Miljoner „Y“/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Miljoner „Y“
Podtytuł Powieść o dzielnym murzynku-sierocie
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1933
Druk Zakładt Graficzne Ski Akc. Książnica-Atlas we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVII.
Znowu — rru.

Minęło jeszcze pięć lat...
Praca nad zniesieniem pokładów muszel została wykonana w ustalonym terminie.
Spółka odniosła walne zwycięstwo.
Wyniki całego przedsiębiorstwa okazały się świetne; interesy spółki były w tak kwitnącym stanie, że chociaż rozpoczęła ona swoje istnienie jako nędzna szopa drewniana, pisać zaczęły o niej pisma handlowe i przemysłowe.
W Nowym Jorku srożyła się zima.
Codziennie padał śnieg, a silny, zimny wiatr od morza podnosił zamieć.
W dobrze opalonym salonie mieszkania John’a Y i Henry Llo paliła się lampa. Cisza panowała dokoła, nawet z placu fabrycznego nie dochodziły odgłosy pracy setek ludzi, turkot motorów, szczęk i zgrzyt rozdygotanych, rozpędzonych maszyn.
Fabryki i warsztaty Spółki „Przetwory morskie” były nieczynne z powodu nowego roku.
Cicho szeleściły stronice dziennika w rękach Y.
Llo leżał na kanapie i przecinał kartki książki.
Umieszczony w tymże pokoju głośnik radjoaparatu odezwał się nagle.
— Hallo! Hallo! Przemawiać będzie prezes klubu miljonerów! Uwaga, panie i panowie! — rozległ się donośny głos speaker’a.[1]

Młodzi ludzie podnieśli głowy i spojrzenia ich się spotkały.
— Coś mi się przypomniało... — szepnął z figlarnym uśmiechem Llo.

— I mnie... to samo! — odpowiedział Y. — Plac przed hotelem Plaza, moja rozmowa z policjantem... niemądra rozmowa!...
Młodszy z przyjaciół zaśmiał się cicho.
— Niewiele jednak brakuje, abyś dotrzymał obietnicy... — mruknął.
Y wzruszył ramionami i jął słuchać, bo nieznajomy, basowy głos zabrzmiał w aparacie.
— Panie i Panowie! Z wielką przyjemnością winszuję wszystkim Nowego Roku i w imieniu „Klubu miljonerów” składam obywatelom Stanów Zjednoczonych najlepsze życzenia! Miło mi jest oznajmić, że nasz klub ofiaruje miljon dolarów na wychowanie sierot i dzieci ubogich rodziców w Stanach Zjednoczonych.
Głos prezesa przebrzmiał, a speaker zaczął zapowiadać coś nowego.
— Zamknij głośnik, Llo — rzucił młodzieniec. — Chcę porozmawiać z tobą o tem, co płynie nietyle z rozumu, ile... z serca...
Llo odłożył książkę, przerwał prąd w aparacie i usiadł.
Wpatrywał się w oczy wodza.
Miały dziś jakiś nowy dla niego wyraz rozrzewnienia i zadumy.
Chwilami mogło się nawet zdawać, że łzy połyskują w czarnych, płonących oczach młodego murzyna.
Y przesunął dłonią po czole i rzekł cicho:
— Bóg błogosławił nam, przyjacielu... Wszystko się nam udawało. Wiemy obaj, że możemy stać się miljonerami...
Llo skinął głową w milczeniu.
— Marzyłem o tem i robiłem wszelkie wysiłki, aby dopiąć tego... — mówił Y. — I nagle teraz, gdy droga do celu stała przed nami otworem... cel ten już nie nęci mnie... Przypomniałem sobie Rugarę i przypominam naszą wioskę coraz częściej, Llo! Pamiętam, że, od kiedy stałem się waszym rru, postanowiłem bronić moich chłopaków przed głodem i nędzą... Teraz zamierzam bronić wszystkich czarnych ludzi, cierpiących w ciemnocie ducha, przed głodem, chorobami, niewolą, do której idą dobrowolnie, w niewiedzy!
— Chcesz powrócić do Rugary, nad Niger, do dżungli? — spytał szeptem Llo.
— Postanowiłem tak uczynić, miły druhu! Umiem sobie radzić, potrafię też nauczyć tej sztuki innych — odparł Y. — Jestem dostatecznie bogaty, aby rozpocząć tę pracę na rodzimej ziemi, wśród swoich... Wspólnicy chętnie nabędą ode mnie mój udział w przedsiębiorstwie, suma ta wraz z tem, co posiadam w banku, pozwoli mi na założenie dużej spółki murzyńskiej dla zwalczania wyzyskujących ludność kupców. Ja tak postanowiłem!
Llo uśmiechnął się radośnie i podszedł do przyjaciela.
— Czy pamiętasz, rru, com powiedział w więzieniu przed ucieczką?
Y spojrzał na niego.
— Powiedziałem: Gdzie Y, tam i Llo! Takem przysiągł tobie i sobie, rru!
Nic nie mówiąc, Y objął młodszego towarzysza i przycisnął go do piersi.
Złączeni braterskim uściskiem, stali długo, przytuleni do siebie.
Ochłonąwszy ze wzruszenia, Y rzekł:
— Popłyniemy do Afryki w jesieni, Llo! Wcześniej nie zdążymy zakończyć wszystkich spraw, a teraz posiedź chwilkę cicho, muszę napisać list...
— List? — zdziwił się młodzieniec. — W Rugarze nikt nie przeczyta twego listu, — ani wójt Kalli, ani kulawa Bisir!
— Ależ nie! Mam zamiar napisać do „Klubu miljonerów” — odpowiedział Y i usiadł przy biurku.
W kilka minut potem odczytał na głos swój list zdumionemu przyjacielowi.
„Dżentelmeni! — pisał Y. — Słyszałem dziś przez radjo, że „Klub miljonerów” przeznaczył miljon dolarów na rzecz sierot i biednych dzieci Ameryki. Marzyłem niegdyś o tem, ażeby wstąpić do tego klubu, lecz poglądy moje się zmieniły i zaniechałem tego zamiaru. Jednocześnie śpieszę powiadomić szanownych panów, że przyłączam się do ich szlachetnej ofiary i wnoszę swój miljon... centów dla najmłodszych obywateli gościnnego dla mnie kraju.”
Przeczytawszy list, Y podpisał go, włożył do koperty wraz z czekiem na 10.000 dolarów i przez woźnego wyprawił do „Klubu miljonerów”.
— Jeżeli miljonerzy nowojorscy całą gromadą zebrali na dobroczynność miljon dolarów, to mój datek w zupełności odpowiada memu kapitałowi i stawia mnie narówni z bogaczami miasta! — zauważył ze śmiechem Y.
Wiadomość o ofierze, złożonej przez dyrektora Spółki „Przetwory morskie”, przedostała się do prasy i spowodowała wymianę listów pomiędzy Y, a prezesem „Klubu miljonerów”.
Młodzieniec otrzymał list, podpisany nazwiskiem jednego z najbardziej słynnych bogaczy amerykańskich.
„Szanowny Panie — pisał jego autor — z wielką przykrością klub nasz dowiedział się, że zrzekł się pan zamiaru wstąpienia do grona członków jego. Mamy nadzieję, jednak, że mimo wszystko będziemy mieli zczasem zaszczyt powitać pana, mister John Y, wśród nas. Kwitujemy z odbioru przekazanego nam miljona centów, wskutek czego przeznaczona przez klub suma wzrosła do 1,010.000 dolarów, za co składamy panu wyrazy wdzięczności.

Z poważaniem
Prezes Klubu Miljonerów N. N.”
Y odpowiedział natychmiast następującym listem:

„Szanowny Panie Prezesie!
Dziękując za uprzejme słowa i zaproszenie, jestem zmuszony jednak raz jeszcze potwierdzić moje oznajmienie, że do Klubu Miljonerów nie przystąpię. Główną, zdaje mi się, przeszkodą ku temu byłaby okoliczność, że wkrótce przenoszą swoją działalność przemysłowca i finansisty na ląd afrykański, jak dotąd, leżący odłogiem i oczekujący przedsiębiorczych ludzi. Złożona przeze mnie skromna ofiara na sieroty i biedne dzieci niech zastąpi pożegnalną wizytę moją u Sz. Panów z Klubu i wszystkich obywateli wielkiej, wolnej Rzeczypospolitej Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Z poważaniem
John Y, dyrektor Spółki „Przetwory morskie” w Nowym Jorku”.

Odczytawszy całą korespondencję roześmianemu Llo, Y zakończył słowami:
— Mój drogi, mały Llo! Jesteśmy teraz zupełnie all right!
— Możemy już płynąć... do domu? — spytał Llo.
— Powiedziałem ci, że stanie się to dopiero na jesieni, przyjacielu — odpowiedział Y.
— Śpieszno mi! — szepnął młodzieniec. — Od chwili, gdyś mi o tem powiedział, pożera mnie tęsknota za ojczyzną, rodziną, dżunglą, a nawet za wstrętnemi, wrzaskliwemi babuinami!
— Cierpliwości, mój mały! Musimy wpierw pozostawić tu wszystko w porządku — odparł Y. — Czeka nas ogromna praca tam, nad Nigrem, gdzie nieudolnie rządzi Rugarą ciemny, jak noc, Kalli! Musimy tam stworzyć nową spółkę, jakiej świat dotąd nie widział! Spółkę czarnych ludzi, dążących do wolności i poszanowania ich praw!
— O, ty to potrafisz, Y, bo jesteś prawdziwym, wielkim rru! — zawołał z gorącym porywem Llo, potrząsając rękę przyjaciela.
— Potrafię! — odparł twardym i poważnym głosem młodzieniec. — Chcę być miljonerem, którego skarby — nieprzebrane i niezniszczalne — stanowią miłość, wdzięczność i szczęście braci!
Llo porwawszy dłoń przyjaciela, przycisnął ją do warg, powtarzając raz po raz:
Rru! Rru! Rru!
Tak mówiły przed laty w zachwycie i uwielbieniu małe, czarne chłopaki, prowadzone przez Y-sierotę na brzegi „rzeki szczęśliwości”.







  1. Współpracownik radja, zapowiadający lub objaśniający występy. Ang. wyraz, który należy wymawiać: spiker.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.