Przejdź do zawartości

Męczennica na tronie/Część III/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Męczennica na tronie
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Aby się z niej wytłumaczyć przed ojcem jechała teraz do Luneville’u. — Stolicę ojcowską znalazła tak pełną i ożywioną, jak zawsze. Poprzedziły ją już tam wieści o przyjęciu d’Etoiles u dworu, powtarzano nawet kilka tych słów, któremi przywitała prezentowaną. Nie wszyscy im wierzyć chcieli.
Voltaire i jego klika cieszyli się już zawczasu z uzyskanego na dworze stanowiska, z tej obronicielki i protektorki, jaką im los dawał w przyjaciółce ks. Bernis i Fontenella... chociaż wypadek młodego Helvetiusa powinien ich był przekonać, iż tu pilno czuwano nad tem, co wchodziło i wychodziło.
Leszczyński, nie objawiający zdania swojego, oczekiwał na przybycie Maruchny, którą całe grono gości powitało chciwie w ganku pałacu. Biedna ofiara uśmiechnęła się tylko witającym ją i razem z ojcem natychmiast zniknęła.
Przyjaciele domu zobaczyli ją przemykającą się tylko zbiedzoną, zawstydzoną, smutną, niosącą na łono ojca nowe upokorzenie... Milczącym uściskiem witał ją król Stanisław... Siadła, pochwyciwszy jego rękę do pocałowania, i rozpłakała się na długo.
Otarłszy łzy, gorączkowo potem tłumaczyć się zaczęła.
— Ojcze kochany, — mówiła — choć ty jeden mnie nie potępiaj! Miałamże Ludwika drażnić napróżno? Gdybym nawet zapobiec zdołała wprowadzeniu jej, któż mi zaręczy, że ta, coby ją zastąpiła, nie byłaby gorszą jeszcze? W tej prostej, przestraszonej szczęściem swojem kobiecie mam przynajmniej mniej zuchwałego przeciwnika.
Leszczyński słuchał, milcząc. Gdy skończyła, rzekł wreszcie:
— Nie potrzebujesz się uniewinniać przede mną. Zrobiłaś to, co ja, do porady powołany, byłbym ci uczynić życzył. Nie stworzył cię Bóg do walki z nikczemnemi istotami, które wejrzenia twojego nie są warte. Są w życiu ludzkiem wypadki, gdy zwyciężony, ulegając, nad zwycięzcę swego wyższym się staje i zdobywa siłę. Ludwikowi potrzeba dać do dna pić męty życia, które ze wstrętem już przełyka z nałogu, dopóki nie odepchnie czary.
— Nie mogłam postąpić inaczej — ciągnęła dalej Marja. — Drażniąc i zniechęcając tę kobietę, byłabym do niej zniechęciła delfina i żonę jego, a narażać ich na jej zemstę nie mogę.
— Ze wszech miar postąpiłaś chwalebnie — przerwał Leszczyński, usiłując ją uspokoić. — W życiu potrzeba logiki: nie rozpoczynaliśmy wojny, gdy Nesle męża ci odebrały; występowałaś z godnością, nie patrząc na plugawe intrygi; nie czas teraz przeciwko pannie Poisson brać się do oręża. Musimy być ślepi i głusi. Arystokracja francuska obraża się, że po księżnie de Châteauroux przychodzi córka pośledniego oficjalisty; dla nas to wszystko jedno.
Marja wzruszyła ramionami.
— Luynes mnie zapewnia, — mówiła — że pokorniejszej nad nią sługi mieć nie mogłam. Ujęłam ją przez okazanie litości. Zresztą, niech się dzieje wola Boża. Jestem zawsze jak byłam, królową i matką delfina.
Stary raz jeszcze uściskał córkę.
— Na przyszłość plan mój obmyślany — dodała. — Usunę się całkiem od świata do moich małych pokoików, w których małe też kółko przyjaciół moich się pomieści. Ty wiesz, z kogo się to kółko składa: z rodziny tych poczciwych Luynes, nie wyjmując kardynała, który tak jest do delfina przywiązany, z obojga oddanych mi Chevreuse, z mojego kochanego, najlepszego prezydenta Hénault’a, Moncrifa, którego znasz i cenisz talent jego... a potem z niewielu innych... nieznanych ci... oddanych mnie, dworaków niedoli. Moje zakonnice karmelitki, moi księża w wyszarzanych sutannach, moich sług kilka... czyż nie dosyć? Rozrywek nie potrzebuję żadnych, muzyka nawet już mi się wydaje za płochą, malarstwo za jaskrawem. Skołatana, potrzebuję ciszy i pokoju.
— Gdyby one gdziekolwiek na świecie się znaleźć mogły, Maruchno moja! — westchnął król.
I natychmiast, chcąc zwrócić rozmowę, mówić począł o delfinie, o żonie jego, o Adelajdzie i spodziewanej w odwiedziny infantce.
Serce pociągało go szczególniej ku mężnemu wnukowi, który rozpoczynał walkę otwartą z niewiarą, z encyklopedystami i Voltaire’m. Królowa także o synu się odzywała z zachwytem; ale bolało ją, że lepszej harmonji pomiędzy nim a ojcem wprowadzić nie mogła.
Ludwik XV w sprawach religji zajmował stanowisko dziwne. Jawnie unikał drażnienia ludzi, którzy pod pozorem szerzenia światła propagowali ateizm, a w skrytości nienawidził ich i pomagał duchowieństwu; ale i duchownym nie dowierzał, najmniejsze ich stanie przy swoich prawach poczytując za bunt przeciwko władzy królewskiej, o którą tak był zazdrosny. W polityce świeckiej i duchownej najmilej mu było pozostać zagadką nierozwiązaną.
Aby taką zagadką pozostać, król często jawnie czynił coś, przeciwko czemu skrycie potem oddziaływał, w odwrotnym kierunku. Ministrowie usiłowali zgadywać jego usposobienia, on sam dawał je im odgadywać, a w duszy żywił zupełnie inne od tych, które okazywał. To zwodzenie ludzi było dla niego zabawką. Miał na tajemne posługi skrytych i sobie tylko znanych agentów.
Leszczyński prawy, otwarty, czujący się do obowiązku nie tylko głoszenia prawdy, ale bodaj cierpienia dla niej, nigdy zięcia zrozumieć nie mógł; a najczęściej, chcąc mu się przypodobać, robił to, co mu niemiłem było. Tę otwartość charakteru po ojcu wzięła Marja, a po niej odziedziczył ją delfin, ale w nim zaprawna ona była sarkazmem i goryczą.
Stanisław, nie mogąc rozwikłać zagadki, jaką Ludwik był dla niego, zwracał się teraz z całą miłością i nadziejami ku wnukowi. On i matka w delfinie widzieli przyszłość Francji; Leszczyński nigdy nie śmiał potępiać zięcia, ani się skarżyć na niego; nigdy też Marja nie odzywała się o nim inaczej, niż z należną czcią i politowaniem. Oboje czuli wszakże, że był dla nich straconym i dla kraju, bo żył tylko dla fantazyj swoich i dla siebie, świat cały uważając za stworzoną dla niego zabawkę.
Delfin był im całem uosobieniem przyszłości. Wiadomo, z jakiem upragnieniem czekała Francja na potomka płci męskiej, żądał go Ludwik, modliła się o niego królowa; z szałem radości niesłychanej powitano przyjście jego na świat... Dwór i król, który śmieszną wagę przywiązywał do etykiety i ceremonjału, zapragnął obchodzić narodziny delfina z całą tradycjonalną pompą, bodaj średniowieczną.
Ale około siedemnastu lat upłynęło od narodzin ostatniego delfina, wszystko było zapomniane, musiano szukać wspomnień, które odżywione być miały.
Królowa przypomniała jeszcze ten moment życia swojego, jako jeden z najszczęśliwszych. Dziadowi zdawało się, że zapytując teraz o delfina, serce uciśnięte matki pocieszy i da jej zapomnieć o doznanem upokorzeniu.
Po krótkim przestanku zwrócił się do niej, zapytując o delfina, dając poznać, że radby wiedział, co on względem nowej zamierzał metresy, przeciw której tak się groźno stawił z początku. Marja milczała nieco, bo dotknięta struna brzmiała boleśnie w jej duszy.
— Ojcze mój, — odezwała się po namyśle — nie potrzebujesz nawet pytać o Ludwika. Burzył się, musiałam użyć całej mojej przewagi nad nim, aby skłonić go do pobłażliwości. W pierwszej chwili, gdy nas wieść doszła o wyborze tej Poisson, miał mocne postanowienie sprawcę tego skandalu, Bineta, który się zowie jej krewnym, zmusić do ucieczki groźbą gwałtu, którego chciał użyć, aby go oddalić. Ale możnaż było dozwolić, ażeby wystąpił przeciwko ojcu własnemu?
— Nigdy w świecie! — przerwał strwożony Leszczyński.
— Ja nie mogłam i nie miałam ani prawa, ani siły wojować z mężem; — ciągnęła dalej królowa — on nie powinien był postępowaniem swojem mojego potępiać. Klękał przede mną, abym się opierała i protestowała przeciwko nowemu zgorszeniu... ale cóżem ja począć mogła? Sprzeciwiać się królowi, było to tylko przyśpieszyć spełnienie tego, co postanowił... Musiałam delfina prosić, aby szedł ze mną razem i milczał, tem bardziej, że serce ojca i tak nie skłania się ku niemu, a od podróży do Metzu podejrzewa go o żądzę panowania.
— Radbym go widzieć; — wtrącił Leszczyński — dawno już mnie nie nawiedzał. Łaknę go, a wy mi skąpicie...
— Nie jam winna — odparła Marja. — Ja sama mam go za mało. Siedzi zamknięty nad książkami. Tak było od dzieciństwa, tak pozostało i teraz. Matka, mająca największe prawa, widywała dziecię swoje najmniej. Wyrwała mi go naprzód księżna de Ventadour, bo królowej Francji nie godziło się być matką i ona ją zastępowała. Ona i jej trzy pomocnice ledwie mi dozwalały dostąpić do jego kołyski. Nie znałam macierzyńskich rozkoszy... Tradycje wymagały, aby w niewieścich rękach pozostał do lat siedmiu; ale Ludwik tak dojrzewał żywo, a nad wiek swój pozbywał dzieciństwa, iż go ojciec przed czasem oddać musiał księciu de Chatillon, pp. de Mouy i Palestron. Trzeba było znowu rachować się z etykietą, kiedy ona mnie do niego dozwalała przypuszczać... A jednak zachował dla mnie uczucie przywiązania, które może przeszkody wzmogły, bo mi go długo okazać nie mógł prawie. Poszczęściło mi się biskupa Mireprix, oddanego mnie, nastręczyć mu za preceptora, a oprócz tego abbé Saint-Cyr i Marboeuf więcej sprzyjali nam, niż wpływom przeciwnym. Czuwać mogłam nad wychowaniem jego, nad sercem, nad pobożnością i nad przywiązaniem jego dla mnie... Zarzucali mi i zarzucają, żem go pieściła, ale nie zaprzeczą, że posłuszniejszego nad niego na świecie nie było dziecięcia.
— Dla ciebie, — dodał weselej Leszczyński — ale utrzymują, że on ciebie jednej słucha tylko, nikogo więcej; że Boyer swoją powagą, Saint-Cyr łagodnością, Marboeuf pokorą nie mogli zapobiec, aby nie wybuchał gniewem, nie zdradzał się z niecierpliwością.
Królowa gorąco stanęła w obronie ukochanego dziecięcia.
— Ojcze mój drogi! — mówiła — aniołby nie potrafił pohamować oburzenia przeciwko temu, co jego, młodego i niedoświadczonego do wybuchów pobudza. Dotąd nie mogą mu zapomnieć, iż potrącił Boyera, że, dzieckiem będąc, chciał, aby na rozkaz jego wiatry milczały. Wychowali go tak, iż, gdybym ja ich dzieła nie poprawiła, zamiast uczynić bohatera, jakim mieć chcieli, uczyniliby go dzikim. Ja i biskup Mireprix — dodała matka — sprawiliśmy, że Ludwik posiada wiarę głęboką, gorliwość religijną i niezachwiane zasady... wstręt do tych reform, które Francji grożą zagładą... Nie mają encyklopedyści nieprzyjaciela większego nad niego; niezrażony jest w naleganiu na ojca, aby pospołu z parlamentem tamę położył zgorszeniu... Fréron nie ma lepszego protektora nad niego.
Uśmiechnął się król stary.
— O! o! — zawołał — zapominasz, żem i ja syna mu trzymał do chrztu i przyjął go do mojej Akademji.
— Fréron się tem chlubi i przypomina to nieustannie — podchwyciła Marja. — Ale powróćmy do Ludwika, któremu ani Poisson, ani jej rodzina nie jest straszną, ale się lęka Voltaire’a, którego ona ciągnie tu z sobą.
Leszczyński, który rad był rozmowę urozmaicić, aby nie dać córce gryźć się i martwić rozpamiętywaniem przygód nowej metresy, podchwycił imię Voltaire’a.
— Niepoczciwy to, ale genjalny człowiek! — zawołał. — Naprzód, nikt nad niego piękniejszych wierszy we Francji nie pisze, nikt dowcipniejszym nie jest i nikt pracowitszym, a mało kto zręczniejszym. Poczciwemu, uczonemu Fréronowi z nim się nie mierzyć... Pamiętasz, jak ten czarodziej oboje nas zachwycał, gdy jeszcze taił się ze swoją nienawiścią względem wiary i kościoła.
— A! pisał tak do mnie madrygały, jak dziś do Poisson, której ma być wielbicielem rozkochanym! — roześmiała się królowa.
— Prawdziwie wdzięczni jej być powinniśmy, — rzekł król — iż go sobie zabrała.
— Tak, lecz jeżeli potrafi go nauczyć zabawiać króla, a dowcipem swoim rozpędzi jego nudy, może z łatwością nabyć wpływu na umysł królewski.
— O! — przerwał Leszczyński — samaś mi tyle razy zaręczała za religijne męża usposobienie, za gorliwość jego w rzeczach wiary, iż ja się w nim ostygnięcia, apostazji nie boję.
— W głębi duszy pozostanie wiernym Bogu, — dodała królowa — ale chwilowo może pobłażliwym być dla nieprzyjaciół jego. O syna nie lękam się wcale; tego niewzruszonej mocy duszy nic zachwiać nie potrafi.
— A córki? — wtrącił król.
Smutnie jakoś ściągnęły się usta Marji. Przypomnienie bolesne wywołało dreszcz, od którego wstrząsnęła się cała.
— Słyszałeś, jakie im ponadawał imiona? — zawołała z boleścią.
— Imiona? — podchwycił Leszczyński z podziwieniem.
— Tak, albo, jeśli chcesz, przezwiska — oglądając się bojaźliwie, mówiła królowa.
Stary milczał zachmurzony.
— Zdaje mi się, — dokończyła Marja — że żaden jeszcze król Francji nie splamił sobie ust takiemi brudy... Trzy starsze noszą przydomki: Logue, Chiffe et Graille... Nie wiem, co dla reszty zachował.
To mówiąc, westchnęła biedna. Leszczyński z obrzydzeniem odwrócił się, pytając o infantkę i Henrjetę. Były to właśnie dwie najstarsze.
Rozmowa byłaby inny może obrót wzięła, gdyby nie oznajmiono o przybyciu Włodka, który pozostał był w Paryżu, a miał napędzić królową, jeżeliby zaszło coś stanowczego w sprawie, która teraz wszystkie inne zagłuszała.
Zabierało się na wojnę, Ludwik XV pamiętny może przestróg Châteauroux, aby swoim generałom nie dawał sobie laurów odbierać, sam miał stanąć na czele wojska.
Czekać więc znowu mogło królową to, co ją z księżną spotkało, oburzając lud do najwyższego stopnia. Mógł król zabrać z sobą d’Etoiles, a żonie nakazać w Wersalu pozostać.
Zaledwie oznajmiono o Włodku, gdy król niecierpliwy dał znak, aby go natychmiast wpuszczono. Poseł wszedł z twarzą rozjaśnioną, co przypuszczać dozwalano, że nic z sobą nie przywoził złego. Król wyciągnął ku niemu rękę, a wierny sługa ucałować ją pośpieszył i zkolei potem zbliżył się do królowej.
— Z czemżeś się tak śpieszył do nas? — zagaił Leszczyński. — Pod te złe czasy nic się, nawet po tobie, nie spodziewam dobrego, bo ty kłamać nie umiesz.
— A nacóżby się przydał fałsz, gdy prawda chodzi po ulicy? — odparł Włodek. — Król się wybiera do armji.
— To nie nowina, — rzekł Leszczyński — a któż z nim więcej!
— Nie wiem: — zawołał Włodek — to pewna, iż ryba, którąbyśmy radzi byli widzieli w tym saku, nie wpadnie weń, nadto rozumna. Nowa metresa nie będzie panu towarzyszyła, pamiętając, jak na dawną błotem i kamieniami rzucano. D’Etoiles na ten czas wygania się sama na wieś i znika z oczu złośliwym paryżanom, dając się im wyśpiewać, wyśmiać z siebie i nacieszyć plotkami. Wróci pokryta królewskiemi laurami i nikt jej nie postrzeże.
— Cóż więcej mówią w Paryżu? — odezwał się Leszczyński, którego twarz oblekła się smutnym wyrazem.
— Najj. panie, — ciągnął Włodek dalej wesoło — Paryż nie mówi, ale śpiewa. Nigdy tyle piosneczek nie sprzedawano po ulicach. Poissonady liczą się na tysiące, jedne od drugich dowcipniejsze. Mówią, że Maurepas na współkę z Pont’em de Veyle i Caylusem dostarczają najzjadliwszych. Cała genealogja d’Etoiles jest już wyśpiewana, wyrysowana, wyryta dla potomności. Prawdziwie nie wiem kogo mieć będzie z sobą d’Etoiles, tak wielu ma przeciwko sobie.
Królowa westchnęła i z pewnem zadziwieniem spojrzała na Włodka.
— Znasz bardzo dobrze dwór i tych, z których się on składa, — przerwała mu — a nie wiesz, mój stary przyjacielu, że dzisiejsi jej wrogowie jutro kraj jej szaty całować będą. Nie ręczę nawet za tego Maurepas, który zarówno moim, jak jej jest nieprzyjacielem. Pewną jestem, że tak głośno przeciwko niej oświadczający się Richelieu, ulegnie wkońcu i da się skorumpować.
— Przyszłości nie odgaduję, — przerwał Włodek — ale teraz nie słyszałem, aby kogo miała za sobą, oprócz koniuszych, jak Binet, lokajów, jak Bachelier, i pań takich, jak Tencin.
— Źle słuchałeś, mój Włodku — odparła królowa. — Ma już przecie księżnę i księcia de Conti za pieniądze, ma braci Parisów, którzy głośno może śpiewają piosenki a słuchają rozkazów pocichu... no, i panią d’Estrades.
Przez cały ten wieczór w Luneville’u mówiono tylko o Poisson-Etoiles. Przynosił ktoś ciągle jakąś nową wiadomostkę, rys charakterystyczny, dowód przebiegłości i zręczności. Królowa słuchała zrezygnowana; Leszczyński starał się ukryć niepokój, jaki to w nim budziło.
Nareszcie późno w noc, po wieczerzy i koncercie, królowa, która nazajutrz rano do Wersalu powracać musiała, odprowadziła ojca do jego gabinetu.
Zwykle spokojny i jak córka zrezygnowany, stary król tym razem był zadumany i smutny. Marja starała się go pocieszać tem, że Poisson osobiście nie zdawała się jej niebezpieczną. Dobroduszna królowa nie obawiała się tej, którą sobie wyobrażała jako prostą, nieokrzesaną, nieobytą z życiem dworu kobietę, która w królu namiętność obudzić mogła, ale długo jej utrzymać nie jest zdolną.
Król stary wysłuchawszy opowiadania córki, pocałował ją w czoło.
— Moja Maruchno, — odezwał się — moja Maruchno! ja z tego wszystkiego, co słyszę, wcale inne wyciągam wnioski. Daj Boże, abym się mylił. W każdym kroku tej kobiety widać obrachowanie i przebiegłość niezmierną, talent i rozum niepospolity. Może ona mieć prostacze maniery, ale chytrością i subtelnością wszystkie wasze księżny przechodzi. Nie waż jej lekko! Zobaczysz! Ludwik ją wziął jako cacko, a ona go prowadzić będzie... gdzie zechce... Alboż i to nie jest dowodem zręczności, że sobie twoją poczciwą Luynes ująć potrafiła, a ciebie rozbroić pokorą?
Królowa Marja spojrzała na ojca, w oczach jej łzy się zakręciły, i nic nie odpowiedziała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.