O panslawizmie zachodnim/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Boromeusz Hoffman
Tytuł O panslawizmie zachodnim
Podtytuł Studium historyczne
Wydawca komis księgarni B. Behra
Data wyd. 1868
Druk czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań i Berlin
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
IX.

Korybut zostawał odtąd w widocznéj u Jagiełły niełasce i nieśmiał pokazywać się w Polsce. Nie upłynęło atoli i roku, a już zabłysnęła mu nowa sposobność powrotu do względów stryjowskich. Z rokiem 1432 zaszły nader ważne w Europie wypadki. Owa sprawa Hussytów, źródło tylu kłopotów i obaw dla państw chrześciańskich, przybrała mniéj draźliwą postać. Hussyci, pokonawszy ostatnią Niemców krucyatę, odjęli im na zawsze ochotę kuszenia się o wytępienie kacerzy a raczéj Słowian. Sobór bazylejski, przekonany o bezskuteczności zbrojnych usiłowań, pogodził się z Hussytami, uznał, że komunia w dwu postaciach nie jest przeciwną dogmatem wiary, albowiem kościół dozwala jéj duchownym a zabrania tylko lajkom, że zatém spór o nią jest jedynie rzeczą formy obrządku, od którego można zrobić wyjątki, byleby stronnicy kielicha nie wyłamywali się pod innemi względami z pod zwierzchności papiezkiéj. Zdjął więc klątwę z Hussytów i zezwolił na tolerowanie czterech artykułów, noszących odtąd w historyi nazwisko kompaktatów.
Wśród tak pomyślnego dla Czechów obrotu rzeczy bunt Świdrygiełły, chcącego oderwać Litwę od Polski, gromadził na tę ostatnią większe niż kiedykolwiek niebezpieczeństwa. Cały horyzont w około zachmurzył się jego nieprzyjaciołmi. Od południa groził cesarz Zygmunt z Węgrami, od zachodu spiknieni z nim książęta szląscy, od północy zakon krzyżacki i inflantski, od wschodu Skirgiełło z częścią Litwy, Rusi i Wołochami. Krzyżacy nawet, nie czekając na uorganizowanie się wspólnego najazdu, zerwali traktat melneński i wpadłszy aż do Kujaw, niszczyli je ogniem i mieczem. W takiém położeniu rzeczy Władysław Jagiełło zwołał co żywo zjazd panów polskich do Sieradza na dzień 27 kwietnia 1432. Panowie polscy, przejęci ważnością chwili, mającéj rozstrzygnąć nie los téj lub owéj prowincyi, ale kwestyą bytu Polski, skłonili się jednomyślnie do dwóch mądrych i przezornych postanowień. Zabezpieczywszy najprzód jedność rządu i pokój domowy na przypadek śmierci zgrzybiałego króla mianowaniem mu następcy w osobie syna jego Władysława (Warneńczyka), postanowili powołać cały naród do broni, uderzyć bez odwłoki na wrogów najsłabszych i jednym dzielnym gromem ich koalicyą rozerwać.
Tak niebezpieczne położenie Polski nieuszło baczności Czechów. Przypuszczeni już przez sobór bazylejski do spólnéj owczarni Chrystusa, zaopatrzeni w liczne i waleczne wojska, wypróbowane w tylu ciężkich przygodach, wpadli na myśl, czyliby teraz nie było aktem dobréj polityki odłożyć na bok chwilowe urazy, przyjść Polsce w pomoc w tak nagłéj potrzebie, ofiarować zaczepno-odporne przymierze i zasłużywszy na jéj wdzięczność, przywieść do skutku w interesie całéj zachodniéj Słowiańszczyzny ów dawno upragniony zamiar połączenia obu narodów. Myśl podobna znalazła uznanie u wszystkich. Naradziwszy się przeto z Zygmuntem Korybutem, wyprawili do Polski poważne poselstwo, które, zastawszy króla w Pabianicach, przełożyło mu najprzód, iż Czesi, mając równie słuszne do Krzyżaków urazy jak Polska, ofiarują mu zbrojną pomoc przeciwko tym zapamiętałym imienia słowiańskiego wrogom; prosiło go powtórnie, aby, przywróciwszy do swéj łaski Zygmunta Korybuta, nie odpychał go od siebie i korzystał z ramienia tak doświadczonego wodza: „Czesi — były ich słowa — naród Polakom pobratymczy, jeden początek i mowę z nimi mający, niczego goręcéj nie pragną, jak aby Królestwo Polskie, z miłosierdzia Bożego dostatkiem i potęgą kwitnące, od wszelkiéj przemocy nieprzyjacielskiéj było wolne... Mają pod chorągwiami 30,000 piechoty i 6000 ciężkiéj jazdy, wojsko wybornie uzbrojone, którego nawet widoku Niemcy wytrzymać nie zdołają. Temi siłami dowodzi Zygmunt Korybut, jeden z książąt litewskich, brat stryjeczny twojego królu majestatu, sądzimy go być godnym twojéj miłości, że nieodrodził się od sławnego Gedyminowego szczepu, że doświadczeniem wojenném i męstwem innych prześcignął, czego wśród ciężkich wojen naszych niejednokrotnie świetne dał dowody. A więc tego wodza, tego wojska na każdą potrzebę korony twojéj używaj i nas od związku i przyjaźni swojéj nie odrzucaj.“
Niespodziewana propozycja Czechów nie mogła przyjść w lepszą porę. Polska bowiem rozumiała, że już nie znajdzie żadnego na świecie sprzymierzeńca, przyjęli ją téż i król i senatorowie z najżywszą radością. Przed rokiem przyjeżdzali Czesi z indultem, teraz przyjeżdzali z uchwałą soboru, zdejmującą z nich znamię kacerzy. Spółczucie więc panów świeckich ku Czechom podzielali i panowie duchowni, a byli między nimi nader poważni, jako to: głowa kościoła polskiego Wojciech Jastrzembiec arcybiskup gnieźnieński, Szafraniec biskup włocławski, Ciołek poznański, Jan chełmiński. Nikt się już nie gorszył obecnością Hussytów. I katolicy i Czesi odbywali spokojnie swoje kościelne obrządki. Długosz, wierny sługa Zbigniewa Oleśnickiego, wspominając o tym wypadku, kołysze głową i powiada o biskupach: „Nie wiem co to tam była za wiara i pobożność tych panów prałatów.“ Ponieważ Pabianice nie były miejscem do obrad w tak ważnym przedmiocie, król, obdarowawszy zwiastunów pomyślnéj nowiny, kazał im jechać do Krakowa. Obawiając się jednak, aby im Zbyszek nie wyrządził znowu jakiéj zniewagi i psoty, przydał im zbrojną eskortę pod dowództwem dwóch roztropnych i doświadczonych mężów oręża. Jana Mążyka z Dąbrowy, wojewody lwowskiego, i Piotra Kuczborka, radząc im, aby, ominąwszy miasto, rozłożyli się pod jego murami. Przeczucia królewskie nie były płonne, bo gdy wodzowie eskorty, lekceważąc z początku słowa instrukcji, wjechali z posłami do miasta, zastali już biskupa interdykt. Nic nie pomogły ich protestacye, gniewy i groźby, nic nie pomogły produkowane listy arcybiskupa. Baczni wszakże na wyraźną instrukcyą królewską, ustąpili z murów stolicy.
Samowolny ów postępek Zbigniewa Oleśnickiego, tak przeciwny polityce państwa, oburzył do najwyższego stopnia nietylko króla, senatorów świeckich ale i resztę pasterzy Kościoła; stał się oraz pobudką nader nieprzyjemnéj sceny między nim a monarchą. Władysław Jagiełło, przybywszy na zjazd do Wiślicy i zastawszy Oleśnickiego w radzie, cofnął przed nim rękę, gremiąc go następującemi słowy: „Czyż to nie szaleństwo, Mości księżę, urągać naszym, przełożonego twego i innych biskupów postanowieniom, obrażać posłów czeskich z ujmą naszego honoru? W jednéj tylko twojéj dyecezyi doznają podobnego wstydu. Chcesz być mądrzejszym od wszystkich doktorów chrześciaństwa? Zapowiadam Waszeci, iż twoja pycha i nieposłuszeństwo nie ujdą bezkarnie. Odbiorę biskupstwo i spotka cię to, co spotkało twego poprzednika Wisza[1].“
„Nie popełniłem nic takiego“ — odrzekł z dumą Zbigniew — „czémbym mógł zasłużyć na gniewy twoje, Najjaśniejszy Panie. Rzucając interdykt na heretyki, czyż nie dopełniłem obowiązków anioła stróża twéj duszy i sławy? Wiedz o tém Mości królu, że tam, gdzie chodzi o interes wiary, nie ulęknę się ani twoich ani czyichbądź pogróżek. Utratę biskupstwa, wygnanie, śmierć nawet z radością poniosę. A jeżeli mój przełożony i inni biskupi czyn mój potępiają, nie moja w tém wina. Nie ten grzeszy, co stoi przy czystości wiary, ale ten, co ją kazić dozwala. Przykład mego poprzednika Wisza bynajmniéj mnie nie zastrasza. Zmieniły się czasy. Mamy teraz Ojca świętego, który nie potępia, ale nagradza ludzi walczących za prawdę i wiarę.“
Wzmianka o nowym Papieżu wyświecała tajemnicę wyjątkowego stanowiska Zbigniewa Oleśnickiego w Polsce. Był nim Eugeniusz IV, który, stojąc przy nieomylności i niepodległości swéj władzy, odpychając doktrynę supremacyi soborów nad papieżami, nie uznawał dekretów soboru bazylejskiego, ani jego układów z Hussytami. Otwarcie jednak przeciw soborowi występować jeszcze nie śmiał, Oleśnicki więc należał do téj części duchowieństwa, która utrzymywała nieograniczoność władzy duchownéj i świeckiej Papieżów, wyobrażał w Polsce to, coby dziś nazwano ultramontanizmem; podciągając nawet polityczne interesa kraju pod kierunek papieski. Wprzód Kościół, potém ojczyzna, takie było jego godło. Ztąd to w odpowiedzi królowi taką pokładał ufność w opiekę panującego Ojca św., nie przewidując, że i ten będzie przez sobór ze stolicy złożony.
Za wdaniem się niektórych panów rad do większych nieporozumień między królem a biskupem nie przyszło. Władysław Jagiełło, zachowawszy tylko żal w sercu, od sroższéj imprezy odstąpił. Ludzie gorętsi namawiali króla, aby w interesie swojéj godności postąpił ze Zbigniewem tak, jak Bolesław Śmiały ze Szczepanowskim. Długosz mówi, że już byli umówieni zbójcy i że Zbigniew spokojnie wyglądał męczeństwa. Ale roztropniejsze rady osłoniły kraj od téj powtórnéj w dziejach jego katastrofy.
Opozycya Zbigniewa nieprzeszkodziła wszakże zawarciu zaczepno-odpornego z Czechami przymierza. Gdy atoli przyszło do połączenia wojsk polskich z korpusem czeskim, stojącym już w okolicach Głogowy pod dowództwem Jana Czapka z Sanu, panowie duchowni, obecni na radzie królewskiéj w Poznaniu, wystąpili z protestacyą. Niewiadomo co ich powiodło do zmiany zdania, czy perswazya biskupa krakowskiego, czyli téż ta okoliczność, że korpus czeski składał się po większéj części z zagorzałych kacerzy, od śmierci Zyski Sierotami zwanych, a których sekty sobór bazylejski nieuznał. Zdanie jednak panów świeckich przeważyło. Uważali oni, że się niegodziło w tak wielkiém niebezpieczeństwie ojczyzny unosić podobnemi względy i gardzić pomocą Hussytów, kiedy się niepogardza pomocą Rusinów i Tatarów. Król poszedł za większością, połączył obadwa wojska, nad czeskiém przełożył Piotra Szafrańca, nad swojém Mikołaja z Michałowa, kasztelana Krakowskiego, i dzięki owym połączonym dwu narodów siłom Krzyżacy, porażeni na głowę, podpisać musieli uciążliwy dla siebie pokój. Długosz przyznaje, że to wspólne działanie wyszło Polakom na dobre z tego mianowicie względu, „że nietylko się z łaski Boga trucizną kacerską niezarazili, ale nawet najobojętniejsi, przypatrzywszy się z bliska plugastwu (spurcitas), uczuli doń niezwyciężoną odrazę.“ Téj odrazy nieokazał przynajmniéj ni Władysław ni jego dwór. Pierwszy postąpił z nimi z wspaniałością wdzięcznego króla. Zapłaciwszy żołnierzom żołd, uczęstowawszy oficerów, rozdawszy im hojne podarunki w pieniędzach, szatach, złotych i srebrnych naczyniach oraz pięknéj rasy koniach, odprawił ich do domu. Hetman Czapek dostał w dodatku żywego wielbłąda.
Widzimy, że w całéj téj kampanii nie ma wzmianki o Korybucie. Oczywiście, że Jagiełło nie korzystał z jego talentów, i napowrót go do łaski nie przypuścił, ale z jakiéj przyczyny, to jest czy z własnéj niechęci, czy skrępowany wolą senatu? milczą dzieje. Korybut pozostał za granicą malkontentem i wnet dał się wciągnąć w intrygę, któréj nieobliczywszy niebezpiecznych następstw, padł nareszcie ofiarą swój nietrafnéj rachuby.
Dotąd mówiliśmy o wojnie z Krzyżakami. Z Litwą i buntem Swidrygiełły poszło daleko łatwiéj. Polska znalazła tam niespodziewanego sprzymierzeńca. Jeden z żyjących jeszcze braci Jagiełły, Zygmunt Starodubski, oparł się oderwaniu Litwy od Polski, powstał przeciwko Swidrygielle i tyle był szczęśliwy, że zgniotłszy go na głowę, z zamków powypędzał i do ucieczki przymusił. Za takową zasługę Jagiełło oddał mu rządy Litwy. Pod zarządem Zygmunta Litwa używała pokoju, ale tylko do śmierci Jagiełły, która nastąpiła w roku 1434. Ze śmiercią tego króla odżywiły się nadzieje wszystkich nieubłaganych nieprzyjaciół Polski. Rozumieli, że nastąpiła najlepsza pora podbicia królestwa, osieroconego z tak poważnych monarchów, jakimi byli Jagiełło i Witołd, i rządzonego przez jedenastoletniego dziecinę pod opieką niezgodnych między sobą wojewodów. Swidrygiełło podniósł znowu głowę, wszedł w przymierze z cesarzem niemieckim, mistrzami krzyżackim i inflantskim, uorganizował wojsko z najrozmaitszéj zbieraniny, jako to: Rusinów, Tatarów, Szlązaków, Niemców krzyżackich i inflantskich, a nawet i Czechów.[2] Z takowém wojskiem gotował się do wojny przeciwko spółzawodnikowi swemu Zygmuntowi, wielkiemu księciu litewskiemu. Niemając atoli zdolnego wodza, przypomniał sobie czynione mu niedawno propozycye przez Korybuta. Jeżeli Korybut niemiał skrupułu łączyć się z Swidrygiełłem jeszcze za życia Jagiełły, o ileż się czuć musiał wolniejszym po jego śmierci? Nieprzekonałyż go ostatnie wypadki, że nawet przymierze między Czechami a Polską losu jego nie poprawi? Uległ więc pokusom, pojechał z garstką rycerstwa do Litwy i przyjął naczelne dowództwo nad wojskiem Świdrygiełły.
Drugi stryj jego Zygmunt, panujący książę litewski, niezasypiał także swéj sprawy. Czując się tym razem zasłaby do walczenia samopas z armią Swidrygiełły, wezwał Polskę o posiłki, otrzymał ośmiotysięczny korpus pod dowództwem starosty Jakóba Kobylańskiego, i połączywszy go z własnym, poszedł szukać nieprzyjaciela. Obiedwie armie spotkały się niedaleko Wiłkomierza. Przedzielone rzeczką Świętą i dotykającemi do niéj bagnami, rozłożyły się naprzeciwko siebie obozem. Ponieważ deszcz ulewny, trwający przez trzy dni, przeszkadzał rozpoczęciu walki, Korybut, wódz doświadczony, użył tego czasu na rozpoznanie sił litewsko-polskich. Wymiarkowawszy jednak, że Krzyżacy, stanowiący jądro jego armii, aczkolwiek pyszni z swych świecących tarcz i hełmów, niewytrzymają znanéj mu furyi na pół nagich lub czarną okrytych zbroją Litwinów i Polaków, dał znak do odwrotu celem połączenia się z nadciągającym sukursem kawalerów inflantskich. Na ten widok Kobylański zaintonował pieśń Boga Rodzica i po odśpiewaniu jednéj tylko strofy puścił całe swe rycerstwo w pław za uchodzącym nieprzyjacielem. Nic się nie oparło wściekłości goniących. Wyciąwszy w pień tylną straż Korybuta, wpadli na główny korpus i w przeciągu godziny tłukąc i siękąc na wszystkie strony, zmietli go z pola bitwy. Ztamtąd kopnęli się ku nadchodzącym Inflantczykom i wpędziwszy ich w jezioro, wyłowili co do jednego. Cała armia Swidrygiełły albo poległa w boju, albo dostała się w niewolę, albo poszła w rozsypkę; bo jeszcze przez 16 dni chwytano niedobitków po lasach. Sprzęt obozowy, bogate łupy, chorągwie, wszystko wpadło w ręce zwycięzców. Chorągwie przeniesiono natychmiast do Wilna i zamieszczono w katedrze św. Stanisława.
Pamiętna ta bitwa miała miejsce dnia 1 września 1435 i położyła koniec kampanii. Swidrygiełło umknął manowcami w 50 koni; mistrz inflantski Bartor de Leo poległ na placu, lecz nieszczęśliwy Korybut dostał się w niewolę.
Nad rzeczywistemi pobudkami ostatniego kroku Korybuta wisi jeszcze gruba zasłona. Długosz przytacza szczegóły, dające wiele do myślenia. Powiada naprzykład, że Korybut, lubo powołany na wodza Krzyżaków, nie chciał jechać do Litwy przez ich kraj, bojąc się zdrady; pojechał przez Polskę i przerznął się od nikogo niezaczepiony. Powiada daléj, że stanąwszy w obozie, wszelkich przedewszystkiém dokładał usiłowań do pogodzenia stron; że acz Hussyta proponował Kobylańskiemu oddać cały spór pod sąd polubowny Ojca świętego, cesarza Zygmunta, lub któregokolwiek z książąt katolickich. Powiada naostatek, że gdy go po bitwie pytali niektórzy Polacy, dlaczego się niesalwował ucieczką? odpowiedział temi słowy: „Waszych obyczajów świadomy, w waszym kraju wychowany, waszém niejako wykarmiony mlekiem, przełożyłem honor nad życie.“ Dodawszy do tego okoliczność, że po otrzymaniu od Kobylańskiego odmownéj na swe propozycye odpowiedzi, chciał uniknąć przelewu krwi i dał znak do odwrotu, czy niegodziłoby się przypuścić, że zjechał do Swidrygiełły nie jako nieprzyjaciel Polski, ale jako rozjemca?
Równie gruba tajemnica pokrywa i jego śmierć. Korybut postradał życie w niewoli sposobem gwałtownym. Traktowano go nie jako jeńca, ale jako zbrodniarza. O przyczynie wszakże i okolicznościach jego śmierci rozmaite są wersye. Długosz, któryby był powinien o wszystkiém jak najlepiéj wiedzieć, będąc już wówczas domownikiem biskupa Zbigniewa Oleśnickiego, a zatém przy źródle raportów nadchodzących z pola bitwy, nie oświadcza się stanowczo za żadną. Mówi, że podług jednych został utopiony w rzece, pokutując za wstyd i infamią wyrządzoną krajowi oddaleniem się do kacerzy czeskich krom zakazu; podług drugich umarł z ran, do których lekarze potajemnie przylewali trucizny. Jeżli prawdziwa pierwsza wersya, to powód kary: oddalenie się krom zakazu jest cokolwiek wątpliwy. Wszakże Korybut już po popełnieniu tego grzechu był w Polsce, przebywał na dworze stryja, ścierał się nawet ostro ze Zbigniewem Oleśnickim i nikt mu o jego przeszłość nie czynił wyrzutów? Jeżli prawdziwa druga, to na cóż ta tajemnica w przylewaniu do ran trucizny? czemuż go nie skarano na śmierć publicznie i otwarcie? Długosz ważny tu przytacza szczegół, że Korybuta nie sprzątnął ze świata stryj Zygmunt, wielki książę litewski, sam z siebie, ale na naleganie niektórych panów polskich (nonnullis primoribus Poloniae ad monitur comissione abaronibus regni Poloniae accepta.) Zważywszy więc, że w Polsce nieśmiano jeszcze karać śmiercią za hussytyzm, że żyło jeszcze wielu możnych panów tego wyznania; że to wyznanie otrzymało już pobłażanie kościoła, czy nie właściwsza przypuścić, że Korybut padł ofiarą ukrytéj ręki, która, korzystając z jego niedoli, dogodziła nareszcie swemu fanatyzmowi lub zemście?
Tak skończył swój zawód mąż, który, pośrednicząc wielkiéj idei jednoczenia plemion słowiańskich i stając się niejako jéj męczennikiem, zasługuje na głośniejsze w dziejach naszych imię. Pisarze krytyczni czescy, kładąc na bok wszelkie względy religijne, uwielbiają w nim szlachetność charakteru, roztropność umysłu, łagodność obok energii, umiarkowanie obok surowości, znakomitą zdolność do rządu i niepospolity talent wojenny. Jego kilkoletniéj administracyi winne są Czechy, że w epoce najżarliwszéj walki religijnych stronnictw nie uległy zewnętrznéj przemocy, nie upadły pod wewnętrzną anarchią, nie przerwały biegu swój kultury. On u nich utrzymał panowanie prawa. Sam Eneasz Sylwiusz, najzaciętszy prześladowca Hussytów, przyznaje: „że w krótkim czasie nadał krajowi formy przyzwoitsze; że, łaskawy dla wszystkich wiodących życie spokojne, nieubłaganym był na wichrzycieli i zbrodniarzy.“
Żywot Korybuta wiązał się ściśle z myślą panslawistyczną, podniesioną przez Czechy i Polskę. Myśl ta nie zginęła z jego śmiercią. Jéj nić zrywała się i zawiązywała na powrót jeszcze przez więcéj jak ćwierć wieku. Opowiemy więc ostateczne jéj koleje.






  1. W r. 1412 król Władysław odjął był biskupstwo krakowskie Piotrowi Wiszowi, jako człowiekowi chorobliwego umysłu i niezdolnemu do rządzenia tak ważną dyecezyą. Dał mu za to biskupstwo poznańskie, a biskupa poznańskiego Wojciecha Jastrzębca przeniósł na jego miejsce. O ten czyn, uważany za pogwałcenie przywilejów Kościoła, sarkało mocno na króla duchowieństwo, ale napróżno, bo Władysław uzbroił się w upoważnienie papiezkie.
  2. Ma się rozumieć Czechów najemników. Wojny bowiem hussyckie tyle namnożyły w Czechach żołnierzy, że wielu kapitanów, czynną służbą niezajętych, puściło się w zawody kondottierów, najmując się każdemu, kto ich potrzebował, czy w złéj czy w dobréj sprawie. Ztąd to w owych czasach Czesi walczyli częstokroć w przeciwnych obozach. Wielu z nich nawet służyło Krzyżakom wtedy, kiedy ich rodacy pod dowództwem Czapka, przyszli w pomoc Polakom i kiedy zawarto między Czechami a Polską zaczepno-odporne przymierze. Odnieśli téż za ów czyn przeciwny interesowi własnéj ojczyzny surową karę. Bielski pisze, że hetman Czapek, pojmawszy ich w niewolę „rozmaite im męki zadawał, a naostatek, kazawszy nakłaść stos drew, spalił ich mówiąc: wy będący jednego języka y rodzaju z przodków swych z Polski, dzierżycie z Niemcy, nieprzyjacioły swemi przeciw im.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Boromeusz Hoffman.