Przejdź do zawartości

Mieszczanin szlachcicem/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Mieszczanin szlachcicem
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le bourgeois gentilhomme
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT IV [1]

SCENA PIERWSZA

DORYMENA, PAN JOURDAIN, DORANT, TRZECH ŚPIEWAKÓW, LOKAJE

Dorymena. Co ja widzę! Dorancie, ależ to prawdziwa uczta!
Pan Jourdain. Pani markiza raczy sobie żartować; pragnąłbym, aby ten posiłek był godniejszy jej łaskawej pochwały. (Dorymena, pan Jourdain, Dorant i trzej śpiewacy zasiadają do stołu)
Dorant. Pan Jourdain ma słuszność, markizo, i wdzięczen mu jestem, że tak dobrze sprawuje honory domu [2]. Podzielam najzupełniej jego zdanie, iż zastawa nie jest bynajmniej godną pani. To ja nią kierowałem; daleko mi zaś do doświadczenia, jakie w tym względzie posiadają niektórzy z naszych przyjaciół. Nie spotkasz się tedy, pani, z czemś bardzo kunsztownem; przeciwnie, znajdziesz niejeden występek przeciw prawidłom kulinarnym i niejedną niegramatyczność na punkcie dobrego smaku. Gdyby Damis[3], nasz przyjaciel, zajął się był tą sprawą, wszystko byłoby jak należy, jaśniałoby samą wytwornością i sztuką: nie omieszkałby sam skierować twej uwagi na każdą potrawę, i dałby ci sposobność podziwiania jego wysokiego uzdolnienia w umiejętności smakołyków. Zwróciłby twoje spojrzenia na chleb, cały o złocistej skórce, wszędzie równo wypieczony, chrupiący mile pod twemi ząbkami; na wino o aksamitnym połysku, napełniające błogiem ciepłem a nie uderzające zbytnio do głowy; na ćwiartkę baraniny szpikowanej pietruszką; na pieczeń z normandzkiego cielątka, białą, delikatną, która w ustach się rozpływa jak pasztet; na kuropatwy pachnące tak rozkosznie; a, na zakończenie, na wyborną zupę na buljonie, której towarzyszy młody tłuściutki indyk, otoczony gołąbkami i ozdobiony białą cebulką z domieszką różnorodnej sałaty. Co do mnie jednak, muszę się przyznać do swego braku znawstwa i, jak pan Jourdain dobrze się wyraził, pragnąłbym, aby ta uczta była godniejszą pani.
Dorymena. Mogę na to tylko odpowiedzieć zajadając jak pan widzi.
Pan Jourdain. Ach, cóż za śliczne rączki!
Dorymena. Nic w nich szczególnego, panie Jourdain: chce pan raczej mówić o diamencie, który jest prześliczny.
Pan Jourdain. Ja, pani? Niech mnie Bóg broni, abym miał o tem wspominać! toby znaczyło okazać brak wychowania; ten diament, to rzecz tak mizerna...
Dorymena. Ależ z pana wybredny człowiek! [4]
Pan Jourdain. Zbyt pani łaskawa, doprawdy...
Dorant dawszy znak panu Jourdain, aby milczał. Dalej, nalejcie wina panu Jourdain i tym panom, którzy będą tak uprzejmi zaśpiewać nam jaką piosenkę przy kielichu.
Dorymena. Nie można lepiej zaprawić dobrej uczty niż przeplatając ją muzyką; doprawdy, jestem oczarowana przyjęciem.
Pan Jourdain. Pani markizo, to nie...
Dorant. Panie Jourdain, posłuchajmy teraz [5] chwilę tych panów [6]; to co oni zanucą, będzie z pewnością wymowniejsze, niż wszystko co moglibyśmy powiedzieć.

Pierwszy i drugi śpiewak razem, z puharem w dłoni:

Odważnie, piękna Filis, weź puhar do ręki:
Jakże szkarłatnie trunek i liczko się płoni!
Wino nowego czaru nabiera w twej dłoni,
A razem, nowem życiem ubarwia twe wdzięki.
Przysiążmy więc miłością nigdy nie zgaszoną
Kochać się wiecznie: ty i ja i ono.

Jak się ono czerwieni, wilżąc usta twoje,
Jak twe usta się odeń barwią purpurowe!
Na ten widok tak luby z szczęścia tracę głowę
I do moich ust chciałbym przytulić oboje!
Przysiążmy więc miłością nigdy niezgaszoną
Kochać się wiecznie: ty i ja i ono.


Drugi i trzeci śpiewak razem.

Pijmy, drodzy przyjaciele,
Szkoda chwili co ucieka,
Wszak życia nam tak niewiele:
Któż wie, co jutro go czeka?

Gdy nurt nas czarny pochłonie,
Koniec już wina, miłości;
Niech oko trunkiem zapłonie,
Niechaj żar w piersiach zagości.

Niech głupcy walczą na słowa,
Gdzie szczęściu stawiać ołtarze:
Nas uczy prawda nie nowa,
Że ono mieszka w puharze.

Nauka, sława i mienie
Sercu nie odejmą troski;
Szczęście, spokój, zapomnienie,
Daje tylko trunek boski.


Wszyscy trzej razem.

Wina, hej, wina! gdzie wino?
Lej, chłopcze, nie daj się prosić;
Lej ciągle, dobry chłopczyno,
Póki nie krzykną ci: dosyć!


Dorymena. Prześliczna piosnka; nie można chyba lepiej jej zaśpiewać. Wszystko to piękne jest nad wyraz.
Pan Jourdain. Widzę tu, pani, coś, co jest jeszcze piękniejsze.
Dorymena. Ejże! z pana Jourdain większy galant niż sobie wyobrażałam.
Dorant. Jakto, pani, za kogóż pani bierze pana Jourdain!
Pan Jourdain. Chciałbym bardzo [7], aby mnie wzięła za to co ja myślę.
Dorymena. Jeszcze?
Dorant do Dorymeny. Pani go nie zna.
Pan Jourdain. Może mnie pani poznać, kiedy tylko jej przyjdzie ochota.
Dorymena. Och, poddaję się; trudno z panem walczyć na słowa.
Dorant. To człowiek, który ma zawsze ciętą odpowiedź na języku. Ale czy pani nie widzi, że pan Jourdain połyka wszystkie kąski [8], których pani dotknęła.
Dorymena. Pan Jourdain jest czarujący. [9]
Pan Jourdain. Gdybym mógł oczarować serce pani, byłbym...

SCENA DRUGA [10]

PANI JOURDAIN, PAN JOURDAIN, DORYMENA, D0RANT, ŚPIEWACY, LOKAJE

Pani Jourdain. Ho, ho, zastaję tu oto wcale wesołą kompanijkę i widzę jasno, że mnie nie oczekiwano! To dla tej ładnej zabawy, szanowny panie mężu, tak ci było pilno wyprawić mnie do siostry? Na dole spotykam cały teatr, a tutaj, jak się zdaje, ucztę weselną. Więc ty w ten sposób trwonisz swoje mienie? w ten sposób ugaszczasz sobie damule w mej nieobecności, wyprawiasz dla nich muzyki i komedje, podczas gdy mnie wysyłasz z domu na spacer?
Dorant. Co pani do głowy przychodzi [11], pani Jourdain? Cóż za dzika fantazja z pani strony, uroić sobie, że mąż trwoni majątek i że to on wydaje tę ucztę...? Dowiedz się pani zatem, że to ja: on użyczył mi [12] jedynie swego domu. Powinnaby się pani bardziej zastanowić nad tem, co pani mówi.
Pan Jourdain. Tak, błaźnico, to pan hrabia zgotował wszystko dla pani, która jest osobą z najwyższego towarzystwa. Uczynił mi ten zaszczyt, iż użył w tym celu mego domu i zaprosił mnie łaskawie w gościnę.
Pani Jourdain. To są czyste ambaje, a ja wiem dobrze co wiem.
Dorant. Niech pani przywdzieje lepsze okulary, pani Jourdain.
Pani Jourdain. Obejdę się bez okularów, mój panie, i widzę dosyć jasno co się święci. Już oddawna zwąchałam pismo nosem; nie jestem taka głupia jak wam się wydaje. To bardzo szpetnie z pańskiej strony, takiego wielkiego pana, służyć za pośrednika mężowi w jego łajdactwach. A i pani, takiej wielkiej damie, wcale nie przystało zaszczepiać niesnaski w małżeństwie i cierpieć, aby mąż durzył się w pani.
Dorymena. Cóż to wszystko ma znaczyć? Czy ty drwisz sobie ze mnie, Dorancie, aby mnie narażać na niedorzeczne urojenia tej warjatki?
Dorant biegnąc za wychodzącą Dorymeną. Markizo, racz się zatrzymać, dokąd pani śpieszy?
Pan Jourdain. Pani markizo! Panie hrabio, chciej ją przeprosić w mem imieniu i staraj się skłonić do powrotu.

SCENA TRZECIA

PAN JOURDAIN, PANI JOURDAIN, LOKAJE

Pan Jourdain. A ty błaźnico jedna! ładnegoś piwa nawarzyła! Ty się ośmielasz lżyć mnie w oczy przy gościach i wypędzasz z mego domu dystyngowane osobistości!
Pani Jourdain. Kpię sobie z takiej dystynkcji.
Pan Jourdain. Nie wiem, co mnie wstrzymuje, babo przeklęta, abym ci nie potrzaskał na łbie półmisków z tej uczty, którą przybyłaś zakłócić! (Lokaje wynoszą stół)
Pani Jourdain. Kpię sobie z tego wszystkiego. Bronię swoich praw [13] w domu, i niema kobiety, któraby mi nie przyznała słuszności.
Pan Jourdain. Dobrze czynisz, uchodząc przed mym gniewem.

SCENA CZWARTA

PAN JOURDAIN sam

Djabli ją nanieśli tak nie w porę. Właśnie zaczęły mi się udawać takie ładne powiedzenia; nigdy jeszcze nie czułem się tak pełen dowcipu. Cóż to znów za figura?

SCENA PIĄTA [14]

PAN JOURDAIN, COVIELLE przebrany

Covielle. Panie, nie wiem ażali mam zaszczyt być mu znanym?
Pan Jourdain. Nie, panie.
Covielle, schylając się i trzymając rękę na stopę nad ziemią. Znałem pana, kiedy pan był jeszcze o, tyli, nie większy.
Pan Jourdain. Mnie!
Covielle. Tak. Był z pana najładniejszy dzieciak pod słońcem: wszystkie damy brały pana na ręce, aby cię upieścić.
Pan Jourdain. Aby mnie upieścić?
Covielle. Tak. Byłem wielkim przyjacielem nieboszczyka pańskiego ojca.
Pan Jourdain. Nieboszczyka mego ojca?
Covielle. Tak. Był to bardzo zacny szlachcic.
Pan Jourdain. Jak pan powiada? [15]
Covielle. Powiadam, że był to bardzo zacny szlachcic.
Pan Jourdain. Mój ojciec?
Covielle. Tak.
Pan Jourdain. Dobrze go pan znałeś?
Covielle. Oczywiście.
Pan Jourdain. I znałeś jako szlachcica?
Covielle. Rozumie się.
Pan Jourdain. Nie, jacy to ludzie są, doprawdy!
Covielle. Jakto?
Pan Jourdain. Istnieją cymbały, którzy chcą we mnie wmówić, że on był kupcem.
Covielle. On, kupcem! To czysta potwarz; nigdy mu się nie śniło być kupcem. Tyle tylko w tem prawdy, że był to człowiek niezmiernie uprzejmy [16], niezmiernie uczynny; że zaś znał się bardzo dobrze na suknach, wybierał je gdzie tylko mógł, kazał do siebie przysyłać i odstępował je znajomym za zapłatą.
Pan Jourdain. Niezmiernie się cieszę, że pana poznałem; mam nadzieję, iż zechcesz zaświadczyć przed wszystkimi, że mój ojciec był szlachcicem.
Covielle. Powiem to w oczy całemu światu.
Pan Jourdain. Serdecznie będę wdzięczny. Cóż pana tu sprowadza?
Covielle. Od czasu jak znałem nieboszczyka pańskiego ojca, najgodniejszego szlachcica, jak panu mówiłem, podróżowałem trochę, ot, tak, po całym świecie.
Pan Jourdain. Po całym świecie?
Covielle. Tak.
Pan Jourdain. To musi być bardzo daleko.
Covielle. Myślę sobie. Zaledwie przed czterema dniami wróciłem z odległych podróży, że zaś wszystko co pana dotyczy i mnie niezmiernie obchodzi, przyszedłem aby panu zwiastować najszczęśliwszą nowinę pod słońcem.
Pan Jourdain. Jakąż?
Covielle. Czy wiesz, że syn sułtana tureckiego bawi w mieście?
Pan Jourdain. Ja? Nie.
Covielle. Jakto! Przybył wraz ze swoim wspaniałym orszakiem; wszystko śpieszy go oglądać; przyjmują go w tym kraju z wszelkiemi zaszczytami, należnemi tak potężnemu władcy.
Pan Jourdain. Na honor, nic nie wiedziałem.
Covielle. Ale co najważniejsze, to iż się zakochał w twej córce.
Pan Jourdain. Syn sułtana tureckiego?
Covielle. Tak, i chce zostać pańskim zięciem.
Pan Jourdain. Moim zięciem, syn sułtana tureckiego?
Covielle. Syn sułtana tureckiego, pańskim zięciem. Byłem mu złożyć czołobitność, że zaś mówię doskonale ich językiem, rozmawiał ze mną dość długo, i, wśród tej gawędki, powiedział: Akciam krok soler onch alla mustaf gidelum amanahem narahini ussere karbulalt [17], co znaczy: Czy nie znasz przypadkiem młodej osoby, która jest córką pana Jourdain, paryskiego szlachcica?
Pan Jourdain. Syn sułtana tureckiego powiedział tak o mnie?
Covielle. Tak. Gdy mu odpowiedziałem, że pana znam bardzo dobrze i że widziałem pańską córkę, rzekł: Ach, marababa sahem! co znaczy: Ach, jakże jestem w niej zakochany!
Pan Jourdain. Marababa sahem znaczy: Ach, jakże jestem w niej zakochany?
Covielle. Tak.
Pan Jourdain. Daję słowo, dobrze, żeś mi to powiedział; bo, co do mnie, nigdybym się nie domyślił, że marababa sahem ma znaczyć: Ach, jakże jestem w niej zakochany! Cóż to za piękny język!
Covielle. Dużo piękniejszy jeszcze niż się komu śniło. Czy wiesz pan, naprzykład, co znaczy kakarakamuchen?
Pan Jourdain. Kakarakamuchen? Nie.
Covielle. To znaczy: moje drogie serce.
Pan Jourdain. Kakarakamuchen znaczy: moje drogie serce?
Covielle. Tak.
Pan Jourdain. Ależ to cudowne! kakarakamuchen.
moje drogie serce. Ktoby to powiedział? Człowiek głupieje doprawdy.
Covielle. Słowem, aby się wywiązać z poselstwa, donoszę panu, iż on ma zamiar prosić pana o rękę córki; pragnąc zaś mieć teścia, któryby był godnym jego powinowactwa, chce pana zamianować mamamuszi [18], co stanowi jedną z najwyższych godności w jego kraju.
Pan Jourdain. Mamamuszi?
Covielle. Tak, mamamuszi, to znaczy po naszemu wojewoda. Wojewoda, to jeden z owych dawnych... słowem, wojewoda. Nie może być nic dostojniejszego w świecie; godność ta zrówna cię, co do stanowiska, z największymi panami w kraju.
Pan Jourdain. Syn sułtana tureckiego wyświadcza mi prawdziwy zaszczyt. Proszę, chciej mnie zaprowadzić do niego, abym mógł wyrazić mu podziękę.
Covielle. Jakto! ależ on sam przybędzie tu za chwilę.
Pan Jourdain. On sam przybędzie?...
Covielle. Tak; i prowadzi z sobą wszystko co jest potrzebne do ceremonji pańskiego mianowania.
Pan Jourdain. Ależ to szybko idzie!
Covielle. Miłość jego nie chce słyszeć o najmniejszej odwłoce.
Pan Jourdain. Jedno tylko mnie niepokoi, to że moja córka, bardzo uparta dziewczyna, nabiła sobie głowę niejakim Kleontem i przysięgła, że nie pójdzie za nikogo innego.
Covielle. Odmieni zdanie, skoro zobaczy syna i sułtana tureckiego. Przytem, zachodzi tu doprawdy dziwny zbieg okoliczności: mianowicie, syn sułtana podobny jest do tego Kleonta [19] jak dwie krople wody. Przed chwilą widziałem go właśnie: pokazano mi go; miłość zatem, którą córka pańska żywi dla jednego, z łatwością może przenieść na drugiego. Ale słyszę głosy; otóż i on.

SCENA SZÓSTA [20]

KLEONT jako Turek, TRZECH PAZIÓW niosących ogon szaty Kleonta, PAN JOURDAIN, COVIELLE

Kleont. Ambusahim oki boraf, Żordina, salamaleki.
Covielle do pana Jourdain. To znaczy: Panie Jourdain, oby twe serce było przez cały rok jako kwitnący krzak róży [21]. To są takie uprzejme sposoby mówienia w tym kraju.
Pan Jourdain. Jestem najniższym sługą jego tureckiej Wysokości.
Covielle. Kazigar kamboto ustin moraf.
Kleont. Ustin yot katamaleki basum base alla moran.
Covielle. Mówi: Oby niebo dało ci siłę lwa i roztropność węża.
Pan Jourdain. Jego turecka Wysokość jest na mnie zbyt łaskawa; życzę jej wzajem wszelkich pomyślności.
Covielle. Ossa binamen sadok babulli orakaf uram.
Kleont. Bel men.
Covielle. Mówi, abyś się z nim natychmiast udał przygotować wszystko do ceremonji, oraz, że pragnie jak najprędzej ujrzeć twą córkę i zawrzeć małżeństwo.
Pan Jourdain. Tyle rzeczy w dwóch słowach?

Covielle. Tak. Język turecki już jest taki; umie dużo wyrazić w niewielu zgłoskach. Śpiesz pan z nim prędko tam, gdzie sobie życzy.

SCENA SIÓDMA

COVIELLE sam

Ha, ha, ha! Słowo daję, to można pęknąć ze śmiechu. Cóż za bałwan! gdyby na pamięć wyuczył się roli, nie mógłby jej lepiej odegrać. Och! och!

SCENA ÓSMA

DORANT, COVIELLE

Covielle. Śmiem pana upraszać, abyś nam zechciał pomóc w małej intryżce, którą właśnie prowadzimy.
Dorant. Aj, wszak to imć Covielle? [22] Któżby cię poznał w tej postaci! Coś ty z siebie zrobił, człowieku?
Covielle. Co pan widzi. Ha! ha!
Dorant. Z czegóż się tak śmiejesz?
Covielle. Jest z czego, niech mi pan wierzy.
Dorant. Cóż takiego?
Covielle. Mógłby pan hrabia długo sobie głowę łamać, nimby się domyślił, jakiegośmy się chwycili podstępu, aby nakłonić pana Jourdain do oddania ręki córki memu panu.
Dorant. Nie wiem, co to za podstęp, ale domyślam się, że nie chybi celu, skoro ty doń rękę przykładasz.
Covielle. Widzę, że pan zna dobrze naszego mądralę.
Dorant. Objaśnijże mnie więc, o co chodzi.

Covielle. Niech pan będzie łaskaw usunąć się nieco, aby zrobić miejsce orszakowi. Może pan oglądać naocznie część naszej sztuczki, resztę zaś panu opowiem.

SCENA DZIEWIĄTA [23]

CEREMONJA TURECKA

MUFTI, DERWISZE, TURCY, stanowiący orszak Muftiego, tańczący i śpiewający.

PIERWSZA GRUPA BALETOWA

Sześciu Turków wchodzi poważnie parami przy dźwiękach orkiestry. Niosą trzy dywany, które podnoszą bardzo wysoko, i tańcząc, wykonują rozmaite figury. Turcy śpiewający przechodzą pod dywanami i ustawiają się po dwóch stronach sceny. Mufti w towarzystwie derwiszów zamyka pochód. Następnie, Turcy rozciągają dywany na ziemi i klękają na nich, z wyjątkiem Muftiego i derwiszów, którzy zachowują pozycję stojącą. Podczas gdy Mufti przyzywa Mahometa, wykonując różne gesty i miny, nie wymawiając jednak ani słowa, Turcy stanowiący jego orszak nachylają się aż do ziemi, śpiewając »Alli«, poczem wznoszą ramiona w górę, śpiewając »Alla«. Tę grę powtarzają aż do końca modłów Muftiego, poczem powstają wszyscy śpiewajac »Alla ekber«, dwaj zaś derwisze podchodzą do pana Jourdain.


SCENA DZIESIĄTA [24]

MUFTI, DERWISZE, TURCY śpiewający i tańczący, PAN JOURDAIN ubrany po turecku z ogoloną głową, bez turbana i bez szabli.

Mufti do pana Jourdain:

Se ti wiada,
Gada, gada,

Se non wiada
Nepowiada.

Mi byl Mufti,
Tu kilicha?
Ne pojmajesz;
Ticha, ticha.

Dwaj derwisze wyprowadzają pana Jourdain.


SCENA JEDENASTA [25]

MUFTI, TURCY, DERWISZE

Mufti. Gada, Turka, qui byl ista? Anabatista? Anabatista?
Turcy. Iok.
Mufti. Zwinglista?
Turcy. Iok.
Mufti. Koffista?
Turcy. Iok.
Mufti. Hussita? Morista? Fronista?
Turcy. Iok, iok, iok.
Mufti. Iok, iok, iok. Byl pagana?
Turcy. Iok.

Mufti. Luterana?
Turcy. Iok.
Mufti. Puritana?
Turcy. Iok.
Mufti. Bramina, Moffina, Zurina?
Turcy. Iok, iok, iok.
Mufti. Iok, iok, iok. Mahametana? Mahametana?
Turcy. Ahi, alla, Ahi, alla.
Mufti. Jako zwala? jako zwala?
Turcy. Żurdina, Żurdina.
Mufti podskakując. Żurdina, Żurdina.
Turcy. Żurdina, Żurdina.
Mufti. Mahameta, per Żurdaina

Ja se modli każdhodina.
Bende czyni paladina
De Żurdina, de Żurdina;
Dar turbanta e szablina,
Con galera, brigantina
Per obrrrona Palestina.
Mahameta, per Żurdina
Ja se modli każdhodina.

Do Turków

Byl bon Turka Żurdina?

Turcy. Ahi alla, Ahi alla.
Mufti śpiewając i tańcząc. Ha la ba, ba la hu, ba la ba, ba la da.
Turcy. Ha la ba, ba la hu, ba la ba, ba la da.

SCENA DWUNASTA

TURCY śpiewający i tańczący

DRUGA GRUPA BALETOWA


SCENA TRZYNASTA [26]

MUFTI, DERWISZE, PAN JOURDAIN, TURCY śpiewający i tańczący.

Mufti wraca w uroczystym turbanie olbrzymich rozmiarów przystrojonym kilkoma rzędami zapalonych świec; towarzyszy mu dwóch derwiszów niosących Alkoran, ubranych w śpiczaste czapki, również przystrojone płonącemi świecami. Dwaj inni derwisze przyprowadzają pana Jourdain, każą mu klęknąć i oprzeć ręce o podłogę w ten sposób, że jego grzbiet, na którym spoczywa Alkoran, służy za pulpit Muftiemu. Mufti odprawia po raz wtóry swoje komiczne modły, marszcząc brwi, uderzając od czasu do czasu w Alkoran i przewracając szybko kartki; poczem, wznosząc ramiona ku niebu, krzyczy doniosłym głosem: Hu! Podczas tych ponownych modłów, Turcy, schylając się i podnosząc naprzemian, śpiewają również: Hu, hu, hu!

Pan Jourdain podnosząc się, gdy mu zdjęto Alkoran z grzbietu. Uff!
Mufti do pana Jourdain. Ti non byl oszusta?
Turcy. No, no, no.
Mufti. Non byl szelma?
Turcy. No, no, no.
Mufti do Turków. Dawar turbanta.
Turcy. Ti non byl oszusta?

No, no, no.
Non byl szelma?
No, no, no.
Dawar turbanta.


TRZECIA GRUPA BALETOWA

Turcy, tańcząc przy dźwiękach orkiestry, wkładają turban na głowę pana Jourdain.

Mufti dając szablę panu Jourdain.

Ti byl noble, non e fabla,
Bery oto tetu schiabbla.
Turcy dobywając szabel.
Ti byl noble, non e fabla
Bery oto tetu schiabbla

CZWARTA GRUPA BALETOWA

Turcy tańczący uderzają rytmicznie szablami pana Jourdain

Mufti.Ładu, ładu. [27]
Kijdozadu,
Ładu, ładu,
Kijdozadu.

PIĄTA GRUPA BALETOWA

Turcy tańczący uderzają w rytm muzyki pana Jourdain kijami

Mufti.Nefstydala, nefstydala, [28]
Więcy gańba nesasnala.
Turcy.Nefstydala, nefstydala,
Więcy gańba nesasnala.

Mufti rozpoczyna trzecią część modłów. Derwisze podtrzymują go ze czcią pod ramiona; poczem Turcy tańczący i śpiewający skaczą wokoło Muftiego, i wychodzą wraz z nim, pociągając ze sobą pana Jourdain.








  1. Akt IV. Znowuż widzimy, że akcja, przepleciona tylko baletem, nie przerywa się, z aktu na akt, ani na chwilę.
  2. Honory domu... Dorant zręcznie przedstawia tu siebie za amfitrjona uczty, a pana Jourdain jako rodzaj marszałka dworu.
  3. Damis... Zapewne aluzja do którejś z rzeczywistych osób znanych ze smakoszostwa i pretensjonalności w ugaszczaniu. Por. Mizantrop: »Jego własna osoba, to najgorsze danie, — I psuje to, czem kucharz zdobył mu uznanie«. Zarazem jednak, Dorant, nie czyniąc niby tego co Damis, robi właśnie to samo: zwraca uwagę na każdy szczegół. Z opisu tego możemy mieć pojęcie o stylu ówczesnych biesiad, których wykwint polegał na obfitości i zawiesistości. Sam Ludwik XIV słynął z żarłoctwa. I sposób jedzenia odbiegał od naszego. Jedzono przeważnie palcami, kości rzucano poza siebie służbie. Nie było ustalonego porządku potraw, któreby obnoszono kolejno wszystkim, tylko stół był zastawiony mnogością rozmaitych półmisków, coś tak jak jeszcze bywa na naszem święconem.
  4. Z pana wybredny człowiek... Krytyka pana Jourdain dziwnie brzmi dla Dorymeny, która nie wie, że diament pochodzi od niego; toteż Dorant przecina ten drażliwy temat. Czy markiza której Molier dał znaczące imię »Dorymena«, jest w istocie tak naiwna i tak mało orjentuje się w sytuacji? Wątpię; sądzę, iż posiada ona w wysokim stopniu tę sztukę, której zwłaszcza nabywa się w wielkim świecie, aby nie widzieć tego, czego jej jest wygodnie nie widzieć. Uszczknąć parę podarków od pana Jourdain, a wyjść za uroczego Doranta, to nie byłoby wcale niemożliwe na tle obyczajowości współczesnej. Zresztą, może i ta Dorymena, jeżeli ją zechcemy wyłuskać z osłonek konwenansu, znajduje się na pograniczu damy a awanturnicy, wyprzedzając Półświatek Dumasa-syna?... Ale nie bierzmy tego wszystkiego zbyt ściśle i nie przykładajmy zbytnio miary komedjowej do figur tego uciesznego widowiska.
  5. Posłuchajmy teraz... Dorant uważa, iż, w tej drażliwej sytuacji, najlepszą ucieczką będzie muzyka.
  6. Tych panów... Tekst wydania z 1682 mówi: »tych panów i tej pani«. Jest tam mowa o dwóch śpiewakach i śpiewaczce, którzy, w późniejszych wydaniach, zmienili się w trzech śpiewaków.
  7. Chciałbym bardzo... Pan Jourdain, rozgrzany i ośmielony winem, nabrał odwagi i puszcza się na aluzje dość karczemne, zgodnie ze swoim poziomem uczuć i myśli.
  8. Połyka kąski... Nie było to wynalazkiem pana Jourdain, ale ówczesnym sposobem okazywania uczuć wybranej osobie. W XVI wieku, galanterja nakazywała, przed włożeniem jedwabnych pończoch, dawać je na dziesięć lub dwanaście dni do przenoszenia wybranej damie swego serca! (Brantôme).
  9. Czarujący... Dorymena, zajadając smacznie, bawi się niegroźnemi dla niej nadskakiwaniami pana Jourdain.
  10. Scena druga. Zapewne już pod koniec poprzedniej sceny, pani Jourdain, niewidziana, była obecna.
  11. Co pani do głowy... To wejście krzyżuje plany Doranta, zdradzając tajemnicę, kto ponosi koszta uczty. Ale może być spokojny, Dorymena umie nie rozumieć, czego nie chce rozumieć.
  12. On jedynie użyczył mi... W oczach pana Jourdain, Dorant i teraz utrzymuje swą pozycję: oddaje mu przyjacielską usługę, biorąc rzecz na siebie.
  13. Bronię swoich praw. Energiczny i rozsądny morał, jak zawsze na dnie u Moliera.
  14. Scena piąta. Covielle przebrany: długa broda, strój wschodni.
  15. P. Jourdain protestował wprawdzie przeciw mieszczaństwu ojca, ale sam się zdumiał słysząc potwierdzenie jego szlachectwa.
  16. Człowiek niezmiernie uprzejmy, etc. Określenie sławne w literaturze i wielokrotnie naśladowane (Bliziński, Rozbitki).
  17. Akciam krok... Zlepek nieistniejących wyrazów; tu i ówdzie wplecione jakieś słowo z obcych języków.
  18. Słowo mamamuszi stało się również przysłowiowe.
  19. Podobny do Kleonta... Molier nie robi tu sobie ceremonji z zachowaniem prawdopodobieństwa; przeciwnie, styl widowiska wymaga aby go było jak najmniej.
  20. Scena szósta. Nie bierzmy za złe poważnemu i dzielnemu Kleontowi, że bierze udział w tej grubej farsie wypłatanej przyszłemu teściowi: komedja się już skończyła, obecnie jest tylko maskarada.
  21. Jako kwitnący krzak róży... Takie obrazowe przenośnie uchodzą powszechnie za styl wschodni.
  22. Wszak to imć Covielle?... Toż samo z poufałości Doranta z Coviellem nie kwapimy się wyciągać jakichś wniosków: jesteśmy na terenie już nawet nie farsy, ale maskarady.
  23. Scena IX. Mufti. Muftiego grał sam Lulli, autor muzycznej części widowiska i nadworny kompozytor Ludwika XIV. Lulli, obdarzony nadzwyczajnym talentem mimicznym, ożywił swoją grę mnóstwem konceptów, i zyskał powinszowanie samego króla.
  24. Scena X. Język użyty przez Moliera w »Ceremonji tureckiej« nie jest fantastyczny, jak poprzednia turecczyzna. Jest to mieszanina złożona z arabskiego, tureckiego, maltańskiego, francuskiego, włoskiego, hiszpańskiego, którą posługują się mieszkańcy Wschodu dla porozumienia z Europejczykami. W przekładzie trzeba było znaleźć jakiś równoważnik; tłumacz szukał go w makaronicznej i zepsutej polszczyźnie.
    Znaczy to: »Jeżeli wiesz, mów; jeżeli nie wiesz, milcz. Ja jestem Mufti; ty kto? Nie rozumiesz; milcz, milcz«.
  25. Scena XI. »Mów, Turku, kto on jest? Anabaptysta? — Nie. — Zwinglista? (wyznawca sekty protestanckiej Zwingliego?) — Nie. — Koffista (chrześcijanie egipscy z sekty jakobitów). — Nie. — Hussyta, morysta (Maur), fronista (sekta kontemplacyjna)? — Nie, nie, nie. — Czy poganin? — Nie. — Luteranin? — Nie. — Purytanin. — Nie. — Bramina (bramin)? Moffina, Zurina (prawdopodobnie wymyślone)? — Nie, nie, nie. — Mahometanin? — Hi valla (po arabsku: »tak, na Boga«). — Jak się nazywa? — Jourdain, Jourdain.
    »Mahomecie, w każdej godzinie będę się modlił za pana Jourdain. Uczynię z pana Jourdain wojewodę. Dam mu turban i szablę, wraz z galerą i brygantyną, aby bronił Palestyny«.
    »Czy Jourdain jest dobrym Turkiem? — Tak, na Allaha«.
  26. Scena XIII. »Nie jest oszust? — Nie. — Nie jest szelma? — Nie. — Dawajcie turban«.
    »Jesteś szlachcicem, to nie bajka; bierz oto tę tu szablę«.
  27. Ładu, ładu... W oryg. sławne: Dara, dara, bastonara (Łupcie mu, łupcie kije).
  28. w oryg.: Non tener konta, questa star l’ultima affronta (Nie wstydź się, to ostatnia hańba jakiej zaznałeś w życiu). Przy tej okazji oczywiście Turcy łupią tęgo skórę p. Jourdain. Jest to kara za jego szlacheckie aspiracje i słuchaczom Moliera wydawało się to zupełnie naturalne i zabawne; nas dziś ta scena raczej osmuca, jak sam się przekonałem w teatrze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.