Strona:X de Montépin Marta.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy mu oznajmiono wizytę sędziego śledczego wraz z bratankiem, poszedł na ich spotkanie z wyciągniętemi rękami. Na widok szerokiej krepy na ich kapeluszach, zadrżał.
— Po kim jesteście w żałobie, moi przyjaciele, zapytał żywo.
— Mój brat umarł, odpowiedział Daniel, a oczy jego napełniły się łzami.
— Umarł. Kapitan Savanne umarł! zawołał notarjusz zdumiony, a ja go widziałem tak pełnego życia przed trzema miesiącami niespełna! Gdzież i jak wydarzyło się to wielkie nieszczęście?
— Brat mój padł ofiarą tyfusu, na falach morza, przed miesiącem. Zwiastowała to nam depesza, ale dziś dopiero otrzymaliśmy kopię aktu zejścia.
— I przychodzicie, zapytać mnie, o stanie majątku, który złożył na moje ręce mój klient nieodżałowany?
— Tak.
— Służę panom. Siadajcie, proszę.
I rejent wskazał krzesełka, stojące przy biurku.
— Czy brat powierzył panu jaki testament? zagadnął Daniel.
— Nie, i byłbym bardzo zdziwiony, gdyby testament napisał. Po co? Syn jest jedynym spadkobiercą.
— Niewiadomo panu, czy Gabrjel gdzieindziej pozostawił kapitały?
— Byłem jedynym depozytarjuszem wszystkiego, co posiadał, i z czystem sumieniem powiedzieć mogę, że podczas jego długiej nieobecności, jak najlepiej prowadziłem jego interesy. Zresztą podziękował mi za to, gdy