Od demokracji do niewolnictwa państwowego/III. Demokracja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Kautsky
Tytuł Od demokracji do niewolnictwa państwowego
Wydawca Ludowe Spółdzielcze Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1922
Druk A. Goldman
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Salomea Perlmutter
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III. Demokracja.
a) Demokracja pierwotna a nowoczesna.

Przystąpmy teraz do kwestji demokracji: Dlaczego żądam jej? Na to mówi Trocki:

„Renegactwo teoretyczne Kautskiego polega na tem, że uznając zasadę demokracji jako absolutną i niezmienną, cofa się od materjalistycznej djalektyki do prawa naturalnego. To co marksizm określił jako mechanizm poruszający burżuazję i co przejściowo tylko miało być politycznie wyzyskiwane celem przygotowania rewolucji proletarjatu, to teraz Kautski sankcjonuje jako najwyższe prawo zasadnicze, stojące poza klasami i któremu poddać się winny wszystkie metody walki klasowej.“ (str. 28).
„Zasady demokracji — suwerenność ludowa; powszechne równe prawo wyborcze, wolności — występują u Kautskiego w aureoli nakazu etycznego. Przedstawia je on jako święte i niezachwiane w oderwaniu od ich treści historycznej“ (str. 24).

Dowodu na ten mój „grzech pierworodny“ nie daje Trocki. Nie przytacza ani jednego wiersza z moich pism, któryby świadczył, że demokracja jest dla mnie „imperatywem kategorycznym“, bezwzględnym nakazem etycznym; żądaniem „prawa naturalnego“.
Trocki sądzi wprawdzie, że dowiódł on tego, mówiąc;

„Czując chwiejący się pod nogami grunt historyczny, Kautski przerzuca się do filozofii normatywnej: Zamiast badania tego, co jest, oddaje się rozważaniom nad tem, co być powinno“.

Zastanawiać się zaś nad tem, co powinno być, może oczywista tylko ten, kto stoi na gruncie bezwzględnego „nakazu etycznego“. Ale co się wtedy stanie z socjalistami wszelkich szkół, nie wyłączając Marksa, Engelsa, Lenina i Trockiego? Czy można być socjalistą, jeśli ograniczymy się jedynie do badania tego, co jest, nie wystawiając programu odnośnie do tego, co być powinno? Czyż dyktatura komunikomunistyczna wszędzie poza Rosją jest czemś innem niż nakazem, programem? A nawet i w Rosji, gdzie bolszewicy przekształcili państwo wedle swych pragnień, nie zadawalają się oni tem, co jest, lecz wyrażają bardzo silne „być powinno“. Coprawda nie takie, któreby na dłuższy czas pozostawało niezmiennem. Zmienia się też ono co kilka miesięcy. W tej chwili n. p. (czerwiec 1921) Leninowskie „być powinno“ zmierza do kapitalizmu, który uprzejmemu dlań bolszewizmowi jadłby z ręki.
Ponieważ Trocki nie próbuje przytoczyć dowodu na swoje oskarżenie, mógłbym spokojnie przejść nad niem do porządku. Atoli w szeregach naszych są niestety ludzie, którzy podobnie jak Trocki nie znajdują innego uzasadnienia dla demokracji jak prawo naturalne. Dlatego koniecznem jest wyjaśnienie.
Do jakiego stopnia daleki jestem od tego, by uzasadniać demokrację prawem naturalnem lub etycznie, świadczy już fakt, że od około trzydziestu lat czynię różnicę między demokracją pierwotną, wypływająca ze stosunków społecznych czasów pierwotnych a demokracją nowoczesną, pojawiającą się równocześnie z nowoczesnym kapitalizmem przemysłowym.
Ostatnio omawiałem tę kwestję w całej serji artykułów, które ukazały się w maju i czerwcu r. 1917 w „Neue Zeit“, a potem jako osobna odbitka pod tytułem „Wyzwolenie narodów“.
Wobec oczekiwanych warunków pokojowych omawiałem w tej pracy stanowisko socjalnej demokracji w stosunku do samostanowienia narodów. Żądanie to wydrwili Cunow i inni jako „drobnomieszczańską ideologję“ (por. jego broszurę o “Upadku partji“, 1915[1] str. 33).
Kwestja demokracji poruszona tam była tylko we wstępie, a wówczas, na wiosnę r. 1917, bolszewizm nie był jeszcze odsłonił swego antydemokratycznego serca; demokracja była jeszcze czemś, samo przez się zrozumiałem dla każdego socjalisty.
Temu też może przypisać należy, że rozróżnienie między demokracją prymitywną a nowoczesną nie spotkało się z należytą oceną, poprostu nie zostało zauważone tak, jakbym tego pragnął ze względu na to, że wydaje mi się nadzwyczajnie owocnem.
Dzisiaj, gdy o kwestję demokracji tak gorący toczy się spór w szeregach socjalistycznych, wskazanem jest, byśmy sobie uświadomili różnicę między demokracją pierwotną a nowoczesną.
Wypływa z niej nieodzowność demokracji.
Uważam tedy za stosowne przedrukować tu moje wywody z rozprawy o „Wyzwoleniu narodów“, Dałem tam już w r. 1917 odpowiedź Trockiemu na jego krytykę z r. 1920. Znajduje się ona w drugim rozdziale: „Demokracja prymitywna“ i w trzecim; „Demokracja nowoczesna“.
Mówię tam o pierwotnej demokracji:

„Socjalna demokracja jako partja międzynarodowa i demokratyczna musi zawsze występować w obronie prawa i samostanowienia narodów. Ale podobnie jak socjalna demokracja sama jest wytworem specjalnych warunków społecznych i nie może powstać tam, gdzie brak tych warunków — mianowicie produkcji kapitalistycznej — tak też samostanowienie narodów zależne jest od określonych warunków historycznych. Ma ono rozmaite znaczenie u rozmaitych narodów i w różnych okresach czasu u tego samego narodu. Jeśli zatem występuje się przeciw temu, aby, mówiąc o samostanowieniu narodów, traktować wszystkie ludy na równi, to jest to w pełni słuszne. Niesłusznem jest jednak, jeśli mnie się argument ten przytacza, gdyż zawsze zwalczałem wszelką szablonowość.
Człowiek z natury jest istotą nietylko społeczną ale i demokratyczną, albo raczej popęd do demokratycznego działania jest jedną z właściwości jego istoty społecznej, którą przekazali mu jego zwierzęcy przodkowie.
Egzystencja i rozwój każdej jednostki zależną jest od egzystencji i rozwoju społeczeństwa, w którem żyje. Każda jednostka tedy jest bezpośrednio zainteresowana w sprawach społecznych, interesują ją one i usiłuje też ona na nic wpływać. — Przytem jednostki należące do jednej płci i równego wieku są pierwotnie prawie zupełnie sobie równe. Istnieją wprawdzie między indywiduami naturalne różnice : jedne są silniejsze lub roztropniejsze od drugich i mają skutkiem tego większy wpływ w społeczności. Ale różnice te obracają się w stosunkach prymitywnych w bardzo ciasnych granicach. Wszelka broń jest prosta i wszyscy mogą ją sobie zdobyć lub sporządzić i nikt nie może posiąść wiedzy, którą na dłuższą metę mógłby ukrywać przed drugimi, nikt nie jest w stanie podbić drugiego, by siłami jego wzmocnić swoje siły. Choćby niewiedzieć jak wielką była powaga jednostki jako rezultat jej świadczeń osobistych na rzecz wspólną, to zależność jej od ogółu pozostaje. Zależność ta jest silniejsza od jednostki i nikt jej pokonać nie może; wszyscy muszą jej służyć; ogół pozostaje instancją najwyższą. Ujawnia się to w zgromadzeniu ludowem, obejmującem co najmniej wszystkich dorosłych mężczyzn.
Ta naturalna, pierwotna demokracja utrzymuje się poprzez największy okres dotychczasowych dziejów ludzkości; aż do osiągnięcia osiadłości, do rozwoju rolnictwa i powstania miast. Wspólnoty gminne oraz gminy wiejskie jak i miejskie mają pierwotnie organizację demokratyczną.
Demokracja ta polegała na postępowaniu ustnem. Wszystkie sprawy publiczne rozpatrywano ustnie i wyborów dokonywano przez wywoływanie; prawo i ustawy jakoteż i historję społeczności przekazywało się z ust do ust i wszystkie wiadomości ważne dla ogółu podawano sobie ustnie.
Ta wyłączność ustnego postępowania była wynikiem prostoty zasadniczo niezmieniającego się procesu produkcji, który wymagał nieznacznych wiadomości, przekazywanych przykładem i ustnem pouczaniem z ojca na syna, z matki na córkę, a jednakich jak daleko wstecz sięgała pamięć ludzka. Wynikała ona z ograniczoności spraw gospodarczych, które dokonywały się w obrębie tak ciasnych granic, że załatwić je było można ustnem porozumieniem. Masa ludowa nie potrzebowała sztuki czytania i pisania dla swego gospodarstwa; nie potrzebowała jej też dla swej polityki. Do tej granicy sięgała pierwotna demokratyczna społeczności. Mogła ona rozszerzyć swoje terytorjum tylko tak daleko, aby każdy jej członek mógł jeszcze dosięgnąć suwerennego zgromadzenia ludowego, na niem przemawiać, zrozumieć jego obrady i brać udział w jego uchwałach i wyborach przez ustne głosowanie.
Każde rozszerzenie społeczności poza te granice dokonywało się kosztem demokracji. Skupienie demokracji pierwotnych wspólnot gminnych i gmin w większą wspólnotę, w państwo, dokonało się przez wytworzenie władzy, stojącej ponad temi demokracjami, która je opanowała. Skupienie to mogło wtedy dopiero dokonać się, gdy władza taka stała się możliwą. Państwo już w zasadzie, w początkach swoich, jest organizacją panowania, jest przeciwnikiem demokracji. Odnosi się to także do demokratycznych państw starożytności. I one były organizacjami panowania i wyzysku masy ludowej przez klasę, która zagarnęła władzę państwową. Demokratyczne w nich było to tylko, że były demokratycznie zorganizowanemi gminami, występującemi jako władczynie nad innemi wspól­notami (jakoteż nad niewolnymi i praw pozbawionymi robotnikami w obrębie własnej wspólnoty).
Atoli tego rodzaju państwa demokratyczne nigdzie nie utrzymały się długo. Ani poziom mas ludowych, ani formy organizacyjne, na których opierały się pierwotne demokracje, nie wystarczały do spełnienia zadań państwa w jego charakterze władczym. Do tych należały też zagadnienia polityki zewnętrznej i wojny.
Jak widzieliśmy, wspólnoty pierwotnej demokracji znalazły granice swoje we własnych warunkach. Osiadłszy na jakiemś terytorjum, nie czuły potrzeby rozszerzenia go. Naturalna płodność pozwalała czasem rozmnożyć się ludności wspólnoty poza swe granice, ale następstwem tego nie było dążenie do rozszerzenia granic terytorialnych, lecz raczej wysłania nadmiaru ludności celem założenia nowej wspólnoty. Potrzebne do tego terytorjum można było wydrzeć przyrodzie przez wykarczowanie lasów, albo zabrać je słabszemu plemieniu. Tak przychodziło od czasu do czasu do wojen jako naturalnego następstwa wzrostu ludności.
Inaczej miała się rzecz z państwami, które powstały ze skupienia pierwotnych społeczności. Nie znajdują już one granic
w samych sobie. Nowa ta organizacja panowania może rozszerzać się w nieskończoność, zdradzając w sobie pęd do ustawicznej ekspanzji, albowiem wraz z wzrostem państwa rośnie też potęga i bogactwo panujących w niem klas. Co więcej, parcie do wzrostu wzmaga się w każdem państwie, im ono jest większe, tem większa bowiem staje się jego potęga wobec innych państw. Następstwem tego jest stały wzrost wojowniczości silnych państw potrzeba obrony w państwach małych, nieustające niebezpieczeństwo wojny i częste wojny. Wojny te nie są już wynikiem naturalnej konieczności, przeludnienia, lecz bezgranicznego dążenia klas panujących do bogactwa i potęgi. Z powstaniem państwa zamiera demokracja, a wyrasta wieczna groźba wojny. Nie jest ona bynajmniej znamieniem tylko kapitalizmu lub imperjalizmu. Te ostatnie są tylko nowemi czynnikami odwiecznego dążenia każdej władzy państwowej. Wszelako kapitalizm przemysłowy wytwarza czynniki, które owemu rozwojowi ostatecznie koniec położą. Rodzi on sam swoich grabarzy: proletarjat przemysłowy i warunki nowoczesnej demokracji“.

W dalszym ciągu przytaczam co następuje o nowoczesnej demokracji:

„Kapitalizm przemysłowy zabija wszelką przeznaczoną na własne potrzeby produkcję domową, która do chwili jego powstania stanowiła przeważnie panującą formę produkcji w społeczeństwie; handel i wymiana, które dotychczas obejmowały tylko przedmioty zbytku, ogarniają teraz coraz bardziej dobra służące do powszechnego, masowego użytku. W olbrzymi sposób mnożą się i rosną środki komunikacji i masowego przenoszenia dóbr i ludzi. Coraz mniej wystarczają ustne sposoby porozumienia między ludźmi. Równocześnie nauki przyrodnicze biorą technikę w swą opiekę i poddają ją nieustającemu procesowi przewrotów. Coraz mniejszą jest waga ustnie przekazywanych tradycji w produkcji; a coraz większego znaczenia nabiera zrozumienie naukowe przynajmniej poszczególnych procesów nietylko dla kierowników produkcji, ale także dla biernych sił robotniczych.
Dokonywujący się nieustannie wzrost stosunków wymiennych i ich intenzywności wraz z przewrotem technicznym spowodowanym rozwojem nauk przyrodniczych sprawiają, że w systemie kapitalistycznej produkcji umiejętność czytania i pisania staje się coraz bardziej konieczną dla mas ludności. Umiejętność ta przestaje być przywilejem tylko wyższych warstw.
W ten sposób nastają warunki dla prasy i literatury popularnej i wytwarza się podstawa materjalna dla klasy inteligentów, niezależnej od klas panujących i służącej masom ludowym. Język literacki, który wzniósł się ponad djalekty ludowe, oparte na ustnych tradycjach, staje się teraz sam językiem ludowym, narodowym i przyczynia się do wytwarzania nowej świadomości narodowej, która sięga lak daleko, jak daleko sięga język literacki. Z wspólności języka literackiego urasta nowoczesna narodowość.
Wszystko to prowadzi do tego, że masy ludowe zmuszone są coraz bardziej śledzić politykę państwową i uświadamiają
sobie, że położenie ich zależne jest nietylko od ukształtowania się ich najbliższego otoczenia, lecz od stanu polityki całego państwa. A zależność położenia klas poszczególnych od polityki państwowej wzmaga się w miarę jak się rozwija produkcja kapitalistyczna, gdyż w tej samej mierze rosną też zadania gospodarcze i siły władzy państwowej.
Rozwój ten powoduje nietylko wzrastające wciąż zainteresowanie wszystkich klas społecznych w polityce państwowej, lecz czyni coraz nieodzowniejszym udział ich w polityce dla samego państwa, albowiem zadania jego stają się tak różnorodnemi, a mechanizm do tego stopnia zawikłanym, że coraz łatwiej mógłby nastąpić zastój całej maszyny państwowej, gdyby nie popychała jej siła popędowa społeczeństwa : jego niepowstrzymana krytyka i kontrola. Już w początkach produkcji kapitalistycznej okazała się potrzeba zastąpienia dyletanckiej administracji, którą w państwie feudalnem wykonywała wielka własność ziemska, systemem wyszkolonych urzędników. Ale w miarę rozrostu biurokracji wzmagała się i jej władza; stawała się ona ze sługi społeczeństwa, jego panią; zaczęła stawiać swoje interesy zawodowe ponad interes społeczeństwa, stała się coraz ociężalsza i bardziej formalistyczna, ciasna i skorumpowana. Podporządkować biurokrację społeczeństwu; przeciwstawić tajemnicy urzędowej krytykę wolnej prasy; organizacji urzędowej organizację swobodnie utworzonych partji politycznych; przeciwstawić scentralizowanym szczytom państwowej biurokracji ciało scentralizowane, istniejące jedynie z łaski ludu i żyjące dzięki władzy ludowej, to nazywa się parlamentem: to stało się potrzebą nietylko mas ludowych ale samego państwa, którego środki władzy marniały tam, gdzie ludowi nie udało się wywalczyć tych politycznych urządzeń. Tak powstaje nowoczesna demokracja, która nie jest już jak pierwotna demokracja plemienia, gminy lub wspólnoty gminnej, lecz demokracją państwową, czyniącą je temsamem państwem nowoczesnem.
Rozwój ten jest koniecznem następstwem rozwoju kapitalistycznego systemu produkcji i jest na równi z tym ostatnim niepowstrzymany. Rozpoczyna się on w wielkich miastach szczególnie takich, które są równocześnie stolicami, siedzibami rządów, lecz zwolna ogarnia on także pomniejsze miasta i wieś.
Ale im silniejszym się staje nowoczesny duch demokratyczny, tem bardziej wymagają się potężne a przeciwne mu tendencje także i poza klasami reakcyjnemi, których pokonaniu zawdzięcza on swój rozrost. Jeśli demokracja nowoczesna jest wytworem kapitalistycznego systemu produkcji i jeśli kapitaliści przemysłowi ją popierają nawet w jej początkach, to przecież zagraża ona temu systemowi produkcji, albowiem postęp demokracji jest równoznaczny z wzrostem siły politycznej mas ludowych, a postęp kapitalistycznego systemu wytwarzania oznacza coraz szybciej postępującą przemianę mas ludowych w proletariat. Ostatecznym, nieuchronnym celem tego procesu jest zdobycie władzy politycznej przez proletarjat. Temu klasy panujące przeciwdziałają wszystkiemi siłami.
Trzy są znamiona normalnego funkcjonowania nowoczesnej demokracji: prasa, organizacja partyjna i parlament.
Potęga prasy rośnie w niebywały sposób, równocześnie jednak staje się ona coraz to bardziej narzędziem klasowego władztwa kapitału. Niektóre dzienniki wyrastają na olbrzymie przedsiębiorstwa kapitalistyczne, a i wszystkie najważniejsze środki rozpowszechniania wiadomości, jak wielkie biura telegraficzne stają się monopolem rządowym. Rządy i kliki wielkich kapitalistów opanowują coraz bardziej źródła, z których masa ludowa czerpie swoje polityczne informacje.
Partia polityczna znowuż wymaga tam, gdzie dzięki wzrostowi sił swoich wywiera wpływ na politykę państwową, szeregu urzędników administracyjnych oraz polityków, którzyby się jej oddali zawodowo i wyłącznie. Rodzą się z tego w zmniejszonem ale nie poprawionem wydaniu te same niedomagania i przeciwieństwa dla demokracji, tj. przeciw praktycznemu zawładnięciu polityką przez masy ludowe, które poznaliśmy już jako cechy biurokracji państwowej.
Najgorsze kwiatki zawodowego politykowania wykwitają w parlamentach, jeśli prowadzi ono do kretynizmu parlamentarnego tj. do poglądu, który wszelką myśl polityczną ogranicza do zajść parlamentarnych, a parlament uważa za świat dla siebie wprawdzie światu zewnętrznemu nadaje przepisy pewne, ale żadnych przepisów odeń nie przyjmuje.
W czasie wyborów parlamentarnych ujawnia się nadto obok wpływu prasy kapitalistycznej bezpośrednia przewaga ekonomiczna klasy kapitalistów, a ta przewaga na ogół nie maleje, lecz przeciwnie wzrasta w miarę jak rosną rozmiary i solidarność organizacji przedsiębiorców. Organizacje zawodowe robotników zbędne dla zabezpieczenia im maksimum siły ekonomicznej, którą w danych warunkach mogą rozwinąć, ale te organizacje nie są w stanie zniweczyć ekonomicznej przewagi klasy kapitalistów. Zorganizowany kapitalista rozporządza tą samą przewagą nad zorganizowanym robotnikiem, jaką posiada poszczególny kapitalista wobec poszczególnego robotnika. Jedynie w okolicach i w czasach, gdzie organizacje robotnicze rozwijają się wcześniej, czy szybciej niżeli organizacja przedsiębiorców, przesuwa się czasowo punkt ciężkości na korzyść robotników.
Wszystkie te tendencje przeciwne sprawiają, że demokracja nigdy nie może się urzeczywistnić w zupełności w nowoczesnem państwie kapitalistycznym i że doskonałą stanie się dopiero jako forma polityczna społeczeństwa socjalistycznego. I tu znów ujawnia się sprzeczność między demokracją a państwem.
Nie chcemy jednak przez to powiedzieć, że te przeciwne tendencje są tak silne, aby mogły powstrzymać postęp demo­kracji i proletarjatu, wynikający z rozwoju ekonomicznego. Mogą go tylko czasowo zatamować, dopóki stan wytworzony nie stanie się tak nieznośnym, że odczują go wszyscy, nawet głowy niewyszkolone i źle informowane. Ostateczne pokonanie tamy dokonywa się przez jej przerwanie katastrofą w rodzaju obalenia rządu, rozłamu partyjnego lub czegoś podobnego.
Z natury swej demokracja musiałaby zapewniać jak najspokojniejszy rozwój polityczny. To, że nowoczesna demokracja nie czyni i nie chroni jeszcze przed czasowemi katastrofami politycznemi, pochodzi stąd, że jest ona równocześnie wytworem i wrogiem śmiertelnym panującej potęgi przemysłowego kapitalizmu.
b) Znaczenie demokracji dla rozwoju proletarjatu.

Przytoczone powyżej wywody z r. 1917, które dziś jeszcze podpisuję w całej osnowie, wykazują dostatecznie, ile prawdy mieści się w słowach Trockiego; „że uznając zasadę demokracji jako bezwzględną i niezmienną, cofnąłem się z djalektyki materjalistycznej do prawa naturalnego“.
Tymczasem ja dowodzę, że demokracja w dzisiejszych ekonomicznych i technicznych stosunkach jest koniecznością historyczną, koniecznością tak dla proletarjatu jak i dla samego państwa. Bezwiednie przepowiadałem tu przyszły los państwa bolszewickiego, wskazując na to, że zadania nowoczesnego państwa tak są olbrzymie i różnorodne, że nie dadzą się w dostatecznej mierze rozwiązać zwyczajną drogą biurokratyczną, bez współdziałania społeczeństwa i bez najswobodniejszej jego krytyki; że bez demokracji szerzy się korupcja i małoduszność biurokracji a środki władzy państwowej marnieją.
Może Trocki uważać ten mój pogląd na bieg spraw za fałszywy. Niechaj więc zechce go łaskawie obalić. Zbyt wygodne jest jednak zaoszczędzenie sobie obowiązku odpowiedzi przez to, że piętnuje mnie mianem zwolennika prawa naturalnego.
Dopóki zaś Trocki nie obalił mego twierdzenia, obstaję przy tem, że postęp demokracji jest równie niepowstrzymany, jak postęp proletarjatu, albowiem płynie z tego sam ego źródła ekonomicznego, z rozwoju wielkiego przemysłu i komunikacji, którego powstrzymać nie można. Czasowe zastoje nie zmienią nic w ogólnym rezultacie.
Ale powyższe wywody moje nietylko wykazują konieczność ruchu demokratycznego, lecz stwierdzają zarazem, że uświadamiałem sobie dobrze, iż demokracja nie oznacza jeszcze zwycięstwa, lecz tylko uzyskanie terenu; że nie jest ona baśniową krainą obfitości, gdzie pieczone gołąbki socjalizmu proletarjatowi same do gąbki lecą.
Jest ona niezbędną ujeżdżalnią, gdzie, aby pozostać przy porównaniu Trockiego, proletarjat uczy się jeździć wierzchem. Sam Trocki przyznać musi:

„W ciągu dziesiątek lat proletarjat Francji, Niemiec i innych najważniejszych krajów walczył i rozwijał się, wyzyskując urządzenia demokracji i tworząc na ich podstawie potężne organizacje polityczne-“ (str. 17). Mimo to miałby był „marksizm“ zdemaskować demokrację jako „mechanizm ruchowy burżuazji“ ; tęsamą demokrację, o którą proletarjat walczył z burżuazją, począwszy od ruchu Czartystów angielskich i rewolucji lutowej paryskich robotników w r. 1848. aż po walki o prawo wyborcze stoczone w ostatnich dziesięcioleciach w Belgji, Austrji i Prusiech.

Trocki przyznaje, że „burżuazyjno-demokratyczne państwo tworzy korzystniejsze warunki dla rozwoju klasy pracującej, aniżeli absolutyzm“ Dodaje jednak:

„Ale ono (państwo dem.), zacieśnia też ten rozwój w granicach lojalności burżuazyjnej, gromadząc i utwierdzając sztucznie w wyższych warstwach proletarjatu oportunistyczne nawyczki i legalistyczne przesądy. Okazało się, że szkoła demokracji zawiodła zupełnie w chwili, gdy zagrażała katastrofa wojny i nie potrafiła pobudzić niemieckiego proletarjatu do rewolucji. Na to trzeba było dopiero barbarzyńskiej szkoły wojny, socjalimperjalistycznych nadzieji i bezprzykładnej klęski!
Kto po tych wypadkach, które w całym świecie, nie wyłączając nawet Erfurckiego programu, wywołały tyle zmian, przychodzi jeszcze z komunałami na temat wychowawczego znaczenia parlamentaryzmu demokratycznego dla proletarjatu, ten popadł chyba w okres dzieciństwa politycznego. Na tem właśnie polega nieszczęście Kautskiego“ (str. 17, 18).

A ja biedny, zdziecinniały człowiek, muszę przyznać, że na swoje nieszczęście nie mogę dopatrzyć się słuszności w argumentach Trockiego. Utrzymuję, że demokracja, jako forma państwowa, nieodzowna jest dla rozwinięcia w proletarjacie siły i zdolności do wyzwolenia. To miałoby być nieprawdą, natomiast demokracja pono usypia i osłabia energję proletarjatu. Z twierdzeniem takiem wystąpili przeciw Marksowi anarchiści bakuninowscy już pół wieku temu. W czemże pogląd ich zyskał od tego czasu na słuszności?
Energia wałki klasowej w danym czasie nie zależy od ustroju państwowego, lecz od napięcia przeciwieństw klasowych, zawisłych w istocie rzeczy nie od politycznych, lecz od ekonomicznych stosunków. Dość spojrzeć w chwili bieżącej na Anglję a w całej jaskrawości stanie przed nami śmieszność twierdzenia, że demokracja usypia proletarjat. Prawdą jest, że niemiecki proletarjat nie odpowiedział na groźbę katastrofy wojennej rewolucją, ale też nie twierdziliśmy nigdy, że demokracja zapewnia wybuch rewolucji proletariackiej właśnie w tej chwili, która wydaje się nam najbardziej pożądaną.
W zestawieniu z demokracją „barbarzyńska szkoła wojny“ wydaje się Trockiemu lepszą wychowawczynią proletarjatu. Ale wojna ma niestety dwa zgoła odmienne oblicza zwycięstwo i — klęskę. Nie wojna wywołała rewolucję, lecz klęska.
W państwach zwycięskich wojna nie roznieciła w robotnikach ducha rewolucji, lecz upoiła ich zwycięstwem. Osłabiła ona niepomiernie ruch socjalistyczny w pierwszym roku po wojnie prawie wszędzie, w szczególności we Francji, w Anglji i w Ameryce.
W krajach zwyciężonych klęska zniszczyła armie i dopomogła w ten sposób przejściowo proletarjatowi do objęcia władzy. Ale wojna równocześnie podzieliła proletarjat na wrogie odłamy, obniżyła moralny, intelektualny i fizyczny poziom wielu jego warstw, wzmogła w najwyższym stopniu zbrodniczość, okrucieństwo, ślepą wiarę w przemoc i przeładowanie umysłów bezsensownemi złudzeniami. Skutkiem tego proletarjat nie potrafił nigdzie utrzymać zdobytych placówek, najmniej zaś w Rosji, gdzie musiał wkrótce oddać władzę nowej biurokracji i nowej armji.
W samej rzeczy uważać żołnierza za pioniera ustroju socjalistycznego, to pomysł, godny ministra wojny, ale nie socjalisty.
Skąd jednak wojna wogóle dostała się do naszej argumentacji? Pytamy jaki ustrój państwowy najlepiej odpowiada interesom proletarjatu, a odpowiedź brzmi: nie demokracja, lecz wojna i klęska.
Czyż wojna jest jednak ustrojem państwowym? A może należałoby sformułować myśl Trockiego w ten sposób, że absolutyzmowi łagodzonemu przez skrytobójstwo przeciwstawia demokrację, łagodzoną przez wojnę i klęskę. Zdaje się, że tylko te miłe zjawiska zdolne są pogodzić go z demokracją.
To znaczy z demokracją w państwie burżuazyjnem. Jako prawdziwy bolszewik Trocki żąda demokracji tylko od przeciwnika. Także ludzkości i przyzwoitości domagają się bolszewicy jedynie od drugich.
Komuniści wszystkich krajów oburzają się niezmiernie na każdy rząd, który nie daje im najzupełniejszej wolności prasy, zgromadzeń, stowarzyszania się etc. Ale na żądania takich swobód w republice rad odpowiadają drwinami. Trocki mówi o mnie:

„Jeden punkt niepokoi Kautskiego, autora nadmiernej ilości książek i artykułów: jest to wolność prasy. Czy dopuszczalnem jest zabraniać wydawania dzienników?“ Przyznaję, że na tym punkcie poczuwam się mocno do winy. Napisałem rzeczywiście nadmierną ilość książek i artykułów, i stary ten nałóg tak głębokie u mnie zapuścił korzenie, iż boję się, że się go już nie pozbędę. Ale bolszewicy zapóżno też odkryli go u mnie, bo dopiero odkąd zacząłem ich krytykować. Do owej chwili utwierdzali mnie jeszcze w tej mojej ułomności, tłumacząc i rozpowszechniając gorliwie moje prace.

Państwowy instytut wydawniczy bolszewicki drukuje i rozszerza jeszcze dzisiaj „nadmierną ilość“ moich książek, Wszystkie moje dzieła ogłoszono jako rosyjską własność państwową.
Równie nowy jak zgorszenie bolszewików z powodu mojej płodności, jest także pogląd Trockiego, że wolność prasy jest przedmiotem zainteresowania jedynie literatów i to z osobistych powodów. Zapatrywanie to przyswoił sobie dopiero od chwili, gdy przestał być literatem, aby zostać ministrem wojny.
W rzeczywistości wolność prasy ma naturalnie tak samo jak inne swobody polityczne, olbrzymią doniosłość dla mas ludowych, dla kształcenia ich i informowania. Mogą one tylko wówczas mieć jasny pogląd na politykę, kiedy prasie rządowej przeciwstawi się niezawisła prasa, która z zupełną swobodą odkrywa wszelkie niedomagania i wszystkie zjawiska życia państwowego może wszechstronnie oświetlać. Zgoła błędnem jest mniemanie, że wolność dyskusji parlamentarnych, swoboda prasy i organizacji konieczne są tylko tam, gdzie proletarjat walczy, tam zaś nie, gdzie proletarjat panuje.
Panująca klasa nigdy też nie jest identyczna z rządem i z jego władzami. Jej także potrzebna jest swoboda krytyki wobec rządu i możność samodzielnego, niezależnego od rządu informowania.
Wskazałem już na to w moim artykule z roku 1917, że zadania nowoczesnego państwa tak są różnorodne, że nie dadzą się należycie rozwiązać drogą czystej biurokracji, bez współdziałania społeczeństwa i jego licznych organizacji, bez możliwie szerokiego samorządu na najrozmaitszych polach.
W znacznie wyższej mierze niż dzisiejszego państwa burżuazyjnego dotyczy to państwa proletariackiego, na które obok starych zadań spada mnóstwo zadań nowych. Tu dopiero najpełniejsza demokracja staje się nieodzowną koniecznością, przedewszystkiem w tym celu, aby zapobiedz wszelkiemu biurokratycznemu skostnieniu, przewlekaniu, powikłaniu i korupcji, pozatem zaś, celem rozwinięcia w masach ludowych zdolności, których im potrzeba, by mogły skutecznie współpracować w rozwiązaniu zagadnień państwowych. Wprawdzie dziś już w państwach demokratycznych zdolności te rozwijają się, ale w granicach zbyt skromnych. Olbrzymie zadania socjalizmu wymagają więcej: Zanim dosiędzie się konia, muszą być dane pewne warunki, by można utrzymać się w siodle. Tośmy stwierdzili. Ale kwalifikacji doskonałego jeźdźca nabywa się dopiero, siedząc w siodle. Proletarjat będzie musiał jeszcze wiele się uczyć, gdy będzie u władzy.
I dlatego wtedy dopiero na dobre potrzeba mu będzie demokracji.
Dzisiaj jest w Rosji tylko prasa rządowa, tylko przez rząd założone lub tolerowane wydawnictwa książkowe, rząd ma w swem ręku wszystkie drukarnie, rozporządza papierem, tak, że niemożliwą jest nawet nielegalna prasa, jaka istniała za czasów caratu. Od rządowego widzimisię zależy, którą partję zechce tolerować. Związki zawodowe i współdzielcze pozostają pod dozorem rządu. Taki stan rzeczy nietylko nie sprzyja rozwojowi umysłowemu mas, lecz przeciwnie, niepomiernie go paraliżuje i czyni masy coraz mniej zdolnemi do wyzwolenia się i do stworzenia i rozwinięcia urządzeń i instytucji socjalistycznych, co może być dziełem jedynie samej, klasy robotniczej a nie biurokracji lub partyjnej dyktatury.

c) Niebezpieczeństwo reakcji dla demokracji.

Dlaczego jednak polityczne panowanie proletarjatu nie może się pogodzić z demokracją, która potrzebna mu jest do prowadzenia walki klasowej w państwie burżuazyjnem?
Przytacza się na to dwa argumenty:
Po pierwsze, ekonomiczna przewaga kapitału jest tak wielka, że socjaliści nigdy nie osiągną większości w państwie. Dostać się do władzy w drodze demokratycznej, uchwałą mniejszości, jest zatem niemożliwością. Tylko jako mniejszość mogliby socjaliści dostać się do steru, a więc tylko drogą pogwałcania większości przez mniejszość, — uchylenia demokracji.
Drugi powód jest następujący: Burżuazja zniesie demokrację, skoro tylko zauważy, że forma ustrojowa zwraca się przeciwko niej przez wytworzenie się większości socjalistycznej. I ten zamach zmusi nas do pogwałcenia burżuazji i każe nam sięgnąć do metod niedemokratycznych.
Z tych dwóch argumentów jeden wyklucza drugi. Mimo to frazeologja komunistyczna wypowiada je częstokroć jednym tchem, aby umniejszyć wartość demokracji. Poważnie zaś można traktować tylko drugi argument, który jest raczej uznaniem znaczenia demokracji dla proletarjatu i jej niebezpieczeństwa dla kapitału.
Liczyliśmy się zawsze z możliwością, że klasa panująca zechce znieść demokrację, gdy stanie się ona dla niej niewygodna, lub nawet zagrażać pocznie poważnie jej bytowi. Lecz nie upatrywaliśmy w tem bynajmniej przyczyny lekceważenia demokracji; przeciwnie, widzieliśmy w tem powód do bronienia jej wszelkiemi środkami. Uważaliśmy też za możliwe, że z walki o demokrację wyniknie decydująca walka o władzę w państwie. Toteż szukaliśmy środków celem skutecznego zmierzenia się z klasami panującemi, gdyby gwałtem chciały usunąć demokrację. Widzieliśmy oczywiście także, że demokracji nie da się obronić przed brutalnym gwałtem jedynie kartką wyborczą.
Im silniejszą stawała się socjalna demokracja w demokracji i dzięki niej nawet przy dość niedostatecznej swobodzie, tem usilniej zajmowała nas kwestja środków obrony demokracji.
Było to jedno z najważniejszych naszych zagadnień, przez z górą dziewięć lat przed wojną. Środek ten upatrywaliśmy nie w zbrojnem powstaniu, lecz w strajku masowym. Ale uważaliśmy go za skuteczny tylko tam, gdzie chwytano się go w walce z rządem, który zamierzał pogwałcić demokrację.
Nonsensem było w oczach naszych użyć go dla utrącenia rządu, który opierał się na wyraźnej większości ludności. Gdyby się chciało z pomocą strejku masowego obalić większość włościańską w kraju agrarnym, chybionoby celu.
Specyficzne bowiem środki proletarjatu nadają się wprawdzie do obrony demokracji — ale nie do jej pogwałcenia.
Do przekonania tego doszliśmy już przed wojną i dzisiaj jeszcze uważamy je za słuszne. Zdaje nam się natomiast, że pomimo chwilowych nawrotów, demokracja na mocniejszych stoi podstawach, niżeśmy to dawniej przypuszczali.
W państwach, gdzie proletarjat zdobył powszechne prawo wyborcze, nikomu nawet na myśl nie przyszło prawo to odbierać.
W Rzeszy niemieckiej Bismarck w walce z mieszczaństwem dał je ludowi jako broń. Spostrzegłszy, że się przeliczył i że powszechne prawo wyborcze nie tyle przyczyniło się do osłabienia liberałów, ile do wzmocnienia socjalistów, głęboko żałował ten mąż z krwi i żelaza, że tak fałszywie ocenił prawo wyborcze, podobnie jak w pół wieku po nim czyni to drugi człowiek z krwi i żelaza, Trocki. Ale Bismarck nie ważył się już na zniesienie prawa wyborczego. Dobrał się tylko do wolności prasy, stowarzyszeń i zgromadzeń, aby je uchylić w zastosowaniu do socjalistów. Powszechne prawo wyborcze zaś w raz z walkami wyborczemi i nietykalnością poselską pozostało, a rozwój komunikacji w wielkoprzemysłowych Niemczech doszedł już do zbyt wielkiego stopnia, by nie można było drwić sobie z wszelkich zakazów.
Powszechne prawo wyborcze obaliło ustawę antisocjalistyczną.
Wojna, która nigdy demokracji nie sprzyja, przyniosła w wszystkich państwach wojujących przejściowe ograniczenia środków demokratycznych, z jedynym wyjątkiem prawa wyborczego. To ostatnie zostało jeszcze skutkiem niej i jej następstw rozszerzone, także w Anglji pomimo wzmagającego się strachu przed proletarjatem.
Taką jest moc zwycięska myśli demokratycznej we wszystkich krajach o rozwiniętym kapitaliźmie.
Zrozumiałem się to staje, gdy pomyślimy, że demokracja odpowiada potrzebom nietylko proletarjatu, ale także innych wielkich mas ludowych. W proletarjacie zaś samym są wszystkie jego warstwy zainteresowane w demokracji, nietylko socjalistycznie myślące.
Za demokracją więc stoi siła o wiele większa aniżeli za socjalizmem: demokracja wcześniej rozpoczyna swój pochód zwycięski i częstokroć może nawet utrzymać się wśród okoliczności, w których partje socjalistyczne muszą się cofać!
Byłoby błędem, z chwilowych stosunków w tak zacofanych krajach jak Rosja i Węgry, wyciągać wnioski co do widoków demokracji w przemysłowo rozwiniętych krajach zachodu.
Gdzieby jednak skutkiem przypadkowego zbiegu niekorzystnych czynników demokracja miała przejściowo upaść, tam partje socjalistyczne miałyby stokroć więcej powodzenia, usiłując przedewszystkiem przywrócić demokratyczną podstawę dla swej walki, aniżeli próbując chwilowej dyktaturze przeciwstawić swoją dyktaturę partyjną.

Drugi zatem z przytoczonych powyżej argumentów bezwzględnie nie przemawia za lekceważeniem demokracji.
d) Rozbrojenie burżuazji.

Przejdźmy teraz do argumentu, który powiada, że socjalizm urzeczywistnić się może tylko jako sprawa mniejszości, a więc nie w drodze demokracji.
Na niemieckich socjalistów padło w r. 1871 mało ponad jeden procent uprawnionych do głosowania; dzisiaj są bliscy większości i byliby ją już może osiągnęli, gdyby nie nieszczęsny rozłam.
I oni mieliby jej nigdy nie osiągnąć?
Ależ prawda, komuniści zaliczają każdą partję socjalistyczną, która nie tańczy w takt ich muzyki, do kontrrewolucjonistów. A w to wierzę też, że komuniści w żadnym kraju cywilizowanym nie osiągną nigdy większości. Stąd też nieufność, z którą odnoszą się do demokracji jest zupełnie usprawiedliwiona.
Jakąż jednak metodę chcą oni przeciwstawić demokratycznej metodzie? Formuła ich jest nader prosta: uzbrojenie komunistów, rozbrojenie wszystkich innych.
Recepta to zdumiewająco skuteczna. Partja, posiadająca niepodzielnie w ręku swem broń, wobec której cała reszta ludności jest zupełnie bezbronna, może w państwie robić wszystko, co jej się żywnie podoba tak długo — dopóki nie runie. Albowiem jak wiadomo, zbyt długo nie można siedzieć na bagnetach, a z bronią w ręku można wprawdzie zakłócić proces produkcji, lecz przenigdy oprzeć go na nowych podstawach i w ruch wprawić. Do tego potrzeba czynnego współdziałania conajmniej producentów. Jeśli da się to osiągnąć, to pocóż rozgoryczać ich wpierw przeciw sobie przez usunięcie demokracji i zbrojną przemoc?
Do kwestji przymusu pracy powrócimy jeszcze w innym związku.
Trudność narzucania pracującym masom nowego sposobu produkcji przez ich mniejszość, nie jest jedyna, jaka wyłania się dla metody wyłącznego uzbrojenia rewolucjonistów. Rozstrzygająca trudność wynurza się już z pierwszym krokiem. Krok taki jest możliwy, gdy rewolucjoniści tworzą tylko mniejszość ludności. Ta mniejszość uzyska bezwątpienia przewagę, gdy ona jedna tylko jest uzbrojona. Ale recepta ta nie orzeka niestety nic o tem, jak ma być rozbrojona partja przeciwna, która stanowi większość. Ato przecież kwestja decydująca.
Normalnym stanem nowoczesnego państwa jest powszechny obowiązek służby wojskowej. Tu wszystkie klasy są zaopatrzone w broń. Pan Bóg zaś, jak wiadomo, sprzyja silniejszym.
Jeśli żołnierze swobodnie będą rozporządzali swoją bronią, to bezwarunkowo zwycięży większość bez względu na to, czy zaapeluje się do kartki wyborczej, czy do siły zbrojnej.
Sprawa układa się dla rewolucjonistów, jeśli stanowią oni mniejszość, jeszcze gorzej, dlatego, że w armji nietylko o uzbrojenie idzie, ale także o dowództwo. Ale to ostatnie prawie zawsze jest w ręku przeciwników.
Jeżeli rewolucjoniści chcą się utrzymać, apelując do siły zbrojnej, to przy równomiernem uzbrojeniu całej ludności, musieliby tworzyć znacznie poważniejszą większość, niż w walce kartką wyborczą. Niejeden, który chętnie rzuci do urny wyborczej głos socjalistyczny, dobrze się namyśli, zanim postanowi powstać jawnie przeciw dyscyplinie wojskowej. Nonsensem jest wierzyć, że proletarjacka partja, która w postępowaniu demokratycznem pozostaje w mniejszości, liczyć może na lepsze widoki, gdy podejmie próbę rozbrojenia większości.
To odnosi się do normalnych warunków.
Tymczasem pogrom militarny wywołał w krajach na wschód od Renu leżących, stosunki nienormalne; rozbił tam armję i zaopatrzył znaczną część ludności cywilnej w broń.
W Rosji, gdzie włościaństwo było zrazu rewolucyjne a żołnierz najbardziej entuzjazmował się tą partją, która za wszelką cenę przyrzekała mu natychmiastowy pokój, udało się bolszewikom skupić dookoła siebie większość siły zbrojnej, rozbroić przeciwników i stworzyć w końcu oddaną sobie armję, przy pomocy której mogli pokonać bezbronnych przeciwników, pomimo, że ci tworzyli większość ludności.
Bolszewicy mają tedy z pewnością wszelki powód do obawiania się werdyktu demokracji i przeciwstawiania mu metody uzbrojenia rewolucjonistów a rozbrojenia ich przeciwników.
Lubią oni jednak w tem, jak i zresztą ze swego aż nazbyt wyjątkowego położenia, czynić regułę a pozorny ich sukces skłania wszelkiego rodzaju bezmyślnych czcicieli powodzenia z poza Rosji do zastosowywania bolszewickiego szablonu wszędzie. Organem tego szablonu jest trzecia komunistyczna międzynarodówka.
Ale już w Niemczech zawodził ten szablon. Tam włościanie są reakcyjni a nie rewolucyjni, klasy zaś mieszczańskie o wiele silniejsze i bardziej do walki gotowe niż w Rosji. Wszyscy oni zaopatrzyli się w broń po rozbiciu się armji, podobnie jak uczyniło to wielu robotników. A to, co pozostało jeszcze z resztek armji nie oddało się, jak w Rosji, na usługi bolszewików (spartakistów czy komunistów), lecz ich przeciwników.
W tych warunkach było oczywiście bardzo dobrze, że robotnicy zatrzymali broń w swem ręku i nie stanęli wobec nieprzyjaciela bezbronni. Gdyby ją byli zachowali, aby odeprzeć gwałtowny zamach, podjęty z myślą obalenia republiki, to byłoby to w zupełnym porządku.
Ale niemieccy komuniści wbili sobie do głowy, że lepiej jest w przeciwieństwie do demokracji, jako mniejszość użyć swej broni w drobnych, lokalnych „putschach“, które skończyły się nietylko rozbiciem tychże, lecz także rozbrojeniem klasy robotniczej. Niemieccy komuniści w praktyce nie osiągnęli nic innego jak tylko rozbrojenie rewolucjonistów a uzbrojenie kotrrewolucjonistów. Jeśli kontrrewolucjoniści tracą teraz broń, to należy zasługę tego przypisać entencie, a nie taktyce niemieckich uczniów Trockiego.
Nie w apelu do broni ale w utrzymaniu demokracji spoczywa najżywotniejsza nadzieja niemieckiego proletariatu. A w wyższym jeszcze stopniu odnosi się to do państw zwycięskich.
Sądzę, że wszystko to wystarcza, aby dowieść, że moja obrona demokracji nie jest „nędzną utopią“, jak wyraża się Trocki (str. 24) ani też „grzechem metafizycznym“, nie sentymentalną chimerą obcego rzeczywistości życiowej ideologa, lecz rezultatem badań realnego rozwoju historycznego i rzeczywistych warunków proletarjackiej walki klasowej, a zatem wynikiem bardzo „materjalistycznej djalektyki“.
Z drugiej strony chętnie przyznaję, że w pogardzie Trockiego dla demokracji nie dopatruję się ani śladu prawa naturalnego lub prawa wogóle, ani śladu kantowskiej lub jakiejkolwiek innej etyki; ani też najmniejszego śladu myśli marksowskiej, lecz jedynie i wyłącznie widzę w niej potrzebę utrzymania się za wszelką cenę przy władzy, którą partja jego potrafiła zdobyć dzięki korzystnemu dla niej zbiegowi okoliczności. I to jest rodzaj materjalizmu; ale nie takiego, do którego przyszłość należy.





  1. Czy nie 1917? tłóm.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Kautsky i tłumacza: Salomea Perlmutter.