Płomienna obręcz/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział XIII.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ryszard Biske
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.

Ukarana Dorotka płakała przez cały wieczór. Płakała nie dlatego, że została ukarana przez ciotkę, że nie dostała kolacji i musiała zostać przez resztę dnia w swoim pokoju. Płakała, bo czuła się nieszczęśliwą, poniżoną i opuszczoną.
Gdy bowiem sąsiedzi i wujostwo wyszli z domu, gdy ujrzeli Dorotkę na koniu, nie przejęło ich to wcale podziwem. Nie wydało im się to także zabawnem. Przeciwnie. Ciotka krzyknęła natychmiast:
— Zejdź natychmiast z konia nieznośna dziewczyno!
Dorotka usłuchała, rozumiejąc, że tą nieznośną dziewczyną jest właśnie ona, gdyż po za nią nikt nie znajdował się na koniu.
— Idź w tej chwili na górę — usłyszała jeszcze.
— Już idę, pożegnam tylko gości — odpowiedziała Dorotka grzecznie, zamierzając pożegnać dzieci, które z niewyraźnemi minami stały obok rodziców. Marynia popłakiwała nawet trochę.
— Nie podchodź do dzieci — krzyknęła ciotka — wstyd mi za ciebie, możesz je tylko zepsuć swojem towarzystwem. Idź w tej chwili do pokoju.
Dorotka odwróciła się i z dumną miną skierowała się ku schodom.
— Dowidzenia Dorotko! — zawołał nagle Tomek. — Ślicznie jeździsz konno.
Dorotka uśmiechnęła się.
— Dowidzenia Tomku.
Dwaj pozostali chłopcy krzyknęli także:
— Dowidzenia.
A nawet Marynia zaczęła:
— Dowi...
Na tem jednak przestała, gdyż matka zawołała:
— Cicho bądźcie, przecież widzicie, że ta mała ma być ukarana.
Dorotka szła po schodach. Słyszała jeszcze pojedyńcze słowa rozmowy.
Słyszała jak wuj opowiadał o jej ojcu, mówiąc „nieszczęśliwy mój brat”, słyszała jak tłumaczył, że musieli wziąć do siebie ją, Dorotkę.
— Dobra nawet dziewczyna, tylko strasznie niewychowana.
— Bo i któż ją miał wychowywać? — dodała ciotka, — teraz ja się nią zajmę i widzę, że muszę zabrać się ostro; dotychczas byłam za łagodna.
Słyszała także jak sąsiad powtórzył kilka razy z podziwem.
— Ale jeździ konno dziewucha jak najlepszy jeździec, a minkę to ma taką niewinną i słodką jak aniołek.
Sąsiadka zaś dodała:
— Nasza Marynia toby się nigdy nie odważyła na nic podobnego.
— Pewnie, że nie, — wmieszał się do rozmowy zuchwały głos Tomka — a pewnie, bo jest beksa i nledorajda, a tamta dziewczyna to prawdziwa bohaterka.
Reszta słów Tomka zaginęła zgłuszona obietnicą ojca, że jak się nie uspokoi, to w domu dostanie lanie.
Potem głosy umilkły. Dorotka weszła do swego pokoju, umyła ręce, opuściła suknię i usiadła przy stole, patrząc na kalendarz. Tyle dni już minęło, a nikt się nie zjawiał. Czyżby wszyscy zapomnieli o niej, o małej, samotnej Dorotce?
Rozmyślania jej przerwał turkot odjeżdżającej bryczki. W chwilę później do pokoju jej weszła ciotka.
— Jesteś zła, lekkomyślna dziewczyna, — rozpoczęła przemówienie — prosiłam cię specjalnie, abyś nic nie mówiła o cyrku...
— Ciociu — przerwała Dorotka — ja nie chciałam powiedzieć, to mi się tylko wyrwało nienaumyślnie.
— Nie wierzę ci. Pewnie zrobiłaś mi to na złość. Od pierwszej chwili nie okazujesz nam zupełnie brak przywiązania i uczucia. Nie rozumiesz wcale cośmy dla ciebie zrobili. Czy myślisz, że to przyjemnie mieć u siebie taką nieznośną dziewczynę?
— Ja mogę stąd wyjechać?
— Wiem, że możesz i pewnie chciałabyś. Ciągnie cię do tej wstrętnej budy, do tych wstrętnych komedjantów, do tego życia bez prawdziwej pracy.
— Ja nie chcę, aby ciocia tak mówiła — krzyknęła nagle Dorotka — ja nie pozwolę!
— A co ty masz tu do mówienia? Nauczę cię słuchać i nie odzywać się w ten sposób do starszych. Wygląda tak niewinnie i pokornie, a teraz co się z nią zrobiło?
— Cyrk nie jest budą! — krzyczała Dorotka, — cyrk...
Zabrakło jej słów i nie umiała ich znaleźć. Nie umiała wypowiedzieć tego, co myślała, że w cyrku się wychowała, że wszyscy ci, jak ich ciotka pogardliwie nazwała, komedjanci, to ludzie, którzy ciężko pracowali na kawałek chleba, to współpracownicy jej ojca, to ludzie, którzy nigdy nie uczynili jej nic złego, a przeciwnie otaczali zawsze życzliwością i serdecznością.
Nie umiała tego powiedzieć, czuła tylko, że ciotka postępuje niesprawiedliwie, że obraża ludzi bliskich jej i drogich. Powtarzała więc tylko:
— Ja nie chcę, ja nie pozwolę!
Ciotka zamierzała powiedzieć jej jeszcze o tem jak jej wstyd przed sąsiadami, widząc jednak gniew dziewczynki i jej uniesienie postanowiła odłożyć to na później.
— Uspokój się natychmiast, za karę nie dostaniesz dziś kolacji i nie wyjdziesz stąd i radzę ci abyś już raz na zawsze zapomniała o tym swoim cyrku.
Po tych słowach wyszła, zamykając drzwi na klucz.
Dorotka została sama.
— Nie zostanę tu ani chwili — szepnęła, poczem rzuciła się na łóżko i rozpłakała się.
Płakała z obrazy i upokorzenia. Obrażono jej cyrk, obrażono tem samem jej ojca, który był przecież cyrkowcem i jej matkę, która była woltyżerką.
Dorotka nie lubiła ciotki nigdy, teraz jednak zrozumiała, że gotowa jest ją znienawidzieć.
— Nie zostanę, nie zostanę! Ucieknę!
Płakała bardzo długo. Potem zmęczona łzami usnęła. Gdy się obudziła, było już zupełnie ciemno i Dorotka sądziła w pierwszej chwili, że to już noc. Na zegarku jednak biła dopiero godzina dziewiąta wieczorem. Dorotka usłyszała, jak ciotka zatrzymała się podedrzwiami:
— Widocznie zasnęła, bo tam ciemno — mówiła ciotka.
— Może jej jednak poślesz kolację — zaproponował nieśmiało wuj.
Lecz ciotka odpowiedziała stanowczo:
— Nie, musi zostać porządnie ukarana, to ją nauczy zachowywać się odpowiednio, wogóle muszę się zabrać poważnie do tej małej.
— Zdawało mi się, że ona jest wcale grzeczna.
— Tak, czasem jest grzeczna, ale poza tem ma w sobie szalony upór, który muszę wytępić, a jeżeli ma się u nas wychowywać, to trzeba jej przecież ten okropny cyrk wybić z głowy.
— Myślisz więc, że śpi?
— Śpi. Ja także zaraz się położę, bo jestem zmęczona.
Kroki oddaliły się. Dorotka podniosła się z łóżka. Przez chwilę rozmyślała nad tem, co powinna uczynić.
— Ucieknę — postanowiła wreszcie i, nie zwlekając ani chwili zabrała się do pakowania swoich rzeczy. Nie chciała zapalać światła, aby nie zwracać niczyjej uwagi. Pociemku więc wybierała swoje manatki i rzucała je do walizki. Potem wyjrzała oknem. Pokój Dorotki znajdował się na pierwszem piętrze, drzwi były zamknięte na klucz lecz wysokość ta nie przerażała dziewczynki.
— Ześlizgnę się, trzymając się rynny — postanowiła — przedtem tylko rzucę walizkę.
Jeszcze raz spojrzała przez okno. Wokoło nie było nikogo. Mżył drobny deszczyk. Dorotka włożyła swoją pelerynę z dużym kapturem, lecz po namyśle schowała ją do walizki. Peleryna była zbyt duża i ciężka i mogła jej tylko przeszkadzać przy ześlizgiwaniu się na dół. Wyjęła z szafy pęk sznurów, przywiązała do walizki i w ten sposób opuściła walizkę na dół. Przez chwilę, nadsłuchiwała, ozy nikt nie usłyszał lekkiego stuknięcia o ziemię. Lecz wokoło panowała zupełna cisza. Wobec tego Dorotka zdjęła sukienkę. rzuciła ją na walizkę, a sama w obcisłych trykotach, weszła na parapet okna.
Mimowoli uśmiechnęła się myśląc o tem, co powiedziałaby ciotka, widząc ją w tem cyrkowem ubraniu uwieszoną za oknem. Zejście na dół nie było rzeczą tak łatwą, jak dziewczynka to sobie wyobraziła. Mur był zupełnie gładki. Koniec końców jednak dziewczynka znalazła się na dole, mając: jedynie obdrapane trochę ręce.
Teraz włożyła prędko suknię i pelerynę. Otuliła szczelnie twarz kapturem i wydostała się na ścieżkę ogrodową. Poszła najkrótszą drogą, przeszła nie furtką, a poprostu, wdrapała się na parkan i przeskoczyła go z łatwością.
— Czasem to jednak dobrze być woltyżerką cyrkową — pomyślała z pewną dumą.
Duma ta jednak znikła szybko. Oto znajdowała się w obcem miejscu, na drodze, wieczorem. Deszcz padał coraz większy, a Dorotka nie wiedziała nawet, w jaką powinna udać się stronę.
— Pójdę w każdym razie na stację — postanowiła.
Wiedziała wprawdzie, że ma za mało pieniędzy przy sobie, aby zapłacić za bilet, sądziła jednak, że może uda jej się poprosić kasjera, aby zamiast pieniędzy wziął jej mały złoty łańcuszek, który nosiła na szyi.
— A jeżeli nie zechce, to pójdę pieszo naprzód, lecz tam do ciotki nie wrócę.

Łatwo było powiedzieć: — Pójdę pieszo naprzód, — lecz już po kwadransie drogi Dorotka poczuła, jak ciężko jest chodzić pieszo podczas deszczu, w ciemności. Odbyła wprawdzie już raz tę drogę sama, idąc z listem do Pawełka, lecz wówczas świeciło słońce, był jasny dzień i wokoło chodzili ludzie. Te


Dorotka doznawała uczucia lęku.
teraz droga była zupełnie pusta i Dorotka doznawała mimowoli uczucia lęku. Wszystko wokoło przybrało w ciemności inne kształty, gałęzie drzew wyglądały jak czyjeś rozpostarte ramiona, deszcz uderzał z nieprzyjemnym pluskiem o ziemię, a mokre krople, jak na złość, padały na szyję i twarz Dorotki, z której spadł kaptur ściągnięty wiatrem.

Dorotka nie była tchórzliwą. Nie obawiała się nigdy, tym razem jednak czuła, że ogarnia ją prawdziwy lęk. Przez chwilę pomyślała, że należałoby wrócić i wyruszyć w tę samą drogę przy świetle dziennym. Lecz duma nie pozwoliła jej na to. Uważała, że ciotka gardzi nią i bliskimi jej ludźmi, nie chciała więc przebywać z nią razem.
Szła więc wciąż naprzód nie zwracając uwagi, ani na lęk, jaki odczuwała, ani na zimno i wilgoć.
— Jeżeli kasjer nie zechce wziąć mego łańcuszka, ani moich rzeczy, to w najgorszym razie wejdę bez biletu i poproszę konduktora, aby mnie przewiózł. Dam mu adres cyrku, tam mu zapłacą.
Myślała w ten sposób, lecz myśli te nie uspakajały jej zgoła. Obawiała się, że może kasjer będzie się dopytywał, skąd przybyła i zechce ją odesłać zpowrotem. Obawiała się, że może ją poznać ktoś na stacji i zawezwać wuja. Obawiała się, że konduktor każe jej wysiąść z pociągu w połowie drogi. Obawiała się wielu rzeczy, z których nie zdawała sobie nawet dokładnie sprawy. Wiedziała tylko jedno. Czekało ją wiele straszliwych przejść, mimo to nie mogła się cofnąć. Przedewszystkiem chciała się stąd oddalić, znaleźć się daleko od tego domku, który ją przyjął napozór gościnnie, a w którym jednak było jej tak bardzo źle.
Droga po błocie trwała dużo dłużej, niż wtedy, gdy zanosiła list.
— Chodzę i chodzę już chyba ze dwie godziny, kiedy nareszcie będzie ta stacja?
Wreszcie ujrzała blade światła budynku stacyjnego. Zanim jednak doszła do niego, usłyszała nagle znajomą melodję.
Przed chwilą przeszła tuż koło niej postać jakiejś dziewczyny lub chłopca, którą w ciemności trudno było odróżnić, pomimo, że postać ta przeszła tuż obok. Teraz, po przejściu kilku kroków dziewczynka usłyszała gwizdanie.
Gwizdana melodja była melodją „Płomiennej obręczy“.
— Ach Boże! — krzyknęła mimowoli Dorotka.
Nie sądziła wcale, aby to mógł być ktoś ze znajomych. Przypuszczała, że poprostu jakiś przechodzień zna tę melodję i gwiżdże ją urozmaicając sob ie w ten sposób drogę.
Mimowoli jednak Dorotka zagwizdała także. Kroki oddalającej się w ciemności osoby ucichły nagle. Ktoś się widocznie zatrzymał; Potem melodia powtórzyła się znowu, gwizdana tym razem głośniej.
Dorotce zdawało się, że rozpoznaje głos:
— Pawełku — zawołała nagle.
— Dorotko!
Walizka wypadła z rąk dziewczynki.
Był to rzeczywiście Pawełek, który szedł drogą ku domkowi jej wuja, Pawełek, który nie poznał jej w ciemności tak samo, jak ona jego nie poznała.
Już po chwili stał obok niej, podnosił walizkę, obejmował mocno i pytał:
— Dorotko, co ty tu robisz?
— Uciekłam.
— Uciekłaś? Dlaczego? Co ci zrobili?
— Nic mi nie zrobili. Powiedzieli tylko, że cyrk to buda, a moi wszyscy znajomi to komedjanci.
Pawełek pokiwał ze zrozumieniem głową. Tak, to był zupełnie wystarczający powód do ucieczki. Pojmował to doskonale.
— I dokąd chciałaś uciekać? Czy masz pieniądze?
— Nie, nie mam, ale...
I Dorotka zwierzyła mu się ze swoich zamiarów.
— A ja mam pieniądze, — zawołał z triumfem — starczy na bilet i dla mnie i dla ciebie.
— To chodźmy Pawełku, przecież idziemy w złą stronę, musimy iść na stację. — Zawrócili. Deszcz padał ciągle, wokoło panowała nieprzenikniona ciemność, lecz Dorotka nie czuła tego wszystkiego. Oto miała przy sobie swego wiernego przyjaciela, trzymał ją mocno za rękę i dziewczynka wiedziała, że może na niego zawsze liczyć w tyciu. Przybył przecież po nią sam jeden, chciał ją ocalić, pomóc, uratować.
Było ciemno, lecz Dorotka nie obawiała się już wcale. Wiedziała teraz, że nie jest samą na świecie i pewna, że nic złego spotkać jej nie może, przytuliła się z ufnością do Pawełka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.