Krakus, książę nieznany

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Krakus, książę nieznany
Podtytuł Tragedja
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KRAKUS, KSIĄŻĘ NIEZNANY
tragedja
DO KRYTYKÓW.

Krytycy dzisiejsi są zarazem bardzo niepospolitą i bardzo małą rzeczą; niepospolitą, jako trybunowie, poręczyciele i wyręczyciele publiczności, a mianowicie tej, która zarówno ma szlachetną potrzebę bycia nieobcą sprawie literatury, jak nie lubi sama się znajomością warunków literatury zajmować. Są to więc jakoby rezonujący lektorowie i klienci, zamieniający czytelników na słuchaczy i wyręczający jeszcze słuchaczy onych w pracy ocenienia tego, co im czytane było. Z tego to względu, który krytyków okazuje, iż są łączliwym organem publiczności, z tego, mówię, względu są oni wielce niepospolitą rzeczą. Z drugiego zaś względu, to jest, gdyby żądało się od nich stanowczego utwierdzeń krytyki objaśnienia, pokazaliby się ciż sami, jak bardzo są maleńcy i niepewni własnej ich sprawy. I tak np. to, co podają oni za definicję tragedji starożytnej, jest tylko poprostu znajomością warunków rozkładu tragedji, ale bynajmniej odpowiedzią na pytanie zarówno szanowne jak nieakademickie, czyli na pytanie «co to jest tragedja?» Co do mnie, mniemam, iż tragedja jest to uwidomienie fatalności historycznej albo socjalnej, narodowi albo wiekowi jakowemu wyłącznie właściwej, a przeto, zważając ją tak, to jest jako pomocniczą w postępie moralności i prawdy pracę, nie dziwi mię bynajmniej, iż tragedja mieć mogła i musiała powagę nieledwie obrządkową. Krytycy dzisiejsi, wyzuwszy się z tej prostotliwej potoczności, że nie powiem chrześcijańskości, która dozwala człowiekowi na bezpośrednie zapytania odpowiadać, szwankują bardzo w onej pierwszej wielkiej ich zalecie stręczenia i pośredniczenia pomiędzy utworami literatury a czytelnictwem; możnaby albowiem myśleć, iż zachowują sobie oni pełnomocnictwo dorywczego a ustawicznego przeglądarstwa i cenzorstwa kosztem właśnie czytelników, którym nigdy zasady i prawdy główne sztuki zbliżane nie są, zawsze tylko utwory pojedyncze i reputacje osób, które takowym dały byt. Jak dalece autorom łatwo jest być wzniesionym ponad praktyki owe, to bardzo stanowczą, przez niedługie chwile cierpliwości, zyskać można na to odpowiedź: z powodu, iż najdalej w przeciągu dwóch lat zazwyczaj krytyki takowe tegoż samego pióra temże samem piórem przez nieustanne sprzeczności same znoszą się i czas tylko stracony lub imiona tylko, kosztem onegoż zyskane, pozostają. Praca ta stręczeń, bo właściwie krytyką zwać ją trudno, podobna jest do zachodów człowieka, któryby w tem się tylko omylił, iż bierze część za całość, to jest, iż np. gimnastykę radzi, aby za całą medycynę uważano, co wszelako nie w każdej warstwie społeczeństwa mogłoby być uznane. Do uwag tych, okazujących, jakie pojęcie tragedji za właściwe przyjmuję, dołączyć jeszcze powinienem, że bezpośredniego morału nie uważam jako obowiązujący dramaturga i konieczny warunek i że rozbratnienie rodzeństwa, w niniejszej tragedji przedstawione, jest tylko nieuniknionym samejże legendy wynikiem, nie zaś główną pisarza myślą, który za pierwotną niniejszego misterjum nazwę chciał położyć: Krakus, czyli wyścigi.

C. N.



OSOBY:

STARZEC, pustelnik
LILJAN, uczeń jego
KRAKUS, książę na Krakowie
RAKUZ, brat jego
SZOŁOM, pisarz koronny czyli runnik
KIEMPE, wódz skandynawski
GRODNY, sługa zamkowy
PŁATNERZ

CHÓRY grodnych i kmietów
OSOBY FANTASTYCZNE:
ŹRÓDŁO
ZORZA
PRÓG


I.
Wnętrze pustelni w okolicach Karpat.

STARZEC. Dzień mię odpycha a noc mię woła.
Czuję, że długo tu nie zabawię;
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
Ostatnie słowo, gdy przyjdzie chwila,
Tchnę ci na czoło twe, jak motyla.
Człek bierze z ciągu rzeczy zadatek,
Acz siłę brania przynosi z sobą.
Początek nie nasz, ani ostatek:
Ostatnie słowo z ostatnią dobą!

Ostatnie slowo, mój Lilijanie,
Choćby mi głosu już nie starczyło,
Pokażę tobie palcem na ścianie,
I nie zrozumiesz, lecz powiesz: «Było».
I nieme pomnieć będziesz kazanie,
Chodząc jak senny, z palcem na czole,
Aż w myśli tobie wyraźnie stanie
Jakoby duchem, i dasz mu wolę,
Sam przyobleczesz pewności ciałem,
I rzekniesz głośno to, co rzec chciałem!

Byli tu nieraz, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza,
Gdzie chmur na niebie niema bynajmniej,
A w gwiazdach ręka pisuje boża.
Gór tam jest sporo, a ziół jest najmniej.
Był tu i z Azjej mędrzec koronny,
Człowiek słodyczy wielkiej i ładu,
I rycerz, co się urodził konny,
Pokryty łuską, jak piersi gadu.
Królowa jedna w progi tej chaty,
Jak zachodzące słońce czerwono,
Rękoma ciężkie niosąc szkarłaty,
Wchodziła z swoją złotą koroną,
A chłopiec, za nią idąc, służebny
Niósł jeszcze drugi płaszcz, niepotrzebny!
LILJAN. Ojcze, dwóch mężów właśnie w tej chwili
Słyszę, jakoście słuchać uczyli.
Z bioder się mieczów dwa im kołysze.
STARZEC. Synu, uczyłem cię słyszeć ciszę.
Synu, kto ciszę słyszał aż do dna,
Temu i trumna bywa wygodna.
Ale jest nocna cisza i dzienna,
Jest dno mająca i jest bezdenna,
A o tej drugiej rzecz zbyt zawila;
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Ojcze, po suchym listku olszyny
Niechby się pająk przetoczył siny,
Słuchem,
Duchem
Szlaki jego zwietrzę.
I rzeczy przyszłych bladawe świty,
Nim na odległe wpłyną zenity,
Mgnieniem,
Tchnieniem
Wchłonę, jak powietrze.
STARZEC. Synu, zmysł młody i ochroniony,
Użyty dobrze zaraz z powicia,

Droższy jest, niźli wszystkie miljony;
A jednak któżby znał to za życia,
Gdyby mu inny, w czemś umorzony,
Takowej wiedzy skąpił odkrycia?
A przeto zmarli, a przeto zeszli
Nie są to jacyś, co ich nie było,
Niema, ni może kiedyś być, jeśli
I własną przez nich rozrządzasz siłą.
Rzecz ta wszelako zbyt jest zawiła.
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Mistrzu, na oko mężów już obu
Widzę, bez twego patrząc sposobu:
Jeden się z drugim wadzi po drodze.
Są królewice, bracia i wodze.
Ani za łosiem gnali w te lasy,
Po żebrach koni krwawiąc obcasy,
Ani zbłąkali się i chcą cienia,
Ani im woda ujmie pragnienia.
STARZEC. Zgadobliwością zabiec im drogę,
Ni poznać, czemu idą, nie mogę.
Starcowi nieraz niższych sił zbywa;
Dzień mię odbiega, a noc mię wzywa,
Odbiega dzień mię, a noc mię woła,
Czuję, że długo już nie zabawię,
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
LILJAN. Przyszli i stoją.
STARZEC. Wołaj rycerzy!
LILJAN. Chodźcie, mężowie! Staruszek leży.
RAKUZ. (wchodząc) Na pocisk procy przed domu progiem
Nieco się wstrzymać jest rzecz godziwa;
Do grodu zwykłem słać chłopca z rogiem,
Co, trąbiąc, imię moje nazywa.
Trąbienia sztukę zna jako mowę,
Tak, że się straże dziwią grodowe,
Panny z lipowych patrzają alej,
A ja mu kiwam: «Trąb waszeć dalej!»
Tego brat Krakus, jakby sosenkę,
Z rozkutym koniem zostawił w boru.
Dobrze, że, ojcze, nie macie dworu,
Przyszłoby wjazd nasz otrąbić w rękę.
Książę brat, Krakus, gwoźdźmi złotemi,
Gdzie konia ruszy, sieje po ziemi,
A ja mam zwyczaj, że koń pierw legnie,
Nim się co na nim złamie lub zegnie.
KRAKUS. Wstydzisz mię, bracie!
RAKUZ. Sprawiam się raczej,
Jak gdy kto naprzód wyśle tłumaczy.
Cóżbo osoba może sędziwa
Mniemać, gdy z jednym koniem i sługą
Dwóch wchodzi książąt?
STARZEC. (przerywając) Nieraz to bywa,
Będzie, bywało i potrwa długo.

(do Krakusa)

Książę Krakusie, słowy swojemi
Rzeknijcie za się niebu i ziemi!
KRAKUS. Synowie króla jesteśmy z grodu,
Gdzie pierwej cudna władnęła pani,
Przez którą Niemce są odegnani.
Lecz czar się przeniósł w serce narodu
I pod czterema zamku węglami
Smok czarną jamę wykopał kłami.
Z tym ojciec boje ustawne zwodzi,
Jak z nawałnicą leżący w łodzi.
I nieraz w okna, gdzie starzec drzémie,
Po głazach skrzele wplusną olbrzymie,
Jakoby bluszczu zielona struga.
Skosisz ją, drzwiami podpłynie druga.
Tak co noc! Pokąd jeden z oszczepem,
A drugi z kutym stoi pół-cepem
Przy drzwiach, u okien ciosowej ramy,
Sto jasnych włóczni na czole bramy,
Sto drugie pokąd w odwodzie mamy,
Dopóty żywot pędzimy taki,
Jak w strzelca domu zalęgłe ptaki.
Już w każdej z komnat drzwi, okna, progi,
Posoką gadu spluskane, czernią,
A jeszcze żyje on rdzenio-wrogi
I człony jego wciąż się bezmiernią,
I końca niema temu gadowi,
Aż ramię w bezwład opadać musi,
Aż z wiórów trupa zgnilizna dusi,
A niema końca temu smokowi!
STARZEC. Któż z was był rajcą, by szukać rady?
RAKUZ. Ja pierwszy byłem!
KRAKUS. A jam opieszał.
RAKUZ. Naglić musiałem, żeby pośpieszał.
STARZEC. Nie będzie gadem, kto zetrze gady,
Gadem nie będzie, kto gady zetrze.
Sprawa ta stała się już daleko,
Za siódmą górą, za siódmą rzeką,
A tu nawiewa zowąd powietrze,
A tu się tylko ostatki wleką.
Dziewicy nogą w ziemi dalekiej
Smokowi głowę starto pierwotną;
To zaś jest tylko odrośl kaleki,
Jeśli już gnije, skoro go potną,
Jeśli, gdy mieczem odwalisz sporo,
Nowe się gady z niego nie biorą.
Byli tu tacy, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza.
Ten, sprawę Węża napamięć umiał
I znał, co ręka czyni z nim boża.
Słuchałem długo, ażem się zdumiał!
Długo słuchałem tego pielgrzyma,
Co jabłoń owdzie posadził złotą,

Gdzie łucznik konia waszego trzyma.
Tę, mówię, jabłoń posadził oto,
Błogosławieństwa znak kładąc na niej,
A odtąd co rok owoce niesie,
Wonność po całym rozlewa lesie,
Ptastwo ją mija, robak nie rani.
Nie będzie, gadem, kto niszczy gady,
Gadem nie będzie, kto gady niszczy.
Smok pierwszy runął i zionął jady,
I to się jeszcze pryszczy a pryszczy.
Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe!
Za siódmą skałą najdzie się struga,
Co między głazy promieniem mruga,
A potem w rzeki urasta żyłę.
Wodę z niej hełmem kto pił miedzianym,
Bywał mu z wodą i sposób zlanym:
Zdobywał fortel, zyskiwał siłę
Przeciwko smokom odwylęganym.
Lubo jest rzadki, co fortel z siłą
W doraźną umiał zamienić wolę;
Zawsze się jedno z drugiem wadziło.
Mówiłbym dłużej, lecz cierpię bole,
Dzień mię odbiega, a noc mię woła.
Lilijan niech wam będzie gościnnym!
Zostawię po mnie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła zostawię innym.

(głosem cichszym)

Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe.
RAKUZ. Strugi jak pytać? I pytać kogo?
STARZEC. Cel drogi bywa z skończoną drogą,
Grotem się włócznia zazwyczaj kończy,
Wrębem się kończą brzegi opończy!
Człek nie wie, mówiąc o tem i owem,
Że słów granice są jeszcze słowem.
LILJAN. Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Za siódmą skałę, gdzie śniegi białe!

(książęta wychodzą)

LILJAN. (do pustelnika) Mężowie wyszli, wadząc się z sobą.
STARZEC. Gdzie zwada braci zdwoi rodzonych,
Nie kwap się trzecią stawać osobą.
Osobą trzecią braci zwaśnionych
Milczenie naprzód bywa, a potem
Służalec, człowiek, kupiony złotem,
By, zaprzestawszy swego istnienia,
Dla powaśnionych był zejściem gniewu.
Ten, gdyby zbywał, będą kląć drzewu,
Lub z przydrożnego szydzić kamienia,
Aż gniew, który jest właśnieże owem
Zapowietrzeniem po-jaszczurowem,
Wyrozpoznawa się i wypienia!

(po chwili)

Zmierzyłem ja ich tą siódmą skałą!
Dni siedm niech błądzą zdala od domu,
By, co jest marą, snem się wydało!
A Bóg da resztę, jak będzie komu.

II.
Głęboka puszcza — noc.

RAKUZ. Trębacza w lesie z rozkowanym koniem
Zostawić przyszło. Dobrze! Za nim w ślady
Łucznika. Dobrze! A teraz mój gniady
Dla mnie. (siadając na koń)
Nie dzielę się już podogoniem.
Braterstwa lękam się równie, jak zdrady.
KRAKUS. Zdrady? O, bracie! Gdzież zdrada być może?
Tak wiele razy dzieliliśmy łoże,
Jedną okryci burką noce całe,
Po łowach w dęby tuląc się spróchniałe...
A dziś, przypadku małego zrządzeniem,
Może nam chwilę przyjdzie czekać jedną.
Zostań! Za pierwszem puszczę cię trąbieniem.
Mroki się szerzą, ale drzewa rzedną.
Rakuzie, podziel się oto siedzeniem,
Lub zstąp i bogom razem zrób obiaty![1]
Koń, odpocząwszy, łacniej dwóch uniesie.
Przymknę do siodła, do kraju twej szaty,
Jako jesienny liść i mało szerzej
Zabiorę miejsca, niż ile płaszcz leży.
RAKUZ. Naród mię czeka, ojciec stary czeka;
Obiaty bogom spraw i ruszaj pieszo!
Brat się tu wcale brata nie wyrzeka,
Losy się tylko więcej od nas spieszą.
Złość smoka może wywrzeć się na masy.
Poświęć się, bracie, i bądź zdrów! Niech bogi
Odmienią losy, niech odmienią czasy!

(zawraca koniem)

KRAKUS. Bracie! Co czynisz? Krew!
RAKUZ. To nic, ostrogi.
KRAKUS. Ostrogą usta i serce mi skrwawił!
A teraz jestem, jak zdeptane zioło.
Bez chleba kromki w puszczy mię zostawił!
Zdeptane zioło, z wstydem wznoszę czoło:
Ciemno a ciemno wkoło i nikczemno,
Gdziekolwiek spojrzeć, ciemno naokoło...
Rozbrat, którego, nie wiem, co pojedna,
I węzeł, który, nie wiem, co rozłamie.
Żeby choć jedno serce było ze mną!

Żeby choć ręka jedna,
Żeby choć jedno ramię
Było ze mną!

(postępując dalej)

Do świtu teraz hukać się nie ważę,
Ni pacholęcia wołać po imieniu.
Niksy[2] chcą ciszy, Niksów nie obrażę,
By, na wstrzymanym usiadłszy promieniu,
Jak pająk, pieśnią z prostej zbity drogi,
Groziły milczkiem. Nie obrażę bogi,
Korowodami szłapiące, jak straże
W szerokich wieńcach paproci zębatej;
Do świtu wołać chłopca się nie ważę.

(wstrzymując się)

Jeleni łańcuch płynie rosochaty
W pod-księżycowej mgle, jak tratwa duża;
Kozioł na grzbiecie srebrne liże łaty,
Księżyc się w bluszcze osłupione wmruża.
Cichości magją słyszę prawie drzewa,
Jako lepkiemi budzą się pączkami,
I widzę, słysząc, jak gdy Bojan[3] śpiewa,
W świat cię odległy przenosząc słowami,
Które nic z miejsca nie ruszają wcale.
A jednak jesteś raz w lesie, raz w polu,
Na ławie siedzisz, myśląc, że na skale,
Rannym nie bywasz, ale syczysz z bolu,
I są to wszystko tylko słowa pieśni,
I dzieje się to gdzieś, skoro się nie śni.

(potyka się o głaz, a potem)

Głaz jednak, którym osłupiłem nogę,
Za one pieśni słowa wziąć nie mogę!
Czy ten głaz wiedział, żem książę zbłąkany,
Niezwykły tykać kamienia, jeżeli
Wytworniej nie jest zgruba ociosany?

(po chwili)

Głaz zadrżał! Jako gdy proca uceli,
Za rzutem kamień podrywając smagły.

(po chwili)

Głaz wstał i idzie... zniknął za modrzewiem!...
Pierwszy raz w życiu przebiegły mię jagły,
Pierwszy raz zląkłem się, choć, czego, nie wiem.

(po chwili)

Głaz, widzę, idzie w blasku księżycowym...
Idzie, legł na mchu... widzę, jak na dłoni...
Kamień! Choć może progiem był ciosowym,
Lub służył we drzwiach do wiązania koni,
Deptan i wiązan przez ludzkie zwyczaje,
Wylega teraz, gdy ja błądzić muszę!
PROG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje?
Najniższy sługa, próg, zyskałem duszę
Po rozwaleniu zamku i, gdzie mogę,
Zabiegam teraz podróżnikom drogę.
Milczałem wieki, gdy deptano po mnie,
Gdy w kości na mnie grywano nieskromnie;
Milczałem wieki — raz przecie, gdy noże
Zbójców na biodrach mych ostrzono, pomnę,
Że zazgrzytałem przeraźliwie: «Boże!»
I odtąd wszystko mi już nieprzytomne.
A teraz progiem jestem grzędy drugiej,
Pałacu, który, gdziebym nie legł, stawa;
Ten niewidzialny jest tyle, co długi.
Niech książę stąpa! Milczę na usługi,
Jak niegdyś w zamku hrabiego Mścisława.
KRAKUS. Wierzyć, nie wierzyć? Oto zapytanie!
Książę brat Rakuz stąpiłby już dawno,
Lub kopnął nogą i całe zadanie
Obrócił z śmieciłem w przypowieść zabawną.
Dlatego pierwszy fortelu dostanie,
Dlatego smoka zwali ręką sławną,
Nim ja, tułactwem i smutkiem zwątpiały,
Do wtórej ledwo dowlekę się skały.
Jeszcze krew z wargi wysysam przeciętej,
A już mi nie chce się jemu złorzeczyć;
Niech będzie zbawcą i na króla wzięty,
Kiedy tak umie wspaniale kaleczyć.
Może wart byłem, że jestem wyjęty
Z pomiędzy mężów, ulubieńszych sławie,
Przyłożyć ręki nie mogąc do dzieła,
Kiedy mi wszystko niedola objęła.
To zrobię jedno, że... że błogosławię!
Lecz śmiech mię bierze i łzy mi się garną,
Myśląc, że ręki jedynie skinieniem
Dokładam na wiatr... Byłżebym już cieniem
Marnym, któremu rzeczywistość marną?
Czyliż, do progu przyszedłszy jakoby,
Gdzie dotkliwego wątku już nie staje,
Wyjrzałem w zaświat, poznały mię groby?
PRÓG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje!
KRAKUS. Że niewidzialne zamki są, to pewna.
Rycerz mi jeden sam się o tem zwierzył,
Iż go zaklęta gościła królewna.
Czarów się nie bał, ale długo nie żył.

Tarczę widziałem sam, na własne oczy,
Przed którą pani ta szukać lubiła
Czystości lica i ładu warkoczy,
A tarcza odtąd twarzą jej patrzyła!
Nie jestem, widzisz, lada młodzik, który
Rycerskie zwierzchu tylko zna rzemiosło,
I ramię moje sięgało do góry,
I czoło moje wyżej dachów rosło.
Wiem, że są boje wszelakiej natury.
Ani mię dziwi gościnność kamienia,
Lecz jestem smętny, i jestem ten, który
Dla siebie nie chce już nic, prócz spocznienia.

(pochyla się i kładzie opodal progu)

A przeto wolę na tym mchu jałowym
Przyleć, niż świetne przyjąć zaproszenia.
PRÓG. Książę się kładziesz w ogrodzie zamkowym,
W grocie bezwidnej z drogiego kamienia,
Gdzie źródło w konchy spada alabaster,
Stół z niewinnemi ofiarami czeka,
Mleko, owoce i miodowy plaster
Podaje cisza, przyjaciółka człeka,
Nie kłaniająca natrętnemi słowy.

(zasuwają się ściany niewidome)

Spocząłeś, książę, w grocie szmaragdowej!

III.
U pierwszej bramy zamku.
Rakuz na spienionym koniu, Grodny na czele czeladzi.

GRODNY i CZELADŹ Z straszliwą wieścią czekamy na drodze.
RAKUZ. (oddając konia) Niechaj wiem!
GRODNY. Książę nas opuścił włady[4].
RAKUZ. Kółko mi o tem szeptało w ostrodze.
Płaczki niech wyją, niech szlochają dziady!
Stos wielki cieśle niech od rana stawią,
Chorągwie niech się zbiorą i gromady!

(po chwili)

A smok?
GRODNY. Drabowie z tym się czasem bawią.
RAKUZ. A Krakus książę, brat nasz?
GRODNY. Ani słychu
O księciu, panie młodym.
RAKUZ. (na stronie) Daj go lichu!
Nie temu z bestją harcować żakowi,
Ani po starcu dziedziczyć korony.
Przyniosłem fortel, co w wodzie się łowi,
Smoka jak zażyć, wiem, i z której strony,
Tylko mi trzeba śpieszyć się, bo kto wié...
Tylko mi trzeba, jak grom przed wystrzałem,
Knować sam na sam cichą rzecz.

(słychać szamotanie się i ryk smoka)

Zadrżałem!?

(Szołom[5] wchodzi)

RAKUZ. (poznając go) Szołom!

(przyzywa go bliżej skinieniem)

Jak stary zeszedł? Niech usłyszę...
SZOŁOM. Panie! Że, będąc koronnym runnikiem[6].
Posiadam sztukę, przez którą rad piszę,
Cokolwiek zechcę, tym oto stylikiem[7]
Na buku, tudzież, że się tego z nikiem
Dzielić nie godzi, iż jest rzeczą stanu —
Przeto, tak dla tych, co stoją za tronem,
Jako i dla tych, co ścielą się panu,
Spisałem słowa piórem nieuczonem.
Te zaś brzmią:

(dobywa tabliczek)

RAKUZ. Czytaj!
SZOŁOM. (czyta) Szóstego dnia, rano,
Krak, książę Włady, chwilę zgadł bezwtorą
I kazał, aby z wieży obwołano,
Że umrze. Lechów zebrało się sporo
U łoża, które jest z czarnego dębu.
Tam książę, głowę poruszając bladą,
Tak prawił: «Gród ten z pod smoczego zębu
Wybawi jeden z dwóch, którzy tu jadą;
Który zaś, nie wiem, lecz jeden z Księżyców...»
I dodał: «Wielu nie będzie dziedziców!»
I przemilkł; poczem, gdy bardzo szlochano,
Jakoby młodzian porwał się z pościeli,
Głosem wołając wielkim: «Niech powstaną
Dziadowie z grobów, by jasno widzieli,
Że się nie lękam śmierci!» i padł. Lechy na to:
«Chrobryś był!» Trupa osłonili szatą
I wyszli.

RAKUZ. Tablic tych nie dotkniesz więcej,
Na wieki legną w żalnicy książęcej.
Mimo, iż starzec wróżył niedość jasno,
Imiennie głosić nie raczył dziedzica...
SZOŁOM. Człowiek, o panie, gdy siły już gasną,
Jest tak, jak kiedy dopala się świéca.
Dlatego poznać dobrego runnika
Po tem, czy słowa mniej pewne przenika.
Ja zaś z mej strony to na marginesie
Włączyłem: «Z słów tych Rakuz rozumie się»,
Co jednak w tekście nie jest rzeczą główną,
Gdyż obu książąt czekano zarówno.
RAKUZ. W rzeczach tych każdy runnik doskonały
Sam wie najlepiej, co i jak się godzi.
Mnie to nie tyczy, cudzej nie chcę chwały,
Głównie o prawdę idzie.
SZOŁOM. O nią chodzi.
RAKUZ. A prawda cóż jest?
SZOŁOM. Cóż prawda jest?
RAKUZ. Słowem.
Cokolwiek streścisz aść, przyjąć gotowem.

(przechadza się i, poglądając ku podworcowi zamku)

Ludzie ci, owdzie u zamkowej brony
Stojący kupą, jak cygańska rzesza,
Co są?
SZOŁOM. Z dalekiej są, o panie, strony,
Gdzie rola siejby nie zna ni lemiesza;
Bagna, zamierzchłe kępy ich mieszkaniem,
Skąd się Kiempowie zwą. Ci więc się bawią
Dzików obławą, smoków polowaniem.
Jeśli zaś wierzyć kto chce gminnej wieści,
Mają i księcia w tej bosej gromadzie.
Bitni są, piją, co się tylko zmieści,
I jak dębowe leżą potem kadzie.
Wszakże za dobre wdzięczni i łaskawi;
Historja zwie ich wszystkich: Skandynawi.
Wczoraj, od ludu słyszawszy o smoku,
Zboczyli nieco dla bliższych języków,
A jeden z onych, mimo bestji ryków,
Mniema, że potwór jest w patrzących oku.
Wycie zaś larwy sprawują piekielne,
Rade, iż w kłamstwo to wierzą bezczelne!
RAKUZ. Gadek tych ważyć nie jest ludzką rzeczą.

(słychać szamotanie się i wycie)

Kły musząć być gdzieś, jeżeli kaleczą,
A skoro kły są... a jeśli w tej chwili
Słyszym, że draby w progach się bronili...

(po chwili)

Lecz za dni mało będę ja sam na sam
Walczył i wobec narodu pohasam.

(po chwili)

Słuchaj! Niech konia trzymają chędogo!
Słuchaj! Bo, trzeci wschód nim się zapali,
Lud mój ze wszech stron wyruszyć ma drogą,
By widział, smoczy łeb jako się zwali.
Ja rzekłem i — dość; wiem, co wiem, jak czynię.

(po chwili)

Tymczasem Kiempów onych książę zaco
Nie jest jak w własnej ugoszczon krainie?
Pytać nie trzeba, czy podróżni płacą.
Z rycerzy błędnych tylko ludzie prości
Szydzą, lecz gród mój znan jest z gościnności.
SZOŁOM. Słowa te, słowa te same, te same
Grodnemu wczoraj wyniosłem za bramę,
Mówiąc: A któż wie? Książę Krakus może,
Zbłąkan gdzieś, cudze zalega rogoże,
Lub deszcz z zamkowych ocieka nań rynien...
RAKUZ. (przerywając mówienie Szołoma) Ludziom tym, rzekłem, wieczerza i łoże!

(Szołom wychodzi)

A książę Krakus? On sam sobie winien!

IV.
Wnętrze groty szmaragdowej.
W głębi zdrój, przodem stół zastawiony, przy nim usłane siedzenie nakształt łoża.

KRAKUS. (we śnie) Śni mi się... śni mi... że mi się śniło
Bolesne jakieś z bratem rozstanie,
Które się z ziarnka piasku mogiłą
Stało, jak ściana, dzieląc mieszkanie.
A ja mam cichą z szmaragdu grotę,
I zastawiony stół owocami,
I jestem z kimsiś, co kocha cnotę;
Muzykę słychać, jesteśmy sami,
Nic mi nie braknie, nie braknie wcale,
Tylko, że pragnę,
(porusza się) a nie mam czary!

(wstaje)

Więc idę śpiący i pełen wiary,
Gdzie słychać źródła, szemrzące w skale.

(biorąc wodę ze źródła)

Bronzowem hełmu czerpnąwszy gardłem,
Piję, a ciągle śnię, że umarłem.

(pije z hełmu)

ŹRÓDŁO. W miedziany kask
Księżyca blask
Nie tak upada niedbale,
Jak wód mych nić
Perłowa lśnić
Schodzi pomiędzy korale.
KRAKUS. (wieczerzając) A ciągle śni się, że mi się śniło,
Jakby mię ziemia przyjęła w gości,
Twór każdy witał, wszystko mówiło,
Jakbym się bawił źródłem mądrości.
ŹRÓDŁO. Nakłonem chmur
Z za siedmiu gór
Rosnę, lub w niebie się rodzę.
Rób-że, jak chcesz!
Czy tam mnie bierz,
Czy tu, gdzie samo przychodzę!
KRAKUS. Ciągle śni mi się, jak rzecz prawdziwa,
Śni mi się ciągle, że nikt nie baczy,
Iż w dziennym jawie senne przędziwa
Wsnute są, niby na krosnach tkaczy.
Lecz nić ich ciągnie się i nie zrywa,
Nad światło szybka i migotliwa.
Spostrzeże ją człek, a nie zobaczy!
ŹRÓDŁO. Nie jestem nic,
Ni rąk, ni lic,
Wydźwięk mam tylko perłowy;
Rzemiosło moje:
Ochładzać znoje.
Cóż chcesz od wody źródłowej?
KRAKUS. (kończąc wieczerzać) Szczęśliwy człowiek, w śnie czy na jawie,
Niczego nie chce, nawet i chcenia.
Brat, żeby wiedział, jak ja się bawię,
Gościnność jaka jest u kamienia,
Jak wiele serca, braterstwa ile
Próg mi okazał, kopnięty nogą;
Nie rozdarłby mi twarzy ostrogą.

(podnosi toast hełmem)

Zdrowie twe, Progu, leżący w pyle!

(wychyla napój i wyciąga się do snu)

ŹRÓDŁO. Dochodzić — trud,
A dojść — jest cud,
Mniejsza, czy konno, czy pieszo;
Bo jedni z was
Mijają czas,
Drudzy mu ledwo wyśpieszą!
KRAKUS. (we śnie) Coś, coś, jakoby z pustelni słowa...
Jakobym spoczął już niedaleko,
Woda gdzieś jakby biła źródłowa
Za siódmą skałą, za siódmą rzeką...
Spocząłem w drodze, przez próg przechodzę;
Gdzie próg? Gród? Rakuz? Kółko w ostrodze?

(po chwili)

Ojciec mój... ojciec! Co oni wleką?...
To smoka tułów... Ojcze! To smoka!...
Czy słyszysz?... Cisza wkoło głęboka.
ŹRÓDŁO. Rycerzu, wiedz,
Żeś przyszedł lec,
Gdzie ludzie progów nie kréślą,
Lecz ludziom Bóg
Zakłada próg,
Nie wszystko pełniąc, jak myślą.
KRAKUS. Snu jeszcze zetrzeć nie mogę z oka...
ŹRÓDŁO. Więcej już nieśń,
Lecz pomń, że pieśń
Nietylko z rany wylecza.
Spróbuj to sam
U smoka jam!
Rymem, ach, będzie cios miecza.

(przepadają ściany niewidzialnej groty i zamku. Krakus na mchu w lesie śpiący zostaje, jak pierwej, zorza poranna świtać zaczyna)

ZORZA. Wstawaj, książę! Czas w drogę.
KRAKUS. (porywając się) O! Wiem — wiele wiem — mogę!

V.
Komnata książęca na Wawelu.
Lampa u sklepienia mimo światła dziennego pali się.

RAKUZ. (sam) Dnie, noce jedną stały mi się dobą,
Nim chwila przyjdzie, chwila pojedynku.

(przechadza się, staje)

Miałżeby człowiek wyścigać się sobą,
Potem się gonić, będąc pierw na rynku,
Ciało za sobą wlec, czuwaniem zwiędłe,
I osobistość spajać gdzieś rozprzędłę?
Szczęśliwy, kto jest tam, gdzie jest. Ja wcale
Nie byłem owdzie! «Dziś» mi cięży chmurą...
Dnie, mroki, zorze palę się a palę,
Jako ta lampa, nie wiem już, noc którą,
I zawsze kędyś mam mój dzień słoneczny,
I wszelki bliski jest mi niebezpieczny.
SZOŁOM. (wchodząc) Panie nasz! Płatnerz, od świtu wysłany
Do kamiennego królów mogilnika,
By miecz pociągnąć o grobowców ściany,
Wrócił: stal prysła...

(składa odłamy miecza)

Z urzędu runnika
Winienem zaraz wieszczbę stąd wyśledzić,
Że o złym mieczu traf zdążył uprzedzić,

Przyczem jest wniosek, że inny miecz, wtóry,
Nie już ów pierwszy, znosić ma potwory.
Jakby więc, mówię, duch z grobowców wołał:
Syn to potrafi, co ojciec nie zdołał!
Niepróżno bowiem runnik jest runnikiem,
Skoro zna sztukę pisania stylikiem.
RAKUZ. (zdejmując łańcuch z szyi i miecz ze ściany) Łańcuch ten złoty wam; miecz płatnerzowi.
SZOŁOM. Panie nasz! Lud się wkoło miasta mrowi,
Na drogach wszystkich koczują gromady;
Dawno tak wielkiej rzeszy nie widziano.
Jakkolwiek liczne są w dziejach przykłady,
Iż śmiech opieszał, łzy zaś skorzej lano,
Żałując książąt, których brak.
RAKUZ. (kładąc rękę na piersiach)
Co braknie?
Kogóż tu braknie?
SZOŁOM. Stos, mówię, żałobny
I ciało Kraka widzieć każdy łaknie,
Lech i oszczepnik, kmiotek nawet drobny.
Rycerzy sporo z krainy odległej
Widziano w tłumie. Niejacy w kapturach,
Smętni, jak grodu zwalonego cegły,
Stoją, na ciężkich oparci koszturach.
Inni przysięgli zostać tak, jak legną,
Póki się stosu wieńce nie zażegną,
A inni lica nie odsłonić wcale.
Kobiet dostatek w poczestnej odzieży
Chórami ciągnie, pośpiewując żale.
RAKUZ. Niechże się kupią; co raz wołać z wieży,
Że, niźli zorze wtóre się zapali,
Rakuz sam na sam smoka głowę zwali.

(po chwili)

Kiempów[8] wódz czem się bawi? Niech nas widzi!
SZOŁOM. Wczoraj, o panie, chciał wnijść, lecz się wstydzi,
Obuwie mając ze skór ryby morskiej;
U Skandynawów to obyczaj dworski.
Zaś ludzie jego do jamy smokowej
Rzucali nieco zatrutego jadła,
Skąd wraz olbrzymie wylatały sowy;
Rzesza patrzących, cofając się, bladła.
Wycia niekiedy słychać było z głębi,
Gdy z wież, za każdym onych wyć przestankiem,
Struchlałych wiele padało gołębi.
Chłopcy je dotąd zbierają pod gankiem.
RAKUZ. (z obłędem) Miecz czy naostrzon?
SZOŁOM. Właśnie, że go biorę.
RAKUZ. Stos czy zapalon?
SZOŁOM. Chcę pytać o porę.
RAKUZ. Pora! Ach, pora!... Zawsze, zawsze pora...
Cóż jest dziś?...

(przechadza się i nagle z pomieszaniem)

Jutro, cóż wszak jutro?... Wczora?...
Cóż chciałem mówić? Miecz niech mi wytoczą,
Konia mi trzymać, jak przed bitwą,
A dalej... dalej, co się stanie... zoczą!

(po chwili)

Skoro zapalą stos, wyjdę, acz więcej
Nad popiół ważę żywych sto tysięcy!
SZOŁOM. Słowo królewskie jest, jak bystra rzeka.

(wychodzi)

GRODNY. (w progu) Kiempów wódz w progach Rakuzowych czeka.
RAKUZ. Gość w dom, to Bóg w dom.
WÓDZ. (zbliżywszy się) Ugoszczony w grodzie,
Kłaniam ci, jestem zaś pierwszym w narodzie,
Któremu morskie wybrzeża z bursztynu
Bóg dał, jak krawędź kolebki dziecięciu.
Adynoj woła Żyd, my zaś Odynu[9]
Zowiemy tego, co Bogiem jest księciu.
Dziadowie moi od Fenicjan wzięli
Mądrość pływania po morskiej topieli;
Bo nie znam więcej nic milszego Bogu,
Jak, w gwiazdy patrząc, uwijać w pirogu[10]
Po niezgłębionych toniach bożej woli.

(podsuwając ławę)

To rzekłszy, siadam, by odpocząć gwoli.
RAKUZ. Siadaj mość! Inne jest królestwo nasze,
Wcale-że inne, gospodarcze, lasze.
Acz, co jest morze, wiem i z której strony,
Runnika mając, ten zaś jest ćwiczony.
Gwiazdy jak nazwać, wie o każdej porze,
Ku czemu w czas swój i sypia na dworze.
Łańcuch mu złoty dałem, wiedząc o tem,
Że wczoraj pomni, dziś zna, zgadnie potem.

WÓDZ. Mądrych się ludzi bynajmniej nie wstydzę;
Wiem, naco orły, naco ostrowidze[11].
RAKUZ. (posuwając czarę) Pij mość! Ja piję.

(po chwili)

Rzecz twoją o smoku,
Który mię trapi, mów. Byłżeby w oku?
WÓDZ. Długa jest powieść o smoczej naturze.
Ten bywa w oczach, a inny w posturze[12],
A inny jeszcze w obu jest zarazem.
Na jednych przeto użyj trąby grzmotów,
Drugie tnij mieczem, inne miecza płazem,
A inne śmiechem zbądź lekko!
RAKUZ. Ten gotów
Być z onych, które są i są obrazem.
WÓDZ. Chłopy me w jamę na wici lipowej
Rzucili jagnię, truciznami dziane.
Jęk naprzód, potem wylęgały sowy
I dziwolągi szły porozskrzydlane
Z czeluść podziemnych — a potem, a potem,
Jako gdy burza zaniesie się grzmotem,
Ale nie może całym strzelić gromem,
Myślałem, że się loch zapadnie z domem.
RAKUZ. Dość jest! Za mało będę ja sam na sam
Walczył i wobec narodu pohasam.
Mość zaś ze swoim pocztem niech zaczeka!
Doświadczonego miło gościć człeka.
WÓDZ. Rzekę już siódmą od rodzinnych progów
Przeszedłem, błądząc przez cztery księżyce;
Draśnięty pierwej od miedzianych rogów
Dziwa, którego, wciąż śnię, że uchwycę.
Tego już moi dwakroć siecią brali,
Oszczepem nieraz dotarli w pogoni —
Uchodził zawsze! A oni wracali,
A ja im miodu i — znowu do broni.
I spocząć nie dam, przez młot odynowy,
Dopóki rogów nie wyłamię z głowy,
Bo, rękę w morzu unurzawszy słoném,
Przysiągłem żonie nie wrócić shańbionym.

(pije)

Żony mość nie masz?
(pije) Poznaj nasze panny,
Które są włosem trząsające złotym
Po piaskach morskich, jak żółte dziewanny,
Ciche i wielkie.
(pije) Dużo mówić o tem!

(pije)

W księżyca kiedyś patrząc sierp, jak w próżnę
Arfę, co złote wyśpiewała struny,
Dokończyć przyjdzie to życie podróżne,
Smętne, jak popiół, i ciche, jak runy.

(łuny wielkie wbiegają przez okna na ścianę komnaty)

RAKUZ. (zasłaniając twarz ręką) Stos ojca mego.
(do Wodza) Idź mość zdrów!
WÓDZ. (wychodząc) Niech będzie
Zwycięstwo z wami!
RAKUZ. (nieporuszony na ławie) Pomnijcież nas!
WÓDZ. (w progu) Wszędzie.

(wychodzi — Rakuz, podparty ręką, nieporuszony zostaje przy stole)

GRODNY. (w progu) Giermki po stajniach koniom obwołali,
Że jeździec umarł i że stos się pali.

(wychodzi — Rakuz, jak pierw, nieporuszony i ręką podparty, zostaje)
VI.
Dolna część zamku.
Od przodu komnata, łukiem kryta, w głębi zaś korytarz przypodworcowy. Przez korytarz Chóry pogrzebane ciągną, za każdym z chórów idą różne poczty osób, niekiedy chorągwie.

PIERWSZY CHÓR. Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi.
Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi.
WTÓRY. Weź chleby, topór, pieniądze,
Konie twe, zbroje i sfory,
Nim wtóre weźmiesz już rządze[13],
Sam będąc wtory.
RAZEM. Lecz czemu, powiedz, ach, czemu
Ty, coś stał ponad tym krajem,
Przechodzisz dziś do podziemu,
A my zostajem?
PIERWSZY. Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi,

Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi.
RAZEM. Lecz czemu, powiedz, ach, czemu!
———————————

(Chóry przechodzą, Rakuz, który za niemi postępował, zbacza na przód komnaty i zatacza się w krzesło wielkie)

RAKUZ. Czemu i czemu?! Sto dębów widziałem,
Nad przepaściami schylonych przy drodze,
A każdy skrzypiał. «Czemuż ja spróchniałem?»
SZOŁOM. (bawiąc rękę łańcuchem złotym) Panie mój! Przebacz, iż nieproszon wchodzę;
Lecz umiem sztukę pisania stylikiem,
Skąd radbym w smutku stać się poradnikiem,
Słowy mądremi odegnać tęsknotę.
RAKUZ. (nieporuszony) Ustąp! Za pocztem idź, jakbyśmy sami
Szli, ja i książę, brat nasz, tarcze złote
Obiedwie, z dwoma za pocztem włóczniami.

(Rakuz, nieporuszony, daje znak ręką, Szołom uchodzi, Rakuz pogrąża się w dumaniu i wyciąga w krześle)

RAKUZ. (sam) Czuwałem nazbyt! Nie mam słońca powiek,
Ni ramion skały nie mam granitowej...
Oprzeć się szukam gdzieś, bo jestem człowiek.

(po chwili)

Człowiek i człowiek, od stopy do głowy!

(po chwili)

O, przecież co noc podziemia się trzęsą,
Chwieją się ściany, w broń ubrane, drżące,
Jakby wołały o krew i o mięso.
Chude, zgłodniałe i kłami dzwoniące.

(po chwili)

A przecież jeszcze i zawistnych chmura...

(ciszej)

I ten...

(ciszej)

Dość, widzę, błąkał się po lesie
Blady, jak szkielet, w framudze kaptura.
Wątpię, czy oszczep na smoka uniesie...
Czuwałem nazbyt. Człowiek i natura
Niech wezmą ze mnie, co się im należy!
GRODNY. (w progach) Raz wtóry turniej otrębują z wieży.
RAKUZ. Snu, snu!...
PŁATNERZ. (wchodzi na palcach z mieczem) Raz trzeci trąba gdy zawoła,
Miecz ten...

(spostrzega śpiącego, zawiesza miecz i uchodzi)

RAKUZ. (w marzeniu) Snu tylko, i snu, i nic zgoła
Więcej!... Człek jestem, jak wy wszyscy... podły.

(po chwili)

Przytomność samą cóż uwcześnić zdoła,
Jeśli nie spokój, sumienność i modły?

(z śmiechem)

Wszystkich trzech razem nie znam osobiście.

(po chwili)

Słowa mi z ust mych padają nieznane,
Lecz, skoro padną, słyszę je, jak liście
Słyszeć powinny drzewa obnażane,
Czół własnych wieńce mając pod nogami.

(we śnie)

Idź precz! Zawracam koniem i uchodzę.
Idź, bo przekreślę ci twarz ostrogami!
Słońce już wschodzi, ze słońcem ja wschodzę
Na wielkim, pianę toczącym rumaku.
Tam lud, i ówdzie lud, i krzyk dokoła...
Przede mną tułów bestji na półhaku
Wleką drabowie, cała rzesza woła:
«Rakuz niech żywię! Włady Tur niech żywie!»
Lechy do kolan skaczą mi... Ich czoła,
Ręce ich widzę u strzemion, na grzywie...
Ziemia drży... Sława w cztery trąbi strony...
Sława!

(porywając się we śnie)

Oh! Krakus gdzież?...

(po chwili)

Bardzo wzgardzony,
Uchodzi, krwawą plamę ma na licu.

(z obłędem, we śnie)

Podobnych braci dwóch widzę w księżycu[14].

(w progach pokazuje się Krakus, na obliczu kapturem okryty, spostrzega śpiącego i zbliża się na palcach)
VII.

KRAKUS. (stając u krzesła) Spoczął. Niech bogi ulgę mu przyniosą,
Która jest dobrą panną złotowłosą.
Szlachetny Rakuz. Oh! Ileś ty, widzę,
Żałobą z ojcem współkonał sędziwym!

(cofa się na palcach)

Twarzy odsłonić, poznać się dać wstydzę,
Niewczesny dwakroć: umarłym i żywym!

(wstrzymuje się, pogląda na śpiącego)

Któryż-bo z zacnych trudów twych dzieliłem!
Czem cię wyręczyć pośpieszyłem? — Bracie!
Czem jestem teraz i czem kiedy byłem...
Przed ojca stratą i po ojca stracie?

(z progów, gdzie zatrzymuje się na chwilę)

Śpijże ty, książę! Pod praojców godły
Chmura z twojego niech ustąpi czoła!
Jaw, czyn i samą przytomność cóż zdoła
Uwcześnić trzeźwiej, nad spokój lub modły?

(uchodzi)
VIII.
Rynek miasta.
Tam i ówdzie pospólstwo w gromadach, na przodzie kilku Kmietów i mieszczan.

PIERWSZY. Ja mówię «Jeden» on zaś «Dwóch» a owy
Krzyczy: «Żadnego książęcia nie było!»
WTÓRY. Zgadujże teraz! Po rozum do głowy!

(SZOŁOM przechodzi mimo)

PIERWSZY. Osoba idzie w łańcuchu, aż miło.
Dworska, lecz któż się spytać jej odważy?
SZOŁOM. (przystępując do rozprawiających) Uszanowanie u gminu na twarzy
Świeci, jak łańcuch — złoty, nawet lepiej.
MIESZCZEK. Któż pomyśliłby, że sam nas zaczepi?
SZOŁOM. Sprzeczka jest o co?
PIERWSZY. On, że książąt obu
Widział, powiada, on zaś, że jednego,
A on, że wcale — i niema sposobu
Zgadnąć.
SZOŁOM. Sprzeczacie się nie wiedzieć czego.
Rozstrzygnąć można tę rzecz, i niezwłocznie.

(rozstawia pytających w półkole, potem, zbliżając się do nich)

Wiele tarcz było złotych?
WSZYSCY. Dwie, przytem dwie dzidy!!
SZOŁOM. (patetycznie) Gdzie tarcz jest złotych dwie, tudzież dwie włócznie,
Tam dwóch jest książąt. Lub, gdzie włóczni parę
I tyleż tarcz jest, tam, że dwóch, daj wiarę!

(uchodzi krokiem mierzonym)

PIERWSZY. To tak, jak palców pięć i pięć, dwa razy,
U dwóch rąk czyni dziesięć, bez urazy.

(oddalają się, gwarząc)
(KRAKUS przechodzi mimo, za nim SZOŁOM)

SZOŁOM. Jeśli nie błądzę, to dobra wiadomość.
KRAKUS. (nie poruszając kaptura)
Dobrze jest błądzić, ile można najmniej.
SZOŁOM. Jeśli nie błądzę, to książę jegomość...
KRAKUS. Żebym choć złoty łańcuch miał przynajmniej!
SZOŁOM. Jeśli nie książę, to stara znajomość
Z głosu, i z wzrostu, i z gestu...
KRAKUS. Zaiste,
Starszej człek nie ma tu, gdzie wszystko zwodzi,
Co więcej, jeśli trafem w świat przychodzi.
SZOŁOM. (na stronie) Ktoś, co opiewa prawdy wiekuiste,
Albo Szołomów ród zna od korzenia.

(po chwili)

Gdybyś, rycerzu, z pod tego kaptura
Włos jeden odkrył...
KRAKUS. Jestem z pod kamienia,
Z pod mchów, z narodu, który skryła góra.
Tam czaszek nagość popiół grzeje szary,
Włosów nie trefi nikt w kosy;
Księżyc prześwieca przez szpary,
Przez krople rosy;
Tam, jeśli jesteś rycerzem, wiesz, za co,
Kryjąc się, jedni darzą drugich blaskiem;
Oklaski ciszą się płacą,
Cisza oklaskiem.
SZOŁOM. Naród to wielki być musi — i bardzo.
KRAKUS. Granice jego granicami gardzą.

(przechodzi w tłum)
IX.
W głębi brama, kryta łukiem.
Tłum się w nią ciśnie i czepia po wysokościach murów; na przodzie sceny gromady zatrzymane gwarzą.

PIERWSZY. (w bramie) To nie on! Czemu palcem wytykacie?
WTÓRY. Byłżeby książę w tak szczególnej szacie,
Kapturem zwierzchu na obliczu kryty?
INNY. Harfę ma złotą, lecz stoi, jak wryty.
WIELU. Trzeci raz turniej otrąbują właśnie.

(słychać trąby i wołania z wieży)

WTÓRY. To on, jeśli już trąbiono raz trzeci.
PIERWSZY. Harfę wstrząsł, jako kiedy słońce gaśnie,
Złocistsze bardziej, niż gdy za dnia świeci.
INNY. Śpiewa i przed się idzie w loch smokowy,
Wyprostowanej nie ruszywszy głowy,
Posągom z głazu podobny wyrżniętym;
Fałd żaden na nim zmieszanym, ni krętym,
Osoba dziwna...
WIELU. Kto bliższy, śpiew słyszy.
WIELU. Ja słyszę.
MIESZCZEK. Rycerz śpiewa, bądźcież ciszej!

(tłumy się powoli uciszają)
ŚPIEW.

Chodź! Stań! Przez wiarę wiar
Klnę cię, pożerco dusz!
Czar twój skończony już.
Czar mój jest żaden czar.
Bóg wie, za ile win,
Twarz w twarz, począłem rzecz.
Broń ma — ten jeden miecz,
Pieśń ma — ten jeden czyn.
Pieśń ma to nie pieśń już.
———————————
PIERWSZY. Przystąpił! Harfę podnosi i ciska
W pieczary ciemność!
INNY. Latawców mrowiska
Z dymu słupami wylatują wgórę...
WIELU. Widzieć nie można, taka ciemność pada!
INNY. Tam, owdzie ptastwo błądzi w niej bezpióre,
Jak nietoperzy i sów całe stada...
MIESZCZEK. Ktokolwiek pierwszy zoczy co, niech gada!
GŁOS W BRAMIE. Co widzisz? Widać co?
GŁOS PIERWSZY. Widać, jak chmurę,
I jak grzbiet nagle zbudzonej mogiły,
Wydzierający się z ziemi rozpacznie!
I widać jakby moc, zmienioną w bryły,
Co się wyciąga ze snu, nim iść zacznie
Po przyczajonych karkach stu tysięcy.

(po chwili)

I widać znowu ciemność i nic więcej
Nie widać, tylko jakby błysk niebieski.
GŁOS W DALI. Miecz księcia górą! Górą miecz królewski!
PIERWSZY. A teraz widać wał, że jest ochwiany,
Zataczający się wał, jak pijany,
A zamek nad nim stoi, a wał owy
Nie jest już wałem — to cielsko jest smoka!...
Legł!
WTÓRY. Oszczepnicy skoczyli do głowy...
Rąbanie słychać... Słyszycie rąbanie?
KMIEĆ. Jak gdy kto w puszczy wycinanej stanie,
Gęsto rąbanie słychać... jeszcze... jeszcze...
MIESZCZEK. Jako gdy w kuźni żelazo czerwone
Młotami biją, obracając kleszcze!
WIELU. I jeszcze słychać, jeszcze! Nieskończone...
GŁOS W BRAMIE. Książę niech żyje! Mąż, co zabił smoka,
Jak rzekł, niech żyje!
PIERWSZY. Straciłem go z oka.
GŁOSY RÓŻNE. Na tarczach podnieść wgórę!... Zbawcę wgórę!...

(okrzyki podnoszą się, i uciszają, i znów podnoszą. Od przodu sceny, przez tłum ku bramie Rakuz przedziera się pieszo; przy nim Szołom i poczet dworski, za pieszymi prowadzą konie, wszystko w rynsztunku świetnym)

GRODNI. (tłum rękoma rozgarniając)
W lewo i w prawo ustąp! Książę kroczy!
SZOŁOM. (głos podnosząc) Książę potykać się wyruszył!
WIELU OD BRAMY. W porę!!
GRODNY. (do tłumu) Ustąp!

(tłumy zaciskają się pod bramę. Rakuz z pocztem swoim zatrzymuje się)

PIERWSZY W BRAMIE. Kapturny zbawca zakrył oczy.

INNY. Nieporuszony w kapturze zostawa!
WTÓRY. Jestże kim z bogów?... Albo żywa Sława?...
GRODNY. (w tłumie) W lewo i w prawo ustąp!
SZOŁOM. Panie włady!
W bryłę się jedną skupiły gromady,
Ruszyć nie sposób.
RAKUZ. (targając włosy) Ha! Snu godzin parę
Dogonić koniem po karkach tej rzeszy —
Nie sposób! Kiedyś któż temu da wiarę?
GŁOSY WDALI. Górą! Na tarczy górą!
Zbawca leszy!
GŁOS W BRAMIE. Trębaczy poczet szeregami dwoma,
Daje mu drogę ku nam.
SZOŁOM. O, nieruchoma
Rzeszo, na księżyc patrząca bladawy!
Słońce jest ztyłu. Rakuz, książę, czeka!
PIERWSZY W BRAMIE. Mąż się kapturem zasłonił od sławy.
Widzę go. Tłum się poruszył, jak rzeka,
Kiedy rozpuści i idzie z hałasem.
INNY. Już i ja widzieć mogę, jak na dłoni.
RAKUZ. (skacząc na konia swego) Kto żyw, niech za mną rusza!

(do pocztu)

Wy do koni,
A ktoby strzemion tykał, bić obcasem!

(z bramy pokazują się trębacze)

TŁUM. Górą nieznany zbawca!
GRODNY. Rakuz górą!

(trębacze i wielki tłum dwoma zastępami zbliżają się na przód sceny, środkiem Krakus w nieporuszonym kapturze postępuje)

SZOŁOM. (słaniając się w tłumie) Książę ma słowo z konia do narodu.
DWORSCY i GRODNY. Cisza niech będzie! Starsi niech się zbiorą,
Niech się na kijach oprą starsi z grodu!
Kołem niech Lechy staną!

(koło wielkie okrąża Rakuza, na koniu stojącego. Przed nim Krakus w kapturze zapuszczonym, jak pierwej. Cisza)

NIEKTÓRE GŁOSY. Górą! Górą!
GRODNY. Kto górą?!
RAKUZ. (z konia) Męże! Ten, co w tym kapturze
Stoi, przez wielką pogardę dla tłumu,
Iż sławy nie chce, bogom i naturze
Bluźni! Przemawiam doń i do rozumu
Przemawiam: Odkryj czoło, zapaleńcze!
Ludowi pokłon daj, który cię sławi!
On głosi, słucha Bóg, ale ja wieńczę!

(do Szołoma na stronie)

Mów dalej, Szołom! Gniew mi tchnienia dławi.
SZOŁOM. (na stronie) Mów, książę, dalej! Już słuchają!
RAKUZ. (płynnie) Nieco
Przemilkłem. Czemuż?...

(wskazując Krakusa)

Ah! By posąg owy,
Poczuwszy wreszcie wnętrzności człowiecze,
Nad tłum zakrytej nie wynosił głowy!
Lecz...

(rzucając się z koniem naprzód)

koniec słowom! — Niech rozpoczną miecze!

(do Szołoma)

Turniej obwołać, że zaczął się!

(trębacze uderzają w rogi, Krakus zasłania się mieczem)

GŁOSY WIELU. Pada!
Mąż cichy!
TŁUMY. Zbawca, gdzie?!
RAKUZ. (z konia) Zbawca? Kto włada!
KRAKUS. (odrzucając kaptur, w skonaniu) Skończyłem! Konam...
RAKUZ, SZOŁOM, GRODNY. (rzucając się na ciało i zakrywając je tarczami) Jak upadł, niech leży!
RAKUZ. Turniej że skończył się, otrąbić z wieży!
SZOŁOM. (usuwając tłumy) Wola umarłych, jakaby nie była,
Święta jest... Wola umarłych jest święta!
Jak kaptur ongi, tak odtąd mogiła
Skryje ten zacny proch, co zerwał pęta!
Kończę; głos szczery nie bywa rozwlekły.

(gromady z dwuznacznem milczeniem cofają się)

RAKUZ. (z konia do cofających się)
O czyny wielkie tyś się, ludu, kusił,
Rzucam więc tobie ten miecz, krwią ociekły.

(wyciska miecz z ręki daleko)

Złamał on męża, który smoki dusił.
Któż z nas rycerskiej godniejszym jest chwały?
W turnieju pierwszy kto? — Co żyw zostanie!

(gromady z dwuznacznem milczeniem cofają się)

Mów, albo nie mów, ludu osłupiały!
STARZEC. (z tłumu) Baczę coś, jakby smoka zmartwychwstanie.

INNY. Obydwa godni są rycerskiej chwały.

(Rakuz przejeżdża zwolna ku bramie, choć gdzie niegdzie gromady zatrzymują. Poczet książęcy wpośród nich przechodzi)

GRODNY. (do Szołoma) Gromad się jedność to kupi, to sprzęga.
SZOŁOM. (do ludu) Męże! Ja jestem runnik doskonały,
Pisarz koronny, który, jako księga,
Ramiona ku wam i serce otworzę,
Mówiąc: Rzeczone słowo było boże,
Bożem rzekł — mówię — słowem książę włady.
I liczne tegoż w dziejach są przykłady,
Ja sam stylikiem rzeczy takich wiele
Skreśliłem. Teraz do dom, przyjaciele!

(poczet zachodzi w bramę)

GRODNY. W prawo i w lewo ustąp! Poczet przodem!
SZOŁOM. Ludu! Idź do dom!
SETNI. (obwołując tam i owdzie) Kniaź uraczy miodem,
Ktoby się w grodzie jawił przed zachodem.
STARZEC. (z tłumu) O trupie zbawcy myślcie też, Lechowie,
By, jak ocięty karcz, nie próchniał w rowie.
SETNI. W prawo i w lewo ustąp! Runnik przodem!

(RUNNIK i SETNI zachodzą w bramę)
X.
Rozłogi w okolicach bramy miejskiej.
Noc. Gdzie niegdzie pokotem śpiące gromady. Rakuz i Szołom kapturami okryci i grabarskiemi uzbrojeni łopatami. Szołom z latarką.

RAKUZ. Mądrości słowo, którem osłupiłem
Trzystaset ludu, dziś mię wzamian boli;
Nie bacz, że dziwnie ci to wyraziłem.
Lepszego nie znam wyrażenia gwoli.
Boli mię słowo. Mówiąc, mówię o tem,
Że, jakbym napiął łuk i cisnął strzałę
I zawróciła mi się w piersi grotem,
A jabym czuł ją i czuł, uleciała,
I, łuk trzymając luźny, drżący jeszcze,
Szukał rannego, sam śmierci czuł dreszcze!
Pisania sztukę znając doskonałą,
Powiedz mi, naucz, azali być może,
By kogo słowo rzeczone bolało?
Tkwiło i pruło, jak zbójeckie noże,
Słowo, o którem sam rzekłeś, że boże?
SZOŁOM. Pisania sztuka zwie się i kabałą,
Pisania sztuka ma swe tajemnice,
Runnikom samym dostępne.

(Rakuz upuszcza łopatę)

Ostrożnie!
RAKUZ. Zbudził się który?
SZOŁOM. (wskazując latarką) Owdzie zbieraj! Świecę.
RAKUZ. (podejmując rydel) Jako gdy pola kto sierpami ożnie,
Pijani, widzę, spoczęli pokotem.
SZOŁOM. Śnią się im wiadra miodu i wiwaty.
Nie rozbudziłbyś tej czeredy grzmotem,
A cóż dopiero upadkiem łopaty.
Radzę ją wszakże nieco zgrabniej trzymać,
W ramię rzuciwszy prawe, jak motykarz.
RAKUZ. Na życiu łopat nie myśliłem imać.
Nie jestżem Rakuz, książę? Kogo tykasz?
SZOŁOM. Trzeba się, książę, umieć znaleźć wszędzie.
Trzeba mieć rozum taki, jak narzędzie.
RAKUZ. (popychając ramię runnika)
Szołom! Idź naprzód, nie ucz nas!

(słychać krok warty)

SZOŁOM. (skoczywszy do Rakuza, groźnie) Milczenie!
Łopata na dół! Kto idzie?
GŁOS MIJAJĄCEJ STRAŻY. Sumienie!
SZOŁOM. (do księcia) Hasło, tej nocy dane przez setnika.
RAKUZ. (osłupiały) Przeszli? Czy przeszli już?
SZOŁOM. (klepiąc ramię Rakuza) Wgórę motyka!
RAKUZ. (oglądając się dokoła) Osobo mądra! Azali z prędkości
Nie minęliśmy miejsca, gdzie trup leży?
SZOŁOM. (wznosząc latarkę) Tarcz zdaje mi się blask, albo odzieży
Bieliznę widzę.
RAKUZ. Mylisz się, to kości,
Rwane ze smoka bioder, ptastwo ciska
Lub psy roznoszą. Patrz! Za onem padłem
Postacie jakieś i jakieś ogniska;
Ludzie czy widma?
SZOŁOM. Znikli.
RAKUZ. Wiem, że zbladłem.
Wokoło oczów czuję to, na licu.
SZOŁOM. Żebra smokowe, czy widzisz, jak wielce
Czernieją? Sterczą w księżycu,
Podobne żebrom nawy skołatanej;
Patrz tam... jak belka po belce.

Lis pełza, owdzie kruków karawany,
To się poderwą, to siędą.
RAKUZ. (rozglądając się dokoła) Długoż to potrwa, długoż widzieć będą,
Że owdzie zwycięstwo było?

(po chwili)

Owdzie? Wszak owdzie padł?
SZOŁOM. Niema i śladu
Tarcz nawet.

(przebiegają łuny kagańców, wyświeca się na chwilę tumulus[15] Krakusa)

RAKUZ. Wdali coś się zaświeciło!
SZOŁOM. (porywając za ramię Rakuza)
Ludzie, tłum, ogień, stos i śpiew grobowy...
Kaptura, książę, nie podejmuj z głowy,
Łopaty nabok! — Przysiądźmy w parowie!
RAKUZ. (przysiadając z Szołomem pod wyniesieniem wału) Straszliwa nocy!
SZOŁOM. Ciągną tu szeregiem...
RAKUZ. Drżę... a któż jestem?
SZOŁOM. Jesteś, książę, szpiegiem
Tajemnic, w życiu ukrytych i w mowie!
Ale, i owszem, musisz drżeć?
RAKUZ. (groźnie) Runniku!
Nie jestżem Rakuz?
SZOŁOM. Trupów ogrodniku!
Byłżebyś sobą, będąc za się branym?
RAKUZ. Słuszna osobo! Czyń, jak ci przystoi,
Bylebym męża, co w pamięci stoi,
Bylebym zbawcę, zwanego nieznanym,
Do ziemi środka wparł rydlem kowanym.

(łuny wielkie oświecają tumulus Krakusa, ogniami obłożony. Chóry zbliżają się)

STARZEC. Ktoby zapragnął czyn wymazać krwawy,
Niech wstecznie kołem istności zawróci.
CHÓR. Niechaj zawróci, a gościniec sławy
Poczciwej znowu i manowce chuci
Przed zapastnikiem staną do wyboru!
Nie starczy może już złego potworu,
Lecz starczy mężów potwornych, niestety!
STARZEC. Skończył i skonał. O panie nasz, gdzie ty?
CHÓR. Gdzie ty, o panie? Świadomszych gromada,
Duchy pogodne i wietrzyk ochoczy.
Pancerz mogilny w ofierze ci składa,
Przyłbicą darni ocienia ci oczy.
STARZEC i CHÓR. (rzucając amfory)[16]
Miodem i mlekiem lśniące dzbany ciska.
CHÓR. Gałęź modrzewiu, i wieńce chmielowe,
I mirry[17] bursztyn kładzie w te ogniska,
I łzy, i cichą a poczciwą mowę.

(łuny poruszonego ognia szeroko oświecają dolinę, na której kopiec Krakusa. Chóry, podnosząc ostatnie garście piasku, stoją z ramionami w ruchu)

SZOŁOM i RAKUZ. (zakrywając się w parowie i przylegając do ziemi)
Ciało spalone, kurhan usypany!
STARZEC i CHÓRY. (ciskając piasek i odchodząc) Z popiołów cała i z kruszyn oręży,
Ziemia krakowska niechże ci nie cięży,

Sławny nieznany!



OBJAŚNIENIA AUTORA.
Znana powieść o smoku, którego zabił Krak czy Krakus, nieustannie w dziejach prawdziwa, albowiem potykania się takowego z potworem ślady idą przez wieki, rozmaitemi też sposoby w myśl ludu określana bywa. Jak sobie przeto poradziłem z tak porwaną całością rzeczy, czytelnik sam osądził, dodam wszakże słów kilka ku wyjaśnieniu treści i składowych pierwiastków.
KRAK i KRAKUS, nie myślę, aby byli jednym człowiekiem; pierwszy zda mi się być drugiego ojcem, tak, jak zdrobniałe Leszki idą po starym Lechu, w czem Kochanowski słusznie wyraża się:
«Jakoby więc (mówi on) od wielkiego jakiegoś Lecha mniejszy Leszkowie zczasem się pokazali i przodka swego imię jakoby wskrzesili».
«KRAKÓW», nazwisko miasta, jest przymiotnikowem z czwartego przypadku na pytanie kogo — czyj — gród Krakowy, czyli Kraków.
«RAKUZ», brat Krakusowy, w nazwaniu swem ma pierwiastek filologiczny, przechowany u południowych Słowian.
«KIEMPE», jest to nazwisko skandynawskich biednych rycerzy, z którychto jeden do Olausa króla mówi:
«Wiedz, że w bogi kamienne i drewniane nie wierzę, a z djablów naigrawam się. Zbiegłem ziemie dalekie; potworów i olbrzymów niemały trupem położyłem. — Wierzę bardzo w trzeźwość umysłu czystego i w moc ramion».






  1. obiata — ofiara, składana bogom.
  2. Niksy, u południowych Słowian duchy podrzędne, polne i leśne. (P. P.).
    «Niksy» jest to starogermańska, ogólna nazwa duchów wodnych; u południowych Słowian jest zapewne stąd zapożyczona.
  3. Bojan (ukr.) — legendowy poeta-śpiewak, wymieniony w «Wyprawie Igora na Połowców».
  4. włady, przymiotnik starosłoweński, znaczący: wielmożny i heroiczny. (P. P.).
  5. «Szołom» pochodzi od słowa ludowego «szołomić». (P. P.).
    Szołomić, oszałamiać = odurzać, obałamucać wmawianiem czegoś.
  6. Runy, najstarsze znaki pisarskie germańskich ludów. Stąd «runnik» = pisarz.
  7. stylik, mały «stylus» rzymski, t. j. rylec do pisania na pokrytej woskiem tabliczce.
  8. «Kiempe» jest to nazwisko skandynawskich błędnych rycerzy. (P. P.).
  9. Hebrajskie «Adonaj» (dosłownie: «mój pan»), zwrot w modlitwach do Boga. — Odyn, skandynawski bóg burzy, śmierci, a później także nieba.
  10. pirog, zwykle: piroga (niem.), wąskie czółno, sporządzone z pnia drzewa.
  11. ostrowidz = ryś.
  12. postura (włos.) = postawa.
  13. rządze = rządy.
  14. Lud utrzymuje, że cienie na księżycu są obrazem Kaina, zabijającego Abla. Stąd widzenie tego obrazu jest świadectwem planów bratobójczych Rakuza.
  15. tumulus (łac.) = pagórek, kopiec, mogiła.
  16. amfora (gr.), rodzaj dwuusznego dzbana.
  17. mirra, stężałe krople wonnej żywicy, używane jako kadzidło, u nas wybierane zwykle z gniazd mrówczych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.