Przejdź do zawartości

Niebo i Ziemia/Scena II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Niebo i Ziemia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Heaven and Earth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SCENA II.
Wchodzą IRAD I JAFET.
Irad.

Nie płacz, bądź mężem! — po co między góry
Milczeniem swojém mnożysz ciszę nocy,
Lub tak ku gwiazdom wlepiasz wzrok ponury? —
Gwiazdy ci żadnéj nie dadzą pomocy.

Jafet.

Tak! lecz mnie cieszą. — Któż wié czy i ona
Nie patrzy na nie teraz? — Mnie się zdaje,
Że każda piękna istota stworzona,
Patrząc na piękność, piękniejszą się staje,
Na wieczną piękność rzeczy nieśmiertelnych. —
O! moja Anah!

Irad.

Wszak nie kocha ciebie.

Jafet.

Ach!

Irad.

Znam ja gorycz uczuć niepodzielnych.
Mnie téż jéj siostra odpycha od siebie.

Jafet.

Wiém i boleję nad tobą.

Irad.

Nie boléj!
Jeśli mię ona poświęca swéj dumie,
Moja téż duma jéj wzgardę znieść umie. —
Z czasem i na nią przyjść może taż koléj.

Jafet.

Czy się tém cieszysz?

Irad.

Ni cieszę, ni smucę.
Kochałem szczerze — kochałbym był szczerzéj,
Gdybym mógł mniemać, że wzajem ocucę
Miłość w jéj sercu; — lecz widząc że mierzy
Wyżéj — zostawiam ją jéj przeznaczeniu,
W które snać wierząc łudzi siebie sama.

Jafet.

W co wierząc?

Irad.

Wnoszę, czytam w jéj spójrzeniu
Że kocha.

Jafet.

Anah?

Irad.

Nie! Aholibamah.

Jafet.

Kogo?

Irad.

Ja nie wiém; znasz, czy ją kto zbada! —

Jafet.

Anah to chyba kocha Boga w Niebie;
O to spokojny jestem.

Irad.

Cóż ci nada,
Kogo bądź kocha? dosyć że nie ciebie.

Jafet.

Prawda, lecz ja ją kocham.

Irad.

Jam téż kochał.

Jafet.

Jestżeś szczęśliwszym, żeś przestał, jak mniemasz?

Irad.

Czyliż nim byłbym, gdybym jak ty szlochał?

Jafet.

Żałuję ciebie.

Irad.

Mnie? — Czemu?

Jafet.

Że nié masz
W sobie już tego, co mnie w rozpacz wprawia.

Irad.

Dziwnyś! — W tych słowach znać szał jéj przemawia. —
Wierz mi, Jafecie! za żadne nagrody
Czuć, co ty czujesz, nie chciałbym na chwilę;
Nie! choćbyś wszystkie ojca mego trzody
Zważył, i za nie dał mi syklów tyle[1],
Owego kruszczu potomków Kaima,
O którym plemię ich tak wiele trzyma,
Że nas chce przezeń wciągnąć w handel z niemi: —
Jakby za podły piasek, wyrzut ziemi,
Za żółty proszek, co z wierzchu migoce.
Warto dać w zamian chleb, wełnę, owoce,
Lub inne rzeczy, któremi nas praca
Rąk naszych, albo natura zbogaca! —
Lecz pójdź, Jafecie! dość patrzeć na chmury,
I przeraźliwie wzdychać, jak wilk, który
Patrząc na księżyc całą noc wyć gotów. —
Ja idę spocząć.

Jafet.

Szczęśliwy, kto może! —
Bądź zdrów!

Irad.

Nie wracasz ze mną do namiotów?

Jafet.

Nie! — pójdę jeszcze do jaskini w górze,
Przez którą, mówią, że duchy z pod ziemi
Wychodzić zwykły na świat.

Irad.

Cóż ci do niéj?

Jafet.

Miejsce to zgodne z myślami mojemi:
Żal dziki w dzikiéj zmniejsza się ustroni.

Irad.

Ale czyż nie wiész, jakie o téj dobie
Widma, jak mówią, wstępu do niéj strzegą? —
Ja pójdę z tobą.

Jafet.

Zostań, dzięki tobie!
Nie mam złych myśli, nie boję się złego.

Irad.

Ale złe duchy tém więcéj ci mogą
Szkodzić, żeś nie jest z niemi. — Weź mię z sobą,
Lub zostań ze mną! — nie gardź mą przestrogą!

Jafet.

Nie! sam iść muszę.

Irad.

A więc pokój z tobą!

(odchodzi).
Jafet (sam).

Pokój! — szukałem go gdzie znaleźć mogłem,
W miłości — sercem, co jéj warte było.
Cóż ztąd? — daremnie siły duszy zmogłem,
Serce osłabło, w myślach się zaćmiło:
Dni nieprzebyte, nieuśpione noce,
Oto są całe mych starań owoce! —
Pokój! gdzież pokój? — w martwości zniszczenia?
Czy w ciszy lasu, co od dnia stworzenia
Stopą nietknięty, innego odgłosu
Nie zna prócz burzy, gdy go ta druzgota?
Bo w nich jest wierny obraz mego losu,
Gdy mię żal tłoczy albo rozpacz miota. —
Świat zabrnął w zbrodnie; — głuchy na głos Boga,
Nie wié o gniewie Jego, ni o zmianach
Strasznych a blizkich; — daremna przestroga
Gróźb i złowieszczych wróżb! — O! moja Anah!
Gdy przyjdzie straszna godzina, że morze
Jak lew ryczący wyprze się z łożyska,
I wpadnie na świat: — jakbyś ty w téj porze
Ujść mogła zguby! i po nad zwaliska
Świata, objęciem mojém osłoniona,
Po świat niszczących bujać oceanach!
Świat mój byłby w twém sercu, a obrona
Twoja, w miłości mojéj! — Moja Anah!
Gdybyś ty chciała być moją! — Daremnie!
Serc snać i losów nikt zmienić nie może.
I moje wiecznie krwawić musi we mnie,
Teraz i wtedy, gdy już ty… — O! Boże!

Nad nią przynajmniéj zmiękcz srogość wyroków!
Bo ona czysta pomiędzy grzesznemi,
Czysta jak gwiazda, co choć w mgle obłoków,
Nie gaśnie jednak, ni spada ku ziemi! —
O! gdybyś była moją! lub przynamnie,
Gdybym cię wolną od twych ojców winy,
Jedną przynajmniéj zbawić mógł! — nie dla mnie —
Nie! — byleś żyła: — gdy ocean będzie
Mogiłą ziemi, i tych, co dziś żywi
Pchną ją do zguby: — a jego jedyny
Pan i mieszkaniec, niewstrzymany w pędzie,
Nie spotykając ni skał ni mielizny,
Sam Lewijatan z przestrachem się zdziwi
Nieskończonością swych państw i ojczyzny!

(odchodzi).




  1. Waga dawna hebrajska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.