Strona:X de Montépin Marta.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chetnie przychodził z pomocą?
— Nie, przyznaj pan, że delikatność niepozwoliła mię go wypytywać w tym przedmiocie.
— To słuszne. Dziękuję panu za udzielone nam objaśnienia. Co zaś do majątku mego brata, należy on teraz do mego bratanka, lecz w imieniu jego, proszę pana, abyś go zechciał zachować w swem ręku i czynić w dalszym ciągu dla syna, coś pan czynił dla ojca.
— A ja będę panu tak wdzięczny, jak i mój ojciec, dodał Henryk Savanne.
Rejent podając rękę nowemu klientowi, odpowiedział:
— Uczynię to z całego serca.
Rozmowa się skończyła. Obaj opuścili kancelarję notarjusza i udali się na bulwar Malesherbes.
Młodzieniec wydawał się pod wrażeniem przygniatającego smutku, który zrodziło w jego duszy czytanie listów ojcowskich i tak niespodziewane objaśnienie rejenta.
Przybywszy do domu, rozstali się. Henryk zamknął się w swym pokoju, ażeby tam pracować a Daniel w swym gabinecie, ażeby wszystko rozważyć.
Dotknęło go dziwne postępowanie brata, gdyż ten oznajmił, że przybył do Paryża dopiero 31. grudnia. U rejenta otrzymał niestety dowód tego kłamstwa, a nadto istniał jeszcze inny, a który wynikał z listu, odczytanego przed kilku godzinami i napisanego przez Gabrjela do Ryszarda Verniere.
Daniel odczytał ten list, w którym uderzyły go dwa zdania. Wziął ołówek niebieski i podkreślił pierwsze: