Moskal/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

∗             ∗

Noc stawała się coraz chmurniejsza, wiatr szumiał gwałtowny, ciemności i burza w powietrzu zdawały się naumyślnie zesłane, aby dopomogły ucieczce... Z wieczora niewiadoma ręka podawała żołnierzom wartującym u drzwi więzienia żółtą wódkę pachnącą szafranem, coraz mocniejszą i smaczniejszą. Żaden sołdat tego rodzaju pokusie oprzeć się nie potrafi, choćby upojenie życiem miał przypłacić. — Cóż dziwnego? w tej doli niewolnika steranego, pijaństwo stanowi jedyną chwilę swobody! Żołnierz pije nie trunek, ale uczucie wolności jakie mu on daje: przybity i zahukany czerpie w wódce choć krótkotrwałe złudzenie lepszego losu, po niej nie tak go boli niewola. Tak samo jak się rozpijają rozpaczający i sołdat się upija, aby zapomnieć upokorzenia i więzów.
Hulano w kordygardzie okrutnie tej nocy, a nad rankiem gdy chłód począł dojmować, wszyscy niemal pozdrzemywali się gdzie i jak kto stał — sen całą straż pochwycił kamienny.
Przytomniejszy nieco od innych sierżant Mołokosiej, pierwszy wstał z pryczy i jakby tknięty jakimś przeczuciem, poszedł domostwo obejść do koła.
Na dworze nieco szarzeć zaczynało, deszczyk gęsty jakby mgłą siwą zakrywał nawet nie bardzo odległe przedmioty. Ziewając i przeciągając się, szedł znużony więcej tą wódką niż czuwaniem żołnierz, gdy nagle stanął jak wryty i krzyknął.
Spostrzegł pod nogami leżące wybite okno więzienia. Poskoczył natychmiast zajrzeć wewnątrz izby, nie było w niej nikogo, więzień i żona jego uciekli... na słomie leżały tylko przepiłowane kajdany.
Piorunem pobiegł Mołokosiej do oficera, będącego na straży.
— Nieszczęście! nieszczęście wielkie — zawołał zdyszany — ojcze! stało się wielkie nieszczęście... Więzień Naumów umknął..! My wszyscy przepadli, my zginieni. Wy sołdatem, ja w kopalnie, albo w aresztanckie roty na życie! Ojcze! nieszczęście!
Oficer zerwał się z tapczana, na którym spał ubrany, pochwycił się za głowę, zgrzytając zębami, porwał się zrazu bić sierżanta, pochwycił rewolwer, aby sobie w łeb wypalić, zakręcił się jak szalony i wybiegł wprost do jenerała, który niedawno się spać położył, bo do późna grał z audytorem i dwoma drugimi w gerylasza[1].
Na dworze szarzało, a na wiosnę dzień robi się wcześnie nie było jeszcze trzeciej godziny; prewoschoditielstwo spało snem jeśli nie sprawiedliwych, to o sprawiedliwość nie dbających. Zastukano silnie do drzwi, zerwał się żołnierz, przeznaczony do posług. Oficer pchnął go natychmiast, aby szedł obudzić jenerała z oznajmieniem o wielkim nieszczęściu...
Skrzypnęły drzwi, podniosła się z łoża twarz nabrzmiała od obficie oblanej winem wieczerzy.
— Kto taki? — za czem?
Oficer stanął, ledwie mogąc słowo przemówić u łoża i rękę przyłożywszy do kasku raportował, nie mogąc się połapać, bełkocąc i myląc co chwila.
— Wasze prewoschoditielstwo nieszczęście, więzień Naumów, zapewne z pomocą mieszkańców, nie wiadomo jak, czort ich wie, umknął. Wasze prewoschoditielstwo.
Jenerał zerwał się gniewny, zajadły w jednej koszuli wyskakując z łóżka, łajał od ostatnich słów i pokazywał pięści.
— Ty psi synu! ty łajdaku! ty zdrajco! ja ciebie poślę w katorgę na całe życie, ja cię każę pędzać przez rózgi, aż ducha wyzioniesz pod nimi!
Na to wszystko przybyły nauczony, że pokora niebiosa przebija, odpowiadał tylko nieustannym powtarzaniem.
— Winienem (winowat, wasze prewoschoditielstwo!) W mgnieniu oka posłano budzić adiutantów, oficerów sztabowych, audytora, ludzi dobrej rady. Tymczasem najsrożej polecono, aby nikt słowa nie śmiał pisnąć o ucieczce.
W kwadrans zbiegli się powołani, kto jak mógł odział się na prędce, na rozkazy jenerała, który przy wdziawszy szlafrok, chodził zafrasowany, przerażający wściekłością, bijąc to pięścią o stoły, to nogami o krzesła.
Co chwila wybuchał przekleństwami.
— A! gdybyć to inny jeszcze jaki winowajca — wołał, gdyby nie oficer naszego pułku! Ale ot co! posądzą cały korpus oficerów o stosunki z nim, o spisek, plama zdrady padnie na nas wszystkich.
Z kolei każdy prawie udawał się na miejsce dla zbadania jakim sposobem uciec mogli, audytor nie pojmował, żeby człowiek tak zbity, kajdany ciężkie pokruszył i oknem się wydobył o własnej sile. Słaba kobieta nie wiele mu pomóc mogła... widocznie zewnątrz ktoś musiał ucieczkę ułatwiać.
Nie myślano nawet o ściganiu zbiegów, którzy już kilka godzin mieli zyskanych, a jak się domniemywano, i wielu pomocników chętnych w ludności nie tylko na miejscu, ale w całej okolicy pełnej poświęcenia i patriotyzmu.
Jenerał chwytał się za głowę, łajał, odgrażał.
— A tu szubienica na placu! wstyd, pośmiewisko szydzić jeszcze będą z nas... i w Warszawie zrobi to najgorsze wrażenie.
— Ot! nieszczęście! powtarzali wszyscy chórem, nie wyjmując Kniphusena, który nadszedł nieco później i — dziwna rzecz, zdawało się, jakby wymknął się gdzieś z dworku zamieszkałego przez samego jenerała.
— Ale czyż na to niema rady? — łamiąc ręce — odezwało się prewoschoditielstwo.
W tem podszedł ku niemu blady audytor i począł coś długo wykładając, szeptać mu na ucho. Stopniami w miarę, jak mówił, oblicze, jeneralskie uspokajało się, wyjaśniało coraz bardziej, ścisnął go za rękę i siadł zadumany, ale trzeźwiejszy.
Dzień spóźniony gęstą mgłą dżdżystą robił się jakoś powoli, w milczeniu oficerowie powołani przez jenerała, zasłaniając się rękami, ziewali, aż po kwadransie dziwnego milczenia i niby wyczekiwania, szybkim krokiem nadbiegł z rozjaśnioną twarzą oficer, który zmienił się na straży dworku pierwszego — z raportem nowym do jenerała.
Z niezmiernym podziwieniem wszystkich doniósł on, że chociaż okno w istocie było wybite i kobieta przez nie uciekła, jednakże winowajca osłabiony i dla kajdan, którymi był skuty, ruszyć się nie mogąc, znaleziony został na słomie omdlały... Sierżant i oficer nie dopatrzyli się dobrze i fałszywie odraportowali.
Kniphusen, który razem z innymi słuchał tego opowiadania, oczy wytrzeszczył i widocznie osłupiał, uszom swym nie chcąc wierzyć...
Na twarzy jenerała i reszty towarzystwa odmalowała się radość i zwycięstwo.
— A więc — zawołało prewoschoditielstwo — natychmiast prowadzić go na plac i wieszać...
Baron jeden z najpierwszych ruszył się z pokoju; w głowie mu się przewracało. Domyśleć się łatwo, że on był głównym pomocnikiem Naumowa, on środki do ucieczki wynalazł, wiedział więc najlepiej, że więzień i żona jego już w bezpiecznym znajdowali się miejscu ukryci.
Jakież było zdziwienie jego, gdy o znalezieniu winowajcy i o przyśpieszonej egzekucji usłyszał! Nadto był uczciwym, żeby mu na myśl nawet przyszło, iż dla ocalenia honoru pułku, pierwszego lepszego podstawić miano i obwiesić!
Tak się wszakże stało, doradcą tego środka był zręczny audytor, wykonanie bardzo przeszło łatwo, wybrano jednego z siedzących pod strażą powstańców i korzystając z szarego poranku, wyrok na nim spełniono. A że na twarz wisielca zarzucają zwykle kaptur i lud trzymają w dali od szubienicy, nikt nie mógł poznać nieszczęśliwego — mała liczba żołnierzy, wiedząca o tajemnicy, musiała milczeć, obawiając się odpowiedzialności.
Można sobie wyobrazić zdumienie Kniphusena, gdy zbliżywszy się spostrzegł w miejscu Naumowa zupełnie nieznanego jakiegoś człowieka, przerażonego, krzyczącego szamoczącego się, którego głos rozpaczliwy, bębny i muzyka grająca na urągowisko.
— Jeszcze Polska nie zginęła! — głuszyły.
Prowadzono go tak szybko, a wyrok wykonano tak pośpiesznie, że nim baron oprzytomniał ze zdumienia, nieszczęśliwy już nie żył...
Zagrano skocznego krakowiaka....
Zgroza i oburzenie malowały się na twarzy Kniphusena, ale i on milczeć musiał, tylko dziwny uśmiech szyderski przeleciał po jego ustach.
— Niech żyje sprawiedliwość nasza! zawołał w duchu. Pan jenerał i audytor są to wielcy ludzie i znakomici dyplomaci.
Wszystko ocalone, honor pułku, życie Naumowa, oficer, który był na straży od sołdatów, sołdaci od rózeg i katorgi... Cudownie! A dla przykładu szubienica niepróżna.
Śmiał się gorzko i boleśnie.
Tu znowu przypomnieć musimy czytelnikom, że piszemy prawdę, że wypadek ten wcale nie jest zmyślony, że z kilkuset powieszonych w czasie rewolucji przez moskali, kilkudziesięciu żyje i chodzi, choć imiona ich i wiadomość o wykonaniu wyroków przez powieszenie stały czarno na białym w urzędowych dziennikach. Kto miejsce ich zajął na szubienicach, Bogu tylko wiadomo. Częściej szło o wieszanie i o powieszenie imienia niż człowieka, zadawalano się kimkolwiek aby wieszać.
Baron, który lubił historyczne zagadki, doszedł tym razem, po długim, ostrożnym badaniu, że obwieszonym był biedny zbiegły sołdat, schwytany przed kilku dniami, którego wzrost, postać i włosy wykwalifikowały do przyśpieszenia wyroku, ale ten by go był i tak niechybnie spotkał.
Obawiając się, by Lenia, która pozostała w mieście, nie przeraziła się widokiem obwieszonego i rozgłosem o wykonaniu wyroku nad jej bratem, Kniphusen do dnia ku niej pośpieszył...
Jakież było jego zdziwienie, zgroza i oburzenie, gdy w pokoiku jej zastał na pół pijanego Nikityna... który mimo wziętej zapłaty, nocą wdarł się do domku i zwycięską miną powitał barona... Lenia leżała bez zmysłów okryta sińcami, potłuczona i ledwie żywa.
Zbrodnia ta zdawała się moskalowi wcale miłym żarcikiem, urągająco spojrzał na Kniphusena.
— Ha! ha! podobała się Polaczka, ale ja ją wprzódy zaswatał... Niechaj skarżą kiedy chcą, nic mi się nie stanie... Nam teraz wszystko wolno. Jenerał się rozśmieje i powie: — mołodiec! ot, po wszystkiem! Niechaj znają Moskali!
Baron plunął mu w oczy i odszedł, trzęsąc się z gniewu. W kilka godzin potem dziewczę umarło w konwulsjach, szczęśliwe, że nie przeżyło sromoty, Nikityn upił się z żalu.
Jeszcze raz dodamy, wszystko prawda niestety! było tak, działo się tak w Polsce, a straszniejszych jeszcze nad ten cynizmem i zwierzęcością obrazów pióro tknąć nie śmie.
Tak skończył się ten dramat straszliwy, jeden z niezliczonych odegranych w tym roku męczeństw i boleści... Na grobowiskach zdarto nam żałobę i kazano się śmiać, weselić, upodleniem żebrać łaski, ale nie wydrze ręka niczyja kart tych krwawych z rocznika moskiewskich dziejów: zapiszą na nich i bohaterstwa nasze i błędy i Moskwy okrucieństwa nieludzkie, bezduszne, od których wzdrygnie się świat...
Nie mamyż prawa zawołać razem z Szewczenką:
— Chrystusie, na cóżeś rodził się i wstrzymamy na ustach bluźnierstwo, historia zapisze — Bóg osądzi.
Nic nie przechodzi bezkarnie, ani cnota, ani zbrodnie... z mogił powstaną mściciele!





  1. Gerylasz — rozpowszechniona w zeszłym stuleciu gra w karty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.