Mohikanowie paryscy/Tom XIV/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XIV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Katastrofa.

Nazajutrz o dziesiątej wieczór w nadziei przyrzeczenia danego mu przez Reginę, Petrus ukryty był za jednym z najgrubszych drzew bulwaru Inwalidów, które znajdowało się w pobliżu małych drzwiczek, wiodących do pałacu marszałka de Lamothe-Houdan.
Pięć minut po dziesiątej drzwi otwarły się z cicha i ukazała się stara Nanon. Petrus usunął się do lipowej alei.
— A więc! zawołała stara piastunka.
— W altanie, nieprawdaż?... wszak ona jest w altanie? Spotkasz pan ją nim tam dojdziesz.
W istocie, zaledwie Petrus zapuścił się w głąb alei, ręka Reginy spoczęła na jego ramieniu.
— O! jakże jesteś dobrą, moja piękna Regino, że dotrzymujesz danej obietnicy! Jakże ci dziękuję i jakże kocham! zawołał młody człowiek.
— Ale nie krzycz tak głośno, rzekła młoda kobieta. Położyła mu na ustach swą piękną rączkę, którą Petrus pocałował z zapałem. O! mój Boże! co ci jest dzisiaj? zapytała Regina.
— Szaleję z miłości, Regino; cały płonący nadzieją widywania cię przez miesiąc co drugi dzień u siebie, wieczór zaś tutaj...
— Nie co drugi dzień przecież.
— Jak się da najczęściej, Regino... Czyż miałabyś odwagę igrać z mojem szczęściem, gdy będzie w twem ręku?
— Ależ, mój Boże! odrzekła młoda kobieta, wszak szczęście twoje jest mojem zarówno.
— A zatem pytałaś, co mi jest dzisiaj?
— Tak.
— Otóż obawiam się, rżę! Idąc tu i czekając za drzwiami...
— Nie czekałeś długo...
— Nie, i dziękuję całem sercem Regino!... Ale idąc tu i czekając, dreszcz czułem w sercu. — Biedny przyjacielu. — I mówiłem sobie: Zastanę ją we łzach, zrozpaczoną; powie mi może: Petrusie, to niepodobna! przyjęłam cię dziś wieczór, aby ci powiedzieć: Nie zobaczę cię jutro!
— A więc widzisz, przyjacielu, że zamiast być zrozpaczoną, jestem wesołą i uśmiechniętą: zamiast ci powiedzieć: Nie zobaczę cię jutro, powiem raczej: Jutro punkt o dwunastej będę u ciebie, Petrusie. Tylko tym razem nie sama z Pszczółką; będzie z nami ciotka; ale co tam! ciotka źle widzi bez okularów, a jest w takich pretensjach, że kładzie je tylko wtedy, gdy ją coś koniecznie zmusza; co więcej zasypia co chwila, a gdy śpi, mniej jeszcze widzi, niż gdy jest bez okularów; a zatem nasze spojrzenia, nasze ręce, dotknięcie mej sukni, pochylenie się na twem ramieniu dla zbadania z bliska podobieństwa, wszystko to, Petrusie, nie jestże jeszcze rozkoszą, szczęściem, upojeniem, w porównaniu z boleścią niewidywania się wcale?
— Niewidywania Regino! nie wymawiaj tego słowa! Ta myśl, że może nadejść chwila, w której widywać cię przestanę, jest nieustanną męczarnią mego serca.
Regina wzruszyła lekko pięknemi ramionami.
— Nie widywać mię więcej! rzekła, i jakaż władza na świecie mogłaby mi zabronić tego? Ten człowiek? Wiesz przecie, że od niego nie mam się czego obawiać. Marszałek, marszałek tylko gdyby się dowiedział. Ale któżby powiedział mu o tem? Nikt! i gdyby powiedziano mu nawet, zaprzeczę, skłamię, powiem: to nieprawda. O! byłoby to jednak bardzo ciężko powiedzieć, że cię nie kocham, drogi Petrusie, niewiem, czy odważyłabym się na to.
— Najdroższa Regino! a zatem nic się nie zmieniło w ambasadzie?
— Nie.
— Czy wyjeżdża w końcu tego tygodnia?
— Jest teraz w Tuilleries, dokąd udał się po ostateczną instrukcję.
— Gdyby tylko projekt ten się utrzymał!
— Utrzyma się; podobno jest już postanowione na radzie ministrów. Ach! gdyby to nie było tak nudno mówić o polityce, powtórzyłabym ci rozmowę mojego ojca z panem Rappt, która uspokoiłaby cię zupełnie.
— Och! powiedz, powiedz, droga Regino! z chwilą, gdy polityka może mieć wpływ na widywanie się nasze, staje się ona dla mnie nauką najbardziej zajmującą, jakiej tylko rozum ludzki może się oddawać.
— A zatem, obecnie zajmują się utworzeniem nowego ministerjum.
— Aha! to tłómaczy mi nieobecność mego przyjaciela Salvatora, rzekł z powagą Petrus, on pracuje nad tem.
— Co mówisz?
— Nic, mów dalej, najdroższa Regino.
— To ministerjum składa się z panów de Martignac, de Portalis, de Caux, de Roy; ofiarowano ministerstwo finansów panu de Marande, ale go nie przyjął; dalej: z pana Ferronnays i może z mego ojca... Ale mój ojciec nie chce ministerstwa mieszanego, ministerstwa przejściowego, jak go nazywa.
— O! Regino, Regino, jakaż to piękna rzecz polityka, gdy ty o niej mówisz!... Słucham cię, mów dalej.
— Pan de Chateaubriand, który był w niełasce od czasu listu napisanego do króla na trzy dni przed sławną rewią gwardji narodowej, na której krzyczano: precz z ministrami! pan de Chateaubriand, zamknąwszy się w Rzymie pośród ruin, otrzyma tam nominację na posła; dość, że zrobił się, jak to mówią, zupełny przewrót polityczny.
— A ty, droga Regino, czemże jesteś obraną w tem wsz
ystkiem? — Ja zostałam opiekunką pałacu bulwaru Inwalidów, gdy mój ojciec prawdopodobnie zostanie gubernatorem zamku, a pan Rappt nominowany nadzwyczajnym posłem przy jego cesarskiej mości Mikołaju I.
— Tego właśnie się obawiam, aby to poselstwo nie spełzło na niczem.
— Przeciwnie, jest ono pewne: chcą się oderwać od przymierza z Anglją i zbliżyć się do przymierza z Rosją; marszałek nakłania do tego, ile może; zyskanoby przytem prowincje Nadreńskie i wynagrodzonoby Prusy kosztem Anglji... Czy wszystko to jest jasne?
— Jestem tem wszystkiem odurzony! Jakim sposobem mogło się to pomieścić w tej ślicznej głowie, mój Boże! i jeżeli nie dasz mi pocałować tego czoła, piękna Regino, będę myślał, że przybyły na niem zmarszczki.
Regina przechyliła w tył głowę, aby Petrus mógł się przekonać, że od wczoraj nie zestarzała się o pięćdziesiąt lat. Petrus ucałował nietylko piękne alabastrowe czoło, ale i oczy.
Regina cofnęła się pospiesznie. Poczuła ona na ustach swych oddech Petrusa.
Petrus spojrzał na nią z giestem błagalnym i powróciła sama, aby zawiesić mu się na szyi.
— A zatem, szepnął Petrus, w końcu tygodnia pojedzie i będziesz wolną?
— Tak, mój przyjacielu.
— O! jakże to daleko jeszcze do końca tygodnia! ileż to od obecnej chwili, pomiędzy dniami i nocami, pomiędzy godzinami i minutami jest miejsca na nieszczęście!
I młody człowiek, jak gdyby przygnieciony straszliwem przeczuciem, rzucił się na darniową ławkę, pociągając za sobą Reginę.
Głowa jej spoczęła na ramieniu Petrusa. Poruszyła się, aby ją podnieść. Opadła nanowo. Było im tak dobrze, iż nie spostrzegli się oboje, jak czas zbiegł im szybko.
Naraz dał się słyszeć turkot jadącego powozu.
Regina podniosła głowę. Słychać było głos woźnicy:
— Brama!
Krata się otwarła. Turkot się zbliżył. Powóz wjeżdżał w dziedziniec.
— Przyjechali, rzekła Regina, muszę wyjść naprzeciw ojca. Do jutra, drogi Petrusie.
— O! mój Boże! szepnął Petrus, jakżebym pragnął pozostać tu do jutra!
— Co ci jest?
— Sam nie wiem, przeczuwam jakieś nieszczęście.
— Dziecko jesteś!
Regina po raz drugi nadstawiła mu czoło. Petrus dotknął go ustami a młoda kobieta zniknęła w ciemnych alejach, szepnąwszy jakby na pociechę temu, którego opuszczała, te dwa słowa:
— Do jutra!
— Do jutra! powtórzył ze smutkiem Petrus, jak gdyby te słowa, zamiast być obietnicą miłości, groziły mu nieszczęściem.
W pięć minut później Petrus usłyszał zbliżające się kroki i głos, który go wzywał zcicha.
Była to stara Nanon.
— Małe drzwiczki są otwarte, rzekła.
— Dobrze, dobrze, moja Nanon, odpowiedział Petrus, zadając sobie gwałt, aby oderwać się od tego miejsca. I przesyłając Reginie w pocałunku całe swe serce, duszę, życie, wyszedł, nie będąc spostrzeżony.
Powóz jego czekał o sto kroków. Wróciwszy do domu, zapytał się służącego o kapitana.
Kapitan wrócił około dziesiątej, zapytał o Petrusa, a dowiedziawszy się że wyszedł, czekał na niego przeszło godzinę w pracowni. O wpół do jedenastej, nie mogąc się doczekać, poszedł do swego pokoju.
Petrus, dręczony jakimś niepokojem, zeszedł do kapitana i zastukał we drzwi. Nie odpowiedziano mu. Zaczął szukać klucza, aby otworzyć, ale go nie było. Zastukał raz jeszcze. To samo milczenie.
Kapitan spał zapewne, lub wyszedł.
Petrus powrócił do siebie. Przechadzał się długi czas z pracowni do pokoju.
Kapitan zostawił po sobie ślad w pracowni: lampa paliła się jeszcze. Na stole leżał otwarty jeden tom dzieł Mallenbrancha.
Petrus zdecydował się nakoniec iść do swego pokoju. Było mu duszno: otworzył okno i oddychał chwilę zimnem powietrzem nocy. Chłód nocy uspokoił go trochę.
Położył się nareszcie. Długi czas nie mógł zasnąć, a gdy nakoniec powieki mu się skleiły, miał sen przerywany, gorączkowy niespokojny.
Około piątej zrana, znużony, zasnął głęboko. O siódmej zakołatano do drzwi.
Petrus spostrzegł służącego. Zerwał się z żywością.
— Co się stało, Janie? zapytał.
— Jakaś pani zawoalowana chce mówić z panem, odrzekł służący zmieszany.
— Jakaś pani u mnie?
— Tak panie, chce się widzieć z panem.
— Czy znasz ją? zapytał Petrus.
— O! panie, nie powiedziała swego nazwiska, ale...
— Ale cóż?
— Zdaje mi się...
— Co ci się zdaje? kończ.
— Zdaje rmi się, że to księżna.
— Sądzisz, że to pani Regina.
— Jestem tego nawet pewny.
— Regina! zawołał Petrus, wyskakując z łóżka i ubierając się naprędce, Regina tutaj, o tej porze! Musiała wybuchnąć jakaś katastrofa. O! moje przeczucia, moje przeczucia.
Petrus ubrał się pospiesznie.
— Poproś ją na górę, powiedział, czekam w pracowni.
Służący wyszedł.
— Mój Boże! mój Boże! mówił Petrus prawie szalony, zesłałeś mi przeczucie nieszczęścia, ale co się stać mogło!?
W tejże chwili kobieta zawoalowana ukazała się na progu.
Służący szedł za nią. Nie omylił się on co do osoby. Przez gęstą zasłonę Petrus poznał Reginę. Kazał wyjść służącemu. Jan wyszedł i zamknął drzwi za sobą.
— Regino! zawołał Petrus, podbiegając ku młodej kobiecie, która zdawała się chwiać na nogach. Regino! czy to ty?
Regina, była to ona istotnie, podniosła zasłonę i rzekła:
— To ja, Petrusie.
Petrus cofnął się o dwa kroki, spostrzegłszy tę marmurową maskę, trupio blade oblicze hrabiny Rappt.
— Cóż więc się stało?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.