Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wajca — wołał, gdyby nie oficer naszego pułku! Ale ot co! posądzą cały korpus oficerów o stosunki z nim, o spisek, plama zdrady padnie na nas wszystkich.
Z kolei każdy prawie udawał się na miejsce dla zbadania jakim sposobem uciec mogli, audytor nie pojmował, żeby człowiek tak zbity, kajdany ciężkie pokruszył i oknem się wydobył o własnej sile. Słaba kobieta nie wiele mu pomóc mogła... widocznie zewnątrz ktoś musiał ucieczkę ułatwiać.
Nie myślano nawet o ściganiu zbiegów, którzy już kilka godzin mieli zyskanych, a jak się domniemywano, i wielu pomocników chętnych w ludności nie tylko na miejscu, ale w całej okolicy pełnej poświęcenia i patriotyzmu.
Jenerał chwytał się za głowę, łajał, odgrażał.
— A tu szubienica na placu! wstyd, pośmiewisko szydzić jeszcze będą z nas... i w Warszawie zrobi to najgorsze wrażenie.
— Ot! nieszczęście! powtarzali wszyscy chórem, nie wyjmując Kniphusena, który nadszedł nieco później i — dziwna rzecz, zdawało się, jakby wymknął się gdzieś z dworku zamieszkałego przez samego jenerała.
— Ale czyż na to niema rady? — łamiąc ręce — odezwało się prewoschoditielstwo.
W tem podszedł ku niemu blady audytor i począł coś długo wykładając, szeptać mu na ucho. Stopniami w miarę, jak mówił, oblicze, jeneralskie uspokajało się, wyjaśniało coraz bardziej, ścisnął go za rękę i siadł zadumany, ale trzeźwiejszy.
Dzień spóźniony gęstą mgłą dżdżystą robił się jakoś powoli, w milczeniu oficerowie