Na prowincyi (Orzeszkowa)/Część I/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Na prowincyi
Podtytuł Powieść
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cała część piérwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.
Rozmyślania Alexandra.

Alexander wrócił z Niemenki upojony, szczęśliwy. Rodzice, pomimo wielkiego zmęczenia, czekali jego powrotu niecierpliwie i z ciekawością.
— I cóż? — spytał pan Jerzy, gdy Alexander ze zdwojoną, jakby gorączkową czułością, całował go w rękę.
— Jestem przyjęty, papo! — odpowiedział młodzieniec z radością i pewną dumą w głosie.
Oboje Snopińscy radośnie klasnęli w ręce.
— A cóż na to ciotka? — spytał pan Jerzy.
— Z początku była bardzo zakłopotana, gdym ją pokornie a usilnie zaczął prosić o rękę synowicy, wspomniała o Topolskim, o jakiéjś tam dla niego wdzięczności i nawet łzy miała w oczach. Ale Wincunia całowała jéj ręce i mówiła: moja ciociu, inaczéj być nie może, jam panu Alexandrowi już przyrzekła! Wtedy uklękliśmy oboje przed nią i pobłogosławiła.
— To chwała Bogu! — zawołał pan Jerzy — gracko spisałeś się chłopcze i choć mi żal trochę Topolskiego, toć jednak pewny jestem, że nic mu się bardzo złego nie stanie. Zanadto jest on rozsądny, aby miał desperować po dziewczynie, a zresztą, jeśli ona jego nie kocha, to i nie wielką miałby z niéj pociechę, bo małżeństwo bez miłości i torby plew nie warte. Podobała mi się szczerze ta twoja Wincunia; ładne to, dobre widać i potulne dziecko, a przy tém posażek panna ma wcale niezły i musi cię bardzo kochać, kiedy dla ciebie takiemu porządnemu człowiekowi, jak Topolski, odmówiła. No, niech Pan Bóg błogosławi, niech Pan Bóg sekunduje.
Alexander klęczał przed rodzicami i ściskał ich kolana. Pani Snopińska pocałunkami i pieszczotliwemi słowy okrywała jedynaka, a pan Jerzy kręcił siwego wąsa, milczał parę minut, potém podniósł syna i rzekł, patrząc nań z powagą i przywiązaniem:
— Słuchaj, Olesiu! Matka cię całuje w téj ważnéj chwili twego życia i płacze: nie dziwota to, bo u kobiet całe serce pokazuje się zawsze w łzach i pocałunkach. Ja zaś, mężczyzna i stary, zgrubiały w pracy, nie zdatny jestem do niewieścich pieszczot i kwileń, niemniéj jednak kocham cię także. Bóg widzi, że kochałem cię może zanadto, gdyś był dzieckiem, a przez to i pobłądziłem w wychowaniu twojém. Ale co się stało nie odstanie i daremnie-by teraz było rozwodzić przed tobą żale nad przeszłością. Niechże miłość moja dziś przynajmniéj okaże się tobie w słowach ojcowskiéj przestrogi i nauki... — Otarł nieznacznie łzę, która cisnęła się mu do oka i mówił daléj:
— Żenisz się i dobrze robisz; chciałem tego, bo sam ożeniłem się bardzo młodo z kobietą, którą szczerze miłowałem i do dziś dnia jeszcze miłuję, mimo lat podeszłych. Wiem, co to jest familia, jakie poczciwe uczucia wkłada ona do serca i jak wypędza z głowy niestatek i głupie nałogi. Ty, mój chłopcze, masz dobre serce, spryt niepomierny, pojęcie, jakiém nie każdego Pan Bóg obdarzył, ręce zdatne do wszystkiego, do czego się szczerze wezmą. To są twoje zalety, których ci nikt odmówić nie może. Ale zarazem jesteś wietrzny, bałamut, nie lubisz pracy, a lubisz hulanki, masz pańskie fumy i zachcianki, które biednego szlachcica do torby i kija żebraczego prowadzą. Otóż, dopóki byłeś przy nas, wolny, sam jeden, było to złe, ale mniejsze; teraz, gdy się ożenisz, będzie to złe kapitalne, jeśli, uchowaj Boże, nie przełamiesz go w sobie. Bo uważasz, moje dziecko, ojciec familii to nie puste słowo, owszem, przedstawia ono pełno obowiązków, wyrzeczeń się, prac, które człowiek ponosić musi wtedy, gdy już nietylko sam o własnych siłach żyje na świecie, ale, gdy i inni o jego siłach żyją. Jeżeli pojmiesz i spełnisz te obowiązki, będziesz miał wielkie uciechy, ani słowa. Ale uciechy te nie będą takiemi, jak te, które dotąd lubiłeś. Nie znajdziesz ich i nie powinieneś ich szukać ani na sali u Szlomy, ani w domu téj wietrznicy, pani Karliczowéj, ani w umizganiu się do panien i wiejskich dziewcząt. Uciechy te, jeżeli na nie zasłużysz, znajdziesz przy boku dobréj i ładnéj żony, którą sam sobie wybrałeś bez żadnego przymusu, na widok dzieci, któremi cię pewnie Pan Bóg obdarzy, w gospodarstwie, z którego ty i familia twoja chleb będziecie jedli, a nadewszystko w spokojności i zadowoleniu własnego sumienia, które mówić ci będzie, że żyjesz, jak uczciwemu człowiekowi żyć przystoi. Takie tylko uciechy ja miałem w życiu mojém, mój chłopcze. W bilard, ani w karty nie grałem, zbytecznego użycia trunków i hulanek wszelkich strzegłem się jak ognia, odkąd pobrałem się z Anulką, do żadnéj innéj kobiety konkurów nie stroiłem. To téż przebyłem życie uczciwie, nie bez trudności, nie bez kłopotów, nie bez potu czoła, o tém wszystkiém jeden Bóg tylko wiedział; ale także i nie bez dni szczęśliwych i wesołych, a bez grzechu krzywdy ludzkiéj i zgryzoty sumienia. Tak i ty zrób, Olesiu: porzuć pańskie fumy i gusta, które dla niebogatego szlachcica wcale są niepotrzebne, porzuć hulanki z młodzieżą pustą, bałamuctwa, a zajmij się szczerze pracą, gospodarstwem, kochaj żonę całém sercem, siedź więcéj w domu, niż za domem, i staraj się, aby na twoje sumienie nie upadła żadna łza kobiety, która przez miłość dla ciebie wyrzekła się człowieka ze wszech miar zacnego, i tak mało cię znając, powierzyła ci przyszłość. Oto, moje dziecko, ojcowska przestroga, którą ci daję u wstępu twego do nowego życia. Powiedziałem ją nie po salonowemu, nie uczenie, po prostu, ale serdecznie. Przyjm ją od ojca razem z błogosławieństwem, które niech zawsze, w złéj i dobréj doli, ci towarzyszy...
Łzy zatamowały głos starego dzierżawcy; Alexander, rozrzewniony, znowu rzucił się do nóg jego.
— A teraz — rzekł po chwili pan Jerzy — muszę ci téż powiedziéć, Olesiu, jaki fundusz możesz spodziewać się otrzymać ode mnie. Ludzie okrzyczeli mię za bogacza i ty może podzielasz ich zdanie. Otóż mylicie się wszyscy. Bogactwo dzierżawcy zwykle jest tak małe, jak życie jego trudne i praca ciężka.
Trzymam w dzierżawie majątek spory, opłaciłem hrabinie za niego za dwa lata z góry, mam porządne inwentarze, to wszyscy widząc, krzyczą: kapitalista! Tymczasem, moje dziecko, całego majątku posiadam 10,000 rubli i to z mozolną zebranych pracą. Mógłbym wprawdzie zebrać więcéj, ale z krzywdą ludzką i złą sławą u ludzi; nie chciałem tego i posiadam tylko tyle, ile sumiennie zarobiłem. Otóż, gdy ożenisz się, odkupię dla ciebie od pani Niemeńskiéj połowę Niemenki, która do niéj należy, dodam ci jeszcze tysiąc rubli gotówką na nowe gospodarstwo i to już będzie większa połowa całego mego funduszu. Resztę zostawię u siebie, aby nam z Anulką starczyło do końca życia; może coś jeszcze dorobię w obrotach, a co zostanie po naszéj śmierci, rozumié się, ty weźmiesz także, boś nasz jedynak. Tymczasem, licząc z posagiem żony, będziesz miał wcale niezły majątek. Niemenka to ładny folwark, choć nie wielki, i tak wybornie zagospodarowany, że, stosownie do rozległości, dochód daje bajeczny prawie. Gdy więc będziesz miał statek, będziesz miał i dostatek i o to jestem spokojny.
Umilkł pan Jerzy, a na twarzy Alexandra malował się zawód i zdziwienie. Wyraźném było, że cyfry, które wyszły z ust ojca, strąciły go z obłoków; sądził dotąd, że rodzice posiadają przynajmniéj trzy razy większy kapitał. Tak był jednak przejęty różnemi wrażeniami dnia tego, że na razie nie zatrzymał się długo na przykrych myślach, które w nim powstały, i w milczeniu ucałował rękę ojca.
— O dalszych szczegółach twojéj żeniaczki pomówimy potém — rzekł pan Jerzy — a teraz idźmy spać, bo okrutnie zmęczony jestem wczorajszemi hecami i, czekając na ciebie z Anulką, drzemaliśmy już po trochu.
W kilka minut po téj rozmowie, Alexander był już sam jeden w swoim pokoju.
Jak bywa ze spienionemi potokami wody, spadającéj z pod młyńskiego koła, tak było z jego myślami. Jak w téj wodzie lecącéj z pędem i hukiem są perły czystych kropel, piany mętne, kamyki błyszczące, bryzgi błota, przeglądające się w falach, lilie wodne i szare płazy, podnoszące się z dna ruchomego, tak w myślach młodzieńca pieniło się, burzyło, kwieciło, błyskało, szumiało, a z ruchomego dna serca, bryzgał muł brunatny i powstawały mętne poczwarki, utworzone ze złych naleciałości życia.
Z takiego zamętu przypłynął do ust jego wyraz: żenię się!
Wyrzekł to głośno i stanął przelękniony.
Dziwna rzecz! — tak długo o tém myślał, tak się o to gorączkowo starał, a teraz zdjęła go obawa.
W téj chwili odległe jakieś wspomnienie przyniosło mu do ucha echo komicznéj, chórem śpiewanéj przez jego towarzyszy zabaw piosenki: „Wilczysko się ożeniło, uszy opuściło!”
Jął rozmyślać nad treścią téj piosenki.
Dla czego ożeniwszy się wilczysko opuszcza uszy, no, a człowiek naturalnie nos na kwintę spuszcza, bo organizm jego uszu nie skłonny jest do téj manipulacyi?
Dla tego zapewne — myślał Alexander — że póki jest nie żonatym, robi sobie, co chce, bawi się, jak chce, kocha się i bałamuci, z kim chce, a gdy ożeni się, klamka zapada i zamiast: „tak chcę”, musi mówić sobie: „tak powinienem”, zamiast własnéj i nieprzymuszonéj woli ma obowiązki.
Obowiązki? ależ to niewola, przymus, wyrzeczenie się wielu przyjemnych rzeczy!
Obowiązki? gwałtu!
Porwał się z krzesła, schwycił się obu rękoma za głowę i począł biegać po pokoju.
Ale gdy tak biegał, pomyślał sobie znowu:
Ba! ale nie żeniąc się, jakże miéć Wincunię? a ona taka śliczna, cudna! jakie oczy, jakie włosy, jaka dobra, a jak mnie kocha! A i ja ją kocham, dalibóg kocham szalenie!... Ech! czemu to ona nie jest lepiéj jaką wiejską dziewczyną, moglibyśmy się kochać, a jabym został sobie dla tego liber baron, jak mówi pani Karliczowa! ale z nią... gdzie tam!... trzeba żenić się i basta! a przytém wziąłby ją ten Topolski, co nawet tańczyć nie umié! Cha, cha, cha! nie umié tańczyć w dziewiętnastym wieku! szkoda by jéj było, uratuję ją od niego! A jak to będzie dobrze, gdy się ożenię! Będziemy sobie mieszkali w Niemence, postawię tam piękny nowy dom, bo naturalnie w takim małym żyć nie sposób, no i do gospodarstwa się wezmę.
Powiadają, że Topolski cudo jakieś zrobił z téj Niemenki, jeżeli on potrafił zrobić jedno cudo, to ja zrobię dwa i będę sobie bogaty...
Bogaty? oj
Stanął i zaczął kręcić wąsik.
Ojciec daje tylko kilka tysięcy! Nie spodziewałem się tego, myślałem, że ma daleko większy kapitał. Gdybym był wiedział, że posiada tak niewielki fundusz, byłbym pomyślał o bogatém ożenieniu się, a mógłbym, mógłbym bogato ożenić się! Już i Józia Siankowska trzy razy większy ma posag od Wincuni, tylko, że strasznie czerwona i ma wielkie ręce! A pani Karliczowa? i ta poszła-by za mnie choć z dziesięć lat starsza ode mnie. Wprawdzie to już za bogata dla mnie pani, ale czego to na świecie nie bywa! Przytém ma ona do mnie taką słabość, że gdybym tylko... Ależ trzydzieści lat, fi! nie, jednak dobrze to, że się ożenię z Wincunią, siedemnaście latek, serduszko takie świeżutkie, jak i twarzyczka! taka śliczna buziulka! ach, serce ty moje! aniołku!
Uśmiechnął się i machinalnie wyciągnął ramiona, jak gdyby widział przed sobą Wincunię. I piękne wtedy blaski przechodziły po jego ruchoméj twarzy, w oczach zajaśniała poezya młodzieńcza, zamgliła się rzewność...
Kocham ją, mówił do siebie, i będę zawsze kochał za jéj miłość dla mnie. O, bo i ona mię kocha, o, kocha! Jak jéj dziś pięknie było z tą białą różą w warkoczu! Boże mój! jakże się obawiałem zobaczyć ją bez tego kwiatka! o jak mię żegnała, jakie rączki miała gorące, i jak jéj oczki błysnęły, gdy mówiła mi: do jutra! o droga moja! śliczna!
Upadł na krzesło i zatonął w marzeniach: wszystko, co w duszy jego było piérwotnie piękném i dobrém i co zbrukane zostało naleciałościami życia, jakie prowadził, wypływało mu na twarz oczyszczone i opromieniało czoło nimbusem młodzieńczych uczuć.
Nagle zerwał się i zawołał prawie głośno: — Ależ moja złota swoboda! stracę ją! aj, aj, aj! — I zaczął znowu biegać po pokoju.
Piękna rzecz, myślał, siedziéć ciągle w domu, jak ojciec mówił, wyrzec się wszystkiego, co wesołe, co robi przyjemność! Gdybym przynajmniéj był starszy! Ale w tym miesiącu zacząłem dopiéro dwudziesty drugi rok! Tak młodo stracić moję miłą, złotą swobodę! straszne rzeczy! oto wlazłem! Jak będę żonaty, żadna panna już i patrzéć na mnie nie będzie! Czemuż nie jestem przynajmniéj o jakie ośm lat starszy, nie tak bym tego żałował? Żeby to można było dodać sobie wieku! jakby to było dobrze! Ożenił-bym się z Wincunią i nie żałował-bym już swobody. Ech, ta nieznośna młodość!
Znowu odległe echo przyniosło mu do ucha piosenkę o ożenionym wilku i opuszczonych uszach.
Zmarkotniał bardzo.
Et — rzekł po długiém myśleniu — daremnie tylko gryzę się! nie taki dyabeł straszny, jak go malują i żonaty człowiek nie taki niewolnik, jak to niektórzy powiadają. Alboż mało znam żonatych ludzi, którzy prowadzą życie rychtyg takie, jak gdyby kawalerami byli! Przeciwnie, teraz dopiéro wyjdę na zupełną swobodę, bo będę miał swój dom, swój majątek, swoje stanowisko w towarzystwie. Do tego czasu musiałem o wszystko pytać się i prosić ojca, a choć naprawdę rzadko mi odmawiał, ale za to gderał, gderał, ile wlazło. Prawda, że robił to z dobrego serca, wiem o tém, poczciwy ojciec! Ale zawszeż to była zależność, a jak ożenię się, będę już zupełnym panem mego domu, majątku i postępowania. Wincunia to aniołek! ona nie będzie taka, jak niektóre żony bywają, co to dokuczają mężowi kaprysami i gderaniem. Gdzie tam! to sama dobroć i łagodność! Et wszystko dobrze będzie! Wincunia będzie moją, Topolski weźmie harbuza, będę miał własny dom i majątek, a dla tego swobody mojéj nie stracę! No, już téż trochę jéj stracę... ma się rozumiéć... ale nie zupełnie...
Zaczął nucić piosenkę, w któréj powtarzało się często imię Wincuni i spać się położył.
Ostatni obraz, który ujrzał przed zamknięciem oczu, było dziewczę w różowéj sukni, śród zmroku stojące w progu drzwi i, z rękoma złożonemi w jego dłoniach, mówiące po cichu:
— Kocham i będę twoją!
Wpatrując się w to urocze widziadło, usnął z rozkosznym na ustach uśmiechem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.