Przejdź do zawartości

Odpowiedź obrońcom Brzozowskiego a oskarżycielom prasy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Niemojewski
Tytuł Odpowiedź obrońcom Brzozowskiego a oskarżycielom prasy
Pochodzenie Myśl Niepodległa, Nr 97/1909
Wydawca Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“
Data wyd. maj 1909
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

ODPOWIEDŹ OBROŃCOM BRZOZOWSKIEGO  A OSKARŻYCIELOM PRASY.

Stała się rzecz wielce nieprzyzwoita. Gdy w Krakowie sąd rozpatruje sprawę Brzozowskiego i gdy należało tylko cierpliwie czekać wyroku a być wdzięcznym prasie, że taktownie milczy aż do czasu, obrońcy Brzozowskiego skorzystali z dyskusyjnego wieczoru w Towarzystwie Kultury Polskiej i tam z jego obroną wystąpili. Napróżno przewodniczący kilkakrotnie im przerywał tłomacząc, że „szczegółów sprawy Brzozowskiego poruszać nie należy, że sprawa nie może być przedmiotem specjalnej dyskusji w Towarzystwie Kultury Polskiej i że instytucja ta nie jest powołana do merytorycznego opiniowania w rzeczonej sprawie“ (Przegl. Poran. Nr. 106). Obrońcy Brzozowskiego zaapelowali do „wolności słowa“, nie odróżniając widocznie „wolności“ od jego „nadużycia“. Gdybyż przynajmniej zajęli się tylko oczyszczaniem Brzozowskiego, można byłoby mniemać, że serce wzięło górę nad racjonalną metodą. Ale ci obrońcy wystąpili jako oskarżyciele prasy, przy której to sposobności zatarg Brzozowskiego z socjalistami przetransponowali na zatarg postępu z reakcją. Nie pamiętając o tem, że z oskarżeniem przeciwko Brzozowskiemu wystąpiły dwa pisma socjalistyczne, Czerwony Sztandar i Robotnik, że następnie na gruncie galicyjskim w charakterze oficjalnego oskarżyciela, obowiązującego się dostarczyć dowód prawdy, wystąpił trzeci organ socjalistyczny a mianowicie Naprzód, a wreszcie, że z innego jeszcze odłamu, bo z ust p. Ludwika Kulczyckiego, takie samo wyszło mniemanie, obrońcy Brzozowskiego nie różnym grupom socjalistycznym, ale... prasie konserwatywnej uczynili zarzut, iż Brzozowskiego „stawiła pod pręgierzem“, gdy prasa ta, wiedząc doskonale, jak przyjazne stosunki łączyły Brzozowskiego z Naprzodem, którego przecież był nawet współpracownikiem, nie miała wcale powodu do zajęcia innego stanowiska, jak do stwierdzenia faktu, gdy zatarg powstał przecież między swoimi. Obrońcy Brzozowskiego, nie orientując się w tak prostym układzie rzeczy, zaatakowali z kolei prasę postępową, iż przed napaściami pism... reakcyjnych Brzozowskiego nie broniła, zarzucając jej „kompromisowość,“ „dwulicowość“, „tchórzliwość.“ Słowa ciężkie, ale zobaczymy, czy słuszne. A wreszcie była jeszcze mowa o „gołosłowności“ oskarżenia, przyczem wytknięto Myśli Niepodległej, iż od samego początku w prawdziwość oskarżenia uwierzyła. Żałujemy niezmiernie, iż blizko trzyletnia działalność Myśli Niepodległej jeszcze obrońców Brzozowskiego nie nauczyła baczniejszego liczenia się z tem, gdy ona usta otwiera, a tym razem, po odezwaniu się w Nr. 62, gdy w Krakowie ukonstytuował się sąd, gorąco pragnęła milczeć. Gdy Myśl Niepodległa pewnego biskupa nazwała denuncjantem, Gazeta Kujawska zawołała: prosimy o dowody! Otrzymała je w numerze następnym. Gdy dziś obrońcy Brzozowskiego zarzucają Myśli Niepodległej, iż bezpodstawnie uwierzyła w prawdziwość stawionych mu zarzutów, w najbliższym a więc obecnym numerze otrzymają uzasadnienie podstaw tej wiary. Rzucono nam rękawicę. Ale my ją podejmujemy.
Pierwej jednak musimy zaznaczyć, iż zdarzenie, które miało miejsce na wieczorze dyskusyjnym w Towarzystwie Kultury Polskiej, nie jest bez charakterystycznego precedensu. Obrońcy Brzozowskiego widocznie stale trzymają się metody bronienia Brzozowskiego cudzym kosztem a w szczególności przez potępianie innych. Gdy przed trzema laty Brzozowski został po raz pierwszy oskarżony o zdradę i nawet do winy publicznie się przyznał, nie znajdując dla siebie żadnych okoliczności łagodzących[1], obrońcy Brzozowskiego uczynili za to formalny atak na Demokrację Narodową, a gdy poruszono kwestię jego dawniejszych malwersacji, ciż obrońcy targnęli się nawet na POWAGĘ SĄDU ÓWCZESNEGO, byle go tylko uniewinnić[2]. Jaką mamy tedy gwarancję, że obecnie uszanują wyrok krakowski, jeśli będzie dla Brzozowskiego nieprzychylny? Wątpliwość ta nietylko w powyższym precedensie ma swe uzasadnienie, ale i w owem wystąpieniu na wieczorze dyskusyjnym. Gdy ci, którzy domagali się sądu, otrzymali go a następnie przed ogłoszeniem wyroku domagają się od prasy uznania Brzozowskiego niewinnym, któż nam zaręczy, że potem, jeśli wyrok ten będzie nieprzychylny, tak go nie zakwestjonują, jak go dziś przesądzają? Wątpliwość ta ma jeszcze trzecią kategorię uzasadnień. Brzozowskiego oskarżono nietylko o płatne delatorstwo, ale również o ponowne defraudacje i oszustwa, ON ZAŚ WCALE SIĘ O SĄD W TEJ SPRAWIE NIE UPOMNIAŁ, ANI TEŻ NIE UPOMNIELI SIĘ O TO JEGO OBROŃCY. Gdy istnieje oskarżenie o płatne donosicielstwo, to i ta strona kwestji powinna być rozpatrzona, JAK JĄ ZRESZTĄ ROZPATRYWAŁ SĄD PRZYSIĘGŁYCH W KRAKOWIE W SPRAWIE BOROWSKIEJ. Sprawa zaś byłaby w tym wypadku tem bardziej ważna, że Brzozowski narzucał się i pozwalał się narzucać jako „moralizator“, „przywódca myśli polskiej“, „sternik ideowy“[3]. Otóż my chcemy wiedzieć, czy ten „sternik ideowy“ ma czyste ręce, czy ich niema. Nas to bardzo niepokoi, że obrońcy Brzozowskiego, tak czuli na stawione mu zarzuty polityczne, całkiem tę stronę kwestji przemilczeli, a wobec silnych słów, jakiemi się posługiwali, nie przesądzamy, czy to czynili „dwulicowo“, „kompromisowo“, czy „tchórzliwie“.
W Nr. 104 Przeglądu Porannego czytamy o wieczorze dyskusyjnym w Towarzystwie Kultury Polskiej, co następuje: „Pan Zubowicz w ostrych słowach napiętnował kompromisowość organów prasy i gołosłowność jej wyroków w rzeczach wielkiej wagi, na dowód czego, przytoczył stosunek prasy do sprawy Brzozowskiego“. Następnie p. Leon Rygier „znowu powołał się na sprawę Brzozowskiego, w którego winę zupełnie nieudowodnioną uwierzyło z małemi wyjątkami całe społeczeństwo, którego prasa reakcyjna (?) postawiła pod pręgierzem a w którego obronie obawiają się (!) wystąpić organy postępowe“. Pan Auerbach opowiedział, że „artykułu jego o Brzozowskim nie chciało przyjąć to czasopismo, gdzie zawsze drukuje swe prace“ (które to pismo?). Pan Władysław Gacki nakreślił „historję stosunku prasy do tej sprawy i wykazał jej tchórzliwość (!) i dwulicowość (!) zaznaczając, że inne stanowisko zajął Przegląd Poranny“. Pani St. Sempołowska, uogólniając zarzuty, zażądała uchwalenia (!?!) powszechnie obowiązującej zasady, że... nie wolno bez dowodów potępiać człowieka. A wreszcie p. St. Patek twierdził, że „Brzozowskiemu łatwiej będzie się oczyścić z pod rzuconego nań oskarżenia, bo jest to człowiek silny (!) i silni (!) ludzie występują w jego obronie“. Nieco później obejrzymy ze wszystkich stron tych „silnych ludzi“, a tymczasem uzupełnimy powyższe „sprawozdanie“ jeszcze „sprostowaniami“, które pojawiły się w dwóch pismach. W Nr. 106 Przeglądu Porannego przewodniczący wieczoru dyskusyjnego p. Władysław Chrzanowski oświadczył, iż starał się przerwać rozprawy na temat Brzozowskiego, gdyż wykraczały po za ramy porządku dziennego, i Towarzystwo Kultury Polskiej nie było „powołane do merytorycznego opinjowania w rzeczonej sprawie“; p. Wł. Gacki, iż „organy prasy konserwatywnej odrazu sprawę St. B. uznały za przesądzoną i oskarżonego, podczas gdy ten usilnie domagał się sądu, bezwzględnie potępiły. Takie samo stanowisko zajęła od samego początku Myśl Niepodległa. Nieprzychylnie wyraziłem się o oportunistycznem (!) stanowisku postępowych pism, których obowiązkiem (!) było przeciwdziałać wpływom zachowawczej (!) prasy, rozumnie oddziaływać na opinję publiczną... Korespondencja moja w sprawie St. B. została tak zmieniona, że z trudnością odszukałem w niej oryginał“, p. Wł. Chrzanowski zaświadczył zgodność powyższego sprostowania z treścią przemówienia p. Gackiego, zaś w Nr. 107 Nowej Gazety p. P. Zubowicz oświadczył, iż prócz „Wiarusa“ żadnego innego pisma nie wymieniał, natomiast o St. B. mówił bardzo powściągliwie, wreszcie Redakcja Nowej Gazety prostuje, iż p. Gacki wcale nie nadesłał wedle umowy korespondencji SWEGO pióra, ale osoby innej, mającej z góry urobioną opinję, skutkiem czego korespondencja wcale nie była przedmiotowa i bezstronna.
Twierdzenie p. Wł. Gackiego jeszcze pod jednym względem jest nieścisłe. Jeżeli Przegląd Poranny napisał o Brzozowskim najpierw to, co napisali wszyscy, kierując się tekstem Nr. 156 Czerwonego Sztandaru, to następnie żadnego „innego“ nie zajął stanowiska, tylko poprostu brał stronę Brzozowskiego, żadną nie posługując się argumentacją. Z naszego stanowiska Przegląd Poranny postąpił niewłaściwie albo za pierwszym, albo za drugim razem. Wychodzi bowiem na to, iż albo nie miał słuszności, że oskarżał, albo też, że bronił. Wreszcie p. Wł. Gacki wyraźnie całkiem ze sprawy Brzozowskiego robi kwestję zatargu postępu z reakcją, nawołując prasę postępową do spełnienia swego „obowiązku“[4]. Niech p. Władysław Gacki bilansu postępu nie obciążą rachunkami osobistemi Brzozowskiego, zwłaszcza wtedy, gdy niektóre pozycje w tych rachunkach zostały zakwestjonowane przez całkiem inne sfery.

Powtarzamy: chcieliśmy milczeć. Ale gdy za to surowa spotkała nas nagana, musimy się wytłomaczyć. A czy tłomaczenie nasze będzie dla obrońców Brzozowskiego miłe, to już nas niestety obchodzić nie może. Kto wywołuje wilka z lasu, ten musi mu spojrzeć w oczy.




Przedewszystkiem należy rozproszyć legendę o POTWORNOŚCI I NIEPRAWDOPODOBIEŃSTWIE OSKARŻENIA. Były do tego, jak się niebawem przekonamy, bardzo ważne dane. Brzozowski już raz zdradził, lecz dopiero po ukazaniu się w druku dowodów do winy się przyznał, wkradając się w zaufanie ludzi nieświadomych jego przeszłości. Wobec takiego precedensu niech szat nie rozdziera, ale BARDZO POKORNIUTEŃKO czeka wyroku.
Oświadczamy przedewszystkiem:
BRZOZOWSKI JEST SAM SOBIE WINIEN, IŻ GO SPOTKAŁY POSĄDZENIA. WINĘ TĘ PODZIELAJĄ Z NIM JEGO NIEFORTUNNI OBROŃCY.
Już przed pięciu laty autor tych słów otrzymał co do Brzozowskiego ostrzeżenie bardzo taktowne i bardzo umiarkowane. Zjawił się u niego p. J. K.. powszechnie ceniony. Brzozowski zaczął w Głosie dawać moralne wskazówki młodzieży. Pan J. K. tak kwestję stawił: niech B. pisze o filozofji, estetyce, teoriach takich lub innych, ale niech się nie bierze do przodowania młodzieży, bo tylko ją skrzywdził i skompromitował.
Słowo ostatnie było zaiste prorocze. Niebawem Brzozowski w skandaliczny sposób skompromitował młodzież postępową lwowską. Czytaliśmy przecież dość niedawno wyrok sądu obywatelskiego w tej sprawie, gdzie jako sędziowie śród innych na jeden wyrok się zgodzili: postępowiec p. A. Lednicki i narodowy demokrata p. St. Libicki, ten jedynie zarzut oszołomionej młodzieży lwowskiej czyniąc, iż losy swej INSTYTUCJI związała z losami tak NIEPEWNEJ osobistości.
Ale jako dziś przyjaciele Brzozowskiego losy jego z losami postępu chcą związać, tak i wtedy nie słuchali ostrzeżeń p. J. K., gdy do nich zachodził.
Człowiek, który miał za długi język i za długie palce, nie powinien brać się do żadnej roboty społecznej, zwłaszcza wymagającej wielkiego ZAUFANIA. Jest rzeczą WIELCE NIEPOKOJĄCĄ, gdy zjawia się u nieświadomych jego przeszłości ludzi, wkrada się w ich zaufanie i wydobywa od nich różne tajemnice. Gdyby ludzie, do których taki człowiek się zbliża, przeszłość tę znali dokładnie, stanowczo nie zgodziliby się współpracować z nim. Tymczasem tak właśnie postępował Brzozowski i w takiem postępowaniu silnie popierali go przyjaciele. Do tych przyjaciół można czuć serdeczny żal, a do Brzozowskiego??
Można kogoś uważać za niepospolitego pisarza, myśliciela i artystę, ale w tych wypadkach nawet genjusz nie wystarcza, jeszcze potrzebny jest CHARAKTER.
Jest powszechnie wiadomo, że w roku 1904 Brzozowski przez przyjaciół swoich narzucał się i wchodził, gdzie nie powinien był wchodzić. Wolno mu było zamknąć się w pracowni i tam, jak na Synaju Jehowa, błyskać piorunami, sądząc żywych i umarłych. Ale nie wolno mu było schodzić w dół, gdy w Ziemi Gosen swoich się wypierał i wykazy ich nazwisk Faraonom wręczał. Brzozowski wraz z przyjaciółmi swymi narusza OSTATNIE PRAWO nieszczęśliwych: rozporządzania bodaj swem zaufaniem....

Jesienią 1906 roku Brzozowski znalazł się we Lwowie i począł odrazu działać śród młodzieży. Idee, które głosił z wielkim zapałem, porywały młodzież. Wyrastał na bohatera moralnego, na ideał, na jakąś oryflamę, unoszącą się nad czołami młodzieży. Słuchaczów jego ogarniał entuzjazm. On zaś za szczególny przedmiot napaści obrał sobie Narodową Demokrację. Było to bardzo na rękę lwowskim socjalistom, więc go niezmiernie popierali. A Brzozowski umiał mówić! umiał — roznamiętniać. Piętnował Narodową Demokrację jako GANGRENĘ narodową, jako WRZÓD społeczny, jako ZGNILIZNĘ MORALNĄ, jako ETYCZNE BŁOTO“. Z chwilą, gdy etyka nie jest wszystkiem, jest niczem“[5], wołał, a odpowiadały mu grzmoty oklasków szczerej, poczciwej, ufnej młodzieży, która nie zna, co to nieufność i podejrzliwość. Wytwarzał śród młodzieży klimat przesycony elektrycznością, burzliwy, wybuchowy. Przecież kiosk Słowa Polskiego w Pasażu Hausmana dzień w dzień bywał demolowany, przyczem wypada dla uniknięcia nieporozumienia zaznaczyć, iż słuchaczami Brzozowskiego bywali nietylko młodzieńcy z zakładów naukowych. Narodowa Demokracja nigdy jeszcze na gruncie lwowskim nie została w ten sposób i przez takiego mówcę zaatakowana i zaiste wielka szkoda, że nie wziął się do tego inny człowiek. Przypalona niby żywym ogniem, piętnowana, policzkowana, dzień w dzień wystawiana pod pręgierz, musiała się bronić. Sięgnęła właściwie po środek jedyny, który w takich razach skutkuje. Postanowiła pokazać, jak wygląda sam mistrz, jak się przedstawia podszewka purpurowego płaszcza tryumfatora, co leży na dnie tego oceanu doskonałości, którego fale uderzały tak gwałtownie o jej prokymję. W polityce jest naiwnością liczyć na względność i dobroduszność przeciwników. Nie można zarzucać im niemoralności a zarazem zabraniać im dowodzenia, że jest się samemu niemoralnym. Każdy musi mieć przeszłość czystą, jeżeli chce innych o nieczystą oskarżać. Narodowi demokraci, przyparci przez Brzozowskiego do muru, wydali we Lwowie „Materjały śledztwa żandarmskiego z roku 1898 w sprawie Towarzystwa Oświaty Ludowej“. Broszura ta zawiera rzeczy straszne. Brzozowski tam nietylko „śpiewa“, co wie, ale i to, czego się domyśla, daje swoje poglądy na stosunki, załącza „listy“ nazwisk...




Młodzież postępowa lwowska, która patrzyła na niego, jak na Prometeusza z żagwią idei w ręku, jak na charakter niezłomny, jak na ideał, czytała osłupiałemi oczyma, co następuje:
„Do Towarzystwa Oświaty Ludowej nie należałem, chociaż wiedziałem o istnieniu takiego Towarzystwa... Tak naprzykład wiedziałem od kolegów, że za pośrednictwem tego Towarzystwa można otrzymać książeczki ludowe do rozszerzenia... Wiem również, że gdy ktoś chciał otrzymać książki ludowe... zwracał się zwykle w tym celu do Załuski, studenta V-go kursu medycyny. Od Załuski też po raz pierwszy słyszałem coś określonego o „Oświacie Ludowej“ i od niego też po raz pierwszy usłyszałem nazwiska członków tego Towarzystwa. Załuska wypowiedział kilka ogólnych myśli o konieczności oświaty ludowej; na pytanie moje: co i jak należy w tym celu czynić? — odpowiedział: tem zajmuje się osobne Towarzystwo Oświaty Ludowej, i jako członków Towarzystwa wymienił siebie, Krysińskiego i Kasznicę“.
„Co do tego, jak i gdzie zakładano czytelnie ludowe, zależne od Oświaty Ludowej, nie wiem (!), lecz sądzę (!), że i co do tego, jak wogóle (!) co do całokształtu działalności tego Towarzystwa, bardziej szczegółowe informacje mogą dać osoby żyjące w ściślejszych (!) stosunkach z Krysińskim i Załuską: Władysław Majewski, Wacław Trejdosiewicz, Jan Kucharzewski, Szymański, Zdzisław Kowalski i Feliks Malinowski“.
„Ponieważ wreszcie sądzę, że każdy (!) członek zarządu Bratniej Pomocy mógłby udzielić pewnych wskazówek co do Oświaty Ludowej (!), załączam (!) listę osób, które za mojej wiadomości były członkami zarządu: Józef Dąbrowski, Chwalewik, Skarzyński, Tadeusz Sadowski, Zdzisław Brodzki, Paweł Lewinson, Owsianko, Lewi, Stanisław Kasznica, Dziewulski, Jan Kucharzewski, Jan Maro, Rakowiecki, Czyżewski, Bronisław Sitkowski, Szymański, Erbrich, Dąbrowski, Stanisław Kozłowski, Feliks Malinowski, Antoni Kamiński, Sławomir Miklaszewski, Fusiecki, Ponikowski, Klippel, Kasiński, Gabrjel Frydrychson i Feliks Filipowicz“.
„Przechodzę obecnie do wyłuszczenia tego, co mi jest wiadome o organizacji istniejącego w Warszawie pod imieniem Bratniej Pomocy stowarzyszenia studenckiego. Jak mi mówiono (!), stowarzyszenie istnieje bardzo dawno, o czem świadczy ogólna liczba niewykupionych skryptów dłużnych, przerastająca, jak słyszałem 30,000 rubli“. (Następnie podaje ilość członków, wymienia prezesów: Kucia, Podczaskiego, Tadeusza Ulanowskiego, Stan. Wajgelta, sekretarzy głównych: Andrzeja Krysińskiego, Chwalewika, skarbników głównych: Władysława Majewskiego, Wacława Trejdosiewicza etc.).
„Nieraz słyszałem, że we wszystkich gimnazjach Królestwa Polskiego istnieją „Kółka samokształcenia“ i że każde takie kółko ma w Warszawie swego przedstawiciela w osobie studenta, który ukończył to gimnazjum, i że wszyscy przedstawiciele stanowią komitet centralny, zarządzający ogółem spraw. Słyszałem to, zdaje mi się (!), od Zapasiewicza. Od niego też słyszałem, że w zeszłym roku odbył się w Warszawie zjazd uczniów gimnazjalnych, delegowanych od różnych kółek i że na zjeździe tym prezydowali Zapasiewicz i Józef Kochanowski. Na podstawie wniosku (!), opartego na powyższych przesłankach (!), sądzę (!), że pismo „Ognisko“ wydają warszawskie kółka gimnazjalne i że wymienieni Zapasiewicz i Kochanowski mogliby (!) dostarczyć bardziej drobiazgowych danych o tej sprawie“.
„Na podstawie różnych powiedzeń (!) wysnuwam przypuszczenie, że istnieją dwa „Towarzystwa Oświaty Ludowej“, jedno polskie, drugie litewskie. Nie wiem przecie, czyby fakt urządzenia w zeszłym roku jakiegoś „balu litewskiego“ z biletem wejścia po 2 lub 3 rub. miał z tem co wspólnego. Ponieważ sam nie tańczę, więc nie wiem, kto i gdzie mianowicie urządzał ten bal, lecz od tańczących kolegów wiem, że sprzedażą biletów trudnili się w tym czasie: Witold Chodźko, Leopold Breneisen, Stanisław Kozłowski i Majewski, stud. V kursu med., Klot, stud. III kursu prawa, i słuchacz II kursu farmacji Feliks Filipowicz“.
„Według moich obserwacji (!) na rozwój umysłowy studenta decydująco wpływa lektura, w gimnazjalnym sensie zakazana, t. j. lektura książek, przez władze szkolne zabronionych... Sądząc wedle rezultatów, domyślam się, że najbardziej są czytywane rozmaite, t. zw. „patrjotyczne“ wydawnictwa, książki a szczególniej broszurki. W gimnazjum Niemirowskiem, ktore ukończyłem, w obiegu między kolegami były głównie dzieła takich pisarzy jak Bieliński, Dobrolubow, Pisarew, Michajłowskij, Buckle, Draper etc. Oczywiście, że w naszych zachwytach nad tymi pisarzami było wiele naiwności, wiele, jak się to mówi, zielonych zapałów, ale bądź co bądź lektura taka była daleko poważniejszą i owocniejszą, niż rozczytywanie się w jakichś, Bóg wie przez kogo pisanych broszurach. Tak to moi koledzy i ja wyrośliśmy na zgoła różnych książkach i dlatego kiepskośmy się wzajemnie rozumieli...“
„Cała młodzież dzieli się na dwie grupy: jedni to eleganci, światowcy i pustacy — drudzy to politykomani, gotowi przysiądz na treść przeczytanej ostatnio broszury, w rodzaju „Program partji narodowo-demokratycznej“, który czytał mi Kasznica, — byleby tylko broszura wyszła bez cenzury: nie zgłębią jej treści, ani umieją krytycznie się na nią patrzeć. Tem wyjaśnić się da ów w najwyższym stopniu smutny fakt, że przywódcami części naszej młodzieży mogą stać się jacyś ledwo piśmienni pismacy, nie mający nic wspólnego ze współczesnym rozwojem cywilizacji (!)... Przez dwa lata miotałem się jak ryba na lód wyrzucona, poszukując atmosfery duchowej... kiedy zaś pomyślę, że wtem grzązkiem błocie (!) zginęło przedemną zapewne wielu ludzi, którzy wchodzili do studenckiego życia z podobnemi do moich zamiarami, a których nieszczęsna politykomanja zgubiła może z wielką szkodą dla kraju i cywilizacji, wtedy gorzkie łzy oburzenia i smutku zalewają me oczy i nie zdołam się powstrzymać od wypowiedzenia tego (przed kim?? — przyp. przepisującego), od czego wre dusza moja w czasach długiego poszukiwania poważnych potrzeb intelektualnych wśród naszej studenterji i w czasie dwutygodniowego (!) mego pobytu w więziennem zamknięciu. Według rozumienia mego osobista moja wina sprowadza się do tego, żem był na tyle lekkomyślny, że wchodząc do życia studenckiego nie pomyślałem o tem wszystkiem i że wreszcie nie zdobyłem się na odpowiedni hart ducha (!), zapuszczając się w jakiekolwiek dyskusje z Kasznicą i Krysińskim z powodu zamierzonego przez nich czasopisma, nie niszcząc wreszcie odezw, pozostawionych u mnie przez Ulanowskiego: tego głęboko i szczerze żałuję....“




Broszura padła na głowy młodzieży lwowskiej postępowej jak piorun: ideał jej miał runąć, zwalić się, rozsypać w proch. Wszyscy potracili głowy, nietylko młodzież, ale przedewszystkiem starsi jej przyjaciele, którzy Brzozowskiego jako mistrza jej ukazywali. Zawołano: Wszystko to jest nieprawdą! Mniemano, że Brzozowski jak olbrzym kopnie to całe oskarżenie i w gruzy rozwali prostem: Nieprawda! Czekano od niego tego jednego jedynego wyrazu: Nieprawda! Uwierzonoby mu, głoszonoby, że jest to marny elaborat, wypracowany mozolnie w redakcji Słowa Polskiego. Ale Brzozowski był za mądry, aby tak kwestię stawił, Przyznał się do winy. Wtedy zawołano: przesadzasz w oskarżeniu![6]

Kiedyś sądził go sąd koleżeński za malwersacje, co Słowo Polskie przypomniało. Zawołano: sąd ten SKRZYWDZIŁ CIEBIE[7]. Wytworzyła się poprostu PARANOIA BRZOZOWIANA. Gdy doszły wiadomości o świeższych malwersacjach jego, zawołano: nieprawda! Gdy ukazywano źródła informacyjne, krzyczano: nieprawda! A gdy przytaczano potem treść nowego politycznego oskarżenia, zawołano: że gdyby nawet „oburzenie“ z tego powodu było „słusznem“, to i tak byłoby „nędznem“[8]. Zwoływano wiece młodzieży, które do niesłychanych doprowadziły rozłamów i rozgoryczeń. Znikła wszelka walka o ideę a rozpoczęła się namiętna walka o człowieka. Zamiast młodzież uświadamiać, zaczęto ją podburzać. Postanowiono, że żadnemu narodowemu demokracie śród młodzieży niewolno podawać ręki. Brzozowski w to najbardziej bił i z niesłychaną śmiałością domagał się od wszystkich obrony, ROBIĄC SWOJĄ OSOBISTĄ SPRAWĘ SPRAWĄ POSTĘPU. Ale rozpaczliwe szamotania się młodzieży nic nie pomogły. Pan J. K. przepowiedział: Brzozowski młodzież ponownie skrzywdził i SKOMPROMITOWAŁ.




Lwowska PARANOIA BRZOZOWIANA przeniosła się obecnie na grunt warszawski i znalazła specjalny wyraz we wspomnianej dyskusji na wieczorze w Towarzystwie Kultury Polskiej. Gdy Brzozowski po raz wtóry a tym razem przez swych najlepszych przyjaciół politycznych został publicznie oskarżony, obrońcy jego chcą jego rachunkami obarczyć postęp, by go może jak swego czasu młodzież lwowską skompromitować. Dziwne też panują poglądy. Pewne pismo pisało swego czasu: „Brzozowski jest politycznie niewinny, więc jako CZYSTY WRACA DO NASZYCH SZEREGÓW“. Za pozwoleniem. Jeżeli Brzozowski TYM RAZEM wyjdzie nawet zupełnie czysto z opresji, to jeszcze bynajmniej nie wróci do naszych szeregów. Życzymy mu istotnie, by się oczyścił. Ale niechaj owi „silni ludzie“, stanowiący zastęp jego obrońców, nieco lepiej pokierują jego obroną i niechaj wiedzą, że skoro Brzozowski orzekł: „Z chwilą, gdy etyka nie jest wszystkiem, nie jest niczem“, my w imię tej jego własnej dewizy stoimy w dalszym ciągu przy pełnej treści naszych zarzutów. W Nr. 62 na str. 668 — 670 motywujemy je tak: ponieważ Brzozowski, jak świadczą dokumenty, na żadne zaufanie nie zasługiwał a już po upływie czterech lat natarczywie się w nie u różnych ludzi jego przeszłości nieświadomych wkradał, przeto oskarżenie, zawarte w Nr 156 Czerwonego Sztandaru, będące tylko straszną gradacją przeszłości, wymaga posłuchu i rozpatrzenia. Na podstawie takich precedensów nietylko nikomu nie ubliża wystąpienie z oskarżeniem przeciwko niemu, ale poniekąd BARDZO NIEPOKOI, gdy obrońcy jego teraz „przed“ wyrokiem, jak wtedy „po“ jego przyznaniu się na drogę demagogiczną schodzą. A jeżeli nawet zapadnie wyrok uniewinniający, to na oskarżycieli żadna plama nie padnie; GDYŻ BRZOZOWSKI SWOJEM POSTĘPOWANIEM WSZELKIE PODEJRZENIA USPRAWIEDLIWIAŁ.
Zarazem najenergiczniej protestujemy przeciwko łączeniu sprawy Brzozowskiego z jakiemikolwiek sprawami postępowców i konserwatystów. Postęp wcale nie ma obowiązku odpowiadać za przeszłość Brzozowskiego. Niech on sam za nią odpowiada. Możemy cenić zdolności Brzozowskiego, ale nie mamy żadnego „obowiązku“ iść z nim w jednym szeregu. A cóż u licha ciężkiego! Czy każdy oskarżony o zdradę (i to już drugi raz!) będzie miał prawo wołać: ludzie tylko za to mnie prześladują, że jestem postępowcem!... Czyście, panowie, jak wtedy młodzież lwowska, stracili przytomność???

A jeżeli Brzozowski zwalczał w swych pracach i przemówieniach konserwatystów i narodowych demokratów, jeżeli głosił szczytne hasła postępu, cywilizacji, doskonalszej etyki, jeżeli narzucał się jako przodownik i jeżeli wreszcie tak jest utalentowany i światły, jak to głos niemal powszechny stwierdza, to do tem surowszej należy go pociągnąć odpowiedzialności. Strzeżmy się, aby konserwatyści i narodowi demokraci nie powiedzieli, iż tylko w ich sferach domagamy się, by stosowana była maksyma Seneki, a u nas mogą czyny ze słowami na wspak chodzić. Raczej przeciwnie: u nas bardziej, niż gdzieindziej, ta zasada obowiązuje.








  1. XLVI Sprawozd. Wydziału Tow. Brat. Pom. Słuch. Politech. we Lwowie za rok 1906/7, str. 30.
  2. Przegląd Społeczny Nr. 38 z roku 1906, oraz XLVI Sprawozdanie, j. w., str. 30 i 38.
  3. Lemiesz i Szpada, Karol Irzykowski i Ostap Ortwin, Lwów 1908, str. 10 — 14.
  4. W czasie korekty otrzymaliśmy list od p. Jana Stachurskiego z Paryża, którego nazwisko zostało nadużyte w celach obrony Brzozowskiego, a sprostowania jego nie chciano pomieścić. Dla braku miejsca podajemy tylko wyjątki. Bakaj miał wedle Nr. 2 „Społeczeństwa“ przed samym wyjazdem na sąd do Krakowa żądać natarczywie fotografji B., co też miało w p.p. Łagunie i Stachurskim zbudzić podejrzenie, skutkiem czego postanowili fotografji mu nie dać. Sprawa przedstawia się zgoła inaczej. „Na zapytanie, jak wyglądał Brzozowski, Bakaj opisał mi jego zewnętrzną postać, która była identyczna z tą, jaką widziałem na premjerze „Mocarza“ oraz w prywatnem mieszkaniu końcem października 1904 r. w Warszawie na odczycie „Socjalizm i demokracja narodowa“. Następnie Bakaj oświadczył, że pragnąłby zobaczyć fotografję B., jednakże nie domagał się jej odemnie natarczywie. Na zapytanie moje, do czego ma mu ona służyć, odpowiedział, iż chciałby porównać wrażenie, jakie osiągnął, wręczając Brzozowskiemu pieniądze, z fotografją. Nie dostarczyłem fotografii Bakajowi jedynie dlatego, iż mój znajomy warszawski, do którego się zwróciłem o to, dostarczyć mi jej nie mógł. Ani Przegląd Poranny, ani Społeczeństwo nie zamieściły mego sprostowania, a po przeczytaniu Nr. 177 Nowej Gazety rozumiem, dlaczego p. Wł. Gacki jako kierownik Społeczeństwa tego uczynić nie chciał. Proszę pisma postępowe, by zechciały ocenić postępowanie redakcji Społeczeństwa. Dodam jeszcze, iż kol. Łaguna z powodu korespondencji odpisał mi: „nie wierzcie gazeciarzom“.
  5. Porów. Lemiesz i Szpada, j. w., str. 14.
  6. XLVI Sprawozdanie, j. w. str. 32.
  7. Tamże str. 30 i 38.
  8. Lemiesz i szpada, j. w. str. 8.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Niemojewski.