Małe niedole pożycia małżeńskiego/14
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niedola miewa swoje nawiasy.
Mówiono na różne sposoby, a zawsze ujemnie, o wrażeniach kłucia w boku; ale wszystko to jest niczem w porównaniu do ukłuć, o jakich będziemy mówili w tym rozdziale; ukłuć które rozkosze sielanki małżeńskiej powtarzają co chwilę z dokładnością młotka uderzającego o struny fortepianu. Mamy tu do czynienia z niedolą szpileczkową, która zjawia się na horyzoncie małżeńskim dopiero wówczas, gdy trwożliwość młodej małżonki ustąpi miejsca fatalnej równości praw, podgryzającej korzenie zarówno małżeństwa jak Francji. Każdy okres ma swoje niedole!...
Po tygodniu, w ciągu którego prowadziła protokół nieobecności męża, Karolina spostrzega, że ów spędza siedm godzin dziennie zdala od domowego ogniska. Pewnego dnia, Adolf, gdy wraca wesoły jak aktor który dostał brawo, spostrzega, że twarz Karoliny ma wyraz niezwykłego chłodu. Upewniwszy się że zauważono jej oziębłość, Karolina przybiera ów dobrze znany fałszywie-przyjacielski ton, który ma dar przyprawiania mężczyzny o wewnętrzne ataki wściekłości.
— Dużo interesów miałeś dziś, mój drogi? mówi.
— Tak, dużo.
— Musiałeś brać powóz?
— Za całe siedm franków...
— Zastałeś wszystkich?
— Tak, tych którym naznaczyłem schadzki...
— Kiedy zdążyłeś do nich pisać? Atrament w kałamarzu jest zupełnie wyschnięty, formalnie skrzepła skorupa, chciałam coś napisać i strawiłam dobrą godzinę nim zdołałam sporządzić rodzaj mazi, którą możnaby conajwyżej znaczyć skrzynie przeznaczone do Indji.
W tem miejscu, każdy mąż obrzuca żonę z pod oka nieufnem spojrzeniem.
— Widocznie musiałem napisać do nich w Paryżu...
— Cóż to za sprawy, Adolfie?...
— Nie wiesz?... Mam ci opowiadać?... przedewszystkiem sprawa z panem Chaumontel...
— Myślałam, że pan Chaumontel jest w Szwajcarji.
— Czyż nie ma swoich pełnomocników, adwokata?...
— Czyś tylko to robił w Paryżu?... pyta nagle Karolina. Tu zwraca na męża jasne i badawcze spojrzenie i zatapia je nagle w jego oczach, niby szpadę która przeszywa serce na wylot.
— Cóż miałem robić?... fałszywe pieniądze, długi, ręczne robótki?...
— Ależ nie wiem. Skądże ja mogę zgadnąć? Za głupia jestem, sto razy mi mówiłeś.
— Dobryś! teraz bierzesz w złem znaczeniu to, co jest z mojej strony pieszczotą, żartem. To czysto kobiece.
— Załatwiłeś ostatecznie jaką sprawę? powiada, okazując nagle niezwykłe przejęcie interesami.
— Nie, żadnej jeszcze...
— Ileż osób widziałeś?
— Jedenaście, nie licząc tych, które przechadzały się po bulwarach.
— Jak ty mi odpowiadasz!
— Ale bo też ty mnie wypytujesz, jakgdybyś dziesięć lat była sędzią śledczym...
— Więc dobrze! opowiedz mi swój dzień, to mnie rozerwie. Powinieneś chyba starać się, aby mi tutaj czas nieco uprzyjemnić. Dość się już nudzę, gdy mnie zostawiasz samą całe dni.
— Mam cię rozrywać, opowiadając ci o interesach?...
— Dawniej mówiłeś mi wszystko...
Ta słodka wymówka kryje ciekawość owych ważnych spraw, wypełniających rzekomo dni Adolfa. Adolf, rad nie rad, przystępuje do opowiadania. Karolina słucha z roztargnieniem dość dobrze odegranem, aby można było mniemać że nie zwraca na jego słowa zbyt bacznej uwagi.
— Ależ mówiłeś, wykrzykuje w chwili gdy Adolf poczyna się wikłać, że wziąłeś powóz na godziny, a teraz mówisz o dorożce? Więc jak właściwie? Dorożką jeździłeś za interesami? powiada ironicznie.
— Czemuż dorożki miałyby mi być wzbronione? pyta Adolf, podejmując na nowo opowiadanie.
— Nie zaszedłeś do pani de Fischtaminel? wtrąca nagle, w środku jakiegoś nadzwyczaj zawikłanego wyjaśnienia, które przerywa w połowie bez ceremonji.
— Pocóż miałbym zachodzić?...
— Byłbyś mi zrobił przyjemność; ciekawam czy jej salon już skończony...
— Owszem, już.
— A, więc byłeś?...
— Nie, tapicer mi mówił.
— Znasz jej tapicera?...
— Znam.
— Któryż to?
— Braschon.
— Spotkałeś go chyba na ulicy?
— Tak.
— A mówiłeś, żeś jeździł tylko powozem.
— Ależ, dziecko, żeby wziąć powóz, trzeba go najpierw znaleźć...
— A, więc pewnie spotkałeś go w dorożce...
— Kogo?
— Oczywiście salon — albo Braschona! Jedno i drugie jest równie prawdopodobne.
— Ale-bo nie chcesz słuchać! wykrzykuje Adolf, myśląc że długiem opowiadaniem zdoła uśpić posądzenia Karoliny.
— Słuchałam aż nadto długo. Wiem, że od godziny kłamiesz jak z nut.
— Już nic nie powiem.
— Wiem dosyć, wszystko co chciałam wiedzieć. Tak, ty mi opowiadasz, żeś się widział z adwokatami, rejentami, bankierami: nie widziałeś się z nikim podobnym. Gdybym jutro zaszła z wizytą do pani de Fischtaminel, wiesz, coby mi powiedziała?
Tu Karolina obrzuca Adolfa badawczem spojrzeniem, ale Adolf udaje łudzący spokój, wśród którego Karolina zarzuca wędkę, aby wyłowić jakąś wskazówkę.
— Powiedziałaby z pewnością, że miała przyjemność cię oglądać... Mój Boże! Doprawdy, jakie my jesteśmy nieszczęśliwe! Nie możemy nigdy wiedzieć, co wy właściwie robicie... Siedzimy przykute do domu, kiedy wy załatwiacie interesy! Ładne interesy!... Na twojem miejscu umiałabym przynajmniej wymyślić historje lepiej skomponowane!... O, wy nas uczycie ładnych rzeczy!... Mówią, że kobiety są przewrotne... Ale kto je uczy przewrotności?...
Tu Adolf usiłuje, wlepiając wzrok w Karolinę, wstrzymać ten potop słów. Ale Karolina, podobna do konia podciętego batem, zaczyna na nowo, z furją cody Rossiniego:
— Niema co mówić! ładna kombinacja! uwięzić żonę na wsi, aby swobodnie bujać po Paryżu. Oto czemu się tak nagle zapaliłeś do wsi. A ja, naiwna, dałam się złapać!... Masz rację: to bardzo wygodne, domek na wsi! Ale kij ma dwa końce! Pani może się urządzić równie dobrze jak Pan. Ty masz Paryż i swoje dorożki, ja mam cieniste laski i gęstwiny!... Masz rację, Adolfie, doskonała kombinacja... jestem zupełnie zadowolona, nie gniewajmy się już...
Adolf znosi cierpliwie przez godzinę wylew sarkazmów.
— Skończyłaś już, dziecko?... pyta, korzystając z chwili, w której ona potrząsa głową w czasie artystycznej pauzy po jakiemś pytaniu.
Wówczas Karolina woła na zakończenie: Mam już dość tej wsi, dnia tu dłużej nie zostanę!... Ale wiem, co teraz będzie: ty ten domek zachowasz z pewnością, a mnie zostawisz w Paryżu. Więc dobrze! Przynajmniej w Paryżu będę się mogła zabawiać dowoli, kiedy ty będziesz wodził się po lasach z panią de Fischtaminel. Miła rzecz taka willa Adolfini, gdzie się człowiekowi niedobrze robi skoro się przejdzie w kółko sześć razy po łączce! gdzie zasadzono w ziemię nogi stołowe i kije od miotły, które mają dostarczyć cienia! Siedzi się tu jak w piecu: mury grube na sześć cali! A pan mąż spędza za domem siedm godzin na dwanaście jakie Pan Bóg w dniu stworzył! to cały sens tej willi!
— Słuchaj, Karolciu!
— Gdybyś przynajmniej chciał się przyznać, coś robił dzisiaj? Słuchaj, ty mnie nie znasz: ja będę poczciwa, powiedz tylko!... Z góry cię rozgrzeszam ze wszystkiego coś nabroił.
Adolf miewał stosuneczki przed ślubem; zbyt dobrze zna następstwa wyznań, aby się na nie narażać, odpowiada zatem: — Powiem ci wszystko...
— Więc mów! to bardzo ładnie z twojej strony... będę cię kochała za to jeszcze więcej!...
— Siedziałem trzy godziny...
— Byłam tego pewna... u pani de Fischtaminel?...
— Nie, u rejenta, który ma nabywcę; ale nie mogliśmy się porozumieć: chciał kupić ten dom z całem urządzeniem, wracając więc, wstąpiłem do Brachsona, aby się dowiedzieć, ile mu jesteśmy winni...
— Wymyśliłeś całą tę historję podczas gdy ja mówiłam!... Adolfie, patrz mi w oczy!... Pójdę jutro do Braschona.
Adolf nie może pohamować nerwowego skurczu twarzy.
— Nie możesz wstrzymać się od śmiechu, widzisz, niegodziwcze!
— Śmieję się z twego uporu.
— Pójdę jutro do pani de Fischtaminel.
— Ech! idź gdzie ci się podoba!...
— Co za brutalność! powiada Karolina wstając z chusteczką przy oczach.
Domek na wsi, tak gorąco upragniony przez Karolinę, zmienił się w piekielny wynalazek Adolfa, w pułapkę w którą nieboga dała się pochwycić.
Od czasu jak Adolf przekonał się że niepodobna dysputować z Karoliną, pozwala jej mówić co jej się podoba.
W dwa miesiące później sprzedaje za siedm tysięcy willę, która go kosztowała dwadzieścia dwa! Ale zyskał tyle, iż przekonał się, że domek na wsi nie jest jeszcze tem, czego pragnie Karolina.
Kwestja staje się poważna: Pycha, łakomstwo, dwa już z grzechów głównych zawiodły. Natura ze swemi lasami, górami, dolinami, Szwajcarja paryska, sztuczne strumienie, zdołały zająć Karolinę ledwie na pół roku. Adolfa bierze pokusa, aby dać za wygraną i zamienić się z Karoliną na role.