Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czynił Dorotce wujostwo bardziej obcem, niż było ono w istocie.
Oto ci ludzie traktowali jej przeszłość, jej dawne życie z pewnem lekceważeniem. Nie mówiono wprawdzie o tem nigdy głośno, lecz dziewczynka czuła dokładnie, że to wszystko co było dla niej zawsze powodem dumy i radości, tu wywoływało tylko pogardliwy uśmieszek.
Nikt nie traktował poważnie jej występów. Nikt nie zachwycał się fotografjaml malej Dolly, ani afiszami, na których uśmiechała się radośnie. Gdy kiedyś pokazała taki afisz, znaleziony śród spakowanych rzeczy, ciotka spojrzała ze zgorszeniem na krótką sukienkę Dorotki, a wuj powiedział z westchnieniem:
— Zawsze mówiłem memu biednemu bratu, aby nie dał się wciągnąć w podobne sprawy. Cóż kiedy był uparty i nie można było na to nic poradzić!
Odtąd Dorotka nie rozmawiała z nimi nigdy o cyrku. Nie znajdowała w swoich słuchaczach żadnego oddźwięku. Czuła, że nie rozumieją ani dobroci Klaudjusza, ani dowcipu klownów, że nie podziwiają umiejętności Alfreda, ani zręczności Pawełka.
Nie mówili tego wyraźnie, lecz mimo to lekceważyli te wszystkie sprawy tak drogie Dorotce i dlatego dziewczynka czuła, że nie potrafi nigdy tych ludzi naprawdę pokochać.
W małym, czystym domku, w którym mieszkali, wszystko odbywało się systematycznie, jednostajnie i porządnie.

131