechać w daleki nieznany świat i zostawił ich samych? Piotruś bawi się pewnie z chłopcami, może zapomniał już o swoim bracie, może zapomniał o Pawełku, który go zmuszał do uciążliwych ćwiczeń, do wspinania się na drzewa i fikania koziołków.
Pawełek wyobrażał sobie to wszystko, wyobrażał sobie tak dokładnie, że zdawał się słyszeć turkot maszyny i głos ojczyma:
— Poco ty się męczysz Anusiu, kiedy to co ja wypracuję, starczy dla nas wszystkich?
Lecz matka kiwa przecząco głową. Matka lubi swoją robotę, lubi przy turkocie maszyny myśleć o obecnych i dawnych czasach.
A o czem myśli matka? Czy o chłopcu, którego los pociągnął do cyrku, czy o cyrku samym, gdy siedziała śród widzów i przyglądała się występom „Nieustraszonego Pola”? A może myśli o tem, że chciałaby zobaczyć swego Pawełka zbierającego oklaski i okrzyki podziwu?
A może myślą oboje, że Pawełek zapomina o nich, że nie tęskni wcale, nie wiedzą przecież, nie domyślają się, że Pawełek pragnąłby być razem z nimi, że teraz nie czuje się wcale dorosłym, przeciwnie, pragnie czułości i opieki.
Tak, Pawełek tęsknił, a pozatem Pawełek martwił się losem Dorotki.
Przez dłuższy czas nie miał od niej żadnej wiadomości. Nikt też nie wiedział, gdzie dziewczynka znajduje się właściwie.
Pamiętał o swej obietnicy i wciąż myślał o tem jak jej pomóc, jak ją stamtąd wydostać? A najgorsze było to, że wokoło nie podzielano wcale jego mniemania. Gdy któregoś dnia odezwał się do pani Klary z westchnieniem:
— Biedna nasza Dorotka, jak ona się tam musi martwić i smucić, — pani Klara odpowiedziała ze zdziwieniem:
— Biedna, co ty wygadujesz chłopaku! Naturalnie, że się martwi, bo przecież ojciec jej umarł sierocie. Ale co do losu to przecież dobrze jej się wiedzie.
A gdy zauważyła, że chłopiec patrzy na nią pytająco, dodała:
— U rodzonych wujostwa jest przecież. Słyszałam, że to zupełnie zamożni ludzie, a nawet pani, widziałam sama, to osoba z lepszą edukacją.
— Więc co — zapytał Pawełek — to już dlatego ma jej tam być dobrze?
— Mały jesteś to i głupi, wiadomo — odpowiedziała pani Klara pobłażliwie — naturalnie, że dobrze, los sobie poprawiła. Na panienkę ją wychowają, myślisz, że to tak przyjemnie całe życie w cyrku występować, starości biednej się doczekać?
Pani Klara najwidoczniej miała samą siebie na myśli, gdyż spojrzała z pewnym wyrzutem na kuchnię, jakby dodając w myśli, że i ona przez całe życie pracowała w cyrku, a teraz na starość zajmuje się gotowaniem.
— Ot głupi jesteś ale nic dziwnego — dodała znów po chwili dobrotliwie — nie znasz życia. To zamożni ludzie i żadnej krzywdy naszej Dorotce nie zrobią.
— Dorotka też nie była biedną — bąknął niepewnie Pawełek, gdyż argumenty pani Klary zmąciły mu zupełnie poprzednie przekonanie — sam słyszałem jak dyrektor mówił do Klaudjusza.
— To ja już tego nie wiem — powiedziała pani Klara — mówiono wprawdzie o nieboszczyku, że miał trochę grosza, ale chyba niewiele tego było. Już prędzej to Klaudiusz ma pieniądze!
— Klaudjusz? — zdziwił się Pawełek.
Pani Klara miała bardzo tajemniczą minę.
— Mówię ci, a jak mówię, to wiem. Ten to napewno dla fanaberji tylko występuje w cyrku.
— Ale dlaczego on nie wraca? — zapytał żałosnym głosem Pawełek.
— Wróci, pewnie wróci, nie po raz pierwszy przecież tak się z nim dzieje.
— A co do Dorotki to sam wiesz przecież, jak bardzo ją lubię. Miła była dziewczynka, wszyscy ją lubili. Ale jej tam lepiej, o wiele lepiej.
Po tej rozmowie Pawełek nie wiedział już wcale, kto ma słuszność. A może pani Klara mówiła prawdę, a może Dorotce było lepiej obecnie, może nie należało jej wcale zabierać? A jednak Pawełek czuł, że nie zupełnie jest tak, jak to mówiła pani Klara. Przecież sam dyrektor powiedział:
— Tam moja Dorotka nie będzie szczęśliwa.
Może jednak szczęście ludzkie nie zależało tylko od zamożności. Może jednak Dorotka czułaby się szczęśliwszą tu w cyrku, niż tam u bogatej i wykształconej ciotki. A może należało raczej pozwolić, aby została, może teraz będzie smutną przez jakiś czas, natomiast później poczuje się zadowoloną ze zmiany losu.
Tuk, pani Klara miała słuszność; Pawełek był jeszcze mały, Pawełek nie znał wcale życia i nie wiedział, co należy myśleć o tem wszystkiem. Wtedy właśnie nadszedł list Dorotki. I chłopiec przeczytawszy go zrozumiał, że jednak on ma słuszność. Dorotka nie była szczęśliwą.
Wprawdzie pani Klara, gdyby jej o to zapytał, powiedziałaby mu, że przyzwyczai się jeszcze, lecz Pawełek o nic się nie pytał, a tylko postanowił pomóc Dorotce, odwoływała się przecież wyraźnie do jego pomocy.
— Czy Klaudjusz pamięta, że przyrzekł się mną opiekować? — pytała Dorotka.
Pawełek był pewny, że Klaudjusz pamięta, nie wiedział jednak wcale, gdzie Klaudjusz przebywa, co się z nim dzieje i dlaczego nie wraca.
Wreszcie, następnego dnia po nadejściu listu od Dorotki nadszedł także list od Klaudjusza.
Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich Klaudjusz pisał właśnie do Pawełka. Pisał, że wie już o nagłej śmierci dyrektora, że w związku właśnie z tą śmiercią, musi załatwić pewne sprawy handlowe.
Pisał także, te niema adresu Dorotki, wie tylko, że wyjechała z ciotką, prosił więc o napisanie jej, że został mianowany przez ojca jej opiekunem i zajmie się nią po powrocie.
— Będę teraz w waszem miasteczku — pisał — zobaczę twoich rodziców.
Ten list uspokoił Pawełka. Klaudjusz wiedział o wszystkiem, było tak, jak chłopiec przypuszczał opiekunem Dorotki i zamierzał się nią zająć.
Jedno tylko go zaniepokoiło. Oto Klaudjusz nie oznaczył daty swego przyjazdu. Mógł przyjechać za kilka dni, ale mógł przyjechać także za kilka tygodni. A tymczasem Dorotka znajdowała się wciąż u ciotki i mogła przypuszczać, że jej przyjaciele zapomnieli o niej zupełnie. I wtedy Pawełek postanowił:
— Pojadę do Dorotki, powiem jej przynajmniej o wszystkiem. List może nie dojść, mogą go jej nie oddać a, dowiedziawszy się o przyjeździe Klaudjusza gotowi Dorotkę jeszcze gdzie wywieść. Muszę pojechać sam.
Nie było to jednak rzeczą łatwą. Przedewszystkiem Pawełek nie miał pieniędzy. Poza tem nie wolno mu było opuścić przedstawienia, a Tom, który tymczasem zastępował dyrektora, gdyż sprawy cyrkowe nie były jeszcze całkowicie uregulowane, napewno nie zgodziłby się na nagły wyjazd.
Wobec tego Pawełek postanowił zwierzyć się ze swego pomysłu tylko Alfredowi, nie zupełnie będąc pewnym jak go on przyjmie.
Rzeczywiście, w pierwszej chwili Alfred odniósł się nieco pogardliwie do całego zamierzenia.
— E, po co masz po nią jechać?
— Bój się Boga Fredku, już wcale nie lubisz Dorotki.
— Bardzo lubię, dobra była dziewczyna.
— l zawsze chwaliła twoją grę na szklankach — dodał pospiesznie Pawełek, wiedząc jak bardzo Alfred jest wraźliwy na wszelkiego rodzaju pochwały. Nie zawiódł się też woale.
— Ja wiem, że Dorotka mnie lubiła i ja przecież bardzo ją lubię — zapewniał Alfred, — ale czy ja mogę co pomóc? Wszyscy mówią, że tak dla niej jest lepiej.
— Bo nikt nic nie wie. Poczekaj opowiem ci wszystko.
I Pawełek opowiedział Alfredowi raz jeszcze całą rozmowę dyrektora z Klaudjuszem, którą słyszał wtedy w nocy.
— Wiem, wiem, ale przecież sam mówisz, że niedługo przyjedzie Klaudjusz, to wtedy on napisze do tych państwa, u których jest Dorotka i oni ją odeślą.
— Widzisz — tłumaczył Pawełek — dostałem od Dorotki list i mnie się zdaje, że ona jest bardzo nieszczęśliwa.
Obaj chłopcy zabrali się do dokładnego studjowania listu.
— Tak, dobrze jej tam pewnie nie jest, — zgodził się Alfred po chwili.
— A widzisz. A ja obiecałem, że jej nie opuszczę.
— Ale co ty tam pomożesz?
— Pomogę.
— Nic nie zrobisz. Pomyśl sam. Przyjedziesz i co? Wejdziesz do środka, powiedzą: nie mieszaj się do nie swoich spraw smarkaczu! I co im zrobisz? Nic! Myślisz, że ci dadzą dziewczynę, że ci uwierzą. Tu musi ktoś starszy po nią pojechać.
— Ja wcale nie wejdę do środka — zapewnił Pawełek — ja już to sobie dawno obmyśliłem.
— Tylko jak?
— Wieczorem przejdę koło domu będę gwizdał naszą melodję.
— Jaką melodję?
— No tę z „Płomiennej obręczy” — i Pawełek zagwizdał motyw.
— To myślisz, że Dorotka cię pozna?
— Naturalnie, myśmy się nawet tak umówili. Wtedy ona już jakoś da mi znak i się ze mną umówi. Zobaczymy się i powiem jej wszystko. Jeżeli będzie jej tam bardzo źle, to uciekniemy razem, a jak nie bardzo, to jej tylko powiem wszystko, aby wiedziała nie martwiła się. Rozumiesz?
— Rozumieć, to rozumiem, — odrzekł Alfred, — ale nie wiem czy to takie mądre jak ci się zdaje. Poczekaj lepiej, tyle czasu tam jest, to będzie jeszcze trochę, przyjedzie Klaudjusz, i już sobie sam da radę.
— Nie, ja już tak postanowiłem.
Pawełek nie mówił najważniejszego, nie mówił, że właśnie on chce wyratować, wydostać Dorotkę, że nie chce wcale czekać na pomoc Klaudiusza. Naturalnie ułatwiłoby to bardzo sytuację, ale wtedy Dorotka nie wiedziałaby wcale, jak o niej myśli i jak o nią dba jej przyjaciel Pawełek.
— Więc Fredku, pożyczysz mi pieniędzy?
— Pożyczę.
Alfred zawahał się.
— Co?
— A może chcesz, to ja z tobą pojadę, we dwóch będzie nam raźniej.
— Widzisz, że jesteś porządny chłopak — ucieszył się Pawełek, — ale nie jedź, musisz mnie jutro zastąpić w numerze.
— O, Tom będzie się złościł.
— To trudno, to nie moja wina.
— Mogą cię wyrzucić.
— Klaudjusz nie pozwoli.
— To jedź, jeśli tak.
I Pawełek zaczął się szykować do drogi.
W kilka godzin później wsiadał już do tego samego pociągu, którym przed miesiącem wywieziono małą Dorotkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.