Latarnia czarnoxięzka/I/Epilog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Latarnia czarnoxięzka
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

EPILOG.




Nie jeden skończywszy czytać, zaduma się i spyta.
— Czego u licha chciał autor? plótł przez cztéry tomy niestworzone rzeczy, ogadywał ludzi, wyprowadzał coraz nowe figury; pomięszał to i tamto, leciał, leciał i urwał —
Nie myślę się tłumaczyć i uniewinniać z napisanéj powieści — osądźcie ją jak się wam podoba, nieforemnie sklejoną, nudną, rozwlekłą, źle pisaną i powiém wam tylko czego chciałem pisząc ją.
Chciałem przed oczy wam postawić, wasz świat, wasze wady, śmiészności, obyczaje, słabości. Jest to tylko lekki zarys, myśl dzieła, któreby daleko obszerniéjszém być mogło i musiało, chcąc wszystko a wszystko objąć i dotknąć wszystkiego.
Nie gniéwajcie się szanowni czytelnicy, jeśli was co dotknie, jeśli wam zdawać się będzie, żem was oczernił niesłusznie, spotwarzył; obejrzyjcie się wprzódy, poszukajcie oczyma, a zapewne przekonacie się że wszystko com opisywał, wzięte z natury i z żywego życia.
Nikt osobiście za wzór mi nie służył, brzydzę się paszkwilem, chociażby obwiniętym w najgrubszą szatę i przebranym do niepoznania, do nikogo niémam urazy, nie należę do żadnego stronnictwa, Bóg mnie postawił odrębnie, w pośrodku, niżéj od najwyższych, wyżej od najniższych — jednym zapewne z ostatnich; ale sędzią nienamiętnym, bezstronnym — Takim się czuję, a może się mylę, bo któż się nie myli?
Pisałem nie żebym dogodził chęci szyderstwa, zazdrości, niepokojowi dręczącemu co rwie się i czepia za wszystko, aby się wyżéj posunąć — nie — cel miałem inny, ślachetniéjszy. Może być żem go niedoszedł, żem się omylił widząc go nie w téj stronie, w której go szukać potrzeba; idąc do niego nie tą drogą, co doń prowadzi, ale chęci moje były prawe i czyste.
Nieraz w ciągu pisania, przyszło mi na myśl smutnie —
— Zrobisz sobie nieprzyjaciół, obrazisz może ludzi na siebie?
I odpowiadałem sobie —
— Niech mnie biją, ale niech posłuchają! Gdyby jeden tylko człowiek, przejrzéć się chciał w obrazie jakim, uczuł swoje wady i pożądał się z nich poprawić, dla mnie byłoby dosyć — dla mnie by to było najwyższém szczęściem —
I nie myślcie, że mówię to na zimno, abym wam trochą pathos zamknął tę xiążkę — O! nie — w téj chwili czuję co piszę głęboko, i duszę moją otwiéram.
Nie jeden się z tego uśmiéchnie? Śmiéch ten mnie nie ubodzie, nie obrazi, nie zasmuci — Mogę być śmiésznym; a urąganie jakkolwiek słuszne, nigdy dla mnie nie ma wartości argumentu i z drogi mojéj mnie nie sprowadzi.
Szatani się śmieją i urągają — ludzie rozumują i sądzą — Nic łatwiéjszego nad szyderstwo, a śmiéch nie jestże cechą głupstwa, piętnem, którém się twarz jego od innych wybitnie odznacza?
Powtarzam to raz jeszcze, osoby wchodzące do powieści, nie są kopjowane z oryginałów żywych, nie są studjami z natury indywidualnéj, ale obrazami wziętemi z natury ogólnéj — Jeśli przypadkiem obraz się trafi do kogoś podobny — wszak i na arkuszu papiéru, któren zarysuje malarz postaciami co mu fantazja na pióro przyniesie, znajdą się do kogoś podobne?
Powieść moja nie rości sobie prawa do nazwiska kompletnego obrazu; sądzona jako obraz zupełny naszego towarzystwa, okazałaby się nieskończoną; sami to wiémy najpiérwsi, niektóre charaktery zaledwie w niéj nakréślone, inne całkiem nietknięte. Są stany, których życia, obyczajów, śmiészności, nie okazaliśmy wcale; jest to tylko zarys i myśl obrazu, któremu wiele a wiele braknie; powtarzamy to dla tego, że u nas powszechnie sądzą wychodzące dzieła z innego na nie patrząc stanowiska, innego w nich upatrując celu, niżeli obrał sobie autor. Co do nas, nie pragniemy pochwał i pochlebnych sądów, życzylibyśmy sobie tylko, aby nie widziano czego niéma, a widziano tylko to co jest. Pochwały mniéj jeszcze mówią od najbezrozumniéjszych krytyk, które przecie oprzéć się na czémś muszą. Prosim więc krytyki, ale nienamiętnéj, nie stronniczéj, prawéj i ślachetnéj. Taką zawsze przyjmiemy z wdzięcznością, od kogo kolwiek pochodzić będzie.
A teraz — Idź w świat, xiążko moja, szczęśliwéj podróży!!


KONIEC TOMU CZWARTEGO I OSTATNIEGO.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.