Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogni z „Płomiennej obręczy”, dziewczynka czuła się szczęśliwą i radosną. Nie myślała wtedy nigdy o tem, że jest już późno, że bolą ją trochę mięśnie, że należałoby już leżeć i spać, jak to o tej porze czynią inne dzieci.
To była wprawdzie praca, lecz praca wykonywana z zamiłowaniem, praca w środowisku swoich, bliskich ludzi, praca, która męczyła niekiedy, lecz nie nudziła nigdy.
Tu, w domu wujostwa dziewczynka wykonywała zupełnie inną robotę. Przeglądała bieliznę wydawaną do prania, liczyła ją, pomagała niekiedy prasować, reperować, układać do szafy.
Pomagała także przy sprzątaniu pokoi, podlewała kwiaty w ogrodzie. To ostatnie zajęcie podobało jej się najbardziej. Ludzi, którzy ją otaczali, Dorotka nie lubiła, natomiast polubiła zwierzęta. Bawiła się chętnie z psem, noszącym pospolite imię Burka, który podczas zabawy, miętosił jej kołnierzyki i mankiety. Polubiła małego, szarego kotka, a nadewszystko lubiła parę siwych, dużych koni, gdyż te przypominały jej cyrk.
Lecz wuj nie lubił, gdy dziewczynka zbliżała się do stajni.
Starano się rozmyślnie, aby dziewczynka miała jak najmniej sposobności do przypominanie sobie życia, jakie prowadziła dawniej.
Dorotka więc posłusznie nie zbliżała się zbyt często do stajni, posłusznie wypełniała wszystkie polecenia.
— Sądziłam, że będę miała z nią o wiele więcej kłopotu — myślała i niejednokrotnie

133