Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła rączki i nóżki świętej nitkami jedwabiu, cieńszemi od nitek pajęczyny. Wykończała teraz na złocistem tle podkładu twarz świętej jasną i subtelną jak płatki lilji. Dwaj aniołowie unosili ku niebu promieniejącą postać.
Felicjan wszedł i wykrzyknął z zachwytem.
— O, jaka podobna do pani!
Było to mimowolne przyznanie się, że rysunek ją przedstawiał. Spostrzegł się i zaczerwienił.
— To prawda, córeczko, ona ma twoje cudne oczki, — powiedział Hubert, zbliżając się.
Hubertyna uśmiechała się; dawno zauważyła to podobieństwo. Ale zdziwiła się i zasmuciła, gdy usłyszała teraz zimny, rozdrażniony głos dawnej Anielki.
— Proszę ze mnie nie żartować!... Znam się dobrze, wiem, że jestem brzydka.
A później dodała tonem przesadnie obojętnym:
— Dobrze, że się już pozbyłam tej roboty. Drugi raz nie podjęłabym się jej nawet za te pieniądze.
Felicjan słuchał zdumiony. Więc jednak szło jej tylko o pieniądze! A zdawało mu się chwilami, że uwielbiała sztukę! Więc omylił się, była czuła tylko na zarobek, uszczęśliwiona, że skończyła i że nie zobaczy go więcej. Od pewnego czasu już myślał, pod jakim pozorem będzie mógł powrócić do pracowni. Ale ona go nie kochała, nigdy nie pokocha! Serce ścisnęło mu się z bólu!
— A czy pani nie zestawi infuły?
— O nie, mamusia zrobi to lepiej ode mnie... Nie dotknę się jej więcej; szczęśliwa jestem, że już skończyłam.
— Czy pani nie lubi swojej roboty?
— Nie, nie lubię niczego.
Hubertyna spojrzała na nią surowo. Przeprosiła Felicjana za niegrzeczną odpowiedź Anielki. Uspra-