Indyki, nauczone tysiącem przykładów,
Że się im trudno ustrzedz od Lisa napadów,
Obrały sobie nocleg na wysokiem drzewie. W nocy, Lis chyłkiem podbiega: niestety!
Jak w obozie, dokoła pikiety, wedety. Więc rzecze w gniewie: «A! niechże mnie zając głupi Żywcem ze skóry obłupi, Niech mnie człowiek złapie w kleszcze,
Niech mi strzaska mózgownicę, Jeśli dziś, tej nocy jeszcze, Tych Indyków nie pochwycę!» Rzekł i przeróżne figle rozpoczyna. To staje dębkiem i na pień się wspina, To dokoła drzewa bieży, To niby jak martwy leży, To włos najeża, Zęby wyszczerza, Harcuje żwawo W lewo i w prawo, A nad każdym jego krokiem Ptactwo sennem czuwa okiem. Znużył je wysiłek taki: To ten, to ów z drzewa spada, A Lis chwyta głupie ptaki, Ukręca łby i zajada.
Niechaj dla tchórzów będzie to przestrogą,
Że zbytkiem ostrożności w biedę popaść mogą.