Przejdź do zawartości

O kogucie i lisie (Korotyńska, 1939)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł O kogucie i lisie
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 28
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY
EWA REŃSKA
O KOGUCIE I LISIE
BAŚŃ FANTASTYCZNA
Z ilustracjami
WARSZAWA
NOWE WYDAWNICTWO
ZAKŁADY GRAFICZNE „FENIKS“, WARSZAWA






Był raz śliczny, złotopióry kogut. Mieszkał w małej chatce na skraju lasu. Odziedziczył ją po swej pani, starej babulce, która mieszkała tu przez długie lata. Hodowała ona kury i sprzedawała jajka na targu. Kogucik służył jej wiernie, pilnował swego stadka i budził co rano głośnym pianiem. Ale pewnej jesieni babulka zasłabła. Czując, że śmierć się już zbliża, sprzedała wszystkie kurki, żeby mieć pieniądze na pogrzeb. Potem powiedziała do kogucika:
— Służyłeś mi wiernie, mój Koko, zapisuję ci więc tę chatkę. Spiżarnię zostawiam dobrze zaopatrzoną, nie boję się więc, że zginiesz w zimie z głodu. Na wiosnę zaś poszukaj sobie żony.
Umarła babula, kogucik został sam. Przesiedział całą zimę w chatce żywiąc się ziarnem i kaszą. Gdy stopniały śniegi, a wiosenne słoneczko ogrzało ziemię, otrząsnął kogucik swe złote piórka, wskoczył na płot, zapiał donośnie i ruszył do wsi szukać sobie żony. Chodził po drodze, zaglądał przez opłotki. Po podwórkach kręciły się stada kur. Były tam czubatki i czarnopiórki, kurki dropiaste i czerwone. Ale żadna nie podobała się kogucikowi. Tak obszedł już całą wieś, a nie znalazł sobie żony. Przed chatą kowala stała duża kaczka. Zobaczyła kogucika i zakwakała:
— A dokądże tak wędrujesz, koguciku?
— Szukam sobie żony — odparł kogut.
— Kwa, kwa, bardzo mi się podobasz, chętnie zostanę twoją żoną — zawołała kaczka.
Ale kogucik spojrzał na nią krzywym okiem.
— Nie, nie takiej żony szukam — powiedział i poszedł dalej.
Przed chatą sołtysa spacerowała tłusta gęś. Zobaczyła kogucika i spytała:
— A dokąd to wędrujesz, koguciku?
— Szukam sobie żony — odrzekł kogut.
— Bardzo mi się podobasz, chętnie zostanę twoją żoną — zagęgała gąska.
Ale kogucik spojrzał na nią niechętnie.
— Nie, nie takiej żony szukam — powiedział i ruszył dalej.
Gdy doszedł już do ostatniej chaty, usłyszał na podwórzu jakiś pisk; zajrzał przez dziurę w płocie i zobaczył koguta, bijącego skrzydłami białą kurkę.
— Wynoś się stąd, jeśli nie chcesz iść do garnka — krzyczało kogucisko. — Jesteś już taka duża, a nie zniosłaś jeszcze ani jednego jajka. Gospodyni mówiła, że nic z ciebie nie będzie.
Biedna kurka żałośnie piszcząc wybiegła na drogę. Stanęła pod płotem i zalewała się łzami. Kogucik zbliżył się do niej.
— Nie płacz, kureczko! Jeśli chcesz, wezmę cię z sobą.
— Ach, jestem taka nieszczęśliwa! — żaliła się kurka. — Moje siostry wyhodowały już kurczęta, a ja nie zniosłam jeszcze ani jednego jajka.
— Nic się nie martw — pocieszał ją kogucik — ożenię się z tobą i będziesz gotowała mi jedzenie.

Tak Koko znalazł sobie żonę. Powrócili razem do małej chatki pod lasem. Kurka zaraz zabrała się do robienia porządków, a Koko siadł na płocie i czytał gazetę. Bardzo był zadowolony. Białopiórka była pracowita i gospodarna, toteż w chatce panował wzorowy porządek, a kogucikowi na niczym nie zbywało. Przed zachodem słońca chodził z młodą żoneczką na spacer, a o świcie budził ją głośnym pianiem. Kurka też była szczęśliwa, tylko wciąż wzdychała do kurczątka.

— Ach, jakże chciałabym mieć takie śliczne, żółciutkie kurczątko — żaliła się często.
Koko jednak wcale nie pragnął piskląt, wiedział, że kurka będzie o nie dbać więcej niż o niego. Pracy też mu przybędzie, a od śmierci babulki odzwyczaił się od roboty. Ale żal mu było żoneczki, że tak się martwi, więc wzdychał razem z nią:
— Szkoda, że nie mamy kurcząt...
Pewnego dnia usłyszeli jakiś szelest pod drzwiami. Z początku bali się otworzyć. A była to już zima, śnieg zawiał wszystkie drogi i mróz oszronił okna. Kogucik siedział przy piecu, a kurka na ławie. Szelest się powtórzył, a po chwili usłyszeli cienki głosik:
— Wpuście mnie, wpuście mnie, bo na śmierć zamarznę. Dajcie mi się choć przez chwilę ogrzać w chatce przy piecu.
Kurka zeskoczyła z ławy i uchyliła drzwi. Do izdebki wbiegła mała, szara myszka.
— Och, och, odmroziłam sobie łapki — piszczała. — Głodna jestem, dajcie mi jeść, dajcie mi się ogrzać. Nie wypędzajcie mnie na mróz.
— Uspokój się, myszko — powiedziała kurka — masz tu trochę kaszy na spodeczku, przysuń się do pieca, to ci będzie cieplej.
Kiedy myszka pożywiła się i zasnęła, kurka powiedziała do kogucika:
— Nie mamy własnych dzieci, więc zatrzymajmy tę biedną myszkę.
Koko zgodził się chętnie. Odchowana myszka mniej przecież sprawi kłopotu niż stado wrzaskliwych kurcząt, którymi trzeba się opiekować.
Myszka ucieszyła się bardzo, gdy jej kurka powiedziała, że ją chcą zatrzymać na stałe.
Obiecała pomagać przy gospodarstwie, sprzątać izbę i palić w piecu.
Teraz już niczego nie brakowało do szczęścia w małej chatce. Nawet kogucik przywiązał się do myszki i zaczął ją pieścić. Sprytne stworzenie poczuło od razu, że jest ważną osobą w tym domu. Toteż coraz częściej grymasiła i zaniedbywała się w pracy. Gdy jej Białopiórka poleciła zamieść izbę, przeciągała się leniwie i mówiła:
— Tak mnie ogonek boli, zamieć sama, Białopiórko.
Kurka więc sprzątała i gotowała sama, a kogut i myszka próżnowali przez cały dzień.
— Uratował mnie od śmierci, więc powinnam mu służyć — mówiła sobie kurka, ale przykro jej było, że kogucik jest taki leniwy i że nie dba o nią.
Na myszkę kurka patrzyła z prawdziwą troską.
— Strasznie jest leniwa, nic jej się robić nie chce. Już przecież odżywiła się i sił nabrała.
Starała się też zmusić Szarusię do pracy, ale kogucik zawsze stawał w obronie wychowanki.
— Patrz, jaka jest mała, jakie ma delikatne łapki. Ty jesteś o wiele silniejsza.
Kurka więc sama gotowała, szyła, sprzątała, nawet wieczorem nie miała czasu. Kogucik zaczął sam chodzić na spacery.
Po drugiej stronie rzeki, już w głębi lasu, stała leśniczówka. Zamieszkiwał w niej stary lis z czworgiem dzieci. Żonę stracił już dawno i musiał sam wychowywać swe potomstwo. Bardzo był z tego niezadowolony. Był to wielki próżniak i ladaco. Całymi dniami siedział przed chatą i ćmił fajeczkę. W chacie było brudno, dzieci chodziły obdarte i głodne. Nigdy ojciec nie czesał ich rudych futerek, nigdy też nie przynosił im nic dobrego do jedzenia. Rzucał lisiętom ogryzione przez siebie kości, lub gdy był w dobrym humorze, łapał dla nich wróbla czy mysz.
— Tato, jeść — narzekały lisięta. — Tato, my głodne.
— Cicho mi bądźcie, bo zawołam myśliwego! — krzyczało lisisko. — Dostaliście wczoraj kości po tej tłustej gąsce, jeszcze wam mało?
Ale dzieci wciąż lamentowały i narzekały. Rad nierad, musiał pomyśleć lis o ich wyżywieniu. Od dawna zauważył już mieszkańców małej chatki pod lasem. Leżąc z fajeczką nad rzeką, przyglądał się ciekawie, co się dzieje po drugiej stronie.
— Gdy są wszyscy w mieszkaniu, nie dam im rady — pomyślał — ale wieczorami kogucik idzie na spacer, a kurka już jest zmęczona. Złapię ją do worka i przyniosę dzieciom — postanowił.
Tymczasem tego dnia w kurzej chatce od rana źle się działo. Kogucik wstał lewą nogą i był w okropnym humorze. Narzekał, że kurka nie dba o niego, że przesoliła kaszę, przypaliła mleko, że łóżko jest źle zasłane, a izba niedbale sprzątnięta.
Kurka patrzyła z przerażeniem na swego męża. Jeszcze nigdy tak jej nie dokuczał jak dziś. Krzątała się po izdebce połykając gorzkie łzy. W dodatku myszka też zaczęła grymasić. Źle ją tu żywią, nie dostaje słoninki, tylko kaszę, jak tak będzie dalej, to pójdzie sobie w świat poszukać innej gospody. Kogucik rozgniewał się i na nią.
— Nie piszcz mi tu bez powodu. Lepiej pomóż Białopiórce, to znów zacznie smacznie gotować. Głowa mnie rozbolała od tego pisku.
To mówiąc wgramolił się za piec i zasnął, choć słońce stało wysoko na niebie. Kurka była ogromnie zmartwiona. Tak było dobrze i wesoło w ich małej chatce, myślała, że zawsze tak będzie. Kogucik był leniwy, to prawda, ale czasem przecież przyniósł choć wody ze studzienki. Westchnęła ciężko i wziąwszy wiaderko sama poszła do studni. Zostawiła drzwi uchylone, bo miała przecież zaraz wrócić.
Tymczasem do chatki podkradł się chytry lisek. Zobaczył, że kurka wyszła, i wsunął się przez otwarte drzwi. Kogucik zasnął już na dobre i chrapał przez sen. Lis schwycił go i wsadził do worka. Przerażona myszka uciekła pod łóżko.
Kogut na próżno usiłował się bronić.

— Pójdziesz ze mną, Koko — zaśmiał się lis — moje dzieci już tam marzą o tobie od rana. A ty, myszko, kłaniaj się Białopiórce. Powiedz, że powinna być mi wdzięczna, że ją uwolnię od tego nicponia.
W tej chwili biedny kogucik zrozumiał, że był rzeczywiście nicponiem.

— Ach, moja Białopiórko, nie byłem dobrym mężem dla ciebie — jęknął — a teraz już wszystko stracone.
Tymczasem myszka wybiegła spod łóżka, gdy tylko lis wyszedł. Pobiegła do studzienki i opowiedziała kurce, co się stało.
— Ach, nieszczęście, Białopiórko, nieszczęście! — jęczała. — Gdybym to ja poszła po wodę, obroniłabyś kogucika.
— Lamenty nic nie pomogą — powiedziała kurka — ale mam ja sposób na uratowanie kogucika. Tylko musisz mi pomóc, Szarusiu.
Pobiegła do piwnicy i razem z myszką przyniosły dwie flaszki dobrego wina.
Kurka przekradła się krótszą drogą i porzuciła wino na ścieżynce, którą miał za chwilę przechodzić lis. Ukryła się w krzakach i czekała. Rzeczywiście po chwili ukazało się lisisko z workiem na plecach. Szło wolno, bo kogut był dość ciężki.
— Ho, ho, ktoś zgubił flaszkę wina.
Lis zrzucił swój ciężar na ziemię i zabrał się do picia. Wino było mocne, więc zawróciło mu w głowie. Podśpiewując sobie podniósł lis worek i ruszył dalej. Ale o kilka kroków dalej znów zobaczył flaszkę.
— Ho, ho, przyda się i druga butelczyna! — zawołał.
Tym razem upił się na dobre. Zapomniał o kogucie i zataczając się zszedł w krzaki. Tu siły opuściły go zupełnie i zasnął twardym snem. Na to tylko czekała kurka. Zawołała myszkę i kazała jej przynieść nożyczki i przybory do szycia. Nożyczkami rozcięła worek i wypuściła na wpół uduszonego kogucika.
— Ach, żoneczko — jęczał Koko — ja się już poprawię. Wybacz mi!
Ale kurka kazała mu być cicho.
— Jeszcze lis się zbudzi i obydwoje nas porwie. Chodź, przyniesiemy ten duży kamień, co leży na brzegu strumienia.
Kogucik poszedł posłusznie i obwiązawszy kamień sznurem, jął ciągnąć głaz w stronę śpiącego lisa. Kurka i myszka pomagały mu dzielnie.
— Teraz włożymy głaz do worka i zaszyjemy — powiedziała kurka.
Tak też zrobili. Potem prędko wrócili do swej chatki i zamknęli drzwi.
Lis spał do wieczora, a gdy się zbudził, szumiało mu jeszcze w głowie. Z daleka jednak usłyszał narzekanie swych głodnych dzieci i przypomniał sobie o kogucie w worku.
— Przestańcie wyć — szczeknął w stronę swej chaty — zaraz wam przyniosę koguta.
Zarzucił sobie worek na plecy i uginając się pod jego ciężarem ruszył do domu.
— Strasznie ciężkie to kogucisko — postękiwał — pożywimy się nieźle wszyscy.
Żeby dostać się do chaty, musiał przejść przez rzekę. Kręciło mu się jeszcze w głowie, więc przechodząc przez wodę potknął się i upadł. Ciężki kamień pociągnął go w głębinę. Lis szarpał się i miotał, ale sznur, którym związany był worek, oplątał mu się dokoła łapy. Bystry prąd zniósł go na głębinę, a ciężar pociągnął na dno. Lis wytrzeźwiał w chłodnej wodzie, ale było już za późno. Utonął razem z workiem, a prąd zniósł go aż do wsi. Tam łowiący ryby chłopcy wyciągnęli go siecią. Z krzykiem i wrzawą zanieśli go do wsi.
— Patrzcie, patrzcie! — wołali — lis nosił kamienie młyńskie i utonął!
Sołtys kazał ściągnąć z lisa skórę i zrobił z niej śliczny kołnierz swej żonie. Kamień zaś kazał rozbić i wybrukować nim błotnistą drogę.
Małe lisięta do rana czekały głodne na powrót ojca. Wreszcie najodważniejsze zakradło się do wsi, w nadziei, że upoluje jakąś zabłąkaną kurkę. Ale kury trzymały się obejścia, a koguty głośnym pianiem wypłoszyły śmiałka. Usłyszał jednak lisek wrzawę i zobaczył, jak chłopcy nieśli martwe ciało starego lisa. Pełne trwogi wróciło lisiątko do chatki i opowiedziało rodzeństwu o stracie, jaka je spotkała.
— Teraz musimy sami starać się o jedzenie — powiedział najstarszy lisek — trzeba przenieść się w głąb lasu, tam łatwiej o pożywienie.
Z nastaniem nocy wyruszyły liski na poszukiwanie nowego mieszkania. Długo błąkały się po lesie łowiąc żaby i małe myszki, aż wreszcie znalazły opuszczoną jamę borsuczą. Tu zamieszkały.
W chatce babuli po cudownym uratowaniu kogucika zapanowała wielka radość. Kogucik całował swą żonę dziękując jej za pomoc.
— Taki byłem niedobry dla ciebie, dokuczałem ci i nic nie chciałem robić — mówił — a ty z narażeniem własnego życia uratowałaś mnie od śmierci.
— Ach, nie ma o czym mówić — gdaknęła kurka — taka jestem rada, że znów jesteśmy razem.
— Ja też bardzo cię przepraszam, że byłam niegrzeczna — pisnęła myszka — ale to kogucik tak mnie rozpieścił.
— Brzydko zwalać winę na innych — strofowała ją kurka. — A teraz trzeba się zabrać do kolacji.
Ugotowała cały garnek kaszy jaglanej, a kogucik i myszka pobiegli do lasu po jagody. Kurka nakryła stół białym obrusem babci i przyniosła jeszcze jedną flaszkę wina z piwnicy.
— Wypijemy tylko po jednym kieliszku, żeby się nie upić, tak jak lis.
Na wspomnienie rozbójnika kogucik aż się wzdrygnął i znów czule spojrzał na swą żonę.
— Ciekaw jestem, jaką minę miały lisy, gdy znalazły w worku kamień, zamiast mnie — powiedział.
— Podkradnę się do ich chatki wieczorem i zobaczę — zawołała myszka.
Nie było jej dość długo, aż kurka zaczęła się niepokoić. Ale myszka wróciła.
— Stary jeszcze nie wrócił, a lisięta siedzą głodne i płaczą. Widocznie nie może dodźwigać tego kamienia.
Rano znów pobiegła na zwiady i wróciła ucieszona bardzo:
— Nie ma lisów, nie ma! — wołała. — Stary utonął w rzece, a małe wyprowadzają się dalej do lasu. Sama słyszałam, jak rozmawiały o tym.
— Oj! — krzyknęła kurka i przysiadła.
— Co się stało? — zapytał zaniepokojony kogucik.
Okazało się, że kurka z wielkiej radości zniosła jajko! Swoje pierwsze jajko w życiu! Teraz już nie było granic radości. Po tym pierwszym jajku kurka zaczęła nieść i nieść, aż w okrągłym koszyku wysłanym słomą bieliło się dwanaście ślicznych, równiutkich jajeczek. Wtedy kurka powiedziała:
— Teraz wy musicie gotować i sprzątać, a ja będę tylko jeść.
I usiadła na jajkach strosząc swe białe piórka. Kogucik i myszka przez całe trzy tygodnie dbali o nią i dogadzali jej, jak mogli. Kogucik zastępował ją na gnieździe, gdy zeszła na chwilę pożywić się i rozprostować nogi. Myszka nasłuchiwała, czy nie słychać już kurcząt. Wreszcie pewnego dnia w jednym jajku coś odezwało się cichutko: pi...
A potem z każdym dniem to „pi“ było głośniejsze i wyraźniejsze. Wreszcie pewnego ranka wykluł się pierwszy kogucik. Nastroszył czupurnie mokre jeszcze piórka i zapiał cieniutkim głosikiem: kikiriki...
Do wieczora wykluła się reszta. Kurka rozstawiała szeroko skrzydła, by okryć ten drobiazg, a kogucik zaglądał co chwila pod jej piórka, by policzyć dzieci. Gdy kurczęta zaczęły wychodzić na spacer, kogut nie odstępował ich ani na chwilę, czuwając, by jakiś drapieżnik nie porwał którego. Myszka stała się prawdziwą pomocnicą. Doskonale potrafiła zabawić kurczęta, biegając i dokazując z nimi. Białopiórka i Koko z czułością przyglądali się całej gromadce. I tak żyli szczęśliwie długie lata w chatce babulki.

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.