Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dorotka odwróciła się i z dumną miną skierowała się ku schodom.
— Dowidzenia Dorotko! — zawołał nagle Tomek. — Ślicznie jeździsz konno.
Dorotka uśmiechnęła się.
— Dowidzenia Tomku.
Dwaj pozostali chłopcy krzyknęli także:
— Dowidzenia.
A nawet Marynia zaczęła:
— Dowi...
Na tem jednak przestała, gdyż matka zawołała:
— Cicho bądźcie, przecież widzicie, że ta mała ma być ukarana.
Dorotka szła po schodach. Słyszała jeszcze pojedyńcze słowa rozmowy.
Słyszała jak wuj opowiadał o jej ojcu, mówiąc „nieszczęśliwy mój brat”, słyszała jak tłumaczył, że musieli wziąć do siebie ją, Dorotkę.
— Dobra nawet dziewczyna, tylko strasznie niewychowana.
— Bo i któż ją miał wychowywać? — dodała ciotka, — teraz ja się nią zajmę i widzę, że muszę zabrać się ostro; dotychczas byłam za łagodna.
Słyszała także jak sąsiad powtórzył kilka razy z podziwem.
— Ale jeździ konno dziewucha jak najlepszy jeździec, a minkę to ma taką niewinną i słodką jak aniołek.
Sąsiadka zaś dodała:

165