Marta (de Montépin, 1908)/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1908
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

— Pani Verniere oczekuje nas, mój drogi, wyrzekł następnie sędzia, nie dajmy jej czekać.
Alina i Henryk podążyli za nim do salonu, gdzie żona Roberta znajdowała się z Matyldą.
Rozmowa była krótka.
Daniel i bratanek jego nie ukończyli jeszcze przejrzenia papierów kapitana Savanne. Wrócili się do gabinetu, i przekonali się wkrótce, że to, co im pozostawało do obejrzenia, było względnie małego znaczenia.
— Ojciec pozostawił ci ładny majątek, rzekł sędzia śledczy, gdy ukończyli tę pracę. Sądzę, że uczynisz dobrze, nie podnosząc go z rąk naszego przyjaciela Robineta, który oddawna ma powierzone interesa twego ojca i moje. Czyś gotów usłuchać tej rady?
— Bezwarunkowo, drogi stryju.
— Zjemy więc śniadanie i idziemy do niego.
Obaj mężczyźni przeszli do pokoju jadalnego, gdzie podane już było śniadanie.
Pan Robinet, notarjusz, przy ulicy Richelieugo, nie wiedział o śmierci swego klienta, Gabrjela Savanne. Gdy mu oznajmiono wizytę sędziego śledczego wraz z bratankiem, poszedł na ich spotkanie z wyciągniętemi rękami. Na widok szerokiej krepy na ich kapeluszach, zadrżał.
— Po kim jesteście w żałobie, moi przyjaciele, zapytał żywo.
— Mój brat umarł, odpowiedział Daniel, a oczy jego napełniły się łzami.
— Umarł. Kapitan Savanne umarł! zawołał notarjusz zdumiony, a ja go widziałem tak pełnego życia przed trzema miesiącami niespełna! Gdzież i jak wydarzyło się to wielkie nieszczęście?
— Brat mój padł ofiarą tyfusu, na falach morza, przed miesiącem. Zwiastowała to nam depesza, ale dziś dopiero otrzymaliśmy kopię aktu zejścia.
— I przychodzicie, zapytać mnie, o stanie majątku, który złożył na moje ręce mój klient nieodżałowany?
— Tak.
— Służę panom. Siadajcie, proszę.
I rejent wskazał krzesełka, stojące przy biurku.
— Czy brat powierzył panu jaki testament? zagadnął Daniel.
— Nie, i byłbym bardzo zdziwiony, gdyby testament napisał. Po co? Syn jest jedynym spadkobiercą.
— Niewiadomo panu, czy Gabrjel gdzieindziej pozostawił kapitały?
— Byłem jedynym depozytarjuszem wszystkiego, co posiadał, i z czystem sumieniem powiedzieć mogę, że podczas jego długiej nieobecności, jak najlepiej prowadziłem jego interesy. Zresztą podziękował mi za to, gdy mnie odwiedził w ostatnich dniach grudnia.
Daniel zmarszczył brwi, słysząc pana Robineta, mówiącego o wizycie kapitana Savanne w ostatnich dniach grudnia, ale nie podniósł tego szczegółu, postanawiając go jednak później wyświetlić.
— Jaką cyfrę przedstawia obecnie spadek mego brata? zapytał.
— Powiem panu, gdy zajrzę do księgi kasowej.
Kazał sobie przynieść książkę, zawierającą rachunki Gabrjela Savanne, znalazł odpowiednie miejsce, i podsunął cyfry przed oczy Daniela i jego bratanka.
— Widzicie, panowie, rzekł, milion sto tysięcy franków, do czego trzeba dodać jeszcze procent za trzy miesiące.
Urzędnik przebiegł wzrokiem szeregi cyfr. Uderzyła go jedna data.
— Trzydziestego grudnia, przeczytał głośno. Gabrjel był u pana trzydziestego grudnia roku zeszłego.
— Tak.
— I pan mu dałeś trzysta tysięcy franków?
— Pokwitowanie znajduje się w mojej kasie.
— Ależ, zawołał Henryk, ojciec nie był w Paryżu 30. grudnia, skoro tego dnia stanął dopiero w Tulonie. W niedzielę zrana, wprost z kolei, przyszedł do mego stryja, w tem musi być pomyłka co do daty.
— Nie ma żadnej pomyłki co do daty, kochany panie Savanne, odparł rejent, i to tylko pańska pamięć nie dopisuje. Kapitan Savanne znajdował się w Paryżu 30. grudnia niezawodnie, bo jeszcze był u mnie po raz pierwszy 28. tegoż miesiąca, i po zapoznaniu się ze swym rachunkiem i podziękowaniu za zarząd interesów, zażądał odemnie trzysta tysięcy franków, ot ta suma jest tutaj zapisana. Oczywiście nie miałem w swej kasie trzysta tysięcy franków w banknotach, trzeba było sprzedać papiery wartościowe nazajutrz na giełdzie 30. grudnia, więc w ciągu dnia oddałem mu fundusz, którego potrzebował.
Rejent, wstawszy z fotela, otworzył kasę, wyjął papier, i pokazał sędziemu oraz jego bratankowi.
— Oto pokwitowanie, rzekł, widzicie, panowie, że ma datę 30. grudnia.
Obaj przybyli milczeli. Zapytali się w myśli:
— Dlaczego skłamał przed nami, utrzymując, że przybywa zrana 31. grudnia, gdy znajdował się w Paryżu co najmniej już od trzech dni? Po chwili milczenia Daniel podchwycił:
— Pozwoli mi pan zadać jedno pytanie?
— I owszem.
— Czy brat mój powiedział panu, jaki użytek zamierza uczynić z trzystoma tysiącami franków, które od pana odebrał?
— Tak. Stwierdziwszy, że pieniądze te przedstawiają procenty narosłe, które mógł był wydać, które byłby wydał z pewnością, gdyby był pozostał we Francji, że zatem syn nie może mieć pretensji, gdyby niemi rozporządził podług swego upodobania, objaśnił mnie, że jeden z jego przyjaciół, przemysłowiec, którego interesy się chwiały, prosił go o ratunek, co też uczynić chciał, pożyczając mu trzysta tysięcy franków.
— Czy wymienił panu przyjaciela, któremu tak szlachetnie przychodził z pomocą?
— Nie, przyznaj pan, że delikatność niepozwoliła mię go wypytywać w tym przedmiocie.
— To słuszne. Dziękuję panu za udzielone nam objaśnienia. Co zaś do majątku mego brata, należy on teraz do mego bratanka, lecz w imieniu jego, proszę pana, abyś go zechciał zachować w swem ręku i czynić w dalszym ciągu dla syna, coś pan czynił dla ojca.
— A ja będę panu tak wdzięczny, jak i mój ojciec, dodał Henryk Savanne.
Rejent podając rękę nowemu klientowi, odpowiedział:
— Uczynię to z całego serca.
Rozmowa się skończyła. Obaj opuścili kancelarję notarjusza i udali się na bulwar Malesherbes.
Młodzieniec wydawał się pod wrażeniem przygniatającego smutku, który zrodziło w jego duszy czytanie listów ojcowskich i tak niespodziewane objaśnienie rejenta.
Przybywszy do domu, rozstali się. Henryk zamknął się w swym pokoju, ażeby tam pracować a Daniel w swym gabinecie, ażeby wszystko rozważyć.
Dotknęło go dziwne postępowanie brata, gdyż ten oznajmił, że przybył do Paryża dopiero 31. grudnia. U rejenta otrzymał niestety dowód tego kłamstwa, a nadto istniał jeszcze inny, a który wynikał z listu, odczytanego przed kilku godzinami i napisanego przez Gabrjela do Ryszarda Verniere.
Daniel odczytał ten list, w którym uderzyły go dwa zdania. Wziął ołówek niebieski i podkreślił pierwsze:
„Ty byłeś jedynym powiernikiem mych zgryzot. Ty tylko wiesz, co ja wycierpiałem. Zachowasz, żałując mnie, wspomnienie o tym wieczorze grudniowym, który przepędziłem przy tobie.“
Zatem w wieczór 30. grudnia znajdował się w fabryce Saint-Ouen, dokąd się udał, wychodząc od rejenta, który mu dał trzysta tysięcy franków. Zatem nazajutrz zrana Ryszard Verniere na bulwarze Malesherbes, stawał się wspólnikiem Gabrjela, udając, że go widzi po raz pierwszy po jego przyjeździe. Istniała między nimi, jakaś tajemnica?
Ale urzędnik przypomniał sobie, że Weronika Sollier mówiła mu o jego bracie i że jej zaprzeczył, gdy twierdziła, że wprowadziła kapitana Savanne do Ryszarda Verniere, wieczorem 30. grudnia. Przypomniał sobie, że była w jego gabinecie, w sądzie, w chwili gdy Henryk przybył zgnębiony, przynosząc wiadomość o śmierci ojca, i że wtedy niewidoma, badana przez niego, odpowiedziała: Teraz już nie mam nic do powiedzenia panu. Weronika musiała więc znać tajemnicę, powierzoną przez Gabrjela Ryszardowi Verniere. Skoro nie stało Ryszarda, należało się do niej zwrócić.
Drugie zdanie, które podkreślił brzmiało:
„Żegnaj, mój stary przyjacielu, myśl o mnie i przez miłość dla mnie, czuwaj dobrze nad niem.“
Te ostatnie wyrazy szczególnie go uderzyły. Nad kim Ryszard Verniere miał czuwać?
Urzędnik złożył list, zaadresowany do Ryszarda, i wziął drugi, pisany do niego przez brata.
Tu podkreślił również to zdanie:
„Jeżeli dowiesz się o tej tajemnicy, nie będziesz nielitościwym. Rozgrzesz mnie jak inni rozgrzeszyli“.
Kogo Daniel wskazywał pod tym wyrazem inni? Jednym z nich był niezawodnie Ryszard.
Daniel długo siedział zamyślony, szukając w swym mózgu klucza tajemnicy mówiąc do siebie:
— Ta wizyta mojego brata w Saint-Ouen, w przeddzień dnia, kiedy Ryszard Verniere został zamordowany i okradziony, kiedy podpalono jego fabrykę, kiedy Weronika Sollier padła, ugodzona jak i on, kulą mordercy. Gdyby to wszystko miało z sobą związek? Wybadam znowu Weronikę Sollier i kasjera Prieur, szeptał. Ja nie tracę odwagi. Muszę się dowiedzieć, jaką tajemnicę powierzył Gabrjel Ryszardowi... i będę wiedział...

∗             ∗

W życiu przykre wypadki często idą ławą, jak niepowodzenia w grze. Tak samo szereg ich następował teraz dla Roberta Verniere.
Najprzód usłyszał jak Henryk Savanne twierdził, iż może przywrócić wzrok Weronice; potem dowiedział się od Nestora Wiewiórki, że Marta jest córką Gabrjela, z czego wynikało, iż trzykroć sto tysięcy franków, skradzione przezeń z kasy brata, należało do tego dziecka; potem dowiedział się od O’Briena, że w ambasadzie podejrzewano go o popełnienie zbrodni w Saint-Ouen; potem powtórzył sobie sto razy, że Marta, uśpiona znowu snem magnetycznym, nie omieszka wskazać go, jako mordercę Ryszarda, i oto nowy cios miał go ugodzić.
Otrzymał list od barona Schwartz, naczelnika biura wywiadowczego przy ambasadzie, zawierał on tylko kilka słów, lecz groźny był swoim lakonizmem.
Oto jego treść:

„Panie Robercie Verniere!

„W interesie pańskim, w interesie przyszłości pańskiej fabryki i spokoju pańskiej rodziny, proszony jesteś o stawienie się jaknajwcześniejsze przy ulicy Verneuil, między 9-tą, a 10-tą zrana. Nieomieszkaj pan przybyć na to zaproszenie, którego powinieneś zrozumieć całą doniosłość, i przyjm moje ukłony.

Baron Wilhelm Schwartz“.

„P. S. Przynieś pan ten liścik, wprowadzą pana do mnie dopiero po zobaczeniu liściku“.
Czego on chciał? jaki cios miał zadać? Robert przypomniał sobie list, który mu dał O’Brien. Ten list, jak twierdził magnetyzer, miał się stać tarczą, gdyby Niemcy chciały go zaatakować.
Co przedsięwziąć? Czy miał posłuchać rozkazującego zaproszenia barona Schwartza? Na to pytanie, które sobie postawił, odpowiedział bez wahania, tak! Trzeba było zajrzyć niebezpieczeństwu w oczy i wiedzieć, czem mu grożono.
Przedewszystkiem jednak, trzeba było upewnić się, czy list, który posiadał, daje rzeczywiste bezpieczeństwo. W tym celu należało przetłomaczyć cyfry.
Wyjął z szufladki list i wyczytał tytuł: „Służba głównego sztabu“. Potem niżej skreślone po niemiecku te wyrazy: „Jego ekscelencja ambasador cesarstwa niemieckiego w Paryżu“. Dalej następowały zdania cyfrowane.
Widząc dwie pierwsze litery P. L. skreślone u góry, przypomniał sobie, że O’Brien powiedział mu: klucz małego Laroussa, (Petit Larousse). Dla przetłomaczenia trzeba mu było trochę cierpliwości. Wziął z biurka słownik potem wlepił oczy w list, otwarty przed nim.
Wydaje nam się zbytecznem podać czytelnikom list w całości. Ażeby im wytlomaczyć mechanizm przekładu, wystarczy pierwsza linia, która tak się przedstawiała: = 515+7= 670+23 = 245—9 = 132—1—672—11
Robert przyjrzał się pierwszym dwom cyfrom. Były to 515 i 7.
Dawny szpieg w służbie pruskiej mógł z łatwością dokonać pracy, którą zapewne podejmował nie po raz pierwszy. Otworzył encyklopedję, przerzucił strony i zatrzymał się na stronie 515. Znak +, który następował, wskazywał mu, że powinien szukać wyrazu na drugiej kolumnie tejże strony, gdzie wyraz ten był siódmym. Ten siódmy był to wyraz: Niech. Napisał go ołówkiem pod pierwszemi cyframi. Przechodząc wtedy do drugiej cyfry; 670+23 odnalazł stronicę 670 i policzył aż do dwudziestego trzeciego wyrazu na drugiej kolumnie, co dało mu wyraz: Wasz, który podpisał pod drugą cyfrą. Przyszedł do trzeciej cyfry: 245—9, poszukał strony 245. Znak —, umieszczony między dwiema liczbami, mówił mu, że wyraz znajduje się dziewiąty na pierwszej kolumnie i że wyraz ten jest: Ekscelencja, i podpisał go pod trzecią cyfrą.
Jak z tego widać sekret ten był nader prosty i zarazem bardzo bezpieczny. Komu mogłoby przyjść na myśl, że kryptografia niemiecka umieści sekret swej korespondencji w encyklopedji francuskiej?
Trzy kwadranse przepędził na odcyfrowaniu listu, i to mu dało dosłownie, co następuje:
„Niech — wasza — ekscelencja — nie traci — oczy — kapitan — artylerji — D — przydany — ministerjum — wojny — ma — wydać — plan — uruchomienie — armja — francuskie — wypadek — wojna — płacić — wynagrodzenie — pięć — sto — tysiące — frank — potrzeba — różne — Porozumienie — przedstawiciel — ambasada — dotyczący — proch — bez — dym — Potrzeba — nowy — pocisk — marynarka — torpile “.
Tłómaczenie wolne tych myśli, podanych w stylu telegraficznym, nie było trudne do zrobienia.
Robert odczytał biegle:
„Niech wasza ekscelencja nie traci z oczu kapitana artylerji D., przydanego do ministerjum wojny. Oficer, ten ma nam wydać plany uruchomienia armji francuskiej na wypadek wojny. Zapłacić mu aż do wysokości pięć kroć sto tysięcy franków za potrzeby różne. Porozumiewać się z przedstawicielem wojskowym w naszej ambasadzie. Trzeba nam sekretu prochu bezdymnego, zastosowanego we Francji i modelu nowych pocisków dla torpedowców i dział marynarki“.
— O’Brien mnie nie oszukał, rzekł do siebie Robert Verniere. To istotnie broń potężna, którą zużytkuję w razie potrzeby. Co to za kapitan, którego tu podają tylko pierwszą literę? zapytał siebie. Zresztą, co mnie to obchodzi! Tem gorzej dla niego, jeżeli będę potrzebował go obryzgać błotem! Niech każdy dba o siebie w walce życiowej!.. Tak! odpowiem na wezwanie barona Schwartza! On myśli, że mnie ma w swym ręku, a to ja go trzymam! Jutro pójdę na ulicę Verneuille.
Jakkolwiek miał zupełną pewność, że jest potężnie uzbrojony do walki, zmarszczka głęboka przerżnęła czoło Roberta. Myślał o O’Brienie. Gdzie znaleźć można Amerykanina? Tego nie wiedział, a jednak jego tylko uważał za zdolnego, do usunięcia z drogi wszelkich przeszkód, które ją zawalały. Jednak starał się uspokoić, mówiąc:
— Interesa jego wymagają, ażeby mi przyszedł z pomocą, więc nie może i nie powinien mnie opuścić.
Wreszcie, ażeby odpędzić posępne myśli, które go trapiły, wyjechał do Saint-Ouen, gdzie roboty około fabryki wymagały codzień jego obecności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.