Marzenie (Zola, 1935)/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Emil Zola
Tytuł Marzenie
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1935
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Rêve
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI

Anielka czyniła sobie ciągłe wymówki. Gdy była sama, płakała. Zadawała sobie pytanie, czy zgrzeszyła, czy stała się już kobietą zgubioną, jak te z Legendy, które oddawały się diabłu? Ciche słowa: „Kocham panią“ dźwięczały ciągle w jej uszach. Nieświadoma życia, nie umiała sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Czy zgrzeszyła? Co było grzechem w jej postępowaniu? Czy widzieć się, rozmawiać i ukrywać to przed rodzicami było przestępstwem? Chyba nie! Więc czemu była tak zmieszana i wystraszona? Krew napływała jej do twarzy, gdy przypomniała sobie: „Kocham panią“, i gorące łzy skruchy i bojaźni spływały z jej oczu.
Największą męką jej było, że nic nie powiedziała Hubertynie. Ona rozjaśniłaby jej tajemnicę grzechu! Ale teraz nie mogła mówić, umarłaby ze wstydu. Więc udawała spokój, podczas gdy burza szalała w jej sercu. Machinalnie haftowała, trapiona wciąż jedną myślą. Była kochana, była kochana. A ona, czy też kochała? W nieświadomości swej nie umiała na to odpowiedzieć. Powtarzała sobie jego słowa tak długo, aż zatracała świadomość miejsca i czasu. Haftowała bezmyślnie, pogrążona w marzeniu. Może była chora? miała szum w uszach i dreszcze. Kocha, czy może umiera? Uśmiechała się do Hubertyny, która niespokojnie przyglądała jej się.
Zresztą Anielka przysięgła sobie, że więcej nie zobaczy Felicjana. Nie chodziła już do swoich biednych, ani na pole. Miała wrażenie, że zajdzie coś strasznego, gdy się zobaczą. A może chciała się ukarać za grzech, który mogła popełnić. Rankiem nie pozwalała sobie spojrzeć przez okno, a gdy przypadkiem uległa pokusie, i Felicjana nie było na brzegu strumyka, ogarniał ją nieprzemożony smutek.
Pewnego ranka Hubert układał kapę na krosnach, gdy ozwał się dzwonek na dole. Poszedł otworzyć; Hubertyna i Anielka usłyszały głośną rozmowę. Nagle podniosły głowy, zdziwione, głosy zbliżały się, Hubert wprowadzał widocznie klijenta na górę, co się nigdy nie zdarzało. Anielka z przerażeniem poznała Felicjana. Ubrany był jak lepszy robotnik-artysta. Po wielu dniach daremnego oczekiwania, przychodził do niej smutny i niepewny, czy jest kochany.
— Anielko, moje dziecko, ta sprawa ciebie się tyczy. Ten pan życzy sobie obstalować haft podług swego rysunku. Proszę, pan będzie łaskaw pokazać wzór mej córce.
Ani Hubert ani jego żona nie mieli żadnych podejrzeń. Zbliżyli się, by popatrzeć, Ale Felicjan — równie jak i Anielka, — był tak wzruszony, że ręce drżały mu, gdy rozwijał rysunek i trudno mu było wydobyć głos ze ściśniętego gardła.
— To jest infuła dla biskupa. Panie z miasta chcą mu ofiarować w podarunku. Mnie kazano narysować i oddać do haftu. Jestem malarzem na szkle, zajmuję się sztuką starożytną. Starałem się odtworzyć dawny styl gotyckiej infuły...
Anielka, pochylona nad arkuszem, wykrzyknęła:
— O, święta Agnieszka!
Rysunek przedstawiał świętą Agnieszkę, męczennicę trzynastoletnią, nagą, okrytą włosami. Tylko rączki i nóżki były odsłonięte. Tak wyglądała na jednej z kolumn portyku, a taki sam jej posąg, rzeźbiony w drzewie, znajdował się wewnątrz kościoła. Święta zajmowała środek infuły; obok niej dwaj aniołowie, unoszący ją ku niebu. W głębi, cudny widok w oddali; na klapach stylowe ornamenty.
— Te panie — mówił Felicjan — chcą ofiarować swój podarek na procesję Cudu, i dlatego właśnie wybrałem świętą Agnieszkę.
— Bardzo dobra myśl — przerwał Hubert.
— Jego Eminencja będzie wzruszony, — dodała Hubertyna.
Procesja Cudu odbywała się corocznie dwudziestego ósmego lipca. Pochodziła z czasów Jana V i była podziękowaniem za cudowną moc leczenia zarazy, nadaną rodowi Hautecocur. Legenda mówiła, że ta moc cudu dana im była, dzięki wstawiennictwu ich patronki, świętej Agnieszki. Stąd pochodził zwyczaj wyprowadzania na ulice miasta posągu świętej. Lud wierzył, że święta uzdrawia i otaczał ją specjalnem przywiązaniem.
— Na procesję Cudu — powtórzyła Anielka, utkwiwszy oczy w rysunek, — to znaczy za dwadzieścia dni. Niemożliwe, nie zdążymy.
Hubertowie pokiwali głowami. Rzeczywiście, robota wymagała dużo czasu i starania. Hubertyna zwróciła się do młodej dziewczyny:
— Mogłabym ci pomóc, zrobię ornamenty, ty wyhaftujesz postać świętej.
Anielka przyglądała się rysunkowi, wzruszona. Nie chciała przyjąć tej roboty, broniła się pokusie. Czuła, że to podstęp ze strony Felicjana, by się zbliżyć do niej. Stanęło przed nią dawne marzenie: królewicz, przebrany za robotnika.
— Nie — powtórzyła jeszcze raz, — nie zdążymy.
Nie podnosząc oczu, mówiła, jakby do siebie:
— Świętą trzeba zrobić wypukłym cieniowanym haftem.
— Właśnie słyszałem, że pani odnalazła tajemnicę tego starego haftu. Widziałem w zakrystji kapę, haftowaną w taki sposób.
— Tak, tak, kapa z XV w. Wyszywała ją jedna z moich prababek. Cieniowane złoto, to najpiękniejsza hafciarska robota, niestety, od dwustu lat zupełnie zarzucona, gdyż trzeba było do niej prawdziwych artystów. Jeśli moja córka odmówi, to już nikt się nie podejmie tego haftu, ona jedynie potrafi to wykonać.
Hubertyna spoważniała od czasu, jak mówiono o cieniowanem złocie.
— W dwadzieścia dni, to niemożliwe! — powiedziała z przekonaniem.
Anielka przyglądała się świętej i zauważyła teraz z radością, że Agnieszka z rysunku była do niej podobna. Więc myślał wciąż o niej, stała przed jego oczami, gdy rysował! Podniosła oczy i przeczytała na jego twarzy tak gorące błaganie, że uległa. Ale z kokieterją, właściwą nawet nieświadomej dzieweczce, spróbowała podrożyć się trochę.
— Niemożliwe — powiedziała, oddając rysunek, — nie mogę się tego podjąć.
Felicjan zadrżał, zrozpaczony. Nie chciała go widocznie, nie kochała go! Odchodząc już, powiedział do Huberta:
— Pieniądze nie grają roli. Te panie gotowe są dać do dwóch tysięcy franków.
Hubertowie popatrzyli na siebie. Mało dbali o pieniądze, ale ta cyfra olśniła ich. Szkoda im było stracić obstalunek.
— Dwa tysiące franków, — powtórzyła Anielka, o, w takim razie...
I ona, dla której pieniądze nie miały żadnego znaczenia, ucieszyła się, że może przyjąć robotę pod pozorem zarobku, a nie z chęci widzenia Felicjana i że przedstawi się w fałszywem świetle.
— O, za dwa tysiące franków przyjmę, najwyżej będę pracowała w nocy.
Teraz Hubertowie chcieli odmówić, bojąc się, by się zbyt nie zmęczyła,.
— Nie, nie, nie można odrzucać takiej sumy. Proszę, niech pan liczy na mnie. Infuła będzie gotowa w wigilję procesji.
Felicjan zostawił rysunek i odszedł smutny i zrozpaczony. Nie kochała go, traktowała go, jak zwykłego klijenta, który przynosi pieniądze. Miała duszę niską; tem lepiej, postara się o niej zapomnieć. Ale myślał o niej ciągle i powoli zaczął ją usprawiedliwiać. Przecież żyła ze swojej pracy, zarabiała na chleb. Po dwóch dniach nie mógł sobie poradzić bez jej widoku i zdał sobie sprawę, że jeśli ona nie kochała go, myślała tylko o zarobku, to on żyć już bez niej nie mógł. Kochał ją, jak można kochać, mając lat dwadzieścia, z radością i bólem. Ujrzał ją i nikt więcej nie istniał na świecie, oprócz tej jednej ukochanej, upragnionej. Trzeciego dnia tęsknota stała się tak silna, że poszedł do Hubertów.
Na dole przyjął go Hubert, ale nie mógł zrozumieć jego wyjaśnień i znowu wprowadził do pracowni.
— Ten pan chce zobaczyć haft, córeczko.
Felicjan zaczął mówić, zmieszany.
— Jeśli to pani nie przeszkadza, chciałbym zdać sobie sprawę z postępów roboty. Te panie prosiły mnie o to, ale, jeśli przeszkadzam...
Anielka poczuła silne bicie serca. Wysiłkiem woli nakazała sobie spokój i odpowiedziała obojętnie.
— Nic nie szkodzi, proszę, niczyja obecność nie przeszkadza mi w pracy. Rysunek jest pana roboty i nic dziwnego, że pan chce sprawdzić, jak jest wykonany.
Hubertyna z miłym uśmiechem poprosiła go, by usiadł, i natychmiast wzięła się znowu do wyszywania. Hubert zdjął ze ściany chorągiew i zaczął ją wyciągać. Nikt nie mówił słowa. Wszyscy pracowali, nie zwracając uwagi na gościa.
W tej ciszy młody człowiek uspokajał się powoli. Biła trzecia. Stare narzędzia i stare mury zdawały się spać od wieków. Z ulicy dochodził tupot trzewików: dziewczynki ze szkoły szły do spowiedzi. Światło z wielkiego okna padało na krosna i nachylone nad niemi twarze hafciarek.
— Chciałem pani powiedzieć — zaczął Felicjan, chcąc wytłumaczyć powód swego przyjścia, — że włosy świętej lepiej będzie zrobić złotem, niż jedwabiem.
Podniosła głowę. Jej figlarny uśmiech mówił wyraźnie, że mógł się nie fatygować, jeśli tylko o tem chciał mówić. Znowu nachyliła się nad krosnami.
— Tak, proszę pana.
Teraz dopiero zauważył, że haftowała włosy. Przed nią leżał jego rysunek, pomalowany akwarelą i złotem, utrzymany w bladych tonach starych minjatur. Kopjowała obrazek z niezwykłą cierpliwością i artyzmem. Wyrysowała go grubemi konturami na białej materji, podszytej płótnem i pokryła złotemi nićmi. Na tej siatce haftowała jedwabiem, w miejscach, gdzie były cienie, jedwab pokrywał złoto zupełnie, w półcieniach haft był rzadszy, zaś czyste złoto podkładu tworzyło światła rysunku. Był to starożytny haft cieniowany, o bladych tonach, rozjaśniony złotem tłem.
Hubert, który rozciągał chorągiew, powiedział nagle.
— W dawnych czasach hafciarka musiała wykonać postać świętą cieniowanem złotem, by zostać przyjętą do cechu. Ciebie, Anielko, przyjęliby napewno.
Znowu zapadło milczenie. Odstępując od zwykłych form, Anielka haftowała włosy Agnieszki złotem na złocie, podług pomysłu Felicjana. Dziesięć odcieni złota, począwszy od gorącej czerwieni płomieni aż do jasno-żółtych tonów jesiennych liści, ubierały Agnieszkę w płaszcz królewski z roztopionego złota. Fale włosów opływały ją aż do stóp, tworząc okrycie dla jej nagości, pełne tajemniczego wdzięku i uroku.
Felicjan nie spuszczał oka z Anielki. Haftowała pukle włosów, które pod jej paluszkami falowały się i jaśniały jak żywe. Hubertyna, przyszywając złote blaszki, rzucała na Felicjana spojrzenia, pełne jej zwykłego spokoju. Hubert zwijał chorągiew. Felicjan, zakłopotany panującem milczeniem, zrozumiał, że trzeba odejść.
Podniósł się i powiedział:
— Przyjdę znowu... Tak źle narysowałem głowę świętej, że będę musiał dać pani pewne wyjaśnienia.
Anielka podniosła na niego oczy.
— Nie, nie.. Ale niech pan przyjdzie, jeśli pan chce widzieć wykonanie.
Odszedł, uszczęśliwiony z pozwolenia powrotu, zrozpaczony jej chłodem. Nie kocha go, nigdy nie pokocha, to fakt! A więc poco ma powracać? Nazajutrz i dni następnych powrócił jednak do małego domku przy ulicy Złotników, Godziny, spędzone bez Anielki, pełne były niepokoju i walk wewnętrznych. Przy niej tylko uspokajał się, jej obecność była mu teraz niezbędnie potrzebna. Codzień przychodził i siadał obok krosien. Zachwycony, wpatrywał się w jej delikatny profil, otoczony aureolą jasnych włosów i w smukłe zgrabne paluszki, wyciągające długie igły. Pełna prostoty, traktowała go teraz, jak towarzysza pracy, ale on czuł między nimi coś niedopowiedzianego, co trwogą przejmowało jego serce. Podniosła główkę z uśmiechem, w którym malowało się pytanie i niecierpliwość. Nie rozumiał jej i lękał się. Anielka wtedy znowu stawała się chłodną i nieprzeniknioną.
Ale Felicjan znalazł sposób zainteresowania jej rozmową. Mówił o sztuce hafciarskiej, o dawnych arcydziełach, zachowanych w skarbcu katedry, lub odtworzonych w książkach: o cudnym płaszczu Karola Wielkiego z czerwonej materji, haftowanej w wielkie orły z rozpostartemi do lotu skrzydłami; o bajecznej, najpiękniejszej w świecie dalmatyce, na której wszystkie postacie Sądu Ostatecznego wyszyte są cieniowanem złotem i srebrem; o złotolitej tkaninie, na której jaśnieją wyhaftowane postacie: Jezusa, Matki Boskiej, Abrahama, Dawida i Salomona. Wspominał o wielu bajecznych ornatach: o ornacie, gdzie Chrystus na krzyżu zdumiewa oko niezwykłym artyzmem wykonania; o ornacie, przedstawiającym Matkę Boską z Dzieciątkiem na ręku; o bogactwie haftu, dziś już niespotykanem. Tc bezcenne skarby starożytnej sztuki zachowały przejmującą woń kadzidła i mistyczny blask spłowiałego złota.
— O — wzdychała Anielka, — sztuka hafciarska zaginęła, nie można odnaleźć tonów, używanych przez dawnych mistrzów.
Z błyszczącemi oczami wsłuchiwała się w słowa Felicjana. Opowiadał o dawnych hafciarzach i hafciarkach, których sława przetrwała wieki, Anielka, wzruszona, przejęta, miała na twarzy jakby promienisty odblask swej miłości do sztuki. W blasku złota i jedwabi, czysta i niewinna, pochylona nad pracą, w którą wkładała swą duszę, wydawała mu się tak piękną, że przestawał opowiadać, by patrzeć na nią. Milczenie rozpraszało czar. Anielka, zawstydzona swem wzruszeniem, przybierała zwykły spokój.
— Mamusiu, splątał mi się jedwab! Nie poruszaj się tak!
Hubertyna, która nie poruszała się wcale, uśmiechnęła się spokojnie. Wizyty Felicjana zaniepokoiły ją zpoczątku; rozmawiała o tem wieczorem z Hubertem. Ale młody człowiek podobał im się; czemuż mieli sprzeciwiać się widzeniom, które mogły być przyszłem szczęściem Anielki? Teraz spokojnie obserwowała. Sama zresztą od kilku tygodni żyła, otoczona czułością Huberta. Był to miesiąc, w którym niegdyś stracili dziecko i zwykle o tej porze ogarniał ich napływ żalu i tkliwości. On żył u jej stóp drżący, rozkochany, marząc o chwili przebaczenia; ona, kochająca, oddawała mu się, zrozpaczona nieprzejednanym losem. Ich miłość promieniała i przejawiała się w każdem spojrzeniu.
Tydzień upłynął; robota postępowała. Codzienne widzenia stały się koniecznością.
— Czoło wysokie, bez brwi, prawda?
— Tak, w jednym tonie, jak na dawnych miniaturach.
— Proszę o biały jedwab.
Pomagał jej, i ta wspólna praca była dla nich rozkoszą. Węzeł zaciskał się coraz bardziej, choć ani jedno słowo miłości nie zostało wymówione.
— Ojcze, co robisz, nie słychać cię wcale?
Obejrzała się, stał obok Hubertyny, wpatrzony w nią miłośnie.
— Podaję złoto matce.
Tyle tkliwości było w jego ruchu i jej podziękowaniu, że Felicjan i Anielka czuli jakby powiew pieszczoty w cichej, starej pracowni, dalekiej od świata, pogrążonej w marzeniu.
Za pięć dni haft miał być wykończony i Anielka, pewna już teraz, że zdąży nawet przed terminem, odetchnęła swobodnie. Zdziwiła się, ujrzawszy Felicjana, opartego o krosna. Więc zaprzyjaźnili się! Nie broniła się już przed jego miłością, nie uśmiechała się żartobliwie, gdy starał się ukryć uczucie, które przepełniało jego serce. Oczekiwała czegoś, co miało się stać! Wieczne pytanie, które zadawała sobie codziennie, powróciło znowu. Czy kocha go? Nagle teraz zdała sobie sprawę. Kocha go, kocha. Dlaczego? za co? Nie wiedziała, nie miała pojęcia. Kochała, czuła to wyraźnie. Miłość wybuchła jasnym płomieniem. Wieczorem, w wielkiem łóżku, długo płakała, zawstydzona i szczęśliwa, pełna żalu, że nic nie powiedziała Hubertynie. Postanowiła być dla Felicjana zimną jak lód i nie dać mu poznać, że go kocha. Będzie to jej karą i odkupieniem. Cierpieć, ukrywać swoją miłość — oto jej los! Była teraz siostrą męczennic z Legendy i zdawało się jej, że święta Agnieszka patrzy na nią z żalem i litością.
Nazajutrz Anielka skończyła infułę. Wyhaftowała rączki i nóżki świętej nitkami jedwabiu, cieńszemi od nitek pajęczyny. Wykończała teraz na złocistem tle podkładu twarz świętej jasną i subtelną jak płatki lilji. Dwaj aniołowie unosili ku niebu promieniejącą postać.
Felicjan wszedł i wykrzyknął z zachwytem.
— O, jaka podobna do pani!
Było to mimowolne przyznanie się, że rysunek ją przedstawiał. Spostrzegł się i zaczerwienił.
— To prawda, córeczko, ona ma twoje cudne oczki, — powiedział Hubert, zbliżając się.
Hubertyna uśmiechała się; dawno zauważyła to podobieństwo. Ale zdziwiła się i zasmuciła, gdy usłyszała teraz zimny, rozdrażniony głos dawnej Anielki.
— Proszę ze mnie nie żartować!... Znam się dobrze, wiem, że jestem brzydka.
A później dodała tonem przesadnie obojętnym:
— Dobrze, że się już pozbyłam tej roboty. Drugi raz nie podjęłabym się jej nawet za te pieniądze.
Felicjan słuchał zdumiony. Więc jednak szło jej tylko o pieniądze! A zdawało mu się chwilami, że uwielbiała sztukę! Więc omylił się, była czuła tylko na zarobek, uszczęśliwiona, że skończyła i że nie zobaczy go więcej. Od pewnego czasu już myślał, pod jakim pozorem będzie mógł powrócić do pracowni. Ale ona go nie kochała, nigdy nie pokocha! Serce ścisnęło mu się z bólu!
— A czy pani nie zestawi infuły?
— O nie, mamusia zrobi to lepiej ode mnie... Nie dotknę się jej więcej; szczęśliwa jestem, że już skończyłam.
— Czy pani nie lubi swojej roboty?
— Nie, nie lubię niczego.
Hubertyna spojrzała na nią surowo. Przeprosiła Felicjana za niegrzeczną odpowiedź Anielki. Usprawiedliwiła ją zdenerwowaniem i powiedziała, że robota jutro rano będzie do jego dyspozycji. Było to pożegnanie, ale Felicjan nie odchodził jeszcze; patrzył na starą pracownię, pełną cienia i ciszy, gdzie przepędził tyle miłych chwil i gdzie czuł, że pozostaje jego zbolałe serce. Jak wygnany z raju, musiał już odejść ze zwątpieniem i niepewnością w duszy.
Ledwie drzwi się zamknęły za nim, gdy Hubert zapytał:
— Co ci to, dziecko, czyś niezdrowa?
— O nie, znudził mnie ten młody człowiek. Nie chcę go widzieć więcej.
Hubertyna powiedziała:
— Dobrze, nie zobaczysz go więcej. Ale grzeczną trzeba być zawsze.
Anielka pobiegła do swego pokoju. Rozpłakała się. Czuła się szczęśliwą i zrozpaczoną. Jej ukochany odszedł smutny! Ale przysięgła swoim świętym, że umrze z miłości, a nie zdradzi przed nim swej tajemnicy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.