Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla mnie byłoby dosyć — dla mnie by to było najwyższém szczęściem —
I nie myślcie, że mówię to na zimno, abym wam trochą pathos zamknął tę xiążkę — O! nie — w téj chwili czuję co piszę głęboko, i duszę moją otwiéram.
Nie jeden się z tego nśmiéchnie? Smiéch ten mnie nie ubodzie, nie obrazi, nie zasmuci — Mogę być śmiésznym; a urąganie jakkolwiek słuszne, nigdy dla mnie nie ma wartości argumentu i z drogi mojéj mnie nie sprowadzi.
Szatani się śmieją i urągają — ludzie rozumują i sądzą — Nic łatwiéjszego nad szyderstwo, a śmiéch nie jestże cechą głupstwa, piętnem, którém się twarz jego od innych wybitnie odznacza?
Powtarzam to raz jeszcze, osoby wchodzące do powieści, nie są kopjowane z oryginałów żywych, nie są studjami z natury indywidualnéj, ale obrazami wziętemi z natury ogólnéj — Jeśli przypadkiem obraz się trafi do kogoś podobny — wszak i na arkuszu papiéru, któren zarysuje malarz po-