Przejdź do zawartości

Na oślep (Kuprin)/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Na oślep
Pochodzenie Straszna chwila
Wydawca Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Data wyd. 1932
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Страшная минута
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Żadnej dorożki, ani jednego przechodnia nie widać było na opustoszałej ulicy; Ostry, przenikliwy do kości wiatr z szaloną silą ciskał w oazy Zenie cale garście mroźnych, kłujących igieł. Przemiękłe kalosze i buciki zaledwie trzymały się na nogach, szła jednak bezwiednie tą samą drogą, którą jechała do mieszkania Ałarina. Głowa ją bardzo bolała, krew w skroniach tętniła, ręce i nogi wydawały się martwe, a myśli plątały się chaotycznie. Nie wiedziała, jak doszła do domu, jak zadzwoniła do bramy.
Na spotkanie jej wybiegł sam Kaszpierow. Od wyjścia Zeny chodził bezustanku po pokojach, silnie zaniepokojony. Niepokój wzmagał się w miarę, jak przedłużała się jej nieobecność. Dowiedział się telefonicznie o wielkiej przegranej inżyniera i teraz wyobrażał sobie różne sytuacje, niepokoił się o zdrowie Zeny, o brak doświadczenia, dręczył się zazdrością, wyobrażając scenę powitania z Ałarinem. Nie mógł wytrzymać dłużej i chciał już wyjść na poszukiwanie Zeny, gdy nagle usłyszał cichy dzwonek. Nie narzucił nawet na siebie palta, tylko zbiegł ze schodów i wpadł do bramy. Zaledwie drzwi otworzył, Zena blada, drżąca, zziębnięta, upadła mu na pierś z jękiem.
Podniósł ją jak piórko, sam, bez pomocy nadbiegającej służby, wniósł po schodach. W tej chwili, tak strasznej dla niego, czując na swej szyi dotknięcie zimnej twarzyczki, pojął Kaszpierow, że to dziewczę jest mu droższe nad życie własne, nad życie ukochanej córki.
Zena leżała nieprzytomna, drzemiąc ciągle, dręczona gorączkowemi widziadłami. Widziała bezustannie gdzieś w oddali jakiś długi drut. Wlecze się zwolna z monotonnem brzęczeniem. Wraz z tem brzęczeniem coś przykrego obwija, opasuje jej ciało, myśli, wszystkie zmysły. Stan dziwnej trwogi, obumierania trwa bardzo długo. Naraz zdaleka ukazuje się szybko wirujący punkt. Co ma ten punkt wyobrażać — Zena nie może odgadnąć, ale serce jej ściska się złowrogiem przeczuciem. Punkt, wirując coraz szybciej, zbliża się, powiększa, aż przeistacza się w szalony wicher, w fantastyczny ocean, który wzdyma się aż do niebios i zalewa świat cały groźnemi falami. Wtedy następuje chwila krótka na mgnienie oka zupełnego spokoju... Naraz cała ta wzburzona masa obrywa się i leci z szybkością ciśniętego kamienia wprost na piersi Zeny.
Dziewczyna rzuca się w przedśmiertnej trwodze, oblewa zimnym potem. Nagle — i to jest okropne — cała masa rozprasza się. Zostaje znów wlokący się drut, straszny, niesamowity jakiś drut...
Męczące te wizje powtarzały się dziesiątki razy, poczem widziadła przybierały charakter bardziej realny. Zdawało jej się, że na stoliku przy łóżku stoi talerz z mrożonemi żórawinami. Widziała soczyste jagody zupełnie wyraźnie, czuła w ustach smak kwaskowaty, zaspakajający pragnienie.
Podczas tych wszystkich marzeń widziała zawsze, bez przerwy tę samą dobrą, dziwnie znajomą twarz, trwożnie i troskliwie nachylającą się nad jej wezgłowiem. Natężała nieraz pamięć, żeby przypomnieć sobie, czyja to może być twarz? Myślała długo, ale gorączkowe majaczenia znowu opanowywały jej wyobraźnię.
Ta pełna troski twarz była Kaszpierowa. Ułożywszy przy pomocy pokojowej Zenę w łóżku, nie odstąpił jej ani na chwilę, szalejąc z bólu, że nie może jej przynieść ulgi.
Po dwóch godzinach przyszedł doktór. Niski, gruby, z bardzo sympatyczną twarzą, spokojnemu ruchami. Całą swą postacią mógłby odrazo uspokoić chorego. Starannie zbadał Zenę i pokiwał głową.
Kaszpierow odprowadził go na stronę i spytał jakimś drewnianym, głuchym głosem:
— Czy będzie żyła, doktorze?
Doktór ciekawie spojrzał mu w oczy. Doświadczonem uchem pochwycił ton, który go upewnił, że odpowiedź jego będzie wyrokiem życia lub śmierci Kaszpierowa.
— Powiedz pan prawdę — nalegał Kaszpierow tym samym głosem. — Uprzedzam pana, że ja jej nie przeżyję, rozumie pan?
— Nigdy nie trzeba rozpaczać — starał się uspokoić go doktór. — Nawet w najgorszym wypadku nie trzeba tracić nadziei.
— Nie o to pytam! — zawołał gniewnie Kaszpie-row. błysnąwszy oczyma. — Pytam się, do djabła, czy będzie żyła!
Doktora obraził ten ton, ale zląkł się trochę.
— Mogę postawić tylko djagnozę i zastosować pewne środki — odrzekł chłodno z chmurną twarzą — nie stawiam jednak żadnej prognozy... zwłaszcza w takiej chorobie jak zapalenie mózgu. Żegnam pana.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: anonimowy.