Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! mój Boże! szepnął Petrus, jakżebym pragnął pozostać tu do jutra!
— Co ci jest?
— Sam nie wiem, przeczuwam jakieś nieszczęście.
— Dziecko jesteś!
Regina po raz drugi nadstawiła mu czoło. Petrus dotknął go ustami a młoda kobieta zniknęła w ciemnych alejach, szepnąwszy jakby na pociechę temu, którego opuszczała, te dwa słowa:
— Do jutra!
— Do jutra! powtórzył ze smutkiem Petrus, jak gdyby te słowa, zamiast być obietnicą miłości, groziły mu nieszczęściem.
W pięć minut później Petrus usłyszał zbliżające się kroki i głos, który go wzywał zcicha.
Była to stara Nanon.
— Małe drzwiczki są otwarte, rzekła.
— Dobrze, dobrze, moja Nanon, odpowiedział Petrus, zadając sobie gwałt, aby oderwać się od tego miejsca. I przesyłając Reginie w pocałunku całe swe serce, duszę, życie, wyszedł, nie będąc spostrzeżony.
Powóz jego czekał o sto kroków. Wróciwszy do domu, zapytał się służącego o kapitana.
Kapitan wrócił około dziesiątej, zapytał o Petrusa, a dowiedziawszy się że wyszedł, czekał na niego przeszło godzinę w pracowni. O wpół do jedenastej, nie mogąc się doczekać, poszedł do swego pokoju.
Petrus, dręczony jakimś niepokojem, zeszedł do kapitana i zastukał we drzwi. Nie odpowiedziano mu. Zaczął szukać klucza, aby otworzyć, ale go nie było. Zastukał raz jeszcze. To samo milczenie.
Kapitan spał zapewne, lub wyszedł.
Petrus powrócił do siebie. Przechadzał się długi czas z pracowni do pokoju.
Kapitan zostawił po sobie ślad w pracowni: lampa paliła się jeszcze. Na stole leżał otwarty jeden tom dzieł Mallenbrancha.
Petrus zdecydował się nakoniec iść do swego pokoju. Było mu duszno: otworzył okno i oddychał chwilę zimnem powietrzem nocy. Chłód nocy uspokoił go trochę.
Położył się nareszcie. Długi czas nie mógł zasnąć, a