Ossolineum/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Fischer
Tytuł Ossolineum
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia przy Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Ossolineum ostoją polskości we Lwowie.


Dziwne to było miasto Lwów za czasów Rzeczypospolitej. W samej „paszczęce tatarskiej“ położone i w ciągłej trwodze żyjące, żywiołem obcym a zwykle wrogim otoczone, miało jednak zawsze czas i siłę po temu, aby spełniać rolę „pomnożyciela Polski“, być istotnie wielkiem ogniskiem polskiej kultury i cywilizacyi na całym wschodnim obszarze ziem polskich. Z chwilą jednak, gdy te warunki uległy zupełnej i zasadniczej zmianie, i Galicya popada w zupełne uśpienie, a rządy niemieckie wyciskają swe piętno na mieście, szkołach, urzędach. Lwów robił wrażenie miasta całkiem niemieckiego, gdyż lekarze, profesorowie, kupcy, restauratorowie, nawet szynkarze byli Niemcy; ani jednego polskiego napisu nie widziano na ulicach Lwowa, germanizacya sięgała zaś nawet na cmentarz, bo trzeba było wielkich zachodów i wpływów, aby uzyskać pozwolenie na napis nagrobkowy po polsku. Rzecz oczywista, że i system wykształcenia młodzieży polskiej podobny miał charakter, w szkołach i w uniwersytecie książki polskiej nie widziano, a niemczyzna panowała niepodzielnie. Polskość skrywała się więc przy domowych ogniskach, wypędzona ze szkół, wydalona z urzędów, w dziennikarstwie blada i anemiczna, a w literaturze obumarła. Krzątała się jedynie mała garstka ludzi dobrej woli, aby martwą literaturę do życia pobudzić, a wśród społeczeństwa wskrzesić zamiłowanie do języka i piśmiennictwa polskiego. Grupę wskrzesicieli literatury polskiej we Lwowie tworzyli wówczas: August Bielowski, Jan Nepomucen Kamiński, Mikołaj Michalewicz, Walenty Chłędowski i kilku innych mężów zasłużonych.
W takich warunkach łatwo zrozumieć, jak doniosłe znaczenie miało ustanowienie katedry języka i literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim, urzeczywistnione za sprawą Ossolińskiego, a bezwarunkowo jeszcze większej wartości było założenie w roku 1817 Biblioteki Ossolińskich, która miała służyć dla użytku publicznego. Zakład począł działać jednak dopiero po śmierci założyciela. Przedewszystkiem trzeba było przygotować miejsce na pomieszczenie biblioteki, spoczywającej jeszcze w pakach w wiedeńskiem mieszkaniu fundatora. Zadanie to przypadło w udziale Michalewiczowi, pierwszemu profesorowi literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim i pierwszemu kustoszowi Zakładu, który też z wielką energią przyprowadził ruiny klasztoru do jakiego takiego porządku. Całą bibliotekę, ułożoną porządnie w skrzyniach, dzięki uczynnej pomocy Gwalberta Pawlikowskiego, wyprawiono dnia 18 kwietnia 1827 roku do Lwowa. Sprowadzono 50 ogromnych skrzyń, które zawierały 10.121 dzieł, a 19.055 tomów, dubletów (t. j. podwójnych egzemplarzy) 456 tomów, 76 wiązek różnych pism, 552 rękopisów w 708 tomach, 133 map, 1.445 rycin, nie licząc rzeczy mniej znacznych. Wtedy też Henryk ks. Lubomirski objął kuratoryę Zakładu, złożył dnia 16 czerwca 1827 roku przysięgę, a w trzy dni później arcybiskup lwowski, hr. Ankwicz, kładł już kamień węgielny pod nowe mury gmachu podnoszonego z ruiny. Zupełne przebudowanie gmachu pociągało za sobą ogromne wydatki, a położenie Zakładu było tem trudniejsze, że kurator ekonomiczny odmawiał wypłat, do których zobowiązywała go fundacya. Na roboty zbrakłoby pieniędzy, gdyby nie pospieszyły z pomocą Stany Galicyjskie i już w roku 1826 Sejm stanowy uchwalił pożyczkę 15.000 złr., później darowaną, i z niej to pokrywano zrazu wydatki. Przystąpiono więc do budowy, a że Ossoliński pozostawił gotowe już plany gmachu pomysłu Nobiliego, więc chciano się zrazu tych trzymać, ale później przyjęto projekt kapitana Józefa Bema, późniejszego dowódcy artyleryi polskiej pod Ostrołęką i Warszawą, z ogólnem zadowoleniem i wdzięcznością; według tych planów dokonano też przebudowy gmachu.
Kierownictwo młodej instytucyi powierzył książę kurator proboszczowi jarosławskiemu, zasłużonemu historykowi i geografowi, księdzu Franciszkowi Siarczyńskiemu. Sądzono, że Siarczyński nie przyjmie bezpłatnej a tak mozolnej posady i będąc w późnych latach, nie podejmie się ogromu zatrudnienia przy powstającym dopiero Zakładzie. Sędziwy starzec dla dobra nauki przyjął z ochotą ten obowiązek i z całą gorliwością zajął się od listopada 1827 roku przeglądaniem i formowaniem katalogów, dozorem budowy, a od roku 1828 wydawaniem „Czasopisma naukowego księgozbioru publicznego imienia Ossolińskich“, w myśl woli założyciela. Nowe czasopismo nie miało powodzenia, bo było za poważne na ogólny stan oświecenia społeczeństwa, które prawie nic nie czytało. A było to jednak najlepsze w owym czasie pismo polskie w Galicyi, cenne i z tego względu, że gromadziło i opracowywało wiele materyałów historycznych. Pracowity dyrektor z wielką gorliwością, w miarę wyłaniania się zbiorów, opisywał je w owem wydawnictwie, które uprzedziło właściwe istnienie Biblioteki, jako instytucyi użytecznej i dostępnej już dla wszystkich.

Po nagłej śmierci Siarczyńskiego w roku 1829, Zakład przeszło dwa lata pozostawał bez kierownika i dopiero w grudniu roku 1831 wezwano na dyrektora Konstantego Słotwińskiego, uczonego o wielkiej dzielności. Był to człowiek czynny i energiczny. W roku 1833 otworzył czytelnię, co oznaczało moment rozpoczęcia przez instytucyę tych usług publicznych, do których ją fundator powołał. W tym roku otwarto również drukarnię i prowadzono dalej sporządzanie katalogu. Słotwiński pragnął również i „Czasopismo naukowe księgozbioru publicznego im. Ossolińskich“ na wyższym postawić poziomie i w tym celu wszedł w stosunki z wybitnymi literatami w kraju i zagranicą, oraz nawiązał korespondencyę z innemi naukowemi Towarzystwami. Wtem prace te przerwał niespodziewany cios. Wynikał on z ówczesnych stosunków politycznych w Galicyi, kiedy to patryotyzm uważano za zdradę stanu. Słotwiński nie był, jak Siarczyński, 70-letnim starcem, ale jako były pierwszy porucznik artyleryi pieszej Księstwa Warszawskiego i żołnierz napoleoński, gorącą miał krew w żyłach. Zwróciło to niechętną uwagę ówczesnego rządu krajowego i gubernator ks. Lobkowicz nieraz się spierał o przymiotnik w nazwie Zakładu „narodowy“, chcąc go zastąpić „naukowym“, a po rewolucyi w Królestwie w roku 1831 patrzono na Zakład narodowy imienia Ossolińskich bardzo podejrzliwie. Wychodźtwo z roku 1831 uwijające się po Galicyi, demokratyczno-narodowe prace i dążności Goszczyńskiego, Nowickiego i innych, prace spiskowe komitetu patryotycznego, wciągnęły w swój wir także uczonego dyrektora, mimo że już przez swe poprzednie zachowanie „zwrócił na siebie ściślejszą baczność rządów krajowych“. Kiedy więc drukarnia Ossolineum w roku 1834 wydrukowała bez pozwolenia cenzury, dla celów propagandy politycznej, zbiór pieśni patryotycznych, Słotwińskiego uwięziono i osadzono w twierdzy Kufstein w Tyrolu na 8 lat, a nad Zakładem roztoczono ścisły dozór policyjny. Pozabierano wszystkie katalogi i przez pięć lat ich nie oddawano. Osobna komisya rozpoczęła prowadzić rewizyę, przeglądała wszystkie książki nabyte po roku 1830, a „szkodliwe i zakazane“ odstawiała do dyrekcyi policyi. Odtąd nie wolno było jednej książki ani zakupić, ani nawet w darze otrzymać bez zezwolenia c. k. komisyi rewizyjnej. Drukarnię i litografię zamknięto, a również czytelni nie wolno było otwierać dla publiczności; stanowisko dyrektora pozostało nieobsadzone. Pod takim ścisłym nadzorem policyjnym przeżyła instytucya nasza lat kilka.
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Sala rękopisów i gabinet numizmatyczny.)
Mimo takiego stanu rzeczy, nie ustawano w pracy wewnętrznej. Kuratora zastępował Gwalbert Pawlikowski, a bibliotekę doprowadzał do ładu Stanisław Przyłęcki, wielki bibliograf, który mimo swych kwalifikacyi naukowych, jako politycznie podejrzany, mógł urzędować w Zakładzie tylko jako najniższy urzędnik, t. zw. praktykant. Ale niebawem wygnano go nie tylko z Zakładu, ale nawet z kraju, wskutek czego położenie stało się jeszcze bardziej krytyczne. Opisuje je trafnie wicekurator w liście do Wydziału stanowego: „Wiadomo jest Wysokiemu Wyborowi, jakie losy przeciwne od owego czasu (1834) ciążyły nad Zakładem. Zakład bez dyrektora, bo mianowanie go podlegało trudnościom, bez funduszów do prowadzenia budowli potrzebnych, ograniczony w częściach do niego należących, bo pozbawiony drukarni i litografii, musiał dla niemożności dozoru zamknąć się przed publicznością“.

Po tak długiem zamknięciu, wreszcie w roku 1839 podjął Zakład ponownie swe prace. Kurator Henryk ks. Lubomirski wezwał na dyrektora Zakładu dr. Adama Kłodzińskiego, a na kustosza dr. Jana Szlachtowskiego. Nowy dyrektor objął rządy w bardzo trudnych warunkach, gdyż musiał zaczynać ponownie od zasadniczych podstaw reformy Zakładu. Pewne grona ludzi nie chciały jednak tego wyjątkowego położenia zrozumieć. Przeciwnie, gdy na czele instytucyi naukowej stanął mąż bez głębszej uczoności, bez poważnych zasług na polu literacko-naukowem, znalazła się grupa niezadowolonych, którzy woleliby widzieć kogoś innego na tem stanowisku. Tymczasem Zakład potrzebował na kierownika właśnie takiego człowieka, jakim był Kłodziński. Łączył on dobrą wolę i zamiary szlachetne z energią i gorliwością w wypełnianiu przyjętych obowiązków. Pierwszą myślą Kłodzińskiego było powołać znów do życia zawieszone wydawnictwo „Biblioteki Zakładu im. Ossolińskich“. Po trzyletnich staraniach dopiero, w roku 1842, udało mu się myśl tę urzeczywistnić, i odtąd co kwartał ukazywał się tom pisma, które, według pragnienia Ossolińskiego, miało się stać ogniskiem dla „badaczy rzeczy narodowych, bodźcem do naukowych usiłowań“. Współpracownicy byli pierwszorzędni, jak Bielowski, Pol, Szajnocha, Ujejski i inni, ale mimoto „Biblioteka“ była pismem bez życia i nie zdołała zająć szerszych kół czytelników. Wtedy Kłodziński postanowił ustąpić z redakcyi tego wydawnictwa i powołać do niej Wincentego Pola. Plan został istotnie urzeczywistniony i w roku 1847 Pol rozpoczął redakcyę pisma, przemienionego na miesięcznik. Zgromadził wybitnych autorów i wywołał pewne zajęcie wśród czytającej publiczności. Tymczasem rok 1848 dokonał zupełnego zwrotu w życiu społecznem i politycznem ze szkodą ruchu artystyczno-naukowego. W marcu 1848 roku doznało pismo ponownej przerwy. Wincenty Pol byłby prawdopodobnie dostał posadę w Ossolineum, ale ówczesne władze sprzeciwiały się temu. Kłodziński starał się nie tylko o wskrzeszenie i utrzymanie fundacyjnego pisma, na które łożył z własnych funduszów, ale dbał też o zorganizowanie Zakładu w innych jego działach. Wzięto się wtedy na nowo do przerwanego przebudowywania gmachu. W roku 1842 urządzono galeryę obrazów, gabinet starożytności i rzeźb, gabinet numizmatyczny i nową czytelnię, której wszakże rząd otworzyć nie pozwolił. Celem zabezpieczenia przed pożarem, pomieszczono książki w dawnym kościele. Zajęto się dobudowaniem nowego skrzydła i obmyślono jak najlepsze sposoby wyzyskania obszernych, ale niezdarnych murów. Starania o ciało instytucyi niewiele zostawiały czasu, sił i środków na właściwe bibliotekarstwo; porządkowanie i katalogowanie zbiorów szło powolnie i nie odpowiadało należycie celom, wymaganiom i potrzebom. Mimoto w roku 1844 ukończono inwentarze i zabrano się do systematycznych i alfabetycznych katalogów, a po dwu latach ogólny katalog alfabetyczny doprowadzono do końca. Po kilkunastoletniem zamknięciu dawnej czytelni wyjednano u rządu wiedeńskiego ponowne otwarcie jej dnia 1 kwietnia 1848 roku. Kłodziński poświęcał się zupełnie Zakładowi, bo gdy wypadki krwawe roku 1846 pozbawiły instytucyę dochodów, a kurator ekonomiczny Broniewski został zabity, zacny dyrektor z własnej kieszeni łożył na budowę.
Ossolineum istotnie starało się w owych latach, by stanąć na czele naukowego postępu w kraju, stać się jego ogniskiem i kierownikiem. Więc przedewszystkiem w myśl statutów Zakładu, odbywają się w dniu 12 października posiedzenia doroczne ku uczczeniu pamięci założyciela. Ponieważ były to jedyne wówczas publiczne posiedzenia we Lwowie, więc zajmowano się niemi bardzo żywo, a wielka sala Zakładu zapełniała się zawsze wielką ilością osób. Na posiedzeniach tych bywali zwykle arcybiskupi wszystkich trzech obrządków, wszyscy dostojnicy miejscowi, literaci i artyści. Przybywała też licznie młodzież uniwersytecka, a wstęp miały także kobiety. Posiedzenia zagajał zastępca kuratora Gwalbert Pawlikowski, przedstawiając ogólne czynności Zakładu, poczem któryś z uproszonych literatów odczytywał swą rozprawę naukową.
Obok tych zebrań corocznych, skupiało się w domu Kłodzińskiego istotnie całe ówczesne życie literackie i artystyczne i towarzyskie. „Wtorki“ u dyrektora Zakładu narodowego im. Ossolińskich należały do najbardziej znanych i uczęszczanych wówczas zebrań we Lwowie. Co tydzień zgromadzali się artyści, uczeni, literaci, wszyscy, co oświatą lub talentem mieli prawo zaliczać się do umysłowych znakomitości, i podejmowani uprzejmie przez gospodarza, znajdowali tutaj pole do wzajemnej wymiany myśli i chwilę wytchnienia. Na wieczory te zbierało się także grono pań, ożywiających towarzystwo i dających mu cechę bardziej towarzyską, co nie przeszkadzało bynajmniej swobodzie wymiany myśli w najważniejszych nieraz kwestyach naukowych, literackich i publicznych. Kiełkowały rozmaite projekta, rozjaśniały się pojęcia, powstawały plany literackie, z których jedne rozwijały się później i urzeczywistniały, inne upadały. Najnowsze dzieła i wydawnictwa stanowiły zazwyczaj główny przedmiot rozmowy. Na każdym prawie z tych wieczorów czytał ktoś z obecnych jakiś swój nowy utwór, najczęściej przeznaczony do „Biblioteki“, zaczem rozwijała się następnie dyskusya krytyczna; udzielano autorowi rozmaitych uwag, a rozmowa, snowana z tego wątka, przenosiła się następnie na najrozmaitsze pola i różne przedmioty. Na jednym z takich wieczorów czytał n. p. Maurycy Dzieduszycki najnowszy utwór Ujejskiego, pierwszy akt „Samsona“, przyjęty z uniesieniem przez całe zebranie. Tutaj przyjeżdżający z zagranicy uczony lub artysta zapoznawał się odrazu z całym światem literackim stolicy i cześć gościnną odbierał. Nie dziw, że zebrania te wzrastały coraz bardziej, licząc po kilkadziesiąt osób. W salach Zakładu narodowego im. Ossolińskich urządzali Pol wraz z Dobrzańskim uroczyste przyjęcie na cześć bawiącego we Lwowie znakomitego muzyka Franciszka Liszta, w kwietniu 1847. Podobnie, gdy dnia 16 października roku 1851 przybył do Lwowa cesarz Franciszek Józef I., z całego szeregu uroczystości na przyjęcie monarchy najświetniej udał się bal wydany przez Stany galicyjskie w sali Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Ale nie tylko pod względem kulturalnym, lecz również i pod względem politycznym Ossolineum było w owych czasach najważniejszą placówką. Na dziedzińcu Ossolineum zbierała się stale na swe musztry szósta kompania gwardyi narodowej, a na kilka godzin przed wybuchem zamieszek w dniu 1 listopada roku 1848 dwie kompanie gwardyi narodowej odbywały ćwiczenia w gmachu Zakładu narodowego im. Ossolińskich; zaś po zbombardowaniu Lwowa, wśród trzech wysłanników miasta do generała Hammersteina był także dyrektor Adam Kłodziński. Czem było zresztą Ossolineum we Lwowie w owych czasach, dowodzi chyba najlepiej następująca notatka Wincentego Pola: „Generał Hammerstein oświadczył w dni parę po bombardowaniu Lwowa, iż bardzo żałuje tego, że zapomniał o Bibliotece Ossolińskich podczas bombardowania, bo byłby ją spalił“.

Jeżeli Ossolineum zdołało uzyskać sobie wśród społeczeństwa polskiego rolę tak wybitną, musieli kierować
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Wnętrze książnicy.)
niem ludzie nie przeciętni. Tak istotnie było. Obok dyrektora Kłodzińskiego, wielką jest zasługa kustosza Szlachtowskiego, który porządkował i układał bibliotekę. Systematyczny katalog kartkowy był owocem jego pracy. Zajął się on nadto zebraniem, ułożeniem i opisaniem numizmatycznego zbioru w Zakładzie, a mianowicie zbioru monet i medali polskich, którego właściwie przed nim nie było, bo jedno znajdowało się gdzieś w woreczkach pochowane po różnych kątach, drugie w węzełkach, pudełkach i skrzynkach, po różnych pakach, a nawet na strychu. Działalność Szlachtowskiego, jako wzorowego organizatora zbiorów bibliotecznych, zasługuje na pełne uznanie. A nie było to jedyne pole jego trudów. W czasach ruchów dość chaotycznych i swarliwych, dr. Jan Szlachtowski, jako profesor literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim, starał się u władz centralnych o „Radę szkolną“ i język polski w szkołach, a gdy wypadki roku 1848 dalszą akcyę w tym kierunku uniemożliwiły, niestrudzony działacz nie ustaje w pracy dla dobra narodu i proponuje już w roku 1851 założenie „Macierzy polskiej“, na wzór czeskiej „Maticy“, i wydawnictwa takie rozpoczął w drukarni Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Niestety, cicha praca, bez rozgłosu dziennikarskiego i przechwałek, nie zdołała wzbudzić uznania. Ogół literatów nie chciał tej pracy zrozumieć, więc podnosił krzyki, iż Zakład nic nie robi, i prócz czasopisma nic nie drukuje. Ciągła wojna podjazdowa przeciw kierownikom Zakładu poczęła ich wreszcie zniechęcać, i w roku 1847 ustąpił Gwalbert Pawlikowski, w roku 1850 Kłodziński i Szlachtowski. Do ustąpienia dzielnych pracowników przyczyniła się również śmierć kuratora Henryka ks. Lubomirskiego w roku 1850. Rząd narzucił wtedy jako kuratora Maurycego hr. Dzieduszyckiego, który, ulegając opinii, ostro skrytykował dotychczasowego dyrektora, po latach jednak przyznał, że sąd jego był niesłuszny i zmarłemu w roku 1858 Kłodzińskiemu poświęcił następujące słowa gorącego wspomnienia w dorocznem sprawozdaniu Zakładu: „Adam Kłodziński zasłużył z wielu względów na wieczną wdzięczność naszą. Przybywszy tu zastał rzeczy, po wielu nieprzyjaznych i rozwój tej instytucyi tamujących okolicznościach, w stanie nader opłakanym. Albowiem nie tylko księgi, rękopisma i inne zbiory były nie urządzone, nie spisane i w największym nieładzie, nie tylko drukarnia dla braku funduszów od dawna spoczywała, a czytelnia nie istniała, ale i same do tego przeznaczone lokalności dalekie były ukończenia. Wypadało mu być nie tylko bibliotekarzem i literatem, ale i budowniczym, gospodarzem, organizatorem. Nie nastraszył się tylu trudnych obowiązków i porzucił dla nich byt swobodny i samoistny“.

Śmierć pierwszego kuratora Zakładu zagroziła chwilowo nowem niebezpieczeństwem dla Zakładu. Ks. Henryk niewiele wprawdzie bywał w kraju, albowiem ciągle podróżował, ale mimoto był rzetelnym opiekunem, obrońcą i orędownikiem powierzonej sobie instytucyi. W podróżach swych zawsze o Zakładzie pamiętał i zbierał dlań liczne cenne zabytki. O sprawach Ossolineum musiał mieć zawsze dokładne sprawozdanie co parę tygodni, poczem dawał natychmiast odpowiednie instrukcye. W ostatnich latach, po ustąpieniu Gwalberta Pawlikowskiego, wyręczał się książę Henryk swym synem Jerzym. Książę Jerzy zamierzał oddać się pracy gorliwie, z zapałem, cechującym zawsze postępowanie jego, zwłaszcza w sprawach dobra publicznego. Tymczasem po śmierci ojca spotkał go zawód, tamujący zamierzoną działalność. Rząd odebrał mu kuratoryę do czasu, dokąd nie przeprowadzi ustanowienia ordynacyi przeworskiej, do czego brakło jeszcze dopełnienia niektórych prawnych formalności. Akt fundacyjny Zakładu narodowego imienia Ossolińskich łączył, na mocy umowy zawartej między ś. p. Ossolińskim a Henrykiem ks. Lubomirskim, kuratoryę Zakładu z ordynacyą przeworską. Wobec tego więc, że akt ordynacyi przeworskiej nie był dotąd przeprowadzony, posłużyło to za pozór usunięcia księcia Jerzego od kuratoryi. Książę Jerzy w drodze sądowej upominał się o swe prawa, ale minęły dwa dziesiątki lat, nim zdołał przełamać trudności, wyjednać ostateczne zatwierdzenie ordynacyi i odzyskać napowrót kuratoryę Zakładu. Na razie rządy w Zakładzie objęli nowi ludzie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Fischer.