Moja oficjalna żona/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział II
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.

Z trzaskiem zapadła za nami krata, gdyż byliśmy ostatnimi z podróżnych. Miałem wrażenie, że mała rączka, spoczywająca pod ramieniem mojem, drgnęła i całą postać przejął dreszcz. Spojrzawszy na nią zadzierzyście, spostrzegłem, że cudną twarzyczkę, okryła bladość śmiertelna. Zaraz jednak, opanowawszy siłą woli wrażenie, uśmiechnęła się szepcąc:
— Zatrzymaj pan, proszę, klucze. To jest odpowiedniejsze dla małżonków.
Przytem ściągnęła z zakłopotaniem usteczka, mnie zaś zabiło silnie serce.
— Musimy, oczywiście, grać dalej komedję, moja droga! — powiedziałem.
Ale na te poufałe słowa, odskoczyła ode mnie, a żywy rumieniec zastąpił niedawną bladość. Rumieniec ten był zaraźliwy, a słowa „moja droga“ przypomniały mi prawdziwą żonę, pozostawioną w Paryżu.
Pragnąc spłoszyć tego rodzaju porywy i czując jednocześnie nowy atak głodu, wprowadziłem moją nadobną towarzyszkę do sali restauracyjnej, pełnej jedzących spiesznie podróżnych.
Wolne miejsca były jeszcze tylko u stolika rosyjskiego pułkownika. Starszy kelner szepnął słów kilka oficerowi, który właśnie usiadł, on zaś odpowiedział uśmiechem. Zaprowadzono nas do stołu dostojnika, który rad był, zda się, z możności podziwiania mojej olśniewająco pięknej towarzyszki.
Odszczególniony srebrnym łańcuszkiem płatniczy podał wielmożnej pani jadłospis i kartę win, ona zaś dokonała zamówienia ze spokojem nawykłej do dostatku kobiety, szepnąwszy potem czule:
— A co zjesz ty, drogi Arturze?
Skąd znała imię moje? Po chwili rozmysłu doszedłem do przekonania, że musiała je zobaczyć w paszporcie moim.
Zaraz potem przedstawił się pułkownik, władający doskonale językiem naszym, jako Iwan Petrof. Popijałem burgunda i delektowałem się pieczonym bażantem, oraz innemi smakołykami, z całą energją głodu, zaś pupilka moja rozmawiała uśmiechnięta z rosyjskim oficerem, który oznajmił, że jest komendantem wileńskiej dywizji pogranicznej, a także wyraził radość z powodu przybycia do Rosji Ame­rykanów, którzy przekonają się osobiście, że Rosjanie są lepsi, niż ich opinja.
W tej chwili podszedł doń urzędnik, składając ukłon. Pułkownik wstał i przeprosiwszy kilku słowami, wyszedł. Zwróciłem się zaraz do towarzyszki mówiąc:
— Łaskawa pani! Nazwałaś mnie Arturem. Jeśli tedy mamy doprowadzić do końca tę małą komedyjkę, proszę mi prędko wymienić imię swoje, zanim ten Moskal wróci.
— Oczywiście! — odrzekła. — Na pierwsze mam imię Helena.
— A na drugie?
— Marja.
— Helena — Marja! — przecudnie! — powiedziałem. — A nazwisko?
— Powiedz mi pan przedtem swoje! — poprosiła. — Dostrzegłam w paszporcie imię, ale nazwiska nie mogłam zauważyć.
— Lenox, — odparłem — Artur Bainbridge Lenox.
Te słowa zdziwiły ją potrosze, zaraz atoli, uśmiechnięta z zakłopotaniem, powiedziała:
— W takim razie jestem także Lenox, gdyż chwilowo muszę przybrać nazwisko żony pańskiej. Najdrobniejsza pomyłka mogłaby ściągnąć na nas oboje nieobliczalne skutki, bowiem fałszywy paszport...
Urwała nagle, gdyż właśnie wrócił Petrof i rzekł siadając:
— Przykro mi było porzucać jedzenie, a boleśniej jeszcze towarzystwo łaskawej pani! — podkreślił to wymownym błyskiem tatarskich oczu, skierowanych na nowo mianowaną Helenę Marję Lenox, poczem dodał: — Była to niecierpiąca zwłoki sprawa paszportowa. Rad jestem, mogąc oświadczyć, że zdarzyła mi się świetna gratka.
— Zapewne fałszywy paszport? — rzuciła piękna towarzyszka moja. — Mężczyzna, czy kobieta?
— Mężczyzna! — odrzekł krótko.
— Oczywiście! — wykrzyknęła Helena z kokieteryjnym uśmiechem. — Gdyby szło o kobietę, zwłaszcza piękną kobietę, nie zobaczylibyśmy pana tak prędko.
— Najpiękniejsza nawet zbrodniarka w całej Rosji nie zdołałaby mnie zatrzymać na moment bodaj dłużej zdala od łaskawej pani! — rzekł pułkownik, patrząc z podziwem, z kokieterją w każdem słowie i geście.
Mimo że pracowałem gorliwie nożem i widelcem, pochwyciwszy to spojrzenie, doznałem czegoś w rodzaju uczuć małżonka. Chcąc odwrócić rozmowę, rzekłem obojętnie:
— Sądzę, że takie sprawy z fałszywemi paszportami są w Rosji czemś powszedniem zgoła.
— O, nie! — oświadczył Petrof. — Kary za tę zbrodnię są zbyt wielkie.
— Zapewne kary pieniężne, a może także areszt? — rzuciłem podniecony trochę.
— Tak jest, dożywotnie więzienie, albo Sybir... — szepnął oficer — tylko zupełnie zdesperowani zbrodniarze ważą się używać fałszywych paszportów.
Mój nóż i widelec spadły z brzękiem na talerz.
— Spróbuj tego majonezu, drogi Arturze! — wtrąciła rzekoma Mrs. Lenox. — Widzę, żeś się załatwił z bażantem. Majonez jest niezrównany. Pan pułkownik zechce także skosztować, nieprawdaż?
Podała mu wazkę z takim uśmiechem, że oczarowany Moskal nie spostrzegł mego zupełnego upadku sił nerwowych i ochoty do jadła.
— Fałszywe paszporty... kary... Sybir... tylko całkiem zdesperowani zbrodniarze ważą się używać ich...
Huczało mi w uszach.
Powziąłem nagłą decyzję.
Ta olśniewająco piękna kobieta uczyniła mnie zbrodniarzem rosyjskim, skutkiem sfałszowania paszportu. Ale o pięćdziesiąt kroków znajdowała się granica niemiecka, to też postanowiłem, póki czas, przedostać się tam i w ten sposób ujść pazurów rosyjskiego niedźwiedzia.
Wyrzekłszy kilka słów przeproszenia pod adresem Circe, która zwabiwszy mnie w pułapkę, paplała teraz uroczo i niewinnie z rosyjskim oficerem o zaletach sałaty, wstałem od stołu i minąwszy salę znalazłem się u kraty, otwartej w tej chwili na szczęście.
Oddalony o parę zaledwo kroków od Niemiec, za moment byłbym się znalazł poza wszelkiem niebezpieczeństwem, ale nagle zatamowano przejście.
— Stać! Gdzie pozwolenie opuszczenia Rosji?
— Pozwolenia takiego, oczywiście, nie mam. Ale widzieliście panowie przecież, jak pół go­dziny temu przyjechałem pociągiem berlińskim. Chcę tylko prędko skoczyć do wagonu, gdzie zostawiłem pakiet bardzo ważny, bez którego nie mogę dalej podróżować! — oświadczyłem urzędnikowi, jak mogłem najlepiej po francusku.
— Bez specjalnego paszportu nie możesz pan żadną miarą opuszczać granic państwa! — odparł urzędnik grzecznie, chociaż stanowczo.
— Ależ muszę tam przejść! Nie mogę zostawić tego pakietu!
— Niemożliwe!
Istotnie było to niemożliwe, a dwa skrzyżowane bagnety dały odpowiedź wymowniejszą od słów.
— Mógłbym może usłużyć wielmożnemu panu! — rzekł Cerber, poczem szepnął funkcjonarjuszowi po drugiej stronie granicy słów kilka. Za chwilę ujrzałem przed sobą konduktora pociągu berlińskiego, oczywiście, za kratą.
— Jeśli pan zechce opisać mi zgubiony przedmiot, postaram się znaleźć go i odeślę pod adresem petersburskim! — powiedział uprzejmie konduktor.
Musiałem z konieczności kłamać dalej. Opisawszy rzekomy przedmiot, podałem adres, wcisnąłem w dłoń funkcjonarjusza niemieckiego talara, potem zaś wróciłem zwolna do sali. Chcąc nie chcąc, siadłem obok współwinowajczyni, widząc że muszę grać dalej komedję aż do pomyślnego, czy też fatalnego rozwikłania.
W tej chwili miałem straszliwe przeczucie złego końca i było ono niezwykle silne. Minął już pierwszy urok niezwykłości, a poruszone sumienie gryzło mnie nie na żarty.
Cóżby powiedziała moja droga, jedyna żona w Paryżu, gdyby przygoda ta dotarła do niej? Jakiemże oburzeniem rozbłysłyby jej poczciwe, niebieskie oczy na wieść o tem, że innej kobiecie przyzwoliłem bez słowa sprzeciwu przybrać jej nazwisko i zająć miejsce u swego boku. Atoli lekkomyślny uczynek sprawił, że stało się to koniecznem dla własnego bezpieczeństwa. O Boże! Żegnając mnie, powiedziała jeszcze: — Pilnuj dobrze wrażliwego serca swego, dobry, stary Arturze. Nie pozwól się wciągnąć w sidła swej wojskowej rycerskości i strzeż się zwłaszcza chytrych kobiet. Pamiętaj, jak w czasie wycieczki naszej do Nowego Jorku omal nie zostałeś uwięziony na okręcie transatlantyckim pod zarzutem przemytnictwa, dlatego tylko, że powabna francuska modystka dała ci do niesienia pakiet, ty zaś przeprowadziłeś ją pod rękę przez schody pokładowe. Wspomnij, co o tobie pisały wówczas dzienniki.
Niestety, znalazłem się w gorszej znacznie sieci, bowiem w Ameryce dotyka przemytnika niewielka jeno kara, podczas gdy fałszywy paszport ściągał w Rosji straszne następstwa.
Tłumiąc klątwy, zasiadłem zpowrotem do stołu, od samego już progu zauważyłem, że Helena spoglądała trwożnie ku drzwiom i myślała o mnie, mimo ożywionej pogawędki z pułkownikiem. Na mój widok odetchnęła z ulgą.
Przepadł mój apetyt, natomiast strach pobudził pragnienie, tak że odsuwając burgunda, wziąłem się do koniaku.
Tak zwana żona moja zachowała pełny takt, pytając ze zrozumiałą serdecznością:
— Drogi Arturze, cóż to za nieznośne sprawy kolejowe oderwały cię od towarzystwa i jedzenia?
— Pakunek, oraz chęć otrzymania dla ciebie, droga moja, osobnego przedziału! — odrzekłem, siląc się na czułość, nie odczuwaną w tej chwili zgoła wobec kobiety, której powaby wtrąciły mnie w fatalną sytuację, zarówno w stosunku do żony, jak też i policji rosyjskiej.
Rycerski oficer, siedzący obok Heleny, pochylił się z ugrzecznieniem, zwyczajnem u kulturalnych Rosjan, zapewniając, że nie potrzebuję się kłopotać wygodą naszą w pociągu. Oświadczył, że mając odbyć podróż inspekcyjną, będzie miał szczęście towarzyszyć nam jeszcze spory kawał drogi i bierze na siebie dostarczenie nam najlepszego przedziału. Jedno jego słowo zagwarantuje nam wszelkie względy.
Potem jął żartować z wyraźnego strachu żony o mnie od czasu, kiedy wstałem od stołu. Słuchała napoły tylko, a nawet kilka razy zbierała się biec za mną. Przypijając do Heleny, spytał z uśmiechem:
— Państwo zapewne odbywają podróż poślubną?
Zarumieniona i zwrócona z uśmiechem w mą stronę, wykrzyknęła z dziecięcą prostotą, tonem wyrzutu:
— O, panie pułkowniku, jesteśmy już od wieków pobrani!
— Składam gratulację małżonkowi, — odrzekł pułkownik, — u którego mąż nie wyparł jeszcze z miejsca kochanka.
Czarny olbrzym westchnął, zazdroszcząc mi wyraźnie posiadania tak czarującej istoty. Niepewny i zakłopotany wykrzyknął jeszcze:
— Państwo żartujecie sobie ze mnie! Rumieniec taki widuje się tylko na twarzy świeżo zaślubionej. Przypuszczam — dodał ku memu wielkiemu zaniepokojeniu — że jedziecie państwo na sezon do stolicy, gdzie mam nadzieję spotkać państwa w ciągu zimy.
Pupilka moja odpowiedziała tylko spojrzeniem, ja zaś jęknąłem w duszy.
Boże wielki! Gdyby pułkownik został w pociągu! Zimny pot oblał mnie na samą tę myśl, gdyż w takim razie nie mógłbym rozstać się w Wilnie z moją damą.
Dano pierwszy sygnał, a nowy przyjaciel nasz oddalił się z uprzejmym ukłonem. Elegancja i towarzyskie maniery żony mojej uczyniły na nim widocznie wrażenie, ja zaś także postarałem się uczynić, co mogłem przy tem entrée w rosyjskie towarzystwo.
Zwróciwszy się do niej, szepnąłem surowo:
— Sama zwiększasz, piękna pani, trudności naszego położenia! Wpoiłaś temu człowiekowi przekonanie, że jedziemy do Petersburga.
— Nie przeczyłam tylko, — odparła z wyrzutem — wiedząc, że widział bilet pański do stolicy. Czyż mogłam powiedzieć temu pułkownikowi, który mnie uważa za pańską żonę, że jadę do Wilna? Strach mój zresztą podczas nieobecności pańskiej był mu dowodem, że kocham pana jeszcze miłością romantyczną.
— Bała się pani o mnie? — spytałem wzburzony wielce, po części rozradowany, a także z dziwną troską, bowiem jej smutne, pełne wyrzutu oczy, były piękne, jak oczy najady, wyłonionej z fal morskich.
— Tak jest — przerwała mi — gdyż wiedziałam, że spróbujesz wrócić do Niemiec, a nie mogłam pójść, by pana nastroić inaczej, bez obudzenia podejrzenia pułkownika. Gdyby się to panu cudem jakimś udało, znalazłabym się w kłopocie śmiertelnym wprost. Zostawszy w Rosji bez paszportu, zostałabym, jako declassée aresztowana przez pierwszego żandarma i wtrącona do więzienia. Byłeś pan bliskim zostawienia mnie w tym kraju, zabierając paszport, który jedynie gwarantuje bezpieczeństwo nam obojgu. Pan odjechałbyś bezpiecznie do Berlina, mnie zaś zamkniętoby w więzieniu rosyjskiem! — Potem dodała smętnie: — Cóżby, jak pan sądzi, powiedział Dick Gaines, wiedząc, jak postępujesz z żoną jego?
— Dick Gaines? — bąknąłem.
— Tak jest, Dick Gaines, dawny kolega pański z West-Point w roku 65. Mąż opowiadał mi o panu całemi godzinami, o Arturze Bainbridge Lenox! Gdym usłyszała przed chwilą to nazwisko, stanęło mi zaraz w pamięci opowiadanie Dicka, ale chciałam wyjawić, kto jestem, dopiero w Wilnie, łącząc wasze dłonie. Ponieważ jednak widzę, jak pana przeraziła wzmianka pułkownika o fałszywych paszportach, uważam za swój obowiązek uspokoić pana, zapewniając, że nie zdarzy się poważ­niejszy kłopot, gdy przywieziesz pan do Wilna żonę dawnemu przyjacielowi.
Słowa te, będące mi pociechą i ulgą, zawstydziły mnie także. Czyż mogłem się ośmielić żywić wątpliwości odnośnie do tej niewinnej istoty? Dick Gaines był moim dawnym kolegą jeszcze ze szkoły kadeckiej, a chociaż od całych już lat straciłem go z oczu, wiedziałem, że ma udziały którejś z wielkich kopalni nafty w Baku, to też obecność jego w Rosji była zupełnie uza­sadniona.
Piękna dama odczytała pewnie w mych rysach, iż sobie czynię wyrzuty, gdyż rzekła uśmiechnięta, z rozbłysłemi oczyma:
— Za cóż brałeś mnie pan właściwie? Za awanturnicę? Za nihilistkę? Mów pan prędko, za co miałeś żonę Dicka Gaines?
— Najlepiej to objaśnię — wykrzyknąłem, z całą swobodą i zaufaniem — oświadczając, że uważam Dicka za najszczęśliwszego człowieka świata.
Teraz będzie mi, oczywiście, łatwo powiedzieć żonie, iż oswobodziłem z kłopotu małżonkę dawnego przyjaciela Dicka Gaines. Patrzyłem na nią z zadowoleniem, gdy nagle wręczyła mi piękny, mały portfelik, mówiąc:
— Kup mi pan proszę, bilet do Petersburga.
— Wszakże pani wysiada we Wilnie? — bąknąłem.
— Tak jest, zostanę w Wilnie, ale pułkownik musi wiedzieć, że jadę z panem do stolicy, gdyż uważa mnie przecież za pańską żonę. Nie miałam odwagi wciągnąć go do tajemnicy co do Dicka Gaines! — odparła bez wahania towarzyszka moja, uśmiechając się szelmowsko.
Poszedłem tedy i kupiłem nadobnej pupilce mojej bilet za jej własne pieniądze. Wręczony mi portfel mieścił mnóstwo sturublówek. Jednocześnie wysłałem depeszę do żony w Paryżu. Mimo uspokojenia wiadomością o Dicku Gaines, nie śmiałem własnej połowicy swej donieść więcej, jak: — Ejdkuny. Przybyłem szczęśliwie.
Adres brzmiał: Lenox z listami firmy Drexel Harjes & Cie w Paryżu.
Krew uderzyła mi do twarzy na myśl, że nie śmiałem do niej napisać listu, przed wywikłaniem się z dziwnej przygody, która uprawniała rosyjską policję do przypuszczenia, że mam drugą żonę w państwie cara.
Zatelegrafowałem także do Weleckich w Petersburgu: — Przyjadę jutro, siódma wieczór.
Zupełnie uspokojony w duchu, zapaliłem cygaro, potem zaś wróciłem powoli do sali i wyprowadziłem troskliwie i czule domniemaną małżonkę swą do pociągu, przy którym czekał już na nią nadskakujący dostojnik rosyjski. Istotnie, z wielką pieczołowitością wystarał się o najlepszy przedział w szerokim, wygodnym wa­gonie, gdzie została wprowadzona z całą atencją.
Jak przystało świeżemu żonkosiowi, otuliłem piękną damę w ciepłe koce, wykrzykując wesoło:
— Coby na to powiedział Dick Gaines?
Na te słowa wybuchnęła niepohamowanym dziecięcym śmiechem, co mi się spodobało niesłychanie, gdyż starego weterana cieszy, gdy dowcipy jego znajdują uznanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.