Mieszczanin szlachcicem/Akt V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Mieszczanin szlachcicem
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le bourgeois gentilhomme
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT V

SCENA PIERWSZA [1]

PAN JOURDAIN, PANI JOURDAIN

Pani Jourdain. Jezusie, Marjo! Miłosierdzie pańskie! a to znów co takiego? Jak ten wygląda! Błazna z siebie robisz? czy teraz pora na maskarady? mówże, co to ma znaczyć? Któż cię tak wystroił.
Pan Jourdain. Patrzcie mi tę małpę! W jaki ty sposób przemawiasz do mamamuszi?
Pani Jourdain. Co takiego.
Pan Jourdain. Tak, teraz trzeba być dla mnie z całym szacunkiem; świeżo zostałem mianowany mamamuszi.
Pani Jourdain. Cóż to ma znaczyć mamamuszi?
Pan Jourdain. Mamamuszi, powiadam. Jestem mamamuszi.
Pani Jourdain. Cóż to za bydlę?
Jourdain. Mamamuszi, znaczy po naszemu: wojewoda.
Pani Jourdain. Woziwoda? [2] Ty chcesz na starość zostać woziwodą?
Pan Jourdain. Cóż za ciemnota! Wojewoda, powiadam. Właśnie odprawiano nademną uroczystość.
Pani Jourdain. Co za uroczystość?
Pan Jourdain. Mahameta per Żurdina.
Pani Jourdain. Cóż to ma znaczyć?
Pan Jourdain. Żurdina to niby Jourdain.
Pani Jourdain. No i cóż, niby Jourdain?
Pan Jourdain. Bende czyni paladina de Żurdina.
Pani Jourdain. Jak powiadasz?
Pan Jourdain. Dar turbanta con galera.
Pani Jourdain. Cóż to takiego?
Pan Jourdain. Per obrrrona Palestina.
Pani Jourdain. Co tobie, człowieku, w głowie?
Pan Jourdain. Ładu, ładu, kijdozadu.
Pani Jourdain. Cóż to za szwargot?
Pan Jourdain. Nefstydala, nefstydala, więcy gańba nesasnala.
Pani Jourdain. Cóż to ma być to wszystko?
Pan Jourdain tańcząc i śpiewając. Hu la ba, ba la hu, ba la ba, ba la da. (Wywraca się)
Pani Jourdain. Och, Boże mój. Boże! mąż oszalał!
Pan Jourdain podnosząc się i odchodząc. Milczeć, jędzo. Więcej szacunku dla wielkiego mamamuszi.
Pani Jourdain sama. Od czegóż on mógł rozum tak postradać? Śpieszmy, aby go przynajmniej zatrzymać w domu. (Spostrzegając Dorymenę i Doranta) Masz! tych mi jeszcze brakowało. Ze wszystkich stron same utrapienia!

SCENA DRUGA

DORANT, DORYMENA [3]

Dorant. Niech mi pani wierzy, zobaczy pani najzabawniejszą rzecz pod słońcem; nie sądzę aby w całym świecie mógł się znaleźć człowiek tak pomylony. Przytem, trzeba nam koniecznie dopomóc Kleontowi w zamiarach i uświetnić tę maskaradę. To bardzo dzielny człowiek, i wart aby poprzeć jego sprawę.
Dorymena. Ja również cenię go wysoko i życzę mu najlepszego losu.
Dorant. Oprócz tego, czeka nas tutaj balet, którego szkodaby stracić; jestem bardzo ciekawy, czy mój pomysł należycie się wyda w wykonaniu.
Dorymena. Tak, widziałam już mimochodem wspaniałe przygotowania. Doprawdy, nie mogę dłużej cierpieć tego wszystkiego, Dorancie. Tak, chcę nareszcie położyć koniec twej rozrzutności, i, aby przerwać szalone wydatki na które się dla mnie narażasz, postanowiłam wyjść, jak najprędzej wyjść za ciebie. To jedyny sposób; wiadomo, że wszystkie te wyskoki uprzejmości kończą się zazwyczaj po ślubie.
Dorant. Och, pani, naprawdę? czyżbyś istotnie powzięła tak słodkie postanowienie?
Dorymena. To jedynie aby cię uchronić od ruiny; inaczej, widzę dobrze, straciłbyś wszystko do szeląga.
Dorant. Jakże wdzięczen ci jestem, pani, za troskliwość, z jaką czuwasz nad moim majątkiem! Składam go u twych stóp wraz z sercem; możesz niemi rozrządzać dowoli.
Dorymena. Będę się starała dobrze niemi zawiadować. Ale oto i nasz poczciwiec: wygląda doprawdy wspaniale.

SCENA TRZECIA

PAN JOURDAIN, DORANT, DORYMENA

Dorant. Panie, pani markiza i ja przychodzimy złożyć hołd pańskiej nowej godności, i cieszyć się wraz z tobą małżeństwem twojej córki z synem sułtańskim.

Pan Jourdain złożywszy ukłony na sposób turecki. Panie hrabio, życzę ci siły węża [4] i roztropności lwa.
Dorymena. Cieszę się, że mogę jedna z pierwszych powinszować panu wysokiego szczebla chwały na który wstąpiłeś.
Pan Jourdain. Pani, życzę ci, aby twój krzak róży kwitnął przez cały rok. Nieskończenie jestem pani wdzięczen za jej łaskawy udział w zaszczytach które na mnie spływają; cieszę się zarazem niezmiernie, iż mogę panią oglądać z powrotem, aby ją najuniżeniej przeprosić za wybryki żony.
Dorymena. To drobnostka; wybaczam jej najzupełniej podobny wybuch. Serce pańskie musi być bardzo cennem: nic dziwnego, kto posiada takiego męża, ten drży o swoje szczęście.
Pan Jourdain. Prawo do mego serca jest przywilejem, który pani wyłącznie zdobyłaś.
Dorant. Jak pani widzi, markizo, pan Jourdain nie należy do ludzi których powodzenie zaślepia: na wyżynach wielkości umie pamiętać o przyjaciołach.
Dorymena. Jest to oznaką duszy nawskróś szlachetnej.
Dorant. Gdzież Jego turecka Wysokość? chcielibyśmy bardzo, w charakterze pańskich przyjaciół, złożyć Jej uszanowanie.
Pan Jourdain. Oto właśnie przybywa; posłałem już po córkę, aby dopełnić obrządku małżeństwa.

SCENA CZWARTA

PAN JOURDAIN, DORYMENA, DORANT, KLEONT jako Turek

Dorant do Kleonta. Panie, przychodzimy, aby, jako przyjaciele szanownego teścia, złożyć Waszej Wysokości pokorne uszanowanie i zapewnić Ją uniżenie o naszych najpoddańszych służbach.
Pan Jourdain. Gdzież tłumacz, aby mógł mu powiedzieć kto jesteście i wyłożyć co powiadacie? Zobaczycie, że wam odpowie; znakomicie mówi po turecku. Gdzież on, u djaska, się podziewa? (Do Kleonta) Struf, strif, strof, straf. Ten pan to grando segnore, grando segnore, grando segnore; a pani to granda dama, granda dama. (Widząc, że tamten nie rozumie) Aha! (Do Kleonta, wskazując Doranta) Ten pan to francuski mamamuszi, a ta pani francuska mamamuszi. Nie umiem już jaśniej. No! jest wreszcie tłumacz.

SCENA PIĄTA

PAN JOURDAIN, DORYMENA, DORANT, KLEONT jako Turek, COVIELLE przebrany

Pan Jourdain. Gdzież pan się podziewasz? Nie możemy się porozumieć bez ciebie. (Wskazuje na Kleonta) Wytłumacz mu, że ten pan i pani są osobami wysokiego dostojeństwa, które przybyły tutaj w charakterze moich przyjaciół, aby złożyć mu czołobitność i ofiarować służby. (Do Dorymeny i Doranta) Zobaczycie, jak on na to odpowie.
Covielle. Alabula krociam aki boram alabamen.
Kleont. Kataleki tubol urin soter amaluszan.
Pan Jourdain. A co! widzicie?
Covielle. Mówi, aby deszcz pomyślności zraszał o każdej porze ogród pańskiej rodziny.
Pan Jourdain. Mówiłem wam [5], że gada po turecku.

Dorant. To doprawdy cudowne.

SCENA SZÓSTA

LUCYLLA, KLEONT, PAN JOURDAIN, DORYMENA, DORANT, COVIELLE

Pan Jourdain. Chodź, córko; zbliż się i podaj rękę panu, który czyni ten zaszczyt, że pragnie cię pojąć za żonę.
Lucylla. Co to? ojcze, jak ty wyglądasz? czy wy gracie komedję?
Pan Jourdain. Nie, nie, to nie komedja; to sprawa nader poważna, i bardziej dla ciebie zaszczytna niż mogłabyś marzyć.
Lucylla. Dla mnie, ojcze?
Pan Jourdain. Tak, dla ciebie. Dalej, podaj rękę i podziękuj niebu za szczęście które ci zsyła.
Lucylla. Ja nie chcę iść zamąż.
Pan Jourdain. Ale ja chcę, ja, ojciec, — słyszysz!
Lucylla. Nic z tego.
Pan Jourdain. Ach, co tu hałasu! Dalej, powiadam. Podaj rękę.
Lucylla. Nie, ojcze; powiedziałam już, niema władzy, któraby zdołała mnie skłonić do oddania ręki komukolwiek innemu niż Kleontowi; i raczej posunę się do wszelkich ostateczności... (Poznając Kleonta) To prawda, jesteś moim ojcem; winna ci jestem ślepe posłuszeństwo; do ciebie należy, ojcze, rozrządzać mym losem.
Pan Jourdain. No, cieszę się, że tak prędko wróciłaś na drogę obowiązku; szczęśliwy jestem, że mam posłuszną córkę.

SCENA SIÓDMA

PANI JOURDAIN, KLEONT, PAN JOURDAIN, LUCYLLA, DORANT, DORYMENA, COVIELLE

Pani Jourdain. Cóż to? Co tu się dzieje? powiadają, że chcesz wydać córkę za jakiegoś wędrownego arlekina?
Pan Jourdain. Będziesz ty cicho, zuchwały babski języku! Ciągle chcesz bróździć? niema żadnego sposobu, aby ci wlać do głowy odrobinę rozsądku?
Pani Jourdain. To ciebie niema sposobu przywieść do rozumu: brniesz z jednego szaleństwa w drugie jak opętany. Cóż tobie znów do głowy wpadło? co znaczy ta cała zgraja?
Pan Jourdain. Chcę wydać córkę za syna sułtana tureckiego.
Pani Jourdain. Za syna tureckiego?
Pan Jourdain wskazując Covielle’a Tak. Złóż mu czołobitność przez tego tłumacza.
Pani Jourdain. Obejdzie się bez tłumacza: powiem mu osobiście, i to w sam nos, że nie dostanie mojej córki.
Pan Jourdain. Będziesz ty raz milczeć, pytam po raz ostatni?
Dorant. Jakto, pani Jourdain! pani sprzeciwiasz się tak zaszczytnemu związkowi? nie chcesz przyjąć Jej tureckiej Wysokości za zięcia?
Pani Jourdain. Ech, panie, patrz pan swojego nosa!
Dorymena. To doprawdy zaszczyt, którego nie godzi się odrzucać.
Pani Jourdain. I panią również proszę, byś się nie wtrącała do nieswoich rzeczy.
Dorant. Jedynie przyjaźń, jaką jesteśmy przejęci dla pani, każe nam zabierać głos dla jej własnego dobra.
Pani Jourdain. Zupełnie się obejdę bez waszej przyjaźni.
Dorant. Patrz pani, oto córka godzi się iść za wolą ojca.
Pani Jourdain. Córka godzi się wyjść za jakiegoś Turka?
Dorant. Oczywiście.
Pani Jourdain. Zdołała zapomnieć o Kleoncie?
Dorant. Czegoż się nie uczyni, aby zostać wielką panią?
Pani Jourdain. Udusiłabym ją własnemi rękami, gdyby była w istocie zdolną do czegoś podobnego.
Pan Jourdain. Pocóż tyle próżnego gadania! Powiadam ci, że to małżeństwo się odbędzie.
Pani Jourdain. A ja powiadam, że się nie odbędzie.
Pan Jourdain. Pókiż tego wrzasku?!
Lucylla. Matko!
Pani Jourdain. Precz! jesteś skończona szelma!
Pan Jourdain do pani Jourdain. Jakto! łajesz ją za to, że mi jest posłuszna?
Pani Jourdain. Tak; tak samo jest moją córką, jak i twoją.
Covielle do pani Jourdain. Pani!
Pani Jourdain. Czegóż ten znów pajac chce odemnie?
Covielle. Słóweczko.
Pani Jourdain. Nic mi po twojem słóweczku.
Covielle do pana Jourdain. Panie, jeżeli żona pańska zechce użyczyć mi chwili rozmowy na osobności, przyrzekam, że nakłonię ją z łatwością aby się zgodziła na pańskie zamiary.
Pani Jourdain. Nigdy się nie zgodzę.
Covielle. Niech mnie pani tylko wysłucha.
Pani Jourdain. Nie.
Pan Jourdain do pani Jourdain. Wysłuchajże go.
Pani Jourdain. Nie, nie wysłucham.
Pan Jourdain. Powie ci.
Pani Jourdain. Nic nie chcę aby mi powiedział.
Pan Jourdain. A to dopiero babski upór. Ubędzie ci co przez to, że z nim pogadasz?
Covielle. Niech pani tylko posłucha, a potem pani zrobi co zechce.
Pani Jourdain. No, cóż więc?
Covielle pocichu, do pani Jourdain. Już od godziny dajemy pani znaki: czy pani nie widzi, że to wszystko jest jedynie poto, aby się dostroić do urojeń pani męża; że mamimy go tylko tem przebraniem i że Kleont właśnie jest synem tureckiego sułtana?
Pani Jourdain pocichu, do Covielle’a. Ach, tak!
Covielle. A że ja, Covielle, gram rolę tłumacza?
Pani Jourdain pocichu, do Covielle’a. A, jeżeli tak, w takim razie ustępuję.
Covielle pocichu, do pani Jourdain. Niech się pani niczem nie zdradzi.
Pani Jourdain głośno. Dobrze, rzecz załatwiona; zgadzam się.
Pan Jourdain. No, nareszcie wszyscy przyszli do rozsądku. (Do pani Jourdain) Widzisz, nie chciałaś słuchać. Wiedziałem dobrze, że on ci wytłumaczy, co to jest syn tureckiego sułtana.
Pani Jourdain. Wytłumaczył mi dostatecznie i jestem zupełnie zadowolona. Poślijmy więc po rejenta.
Dorant. Doskonale, pani Jourdain. Aby zaś pani mogła zupełnie rozpogodzić umysł i wygnać z niego wszelki ślad zazdrości, pragniemy i my, pani markiza i ja, skorzystać z bytności rejenta, by również i nasz związek doprowadzić do skutku.
Pani Jourdain. Zgadzam się i na to.
Pan Jourdain pocichu, do Doranta. Niby dla zamydlenia oczu? [6]
Dorant pocichu, do pana Jourdain. Trzeba ją uspokoić tym podstępem.
Pan Jourdain pocichu. Dobrze, dobrze. (Głośno) Niechże idą sprowadzić rejenta.
Dorant. A teraz, zanim przybędzie i sporządzi kontrakty, pozwólmy się popisać baletowi, celem rozweselenia Jego tureckiej Wysokości.
Pan Jourdain. Doskonały pomysł. Zajmijmyż miejsca.
Pani Jourdain. A cóż będzie z Michasią?
Pan Jourdain. Niechże ją bierze tłumacz; a żonę moją kto zechce.
Covielle. Panie, dziękuję panu. (Na stronie) Jeśli jest w świecie ktoś, kto ma potężniejszego bzika, pozwolę sobie dać sto batogów.

Komedja kończy się baletem, który był poprzednio przygotowany.


BALET NARODÓW [7]

SCENA PIERWSZA

Zjawia się człowiek, który rozdaje książeczki zawierające treść baletu. Najpierw opada go zgraja ludzi pochodzących z rozmaitych prowincyj, którzy krzyczą w takt muzyki, domagając się książeczek; następnie zaś ściga go trzech natrętów, zastępujących mu drogę wszędzie gdziekolwiek się ruszy.

Wszyscy.
Do mnie, panie; tu, do mnie; hej, do mnie, u djaska!
Książeczkę tu! hej, książkę! mnie, jeżeli łaska.
Elegant.
Zechciej nas pan wyróżnić z pośród tych krzykaczy:
Książeczkę tutaj; dama o to prosić raczy.
Drugi elegant.
Hej, panie, panie, przez litość, błagamy
Książeczkę tutaj dla damy.
Elegantka.
Mój Boże, ludzi sfery znamienitej,
Inaczej nieco traktować się godzi.
Druga elegantka.
Ławki i książki, wszystko się znachodzi,
Lecz dla panienek lichej konduity.
Gaskończyk.
Hej tam! dopókiż mam krzyczeć daremnie,
Już płuco z tego mnie boli!
Widzisz, jak każdy drwi ze mnie,
Że tu jak głupiec czekam na swą kolej,
I patrzę, jak chłystek lada
To, czego mnie odmawiasz, sam dawno posiada.
Drugi Gaskończyk.
Do stu czartów! czy mam tu doczekać wieczoru?
Książkę tu dla mnie! dla pana barona!
Zdaje się, że ta pałka pomylona
Znać mnie nie miewa honoru.
Szwajcar.
Dala mi tu ksionszke zara;
To od Boga istna kara!
Ja już sobie gardło zdarla,
Czy chciala, żeby umarla?
Czy mial tu czekać do rana?
Ja myślał, panie, że pan jest pijana.
Stary mieszczuch gaduła.
Doprawdy, że, bez wszystkiego,
Nie rozumiem, panie tego,
Ale, z przeproszeniem jego,
To mi się niezbyt podoba,
Gdy taka dziś przyszła doba,
By córki mojej osoba
Nie miała książeczki swojej,
By przeczytać, co w niej stoi
O spektaklu, co się stroi;
I by familija cała
Tak przystojnie się odziała,
Poto, by za drzwiami stała;
To zabawa trochę mała,
I przyznam, że, bez wszystkiego,
Ale, z przeproszeniem jego,
Nie rozumiem, panie tego.
Stara mieszczanka gaduła.
Tak, to nie do zrozumienia,
To trzeba nie mieć sumienia,
I ten tam, co rozrzuca wkoło bez wytchnienia
Owe androny,
To dureń skończony,
Osieł koronny,
Cymbał dozgonny,
Że tak se lekko ocenia
Pannę, co wdziękiem swojego wejrzenia
Wszędzie godziwe obudza zachcenia,
I która, co patrzeć ino,
Kiedy zostanie hrabiną.
To, z przeproszeniem, mimo swe galony,
Osieł koronny,
Cymbał dozgonny,
Dureń skończony.
Eleganci i elegantki.
Co za ścisk!
Co za hałas!
Ach, cóż za tortury!
Cóż to za zbiegowisko!
Cóż to za figury!
Cóż za gwałt, nieład!
Cóż za gminne słowa!
To można zemdleć!
Och, och, moja głowa!
Gaskończyk.
Już nie strzymam, do kroćset!
Drugi Gaskończyk.
Wścieknę się, u czarta!
Szwajcar.
Ciągle nic nie chce słuchać ta szlowiek uparta.
Gaskończyk.
Ja już umieram.
Drugi Gaskończyk.
Nie czuję się wcale.
Szwajcar.
Ja już chcialaby bardzo wydostać z te sale.
Stary mieszczuch gaduła.
Bierz czart całe igrzysko,
Chodźmy już, moje złoto,
Proszę cię tylko o to,
Trzymaj się za mną blisko.
Choć szedłem tu z ochotą,
Jeszczem nie spadł tak nisko
Żeby siedzieć tu poto,
Jakby na pośmiewisko,
I słuchać co kpy plotą,
Od kilku godzin blisko.
Niech mi ręka odgnije,
Gdy ujrzy oko czyje,
Bym wrócił, póki żyję,
Na takie komedyje.
Chodźmy już moje złoto.
Proszę cię tylko o to,
Trzymaj się za mną blisko.
Bierz czart całe igrzysko,
Nie z nas tu będą sobie robić pośmiewisko.
Stara mieszczanka gaduła.
Chodźmy, mężusiu drogi,
Wróćmy w domowe progi;
Gorąc, ścisk, zaduch srogi,
Człeku podepcą nogi;
Też mi jakieś rarogi!
Koncept głupi a drogi.
Zanadto wielki rozgardjasz w tych salach;
Z dwojga złego, już wolę być na targu w Halach.
Gdy mnie kto jeszcze zdybie na takiem igrzysku,
Pozwalam, niech mnie z miejsca wypierze po pysku.
Chodźmy, mężusiu drogi,
Wróćmy w domowe progi;
Też mi jakieś rarogi!
Koncept głupi a drogi.
Wszyscy.
Do mnie, panie; tu do mnie; hej, do mnie, u djaska!
Książeczkę tu! hej, książkę! mnie, jeżeli łaska.

SCENA DRUGA

Trzej natręci wykonywają taniec.

SCENA TRZECIA

Trzej Hiszpanie śpiewają.
Choć miłość ta grób mi wróży,
Ja kocham niedole moje,
Cierpieniem jeno mem stoję,
I cierpieć chcę by najdłużej.

Choć miłość ta grób mi wróży
Ja kocham niedole moje.

Miłości przemożna władza
Gorącym swoim płomieniem
Śmierć samą w życie odradza,
Ona mem całem zbawieniem.

Choć miłość ta grób mi wróży,
Ja kocham niedole moje.
Sześciu Hiszpanów tańczy.
Trzech śpiewaków hiszpańskich.
Ach, któż szalonym jest tyle,
By kląć tak Amora groty?
Kląć dziecię, co każdą chwilę
Życia w sen zmienia nam złoty!
Ach, któż szalonym jest tyle,
By kląć tak Amora groty?
Hiszpan śpiewa.
Grób sobie snadnie otwiera,
Kto troski nie spędza z czoła;
I kto z miłości umiera,
Ten kochać nie umie zgoła.
Dwóch Hiszpanów.
Miłość jest męką dość słodką,
Skoro serc dwoje ją dzieli,
Więc pocóż mącić twą zwrotką
To, co nas dziś tak weseli?
Hiszpan.
Radujmy się więc co siły,
Niech nic nie chmurzy tej doby
By trafić do serca miłej,
Zawsze się znajdą sposoby.
Wszyscy trzej razem.
Wesoło tylko, wesoło,
Cierpienie to majak pusty;
Hej, bracia, pląsajmy wkoło
W rytmy tanecznej rozpusty!

SCENA CZWARTA

WŁOSI

Śpiewaczka włoska śpiewa zrazu co następuje.
Chcąc precz Miłości wygnać niepokoje,
Broniłam wstępu jej do swego łona,
Ale uległam rychło, zwyciężona,
Kiedym zajrzała w cudnych oczu dwoje.
Ach, jakże łatwo grot w piersi się wwierca,
I strzałą z ognia topi lody serca!

Dziś me cierpienie jest mi tyle drogiem,
Że z żadną dolą nie pragnę zamiany,
I ktoby leczyć mnie chciał z mojej rany,
Byłby mi jeno najzaciętszym wrogiem.
Ach, im miłości płomień w sercu żywszy
Tem rozkoszniejszy zda się i szczęśliwszy!
Śpiewak włoski.
Ach, krótkim jest czas młodości,
Użyć go trzeba najmilej,
Uczmy się w szkole Miłości,
Jak z każdej korzystać chwili.
Śpiewaczka.
Ach, póki śmieje się wiosna,
Co nazbyt rychło uleci,
Dopóki jeszcze, radosna,
Słonkiem swem grzeje i świeci,
Oboje razem.
Śpiewajmy w lubej godzinie,
Niech nic nam szczęścia nie kłóci:
Gdy życia wiosna przeminie,
Nie wróci więcej, nie wróci.
Śpiewak.
Twych oczu grot nazbyt srogi
Kaleczy kogo napotka,
Lecz ból ten jakże nam drogi,
A rana jakże jest słodka!
Śpiewaczka.
Lecz skoro zmrożą nas lata,
Gdy zimy lody nas zetną,
Porzuci Miłość skrzydlata
Skorupę zeschłą i szpetną.
Oboje razem.
Śpiewajmy w lubej godzinie,
Niech nic nam szczęścia nie kłóci;
Gdy życia wiosna przeminie,
Nie wróci więcej, nie wróci!
Po śpiewach włoskich, Arlekiny, Pajace i Skoczki wykonują ucieszny taniec.

SCENA PIĄTA

FRANCUZI

Dwaj śpiewacy tańczą i śpiewają co następuje:

Pierwszy śpiewak.
Ach, jak jest cudnie w tym gaju,
Powabu, rozkoszy ile!
Drugi śpiewak.
Słowik nad brzegiem ruczaju
Słodko zawodzi swe tryle:
Ta ustroń cicha,
Śle czar dokoła,
Miłością wzdycha,
Miłości woła.
Obaj razem.
Luba Klimeno,
Ach, spojrzyj jeno,
Jak w gaju gruchają ptaszyny;
Nic im nie płoszy
Chwilki rozkoszy,
Miłość, to cel ich jedyny.
Ach, patrz, ja płonę,
Spójrz na mnie tkliwiej,
A tak jak one
Będziem szczęśliwi.
Zjawia się jeszcze sześcioro Francuzów, trzech mężczyzn i trzy kobiety, przebranych w stroje poateweńskie, z towarzyszeniem ośmiu fletów i obojów i tańczą menueta.

SCENA SZÓSTA

Wszystko kończy się pomieszaniem trzech narodowości i oklaskami w rytm tańca i muzyki całego zebrania, które śpiewa następujący dwuwiersz:

Cóż za cudna zabawa, cóż za szczęsne chwile!
Bogowie sami czasu nie pędzą tak mile.








  1. Akt V. Scena I. Pani Jourdain. Pani Jourdain, jak również córki p. Jourdain nie było przy tej »ceremonji« bolesnej i upokarzającej dla ich ojca i męża, w czem Molier dał dowód właściwego sobie taktu pisarskiego.
  2. Woziwoda... W oryg. gra słów paladin — baladin (pajac).
  3. Scena II. Dorymena. Zjawienie się ponowne Dorymeny w tym domu, skąd ją sromotnie wypędzono, sympatje jej do Kleonta, etc., nie mają oczywiście nic wspólnego z komedją, która się już właściwie skończyła, i są jedynie luźnem nawiązaniem akcji, aby ją rozwiązać potrójnem małżeństwem.
  4. Siły węża... Biedny p. Jourdain pomylił się: chciał życzyć siły lwa i roztropności węża.
  5. Mówiłem wam... W Listach perskich Montesquieu’go gapie paryscy dziwują się: »Jak można być Persem?«
  6. Niby dla zamydlenia... Jeszcze i wesele Doranta odbędzie się na koszt p. Jourdain, który wciąż wierzy, że to dla zamydlenia oczu!
  7. Balet narodów. W tym »Balecie narodów« jest istotnie wieża Babel języków: Gaskończyk mówi narzeczem wybitnie południowem, Szwajcar kaleczy z niemiecka francuzczyznę, Hiszpanie i Włosi śpiewają w oryginale każdy w swoim rodzimym języku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.