Płomienna obręcz/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział X.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.

— Dorotko, dziś po obiedzie przyjadą nasi sąsiedzi z dziećmi.
— Dobrze, ciociu.
Dorotka nie pytała o szczegóły, lecz ciotka mówiła mimo to dalej.
— Przyjedzie trzech chłopców i jedna dziewczynka.
— Nie lubię dziewczyn.
— Ciekawa jestem dlaczego.
— Bo dziewczyny nie umieją się bawić jak należy. Zaraz się to maże i grymasi.
— Rozmaite bywają dziewczyny, moja Dorotko.
— Ja nie znam żadnej poważnej.
— Moje dziecko, przecież nie każda pędziła jak szalona po arenie.
Dorotka podniosła dumnie głowę.
— A pewnie, że nie każdaby potrafiła. napewnoby się bała, że zaraz spadnie się zabije.
— Moja Dorotko, już ci mówiłam tyle razy, że nie masz się wcale czem chwalić. To...
— Nie wiem, ciociu, dlaczego. Przecież wszyscy klaskali.
— Bardzo się dziwię twemu nieszczęśliwemu ojcu, że ci pozwalał.
— Mój ojciec chciał, abym pracowała z nim razem, aby mnie to samo zajmowało co jego.
— Moja Dorotko, nie mówmy o tych sprawach. Mam nadzieję, że jesteś dosyć rozsądną, aby zrozumieć, że już nie masz z cyrkiem nic a nic wspólnego.
— Ja nigdy nie zapomnę o cyrku — wybuchnęła nagle dziewczynka głośno.
Ciotka spojrzała na nią z wyrzutem.
— Mówiłam ci tyle razy, że dobrze wychowane panienki nie mówią tak głośno. To brak uszanowanla.
— Ja nigdy nie zapomnę cyrku — powtórzyła dziewczynka ciszej, lecz z tym samym zapałem.
Lecz ciotka zdawała się nie zwracać uwagi na te słowa.
— Wolałabym nawet, abyś nie wspominała wcale tym dzieciom o tem wszystkiem.
— O czem, ciociu?
— O tem, że pracowałaś w cyrku, że byłaś woltyżerką!
— Nie mam tego mówić?
Dorotka była niezmiernie zdziwiona.
— Dlaczego?
— Bo tutejsi ludzie nie wiedzą dobrze na czem taka praca polega i wyobrażają sobie zaraz Bóg wie co!
— To trzeba im wytłumaczyć.
— Nie dawaj mi rad, Dorotko, sama wiem co mówię. Pomyślą jeszcze, że jesteś jakaś straszna dziewczyna bez wychowania. że nie można się z tobą zadawać.
— Jeżeli tak mają myśleć, to lepiej niech się naprawdę nie zadają.
— Ale co ty wygadujesz, moje dziecko przestraszyła się ciotka, — to nasi najlepsi sąsiedzi. Od wielu lat spotykamy się co dwa tygodnie w niedzielę. Zeszłym razem myśmy byli u nich, pamiętasz wtedy, gdyś nie chciała jechać z nami, a teraz oni przyjadą do nas.
— To nie mam im mówić o cyrku?
— Nie, broń Boże.
— A co mam powiedzieć, jak się zapytają, co robiłam dotychczas, gdzie byłam.
Ciotka zmieszała się trochę.
Nie mogła uczyć dziecka, aby kłamało. Sama zresztą była osobą prawdomówną. Z drugiej strony nie chciała jednak, aby mówiono zbyt wiele o styczności Dorotki z cyrkiem.
— A więc pamiętaj, co ci mówiłam! Idź na górę i ubierz się porządnie.
— Co mam włożyć, ciociu?
Ciotka przyjrzała jej się badawczo.
— Sukienka może zostać ta sama. Zmień tylko mankieciki i kołnierzyk, boś ten już pogniotła.
Ciotka westchnęła.
— Musisz, Dorotko, uważać, dziś rano dopiero włożyłaś świeży kołnierzyk i jest już zupełnie brudny. Pewnie bawiłaś się z psem na podwórzu.
— Bawiłam się trochę.
— Dobrze przynajmniej, że mała nie kłamie — pomyślała ciotka, — może jeszcze da się wykierować na człowieka.
— I włosy także przyczesz porządnie. Nie lubię jak jesteś taka potargana.
— To przecież loki, ciociu.
— Dziewczynka w twoim wieku powinna wyglądać skromnie i przyzwoicie.
— Czy loki to coś nieprzyzwoitego, ciociu?
— Moje dziecko, nie zadawaj mi ciągle pytań. Loki nie są nieprzyzwoite, ale dziewczynka, która ma loki wokoło głowy, nie wygląda skromnie. Zrozumiałaś mnie?
— Niebardzo, ciociu — przyznała układnie Dorotka.
— Tymczasem mniejsza o to. Nie mamy już czasu na długie rozmowy. Idź do swego pokoju i przyczesz włosy zupełnie gładko, możesz je związać czarną kokardą. Potem przyjdziesz do mnie na dół.
— Dobrze, ciociu.
Dorotka posłusznie udała się na górę do swego pokoju. Był to bardzo mały i bardzo czysty pokoik. Białe firanki wisiały u okien. Na parapecie stały skrzynki z kwiatami. Obok okna stał stolik do robót. Nad biało zasłanem łóżkiem wisiała fotografia ojca Dorotki i kalendarz.
W ten to kalendarz wpatrywała się Dorotka bezustannie.
Minął już prawie miesiąc od chwili, gdy przyjechała z wujostwem. Przez pierwszy tydzień dziewczynka płakała rozpaczliwie. Płakała zresztą tylko w nocy, nie chciała płakać w obecności obcych ludzi, których nie lubiła. Płakała. tylko wtedy, gdy była sama, gdy nikt tego nie widział. Myślała o ojcu, o tem, że go już nigdy więcej nie zobaczy. Myślała o tem wszystkiem co przeszło, co jak wiedziała, nie może już powrócić. Potem, powoli Dorotka uspokajała się nieco. Nowe otoczenie, nowe wrażenia łagodziły mimowoli jej ból.
Wujostwo dzierżawili niewielki folwarczek. Od pierwszej chwili przybycia dziewczynka brała czynny udział w codziennych pracach. Była zręczną i pojętną, to też uczyła się szybko wszystkiego.
— Dziewczyna jest posłuszna i pojętna — mówiła ciotka często do męża, — a jednak taka jakaś dziwna.
Dorotka nie była zresztą dziwną. Poprostu czuła się obco i niedobrze. Wprawdzie nikt na nią nie krzyczał, nikt nie wymagał od niej nic nadzwyczajnego, a jednak gdyby zapytać ją:
— Czy mogłabyś tu zostać nazawsze? — odpowiedziałaby natychmiast, bez wahania:
— Tu zostać? Za nic w świecie.
Ciotka nie była złą kobietą. Przeciwnie czuła dużo współczucia dla małej dziewczynki, która tak nagle straciła swego ojca. Mimo to Dorotka nie lubiła jej. Tak sumo zresztą jak ciotka nie miała w głębi duszy przekonania do Dorotki.
Ciotka była nieco oschłą i sztywną i to najbardziej oddalało od niej dziewczynkę, przyzwyczajoną do serdeczności swego otoczenia.
Ponadto istniał jeszcze jeden powód, który czynił Dorotce wujostwo bardziej obcem, niż było ono w istocie.
Oto ci ludzie traktowali jej przeszłość, jej dawne życie z pewnem lekceważeniem. Nie mówiono wprawdzie o tem nigdy głośno, lecz dziewczynka czuła dokładnie, że to wszystko co było dla niej zawsze powodem dumy i radości, tu wywoływało tylko pogardliwy uśmieszek.
Nikt nie traktował poważnie jej występów. Nikt nie zachwycał się fotografjaml malej Dolly, ani afiszami, na których uśmiechała się radośnie. Gdy kiedyś pokazała taki afisz, znaleziony śród spakowanych rzeczy, ciotka spojrzała ze zgorszeniem na krótką sukienkę Dorotki, a wuj powiedział z westchnieniem:
— Zawsze mówiłem memu biednemu bratu, aby nie dał się wciągnąć w podobne sprawy. Cóż kiedy był uparty i nie można było na to nic poradzić!
Odtąd Dorotka nie rozmawiała z nimi nigdy o cyrku. Nie znajdowała w swoich słuchaczach żadnego oddźwięku. Czuła, że nie rozumieją ani dobroci Klaudjusza, ani dowcipu klownów, że nie podziwiają umiejętności Alfreda, ani zręczności Pawełka.
Nie mówili tego wyraźnie, lecz mimo to lekceważyli te wszystkie sprawy tak drogie Dorotce i dlatego dziewczynka czuła, że nie potrafi nigdy tych ludzi naprawdę pokochać.
W małym, czystym domku, w którym mieszkali, wszystko odbywało się systematycznie, jednostajnie i porządnie.
— Ach tu jest aż za porządnie — westchnęła kiedyś głośno Dorotka, a ciotka spojrzała na nią z prawdziwem zdumieniem.
— Widać zaraz, że nie wychowywałaś się w domu — powiedziała.
Po chwili zaś dodała:
— Twój kuzyn, gdy był w twoim wieku, sam dbał o porządek we wszystkiem, a przecież chłopcy mniej się na tem znają, niż dziewczyny.
Przy tych słowach ciotka pokazała Dorotce fotografję swego syna. Kuzyn był już prawie dorosły, kończył jakieś kursy i wyglądał tak sztywno i porządnie jak jego matka.
To też Dorotka nie dziwiła si wcale temu, że już jako małe dziecko dbał o ład w domu.
Tak wszystko w domku było czyste i porządne, wszystko też było jednostajne i nie zmieniało się nigdy.
Tam, w domu, w cyrku odbywało się wszystko zupełnie inaczej.
Wprawdzie i tam prowadziła dziewczynka życie pracowite i wypełnione, jednakże tam nie nudziła się nigdy.
Gdy pracowała, wiedziała, że pracuje z jakimś celem, jeżeli uczyła się jakiejś trudnej sztuki, wiedziała, że wieczorem publiczność będzie klaskać, prosić o bis, krzyczeć głośno jej imię, wiedziała, że ojciec spojrzy na nią z uśmiechem, że powie:
— Doskonale Dorotko, dziś sprawiłaś się świetnie!
Gdy siedziała na rozbujanym trapezie obok Pawełka, gdy na ich głowy padały jasne światła ogni z „Płomiennej obręczy”, dziewczynka czuła się szczęśliwą i radosną. Nie myślała wtedy nigdy o tem, że jest już późno, że bolą ją trochę mięśnie, że należałoby już leżeć i spać, jak to o tej porze czynią inne dzieci.
To była wprawdzie praca, lecz praca wykonywana z zamiłowaniem, praca w środowisku swoich, bliskich ludzi, praca, która męczyła niekiedy, lecz nie nudziła nigdy.
Tu, w domu wujostwa dziewczynka wykonywała zupełnie inną robotę. Przeglądała bieliznę wydawaną do prania, liczyła ją, pomagała niekiedy prasować, reperować, układać do szafy.
Pomagała także przy sprzątaniu pokoi, podlewała kwiaty w ogrodzie. To ostatnie zajęcie podobało jej się najbardziej. Ludzi, którzy ją otaczali, Dorotka nie lubiła, natomiast polubiła zwierzęta. Bawiła się chętnie z psem, noszącym pospolite imię Burka, który podczas zabawy, miętosił jej kołnierzyki i mankiety. Polubiła małego, szarego kotka, a nadewszystko lubiła parę siwych, dużych koni, gdyż te przypominały jej cyrk.
Lecz wuj nie lubił, gdy dziewczynka zbliżała się do stajni.
Starano się rozmyślnie, aby dziewczynka miała jak najmniej sposobności do przypominanie sobie życia, jakie prowadziła dawniej.
Dorotka więc posłusznie nie zbliżała się zbyt często do stajni, posłusznie wypełniała wszystkie polecenia.
— Sądziłam, że będę miała z nią o wiele więcej kłopotu — myślała i niejednokrotnie mówiła ciotka, a tymczasem dziewczynka przyzwyczaiła się bardzo szybko.
— Bo dziecko zapomina odrazu o wszystkiem, co było dawniej — odpowiadał wuj z absolutną pewnością.
Ani wuj, ani ciotka nie przypuszczali nawet przez chwilę, że Dorotka traktuje swoje obecne życie jako coś zupełnie przejściowego, jako nieunikniony, przykry mus, który lada chwilę się skończy.
Co wieczór, przed położeniem się spać, a obecnie kładła się Dorotka już o godzinie pół do dziewiątej, dziewczynka z ulgą skreślała czerwonym ołówkiem dzień, który minął.
— Już niedługo — powtarzała sobie, — już niedługo przyjadą po mnie, zabiorą mnie, nie zostanę tutaj.
Lecz dni mijały i jakoś nikt się nie zjawiał.
Według obliczeń dziewczynki Klaudjusz powinien był powrócić do cyrku najpóźniej w tydzień po jej wyjeździe. Przypuszczała, że może parę dni jeszcze minąć, zanim pojedzie po nią. W każdym razie, w ciągu dwóch tygodni powinien po nią przyjechać, lub przysłać. Tymczasem minął już prawie miesiąc, a po Dorotkę nikt nie przyjeżdżał. Za każdem poruszeniem się drzwi dziewczynka odwracała głowę. Wydawało jej się, że to po nią ktoś przyszedł.
— Czy mogę napisać list do Pawełka? — zapytała po kilku dniach pobytu w małym domku.
Ciotka zamieniła z wujem spojrzenie.
— Możesz — powiedziała wreszcie. — Daj mi ten list, to go wyślę, jak będzie ktoś jechał na stację.
Dorotka podała list bez wahania.
List ten przeczytany po chwili przez ciotkę brzmiał:
— Kochany Pawełku! Jest mi smutno i tęskno za wami i za cyrkiem. Czy pamiętasz o „Płomiennej obręczy”, bo ja o niej myślę przez cały czas. Czy Klaudjusz przyjechał? Chyba zobaczę go niedługo? Całuję ciebie i wszystkich i konia Achmeta i wogóle wszystkie nasze konie.

Twoja Dorotka.

Następował adres.
— To dziwne, że pisała tak krótko — zauważyła ciotka.
— Pewnie jej się niechciało pisać, dzieci są zwykle leniwe do pisania listów.
— Myślę, że lepiej tego listu jeszcze nie wysyłać. Odpiszą jej, niepotrzebnie przypomną: a tak to nikt niema jej adresu i wszystko jest w porządku.
— Myślisz, aby wcale listu nie wysłać? — zapytał mąż z wahaniem.
— Owszem wyślę go, ale za kilka tygodni, gdy dziecko przyzwyczai się do nas i przestanie tęsknić.
W ten sposób list Dorotki nie został wcale wysłany. Dziewczynka nie wiedziała o tem, domyśliła się jednak, że coś jest nie w porządku. Pawełek odpowiedziałby na jej list natychmiast; w to nie wątpiła ani przez chwilę.
Po dłuższym namyśle dziewczynka postanowiła napisać raz jeszcze i tym razem sama list wysłać. Nie było to wcale takie łatwe, gdyż do stacji, idąc pieszo była godzina drogi. Tem nie mniej Dorotka postanowiła i wykonała swoje postanowienie. Tym razem list nie był wcale krótki.
Mając pewność, że nikt go czytać nie będzie, Dorotka pisała swobodniej.
— Mój kochany Pawełku!
Przyjedź po mnie jaknalprędzej. Już sama nie wiem co się z wami dzieje, dlaczego nikt po mnie nie przyjechał? Może zapomnieli o mnie wszyscy?
Mój Pawełku, przecież ty pamiętasz chyba, że obiecałeś mnie wydostać. Ja tu nie mogę przebywać, tak mi bardzo smutno. że nawet nie potrafię ci opowiedzieć. Przypomnij Klaudjuszowi, że on obiecał tatusiowi, że będzie się mną opiekować. Tatuś wiedział, że mnie tu nie może być dobrze. Tutaj wszyscy są cisi i poważni. Nawet pies boi się głośniej szczekać. Pisałam już do ciebie, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc nie wiem, czy to ty mi nie odpisałeś, czy może list zginął. Ten pójdę sama do ciebie wysłać, nawet wzięłam znaczek pocztowy z biurka wuja, boję się, że zauważy i będzie się gniewał.
Nie myśl Pawełku kochany, że mnie tu biją, nawet na mnie nie krzyczą, każdy mówi spokojnie i cicho, ale tak, jakby mi kto lał po kropelce zimną wodę za kołnierz. Wszędzie na drzewach wokoło, wyryłam na korze naszą „Płomienną obręcz” i co wieczór otwieram okno, żeby posłuchać, czy ty czasem nie gwiżdżesz. Jak podlewam kwiaty w ogrodzie, to także tak kropię na piasku, aby z kropli wyszła duża obręcz; ale to prędko wysycha i zaraz niema nawet śladu.
Śniło mi się jednej nocy, że wszystko jest zupełnie takie same, jak dawniej. Tylko Achmet nie był wcale biały, a zupełnie czarny, a ja wiedziałam, że to Achmet i nie wiedziałam dlaczego tak zmienił kolor.
Śniło mi się także, że tatuś stoi na arenie, a jak zobaczyłam tatusia, to poczułam, te to chyba sen i zaraz się obudziłam. Tak mi jest tu smutno Pawełku, te nie wiem. Już nie mogę dłużej pisać, bo mi się arkusz kończy. Pamiętaj „Płomienną obręcz“! Twoja Dorotka. Dopisuję adres.
Ten oto list Dorotka wysłała własnoręcznie.
Gdy wróciła do domu po przeszło dwugodzinnej nieobecności, zastała wszystkich mocno zaniepokojonych.
— Co się z tobą działo?
— Zabłądziłam, nie mogłam znaleźć drogi, — chciała w pierwszej chwili odpowiedzieć dziewczynka, po namyśle jednak powiedziała prawdę:
— Poszłam list wysłać.
— List?
— Tak.
— Do kogo?
— Do Pawełka.
— Przecież już pisałaś.
— Mnie się zdaje, że ten list zaginął.
Dziewczynka powiedziała to zdanie zupełnie niewinnie, ciotce jednak wydało się, że wie o niewysłaniu poprzedniego listu. Łagodniejszym więc głosem powtórzyła:
— Nie wolno ci samej chodzić tak daleko.
— Czy mogę już odejść? — grzecznie spytała dziewczynka.
— Możesz.
A gdy Dorotka odeszła, ciotka powiedziała z zakłopotaniem:
— Niby jest grzeczna i posłuszna, a coś w niej jest takiego, że zupełnie rady sobie chwilami dać nie mogę.
Od tej chwili Dorotka czekała cierpliwie. Nie wątpiła ani przez chwilę, że Pawełek i Klaudjusz nie zostawią jej samej.
Patrząc na kalendarz obliczała:
— Już niedługo, już napewno w tym tygodniu przyjadą, a może nawet dziś.
Jakiś ruch na podwórzu zwrócił je] uwagę. Podeszła do okna.
— A może właśnie teraz przyjechali — marzyła. — Może za chwilę zobaczę Klaudiusza albo Pawełka.
Nie był to jednak ani Klaudjusz, ani Pawełek. Byli to poprostu sąsiedzi, którzy zajechali właśnie bryczką przed dom. Dorotka ujrzała z oddali trzech chłopców i dziewczynkę w białej sukience, z różową kokardą we włosach.
Westchnęła i szybko zaczęła się przebierać, aby zaraz zejść do gości, na dół.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.