Dzieła Cyprjana Norwida/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Galeria grafik w Wikimedia Commons Galeria grafik w Wikimedia Commons

DZIEŁA
CYPRJANA NORWIDA
(DROBNE UTWORY POETYCKIE   —   POEMATY   —   UTWORY DRAMATYCZNE   —
LEGENDY, NOWELE, GAWĘDY   —   PRZEKŁADY   —   ROZPRAWY WIERSZEM I PROZĄ)
WYDAŁ, OBJAŚNIŁ I WSTĘPEM KRYTYCZNYM POPRZEDZIŁ
TADEUSZ PINI
Z CZTERDZIESTU ILUSTRACJAMI W TEKŚCIE I POZA TEKSTEM
I PIĘCIU PODOBIZNAMI AUTOGRAFÓW




WARSZAWA 1934
NAKŁADEM SPÓŁKI WYDAWNICZEJ „PARNAS POLSKI“





PRINTED IN POLAND
DRUKOWANO NA PAPIERZE KRAJOWEJ FABRYKI PAPIERU „LIGNOZA“
KRAKÓW — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI




CYPRJAN NORWID
Fragment z portretu P. Szyndlera z r. 1882.




I.

Prawdziwa wielkość poezji, a w pewnej mierze także innych działów sztuki, nie często objawia się współczesnemu jej twórcom pokoleniu — zwykle przysłaniają ją sympatje lub antagonizmy, zgodność lub niezgodność z panującą modą, wywołując albo zbytnie przecenienie, albo niedoceniane istotnych wartości. Tak bywa wszędzie, nawet wśród społeczeństw, posiadających wysoką kulturę artystyczną. U nas jaskrawym przykładem mogą być: Słowacki, którego za życia zupełnie lekceważono, i W. Pol, którego współcześni uważali za większego od Mickiewicza; dziś pierwszy z niech stoi na szczycie naszej literatury, a drugi, zapomniany, u jej podnóży.
Pokrewnem zjawiskiem jest twórczość Cyprjana Norwida. Po nadmiernych tryumfach młodości przez resztę życia lekceważony, po śmierci tak zachwycił pierwsze pokolenie XX wieku swą rękopiśmienną lub odszukaną w czasopismach spuścizną, że postawiono go obok trójcy największych poetów, a nawet były plany wprowadzenia w jego imieniu gruntownych zmian w uznanej ich hierarchji. Dziś spogląda się już na to zagadnienie spokojniej i trzeźwiej, ale nie rozwiązano go jeszcze i nie rozpędzono otaczających go mgieł. Warto więc pokusić się o to.
Rodzina Norwida należała do drobnej, niezamożnej szlachty mazowieckiej. Ojciec poety, Jan, miał prawdopodobnie w swych żyłach nieco krwi normandzkiej, o której świadczy nazwisko i z której tak dumny był poeta; był rosyjskim komisarzem obwodowym na Białej Rusi, a potem przeniósł się w tym samym charakterze służbowym pod Warszawę i ożenił się w r. 1818 z Ludwiką Zdzieborską, której rodzina posiadała pod mazowieckim Stanisławowem przysiółek Laskowo-Głuchy. Jako trzecie zkolei dziecko, urodził się z tego małżeństwa przyszły poeta dnia 24 września 1821 roku. Ojciec, któremu władze rosyjskie wystawiły świadectwo zupełnej lojalności w czasie powstania listopadowego i «pełnienia urzędu ze szczególną gorliwością, czego dowodzi... działalność w chwytaniu bandytów, włóczęgów i uchylających się od służby wojskowej», nie miał zapewne wielkiego wpływu na wychowanie dzieci. Zdaje się jednak, że przyszły poeta odziedziczył po nim oprócz cząstki «ubogiej zagrody ojców swoich», leżącej «na prostej, bezpoetycznej, równej, jak piaski, ziemi», o czem wspomina w «Białych Kwiatach», także ujmujące usposobienie i zdolności do współżycia towarzyskiego. Oto Ewa Felińska opowiada w swych pamiętnikach o poznanym w Mińsku Janie Norwidzie, że był to «człowiek młody, przystojny, wesoły, dowcipny; czy to przychodziło wysłowić się piórem, czy własnym językiem, czy prozą, czy wierszem, zawsze szło gładko, jak po maśle. Jego listy pół prozą, pół wierszem były wielkim specjałem dla jego korespondentów i przyjaciół tych korespondentów, a skoro pojawił się w jakiem towarzystwie, zaraz owładnął rozmową i prowadził ją swoim kosztem. Cóż dopiero, jeżeli trafił na amatorów szarad! Wtenczas był skarbem nieocenionym. Szarady, logogryfy, anagramy i wszystkie łamigłówki sypały się z ust jego, jak z rękawa...». Kto wie, czy to zamiłowanie ojcowskie w łamigłówkach nie przeszło również na syna i nie wycisnęło swego piętna na twórczości, chociaż bezpośrednie obcowanie z rodzicami trwało niedługo; oboje umarli wcześnie, a wtedy wychowaniem dzieci zajęła się ich babka, Hilarja z Sobieskich Zdzieborska, córka miecznika lidzkiego. Widocznie Cyprjan był jej ulubieńcem, bo stroiła i pieściła go tak, że w szkole nazywano go «książątkiem». Od niej to niewątpliwie przejął Norwid legendę o pochodzeniu po kądzieli z królewskiej linji Sobieskich, która dawno już była wymarła, a także zamiłowanie, poprostu potrzebę zbytku i tego uwielbienia, jakiem go babka otaczała. Był jako dziecko ładny i niezwykle zdolny, ale pracy nie lubił, więc w gimnazjum warszawskiem szła mu nauka bardzo licho. Po pięciu latach pobytu w szkole opuścił ją w r. 1837 z ukończoną czwartą klasą, bo promocji z piątej do szóstej nie otrzymał. Widocznie zakochana we wnuku babka była zbyt słaba, aby zdolnego leniucha do pracy zmusić i pozwoliła mu iść w życie z wykształceniem zaledwie elementarnem, a bez tych dobrodziejstw, które charakterowi ludzkiemu daje sumienna, systematyczna praca.
Z szesnastoletnim nieukiem trzeba było coś począć; idąc za ówczesną modą warszawską, oddano go do szkoły rysunków i malarstwa, prowadzonej przez A. Kokulara. Później uczył się pod kierunkiem zdolnego portrecisty i malarza rodzajowego, Jana Klemensa Minasowicza, którego wysoko cenił i, pomijając Kokulara, uważał za swego jedynego mistrza w malarstwie. Poduczywszy się rysunków, został dzięki protekcji wuja aplikantem w heroldji, t. j. w państwowym urzędzie kontroli hierarchij szlacheckich i przysługujących im praw. To grzebanie w herbach dolało niewątpliwie dużo oliwy do rozpłomienionej przez babkę manji wysokich koligacyj, która wycisnęła swe piętno na całem życiu i na twórczości Norwida.
Tymczasem opiekunowie zdołali jakąś część mająteczku rodziców ocalić od wierzycieli i zapewnić młodym Norwidom jakąś skromną podstawę do życia. Może dlatego właśnie opuszcza Norwid po dwu latach pobytu w heroldji swą skromną posadę i wraz ze starszym od siebie podróżnikiem i zdolnym literatem, Władysławem Wężykiem, puszcza się w podróż krajoznawczą po Polsce. Poza południową częścią Królestwa Kongresowego zwiedzono Kraków i powrócono po kilku miesiącach do Warszawy.
Warszawa przeżywała wówczas, między r. 1830 a 1844-ym, bardzo smutne czasy. Ogołocona przez powstanie listopadowe i emigrację z najdzielniejszych i najzdolniejszych ludzi, gnębiona przez rząd rosyjski, przepełniona szpiegami, którzy wciskali się nawet na zebrania w domach prywatnych, opierała swe życie umysłowe na garstce wykształconych i zdolnych kobiet i niemal gołowąsej jeszcze młodzieży. Ogniskami kultury były salony kilku bogatych rodzin, w których równie pilnie dbano o niepokalaność fraków, jak o wartości duchowe. Tu zdobywano laury poetyckie i artystyczne przy pomocy starannie przygotowanej «improwizacji», przyniesionych z sobą rysunków lub błyskotliwej a wykwintnej rozmowy. Uniwersytetu nie było, więc ścisłość i głębokość wiedzy rzadko tylko godne były uwagi; jedynem poważnem pismem naukowem była założona w r. 1841 umiarkowanie konserwatywna «Bibljoteka Warszawska», żyjąca, w braku odpowiednich współpracowników, przekładami. W roku następnym założył młodziutki, ale niezwykle zdolny Edward Dembowski «Przegląd Naukowy», organ młodzieży postępowej, a E. Ziemięcka katolickiego «Pielgrzyma». W tych warunkach każdy drobiazg nabierał wagi niezwykłej, lada wierszyk lub artykuł, na który gdzieindziej nie zwróconoby uwagi, zjednywał autorowi sławę wielkiego poety lub myśliciela.
W takito świat wszedł dziewiętnastoletni Norwid. Był adeptem sztuki, uczył się rysunków i malarstwa, ale w r. 1840 wystąpił z kilku wierszami, które się powszechnie spodobały, i w ten sposób zabłysnął podwójnym talentem: jako rysownik i poeta. Wizerunek jego z tej właśnie doby pozostawiła nam w swej «Pogance» Narcyza Żmichowska w postaci Edmunda. Oto główne jego rysy:

O Edmundzie «mistyku» nasza Emilka tak mówiła zawsze: Mój Boże! Jacy to ludzie są niesprawiedliwi! Czego oni chcą od tego chłopca? Wyrysował im tyle ślicznych obrazków, wypowiedział tyle ślicznych myśli, a oni koniecznie zapędzają go jeszcze do innej roboty, łają o niepraktyczność i próżniactwo!...
Tak słusznym uwagom nie przeczyłam wcale, jednakże nie dziwiło mię też bynajmniej, że na Edmunda o czyny wołano. W istocie, ten człowiek miał wielką zdolność do rysunków, i często nam przynosił charakterystyczne, przecudnie nakreślone szkice, miał wielki dar wymowy i często nam prawił zachwycające rzeczy, lecz poza talentem stał próżny i czczy elegancik, chwiała się giętka i powiewna trzcina. Przezwaliśmy go «mistykiem», bo w tym roku właśnie uwierzył w duchy, cuda i magnetyzm. Poprzedniej zimy był zapalonym Heglistą; na przyszłą wiosnę mógł bardzo rozsądnym człowiekiem się zrobić. Jego miękka i wrażliwa natura z otaczającemi ją żywiołami zawsze się do równowagi układała. Ta własność asymilacji, ta własność przyswajania sobie z nazewnątrz wewnętrznych usposobień i przekonań była w nim nawet zupełnie odrębną oryginalnością. Wymawiano mu ją nieraz, lecz ja się ujmowałam, bo w tem korzyść nasza była — zupełnie, jak gdyby co kilka miesięcy przychodził nam kto czytać nową, a zawsze pięknym stylem napisaną książkę».

Kiedy Żmichowska ten portret kreśliła, był Norwid jeszcze ciągle, pomimo wydrukowania w czasopismach kilku wierszy (por. wiersze Nr. 3 i n.), artystą-rysownikiem. Dopiero po powrocie z wycieczki krajoznawczej odczytał w jednym z salonów warszawskich patrjotycznie nastrojony wiersz o pamiątkach krakowskich i wywołał nim taki zachwyt, że najpoważniejszy (a właściwie jedyny poważny) ówczesny poeta stolicy, Antoni Czajkowski, odczytał na następnem zebraniu salonowem wiersz do niego, w którym nazwał go «orłem» i zapowiadał mu wspaniałą przyszłość.

...Ty nas poisz nadzieją, pamiątką, cierpieniem
Orle Norwidzie,
A na twoich zaklęć nutę
Stają duchy, mgłą osnute...
I, Norwidzie, twoje fale
Gdzieś z odwiecznych źródeł płyną
A twa siła wyżej sięga:
Lecisz, pryskasz pod obłoki,
A jaskrawa uczuć pręga
Z ziemi w niebo pędzi wiry,
Jakby struny boskiej liry...

Ten «orzeł», te «struny boskiej liry» zaważyły mocno na losach talentu Norwida. Pierwsze jego utworki były objawem niepospolitego talentu, jeżeli zważy się wiek jego i brak głębszego wykształcenia, ale same przez się nie odróżniały się niczem nadzwyczajnem i tylko z trudem mogłyby wytrzymać porównanie z współczesnemi poezjami poznańczyka Berwińskiego lub krakowianina Wasilewskiego, bez wątpienia głębszemi i silniej wzruszającemi. Przy wytężającej, usilnej pracy mógł ten talent rozbłysnąć, jak gwiazda pierwszej wielkości. Ale przedwczesne a niesłychanie przesadne pochwały musiały oddziałać na dwudziestoletniego młodzieńca demoralizująco, bo wytwarzały zbytnią pewność siebie i lekceważenie zasług drugich. Teraz w sposób dziwnie łatwy, mając w swym dorobku zaledwie kilka utworków, stał się po wierszu Czajkowskiego największą sławą literacką stolicy i gwiazdą jej salonów. Jak szybko zdobywało się rozgłos w ówczesnej Warszawie, świadczy fakt, że mały artykulik Norwida p. t. «Litkup na Pradze i porachunek z Wojciechem», wydrukowany w r. 1841 w «Bibljotece Warszawskiej», przedrukowało natychmiast jedno czasopismo w całości, inne podały pochlebne wzmianki o tym kilkudziesięciowierszowym drobiazgu, a nawet rozpoczęto z jego autorem polemikę. W ten sposób zdobył nasz dwudziestoletni poeta ostrogi rycerskie w trzecim już z rzędu rodzaju twórczości — w krytyce artystycznej.

C. Norwid: Portret własny.

Po tryumfalnym powrocie z krajoznawczej wycieczki postanawia Norwid, już zupełnie swobodny, bo pełnoletni, wyjechać zagranicę dla ukończenia swego wykształcenia artystycznego. Fakt, że sztuki plastyczne postawił przed poezją, był niewątpliwie wynikiem atmosfery warszawskiej, w której wielbienie malarstwa i muzyki było obowiązującą modą, czy może potrzebą smutnych chwil marazmu. O Chopinie mówiło się powszechnie jako o szczycie polskiego artyzmu, a malarstwu polskiemu wróżono wielką przyszłość, wskazując na świetne początki artystów warszawskich i krakowskich.
Przez Niemcy jedzie do Włoch. W wędrówkach tych ostoją była mu, jak się zdaje, Florencja, gdzie uczył się rzeźby u Ludwika Pampaloniego, «którego dłuta — powiada poeta w swej autobiografji — stoją kolosalne posągi we Florencji, na tymże bruku, gdzie «Dawid» Michała Anioła». Ale naukę tę przerwała wkrótce silniejsza nad wszystko miłość. Tragedją Norwida był wybór ideału, absolutnie niedosięgalnego.
Była nim pani Marja Kalergis, o dwa lata młodsza od Norwida córka warszawskiego szefa żandarmerji, Fryderyka hr. Nesselrode, i Polki, Tekli Górskiej, wychowana w Petersburgu i wydana w 17 roku życia za greckiego bogacza, którego nazwisko nosiła. Już w rok po ślubie rozeszła się z dręczącym ją zazdrością mężem, otrzymawszy jako odszkodowanie dwa miljony rubli, i wraz z córeczką przebywała w Warszawie. W r. 1841 wyjechała zagranicę i rozpoczęła tryumfalny pochód po Europie. Zachwycała wszystkich wyjątkową pięknością, a budziła podziw wykształceniem, rozumem, dowcipem i wielkim talentem muzycznym. Poeci tacy, jak T. Gautier, A. Musset i Heine, pisali na jej cześć wiersze, a na czele tłumu innych wielbicieli stał Ludwik Napoleon, późniejszy Napoleon III. «Żadna kobieta owych czasów — pisze o niej jeden z dyplomatów angielskich — nie była przedmiotem tak szczerego i głębokiego podziwu, jak ona. Wśród swego pokolenia grała ona tak wybitną rolę, że należy temsamem do historji współczesnej».
Pani Kalergis uważała się wówczas — mimo kosmopolitycznego wychowania petersburskiego — za Polkę i to zapewne ułatwiło Norwidowi poznanie się z nią, a nawet pewną poufałość. Towarzyszyła jej w podróży pn. Marja Trembicka, córka jenerała polskiego, który swą lojalność wobec W. Ks. Konstantego przypłacił w pierwszym dniu powstania listopadowego życiem; urodzona w tym samym roku, co nasz poeta, czarowała swą inteligencją i dobrocią, ale była podobno bardzo brzydka. — Pierwsza stała się przedmiotem bezgranicznej, namiętnej miłości, druga z natury rzeczy... powiernicą z tytułem «kochanej siostry».
Obie panie zwiedzały Włochy, a nasz poeta towarzyszył im, starając się dotrzymać kroku także w wykwincie życiowym, dumny, że go w hotelach nazywają «hrabią». Po Włoszech przyszła kolej na Niemcy i dłuższy czas spędzono wspólnie w Berlinie w stosunkach prawie poufałych. Ale pod koniec r. 1845, kiedy pani Kalergis, wezwana przez ojca, wróciła do Warszawy, gdzie miała wkrótce ostygnąć w swym polonofilskim kaprysie, a Norwid podążył na Śląsk, do posiadającego tam majątek Wład. Wężyka — nastąpiła niespodziewanie katastrofa. Wraz z wyczerpaniem się pieniędzy, co wobec sposobu życia w pogoni za ukochaną było rzeczą naturalną, zaszedł fatalny wypadek: paszport poety znalazł się w ręku rosyjskiego szpiega, który pojechał z nim do Paryża i tam pod nazwiskiem Norwida grasował wśród emigracji. Powrót do Warszawy bez paszportu był niemożliwy. Darmo prosił biedny poeta pn. Trembicką, a przez nią swoje bóstwo o wstawienie się do władz rosyjskich i wyjednanie mu nowego paszportu — na list, prawdopodobnie przejęty przez żandarmerję, nie otrzymał odpowiedzi. Trzeba było zgłosić się w Berlinie u posła rosyjskiego — i tam w połowie r. 1846, gdy nad Polską zbierały się czarne chmury, aresztowano niefortunnego wielbiciela pani Kalergis po jakiemś gwałtownem starciu z posłem i osadzono w więzieniu. W dwa miesiące później odstawiono go dzięki staraniom Koźmianów i protekcji A. Radziwiłła zamiast do granicy rosyjskiej, do Belgji. O powrocie do Polski nie można było w tych warunkach nawet marzyć — trzeba więc było z konieczności pozostać na obczyźnie.
W ten sposób został Norwid «emigrantem».
Rzecz jasna, że samo przebywanie zagranicą, na ziemi, goszczącej «wielką emigrację» popowstaniową, nie mogło świadczyć o jakiejkolwiek z nią łączności. Emigracja była protestem przeciw rządom rosyjskim w Polsce, a działalność jej miała być dalszym ciągiem walki powstańczej, inną tylko prowadzonej bronią. Norwid ani nie myślał protestować, ani walczyć przeciw rządowi rosyjskiemu — owszem, największem jego zmartwieniem był wówczas brak możności powrotu do Warszawy, gdzie przebywała jego ukochana. Wśród wymierającej już, przygasłej emigracji był czemś w rodzaju wędrownego estety, który znalazł się przypadkiem w obrębie pola bitwy.

C. Norwid: Portret M. Kalergis.

W Brukseli przepędził pół roku, przeważnie «w muzeum i u siebie», w domu, pożerany tęsknotą. Marzenie o zdobyciu dla siebie uwielbianej przez całą Europę kobiety jest wymownem świadectwem jego pewności siebie. Co mógł położyć na szali, aby zrównoważyć jej czar osobisty i olbrzymi majątek, jej niepospolite wszechstronne wykształcenie? Co miało mu dać pierwszeństwo przed całym legjonem znakomitych ludzi, którzy u jej stóp składali swe dostojeństwa i majątki? Ale dwudziestopięcioletni uczeń Pampaloniego twierdził, że «jedno tylko niepodobieństwo jest na świecie: niepodobieństwo wytłumaczenia ludziom, że niepodobieństwa nie istnieją» — więc wierzył w to, w co wierzyć pragnął, że swem silnem uczuciem przezwycięży wszystkie trudności. Wprawdzie narzekał przed pn. Trembicką, że «od roku, oprócz grzecznych i pełnych dobroci kilku słówek, nic dobrego nie miał» i obawiał się, że «Pan Bóg chce go skarać za nazbyt mocną ufność w siłę uczuć», ale pomimo to ufności tej nie tracił.
Tymczasem pani Kalergis wyjechała znowu z Warszawy na podbój Europy, ale już nie była tą samą. Konferencja z ojcem i wypadki roku 1846 przedstawiły jej społeczeństwo polskie w innem, niesympatycznem świetle i zgasiły zupełnie jej niedawne polonofilskie uczucia. To też, gdy nasz poeta, zdążywszy w jej ślady, przypomniał się jej pamięci, znalazł zamiast «pełnych dobroci słówek» zimną, obojętną uprzejmość towarzyską: wspomnienia warszawskie już przemawiały teraz nie za nim, lecz przeciwko niemu. Więc zawiedzione nadzieje, rozczarowanie, potem rozpacz; Norwid już myślał o samobójstwie (w Tivoli «coś go ciągnęło do przepaści»), bo czuł, że «wstrzymał się nad przepaścią samego siebie». Zdobył się na spokój, ale w duszy jego zaszły zmiany głębokie, zwłaszcza w poglądzie na kobiety: «dla całej płci waszej — pisał do pn. Trembickiej — jedno tylko mam uczucie: czułej pogardy».
Z początkiem r. 1847, gdy p. Kalergis podróżowała po Włoszech, znalazł się Norwid w Rzymie. Zaznajomił się zaraz z wybitniejszemi postaciami kolonji polskiej, a nadewszystko z Bohdanem Zaleskim; przypadli sobie do serca i zaczęła się między nimi przyjaźń, która — jedyna w życiu Norwida — dotrwała aż do grobu. Tu, wśród gwaru stolicy katolicyzmu, powstaje w ciągu tego roku jedno z najlepszych dzieł Norwida, utworek dramatyczny p. t. «Wanda». Rękopis jednak zaginął i dopiero w cztery lata później odtworzył poeta swój pomysł po raz drugi, zapewne ze znacznemi zmianami.
Pod sam koniec roku przyjechał do Rzymu Zygmunt Krasiński, już poprzednio przez Stanisława Koźmiana przychylnie dla Norwida usposobiony; dzięki temu stosunki ich wzajemne ułożyły się wkrótce przyjaźnie, prawie serdecznie. Krasiński, który znał młodzieńcze wiersze norwidowe, poznał się na widocznym w nich talencie. «Skarb mu wielki dan od Boga, byle go umiał użyć, co najtrudniejsze» — pisał proroczo do jednego z przyjaciół, przypuszczał jednak, że Norwida czeka wielka przyszłość: «Nie wyrzekł on w głębiach swych własnych fiat lux!, ale przyjdzie ta chwila i stanie się on potęgą». Godny poznania jest także portrecik, który autor «Irydjona» nakreślił w liście do Delfiny Potockiej: «Na Sistina przez korytarze i schody labiryntowe dostałem się do Norwida; zapukałem, drzwi się otwarły: szeroka jakby pracownia. Lampa zasłonięta, gdyby iskra konająca jedna wśród ciemności, kilka ram, płótno jedno wielkie, dwie gipsowe głowy — a w tym zmierzchu człowiek młody, pół Słowackiego, pół Jerzego (Lubomirskiego), ni to, ni owo, ale z obu coś, bo i fantazji ogrom, i tkliwości. Ogień w alabastrowem naczyniu! Sto luciolek (t. j. robaczków świętojańskich) skupionych razem na duszę jedną. Choroba, nędza, a wszystko to w tęczy. Uprzejmość, grzeczność, wdzięczność i wdzięk, wcale nie demokratyczne — woń jakaś arystokratyczna. Z godzinęm siedział». Jak świadczy przedostatnie zdanie, Krasiński, od wypadków r. 1846 nienawidzący nawet cienia demokracji, uległ przedewszystkiem czarowi, zdobytemu przez Norwida w salonach warszawskich.
Gdy w pierwszych dniach lutego 1848 r. przybył do Rzymu Mickiewicz, przyjęty przez Krasińskiego z niezwykłym szacunkiem, z czcią niemal, Norwid zapisał się do formowanego przez niego legjonu — skoro jednak Mickiewicz rzucił hasła «czerwone» i przerażony niemi Krasiński odwrócił się od niego z oburzeniem, Norwid na urządzonem przez ks. Jełowickiego zebraniu wystąpił przeciw deklaracji legjonowej Mickiewicza, mówiąc, że «do takiego legjonu polskiego, któryby chciał zerwać z przeszłością narodową, on żadną miarą należeć nie może» — i z listy się wykreślił. Był prawdopodobnie pod wpływem zmiany nastroju Krasińskiego, a zapewne i ks. Jełowickiego — bądź co bądź wystąpił przeciw manifestowi, o którym nawet rozgoryczony i chory na wstręt do demokracji Krasiński twierdził, że jego słowa «są niebem na ziemi» i że przez nie «ewangelja staje się prawem społecznem i politycznem Polski». Fakt zaś, że postąpił tak dwudziestosześcioletni młodzieniec z wiekopomną enuncjacją czczonego przez cały naród twórcy «Pana Tadeusza» jest dla Norwida niezwykle charakterystyczny.
Tymczasem w Rzymie wrzało. «Wiek, który dotąd drzemał i leżał, już przetarł oczy i ruszył w pochód — tego ruchu nikt i nic już nie wstrzyma» — wyrzekł, patrząc na te stosunki, Krasiński. Istotnie, lud rzymski, zbudzony przez Napoleona, z całą świadomością i wytrwałością dążył do oswobodzenia się z więzów władzy kościelnej i do zjednoczenia narodowego. Pius IX, mający początkowo zapatrywania liberalne, zamianował pierwsze w państwie kościelnem ministerstwo mieszane, a potem czysto cywilne i tem uspokoił ludność. Gdy jednak odmówił złączenia się z Piemontem w wojnie przeciw znienawidzonej Austrji, zaczęły się bunty i rozruchy, które doprowadziły wreszcie do zamordowania prezydenta ministrów Rossiego i ucieczki Piusa IX do Gaety pod opiekę króla Neapolu. W tych właśnie rozruchach i walkach brał Norwid udział czynny, ale szczegóły tego wystąpienia nie są bliżej znane. Nie wspomina o tem w listach i artykułach, np. w sprawozdaniu o sytuacji politycznej Rzymu po śmierci Rossiego, zamieszczonem w styczniu r. 1849 w krakowskim «Czasie», co wobec jego skwapliwości w przytaczaniu wszelkich zasług wskazuje na brak pewności, że czyn jego był istotnie chwalebnym. Dopiero po latach pisze o nim w swej autobiografji te słowa: «(Norwid) był przytomnym atakowi na Kwirynał, a zachowanie się jego zjednało mu, iż J. Ś. Pius IX w pokorze swej raczył pisać do Norwida apostolski zapieczętowany list». Ze słów tych wynika, że mogła to być jedynie czynna akcja przeciw włoskiemu ruchowi narodowemu, a w obronie papieskiej władzy świeckiej — akcja, najzupełniej przeciwna ideom i czynom ówczesnym Mickiewicza i olbrzymiej większości emigracji.
Po wycieczce na morze Egejskie, zwiedzeniu Aten i Krety, znalazł się Norwid z początkiem r. 1849 w Paryżu, dość wcześnie, aby poznać osobiście dwu największych artystów, jakich wydała Polska, Słowackiego i Chopina, którzy w roku tym na zawsze pożegnali świat. O dalszych studjach malarskich, do czego Paryż dawał możliwie najlepszą sposobność, nie myślał, natomiast próbował brać udział w wystawach, ale z wynikiem ujemnym. Zamiast więc tworzyć sztukę, pisze wierszowany dialog o sztuce p. t. «Prometidion», a w nim omawia pomysły, poruszane w salonach warszawskich, do których stale tak bardzo tęsknił. Bo jego miłosne marzenia rozwiały się zupełnie, i to w jakiś gwałtowny, bolesny sposób. Bratowa Norwida, Francuzka z pochodzenia, opowiada, że po jakiejś rozmowie z panią Kalergis poeta «zrozpaczony, napoły oszalały, we fraku, w białym krawacie pobiegł na dworzec...» i odjechał. Bądź co bądź, w jakichkolwiek warunkach nastąpiło rozstanie, pożegnał się wówczas Norwid z resztkami swych iluzyj i swej «nazbyt mocnej ufności w siłę uczuć». A uczucia te były naprawdę niezwykle silne i pozostały (jak u Słowackiego) jedynemi w życiu. W komedii p. t. «Pierścień Wielkiej Damy», osnutej na tle dziejów tej miłości, pyta Hrabina (t. j. p. Kalergis) poetę, noszącego tam dziwne miano Mak-Yksa:

Czy mnie nie kochałeś nigdy?

A on odpowiada:

Na tak wielką odległość... i coraz,
Coraz to niemiłosierniej większą,
Że, zaprawdę, nie wiem, czy równie
Pod stopami naszemi w Oceanji,
Lub gdy konstelację Krzyża ujrzę
Z pod obcego żagla... nie wiem, czyli
Tenże sam, co tu i co w tej porze,
Nie połączy nas promień...
Istotnie,
Oddalony, zawsze byłem bliskim,
Aż z pomiędzy nas miejsce ubiegło,
Aż za miejscem czas poszedł... Doprawdy,
Tych, co kochają tak, lub niema dziś,
Lub nie z tego są świata...

A Hrabina wnika w te zawiłe określenia i przyznaje:

Ty prawdziwie mnie kochasz...

O sile tych uczuć dla p. Kalergis i o przebiegu norwidowych zabiegów miłosnych była dokładnie poinformowana pn. Trembicka, jedyna jego powiernica. To też niezrozumiałym wydaje się list, wysłany do niej wkrótce po katastrofie; brzmi on tak:
«...Boleść, wiek, doświadczenie nauczyły mnie, że przyjaźń w moim i Pani wieku jest niepodobieństwem. Słowo Pani, że «ode mnie tylko o mnie dowiadywać się można» dało mi raz jeszcze zaufanie.

Powiem więc mało, bo praca, epoka, myśl, nauczyły mnie skąpstwa w mowie. Powiem:
C. Norwid: Portret własny.
że od Pani wszystko zależy — mogę już oddać tylko wszystko, co jest — niestety, mniej niż mało — albo nic.

Ufam charakterowi Pani, iż w razie przeciwnym list ten milczenie i płomień ognia strawi...».
List, zwrócony do młodej panny z oświadczynami, a nie wspominający nawet o miłości — to poprostu obelga. Dlaczego go Norwid napisał, dlaczego tak postąpił? Czy sądził, że to jedyna droga umożliwienia sobie powrotu do kraju i zdobycia punktu oparcia, bez którego ciężko mu było na obczyźnie? Rozstrzygnąć tego niepodobna. Odpowiedź na list, naturalnie odmowna, była, jak się zdaje, tą ostatnią kroplą goryczy, która w duszy biednego poety wywołała rozpaczliwe postanowienie: nagle, bez pożegnania się z przyjaciółmi, bez środków pieniężnych, z jednym tylko dukatem w kieszeni, pojechał do Londynu i, wsiadłszy na lichy okręt, puścił się w drogę do New-Yorku. Tłumaczył się stamtąd pannie Trembickiej:

Musiałem się rzucić na ten ocean,
Nie, abym szukał Ameryki, ale
Ażebym nie był tam... O, wierz mi, Pani,
Że dla zabawki nie szuka się grobu
Na półokręgu przeciwległym globu...

Nie ulega wątpliwości, że najważniejszym motywem tego rozpaczliwego kroku był obok zawodu miłosnego głęboki żal do społeczeństwa o niedocenienie jego wartości twórczych. O wydanych wówczas utworach wierszowanych, «Pieśni społecznej» (r. 1849), «Zwolonie» (r. 1951) i «Prometidionie» (r. 1851) pisano niewiele, zawsze z licznemi zastrzeżeniami, nawet z bolesnemi zarzutami, że zawiódł pokładane w sobie nadzieje, że styl jego stał się niejasny, niezrozumiały, że popadł w manieryzm. Norwid, pamiętający dobrze entuzjastyczne oceny swych pierwszych utworów warszawskich, nie próbuje nawet zbadać, czy w tem, czego od niego żądano, nie było choćby trochę słuszności, lecz oburza się, walczy i broni się od wszelkich zarzutów, a wreszcie, obrażony, postanawia usunąć się społeczeństwu z oczu, poleca spalić rękopisy, pozostające w rękach znajomych i przyjaciół, a chce żyć odtąd nie z pióra, lecz z palety i ołówka. Z tym planem pojechał do New-Yorku i istotnie otrzymał tam pracę jako rysownik jednego z pism ilustrowanych. Z początku — może przez przekorę — donosi pn. Trembickiej, że jest zadowolony z nowych stosunków, choć wiemy skądinąd, że były one bardzo ciężkie. «Mogę tu żyć z pracy rąk moich — pisze — co jest prawdziwą poezją». «Znam jednego artystę — pisze o sobie w przejrzystej przenośni — nie bardzo cenionego na świecie i u siebie, któremu za rysunek tej wielkości, co pół tego listu, płacą 20 franków na monetę francuską, przy drożyźnie więc tutejszej może żyć i innym być użyteczny, a jest komu — i to mu zastępuje całą historję serca... Jest w tem wielki dramat».
Wkrótce jednak zaczyna go dławić tęsknota do innych warunków życia, do świata, z którym się zżył. Musiał być w położeniu bardzo ciężkiem, jeżeli zdecydował się napisać do Mickiewicza, którego niedawno tak brutalnie i tak boleśnie dotknął, z prośbą o wyjednanie mu pomocy finansowej u któregoś z magnatów, u hr. Branickiego lub R. Raczyńskiego. Boi się, że inaczej będzie musiał «już tak nieodwołalnie zmarnować całą egzystencję», więc pragnie, aby mu ktoś «w pomoc przyjść raczył, ile trzeba na to, ażebym stąd do Polski, albo do Turcji udał się». Był to rok 1853-ci i rozpoczynała się właśnie wojna rosyjsko-turecka, która zmienić się miała wkrótce w wojnę krymską; z tą zatem sytuacją polityczną łączył swe plany biedny poeta.
Czy list ten odniósł pożądany skutek, czy pomoc przyszła z innej strony — np. od ks. Marcelego Lubomirskiego, słynnego utracjusza i oszusta, który uciekł był przed wierzycielami do Ameryki i mieszkał obok New-Yorku w Brooklynie, gdzie Norwid zapoznał się z nim i na zawsze pozostał mu życzliwym — dość, że w połowie r. 1854 znalazł się nasz poeta z powrotem w Europie i przez Londyn podążył do Paryża, który przed dwoma laty tak bardzo był mu obrzydł. Odtąd już do końca życia pozostała stolica Francji jego siedzibą. A życie to coraz bardziej było szare i ciężkie. Brat, Ludwik, również emigrant, zubożał i nie mógł go już wspierać, artystą zaś był Norwid zbyt słabym, aby w tem centrum sztuki europejskiej, jakiem był Paryż, żyć z rysunków i malarstwa. Pozostawała tylko poezja, ale najpierw czerpanie z niej dochodów w środowisku nędzy emigracyjnej było wogóle zupełną niemożliwością, powtóre zaś chodziło tu także o sposób pojmowania tej twórczości. Opinja ogółu, nie wyłączając ludzi najpoważniejszych, a Norwidowi szczerze życzliwych, protestowała przeciw zaniedbanej formie jego utworów i wynikającej stąd — przynajmniej w znacznej części właśnie stąd — niejasności ich i niezrozumiałości, on zaś uparł się i nie chciał powrócić do prostoty stylistycznej swych najwcześniejszych utworów. Pamiętał dobrze, jak już w r. 1842 jakiś krytyk warszawskiego «Pamiętnika literackiego» osądził, że jego «jeden wiersz Wspomnienie» wart jest «sążnistej in folio księgi uwag i badania», a nie uznawał bynajmniej, aby jego nowe utwory miały być od «Wspomnienia» gorsze, więc chyba tylko zawiść mogła wymyślać zarzuty. To też nie poddaje się bynajmniej głosom opinji i zaczyna z niemi walkę, z natury rzeczy beznadziejną, a ponieważ śmiesznem byłoby przekonywać krytyków, że jego poematy są jednak piękne, że on nie zawiódł pokładanych w sobie nadziei, że rozwija się i stwarza dzieła coraz doskonalsze, więc podnosi z pośród zarzutów jeden tylko, ściślej określony, zarzut niejasności i z nim walczy w listach, artykułach, wierszach, we wszystkich niemal swych pismach. Wreszcie stwarza nawet na swą obronę osobną teorję: prawdziwy pisarz, poeta, musi iść w ciemność, aby z niej wynieść nowe, ukryte, nieznane ludzkości prawdy, a tylko lichy «wulgaryzator», który znane już, wytarte liczmany wiedzy rozpowszechnia między pospólstwem, potrzebuje jasności. Rzecz prosta, że takie sprzeczne z logiką rozumowania (przecież chodziło o poezję!) nie mogły zmienić sytuacji, więc życzliwość społeczeństwa dla niego malała coraz bardziej, a on zacinał się w uporze i gorzkniał.

C. Norwid: Portret własny z r. 1877.

Dwukrotnie stawał w tym czasie przed publicznością jako prelegent: raz w r. 1866 z sześciu prelekcjami o Słowackim i te występy pozostały dla niego we wspomnieniach pięknemi, radosnemi chwilami, drugi raz w trzy lata później, gdy odczytał publicznie swą «Rzecz o wolności słowa». Piękne zwroty poetyczne, uwydatnione świetną, umiejętną deklamacją, rytmika wiersza i chwytane razporaz szlachetne hasła przysłoniły sobą zawiłą treść i wywołały wrażenie takie, że postanowiono odczyt zaraz ogłosić drukiem. Ale po wydrukowaniu wyłoniła się z pod poetyckich obsłonek nudna dysertacja i wywołała objawy rozczarowania. Norwid był oburzony do głębi; odtąd nie ogłosił już do końca życia żadnego swego utworu w wydaniu książkowem i odzywał się tylko niekiedy w czasopismach. Ale rozprawy («Bogarodzica», «Milczenie» i t. d.) pisywał już odtąd prozą.
Wypadki warszawskie z r. 1861 i będące ich dalszym ciągiem powstanie oddziałały silnie na niego. Widać nawet z wierszy okolicznościowych, jak reagował na każdy ważniejszy fakt, jak śledził bieg zdarzeń i jak intensywnie je przeżywał. Przecież oprócz miłości ku Polsce i Warszawie brzmiała tam nuta, którą on stawiał na miejscu pierwszem, nuta religijna. Z emisarjuszami rządu narodowego pozostawał w łączności, dostarczał im żądanych informacyj, pisał dla nich memorjały o sposobie zorganizowania prasy i t. p. W czasie wojny prusko-francuskiej przebył oblężenie Paryża wśród nędzy, zresztą powszechnej, a w czasie komuny zgrabną notatką dziennikarską ostrzegał Polaków przed udziałem w rozruchach, przypominając im obowiązki wdzięczności wobec Francji. I znowu zaczęła się monotonja życia, w której jedynem światłem była własna twórczość, pozbawiona czytelników.
Najważniejszą sprawą była w tych warunkach kwestja środków do życia. Umożliwiały je liczne znajomości wśród najbogatszych warstw społeczeństwa i płynące od nich w najrozmaitszej formie zapomogi, przyczem Z. Krasiński i A. Cieszkowski przez długi czas stanowili główną podporę poety. Ale było to nad wyraz przykre i prawie beznadziejne, bo zawsze trzeba się było troszczyć o przyszłość. Nareszcie otrzymał Norwid od któregoś z przyjaciół niewielką ale stałą rentę miesięczną i użył jej dla uwolnienia się od trosk codziennych. W założonym przez XX. Czartoryskich zakładzie dobroczynnym im. św Kazimierza, położonym tuż pod Paryżem, a przeznaczonym na bezpłatny przytułek dla najuboższych emigrantów, zapewnił sobie za ową rentę dożywotnie utrzymanie. Ponieważ nie korzystał z dobroczynnej Fundacji, lecz za to, co otrzymywał, płacił, a przedtem zdobył był sobie wdzięczność zakładu ofiarowaniem mu dużego obrazu olejnego, przedstawiającego św. Kazimierza, więc stosunki ułożyły się ubogo, ale znośnie i biedny poeta mógł nakoniec odetchnąć swobodnie. Był widocznie zadowolony ze swego zacisza, skoro bez żółci i bez goryczy, towarzyszących w jego listach stale wzmiankom o codziennych sprawach życiowych, opisuje przyjacielowi dom, w którym mieszka, i przebywających w nim starców, i młode zakonnice, urządzające w dzień imienin przełożonej dziecinną maskaradę, nawet psa i koguta.

Wejdź! — zaprasza przyjaciela. — Ma się pod wieczór. Mniemałbyś może,
Iż na Malcie w zakonu gdzieś rycerskiego ostatki
Zatułałeś się... Tu, tam uchylone ci drzwi okażą
Rdzawą na murze szablę albo groźny i smętny profil.
O mało nie stuletni ówdzie mąż w konfederatce, jak cień

Niedołamanej chorągwi przy narodowym pogrzebie,
Przeszedł mimo i zagasł w długim, jak nicość, korytarzu.
Czujesz dzieje, jak idą, niby stary na wieży zegar,
Nic pytający się o miasto, któremu z chmur bije godziny...
Szczęście, widzisz, mój drogi, jest i ojczyzna, i ludzkość,
...jest i potęga istna sztuki,
Żywej wtedy, gdy bliskie umie idealnem znamienować...

Jak widzimy, w wierszu tym, pisanym na cztery lata przed śmiercią, jest pogodzenie się z życiem, a nawet coś w rodzaju smutnego szczęścia, w formie zaś dźwięczy ta szlachetna nuta prostoty, której tak długo bezskutecznie domagano się od niego i przeciw której tak energicznie się bronił. Bez innych radości, ponad te, które mu przynosiła twórczość, ale też bez wielkich zmartwień i namiętności, które mu niegdyś zatruwały życie, dzielił teraz Norwid czas swój między pracę w bibljotekach paryskich nad źródłami historycznemi czyto dla «Kleopatry», czy do «Bogarodzicy», i realizowanie swych pomysłów artystycznych w ciszy napół klasztornej ustroni.
Zmarł po krótkiej chorobie dnia 23 maja 1883 r. Zwłoki jego spoczęły w osobnym grobie na cmentarzu w Ivry, a pięć lat później przeniesiono je w obecności rodziny do wspólnego grobu polskiego na cmentarzu w Montmorency.


II.

Zanim przystąpimy do rozważania dzieł Norwida, przypomnijmy sobie najprostsze, najbardziej zasadnicze podstawy twórczości poetyckiej, wydobyte na jaśń z niezliczonej ilości dokumentów literackich przez naukę o literaturze. Dadzą nam one punkt oparcia najprostszy i najpewniejszy we wszystkich zawiłych zagadnieniach.
Cała twórczość ludzka, posługująca się jako narzędziem mową, czyli całe piśmiennictwo, ma i może mieć tylko dwa zasadnicze cele: przemawianie do rozumu albo do uczucia, czyli albo pouczanie albo wzruszanie. W ten sposób rozpada się piśmiennictwo na dwa wielkie działy: literaturę naukową i literaturę piękną czyli poezję w najobszerniejszem znaczeniu tego słowa. Oprócz celu różnią się te działy jedynie swą metodą, sposobem, w jaki docierają do słuchaczy czy też czytelników — przedmiot ich może być ten sam. Tosamo drzewo przedslawda uczony jako zbiór pewnego rodzaju komórek, wykonywujących pewnie funkcje, i w ten sposób poucza nas — i opisuje je poeta, starając się nas przy pomocy pewnych porównań i przenośni wzruszyć. Uczony przemawia do naszego rozumu przez ścisłe, logiczne uzasadnianie swych twierdzeń, poeta oddziaływa na nasze uczucie, posługując się t. zw. techniką poetycką. Składa się na nią i dobór słów, i ich rytmika, i rymy, i obrazowanie, i układ każdej części zosobna, i wreszcie kompozycja całości — wszystko to oddziaływa na zmysły czytelnika i za pośrednictwem wrażeń słuchowych i wzrokowych przemawia do jego uczuć. To jest taksamo jedynem zadaniem poety, jak jedynym celem myśliciela jest oddziałanie na inne komórki kory mózgowej, będące terenem rozumu. Te dwa cele i te dwie metody nie mają ze sobą nic wspólnego — stanowią dwa zupełnie odrębne światy, a tam, gdzie je z sobą łączono, mieszano lub zamieniano, powstawały zawsze twory połowiczne i bezwartościowe. Uczony może niekiedy sięgać w dziedzinę środków poetyckich, aby ukoić nieco umysł słuchacza, zmęczony jednostajnością «suchego» wykładu, ale biada poecie, który zapomni o swem właściwem zadaniu i zechce czytelnika pouczać! Wprowadzanie do poematu pierwiastku pouczającego psuje harmonję utworu, mąci nastrój, nuży i nudzi czytelnika i wreszcie zmusza go do odłożenia książki. Raczej zupełny brak myśli przy zastosowaniu doskonałych środków technicznych, aniżeli nadmiar myśli, podawanych drogą rozumowania — tak mogłaby brzmieć dewiza szkoły poetyckiej. Co więcej, doświadczenie poucza, że dobrze sfabrykowany poemacik, złożony z szeregu zupełnych nonsensów, może wywołać poprostu zachwyt słuchaczy, o ile te nonsensy są przybrane w całe bogactwo szat, jakiemi technika poetycka rozporządza. Natomiast w stroju mędrca nikt się nie wkradnie w państwo poezji i nie zdobędzie sobie wielbicieli. Jeżeli zaś poeta pragnie przekonać o czemś swych czytelników, wpoić w nich własne przekonania, a zatem oddziałać na ich rozum, może to, rzecz prosta, uczynić, ale jedynie drogą uczuciową, przy pomocy ściśle poetyckiej techniki.
Przykładów może nam podostatkiem dostarczyć choćby sama tylko twórczość Mickiewicza. Już w młodości zdobył sobie wytężającą pracą wiedzę niemałą i należał niewątpliwie do najbardziej wykształconych wśród polskiej młodzieży, ale nigdy nie próbował umieszczać wyników swych naukowych rozmyślań w poezjach — do tego celu używał potocznej prozy, a w poezji jego królował świat uczuciowy. Nie wyrzekał się swych zapatrywań, bo to jest niemożliwem, owszem, wypowiadał je szczerze, ale albo zamykając je w barwnym, plastycznym obrazie (por. pogląd na pańszczyznę w obrazie pana, szarpanego przez drapieżne ptactwo w II części «Dziadów»), a więc pośrednio, albo też wprost, ale w słowach tak przesyconych uczuciem własnem i tak silnie i bezpośrednio oddziaływujących na uczucia czytelnika (np. w «Odzie do młodości»), że tkwiący w nich na dnie świat myśli przekrada się w duszę czytającego prawie bez jego wiedzy, nie zdzierając z utworu ani cząsteczki otaczającego go czaru poezji.
Mickiewicz powiedział o sobie już w epoce powstawania IV części «Dziadów», że cała wartość jego poezji polega jedynie na «wydaniu» (t. j. stylu), nad czem bardzo usilnie pracował. Tak było istotnie. W pierwszych jego utworach darmo szukalibyśmy tego, co się zwykle nazywa «lwim pazurem», śladów jakiegoś genjalnego talentu, jakiejś wskazówki, że wyrośnie z nich kiedyś «Wallenrod» czy «Improwizacja»; są one dziwnie podobne do współczesnych im płodów muzy Czeczota czy Zana, dziwnie słabe, a czasem wprost niezdarne. Powoli zaczną się one doskonalić; pod wpływem ustawicznej pracy twardy, nieposłuszny język zacznie się uszlachetniać i pozbywać gminnych naleciałości, a sposób formułowania myśli i kreślenia obrazów będzie coraz bardziej zwartym, bardziej męskim, a przedewszystkiem — prostszym. Wystarczy porównać «Zimę miejską», śmieszącą i odstraszającą sztucznością porównań i wymuszonym, niezgodnym z praktyką życia szykiem wyrazów, z jakimś ustępem «Wallenroda», aby zobaczyć i pracę samą, i jej kierunek. Mickiewicz zrozumiał wcześnie (tak samo, jak Zaleski), że poezja powinna być rozkoszą, nie pracą, i że czytelnikowi trzeba usuwać z drogi trudy myślenia, a dawać jak najwięcej przyjemności łatwego, natychmiastowego pojmowania myśli i ogarniania obrazów, bo tylko wtedy, tylko uwolniony od balastu rozumowego, może utwór poetycki unosić z sobą miłośników piękna w krainę marzeń.
To jest zasadnicza droga, z której poecie nie wolno zejść pod grozą sprowadzenia największego swego wroga: nudy, a zarazem odstręczenia od siebie słuchaczy; idąc zaś nią stale i cierpliwie, może być pewien powodzenia, jeżeli tylko posiada drobnostkę: talent poetycki.
Czy Norwid miał talent?
Przypatrzmy się pierwszej części wiersza «Święty Pokój» (str. 126, nr. 174). Brzmi ona tak:

Jeszcze tylko kilka ciężkich chmur,
Nieporozpychanych nozdrzem konia —
Jeszcze tylko kilka stromych gór,
A potem już słońce i harmonja.
Jeszcze tylko z hełmu kilka piór,
W wiatru odrzuconych próżnię —
Jeszcze tylko jeden pękły grot,
Błyskawica jedna, jeden grzmot —
A potem już nic...

Ile wierszy, tyle tu obrazów, przeważnie świeżych i niepospolitych, a zawsze łatwo uchwytnych dla oka — ani jednej myśli sformułowanej, ani jednej zagadki rozumowej, któraby czytelnika zatrzymywała w radosnym przeglądzie. Odrazu zaś widzimy, że te obrazy są tylko symbolami, że mają tu znaczenie przenośne; nozdrza końskie, rozpychające ciężkie chmury, pióra, odrzucone z hełmu, i pękłe groty wskazują jasno, że idzie tu o jakąś walkę, której celem jest szczęście, «słońce i harmonja» — o walkę, w której poeta wróży rychłe już zwycięstwo przeciwnikom «ciężkich chmur», zakrywających słońce. A skoro czytelnik zobaczy datę napisania tego utworu: «1863» — rozumie już wybornie całą myśl poety, chociaż on pokazał mu wyłącznie szereg obrazów.

Ten wiersz może być wzorem dla poetów, jak należy pisać. Jest to zupełne arcydziełko.
Przypatrzmy się jeszcze drugiemu utworowi, noszącemu tytuł: «Bema pamięci żałobny rapsod», a napisanemu w grudniu r. 1850 na wiadomość o śmierci świetnego, nieugiętego żołnierza, jenerała Bema. Tu mamy już jednolity, obszerny opis pogrzebu, takiego, jaki należałby się bohaterowi tej miary, a więc tylko fantastycznego, wymarzonego. Ale w tym tworze wyobraźni (por. str. 67, nr. 82) jakże wszystko jest zgodne, harmonijne, jak służy jednemu tylko celowi: świadczenia wspaniałością obrzędu o wielkości zmarłego — i jak świetnie dostosowane są do tego celu środki poetyckie! Każda część tego fantastycznego, pogańskiego pogrzebu jest znowu symbolem, jak w «Świętym Pokoju», ale symbole te nie są już rozsypane, nie istnieją odrębnie każdy dla siebie, lecz łączą się w niewielkie całości, w obrazki, rozwijające się, jak taśma filmowa, i składające się razem na obraz wielkiego pochodu pogrzebowego. A wszystko, każdy szczegół, ma na celu podniecenie uczucia czytelnika, wszystko jest świadomie lub może bezwiednie, w chwili natchnienia, użyte na to, aby oddziałać na wyobraźnię, a za jej pośrednictwem tem potężniej wpłynąć na uczucia — boć silniej wzrusza nas np. piękno lub kalectwo, które widzimy, niż znane tylko z opowiadania. To też te dziwne obrazy — zmarły bohater, leżący na marach w pancerzu, mający zejść do grobu z sokołem i ulubionym wierzchowcem, korowody płaczek, gwizdających w topory chłopaków i trębaczy, a wszystko wśród chorągwi, proporców przesuwające się w świetle księżyca — te obrazy muszą wzruszyć głęboko każdego wrażliwego na piękno czytelnika.
Autor tych dwu utworów jest niewątpliwie urodzonym poetą, i to poetą pierwszorzędnym, od którego można oczekiwać, a nawet żądać skończonych arcydzieł. Jest w tem także uzasadnienie tej pewności siebie, którą w tak wysokim stopniu widać u Norwida, a która bywa tylko świadomością i odczuciem własnych sił, o ile nie przerodzi się w niszczące wszystko zarozumialstwo.
Jakże zatem przedstawia się z tego stanowiska ów bolesny konflikt pomiędzy Norwidem a czytelnikami emigracyjnymi, konflikt, który w poecie naszym tyle wywołał goryczy? Z czego on wyniknął i po czyjej stronie była wina?
Przedewszystkiem należy pamiętać, że utworów tego rodzaju, jak dwa omówione powyżej, zresztą w twórczości Norwida bardzo nielicznych, poprostu wyjątkowych, nie drukował nasz poeta w swych zbiorkach i w broszurach — widocznie lekceważył je — więc albo ukazywały się w jakichś niedostępnych ogółowi czasopismach, albo leżały niedrukowane przez dziesiątki lat. Jego ulubioną formą twórczości były rozważania niby filozoficzne o sprawach społecznych, politycznych i artystycznych. Z poezją nie mają one nic lub prawie nic wspólnego.
Weźmy dla przykładu ustęp z broszury p. t. «Pieśni społecznej cztery stron», wydanej w r. 1849. Oto np. początek rozdziału o rzeczypospolitej (por. str. 510):

Co u zwierząt znakomitem,
To u ludzi krzywość,
I, co tobie pospolitem,
Dla mnie osobliwość.

Pospolitych rzeczy zatem
Taka jest różnica,
Jak różnica świata z światem,
Z księżycem księżyca.

Wszędzie pewne prawd nasiona
I kształtów warunki
Ziemię, ludzi i imiona
Pokrewnią w stosunki.

Tych stosunków spokrewnienie
W treści, co rozkwita
I jak drzewa jest nasienie,
To rzeczpospolita.

I posłuchajmy jeszcze, co to jest wolność, a co niewola, jak nam to wyjaśnia poeta w «rapsodzie» p. t. „Niewola», wydanym w pamiętnym roku 1863 (por. str. 545):

Jeśli-bo z siebie wyrzucisz niewolę,
Ile narowem w krew się jej zaniosło,
A ile prawem, zwierającem wolę,
Jeśli jej tyle przyjmiesz, jak rzemiosło,
Zrobiłeś wiele, wiele, bracie miły,
W tych katakumbach tej polskiej mogiły.

Niewola jest to formy postawianie
Na miejsce celu. Oto uciśnienie.

Poczęty jestem — wiem, że skończyć muszę,
Ile formalną tu bywam osobą,
Więc i nie czekam, aż mi wezmą duszę,
Lecz duchem formę z każdą niszczę dobą,
Unadforemniam się i palę ciało...

Bo wolność — jest to celem przetrawienie
Doczesnej formy. Oto wyzwolenie.

Czy można się w tem dopatrzeć choćby odrobiny poezji?
Jeżeli sobie uprzytomnimy, że te pretensjonalne, suche i nudne rozumowania ofiarował Norwid swemu narodowi wtedy właśnie, kiedy on przelewał krew dla zrzucenia niewoli i wywalczenia sobie wolności — że zamiast głosu współczucia, pociechy lub bezsilnej rozpaczy znajdowano w tych «poezjach» zimne mędrkowanie — wtedy zrozumiemy, że między społeczeństwem a tym rymującym filozofem musiała panować zupełna obojętność. Ten brak zrozumienia uczuć i cierpień narodu, a zatem brak tego, co jest konieczną, nieodłączną cechą każdego narodowego poety, musiał jego utwór uczynić rzeczą, patrjotom i działaczom społecznym obojętną.
Zrozumiemy to lepiej, jeżeli wglądniemy w poglądy społeczne i polityczne poety. Właściwie trzebaby powiedzieć: religijne, bo w najczynniejszej epoce życia, od chwili, kiedy z bronią w ręku bronił Państwa Kościelnego przeciw walczącym o wolność Włochom, aż niemal do schyłku swych dni patrzał Norwid na świat oczami ewangelistów i ich formułkami go sądził. Legendy starochrześcijańskie były dla niego żywą, nie podlegającą dyskusji rzeczywistością, tak, iż mógł podać społeczeństwu jako naukę niewątpliwy dla siebie fakt, że św. Jan, wrzucony w kocioł wrzącej oliwy, śpiewał w nim spokojnie «aleluja». To też nauka i zdobyty nią rozum są dla niego przedmiotem pogardy: rozum jest wedle niego «konsekwentnem głupstwem» (por. str. 51, nr. 54) i należy ludzkość uleczyć z wiary w jego wartość. W «Pięciu Zarysach Obyczajowych» stwierdza, że «tym, co się spysznili umiejętnością», Bóg zakrył właściwą drogę przedwiecznej mądrości, a objawił ją «prostaczkom ciemnym i wzgardzonym». Gdyby ludzkość poszła tą drogą, «jakżeby dziś już równo było na planecie»! «Wtedyby w porządku przedwiecznym dojrzewano i zmartwychwstawano», a «kropidło rozsądku umiejętności» nie wodziłoby ludzkości na manowce. Tymczasem wbrew woli bożej ludzkość dręczy się i rani. Dlaczego?

Próżność i wywyższenia się żądza to czyni.
Zaradzić temu? Chyba, że wolności stratą
Konieczną i cenzurą, co, jak ochmistrzyni,
W opiekę weźmie, silną także dyktatura...»


C. Norwid: Dwa rysunki piórkiem: Judyta i Stary Żyd.

W epoce «świętego przymierza» i reakcji katolickiej poeta, który nie stawał w obronie walczących o wolność, ale przyjmował i głosił zasady, służące do podtrzymywania ciemnoty i ucisku — poeta taki nie mógł liczyć na popularność wśród emigracji i wśród szerokich warstw w kraju. Wszakże emigracja żyła poprostu nadzieją walki o wolność, wszak pomimo wierności katolicyzmowi występowała śmiało przeciw bulli papieża Grzegorza XVI, nakazującej Polakom posłuszeństwo carowi i potępiającej odruchy wolnościowe — czyż więc mogła darzyć sympatją program polityczny, który szczęście ludzkości czynił zależnem od bezwzględnego posłuszeństwa ewangelji i papieżom, a dopiero jako «procent» od takiego szczęścia, jako rzecz podrzędną, uznawał szczęście własnej ojczyzny?

Jak widzimy, podstawy konfliktu ze społeczeństwem tkwiły głęboko w psychice Norwida. Wprawdzie nie on sam jeden wyznawał wówczas u nas te zasady, żywcem przejęte z reakcyjnych dzieł De Maistre’a, zwłaszcza z książki jego «O papieżu»; wyznawcą ich był przez czas jakiś Mickiewicz, a do ostatecznej skrajności doprowadził je Rzewuski. A jednak Mickiewicz, chociaż ani nie był tak skrajnym, jak Norwid, ani poglądów tych nie wyrażał wprost, spotkał się na emigracji z oporem i z akcji politycznej bezpośrednio po powitaniu musiał się wycofać — jak zaś energicznie i stanowczo potępiło całe społeczeństwo «Mieszaniny Obyczajowe» Rzewuskiego, wiadomo powszechnie. Niema zatem powodu do przypisywania braku entuzjazmu dla Norwida jakimś «nikczemnym intrygom» osobistych wrogów poety.
Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że religijne zapatrywania Norwida pomimo całej swej naiwnej surowości nie mają w sobie nic z obłudy Rzewuskiego, że są najzupełniej szczere i konsekwentne. Gdyby nie ton ultramontański, pochodzący od De Maistre’a, a utrwalony na długie lata własnoręcznym listem Piusa IX, możnaby powiedzieć, że są to zapatrywania starochrześcijańskie. Przykazaniem są dla niego głowa Chrystusa i biblji a następnie tradycji takiej, jak ją pojmuje kościół katolicki, stosuje je zaś do wszystkich bez wyjątku. Przejście jenerała Bema na mahometanizm, chociaż miało podkład patrjotyczny, spotkało się w społeczeństwie polskiem z oceną bardzo surową — Norwid sam niemal wyniósł tego bohatera bardzo wysoko a bez żadnych zastrzeżeń. Każdy czyn szlachetny, zgodny w intencjach z ideą Chrystusowej miłości, znajdował w nim gorącego rzecznika bez względu na to, od kogo pochodził i kogo miał na celu; tak będzie z muzułmaninem El Kaderem, stającym w obronie chrześcijan, tak z Johnem Brownem, kładącym życie za wolność murzynów. A przy tem wszystkiem znajdzie gorzkie słowa dla «petersburskich papistów», dla «zmienionego w salonik kościoła», ciepłe zaś wyrazy dla wyklętego Towiańskiego lub «odstępcy» Micheleta. Zjawiska te nie są współczesne z «Zarysami Obyczajowemi», przychodzą po nich i tworzą naturalną linję ewolucyjną, ale linję w każdym swym punkcie rzetelną i szczerą. Wobec np. niezłomności płyciutkich zasad B. Zaleskiego zarysowują się przekonania Norwida dodatnio.
O poglądach religijnych, o ile nie szły po linji, zalecanej przez «święte przymierze», mówiono wówczas ostrożnie i niechętnie, więc też i w krytyce utworów norwidowych najczęściej wysuwano ich treść ciężką, trudną do zrozumienia, a często wprost niezrozumiałą dla inteligentnych nawet i wykształconych czytelników — jeszcze słuszniej należałoby jednak stawiać te zarzuty formie. Po zupełnie poprawnych, prostym, jasnym, dla wszystkich przystępnym stylem pisanych wierszach epoki warszawskiej zaczął Norwid w fatalny sposób zaniedbywać język swych utworów. Przebywanie zagranicą wśród społeczeństw obcych wprowadziło w nie wyrazy cudzoziemskie w ilości tak wielkiej, jak u żadnego naszego poety. Tej dbałości o czystość języka, która kazała Słowackiemu studjować staropolskich pisarzy, nie widać u Norwida, więc powoli nawet pospolite wyrazy polskie zastępuje obcemi ze szkodą dla czystości i jasności stylu. Więc np. zamiast «łuku» znajdujemy stale francuski «ark», zamiast «giełdy» — «bursę», która niekiedy oznacza także «sakiewkę», zamiast «naukowy» — «scjentyficzny», zamiast «wystawy» — «ekspozycję» i t. d., a obok tego co krok potyka się czytelnik — i to w poezji, nie w prozie — o takie wyrażenia, jak: immolować, herakla, krementy, syzyg, energumen, perpetualny, fascynacja, efemerydjon, lakustralny, kohabitacja, egzegeza, ekwacja, nebulosa, enigmatyczny, progres, indyferencja, fastigium, haranga i cały tłum podobnych słów, świadczących o znajomości języków obcych, ale równocześnie o lekceważeniu ojczystego, który posiada przecież doskonałe odpowiedniki na zastąpienie olbrzymiej większości tych obcych wtrętów. A Norwid tak mało widocznie czytywał po polsku, że już spolszczone wyrazy przyswajał na nowo, zmieniając im rodzaj lub formę (np. «ten panik» zamiast «ta panika», «ta pleba» zam. «ten plebs» i t. d.) i zwiększając niezrozumiałość, bo uwaga czytelnika, zamiast skupić się na rzeczach zasadniczych, rozprasza się i marnuje na bezwartościowych drobiazgach. Takie samo marnowanie sił czytającego wywołuje przestawianie wyrazów, zmiana naturalnego szyku polskiej składni. Kiedy np. czytamy:

Nad rumieńcem skronie zapalone

zdaje się nam, że rozumiemy obraz, że «nad rumieńcem» policzka błyszczą w tym obrazie «skronie zapalone» (czem?) — dopiero po chwili orjentujemy się, że poeta nie tak to chce przedstawić i że zdanie powinno brzmieć: «nad skronie, zapalone rumieńcem», ale ta chwila namysłu psuje zupełnie nastrój i zniechęca. A przykłady takie znajdziemy w poezjach Norwida na każdej niemal karcie. Poza okresem warszawskim, kiedy opracowywał starannie każde zdanie, poeta nasz traktował poezję jako «rozrywkę», której nie zawsze uważał za stosowne poświęcać trochę czasu. Co prawda, zdolności uprawniały go do takiej dumy, bo istotnie umiał improwizować wiersze bez zarzutu. Oto przykład. Przyjeżdża do niego Lenartowicz, wybierający się do Fontainebleau, do B. Zaleskiego. «Kiedym mu (Norwidowi) — opowiada autor «Lirenki» — o zamierzonej podróży powiedział, zapewnił mnie, że z jego listem będę dobrze przyjęty, i, siadłszy przed sztalugą... począł pisać wiersz rekomendujący do Bohdana, którego nie oddałem i do dziś dnia przechowuję.» Nie ulega więc wątpliwości, że wiersz ten był poprostu improwizacją; zaczyna się on tak:

Złotostruny, albo ja wiem,
Jak pisać do ciebie?
Choćbym pisał piórem pawiem,
Umaczanem w niebie,
I to mało...

i należy do najmilszych wierszy norwidowskich (por. sir. 67, nr. 83). Jest to jeden z przykładów, czego możnaby oczekiwać po Norwidzie, gdyby nie lekceważenie «rozrywek» i — czytelników.
Ale Norwid, chociaż uważał się za poetę wielkiego i umieszczał się bezpośrednio po Mickiewiczu i Słowackim, a przed Krasińskim, jednakże, jak się zdaje, więcej jeszcze wagi przykładał do swych «odkryć» naukowych. Raz po raz zaznacza w uwagach do swych utworów, że to lub owo spostrzeżenie, nie bardzo zasługujące na wzmiankę, on, Norwid, po raz pierwszy ogłasza światu. Nawet już w późnych latach życia, kiedy naprawdę dziwnie wiele nauczył się ten samouk i w «Bogarodzicy» lub «Milczeniu» rozumuje już w sposób ściśle naukowy, jeszcze wtedy drobne jakieś «odkrycie» interesuje go właśnie tyle, albo i więcej, niż obszerny poemat. Czy powieść o «Assuncie» byłaby powstała, gdyby nie spostrzeżenie, że w sztuce starożytnej posągi patrzą przed siebie, a nie wgórę? Czy to był główny powód napisania tego poematu, który otrzymał podtytuł: «Spojrzenie ku niebu», czy też tylko motyw dodatkowy, trudno rozstrzygnąć, ale poeta umieszcza na końcu poematu małą rozprawkę o swem odkryciu i zwraca na nią uwagę czytelnika z takim naciskiem, jakby chodziło o rzecz najważniejszą.
O głębokości myśli w pismach Norwida mówi się bardzo wiele, a zawsze w ogólnikach i w wyrazach najwyższego podziwu — ale badań naukowych nikt jeszcze w tym kierunku nie przeprowadził. Rzecz zaś jasna, że wobec tego jest to podziwianie głębi jeziora przed zapuszczeniem w nie sondy. Dopóki źródła tych myśli nie będą tak zbadane, jak to już uczyniono z Kochanowskim, Słowackim (J. G. Pawlikowski) i Krasińskim (J. Kleiner), dopóki nie będziemy mogli ściśle określić, co jest oryginalnym pomysłem Norwida, a co pochodzi z przeczytanych książek i czasopism, tak długo nie można w tej sprawie wdawać stanowczych sądów. Niektórzy jednak z komentatorów, mówiąc o obszarach myśli norwidowych, używają określeń takich, jakie stosuje się tylko do pierwszorzędnych uczonych europejskiej miary. A przecież chwila rozwagi wystarcza do rozjaśnienia tej sprawy. Weźmy jako przykład wygłoszone w r. 1866, a w następnym roku wydane odczyty «O Juljuszu Słowackim», praca, jedna z najobszerniejszych w dorobku Norwida, a tematem swym, jako poecie i krytykowi z powołania, chyba mu najbliższa. Czy zgodna ona była z atmosferą naukową Paryża, w której powstała? Sainte-Beuve, również poeta i krytyk, wydał w tym samym roku swe dwutomowe dzieło o Chateaubriandzie, a młodszy od Norwida o lat kilka Hipolit Taine wykańczał wtedy swą wspaniałą «Historję literatury angielskiej» i obmyślał ostatnie szczegóły swej genjalnej «Filozofji sztuki», za Renem zaś ogłosił właśnie Hettner ostatni tom swej znakomitej «Literatury XVIII wieku». Z temi dziełami nie odważy się jednak nawet najbardziej zaślepiony wielbiciel naszego poety zestawiać jego wykładów o Słowackim; więc zrezygnujmy z europejskiej wyżyny i przejdźmy do Polski, gdzie Antoni Małecki przygotowywał do druku dwutomowe dzieło o tym samym temacie, o Słowackim. I znowu pokaże się, że gawędy Norwida, poświęconej zresztą w pierwszej połowie prawie wyłącznie sprawom kościoła katolickiego, nie można nawet porównywać z jakimś rozdziałem znakomitego na owe czasy dzieła Małeckiego, którego nikt nigdy genjuszem nie nazywał.
Jeżeli się zważy, że czas najbujniejszej twórczości Norwida (1845—1880) był równocześnie epoką niezwykłego rozkwitu nauki, która wkroczyła na nowe, nieomylnemi metodami badań wyznaczone tory, to nietrudno zrozumieć, jak niesłychanie drobnym ułamkiem tej wiedzy są owe głębie, które rzekomo znajdują się w lada wierszyku lub artykule naszego poety. A przecież wielkość symboli poetyckich pozostaje zwykle w prostym stosunku jedynie do wielkości uczucia twórcy, nie do jego wiedzy.

CYPRJAN NORWID
według fotografji.

W istocie jednak nauka nowożytna nie miała wpływu na poglądy Norwida; raz po raz wsiąkał w niego jakiś jej szczegół i niespostrzeżenie wkradał się w jego system myślenia, ale ze zdobyczami nowoczesnej wiedzy nie miał ten system nic wspólnego. Norwid tkwił korzeniami swej umysłowości w średniowieczu, a podstawą rozumowania był dla niego katechizm katolicki. «Coby zostało z całego dzisiejszego ukształcenia, gdyby mu odjąć to, co za pieniądze się nabywa? — pisze do M. Trembickiej. — Mnie się zdaje, że zostałby katechizm». Nauka świecka to dla niego jedynie «stopnie relatywnych ciemności», natomiast nauka kościoła to «najpopularniejsze światło wiary, nadziei i miłości». Cała też «filozofja» Norwida jest usiłowaniem pogodzenia nowożytnych stosunków z naukami katolickiego katechizmu, a raczej wtłoczenia go w jej ramy. Stałość jego i konsekwencja na tem polu jest godna podziwu. On nie zmienia swoich poglądów od wczesnej młodości do końca życia, uzupełnia je tylko dodatkami, bedącemi rozwinięciem tego, co już poprzednio istniało w nich w zarodku, bo istniało w katechizmie.
Wszechświat go nie interesuje i, oprócz drwin z teorii Darwina i ewolucjonizmu, prawie nie wspomina o nim; zajmuje go wyłącznie ludzkość, czyli człowiek. Celem człowieka jest «dać świadectwo prawdzie»; ale prawda logiczna jest tylko pustą formą, i, o ile się jej nie zapełni, byłaby kłamstwem. Trzeba więc poprzeć ją swem życiem. Życie jednak, które go otaczało, nie mogło go zadowolić, bo rozwijało się nie w ten sposób, nie na tych podstawach, które wskazywała ewangelja i kościół; stąd więc próby sprowadzenia prądu życiowego na inne tory, zepchnięcia go w dawne, katechizmem wskazane łożysko, a że to trud beznadziejny, więc Norwid zajmuje wobec współczesności swej stanowisko negatywne. Poprostu nie uznaje jej. Wydaje mu się, że te czasy są w dziejach ludzkości jakąś pustką. A ponieważ zaprzeczanie istnienia tego, o co trzeba się codzień potrącać, możliwem jest tylko w teorji, więc, ile razy mówi o stosunkach, które go otaczają, czyni to z ironicznym uśmiechem. Stąd pochodzi, że ironja odgrywa w jego twórczości rolę tak znaczną.
Ironja jest jednym ze sposobów wyrażania myśli, a polega na mówieniu przeciwieństwa tego, co się powiedzieć pragnie, więc gani, gdy chce pochwalić, a chwali, gdy chce zganić. Rzecz jasna, że odgadnięcie właściwej myśli ironisty nie zawsze jest rzeczą łatwą. W praktyce życiowej najczęściej poznaje się ją po tonie, jakim wypowiedziano zdanie — w sztuce po jakichś subtelnych szczegółach, które łatwiej lub trudniej doprowadzają czytelnika do przekonania, że myśl, o którą chodzi, pojęta dosłownie, byłaby nonsensem, że zatem trzeba uważać ją za ironję i przypisać jej znaczenie przeciwne. Taki sposób wypowiadania swych poglądów wymaga od czytelnika bystrości i inteligencji, od autora zaś poddawania tego tonu czy tych szczegółów, które odczytanie właściwej jego myśli czynią możliwem, w przeciwnym bowiem razie będą one niezrozumiałemi dla nikogo hieroglifami. W poezji jest ironja dopuszczalna, chociaż musi z natury rzeczy obciążać jej skrzydła i krępować jej lotność. Używana zbyt często, zmienia się w szereg łamigłówek, staje się uciążliwą i nudną. Norwid uczynił ją jedną z głównych podstaw swej twórczości.
Przypatrzmy się pobieżnie, jak się ta twórczość, ujęta w zwyczajne działy, przedstawia.
Liryki w ścisłem tego słowa znaczeniu, podającej wyrazy uczuć wprost z serca do serca, prawie niema u Norwida. Nie przychodzi mu nawet do głowy, że jedynem jego zadaniem jest — wzruszanie. On sam, wytrącony przez potężną namiętność z normalnego toru, nigdy nie uchwycił ani jednej sceny z wstrząsającego dramatu swego życia, ani jednego wybuchu uczucia, które przecież potrafiło wypędzić go na drugą półkulę, lecz dopiero po latach wyciskał z zastygłej lawy zimne, a gorzkie, gryzące refleksje. Tak marnował sytuacje, jakby umyślnie stworzone dla poety, a chyba w tym celu tak drogo okupione, aby mógł z nich wysnuć swe arcydzieła, jak to czynili wszyscy wielcy twórcy świata. Ale w duszy jego zjawił się wcześnie jakiś straszliwy, snać przeklęty przez Apolina filtr, który z niej nie wypuszczał żadnego uczucia, dopóki nie skwaśniało na ocet. Wolną drogę miały tylko rozumowania.

Bezpośredniego wyrazu uczuć dopatrzeć się można zaledwie w kilku wierszach, np. do p. Kalergis («Trzy zwrotki», zob. str. 81, nr. 99), do Litwy, z powodu przysłanego mu stamtąd uznania («Słówko», zob. str. 111, nr. 141) — lecz drugi, chwytający za serce początkowemi słowami, przechodzi w przypowieść z Pisma św., na szczęście prostą i jasną, pierwszy zaś, wskutek braku uzasadnienia wykrzyknika «żyj raz przecie» (czytelnik sądzi przeciwnie, że adresatka żyła całą pełnią duszy), traci wiele z swej siły wzruszającej, choć nie przestaje należeć do najlepszych liryków norwidowskich. Nie znaczy to jednak, aby Norwid pioruny doznanych uczuć przechowywał w duszy i przekuwał je potem w płomienne symbole, jak to często czynił Goethe; te symbole, które stwarza, wyjątkowo tylko ogrzewa własną krwią serdeczną, a nawet nie często wysila się na stworzenie im artystycznego kształtu. Wymownym przykładem jest wiersz «Krzyż i dziecko» (por. str. 145, nr. 234), który w czterech małych zwrotkach miał zawrzeć symbol dobrodziejstw chrześcijaństwa, a więc sprawy, najdroższej autorowi. Początek zapowiada się dobrze: dziecko ostrzega ojca, że łodzi, w której płyną, grozi rozbicie się o sterczący z wody krzyż; ojciec uspakaja synka, a po chwili niebezpieczeństwo istotnie znika.

Gdzież się podział krzyż?

pyta dziecko, a ojciec odpowiada:

Stał się nam bramą!

I to wszystko. To, co powinno być głównem zadaniem poety, troska o uplastycznienie końcowego obrazu, o przekonanie czytelnika, że tak być musiało lub przynajmniej mogło, nie istnieje dla Norwida, to też ostatnie zdanie staje się nieuzasadnionym frazesem i wywołuje tylko uśmiech. A tak bywa bardzo często. Sławny «Fortepian Chopina» wpada po przepięknym początku, złożonym z rzewnych wspomnień, w zimne, historiozoficzne rozumowania, a kończy się obrazem wyrzucenia przez kozaków fortepianu, który niegdyś należał do Chopina, na bruk warszawski. Koniec utworu brzmi (por. str. 138, nr. 218):

Uderzmy w sądne pienie,
Nawołując: «Ciesz się, późny wnuku!
Jękły głuche kamienie:
Ideał sięgnął bruku!»

Ponieważ «ideałem» jest tutaj twórca, a nie jego instrument muzyczny, więc ostatnie słowa są albo fatalną pomyłką, albo żartem, czy — jakby ktoś zapewne określił — ironją. Ale trudno przypuścić, aby tak uroczyste akordy o wielkim artyście, który jest dumą narodu, można było zakończyć żartem czy dowcipem, zwłaszcza, że ma to być esencja rozumu ludzkiego, «sądne pienie» — ironja zaś byłaby tu zupełnie nie na miejscu. Więc po chwilowem wstrząśnieniu, wywołanem efektowną grą słów końcowych, czytelnik, nie mogąc dojść do sedna, nie rozumiejąc intencji poety, doznaje wreszcie niesmaku.
Spojrzyjmy jeszcze na «Piosnkę» (str. 80, nr. 97), nazwaną przez wydawcę «Pism zebranych» «pieśnią takiej cichej a przejmującej tęsknoty, że nie łatwo podobną spotkać we wszystkich literaturach świata». Jest to wyraźne naśladowanie «hymnu» Słowackiego «Smutno mi, Boże», ale jakże w stosunku do pierwowzoru nieudolne! Z przepysznego stopniowania głębi i siły sugestywnej obrazów od pogodnego zachodu słońca aż do nicości grobu pozostała tu jakaś bezładna mieszanina myśli, od najudatniejszej pierwszej zwrotki przez błahe albo też niezrozumiałe określenia i szczegóły, które żadnego czytelnika nie potrafią wzruszyć (zwrotki 4—6). Jakby dla ironji, łączy się «Piosnka» chronologicznie z wierszem do Deotymy, w którym Norwid upomina ją, aby się strzegła «mistrzów wielkich, co dziś nucą», bo oni dadzą jej tylko «klątwę swej wybujałości» i «laurów swych przekleństwo». W wierszu zaś nieco późniejszym, w którym określa swą twórczość i dlatego położonym na czele tego wydania (str. 3, nr. 1), stwierdza Norwid uroczyście, że od wielkich poetów romantycznych, których ironicznie nazywa «wielkoludami», «nie wziął nic, prócz dróg, zarosłych w piołun, mech i szalej, prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy».
Trudno o większe nieporozumienie i dalsze — chociaż niewątpliwie nieświadome — odsunięcie się od prawdy. Nie mówiąc już o reminiscencjach w treści, zresztą rzeczywiście nie częstych, o rytmie wielu wierszy, wpadających w takt strof Mickiewicza, Słowackiego, a nawet Krasińskiego, skądże wziął Norwid swój język poetycki? Na kim wzorował swe zwroty, porównania lub przenośnie? Czy ten nowożytny koloryt języka, zjawiający się w pierwszych zaraz jego wierszach, zdobył sobie sam, mozolnie zastosowując swobodę Schillerów i Byronów do sztucznej polszczyzny pseudoklasycznej poezji? Czy, drukując w dwudziestym roku życia swe «Dumania» i «Marzenia», przeszedł już był osobiście zdobywczą pracę Mickiewicza i nie brzęczały mu w uszach rymy «Marji» lub «Pana Tadeusza»? Czy nie weszły mu były w krew powtarzane przez ogół inteligencji jako bezimienna już nawet wówczas spuścizna echa tego nowego świata wyobraźni, który z ludowej polskiej lub ukraińskiej i z zachodnio-europejskiej twórczości przynieśli nam nasi romantycy? Bez nich, bez ich pracy, jakże inaczej wyglądałyby utwory Norwida! Mógł on o tem wszystkiem zapomnieć tylko dlatego, że pierwotne przecenienie, a później, z jego zresztą winy pochodzące, niedocenienie istotnych jego wartości tak mu w rozgoryczeniu wyolbrzymiło skarby własnej twórczości, że cień ich przysłonił sobą wszystkich szczęśliwych współzawodników.

Autograf «Wandy».

Takie same nieporozumienia czekają czytelnika także w dziale epiki. «Szczesna» nazywa się «powieścią», «Quidam» «przypowieścią», przyczem Norwid zastrzega się, żeby jej przypadkiem nie uważać za «powieść», ale jaka różnica ma zachodzić pomiędzy temi rodzajami poezji, nie wyjaśnia. We wstępie do «Assunty» zaznacza, że w literaturze polskiej istnieją tylko dwa «poematy miłosne, t. j. Dziady, część pierwsza (!), i W Szwajcarji, poczem dodaje: «Marja Malczewskiego jest powieścią». Wynika z tego, że w pojęciu Norwida powieść poetycka, taka, jak Marja, nie jest poematem, lecz czemś niższem. Zdaje się, że ta właśnie pogarda dla powieści z jej powiązaną w akcję treścią, z wzorowanym na tragedji węzłem dramatycznym, podsunęła mu myśl, że prawdziwie wielki poeta powinien bez tych poniżających poezję dodatków przykuć uwagę czytelnika i zdobyć jego podziw. Spróbował tego w «Quidamie». W liście do Z. Krasińskiego, stanowiącym wstęp do tego utworu, usprawiedliwia się, że skorzystał tylko z niektórych jego uwag, odnoszących się do kompozycji dzieła, «inne za niebyłe uważając», i zaznacza jakby z dumą, że «intrygi i węzła dramatycznego, właściwego powieściom, wielce się wystrzegał», a bohaterem poematu uczynił człowieka, który «nic nie działa, szuka tylko i pragnie dobra i prawdy». Świadomie więc i umyślnie zaniedbał najważniejszej części pracy artystycznej, kompozycji dzieła! Czy to był eksperyment, czy też objaw wielkiej pewności siebie, wiary, że potrafi stworzyć doskonałe dzieło sztuki, nie starając się o zainteresowanie czytelnika przy pomocy odwiecznych, a więc już banalnych środków artystycznych? Tak więc «Quidam», wielki poemat z życia starożytnego Rzymu, obejmujący 4000 wierszy, nie posiada żadnej nici, któraby łączyła mnóstwo scen i obrazków, często pięknych, prawie zawsze starannie i z wielką znajomością świata starożytnego opracowanych, ale tworzących w sumie istny labirynt, którego przebycie jest bez takiej nitki przewodniej poprostu męczarnią. Taksamo mniej więcej postąpiłby artysta, któryby, zamiast mozolnie układać obraz mozaikowy, rzucił widzom kilka garści różnobarwnych, starannie dobranych kamyczków lub szkiełek, uważając, że zadanie swe w ten sposób już spełnił. Co prawda, Norwid kreśli całe sceny, przedstawia sytuacje, urywki rozmów, odwiedziny, cytuje niby rękopisy i t. d., lecz «wielce się wystrzega» połączenia tego wszystkiego w całość.
Ale ten wielki poemat miał wielki cel naukowy, miał wykazać, że cywilizacja chrześcijańska «składa się z nabytków wiedzy izraelskiej, greckiej i rzymskiej», a «w świadomej siebie rzeczywistości» jeszcze nie «rozbłysła tryumfalnie». Dlatego wprowadza Norwid do Rzymu z czasów Hadrjana (około r. 152 po Chr.) Greka bezimiennego, szukającego prawdy, i przedstawiciela filozofji greckiej, Artemidora, i wreszcie poetkę grecką, Zofję. Żydów reprezentuje Mag ze swem otoczeniem, a z zetknięcia się ich z kulturą szczerze rzymską miały wyniknąć wnioski, potwierdzające założenie poety. Ale oprócz zapatrywań samego Hadrjana i nastrojów żydowskich nie poznajemy w «Quidamie» ze świata starożytnego ani pierwiastków greckich, ani nawet rzymskich w tym stopniu, aby program poety można było uważać za uskuteczniony. Znowu zatem to pomieszanie celów artystycznych i naukowych popsuło dzieło sztuki, nic wzamian nie przynosząc.
Poza «Quidamem», którego cenił bardzo wysoko, pozostawił Norwid dwa jeszcze poematy całe i dwa w niewielkich ułamkach. Ale «Szczesna» i «Assunta», chociaż doprowadzone do końca, nie są opracowane, nie widać na nich tej dbałej ręki artysty, która, nie ufając sobie, raz po raz wraca do dzieła, aby coś uzupełnić, coś innego poprawić, a wreszcie to, co nie jest bezwarunkowe niezbędne, usunąć. Tego właśnie stawiania sobie granic, które Goethe uważał za próbę mistrzostwa, nie rozumiał nigdy nasz poeta i nigdy nie wprowadzał go w życie, raz nadużywając zwięzłości, to znowu wpadając w gadulstwo. To też tam, gdzie jędrność wysłowienia się nie jest nakazem artyzmu, gdzie celem jest bezpretensjonalne opowiadanie przeżytych przygód i wrażeń, jest on najmilszym, a wśród drobnych utworów wierszowanych te właśnie, które mają taki charakter, należą — z bardzo nielicznemi wyjątkami — do najlepszych. Skoro zaś z biegiem lat ukoiła się gorycz zawodów, gdy po bolesnych szarpaninach skołatana dusza poety doszła nareszcie do równowagi, a na ustach zaczął mu się zjawiać pogodny, dobrotliwy uśmiech — wtedy te gawędy o życiu nabrały niezwykłego uroku. Takim jest naprzykład wiersz «Do Bronisława Zaleskiego«» (por. str. 157, nr. 272), przypominający żywo «Listy» Horacego, a może i świadomie naśladujący je w tonie. Ten sam przemiły ton gawędziarski ma także ułamek poematu «A Dorio ad Phrygium», pisany swobodnym, białym wierszem; jest to początek powieści (lub może opowieści), zawierający tylko motywy, z których rozwinąć się mogła interesująca fabuła, ze sposobu zaś opowiadania przebija niezwykła, podbijająca czytelnika kultura. Czy utwór ten byłby równie miły, gdyby go był Norwid wykończył? Czy nie zepsułby go swemi pomysłami wykluczania pierwiastków powieściowych tak, jak zmarnował «Quidama»? Jest to bardzo możliwe — ale leży w tem równocześnie świadectwo, że właśnie do niczego nie obowiązujący, swobodny styl gawędziarski był wobec usposobienia Norwida — a bynajmniej nie ze względu na jego talent i tkwiące w nim możliwości — najwłaściwszą i najmilszą z jego form wypowiadania się.
Utwory dramatyczne należą w dorobku Norwida do najudatniejszych. Komedje nie mają wprawdzie intrygi, ale jest w nich akcja jaka taka, wystarczająca na to, aby przygotować zakończenie, niespodziewane, ale psychologicznie możliwe, a miłe, mające urok świeżości i artystycznie wyższe ponad banalności końcowych scen przeciętnych utworów scenicznych, np. Fredry («Noc tysięczna druga», «Miłość czysta...»).

CYPRJAN NORWID
Akwaforta Franciszka Siedleckiego.

Niezwykle interesującem jest stanowisko Norwida wobec tragedji. Malutki obrazek dialogowy «Słodycz» (por. str. 241—2) nazwał «tragedją w jednej odsłonie» i w krótkim wstępie wmawia w czytelnika, że «po niedługiem zastanowieniu... przekona się, iż paru tym kartom dlatego tylko stanowiska tragedjiby odmówił, że... tylko parę kart!». Ale w tym obrazku niema ani tragicznego konfliktu, ani nawet winy tragicznej, nawet bohaterów — jest tylko ciche, pokorne cierpienie, zakończone śmiercią. Na taki zarzut odpowiada poeta w przedmowie do «Krakusa» (str. 276): «to, co krytycy podają za definicję tragedji starożytnej, jest tylko poprostu znajomością warunków rozkładu tragedji» i dodaje: «Co do mnie, mniemam, iż tragedja jest to uwidomienie fatalności historycznej albo socjalnej, narodowi albo wiekowi jakowemu wyłącznie właściwej». Jak jednak pojmuje tę fatalność i jak ona się ma w tragedji objawić, tego nie mówi. Zdaje się, że chodzi tu przedewszystkiem o wprowadzenie w tragedję pojęć chrześcijańskich. Nie wystarcza Norwidowi zastąpienie starożytnego fatum chrześcijańską opatrznością, bo w gruncie rzeczy jest to tosamo — on żąda od bohaterów, aby się «zwolili» z Bogiem, przetworzyli się duchowo i swoją świętością przetworzyli świat, zamiast z nim walczyć środkami ziemskiemi. W ten sposób znika prawie zupełnie wszelka akcja, bo poeta nawet nie stara się o uwidocznienie tej przemiany wewnętrznej bohaterów i pokazuje tylko jej skutek.
Napisany w r. 1851 dramat «Zwolon» występuje jasno w charakterystyce, którą poeta przesłał Lenartowiczowi. Pisze on: «Zwolon (zwolony), trzeba być z-wolonym z myślami Przedwiecznego pierw, aby być wy-z-wolonym z przeciw-myśli bożej, z niewoli. Postać ta, w pielgrzymiej szacie tu i owdzie przechodząca w dramacie, a u góry w sklepieniu firmamentu uczepiona i zawieszona, to jest myśl Polski, dziś z-wolającej się z wolą bożą, niezadługo z-wolonej, a następnie wy-z-wolonej. Na tę myśl wszystek zewnętrzny świat oburza się. 1. Świat despotyzmu, Zabór i cała świta jego aż do pośredniczącego zewnętrznie Szołoma. 2. Szołom, to jest zewnętrzna myśl, formalna, jednocząca przeciwności nie w sercu, ale w podłości i frazesach pochlebnych — gałgan — dyplomacja — tchórzostwo — przedajność — zewnętrzna filozofja — doktryna. 3. Stylec (dalsza jego emanacja — biurokracja). 4. Bolej jest to ekspijatywny moment, podniesiony do wizjonerstwa i rewolucyjności pasji, o ile jest niczem, a nie o ile krzyżem. 5. Sierżant, Kalasanty, Ożóg, Edgar etc. etc. to są pojedyncze fenomena, towarzyszące rewolucji wewnętrznej społeczeństwa. Pacholę jest to młode pokolenie, postawione dzieckiem wśród tego pękającego się świata... Kończy więc to młode pokolenie nadzieją i konwulsją natchnienia.» — Czy do tych wymownych słów trzeba jeszcze dodawać, że wszystko to są postaci nie z życia wzięte, lecz zrobione z papieru i że sam dramat, z takich pomysłów złożony, jest dziełem martwem, bezwartościowem?
«Za kulisami» pociąga i zdumiewa oryginalnością pomysłu: sprawa zawarcia małżeństwa jest związana z powodzeniem lub upadkiem przedstawianej na scenie pierwszej tragedji bohatera. Tło utworu, reduta w salach teatralnych (Norwid miał w myśli rozkład teatru Wielkiego w Warszawie), nakreślone świetnie, imponuje wdziękiem epizodycznych postaci — ogółem jest tu wiele szczerej poezji. Wielka szkoda, że luka w rękopisie zniszczyła zakończenie zarówno tego bezpretensjonalnego a miłego utworu komedjowego, jak i złączonej z nią tragedji «Tyrtej». Napisana niewątpliwie w związku z wypadkami r. 1861-go w Królestwie Polskiem — taksamo, jak «Tyrteusz» Anczyca, którego Norwid znać nie mógł — tragedja ta zachowała się tylko w cząstce, obejmującej ekspozycję; i z tego jednak fragmentu widać wyraźnie, że poeta, trzymając się podania greckiego w zasadniczych rysach, pogłębił znacznie jego motywy psychologiczne, zamiast podniety do energicznego ataku na wroga stawiając bohaterowi jako zadanie: przetworzenie duszy narodu, Jak to miało uwydatnić się w akcji, niewiadomo, lecz akcja ta szła trybem normalnym, przedstawiała nie papierowe ideje, jak w «Zwolonie», ale ludzi żywych, zupełnych, mających i duszę, i ciało. Rekonstrukcja nieistniejących aktów końcowych, dokonana przez jednego z krytyków, świadczyłaby, że «Tyrtej» był normalną tragedją sceniczną, a więc w twórczości Norwida stanowiącą wyjątek.
Perłą utworów dramatycznych i całej twórczości Norwida jest tragedja «Krakus, książę nieznany». Bez podziału na akty, w dziesięciu scenach przedstawiona tu jest duchowa geneza bohaterskiego czynu, śmierć bohatera z ręki zazdrosnego brata i wzrost jego chwały pośmiertnej w postaci mogiły, świetny jest zwłaszcza świat fantastyczny, nie przybrany, jak u Słowackiego, w widome postacie, lecz biorący udział w akcji tylko czynami kojącemi i liryką słowa. Są jednak zdumiewające analogje pomiędzy tą tragedją i «Wandą» Norwida, a fragmentami «Wandy» Krasińskiego (Norwid mógł ją czytać albo u Krasińskiego, albo u Cieszkowskiego, który rękopis u siebie przechowywał). Ta sama zamiana legendowego bohatera w dwu braci, marzących o zgładzeniu smoka, mieczem jeden, nierycerską bronią drugi — zabicie tryumfującego współzawodnika w oczach wielbiącego go tłumu — a zwłaszcza sposób pojęcia postaci Rytygiera i żywcem powtórzona w «Wandzie» scena oświadczyn przebranego za Skalda, rozkochanego wodza Germanów. Bądź co bądź, «Krakus» i «Wanda», niewiadomo dlaczego nazywane «misterjami», z któremi nie mają prawie nic wspólnego, odbijają od całej niemal reszty dzieł Norwida niezwykle korzystnie zarówno starannie opracowanym, jasnym i barwnym stylem, jak prostą, naturalną akcją, «Krakus» zaś także tchnieniem szczerej, niewymuszonej poezji.

C. Norwid: «Improwizacja».
(Rysunek piórkiem w Bibljotece Ordynacji Krasińskich w Warszawie).

Niezaprzeczalna piękność i urok poetyczny «Krakusa» oraz miła swojskość atmosfery «Wandy» tem bardziej godne są uwagi, że utwory te są alegoriami. Nie o losy tego bezimiennego bohatera tu chodzi i nie o Wandę, ale o chrześcijańską ideę walki ze złem, z szatanem. W «Krakusie» szatanem jest smok wawelski, a bohater pokonywa go bronią świętości, zdobytej przez cierpienie i pokorę. W «Wandzie» szatana przedstawia Rytygier. Świadczy o tem rysunek Norwida, wykonany na drzewie, a przedstawiający dosyć nieudolnie grupę osób, z zasłuchaną w wieszczenia siedzącej na tronie Wandy; imiona osób (Wanda, Lech, Władyk i t. d.) wypisał artysta nad ich głowami. Otóż u stóp Wandy widać zwłoki skrzydlatego szatana, tylko przesłonięte nieco szatami kobiecemi. (Por. rycinę między str. 272—273).
Nazwany «tragedją» «Pierścień wielkiej damy» jest właściwie komedją w stylu Musseta. Treści dostarczyły poecie wspomnienia z dziejów jedynej miłości, jaką przeżył — a ponieważ ukochana jego, p. Marja Kalergis, wyszedłszy po raz wtóry zamąż za Sergjusza Muchanowa, dostała pomieszania zmysłów, jak określa Norwid: «z rozpaczy nieszczęśliwego wyboru», więc akt trzeci tej «sztuki», jakby ją dziś nazwano, łączy w sobie wspomnienia ze swobodną zapewne fantazją na temat: «coby było, gdybym to ja». Posądzonego o kradzież pierścienia poetę (nie pozwolił się zrewidować, bo schował do kieszeni... kawałki chleba) chce hrabina Harrys (M. Kalergis) wynagrodzić za posądzenie i ofiarowuje mu swą rękę, ale on dumnie odrzuca ten dar dwukrotnie. Dopiero, gdy w jego określeniu, jak bardzo ją kochał, Hrabina widzi wyraz jedynej prawdziwej miłości, wtedy on z radością pada jej do stóp i tragizm sytuacji rozpływa się w ekstazach szczęścia. Jest to, z wyjątkiem aktu pierwszego, najbardziej sceniczne dzieło Norwida.
Zupełnem przeciwieństwem «Pierścienia» jest co do sceniczności «Kleopatra». W tej wielkiej «tragedji historycznej», najobszerniejszem i ostatniem dziele dramatycznem Norwida, opracowywanem przez kilka lat schyłku życia z ogromnym nakładem pracy źródłowej, nic się ogółem nie dzieje, niema żadnej intrygi, żadnej akcji. Pomimo zatem, że styl jest niezwykle starannie opracowany, jasny, potoczysty i barwny, pomimo pięknych sytuacyj, a nawet efektownych i głęboko pomyślanych całych scen, czytanie tej tragedji jest poprostu przykrością dla czytelnika, męczącego się nad znalezieniem nieistniejącego wątku lub tragicznego konfliktu.
Tworzy tu Norwid zapewne uscenizowaną alegorję ironji losu, co nazywa «uwidocznieniem fatalności dziejów» i to właśnie określa jako «tragedję». Bądź co bądź, dla nas, jego czytelników, są i trudy jego, i ukryte w alegorji rzekome głębie, i nawet poszczególne piękności zupełnie stracone.

∗             ∗
Najważniejsze składowe czynniki psychiki Norwida: religijność, duma, upór i przekorność złożyły się na to, że twórczość jego nie poszła torem normalnym. Nie przemawia do serca, a form poetyckich używa dla przybrania ironicznych sądów lub rad i wskazówek, a więc myśli, nie uczuć. Przeszkody, które często zupełnie świadomie stawia czytelnikowi na drodze zrozumienia swych utworów, odstręczają i zniechęcają, bo plon poszukiwań jest zbyt mały w stosunku do pracy. Więc rzesze szerokie, pragnące kąpać się w promieniach poezji, w spuściźnie jego niewiele znajdą zadowolenia — Norwid pozostanie poetą wybranej garstki miłośników łamigłówek. Jest on podobny do potężnej skały, zawierającej złoża drogich kruszców, niezwykle cennych, ale drobnych, a tak trudnych do wydobycia, że nie nadają się do akcji społecznej. I tylko miłośnicy niedostępnego dla tłumu piękna zstępują w szczeliny skalne i, nie żałując trudu i mozołu, wydobywają z radością ukryte w krzesanicach skarby.



III

Wydanie niniejsze powstało wyłącznie z obowiązku dostarczenia prenumeratorom «Bibljoteki Poetów Polskich» tych dzieł wybitnych, tak głośnych i poszukiwanych, a nie znajdujących się w handlu księgarskim. «Pisma zebrane» C. Norwida, w opracowaniu Z. Przesmyckiego (Miriama), które rozpoczęto uroczyście przed 24-a laty i których dalsze woluminy już wówczas były «na ukończeniu» lub «w druku», urwały się po trzech pierwszych tomach (z ośmiu zapowiedzianych) i już nie odżyły; zgromadzone przez wytwornego wydawcę rękopisy zaczęły wreszcie w dwadzieścia lat po zapowiedzi ukazywać się w czasopismach lub osobnych wydawnictwach, a długi szereg innych miłośników autora «Kleopatry» wydobywał z zapomnianych dzienników coraz to nowe jego artykuły, listy i poezje. Rosła też literatura krytyczna; jedna po drugiej ukazywały się przygodne uwagi lub naukowe prace poświęcone dziełom lub życiu Norwida — a tymczasem tylko znikoma cząstka społeczeństwa znała i mogła znać utwory poety, który stał się jedną z największych sensacyj literackich Polski. W tych warunkach było zaprawdę obowiązkiem redaktora skromnego, ale jedynego obecnie wydawnictwa poetów polskich jaknajprędzej ogłosić zbiór pism Cyprjana Norwida, bez względu na to, czy już ukazał się w druku ostatni, zazdrośnie strzeżony jego autograf i czy nawet będzie można zebrać bez reszty ogłoszony już materjał. Dalsze oczekiwanie jakiegoś nadzwyczajnego, przewyższającego wszelkie marzenia wydania, a zadawalanie się malutkim wyborem poezyj tego najgłośniejszego dziś, bo tajemniczego, nieznanego autora byłoby już zaprawdę świadectwem naszego dziwnego niedołęstwa.
Pomimo skromności przedsięwzięcia nie było jednak zadanie podpisanego wydawcy godnem zazdrości. Największą trudność przedstawiało, rzecz jasna, zebranie materjału, rozrzuconego po najrozmaitszych czasopismach, często prawie niedostępnych efemerydach prowincjonalnych, w wyjątkowych tylko bibljotekach się znajdujących. Bywało, że, kiedy nareszcie znaleziono pożądany rocznik czasopisma, brakło w nim właśnie szukanego wiersza czy artykułu, wyciętego — na chwałę naszej kultury — przez jakiegoś wielbiciela Norwida. O nadaniu zebranemu materjałowi cech wydawnictwa naukowego trudno było myśleć, a nawet ścisłość chronologiczna nie była do utrzymania. Zenon Przesmycki, który ogłosił ogromną większość wierszy Norwida, opuszczał stale wszelkie daty i przypiski, jakie kładł pod nimi poeta; w «Pismach zebranych» można je było odszukać w «Przypisach wydawcy», w innych wydawnictwach («Poezje wybrane», «Inedita») znikły one bez śladu i tylko w spisie rzeczy umieszczono przy tytułach domyślne lub autentyczne daty napisania utworu. Chociaż więc inni wydawcy prawie zawsze niezwykle troskliwie podawali cały potrzebny aparat naukowy, wspomniane luki były z powodu swej wielkości nie do powetowania.

C. Norwid: Chrystus i Barabasz.

Przedewszystkiem jednak trzeba było oczyścić pisma poety z przeróżnych dziwactw pisowni i interpunkcji, usunąć najrozmaitsze stopnie wielkości pisma, któremi w prostocie ducha podpierał Norwid jasność swych utworów, i zastosować jednolitą, logiczną interpunkcję, wykreślając dziesiątki tysięcy wykrzykników i znaków zapytania, które znakomicie przyczyniały się do zaciemnienia treści. Objaśnienia zastosowano do zwykłej zasady, że podlega im każdy nie spolszczony zupełnie wyraz obcy, bez względu na mniejsze lub większe rozpowszechnienie; tam, gdzie znaczenie słowa nie jest czytelnikowi obce, może przyda się mu przypomnienie jego pochodzenia, tak, jak przy nazwiskach znanych poetów daty ich urodzenia i śmierci, które tak łatwo wypadają z pamięci. Zresztą — wydanie to jest popularnem, a więc przeznaczonem dla wszystkich.
Że znajdą się w nim braki, że pokażą się jakieś błędy, o tem nie wątpię ani chwili; czyż jest wydawnictwo, któreby ich nie miało, zwłaszcza, gdy się go dokonywa w podobnych warunkach? Przypuszczam jednak, że, znajdując je i wytykając, nikt nie zaprzeczy temu wydaniu zasługi uprzystępnienia całemu społeczeństwu prawie niedostępnych dotychczas dzieł norwidowych, zwłaszcza, że nieprawdopodobnie niska cena wyklucza podejrzenia o spekulację.
Artykuły dziennikarskie, memorjały, notatki i listy nie weszły w skład tego i tak bardzo już przeładowanego tomu; możliwe, że zczasem ukaże się drugi tom «Dzieł», zawierający całą tę resztę. Narazie chodziło o udostępnienie i jak największe rozpowszechnienie dzieł poetyckich — i dlatego, zamiast tworzenia dwu tomów, bądź co bądź wymagających podwójnego wydatku, zdecydowano się raczej na nienormalnie wielki tom jeden, dostępny dla wszystkich.
Aby jaknajdokładniej przedstawić działalność poety w dziale drobnych wierszy, dołączyłem do nich te wszystkie utworki wierszowane, które wchodzą w skład nowel lub dramatów, a stanowią odrębne całości, pozwalające domyślać się, że weszły tam drogą uboczną, a nie z nakazu planu kompozycyjnego. Jeżeli to był utwór niedługi, powtórzono go w miejscu, skąd pochodzi, jeżeli dłuższy, zaznaczano, gdzie go czytelnik może odnaleźć. Ilustracje, zdobiące ten tom, a mające dać pojęcie o Norwidzie jako o rysowniku i malarzu, w przeważnej części pochodzą z bogatych dodatków «Pism zebranych», po części zaś ze zbiorów muzealnych Bibljoteki Ordynacji Krasińskich w Warszawie, Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie i Bibljoteki Poturzyckiej we Lwowie. Dyrekcjom tych instytucyj za umożliwienie tego składam wyrazy serdecznej wdzięczności.

Tadeusz Pini.


DROBNE UTWORY POETYCZNE
Daty utworów, podane bez nawiasów, pochodzą od Poety — w nawiasach od wydawcy.

Utwory, nie zaopatrzone przez Poetę w tytuły, mają jako tytuł pierwsze wyrazy pierwszego wiersza; wyjątki wskazane są w odsyłaczach.
Skrócone wyrazy, podane kursywą w nawiasach przy słowach objaśnionych, wskazują na pochodzenie wyrazu, i tak:
ang. = angielski,
arab. = arabski,
gr. = grecki,
hebr. = hebrajski,
późnołać. = łaciński z epoki średniowiecza lub Odrodzenia.
pers. = perski.
tur. = turecki itd.

Objaśnienia oznaczone: P. P. (= Przypisek Poety), pochodzą od Poety.


DO POTOMNOŚCI[1].

Klaskaniem mając obrzękłe prawice,
Znudzony pieśnią, lud wołał o czyny;
Wzdychały jeszcze dorodne wawrzyny,
Konary swemi wietrząc błyskawice —
Było w ojczyźnie laurowo i ciemno
I już ni miejsca dawano, ni godzin
Dla nieczekanych powić i narodzin,
Gdy Boży palec zaświtał nade mną;
Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni,
Żyć mi rozkazał w żywota pustyni.

Dlatego od was, o laury, nie wziąłem
Listka jednego, ni ząbeczka w liściu,
Prócz może cieniu chłodnego nad czołem
(Co nie należy wam, lecz słońca przyjściu);
Nie wziąłem od was nic, o wielkoludy[2],
Prócz dróg, zarosłych w piołun, mech i szalej,
Prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy...
Samotny wszedłem i sam błądzę dalej.

Poobracanych w przeszłość, niepojętą
A uwielbioną, spotkałem niemało,
W ostrogi rdzawe utrafiałem piętą
W ścieżkach, gdzie zbitych kul sporo padało.
Nieraz obyczaj stary zawadziłem
Z wyszczerzonemi na jutrznię zębami,
Odziewający się na głowę pyłem,
By noc przedłużyć, nie zerwać ze snami.

Niewiast, zaklętych w umarłe formuły,
Spotkałem tysiąc — i było mi smętno,
Że wdzięków tyle widziałem, nieczuły,
Źrenicą na nie patrząc beznamiętną.
Tej, tamtej rękę tknąwszy marmurową,
Wzruszyłem fałdy ubrania kamienne,
A motyl nocny wzleciał jej nad głową,
Zadrżał i upadł... I odeszły senne.

I nic nie wziąłem od nich w serca wnętrze,
Stawszy się ku nim, jak one, bezwładny,
Tak samo grzeczny i zarówno żądny,
Że aż mi coraz szczęście niepojętsze!
Czemu, dlaczego w przesytu niedzielę
Przyszedłem witać i żegnać tak wiele?
Nic nie uniósłszy na sercu, prócz szaty,
Pytać was nie chcę i nie raczę, katy.

Piszę, ot, czasem... Piszę na Babylon
Do Jeruzalem — i dochodzą listy.
To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon,
Albo nie. Piszę pamiętnik artysty,
Ogryzmolony i w siebie pochylon,
Obłędny, ależ wielce rzeczywisty!
——————————
Syn minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,
Co znika dzisiaj, iż czytane pędem.
Za panowania panteizmu[3] druku,
Pod ołowianej litery urzędem —
I, jak zdarzało się na rzymskim bruku,
Mając pod stopy katakumb korytarz,
Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie,
Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz,
Ale on spomni mnie... Bo mnie nie będzie!


LIST DO WALENTEGO POMIANA ZAKRZEWSKIEGO
(ZWIERZAJĄC MU RĘKOPISMA, NASTĘPNIE W XXI TOMIE B. P. P. WYSZŁE)[4].
ABSURDITÉ. — Toute chose avancée par nos antagonistes, contraire à notre routine ou au dessus de notre intelligence.
Dictionnaire contemporain[5].
I.

Zaledwo się myśl tego wydawnictwa wszczęła,
Pytasz mię, jak je nazwać — «Pisma», albo «Dzieła»?
Jakbyś do obu nazwisk tajemne miał wstręty.
Pojmuję to i wraz ci odpowiem, Walenty!
— A naprzód, gdyby na myśl przyszło księgarzowi
Zebrać regestra, listy, notatki i kwity,
Któremi Voltaire (lubo pisarz znamienity)
Zaszczepić usiłował swemu powiatowi

Rękodzielnię zegarków[6] — o, powiem ci szczerze,
Iż książkę, stąd powstałą, że taką agendę
Zwałbym «Dziełem», i więcej: że jest dziełem, wierzę,
Niż mnóstwo innych, których i zwać tu nie będę.
— Tak samo nie tragedje rozwlekłe Byrona
Dziełami jego nazwałbym, lecz te namiętne
Powiastki greckie, których nić u jego łona
Snowała się, a strofy ulatały smętne,
Jak duchy, którym wcieleń czas odmówił chyży,
I płaczą, że nie były armji biuletynem[7],
Kochankiem, bohaterem, męczennikiem, czynem,
Że czas skąpił im gwoździ i drzewa — do krzyży...
Jakkolwiek co innego z tragedją Szekspira,
Dramy jego są dzieła; i u Danta niemniej
Pieśń dziełem jest, napozór całej i przyjemniej
Zamknięta, i dzwoniąca rytmem wkrąg, jak sfera.
Owszem: im większy sztukmistrz, tem słowo a dzieło
Bliżej się, nie w bliźnięcy, w trzeźwy uścisk wzięło,
I jedno znasza drugie, posiłkując wzajem,
Jak prawo, gdy przekwitnie ludu obyczajem.
Zwij więc, jak chcesz! Współczesność minie niestateczna,
Lecz nie ominie przyszłość, korektorka wieczna...
............
Powiem ci tylko, ani ukryć się poważę,
Co myślę, gdy wyrzecze kto słowo: «Poeta».
Im zdaje się, że dziewięć panien kałamarze
Noszą mu, a warkocze każdej, jak kometa,
A wzrok, jak nieba lazur lub noc południowa,
Szaty jak obłok, poszept jak mgła porankowa;
Że jaw, że jawu złoty wół i lew miedziany,
I że nietoperz dziejów, którego wciąż głowa
Dysze, a tułów bywa co wiek wypychany,
Że płowy lampart, tudzież innych bestyj stado,
Mijają go, że łacno do stóp mu się kładą...
Więc czoło wieszcza, taką otoczone szczwalnią,
Są, którzy chłodzić radzi słowem przyzwoitem,
I myślą, że sprostują cię i urealnią,
A ty, przy owem cierpiąc, cierpisz jeszcze przy tem.

Jakoż, gdyby Mickiewicz, po owych już wstrętach
Zapanowawszy, gdyby nie zostawił wieści
O krytykach warszawskich i o recenzentach[8]
Niejeden dziś z objętych w pisma tegoż treści,
Niejeden z onych, którzy żółć mu nieśli zgniłą,
Przeczyłby: «Jako żywo! (mówiąc) tak nie było,
Wcale nie! — Uczciliśmy poetę, aż miło.
I żaden wiersz Adama, boleścią wyparty,
Nie spotworzył się, prawdę zapisując w karty,
Ni gdzie w poety szale ulgi szukał człowiek.
Czytelnik to połyka, odkupuje to wiek...
............
Nie! — wcale grzechu tego nie mamy na sobie,
Składka jest — jest i posąg — i kwiaty na grobie».
............
Podobnież Juljusz, gdyby, w «Beniowskim» lub w owych
Feuilles-volantes[9], nie zostawił o współczesnych śladu,
Że nie on, oni raczej, przy zmysłach niezdrowych
Będąc, nadziei jednej szukali: z nieładu,
Aż po niemałej trudów i bólów kolei
Przypomnieli nareszcie... «Potrzebę idei!»

Czy mniemasz, że ciż sami dziśby nie głosili:
«Jako żywo!! — Mniej więcej Juljuszaśmy czcili!»

Również, gdy mam już prawdę mówić tym ichmościom,
Zgon Zygmunta toż winien «Polskim Wiadomościom»[10].
Inaczej bowiem: «Owszem», rzekliby, przy zgonie
Czuliśmy blask, co jego usłoneczniał skronie,
Rok żałoby jak Grecja nosząc po Byronie!»
A ktoby śmiał zaprzeczyć, byłby to już istny
Machiawel[11], i demagog[12] i człowiek zawistny!

Więc z tego wniosek, ile rzeczą jest poczciwą
Różę zwać różą, tudzież pokrzywę pokrzywą,
Ani że głosić zdrajcą godzi się człowieka,
Który mówi, iż gwóźdź jest podobien do ćwieka,
I, w chrystusowe wierząc szczerze człowieczeństwo,
Wielbi gwóźdź, wcale drugim nie rając męczeństwo,
Głosząc przytem, iż śmierci zniknie zczasem skaza
Przez zwycięstwo — wszelako, że gwoździe z żelaza!

Otóż, tych rzeczy wcale ubarwiać nieskory,
Marzyłem o powieści bynajmniej okaźnej,
A która działaby się prozaicznej pory,
Nie czasu fantastycznej doby niewyraźnej,
Nie czasu świtów mgławych, czerwonych zachodów,
Co dziwne tła dla ludzi mają i narodów.
I chciałem właśnie ową że wykazać prozę,
Której się pisarz dotknąć uważa za zgrozę!
W pałace z tęcz, w tęcz szlaki wabiąc czytelnika,
By mu się świat tam zamknął, gdzie książkę zamyka.
Owszem więc, mój bohater i jeden, i drugi
Wielkich nie czynią rzeczy, to zaś ich spotyka,
Co ludzi miernych albo małoznaczne sługi.
Homo Quidam[13], z wejrzenia coś do ogrodnika
Podobny... (acz przez łzawe oczy Magdaleny
I Chrystus Pan nie większej wydawał się ceny,
Ani się jej jak Jowisz nagle stawił Stator[14],
Ani jak mąż wielmożny i rzymski senator.)
To więc w nawiasie kładąc, dodać mam niewiele,
Jedno, iż do dziś jeszcze mądrość nasza cała
Składa się z greckiej, rzymskiej i tej, co w kościele
(A która przez żydowski ród nam się dostała).
Zaś Arthemidor Grek jest i Zofja z Hellady,
Mag z Izraela[15]. Młodzian, co upada blady
Pomiędzy tłumem, wszystko miał na bohatera,
Lecz prawdy chciał i, idąc za mistrzami w ślady,
Tuła się — i fatalność jakaś go obdziera,
Trud współczucia zawodów nastręcza obficie,
Ten i ów, nim mu prawdę da, zabierze życie —
I, pięknym będąc, nie jest ukochan od onej,
Miękkością popsowanej, a rytmem natchnionej,
Która ma wiele z Grecji, lecz perska tkanina,
Azjacki płaszcz, jak wężów obwija ją ślina.
I, jakby nie czas już był na miłość, mój młodzian,
Wywróconego kosza kwiatami przyodzian,
Przypadkiem więc pogrzebion, jak zabit przypadkiem
W miejscu, gdzie go sprzeczności zawiodły przypadki,
Prawdy nie znając (lubo może jej był świadkiem),
Bohater, a za pole bitw cóż znalazł?... Jatki!


Miałżeby to być przeto obraz pokolenia,
Co w wilję chrześcijańskiej prawdy objawienia,
Między zachodem greckiej i żydowskiej wiedzy,
Dziko rośnie i ginie, jak zioło na miedzy,
A za patronów jeśli w niebiosach ma kogo,
To chyba rzezi ciosem duszki wypędzone
Z ciał, które żołdak rzymski popychał ostrogą,
Przedmęczeńskie i w wieków wieki uwielbione.
............

II.

Tego, coś dotąd czytał, pisać miałem wstręty,
Przeto, iż chemją trąci, trąci alembikiem[16],
I jest, jakobym w bajce handlował bydlęty,
Wołając: «Zapęd głupi nazywani tu dzikiem,
Wół z rogi złoconemi jest bursowy[17] cielec,
Żołądek jest publiczność, doktryner widelec».
Któżby chciał tak wycinać w pień Raje majowe,
By widz leniwy, w stronę pozierając owę,
Coraz to nowszy przedmiot odbitym czuł w oku,
Nie domyślił się ruszyć — i umarł... w szlafroku!
Ale widziałeś, ale dotknąłeś rękoma
Publiczności prywatnej, ile nieruchoma
I jako, z autorem gdyby który raczył
Nieco się współtrudzić, pierwejby zrozpaczył.
Aż przyjdzie czas niebardzo i wiele czekany,
Gdy jako za Szekspira dni, iż był nieznany,
Wołano, z koni ciężkich zsiadając o mroku:
«William, potrzymaj strzemię! A z którego boku!
Cóż, będę z lewej strony zsiadał — czyś oszalał?
Nierozgarnięty chłopiec! Lub wódką się zalał..»
I Szekspir stąd, gdy stylu jasnego kryształy
Przejmie, Falstafów[18] lepsze poda ideały!
I będzie postęp wielki w grubijaństwa stronę,
Jakkolwiekby je cudza słodziła ogłada,
Kupiony polor wdzięczył, guziczki złocone,
Ton obcy, który zawsze, czyj jest, się wygada.
A skoro przez lat wiele cichości i nocy
Pisarz jaki zacniejsze poczucia rozbudzi,
I poczną drgać nasiona, czy kamienie w procy,
Czy serca, ku wskrzeszeniu poruszonych ludzi,
I on od niwy własnej wezwany poszeptem
Żywiołów «Jestem!» rzecze, nazwą to konceptem.
A choćby rzekł: «Męczeństwo prawdy jest świadectwem,
Bez względu, czy toporem, krwią czy jakiem śledztwem
Znaczone, czy obelgi pogodnem przeżyciem»,
Katechistyczną nocję[19] tę nazwą «odkryciem»!
Jest bowiem męczennika palmy nadużyciem
Nie być wymalowanym z suchotniczą twarzą
Na węglach, które, iż są gorejące, parzą!
(Indyjskie to, o ile boli; ile łudzi,
Francuskie, a o ile ułomne, to ludzi!)
I koniec jest, że marność ta, pod dni ostatnie
Zygmunta[20], gdy rozrywał skrzydłami tę matnię,
Nawpół już ulatując — że ta powiatowość
W imię kapusty (rzeczy skądinąd wybornéj)
Pozwie go, iż pominął swoją narodowość,
Człekiem że był zanadto, że minął grunt orny,
Brzozy płaczące, bydła wracające trzody,
A szukał, szukał kędyś pomiędzy narody,
Gdzieś — u świętego Piotra grobu, lub w nowinie
Apokalipskiej[21] perły że rzucał...

III.

O, tak, o, tak mój drogi! Czas idzie, śmierć goni,
A któż zapłacze po nas? Kto oprócz ironji?
Jedyna postać, którą wcale znałem żywą,
Pani wielka i zawsze w coś ubrana krzywo,
Popioły ciche stopą lekką ruszająca,
Z warkoczem rudym, twarzą czerwoną miesiąca.
Ta jedna!... A cóż więcej ci powiem na wstępie?
Oto, że w świat wchodziłem, gdy w największej sile
Poetów trzech (co właśnie zasnęli w mogile)
Śpiewało — że milczałem — i znów pióro strzępię,
Jak kłos o sierpa ostrze: a powiedz mi, proszę,
Kto przy mnie jest i fałsze wyrzuca macosze?
Owszem, quantumque reges delirant, Achivi
Plectuntur[22] i jest w błędzie, kto się temu dziwi.

— Jako więc, w świata tego którejkolwiek stronie,
Na mchu jeśli w odludnym przylegniesz parowie,
Planeta ci się zaraz pod twe małe skronie
Zbiega, i czujesz globu kulę za wezgłowie —
Tak mówię ci, że, skoro istota poety
Zebrać u piersi swoich nie umie planety,
Całego chóru ludzkich współłez i współjęków,
Od ziemi do macicy tej najwyższych sęków,
Od karła do olbrzyma, od tego, co kona,
Do tego, co zawisnąć ma jutro u łona:
Zaiste, niech mnie taki nie uczy, co jasne,
A co ciemne! — On ledwo że wie, co przyjemne!
Bo jam nie deptał wszystkich mędrców i proroków,
Ale mię huśtał wicher, ssałem u obłoków
I czułem prochów atom na twarzy upadłéj.
Sfinksy znam, czerwieniły się skąd, czemu bladły —
Boga, że znikający nam przez doskonałość,
Nie widziałem, zaprawdę, jak widzi się całość,
Alem był na przedmieściach w jego Jerozalem.
W wodzie obłoków krzyżem pławiąc się czerwonym,
Zwierzokrzewowe psalmy mówiłem z koralem,
Z delfinem pacierz, glorję z orłem uskrzydlonym...
I właśnie, gdy rzecz wszczynam poziomego toru,
To nie przeto, ażebym sługą był wyboru,
Lecz, że mię wciąż dolata trumny zatrzask nowéj.
Dziennik donosi: «Ten się struł, zabił się owy:
Pracował w Ossolińskich księgozbiorze sporo.
Zbyt czuwał, konstytucję niedość krzepił chorą...[23]
............
Prawda, prawda! Lecz jakżeż może być inaczéj,
Skoro, na grobie każdym, rozwartym z rozpaczy,
Porzucawszy gałązki, zasłonicie przepaść,
Mówiąc: «Idź, uszczknij listek!» Ale któż ci powie,
Że się załamie ziemia i nie możesz nie paść
Nogą na obróconej ku niebiosom głowie...
Owszem, tę prawdy stronę uważając za rdzę,
Malowany samotrzask zastawią ci w rowie,
Na korzyść serca... Sercem tem — szkołą tą — gardzę!


DUMANIE.
Gdzieby też tak kamienne ten Bóg serce nosił,
Żeby tam smutny człowiek już nic nie wyprosił.
Kochanowski.

Dzikie smutki, jak kolcem najeżone głogi...
Obrosły tego życia jałowe odłogi,
Chmury niebo zakryły, a jeśli na chwilę

Słońce ciemny horyzont uśmiechem pozłoci,
To ten uśmiech znikomy trwa zaledwo tyle,
Ile kwiat czarodziejski tajemnej paproci.
Człowiek żali się, jęczy, czasami przeklina,
Czasami znów, natchniony, załamuje dłonie,
Patrzy, szuka, czy jest gdzie w niebiosach szczelina,
Przez którą można spojrzeć — lecz oko zepchnięte
Spada i w łzach rozpaczy zanurza się, tonie.
Człowieka łamią bóle, serce kamienieje,
A niebo, tak, jak dawniej, milczące, zamknięte,
Ani płacze, ani się śmieje.
Wtem trup uczuć, tak zwany rozsądek, przychodzi
I zaczyna tłumaczyć poważnie, rozumnie,
Że myślom w niebo wzlatać wcale się nie godzi,
Że dla nich dosyć cichej, domowej zagrody;
Tak, jakgdyby powiadał: «Bogdaj to żyć w trumnie!
Bo w trumnie niema burzy i niema pogody».
Biedny, ach, biedny człowiek! Cóż pocznie? Azali
Będzie czekał, aż wszystko w sercu się wypali?
Aż z wyschłemi piersiami, z wypłowiałem czołem,
Z oczami zamglonemi zostanie na świecie,
Jak urna, napełniona leciuchnym popiołem,
Zimna, blada i piękna, niby zmarłe dziecię?
Biedny, o, biedny człowiek! On, czy wiosłem myśli
Na oceanie nieba błędne drogi kréśli,
Czy, ku ziemi schylony, nad ojczystą grzędą,
Siejąc zboże, poduma o swojej rodzinie,
Wszędzie i zawsze troski wkoło niego będą!
Nigdy go boleść nie minie!
Nigdy? To być nie może, żeby «nigdy» było
Na tym znikomym, ziemią nazwanym, kurhanie[24];
«Nigdy» musi być wieczną utwierdzone siłą...
«Nigdy» Bóg tylko jeden powiedzieć jest w stanie!
«Nigdy» niema na ziemi. — Ha! Więc garścią piasku
Można otrzeć łzy gorzkie. Ależ, w imię Boga,
Bez skazy przejdźmy życie — wszak niedługa droga —
Bez skazy i bez tego doczesnego blasku,
Który plami człowieka. Dalej, przyjaciele!
Krwawa plama na czole nie plami sumienia,
Krwawa skaza na piersiach nie jest skazą duszy,
I owszem, ona, jako hieroglif cierpienia,
Na ziemi niepojęty, zrozumialszy w niebie,
Znajdzie tłumacza dla siebie
I Boga samego wzruszy!
Dalej więc, przyjaciele, dalej do mogiły
Z pieśnią wzniosłą, co z serca sama się wylewa!
Idźmy, cierpmy, dopókąd nam wystarczą siły,
Idźmy i stawmy czoło szalonej zawiei,
A każdy niechaj głosem duszy swojej śpiewa
Pieśń o Miłości, Wierze i Nadziei!


SIEROTY.

Czy widziałeś sieroty, co w nabrzmiałem oku
Gwałtem budzą wesołość, a ta, wysilona,
Na chwilę tylko błyśnie i po chwili kona,
Zanurzając się w łoże chmurnego obłoku?
Biedne dzieci! Szczęśliwe, jeśli przy nich czasem
Ktoś o zmarłych rodzicach napomknie nawiasem,
Bo wtedy w młode serca taka lubość płynie,
Jak w lilje, które zaraz otwierają usta,
Skoro promień słoneczny z pod chmur się wywinie.
Biedne dzieci! Z was często zamożna rozpusta
Wyśmiewa się bezkarnie, a starsi tłumaczą,
Że to dobrze, «bo czemuż głupie dzieci płaczą».
I znów wchodzi wesołość, jak gość nieproszony,
Lub jak polny fiołek, zagmatwany w cierni,
Gdy zwiędną wkoło niego towarzysze wierni,
A on drży, patrzy, blednie, bo na wszystkie strony,

Dokąd tylko błękitnem okiem dojrzeć może,
Wszędzie wiją się, plączą kolczyste obroże.

Lecz niewszystkie sieroty są tak nieszczęśliwe.
Ja widziałem młodzieńca, co w okropnej nędzy
Dniem i nocą pracował, by dostać pieniędzy,
Pieniędzy, które swojem przeważnem ciążeniem
Przytrzymywały jego matkę na tym świecie.
Teraz zaś młody człowiek sam został z wspomnieniem,
Że, gdy matka konała,
Jego czoło uwiędłą ręką przeżegnała —
I tak mu było błogo, jak po deszczu w lecie,
Lub jakgdyby, przechodząc, dotknął się anioła,
Który wieczorem stawa przy wschodach kościoła.

Widziałem jeszcze potem innego sierotę,
Jak w wygodnym powozie przebiegał ulice,
Śmiał się do wszystkich głośno, miał rumiane lice
I różne cacka złote.
Lecz on nie był sierotą — on w języku nowym
«Nieutulonym w żalu» się nazywa;
I tak to zwykle piszą w liście pogrzebowym,
Który krewnych, przyjaciół i znajomych wzywa.

Potem widziałem znowu młodego człowieka,
Od którego tłum ludzi pobożnych ucieka,
A gdy ku niemu oczy obróci łaskawe,
To całej ciżby tłumne, stuoczne spojrzenie
On przyjmuje, jakgdyby rzucone kamienie.
Bo on jest dziecię nieprawe.
On, temi spojrzeniami wciąż kamienowany,
Czuje wszystkie i mógłby policzyć, jak rany,
Więc gorzko płacze.
A chociaż ma rodziców, nie wie ich siedliska,
I nieraz bije czołem w pałac granitowy,
W którym nieznany ojciec na puchach spoczywa,
I nieraz z losem wściekłe prowadzi rozmowy,
Gdy ten pięknie wschodzące nadzieje wyrywa.
Nieszczęśliwy, wpadł jako motyl do mrowiska,
Co napróżno wytęża poszarpane skrzydła,
Napróżno chce polepszyć to życie tułacze,
Bo go zewsząd nieznane obiegły straszydła
I przy nim, na nim siedzą,
Przed nim, za nim się wleką,
I biedne ciało sieką,
I biedne życie jedzą.

Wkońcu spotkałem jeszcze dziwnego człowieka,
Który po swych rodzicach nie nosił żałoby,
Nie rozpaczał przy ludziach, nie chodził na groby;
Lecz czasem tylko jego zapadła powieka
Przyjmowała do siebie promyczek wesela,
A ten tak blado, drżąco z pod rzęsów wystrzela,
Jakby się od księżyca nauczył mrugania.
Ten człowiek od pierwszego z światem przywitania
Był bardzo nieszczęśliwy, ale się nie zrażał:
Patrzył w niebo i, pełniąc swoje obowiązki,
Na ziemię mało zważał.
On nawet w drobnych rzeczach był prześladowany,
Jakby go los trefnisiem[25] dla siebie uczynił,
On często cierpiał potwarz, choć nic nie zawinił,
On, pragnąc zerwać różę, rwał ostre gałązki...
Ten więc człowiek, sierota, od nieszczęść ścigany,
Patrząc wgórę, ze świętym uśmiechem proroctwa
Mówił do mnie, że niema bynajmniej sieroctwa.
Ja zaś jakoś niechcący ku niebu spojrzałem,
A niebo było gwiaździste;
W gwiazdach więc tajemnicę tych słów wyczytałem,
Bo one tam wyraźne były, oczywiste.
Potem, gdy dusza swego skosztowała chleba,
Nie mogłem się już więcej oderwać od nieba,
Które mnie wciąż ciągnęło silnem, wonnem tchnieniem.

I wtedy to ja, wziąwszy mój łzawy różaniec,
Zmówiłem na nim pacierz potężnem milczeniem.
Teraz zaś, widząc, słysząc tyle rzeczy nowych,
Do was biegnę, wam prawdy przynoszę kaganiec,
Wam, biednym, bladym dzieciom z nabrzmiałą powieką,
Co samotne jesteście w tłumach pogrzebowych
I samotne musicie patrzyć na to wieko,
Które tak silnie serca wasze przyskrzypnęło,
Które przed wami wszystko na świecie zamknęło!
O, wy jesteście kwiatki, które los szaleniec
Skręca, plecie, usiadłszy na najświeższym grobie,
Skręca, przędzie i plecie na torturach wieniec,
Aby nim dzikie skronie przyozdobić sobie.


NOC.
Biada wtenczas poetom: nie będzie przy czem wierszyka wysmażyć, nic będzie czem poematu okrasić! Wielu żałować będzie księżyca!
Aleksander Marliński.

Chmurne niebios sklepienie, szaro cieniowane,
Rozjaśnia się, a księżyc, niby pająk złoty,
Wypełznął z pajęczyny i spłoszył ciemnoty,
Które lecą w otchłanie, okiem niezbadane.
On zaś, jak pogromiciel, ciągle z dumą kroczy,
I buńczuk złotowłosy poza sobą toczy,
I drgającemi nićmi bladawych promieni
Oprzęda drzew wierzchołki, plącze młode liście,
Albo się między trzciną w jeziorze płomieni
I na dnie świeci ogniście.
Ej, pająku złocony, wstąpże przecie do mnie,
Bo mówią ludzie, żeś jest pociechy zwiastunem,
Więc cię przywitam szczerze, chociaż cicho, skromnie.
Tak, jak można przywitać śród cierpień kolei,
Kiedy człek skrępowany nieszczęścia całunem,
Nic nie ma prócz łez, wspomnień — i może nadziei.
Ej, pająku złocony, łzy me już wyssałeś,
Bo w nich nieraz swe nici promienne kąpałeś;
A chcesz wspomnień? To słuchaj... Jakże?... Czy słyszałeś?
Lecz nie — to nie dla ciebie ta milcząca mowa,
To dla mnie — i — dla Boga! Ludziom zaś i tobie
Dam inne, spowszedniałe, wypłowiałe słowa,
Chłodne, blade, jak popiół, co się tuła w grobie.

Słuchaj — wiem, że przed chwilą widziałeś powoje,
Co wyrosły niedawno, a już czegoś pragną,
Już zlekka wyciągają słabe ręce swoje,
By uchwycić gałązkę, gdy ją wichry nagną.
Biedne powoje! Próżno wyciągają ręce,
Bo, choć się gałąź schyli, chwycić jej nie zdążą
I, rosnąć bez pomocy, tak się splączą, zwiążą,
Że pewno umrą w męce.

Księżycu! Ty widziałeś nieszczęsne powoje,
Widziałeś pierwszą młodość — pierwsze mary moje!
Ej, pająku złocony, musiałeś tej nocy
O wzniosłe drzewo przędzę złoconą zawadzić,
Musiałeś widzieć drzewo, co w strasznej niemocy,
Szaloną zawieruchą targane bez końca,
Ledwo kilka gałęzi mogło uprowadzić.
Księżycu — te gałęzie wzdychają do słońca,
Pasują się z chmurami — pękają i giną!
Księżycu! Tyś tam widział gałązkę jedyną,
Więc nic ci już nie powiem o ludziach — o sobie —
Bo i tak dość mówiłem: teraz dzięki tobie,
Szczere dzięki, boś smutny, i znać, że me żale
Nie zostały u ciebie, jak ziarno na skale.

Lecz odwiedzaj mię czasem, pająku złocony,
Albowiem mówią, żeś jest pociechy zwiastunem,
Odwiedzaj mię, gdy w oknie siadam zamyślony,
A ja cię przyjmę szczerze, chociaż cicho, skromnie,
Tak, jako człek spowity nieszczęścia całunem,
Tak, jako człek, ściśnięty powrozem tęsknicy,

Co nie może do druha wyciągnąć prawicy.
Hej! zwiastunie pociechy, pamiętaj tam o mnie!


WSPOMNIENIE WIOSKI.

Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Miasto — złocony kraniec przepaści!
Stań na nim, spojrzyj, a dreszcz lodowaty
Zatrzęsie ciałem i członki namaści.
Miasto — to przedsień piekielnej zatraty,
Patrz, tam zjawiska gmatwają się tłumne,
Tam cudów siła, tam głupstwa rozumne,
Obok wieśniaczej prostoty stawione,
W nieobeznanym a gwałtownym człeku
Wzbudzić potrafią gniew niechrześcijański,
Wzbudzić potrafią nudności szalone,
I na myśl rzucić pleśń późnego wieku:
O, one mogą na twarz wywlec śmiech szatański,
Z jakim się czasem zjawia pośród zabaw głośnych
Dziwaczny pielgrzym, i patrzy na gości,
I śpiewów słucha donośnych...
Ale ten pielgrzym w chaosie radości
Patrzy na ludzi, jak ów wąż rzeźbiony,
Kształtnie nad czarą wina pochylony,
Martwo, lecz chytrze patrzący na muchy.
Co się spętały w pijaństwa łańcuchy.

Miasto — to ciemny, nieczysty przedsionek,
Którego niebo, dymem okopcone,
Nie zna jutrzenki, nie zna wschodu słońca,
Ani rozumie, co śpiewa skowronek.
Tam, w mieście, wszystko cyrklem wymierzone,
A od początku życia aż do końca
Człek, patrząc w zegar, na jego tablicy
Widzi wschód, zachód i noc szafirową,
Tylko po tańcach znajomą stolicy —
Tam w mieście, ujrzysz ziemię inną, nową,
I ludzi innych — lam piewca, gdy śpiewa,
To się oklasków, wawrzynów spodziewa.

Oklask — to echo, a wawrzyn — to ziele;
Na naszych łąkach piękniejszych jest wiele!

Wieś — to me życie, to podarek boży!
To kwiat, co spada z anielskiego czoła,
Gdy go dłoń lekka lekko w sploty włoży.
O, wieś, z początku cicha i smętnie wesoła,
Leży jak flet, co w sobie liczne pieśni tłumi,
Lecz weź-no ten flet do ust, pocałuj go szczerze,
A dopiero usłyszysz, co on śpiewać umié,
A dopiero on pieśni dla ciebie wybierze
I będzie ciebie błagał, będzie ciebie prosił,
Ażebyś go przy ustach pałających nosił.

Na wsi słowik jest piewcą, on tam nie dba wcale,
Czy go pośród oklasków przyjmą okazale,
On, w nocy, pod okienkiem siadłszy na kalinie,
Nawet o tem i nie wie, że śpiewa dziewczynie:
On, wesół, skubie listki wonnego jaśminu,
Bawi się niemi, gęślarz, swobodny — szczęśliwy,
Bo dla niego liść każdy jest liściem wawrzynu.

Na wsi burza przeraża! Piorun jest straszliwy,
Gdy wije się po niebie i przegryza chmury —
Lecz w mieście nie dosłyszą słów matki natury,
Którą pokaleczywszy i złożywszy w grobie,
Bawią się, tańczą sobie...

Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.

Więc na wieś wrócę; o wsi wesoła,
Ty mię powitasz, kwiatku anioła!

Tak, na wieś wrócę, do swoich wrócę, —
Sterczące kości napotkam w roli,
I dla tych kości piosnkę zanucę.

Już wracam myślą — wzrok jej sokoli
Naprzód zobaczył lipy cieniste,
Zielone smugi i wody czyste.
Serce, ty czujesz strony rodzinne,
Bo tam dla ciebie było wesele,
I szczere modły w wiejskim kościele,
I czucia szczere — niewinne...

Noc — rosa pada, myśl na chwilkę leci
Między lipowe, topolowe drzewa,
Tani, kędy w oknie blady płomyk świeci —
I przyleciała, pod płotem stanęła.
Jak żebrak, co się jałmużny spodziewa,
Łagodnym wzrokiem w oknie utonęła,
Lecz nikt nie widział, że ona tam stoi,

Nikt jej tam wcale nie czekał,
Tylko pies wierny zerwał się, zaszczekał.
«Czy poczuł wilka? Czy się czego boi,
Że tak ujada bez końca?»
O, nie, nie poczuł ni wilka, ni strachu,
Tylko myśl moją, mej pamięci gońca,
Moje wspomnienie poczuł i przywitał;
Bo on tam o nie nieraz, wyjąc, pytał,
On jeden uczuł, gdy stało za płotem
I kiedy bliżej przyleciało potem,
By na rodzinnym siąść dachu.


SKOWRONEK.

Młodego dnia marzenie, mgła już się podnosi,
A skowronek, zwikłany w cienkie jej tkaniny,
Chwieje się w jednem miejscu i o słońce prosi,
Bo mu tęskno i nudno wśród tęsknej krainy.

O Skowronku, zmiłuj się nie śpiewaj tak ładnie,
Bo ja mgłę bardzo lubię: ona mi zakrywa
To, co do serca troski i boleść przyzywa,
Ona troskom i bolom zawsze coś ukradnie.

Ej, niedobra ptaszyno! Słońce wznosi głowę,
Złocisty włos rozgarnia i nadstawia ucha,
A skrywszy bystre oczy za ciemną dąbrowę,
Wciąż twoich żalów słucha.

Skowronku! Tobie dobrze na ten świat spozierać
Jakby na jakie nuty, z których pieśni splatasz!
Skowronku! Tobie miło skrzydła rozpościerać,
Bo ty do nieba wzlatasz!

Ale spojrz-no raz tylko na nieszczęsnych ludzi,
Których boleść ku ziemi nachyla i ciśnie,
Których krwawe sny straszą a cierpienie budzi...
Lepiej nie patrz, bo łezka nad twym dziobkiem błyśnie,
Łezka zaś, przyjacielu, to nie deszcz, nie rosa,
Chociaż w sobie najpiękniej odbija niebiosa!

Skowronku! Tutaj u nas są i ludzie tacy,
Co, od trosk uciekając, pieśni nucą sobie —
Ale to są niegodni wspomnienia śpiewacy,
Którzy nie chcą pocieszyć strapionego brata,
Chociaż wszyscy na jednym przebywają grobie,
Na jednej kuli świata.

Ptaszku, cacko harmonji, aniołków igraszko!
Czemu się między chmury przede mną ukrywasz?
Czy gardzisz moją skargą, niby ziemską fraszką.
Czy się nad własną pieśnią nareszcie rozpływasz?

Ptaszku, wrócisz ty tutaj po troski i bole,
Więc nie łudź się napróżno, bo wkrótce pod miedzą
śmierć nie kosą, lecz szpilką w serce cię ukole,
A mrówki kości objedzą.
(1840).


MARZENIE.
(FANTAZJA).
Lecz tylko że pragniemy,
Ale nie rozumiemy,
Czego się trzymać, jako się sprawować,
Żeby nie przyszło nakoniec bobrować.
J. Kochanowski.

«Skowronek śpiewał, ja o świcie wstałem,
I czułem życie, i życie kochałem;
Lecz teraz zgadnąć nie mogę, dlaczego
Cięży mi niesmak, dziwnie pomieszany,
Jak woń fiołka świeżo rozkwitłego
I pogrzebowych kadzideł tumany.

«Przykre wrażenia — niby, że dziś zrana
Przy świetnej uczcie czarowna dziewica
Mówiła ze mną i kwiaty zroszone
Trzymała w reku — i nagle, zmieszana,
Ucichła, śmiechem wykrzywiła lica
I pokazała kości obnażone —
I znów mówiła powoli, niedbale,
Jakby nic złego nie stało się wcale.

«Dziwne uczucia! Dawniej ja marzyłem,
Wszystko kochałem, we wszystko wierzyłem,
Szczęśliwy byłem!
A dziś?... Smutny — i czemuż! Precz to narzekanie!
Lepiej oto zawołam marzenia, miłości.

Miłość moja! Marzenie! Ja was proszę w gości,
Proszę, wołam, a tutaj taka cisza wszędy,
Jakby miłość z marzeniem umarła przed chwilką,
Jakby właśnie skończono pogrzebu obrzędy
I dym pozostał tylko,
I dalekie śpiewanie...

«Lecz mniejsza o to. Nie chcę, nie chcę marzeń wcale,
Bo musi być coś więcej dla człowieka w świecie
Nad te liche zabawki, których pragnie — dziecię...
O, tak, musi być, jest coś — bo cóż po zapale,
Cóż po łzach, które nieraz w nocy zasiewałem
Mimowolnie, tak, jakby opadł kwiat źrenicy,
I oko się zrobiło nasieniem przestałem —
Cóż z tych łez wzejdzie? Jeśli roślinka tęsknicy,
Marna, bezowocowa, jako te zabawki,
Za któremi uganiam prawie od powicia,
To ja wyrwę, pogniotę pierworodne trawki —
Bo przecież nie dla fraszek, na pręgierzu życia
Rozpięty, czekam czegoś od całego świata,
Jak policzku od kata».

Wtem nad gęste zarosłe wzniósł młodzieniec czoło,
Blade, jak mur, w którego głębokich framugach[26]
Oczy, niby łzawice przepełnione, stały;
Młodzieniec błędnym wzrokiem spozierał wokoło,
A była noc pogodna, mgły legły na smugach
I posrebrzane chmurki księżyc zwiastowały.

GŁOS NIEZNANY.
(Śpiew)

Gdy po deszczu, po majowym,
Wstęga tęczy cicho spłynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.

Biegam, latam, krążę w kółka,
Po dolinie, po jeziorze,
I w głąb patrzę, jak jaskółka,
Gdy zimowe zwiedza łoże[27].

Biegam, latam, dokazuję,
Czasem w ptaszka się przerzucę,
Z skowronkami się wykłócę,
I — słowikom nie daruję.

Bo skowronki, i słowiki,
I lilije, i powoje,
I jeziora, i strumyki,
Wszystko moje — wszystko moje!...

MŁODZIENIEC.

Co to jest, co za śpiewy? — Czyż i w późnej nocy
Trudno jest być samotnym?

GŁOS NIEZNANY.

Cha, cha! — Skąd te żale?
Wszakże niebardzo dawno wołałeś w zapale,
Że czujesz brak nieznośny, że pragniesz pomocy
Tych ulubionych marzeń, «co zmarły przed chwilką,
A z obrzędów pogrzebu dym pozostał tylko...»

(milczenie)

«Słuchaj! Ty mię znasz dobrze, ja dla twojej głowy,
Dla młodych myśli, zawsze dostępna i bliska,
Jako przy główce maku listek atłasowy,
Majaczyłam i błogie plątałam zjawiska.
Jam rusałka-marzenie[28], to młode marzenie,
Co, niewiadomo poco, z chciwością dziecinną
Nieraz żebrze u człeka o jedno westchnienie,
O jednę łzę niewinną!
I westchnienia posłucha, i łzę na dłoń schwyta,
I zwilży nią krzew suchy — aż liść się prostuje,
Zielenieje — i młody pączek wyskakuje,
Przeciera senne oczko — «kto mię woła?» pyta.

MŁODZIENIEC.

Dosyć, dosyć tych cacek!... Trudno mi, nie mogę
Bawić się, bo mam jakieś silniejsze przeczucie,
Co odpycha pieszczoty, wzbudza nawet trwogę,
Że już nie czas.

RUSAŁKA.

Więc klęknij, dumaj o pokucie,
Żałuj, żeś przeżył chwilkę! Cha, cha! Dziwny człeku!
Twoje życie — to cząstka tak zwanego wieku,
A wiek — sto lat; choć zginie, wieczność o nim nie wie,
Bo gdzież taka drobnostka może ją obchodzić!
Cha, cha! Dalej, pątniku! Zacznij płacz rozwodzić,
A ja wzajem rozrywki będę szukać w śpiewie:

Gdy po deszczu, po majowym,
Wstęga tęczy cicho spłynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.

Biegam, latam...

MŁODZIENIEC.

Precz, córko pieszczot i gnuśności!
Ja nie chcę mdłych rozkoszy — sam z sobą zostanę
I będę badał — śledził — przeczucie nieznane,
Które wrosło w me serce — przeczucie wielkości!...

RUSAŁKA.

No, zostań sobie, zostań, lecz o tem,
Ażebyś twoich szałów nie żałował potem!
Zostań, a ja tymczasem polecę daleko
I zacznę moje czary — bo też umiem cuda,
Jakie stwarzać niekażdej rusałce się uda.
Ja czasem mrugnę tylko figlarną powieką,
Klasnę w dłonie, zawołam: «Dalej, moje kwiatki!
Kto też najprędzej biega!» — a wnet na przegony,
Przez zarośla, mogiły, pola i zagony,
Rwą się róże, lilije i pełzną bławatki,
I krzaki bzów wędrują,
Ziemię za sobą prują...
Ja zaś wciąż klaszczę w dłonie, lecę lotem strzały,
Na pogoń kwiatów patrząc, nucę pieśń radosną,
A gdy stanę, wnet wszystkie przy mych stopach wrosną,
Jakby się nie zmęczyły, jakby nie biegały,
Jakby, tędy przechodząc, ogrodnik przypadkiem
Zgubił garść różnych nasion, a stąd kwiaty wzrosły
I przez zmrużone pączki spojrzały ukradkiem,
I świeże czoła wzniosły.

MŁODZIENIEC.

Płonna maro, uciekaj! Czy widzisz? Tam, w dali
Iskierka, błyskawica — ach, niebo się pali!
Zastęp wojska, rażony, jak zdeptana żmija,
Wściekłym jadem nabrzmiewa, kurczy się i zwija —
Zmora wojny to sprawia! Bo też umie cuda,
Jakie stwarzać szatanom nawet się nie uda —
Ona, klaszcząc mieczami, ryczy przeraźliwie:
«Hejże! Kto chce wawrzynów?» — a wnet tłumy lecą,
Dzikim wzrokiem, jak światłem pogrzebowem, świecą
I, przeskakując trupy, uganiają chciwie,
Uganiają, konają, nie z rozrządzeń nieba,
Lecz z pragnienia wawrzynów — liści im potrzeba!...

ECHO.

Liści im potrzeba!...

RUSAŁKA.

Ach, jakżeś ty niedobry! Takie straszne rzeczy
Gadasz, że aż dreszcz bierze! Wierz mi, mój kochany,
Że twojej tak głębokiej, tak zatrutej rany
Dzielność moich uroków nawet nie wyleczy,
Więc żegnam cię na zawsze!...

I, między gęstwiny,
Jęczący, głuchy szelest zlekka dał się słyszeć,

I mdlał — konał — nareszcie całkiem przestał dyszeć;
Potem raz tylko drgnęły gałązki leszczyny,
A potem wszystko ścichło.

Ha! spadł ciężar z duszy!
(Krzyknął młodzian radosny i powstał raptownie),
O, teraz jestem zdrowy, silny niewymownie,
Bo, chociaż chwilę strasznych przetrwałem katuszy,
Choć tłum rojonych cierpień brał mię w swoje kleszcze
I gniótł, dręczył — jednakże teraz szydzę z niego,
Teraz godowy puhar dla siebie nalewam,
I dotykam ustami brzegu złoconego,
I będę szczęsny jeszcze,
I jeszcze pieśń zaśpiewam:

Młodości, ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przenikaj z końca do końca!


DO ***[29].

Póki w cienistych kniejach buja rzeźka łania
I z lekkością marzenia suwa się po lesie,
Póty oko zachwyca — lecz, gdy wiatr rozniesie
Garstkę spaczonych kości, które pleśń osłania,
Któż ten widok podziwi? Tak samo myśl człeka:
Zrazu wiele ma krasy, lecz, gdy się rozsypie
W garść spaczonych wyrazów, które znów poszczypie
Pióro zatrutem żądłem i tak porozwleka
Po bladych stepach księgi, cóż z tej pastwy gadu
Zostanie powabnego?...

Kwiat od kropli jadu
Zwarzy się i przepadnie, lecz, gdy przyjdzie rosa,
Otworzy modre oko i przyćmi niebiosa.
Kto więc myślą pisarza chce się uradować,
Ten niechaj ją przytuli do łona swej duszy,
I niechaj ją obejmie uczuciem, a wzruszy
Martwe znaki, że wreszcie nie zechcą tamować
Głosu swego, i będą kwilić, jako stada
Nawpół zbudzonych ptaków promieniem jutrzenki,
A poznamy dopiero, jak to myśl upada
Na siłach, jak to płacze, kiedy ją w sukienki
Czarnych głosek obleką!

Gdybym zrzucił ciało
I z kości się wyłamał, gdyby pozostało
Ścierwo w błocie, a dusza jeszcze miała oczy
Dla świata, tobym może jaki hymn proroczy
Wielkim głosem zanucił — ale gdy tak słaby
I tak maluczki jestem, skądże wezmę siły
Ku temu? Bo, choć myśli, jak najemne draby,
Klną dziko i wołają, by im zapłaciły
Słowa moje, lecz słowa?... Blaszki pozłacane,
Mdłym dźwiękiem gadające! Grosze połamane,
Fałszywe... Ha, ubóstwo, nędza to szalona.
Gdy nawet słów brakuje, gdy otumaniona
Dusza, co począć, nie wie — albo raczej może
Wie wszystko — i do Ciebie woła: «Pomóż!» Boże...

Takie to zgraje marzeń tu i ówdzie rosną,
Jak kępy żółtej trawy, ocuconej wiosną —
Takie to bole człowiek póty cierpi, póty,
Póki nie zdziała czego, póki, nie zakuty
W czyn swój, marnieje tylko albo się sposobi,
Albo się uczy robić wprzódy, nim co zrobi.
Myśl z dźwiękiem butne harce wiedzie bezustanku,
A snać inaczej pieśni wcaleby nie było.
Więc plączą się widziadła, niby na krużganku
Wysokim stojącemu, gdy tak jakoś miło,
Tak mdło uczucia grają, a spadzistość bliska
Drażni oczy, a poręcz, zgniłem próchnem śliska,
Drażni serce — i tylko niebo wycieplone,
Tylko samotna chmura, jak ślepy kaleka,
Bez toru zabłąkana, tylko okroplone,
Ciche drzewa snem marzeń zachwycają człeka.
My więc, dla których pióro, jak proporczyk biały,

Powolnym wiatrem wzdęty, nieskalany jeszcze,
Tak drżąco się rozwija... my bez blasku chwały
I bez niecnoty blasku — nasze czucia wieszcze
Pieśnią Bogarodzicy chrzcijmy! A bez końca
Walczmy, od wschodu słońca do zachodu słońca!


WIECZÓR W PUSTKACH.
(FANTAZJA).
Duch, gdzie chce, tchnie i głos jego słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi, albo dokąd idzie.
CISZA.

«Mówią, że jestem głucha i niema, że wiszę
W tumanach nikłej rosy, jak mżysta kotara
Nad kolebką marzenia. Ludzie znają ciszę
Po szumie drzew, po drumli włóczęgi komara[30],
Ale nie znają wcale po jej niemym śpiewie;
Bo oni tylko w dźwięku zapoznali mowę,
Wcale głośną a małą — i prawie nikt nie wie,
Że nieraz stokroć lepiej prowadzić rozmowę
Z ciszą, niżeli z człekiem. Ja nie jestem owa
Cisza boru, co w głuchej sosen kolumnadzie
Błądzi niby martwica albo jak królowa
Zaklęta, i na usta szczelny palec kładzie,
I na samotne serce rosą dumań spada,
I w pierś wędrowca wonnych dolewa oddechów
Z liljowego kielicha — i gaje spowiada,
Wiele jest czworoliści, wiele dwuorzechów[31],
Wróżących szczęsną dolę? Ni też cisza inna,
Która wtedy się zjawia, kiedy męczennika
Na śmierć wloką — ta cisza, zbrodniczo niewinna,
Po skroniach widzów łaskoce, lub wnika
Na dno serc, razem ze krwią wybiega do góry,
Gra kroplami po żyłach i w tak silne chóry
Splata muzykę życia, że na dźwięk ostatni,
Pełny, krzepki, przeciągły serca się nawłóczą,
Jak paciorki różańca, a ludzie się uczą
Konać po chrześcijańsku .......
.............
O nie! Jam ani pierwsza cisza, ani druga,
Ja jestem tylko niemym mieszkania wyrazem,
Ja tylko płynę zwolna, jak przejrzysta struga
Domowych prac jednego człowieka i razem
Świadczę o jego życiu, a więc mówię wiele
Chórem sprzętów, bo, jako w bezludnym kościele
Cisza, po lesie kolumn, po gromnic gęstwinie
Rozlegając się głucho, śpiewa: «Święty! Święty!»
Tak i mieszkanie człeka, w samotnej godzinie
Ma swój wyraz, gdyż nawet osłupiałe sprzęty
Na głos się zdobywają».

Ciepły wieczór miło
Gra rozmarzonej ziemi. Czasem w mylnym pędzie
Ćma otworzone okno trąci całą siłą
I z drżącej szyby szklane dźwięki wydobędzie —
Czasem lipy zaszumią albo śpiew daleki,
Rozléjąc się, popłynie i w tysiączne ścieki
Srebrzystym deszczem lunie — a tu zadumane
Stoją sprzęty. Stół wielki, niby słoń wędrowny
W głębokiem unużeniu oparł się o ścianę
I wyprężył grzbiet twardy, księgami ładowny.
Nad stołem wisi obraz, ale jakiś taki
Dziwny, niby sczerniałą opowiada twarzą,
Że czuje, jak się w ramach zalęgły robaki,
Że czuje, jak pająki po licach mu łażą,
I myśli, Bóg wie, o czem. W oknach rdzawe kraty
Oplatają powoje, a ich jasne kwiaty
Tak skromnie do żelaza tulą miękkie lica,
Jak do zbrojnego męża spłoniona dziewica
Tuli wstydliwe czoło.

POWÓJ.

Lekko i wesoło
Igram wciąż, twardą kratę z całej siły trzymam,
A coraz wyżej biegnę — wkrótce naokoło

Księżyc osypię kwiatem. Już oburącz imam
Jego blade promienie, co się snopem trzęsą,
Jako zbielałe kłosy, kiedy długą rzęsą
Mrugają na żniwiarza. Ach, i gdyby jeszcze
Ten nudny, mdławy wietrzyk uprzykrzonem wianiem
Nie targał splotów moich...

TRUPIA GŁOWA (z framugi)

Gdyby przed świtaniem,
Przed złotym dnia początkiem jakieś sny złowieszcze
Nie łaziły gromadnie. — Gdyby robak ciebie
Nie dojrzał, nie domacał, toby tam, po niebie,
Przyjemnie było biegać: ale, gdy u kraty
Czarna, wyschła łodyga, jak szkielet wężowy,
Pozostanie, a wkoło zgniłych liści szmaty
Obwisną, to i księżyc osiwiałej głowy
Nie nachyli po wieniec, jeno się rozśmieje,
A pójdzie w swoją drogę — bo też te nadzieje
Dziwne są...

POWÓJ.

Więc nie czujesz, nie znasz ty natchnienia,
Które zapala moje rozmarzone oczy
Lazurowym[32] płomykiem?...

TRUPIA GŁOWA.

Słuchaj doświadczenia!

OBRAZ.

Czy wiesz, jak piszczy robak, kiedy ramy
toczy?

ZEGAR.

Czy zdołasz wyrachować, wiele czasu trzeba,
By poziomą gałęzią dostać aż do nieba?...

TRUPIA GŁOWA.

Szaleńczo, sen cię łudzi.

POWÓJ.

A na twojem czole
Mech rośnie i wyziębia wrzących uczuć dzielność.

ZEGAR.

Więc i u mnie podobnież?

POWÓJ.

W ciasnem godzin kole
Braknie miejsca dla jednej, zwanej Nieśmiertelność.

∗             ∗

Tu oknem zatrząsł wicher, a jak w miękką wodę
Zapada brzeg podmyty i listeczki młode
Na dnie żyjących roślin brudnym mętem plami,
Tak się stało i w izbie, tak i ze sprzętami
Poczęła sobie ciemność. Czarno, mętno, głucho
Zrobiło się w komnacie, a śmiertelne ucho
Nic dosłyszeć nie mogło, a śmiertelne oko
Nic wypatrzeć — aż za chwilę w oknie
Rozwidniało, i powój, co się piął wysoko,
Obwisły, potargany, w strugach deszczu moknie.
Zresztą wszystko, jak dawniej: lekkie chmury idą
Przez księżyc, a on, niby w dzień Trzech Królów klecha[33],
Białym, miękkim promieniem, jak święconą krédą,
Po drzwiach i belkach pisze, aby stąd pociecha
Na cały rok urosła. Klecha, gdy napisze
Trzy głoski na uszaku, staje w zadumieniu
I osiwiałą głową powoli kołysze,
Niby kolebką wspomnień — a księżyc w milczeniu
Szarą, wełnistą chmurę nasuwa niebawem,
Jakby także chciał dumać, jakgdyby rękawem
Łzy ocierał... W izdebce jeszcze pusto było,
I dziwnie, i półciemno, niby ją wyśniło
Czarodziejskie marzenie, niby jej nie było
Na jawie.

Kto po nocy błędne oko gubi
W rojach gwiazd, kto powiewem woniejącym lubi
Pierś naścieżaj otworzyć, ten niech w dzień ochoczo
Pracuje. Bo gdy światło zetrze mary senne,

Gdy powszednie wrażenia myśli zakłopoczą,
To i życie na jawie, pewne, jasne, dzienne,
Zmartwieje jako odłam wypłowiałej kości,
Na którym niegdyś kwitło ciało i rumieniec
Roztlałe listki toczył. — Tej marzeń słabości
Strzec się trzeba, bo ona, jako potępieniec.
Otumani, i skusi, i nauczy latać
Sokolemi skrzydłami, aby potem wplatać
W rzeczywistości koło, kędy bywa ciasno.
I nudno, i boleśnie. — — Blade gwiazdy gasną,
A czerwonawy płomień, drżąc, do izby wbiega
I rzuca na podłogę szare cienie liści
Ożywionych powojów. Światło się rozlega
Strumieniami po niebie, jakby promieniści
Aniołowie tysiączne miecze wznieśli wgórę
I stanęli na straży — i wędrowną chmurę
Połyskami przecięli.

W izbie pusto było.
Lecz mniej dziwno, mniej straszno, jak się przedtem śniło.


PISMO.

Cud wcielonego ducha to, nie żaden kwiatek
Z rośliniarni światowej; pismo, to opłatek,
Którym łamać się trzeba i od serca życzyć
Dosiego roku prawdy — nie szermować[34], krzyczéć,
Lecz całą siłą działać, działać w taki sposób,
Jako dawny obyczaj, bez wyborczych osób,
Z bogobojną czeladką wieczerzając społem
Na sianie z własnej łąki i za własnym stołem.
Lud ma piewców, a piewca czuły, jak wierzbina,
Serdeczne latorośle ku przechodniom zgina,
I łamią je, i kwilą na multankach[35] z kory,
Bo tętna im potrzeba, bo przy piersiach ziemi
Nassą się zdrowych uczuć i wdziękami temi
Grać muszą, niańczyć sobie. O, to nie doktory,
Nie mędrcy, ale drzewa, co, jak połkną soki,
Gęstym liściem i kwiatem sypną pod obłoki.
Tam pieśń niedługo płynie, niedługo się jąka,
Ale pulsami dzwoni i po żyłach brzdąka
Krzepko, nie chorobliwie, każda myśl wynika,
Jako w pogodny dzionek ptastwo z gołębnika.
A gmin, co jedną ręką szuka dla nas chleba,
Drugą zdrój świeżych myśli wydostaje z nieba!
Dzielny olbrzym! W siermiędze, z promienistem czołem,
Szorstkiemi słowy nuci za karczemnym stołem —
Nie rozbełta się w piśmie, słowo zna, jak krople
Krwi własnej, w której stoku, jak bogunki w Gople[36],
Pluskają hoże pieśni. Owóż te nieuki,
Ci prostaczkowie, w świątyń bałwochwalczych progu
Niezgięci, niepokłuci cyrklem głupiej sztuki,
Na garści ziemi żyją, ale żyją w Bogu!
My zaś, mądrzy, my, grzeczni, z nauk salon modny
Zrobiliśmy niebawem, zapał nasz wygodny,
Jak ciepło kominkowe, w kości tylko chucha,
Ale nie krzepi serca, nie podnosi ducha.
Napróżno zatem śpiewak pokutuje długo
Tam, gdzie nie wierzą w duchy, tam, gdzie myśl jest sługą.
Karlem, trefnisiem tylko — jej anielskie skrzydła,
Wykręcone boleśnie, pełzną zamiast latać,
A nikt nie spojrzy na nie — a chciwość obrzydła,
Jako skrzydłami drobiu, kał chce niemi zmiatać:
Kał nie z serca, nie z duszy, aby wśród zapału
Czysta była i świeża, — lecz raczej kał z kału.
...Gdym tak mówił, obecni, patrząc od niechcenia,
Zaczęli coś tam szeptać — smak ich podniebienia
(Bo innego nie mieli) mówił, że wyrazy
«Za gorzkie są, niegrzeczne!» Wrzasło kobiet grono

Chórem spojrzeń, a potem słodko tak mówiono,
Że ładne były myśli, świetne też obrazy:
Jedwabnemi słówkami haftowane mowy
Rozdarłem, jak pokutnik — a to im boleśnie,
Im przykro, oni myślą: «Przyszło mu do głowy
Żartować tak niewcześnie!
Lepiej, żeby nam kwiatów poszedł szukać w polu,
Albo żeby już milczał, kiedy taki nudny».
Nudny wprawdzie, cóż robić, kiedy nudny z bolu,
A kwiatów nie chce szukać. Kwiatów? Na cóż kwiatów
Wam, coście świat stworzyli wśród przestrzeni światów
I macie go na własność — nowy świat, obłudny?
...Już nie mogłem się wstrzymać, siałem więc w uczucia,
Zorane do żywego, całą garścią siałem
W prawo, w lewo, gdzie mogłem, ziarna od zepsucia,
Wszystkie, wszystkie, co miałem!
Aż po chwili spoglądam — w izbie tak, jak w dzwonie,
Kiedy mu serce wyrwą: drżąca lampa płonie,
Karty porozrzucane... papierowe twarze
Dam, waletów i serca czerwone — i liście
Winne, wszystko, jak larwy, gdy czarownik każe,
Szemrzą trącone wiatrem, tańczą oczywiście!
Tańcujcie! Z mowy, z pisma, z tych klejnotów ducha
Zróbcie sobie igraszkę — o, na to się zgadzam,
O, to dobrze! — Tańcujcie, póki zlepka krucha
Nie pryśnie — o, tańcujcie! Wszak wam nie przeszkadzam?


DUMANIE.
Człowiek na świecie mieszka jako wywołany,
A nie ma tu na ziemi żadnej pewnej ściany;
W niebie jego przybytek, szczęśliwy ten będzie,
Kto tam po tem pielgrzymstwie kiedyśkolwiek siędzie.
Kochanowski.

Bawicie się, śmiejecie; skoczne wasze tany,
I oczy pełne ognia, i serca bijące
W siatkę złośliwych wrażeń plątają szatany,
A srebrzyste atłasy i gazy chwiejące,
Zgiełkiem barw, tłumem kształtów, zdradzają pojęcia
O piękności — pojęcia zalotne, szalone,
Jak sny rozmarzonego gorączką dziecięcia,
Jako jesienne liście, wichrami pędzone...
Zaiste, miło patrzeć, kiedy człek w niewoli
Z powagą zapomina, że go serce boli,
Uśmiecha się i patrzy na śmiejących grono,
Ale im nie wydziera chwilek wesołości —
Łagodnie się uśmiecha, jakby go palono
Za prawdę, jakby, zbawion ludzkich ułomności,
Mnóstwo szyderstw i wściekłych utyskiwań mnóstwo
Odepchnął znakiem krzyża, jak pogańskie bóstwo,
I tylko siłę cnoty, tylko czystość cnoty
Na chwilowemi walki nieugiętej głowie
Piastuje świątobliwie, niby promyk złoty,
Blady, drżący, jak skwarem pożółkłe sitowie.

O, bo niedość wyklinać niewczesne pustoty,
Lecz z prawem oburzeniem, jak prorok z aniołem,
Pasować się, dwoiste wycierpieć zgryzoty,
Dwoiste siły czucia podruzgotać kołem —
Na dwa pale wbić serce... Tu słyszeć wesele,
I śpiewy, i pogodne, harmonijne dźwięki,
A tam ostatnią czkawką skrzypiące gardziele,
I łzy, i boleść widzieć; tu miluchne ręce,
Splątane w słodki węzeł, w liturgiczne szczęście,
A tam nie widzieć nawet ani jednej ręki,
Któraby niosła pomoc rozbolałej męce;
I tylko hieroglify niemych cierpień... pięście.

Lecz znowu trudno ludziom, tym chwilowym bańkom,
Odebrać wszystkie blaski, lub nałogiem siwych,
Spowić znowu i znowu nowym oddać niańkom,
Nowym pokarmem nowych wychować szczęśliwych...
Trudno — bo żywot ludzki, choć napozór ginie,
Jednakże treścią bytu najlichszego człeka
W żyły ogólnej myśli przelewa się, płynie,
Kroplę po kropli sączy, kropla w kroplę wcieka.
I każde głupstwo działa, każda mądrość działa,
Jakby na jednej strunie odegrane pieśni,

Trzymają się za ręce, nie różni ich chwała:
Pierwsza wolna od blasków, a drugie od pleśni.

Tak więc człowiek, na miedzy dwóch niezgodnych światów
Tajnym przybity cierniem, kłamie spokój duszy,
Wyciągając się z bólu, niby szuka kwiatów,
I wstyd mu utyskiwać, i żal mu tych chwilek,
Z których każda, jak żwirem zasuty motylek
Nie mogłaby wytrzymać obrazów katuszy.
Więc cierpi za wesele i za boleść razem —
A jakże ostać czuciom, żeby nie skamienić?
Jak zatruć?... Na co zatruć! — Słowo w czyn zamienić,
Nie z płonącą chorągwią, nie z wściekłym obrazem,
Lecz z czynem, z wielkim czynem, jak z oszczepem w dłoni
Lub z palmą — iść, nie ufać ni trwodze, ni słowu,
Nie starać się, by wawrzyn załechtał po skroni,
Lecz pragnąć, by cierpiący rozśmieli się znowu.


BURZA.

Śmiało, młodzieńcze, chociaż przepaść bliska,
A niebo gromem odzywa się nowym!
Z nieuchronnego wynijdziesz ogniska
W wieńcu, gwiazdami iskier brylantowym,
I kataraktę niewstrzymaną w pędzie
Przejdziesz, choć trwalsze unosi kamienie;
Strącony z góry głaz cię mijać będzie,
Warcząc opodal, jak bezsilne szczenię.
A ty, sam jeden śród żywiołów bitwy,
Ani o błahy zawołasz ratunek,
Ani płaczliwie ponowisz modlitwy,
Które przed burzą miałeś za kierunek,
I, poświęcenia silny talizmanem,
Gdy inni, wiosła opuściwszy, klęczą,
Ty, z zapienionym walcząc oceanem,
Grzywę mu dłonią ujarzmisz młodzieńczą.
A choćby nawet ciemne gardło morza
Rozwarło otchłań, wiecznie chciwą żéru,
Jeszcze w obłokach błyśnie ręka boża,
Abyś się chwycił i wydostał z wiru.
Śmiało więc zdążaj ku przeczystej cnocie!
Jeśli zaś burza wyrwie ci wawrzyny,
Myśl wskrzeszać będzie naśladowców krocie,
A w posąg własne skamienieją czyny.


WSPOMNIENIE.
W IMIONNIKU N. Ł.[37].

O, miło jest patrzeć i dumać o świcie,
Gdy rosa po krzewach szeleści taktami,
A powiew okienkiem, jak anioł skrzydłami,
Do chaty wonności nagarnia obficie.
I gołąb pod strzechą, różowy swój dziobek
Za pióra bieluchne zatknąwszy, spoczywa,
I dzielny bułany, przyległszy pod żłobek,
Nie czuje, jak złota strumieni się grzywa.
I szabla na ścianie stalistem półkolem,
Jak nowiem księżyca, bladawo jaśnieje,
I puchy krwią przylgłe na berle sokołem
Uleciećby chciały, gdy wietrzyk zawieje.
A sercu tak miło, pogodnie, pieściwo,
Jak pierwszej jaskółce, gdy z wody wyleci,
Zielone nadbrzeża obiega co żywo
I szuka, gdzie bratni fijołek zaświeci.

O! wtedy rój marzeń pół czarny pół biały,
Jak skrzydło bociana, proporzec wiosnowy,
Rzewliwem ruszeniem, wiewając z nad głowy,
Ostrzega, że jeszcze goreją zapały.
Zapały te blado-różowym płomykiem,
Jak błędną iskierką, jak leśnym gwoździkiem,
To kwitną, to giną, to znowu się wznoszą,
Nie wiedzieć dlaczego szafują westchnieniem,
I śmiechów się strzegą, i łzami się roszą:
Pracują, by nazwać je kiedyś — wspomnieniem.

Wspomnienia tych chwilek, to lube siostrzyce,
Co ścisną za rękę i wezwą na gody,
A miodem pradziadów zmąciwszy źrenice,
Ułudzą powabem rodzinnej zagrody;
I będą ci starców z siwemi wąsami,
I będą ci kraśne przedstawiać dziewoje,
Aż wreszcie, takiemi zamarzon wiedźmami,
Łzy sobie nad wszystkie podobasz napoje.

Lecz, kiedy znów inne wspomnienia szalone
Przylecą do serca, jak krucy do jadła,
A dzioby rozdarte i gardła czerwone
Zagrają — o, wtedy przepadła, przepadła.
Zginęła moc życia, bo tłuszcza zajadła,
Jak mszyca na liściu, na sercu osiadła.

∗             ∗

Aniele! Ty, który nad śpiącym człowiekiem,
Jak baszta obrończa z marmuru białego,
Jaśniejesz, — lub kwiatem liliji, jak mlekiem,
Sny słodkie, sny lube przywabiasz do niego —
Aniele, ty sprawuj nad nami zwysoka!
Ty mary bolesne porażaj skinieniem,
Bo biedni my, niknąc dzień po dniu z przed oka,
My, ludzie, — zaledwo jesteśmy wspomnieniem.

20 marca 1841 r.


DO WIEŚNIACZKI.
(WIERSZ, PRZYPISANY NA PAMIĄTKĘ W. W.)[38].

Witaj, nadobne dziewczę, co w niedzielny ranek
Długie pacierze mawiasz, cicha, jak baranek
Na chorągwi kościelnej. W każdym kącie chaty
Żyjąca świeżym czynem, tu, na prostym stole,
Zmyte naczynia stawiasz, jak po deszczu kwiaty,
Tam znów, wilgotny piasek w złotem sypiąc kole,
Szarą podłogę krasisz, maisz tatarakiem,
Ażeby wszystko było wedle tej pogody,
Która-ć na czole świeci. Ty z domowym ptakiem
I z kwiatem, co na szybach gęste liście wspiera,
Zawsze masz coś pomówić, a jak w toniach wody
Cichy brzeg mchem zielonym cicho się przeziera
I polotnym obrazem nęci wzrok w odbiciu.
Tak i myśl twoja póty, póty w sercu wzbiera,
Aż mimowolnym czynem odbije się w życiu.
Twoje myśli są w sercu, twoje serce w domu,
I dom bez serca twego byłby tylko drewnem,
Jak drewno, znikłby w próchnie lub uściskach gromu
Rozpłakałby się może, lecz nie czuciem rzewnem,
Jedno tym głosem ducha, co pod mokrą korą
Długo, cieniuchno piszczy, kiedy drewka gorą.
Miłość twa, jak jagoda, sama w usta płynie,
A uścisk szorstkiej dłoni, lubo nie światowy,
Jednakże taki pewny, żeby nie dziewczynie,
Lecz wojakowi przystał. Ty nie łamiesz głowy
Nad strojem, jako brzoza, co się nie kłopocze,
Czy ją śnieg brylantuje, czy ją wicher krzywi,
Bo, gdy da Pan Bóg dożyć, bocian zaklekocze,
Wszystko się razem znajdzie, wszystko się odżywi.

Warszawa, 11 maja 1841.


PIÓRO.
(DO IMIENNIKA ANTONIEGO CZAJKOWSKIEGO)[39].

I wlano w ciebie duszę nie anielską, czarną,
Choć białym włosem strzępisz wybujałą szyję[40],
I wzdrygasz się w prawicy, wypalonej skwarną
Posuchą, a za tobą długie żalów chryje[41],
Albo okrągłe zera, jak okrągłe grosze,
Wtaczają się w rubryki[42] zaplecione giętko,
Jak zrachowane jaja, kiedy idą w kosze
Ostrożnie i pomału. — Czasem znowu prędko
Nierozerwany promień z ciebie głosek tryska,
I znakiem zapytania, jak skrzywioną wędką,
Łowisz myśl, co opodal ledwo skrzelą błyska...
O pióro! Tyś mi żaglem anielskiego skrzydła
I czarodziejską zdrojów mojżeszowych laską!
Tylko się w tęczowane barwiąc malowidła
Nie bądź papugą uczuć, ani marzeń kraską[43] — —
Sokołem prawem wichry pozagarniaj w siebie,

Nie płowiej skwarem słońca i nie ciemniej słotą,
Dzikie i samodzielne, sterujące w niebie,
Do żadnej czapki klamrą nie przykuj się złotą.
Albowiem masz być piórem nie przesiąkłem wodą,
Przez bezustanne wichrów i nawałnic wpływy,
Lecz piórem, którem ospę z krwią mieszają młodą,
Albo za wartkie strzałom przytwierdzają grzywy.


POŻEGNANIE.
I z miłości i z pieśni świat się naigrawa.
Burzę, co w głębi serca żywot nam pustoszy,
Zowią oczarowaniem sławy i rozkoszy;
Ot cierniowa to rozkosz! opłakana sława!
B. Z.

Żegnam was, o lube ściany,
Skąd, dziecinne strzegąc łoże
Chrystus Pan ukrzyżowany
Promieniami witał zorze.
A i dzisiaj, choć dokoła
Pasorzytne pną się zioła,
Z ziół i pustek krzyż bronzowy
Błogosławi mi na drogę. —
Ostatni to sprzęt domowy,
Który jeszcze żegnać mogę,
Sprzęt domowy i grobowy...

Żegnam także i was, szyby,
Tęczowemi lśniące blaski;
Do rodzinnej wy siedziby
Tak potrzebne jak obrazki
I tak święte jak szkaplerze.
Przez was pierwszy raz ujrzałem
Wieś i niebo, przez was wierzę,
I tak wierzę, jak widziałem...

Wieś i niebo, dwa pojęcia,
Które ranny brzask umila,
Były dla mnie, dla dziecięcia,
Jak dwa skrzydła dla motyla.
Wsią i niebem żyłem cały,
O nich skrzydła mi szumiały.
A, kłos złoty biorąc z ziemi
I kłos słońca, promień złoty,
Wierzchołkami związanemi
W tajemnicze wiłem sploty
I bujałem nieujęty,
I bujałbym tak na wieki,
Lecz łza w swoje dyjamenty
Zakowała mi powieki
I strąciła w przepaść nocy.
A ciążyły te okowy
I ciążył mi chleb sierocy,
Przełzawiony, piołunowy.

Chleb sierocy, smutna dola,
Opuszczony dom i rola...

Potem sfinks, nauką zwany,
Roztoczywszy obszar skrzydeł,
Hieroglifem zapisany,
Do zgubniejszych gnał mię sideł.
A patrzyłem w skrzydła jego,
Jako w zwój pargaminowy:
Jak w rozwartą księgę złego,
Tajemnemi bitą słowy.
I dojrzałem słów ubóstwo
Wśród czarnego głosek stada,
Co, jak wielkie kawek mnóstwo
Boju myśli plac osiada
I odleci, a zostanie
Blada kość i piasek blady.

Smutne grzechu panowanie,
Marna rzecz i marne ślady.

Potem jeszcze świat wesoły,
Bo wesołym się być mniema,
I ci ludzie, pół-anioły,
Gdy aniołów całych niema.
Potem jeszcze miłość czysta,
Umarłego cień rycerstwa,
Za urocza i za mglista,
By w nią wierzyć bez szyderstwa.
Potem jeszcze przyjaciele
Litościwi i oszczerce,
Co na złe lub dobre cele
Odważają się mieć serce.
Ci i tamci równie biedni,
Tem nad zwykłą stojąc rzeszą,
Że, gdy znudzi świat powszedni,
Dokuczają albo cieszą.
A to w snach przedpołudniowych
Miło widzieć, w snach młodości,
Że bez celów rachunkowych
Udzielają — chociaż złości.
Biedni ludziel! — niech im cnota
Rozpromieni noc żywota.

Cóż więc jeszcze dodać mogę,
Bym zapłakał, idąc dalej?
Spojrzę oto na podłogę:
Kędym pełzał, pełza szaléj,
Kędym dumał, krzew pamięci
Lazurowem błyska okiem,
Jak ci młodzi wniebowzięci,
Dumający za obłokiem.
I krzyż tylko zardzewiały
Na wezgłowiu mchów zielonych,
I te szczątki, co zostały

Z szyb tęczowo przepalonych,
I ta myśl, i te wspomnienia,
I weselszych przeczuć tysiąc,
Zwitych w tęczę odrodzenia,
Którą Twórca raczył przysiąc
I zaklinał się na siebie,
Że znów góry wyjrzą z głębi —
A obłoki stały w niebie,
Jak trwożliwy rój gołębi,
I świat cały się odradzał,
I znów słońce wyszło z chmury,
I znów księżyc się przechadzał
Łabędziowy, jasnopióry...
Gdy zaś, wedle słów Jehowy,
Siedmiobarwna niebios wstęga,
Jako świt popotopowy,
Dotrzymuje, co przysięga —
Może również, kto wie, może
I ta moich przeczuć tęcza,
Wysnowana w imię boże,
Uskuteczni, co zaręcza.
Może — tak, lecz, jeśli burza,
Nim się jasne barwy sprzędą,
Wszystkie nieba pozachmurza,
Które tylko są i będą?
Jeśli nawet sfinks nauki
Marnym się okaże płazem:
Mamże, w szare strącon bruki,
Dla spokoju zostać głazem?
Mamże, ojców tłocząc kości,
Wołać głosem znikczemnienia:
Witaj mi, obojętności,
Ideale doświadczenia!

Nie, choć piorun po piorunie
Gorejące wstęgi wije,
Ja w spienionych walów runie
Zakrwawioną pierś obmyję...

Pierś obmyję lub rozbiję..

Nim zaś z czuciem Haroldowem[44]
Cisnę się w to groźne morze,
Pożegnajcież starem słowem:
Szczęść ci Boże!...


ADAM KRAFT.

I ty w szpitalu zakończyłeś życie,
Od nieudolnych zrozumiany głazów,
Co ludzi jeszcze nauczają skrycie,
Zaledwo echem twoich brzmiąc wyrazów,
Twojego serca powtarzając bicie —
I ty w szpitalu z trosk umarłeś! Smutno!
Jakgdyby głazom tylko wierzyć można,
Jeśli je dłuta w kształt szlachetny utną
I zaopatrzy jaka myśl pobożna
W kamienny pacierz...

Tyś ów pacierz zmówił,
A jeszcze sięgasz, kędy zenit[45] jego
Kolumnę gmachu przeszedł gotyckiego
I pod stopami Pana wieniec uwił[46].
Z twoich to ramion latoroślą wzbity,
Zaowocował w grona świętych twarzy,
Nie jako rzeźba, lecz jak hymn lewity[47],
Trzymającego przednią straż ołtarzy,
Wylany z duszy, nie zaś stalą ryty.
Kto go nie widział, komu nie padł cieniem
Na całe życie, jako wątek marzeń,
I z tajemniczem nie ochmurzył drżeniem
Lazurowego tła doczesnych zdarzeń,
Ten ani może błędną widzów drogę,
Opuszczających próg kościelny, cenić;
Gdziekolwiek bowiem zrazu stawisz nogę,
Zdaje się jeszcze łuk za łukiem cienić —
I jako prorok, obudzony świtem,
Nie mogąc rychło zbyć drabiny sennej,
Oczarowanem zbłąkasz się korytem
I jeszcze wrócisz hołd powtórzyć lenny.
O wielki mistrzu! Słusznie zginasz barki
I na ramionach własne pieścisz dzieło,
Gdy oto widzę wedle błahej miarki
Nie ocenili, co ich prześcignęło:
Samemu tobie zostawując brzemię
Zniesienia siebie — boś opuścił ziemię.
O wielki mistrzu! Tyś dał innym przykład,
Ku jakim szlakom mają zdążać sami,
Niech tylko pojmą, biorąc czyn za wykład,
Cherubowemi wznosząc się skrzydłami
Nad liść wawrzynu, łzę i szyderstw węża.
Niechaj się ku nim oglądają zgóry
Z ewangeliczną łagodnością męża.
Ty nawet przebacz, jeśli z widzów który,
Jerozolimskie naśladując córy,
Gdy w grobie Pana oglądały płótno,
Westchnie — a puste zawtórują mury:
«I ty w szpitalu z trosk umarłeś!
Smutno!...”

Norymberga, d. 20 października 1842.


NAD GROBEM JULJI CAPULETI WE WERONIE.

Nad Capuletich i Montekich[48] domem
Spłukane deszczem, poruszone gromem
Łagodne oko błękitu
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na wywrócone bramy do ogrodów
I gwiazdę zrzuca ze szczytu.

Cyprysy mówią, że to dla Juljety
I dla Romea łza ta z nad planety
Spada i w groby przecieka;
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I że nikt na nie nie czeka.


DO MEGO BRATA LUDWIKA[49].

Florencja, 1844.

Na pismo moje garść obcego piasku,
Na północ wiele, wiele rzucam myśli,
Żeby ci posłać cały świat w obrazku
I uogólnić, co się dniowe kréśli:
To z ziemi, którą ujuczyłem głoski,
Z onego pisma mało-większej wagi
I z onych myśli, co, jak atom boski,
Zdają się ciemne żegnać sarkofagi[50],
Przez ludzki nałóg glob utoczę drobny
I puszczę na świat — niechby wrzał osobny!

Atomów władcy, marzeń wodze nikłych,
Z dzielnicy naszej cieszmy się i rządźmy!
Nadzwyczajnego wiele jest u zwykłych,
Popatrzmy w niebo, tam górnymi bądźmy,
A ręce w zwyczaj ujarzmiwszy — prządźmy!

Na wielką ucztę do górnego sklepu,
Mało jest, ktoby wszedł jak Eljasz prorok.
Płomiennej osi nie z onego szczepu,
Co wiosna rodzi, zima trzebi co rok,
Lecz z tego krzesać, rosnącego w jasność,
Co Panu winien, że nie może zgasnąć.

Bo nie zginęło żadne utęsknienie,
I żadna boleść nie przewiała marnie,
I żaden uśmiech błahy nieskończenie;
Jest taki anioł, co skrzydłami garnie
I śmiech i boleść, i to niedotkliwe
Człowieka chaos bierze w dłoń, jak żywe.

A droga taka jest na wieże życia,
Że wiele szczeblów idzie coraz wiotszych,
Jaśniejszych coraz, przezroczystszych, złotszych,
Jak różne sny są, różne serca bicia:
A który szczebel dłonią witasz chciwie
I obłokowe czujesz w nim widziadło,
Nogami zdepczesz, stojąc na łuczywie,
Bo już ci skrzepło, w rzecz się ścięło — zbladło.

To rzeczy dola — wielem widział rzeczy...
Młodości dola — sny kochałem ciemne;
Z tych jedne były mdłe i nie do rzeczy,
Jak kwiaty — drugie, lekkie i nadziemne,
O trzon łodygi wyższe kału. Z mleczy,
Co po urwaniu perłą wzeszły białą,
Mniemałem słodycz wyssać — jakże mało!

A jam się otruł... wiesz, że byłem struty?
(Wspomnienie równą ma trucizny siłę).
Co teraz powiem, będzie złe i zgniłe
I szkieletowe, jako ptak zepsuty,
Co z nieba zleciał, wietrznym zwiany słupem,
I we mrowisku się przewala — trupem.
............
Z miłości szydzić, mszcząc się na uczuciu,
Albo teoryj kilka zimnych złożyć,
Jak kilka głazów na bożnicę Psuciu,
I młode serca ziębić lub ubożyć;
To jeszcze kochać, jeszcze być zalotnym!
A czemu nie chciał boski ogień służyć,
Starać się iskrą lub płomykiem błotnym
W niewiadomości ciemnych dróg przedłużyć —

Lecz być wesołym, ile ludziom wolno,
I tyle smutnym, ile ludzie muszą;
I widzieć jasno, jak te różę polną
Dla kilku kłosów nieobacznie kruszą,
I jeszcze mniemać, wierzyć, że tak muszą...

(Do świata, który-ć obiecałem stworzyć,
Był piasek listu, myśl i przestrzeń drogi,
Lecz mógłżem sądzić, że łzę trzeba włożyć
Dla prawdziwości bytu czy przestrogi?)

Mówiono do mnie: «Szczęście na tym świecie
Wtedy jest tylko, gdy nieszczęścia niéma».
Odpowiedziałem: «Czemże słońce w lecie,
Co otwartemi patrzy w świat oczyma?
Czy to jest doba, kiedy cieniu niéma?»


Mówiono do mnie, acz innemi słowy,
Że z zapomnienia byt powstaje nowy.
O słodki bycie! W szczęścia niepamięci
Kiedy się tobie przypatruję bliżej,
Ty — bez uczucia, wolny trosk i chęci —
Zdajesz się wszego człowieczeństwa wyżej.

Jeżeli jesteś — jeśli czuwasz?... Bycie!
Co ani zbawić ani umiesz zdradzić,
Dlategoś stanął na doświadczeń szczycie,
By nie umierać z nami, ale radzić.
Przeklęte rady!...

Jeszcze, jeszcze — może
I na tej ziemi, choć jest kału stekiem,
Znajdzie się kilka rzeczy wielkich: morze,
I to, co mędrcy nazywają wiekiem,
I pączek róży, wreszcie grób, a przed nim
Wszystko, co śmieszném zowią i powszedniém,
I to, co wielkie nosi imię, wszystko!
I cała ziemia wielką jest artystką.

Artyzmu ziemi byłem zwolennikiem,
Na wielkie morze i dziś patrzeć lubię,
Na pączek róży także, lubo z nikim,
I w doczesności się pijanej gubię,
Nie śmiejąc wiekiem nazwać i osądzić,
Że taki ogrom czasu można błądzić.

A w grobie moim widzę podobieństwa...
Bo jakże mało będzie ze mnie: popiół,
Ni to radości godła, ni męczeństwa,
Ni tego słowa nad grobowcem: «dopiął!»
Ni róży polnej, — nic, krom jednej z wiela
Tajemnic Pańskich znaku Zbawiciela.

Ludwiku, tobie zwykłem był spowiadać
Niedokończonych mar ogromne dzieje.
Widziałeś skrzydła — przyszło mi upadać,
Lecz jeszcze upaść nie jest czas — i dnieje —
I widzę obłok z runem bardzo białém;
Jeżeli ten jest, bracie, będę stałym.

Jak mało rzeczy pewnych jest na ziemi!
Na każdą słodycz można rzucić prochy,
Na boleść trudniej, lecz się złączy z niemi.
Obiedwie córy z jednejże macochy,
I obie ku nam lecą z uściśnieniem,
Jak pokrewieństwo — czem? Niezrozumieniem.

A jednak ziemi kląć nie będę wcześnie,
Stanę się dla niej, czem się dla mnie stała;
Nie jestem duchem, więc się czasem weśnię
I kilka moich dni odrobię z ciała,
Z umiejętności tak kosztownej, trudu,
Co ludziom wschodzi, kwitnie mimo ludu.

Że w rzeczach, które człowiek przedsiębierze,
Jest pewna cząstka, pewny cień własności,
To moją będzie myśl o zgasłem «wierzę»;
Bo odwyknąłem w szczęście mieć ufności,
Bo z wiarą w jesień, tem północy godłem,
Na każdy listek patrzę... Bo się zwiodłem!

Co tobie powiem i co właśnie piszę,
Co ukleconym zowię sfer obrotem.
To jeszcze starczy na czas, nim usłyszę
Anioła, wielkim mówiącego grzmotem.
I dnie opuszczać będę, jak klawisze,
Kiedy je smutny dotknął z nawyknienia,
A nie śmie ciszy zbudzić — i — cierpienia.


TO RZECZ LUDZKA!...[51].
Surge ai mortali per diverse foci
La lucerna del mondo; ma da quella,
Che quattro cerchi giunge con tre croci,
Con miglior corso e con migliore stella
Esce congiunta, e la mondana cera
Più a suo modo tempera e suggella.
Dante «Paradiso».

— Wszystko mi tu łamkie, kruche,
Gdzie obrócę dłoń, ruina.
Wieją wiatry na posuchę,
Na posuchę ilknie ślina.

We mnie, w świecie, grób: dwa słowa!
Umiem trzecie...

Grabarzowa
Dłoń żelazem je dokończy.
Potem dziady w chór zanucą,
Może w czarnej kto opończy
Przyjdzie, słowo z piaskiem rzucą,
Boleść z szatą, a w dwa roki
Kwiat się rzuci modrooki,
A w pięć roków dąbek, potem...
At, czy warto marzyć o tem!?

Był to niby sen burzliwy,
Niby konia dano dziecku.
Drży, koleba się u grzywy,
I koń zasię po turecku[52]
Wre, a zdala pisk cięciwy
I szum wielki, niby grają.
Cień z chorągwią rozwiniętą:
Niby miasto zdobywają,
Miasto cieniów, niby wzięto...
Spoczywają:

I cień przewiał...
Jak chorągiew jego mglista:
Dziecię, młodzian, starzec zdrzewiał
I rozesnuł się do czysta,
By ów niegdyś rdzeń żywiczny,
Co był drzewem, potem statkiem,
I zgnilizna; ta ostatkiem
Przewionęła w mgle ulicznej.

— Oj, zapłakałbym nad kwiatkiem,
Nad błękitnym, ze złotemi
W oczach gwiazdki, i nad temi,
Co mi w życie go uwili,
Ale niema ich...

Czy byli!?...

— My tak sobie marzym z dziadkiem,
Jak samotny gracz, i gramy
W serca dumań, króle, damy,
Potem gramy w śmiech, że dziwno
Grać o życie: jeśli grzywną
Czas, i jeśli... tylko gramy!

Oj, zapłakałbym nad wami,
Że to prochów macie państwo;
Ale błędom od kolebki
I jam przysiągł na poddaństwo,
A szukając raz odczepki
W pompejańskim aż teatrze,
Z wysokości dziejów patrzę
Na rzecz ludzką...

Jakie zlepki!!

Czcza znikomość z arcydzieły
Wraz, by siostry dwie, stanęły:
Jedna pustą ma łzawicę
I wzrok pusty, jak Niobe[53];
Tylko czasem błyskawice
Zaczerwienią tę osobę,
A deszcz łzami skąpie lice.

Na etruskiej lampie druga,
Acz z powabem muzy greckiej,
Wzrok oparła; i nie sługa,
Bo z ateńskiej krwi szlacheckiej;
Lecz zniewoli ją do pługa
Świat i nowy duch kupiecki!

— Proch — a wawrzyn w proch idący,
I czas, górą się niosący...

— Myśl — a fala tej otchłani,
Co dna nie ma, ni przystani:

Byt — a wielkie bytów morze,
Oceanów zdrój żywotnych,
Gdzie myśl kąpie się i z błotnych
Dróg ku tobie wraca, Boże!
To rzecz ludzka...
W Pompei, 1844 lata.


POMPEJA.
Tę zabawę trudną dał Bóg synom ludzkim, aby się nią trapili.
Ecclesiastes, 13. I.
I.

Do arku[54], który służy za Pompei bramę,
Wiedzie ulica grobów, niby cmentarz długi;
A groby są rozlicznych kształtów — jedne same,
Udzielnych groby osób; inne mieszczą sługi,
Gladjatory, aktory; inne rodom całym
Poświęcone... I są to budowle kamienne.
Często sklepione, z wnijściem i siedzeniem małem,
Gdzie miło jest upały oszukiwać dzienne...

Takim jest grób kapłanki Mammji, krągła nisza
Z kamienną ławą, wklęsłość obchodzącą murów.
Tam siedząc, radowałem się, że taka cisza!...

Zaiste, jeśli w ścisłe atomy marmurów
Przenika istność jaka, od śmiertelnych lżejsza,
I błądzi tam po śnieżnym labiryncie głębi,
To radość jej w upały musi być niemniejsza...

Jest bowiem chłód wilgotny i ten, co nie ziębi,
Ale obejma zewnątrz świeżością młodzieńczą
I czyni, że nie dziwisz się piersiom z marmuru,
Ani bluszczom, co, chodząc po nich, czoła wieńczą...
W tymto chłodzie usiadłem pod wklęsłością muru.
A gdy usiadłem, myśl ma błądziła około
Bani onej, o której mówi Jonasz prorok,
Że dał ją Bóg, aby mu ocieniała czoło.
Zaiste, bań podobnych tyle rośnie co rok —
Myśliłem — a gdy robak, zarówno stworzony,
Dostanie się przypadkiem wewnątrz bani onéj,
To nuż się swarzyć z Twórcą!...

I smutno mi było,
Że się o banię nieraz z mym Aniołem-stróżem
Kłóciłem i że ludzkość — nie paniątkiem bożem.

To gdy myśliłem, coś się obok poruszyło,
A skorom się obejrzał, spostrzegłem na ławie
Tuż siedzącego męża z fizjognomją miłą,
Lecz miłą, jak się równej nie spotyka prawie.

Wysoki był, w ramionach szeroki i w czole,
A włos miał krótki, dobrze osrebrzony wiekiem,
Na piersiach rodzaj płaszcza szytego w półkole
I upiętego klamrą z zakrzywionym ćwiekiem.

Spokojnie siedział, dwoma pierwszemi palcami
Trzymając się za brodę. Dalej od drzwi grobu
Upadał cień, jakoby ktoś szedł usiąść z nami
I wstrzymał się. Zaprawdę — nie czekałem obu.

Wszelako, że mój sąsiad oblicze miał słodkie,
Nie wstałem z miejsca innej szukać samotności,
Ale jak dziewczę, które z sobą gra w stokrotkę,
Skubałem liść, nie patrząc na tych jegomości.

Wtem sąsiad mój, wskazując na cień, rzecze: «Czeka,
Poeta czeka...» Na to ja: «Gotowy-m, panie,
Ustąpić miejsca...» Lecz on z uczuciem człowieka.
Któremu się podoba w danym zostać stanie:
«Zaniechaj» — rzecze — «czeka nie miejsca, lecz chwili,
W której się spotykamy i teraz, jak dawniéj,
Kiedyśmy tu za czasów oddalonych żyli...»

Na to ja, myśląc, że są męże jacy sławni,
Wróceni z grobów, bardzo uczułem się lichym,
I nie wiedziałem dalej, jak ciągnąć rozmowę,
I czyli ciągnąć, albo pozostawać cichym...

Ciekawy byłem — dobrze starca uważałem,
Mierząc profil z znanemi biusty[55] wielkich ludzi.
Myśliłem spytać, ale, spytać chcąc, drżałem.

Że jest jednakże drżenie, co odwagę budzi.
Więc, skubiąc liść mój: «Panie», rzekłem, «radbym wiedzieć,
Z kim szczęście mam zamieniać słowo i tu siedzieć?»

A on mi na to: «Zwano mię miasta konsulem,
Przełożonym, jeżeli chcesz, to niby królem;
Bo nie wiem, jak się godność ta dzisiaj tłumaczy,
Imię zaś moje Balbus... Również gość niech raczy
Zamienić to zwierzenie...» Więc ja rzekłem: «Cieniu,
Dosyć będzie, gdy powiem, że jestem z narodu,
Któremu żywot cieniów w pół-śnie, w bezimieniu
Nieobcym jest, że przeto nawykłem od młodu

Sposobu bycia, który nie zacięży tobie...
To zaś wiedząc, cóż mówić zresztą o osobie!?»

Więc on, na ławie miejsca oszczędziwszy sporo,
Podniósł rękę, wołając: «Poeto, siądź z nami!...»
I wszedł młodzian ów krokiem stanowczym, lecz skoro,
A oczy miał jakoby przeciążone snami,
Podeschłą skroń, żółtawy wieniec, laskę w ręku,
Ni to, ażeby wesprzeć krok, ni to dla wdzięku,
Lecz jako człowiek, gałąź łamiący w podróży,
Żeby ją w pierwszej lepszej porzucił kałuży.
Tak wszedł i usiadł. Balbus rzecze: «Gościa mamy».
Na co poeta: «Dobrze!», a ja: «Więc się znamy».
A on: «Dom mój do dzisiaj pokazują codzień,
I pustkę tę daleki ogląda przechodzień,
I w najtajniejsze wchodzi rozwalin zakątki,
A przecież imię rzadki zaznał dla pamiątki...»

To mówiąc, laską ziemię ruszał nieprzytomnie,
Nie do Balbusa mówiąc dalej, ani do mnie:

II.

«Imię?... Medal, którego zazdrość lewą stroną,
A prawą kropla potu, łez, lub krwi, z koroną...
Medalem rzucam (tutaj laską zlekka rzucił)
I patrzę, którą stroną światu się obrócił...»

Tu począł ziemię nogą ruszać nieprzytomnie,
Nie do Balbusa mówiąc dalej, ani do mnie:

III.

«Grekiem będąc, ja chciałem przez serce narodu
Przewiać, jak pieśń, jak akord harmonji[56], a imię
Na rymów rym, na koniec zostawić rapsodu...[57]
Jak nebulosy[58] one w przestrzeniach olbrzymie,
Obejmujące wiele gwiazd przejrzystą szatą,
Gdy każdą grzywą trzęsie promieni bogatą
I za nic ma, ma za czczość ciało, w którem płynie,
Tak chciałem, by z imieniem mem stało się w czynie.
Nie chciałem być, lecz bytów harmonję pić wieczną;
Nie chciałem iść, lecz drogą rozesłać się mleczną...
Nie chciałem mieć imienia, to jest mieć je chciałem,
Ilem go nie osłaniał, ile je zszarzałem!...»

Tu począł ziemię nogą ruszać nieprzytomnie,
Pół do Balbusa mówiąc dalej, a pół do mnie:

IV.

«Pomnę, że gdy kolonji tej podniosłem czoło,
Tak, iż o zaburzeniach wieść latała wkoło.
Wieść, sama z siebie wnętrznem poczęta dojrzeniem,
Nie żyłem więcej w domu, lecz pod arkad[59] cieniem,
Na grup patrząc akcenty, coraz bliższe chwili,
W której się w akcent wszystkość żywota przesili —
I byłem jako Jowisz...

V.

«...Aż jednego razu
Z za miasta wracam, kędy czytałem Platona,
A myśl mam jako deskę świeżego obrazu,
Którą ku słońcu malarz zwraca, gdy dokona,
Jaskrawą, lecz niezgrabnie trzymać się dającą...

«Tak idę z myślą, niby obraz świeży schnącą...
I dochodziłem, gdzie dziś po złamanym murze
I po kolumnach poznasz Izydy[60] podwórze.

Zielone było wiosny szmaragdem i puste —
Na wschodach stał leniwy klucznik z winnem gronem,
Rwąc ziarna i rzucając w śmiechu na rozpustę.
Gdy tu, owdzie ibisy ze skrzydłem czerwonem,
Z wygiętą szyją, z ciemnej wzlatując zieleni,
Wieszały się po jasnych marmurach przedsieni...
Szmaragd trawy, czerwoność ptaków, miejsca cisza
Sprawiły, że spocząłem, kąpiąc wzrok strudzony,
Jak muzyk, ostatniego gdy dotknął klawisza
I spoczął na nim, duchem całym zachwycony,
I nie wie już, czy goni wibracje[61] odległe,
Słuchowi śmiertelnemu więcej niepodległe,
Czy wraca ciałem w spokój materji, czy marzy?...
Tak byłem — nagle gęsto poczułem na twarzy
Sypany mak, a zdala piorunów deszcz głuchy...
............
I czucia te, co bolą, gdy przechodzisz w duchy...
Taki to, łowisz ze mnie!...»

To rzekłszy, poeta
Znikał zwolna, jak w błękit tonący kometa.

A Balbus jemu mówił z spokojem człowieka,
Co kończy czytać, pewny, że lampa nie czeka,
Lecz wiedząc, ile jeszcze palić się powinna...
............
«Konsulem będąc, znałem, co jest prawda gminna,
I jakie wrzątki, jakie rozruchy się szerzą;
Sprawować więc, jak bóstwa ręka dobroczynna,
Myśliłem. Wagę oną z gwiazd, co czasy mierzą,
Na łasce mojej nieraz trzymać mi się zdało,
I bez liktorów[62] miejsca przechodziłem gwarne,
Jak który bóg, nietkliwe narażając ciało
Na mdłe zamachy, znane podstępy i marne...
Poważna wzgarda rzeczy gminnych szła przede mną,
«Na bok!» wołając, — pewny mąż i konsul ze mną.
Tak szedłem raz, gdzie konia opodal trzymano,
Bo właśnie miałem zwiedzić odległe więzienie,
A dzień był piękny, ludzie, pocztę widząc znaną,
Wylegli z krzykiem: «Balbus niech ma powodzenie!»
Co ja prawicą wgórę wzniesioną dziękczynię,
A lewą cugli sięgam... Powietrze złociste
Owiało mię, rąk chmurę widziałem w lawinie,
I różnych świątyń różne chóry uroczyste,
Tu, tam błyskawicami z cieniu wyrywane.
A koń mój szalał, w bruki bijąc coraz ciszéj,
Jakby na błonia wchodził wciąż zasypywane,
A ja — milczałem, czując, że nikt już nie słyszy...

VI.

«I stało się, że nagle poznałem na twarzy
Sypany mak, a zdala piorunów deszcz głuchy,
Ciemność, która jak ogień obejma i parzy,
I czucia te, co bolą, gdy przechodzisz w duchy...
Taki to Jowisz ze mnie!...»

VII.

...To Balbus rzekł. Potem,
Znikając, zwolna łączył się z poety cieniem,
Jak włókna dwu obłoków, w jeden spartych grzmotem
I osrebrzonych jednym księżyca promieniem
I znikli...

VIII.

Tu ciceron[63] sny mi przerwał tkliwe,
Mówiąc, że nas czekają osły niecierpliwe.


PAMIĄTKA.

Jeżeli kiedy płatne serca dzwonów
Leniwo zadrżą, echo porwie jęki
I do wesołych rzuci je salonów,
Ty westchnij! Smutek uzalotnia wdzięki...

A jeśli karta będzie pogrzebowa
Po rogach ulic czernić się z nazwiskiem,
Ty odwróć oczy; wraz podąży nowa,
Oczekiwanem ciesząc widowiskiem.

A jeśli w cmentarz się zapuścisz głuchy,
Ku ziemi czoło chyląc zamyślone,
I zerwiesz listek, niźli będzie suchy
Pamiętaj, proszę, przegrać go w «zielone».

Kto wygra, jeśli te powtórzy słowa,
Dla jakich miałem nieprzyjaciół wielu:
Nie szukaj świata, kochaj i... bądź zdrowa...
A za umarłych módl się — po weselu.
Pisałem we Florencji 1844 r.


MOJA PIOSNKA.
Pol. — I’ll speak to him again —
What do you read, my lord?...
Ham. — Words, words, words!
Shakespeare[64].

Źle, źle zawsze i wszędzie
Ta nić czarna się przędzie:
Ona za mną, przede mną i przy mnie,
Ona w każdym oddechu,
Ona w każdym uśmiechu,
Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie...

Nie rozerwę, bo silna,
Może święta choć mylna,
Może nie chcę rozerwać tej wstążki;
Ale wszędzie — o, wszędzie,
Gdzie ja będę, ta będzie:
Tu w otwarte zakłada się książki,
Tam u kwiatów zawiązką,
Ówdzie stoczy się wąsko,
By jesienne na łąkach przędziwo:
I rozmdleje stopniowo,

By ujednić nanowo
I nanowo się zrośnie w ogniwo.
Lecz, nie kwiląc, jak dziecię,
Raz wywalczę się przecie.
Niech mi puhar podadzą i wieniec!...

I włożyłem na czoło,
I wypiłem, a wkoło
Jeden mówi drugiemu. «Szaleniec!!»
Więc do serca o radę
Dłoń poniosłem i kładę,
Alić nagle zastygnie prawica:
Głośno śmieli się oni,
Jam pozostał bez dłoni,
Dłoń mi czarna obwiła pętlica.

źle, źle zawsze i wszędzie
Ta nić czarna się przędzie;
Ona za mną, przede mną i przy mnie,
Ona w każdym oddechu,
Ona w każdym uśmiechu,
Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie.

Lecz, nie kwiląc jak dziecię,
Raz wywalczę się przecie;
Złotostruna, nie opuść mnie, lutni!
Czarnoleskiej ja rzeczy[65]
Chcę — ta serce uleczy!
I zagrałem...
I jeszcze mi smutniej.
Pisałem we Florencji 1844.


W PAMIĘTNIKU L. A.[66].
IMPROWIZACJA.

A o czem pisać?... dziś do «pamiętników»,
Do lada piosnki, nawet i miłosnej,
Tak wiele zimnych trzeba ogólników,
Że dreszcz mię bierze, acz z początkiem wiosny —
Że gotów jestem skrzepnąć, zamyślony,
Na podobieństwo rzymskich tu pomników,
Ogarniających cieniem lazarony[67].

I popularność mieć pomiędzy tłumem,
I o czułości serca anegdoty,
Którychby kiedyś z retorycznym szumem[68]
Uczono w szkołach, chcąc nauczyć cnoty;
A nowy Plutarch w nowe wlał żywoty...[69]

Lecz niedość — inne straszy mię widziadło,
Za każdem słowem świat postępu woła,
Za każdem pióra umoczeniem. Zgoła,
Że nie zgodziłby się na abecadło...
Ale wybrałem... piszę; już przepadło!


Przyszłości wieczna! Na niewiecznem polu,
Do ułomnego śmiejąc się człowieka,
Tylko mu jeden cel otwierasz — bolu...
I tylko jedną prawdę — że jej czeka...

Przyszłości wieczna! Bądźże mi zdaleka
Za otchłaniami jaśniejącą zorzą!
Lecz, pókąd w niebo nie zabiegłem trzecie,
Bądźże mi tylko jakby łaską bożą,
Bo jeszcze ciosać trzeba krzyż na świecie,
Niżeli w ręce go umarłe złożą.
Pisałem w Rzymie 1844.


MODLITWA[70].
Laudato sia il mio Signore per quelli
Che perdonan per suo amore
E che sopportano i travagli
Con pazienza — e l’infirmitá
Con allegrezza di spirito.
San Francesco d’Assisi[71] (1230)

Maryjo, Pani aniołów, u Ciebie
O Twej korony prosim zmartwychwstanie —

A niech się wola Syna Twego stanie
Na ziemi naszej tak, jako jest w niebie!

I niechaj wielkie będzie zmiłowanie
Od góry jasnej ku biegunom nocy,

Bo zapatrujem się na krzyżowanie
I «Eloj lamma!...»[72] — wołamy — «pomocy!...»
............
Maryjo, Pani aniołów, u Ciebie
O Twej korony prosim zmartwychwstanie,

A niech się wola Syna Twego stanie
Na ziemi naszej tak, jako jest w niebie!
Amen.


ITALIAM! ITALIAM![73].

Italiam! Italiam!
Pod latyńskich żagli cieniem,
Myśli moja, płyń z aniołem.
Płyń, jak kiedyś ja płynąłem:
Za wspomnieniem — płyń wspomnieniem...

Dookoła morze — morze —
Jak błękitu strop bez końca.
O przejasne — pełne słońca!
Łodzi! Wioseł!... Szczęść ci Boże...

Płyń — a nie wróć-że mi z żalem
Od tych laurów tam różowych,
Gdzie Tass śpiewał Jeruzalem,
I od moich dni — laurowych...

O, po skarby cię wysłałem:
Cóż, gdy wrócisz mi z tęsknotą?
Wiem to, ale proszę o to —
Niech zapłaczę, że płakałem...

Pod latyńskich żagli cieniem,
Myśli moja, płyń z aniołem.
Płyń, jak kiedyś ja płynąłem:
...Za wspomnieniem — płyń wspomnieniem...


ODPOWIEDŹ[74].

Wy, starcze, szliście po drodze ubitej,
Nam że jej zbrakło, wzlatujem z manowca;
Nie w «rymokletę» poeta ukryty
Jesteś, lecz wielki jesteś krasomowca.
Więc skrzydła twoje są wyprostowane
Jak orła, który ma swą tarcz i ścianę
I, lecąc, włada miejscem, w które leci...
My, choćby nawet podobni wam, starcze,
Choć orły, lecąc w zwichrzonej zamieci,
Gdzie znajdziem miejsce, i ścianę, i tarczę?


DO JÓZEFA BOHDANA ZALESKIEGO.
1.

Dobrze tęczy się zielenić,
Błękitnawić i czerwienić,
Tej wielmożnej pani,
Ale chmurki oddalone,
By jagnięta pogubione,
Te, kto chce, to gani.

2.

Ej, i z lutnią złoto-runą,
Złoto-ustą, siedmiostruną,
Nieba obiec sklepy

Lżej, niż piosnkę, raz zaczętą,
Już we fletnię dąć pękniętą,
Jak włóczęga ślepy.

3.

Tyś bo wiele odziedziczył,
Tyś bo, panie, zagraniczył
Z niebem — mogiłami;
Więc to seraf[75], to cherubin
Niby wisien spadnie rubin
W ogród twój skrzydłami.

4.

A jam chłopię z za ogrodu,
Gdzieś u szpary drżące wchodu,
Gości strach mnie bierze —
I strach ciebie, pana sadu,
Co tam z duchy gadu, gadu,
Jak dzwon na pacierze.

5.

A jam chłopię z dróg krzyżowych,
Z za trzęsawisk olszynowych,
Gdzie mdłe jęczą cienie —
I głód zemsty w sercu u mnie
Już wyrodził się, jak w trumnie
Chude lisa szczenię.

6.

I wiatr zabrał mię w powicie
Chmur, by nagle zmarłe dziécię
Bez chrztu krwie i walki —
Tu, na cmentarz poniósł ludów,
Gdzie trzy świecą panie cudów,
Gdzie sztuki westalki...[76].

7.

Gdzie krzyż, z włócznią w jednej dłoni,
Z gąbką w drugiej, z cierniem w skroni,
Księżyc ma nad sobą
I, kompasu wodząc cienie
Po otartej z krwi arenie,
Cieszy nas żałobą.

8.

— Kiedyż czasów wypełnienie,
Kiedyż Polski odkupienie?!
Wieszczem zanuć słowem,
A sto wiatrów je rozniesie
Precz po lesie, za Polesie,
Po echu stepowem!
W Rzymie 1847.


AMEN.
LEGENDA.
Pani Zofji Zaleskiej od współmazura (po kądzieli)
Amen znaczy: i niech się tak stanie.

Skrwawione ciało haki żelaznemi
Imperatorscy ludzie wzięli z ziemi
I za arenę wynieśli, rzucili...

A aniołowie w niebie hymn nucili,
Palmami wiejąc rozkwitającemi,
I tę nawiali woń, o której święci,
Gdzieś w katakumbach modłami zajęci,
Jak o szczególnej rzeczy rozmyślali,
Tabliczki nagle wypuściwszy z dłoni
I papirusy, na których czytali[77],
«Czy słowo — mówiąc — tyle zlało woni?» —

Więc się męczennik przeniósł do serafów,
A do robactwa ciało podziemnego,
Tak, iż poganin rzekł: «Ha! — i cóż z tego?!
Azali prawda nie jest sługą trafów?
Albo czy tygrys wąską kłów szczeliną
Wycedził prawdę oną z krwawą śliną?»

Lecz umarłego szata pozostała;
Tej trędowaty dotknął się przechodzień
I oczyszczony jest — i odtąd: «Chwała!»
Śpiewają, chromi doń się wleką codzień,
I ślepych dziatwa wiedzie, nucąc: «Chwała!»

Strędowaciały hańbą, albo ślepy
Nieszczęściem, czarne nawodzącém krepy,
I paraliżem tknięty przerażenia,
Niechaj się szaty dotknie, pozostałej
Na Europy piersiach, szaty małej,
Jak szkaplerz, krwawem naznaczonej słowem,
A z tłumu naród wstanie zleczonego,
Pod roztopionym w chmurach wielogłowem,
Na znak onemu, co rzekł:
«I cóż z tego?»
W Rzymie 1847.



Autograf wiersza «Maryjo, Pani Aniołów»

PODRÓŻ PO ADRJATYKU.

Na sine piaski morskiego wybrzeża
Falą rzucona koncha srebrno-lśniąca,
A przez rybaka czyli też pasterza
Podjęta, pierwsza śpiewem ucho trąca
I temu, co jej pieśni słuchał głosów,
Wypowiedziała tak wiele tajemnic,
Co się tam dzieje w głębi wiecznych ciemnic
I jakich ludzie doświadczyli losów
Płynąc po morzu, i ci, co korali
I srebrnych pereł w dnie morskiem szukali.
O, kto nie słuchał w posępnej zadumie
Pieśni błękitnych pałaców mieszkanki,
Nie wie, jak wiele ona mówić umie,
Jak ona płacze żalami wygnanki,
I westchnieniami jakby z stron rodzinnych,
I westchnieniami jęcząc ze stron innych.
Słyszałem, siedząc na nadmorskiej skale,
Wszytkie tej konchy srebrnej tęskne żale,
I taką boleść wyzwały jej tony,
Iżem zrozumiał, że w takiej to chwili
Śpiewacy lutnie o skały rozbili.
I zrozumiałem śmierć greckiej Safony[78],
I żal i rozpacz, a morze płynęło,
A umartwienie ku morzu ciągnęło.
Inną do ręki, inną wezmę lutnię,
Precz mi z tą konchą, co śpiewa smutnie,
Bo uprzytomnia tamtych, co daleko
Biedne swe życie wśród tęsknoty wleką.
I wyspa Chio[79] i skała Fingala[80]
Homer i Ossjan w mych oczach stanęli,
I zdało mi się, że ich niosła fala,
Że w jednej łodzi obadwa płynęli,
Trzymając arfy ze struny złotemi,
A tłumy duchów ciągnęły za niemi,
A oni siwi i ślepi starcowie
Gwiaździste wieńce na swej mieli głowie.
Ach, gdyby jedną z tych arf dzierżeć w dłoni,
Możeby dusze ze snu się zbudziły,
Możeby, męskiej znowu pełne siły,
Zagrały życiem — tak, jak grali oni?
Znikło widziadło, nie dla nas stworzone.
A więc uderzę znowu w inną stronę.
Tłum trubadurów szedł z lutniami w ręku,
Powietrze, pełne miłosnego dźwięku,
Drżało tonami, a wgórze nad niemi
Cudne dziewice, turniejów królowe,
Wiewały we mgle szatami białemi
I wieńce z laurów rzucały na głowę...
Precz, mdłe widziadła! Niech was kryje chmura!
Z śmiechem rzuciłem lutnię trubadura.
I otóż kościół — jakiś głos nieznany,
Jakby anioła, co tych murów strzeże,
Tak mię unosi, tak za serce bierze,
Że ręka pragnie uderzyć w organy,
Uciec od świata i na świątyń progu
Klęczeć pokornie, a modlić się Bogu,
W ustach mieć tylko modlitwę natchnioną,
Źrenicę blaskiem niebios ołzawioną,
Patrzeć się zgóry z uśmiechem przebaczeń,
Jak ziemia tonie w zbrodniach, w nikczemności,
Być niemym świadkiem tych ludzkich przeznaczeń
I Bogu tylko składać dań miłości...
Senne marzenia! Lecz, złączony z światem
Mimo złe ludzi, wszak jestem ich bratem!
Pienia anielskie... O królu psalmisto,
I wy, co po nim śpiewaliście psalmy,
Słyszę pieśń waszą świętą, uroczystą,
I że nie mogę z wami śpiewać, żal mi.
Lecz pieśni moje tak w życiu podzielę,
Że ich połowę usłyszą w kościele.
I zniknął kościół, tylko głos nieznany
Brzmi, jak pod ręką Cecylji[81] organy.
Duchu, co wiedziesz mnie po świata drogach,
Dajże mi strunę przy wieczności progach!
Stoję nad morzem smutny i zbolały.
Struny — lub w przepaść rzucę się ze skały!
A wtem głos nędzy z pod słomianej strzechy
Wyszedł i zimnem wskróś przewionął duszę.
Wam to, ubodzy, wielką pieśń pociechy
Chciałbym zaśpiewać — i zaśpiewać muszę —
Wam, co w sieroctwie i nędzy żyjecie,
Których nieszczęście własnością na świecie.
Witaj więc, liro, ty, coś w Betlejemie
Witała Zbawcę, gdy zstąpił na ziemię!
Z Bogiem i z tobą idąc między swemi,
Może znów Zbawcę powitam na ziemi.

Taką pieśń lirnik smutny śpiewał ludu,
Idąc wśród ruin, gruzów i popiołów,
Śpiewał, by ulżyć ciężkich łez i trudu
A był słuchany — tylko od Aniołów.


WESELE.
POWIEŚĆ.
I.

Po dwóch salonu stronach komnaty wpółcieniu,
Z których na ogród wielkie podwoje otworem —
Szerokie wschody — wazy, rzezane w kamieniu,
Ociekające roślin pnących się doborem —
Noc księżycowa — zapach akacji — szmer wody
Dalekich kaskad[82], które wilgocą ogrody —
To nietańczących przystań.

Tańczący, przeciwnie,
W całej wszechtęczy blasku oczy swe kąpali,
Każdy się w stu zwierciadłach oglądał naiwnie,
Śmiechów, brylantów, drobnych grzecznostek, opali,
Westchnień, szmaragdów, kwiatów fałszywych, rumieńców,
Atłasów białych... chaos!... Chciałem dodać «wieńców»
Dla rymu — ale wieniec jeden był, jedyny,
A wieniec panny młodej, wieczoru królowej
Kto widział go, ten widział mirt i dwa jaśminy,
Obejmujące czoło posągu Canovy[83],
A kto ten posąg widział, ten przypomniał pewno
Z życia Canovy oną śmieszną rzecz i rzewną,
Jak brał łachmany na się i sakwy podrożne,
Stając, gdzie Hebe[84] jego dawała jałmużnę.
Spóźniony Grek! Daninę widział chrześcijańską
Jak nektar, bogom łany, i z swojej Wenecji,
Poglądał na świat, rzekłbym, przez szybę pogańską
(Gdyby nie anachronizm[85] szyb w klasycznej Grecji...)

Lecz mniejsza o to — idzie tu o pannę młodą,
Że przypomina Hebe Canovy urodą
I że ma wieniec z mirtu, a ulotną szatę,
Której mgłę gwiazdy gęsto spinają bogate,
I że zwierciadła z tego bardzo są szczęśliwe,
Oddając sobie wzajem arcydzieło żywe.

II.

Początki tego, co dziś bałem się nazywa,
Różne są, w czem bogactwo i smak się odkrywa.
Lecz wszystkich balów środek zawsze jest ten samy,
A koniec, jak komedji, tragedji lub dramy:
Jeśli komedji, koniec jest na samym końcu —
Jeśli dramy, to koniec jest o rannem słońcu —
Jeśli tragedii, wtedy koniec w środku bywa,
I wpada rycerz, piękność zemdloną porywa,
A koń go wierny zbawia od strasznej pogoni,
Pan młody mnichem, ojciec klnie albo łzy roni...

Wszystko jest przewidziane na wszelki przypadek,
Jak: wieniec z mirtu, metryk dwie, drużka i świadek,
I rzadko dzisiaj rycerz wpada nieczekany
Z czarnem na hełmie piórem... Częściej kto na boku
Pomodli się i lekki ból poczuje w oku
I da jałmużnę nędzy, przypadkiem spotkanéj,
Której powiedział anioł: «Stój u tamtej ściany!»
— Częściej kto rylcem sobie zapisze stalowym:
«Dziś się narodził człowiek z rozumem światowym»
I pyszny jest i mówi: «Siebie zwyciężyłem,
Człek jest śmiertelny — życie chwilką — ja czem? pyłem».
I idzie szukać równych, by jasno powiedział,
Czego się sam od siebie jak na złość dowiedział.

III.

Że rzadkie są porwania, zwłaszcza u narodów,
Co, zniósłszy klas różnicę, pozywają za to,

I długie stąd regestra[86] świadków a powodów,
Długi rzeczników z tego dialog za kratą,
Piór zgrzyty i biretów[87] podrzucania gniewne:
Co wszystko jest zarówno logiczne, jak rzewne;
Że już w arystokrackiej Anglji ledwo bywa
Ten bunt, ta monstrualność (powiedziałbym) tkliwa;
By więc utile dulci[88] złączyć bez kłopotu,
Po ślubie i po balu słychać róg pocztowy,
A w kryte bramy powóz wpada nakształt grzmotu,
Z czego jest rozruch w izbie czeladzi zamkowej,
Tu, tam, z światłami w ręku biegną przez krużganki,
I to ma niby pewny efekt niespodzianki...
............

IV.

Wszelako, aby powieść wolne miała pole,
Nic uprzedzajmy zdarzeń, zawsze dość szczególnych,
I cieszmy się, że tańczą na płaczu padole,
Bo sporo jest umartwień i żałób ogólnych,
Bo w pewnym względzie cnotą wesołość swobodna,
Gdy rola czasów krwawo orze się niepłodna...
— Biada duchom i takiej społeczności biada,
Gdzie człowiek karci uśmiech i za grób odkłada,
Jakby sąd ostateczny mógł być uprzedzony
W całej potędze swojej przez kilku sensatów[89]
I jakby łzy nie miały sperlić się w korony,
A śmiechów wiele w siano uwiędniętych kwiatów,
Jakbyśmy już najjaśniej znali, co wesołe
A co bolesne?... Biedne my anioły chore!
Kwiat, kamień świetny musim kłaść na skronie gołe,
Żeby dopięknieć, zrównać... ubranym wpokorę!...
Żeby doważyć jakiejś niewidzialnej ceny,
Radości jakiejś, którą zasłoniły treny!

V.

Tańczą więc jak w najlepsze, a północ już biła,
I biła pierwsza, druga po niej nastąpiła,
I trzecia się przeważa w przeszłość — a na chórze
Ten, owy skrzypek nutę upuści fałszywą.
Potem się ocknie, hardo postawi naturze,
W imię chybionej sławy poprze smyk co żywo,
Dopędzi całotłoku, a harmonji prawo
Raduje się, jak owcy zbłąkanej poprawą...

VI.

Patrząc zaś z chóru, widzisz Olimpu władanie,
I jak esencje rządzą śmiertelnych krokami,
I jak śmiertelni swoje szerzą panowanie.
Muzyka duch papieru kilka kart poplami,
Nie mogąc zdążyć zgóry lecącym natchnieniom;
Wraz się zbiegają skrzypki, basetle[90], trombony[91],
Testament martwy gwałtem wykradają cieniom,
I spada akord... listki mirtowej korony
Drżeć poczynają, niby oazis[92] zwodnicza,
Niby płynąca wyspa na stubarwnej fali —
Trytonów[93], nimf półszepty — radość tajemnicza —
Wyspa płynie... i morze dokoła się pali...
............

VII.

Lecz czas jest, by czytelnik przypatrzył się zbliska
Państwu młodym, a wreszcie zaznał i nazwiska,
Lubo o sercach głównie mówić tu przystoi,
Które są pełne zalet, a miłość je stroi,
Jak arfy dwie o złotej siatce strun, tak drżącéj,
Że widzisz tylko jeden obłok gorejący...
Bogactwo równe, imion też same zaszczyty,
A młody pan urodą zlekka przypomina
Onego Endymjona[94], Protogenji syna,

Kiedy wstępował nocą na Latinosu szczyty.
Też same oczy nawet, z grecka przedłużone,
I wolny gest — pasterski kij, albo koronę,
Albo miecz, albo ubiór daj mu najmniej zdobny,
Czujesz, że zawsze będzie do siebie podoliny.
............

VIII.

Otóż i koniec balu, a gości kaskada
Przy krzyku woźnic z szmerem po schodach się zsuwa,
Tu, ówdzie kwiat z warkoczy zawiązanych spada,
Skoro się kaptur na nie posępny zazuwa,
Niekiedy skrzypce jękną, w pudła zamykane,
Oknem nietoperz wleci, lub ćmy zabłąkane
Dokoła gałęzistych zatoczą świeczników,
Jakby cmentarnych przyszły próbować ogników.
............

IX.

............
«Powóz czeka, na willi wszystko w pogotowiu,
Słowik w akacjach śpiewa, i księżyc na nowiu,
A ówdzie — patrz — co wiejską uprzyjemni ciszę:
Podróżny ołtarz, nuty, i ten szereg tomów
Mniejszych i większych, niby organów klawisze...
Ciche, pełne utęsknień, łez, jęków i gromów...»

«W ołtarza skrzydłach nasi aniołowie-stróże...»

«Ten trzyma krzyż, a tamten trzyma białą różę...»

«Książki te, kto są?...»

«...Różni znajomi — poczciwi —
Oto naprzykład Gustaw, z listkiem swym na czole,
Tłumaczy księdzu, ludzie jak wielce są tkliwi!...
To — Komorowska Marja — Wacław i pacholę...
To Werter — to T. A. O. Bruno — to Mazepa —
A to, co Chopin pisał po podróży swojéj...»[95]

«A ów tom na uboczu, co samotnie stoi?...»

«Drukiem drobnym, jak czarno rozesłana krepa...
To... Torquat i lamenty jego przez Byrona...»[96]

«A to — co to jest?...»

«...Twoja mirtowa korona,
Którą przed chwila jeszcze widziałem na czole...»

«Każ, niech zostanie na tym marmurowym stole!...
A teraz — jedźmy...»

X.

...Trąbka zagrała pocztowa.
Podkowy brzękły — więcej nie słyszałem słowa...

Bagni di Lucca, 1847 sierpnia.

MARMUR - BIAŁY.

Grecjo piękna!... Twe dziwiąc ramiona z marmuru
I serce, pytam: co się też stało z Homerem,
Który cię uczył śpiewać z gwiazdami do chóru?
Gdzie jego grób lub chata? Mów chociażby szmerem
Fal egejskich, bijących w heksametr o skałę —
Rytmem klasku ich rzeknij — zapisz w piany białe!
Wdzięczna Grecjo! A co się i z Fidjasem[97] stało,
Który cię uczył kibić wyginać dostojnie
I stąpać, jako bogi, duchem czując ciało?

Czy on w więzieniu przepadł? Milejad czy na wojnie?
Temistokles, Tucydyd, Cymon... czyż skazani?!
Grecjo, a co się z słodkim Arystydem stało,
Który-ć przebaczać uczył, cierpiąc, jak wygnani?
A stary Focjon, bitwę co wygrywa z chwałą,
Nim mu podawasz trucizn... A Sokrat??...[98]

...Oh! Pani
Błękitnooka, z równym profilem Minerwy!
Stądto zwaliska twoje są, jak ty, nadobne,
Wita się je z radością, a żegna z tęsknotą,
Rosami operlone rwąc fijołki drobne,
Jedyne, co łzawieją tam... i rosną poto.
Na pokładzie okrętu u Egejskiego morza 18(48)


Z LISTU.
DO WŁODZIMIERZA ŁUBIEŃSKIEGO.

...A ty mnie ganić będziesz, że greckiej kolumny
Na brzegu morskim, falą oszklonej, tak żal mi,
Że prawie łzę ja dla niej miałem, jak dla trumny,
Gdy tyle bolów, smutków tyle się dziś psalmi.
Więc słusznie gań, a smucić pozwól się niesłusznie,
Bo któryż smutek (rzeczy biorąc wielkodusznie).
Któryż-bo smutek słuszny?!... Dalej nie dośpiewam,
Lecz wspomnę czas i powieść starą — starą nie wam.

Cicero, konsul, z Rzymu wysłan był za sprawą
Do Sikulów — skrzydlatą uprzedzony Sławą,
Listami także, których datum z Kapitolu;
Popłynął, nie jak parą się dziś z Neapolu
Przenoszę do Palermo — popłynął na nawie
Wiosłoskrzydłej, dzwoniącej pieśń, jak mdłe żórawie.
Tam w mieście jednem grecki był wychodziec stary,
Uczący młódź mądrości greckich (może wiary?)
Samotnik, tęskno nieraz nucący rapsody,
W mówieniu skąpy, skromny, dumny, jak narody
Zbolałe, albo męże, w głębokość sumienia
Schodzący, gdy historji rzekną: «dowidzenia!»
Z tymto wychodźcem konsul, pod otwartem niebem
O sokratejskich rzeczach mówiąc, niby chlebem
Mistycznym się narodów rozłamywał w słowie.
A był to wieczór, ciszy[99] wgórze obłokowie
Z gwiazdami w oczach — ciszy[99] niżej i uczniowie
Na schodach gmachu — dalej kolumn rząd — a daléj
Czerwony laur, co kwiatów się łunami pali.
Cicero mówił — mówił nie do rzymskiej rzeszy,
Jak chytry stron gladjator, lecz jak duch, co śpieszy
Wargami, by rytmowej wydążyły lawie,
Więc jak natchniony, Grekiem się rodzący prawie;
A mówił wciąż heleńskiem słowem i przydechem,
Bo była rzecz o duchu[100] — rzecz, ostatnim śmiechem
Po wychyleniu mętnej okryta trucizny,
Jak głazem — na nim słowa te dwa: myśl ojczyzny...
Natchnienie przeszło — ucznie się do mówcy garną,
Gdy ten ze skrzydeł w togę wracał konsularną,
Jak duchy, co, z posągów wysłane na zwiady,
O wschodzie słońca w marmur znów wsiąkają blady[101].
I stał Rzymianin, siłą namaszczony grecką,
A grecki mąż opodal, kryjąc łzę, jak dziecko,
Zatęsknił — potem, w niebo rzucając rękoma:
«Więc już i słowo (szepnął) wyssał upiór-Roma!...»

Powieść tę (której Plutarch pisząc, nie czuł głębi)[102],
Oh, ileż razy piskiem dławionych gołębi
Z italskich tu ja gruzów, syn Grymhildy[103], słyszę,
I gorzko mi, aż nie wiem sam, czemu i piszę.
Na morzu Śródziemnem 1848 lata.


PSALM WIGILJI.
OJCU H... K...[104] NA ŚWIADECTWO SZACUNKU POWINNEGO PRZYPISANY. R. P. 1848.
I.

O, dzięki Tobie, Ojcze ludów, Boże,
Że ziemię wolną dałeś nam i nagą;
Ani oprawna w nieprzebyte morze,
Ni przeciążoną gór dzikich powagą,
Lecz jako piersi otworzona boże...

II.

Więc na arenie tej się nie ostoi
Przeciwnik żaden, jeno mąż bezpieczny
I ten, co zasię nierad szuka zbroi,
Ale zupełny, wcale obosieczny,
Który, jak gwiazda w niebie czystem, stoi.

III.

I za to jeszcze dzięki Ci, o Panie,
Że człek się ówdzie laurem nie upoi,
Ani go wiatrów ciepławych głaskanie
Przeatłasowi w nicość i rozstroi
Na drzew i kwiatów motyle kochanie!

IV.

Strzeliście w niebo spojrzy on ku Tobie,
Który przez stajnię wszedłeś do ludzkości,
I w grobie zwiędłych ziół leżałeś w żłobie,
I porze, ziemskich próżnej zalotności,
I kiedy cały świat się tarzał w grobie.

V.

Za prawo tedy do Polski obszaru
Dziękujem Tobie, któryś niezmierzony,
Wszechistny, jednak z obłoków wiszaru
Patrzący na świat, wprawdzie rozdzielony
Światłocieniami czaru i rozczaru —

VI.

I który łaski zakreślisz promieniem
Dzielnicę ludów w czas ludów chaosu,
Tak, jako morze obszedłeś pierścieniem
I nie rzuciłeś gór na wagę losu,
Lecz najpodlejszem bawisz się stworzeniem.

VII.

Do Ciebie, Ojcze ojczyzn, się podnosim
W témto ubóstwie naszém bardzo sławném
I w tej nadziei, co po skrzydeł osiém
Przybiera codzień, i w płaczu ustawnym,
I w bólach, które tak mdło jeszcze znosim.

VIII.

O, dzięki Tobie za państwo boleści,
I za męczeńskich koron rozmnożenie,
I za wylaną czarę szlachetności
Na lud, któremu imię jest — cierpienie,
I za otwarcie bram nieskończoności!

Pisałem w Rzymie w wigilję 1848 r.


OD ANIOŁA DO SZATANA...

Od anioła do szatana
Ta dziecina gnana, szczwana.
Kiedyż trupem padnie?

I niemowląt już nie będzie,
Psalmujących, jak łabędzie,
Kiedy śmierć je kradnie.

I ramiona młodociane,
W bezimienny puch rozwiane,
Dziejów nazwą śmieciem,

A sto wiosen razem błyśnie
Dla zrodzonych naumyślnie,
Skoro my odleciem!


WIGILJA.
LEGENDA DLA PRZYJACIÓŁ.
«Tedy go opuścił djabeł — a oto Aniołowie przystąpili i służyli mu».
Ś. Mateusz, Roz. IV. 11.
I.

Za odległe gdzieś rzeczy
Dziś włosienie kaleczy,
A północne ledwo biły dzwony[105].

Jutro czemu dalekie,
Czy i Jutro kalekie,
Czy bez skrzydeł, jak cherub zrzucony?

Jak się Bogu podoba,
Taka Jutra osoba;
Ależ Dzisiaj, ta mamka przyszłości,
Wychyliła gorycze
I zakryła oblicze,
Popiół jada i pości a pości!

II.

Za odległe gdzieś rzeczy
Dziś włosienie kaleczy,
A już zorze jedwabią się zdala —
Szatan przybiegł i prawi:
«Oto ogon mam pawi,
Cały z ognia, co słońce zapala.
Przeto nie pość już więcej,
Pokarm stracisz zwierzęcy,
Młode Jutro zamorzysz uściskiem...»
— Idź precz, djable, co kamień
Panu dałeś — i «Zamień
W chleb» wołałeś — nazowiesz się Zyskiem.

III.

Za odległe gdzieś rzeczy
Dziś włosienie kaleczy,
A już zorza we wstęgi się przędzie;
Szatan wrócił i woła:
«Jutro czekasz anioła?
Cudem k’niému płyńże, jak łabędzie!»
— Idź precz, duchu przeklęły,
Co na ganek gdzieś święty
Pana wwiodłeś — nie pysznim się cudy!
Taka Jutra osoba,
Jak się Bogu podoba:
I dziś cudo, że znosim te trudy.

IV.

Za odległe gdzieś rzeczy
włosienie kaleczy;
A już zda się, że słońce na niebie —
Tedy szatan raz jeszcze:
«Już nie wołam, a wrzeszczę.
Widzisz Jutro? Czy idzie do ciebie?
Słońce tylko, jak zawsze,
I nie bardziej łaskawsze,
Globu jedną oświeca półkulę.
Tę wam oddam w dziedzinę,
Lecz przeproście za winę
I do kolan mi stoczcie się czule!»
— Jak się Bogu podoba,
Taka Jutra osoba,
A ty, djabłe, uciekaj przed krzyżem!
Bo tu idzie widomy,
I prowadzi ogromy,
I nazowie się Pańskim żołniérzem...
Pisałem w Rzymie 1848 lata.


JESZCZE SŁOWO.
(CZYNIĄCYM POKÓJ PRZYPISANE).
Mihi, quanto plura recentium sou voterum revolvo, tauto magis ludibria rerum mortalium cunetis in negotiis obversantur; quippe fama, spe, veneratione potius omnes destinabantur imperio, quam quem futurum principem fortuna in occulto tenebat[106].
Tacit, III 18.

Błogosławieni cisi, albowiem oni odziedziczą ziemię.
Psalm 37, II.
I.

Kapilolskich bram już niema,
Co dumnie milczały,
I stronami wiatr obiema
Szumi na przestrzały.
Prysły odrzwia z zawiasami,
Czegóż jeszcze zbywa?
Gdy purpura łachmanami
Jak krew się rozléwa.
Równo, wolno — czasem ślisko
Bruki lśnią koralem —
Ależ zato czy nie blisko
Pańskie Jeruzalem?...[107]
Wolni ludzie, tworzyć czas!
Step ludzkości czeka na plan nowy,

I granitu nie brak w sercu mas,
Kształtów nie brak, rąk nie brak, głów nie brak,
Niechże raz już gmach nowy,
Nie okruszyn starych nowy żebrak,
Lecz gmach nowy wstanie... Dość jest nas!

Czasów karta jedna się przewiewa,
A nic nie utworzyli;
Po niej idzie druga — ta opiewa,
Że mało uradzili;
Czasów karta trzecia, jak liść drzewa,
Nim się z pączka wychyli...
I smutno, gorzko. — Czemuż to Królestwo boże,
To Pańskie Jeruzalem w idei upiorze,
Dotykalniejszych na się kształtów wdziać nie może?

II.

Błogosławieni pokój czyniący na ziemi,
Albowiem ci synami zwani są bożemi,
Podrzutek zaś w dziedzictwo królestwa nie bierze,
Ani mu bram ojcowscy pokażą żołnierze.

Palmy, psalmy
Modłami;
Siebie oto rozpalmy,
Siebie sami!
Potem balsam pokoju
Między Mądrość a Wiarę
Niech wycieka ze słoju —
I pomiędzy nowe dni a stare,
I pomiędzy mądre a władnące,
Jako strumień po lace,
I gdzie serce z głową ma granice,
Jak łzy czyste, kobiéce.
I gdzie starych — wczoraj, jutro — młodzi,
Jako promień niech wchodzi!

Niedość zrównać bo smugi,
By się zjawił plan nowy,
Ani plan mieć gotowy.
By wraz powstał gmach drugi.
Ci, co w duchu ubodzy.
Już kosztują królestwa.
Lecz na stepach nicestwa
Tacy rzadko są mnodzy.

III.

Ludzie pokój czyniący! Weźcie się za dłonie.
Fala niechaj obrzuci łańcuch wasz i schłonie,
Ale ów, co przepaściom zatoczył granice,
I globów ma u siebie przedziwną kotwicę,
I, bezforemny, w ludzkie zamknął się maleństwo,
I, niedotkliwy, ludzkie wycierpiał męczeństwo —
Ten przyrzekł...
Owóż czasy niźli się rozwcześnią,
Ku wam, czyniącym pokój, zatęskniłem pieśnią...
W Rzymie 1848 lata.


EPOS NASZA.
I.

Z którego dziejów czytać się uczyłem,
Rycerzu, piosnkę zaśpiewam i tobie[108],
Wysoki, włośnie obrócony tyłem
Do słońca, które złoci się na żłobie
I, po pancerzu przebiegłszy promieniem,
Z osieroconem bawi się strzemieniem...

II.

Liców twych — wyznam — opiewać nie mogę,
Bowiem rozlałeś profil swój na wielu.
Lecz serce? czuję — i podzielam trwogę
O bohaterstwo... stary przyjacielu!
Podzielam, mówię, gorącość i zapał,
Których-em z dziejów twych usty nałapał.

III.

Dziecina — pomnę — nad ciemnawą kartą
(Bo nawet odcień pamiętam papieru)
Schylony — z głową oburącz podpartą,
O! ileż, ileż ciągnąłem eteru
Z czytania, z księgi, z możności czytania!
I jak smutnawo było mi dokoła,
Kiedy już świeca gasła (rzecz tak tania!...),
Albo, gdy z starszych kto nagle zawoła,
Albo, gdy widzę już, że kilka tylko
Arkuszy — tak, że końca dotkniesz śpilką!...

IV.

Czylim cię kochał i czy prawdę piszę,
To wiedz ze wspomnień, które tu skreśliłem,
Bom niepiśmienny ja i mało grzészę
Twórczością; piszę, śpiewam tak, jak żyłem...

V.

To tak!... Więc stajesz mi znów przed oczyma,
Jak ongi, rdzawa osłonięty zbroja,
I smutek budzisz, co się wężem zżyma,
Bo i ja miałem Dulcyneę moją![109]

VI.

To tak!... A śmiechu niema w tem, oj, niema,
Dla widzów chyba i dla czytelników,
Lecz dla nas, mówię, dla nas, co obiema
Rękami nikłych walczy ni rozbójników,
Oswobodzając księżniczkę zaklętą, —
Ból, spieka, gorycz i marsz drogą krętą.

VII.

A śmiech? To potem w dziejach — to potomni
Niech się uśmieją, że my tacy mali,
A oni szczęśni tacy, i ogromni,
I czyści, i tak zewsząd okazali...

VIII.

A oni — że tak zniskąd niezdradzani
Po paradyzie[110] latają w promieniach
Z Beatryksami swemi — rozkochani —
W purpurze, w wieńcach i w drogich kamieniach,
Co odśmiechują się niebieskim ciałom
I oczom — i otwartym w strop aż nawskroś chwałom!

IX.

Szczęść-że im, Panie!...

X.

...A my — kawalery[111] błędne,
Bez giermków, z wstęga nu piersi czerwoną,
Przez mokre lasy, przez lasy żołędne,
Ciągniemy przędzę, zdala zaczepioną
U przekreślonych szyb żelazną kratą,
U najeżonych bram wściekłą armatą...

XI.

Raz smoków stado, grzejące się cicho
Na wygorzałej od jadu darninie,
Drugi raz psotny gnom[112] brzozową wiéchą
Około nozdrza koniowi zawinie.
A indziej panna z wieży wola chustką,
A indziej szary wąż z żółtą wypustką...

XII.

Przez jakie ścieżek bo chadzałem krocie
Z ogromną dzidą, co gałęzie kruszy,
Ty jeden, wielki znasz to Don Kichocie,
Jednego ciebie to wspomnienie wzruszy.
Ho gawiedź śmiać się będzie wielolica,
Niewarta ostróg z la Manczy szlachcica!

XIII.

A Dulcynea moja — o przechrobry
Rycerzu — wiedz, że w swojej ona
Osobie nigdy mi nieodsłoniona —
Chyba, że wietrzyk jaki, wietrzyk dobry
Uchyli czasem kwefu[113] i nad włosem
Rumianych grono gwiazd pokaże zdała,
Albo rączkę tęczową z opala,
Albo obuwia, co się bawi z wrzosem
Kwitnącym, rąbek mały, taki mały,
Jak najdrobniejsza koncha[114] perłowana...

XIV.

To wszystko!... Ptaki często mi śpiewały,
Że już zbudzona i odczarowana
Pomiędzy smoki wychodzi z wieżyce.
Że lampę trzyma w ręku, a potwory,
Nie mogąc światła znieść, w ziemię się ryją,
Skrzydłami w ciasne łopoczą piwnice.
I klną, i gardła rozdzierają, wyją...

XV.

Ale cóż? Ptaki, co im się przywidzi,
To wyśpiewują, przysiadłszy na tarczy,
Albo na hełmie moim — a duch widzi,
£e kłamią — prawda jedynie wystarczy
Nam, co za prawdą go nim, Don Kichotom,
Przeciwko smokom, jadom, kulom, grotom!...
1848.


DO WŁADCY RZYMU.
1.

Kiedy się ludów obłok za obłokiem
Zsuwał po biodrach gór, a tajemnica
Była ich wiedzą, i sercem, i okiem,
Uragan władzą, z groźnym knutem swym,
Dzieje, jak szczenna na zlężeniu lwica:
Któż się czuł jeden? Rzym.

2.

Moce zagarnął wszystkie i chytrości,
Ludy jak dzika oblizał wilczyca,
Lecz zato pierwszy nie znal wyłączności,
Pierwszy, jak orzeł, ponad światem tym,
Na wszechpodniebiu dał naród-szlachcica:
On tylko, tylko Rzym!

3.

Immolujący[115], jak pontifex dziejów,
Immolowany, jak dziejów ofiara,
Sam przywilejem stał się przywilejów,
Bo wszystko jego jest, gdy on nie swym: —
Na fundamentach wyryte miał: Wiara —
Pierw, nim był Rzymem Rzym!

4.

Dlatego burze te marne przewieją
I same tchnieniem zniosą się powtórnem,
A lampy gorzeć będą, jak gorzeją,
U grobu, który światłość dawa im;
Bo cóż Chrystusa byłoby koturnem
Ziemskim, jeśli nie Rzym!

5.

A ciebie, któryś jest Pańskim obłokiem,
Nim patryjotyzm chrześcijański wzrośnie,
Wilczęta niźli pełnem spojrzą okiem,
Nim gołębięta skrzydłem wioną mdłém —
Serc milijony ugoszczą radośnie,
Jak zmartwychwstały Rzym!


CZASY.

— Czasy skończone! — Historji już niema,
Tworzenie tylko w bezbrzeżnej otchłani.
Wiwat!... Lecz czemuż to ogromne tema
Ludzie, kształtami ras napiętnowani,
I usta, mową zaprawne rozliczną,
I serca głoszą, w kraj cieknące styczną?

— O, nieskończona dziejów jeszcze praca,
Jak bryły w górę ciągniecie ramieniem:
Umknij, a już ci znów na piersi wraca —
Przysiądź, a głowę zetrze ci brzemieniem...

O, nieskończona dziejów jeszcze praca,
Nieprzepalony jeszcze glob sumieniem...


JESIEŃ.

O, ciernie deptać znośniej i z ochotą
Na dzid iść kły,
Niż błoto deptać, ile z łez to błoto,
A z westchnień mgły.

Tęczami pierwej niechże w niebo spłyną
Po złotszy świt,
Niech chorągwiami wrócą, a z nowiną
Na całokwit.

Bo ciernie deptać słodziej i z ochotą
Na dzid iść kły,
Niż błoto deptać, ile z łez to błoto,
A z westchnień mgły...
Paryż, 1849.


LIST.

To mówi anioł, który prosi za nią
I wie, co płynie, pierwej, niźli spłynie:

— O, niechaj wklęśnie pokory otchłanią
Jako wybrane ziemia ta naczynie!...

To mówi anioł w zarannej godzinie,
Niźli się niebios obsuną zasłony,
Jakoby namiot wgórze rozpuszczony.

O, niech i serca wielkie się położą,
Jak drobnych pereł ziarna w oceanie,
O, niech i myśli wielkie się nie trwożą,
Czy jeszcze laurów im zielonych stanie!
O, niechże pogan nie wyzwą poganie!

Widziałem — mówi — płacz wielkoludowy,
Jako na niebo chmurą ciągnął długą
I jak w otwarty bok wszedł Chrystusowy,
Niby że w kościół — i jak stroną drugą
Prześwieca... Psalmów, hymnów sploty całe
Wszystka niebieska czeladź rozpościera,
I wszystek obłok runo składa białe,
I jedna drugiej coś podaje sfera,
Przedziwny łańcuch czyniąc, albo drogę,

Albo drabiny światłej stopniowanie,
Albo zastępów szlak w przepaści błogie,
Gdzie nieskończone słychać: «Niech się stanie!...»

Potem widziałem ziemi spodziewanie —
Ale niewiele kwiatów tam rzucono;
I rzadkie palmy na drodze krzyżowéj,
I rzadko ludu z głową pochyloną,
I rzadziej z myślą pochyloną głowy...

O, nie tak, nie tak dni oczekiwania
Po smutnym świecie wiwnnyby rozwiośnić!
I nie tak wolność a bratnie kochania,
I nie tak równość — innych musisz dośnić...

Ale się połóż w ciszy i spopieléj,
Jeżelić przyszłe drogiem zmartwychwstanie,
Bo nie zaniecha On, skoro wyceli,
I będzie łaskaw mimo urąganie,
I czasu swego da — ani go wstrzyma
Najdumniejszego chorągiew olbrzyma.

Tylko osądzi w łasce taką rzeczą,
Która robakom wątku ujmie nagle —
Bo, albo sławy sobie wręcz zaprzecza,
I każdy równą wydmie pychą żagle,
I obrzydliwem będzie wieniec piętnem,
I przepaliwszy się, wynamiejętniem...

Albo z kamyka kędyś podle drogi,
Albo z ostatniej wezwie moc marności,
I wzuje sandał — i przed ziemskie bogi
O całą przestrzeń posunie litości,
I każe nosić chorągiew przymierza
Ani z mądrości ni z głupstwa nadętym,
Ni z dóbr, ni z nędzy, ni z siły pacierza,
Ani z niczego... który niepojętym
Jest i pokuszeń nie zna ani granic,
I wszystko za nic ma, a nie ma za nic.
Marzec 1849.


VENDÔME[116].

Cień Juljusza, w złotawej klamidzie[117],
Jakoby chmura popod księżyc idzie,
By śmiertelnemu, co pogląda z ziemi,
Wydał się światła szyby rozlanemi
I, u kolumny zawisnąwszy szczytu,
Z obywatelem cichego błękitu
A panem miasta podumał gwarnego,
Z Cezarem drugim świata porzymskiego.

Obadwaj smutni — ów dawny, co, dłonie
Załamywając wtył, piersi podawał,
I ten, co ku nim duże zwieszał skronie,
A obojętność rękami udawał —
Obadwaj jakby już porozumieni
Lotnością duchów, i bronzu ciężarem,
I kształtowanych tysiącem kamieni
(Co w sztuce z życiem wciąż obcują starem),
Obadwaj w błękit jeden obwinieni
Nieśmiertelności ogromnym sztandarem,
O dawnych mieczach, i o praw wędzidle,
I o złamanem orła marzą skrzydle,

«Alea jacta est»[118] — stało się znowu
Powszednim drobnych chlebem milijonów,
I do każdego się Rubikon rowu
Strugami przelał — i każdy z zagonów
Na oną wyspę zmienił się olbrzyma,
Co dziś małości nawet wielkiej nie ma!...

JULJUSZ.

Pół wieku pierwej, niż Bóg był na globie,
Ja byłem — wiek mój, świat mój, lud mój znałem,
Bo trzy te siły spokrewniłem w sobie.
Bo wiek mój, lud mój, świat w ręku trzymałem,
I twoją Galje, i przedświt tiary,
Która-ć promieni świętych odmówiła,
I wyspę dębów, co swemi konary
Wszystkie dziś portów szczeliny obwiła...
Lecz dość... wspomnienia gorzkie są cykuty[119].

NAPOLEON.

Życia i myśli wątek twój dosnuty
Dnia ostatniego, na ostatnim schodzie
Kapitolińskim[120] widziałeś, o cieniu.
Godziny jednej nie przeżyłeś w głodzie,
Ani jednego dnia w ducha pragnieniu.

JULJUSZ.

Zaprawdę — w Marku[121] ukochałem człeka,
Co o swej dobie szatę z ramion zwleka,
Do łaźni służąc — ha, do ostatecznej...

NAPOLEON.

Pół wieku starszy, niźli sam przedwieczny,
Lecz młodszy czasów i miarą, i mocą,
Nie czułeś mieczy, gdy się krwią wilgocą.
Poważny cieniu... moc — znam ja to słowo,
Na stal, i fortel, i na śpiż przekute —
A dziś? — A jeśli moc znów piorunową,
I strach, i niebo wróci Bóg poprute,
I jeden z Pańskich, znany wam, przymiotów,
Gniewliwość sądu, ozwie się wśród grzmotów?...
— Ach, moc, o cieniu!... A nieba odbicie
W sumieniu?!... Człowiek coraz więcej dziécię,
Aż uniemowli się w apoteozie[122]
Na tryumfalnym do królestwa wozie.

Widziałżeś, męże jak kończą dojrzali,
Kiedy je z ambrą[123] lud na stosie spali,
A sztukmistrz, dalsze przewidując loty,
W rzeźbionej togi upowija sploty
I uniemawla tem rozłagodzeniem,
Co nie jest blaskiem i nie jest promieniem,
Lecz jakby życia drugiego poczęciem,
Gdy olbrzym ziemi — nieba już dziecięciem?...

Otóż i z mocą stawa się tak samo,
Jako z mężami, z bronzy i z marmury,
A tryumfalną kto raz przeszedł bramą
I słodki poczuł cień architektury,
Ten.. ale komuż kazać mam o sile,
Tryumfalnemi mierzonej kolumny?...

JULIUSZ.

— Mów... bowiem pragnę!...

NAPOLEON.

Oto w świata pyle,
Różnemi krwiami napisano: «dumny!»
A lubo cierpię, ile ze mnie w świecie
I z ciebie (ile twe ja byłem dziecię),
Nieprzeto czasów, co się niżej wleką,
Widzenia ku mnie wieją — treści różnej...

Patrz! Owo każdy lud nad swoją rzeką
Jako spragniony wstrzymał się podróżny,
I one mocy tak się rozmocniły,
Że jedno dodać możesz «swą» do danych.
I już człowieczej nie szukam wszechsiły
Na głowę ludzi, przez ludzi nazwanych,
Bo wiem, co może człek i jego imię,
I wiem, gdzie mocy kończą się olbrzymie...

Jest czas dawania i czas odbierania,
I wypocznienia i odpoczywania,
A gdzie, o cieniu, orły twe spadały,
Tam się ja w skrzydła ubierałem chwały,
By, kędy moje w śnieg się zakopały,
Podobnież dziwne było rozstrzygniecie,
I znowu ptak się on wyśnieżył biały,
I jeszcze krwawe prysły raz pieczęcie...

Z pobojowiska na pobojowisko
Coraz to lżejszym ludzkość suwa krokiem,
Odpóki «widno» — znaczy także «blisko»,
Odpóki prędszym jest, kto z czulszem okiem,
Odpóki z człeka się wywalcza człowiek.
Z przestrzeni noga, a widzenie z powiek.

Więc i od luku bliżej dziś do łuku,
Aż się wypełnia sny przetryumfalne.
I ze wszechłuków rozpękłego bruku
Podrzuci ręce glob niezamykalne,
Najokropniejszą rozpadłe tęsknotą,
Jako wyrobnik głodny — za robotą...

JULIUSZ.

O Roma, Roma!...

NAPOLEON.

O świata narody!...
............
Tu się chmurami zakrył szczyt kolumny,
A bokiem księżyc występował młody.
Jako atlasu brzeg z zamkniętej trumny.
I była cichość bardzo przepaścista.
Od ziemi lekki tuman mgły powstawał,
Od niebios gwiazda czasem spadła czysta
I, jakby czyn się gdzieś uroczy stawał,
Dobrotliwiało natury oblicze. —

∗             ∗

Więc nikło jedno, drugie się nieciło,
Bronz stał się bronzem. — Cezara nie było,
Cały się rzeczy rytm przelewał w inny,
Gdzieniegdzie czczością kapiąc na przelewie,
Jak skoro powiew, żaglom dobroczynny,
Ruchome płótno okręca na drzewie,
By raźniej potem dać... przy majtków śpiewie.

Pisałem w kwietniu 1849.


MOGIŁ STARYCH BUDOWA...

Mogił starych budowa będzie fundamentem,
A sejmu koło pierwszym na planie zakrętem —
Kolumny, jako dęby, wgórę się wyniosą,
A głowy ich, to wieńce, uperlone rosą...
A sklepień sieć gwiazdami nieba się przezłoci,
A każda z gwiazd poziomej odpowie stokroci
Od wschodu gmachu wiara z krzyżem wielkim stanie,
A od zachodu miłość (na puszczy wołanie!),
A od południa Paweł z Piotrem[124] w pojednaniu,
A od północy wolność w gromnem zmartwychwstaniu.
I będzie to jakoby świątynia przymierza,
Gdzie mąż kapłana uczci, a kapłan rycerza —
Gdzie głosy będą chórem latać po sklepieniach,
Co legend tęcze noszą w pendzla przedstawieniach;
A niżej — poszczerbione mieczem, cierniem, troską,
Poważnych twarze mężów, z cichością półboską.
Marmurowemi będą patrzeć się oczyma...
A jeszcze niżej — zwierzę, roślin kształt i klima
W upstrzonym arabeski[125] mądrej hieroglifie
Wyszlaczą się, jak tkackim jedwabiem po cyfie...[126]
1849 lata w Paryżu.


O HISTORJI.
DIALOG.

Na stole leżał nowy ksiąg katalog,
Porozrywany kościanym nożykiem,
A wyżej stołu taki trwał dialog
O dziejach...

Dobrym u mnie historykiem
Jest mąż, co przyszedł pod koniec epoki,
I widzi rozkład z głuchym serca ściskiem.
I, proste fakta pisząc, jest głęboki —
I żadną pasją, ani się nazwiskiem
Promiennem uwieść nie dał jednostronnie,
Lecz prawdę samą kreśli, jak pozgonnie.

Takiego aby naród miał, wpierw musi
Albo epoka skonać, albo misja.
Wszelki zaś inny ku swojemu kusi.
A nie?... to pisze, co można komisją,
Posłaną na grunt, zebrać, jak inwentarz,
Którego cel jest: śmierć, życie: komentarz.

Więc to z przyczyny tej może tak mało
Albo zupełnie historji nie mamy,
Prócz kilku kronik, tego, co zostało
Gdzieś w pamiętnikach, i tego, co znamy
Tradycja, tudzież świetnych Lelewela
W «Konsideracjach»[127] kilku kart, i onych
Maurycego fragmentów natchnionych...[128]

Historja nawet jako się podziela,
Nie wiemy — Jerzy rzekł — bo cóż to uczy,
Że tu, naprzykład, Polska bajki prawi,
A tam, za Sasów, Polska znów się tuczy,
A ówdzie Polska nareszcie się dławi?...

Cóż stąd?... Jeżeli owoc tej cytryny,
Co tu na stole leży, kto rozbierze,
Toć przecie znajdzie pod złotem łupiny
Promienie włókien; dlatego nie wierzę,
Ażeby całość, naprzykład, narodu
Nie miała innej w sobie konstelacji[129]
Nad kilka dachów stołecznego grodu
I kilka armat — tej ultima-racji!...[130]

Nam, jako Grekom, zda się, że pod koniec
Dopiero zstąpi historyk, jak goniec
Nieupragnionej jakiej wielkiej zmiany...
Choć zresztą nie wiem, czy jesteśmy niżéj
Od innych. — Tacyt[131] byłże już zrównany
Przez chrześcijańskie pióro?...
Z naszych krzyży
Zda się układać historja odmienna,
Mniej literacka może, lecz promienna!...

No, przecież — Jerzy na to — jużci piszą
Znakami krzyża pisma nieznający,
A zato, jedne ledwo się uciszą

Pragnienia, drugich szereg wzrastający
O coraz szybsze szermierzy solucje[132],
I nowy mamy stad styl: rewolucje!
Co zaś do dziejów Polski — jak się dzielą.
To bardzo łatwo skreślić — heroiczne,
Które się z ducha narodu kościelą,
Tak, że na końcu ich są polityczne
Wypadki, jakby gips zewnętrzny gmachu —
Następnie, w odwet tamtym, dzieci strachu,
To jest, gdy brakło cywilnej odwagi,
I polityczne się otwarły szranki,
I zawieszono miecz na ścianie nagi,
I narodowie zajęli krużganki,
Na odrodzenia patrząc aparata[133].
I... koniec... z wielkiem zadziwieniem świata!
Tak więc na dziecię o twórczym rozumie,
I na bezsensu dzieci, a następnie
Na ekspiację[134], którą naród umie —
Martyrologję[135] też, brzmiącą posępnie,
Co kilku ledwo znana oszczędzonym
Współuczestnikom, «głowom przewróconym».

No, no — toć każdy wie o którymś przecie
Zasłanym w Sybir, w francuskiej gazecie
Pisują, wprawdzie przekręciwszy miana...

Tu Edgar: Bardzo przepraszam wacana.
My jak pierwotni czynim chrześcijanie,
U których codzień padał trup po trupie,
I nie pytano, co po nich zostanie,
Ale co w ciele było, tej skorupie —
Co odlatało na tęczowem skrzydle,
Wśród mąk, w zbliżonem niebios malowidle...
Więc wszyscy: «Brawo@ Brawo! Tak, mój panie,
My jak pierwotni czynim chrześcijanie».

Być może — Jerzy nato — radbym jeno,
Ażeby fakcik mały poparł słowo,
Bo chrześcijanie zgasłe pod hieną,
Wyssane, mówię, ciała z zdartą głową
Nocami kradli i psalmy śpiewali,
Zapisowali rylcem naznaczali,
I stąd to ja się dzisiaj zowię Jerzy,
A panu imię Stefana należy,
I stąd to onem skąpstwem krwi urosło
To ciało wieczne, ciało nieśmiertelne,
Które nad czasów moc bardzo się wzniosło,
Prze które żyjem co słońce niedzielne!
A, to tam inna rzecz! To przecie znowu
Nie będzie — inne już nastały czasy!
Trzeba się wyzuć z przeszłości narowu!
Dziś polityka, dzieje!...
Tu hałasy
Stłumiły koniec rzeczy — bo, jeżeli
Przedyskutować trudno, to najlepiéj
Z dwururki strzelić, albo, «że wiedzieli
Już o tem wszyscy», rzec, jakgdyby wiedza
Nie potępiała — albo, kto zaczepi
O co innego, czekać — albo, co najlepiéj,
Podsunąć, aby pisano, a potem,
Gdy zamrze pisarz, rękopismów śledzić
I wołać z wielkim na trzy wiatry grzmotem:
«Gdzież są? Ba! żeby tylko można wiedziéć!...»


POLKA.
Sunt verba et voces[136].
I.

Dla harfiarzy dwóch wieniec jedyny,
Jedyny był laur dla dwóch śpiewaków.
Lud się z całej zgromadził krainy
Polot pieśni sądzić, jak dwóch ptaków.

Starcy, męże, i hoże dziewczyny,
I książęta w cieniach swych szyszaków,
Ucichnęli — a była treść wierszy:
Piękność Polki. — Tak śpiewak wszczął pierwszy:

II.
PIERWSZY HARFIARZ.

«Nie! Ty się próżno wysilasz, przyrodo,
Na tworów wdzięki, na wdzięków koronę;
Fijołki, wzrosłszy nad błękitną wodą,
Przy jej źrenicach bledną zamyślone.

Gwiazdy jasnością zrównałyby może,
Lecz niższe barwą i łzom niedostępne;
Bławatki z wstydem ukryły się w zboże,
Nieznane woląc być, niźli występne!

Maliny z mlekiem tej nie dają krasy,
Którą dziewicze jej lica się zdobią;
Nad księżycowy blask łona atłasy,
A sploty same wdzięcznemi się robią.

Pereł sznur w czystej oprawie z korali
Do jej się równać ust gdyby poważył,
Zgasłyby perły, jak mętność opali,
A koral pierwej tchnieniemby się sparzył.


Całego nawet pełnią arcydzieła,
Wszechwdzięków nawet harmonją i zgodą
Próżnobyś jej się wyrównać podjęła,
Ty, najpiękniejsza, lecz po niej, przyrodo!»

III.

Tu — zakończył on, alić wzruszenie,
Rękę mając jako oklask długą,
Podało mu nią laur za natchnienie:
Gdy drugi wszedł śpiewak stroną drugą,
Harfę wlekąc swą — czy zniechęcenie,
Czy może był dnia onego chory? —
Ucichnęli — i tak zaczął wtóry:

IV.
HARFIARZ DRUGI.

Gdzie wnijdzie i gdzie postawi stopę swoją,
Nie oglądają się ludzie zadziwieni,
Lecz, jak stali pierw, stoją.

Potem, niby ocknieni,
Czują więcej światłości wokoło siebie,
I rozpowija się im powoli w oczach,
Jako jutrznia na niebie,
Odbłysk na jej warkoczach.

Ale włos jakiej ma barwy? Zapomniałem;
Ale oko? — Nie wiem doprawdy, czy modre;
Jeśli to gdzie pisałem,
To odszukam i podrę.

Wiem, że od wierzchu jej ramion do sandału
Każda fałda głównemu służy skinieniu,
Jak zdrowie służy ciału,
Co wypoczywa w cieniu.

Ale ile jest białą jej płeć? Ani wiem,
Nawet koral ust, nie pomnę, jak namiętny!
Śmiech, nim żywy słowa tchem,
Pitagorejsko smętny.

Męczennicy nieco w jej skroń nakłonieniu,
Ale w szerokości czoła coś Platona[137],
Wzrok dziecka w osłupieniu
Z iskrą Pigmalijona![138]

Coś matrony, coś wodza w piersi potędze,
Jak ta Marja, co za wielkich dni Mojżesza,
Podobna psalmów księdze,
Szła przodem — za nią rzesza. —

Podobna Wiktorji[139] bosej z laurem w dłoni,
Co wskróś obłoków bystro bywa lecąca,
Jak heroicznych koni
Rżenie, do blasku słońca!

Lecz skoro potocznego znów życia tknie się,
Podobna do ucichłej palmy na stepie,
Nieumyślny cień niesie
I nie powiada: «Krzepię».

Ale jakie ma zębów perły? Nie pomnę,
Ani ile jest w rumieńcach jej korali?
Słowa są wiarołomne.
Skończyłem! Nie wiem daléj.

V.

I tu umilkł. Bowiem śpiewak owy,
Któremu jedyny wieniec dano,
Uniesiony ponad tłumu głowy,
Gdzie swym laurem skinął, wraz klaskano:
Starcy, dziewki, i hufiec bojowy,
I młodzieńcy z tuniką rozwianą,
Jako wielkie morze w słońca blasku,
Szli. Aż przeszli w historji oklasku.


DWA MĘCZEŃSTWA.
LEGENDA.
I.

Na greckim rynku ludzie zgromadzeni stali
Pod łagodnego cienia rzucanemi plamy
Od dziadów, którzy w błękit powracali biali,
Od bohaterów, mówię. Niżej lud — ten samy,
Jedno żyw, marmurowej nie mający cery
I mniej osobny, niźli wielkie bohatery.
Był tam i wojak, bosym podparty dzirytem[140],
Z ręką chorą, na resztce perskiej zwisłą szaty,
I mąż uczony z wiadrem, tablicą przykrytem,
Gdzie rękopisma nosił — był tam i bogaty
W wieńcu złotym, i mówca w czerwonej opończy,
I pasterz w kurpiach[141], które wąchał mu pies gończy..

Do ludzi tych różnego mienia i sumienia
Kiedy apostoł Paweł z bożego natchnienia
Mówił słowem, cichości skrzydło ich przykryło:
I jednym wstrząsło dreszczem, jednym zapaliło
Płomieniem: i gorzeli, i ziębli, i bledli
I czerwienieli razem, i razem przysiedli
Jak fala, i uklękli razem w chórze szlochu —
Aż w niebo woń z takiego bożego motłochu
Powietrzem wstała jasnem, Pawła otaczając,
Co w środku stał i kazał wciąż, rąk nie spuszczając.

I stało się, że fala ta nagle zagrzmiała:
«Ów jest Merkurjusz. Przyszedł tu w sukmanie z ciała,
Lecz Bogiem on! Pasterze woły niech podadzą!
Niech o kolumnę topór młodzieńcy wygładzą,
A panny, tańcząc, pieśni niech ofiarne wzniosą!»
Tu się apostoł Paweł przeżegnał i, płowy
Płaszcz rozdarłszy, odepchnął go precz nogą bosą:
«Poganie!» krzycząc — «człowiek jestem i jako wy
Proch prochów i na ziemi tej błędny viator[142];
A dla Chrystusa jeśli też poczynam dziwy,
To są z Świętego Ducha, więc Veni creator[143]
Śpiewajcie, bo nie kwiaty mnie — prędzej pokrzywy!»
I odszedł.

II.

W mieście jednem cesarstwa rzymskiego,
Gdy o Chrystusie Paweł apostoł nauczał,
Wzięto go, prowadzono potem przed sędziego;
A biegli też kupcowie: będzież mu dokuczał,
Gadając — bo szalony jest ten chrześcijanin
I prawi tu, aż drogich potem nie chcą tkanin
Kupować. Więc i z legjów krzykną urlopnicy:
Ten jest, co pokój ludom każe! — męże dzicy,
Z twarzami afrykańskim miedzianemi skwarem,
Prędcy do krwi wylania. Więc i tuczne swarem
Prawniki, co na forum, gadając do ludu,
Lubią być czczeni — żaden z nich nie zrobił cudu —
Ci przeto, na Pawłową zażarci wymowę,
Dalej radzić: «ubiczuj, albo zrąb mu głowę!»
I stali i sędziego krzesło marmurowe,
Niby teatrum, kręgiem objęli w połowę.
— A przodem siedział sędzia, obie wsparłszy dłonie
Na kolanach, albowiem cesarz tak w koronie
Zwykł siadać; dalej rotmistrz, patrząc na upięcie
Szaty zwierzchniej, albowiem carskie tam pieczęcie,
Z onyksu[144] wyrzezane, nosi[145]; indziej mowcy
I urzędnicy — jedni drugich naśladowcy!

Do ludzi tych, na jedno zaklętych sumienie,
Gdy się pytano: «Ktoś jest?», «Jam Paweł», powiada,
«Rzymianin-em — i moje nie tu jest sądzenie;
Więc chcę, niech cesarz ze mną, jak z człowiekiem, gada
I jak z obywatelem rzymskim czyni rada».
To mówiąc, płaszcz na ramię gęstym rzucił zwojem
I trwał pośrodku izby, jak czynim, gdy stojem
Na swych śmieciach; a cichość stała się, a sędzia
Wyglądał jak rzemieślnik, zgubiwszy narzędzia.
Więc przed cesarzem Paweł sławion był i jasno
Gadał mu prawdę w oczy mocą Chrystusową,
Na chwałę swą nie krzesząc z tego nic, bo gasną
Słowa takie, wymową będąc, nie wysłową;
I, jako odkupienie przyszło przez męczeństwo
Chrystusa Pana, uczył, radząc cesarzowi,
By nie omieszkał własne czynić nawróceństwo;
I jak jest wolność wszelka Świętemu Duchowi
Posłuszną, który w Trójcę zwolon, acz stanowi

Osobę trzecią; rzeczy one nie samem wiedzeniem,
Ale miłością prawdy każąc, więc natchnieniem,
Więc dobrą wolą. Tej zaś Święty Duch zwysoka
Błogosławił. Aż cesarz rzekł: «Treść jest głęboka,
I mało, że nie stawam się jak dziecko nowe».
I kazał Pawła więzić — potem ściął mu głowę.
Więc był apostoł Paweł pętany, jak zwierzę,
I jako Bóg obwołan, a wytrwał przy wierze,
Że człekiem był. Albowiem stało się wiadomo,
Że człowiek zwierząt bogiem, gdy Bóg: ecce homo[146].
1850 w styczniu.


PIEŚŃ OD ZIEMI NASZEJ.
«Et aux horions, l’on verra qui a meilleur droit —»[147].
Jeanne d’Arc.
I.

— Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica,
Tam jest mój środek dziś, tam ma stolica,
Tam jest mój gród.

Od wschodu mądrość kłamstwa i ciemnota,
Karności harap lub samotrzask z złota,
Trąd, jad i brud.

Na zachód kłamstwo wiedzy i błyskotność,
Formalizm prawdy, wnętrzna bezistotność,
A pycha pych!

Na północ zachód z wschodem w zespoleniu,
A na południe, nadzieja w zwątpieniu
O złości złych!

II.

Więc — mamże oczy zakryć i paść twarzą,
Wołając: «Kopyt niech mię grady zmażą,
Jak pierwotraw!»

Lub mamże barki wyrzucać do góry
Za lada gwiazdką ze złotemi pióry,
Za sny nieść jaw?

Więc mamże nie czuć, jaką na wulkanie
Stałem się wyspą, gdzie łez winobranie
I czarnej krwi!...

Lub znać, co ogień z łona mi wypali?
Gdzie spełznie? odkąd nie postąpi daléj?
I zmarszczyć brwi?...

III.

Gdy ducha z mózgu nie wywikłasz tkanin,
Wtedy cię czekam, ja, głupi Słowianin,
Zachodzie — ty!...

A tobie, Wschodzie, znaczę dzień widzenia,
Gdy już jednego nie będzie sumienia
W ogromni twéj.

Południe! Klaśniesz mi, bo klaszczesz mocy,
A ciebie minę, o głucha Północy,
I wstanę sam.

Braterstwo ludom dam, gdy łzy osuszę,
Bo wiem, co własność ma, co ścierpieć muszę:
Bo już się znam.


KLĄTWY.
Wspomnij,  Panie,  na  zelżywość  sług Twoich, a jakom ponosił wzgardę w zanadrzu swem od wszystkich narodów możnych.
Psalm LXXXIX.

Żaden król polski nie stał na szafocie,
A więc nam Francuz powie: «buntowniki!»

Żaden mnich polski nie bluźnił wszechcnocie,
Więc nam heretyk powie: «heretyki!»

Żaden pług polski cudzej nie pruł ziemi,
Więc poczytani będziem, jak złodzieje;

Żaden duch polski nie zerwał z swojemi,
A więc nas uczyć będą, czem są dzieje.

Ale czas idzie szlachty chrystusowej,
Sumienia głosu i wiedzy bezmowej —

Ale czas idzie — i prości się droga...
Strach tym, co dzisiaj bać się uczą Boga.


AERUMNARUM PLENUS[148].
1.

Czemu mi smutno i czemu najsmutniéj,
Mamże ci śpiewać ja, czy świat i czas?...
Oh, bo mi widnym strój tej wielkiej lutni,
W którą wplątany duch każdego z nas.

2.

I wiem, że każda radość tu ma drugę,
Poniżej siebie, przeciwradą łzę,
I wiem, że każdy byt ma swego sługę,
I wiem, że nieraz, błogosławiąc, klnę.

3.

Czemu mi smutno? — Bo nieradbym smucić,
Ani przed sobą kłamstwa rzucać cień,
By skryć, jak czego nie można odrzucić,
By uczcić, czego wyciąć trudno w pień.

4.

Więc to mi smutno, aż do kości smutno,
I to, że nie wiem, czy ten ludzi stek
Ma już tak zostać komedją okrutną,
I spać, i nucić, śpiąc: «To taki wiek!»

5.

Więc to mi smutno, i tak coraz gorzéj,
Aż odczłowiecza się i pierś i byt,
I nie wiem, czy już w akord się ułoży,
I nie wiem, czy już kiedy będę syt!...

6.

I nie wiem, czy już będę mógł nie wiedzieć,
Że coraz żywot mniej uczczony tu,
Że coraz łatwiej przychodzi powiedzieć,
Ze snu się budząc: «Wróćmyż znów do snu!»
1850.


MODLITWA.

Przez wszystko do mnie przemawiałeś, Panie:
Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie,
Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem,
Pochwałą wreszcie — ach, nie Twoim kwiatem...

I przez tę rozkosz, którą urąganie
Siódmego nieba tchnąć się zdaje latem,
I przez najsłodszy z darów twych na ziemi,
Przez czule oko, gdy je łza ociemi,
Przez cała dobroć Twą, w tem jednem oku,
Jak całe niebo, odjaśnione w stoku...

Przez cała ludzkość z jej staremi gmachy,
Łukami, które o kolumnach trwają,
A zapomniane w proch włamując dachy,
Bujnemi znowu liśćmi zakwitają.
Przez wszystko!...

Panie! Ja nie miałem głosu
Do odpowiedzi godnej i — milczałem;
Błogosławionym zazdrościłem stosu
I do boleści, jak do matki, drżałem —
I jak z bliźnięciem zrósł) wpół z zapałem,
Na cztery strony świata mając ramię,
Gdy doskonałość Twą obejmowałem.
To jedno słowo wyjąknąwszy: «kłamię».
Do niemowlęctwa wracam...

Jestem znamię!...
Sam głosu nie mam, Panie, dałeś słowo.
Lecz wypowiedzieć któż ustami zdoła?
Przez Ciebie prochów stałem się Jehową,
Twojego w piersiach mam i czczę anioła.
To rozwiąż jeszcze głos — bo anioł wola!


OD REZULTATÓW MYLNEGO...

— Od rezultatów mylnego zamętu
Z kagańcem w ręku do przyczyn zstępuje.
Jak smutny żeglarz po schodach okrętu,
Kiedy kotwicy szuka, burzę czuje.

O, tak! Wcielonym skoro pogardzili,
Wcielenie wszelkie, więc praca wszelaka.
Rwie się — a jeśli przędzie się, omyli!...
Wodę-by lepiej czerpać do przetaka.

Danajdom[149] lepiej byłoby na dobie
Zakasanemi uwijać rękoma,
Bo chociaż mogły pośpiewywać sobie:
«Toć już zostaniem tak... nie wrócim doma!»


DOOKOŁA ZIEMI NASZEJ.
PIEŚŃ.
Rozproszył pyszne myślą sercu ich, a podwyższył pokorne...
Psalm.
1.

Już tych, co w lochu morzą Ugolina[150]»
Pan, jako wicher, rozmiatać zaczyna.
Bagnetów kupy między sobą szczwając,
Rzeziami pysznych słabe nawracając.

2.

Ty, co Chrystusa Urosłeś przekupstwem,
Rozumem (ten jest konsekwentnem głupstwem),
Pod krzepszych w zbrodni upadniesz taranem[151],
A wszakże proch twój znów zawalczy z Panem...

3.

Na German skrzydły nie świśniesz orlemi,
Bo nie ze strachu wielka myśl na ziemi,
Ni uczonością więzy się rozcina:
Kupi ją można ludów Katarzyna.

4.

I wypełnionym będzie ogrom grzechu
Starorzymskiego... Rusie! — Czechu! — Lechu!
Katakumb wtedy słuchaj, krwią pisanych,
A krzyżów pytaj o dawno wieszanych...

5.

I znajdziesz logo, który nie istnieje,
Którego sztandar tylko w słońcu wieje,
I znajdziesz tego, ku któremu idzie
Niechętna przeszłość o kryjomym wstydzie.

6.

I znajdziesz żywoł w śmierci, a potęgę
W słabości, w słowie latającem księgę,
W ciemności jasność, a w jasności cienie.
To wiedz — i z plewy szczere czyść nasienie.


SCHERZO.
Morituri te salutant, veritas![152]
DOKTÓR.

Napisz nam książkę!

WARJAT.

Cóż? Niźli napiszę,
To pierwej powiem, co potem usłyszę:
Że drukujący mało jej rozumie,
Więc cala Polska, i wiek, i epoka
Nie zrozumieją także!... To w ich dumie
Usłyszę... przytem, że rzecz jest głęboka,
Że znam wybornie język lub, przeciwnie,
Że go zupełnie prawie zapomniałem...

DOKTÓR.

Statuę postaw!...

WARJAT.

O, jak to naiwnie
Powiedzieć! Czemże ją postawię? Ciałem?
I gdzie?...

DOKTÓR.

...Więc prawdę powiedz!

WARJAT.

Toć gadałem,
Toć gadam. Prawda dziś przeklętym szałem!...

DOKTÓR.

Ale bo gadasz ostro — do języka
Nie przyuczyłeś sobie publiczności

WARJAT.

Oj, tak!... A czemu zdarliście na łyka
Te rękopisma, dane wam w ufności,
Których zaledwo promyczek promyka
Powystrzeliwał samem prawdy parciem?
Dość jest — Jonasza[153] znam: gardzę pożarciem.

I tę wam tylko powieść dam: — Przed wieki
Trzy piramidy na puszczy sławiono,
Przedłótowano spód ogromnej rzeki
I na powietrzu ogród zawieszono —
Dziś — tam jest cegieł kilka popalonych
I kilka zawias, rdzą poczerwienionych,
A ówdzie stoją trzy one postacie
Piramidalne w zachodnim obłoku.
Lecz ani tamtych budownika znacie,
Ni tych — bo sławę miały na widoku!

Lat temu tysiąc ośmset i pół wieku,
Schylona postać przy Bogu Człowieku
Alabastrowe rozbiła naczynie.
Kto? Kiedy?... O tem niema wątpliwości.
Z czerepy onéj maść po dziś dzień płynie,
A archeolog milczy... O, miłości!

I — — bądźcie zdrowi — po tem będę wiedział,
Czy chcecie, abym prawdę wam powiedział...


«CONFREGIT IN DIE IRAE SUAE...»[154] (PSAL.).
(FRASZKA).

Zarazy wszystkie przez tę Polskę wchodzą
Do Słowiańszczyzny naszej prawosławnéj.
Francuzi siebie, a potem ją zwodzą.
Siad konwulsyjny ruch — i tak już dawny!
Gdyby skończyli tę dziecinną kłótnię,
To ten lub przyszły może imperator,
Jak drugi Nero, nastroiwszy lutnię,
W Warszawie bawiłby się, jak amator.
Któż-bo rad rządzić krwawo i okrutnie,
Ilekroć boża tego nie chce sprawa,
Złamanie przysiąg lub herezje nowe,
Co chrześcijaństwa obrażają głowę,
Albo ustawny dzieci bunt — Warszawa!


∗             ∗

Element Polski nie jest elementem,
Ale kończącym się czasów odmętem,
A Słowiańszczyzna to Geist[155] jeszcze młody.
Co za obrębem wielkiej konwersacji
Duchowej leży, jak cedrowe kłody,
Geologicznej godne dysertacji[156].
Gdyby Polacy zamiast tej rozsypki.
Co nawiązuje rwany wciąż rynsztunek
I na dziecinne niszczy się zaczépki,
Czas obrócili swój na sztudirunek[157],
To — z ministerstwa zmianą — a następnie
Z ideą, jasno skreśloną przedwstępnie,
Możeby zczasem zyskali epitet[158]
Narodu, mając swój uniwersytet!
Polacy dawno stradali pozycję
I polityczną sprawę opuścili,
Nie wchodzą szczerze w państwa kompozycję,
Mogliby wiele robić — ale czyli
Pojmują, jakie we wszechgrawitacji[159]
Konstytucyjnej jest ich stanowisko?
Stąd lud nie słucha swej arystokracji
I już na drogę wszedł niezmiernie śliską,
I jedno rządu ojcostwo jest w sianie
Podtrzymać ciągłe zdołu podrywanie.


∗             ∗

Polacy wprawdzie króla nie zabili
I mają kilku niezłych męczenników,
Ale kacerstwa sobie potworzyli,
Coś od Kabalah[160] i od Platończyków.
W ojczyznę duszę całą utopili,
Skąd niedość czynnych mają zakonników,
Do Chin na misję żaden się nie kwapi;
Kobiety ledwo że pojmują sprawę.
Tylko odporny duch je czasem trapi,
I niedość mężów biorą w rękę prawę.
By w pojednaniu z świętą polityką
Poznali, ile świat ten jest ateusz[161],
I zatrudnili się cichą praktyką,
Czekając, nowy co da jubileusz...
Pisałem w Europie 1850.


PSALMÓW-PSALM.
JAKO PIEŚNI SPOŁECZNEJ POSZYT TRZECI DO AUGUSTA C.[162], POEMA PRZYPISUJĄC.
Skoro się ten niepłodny ruch rozpoczął, któremu wielu czyni zaszczyt, że zła dużo urodził, a który, nie będąc w stanie nic urodzić, odkrył tylko na jaw złe wczorajsze, fałszywą pokorą, polityką i egoizmem długo kryte, pospieszyłem kilka słów powiedzieć, treściwie, ile można, dla oszczędności druku, skąd enigmatycznie[163] i dorywczo. Brak środków materjainych dał tu pole krytyce, od której wymagać niepodobna tej to miłości chrześcijańskiej, z jakąby one kilka wierszy należało przyjąć i ocenić. Orzekłem więc był conajprędzej, że «Za odległe gdzieś rzeczy, dziś włosienie kaleczy — północne ledwo bily dzwony». Że czynu godzina nie nadeszła — że jeszcze słowo![164]
Nawykli do czytania druku (tak, jak wszyscy, niestety, mniej lub więcej bywamy) ze stanowiska sztuki pisania wierszy prawdy one, w braterstwie przyjaciołom przesłane, uważyli. Dziś dalszy ich ciąg z mniej konieczną lakonicznością rozwinąwszy, Tobie, Szanowny Mężu i Bracie ten dzisiejszy Psalmów-psalm przypisuję, a tak zamknięta jest pieśń moja, której «Wigilja» jest prologiem, a która «Pieśni społecznej cztery stron», «Trzy pytania» i ten «Psalmów-psalm» składa.
Wiadomość tę dodaję, bo czytelnik uważny znajdzie myśli całoksztalt w tych wyrywanych mi z pod ręki nieznanemi mi wichrami pisma liściach. Dawniej, w ojczyźnie tam, kiedy nie pisać i drukować (co poecie jest smutno) ale mowić mogłem głosem żywym, nie raczyłeś pogardzać pieśnią znanego Ci młodzieńca — chciej i teraz przyjąć tę oznakę urosłego w prawdę poważania, z jakiem się sługą Twoim pisze


1850 lata.

19) Izali się nie ma dowiadywać lud u Boga swego? Azaż umarłych miasto żywych radzić się ma?
20) Do zakonu i do świadectwa; ale, jeżeli nie chcą,
Niechże mówią według słowa tego, w którem niemasz żadnej zorzy.
VIII. Izajasz.
I.

W ton pozaprzeszłych prac, pieśń bezśpiewacza a żywa
Dlugo o, długo nam tęcz ukrywała przędziwa.
Długo o, długo myśl po narodowym obszarze
W imię latyńskich muz nawoływała żniwiarze.

Starego świata pan, kiedy, jak słońca oblicze,
Do oceanu wpadł, blaski wyplusnął zwodnicze,
Co, jakby rosa skier, w źrenic tak wciekły zwierciadło,
Że weszedł księżyc już, a jeszcze im słońce nie zbladło!...

Więc, było smutno nam — smutno i tamtym przed nami,
Że pozachodni blask bezwłasnowolnie tu mami[165].
Więc nieraz upiór Grek z lachczisowej[166] zapory
«A! mówcież» wołał «im, że my tu sami, upiory.
«A głoś-że!» krzyczał cień rzymskiego mówcy do Kloto[166],
Że, póki żyłem tam, nienawidziłem retory.

«A klnijże, mówię ci!» (wykrzykał Cezar z sromotą)
«Koronowańców tych, z którymi działu nie miałem,
«Z którymi nie mam nic... nie sam się «Cezar» nazwałem»

Ale na świecie tym — czyjaż to wina, ach, czyja,
Że nieraz cieniów cień żyjące tłumy zabija? —
Ale na świecie tym mów widzącemu, że widzi.
To może zślepnie wraz, tak zawstydzenia się wstydzi.

II.

Więc Ten o, dobry, tam, gdzie miłosierdzia źródlisko
Śpiewaki swoje nam sprawił i przysłał tu blisko —
By każdy, każdy z nich, coraz to skonem łatwiejszym
Oj, przekonywać mógł, że i tu rodzą się ludzie,
Że i ten naród nasz od onych mało podlejszym,
Że, i dziś cudy są, byleś się poznał na cudzie.

III.

Malczewski naprzód zgasł i ani znaku, gdzie leży[167]
On, który zaczął pieśń, sam niewidzialny, jak z wieży
Pieśń, jak Aldony pieśń do przyszłych słowa rycerzy,
On, który dotąd sam Polki nakreślił oblicze,
Wziąłże, choć jeden kwiat od was, o mary zwodnicze,
Francuskich sylfy[168] strun albo kwiateczki pod krzyżem,
Ale bez dziejów tu, choć w niebogłośne paciérzem...[169]

«Kobieta, marny puch!» Gustaw aż zawył litewski
I gdzie miljony zszedł, i przez trumienne znów deski
Z pierwszego grobu w grób ciemnego wszedłszy więzienia
O, jakżeż musiał kląć serca i mózgi z kamienia!
Tu za Konradem w chór śpiewaków tłumy powstały
I każda z polskich ziem już prześpiewiona w chórały,
I każdy oddźwięk słów, i każde barwy poczucie,
I każda głosu łza... Na jednej brakło nam nucie:
Na nucie struny tej, co jest cięciwą łucznika,
Tej, co zamyka pieśń, a rzeczywistość odmyka,
Na nucie struny tej, której harfiarzem Maurycy...

Więc przyszedł i mąż ów, lecz tłum go przeklął stolicy,
A prawdy, które niósł, wonczas dopiero uznane,
Gdy z umarłego zwłok serce wyjęto spękane![170]

IV.

Więc znowu, znowu ból i katakomby wygnania,
I katakomby tam, gdzie nawet niema śpiewania,
I znowu, znowu ból: aż do katakomb zaświtał
Irydjonowy hełm i co «w nieboskich» snach czytał,
I to, co z boskich wie, czem się w zajutro «przedświtał...»
— O smutny, piękny mój, i ty już z tarczy Gorgonę,
I ty już z hełmu laur w cierniu przerzucasz koronę,

Co kwiatów białych śnieg ze skroni strząsa na ramie:
I ty już nieraz tu plunąłeś światu, że kłamie!...
———————————

V.

A teraz, bracia, cóż, gdy każda z ziem już opiana
W szabelny Pola dźwięk, w gwiazd harmonijkę Bohdana,
W Juljusza pryzmat barw, każdego kryształ wyrazu,

Gdy każdy wiersza tok, jak struna, dobrze ograna,
Gdy prozy nawet grunt ogniem zrumienion podziemnym
I każdy słowa pąk odśniwa zdaniem promienném?

A teraz, bracia, cóż, gdy wiosna pieśni przekwita?
Czy «nad pieśniami pieśń» salomonowa nie wita?
Czyż nie omyli znów ludzkość, gdy z łoża powstanie,
Za oblubieńcem swym wołając: «Tęskno mi, Panie!...»

VI.

...Pieśń śpiewała — przez wieki
Tę pieśń śpiewała[171]: Miły,
Miły mój, wina ścieki,
Rubinowe ścieki mię karmiły
Rubinowe, słoneczne;
Przekroplone ze krwi twojej — wieczne[172].


Wszakże piersi twoje, usta twe,
Wszakże miłość ust twych, gdzie się rwę,
Słodsza miłość, o, słodsza,
Niż słoneczność najzłotsza,
Niż krwie rubin, niźli chleby mleczne!

Ależ, Panie, miłość, znamże ja,
Która miłość ust twych, która twa?
Pociagnijże ty zgóry,
Samże porwij, sam pociągnij pierwej
Miasta wiecznego mury,
Ducha ludów, dusze, serca, nerwy...

Bom jest czarna, ach, zaprawdę, czarna
Kadzielnica ofiarna,
Opalona zwierzchu, mdła i marna.

Bom winnice mojej strzec nie miała,
Ale winnice onej,
Onej mi poleconej,
Tom się jako namiot gruby stała.

Teraz, wieków gdzie południe, powiedz!
Gdzie masz wczasy dla owiec,
Bo dokoła obcy i manowiec!

A was zasię, was, niewieście duchy
Poprzysięgam — dajcież mu spocznienie,
Aż sam wstanie, sam otrzęsie włosy,
Sam aż pocznie zbudzenie.

Liszki male pierwej niech poginą,
Te, co psują nam wino,
Co trą listki, niźli się rozwiną.

To śpiewała przez wieki
Tę pieśń śpiewała: Miły!
Miły mój, niechby wieki,
Niechby powiek cienie się rozwiły
I dzień nastał, ach, całodzień owy
Bezsłoneczny dzień i bezcieniowy.
———————————
Więc głos do niej. Tyś zamkniętym sadem,
Siostro moja, tyś jest winogradem
Ocieniona — i ty jesteś niby
Pod pieczęcią, jasne źródła szyby.

ONA.

Od północy, wietrze, powiej chrobry,
Od południa drugi wietrze dobry!
Wiejcie dobrze, chrobrze, wiejcie w sadzie,
Niech woń płynie, owoc niech się kładzie!
———————————
A teraz, wiedźcież, dalej rzecz opowiem sama,
Że białym snem widzenia spałam. Ściany, brama
Zawora bramy, rzeczy między mną a onym
Jakoby więc kryształem były przeniknionym
I jakby trąb mówiących gardłem, które niosło:
«Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko pewna,
«Gołąbko moja, bowiem włos mój jest, jak wiosło,
«W brylanciech ros kąpany i twarz moja rzewna».
— A ja, zawolam: «Gwiazdy mych odpięłam sukien
«Tudzież iglice — nie wiem, którą oblec szatę,
«Albo pas, i z jakowych ma być dziany włókien,
«I jakie wonie, maści, zali dość bogate» —
I porwę się, aż pomost dokoła cedrowy
Zadrżał, albowiem biegłam ku bramie, gdzie owy,
A z palców mi kapała myrra na zaworę,
Gdy otworzyłam: próżno — próżno — ach, nie wporę!
Omdlałam — i rękoma szukałam blademi,
I szłam, i mdlałam, śladów patrząca po ziemi,
Wołałam, a nie odrzekł — szukałam, nie było.
Nareszcie stróży nocnych wojsko przechodziło:
Ci mię ubili, piersi zranili, płaszcz wzięli;
Stróżowie murów... ci mię srodze nagabnęli...

Poprzysięgam przeto was, o dziewy
Jerozalemskie, że, jeżeli
Miły mój jest tam, gdzie wy
To, donieścież jemu, jak anieli,
To, gdziekolwiekbądź gości,
Wyłóżcie, jak się ta rzecz stała!
Powiedzcież jemu, żem z miłości
Zachorzała...

VII.

A toć już mówią języki ludzkiemi
I anielskiemi zdarza się im nucić
Proroctwo także — te, co rytmem ziemi,
I te, co z ducha, gdy się począł cucić;
Proroctwo także nieraz bywa z niemi...

Są nawet wiary niezłomni rycerze
I coby oddać radzi majętności
Na przenajświętsze ubóstwa grabieże —
A jednak, bracia, mamyż dość miłości?

Tej, co to póty, póty jest cierpliwa,
Aż boże sądy z nią, kiedy się zrywa,

Aż świętą prawie w swem zniecierpliwieniu
I budującą nieledwie w zniszczeniu...

Tej, co nie zajrzy, ani się nadyma,
Bo dość ma tego, że dość nigdy niema...

Bo rzeczy swoich nie szuka, a przecie
Cudzego nie chce-wie, że bożem trzecie...

Tej, co surowa jest i dobrotliwa
Nie myśląc złego, sama się nie gniewa...

Tej, co to z prawdy tylko się uciesza,
Wszystkiemu wierzy i wszystko rozgrzesza,
Bo wszystko cierpi... tej, co się spodziewa
Wszystkiego—czasem krzyżowego drzewa!

Oh, bo, acz gniewać się nie chce, iluż gniewa!?
Miłości, w tobie jednej odpocznienie,
I moc i bytu oś — w tobie sumienie.

Języki? Zwiną się, jak książek karty,
Gdy je piorunów widelec rozdarty
Na sąd ostatni wyzwie. Nasza wiedza?
Upiorem życia. Proroctwo cóż?... Miedza,
Próg, czasów nowej widzenie granicy.
A więc to wszystko proch, proch na ulicy
Do Boga!... Miłość tylko pozostanie,
Jak w zapalonym stosie hełm bronzowy
Z napisem: «Jesteś

...różne miałem mowy
I różne o tem było me śpiewanie,
Od pacholęcia świegocąc pieśniami;
Te, gdy zmężnieje czas, wspomnicie sami[173].
———————————
———————————
Bo zasłaniałem wzrok, śpiewając słowo,
Ani mi lauru liść szumiał nad głową,
Bom ja ostatni tu w poetów świecie,
Który-m nie przyszedł wczas i... Zresztą wiecie!

VIII.

Wpierw, niźli Ojcze nasz w duchu i w prawdzie wyrzeczem,
Niech kością bytu nam, niech pierwej stanie się mieczem
Te błogosławieństw siedm i ósme, walki początek[174],
Gdy trudów przyjdzie trud, gdy piątków nastanie piątek.

O, dobrze, dobrze, wam, którzyście w duchu ubozi,
Nie wiedząc, wyszliście z bram i korzystacie już z żniwa
I, jak ptaszęta, wy, kiedy do gumien się zwozi,
Skowronkujecie tym, które pot trawy oblewa.

2.

Lecz i ci tęskni, oh, którzy o czasie się biedzą
I nie są, jako wy, i ponad czasem nie siedzą,
Ale wciąż smętni tu, choć im tu wszego nie stawa;
O, i was czeka dar stamtąd, skąd wszystko się dawa.

3.

Toż ciszy[176], którzy są bezmownej ziemi obrazem,
Pracując, jako ta, i w głuchym rytmie z nią razem,
Tak ziemię w sobie pierw prac tych posiędą ćwiczeniem,
Że dana będzie im i ta, której są sklepieniem.

4.

A owi, którzy rozsprawiedliwości spragnieni,
Co marny znają los, króle, a siedzą w przedsieni —
I owym zczasem dzban do ust się spiekłych nachyli,
Jeżeli, pragnąc wciąż, nie sami dzbanu kusili.

5.

Wam słodziej — o, i jak! — co miłosierdzie czynicie,
Bo ten, co miłość jest, odpomni przeszłe wam życie,
Bo każdy dobroczyn wpierw zmartwychwstanie już wami;
Nie sami czując tu, i tam staniecie nie sami.

6.

Czystego serca mąż pociech i teraz nie próżny,
Widzi on bowiem cel, lubo do celu podróżny.
I dobrze, pewno, mu — ani go tuman błyskawic,
Ani go błędna skra w samotrzask zwiedzie trzęsawisk.

7.

Lecz z wszystkich pono ten rzecz ma najlepszą w udziale,
Kto czyni pokój tu pomiędzy ale a ale
I nie sam pokój słów, który jest śmierci pokojem,
Lecz pokój w słowie słów, pokój pokojem i bojem.

IX.

...Ach, gdy te siedem słów ciałem się stanie w ojczyźnie,
O, ileż będzie znów blizn i przy każdej klątw bliźnie,
O, ileż słodkich łez w onej to walce wesołej[177]
Gdy już w anioła człek, a w ludzie zlecą anioły,
Gdy z ziemi w niebo chór, a z nieba odśpiew na ziemię,
Gdy od słodyczy piór słodkiem aż stanie się brzemię,
Gdy w starcu młodość aż, w młodzieńcu celu powaga.
Dziewiczy w mężu wstyd, męska w dziewicy odwaga,
Bezgrzeszność w samej płci, ostatni tryumf społeczny,
I samej śmierci zgon...[178]
I amen — amen przedwieczny.

X.

Ale teraz jakież z nas poczęcie
Tych to wielmożnych dni?
Nim przepękną pieczęcie,
Teraz, bracia, zakon łez, nie krwi!

Teraz, bracia, od stóp aż nad lica
Włosiennica...

Włosiennica, kiedy mówią ci:
«Głupstwo czynisz»,
A tyś nie chciał się chełpić, żeś niezrozumiany,
A ty dla prawdy twojej innych też nie winisz,
A ty wiesz, że najcichszym był Ukrzyżowany...

Włosiennica, jeśli ci przedwcześnie
W oczy pluną,
Bo może nie wiesz jeszcze, jak te zmienić pleśnie
W złote runo!

Włosiennica, kiedy cię zapomną,
Bo znasz wagę żywota
I kiedy cię pamięcią uzacnią ogromną,
Bo znasz, względną jak cnota.

Włosiennica, gdy ci kazać będą,
Co przerosłeś żywotem,
I kiedy cię ominą, a zdala usiędą
I rzekną: «Zacny», jakby mówili: «Nie potem».

I zamiast mówić: «Ciemno pojmujemy», rzekną:
«Niejasne się tłumaczy!»
I kiedy użytecznem zabić zechcą piękno,
Lub piękno wznieść, bo łatwiej się w zło przeinaczy.

Włosiennica, jeśli sam postrzeżesz,
Że w wolności duchowej
Słabość za boleść bierzesz,
Że łudzisz się, żeś w sobie faryzeuszowy —
I stąd nieswój, że prawisz,
Czegoś nie zrobił w sobie,
Lub, coś zrobił, nie jawisz:
Że w tobie grób, a tęsknoć, że ty jesteś w grobie!

Włosiennica, jeźlić będą gadać,
Że przez ciebie własność naruszona,

Bo ty się radzisz Polsce z Boga nieposiadać,
Nie nieposiadać się z Prudona!![179]

Włosiennica, jeźlić kto zarzuci,
Że przekręcasz wyrazy,
Bo każdy z nich powrócić winien i powróci
Do twórczości pierwszej, do bezzmazy,
Bo w tem słowo polskie i słowiańskie
Niedrukowane, chrześcijańskie![180]

Włosiennica, jeżli-ć kto ogłasza
Za beznarodowego,
Bo nasza rzecz jest wieczność w Polsce, a rzecz wasza
Polska w dziejach wiecznego[181].
(1850 r.).


«KOMEDJI» DANTA CZWARTY TOM.

Prócz ciemnych piekieł, czyścca półciemności
I blasku niebios — ah, ziemia jest jeszcze!
Wirgili w pierwszych znajdzie dość grzeczności,
Między siarczyste z tobą chadzać deszcze.
Kochanka dawna w drugiem cię popieści...

Ale na ziemi tu, ziemi boleści,
Któż jeśli prawdy zimne miniesz dłonie
I za czemkolwiekbądź pobieżysz innem
Weselszem, w bardziej ponętnej koronie,
Za czemś mniej winnem?...

Nikt — bo przyjaciel z tobą być przestanie,
Gdy smutnym będziesz, to jest niepojętym —
A mówię «smutnym» nie w Ofelji stanie,
Lecz nieszczęśliwym prosto i rozpiętym
Na jakim krzyżu nieciosanym z drzewa,
Którego okiem nie tknąć ani dłonią,
Nad którym karta z pismem nie powiewa,
Pod którym jeźdźca z krwawą niema bronią.

Nikt — bo dziewiczy duch nie będzie z tobą,
Odpókiś wnętrzną pokalan żałobą,
Odpóki staniesz się, co bardzo dziwna,
Dwuświetnym duchem, a jedną osobą,
Odpóki gałąź nad tobą oliwna,
Przed tobą kosa chadzać będzie wszędzie,
A śmiechem pieśni dodzwaniać łabędzie...


CZĘSTOCHOWSKIE WIERSZE.
W PARYŻU, W MIEŚCIE FRANCUSKIEM, PISANE, A CZYTELNIKOM «WIARUSA», NA NOWY ROK 1851[182].

Za siwemi wołami,
Za rogatemi,
Po mokrym lesie, z psami,
Z psami chadzam żółtemi.
Jeden zowie się Brysio,
A drugi, bury, Mysio,
A jest i suka w łaty,
Co po rżysku, po złotem,
Szuka myszy kosmatéj,
Kretów szuka pod płotem.

Tak ja chadzam od zorzy,
Kiedy koguty pieją
Na dzień, na dzionek boży,
Wierzby we mgle bieleją
Jakby szare chmureczki,
I rosy drobne pacioreczki,
I niknące gwiazdeczki...


Bo nie jestem parobek,
Ale chłopiec dorobek,
Woły pasać wiem jako,
I grabić ladajako,
Grabić siano w kopy.
Znosić snopy!...

Sierpem jasnym w ząbeczki,
Ani gładkiemi cepy
Nie potrafię; bez sprzeczki
Łeb rozbiłbym w czerepy,
Albo zaciął się w palec,
I spadłby, jak padalec.

Umiem kopać motyką,
I wykręcać fujary,
I lipowe drzeć łyko,
I spać w cieniu, jak stary,
I ogień robić w lesie
W nocy, w nocy!
Aż sowa dziwuje się
I wiatrowie głębocy,
Co dym niosą do góry
I składają na chmury.

Uczę się też czytania
I wiem, że O jak bania
Lub jak koło uu woza,
Że A jak szczyt u chaty,
Że I jak gibka łoza,
Że E jak dziad szczerbaty,
Że U jak wół rogaty
Albo jak przewrócona
Dua[183], gdy wyprzężona...

Wiem, że Bóg jest na niebie,
Co gospodarzy światem
I zna wszystko u siebie,
I to, co drzewem, i co kwiatem,
I co dniem, i co nocą,
I jak gwiazdy się złocą...

I że myśli o chlebie
Dla wszystkiego na świecie,
A nie myśli dla siebie!
I że urodził się, jak dziecię
Najbiedniejsze w stajence.
Choć jest świata dziedzicem,
Że umarł za nas w męce
Na krzyżu z bladem licem
I w koronie cierniowej.
Ach, włożyli go, płacząc,
Do czeluści grobowej,
Zamykając i znacząc,
Bo się bali, jak zbóje,
Czy kto ich nie szpieguje.

I tak trzy dni przeżyli
Ludzie źli, dawni żydzi,
Myśląc, że się pozbyli
Tego, co wszystko widzi,
I że Boga zabili,
I że słońce zgasili,
I że nikt ich nie słyszy,
Że krew od nich nie cuchnie,
I że się to uciszy,
Że ta powieść nie gruchnie!

Aż na trzeci dzień rano
Zadrżał kamień na grobie,
I grzmot wielki słyszano,
I Bóg w żywej osobie
Wstał z chorągwią rozwianą.
Wstał w jasności słonecznéj,
Od wszystkiego bezpieczny,
I przebite wzniósł dłonie,
I podarte wzniósł skronie,
I bok, dzidą przeszyty.

I szedł wgórę, w błękity,
Żeby ludzie widzieli,
Że nikt nie jest zabity,
Tylko ziemia go dzieli,
Tak, jak ziarno zasiane
W bruzdy, w groby orane,
Co odrasta znów kłosem,
Aż kłos zwolna mężnieje,
I obrasta aż włosem,
I siwieje, bieleje.

I człek taki kłos ścina,
I cepem go biczuje,
Bo to boża spuścina,
I to Bóg nam sprawuje,
Bo on myśli o chlebie
Dla wszystkiego, prócz siebie.

O mój Boże, mój Boże.
Co nasiałeś tu duszek!
Kiedyś leżał w oborze,
Chwalił Ciebie pastuszek
I, jak dzisiaj w niedzielę,
Kiedy ludzie w kościele,
Tak nie myślał o wołach,
Tylko odbiegł wszystkiego,
Rozkochał się w aniołach,
I już nie chciał niczego!
I wesoło mu było!
Jakby napił się nieba,
Jakby mu się nakryło
Stół i dało się chleba
Z przenajzłotszej pszenicy,
W najpiękniejszej kaplicy!

Wedle krzyża jak biegę,
Albo świętej figury,

Co wystaje na chmury,
To coś więcej postrzegę,
To coś we mnie się modli,
To coś dysze: O Boże!
Tobie ręce przebodli,
A dosiewasz wciąż zboże...
I znów mówię: o Boże!

Bo, jak człowiek zasieje,
To ma ino nadzieję,
Ale nie wie, co w roli
Ziarna one rozwija,
I dlaczego z fasoli
Nie wyrasta lilija,
Albo owies z pszenicy,
Albo róża z bylicy.

Tylko w swoim porządku,
Jak sobota po piątku,
Po sobocie niedziela,
Wszystko się tam skościela.

A to człowiek nie robi,
Tylko k’temu sposobi.

A czy wiecie, gdzie byłem,
Gdzie się tego uczyłem?

A czy wiecie?... nie wiecie:
Częstochowskie ja dziecię,
Stamtąd idę piechotą,
Choć daleko, z ochotą!

Tam na desce zleconej
Jest bo obraz święcony
Matki Boskiej cudownéj,
Gdzie lud płacze wędrowny.

A ta deska skąd, wiecie?
Oj, ze stołu, gdzie jadał
Nasz Pan Jezus, i siadał
Za tym stołem, tu, w świecie.
I to polskie ją króle,
Przez armaty i kule,
Przez pogańskie pałasze
Tam przynieśli, jak nasze.

Tam też cuda się dzieją,
Tam też modlą się księża
I na modłach siwieją.
Tam jest wiele oręża,
Najostrzejszych pałaszy,
I chorągwi tak wiele,
Że się wszystko przestraszy,
Co nie klęknie w kościele.
Tam są jakby tysiące
Wojska, które jest śpiące
Pod kościołem głęboko.
Gdzie nikt dostać nie może,
Ani żadne ich oko
Nie dopatrzy, prócz boże.

Tam zasiane są kule
I mosiężne armaty,
I bogactwa w szkatule;
Ale nikt z nich bogaty,
Nikt Wielmożny nie będzie.
Tylko taki, któremu
Nic się z nieba uprzędzie,
A nie spyta się: «Czemu?»
Tylko pójdzie za nicią,
Ułowiony, jak siécią,
I nie zerwie przędziwa,
I nie spląta ogniwa.

Taki w skałę przecieknie,
Gdzie złocisto i pięknie,
Gdzie jest dużo mieszkania
I śpiącego żołnierza
W żelazności ubrania,
Gdzie się jeden przymierza,
Jakby już miał wycelić,
Drugi jakby wystrzelić,
Trzeci jakby z pochewki
Szablę ciągnął, a czwarty
Jakby zdmuchał z panewki,
Piąty jakby strzegł warty.

To jest wszystko tam w głębi,
Aż czuć, chodząc po ziemi,
Aż cię zgrucha, zgołębi
Skrucha łzami żywemi.
Aż upadniesz kolanem
Jakby drzewem złamanem,
I zanucisz: «O, Matko
Zbawiciela naszego!»
Toć jest modlić się czego,
A modlim się tak rzadko!

A to wszystko rycerstwo,
A to wszystko żołnierstwo,
Co śpi w głębi, to owe,
Co krew lało dla wiary,
Całe w sobie krzyżowe.
Jak zwinięte sztandary,
Każdy cicho leżący,
Każdy w sobie myślący...
Cyprjan z Głuchów pod Warszawą.


SŁOWOTWÓR.

Druk, gocka litera,
Litera umiera...
Tyś rzekł, o Panie.
Jehowo, Jechowo.
Wracamy w Twe słowo,
My bo Słowianie.

To słowo w bezmowie,
Choć z niego przysłowie
I zmartwychwstanie!...

Lecz wznowią nowiny
Czyn z wszego Przyczyny,
My nie poganie...
Dwie głowy się zgłowi
Jednemu orłowi,
Co krzyżem stanie.
I tylko z tej strony,
Gdzie nienawrócony.
Lamentowanie!...

Chcesz czynu ze słowa,
To uważ, co chowa
To zaśpiewanie:
Nie stołków dwóch trzeba,
Lecz skrzydeł i nieba,
Stąd wykonanie...
Druk, gocka litera,
Litera umiera!
My nie poganie!


PLATO I ARCHITA[184].
ARCHITA.

Geometrycznej nieświadom nauki,
Widziałem prosty lud, kładący bruki,
I, jako kamień jedna się z kamieniem,
Baczyłem, stojąc pod filarów cieniem.
Aż żal mi było bezwiedności gminu,
Mimo, że wieczną on jest wagą czynu,
Więc geometrji myślane promienie
(Rzeknę) gdy z głazem złączę i ożenię,
Sferyczność w drzewie wykłuwszy toporem,
Siłami ramion pchnę bronzowe walce,
Promienne jeśli kołom natknę palce,
To — któż wie...

PLATO.

Boskie zmysłowiąc obrysy,
Archito, koturn rzucisz za kulisy,
Języka lotność niebieskiego zgrubisz[185],
Więc filozofję, Grecję może zgubisz...

ARCHITA.

O Plato! Padam przed prawdy bezkońcem.
I nieraz, myśli z drzewa ciosząc, płaczę,
Tak wielce wszystko przesiąkłe jest słońcem,
Któremu nie ty, ni ja biegów znaczę;
Dlatego świętych nie zniżę arkanów,
Ani ojczyzny krągłą tarcz wyszczerbię,
Owszem: z tych, które rażą cię dziś, planów,
Z kres tych na Grecji idealnym herbie,
Z liczebnych równań, w sił zmienionych dźwignie
(Lubo promienność uroku w nich stygnie),
Któż wie, powtarzam, czy lud, w sobie drobny,
Bezsilny ciałem, jak wyspa osobny,
Sykulów, mówię naprzykład, siedziba[186],
Tą siły ramion zmnożywszy nauką,
Nie zdoła bronić się, jak morska ryba?...

PLATO.

Przyjdzie i tobie dzień zwycięstwa, sztuko!...


BĄDŹ WOLA TWOJA.

Bądź wola Twoja, nie tak, jak na ziemi
(Więc nie wygodniej jak... lecz jak jest godnie).
Bądź wola Twoja, jak jest między temi,
Którym już wolno i całoswobodnie.
Bądź wola Twoja tak, jak jest w niebiosach,
Bądź w nieboczynach, jak jest w niebogłosach!

A wpierw na ziemi bądź mojego ciała
Póty, aż chucią nie zawoła: «Chwała!»

Potem na ziemi ciała społecznego,
Póki harmonją nie zaśpiewa: «Ego!»

Potem na ziemi człowieczej mądrości
(Dla której Twoja, Panie, mądrość pości...).

Potem na wszystkiej ziemi ziem, jak w niebie,
Gdzie Polską, Rusią, Litwą, Ukrainą,
Całosłowiaństwem wracają do Ciebie,
Jako sztandary kiedy się rozwiną,
Sny, czucia, pieśni, i myśli, i czyny,
Do Ciebie, pieśni i czynów przyczyny!...


DO MOSKALI-SŁOWIAN.
WIERSZ, PRZYPISANY BRACI WARSZAWIANOM W UPOMINKU.

Moskale bracia! Co w was jest szatanem,
Tegośmy na chrzcie polskim się wyrzekli,
Tego już wasza moc w nas nie rozwściekli;
Dał Bóg, że widnem to i odpoznanem,
Dał Bóg, i poto w świat my się rozwlekli...

Ale co pychą jego, to nas trzyma,
Jak zabitego kolano olbrzyma,
W miedź rudą zbroi zakowane trwałéj,
Jak wielki odłam w drzwi zwalonej skały
Trzęsieniem ziemi o dobie północnéj,
Jak grzech co — póki niewyjawion — mocny!
Ale da Pan Bóg, że i to poznamy!
Wtedy...

SZATAN.

A czemu przerywasz? — Czekamy...
Ostatnie słowo powiedz, jak mąż szczery!

PISARZ.

Ostatnie słowo... to nie są litery!...


DO KSIĘGARZA.

Żebym ja pisać umiał, mój kochany,
Tobym napisał książkę w sześciu tomach,
I dałbym brzeg jej grubo wyzłacany
(Jak te oblaski żółte, co na słomach).
I posadziłbym ducha mego w bieli
Na onych bryłach ksiąg, jak nad grobowcem
Pozasmucani siadają anieli
Z cyprysem, palmą w ręku, lub jałowcem.

Ale cóż? Piszże tu, o śmiertelniku,
Kiedy, co chmury rozstęp, to łyskanie,
Kiedy, co człowiek, to nowin bez liku,
I Evènement[187]-bóg, w wielkiej sutanie
Przechadzający się dziś, z bibułami
Pod pachą, w których przestrachowie sami!

O, Evènement-bóg, ten Paryżowi
I Europie dziś zastąpił Pana.
Tak, jak gdy wieśniak się nie zastanowi,
Że dał się w sztuczkę uwikłać cygana,
Tak on dziś zedrze świat, bursę[188] obłowi.
O, Evènement-bóg, ten nas narowi,
Tak, że już, Boże, gdzie ewenementa
W ludzkości?... Rzadki człowiek to pamięta.


FRASZKA.
«What man dost thou dig it for?...»[189]
Hamlet.
I.

«Jeśli ma Polska pójść nie drogą mléczną
W całoludzkości gromnym huraganie,
Jeżeli ma być nie demokratyczną,
To niech pod carem na wieki zostanie!»

II.

«Jeśli mi Polska ma być anarchiczną,
Lub socjalizmu rozwinąć pytanie,
To już ja wolę tę panslawistyczną,
Co pod Moskalem na wieki zostanie!»

III.

Tu oba dłońmi uderzą w kolana,
Aż się poruszył stół, za stołem ściana,
Aż się oberwał z gwoździem krzyż gipsowy
I padł, jak śniegu garść...
...Koniec rozmowy.


FRASZKA.
(PETERSBURSKO-WIEDEŃSKIM PAPISTOM PRZYPISANA).
I.

— Broń lepiej Syksta, Klemensa, Pijusa,
Człowieka, mówię, w papieża osobie,
Lecz nie broń władzy, co jest od Chrystusa
Najwszechmocniejszą potęgą na globie!
Bo cóż ty jesteś, albo czemże ona
Wszechmocność władzy, gdy taka obrona?...
Stąd, uczą dzieje wieków dziewiętnastu,
Że z tych, co władzy papieskiej bronili,
Wątpię, czy wiernym był choć jeden na stu.
A dziś?...
Dziś — może już się nawrócili!!...

II.

O katolicy szanowni!... Ta wasza
O chrystusową potęgę obawa,
To jeszcze resztki wnętrzności Judasza,
Co się po świecie rozwlekły, jak lawa —
To piotrowego odłamek pałasza,
Co przed zaparciem się z pochew dostawa!

III.

Gdybyście wiarę mieli, to już dawno
Widzielibyście, że glob jest kościołem,
Który ma ona bazylikę sławną
Piotrowa niby ołtarzem i stołem...
Ale wam trzeba kościół w ołtarz wcisnąć
I zamknąć — i straż postawić przy grobie,
Żeby za prędko nie mógł Bóg wybłysnąć...
— Czekajcie, wstanie On w całoosobie!

IV.

Wstanie On — i już świtają promienie
Przez rozsadzane grobowca kamienie,
I już chorągwi rąbek się wybiela
Ze szpar... i ranek bliski Zbawiciela...
............

V.

Zapytaj niewiast, gdy same na drodze,
Gdy rozrzewnione gubią się w płakaniu...
Zapytaj mędrców, albo na podłodze
Leżących prochów, bo skorsze w uznaniu!
Albo zapytaj siebie, ale w chwili,
Gdy pod stopami glob ci się zakręci,
I cudza w tobie waga się przesili,
I w swojej staniesz mierze, bez pamięci:
Zapytaj — —

VI.

Pokąd będziem się zwodzili?


FRASZKA.

Dewocja krzyczy: «Michelet[190] wychodzi z kościoła!»
Prawda; dewocja tylko tego nie postrzegła,
Że za kościołem człowiek o ratunek woła,
Że kona, że, aby krew go nie ubiegła,
To ornat drze się w pasy i związuje rany...

A faryzeusz mimo idzie zadumany...
1851.


KONCEPT A EWANGELJA.
FRASZKA, KAROLOWI BALIŃSKIEMU[191] PRZYPISANA.
«...To słowo w bezmowie,
Choć z niego przysłowie».
C. K. N.

Pojechał do Berlina panicz na naukę,
Gdzie uczą z grubych książek produkować sztukę,
I siedział w domu, postęp jaźniojaźniąc z wiekiem,
A miał człowieka z sobą (kmieć zowie się «człekiem»).
Aż raz, bywało, książka ginie w książek tłumie.
«Jędrzeju!» panicz «szkoda, że aść nie rozumie,
Jaka jest mądrość, której szukam tu na stole,
Jest to filozofija dziejów, tom szarawy,
Pierwsza rzecz, którą-m kupił, jadąc tu z Warszawy,
Niewielka, brudno-żółta, tak, jak ucho wole».
— Tu Jędrzej, postaciowym sposobem schwycony
(Bo o tem uczą w ludu myśl Promethidiony),
Jak weźmie szukać, wszystko oglądając wkoło,
Pod stołem, i na stole, i w szparach fotelu,
Jak krzyknie wreszcie, ręką zacierając czoło — —
«Cóż jest? cóż to się stało tobie, przyjacielu?»
«Co się stało?» podchwyci Jędrzej w głośnym śmiechu,
«A toż w śmiertelnym chyba że jesteśmy grzechu,
Bo panicz ma pod pachą tę filozofiję...»
Więc panicz: — «Prawda — ludu myśl koncepty żyje,
Trywjalna[192] — jakby progres[193] grzech miał za granicę,
A brednie ludu, wiecznej prawdy błyskawice,

Jakby się miały tułać w rozwianym systemie
Po brudnych chatach!...» Potem, pomuskując ciemię,
Poszepnął: «Wprawdzie Goethe i Mickiewicz Adam
Wiele im winni — — wszakże na bok to odkładam».
I zasiadł — a z swej strony Jędrzej zatarł dłonie
I zszedł na dół popatrzyć, jak kulbaczą konie.
1851.


POSIEDZENIE.
FRASZKA.

Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie
I kurz otarto z krzeseł. — Weszli męże
I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże,
I ogłosili... cóż?... że są w komplecie!!
— I siedzą... siedzą... aż tam gdzieś na świecie
Warjat wynajdzie parę, a artysta
Podrzędny — promień słoneczny utrwali,
A nieuczony jakiś tam dentysta
Od wszech boleści człowieka ocali...
A akademje milczą... lecz w komplecie.


SIŁA ICH.
FRASZKA.

— Ogromne wojska, bitne generały,
Policje tajne, widne i dwupłciowe
Przeciwko komuż tak się pojednały? —
Przeciwko kilku myślom, co nie nowe!...


PEWNOŚĆ.
FRASZKA.

Bogdajto prawdy nasze pozytywne,
Że jeden z jednym dają dwa przedziwne.
To tylko szkoda, że życie dodaje,
Iż jeden z jednym trzema się wciąż staje.
Stąd też historje o rozsądnych czynach
Nigdy lub mało bardzo wspominają:
Zdawałoby się, że, jak na wyżynach
Powietrze rzednie, tak się rozrzedzają
I te rozsądki nasze — w wyższych płynach!...


DOBRA WOLA.
FRASZKA.

— Przepraszam państwo, lecz przyszła wiadomość,
Że się Uranus[194] wstrząsa...
— Mniejsza o to —
Co tam po niebie gdzieś patrzysz jegomość,
To astronomów rzecz, niech sobie plotą...

— Przepraszam państwo — ale panna Klara
Na pannę Różę powiedziała: «stara»
I ten pod wachlarz bilecik schowała...

— Gdzie!? Jaki!? Dawaj!... To rzecz doskonała!


MIŁOŚĆ.
FRASZKA.

Gdy szukasz nieprzyjaciół twoich nieprzyjaciół,
To szukasz tylko ostrza, żebyś w ranę zaciął,
I nie jesteś z miłości ogólnego ducha,
Lecz z ducha partji, który, co pochlebne, słucha.
Szukaj swoich przyjaciół, dla innych miej męstwo!
Miłość nie bitwą żyje, życiem jej zwycięstwo.


PASCHA[195].
FRASZKA.

Gdzie miłości tak mało, że się nie jednoczą,
Tam trzeba w nienawiści trzeciego człowieka
Połączyć się — tam w krwi się jednej pierwej broczą,
Tam choć w ciosaniu krzyża i wbijaniu ćwieka
W całość się zlać fatalnie kłótnie muszą wole.
Stąd jest ofiara ciągła i pascha na stole...




PRZESZŁOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ.
FRASZKA.
«Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie».
Krasicki.

— Przeszłość ciągnie do siebie, a przyszłość do siebie,
Ta o sumieniu dziejów, ta prawi o niebie,
I szarpią, i w dwie strony porywają życie,
Aż ich obecność spyta: «Kogo to męczycie?!»
............
O biedne pokolenie moje, pojrz dokoła
I nie miej dzieci, ale Michała Anioła
Z ogromnym mieczem, smoki trzaskącym, wywołaj,
Niech tnie, gdziekolwiek jaki przebłyśnie Mikołaj,
Wokoło siebie, w sobie, nad sobą, pod sobą —
Niech tnie, aż atłas sukni weselnej zaśnieży
Pod chmurną i pleśniami strzępioną żałobą —
Niech tnie a kocha, kocha, a jednakże wierzy!


ZDROWY SĄD.
FRASZKA.

Oj, zasługuje na wielką naganę,
Kto kala gniazdo własne — ale taki,
Co widzi, ile gniazdo jest skalane,
To mi dopiero łotr, to ladajaki!...
Taki jest cynik lub niezrozumiały,
Porządek nawet może popsuć wieczny;
Takiego wartoby z Tarpejskiej skały[196]
Potrącić... człek to bardzo niebezpieczny.


DUCHÓW WALKA.
FRASZKA.

Niech się podniesie na Zachodzie głowa,
To zaraz wstęga na nią orderowa
Z nad Newy leci, jak meteor złoty;
Niech na północy serca gdzie połowa,
Kruszyna serca, ciągłe wytrwa grzmoty,
To nad Sekwanę wraz skieruje loty...
Tak długoż, długoż Przedwiecznego wiosły
Będą się nawy te ku sobie niosły
Z wyszczerzonemi paszczękami śpiżu?
Tak długoż kośćmi będziesz grać ludzkiemi
O chrystusowy płaszcz, żołdaku ziemi,
Na opuszczonych odłogach — przy krzyżu?


DO HENRYKA[197].
FRASZKA.
«I powiadam tu rzeczy pewne, uważając nawet,że je za takie bierzesz; wszakże, gdybyś zaprzeczyć chciał, naonczas książki ci pokażę».
Cicero, «De natura deorum», lib. pr.

...Jeden z nich, co się ręką opierał o głazy
Ogromne, Kapitolu nowego dziś bazy[198],
I zdał się słuchać wody, cieknącej w porfiry,
Wycięte jako wanna wielka, tak powiadał:
«Ponura rzecz jest stylus[199] dziejów. Jakem szczéry
Republikanin, wyznam, że, kiedym upadał
Pod zawieruchą mieczów waszych i pod twojém
Szerokiém pchnięciem, byłem, jak dziś, gdy tu siadam,
Spokojny, ciebie bliski, jak dziś, gdy tu stoim.
Owóż klnę przez Wenery profil ten w pierścieniu
(Do twojej matki wielce podobny)[200], że ani
Przez wieniec mi przeszumiał pomysł o tyranji!...»
— Tak skończył i o ramię Tybru kolosalne,
Z marmuru ryte, oparł łokcie dwa, jak człowiek,
Co się wyrzuca piersią w sfery idealne,
A blask mu gwiazd przecedzał włókna swe do powiek
I zdał się go (wiadomym duchów obyczajem)
Porywać.
Brutus na to: — «Przestań! Nic nie tajem,
A więc poprzestań!» — Tutaj ręką zdjął promienie
Od Cezarowych oczu i mówił: — «Nocami
Siadując z filozofy i z gramatykami
I sam o republice myśląc, byłbym śmiele
W materji tej (o ile bogom miła) pisał;
I byłaby to książka krzepka[201], jakich wiele,
Zwłaszcza, żem po lakońsku zwracał i zawisał
I znowu ciągnął, w stylu nie będąc pośledni —
— Gdy jednak słowo liche brzęczeć mi poczęło:

Odrodek... Brutusowie cóż powiedzą miedni[202],
Co w Kapitolu niszach stoją?!... Wielkie dzieło
Ogromnych dziadów woła!... śpi potomek!... —
Pojmujesz i prawemu mnie patrycjuszowi
Wybaczasz dziś, że miecza starego odłomek
Porwałem — a gdy człowiek się nie zastanowi,
I czyste piersi twórczość, wielkość cudza zdraźni,
Nawoływania ojców, co głoszą przyjaźni...»
— Tu Cezar wstał, «Nieprawdaż, że noc lazurowa
I cicha?» mówiąc «Jedno, co Rzym jeszcze chowa!»

P. S. — Przyjm fraszkę tę, Henryku, jak jest, przy ostatku
Dziennika, na ojczystej odbitą bibule,
Bo nie mam zacniejszego na pamiątki statku,
Anim klasyczny pisarz... Dośpiewa ci czule
Niejedną z długich, bogdaj nieprzerwanych, rozmów;
A nie smuć się i prędko też widzenie odnów!


ODPOWIEDŹ DO WŁOCH.
FRASZKA.
1.

Tu, w Rzymie tym[203] — oh, w Rzymie,
Gdzie przebronzowana
Na Napoleona wielkie imię,
Kolumna Trajana[204]
Tu — Irydjona krótki miecz
I pancerz grecki,
I katakumb tu łzawa, ciemna rzecz,
I prawników język zdradziecki...

2.

Tu, w Rzymie tym, w Rzymie tym,
Białowłosy Słowianie,
Koturn[205] jaki kładziesz? Witasz czém?
«Że zwyciężyłeś, Panie...»

3.

Oh, Irydjona, Irydjona
O potęgi drugiej, wyższej skrzydle,
Bo Masynissa dziejów kona
I samo sidło w sidle...

4.

Straże, mieczów pewne, pretorjańskie[206]
Rozum, siebie pewny, zakończony —
Błędne oczy słowiańskie
I Galilejczyk gdzieś męczony...
I moc druga, moc druga, młodzieńcza,
Co Atyli znaki, smocze garła[207],
Wzięła, jak nić pajęcza,
I złamała w kręgach i odparła...


W ALBUMIE HR. ***
FRASZKA.
I.

Szlachectwo jest to równość — bo, jeżeli
Się na szlachetnych i więcej szlachetnych
I niezupełnie szlachetnych podzieli,
To wszyscy podli... synowie bezdzietnych!

II.

Bo bez szlachectwa równość nie istnieje,
Ani szlachectwa bez równości niema;
Duch wieczny w mrokach staropolskich dnieje
I rozpromienia się skrzydły obiema.
I czasy przyjdą takie, że Europa,
Co tu i owdzie o foremki wola,
Będzie jak koło kruszwickiego chłopa,
A ramię boże jak oś tego koła!


KWIRYTY![208].
FRASZKA.
«Ne sutor ultra crepidam»[209].

Na każdą iskrę rzucam się, jak osa,
Bo nie ukaja mię żaden uczynek —
Nie potrafiłbym narysować nosa,
Ale mam szlafrok i ciepły kominek.

Będę więc sobie szerokim frazesem
Na każdą pracę napadał obcesem
I te lub owe radził ulepszenia
W krainie natchnień, krytyką z natchnienia!


BEMA[210] PAMIĘCI ŻAŁOBNY RAPSOD.
«...Iusiurandum, patri datum, usque ad hanc diem ita servavi...»[211]
Annibal.
I.

— Czemu, cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz,
Przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan?
Miecz wawrzynem zielony, gromnic płakaniem dziś polan,
Rwie się sokół i koń twój podrywa stopę, jak tancerz.
Wieją, wieją proporce i zawiewają na siebie,
Jak namioty ruchome wojsk, koczujących po niebie.
Trąby długie we łkaniu aż się zanoszą i znaki
Pokłaniają się zgóry opuszczonemi skrzydłami,
Jak włóczniami przebite smoki, jaszczury i ptaki,
Jako wiele pomysłów, któreś dościgał włóczniami...

II.

— Idą panny żałobne, jedne, podnosząc ramiona
Ze snopami wonnemi, które wiatr wgórze rozrywa,
Drugie, w konchy zbierając łzę, co się z twarzy odrywa,
Inne, drogi szukając, choć przed wiekami zrobiona...
Inne, tłukąc o ziemię wielkie gliniane naczynia,
Czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia.

III.

Chłopcy biją w topory, pobłękitniałe od nieba,
W tarcze, rude od świateł, biją pachołki służebne,
Przeogromna chorągiew, co się wśród dymów koleba,
Włóczni ostrzem o łuki, rzekłbyś, oparta podniebne...

IV.

Wchodzą w wąwóz i toną... wychodzą w światło księżyca
I czernieją na niebie, a blask ich zimny omusnął
I po ostrzach, jak gwiazda, spaść nie mogąca, przeświéca.
Chorał ucichł był nagle i znów, jak fala, wyplusnął...

V.

Dalej — dalej — aż kiedy stoczyć się przyjdzie do grobu
I czeluście zobaczym czarne, co czyha za drogą,
Które aby przesadzić, ludzkość nie znajdzie sposobu,
Włócznią twego rumaka zeprzem, jak starą ostrogą...

VI.

I powleczem korowód, smęcąc ujęte snem grody,
W bramy bijąc urnami, gwizdając w szczerby toporów,
Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody,
Serca zmdlałe ocucą, pleśń z oczu zgarną narody.
............
Dalej — dalej...


NA PRZYJAZD T. LENARTOWICZA DO FONTAINEBLEAU.
POLECENIE GO PANU BOHDANOWI[212].
1.

Złotostruny! Albo ja wiem,
Jak pisać do ciebie?
Choćbym pisał piórem pawiem
Umaczanem w niebie,
I to mało!

Jedwabniejsze piór powianie,
Błękitniejsze znasz otchłanie
Z gwiazdą białą...

To napiszę ja bogaciéj
Posłem dobrym,
Jednym z młodszych twoich braci,
Kornie chrobrym...

Gdzieś go znałeś za tém znaniem
Lub nad znaniem tém,
Za tem czasów urąganiem,
Co nie dzwoni w rym —

Za tym dzikim zgrzytem dłuta,
Co odpryska w pył,
Ale zato postać kuta
Staje — tyłeś żył —

Za tym jawem, który nocą,
Blizną, co jest znak,
Za nieznaną tą wszechmocą,
Którą kocham tak —

Za tym jadem a miłością,
Poplątaną w szlak,
Za tą, mówię, realnością,
Którą gardzę tak!
............

2.

Lepiej, że on w Fonteneblo,
Niż ja, dzikie ptaszę,
Bo strzeliściej się zeszczeblą
Pogadanki wasze.

Jak orzechu strojną perłą
Z wiatrem igra leszcz[213],
Takie pieśni jego berło,
Taki to on wieszcz.

A tak śpiewny, że aż śpiewam,
Dobry, że aż żal,
Czysty, że aż się spodziewam,
Szczery, że choć chwal!
............

3.

Niech Marjanka on uściśnie,
Pannie kwiat zaniesie
I czerwone z wami wiśnie
Je i chodzi w lesie!


BEZIMIENNI.
1.

Teleskopowa, oj, kometo[214],
Przelatująca w dzień słoneczny,
Gmin cię nie witał niestateczny,
Astronom ledwo z baszt lunetą!
Ty na padół nie trzęsiesz złotem,
Ni groźbami — cóż ludziom po tem?

2.

Ciche zasługi są tak samo,
Bez wczesnego gdy schodzą żalu;
Dziecię woła za piersią: «Mamo!»
Lecz ona w mieście jest na balu,
Pierś zapiętą wsparłszy o ramię
Tanecznika, co uśmiech kłamie.

3.

O, z jakimże wołałem żalem
Na cmentarzach twoich, narodzie:
«Jeruzalem! o Jeruzalem!
Bez strażników i wieżyc grodzie,
Zawsze nie wczas, lub zawsze nie ty
Teleskopowe znasz komety».


WIELKOŚĆ.
1.

Wiesz, kto jest wielkim? Posłuchaj mię chwilę,
Nauczę ciebie
Poznawać wielkość nietylko w mogile,
W dziejach, lub w niebie.

2.

Wielkim jest człowiek, któremu wystarczy
Pochylić czoła,
Żeby bez włóczni w ręku i bez tarczy
Zwyciężył zgoła.

3.

Niższym się stawszy, on zawiść poniża,
A zawiść w czwały
Leci i czepia mu znamiona krzyża,
Wołając: «Mały!»

4.

I kłamie sobie, jak kłamała pierwej,
Gdy on, z westchnieniem,
Przyjmuje sławę i niesławę nerwy[215],
Prawdę sumieniem.

5.

Ludzie więc chlubią się, że wielkich znali,
K’temu jedynie,

Iż nie poznają się na wielkim mali
Pierwej, aż zginie.

6.

Podobnież niedźwiedź: pierw trupa zakopie,
By dobył z trumny;
———————————
Lecz to w Syberji, nie zaś w Europie
Bywa rozumnéj.


MALARZ Z KONIECZNOŚCI.
JA.

Pani — mam mówić z nią o rytmie sił,
Które sprawują planet korowody.
Każże mi podać wina, abym pił,
Cukru i wody —
I siądź, na ramię zarzuciwszy szał,
Nieumiejętnie, jak nimfy szal kładą:
Błękitną niechaj on harmonją fal,
Jak z skały, spada kaskadą!
Firankę sługa niech odrzuci z szyb,
Księżyc potrzebny jest k’temu;
Naczynie szklane, złotych pełne ryb.
Podamy jemu.

ONA.

Owszem, lecz śpiesz się, właśnie bowiem czas,
Gdy fryzjer, Pinettim zwany,
Przyjdzie, a za nim służebnice wraz
Mnogie przyniosą falbany[216].

JA.

Pani — mam mówić z nią o głosce: A,
Ile przyniosła ludzkości,
Wspomnę, co mądrość, a co znaczy łza,
Nadmienię też o miłości.
Siądżże i włosy swe grzebieniem zbierz,
Gdy ja przylegnę na progu
I będę, jak do feodalnych wież,
Śpiewał: nieznanej i Bogu.

ONA.

Owszem, lecz śpiesz się, oto bowiem kwiat,
Nie będąc na czas zrobiony,
Odmieniać muszę włosów tok i szat,
Wieczór mój prawie stracony!

JA.

Pani — ołówek pozwól mi wziąć ostry
I ten mój album podręczny;
Z natury zrobię szkic dla mojej siostry.
Będę ci wdzięczny.


SALEM[217].
a) DO J. O. KSIĘCIA ADAMA CZARTORYSKIEGO.
«Astra inclinant, non ncccssilant...»[218]
1.

Że już rachunek z swego zdawam słowa
(A nie każdemu ta nadeszła doba),
Czas jest, ażeby wstała pieśń orłowa...
Świat niechaj zrobi z nią, co się podoba.

Ja wiem, że z pieśni mej odleci wiele,
Że odleciało i codzień odlata,
Ale wiem także, że nieprzyjaciele
Sami, i wsteczne siły tego świata,
I ci, co na miast siadują popiele,
I ci, co w wieczność swego wierzą rodu,
Powtórzą pewny dźwięk mego rapsodu.

Są jedne słowa, co, jak liście, lecą,
Są drugie słowa, co, jak gwiazdy, świecą;
Te duch, a tamte czas nawiewa — lutnia
Strunami pada, jak deszcz gwiazd, złotemi
Pomiędzy śmiercią, co żywot osmutnia,
A nadżywotem z drugiej strony ziemi.

To też bolesne są śpiewaka drogi
I prawie niema takiego w historji,
Któremu światby złote wzuł ostrogi,
Lamowy podał płaszcz jakiego Dorji[219],
Choć każdy falę poszlubował zdradną
I rzucił pierścień młodości swej na dno.
To wiem, i nie dziś mówię... — Mniejsza o to...

2.

— A teraz przyszedł czas, bym śpiewał tobie,
Ojcze — i arfę radbym stawił złotą
Na onym wielkim, gdzie siadujesz, grobie —
I radbym póty strun motał promieniem,

Ażby się tęcze na niebo wywiały,
Ażby się echa podziemnem sklepieniem
W chór niewidzialny zlały, zmartwychwstały!

Niejeden stroił tak i dośpiewywał
I odepchnięty poszedł, gdzie miljony,
A śmiech i rozum rytm jego rozrywał,
I pruł, i na krzyż parł rozramieniony.

Niejeden płytkim sądem podejrzywał,
Albo nie widział pieśni, już wcielonéj.
Albo jej grubo klął... wszelako stawy,
Które się w imię boże skościeliły,
Przetrwały wrzawę sławy i niesławy,
I są — i w muskuł i w drgające żyły
I w rękawicę skóry rosnąć muszą,
Aż się to ramię kędyś spotka z duszą,
Całożywotem rozśmieje człowieczem,
Krzyżem podeprze i wymachnie mieczem!

Ta rzecz, to cięcie, czy to dobrodziejstwo,
Z błogosławieniem zeźródlone twojem,
Całego wieku łagodne pokojem,
To będzie twoje, książę, kołodziejstwo...

3.

Sieroty, ani, co ojcostwo, wiemy,
Ani wysnować z siebie to możemy.
By w rzeczywistość dziejów zrosnąć całą.
Aerolitom[220] podobni płomiennym,
Na konstelację[221] zarobkujem stałą
Po jednem polu przyszłości — bezdenném.

Ile jest buntu co historji karta,
Tyle chorągwi i pancerza tyle,
Tyle Meduzy[222] głowa rozpostarta
Na piersiach — to też często żyjem chwilę!...

I chwilę — bez łzy po niej... Wszakże, ile
Jest co historji karta współuścisku,
Tego nie znamy my, dzieci ucisku,
Tego nie znamy my, mgły na mogile...

Błąd, duch czy mocarz, co narody gniecie,
Gdyby opatrzył raz, ku czemu ma się,
I że, gdy zdoła pokolenie trzecie
Oderwać z dziejów, rzucić o swym czasie,
To ono całość przyjąć musi na się —
Nie już współudział, nie współodradzanie,
Lecz, jak węgielny kamień odrzucony,
Nowego gmachu wręcz odbudowanie
W kość nową, nowe wymiary i człony.

Tak człek, na wyspę pustą zaniesiony,
Z dnia na dzień walcząc o zdobycze nowe,
Ani spostrzega, jak zmienia osnowę,
Obyczaj, myśli kierunek, wspomnienia...
Na siłach własnych we wszystkiem oparty,
Do węgielnego podobny kamienia,
Dwie tylko dziejów z sobą nosi karty:
Ramię — i niebios szerokie sklepienia!...

Wtedy powraca duch do swej krynicy,
Do chrystowego w historji zwycięstwa —
I wstają jacyś świeccy pustelnicy,
Pojęcia nowe godności i męstwa —
Czas taki, niby Janus[223] jest dwulicy,
Sam zdradzający siebie, czas agoniji[224],
Któremu imion dwa na chrzcie ironji
Nadano: przeszli i przyszli stoicy![225]

4.

O, ileż wtedy miłości potrzeba,
Żeby nie otruć się chlebem — dla chleba...

Ileż mądrości, by pokus uniknąć,
I męstwa ile, by siebie odwyknąć...
............

5.

— Czas ten koniecznie jest antychrystowy,
Bo przez konieczność czas powraca w ducha,
Bezhistoryczny i w kolorach płowy,
Bo nie dotyka, nie widzi, lecz słucha...
Ze sztuk muzyka jedna kwitnąć może,
Z literatury — nowiniarstwo dzienne,
Z życia — zmiękczałość w udanej pokorze,
Z myśli — widzenia myśli, lecz półsenne...

Czas ten jest onym, w którym zgotowano
Ucztę i postów wyprawiono rano
Do najprzedniejszych w mieście potentatów.
Wszakże jednemu z nich znać o tem dano,
Gdy pielęgnował swoje okna kwiatów,
Drugiemu, gdy się właśnie syn narodził,
Trzeciemu — kiedy najemniki godził...
Wraz one posły wyszli za opłotki

I na rozstajnych dróg poprzeczne szlaki
I zaprosili pielgrzymie sierotki,
Kaleki, dziady chrome, nieboraki...
Ci więc łakomie jedzą w głodzie swoim
I popijają, jak przystało to im.

To zaś dopóty trwa, aż powieść druga
Na końcu onej uczty nie zaświeci,
Powieść, co uczy: że był pewny sługa,
Któremu w zarząd pan zostawił dzieci
I czeladź, w podróż sam jadąc daleką.
I było dobrze w domu od dnia do dnia,
Choć pan za siódmą gdzieś przestawał rzeką,
Aż nieobecność ta błysła, jak zbrodnia.
— I rzekł on sługa w duchu: «Pan nie wróci».
I przestał na czas wydawać czeladzi,
Ale wytoczył wszystko wino z kadzi
I pił, i czeladź bił. Tu, czas się króci...

Pan wraca — —

6.

...Dziejów mądre są ekwacje[226];
Na dnie ich leży Chrystusowe słowo,
Na szczycie On sam z niewidzialną głową,
Pośrodku czasów krążą konstelacje
I harmonjami swemi w epok kręgi
Niby tańczące wiążą się potęgi...
Co rzeczywistość, to świata skończenie,
Co nieużycie, to puste zwątpienie,
Co nadużycie, to niedokończenie...

7.

 — Dziś, teraz również koniec świata bliski.
Nie on ostatni koniec wszechkonieczny,
O którym żaden wyrosły z kołyski,
I żaden anioł nie wie, i Syn wieczny,
Jedno ogromny sam jeden Jehowa,
Lecz ten, o którym jest osobna mowa,
Że się z postaci czasów poznać daje,
Jak deszcz i burzy woń, lub jasne maje...
Bo świat już kończył się po wiele razy,
Przemazywając skończone obrazy
Tej albo onej znów rzeczywistości,
Co wciąż toż samo wyraża, wciąż prościej...

Któż ma to ciało, co przed lat dziesiątek?
A przecież każdy wita go znajomy
I mówi: «Tyś jest» — bo wieczny początek
Trwa w nim, choć wcale zmienion gmach widomy.
Taki to koniec świata w Europie,
Zdawałoby się, że jest niedaleki;
Każdy już naród stanął na okopie,
I kruchem szczudłem podparł się kaleki,
I patrzy sobie na żórawie loty,
Nadziei cichej pełen i tęsknoty.

8.

Synów ma wielu, wielu niewolnica.
Ale i Sarze błysła obietnica —
Izmael kona na puszczy z pragnienia.
Alić Pan źródło daje mu chłodzące —
Izaak miecz już czuje u ramienia,
Alić hamuje Pan ostrze błyszczące...[227]
............


b) DO HR. WŁADYSŁAWA ZAMOJSKIEGO[228].
«De même que ceux qui veulent dessiner un paysage, deseendent dans la plaine pour obtenir la structure et l’aspect des montagnes et des lieux élevés, et montent au contraire sur les hauteurs, lorsqu’ils ont à peindre les plaines: de même pour bien connaître le naturel des peuples, il est nécessaire d’être prince, et pour connaître également les princes, il faut étre peuple[229].
Niccolo Macchiavelli.

— Gdybym miał rylec ów Resurrecluris[230],
Niedopełniony dokreśliłbym tu rys,
Na tych tablicach waszych, w Kapitolu...
Skreśliłbym, mówię, jeźdźca w czystem polu,
Pochylonego z konia, w snopie blasku,
Płaszcz mającego z purpury sydońskiej[231]
I konsularne na nogach zawiązki,
I rzekłbym: «Owo droga do Damasku’»

Tak szlachcie całej, a z nią dziejom świata,
Stało się właśnie teraz, pod te lata...
Ciemność obiegła przywodźce pochodu.
Apokalipskie[232] spięły się rumaki,
A od narodu lecą do narodu
Spłoszone stadem legendy i znaki...

Wszakże ta ciemność właśnie i zmącenie
Tłem są, na którem palec Chrystusowy
Z obłoku wstawa i kreśli widzenie.
Rycerz raz jeszcze płaszcz oblecze nowy.
Narodów wiele miłością obejmie,
Przed tron bezwstydnie poniesie okowy,
Bogu i ludziom zasłużon uprzejmie.
Sieroty, ludzie służebne i wdowy
Ukocha, słowem mieczów złamie wiele
Mieczem z bestjami potka się w pustyni,
I będą kochać go nieprzyjaciele,
Ani powini kto — sam się powini!

Tak szlachty całej przyszłość jeszcze widzę
Z rycerską Pawła[233] postacią na czele
I wiem, że słów się moich nie powstydzę,
Jakkolwiek dziwnie brzmią i lecą śmiele.

Mąż ów, co w samej sprawie chrystusowéj
Szlachectwem rzymskiem raczył się zasłonić,
Świat znając, ludzi i tron agrypowy.
Pół bóstwa swego w Grecji umiał stronić,
Mąż ów powiedzie legjon dziejów nowy...

— A tobie, panie, kreślę to widzenie,
Jak mi je czasów zjawiska podały,
Boć nec utroque Caesar[234] — i cierpienie
Wieków — i orły, co się rozdzierały
Nad modrzewiową zagrodą szlachcica,
Czynią, że trud ci zorał kość i lica.

Nam — gdyby Pan Bóg dał twoje wytrwanie
(O czem, zaprawdę, wątpię — i szeroko!),
Możeby rychlej wstało to śpiewanie,
Możebyś rychlej rozradował oko...


c) do A. M.[235]
«Gdy proroctwo ustawa, lud bywa rozproszony».
Salomonis.

Są, którzy chodzą za tobą — są inni,
Którzy nie chodzą, acz w twe każą imię —
Są wreszcie, prościej zetchnione i gminniéj,
Duchy, koniecznie ku tobie pielgrzymie...[236]

Tych się, Adamie, pożal wprzód, niż innych,
Tych, co oblicza twego nie zaznały;
Najniewinniejsze są bowiem z niewinnych,
A schną, choć wiele, wiele ukochały.

Z ogromnych lasów na słońce zachodu,
Jak płowe ptaków stada, wyglądają
I dostrajają cichy świegot głodu
I ręki, ziarnem promiennej, szukają...

Rzuć jeszcze ponad południkiem globu
Perłowych tęczę ziarn, o siewco jary,
Bo wciąż są syny starego sposobu:
Czas żniw i siejby, miłości i wiary!


d) DO A. T.[237]
«Oh, si scires nulla quanta sit poena!...»[238]
Augustinus.

Z cieniu, co pada w przysionek kościoła,
Znany, kto jesteś, nie pytam się ciebie.
Acz nieraz naród zawiśnięty woła:
«Chcę wiedzieć, kędy niesiesz mię po niebie?!»

Ja wiem, że takie są potęgi stanu,
Co, przechadzając się za kolumnadą
Gwarnego forum, usługują radą
I schodzą, resztę zostawując Panu.

Ja wiem, że czasy są, w których milczenie
Niezwykłej piętnem mocy; lecz wiem o tem,
Że już przemilka jedno pokolenie
W bezjawie, prute w pierś zamkniętym grzmotem.

Kto jest silniejszy ode mnie, niech zgani
Że rad z bezdennej wyzieram otchłani
I że cię rymy dotykam mojemi;
Ale nie mogę poglądać na życie
Z skrzydłami, w węzeł wgórze związanemi,
I trza mi słońca złotego... obficie!

A to nie mówię jeden ja, maluczki,
Lecz wielu z onych, na wędrówce różnéj
Odprawujących tu i owdzie kuczki...[239]
A to nie mówię jeden ja, podróżny,
Lecz wielu z onych, co w czasy wstępują
I schną, a wołać nie śmią — albo czują,
Ale nie widzą — albo się pasują

We śnie z cherubem wieku — albo sami,
Pojedynkując, giną zwycięzcami
I upadają, jak ogromne cienie
Na bezechowe narodu sumienie.

Dlaczego Sokrat nie uszedł z więzienia?
My ujść winniśmy... Duch, krew, każe to nam.
Tak wierzę. Jeślim krzyw, rozedrzej pienia
I orzecz słowo twe! Przekonaj, skonam!
1852.


NIESKOŃCZONY.
DIALOG Z PORZĄDKU DWUNASTY.
1.800.

Złe od dobra odłącz nożem,
Potem obie części zważ,
A zobaczysz stąd, co bożem.
Oto całą prawdę masz.

1.900.

Smutno! Jeśli prawda to,
Czemuż jeszcze nie da sił,
Bym rozłączył z dobrem zło...?
Niźli-m wiedział, pierwy-m śnił
I moc miałem czynić sobą,
Jedną czułem się osobą
W przedgrzechowem zachwyceniu,
Starszy od tej wiadomości
Zła i dobra... Jaśniej, prościéj
Zawisałem na promieniu,
Co podrywał mię od ziemi
I przenosił nad przepaścią...
Czemuż kłócisz mię z onemi
Sny, co jedną mi tu właścią?...
Teraz nawet, w dniach żałoby,
Cóż mi wszystko to wiedzenie
Węża?... Wszystko, czem byłoby
Zła i dobra zrozumienie,
Rozdzielenie, odważenie,
Gdyby nad tą chemją ducha
Od kolebki niewidzialnej
Nie zsunęła się pielucha
W nadgrzechowy tkana blask,
Nieskończona taśma łask...?

— O, nie nożem, o, nie nożem
Ty rozdzielaj ciało z duszą.
Ale słowo ciałem bożem
Wznoś, niech skruchą się pokruszą,
Niech nie wiemy zła, niech możem
Dobro!

...W górze słowo-ciało,
Niżej czyste już anioły,
Co jednakże skrzydła mają,
Co się jednak zasłaniają,
Co, jak nasze tu kościoły,
Symboliczną ciężkie chwalą,
Jeszcze nie są bezskrzydlate,
Ale patrzą w blasku łono
Przez zasłonę uchyloną,
Przez rozpiętych skrzydeł kratę...

Niżej, niżej duch i kał,
Człek, wcielona sprzeczność, dział...
Z rana śmierci, co go dwoi,
Z blizną grzechu, rozłamany,
Ledwo stoi... Nad nim, droga...
Krzyż, jak waga... przewidziany
Od wszechsumień wstęp do Boga...

Niżej, niżej rozdwojenie
Coraz, coraz rozpaczniejsze,
Tak, że jęk-by tam, cierpienie
Tam weselsze i jaśniejsze
Od niemego było stanu,
Pożądańsze... jako burza
Na bezmiarach oceanu,
Co choć perły z dna wynurza!

O, perłowe w piekłach dusze,
Jak wam tęskno wrócić w życie,
Jak się do nas nieraz śnicie,
Lepiej ucząc żyć po skrusze —
Jak wam śpieszno się przepalić,
Lżejszym zerwać się płomykiem,
Wyswobodzić, zjąć, ocalić
I nie zetknąć w drodze z nikiem,
Strzelistością lecąc nową
W słowo-ciało najprzeczystsze,
We wszechistność chrystusową,
Coraz skorzej, więcej bystrze
Promieniącą w świata noc,
Jak wszechprawda, jak wszechmoc!

Mistrzu, Królu, Boże Synu,
Wielkie Twoje jest zwycięstwo,
Takie wielkie, że wawrzynu
Niema — takie, że męczeństwo
Już wytrzymać nie umiało
I zmieniło się aż w radość —
Takie wielkie, że aż ciało
Zmartwychwstałe, głód i bladość
Zamieniły się w wesele
I w rumieniec... I zostało
Wiele...
Chociaż wszystko tam —
———————————
Mistrzu, Królu, sprawuj nam!

DO J. K.[240].
NA PAMIĄTKĘ PARYŻA.
I.

Gdy człowiek zwątpił o pisanych dziejach,
Że satelitem[241]są w wiecznych nadziejach —
Z Hellady prochów powstał Feniks nowy: —
Konsul, co profil miał aleksandrowy...

II.

Kiedy klasycznej rozwinięcie sztuki
Obwinął papier i osiadły druki,
Przyszła kobieta, oczytana mało,
Lecz śnieg marmurów zmienia w krew i ciało...
1852.


CZEMU?[242].

Próżno się będziesz przeklinał i zwodził
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej, będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz... Czemu?

Sam sobie będziesz lada słówkiem szkodził,
Niezrozumialnem prócz tobie jednemu.
Będziesz się bez niej z nią kłócił i godził
I wrócisz, wątpiąc, czy zastaniesz. Czemu?...

Szczęśliwi przyjdą, jak nadomiar złemu,
Kołem osiędą ją — chwilki nie będzie,
By westchnąć szczerze... — Ah, czemu i czemu?
Przyszli szczęśliwi, rozparli się wszędzie.
Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem,
Dom napełnili, stali się legjonem!

Przeczekasz wszystkich, to dwóch ci zostanie,
A trzeci jeszcze ma w progu pytanie
I choć, na zegar pojrzawszy, się sroży,
Ty nawyknąłeś już nie ufać jemu...
Wróci i znowu kapelusz położy
I rękawiczki jeszcze zdejmie... Czemu?

Aż chwila przyjdzie, gdy wyjść lepiej znaczy,
Niżeli zostać po obojętnemu;
Wstaniesz i pójdziesz, kamienny z rozpaczy,
I nie zatrzymasz się, precz idąc... Czemu?

A księżyc będzie, jak od wieków, niemy,
Gwiazda się żadna z miejsca nie poruszy,
I patrzeć będą oczyma szklistemi,
Jakby nie było w niebie żywej duszy.
Jakby nie mówił nikt Niewidzialnemu.
Że trochę niżej tak wiele katuszy
I nikt się jego nie zapytał: «Czemu?»


DO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY MARJI LITANJA.

Duch ginie w Tobie, ja niemocen stoję,
Lecz, jako szata, bliska zawleczenia
Podnoszę z siebie, co wcale nie moje,
I zawięzuję u Twego promienia,
I spadające czuję na kolana
To ciało, dusza im bliżej u Pana...
Aż, zewleczone nadół, nadół gnie się,
A duch gołębiem wystrzela do góry,
Anioł go potem, mój stróż anioł, niesie,
Przezroczystemi obejmując pióry.
Anioł mój dobry, co zawsze jest ze mną.
Choć mu godzina każda nieprzyjemną,
Choć, jak nieczuły mąż cnotliwą żonę,
Męczą go moje cielesne narowy;
Anioł milczący i patrzący w stronę,
Kiedy mię zamęt porywa światowy,
Anioł, co znika nawet przed spojrzeniem,
Żeby mi wolność zostawić żywota,
I żebym jego nie truł się cierpieniem...
O, mój przyjaciel, brat, o moja złota
Siostrzyczka, drużka moja bezimienna,
Duch, co każdemu dany współżywotnie
Przez dobroć Marji, jak łaska codzienna,
Żeby tu całkiem nie było samotnie...
Bo Ojciec dawa chleb, a Matka bierze
Z orszaku swego którego anioła,
I tym aniołem najzazdrośniej strzeże.
Aż do górnego wprowadzi kościoła.
Więc z tym aniołem, ponad szatą ciała,
Co na kolana zgięła się i padła,
Ja, duch, stanąłem, jak fontanna biała,
Odrywająca się z swego zwierciadła —
I nucę: Kyrje Elejson i Chryste
Elejson... niby krople przezroczyste...
............
Chryste, usłysz nas, głos daj, który może
Przeniknąć skoro i stanąć u celu,
Chryste, wysłuchaj — Ojcze z nieba Boże,
Zmiłuj się, Synu nasz Odkupicielu,

Zmiłuj się, Duchu święty — Trójco cała,
Zmiłuj się, zmiłuj! Chwała, chwała, chwała!

∗             ∗

O, jakże życia niemowlęctwo długie,
Gdzie udział Matki zerwany;
O, czemże uczuć niemowlęctwo drugie
Bez dobrej rady siostrzanéj!
Czem przepaść czasu bez epoki działu,
Myśl, skończonemu niedostępna ciału,
Zegar bez godzin, co do serca bija,
Jakoby nucąc: «Nie jesteście sami»,
Czem ja bez nie ja...? O święta Maryjo,
Módl się za nami!

∗             ∗

On, który jeden jest taki szeroki.
Taki bezdenny naokoło człeka,
Taki straszliwy i tak wszystkooki.
Że, gdyby lekka przynajmniej powieka
Tę przesłoniła nam światłości przepaść,
Byłoby łacniej stać, podobniej nie paść,
Serdeczniej westchnąć, prosić mniej straszliwie.
Więc aż rozrzewnił się miłością wielką,
I pośrednictwa cud między cudami
Stał się. O święta Boża Rodzicielko,
Módl się za nami!

∗             ∗

Jako więc lilji panieństwo strzeliste
Podziwia potem Syn i błogosławi.
Że takie proste i ładne i czyste,
Tak pierwej Ojciec swym aniołem jawi
Błogosławieństwo panience ubogiej
I proroczemi nawiane skrzydłami
Uiszcza ziarno, aż czasów odłogi
Westchnęły kwiatem. Panno nad pannami,
Módl się za nami!

∗             ∗

Z królewskiem prawem, bez miejsca w ojczyźnie
Syn Boży między zwierzęety się rodzi,
O, jakże rola uprawiona żyźnie
Pokorą! Przeszłość właśnie z pola schodzi
I już obejma się popisem świata,
Jak gdy ma umrzeć matrona bogata,
Co, liczac wszystkie swoje niewolniki.
Gdzie skarb, tam serce obumarłe chowa,
Najuroczystszej niepomna praktyki,
Niepomna Boga, co tuż za wrotami
Nieobrachowan, Matko Chrystusowa,
Módl się za nami!

∗             ∗

A przeszłość jadem upita grzechowym.
A przyszłość pusta, a pomiędzy niemi
Rozpaczby chyba przegonem jałowym,
Jako Lewjatan obwiła kłęb ziemi.
I coby było? Myśl się sama trwoży!...
Jam bez objawu, głucha noc bezsnami,
Śmierci pustkowie... Matko łaski bożéj,
Módl się za nami!

∗             ∗

Ale zbawiło czyste jedno łono,
Gdy macierzyństwem objęło treść bożą,
I owo ołtarz w jedności z zasłoną,
Z którego na świat łaski się rozmnożą.
Z którego nowy powstanie zadatek
Na jutro, wczora i na dziś, co mami!
Na całą wieczność... O! Najczystsza z matek,
Módl się za nami!

∗             ∗

Cóż wdzięczniejszego, jako wdzięczność matki,
Nadobniejszego co od panieneczki,
Wyrumienionej ledwo, jako kwiatki.
Z dzieciństwa — alić w łono kolebeczki
Zazierającej z szczególnem zdziwieniem,
Czy prawda, że się Prawda urodziła
I że Stworzyciel stawa się stworzeniem?...
Cóż wdzięczniejszego? Albo jaka siła
Szczycić się może tem wynalezieniem?
Albo gdzie miłość czystsza i wznioślejsza
Między wszystkiemi wszech serc miłościami
Prócz tej miłości?... Matko Najśliczniejsza,
Módl się za nami!

∗             ∗

On tylko, jako sam nieuczyniony,
Bez niewdzięczności kończy i zaczyna —
On tylko, jako sam niezadłużony
Czasowi, tylko On, prawa nowina...
Gdy człowieczeństwa zeszedł cichą drogą,
Jak do owczarni pasterz, a nie złodziéj,
Natura Jego nie witała z trwogą,
Kto wchodzi, wiedząc, iże mocen wchodzi:
W pokorze jeno pierwej się zrównała
Tak, że zniknęła osobistość ciała...
Więc Tobie, Matko, przyszło wydać Pana,
Tobie świętemi niańczyć ramionami
I Tobie pogrześć... Ot Niepokalana,
Módl się za nami!

∗             ∗

A która dziwnie od rzeczy początku
Już w zamyśleniu Jehowy poczęta,
Jak miłosierdzia zaród w samym wątku,
Jak wielki okres, jak tęcza wygięta
Przez całoprzestrzeń, która potem znowu
Jako naczynie łaski jaśniejąca,
I teraz, wszego przyczyna odnowu,
Ilekroć w siebie się zapatrzym sami.
Wciąż wyglądana na sierpie miesiąca
Ku zagładzeniu pierworodnej zmazy —
Przedziwna Matko, przoeziwna trzy razy.
Módl się za nami!

∗             ∗

Modlitwom bliska przez swą osobistość
Niewieścią — bliska pobłażaniom prawie
Przez macierzyństwo, i bliska przez czystość
Wszelkiej tęsknocie ludzkiej, wszelkiej sprawie
Udatna, niby dobra białogłowa,
Zgóry, a jednak patrzająca łzawie,
Można, a jednak w prostocie zupełnej
Przędąca wiele z barankowej wełny,
I bardzo cicha, a przeto niemniejsza.
Współpracująca wszystkiemi cnotami,
Kończąca wszystko... Matko Najmilejsza.
Módl się za nami!

∗             ∗

Która odeszłaś od własnego Syna,
Kiedy już sprawę ojcową zaczyna.
I chociaż matką Ciebie nie nazywa,
Odeszłaś czuła i niemniej szczęśliwa...
Lub, kiedy, kończąc, Syn Twój zdejma ciało,
I mówi Tobie (jak Bogu przystało):
«Niewiasto!...» O Ty, najwybrańsza z wiela,
Błogosławiona między niewiastami,
Matko, a widzę, Matko Stworzyciela,
Módl się za nami!

∗             ∗

Więc Ty pod krzyża stojąca boleścią
Między klątwami rzeszy krwią plugawéj,
Z ofiarą w sercu wszechmocnie niewieścią,
Najogromniejszej Połowico sprawy:
Podejmująca wzrokiem czoło Syna,
Gdy się ku gąbce zatrutej nagina
Lub, przełamawszy moc nieprzyjaciela,
Spowiada wgórę testament ustami —
Matko, a widzę, że Odkupiciela,
Módl się za nami!

∗             ∗

Która ból każdy czułaś tem okropniéj,
Że bez ucieczki krwią, ból suchy, cichy,
Opodal krzyża skrzypiącego stopni,
Ból, co, powiązan, jak kwiatów kielichy,
Z gasnącem słońcem promieńmi krwawemi,
Brał Cię i prawie że podnosił z ziemi,
Jakbyś już wnętrznej męki potęgami
Stanęła wyżej śmierci — nadcielesna!
Półboska!... Matko, O! Matko Bolesna,
Módl się za nami!

∗             ∗

W istocie swojej, od pierwszego tchnienia,
Z udziałem łaski najzupełniej zgodna,
Jako latorośl ze złotem promienia
Uprzędzająca się swemi włóknami,
Panno Chwalebna, Wierna i Czcigodna,
Módl się za nami!

∗             ∗

Od rana prawdy stawszy się kołyską,
Gdy, męką Syna nad śmierć wyniesiona,
Wężowi głowę Ty potarłaś śliską,
Współwszechmoc bierzesz tam, w niebo niesiona,
I wciąż rozrzewniasz się nad planetami...
Można, Łaskawa i Błogosławiona,
Módl się za nami!

∗             ∗

Przyczyno źródła czynów, objawienia
I odpoczynku samej wszechmocności,
Ty, co istocie, nie mającej cienia,
Zwierciadłem stałaś się sprawiedliwości
I odpromieniasz ją swemi gwiazdami,
Módl się za nami!

∗             ∗

Z dokonań wszystkich najpełniejsze Twoje,
Owo istotnej prawdy całolico,
Z którego jasne wciąż pryskają zdroje,
Odradzające wszech żywot wiosnami,
Wiosnami cudu: Mądrości stolico,
Módl się za nami!

∗             ∗

Temu, co w sobie się rozpacza dwoi,
Rozdziera końca nie mająca winą,
Krzyż jako jedno ukojenie stoi
I woła: — «Równaj co z temi gwoździami!...»
O! Ty wiec, pewnej Radości Przyczyno,
Módl się za nami!

∗             ∗

Zrazu w pokorze ścieląca się sobą
Pod zawołaniem zgóry niewymownem,
Ty, co nieledwie zniknęłaś osobą,
Ale Naczyniem stałaś się Duchownem,
Gdy nam z naszemi ciasno próżnościami,
Módl się za nami!

∗             ∗

Więc Ty, co, żywą nosząc tajemnicę,
Ani już mogłaś zaprzątać się sobą,
Lecz, jak kościoły nasze i kaplice,
Na nowo własną niknęłaś osobą
We spodziewaniach o przyszłej godzinie
Czasu, co nie był, choć był nad czasami,
O! Ty, zaprawdę Poważne Naczynie,
Módl się za nami!

∗             ∗

Duch każdy w Twoje prorokował łono,
Niby że chórem, co przez wieki płynie
W gwiazdami litą kopułę przestroną,
Rozścielającą się nad wszechludami,
O Nabożeństwa Dziwnego Naczynie,
Módl się za nami!

∗             ∗

Tchnień najwonniejszych, najczystszych zapałów
Tobie się stała całość jednosłowna,
I pąk, i górny kwiat wszechideałów,
Promieniejący jasnemi zorzami
W koronie Cierni, o Różo Duchowna,
Módl się za nami!

∗             ∗

Z najczystszej kości przez rody królewskie
Wybudowana w strop, jak Babel nowa,
Żeby sojusze powrócić niebieskie
I zespołecznić padół z otchłaniami.
O Wieżo biała, Wieżo Dawidowa,
Módl się za nami!

∗             ∗

Więc Domie Złoty, więc Arko Przymierza,
Niebieska Bramo, od której zawiasów
Czuwającego odjął Pan żołnierza
I wrócił dawnych uczestnictwo czasów,
Jako z pierwszymi bliski rodzicami —
Módl się za nami!

∗             ∗

Pomiędzy nocy pierzchającym cieniem
A różowemi jutrzni przebłyskami,
Między literą prawa a sumieniem,
Między zakonu snem a objawieniem,
Zaranna Gwiazdo, o, módl się za nami!

∗             ∗

Stąd i cudowne Chorych Uzdrowienie,
Ucieczka Grzesznych, bo winią się sami —
Stąd Utrapionym zlane Pocieszenie
Przez nowy zakon czynów miłosiernych-
Stąd najdzielniejsze Wspomożenie Wiernych,
Módl się za nami!

∗             ∗

Że Ten, co zstąpił do swego podnóża
I z koron wybrał koronę cierniową,
W Tobie jednego miał anioła stróża,
Choć mógł zasłonić się ich tysiącami,
O przeanielska Aniołów Królowo,
Módl się za nami!

∗             ∗

Więc w Patryjarchów jaśniejąca kole,
Przyświecająca Proroków chórowi,
I z Apostoły przy tym samym stole
Siedząca, gdzie się dziwili Mistrzowi —
Więc współwydana na poszturch oprawców
Krwią spluskanemi trzciny i łokciami,
O Męczenników Pani i Wyznawców,
Módl się za nami!

∗             ∗

Od lilji polnej do tych ze skrzydłami
Białemi w niebie jaśniejących gości,
Królowo wszelkiej tworów Dziewiczości,
Módl się za nami!

∗             ∗

Od patryjarchów aż do niewinności,
Co dziś z kolebek modli się rączkami,
Królowo Wszystkich Świętych i Świętości,
Módl się za nami!

∗             ∗

— Kraju, co, jako Syna Twego szata,
Porozrywany, na wiatrach ulata,
Ludu, co rodzi się z łez wyczerpnięciem,
Co rozpoczyna mękę niemowlęciem,
A kona wieki i skonać nie może,
«Czemuś opuścił mię (wołając), Boże!»
Ludu, co świata rozrządzał połową
I nie ma grobu ze swemi orłami...
O Matko dobra Ty, Polska Królowo,
Módl się za nami!


— Baranku boży, który gładzisz grzechy świata,
Przepuść nam, Panie.
Baranku boży, który gładzisz grzechy świata,
Wysłuchaj nas, Panie.
Baranku boży, który gładzisz grzechy świata,
Zmiłuj się nad nami, Panie.
Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
Kyrie — elejson,
Chryste — elejson,
Kyrie — elejson!
Amen.


CODZIEŃ WODA...[243]

Codzień woda w okręt ciecze,
Nogą z łóżka ani stąp!
Co wieczora, o człowiecze,
Wgórę rękaw — i do pomp!

Pożegnałem, co kochałem;
Upominek złączy nas:
Ręką jedną przestrzeń dałem,
Drugą ręką dałem czas.

Codzień woda w okręt ciecze,
Nogą z łoża ani stąp!
Co wieczora, o człowiecze,
Rękaw wgórę — i do pomp!


Z POKŁADU «MARGUERITY».
WYPŁYWAJĄCEJ DZIŚ DO NEW-YORK.
Londyn 1852, Decembra 11-o
godzina 10 rano.
I.

Cokolwiek słońca w żaglach się prześwieca,
Omuska maszty lub na fale spryska:
Mgły nikną, niby zasłona kobieca,
Obłoki widać za nią, jak zwaliska!...

II.

«Czemu zwaliska i czemu zasłona?
«Czemu niewieścia...?” Krytyk niech już pyta
I niech oskarża muzę, że zmącona
W harmonji pojęć swoich ta kobiéta —

III.

— Ja nie wiem... Widzę i rzecz kreślę smutno,
Jakbym był jednym z ciągnących żórawi,
Co cień swój wiodą przez masztowe płótno,
Nie myśląc, czy stąd obraz się zostawi...

IV.

Ja nie wiem... końca nigdy nie wiem może,
Lecz... (tu mi przerwał sternik)
«...Szczęść wam, Boże!...»


ALE TY JEDEN...

...Ale Ty, Jeden dobry i Jedyny,
Nie dasz modlitwy oderwać z powietrza,
Niźli doleci cię, jak płacz dzieciny,
I nie dasz, aby przeto była wietsza,
Iż świat odziera zeń swe dziesięciny,
Lecz przyjmiesz, jako w tem ona jest słowie,
Którego nie zna nikt i nikt nie powie.
Amen.
Pisałem w New-Yorku.


PIERWSZY LIST, CO MNIE DOSZEDŁ...

Pierwszy list, co mnie doszedł z Europy,
Jest ten od ciebie, Pani[244]. — Piszę miarą,
Jak człowiek w wielkiej samotności, który
Muzyką sobie nieuczoną wtórzy,
I to mu zamiast towarzystwa służy.
Musiałem rzucić się na ten ocean,
Nie abym szukał Ameryki — ale
Ażebym nie był tam... O, wierz mi, Pani,
Że dla zabawki nie szuka się grobu
Na półokręgu przeciwległym globu.
I... dotąd, dotąd skorzystałem tylko
Z tego, co podróż daje dwumiesięczna
Przez te obszary, zaprawdę, straszliwe.
Straszliwe, mówię, dla płynących w sposób,
Jaki dla takich, jak ja, przystał osób.
Dnie były głodu, pragnienia i inne,
Dnie moru, dzieci konały niewinne
Dla mleka matek, które niewczas psowa.
Widziałem także okręty rozbite
I twarze majtków, wątpiące o naszym,
Widziałem marność ludzką tak, jak nigdy,

Ale bez kłamstwa — ale w prawdzie nagiej,
Ale widziałem ludzi, choć tak marnych,
Ale widziałem naiwność nicości
Bez dekoracji cnót, wiary, mądrości.
Kto na tej lichej łupinie dał komu
Lepszego chleba ziarnek, lub «jak się masz»,
To był odłamek chleba lub «jak się masz».
Zaiste, warto zbiec trzecią część świata,
Aby się taką uraczyć rzadkością.
Jeśli przyjemnie Pani pisać czasem,
To proszę; dotąd nikt nie pisał do mnie,
Okrom tych kilku słów, co mam od Pani.
Proszę mi pisać o bracie i sobie,
O rzeczach, które Pani są najbliżej,
O jakich drobnych rzeczach, albo o tem,
Co się podoba Pani — wszystko dobrze,
Cokolwiek piszesz, Pani. Pani jesteś
Dobra, a owoc jest tak, jako drzewo.
Co do mnie, rzecz jest inna; ja to jestem
Na świecie jako w trupie doskonałej
Nadkompletowy aktor — jeśli kiedy
Czyje mi zrobi miejsce zaziębienie,
To dobrze — albo jeśli kochanek się spóźni,
Lub duch nie na czas włos sobie rozwieje,
Lub piorun winien uderzyć przechodnia...
To już są moje w dramie specjalności.
Są to zabawne historje... dla gości.
A nie myśl, Pani, abym żółcią pisał!
O, nie... żałuję tylko, że być może,
Iż nawet grobu mego mieć nie będę,
Tak, jak prosiłem o to mych przyjaciół.
Lecz cóż? — Cóż kiedy brakło mi na świecie
W słowach...? Na wszystko czekałem dopóty,
Aż pękło serce, jak organ zepsuty.
To — któż wie?... również będzie z grobem moim...
O, Boże!... jeden, który jesteś, Boże,
Ja także jestem...
choć jestem przez Ciebie.

∗             ∗

A wy? O moi wy nieprzyjaciele,
Którzy, począwszy od pełności serca,
Aż do ziarn piasku pod stopami memi,
Wszystko mi wzięliście, mówiąc: «Nie słyszy —
Nie wie — nie widzi — nie zna...» wam ja, z góry
Samego siebie ruin, mówię tylko,
Że z głębi serca błogosławić chciałbym.
Chciałbym... to tyle mogę... resztę nie ja,
Bo ja tam kończę się, gdzie możność moja.

New-York, 10 kwietnia 1853.


SMUTNĄ ZAŚPIEWAM PIEŚŃ...[245]

Smutną zaśpiewam pieśń — nie w odpowiedzi.
Bo odpowiedzi nie chcesz — pieśń, tak sobie...
Że mi położysz słowa trzy na grobie[246],
Które cię dojdą kiedyś od gawiedzi,
Jeśli od ludzi nie dojdą poczciwych —
Łacińskie — mową pisane nieżywych!...
A ty położysz je, bo wątpię, czyli
Kto inny...
Ludzie kiedy mię mylili,
Było mi zawsze tem rzeźwiej do Boga,
I rozpiórzały się ramiona moje,
Patrzyłem w zawrót gwiazd, w wieczne spokoje,
Gdzie do harmonji już pewność i trwoga
Dobiegły, jako bliźniąt dziwnych dwoje...

Tam mię wypierał, wgórę, fałsz i więcéj
Niż fałsz, owoców jego sto tysięcy...

Aż pogardziłem... może nie wczas — nie wiem,
Czy jest pogardy jaki jubileusz?
Czyli dość trafnie gardzę? Już, czy nie już
Czarnym się godzi osłonić modrzewiem,
I pod darninę prochów kilka zrzucić,
I pójść i wrócić, ale w swój czas wrócić!...

Więc tylko o tem nie wiem...
...Lat dziesiątek
Czekałem, tyle lat wierzyłem — lat człowieka,
Któremu chwila każda taka droga,
Jak zgłodniałemu dziecku kropla mleka,
Jak nieszczęśliwych łza w obliczu Boga...
Lat takich dziesięć, drugich dziesięć nie mam,
Bo i ja jestem śmiertelny — tak mniemam!...

Bo coraz bliższe mi ostatnie rzeczy.
Bo coraz więcej wzgardy mi potrzeba,
Bo coraz mniej mnie na świecie kaleczy,
Bo nie mam nawet łez, ostatków chleba...
Aż po dziesięciu latach takie słowa
Zdobyłem, które pamięć Twa zachowa;
Choćby je nawet odrzuciła codzień,
Wrócą — natrętny zbierze je przechodzień
I, jak zgubioną rzecz, na stole złoży.
A choćby porwał kto, treść się rozmnoży...

Te zaś są słowa takie:

Straciłem wielką rzecz — uszanowanie
Dla płci, jak dawni czynili poganie,
I do dna onej zstąpiłem bezwiary,
I wiem, że cała różnica kobiety
Przedchrześcijańskiej na tem tylko leży,
Że tamte (mamże tu dodawać: nie Ty)
Że tamte tylko z wysokości wieży
Na dzień tryumfu kwiat miotały wonny,
Gdy spodem huczał wóz dwunastokonny,
A te na pasji[247] dzień...
Te są różnice...
Stąd towarzyszki są — i niewolnice...

A Tobie dzięki i błogosławienie,
Tylko pamiętaj, żebym miał grobowiec,
Bo chcę posiadać coś, zostawić mienie,
Bo człowiek jestem, jakkolwiek wędrowiec,
I wiem, że duch mój lubi te murawy,
Co, gdy grobowiec obejmą bladawy,
Zdają się więcej przez sprzeczność złotemi,
I kokieterja stąd korzysta — ziemi!...


MOJA PIOSNKA.
1.

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów nieba,
Tęskno mi, Panie.

2.

Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazda na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą,
Tęskno mi, Panie.

3.

Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są jak odwieczne Chrystusa wyznanie:
«Bądź pochwalony!»
Tęskno mi, Panie.

4.

Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której, już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej...
Tęskno mi, Panie.

5.

Do beztęsknoty i do bezmyślenia,
Do tych, co mają tak za tak, nie za nie —
Bez światłocienia,
Tęskno mi, Panie.

6.

Tęskno mi ówdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojéj!
Tęskno mi, Panie.


RZECZYWISTOŚĆ I MARZENIA.
1.

Tej, co się dzisiaj dotknąć strun ośmiela[248],
Nie powiem «przestań», jako niegdyś owi
Odpychający od stóp Zbawiciela
Dzieciątka, bardzo przyjemne Mistrzowi,
Ale jej powiem: w trzeźwej trwaj mierności
I chroń się mistrzów wielkich, co dziś nucą,
Bo oni klątwę swej wybujałości
Na twoje młode ramiona zarzucą
I, zamiast tobie dać błogosławieństwo,
Przytulić słowem i ogrzać wyznaniem,
Oni ci laurów swych dadzą przekleństwo.
Strzeż się ich — ciesz się lepiej urąganiem
I módl się za te szkielety ogromne,
Białe, jak papier, jak spróchniałość, skromne.

2.

Ja może umrę tu — od was daleko
(A ludzie ciało sprzedadzą praktyczni
Na eksperyment[249], wiadomości mleko),
Przeto, co mówię, nie mówię jak liczni,
Lecz może mówię już, jak dzisiaj rzadki
Ptak, i sprzedany, i wsadzon do klatki,
I z wykłutemi dlatego oczyma,
By śpiewał wiosnę, gdy dokoła zima.

3.

O, strzeż się przeto mistrzów tego wieku,
Bo pacholęta bose sto tysięcy
Razy więcej, niż oni, wiedzą o człowieku,
I milszy Bogu ich błąd niemowlęcy.

I bogdaj wejrzał na to Sprawiedliwy,
On, krzyżowany wciąż — on, wgórze, Żywy...
I bogdaj wejrzał, nim na wszystko świeże
I czyste, wszystko, co zna jeszcze «wierzę»,
Pandory[250] nocna się rozleje czara,
By na pięć minut zawył smok... «Gdzież wiara?!»

4.

Ale ci powiem zawczasu to słowo,
Które nie czytaj, jak gadkę rymową,
Które pamiętaj na dni one ciemne,
Bolesne — dobrze zapamiętaj sobie
To słowo, z wielu przyjemnych przyjemne,
Że, skoro wróci On o swojej dobie,
Nie da jeść sługom wpierw, aż obiad sprawią,
A potem misy i oni postawią.

5.

Więc, choćby takie się podniosły męty,
Co na szczyt masztów miecą ślinę burzy
I szerokiemi miotają okręty,
Jak wiotkim listkiem szamoce wiatr duży,
Ty zasłoń oczy na rozpaczne głębie,
I ciągle sercem w chmury patrz gołębie,
I ciągle śpiewaj: «Pokój boskiej głowie,
Co tam z rybackich sieci ma wezgłowie
I ot, na morskiej zasnęła przestrzeni,
Bo lis ma jamę pod każdym z kamieni,
Bo wąż ma piersi, co go grzeją skrycie,
Bo każde inne ma przytułek życie!...»

6.

Więc, choćby gromy ci spaliły włosy,
A piana w usta miotała bluźnierstwo,
Ty pozwól spocząć Bogu, jak niebiosy,
Co swoje przy Nim spełniaja żołnierstwo,
A On ocuci się i, choćby z ciebie
Została resztka, jak owcy zjedzonéj,
On weźmie nową ciała garstkę w niebie
I odetworzy cię, lirę i strony,
I serce — wszystko na nowo ocali
I burzom zstąpić każe na dno fali.

7.

A ja tu umrę może jeszcze pierwéj
(Bom ja bezstronnie służył i za wielu,
Więc mi nie wolno już rzec «przyjacielu»)
— Zresztą, kto ciało ma, ciałem — kto nerwy,
Nerwami — myśl kto ma, to myśli kwotą
Musi opłacać czynsz lub kopać złoto...
— Bogdajby duszy wkońcu nie żądano...
Przeto dla nowej śpiewaczki to czynię,
Czego mnie pierwej na drogę nie dano,
Mnie, stu laurowych ojców mdłej dziecinie...
(1854).


TRZY ZWROTKI.

Nie bluźń, żem zranił cię[251] lub jeszcze ranię,
Bom ci ustąpił na mil sześć tysięcy
I pochowałem łzy me w oceanie
Na pereł więcej.

I nie myśl, jak cię nauczyli w świecie
Świątecznych uczuć świąteczni czciciele,
I nie mów, ziemskie iż są marne cele,
Lecz żyj raz przecie!

I myśl, gdy nawet o mnie mówić zaczną,
Że grób to tylko, co umarłe, chowa,
A mów, że gwiazda ma była rozpaczną
I — bywaj zdrowa!
1854.


EPIMENIDES.
PRZYPOWIEŚĆ.
WSTĘP.
Mąż, nazwiskiem Epimenides z Krety, policzony do mędrców greckich, poezją i czcią boskości zatrudniający się; ten, który wspólnie z Solonem pracował na utrwalenie praw, który ofiarą baranków białych i czarnych, swobodnie puszczanych a immolowanych[252], gdzie spoczęły, oczyszcza lud i zatrzymuje plagę zarazy, miał to do siebie osobliwego, iż uważany był za syna nimfy Balty. Wierzono też, iż był to Eakus[253] i że znikał na czasy pewne, a zmartwychpowstawał potem, żywionym bywając przez czas snu swojego boskim matki swej pokarmem. Ten to mędrzec w młodości swej wysłanym był przez ojca, aby zbłąkanej owcy szukał; a skoro utrudził się, wszedł do groty i zasnął. I spał tamże lat pięćdziesiąt i siedm, a potem wyszedł i zdało mu się, jakoby wczora. Tedy owcę, właśnie że zbłąkaną owdzie, wziąwszy na plecy swe, szedł do miasta Gnossy.
Ale postrzegł oblicza ludzi znajomych i mijających go bardzo odmienione, i ścieżki inne, i wejrzenie wszystkiego bardzo różne. Brat rodzony zaledwie poznał go, a posiwiał był przez czas, kiedy Epimenides za oną owcą poszedł.
A rzecz ta znaną była i bardzo brzmiącą w Grecji za dni Solona, około sześćset lat przed przyjściem w ciele człowieczem Osoby Bożej na ten świat. Kretensowie zwali Epimenidesa kuretem[254] i cześć mu pośmiertną wyrządzali, a Lacedemończykowie, według słów wyroczni postępując, przechowywali ciało jego. Osoba moralna tego męża ma coś nieledwie ewangelicznego we wszystkiem, cokolwiek o nim wie się dzisiaj.
Około południowych brzegów tejto Krety, której obywatelem był Epimenides, zdarzyło się znowu w sześćset lat po śmierci jego, iż przepływał okręt, niosący na sobie Ś-go Pawła apostoła do Miletu, Syrakuzy, Regium i do Rzymu.
Przyszła mi myśl, kiedy sam w tych okolicach byłem, że apostoł-jeniec, przepływając owdzie, wspomniał był Epimenidesa i że wtedy zamieścił one dwa wiersze Kurety, w liście swym do Tytusa XII, które, wiadomo, że są wierszami Epimenidesa i które w tłumaczeniu polskiem biblji, jakkolwiek wierszami rymowanemi przełożone będąc, tak brzmią:

«Zawsze są kłamliwymi sprośni Kretensowie,
Nakształt bestii żyjący, leniwi brzuchowie».

Jednakowoż, ponieważ to drukowane jest jako proza, więc tak i czytają ci, co czytają druk.

1854.

I.

Był czas, kiedy o Grecji rzecz w następny sposób
Wzmiankowały gazety, wszystkiego świadome:
«Wiemy, to jest nie wiemy, lecz od pewnych osób
Słychać, że kraj, gdzie góry nad morzem są strome,
Południowy, przeszłością bogaty niemałą,
Kraj, który dzisiaj plemię ujarzmia bezbożne,
Może mieć «szansę»[255] — jak to wyżej się wspomniało».
Na co więc inny dziennik: «Wieści nieostrożne
O Grecji, pod tureckim jęczącej obuchem,
Pytam się redaktora, skąd wzięły swe źródło?
Klnę przez Leonidasów, jakim rzecz ta duchem
Ożyła? Rzecz kulawa! Usuwam jej szczudło,
I w piasek prę, jak twardych Homera rycerzy».
Podpisano: «Philwrzaskos[256] — pisze tak, jak wierzy!»
Na ten głos wiele innych zrywa się dzienników
I chrzęszczą pióra, sprawie poświęcone onéj,
A Grek w kawiarni czyta lub u uliczników
Kupuje i uważnie czyta zamyślony;
Oczy trze, czasem wstaje i usiada znowu,
Częściej się marszczy, nowin niepewny połowu.

II.

Nie przeto i wśród tego gwarnego mamidła
Była prawda, ta dzisiaj znana jest wybornie;
Zwłaszcza, iż się wykluwa nawierzch kształtem szydła,
Tem bystrzej, im ją pierwej tłoczono upornie.
Znana więc treść gdy minę, powiem raczej rzeczy,
Mniejszą mające wartość i za nic podziane,
Których wówczas nie można było mieć na pieczy,
Ani są gdzie w poważnej kronice spisane,
Rzeczy błahe — te nowin patetycznych kordon
Przeciął, gdy sztandar grecki wiał ku Europie
Sławą nową, a śpiewał i działał lord Gordon[257]:
Mąż umiejący zgadnąć bohatera w chłopie;
Śpiewak, co, brzeg rodzinny odepchnąwszy nogą,
Pył z obuwia na pokład otrząsnął okrętu
I stało mu się odtąd rozpaczliwie błogo! —

Syn wierny niewiernego historji zamętu,
Syn wierny społeczeństwa, co nie było warto
Wierności — ta już bowiem stawała się zdradą —
Syn wierny Anglji. Dzieje gdy ostatnią kartę
Księgi czasów przed takim charakterem kładą
I mówią mu: «Zapisuj swoją epopeję»,
Rzuca się im w zamianę karta wizytowa
Z napisem: «Tom następny zawiera nadzieję»,
I jeśli jest do kogo, mówi się: «Bądź zdrowa!»
Tak zeszedł on; a będąc do ojców podobny,
Rzekł w duchu: «Zbójców wolę nad faryzeusze,
I wyklnę ich nad onych, i stworzę osobny
Zakon, i wyszlachetnię, i martwość poruszę —
Bo dość mi płazem dotknąć dzikiego zbrodniarza,
By z nim jako z rycerzem usiąść u ogniska,
Jestżem albowiem lorda syn — czy arendarza,
Co dzieje wziął na wyszynk i patrzy, jak zyska?»
A mówiąc to, i pieśnią tak idąc, i czynem,
Bardzo niecierpiał Anglji. — Był wiernym jej synem.

III.

Kiedy tak pięknie mylił się szlachetny człowiek,
Któremu wraz szaleńca przyznano epitet[258],
Baczni o dzień, a mężni troskali się o wiek.
Uczeni zaś, jak zwykle, złożyli komitet.
Ten miał na celu, osłów ujuczywszy sporo,
Scjentyficzną[259] uczynić po wyspach wycieczkę,
idąc za czasu duchem i z przyjazną porą
I z poświęceniem, także z zapałem troszeczkę.

Siedmiu ich było: każdy nazwisko miał nowe
I osła swego; kilku albańskich hajduków[260]
Za nimi szło i namiot i łóżka polowe
I nieodstępne chłopcy od osłów i juków,
Których się razem z zwierzem najmuje w gospodach,
Nie dba w drodze i mało wspomina w rapsodach.
A celny mąż nazwisko miał: Amphipapyron.
Miał on systemat — wszystkim to było nietajne —
I miał przysłowie swoje, bardzo mu zwyczajne.
Które tak brzmiało: «Mało poprawny, jak Byron».
I wydał ksiąg, oprawnych dobrze, liczbę dużą,
Bajkę napisał jedną przeciw systemowi
Lumbagjusa, gdzie żaby, skrzeczące przed burzą,
Znaczą przeciwne zdania, które bocian łowi,
Ten zaś bocian, nie «mało poprawny, jak Byron»,
Nie jest bocian, lecz autor, sam Amphipapyron.
Ktoby jednakże myślał, że mędrzec takowy,
Jadący przeszłość ludu wykopywać z grobu,
Helladę marzy i jej biedny byt a nowy
Próbuje, i tradycji pyta jak sposobu,
Sposobu jak tradycji, i puls haczy żywy
I popiół i cmentarne w ruinach pokrzywy,
I smutny jest, szukając, czy to smutek wieczny,
I wciąż bada się, ile łzę ma już dziejową,
A ile jest to zachwyt tylko niestateczny,
A ile wiedza, samą otrzymana głową;
I ktoby, pracy takiej, ze Sfinksem łamania,
Widzem będąc, pozdrowił Amphipapyrona,
Nie widziałby, że własnej godności się kłania,
Albo jest kwiatem, który trącił o strzemiona
Jadącego na ośle! Mędrzec ów ma plany,
Plany wyższe: on myśli, sprawozdaniem jakiem
Zagaić ów komitet, zpowrotem zebrany
I jako przeciwnika okaże być żakiem,
Jak cały system jego powali, i które
Płody jego zniesławi, jak szczenięta bure.
Tymczasem laur czerwony tak zamyślonemu
I orzech, i podobne coś winu dzikiemu,
Cieniami swemi chłody wiały w dzień upału;
Osły szły, chłopcy jukom wtórzyli pomału.

Był też i historjograf w onej ekspedycji[261],
Człek pracowity bardzo, pilny tak dalece,
Że tylko myślał naprzód o dziejów edycji[262],

Lecz, nim gdzie dojechali, miał już wszystko w tece.
Tak rachmistrz dobry, który nie czeka godziny,
O wiele pierwej robiąc to, co się należy,
Słuszny jest, szkoda tylko, że cyfry nie czyny;
Lecz mniejsza, on napisał pierw, przybył i leży.

Nareszcie i graf Ponej, amator szanowny,
Naraził się na podróż tę przez poświęcenie:
Dedykowano jemu manuskrypt kosztowny
O kształcie monet. Miał on monet doświadczenie
I kucharza, niekiedy piękny styl listowny;
Tudzież to go przed wszystkiem zalecało silnie,
Że, bywało, jak powie, klaskają niemylnie.
Trzech przynajmniej za zdaniem swem porywał w sporze:
Trzech też miał sekretarzy. Znano go na dworze.

Był też i siódmy: mędrców zdawna siedem bywa,
I liczba to, jeżeli szczęśni są, szczęśliwa —
Ten siódmy wszakże był to pisarz narodowy,
Flamand z rodu, tęskniący do dżdżystego nieba,
Do włosów blond, do znanej wódki jałowcowéj.
Napojów, potraw pewnych i pewnego chleba.

Słowem, ktokolwiek zdala, na kiju oparty
Stojąc, patrzył na mężów onych karawanę,
Cóż widział? — Tło... Tło było, jako oko Marty,
Siostry Łazarza: modre, łzą poosrebrzane,
Łzą morza. Ruin wiele jak grobów sterczało,
Kolumn wiele, panieńskie mających kibicie,
Zbłąkanych kolumn wiele, gmachu gdzieś szukało
I czczo było: czas mijał, pył padał — cóż życie?

IV.

Wcale nie powiem, z Aten jaka wieś została,
Z Koryntu jakie sioło. Przemilczę, gdzie skała,
Na której mech, choć dawniej był tu Areopag[263].
Partenon[264] minę, wcale postąpię naopak,
I to, co opisane jest, co w sprawozdaniu
Niejednem brzmiało, o czem więc pióra poprawne
Kreśliły, i co w wieków spoczęło podaniu:
Niech, lekką ziemię mając, nie będzie mniej sławne! —
Owszem, na Kretę płynąc z mędrców karawaną,
Pójdę, gdzie oni pójdą, gdzie staną.
Pójdę, albowiem Muzy mojej jest przydomek
Sieroctwo; więc podniosę rzecz zapamiętaną,
Jako wieszcz poniewierki, i ostatnich ziomek
I pisarz treści, co jest krzyżem przemazaną;
Jako ziomek na ziemi krańcu, brzegu morza
Miedzy, na grób starczącej, na szerokość łoża.
A kto me pieśni, kiedyś rzucane z za świata,
I pobite, jak starych urn dzika mogiła,
Złoży duchem: jedna z nich będzie, i skrzydlata,
Co nazywa się popiół, lecz zwie się i siła.
I to zowie się życia toast. Dalej w drogę,
Dopóki stać na skrzydeł parę, lub ostrogę!

V.

Ileż papieru za mną zostało, a ile
Poczernił go atrament przez lat gorzkich tyle?
Tak myślałem, gdy Muzy mej szedłem polotem
Po górach, za siedmiorga onych karawaną,
Marząc, że, jeśli piękną spotkam rzecz nieznaną,
Sam do pióra się wezmę, napiszę jej o tem,
Nieba jej poszlę szmatkę, gdy na Olimp wnijdę
A grom zatrzęsie wielkim lazuru namiotem —
Albo jej gwiazdę poszlę, jak Eumenidę[265]
Złotowłosą, lub łzę jej włożę w list, a ona
Odbierze łzę, gdy będzie bardzo roztargniona.

VI.

Na Kretę gdy przybyli, gdzie ziemia jest wzdętą
I płyt marmuru sterczy, kopać rozpoczęto.
Ufni, że żaden garnek zbity, ani jaka
Fibula[266] rdza zielona, ni złamek kołpaka,
Ni stilus[267] krzywy wymknąć się im niepotrafi,
Lecz wszystko się popisze i uparagrafi.
Kopią więc dzień, deszcz upadł, z czego graf korzysta,
I siedli przy dwóch stołach, i — zagrali w wista.
Zaś historjograf kończył naprzód sprawozdanie,
Styl gładząc. Weszło słońce. Dalej znów kopanie:
A było zbrojnych w rydle dwunastu Maniotów,
Którzy są ludem silnym, mówiącym niepłynnie,
W śmiechu jeno podobnym do dalekich grzmotów;
Lecz chłop ateński przy nich wygląda dziecinnie,
Tak, że raz wraz, gdy patrzysz na one postacie,
To ci się zda, że Herkul, zeszedłszy zwysoka,
Przebrał się i zamieszkał w pochylonej chacie
I milczy, aby ustrzec się ludzkiego oka —
Do dni, o których pierwej cisza jest głęboka.
Manioty kopią. Nasi podróżni zdaleka
Siedli, symbola w ręku mając naukowe,
Gdy piasek, popiół, gruzy płynęły jak rzeka
Czasu. Urn kilka, medal, ogniwa bronzowe,
Tu, tam, prysnęły w tydzień po otwarciu ziemi,
A w dwa tygodnie izba z drzwiami ogromnemi
I gmach podziemny wyjrzał stawiony na skale,
Groty, mające w sobie krużganki i sale.
I nieznanego wielkie powietrza wyziewy
Buchnęły i dni cztery szły jako kolumny
Białe dymu, nie mając powonienia trumny,
Lecz jako wiatr cichemi trzęsąc białodrzewy.
O czem Manioty swoje przypowieści rzekli,
Wyziewom onym dając lakoński epitet;
Podróżni zaś do domów na czas się uciekli
I w wista grali, przyczem złożyli komitet.

VII.

I koniec. Resztę znajdziesz w sprawozdaniu onych,
Którzy wrócili do dom, księgi uczyniwszy;
Są zaś portretowani w kształtach zamyślonych
Wszyscy siedm, każdy z wszystkich razem — najszczęśliwszy.
Tymczasem nad otwartej ziemi wywrotami
Księżyc wypłynął biały na niebo bezchmurne
I, w gmach wyglądając, krzywo zaparty wrotami,
Czaszek wysrebrzał resztki, przelewał się w urnę,
Bruk stary blachą niby z ołowiu powlekał:
Lis wchodził tam i pasterz przed burzą uciekał.
Gdzie przeto nawskróś wszystko było już zbadane,
Objęte inwentarzem, stylem okrzesane,
Lubiłem chadzać w pustkę tę po kaligrafji,
Pewny, że nic nie spotkam z onego łańcucha
Dziejów, co porządkuje się i paragrafi
W muzeach, że nie znajdę już nic — oprócz ducha.
Jakoż bywało: pójdę między te zwaliska,
O Filhellenach[268] marząc, przez Grecję zdradzanych,
I myślę, czy nie skradli im drzew do ogniska,
By odprzedać napowrót po cenach zwiększanych[269]:
I myślę, czy w tej Ziemi dłuta i marmuru
Z kilku desek postawią im pomnik u muru[270].
I myślę: że zmartwychwstać jest bolesnym trudem,
Pracą człowieka, z Bożem dokonaniem — cudem!

A kiedy tak myślałem raz, w ciemnym obszarze
Kształt dostrzegłem leżący w księżyca promieniu,
I, ów zoczywszy, jako zmarłego na marze,
Kląkłem i przeszła chwila. W modłach, czy w milczeniu,
Czy w trwodze? Nie wiem...
...On zaś podniósł się, jakoby
Zgony snami, a łożem stały się już groby,
Człowiek zaś jakby zawsze był i będzie zawsze,
Tylko odmieniał miejsce na coraz łaskawsze.
Więc, wstawszy tak, nie dziwił, ni był zadziwiony —
Jedno mi rzekł akcentem greckich Eumenid:
«Spocząłem i powracam, bądź mi pozdrowiony
I pożegnany — mówi ci to Epimenid» —
I poszedł. — A jam myślał: więc już z tej ruiny,
Miary, napisy, garnki, i otrzaski ćwieka
Starego, i pogniłe zebrawszy wawrzyny,
Nic — nic nie zaniedbano — nic... — —
— — — — — — ...oprócz człowieka! —


CZY PODAM SIĘ O AMNESTJĘ?[271]
Hony soit qui mal y pense[272].

Gdy już poczułem, że z pod mojej stopy
Usuwała się ziemia Europy —
I albo morza zostawały głębie,
Albo azjackiej łaska ambasady,
Ja odleciałem, jak czynią gołębie,
Wężom i płazom zostawując zdrady.

Więc nie pytajcie mię, czyli powrócę,
Więc nie pytajcie mnie, gdzie się podzieję!
Jam z tych poetów, co nie słówka nucę,
Ja to, co śpiewam, żyję i boleję...

I każdy wiersz ten miałem w mojej dłoni,
Jak okrętową linę w czasie burzy,
Kiedym się do was uśmiechał z nad toni —
A wy mnie nęcić chcecie listkiem róży?

Schowajcież sobie te niewczesne kwiaty
I skarżcie raczej, żem zły, żem się zaciął,
Że nie chcę współczuć własnej i was straty,
Bo jam nie zdradził... nawet nieprzyjaciół.
1855, Paryż.


TY MNIE DO PIEŚNI...
(DO T. LENARTOWICZA).

Ty mnie do pieśni pokornej nie wołaj,
Bo ta już we mnie bez głosu,
A jeśli milczę, nie przeto mnie połaj,
Kwiatów ty nie chciej od kłosu!

Bo ja z przeklętych jestem tego świata,
Ja bywam dumny i hardy,
A miłość moja, bracie, dwuskrzydlata,
Od uwielbienia do wzgardy.

Gdy w głębi serca purpurę okrutną
Wyrabia prządka cierpienia,
Smutni — lecz smutni, że aż Bogu smutno —
Królewskie mają milczenia.


DUCH ADAMA I SKANDAL.
Resurrexit, sicut dixit[273].
1.

Oto ten samy, którego bezdumna
W kościoła wnętrzu czerniła się trumna,
Zmartwychwstał w Słowo —

2.

I «Kochajmy się!» wyrzekłszy przy zgonie,
Po zgonie jeszcze w swem ukrywa łonie
Hańbę domową[274].

3.

Więc pokazał się naprzód Magdalenie[275],
Podobny Panu, jak swym wzorom ciernie
Podobne wiernie —

4.

I na Emaus[276] idącym powiada,
Jak się to pismo niejasno wykłada,
Że laur, to ciernie.
Pisałem po powrocie z pogrzebu Adama
Mickiewicza 1856 w Paryżu.


COŚ TY ATENOM ZROBIŁ...
I.

Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie[277],
Że ci ze złota statuę lud niesie,
Otruwszy pierwej?

Coś ty Italji zrobił, Alighieri,
Że ci dwa groby[278] stawi lud nieszczery,
Wygnawszy pierwej?

Coś ty, Kolumbie, zrobił Europie,
Że ci trzy groby we trzech miejscach[279]
kopie,
Okuwszy pierwej?

Coś ty uczynił swoim, Camoensie,
Że po raz drugi[280] grób twój grabarz trzęsie,
Zgłodziwszy pierwej?

Coś ty, Kościuszko, zawinił na świecie,
Że dwa cię głazy we dwu stronach gniecie[281]
Bez miejsca pierwej?

Coś ty uczynił światu, Napoljonie,
Że cię w dwa groby[282] zamknięto po zgonie,
Zamknąwszy pierwej?

Coś ty uczynił ludziom Mickiewiczu?
.......
............

II.

Więc mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie, kiedy, w jakim sensie i obliczu,
Bo grób twój jeszcze odemkną powtórnie,
Inaczej będą głosić twe zasługi
I łez, wylanych dziś, będą się wstydzić,
A lać ci będą łzy potęgi drugiéj
Ci, co człowiekiem nie mogli cię widziéć.

III.

Każdego z takich, jak ty, świat nie może
Odrazu przyjąć na spokojne łoże,
I nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem.
Bo glina w glinę wtapia się bez przerwy,
Gdy sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem
Później... lub pierwéj...
Pisałem w Paryżu 1856 w styczniu.


NA JAKIE STAĆ MIĘ, BRACIE...
(LIST DO T. LENARTOWICZA).

Na jakie stać mię, bracie, takie-ć piszę listy:
Brata w mistrzu[283], włóczęgi, kolegi, artysty...
Bo czas nasz tak jest mało nasz (wiesz z siebie)...
Co lepiej!... Świat albowiem, będąc, jak się zdaje,
Onego czasu panem, wyklucza mnie, ciebie,
I zda się nam, że dojrzeć swobodnie nie daje,
Gdy sam jest może gorszy... a choćby był równy,
To gorszy przez to samo, że gorszy człowieka,
I że go rozkrysztala, gwałci, że nie czeka.

Kiedy więc listy moje nie mogą być równe
I z godłem ciągu spokój mające za godło,
Jakąż on świat dopiero jest zlepianką podlą,
Który tak na rozmowy działa te listowne?...
Wszelako, pókąd zewsząd obejrzeć się dawa,
Jak i gdzie jest regiment nieprzyjaznej siły,
To jeszcze nie przegrana. Najgorsza jest sprawa
Dopiero, gdy nie wiemy, że zabrane tyły.

Jedna jest rzecz w twym liście, którą po skończeniu
Czytania pamiętałem i teraz znów pomnę:
Że zdajesz mi się boleć w odżyłem wspomnieniu
Rzeczy, które są zawsze, ciągle wiarołomne,
To jest, stałe, stałością człowieczych kreacyj;
Że więc bolejesz, ból jest realność bez racji.
A że nikt tu realnym nie jest absolutnie,
Będąc za Jerozalem i na emigracji,
Więc są i bole tyle bezsensne, co lutnie!

Dalej lub niżej... Słuchaj!... Cóż człowieka boli?
Zaojczystość? Lecz, jeśli użyłeś wszechwoli,
I czasy, silne męże twardego ramienia,
Bliżej są, odepchnąwszy twoje utęsknienia,
To ty, jak każdy stoik[284] (że już nie policzę,
Jak chrześcijanin), w takiej ty właśnie że porze
Królem jesteś!... Dowodów, ile chcesz, naliczę.
Więc cóż człowieka boli? Że rodzime groby
Daleko gdzieś? Jeżeli tak już są daleko,
Że serca się poczciwość zawiera jak wieko,
To czas jest, iż nierównie bliżej są osoby...
Więc jeszcze cóż?[285] Kochanki może zapomnienie?
Tu powiem ci, mój drogi, z niejaką praktyką,
A bez ogródek: miłość dwojga jest krytyką
Ogółu... To i widzisz i trzymasz cierpienie...
Idzie więc tylko o to, by, żaglem kto mierzy,
W takt wiatrowi dotrzymał i sznurów i drabin.
Kochasz się, dajmy na to, osoba ci wierzy
Lub kocha cię — cóż z tego?... Nie tobie należy,
Jeżeli ogół rzeczy kabali, jak rabin,
Albo śpi, albo ledwo miłość zna ofiarnę,
To jest pokutnę, i tę drugą, elektryczne,
Bczwyłączną, konieczną, tę elementarnę,
Jeśli zna tę, która jest już nadosobista,
I tę, co jeszcze... nią jest, a z obu korzysta!
Czy mam słuszność, czy nie mam? Nie próżno, mój drogi,
Gdy kamienować chciano tę jawnogrzesznicę,
Co może jedna Panu otarłaby nogi,
Azali ją potępił i patrzył jej w lice?
Albo też patrzyć kazał zasobna każdemu,
Jaki jest ogół cnoty i co warte jemu?...
Kochanki chcesz i żony? O, nie od tej rzeczy-
Pospolitej, gdzie ogół takiej jest wartości,
Iż jedno tylko o tem wie: że temu przeczy.
A miłość jest to może kwiat poufałości,
Lub deus ex machina[286] stosunków sąsiedzkich,
Konieczny pretekst zjazdów bez szabli szlacheckich.
Dlatego to, kto w Polsce dziś kochał kobiétę,
Widziałeś go lub widzieć będziesz na mogile
Barykad, ulic, życia, myśli, w pyle
Prochu, dróg, wzgard, obłąkań... ręce ma przybite
Do taczek, co z boleścią serca i sumienia
Znoszą, byś na kamieniu nie widział kamienia,
Jak te leżały pierwej, gdy w basztę haniebną
Zapadł dom, co błękitne pierwej miał sklepienia,
A niewolnicy nogą starli rzecz podniebną...
Nie, bracie, ja nie mogę patrzeć na suchoty,
Tu, tam trapiące żywot pobłażaniem... cnoty!
Cnota jest zdrową siłą, buduje, nie traci,
Pobłażań też nie czeka i wspaniale płaci,
Królewski mając akcent i kmiecą rzewliwość
I moc — a ta jest w sobie oliwna, jak tkliwość.

Przyjm słowo, nie pisane doktryn aromatem,
Wyssane z ran na polach dalekich za światem,
Gdzie jeden nieba lazur świadczyć mógł i cieszyć,
A przez otchłanie nikt stąd nie odważył śpieszyć!
— Tak jest — cóż robić?...
... Właśnie że czytałem w «Czasie»
Wspomnienie o Tivoli (Kulczyckiego). Mało
Ogląda rzeźb — nierównej stąd jędrności ciało —
Ale wybornie srebrzy fałdy na atłasie,
Przy którym wieszczbę często jak rzuci daleką,
Trudno van Eycka[287] zgodzić tak z Michał-Aniołem,
By się czytelnik nie czuł bez mostu — za rzeką.
Ale to nie... to zato... tęskniej za kościołem.
(1856).


KIEDYM SPRÓBOWAŁ...
(DO TEOFILA LENARTOWICZA).

Kiedym spróbował prawa na planecie
I wagi zmierzchu, co się zowie jawém,
Widziałem dobrze, bo wzrokiem nadłzawym,
Że tyś mnie jeden nie opuścił w świecie.
Niechże cię miłość boża zato czeka,
Nie, żeś pamiętał mnie, lecz, że człowieka!
1856 marca w Paryżu.


FIAT I VIVAT![288].
1.

I Mojżesz nawet (a taki wielmożny!)
Na jednem fiat przestać był ostrożny,
W zwierciadeł dziesięć złamawszy promienie,
By jako włócznie nie spadły febowe[289],
Świadom, że lilja polna ma korzenie
I że wyścigać nie przyszedł Jehowę.

2.

A cóż już mówić i o kim?

3.

Skonanie,
Skończenie, najmniej nie będąc ukazem
W «amen» swem przecież dwójznaczy zarazem,
Bezosobistem czyniąc: «Niech się stanie!»
1856 kwietnia.


SEN.
1.

Miałem sen, nie wiem, o ile bezsenny?
— Na placu bitwy dwóch ludzi leżało,
Każdy w postawie martwej, lecz odmiennej.
Ten, co od wschodu, w ziemię wpoił ciało,
Lecz twarz ku niebu mając obróconą;
Kiedyś nań patrzył, wciąż ci się zdawało,
Że żyła... tylko była wyprzedzoną
Przez siebie samą... I tak wciąż był bladszy
On mąż, obliczem całem w niebo wryty,
Jak gdy się człowiek zakocha, zapatrzy
I zaprzepaści się w coś... w twarz kobiéty,
W myśl, w niedościgłość jaką, w koniec wieczny,
W rzecz, co gwiazd tyle ma, co łuk mleczny.
Ten mąż plecami w ziemię się zapadał,
Gdy pierś i czoło w niebo promieniły;
I zdało ci się, że niebo spowiadał,
Albo rozgrzeszyć ziemi nie miał siły,
Albo z obiema przestworami temi
Walczył... aż, rękę wzniósłszy do drugiego,
Ku zachodowi placu leżącego,
Ostatnim głosu tchem zawołał: «Ziemi!»

2.

Człek od zachodu w innej legł postawie:
On skroń zwróconą miał ku młodej trawie,
Co rozścielała się pod jego rany,
Jakoby księga, w aksamit oprawna,
I był jak człowiek, w pismo zaczytany
Treści, co nawskroś wielka lub zabawna,
W sposób, iż, atom śledząc po atomie,
Coraz mniej jego widziałeś oblicze.
Jeśli to Dante był, to niebo w tomie
Książki, a w mózgu swym miał Beatricze,
Zaprzepaszczając się coraz to głębiej,
Tak, że aż zadrżał on, czy pod nim gleba,
I tchnieniem, które śmierć na ustach ziębi,
Krzyknął ku temu, co na wschodzie: «Nieba!»

3.

Po tych dwóch krzykach cisza była wielka,
Ale poległych mężów nie widziałem
I nie wiem, czy się zbudziłem, czy wstałem...
W usta mi tylko zaciekła kropelka
Słona, jak słone łzy bywają człeka,
Co płakać może.. lub na pewno czeka...
............
Więc to nie była łza...
1856 kwietnia.


WITA STOSA PAMIĘCI
ESTETYCZNYCH ZARYSÓW SIEDM.
WSTĘP.

Te rzeczy mędrzec niechaj w lesie czyta[290]:
Indjanin pisał na pewnych tablicach,
A święty Bernard mówi, że jest skryta

Treść, której w puszczach więcej, niż w książnicach;
Wszakże już nieraz i w ludnych ulicach
Napotkasz puszczy, jeśli chcesz, dosyta!...
............

I.
PIĘKNO.

...Bóg widzi wszystko.
«Jakże to być może,
By tyle brzydot zniosło oko boże...?»
Chcesz poznać, jak to w drobnem przybliżeniu?
Spojrzyj artysty okiem na ruinę,
Na pajęczyny przy słońca promieniu,
Na mierzw na polach, na garncarską glinę —
Wszystko nam dał On, nawet ślad, jak widzi
Sam, nie zazdrości nic, nic się nie wstydził
Jest wszakże pycha, co złoci się słońcem,
Dufając, że jej słońce nie przenika;
Ta kontemplacji i wzroku jej końcem,
Ta zatrzymaniem boskiego promyka,
By zgasłą jasność i noc czuł u powiek
Najniewdzięczniejszy twór na świecie: człowiek.
— W każdej z sztuk niechże wszystkie lśnią, prócz onej,
Przez którą utwór będzie wyrażony.

II.
EWANGELISTA.

Gdy Pan zmartwychwstał i jak w dni czterdzieści
Dotykał swoich pod różnemi miary,
Stosownie do ich powołań i wiary,
W osobie, w duchu, w znaku, albo w wieści,
Tym macać ran swych, tym głos dając słyszéć
I zrozumiewać, pismo jak się czyta,
Albo się w głębi sumienia uciszyć —
Do apostołów przystał neofita[291]
Łukasz[292] (co znaczy «światły»), Syryjanin,
Że z Antyjochji rodem, wpierw poganin.
Ten uczniem Pawła, Barnaby i Sili.
Pisarz koronny, w niczem się nie myli,
Acz często kornie dodać się ośmiela,
Co słyszał z mowy Matki Zbawiciela»[293]
I akta pisząc, których każda głoska
Jest jako winnej maci latoroska,
Pierwszy jął pendzel, by na desce stołu
Skreślić Najświętszej Panny wizerunek:
— Czemuż przyrównam sztukę i rysunek?
Pismu, literze... pracę zaś ich wołu,
Co wpierw pogańskim długo był bałwanem[294],
Nim w Betlejemie, zgiąwszy się przed Panem,
Nozdrzy swych parą członki grzał dziecięce,
A ów mu siana podawał na ręce...

III.
MĘCZENNIK.

Konstantynopol, jako kameleon.
Mienił się w łuny wszechżądz i wszechbłędów;
W koronę cięty imperator Leon
Spada przez całą drabinę urzędów,
Które potworzył... i przepadł... i gdzie on?...
Tento, płaszcz nosząc Najświętszej Dziewicy[295]
I sam się czyniąc chodzącym bałwanem,
Obrazy wyklął, bez cieniu chciał świécy,
Bez tęczy arki nad wód oceanem.
Kto dotknął pendzla lub dłóta, wygnany.
Teofil również pojmował pogany,
I Michał Trzeci, Nerona kopista,
Co chóry nagich satyrów[296] wyprawiał,
Kiedy procesja szła gdzie uroczysta,
Albo w kucharską sztukę rad się wprawiał;
Mąż popularny, z woźnicami świstał...
I Michał owy tym samym sposobem
Oczyszczał sztukę wygnaniem lub grobem.
Był więc mnich Łazarz, któremu Pan zasię
Dał dar treść wieczną wyobrażać w czasie
Przez sposób pendzla; tego ją wszy rota
Chrześcijan powlekła za klasztoru wrota
I w czarnej kuźni ręce mnicha obie
Upalonemi w czerwoność obcęgi
Po łokcie skwarzy i szarpie, jak wstęgi,
I, pośmiewając w twarz, pyta: «Co tobie?»
«Co mnie? Nowy wam powie kontemplator[297],
I lilji polnej wdzięk, co ku mnie spływa,

I Łukasz święty, co owdzie przyzywa...»
Tu dym go okrył, i znikł. — Sta, viator![298]

IV.
CHRZCICIEL.

Bułgarski naród, bez prawdy żywiącej,
Powietrzem także przewiany morowem,
Jest jako Łazarz, czy w grób się kładący,
Czy powstający?... Nie zgadniesz przed słowem...
Pogański książę smutki te rozprasza,
Stanowiąc nowe osady i miasta,
A k’temu mnicha do siebie zaprasza,
By ginach, co świeżym ukazem wyrasta
I puścił kolumn szpalery z korzenia,
Ubrał w malowne tęcze a złocenia.
Mnich był Metodus (posłan może cudem,
Pisarz, a przy tem pingendi non rudem[299].
Ten, w świeże gmachu zaszedłszy obszary,
Kolory swoje rozcierał tęczowe,
A płakał ludu bez Boga i wiary;
I tak malował to rękę, to głowę.
Gdy słońce gasło, zamykając sienie,
Że nikt nie wiedział, jak będzie sklepienie.
— Aż raz go książę zawoła i pyta:
«Kiedy rzecz będzie na światło odkryta?»
«Książę!...» — odrzecze mu święty Metody —
«Dano mi sądu zrobić przedstawienie
Zacnych i niecnych — niebo i płomienie —
Gdy więc odkryję rzecz, każ przynieść wody...»
Jakoż w dzień wtóry rzecz była odkryta,
1 książę przyszedł z całą służbą swoją,
I rzesza wielka stanęła, jak wryta.
Patrząc na wrytych, co przed Panem stoją.
Płacz wielki wzmógł się, gdy mnich chwycił słowo,
Opowiadając, ile to jest cieniem
Rzeczy, dziejących się nad naszą głową,
Skrytych, a widnych jeno objawieniem —
Tak, iż rybackich płócien złożył sidło
Na bok, i pendzel zamienił w kropidło,
I żegnał cienie... a światłem darował,
I chrzcił — i całą Bułgarję uchował!

V.
KRYTYK EX PROFESSO[300].
1.

...Wiem ja, że miłość, gdy prawo obrania
Wczas, widząc, co się ścierpieć już nie godzi,
Obowiązuje, współczyni i rodzi —
Lecz nic wiem, co jest krytyk z powołania,
Który wyłącznie to rzemiosło czyni,
Jak nic wiem, co jest odźwierny w pustyni!...

2.

Chcesz znać, o ile ważną twoja praca?
Zważ, jak z niej prędko myśl do Boga wraca...

VI.
MANJERYZM[301].

Ku rusztowaniu skoczył akrobata.
Patrz, jak mu w stawach kość się z kością strzyże,
Aż brzękły... Zadrżał... stanął... i nie zlata!
Cierpiał, co któryś z ciągniętych na krzyże,
Lecz dla zdziwienia, nie zbawienia świata!...

VII.
PROFAN[302].
1.

Po jednej stronie rzymskiego obszaru
Scypjon w namiocie nad gruzem Kartagi
Stanął młodzieńczyk, a pełen powagi,
I patrzył zimno na dymy towaru,
Przemysłu dumę w popiół ścierające.
Po drugiej stronie rzymskiego obszaru
Miary, w liście się rozścielające,
Jak marmurowy las z pni swych padały,
Piorunem cięte — te Korynt się zwały.

2.

— Mummius, opodal rozbiwszy namioty,
Wedle ukazów, z Kapitolu wziętych,
Pakować kazał wazy i klejnoty
1 bogów, dobrze słoma obwiniętych;
A rocie, która przy bigach[303] ładownych
Stała, w tych prawi wyrazach wymownych:
«Baczcie, by żaden Apollin, ni który
Jowisz, i Wenus gdzie była popsutą!
Co gdyby zaszło, tej samej natury
Rzeczy zrobicie... marmur dam i dłuto...»

EPILOG OBJAŚNIAJĄCY.
1. Że te zarysów siedm, całość jednej gamy mające, w sposób zarówno lakoniczny, jak na ściśle historycznych faktach oparły, wyobrażenie dają o głównych pojęciach wznawiającej się a sumienniejszej nad obecną estetyki, — uważam je za całość i jako taką publiczności przedstawiam; do czytelnika należy odgadnąć powody, dla których przenoszę dziś taką rapsodyczną inicjację nad doktrynę okrągłą, systematyczną, abstrakcyjną. Prawdy te i obrazy różnemi czasami zbierane są, zwiedzając wszechekspozycje amerykańską, angielską i francuską, a nic przeto odnosząc się do przyszłych tegoż przedsięwzięcia możebnych odrodzeń i pojawów.
Rapsodyczny (gr.) — urywkowy.

inicjacja (łac.) — wtajemniczenie w..., zapoznanie z...
Ekspozycja (łac.) — wystawa.

2. Symboliczne tłumaczenie powołania Łukasza ś-go i szczegóły żywota wzięte są z dzieła pod dozorem arcybiskupa Mellon Jolly wydanego.
3. Męczeństwo ś-go Łazarza Mnicha, malarza, za wolą Teofila imperatora dokonane, przez wszystkich dziejopisów na kartach ikonoklastów dotyczących, zapisane jest.

Ikonoklasta (gr.) — obrazoburca, wróg, burzyciel obrazów.

4. Nawrócenie Bułgarów i chrzest tychże opowiada Cedrenus, edit. reg. pag. 540. Lebeau. Hist. de Bas-Emp. tom XV pag. 39 — i inni, wzmiankując to o Metodusie, iż był pisarzem uczonym, pingendi non rudem.

5. «Mummius tam rudis fuit ut capta Corintho cum maximorum artificum perfectas manibus tabulas ac statuas in Italiam portandas locaret — juberet praedici conducentibus: si eas perdidissent, novas cos reddituros»[304].

Vellejus Paterculus lib. I cup. 13.

W nieuniknionym dotknięciu obrazów, które dosyć jest wiernie przedstawić, aby karykaturą byty, uważam za słuszne, do najmonumentalniejszego jakiego prawdziwego i historycznego, odnieść się — tym sposobem unika się płaskości, lubo się nie unika prawdy.


DO MIECZYSŁAWA[305].
«Różnić a nie całować»
1.

Chcesz emigrację czytać?... Popatrz raczej,
Jak się rozkłada naród od rozpaczy —
Do «Odyssei» jak się ma «Iljada»,
Wejrzyj... i jak się rozłożone składa.
Ze wszech społeczeństw najzgodliwsze ciało,
Patrz, jak się, różnić nie umiejąc, bija,
Jako kielichem je, popija skałą.
Zwinięte porze, jak zszyte rozwija,
Szklankami kraje, a widelcem pija.
Jak przy tem wszystkiem przeto właśnie kocha
Więcej, niż który z narodów na świecie,
I jak zabija, jak nad groby szlocha,
Do czystych śniegów jak utęsknia w lecie:
Nie sądząc, Boga mija, wraca w Boha!...

2.

Wtedy zobaczysz, że jest do roboty
Więcej, niż śni się filozofji o tem:
Przekopać rowy, powygradzać płoty.
Poruszyć niwę tu i ówdzie grzmotem,
Parę świń wgonić do ciepłego lochu,
Uciszyć kaczki, gołębiom dać grochu,
Nie chcieć od ziomka, co pod piramidą
Duma, jak woły gdzieś na pola idą.
Aby rodaka rozumiał powinność —
Nie chcieć, by rodak w obuwiu styranym,
Marzący, jaka, gdzie ma być gościnność
I jak kto ma być w rody popisanym.
Czuł zbiorowego wyrobnika boleść,
Znał, jak z niej wyleźć i jak świętszej doleźć
Nie chcieć nareszcie, aby patryjota,
Pilnując granic, nie pilnował plota,
Lub, nie wart nazwy Kościuszków potomka.
Żył, od rodaka niekłuty i ziomka!!?...
1856, w Paryżu.


CZY TEN PTAK KALA GNIAZDO...
1.

Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,
Czy ten, co mówić o tem nie pozwala?

2.

Czy ten żył za mnie, co nie zna mej winy,
Czy on, co nawet zna onej przyczyny?

3.

Jaka różnica między oskarżeniem.
Zniesieniem, klątwą, albo przemienieniem?
I jak te rzeczy do siebie się mają.
I czy sądzący, ucząc się jej, zna ją?
I czy sumienie może jąć się za nic,
Bezorganicznem będąc, bo bez granic.
Czemś, co, jak magnes, odpycha lub styka?...
A cnoty treść co? Galwanoplastyka...[306]
A jaw co wtedy będzie? A praktyka
Czem?...
...Tu odpowiedź — w pukaniu stolika!
17 lipca 1856.


TEATR BEZ TEATRU.
URYWEK.
PIERWSZY OBYWATEL.

Otóż i koniec. W ręce twoje, Żelisławie,
Ostatnią kroplę wina — co gdyby stało się
W Podzamczu jakiem, że już nie powiem w Warszawie,
Mniejbym, zaiste, o twym rozwodził się losie,
Kielichu próżny...!

TRZECI OBYWATEL.

...Wstęp jest godny Cycerona.

DRUGI OBYWATEL.

Przerwałeś.

PIERWSZY OBYWATEL.

...Owszem, równie szczerze jak wymownie
Przedstawić jeszcze chciałem...

TRZECI OBYWATEL.

...Mowa nieskończona...

PIERWSZY OBYWATEL.

Przedstawić chciałem wiedzy szanownego grona,
Iż pierwej, aż zawezwan kupiec mój listownie
Stawi się ze szlachetnym płynem,będę niby
Wódz, który jedną ręką buławę już składa.
Gdy druga wstręt jej czyni — ergo[307], patrząc w szyby,
że nie jedzie człowiek, słucham, co się gada...

(chwila milczenia ogólnego)
ŻELISŁAW.

Cycero...

TRZECI OBYWATEL.

...żył za czasów, gdy tak nie goszczono...

DRUGI OBYWATEL.

Owszem...

PIERWSZY OBYWATEL.

...Rzymianie pili i bili.

DRUGI OBYWATEL.

Wszelako
Mówić nie mogę, czy gdzie dobrze wyłuszczono
O Cyceronie, kiedy, co pijał i jako?

ŻELISŁAW.

A jednak...

PIERWSZY OBYWATEL.

Gdybym chociaż teatr miał tu jaki,
Albo muzykę...

ŻELISŁAW.

...Jednak... pomnę, że to było,
Kiedy z nad Eufratu przywieziono znaki
Wojsk Mitrydala, które Pompejusz zbił wielki.
Wszystko, co żyło w Rzymie i za Rzymem, piło.
Wtedy Cicero także, gdy aż do kropelki
Wychylił puhar, leżąc za Krassusa stołem,
Myślił o czemś (o przyszłym może konsulacie)
I bawił się z zgasłego kadzidła popiołem...
A był to czas szczególny...

PIERWSZY OBYWATEL.

— Otóż teatr macie!

ŻELISŁAW.

Bawił się, mówię, kreśląc po etruskiej misie,
Na której tle czerwonem mirra dogasała.
Twarz w twarz mu Klodjusz siedział, dalej postać stała
Bosa, w bez fałdowanym płaszczu, jak w kirysie[308],
A był to Katon. Krassus mówił coś na ucho
Pierwszemu z domowników i było tak głucho...
Kwirytów kilku weszło, a z nimi mniej znani
Męże. Naonczas Klodjusz, pawie wziąwszy pióro,
Dotknął się Cycerona, jak promień gra z chmurą,
I rzekł: «Co też ojcowie wyznaczy spisani[309]
Pompejuszowi w formie tryumfu?...»
«...Zaiste,
Pompejusz sam dotychczas może ani marzy,
Jakie obchody, w jakim stopniu uroczyste
Byłyby w smak Rzymowi i jemu do twarzy;
Człowiek bowiem, nie mniemam, aby, zwłaszcza w chwili
Zwycięstwa, znał, co zato powinni mu byli».
To rzekł i roztarł biała popiołu kruszynę.
Więc Klodjusz, swego pióra pawiego promieniem
Powietrze gładząc, rzecze: «Pompejusz z sumieniem?
Zagadki dwie — prędzejbym odgadł Katylinę!»
Nieskończone — to miało przedstawiać teatr bez teatru.


ECHA.
FANTAZJA.
DEWIZA[310]: Ja bo trzymam z Kopczyńskim[311], że: «jak się mówi, tak się pisze»; lubo przekonywam się, że Kopczyński zapomniał dodać: «w społeczeństwie natur wolnych».
DRUGA DEWIZA: Jak te «Echa, usłyszysz, to będzie Polska — ale pierwej nie będzie Polski».
1.
Za płotem

Pielę zagon, zagon czarny,
Dzień cały
I, nie mówiąc, gadam z ziarny,
Co wstały,
Aż zabłyśnie mi przed okiem,
W sercu zabłyśnie
Coś, jak tęcza nad obłokiem
Nienaumyślnie,
Aż zaśpiewam: «Lasy, góry,
Oj, weselcie się!»
Aż zaśpiewam: «Strzałopióry
Orzeł śnił mi się!»


2.
W plebanji.

Księgę mi podaj, tę, oprawna w skórę,
Jeżeli widzieć możesz...

Widzę półkę —
I książki, tylko trudno poznać, którę...
U szyb czarniutką widzę też jaskółkę,
Co przylatuje tu z czeremchą w dziobie...

Pójdź spać! Co zrobić miałeś, to sam zrobię.
Ot, ewangelja dziś: «Błogosławieni
Ci, co są sercem czyści...» jak zbawieni,
Już oglądają Boga...


3.
We dworze.

Wół mi siwy,
Wielmożny panie, upadł, wół poczciwy.
Pracował, i do chaty zimnym węszył nosem,
I dzieci go lubiły drażnić złotym kłosem —
A upadł, a stąd bieda — a co będzie ze mną?

Mój bracie, ognia trzeba za krzesać, jak ciemno,
Skałkami dwoma, albo krzemieniem i stalą,
Żeby zapalić drzazgę. Jak się drzazgi palą.
Pójść, szukać zguby... Jeśli widno na kominie,
To igłę w izbie znajdziesz. Tak samo i w czynie:
Przyjdziesz, pomówisz ze mną — zobaczym, co możem,
Gadając, co jest, jak jest, powoli ułożeni;
I wól się znajdzie, jeśli igłę znaleźć można...

Niech będzie pochwalony Bóg! Wy i wielmożna
Pani, zdrowi bądźcie i sędziwi...
Jak pan nieboszczyk, tylko więcej też szczęśliwi!


4.
Nad jeziorem

Moja złota, ty kochasz. Jeżeli... jeżeli
Kochasz i gwiazdę, która mię ze światem dzieli,
Ze światem tym, którego ranić nieraz trzeba
Dla tamtych światów, powiedz, nachylisz mi nieba
Do piersi, i za pokój dadzą ci anieli
Pokój, i żyć będziemy, i będziem się śmieli
Łagodnie na tych cierniach, okwitniętych biało,
Jakby, jakby już wszystko pozmartwychwstawało...

Ale, jeżeli — pomyśl! — jeżeli walczący
W przyłbicy zapuszczonej sam nie będzie tobie
Powabnym towarzyszem, to mów... ile drżący,
Tyle i mocny... Prawdę pisz, jakby na grobie,
Bo wieczna!
Nie wiem, co powiem, co zrobię.
Nie wiem, ale spoglądam w niebo okiem całem
I czystem i wiem, że cię kocham sercem całem...


5.
Pod trybuną.

Kiedym się lulał zato, że od niemowlęcia
Kochałem tę ojczyznę, i kiedy dla chleba
U ludów obcych w dumie poniżon orlęcia,
Spotkałem cię, ty miałeś wszystko, coć potrzeba,
Prócz czci dla przeczuć, nieraz opłacanych męką...!

Francuz i Niemiec ciebie chowali od młodu.
Nie znałeś, skąd jest sztandar zasiany piosenką.
Ni kościół skąd duchowy powstaje narodu!
— Patrzyłem na cię gorzko, synu trzech kanclerzy
I dwóch hetmanów, jakbym stał na mojej wieży
Z łucznikiem i poborcą — a tobie kobiety
Śmiały się, u paryskiej szepcąc toalety...
Patrzyłem na cię, milcząc i myśląc o Bogu.
I widzę cię, że wstałeś... i stajesz na progu
Godności wielu, czyny zacnemi zdobytych.
Żyj długo, szczerzę-ć życzę! Módl się za zużytych...!
1856.


POKÓJ (WIERSZ).
GENERAŁOWI JÓZEFOWI WYSOCKIEMU I GENERAŁOWI LUDWIKOWI MIROSŁAWSKIEMU PRZYPISUJE AUTOR.
«Un homme obseur suivant la cour, nourri ilu pompeux espoir de découvrir un monde, il était triste dans la joie commune; il regardait avec indifférence et presque avec mépris une conquète qui semblait dépasser tous ses désirs. Cet homme était Christophe Colomb».
Traduit do l’espagnol: «Histoire contemporaine du roi Ferdinand»[312].
1.

Lamp deszcz ognisty światu opowiada,
Że pokój nastał, że wzięta Grenada,
Że Maur ostatni, szablę zgiąwszy krzywą,
W gotowe kajdan zamienia ogniwo;
Że ludzkość cala (bo Hiszpanja cała),
Co była winna pragnąć, doczekała.

2.

Lamp deszcz ognisty trwał i śmiechy trwały.
A zapał owy tyle był namiętny
W ludzkości całej (bo w Hiszpanji całéj),
Że jeden tylko człowiek obojętny,
Za dworem idąc, nie dzielił tej furji.

3.

Był to niejaki Kolumb... człek z Ligurji...
Pisałem 1856 r. 2 marca w Paryżu.


W ALBUMIE.

W Warszawie***
Żeby to zamiast szyb, co tak okwicie[313]
Pozamrażane u nas brylantami,
Posagów kilka stało na błękicie
I perystylu[314] wybłąk z kolumnami...
Żeby to słońca blask, tak, jak w Sorento,
Przez liście lauru się prześlizgnął kręto!
Bah... ale wszystko tu owiane mgłami...

W Rzymie***
Żeby to zamiast cudnych tych cyprysów
I słoneczności tej, co razi oczy,

I Colosseum (rudych gniazda lisów),
Płaczącej brzozy dopatrzeć warkoczy,
A zamiast ziemi popiołów i gruzów
I połamanych waz etruskich, żeby
Popodlewanych zagony arbuzów,
I choćby trochę polskiej dotknąć gleby!
Bah!...
Wyobraźnio, pani Penelopo!
Znam cię i lekką jak pomykasz stopą
Po spopielałych sercach twych amantów...
Znam cię, i wachlarz twój przerozmaity
I gest, i słodkich za śpiewy dyszkantów,
I moc, i prawdę twą, i jestem syty.


PRÓBY.

Błogosławione pieśni malinowe.
Błogosławione pieśni kalinowe.
Błogosławione otchłanne niebiosy,
Obłoki, wiatrem gnane jako stada,
I kołysane wiatrem ciężkie kłosy —
Duch się w harmonję mękę nie układa;
By w pieśni stanąć, dość stanąć pod progiem,
Odetchnąć dosyć, by odetchnąć Bogiem!

Błogosławiona jest gorycz wiośniana.
Wśród pękających drzew rozpowietrzana,
Drzew, co od ziemi jak kolumny rosną,
Gdy w niebie miękkich gałęzi obręcze
Podobne mają do harf, strojnych wiosną
I psalmem: «Święty!», tak, że, patrząc, klęczę.

Błogosławione jest i obce daléj
Powietrze, które się, jak mirra[315] pali.
Rozpustujące z dzikiej lauru woni.
Pomarańcz zlotem kapiące i niebem,
Pod którem każdy głaz, jak Memnona[316], dzwoni,
Każdy lazaron[317], gdy zechce, jest Febem[318].

Błogosławiony i step ów bez końca
Oceanowej przestrzeni, na któréj
Nie mają spocząć gdzie promienie słońca,
Szmaragdowemi odpychane góry,
Z dumą żywiołu, co, jak chaos stary,
Mało się komu dał deptać — bez wiary!

Błogosławione są islandzkie mroki
I cichość morska, taka, że umarli,
Nie mając w grobach zarówno głębokiej,
Możeby śmierci swoich się zaparli.
Otchłanie morza i niebios otchłanie
Dnami tam w siebie patrzają, poza nie
I fal jakoby nie było:
Cisza, co, słowu nakazując ciszę,
Zda się układać z samem Słowem słowa,
że swoich prac nie skończyło...
Ocean taflą jedną się kołysze,
Jakby go właśnie osadzano znowa,
Jakby się globu kończyła budowa,
Jakby tej było chwili odpomnienie,
Co końcem dzieła wzbudza zadziwienie,
Nie będąc jednem ni drugiem,
Tylko coś, jakby koniec i początek,
Przedpotopowej tajemnicy szczątek,
Ducha wyorany pługiem.

Błogosławione jest próżniactwo człeka,
Co szuka, aby mu było wygodnie;
Poezja w usta by szła zdrojem mleka,
Wiek się nikczemnie nie kłopotał o dnie,
Natura z piersią czekała otwartą
I z swoim miękkim bogactwa welonem;
By każda twoja łza była otartą,
Każde uczucie było podzielonem,
A ty, bezkrwawą promienny zaletą.
Dobranych ludzi otoczony chórem,
Żebyś był harfą, rzec chciałem: poetą,
Lecz mi to słowo przychodzi z oporem.

Błogosławione wszystko to, i nie to —
Ale czy będę błogosławić tobie.
O miasto wielkie, serc i kwiatów grobie?
Gdzie, oddychając, cudze chłoniesz tchnienia,
Kroku niemocnyś zrobić pierworodnie.
Myślisz, żeś wesół — to nic twe wrażenia,
Cnoty nie twoje i nie twoje zbrodnie:
«Nie jesteś!» — z bruku wołają kamienie —
«Przechodź!»
Dopiero wśród tego miljona,
Dopiero w takim obozie ludzkości.
Dopiero tutaj, jeżeli nie skona
Pieśń twa, nic skona z niedokończoności —
Jeśli anielstwo jej wyżywić zdołasz
Na każdą dobę, co jest przypadkowe,
Rzucając na bok — jeśli nie zawołasz:
«Ojcze! i niebo już nudzi mię płowe,
Jako wytartej szaty wielka poła» —
O, wtedy będę wierzył muzie twojéj,
Że bezwidnego filarem kościoła
Na szafirowem utwierdzeniu stoi!

Błogosławione są i w myśli sferze
Złudzenia, którym, niestety, nic wierzę —
Bałwany różnych szkół i różnej doby,
Nie istniejące, a możne i nieraz


C. Norwid: Portrety Z. Krasińskiego i A. Mickiewicza.

Wiekiem rządzące, jak wielkie osoby,
Wyrazem jednym, jednem słowem: «teraz»,
Jakoby berła żelaznego siłą,
Bijące tłumy, aż się im pokłonią,
Aż się przed ciosem zastawią mogiła,
Aż się zastawia krzyżem — nigdy dłonią!

Błogosławione są te wszystkie mary,
Ko, kto im szyję podesłał, szczęśliwy!
Miłości bole i cierpienia wiary
Nieznane jemu — on zna tylko: wpływy,
Mody, mniemania i czasów ukazy;
Lecz ty szaleniec — on mędrcem sio razy!
Jeśli więc w lunach tych ciebie zobaczę
Nieodmienionym i z gwiazdą na czole,
Której ci z włosem nie wydrą rozpacze;
Jeśli usłyszę cię mówiącym: «wolę»,
Mówiącym: «kocham — chcę — jestem człowiekiem,
Dłoń mą wyciągam, chociażby rozdartą
Z czystego złota wykowanym ćwiekiem.
Wyciągam moją dłoń, szczerze otwartą
Wszystkiemu, co jest zacne i godziwe» —
O, wtedy powiem, że pieśni twe — żywe!

Lecz nic tu koniec prób — ja wyznam — oni
Poczekać zechcą na harfy rozpadek.
Na spopielenie tej, co grała, dłoni,
By tylko kamień i Bóg był ci świadek;
Miłości otchłań i twardość granitu,
By tobie były, od szczytu do szczytu.
Jako monument, utwierdzony w wieczność,
Że kochać śmiałeś, wierzyć, konać — i tu
Nie była twoją poezją — konieczność! —


ZNÓW LEGENDA.
O głupi! Co ty siejesz, nie bywać ożywiono, jeśliby nie umarło.
Jan 12. 21.
Paweł do Koryntian XV.

Powieść tę w chacie kmiecej nad Bugiem słyszałem:
Był dziad, którego Dziwem zwano osowiałem;
Po wioskach chodził, pacierz mruczał, straszył dzieci,
Pod kruchtą nucąc, kędy grzyb, kość, próchno świeci.
Kij wielki nosił, starą urzeźbiony brzytwą
W skrzydlaty potwór, wężów ciekący gonitwą
Ku dolnym sękom owej gruszkowej maczugi.
Pod pachą inny kij zwykł naszać, drugi —
Ten do przechadzek służył codziennych, a owy
W niedzielny czas i święta. «Stryjem» zwał gruszkowy,
A. «chłopcem» drugi, który przeto był olszowy.
Gdy do wrót wchodził: «Dziwo wlecze się» wołano,
I jedno więcej w komin leciało polano,
Bo lubił grzać się, płomień w palce biorąc grube,
Jak lnianą kiść. Ten starzec razu więc jednego
Gdy do nieczułych pukał wrót, zrobiono próbę,
Czy pójdzie precz... A czas był mrozu gromnicznego,
Trzaskące zimno: starzec głową się pochylił.
Jakby przez szparę patrząc, czy się nie omylił,
I ostał tak, a czeladź śmiała się w domostwie,
Tudzież podróżni w oknach, także na probostwie.
Więc słowo rzekł, a słowo na śnieg wraz upadło
I zmarzło. I tak Dziw on zasnął... Na pogrzebie
Były dwa kije, także ksiądz, co abecadło
Powiada dzieciom, także dziad, co trupy grzebie.
Gdy zima przeszła, wiosny nastąpiło tchnienie,
Bo wiosna jest po zimie, nawet gdzie cierpienie
I gdzie niewola... boża równo idzie wola
W naturze... lecz w naturze ludzkiej... (rytmie, hola!
Nie unoś) — wiosny nastąpiło tchnienie,
Co wyprowadza z ziemi półsenne nasienie
Za rękę, jak półsenne dziecko do pacierza.
Listkami i pączkami w strop, gdzie z krzyżem wieża.
Wychodzą ludzie... przebóg! Cóż to w progu wschodzi?
Co aż na wrota pnie się? Gdzie jest ksiądz dobrodziéj?
I czeladź i podróżni stają przed wrotami:
Cóż jest? Kto one słowo posiał? Precz z czarami!
A słowo rośnie, liściem szepcąc, pąka dziobem
Czerwonym piejąc, wszystko szczególnym sposobem!
Tak było — i to w chacie słyszałem nad Bugiem.
Za ciemność was przepraszam, owszem, rzecz jest pewna,

Że wszystko, co oświeca, ciemnem, nudnem, długiem;
Skąd druga powieść:
Pewna usnęła królewna
Od mnóstwa kwiatów, których nasłał jej królewic.
Śpi dzień i tydzień; któraś ze służebnych dziewic
Zawoła: «Z gromnicami wejdźmy do sypialnie,
Czy śpi, obaczmy! Może tylko idealnie
A nie realnie...?» Na to przyjaciel domowy:
«Przestańcie już procesyj tych i tej rozmowy,
Bo, gdy się przecknie, przestrach objąć ją gotowy!»
I szedł, palcami gwiazdę objąwszy świecznika,
Co biła z rąk złotemi na sufit smugami,
A palmą cieniu na twarz, sypialnię odmyka
I widzi żywą (właśnie była u klęcznika).
Więc zamknął drzwi... Tu panny weszły z gromnicami,
Z wieńcami i z swojemi doń winszowaniami.
1856.


AUTOR NIEZNANY.

Śpiewaków trzech, różnego wieku i postawy,
Do koczujących przyszło mężów przy ognisku;
Pierwszy o chwale śpiewał, lubo głos miał łzawy,
Także o zemście, w oka potwierdzonej błysku,
O sile też, z wnętrzności ducha wydobytej,
Zdruzgotać broń mogącej, a cichej i skrytej...
Pieśń jego zrazu była wzięta obojętnie,
Ciekawiej potem — potem wszystkiemi zmysłami,
Z zapałem takim, chciwie tak i tak namiętnie,
Że śpiewak znikł słuchaczom — myśleli, że, sami
Z lirą obcując, mogą pominąć człowieka,
Gdy spostrzegł ktoś, że drugi jest i że nie czeka.
Drugi wraz śpiewać począł; lecz pierwszego jeszcze
Echa w powietrzu trwały, we krwi wzruszeń dreszcze.
Rwanemi więc strofami śpiewając, zobaczył,
Że mu to pozostało po pierwszym w podziele,
Czego się tamten dotknąć nie mógł lub nie raczył;
Począł więc człeka śpiewać powinność i cele...
Człowiek?... Powinność?... Treści tak z życiem zbliżone,
Że słuchacz poczuł drżącą mu zbyt blisko stronę
I cofnął się: wraz śpiewak kwiatem to zarzuci,
Na głuchszy ton nastroi, ale jeszcze nuci,
Raz wraz kwiatami sypiąc między swe rapsody,
Aż ścichła pieśń i śpiewak skrył się za ogrody!...
Pozostał trzeci, losu poprzedników świadom:
Ten — zwolna strojąc lirę — położył się na niéj
I porwań jest ku złotym na niebie plejadom[319],
Gdzie wolność... i już może nie wróci z otchłani.
Pisałem 1856-o września w jedenastym roku emigracji mojej.


JEST CI TO ON...[320].
1.

Jest ci to on, tam, gdzie nie kłamią twarze,
Gdzie czujny dziejów styl, nikomu nie u włóczy?

2.

Jest ci to on, kiedy, słuchając, każe?
Za wzroku patrząc kres, milczy i, milcząc, uczy?

3.

Ten samy włosa snop, co z hełmu zda się grzywą,
Pogoda ruchów w takt heroicznemu śpiewowi;

4.

Sybirskie futro wziął i ręką waży leniwą,
Acz mu należy się, więzień i wygnań królowi![321]

5.

Chorągwi za nim krew? Czy łuny szyba czerwona?
Przeszłości jakiejś tło, co się rozdziera i kona...

6.

Granitu przy nim slup, ręką budzony z uśpienia
Przedpotopowy tom dziejów i rysów stworzenia...
............
Pisałem — powracając z pracowni,
gdzie portret — 1856, wrzesień.


W TEJ POWSZEDNIOŚCI...

W tej powszedniości o, jakże tu wiele
Mistycznych rzeczy i nieodgadnionych,
Maleńkich, jako światełka w kościele
Na dzień, za dusze święcon pogrzebionych,
Czerwoną iskrą drżących chwilkę jedną
Przez to, że za dnia świeci nad powszedną...

Ale to, że jest duchom i popiołom
Zwyczajną rzeczą, innym skryj to lepiéj
I nie mów (bliskim chyba przyjaciołom),
By nie zwątliło sił, co siły krzepi,
Jednotliwości radząc tam ogniwa.
Gdzie jednomyślność tylko jest godziwa...

Ta zaś nie tam jest, ani tam być może,
Gdzie będą ciała dwa o jednej duszy,
Lecz gdzie dwie dusze o tej samej porze[322].
Co niechaj, kto ma ku słuchaniu uszy,
Słyszy — i ze swej postrzega uboczy
Taki, który ma ku widzeniu oczy.
30, w wigilję dnia Zadusznego 1856.


DO KTÓREJ Z TYCH TRZECH RZECZY...

Do której z tych trzech rzeczy wracać pozwolono?
Do ojczyzny, do kraju, czy do społeczeństwa?
Do pierwszej równie trudno którąkolwiek stroną —
Drugi jest ziemią, i to bez błogosławieństwa.
Pozostaje społeczność... Ta w trzy karnawały
Tem prędzej zapomina, im kto więcej stały...
1857.


ODPOWIEDŹ[323].

W marmurów kraju Buonarotti, dziecię,
Pierś mamki etruskiej[324] ssące,
Ruszać się ucząc, chodzi już po świecie;
Gdzie stąpi — to lat tysiące...

Medyceuszów książęca zażyłość
Ku młodzieńcowi pośpieszy,
Krzesło w senacie[325] zajmie on przez miłość,
Papież go z sławy rozgrzeszy!

Wałów strzec będzie jak Archanioł Michał,
Mojżesza kształcąc w dział dymie[326],
I nie napróżno nawet będzie wzdychał
Do boskie[327] mającej imię.

Lecz na północy nie etruska mowa!
Marmur się kończy, gdzie lody —
I młot Odyna[328] nie dłóto, w nich kowa
Ku innym światom przechody![329]

To, jeśli po mnie co zostawić zdołam
Trzech sztuk bolesną potęgą,
To, jeśli postać jakową wywołam,
Nie będzie formą, ni księgą...

A dziś co kreślę, albo z bronzu leję,
To tylko jak w murze ćwiekiem
Więzień — kto inny ma laur i nadzieję,
Ja — jeden zaszczyt: być człekiem.


DO NIKODEMA BIERNACKIEGO[330].
I.

...A ty skąd wziąłeś na te skrzypce deski,
Jeżeli nie z lipy bogdaj czarnoleskiéj,
I smyk twój jest-że czarodziejstwem żywy
Z białego konia arabskiego grzywy?...
I struny twoje czy ty ręką lewą
Z pod serca wsnułeś na skrzypców twych drzewo?
Czy posłannikiem idziesz od świtania,
Gdzie zmrok jest z światłem, z uśmiechami łkania?

II.

Powiem, iż wieszczów rzecz jest poznać wieszcze:
Oto, zaklęta dała ci królewna
Klucze od echa, i ten złamek drewna,
I łzę, i poszept w ucho, i grom jeszcze!...
I powiedziała, wstążką wiejąc czarną:
«Idź w świat, przez uczuć zwarjowaną dramę,
Napatrz się w zorzę, łunę zwiedź pożarną,
Wschodnich się dowiedz tęcz, blasków zachodnich,
Co kłamać wolno, to lepiej skłam od nich,
Żywy — wybladłą porusz dioramę![331]
Lecz, skoro kłamstwo zdradzisz kłamstwem sztuki,
Bądź wpierw pod lauru szerokiego cieniem,
Gdzie donieść krzywe nie potrafią łuki
Urągowiskiem albo zapomnieniem...
Aż inny ówdzie, gdzie upadną strzały,
Przyjdzie je zebrać, jak ty zbierasz cudze,
I wspomni ciebie łatwiej — doskonały.
I powiesz: «Prawda» — — a ja się obudzę...
Paryż 1857.


CZŁOWIEK.
WIERSZ PRZYPISANY P. z N. S. SIOSTRZE.
I.

Oto zrodzonyś, maleńka dziecino.
I w dni niewiele taki jesteś luby,
Skoro cię z długich osłonięć wywiną,
Do wanny niosą lub na dywan gruby,
Niby małego nad Nilem Mojżesza.
Tylko, co ówdzie bolało, pociesza.
Rodziców miłość, jak trzecia istota,
Z dwóch serc ku niebu powstająca kwiatem,
Coś niby gwiazda, niby lilja złota
Niby światłością, niby aromatem
Powietrza próżnię napełnia dokoła,
W kolebkę roniąc sakrament kościoła.
Matki-dziewicy obraz patrzy na cię
Ze swoją ręką na niebieskiej szacie —
Ten i ów dziadek z ram starych wyziera,
Jak z okien domu, kędy gość się zbliża —
Mamka za ciebie bierze znamię krzyża:
Snowa się pasmo, które nie umiera.
O mamko Polko, tyś istota święta,
Którąbym równał córce Faraona,
Przyciskającej sierotkę do łona,
Tyle nie o swem dziecięciu pamięta
Matczyność twoja, bynajmniej wrodzona.
Ty nieraz, gdy już roków wiele minie,
A dziecie ssące mężem lub kobiétą:
Zapamiętana w oddalonym mainie,
Kłonisz się głową fartuchem okrytą
Do nóg, co, stopki będąc maleńkiemi,
Pytały ciebie, jak dotykać ziemi?
Ty, skoro syn twój (nie twój), twoja córa
(Nie twoja) blade z łoża niosą skronie
Ku krewnym swoim, patrzysz w twarz doktora
I w malowaną twarz w cierniów koronie —
Współcierpiąc krzepisz, jak siła cudowna,
A, współbolejąc, nic nie bierzesz sobie,
Jako cherubin, bezinteresowna,
Pastuszkom bliska przy Chrystusa żłobie.
Więc oto, człowiek, takie jeszcze ziarno,
Spotkał już miłość czystą i ofiarną,
Która mu stopki dziecięce obmywa,
Z weselem służy i o Bogu śpiéwa.
Znać, że pan z panów, służbą uprzedzony,
Skinieniem rządzi, świeci bez korony.
Znać, że i kapłan, bo ileżto razy
Domowe swary godzi bez obrazy!
Znać, że i władca, bo zwierz mu domowy
Pod ciosy piąstki nachyla rad głowy,
Pies, straszny innym, kły podawa białe
Jako zabawkę paluszkom różowym,
Ruszenia kłamie senne i niedbałe,
W powinnym hołdzie prawom nadzmysłowym.
A dziecię-człowiek najmniej się nie dziwi,
Jakby do domu pan wrócił z podróży,
Uśmiechem samym darzy i szczęśliwi,
Samem rumieńca pobladnięciem trwoży.
I, jeśli nawet obejściem takowem
Zaciąga długi, to jako wielmożny,
W potrzebach swoich słusznie nieostrożny,
Ufny, że jednem nagrodzi je słowem.
I jakże? — Taką widząc cię istotą,
Będęż się ciebie zapytywał, dziecię,

Czy idziesz posiąść na tym starym świecie
Boleść i nędzę, czy bisior[332] i złoto?
Czy idziesz wrzucić na ramiona młode
Sokole skrzydła poezji wiosennej
I hardo począć wielką życia odę,
Przy grzmocie letnim, przy lirze promiennej?
Czy gdzie z niekrewnych najbliższe ci łono
Jaśminne pąki otrząśnie na ciebie
I będziesz tobie współ niedoścignioną
Bliźnięcą gwiazdą na pogodnem niebie?
Czy gdzie gościńce zawezwą cię mléczne
Na bohaterów stepy historyczne,
A sława, w zbrojnych zawierusze prawic,
Poda ci szpadę z laurem, wśród błyskawic?! —
— Czy będziesz jako mędrzec, wódz, generał,
Bogacz, lub szczęsny patrycjusz umierał?
———————————
O nie, nie o te spytam cię litery
Słów, ciebie, ziarno chrześcijańskiej ery!
Ani zapomnę, z dziewiętnastym wiekiem,
Że jesteś w większem postawiony prawie,
Że cię egipskie przyniosły żórawie[333].
Że Boga jesteś sąsiadem — człowiekiem.

II.

Więc bądź ty sobie dla tej wielkiej sprawy,
W zastępy której wszedłeś na planetę,
Choć po lewicy, a wszelako prawy —
I szczęścia inne miej, chociażby nie te,
Co tyle dają radości i sławy.
I pogardź więcej, niż swem powodzeniem,
Bo pogardź miłych ci o szczęściu marą,
Przyjaciół twoich o celu marzeniem
I oficjalną twej epoki wiarą![334]
Wyżej, bo niżej, stanąwszy tej rzeszy,
«Wśród nieprzyjaciół swych panuj wielmożnie»[335],
Acz będzie chwila, że cię nie pocieszy
Nikt i nikt z tobą nie pocznie ostrożnie —
I stu przyjaciół stanie przeciw tobie,
Zmiennikiem zowiąc, iż są nieruchomi!
Poczujesz swary pod nogami — w grobie —
Usłyszysz, jak cię szarpią niewidomi,
Śmiać się nauczysz, płakać będziesz lepiej,
Ziemia-ć przemieni się, niebo przesklepi.

III.

Świat, radujący się różą miesięczną
Lub zamykanym co wieczór powojem,
Dolę ci twoją obwoła niewdzięczną,
Jałowym trudy twe obwoła znojem.
Dziewice piękne i bardzo rzewliwe,
Z których nie była żadna na Golgocie,
Wymówki będą ci posyłać tkliwe,
Kabalistyczne rzucać w twarz stokrocie.
Nogi ci włosem obetrze — kto? — strumień?
Kto ci obetrze pot z bladego czoła,
Jeśli nie prawda, Weronika sumień,
Stojąca z chustą swą w progach kościoła?
Sakrament, poznasz, że jest jeden stały,
I samą wzgardą pogardzisz na świecie,
Piękny, jak świeżo narodzone dziecię,
Ten sam, co dawniej, niby Mojżesz mały,
Nilowej lilji trzymający kwiecie.

IV.

I to ja ciebie, zrodzonego k’temu,
Mamże zawodną łudzić pomyślnością?
Byś nieświadomość swą zwał cudzą złością,
Targał się ówdzie, gdzie klaskać masz w dłonie,
A gdzie masz piorun cisnąć, skłaniał skronie?
———————————
Nie! Ty bądź raczej niebardzo szczęśliwy!
Pierwszym nie będziesz ni ostatnim, przeto
Bądź niezwodzonym — umarły, czy żywy?
Cykutą[336] karmion, czy miodem i mlekiem? —
Bądź niemowlęciem, mężczyzną, kobietą —
Ale przedwszystkiem bądź bożym człowiekiem.
1857.


DO TYTUSA MALESZEWSKIEGO[337].

Byś kolorowym pyłem cień mój cichy
Do kraju przewiał, przyjść miałem do ciebie
I przyjdę (da Bóg), gdy mniej będę lichy,
A chmur nie będzie, lub mało, na niebie,
Za model przyjdę służyć ci cierpliwie;
Siędę i będę trwał — ani się skrzywię...

Tylko mi rzucisz co na lewe ramię,
By zakryć serce od blasków zachodnich,

Od wschodu także, gdzie się promień łamie,
I od północnych zórz, bo łuna od nich!

A chcę, by jaka piękność się urzekła
Tym wizerunkiem, spotkanym przypadkiem,
I z ojców domu na koniu uciekła,
Włos przetykany mając polnym kwiatkiem;
I jako owa, co Grek ją niósł z piekła[338],
Chcę, by mi ramię rzuciła na głowę...
A jabym szedł z nią w długiej limbów[339] bramie
I widzieć nie mógł więcej nad to ramię,
Rzecz nieodjętę i alabastrowę...

Tymczasem szczerych mych słuchaj wymówek
I, oczekując, temperuj ołówek!
1857 lutego.


SPARTAKUS[340].
Ubi defuit orbis...[341]
I.

Za drugą, trzecią skonów metą
Gladjator rękę podniósł swą:
«To nie to», krzycząc, «siła nie to,
To nie to mądrość, co dziś zwą...
Sam Jowisz mi nie groźny więcéj,
Minerwa sama z siebie drwi:
Wam, widzów dwakroć sto tysięcy,
Codzień już trzeba łez i krwi...
Przyszliście, drżąc i wątpiąc razem,
Gdzie dusza, wietrzyć i, gdzie moc?...
A my wam księgą i obrazem,
A głos nasz ku wam, pocisk z proc.
Przyszliście, drżąc i wątpiąc razem,
Cała już światłość wasza — noc!»

II.

Za drugą, trzecią skonów metą
Gladjator rękę podniósł swą:
«To nie to», krzycząc, «miłość nie to,
To nie to przyjaźń, co dziś zwą...
Z Kastorem Polluks[342], druhy dawne,
W całusach sobie wierność klną;
A Wenus włosy ma przyprawne,
Rumieńce z potem w maść jej lgną...
Siedliście głazy w głazów kole,
Aż mchu porośnie na was sierć
I duszą waszą — nasze bole
I ciałem waszem — naszych ćwierć.
Siedliście głazy w głazów kole —
Całe już życie wasze: śmierć!!”
Pisałem 1857.


WZROKI.
PRZYPOWIEŚĆ.

Zawziętość greckie dwie rzeczpospolite
Przeciwko sobie zbroiła kryjomo.
Dzień w dzień od bramy wieści rozmaite
Leciały w miasto przed rzeszą ruchomą,
Niewiastom strasznie szeptały do ucha,
Mężom poważnie mówiły do ducha,
Młodzieńców brały za ramiona twarde
I potrącały w biodra przepasane.
Jak gdy kto budzi śpiącego, lub wzgardę,
Lub nowej zbroi chrzęsty mu nieznane.
Że jednak wszelki, kto tylko mógł w mieście.
Broń musiał imać, zaś obywateli
Nie było więcej z tej strony nad dwieście,
I skąpić mężów, ile można, chcieli;
Więc, by przedwstępnie zbadać przeciwnika,
Żal było kogo wysyłać z falangi[343].
A starcy, wszedłszy w Fortuny krużganki,
Zawotowali, że nie trza języka.
Że pierwszy lirnik, wchodzący przez bramę,
Usługę odda niepodłej tęż samę.
Słowo zaś takie z świątyni Fortuny
Gdy obwołane jest, tedy spokojnie
Spać możesz. Choćby w łoże twe pioruny
Biły, tarcz z mieczem prawiła o wojnie, —
Białemi jagniąt okrywszy się runy,
Ty śpij, ani się zrywaj nieprzystojnie.
Powagę przeto z bogów wziąwszy słowa,
Czekano w bramie, która jest wschodowa,
A Dedal[344] jeszcze, starego zakonu
Mistrz, wyrył nad nią lwa z Pentelikonu[345]
Tam dobę jedną lirnika czekano,

Tam dobę drugą czekano o świcie,
W dzień trzeci rapsod zdala usłyszano.
A ciemny lirnik szedł, wiodło go dziécię.
Mianoż się spytać, co widział po drodze
I męża ile nieprzyjaciel liczy?...

Spytano — senat nakazywał srodze —
Spytano... «Lud jest», odrzekł, «niewolniczy,
Mężów — dziesiątek» i, rzekłszy te słowa,
Rapsodu w myśli narządzał zerwanie.
A dwieście Greków tak prędko, jak mowa,
Przeciwnikowi biegło na spotkanie.
I dnia owego, nim zapadło słońce,
Tysiąc na placu trupem położono,
I miasto wzięto, i wysłano gońce
Za starcem, aż go wreszcie znaleziono.
Tego więc pytać poczęto na nowo,
Ile się zmylił w nieprzyjaciół cenie.
«Wcale!» — rzekł — «bowiem śpiewałem im słowo
Wielkie, i wielkie miałem był natchnienie.
Słyszeli wszyscy siłę, głos, rym, wątek,
Dałem im wreszcie chwilę na milczenie,
I wziąłem za to oklasków dziesiątek...
Wy, co wzrok macie, w tem zawsze błądzicie,
Że nic stąd tylko na świecie otucha,
Niepomni o tem, że to wy widzicie.
Zrachujcie trupy — ja zliczyłem ducha».


W KOMNACIE, GDZIE STANISŁAW ŚWIĘTY...

W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru[346],
Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu,
Myśląc, iż święty we śnie zwrócił twarz od muru,
I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi,
I wstać chce, i po pierwszy raz człowieka zwodzi.
Nad łożem tem i grobem świeci wizerunek
Królowej nieba, która z świętych chórem schodzi
I tron opuszcza, nędzy śpiesząc na ratunek.
Palm wiele, kwiatów wiele aniołowie niosą,
Skrzydłami z ram lub nogą występując bosą.

Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie,
W którą Stanisław Kostka blacie zwracał skronie,
Jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie,
Upaść ma, jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
I nie zleciała dotąd na ziemię — i leci...
1857.


A PANI CÓŻ JA POWIEM...

A pani cóż ja powiem?... Oto, że w tem życiu
Nic straconego niema na jawie, ni w skryciu,
I wszystko jest zmieniane tylko na toż samo,
Wyższe lub niższe, bliższe albo oddalone,
A co zginęło, myślisz, zakryte jest bramą
Lub cieniem jej i zczasem będzie wyświecone.
I żadna łza, i żadna myśl, i chwila, i rok
Nie przeszły, nie przepadły, ale idą wiecznie,
Ulotną myśl z czasami zamieniając w wyrok,
A wyrok w treść, istniącą bardzo niestatecznie.
I niema grobów — oprócz w sercu lub w sumieniu,
I niema krzyżów — oprócz na zimnym kamieniu,
Albowiem krzyż jest życie. Już wiek dziewiętnasty:
Nowina, którą przecie z najweselszym żalem
Maryje i Salome, trzy święte niewiasty,
Przyniosły były jeszcze — tam, do Jerozalem!...
1857.


NIM ZNÓW UCIEKNĘ...

............
Nim znów ucieknę, nic nie mając zgoła.
W podartym płaszczu, o porze zawiei,
Od zmienionego w salonik kościoła,
Od zamienionej w karczmę epopei,
Lub i płaszcz może zostawię — acz bywa,
Że, kto zostawia i płaszcz, na sąd wzywa.
16 czerwca 1857.


SŁAWA.
«Non opatrzenia żądam głodnus, nec za to starostas
Esse velim, nie dbam dworskam lizare polewkam;
Est fatuus quisquis regum pochlebiał in aures,
Est miser obłudna qui se zabawiat in aula».
J. Kochanowski[347].
1.

«Księgi, w złoconych na grzbiecie ornatach,
Pozamykane na srebrne paznokcie,
Biusta z marmuru w wawrzynach i kwiatach,
Gwiazdy, i wstążek orderowych łokcie,
Strusich piór obłok, haftu błyskawica,
Biczów pioruny, kół złoconych grzmoty,
Powozów druga w ulicy ulica,
Zwroty, zawroty, powroty, wywroty...

2.

«Laury! — Z róż wieńce, gałązki oliwne,
Dębowe liście... Czy to nad otchłanią,
W której się chóry wasze roją sztywne,
Otchłani drugiej niema?... Planet za nią?...
Praw wśród nich?...

3.

«....Onej ćmy zielonej atom,
Co wleciał oknem, ledwo dostrzeżony,
I, diamentom i we włosach kwiatom
Szepcąc coś, znika... myślicież: «stracony!?»
— I gwar, myślicie, że jest gromem dziejów?
A sławy puzon[348], że to róg na knieje,
I że już cichych niema kaznodziejów
W obliczu niebios, co przez szyby dnieje...
— Pyły, z posadzki podniesione noga,
Że mogą nie mieć w sobie zwłok człowieka?...
I że te zlepki, co marzą, to mogą,
Że doszły... (a ich tylko nikt nie czeka!)

4.

«Że nieśmiertelność jest komą[349] niedzielną,
Co siedm dni prozę by przerwać bezczelną —
I że poezja jest to nerwów drżenie
W takt namiętnościom — i że piór sumienie
W eunuka[350] wachlarz składa się, by zwiewać
Z nadobnych liców skwar, lub łatwiej ziewać?...

5.

«O nie! — Skarg wiele minie i przeleci,
Lub obojętnie wam się zjawią one,
Jak polityczny dziennik w ręku dzieci,
Obwijający łakotki cukrzone:
Ten — nieraz przyszłość rączek tych opiewa,
Które zeń jedzą, jak owoce z drzewa...»

6.

Słowa te myśląc słuszne i niegrzeczne,
Szedłem przez salon pośredni i długi;
Światła przede mną, jako drogi mleczne,
Stoma zwierciadły w setne biegły strugi...
Głębokie cienie tu i owdzie z łomów
Fałd aksamitnych czyniły wezgłowia
Dla nimf z marmuru, z alabastru gnomów,
Dryjad, co konchy noszą i sitowia. —

7.

Niejeden profil, zdało mi się nieraz,
Że coś przez ramię szepnął, gdym nadchodził,
I znikł — i kiedy patrzę nań, to teraz
Kłamie, jakby się marmurem urodził...
— Aż, tam i ówdzie krocząc, była chwila,
Że odetchnąłem powietrzem odmiennem,
Jak gdy gorąco letnie się przesila:
Gwar zdało mi się uchem łowić sennem,
W świetle coś jawu dostrzegały oczy.
Jako gdy z sceny ktoś w korytarz zboczy.
— Posągi nawet i biusty z marmuru,
Rzednąc, obliczą miały rzeczywistsze,
Głowy ich białe u nagiego muru
Bledsze zdawały się i przezroczystsze.
— Przeciwieństw blasku zmniejszony nie pokój
Dawał im postać nie larw, ale larów,
Co dumać lubią u znanych filarów —
I zrozumiałem rzecz... Był to przedpokój!...

8.

I oto patrzę, a kołnierz z galonem
Obima szyję śpiącego człowieka;
Był to służący; siedział pod Neronem —
Trajan opodal niemniej cicho czeka.

Biust inny z czarnych skrzydeł kapelusza
Patrzy. Poglądam, co za rex czy vates[351],
Zelżenie cierpiąc, najmniej się nie rusza —
Krok zbliżam i wraz poznaję... Sokrates!

9.

Więc, myślą k’niemu podążywszy, rzeknę:
«Imię twe, mężu, czy przeto dotrwało,
Żeś senatorem był? (co głoszą mało!)
Posągi z głazu że wykułeś piękne?...
(Co głoszą mało!) Czy, że wśród porażki
Sam pozostałeś z krótkim mieczem w dłoni?
Czy, że rannego doniosłeś do koni?
Czy, żeś to wszystko miał — i miał za fraszki,
Do coraz wyższych dążąc ideałów?
Czy, że lud lobie właśnie był łaskawszy?
Czy, żeś dziewięciu sądził generałów?
Czy, żeś literat, nic nie napisawszy?»

10.

— I, rzecz tak ciemną myśląc i tak długą,
Patrzyłem na biust za drzemiącym sługą.


TOAST.
FANTAZJA.

Przed starych sprzętów sklepem stał biust Apollina
W grubej półmasce z kurzu, a stołowa noga
Ramię mu ocierała, nie wiedząc, że boga;
I było cicho... szara upiorów godzina,
Czas, w którym nieme rzeczy zamieniają słowa:
Miotła sznuruje kibić wstęgi brzozowemi,
Kij czeka jej, acz łysy, jak gałka słoniowa,
Płaszcz się z rozpaczy wiesza, nie tykając ziemi,
Księgi, co grubszym łomem, naśladują cmentarz.
Smutno jest i mistycznie, komar nucić wszczyna,
Lecz świerszcz znienacka szepnął mu swoje: «Pamiętasz?»
I znów milczenie... Alić, sąsiad Apollina,
Zwichnięty dagerotyp[352], z lornetą w źrenicy,
Tak pocznie do lichtarza starego bez świécy:

«Nudne jest towarzystwo bez ładu i składu,
Jakkolwiek mnie pierwszeństwo da kupiec dzisiejszy».
— «Wątpim», stołowe nogi parskną nie bez jadu,
A z niemi garnek: «Jam jest» gruchnie «potrzebniejszy».
«Jak komu» miotła doda, co kij poparł miną,
W kąt się chowając za jej wielką krynoliną[353]
Sztylet drżał, ale czekał, aż krwawiej się zadrą, —
Gdy sprzęty gminne, to jest: kocioł osmalony,
Buraków pełen, tudzież wody czystej wiadro,
Milczały w sieni zdala rozprawy uczonej.

Wszelako rzeczy drobnej, zapałki chemicznéj,
Milczenie kryło w sobie sens dyplomatyczny;
Szarej godziny bowiem chwile są niedługie
I już, już z świecą w ręku wyglądano sługę.
Gdy spór ów między sprzęty trwał o lepszość losu,
Komu człek da pierwszeństwo wśród tego chaosu,
Ku czemu ręka jego naprzód się przybliży
W stanie rzeczy, o których rzekło się powyżéj...

Nagle stąpanie słychać. Chwila... znów stąpanie
I gwar niezwykły, przyczem dymu kłąb z iskrami,
Jako machina skoro parowa ustanie,
Dysząc, a ludzie z szmerem wysiadają sami,
Ten i ów, niosąc przed się coś, wtedy wybiega.
Takito więc gwar powstał, acz z innej przyczyny:
Kiedy wśród dymu, który ciężko się rozlega,
Wśród skier, co jako złote wiją się gadziny.
Zabrzmiały krzyki: «Pożar!» Wraz mąż jeden, drugi,
Z rozwianym włosem, ręką silną, mąż barczysty.
Przebiegli sklep, na sprzętów niebaczni zasługi,
W objęcia biorąc ciche wiadro wody czystéj...

I oto ciekawości niejeden amator
Antykwarjusza sklep ów mijał, gdy z okrzyki
Na rzeszy barkach wiadro, jako tryumfator,
Poważnie milcząc, swoje sprawowało szyki.
Ludu duch, jak gdy dziejów świat przeczuwa erę,
Służył mu, na wylanie oczekiwał szczere...

O wodo czysta, cóż stąd, że poeci tacy
Dzisiejsi, co od głowy do stóp brną w nadziei
(Ale ich życiem rzadko spotkasz w epopei),
Dzisiejsi, mówię, jako taki pan Horacy...
Cóż stąd, że oni, którym umywałaś nogi,
O wodo czysta, bardzo zapomnieli ciebie,
Służebnej, cichej, prostej, szczególnie ubogiéj.
W której jest błękit niebios i która jest w niebie.

Azali bowiem przeto, za tysiącem, za stem
Tysięcy mil, na morzu, wśród drogi zmylonej
Gdy wody szklankę żeglarz znajduje niesłonej,
Jest mu ta mniej smakownym, pełnym mniej toastem?
I który Falern[354] albo Cypr swemi jagody
Z macicyby na wino mienił się bez wody?...


DO A. Z.[355].
DEDYKACJA.

Ileż to razy, dobry mój Antoni,
Z mężem poważnym chodziłem pod ramię
W mieście, którego lew i lilja broni,
A Danta szukasz, czy nie spotkasz w bramie:
Sztuka tam, pomnisz, od religji idzie,
Jako posłane na przechadzkę dziecko,
A pospolita rzecz — o! czasów wstydzie —
Z murów wygląda święcie i szlachecko!

Ileż to razy więc, w Florencji onej,
Pamiętasz, szliśmy, rzeczy mówiąc pewne,
Które nie mają treści naznaczonej,
A jednak całe są i długo rzewne.
Nie zapodziewa ich wola człowieka,
Ni czas — lecz owszem odpomnień są skłonne,
I myśl dosnuwa je lub dosnuć czeka,
I brzmią w powietrzu, jak znane podzwonne.

Takim to treściom na pamiątkę szlę ci
Dziewiętnastego wieku tę legedę[356];
Starszych niech zbudzi, ukołysze dzieci,
A szczęśliw będę ———————


OBYCZAJE.
1.

Do uczty gdy z gwarem siadano za stół,
Niestety, mnie miejsca zabrakło jednemu —
Lecz stary obyczaj pod rękę mnie wziął
I zaraz na dobre wyłożył — i czemu?

2.

A kielich gdym podniósł, dziękując onemu,
Zaledwo, zaledwo wystarczał już płyn —
Lecz prawi obyczaj: «Nie wieszczbij stąd złemu,
«Na dobre, na dobre tłumaczy to gmin».

3.

«Ha! rzekłem, to może już taki mój los!»
I szedłem dalekiej zaufać podróży;
I przyszła wieść: «Umarł», a płonny był głos,
I znowu obyczaj na dobre stąd wróży.

4.

Więc teraz mi jedno, cokolwiek kto powie,
I prawie mi uśmiech to samo, co ból,
Bo, jak cię pogrzebią, to właśnie na zdrowie,
A jak cię zapomną, to jakbyś był król!

5.

Więc teraz doprawdy, w co zechcesz, mi graj,
Zło świata, czy dobro, na karb nie policzaj;
Ja mówię, a mówię, że ziemia to raj
Dopóki... taki obyczaj.

(1858).


NA ZGON Ś. P. JANA GAJEWSKIEGO,
POLITYCZNO-POLSKIEGO EMIGRANTA, INŻYNIERA FRANCUSKIEGO, ZABITEGO EKSPLOZJĄ MACHINY PAROWEJ W MANCHESTER, 1858 LIPCA.
I.

Długo patrzyli ludzie prostej wiary
Na dziwowiska oświaty zachodniej
I myśleć śmieli, że to do pochodni
Skradziony ogień Bogu — bez ofiary!

II.

Myśleć i szemrać, że Lucifer stary
Podchwyci święte wzajemności ludów,
Nie heroizmu i miłości cudów
Używszy, ale wyzysku i pary...

III.

Lecz Temu, który jest wszystko, jest wszędzie,
Nim wszystkiem wszędzie oprzeć się poważą,
Boga pierw zranią i krzyż znowu będzie,
Drugi a tenże sam, bo z ludzką twarzą.

IV.

Tak, epopeję gdy machina zgniotła,
Zgorzałych mózgów i serc objął krater,
Potrzebaż było, by nie jak bohater
Zacny Gajewski Jan zginął od kotła!...

V.

Lecz nie! Śmierć jego nie była dla zysku!
Ciał różnych ciało z jednem legło licem
Na ziemi obcej, wyrobnik z szlachcicem,
Z ofiary synem synowie ucisku...

VI.

Braterstwa sztandar i tu jeszcze buja,
Żywot ze skonań tu jeszcze korzysta,
Jak gdy wygnaniec[357] Jan Ewangelista
Śpiewał z wrzącego kotła: «Alleluja!.»

Pisałem w Paryżu 1858 lipca.


DEOTYMIE ODPOWIEDŹ.
I.

Że pani mnie raczyłaś wspomnieć, mnie, człowieka,
Pył marny i rzecz bożą, to, chociaż zdaleka
I chociaż z mej ojczyzny, wcale mię nie dziwi...
Owszem, nieczęsto raczę cieszyć się widocznie
I wprawiam się w obyczaj, co mają szczęśliwi,
Trafy rzadkie przyjmując łatwo i potocznie.
— Myślę, że, sprzecznie biorąc przykład Mitrydata,
Toż samo dopiąć można z powodzeniem świata,
Które, gdy się wzwyczai widzieć nas martwemi,
Uwłaszczy, jak legalnych spadkobierców ziemi,
I powie: «Tak przyjęto» — «Tak jest» wreszcie doda,
I będzie tak, a resztę zwyczaj niech dorabia
Głosem, jakim się mówi o wodzie: «To woda»,
O nałogu: «To nałóg», o hrabi: «To hrabia».

II.

To nie, to rzecz najprostsza! Żaden z tego zamęt
Nie wyniknie, czas tylko zdłuży się stosownie
I legalności forma zyska co wymownie,
Jako angielski czyni od wieków parlament.
— Ale, że, mało bacząc właśnie na to prawo
Chórów opery czasu, śmiesz wspominać pani
Poetę i sztukmistrza? Drżę o cię, Warszawo!
I jeśli dziryt jaki nieśmiertelnych rani.
Drżę i o ciebie, Sapho! Któż słyszał albowiem
Wawrzynu liściem, żywych pot ocierać z czoła?
Kto słyszał równać (tego nigdy nie dopowiem)
Do Salvatora[358], albo Michała Anioła !...
Przebóg, proroki tylko (chwilami wolnemi
Kamieniowane) z pompą oddawane ziemi,

Ludzie, dla których żywe obowiązki znikły,
Ci, co innego! Takim laury kwitnąć zwykły.
............

III.

Pani! Zamolksys, dobry przyjaciel Solona,
Zato, że mądrość grecką w własne przeniósł bory,
Brat mu rodzony strzałę posyła do łona.
I szczęsny jest on mędrzec swoim pierwowzory,
Gdy kona... dąb mu żaden przynajmniej nie rzecze:
«Czyś chory?» ani sosna mówi mu: «Człowiecze!
Zapłaczę ci do ran twych żywicy bursztynem»,
Ani go orzeł, lecąc, odpomina synem!...
............

Pani, prorokom zmarłym groby staw a sute,
Słabych rań, współczesnego lwa gładząc po szyje,
Wachlarzem baw się, zwłaszcza na najświeższą nutę,
I szczerość miej, lecz ową, która prawdę kryje,
— I nie wierz mnie...

1858. Paryż.


DEDYKACJA[359].

Tym, którzy, z wielką historji zniewagą,
U słupa prawdę rozebrawszy nago,
Już, już świstali,
Jako dziewicy obuwie wężowi,
Spadnie na czoło lada kwiat i powié:
«Dotąd, nie daléj!...»

Tym zaś, co, serca jeszcze mając szczątek,
Nie powstydzili się wielkich pamiątek
Myślą czcić wielką,
Palmy się schylą od wołań anioła
I, pognębione okrążywszy czoła,
Łzę otrą wszelką...


ODPOWIEDŹ[360].

Hieroglif nieraz weszedł ze mną w sprzeczkę,
Bazaltowemi wykrzywiając wargi,
I polubiłem z ciemnościami targi
O gwiazdkę światła, o tęczy wstążeczkę.
Owszem, przyjemnie jest zstępować w głębie
Egipskich studni i wspominać sobie,
Że ci, co wyżej, są jako gołębie
Biali i górni, i chodzą po tobie —
Owszem — i mroków zamieć bezgwiaździsta,
Na oceanu legająca fali,
Miewa swój urok, gdy smutek-artysta
Kreśli coś, patrząc, jak się serce pali,
I, jeśli blaskiem miga już wątpliwym,
Wznosi je, gwoździem zakręcając krzywym.

Owszem — ciemności ni świata, ni stylu
Jam się nie uląkł, złoty mój motylu;
Ależ, kto z twego co wyczyta listu,
Zaprawdę, mędrszy ode mnie...
...do trzystu!


BOHATER.
1.

Czy już nie wróci czas siły zupełnéj,
Ani ma jeszcze zasłynąć
Wiek, gdy po runo ważono się płynąć[361]
Ze złotej uwite wełny?...

2.

Lec na kolchidzkiej tkaniny kobierce
Niktże już więcej nie pragnie?
Lub bohaterów czulsi spadkobiercę
Woląż się ująć za jagnię...?

3.

Smoka czy wielki łeb dziś wyzwie kogo,
Bykiem otrębując turniej?
Lub jestże, ktoby rad go potrzeć nogą
I wynieść się nadeń górniej?...

4.

Czy ramion marmur, czy muskułów granie
I całostrojność budowy

Nie ma już więcej nic za powołanie
Nad strawność dobrą, byt zdrowy

5.

Bohaterowie wszak od wieków w wieki
Kraj zdobywają zaklęty
I od Achilla mniej bywa kaleki[362],
Kto nie wyzuł z ostróg pięty!...

6.

Miałażby słodycz chrześcijańska nowa
Zawistnym być męstwa druhem?
Gdy ona raczej, jako białogłowa
Wierna, współzwycięża duchem!

7.

Miałażby włosów srebrność księżycowa
Wyzwalać z dziejów zaciągu?
Lecz starość, w czas swój, bywa więcej zdrowa
Od bark greckiego posągu.

8.

Mojżesz, wiek blisko przeżywszy, powstawa
Wyswobodzicielem ludu;
Heroizm czysty wcześnie nie dostawa,
I nie dostawa bez cudu!

9.

Owszem, śmierć sama i jej piekieł krater
Cóż są?... Rzecz wielka, lub licha:
W miarę do tego, jak, jaki bohater
Dopełnił swego kielicha.

10.

Niechże więc Kolchów wiek sobie nie wraca,
Współczesność w równej mam cenie:
Heroizm będzie trwał, dopóki praca,
Praca, dopóki stworzenie!...


WĘDROWNY SZTUKMISTRZ...

Wędrowny sztukmistrz szedł sobie po świecie
I witał kwiatki, co przy drogach rosną,
I witał pracą zatrudnione kmiecie,
Dzieci, co idą w las cieszyć się wiosną,
Strażniki w bramach miejskie — ludzie różne
Tu, tam, siedzące w oknach i podróżne.

A skoro wyszedł za rodzinną bramę,
Młody i całym sobą wyprzedzony,
Napotkał naprzód dwie niewiasty same,
Uplatające dwie z chabru korony,
Jakoby wieńce z błękitnych płomieni
Gwiazd, co wytrysły nad sferę zieleni,
Ale nie weszły w złotą lub czerwoną,
I lazurowe są, jak niebios łono.

Więc, te dziewice widząc, tak skłonione
Nad lazurową robotą oczyma
Lazurowemi, wraz odgadł, że one
Jeszcze pogoda na swych skrzydłach trzyma,
I począł mówić z niemi o pogodzie
I o tem wszystkiem, co jest lazurowe:
O niebie czystem, czczem, o czystej wodzie,
O płaszczu, którym Matki Boskiej głowę
Ocienia sztukmistrz, o niebieskiem oku
Bezłzawem jeszcze, o niebie, lecz niebie,
Na którem niema żadnego obłoku,
O myśli, myśli nie znającej siebie...

Kiedy rozmowa tak się rozpływała,
Jak z niebieskiego szkła dzban gdzieś w jeziorze
Czystem, o bardzo ciepłej roku porze,
Skoro upada modry cień na ciała,
Jedna z dwóch kobiet zmilkła, mniej rozmówna,
Więc druga słowem jej zajęła pole,
A część obojga była już nierówna
I rozwinięcie się we wspólnem kole.
I rozmowniejsza się rozpromieniła
Blaskiem pełnego słowa, jak kometa,
Tak, że on czysty lazur w tło zmieniła,
Choć najmilejsza była to kobieta,
Choć obie były siostry nierozdzielne.

I weszła żółtość, acz żółtość promieni,
Co przecie czyste są i nieśmiertelne,
Wszelako żółtość bezwiednej zazdrości.
I przebłysł nowy kolor zieloności,
Który z lazuru i złota powstawa,
A jest pocieszny, jak wiośniana trawa.

I tak się tęcza tkała — a te panie
I ów wędrowny sztukmistrz nie wiedzieli,
Że się nad niemi stawa malowanie,
Gdy rozmawiali oto i siedzieli.

Tylko milcząca wciąż wiła koronę,
W lazur ów oczy mając obrócone,
A rozmowniejsza pracę przerywała,
Mówiąc (co wszystko jest tak naturalne) —

Aż, skoro myśl jej już wybłysła cała
I rozjaśniło się tło idealne,
Chciała coś zasię wziąć, i z miejsca wstała,
I mak czerwony, rosnący na boku.
Uszczknęła — potem, siostrę widząc lubą,
Jak cichy błękit za blaskiem obłoku,
Wciąż zatrudnioną lazurową próbą
I wciąż milczącą, zwróciła się do niéj,
Czerwony mak jej wplatając u skroni
I pocałunek na czoło schylone
Kładąc, jak drugie kwiecie rozwinione.

Ten ruch, czerwona maku błyskawica
Poniesionego do skroni, te kwiaty
Chabru, te k’sobie pochylone lica —
Zniepokoiły chwilowo bławaty,
I stał się wonny powiew fijołkowy,
Który z purpury a niebios powstawa.
I powróciły na swe miejsca głowy,
Błękitniał chaber, zieleniała trawa
I mak czerwieniał, on perjod rozmowy!
I przeszło jedno życia malowanie
W światłości otchłań, gdzieś na chór kościoła
Wiecznego — i tam przylegnie na ścianie,
Albo odleci napowrót do sioła,
Gdy się z rozmowy tej co więcej stanie,
Albo się więcej zupełnem przesłoni,
Wydoskonali, wzmocni i wykona,
Albo się w jakie przedwstępne uroni,
Albo napowrót, jak zerwana struna,
Odpryśnie w sferę ziemi, zniepokoi
Sumienie jakiemś dawnem przypomnieniem
I ciężyć będzie, aż się nie dostroi
W tęczę — a ciężkość ta życia cierpieniem...

Te rzeczy widząc, sztukmistrz myślił sobie
O kolorycie modlitw, co wciąż lecą
W światłości przestrzeń i nieraz, na grobie
Zacnym, powietrzem jakiemś dziwnem świecą,
Tak, że, w sklepienia wchodząc, stąpasz ciszéj,
Jakobyś myślił, że posąg usłyszy...

I poszedł sobie dalej przez ulicę,
Którą sędziwe ocieniały drzewa,
środkiem, woźnica wymija woźnicę,
Albo pędzący wolu chłopiec śpiewa,
Albo przesunie cwałem jeździec skory —
Stronami piesi idą pod lipami —
Wieczór — w powietrzu brzęczą mdłe komory
I osiadają między gałęziami.

Przy drodze żebrak siedział na kamieniu,
Z pokrzywionemi nogami, podobny
Do drzewa, które zwichnięto w korzeniu,
Tak, że spaczyło się w wyród osobny —
A człowiek drzewa tego szuka w lesie
I robi z niego koło, które niesie.

Więc żebrakowi mówił, jako ludzie,
Co tu i owdzie przebiegają skoro,
Ci w zysku, owi dla rozrywki w nudzie,
Chcąc, nie chcąc czynią dlań i udział biorą:
Pierwsi, to skarbiąc, z czego grosz się dawa,
Drudzy, że radość, kończąc się, ustawa —
A wracający z przechadzki wesołéj,
Kiedy mu lekka stopa się ocięży,
Wspomni, że oto kulawy i goły
Tam westchnie, tutaj, westchnienie spienięży.

Więc żebrak, słysząc to, złagodniał w duchu
I rozweselił się ku twarzom ludzi.
I widać było w spojrzeniu a ruchu,
Że znosi, nie zaś gwałtem litość budzi.
Co już przechodnie widząc, więcej tkliwi,
Albo myślący głębiej o naturze,
Albo subtelniej na świecie szczęśliwi,
Nie ominęli kaleki przy murze.
I wielu do dom weselszych wróciło,
Myśląc, że chodzić i zdrowo i miło,
I żebrak zawlókł się do domu krzywy,
Dziękując Bogu za wieczór szczęśliwy!

Te rzeczy widząc, sztukmistrz myślił sobie
O starożytnej rzeźbie idealnéj,
Która człowieka stawia duch na grobie,
Skompletowany śmiercią i realny —
Spokojny, biały, cichy, w kształcie onym,
Który za życia był mu zakreślonym,
Kiedy najwyżej stanął prawdą bytu
I już poczynał się mieć do przekwitu.

Więc o posągu myślił wszechczłowieka,
I poznał, że ten śmierć musi mieć w sobie,
I odgadł, czem jest przydrożny kaleka,
I ci, co dają grosz, myśląc o grobie,
I ci, co uczą się leczyć naturę,
Te rany gojąc, spotykając wtóre,
Aż litość będzie wiadomości równą
I wszyscy pojrzą na rzecz jedną, główną.

I weszedł sztukmistrz do miasta, napoły
Przedzielonego ulicą szeroką,
Gdzie najpiękniejsze gmachy i kościoły,
Gdzie obrócone na się miasto oko

Czuwa i czyni z mnogości kryształów
Zwierciadło dziennych swoich ideałów.

Tej części niskie przedmieścia są cieniem,
Gdzie coraz rzadziej miasto oświecone,
Mniej silnie kamień złączony z kamieniem,
Aż wreszcie głazy tylko rozrzucone
I ciemność głuchych za miastem cmentarzy —
Pustka — a jeśli przejść się kto pożąda,
To składa ręce na oczach i twarzy,
Jakgdyby mówił: «Tu się w siebie wgląda».

I widział gmachy królów i trofea,
Które powoli mienią je w muzea,
Więzienia mściwe jakiejś inkwizycji
Poprzemieniane na biura policji,
Na rękodzielnie albo na fabryki,
Ważne — na polu nawet polityki...

I widział place, a wkoło arkady
Ludne, i różne dokoła siedzenia,
I źródło w sztuczne zmienione kaskady,
Tak, że napoju nie płacisz i cienia,
Jakobyś w bożym spoczywał salonie,
Patrząc na twarze mężów wielkich, którzy
Pogodnie stoją po przebytej burzy.

Więc — myślił sztukmistrz o architekturze.

(Tu się rękopis urywa).


SŁÓWKO.

Litwo! Dlaczegóż ty, a nie Warszawa,
Pieśń mą, podartą, jak chorągiew starą,
Składasz? Czyż wszystka wieszczów tobie sława,
Nawet i taka, co sławy jest marą,
Dana jest zgóry?
Klucze lir tobież zostawił ten, który
Odszedł, a ty mnie wołasz po imieniu
Z kąta... i cieniu...
Smutno!... Widziałem: ledwo nie poganin,
Z raną pod sercem leżący przy drodze,
Konał, a przyszedł doń samarytanin
Rycerz i brata poznał po ostrodze,
Zwisłej w strzemieniu...
Powieść przez wieki stara, przez dnie nowa.
Więc cóż ci powiem, nieznajoma pani?

Powiem, że obcy — swoi, swoi — nieznani...
— Witaj — bądź zdrowa!


TEOFILOWI[363].
1.

Strzeż się zamiarów, przepisanych szczelnie,
Nawet do nieba gdybyś kreślił drogę,
A wszakże nie żyj i chwili bezcelnie:
Kończ... lecz, jak van-Eyck, podpisuj: «Jak mogę»,
Pomnąc na wrąbek płaszcza Matki Boskiéj,
Gdzie jest «pingebat», nie: «pinxit mistrz włoski...»[364]
Dziś właśnie przeto nic nie jest dostałe
W życiu i w sztuce i w dziejów osnowie,
Że, co się robi, w myśli pierw jest całe,
Czyli ułomne, bo dopiero w głowie.
I nikt nie waży się, czy on dokona
(Przykładem męża, co ma stawić wieżę),
Lecz, zali wieża może być stawiona,
Roztropnym będąc bardzo i nieszczerze.
Stąd w dziele swojem żaden nie jest cały,
Im więcej dzieło skończeńsze i calsze,
A postęp stał się igrzyskiem kabały,
Gdzie życia w życiu niema, bo wciąż dalsze...
Gdzie nawet dalsze tej samej jest treści,
Tylko, że w większej loterji się mieści...

2.

Strzeż się brać na się zbiorową ułomność
I tę wyrzucać sobie w monologu.
Strzeż się rozpaczy: ta jest nieprzytomność
Albo niepamięć o najbliższym... Bogu!
Pomnij, żeś właśnie tej epoki dożył,
W której tak rzadko mówi kto na świecie
Z serca: «Dziękujęć, Panie, żeś mię stworzył...»
I nie posiada się z radości... dziecię.

3.

Strzeż się tych modlitw, co są jak zaklęcia
Przeto, iż słudzy nie wniebowstąpienia
Oczekiwają, ale wniebowzięcia!
A wszakże strzeż się lampy opuszczenia.
Drugim jej blasku udzielając, skoro
Wigilje własne niby się przebiorą.
Olej ten bowiem w całokształcie pływa
Po wód powierzchni tego oceanu,
Acz rozezłaca się w mnogie ogniwa
Do pierwotnego wciąż dążące stanu —
I raz przez drugich czuwasz tem stateczniéj,
Drugi raz przez cię inni są bezpieczni.

4.

Strzeż się o życia troskać całowstęgę,
A wszakże co dnia mierz do pierwowzoru,
I nie myśl bardzo, przez którą potęgę
Siebie samego zajedziesz do dworu!
Ten bowiem krótką udarowan chwilką,
A tamten długich lat harmonją całą,
Ten prac szeregiem, a ów jedną tylko,
Ten sławą, owy właśnie że niechwałą.

5.

Strzeż się nie ludzi złych, ale nieludzi!
Bo któż jest dobry? Strzeż się zła na świecie,
Które tem bielsze, im więcej ubrudzi,
Mówiąc: «Mniej będzie, skoro rozbierzecie...»
I stawiać przeto większości zasadę
I niby w kościół ustawując zdradę.

6.

Strzeż się kuszących i pokus! Wszelako
Wiedz, iż twych zmysłów zmysłu, duszy ducha
Bliższy jest Twórca, niż pojęcie «jako?»
I że już daje, gdy, co słyszał, słucha,
I że przewrotnych niema tak subtelni,
Ani kryjówek, ni kto tak podszyty,
Żeby go właśnie nie baczył tem dzielniéj,
Sam będąc arcysubtelny i skryty.


DO OBYWATELA JOHNA BRAUN[365].
(Z LISTU, PISANEGO DO AMERYKI W 1859 LISTOPADA).

Przez oceanu ruchome płaszczyzny
Pieśń ci, jak mewę, posyłam, o Janie.
Ta lecieć długo będzie do ojczyzny
Wolnych, bo wątpi już, czy ją zastanie,
Czy też, jak promień twej zacnej siwizny,
Biała, na puste zleci rusztowanie,
By kata twego syn rączką dziecinną
Kamienie ciskał na mewę gościnną!

Więc, niźli szyję twoją obnażoną
Spróbują sznury, jak jest nieugiętą —
Więc, niźli ziemi szukać poczniesz piętą,
By precz odkopnąć planetę spodloną,
A ziemia z pod stóp twych, jak płaz zlękniony
Pierzchnie —
więc, niźli rzekną: «Powieszony...»
Rzekną i pojrzą po sobie, czy kłamią —
Więc, nim kapelusz na twarz ci załamią,
By Ameryka, odpoznawszy syna,
Nie zakrzyknęła na gwiazd swych dwanaście:
«Korony mojej sztuczne ognie zgaście,
Noc idzie, czarna noc z twarzą murzyna!» —
Więc, nim Kościuszki cień i Waszyngtona
Zadrży — początek pieśni przyjm, o Janie!

Bo pieśń nim dojrzy, człowiek nieraz skona,
A, niźli skona pieśń, naród pierw wstanie.


JOHN BROWN.
John Brown à M. H. L. VAL.
«Autant que j’ai pu en juger dans ma vie, les hommes braves sont les seuls desquels on puisse attendre, qu’ils solent humains envers un ennemi tombé — les lâches prouvent leur courage par leur férocité — Christ, le grand capitaine de la liberté aussi bien que du salut, qui, comme il était prédit, commença la mission en la proclamant — Christ, dis-je, a trouvé bon de m’enlever l’épée d’acier que j’ai portée pour un temps, mais il en a mis une autre dans mes mains — l’épée de l’espoir. — A tout prendre, je ne suis nullement désappointé. Je l’ai été beaucoup touchant moi-même, pour n’avoir pas été à la hauteur de mes propres plans — mais, maintenant je me sens entièrement soumis, même en cela, car le plan de Dieu était infiniment meilleur sans aucun doute — autrement je ne me serais pas écarté du mien»[366].
1.

Jak orły, w klatce zamknięte drucianéj,
Siadują przez dzień, niewoli pamiętne,
Lecz z świtem, oczy przetwierając smętne,
Do lotu skrzydłem biją w twarde ściany,
Aż, uderzywszy tak, co świt, o kraty,

Pierze im z ramion obite wiatr niesie,
I każdy pierzom swym dziwuje się,
Na skrzydłach krwawe oglądając łaty,
I wraca głowę, ze skrońmi płaskiemi,
Odpoznawając się w klatce, na ziemi —

2.

Tak wy, szlachetni, różnego narodu
Wolności świtów zamknięci orłowie,
Przed czasem zgaśli konspiratorowie,
Młodzieńcy w grobach lub starcy zamłodu,
Zdawałoby się, że, czasów zakony
Własnemi łamiąc muskuły i nerwy,
Co potem w dziejach, to czynicie pierwéj
Na samych sobie, jak święty szalony,
Wracając co wiek z oczyma błędnemi
Do odpoznania się — w klatce — na ziemi!

3.

Lecz oto właśnie tam, gdzie wolność sama
Całą się stawa tradycją narodu,
Nawskroś otwartą, z wschodu do zachodu —
Gdzie dzieje nie są jak gmach, lecz jak brama —
Właśnie że owdzie, w Ameryce młodéj,
Starzec, wiekowi swoim równy wiekiem,
Iż człowieczeństwem dzielił się z człowiekiem,
Krętszy mającym włos, czarne jagody,
Starzec szlachetny i Mojżesz murzynów,
Głowę swą idzie nieść z głowami synów!

4.

O, ten, a trumnie mu przygotowanéj
Siadłszy, z więziennym gdy rozmawia sługą,
Słuchajcie, ludy, bo ubiegnie długo,
Nim się buntownik tak umiarkowany
Narodzi światu — nim wódz tak ogromny,
I szubienicznik tak arcyszlachetny,
Tak dzielny starzec, ojciec tak bezdzietny —
Aż się narodzi taki bezpotomny,
Że wasze wszystkie wystawy arcydzieł
Niewarte jego szubienicy i dzieł!

5.

Wkrótce już sędzie sami sobie skłamią,
By gwiazd dwanaście Ameryki zbladło;
Sprawiedliwości przepęknie zwierciadło —
Na czoło starca kapelusz załamią,
Deskę usuną z pod stopy zdradzonéj —
On rzeknie: «Amen» i nogi skinieniem,
Jak jeździec konia swego ze strzemieniem,
Odepchnie cały świat zezwierzęcony!
I będzie plamą na słońcu czerwonem,
I plamą będzie na oku strwożonem.

6.

Ah, Waszyngtonów i Kościuszków cienie,
Mężów, co z kończyn obcego narodu
Niańczyć ci przyszli, Ameryko, zmłodu,
By nie zwać cudzem cudze wyzwolenie,
Czy, patrząc z szczytów, gdzie jest źródło wzroku,
Cienie te zczasem nie zmylą się raczéj
I wołającym o pomoc, w rozpaczy,
Czarny pokażą sztandar na obłoku —
A ludzie bladzi, stłumieni i cisi,
Rzekną, iż w Brownie Ameryka wisi.


ROZMOWA UMARŁYCH.
BYRON[367], RAFAEL SANZIO[368].
«L’arte non fa le cose, come le fa la natura; ma come ella le dovrebbe fare»
Sztuka nie ma za cel przedstawiania rzeczy, jak natura je tworzy, ale raczej, jak ona je tworzyćby powinna.
Słowa Rafaela Sanzio.
BYRON.

Ja cię znam — bo, gdy jeszcze żyłem na planecie,
Niejedno twe na płótnie spotykałem dziecię,
A myślałem o mojej złotowłosej Adzie,
Że, jak w skrzydła, w pieluszki się bieluchne kładzie,
I w snu obłok lekkiego wyobraźnię skrywa,
I lata w niebie, Nasza wyobraźnia męska
W sporze jest z jawem, ich zaś, lubo przedprawdziwa
I przedtryumfująca, zgoła przedzwycięska,
Lecz jedność ma: albowiem jaw dla niemowlątka,
Myślę, że tyle tylko od snu jest odmienny,
Ile prątek, na którym w klatce słowik senny
Spoczął, różnić się może od tej klatki prątka.
To mówiąc, ostrzec muszę ciebie, Rafaelu,
Że mam dumania nałóg, nałóg monologu,
I bywało, coś zacznę, i znowu bez celu
Puszczam myśl.

RAFAEL.

Po takowym poznaję nałogu,
Czem byłeś, a kto byłeś, pytać rzecz nie moja.

BYRON.

Tassa znasz?

RAFAEL.

Danta niemniej.

BYRON.

Lecz nie znałeś splinu![369]

RAFAEL.

Włoch jestem.

BYRON.

Co Helena, wiesz — i wiesz, co Troja
I co miłość — z Homera ty plastykę czynu
Musiałeś czuć, jam widział na freskach[370] twych ludzi:
Znoszą się sami — widza żaden nie utrudzi —
Ruszają się.

RAFAEL.

Grek jest-żeś?

BYRON.

O, jestem — i jestem
Poeta grecki, jakich więcej już nie będzie:
Bo nic nie napisałem, tylko wszystko gestem,
Życiem, duchem...

RAFAEL.

Kochałeś! —

BYRON.

A jako łabędzie
Śpiewają raz na życiu, tak i mnie się stało
W Missolunghi. Ojczyźnie mej za chwałę chwałą
Oddałem — inna z Grecją ma była umowa:
Kochałem dwie — dla jednej zabrakło mi słowa.

RAFAEL.

Miłość!

BYRON.

A cóż powiedzą o nas? Spytam lepiéj,
Co o mnie? — Ty bo jesteś przeszłości serafiéj[371],
Ciebie pominą — kto się do ciebie uczepi?

RAFAEL.

Strzelec mylny, czy można zgadnąć, w co utrafi?

BYRON.

Świat jest gorzkość.

RAFAEL.

Bóg — miłość, a miłość to czyni,
Że się niewinny często za winnego wini —
I oto wzajem noszą brzemiona niewłasne,
Zwłaszcza, że są szerokie drogi, są i ciasne.

BYRON.

Któż za mną westchnąć może! Kto ze mną podzieli
To, co na twarzy mojej — patrz! — ot, tak widzieli
Oko w oko, a potem bluźnili na boku,
I wracali, i mego znieść nie mogli wzroku —
Iż widziałem, że przyszła umarłych godzina
I że, kto prawdę mówi, ten niepokój wszczyna,
Kto zrozumiałym chce być, graniczy z oszczerstwem.
Boć trzeba zwiększać rzeczy, by rzeczy postrzegli;
Tak bo zarozumiali, a tak mało biegli! —
Kłamstwo zaś grzecznem w skutkach stało się morderstwem.
Morderstwo? — Tu przerazisz się mego sumienia,
I ja także — — upadkiem na kamień kamienia!
——————————
A ty mówisz mi — miłość? —

RAFAEL.

Czemże ci dowiodę? —
Znasz mnie z mych dzieł; czy myślisz, że jestem poznany?
Spójrz ku ziemi, gdzie lata spożywałem młode,
Świat otwierając świętej czystych form hozanny![372]
Patrzeć ucząc ponad wzrok, który, jak kałuża,
Słońce gotówby odbić i oka nie zmruża,
Ale jest w sobie brudny i wiernie bezczelny,
Szczerze plaski, jak pamflet[373], tak zły, jak czytelny.
Patrz, mówię, ku tej ziemi, której me źrenice
Oddałem, ja, Rafael, — której w Pańskie imię
Podbiłem Olimp stary — muzy zalotnice,
Nimfy, gracje zebrałem w przedchrześćjańskim Rzymie —
I przeszedłem, a zbożnej piękności zenitem
Przeszedłem, i nie żadną klątwą inkwizycji,
Zwycięstwem tylko, tylko swobodnym przekwitem,
Jak Kolumb, świat odkryłem, ufając tradycji.
Herkula moc w ramieniu, Apolla moc w wdzięku
Zwyciężywszy, jak dziecię pogańskie na ręku
Zaniosłem k’źródlu, które prawdy jest zwierciadłem,
I pochrzciłem — i Sfinksa z uśmiechem odgadłem.
Patrzże, mówię, ku ziemi! Oh, czy mnie poznali?
Patrz — oto, naprzód głowę przyznawszy mi cudzą[374],
Szukaja potem, głów gdzie dobierałem... Mali!
I dziewcząt rzymskich popiół po grobowcach budzą.
Mali!! Zaprawdę mali! Oniby gotowi
Za całą wartość piętę dać Achillesowi —
Ale, jak piersi jego stawiły się grotom,
Zwierzyć to objaśnieniom, przypiskom i notom.
Lecz błąd mój, ani wiedzą, co w nich uwydatni:
Wielcy w prywatnych rzeczach, w publicznych prywatni!

BYRON.

Zapomniałeś na chwilę, żeś jest Rafaelem:
Mówisz, jak Byron.

RAFAEL.

Powiedz, że mówim i dzielem
Przez miłość, a to cel mój był i jest ostatni.

BYRON.

Czemuż więc miłość ludziom tak błoga i sprzeczna,
Że, niż do ciebie doszli, ty wychodzisz z siebie
Dla mnie? — A oni — oni...

RAFAEL.

Nie bywają w niebie.

BYRON.

Miłość zaś byważ u nich?

RAFAEL.

Bywa — lecz jest wieczna!


TĘCZA.
I.

Wstęp wpierw uczynię, by mnie lekkie słowo
Nie pomówiło gdzie o profanację
Mowy, że polską ja konchę perłową
Zdrabniam na fraszki, na improwizację,
W kramarne cacka łamiąc ją i liche,
Zamiast pielgrzymiej tuniki upięciem
Zdobić i w ślady pójść za wieszczów księciem,
Majestatyczne, a nikłe i ciche.

Nie! Kochanowski Jan, co nam kołyskę
Dawidowemi psalmy ośpiewywał,
Adam, którego dni nam były bliskie,
I Zygmunt, który mnie, jak wy, widywał,
Ni ty, Anhelli, sybirski poeto,
Dziś, w niewidzialnym sejmie wziąwszy krzesła,
Swego mi tutaj nie rzucicie «veto!»
Za pieśń, że wyszła z ksiąg, z trumn się wyniesła
I, bacząc mało, ile koturn splami,
Weszła tu w żywych świat, że weszła drzwiami.
Owszem, traf nawet, kto inny nie bardzo,
Ale pieśń może objąć skrzydłem krzywém,
I jako rzeczą, którą słusznie wzgardzą,
Cisnąć o ziemię tym lwem uporczywym,
Co, jeśli będzie skłaniał się pomału,
Stopy jej grzywą poociera z kału.
A cóż dopiero, gdy traf pieśń zaręcza,
Rymy gdy z myślą jednym brzmieją spadkiem
I przedmiot ślepym nie padnie przypadkiem...,
Przedmiot ten na dziś — tu — jest słowo «tęcza».

II.

Gdziekolwiek ludy czoło podnosiły,
Ku firmamentu sklęsłościom ogromnym,
Duch czuł, że wyżej głów szukano siły,
W pierwoocknięciu już bywając skromnym,
I, choć zmysłami po niebiosach macał,
Zgadywał prawdę, gdy w serce powracał.
Chaldejski mędrzec, co gwiazd pyta nocą,
Perski, egipski i greccy mistrzowie,
I kmieć słowiański, gdy przelicza nowie,
W niebo się zwykle odnaszają — poco?
Poco najbystrzej szybują orłowie,
Gwiazdy się w sztucznych teleskopach złocą,
Planety poco błyszczą coraz nowe?
Ha, człowiek skłania głowę, wznosząc głowę!
Lecz z wszechtradycji i wszechwiadomości,
Jakie mistrzowie podają i prości,
Mąż, co przez mamkę ssał egipskie mleko,
A Izraelem był przez krew i Boga,
Na trumny świata oparłszy się wieko,
Mojżesz wysłyszał Pańską tajemnicę,
I pióro Słowu zdawszy Przedwiecznemu
Potopów wielką opisał źródlicę,
Tak, że nikt po dziś — ni wpierw — równym jemu.
Tam, ileż razy wśród żagli pękania,
Albo na falach światowej zamieci
Szukałem kart tych i opowiadania,
Skąd tęczy okręg ponad arką świeci:
A łza słoneczny promień mi w powiece
Siedmiła barwą — i zdawało mi się,
Że w tęczę lecę...
Takie to prawo praw On na Irysie[375]
Zakreślił, który miłość jest, że oto
Nawet gniew Jego woła na człowieka:
«Sieroto!... Ojciec ojców ciebie czeka».

III.

A ludzie? Ludzi legenda jest inną;
Tę w ziemi laurów, za Werony bramą
Słyszałem; ówdzie stała się już gminną,
Gdy indziej Szekspir swą rozniósł ją dramą,
I każdy dzisiaj wie ze słów poety,
Kto Montekowie są, kto Kapulety[376].
Zamków dwóch gruzy powyłamywanych
Po obu stronach sterczały przede mną,
Jako jędz dwojga kły nieprzejednanych;
W powietrzu ciężko było, w górze ciemno,
Burzy, zdawało się, że spadnie nawał
Kląć pychę rodów i waśni domowe,
I piorun, wyznam, że mi nie dostawał,
I obracałem ku niebiosom głowę,
Wietrząc siarczanych tchnień żółtawe światło,
Co dwom ruinom tym służyło za tło.
Lecz w chwili właśnie, gdy już, już, mniemałem,
Że burza wielkim uderzy nawałem,
Że góry echa gromowe rozjęczą,
Ironji jakaś siła niezgadniona
Zamków dwóch szczyty uwieńczyła — tęczą!
A jam pomyślał: tu kłamie i ona!
Czyż łatwiej, łatwiej planetę zwaśnioną
Zeswoić z tęczą Twórcy rozjaśnioną,
Lub upiąć w niebie gwiazdy nowej klamrą,
Niż serca ludzi — wpierw, nim ludzie zamrą?
1860.


BAJKA.

«Najlepsza rzecz żyć w zgodzie, bez twierdzeń, bez sprzeczki.
Pocóż bo gwar ustawny dla kropki lub linji

I urabianie ciągle publicznej opinji?»
Siennik dziurawy mówił tak do torby sieczki,
Tymczasem osły, najmniej nie myśląc o szkodzie,
Siano i sieczkę w cichej pożywały zgodzie.
A stąd zdaje się prawda ta być oczywistą,
Że i człowiek zyskałby, będąc legumistą[377].
(1861).


DO EMIRA ABDEL-KADERA
W DAMASZKU[378].
1.

Współczesnym zacnym oddać cześć
To jakby cześć bożej prawicy,
I sercem dobrą przyjąć wieść,
To jakby duch — łonem dziewicy.

2.

Więc hołd, emirze, przyjm daleki,
Któryś jak puklerz boży jest,
Niech łzy sieroty, łzy kaleki
Zabłysną tobie, jakby chrzest.

3.

Bóg jeden rządzi z wieków w wieki,
Nikt nie pomierzył Jego łask:
Chce, to wyrzuci z ran swych ćwieki,
A gwiazdy w ostróg zmieni blask

4.

I nogą w tęczy wstąpi strzemię.
Na walny sądów jadąc dzień,
Bo kto Mu niebo dał? Kto ziemię?
Kto Jemu światłość dał lub cień?

5.

A jeśli w łzach gnębionych ludzi,
A jeśli w dziewic krwi niewinnéj,
A jeśli w dziecku, co się budzi,
Ten sam jest Bóg, nie żaden inny.

6.

To namiot twój niech będzie szerszy,
Niż dawidowych cedrów las!
Bo, z Królów Magów trzech tyś pierwszy,
Co konia swego dosiadł wczas.
1860.


BYŁ TAKI, CO DZIECIĘCIEM...[379]

Był taki, co dziecięciem zjawił się na świecie
W porę kwiatów, lub, mówiąc prozaiczniej, w lecie,
Lecz nie mógł z wałów miasta zrywać róż, z przyczyny,
Iż grad je kul rozorał, posiawszy wawrzyny!

Był taki, co młodzieńcem zjawił się na świecie
W epoce, gdy się serca nie dawa kobiecie
Bez złotych ram, a praca bierze czas — i bywa,
Że nawet palce zbrudzi (co się nie odmywa!) —
Posrebrzy włos przedwcześnie lub zmarszczek dołoży,
Których Apollin nie miał, ani Parys hoży —
Słowem, Apolla z Delfów nie błyszcząc pociągiem
(Mówię z Delfów, bo ten był ze złota posągiem),
Wyszło na to, iż, prawdę określiwszy prościéj,
Dzieciństwo miał bez kwiatów, młodość bez młodości!

Ten, gdy z przeznaczeń rytmem na planety progu
Minął się, tak już nabrał mijania nałogu,
Że, gdy go na ostatnią na świecie pociechę
— Czyli... herbatę dobrą — zaprosisz pod strzechę
(Tu strzecha jest dla rymu), to on zaproszenie
Odbierze o dwunastej w nocy...
...Przeznaczenie!!...
1860.


ZACZEPIONY PRZEZ SYBILLĘ[380] ŚMIERTELNIK ODPOWIEDZIAŁ:
1.

Żeby był Biskup Warmiński[381] to śpiewał,
Co pani śpiewa,
Toby się naród już dziś nie spodziewał,
Jak się spodziewa...

2.

Bo istnie widzę, że panna bez sromu
Koturn przywdziéwa;
Ależ to tylko, kiedy wąż jest w domu,
Wtedy to bywa!

3.

Gdy czoło jakie trza rozetrzeć w pyły
(W czas pełnej miarki!) —
I tak się świata Sybille jawiły
Z męskiemi barki.

4.

Dlatego smutno, dlatego wesoło
Życzę ci zdrowia,
Bo jeszcze przeszłość twoje młode czoło
Umarmurowia.

5.

Posągi jeszcze fałdami na ciebie
Z grobowców wieją —
Stanęłaś z wiarą na dziadów pogrzebie
Wrócisz z nadzieją.

6.

Rycerskie słowo za tobą zostanie,
Jak szal czerwony:
Choć będzie twoje, lecz — ile się stanie
Przez milijony.

7.

A ty swój koturn postawisz u progu,
Gdzie owce strzygą,
I będziesz trzodzie, czem dziś jesteś Bogu,
Panno Jadwigo!

8.

Na żeńskiej cała oparłszy się lirze,
Z słonecznem licem,
Pojrzysz ku Polkom, co gdzieś śpią w jassyrze[382]
Pod półksiężycem...

9.

A orły, lubo szybują po niebie,
Cię nie dościgą,
Bo będziesz wtedy tem, czem nikt za ciebie,
— Pani... Jadwigo!
W Paryżu, 22 decembra 1860 —
o godzinie 11 w nocy.


WCZORA I JA.

Oh, smutna to jest i mało znajoma
Głuchota,
Gdy słowo słyszysz, ale ginie koma
I jota...

Bo anioł woła... A oni ci rzeką:
«Zagrzmiało!»
Więc trumny na twarz załamujesz wieko
Pod skałą.

I nie chcesz krzyknąć: «Eli... Eli...» — czemu?
Ach, Boże!...
Żagle się wiatru liżą północnemu,
Wre morze.

W uszach mi szumi (a nie znam z teorji,
Co burza?),
Więc śnię i czuję, jak się tom historji
Zmarmurza...
27 Décembre 1860.


IMPROWIZACJA.
NA ZAPYTANIE O WIEŚCI Z WARSZAWY.

Pytasz, co mówię, gdy warszawskie dziecię
Wstawa, oparte na cudzie?
Bogu dziękuję, że jeszcze na świecie
Są oryginalni ludzie!

Bo już myśliłem, że dzieje od trafów,
Trafy zależą od tronów;
Że ludzkość składa się już z kaligrafów,
A narodowość... z zagonów!

I że przepadła rasa dawidowa,
Co, kamień wznosząc do góry,
Nie dba, czy za nią armata gwintowa,
Nie dba, czy przed nią broszury.

Dlatego, być tam nie mogąc, gdzie łkanie,
Ni w pierś przyjmować zaczepki,
Milczę przynajmniej... mam uszanowanie
Dla Achillesa kolebki!
Paryż, 1861.


DO L. K.[383].
I.

Mówią dziś ludzie, że to wieść zmyślona,
Że tego nigdy nie było na świecie,
By głaz wtórował lutni Amfijona[384];
Mówią tak ludzie dziś... (a ludzie przecie
Umiarkowani, jak serce, gdy kona
Według prawideł medycznej nauki...!)
Ci wiedzą wszystko... aż zgania ich wnuki!

II.

Dlatego niechże będzie to zmyśleniem,
Że, gdy Amfjon strunę z struną przędzie,
To w takt mu kamień wtóruje z kamieniem[385]
Niech sobie bajką to piastunek będzie,
Niech sobie będzie to nianiek gawędką...
———————————

III.

Sprzeczać się nie chcę, bo, stepów odłogi
Puste gdy spotkam, omijam je prędko —
Gdzie niema oaz, oazą ostrogi,
A wiatr gdzie palmy poruszyć nie może,
Bo palmy niema, tam, oczy zwróciwszy
Do gwiazd, wystarczy raz zawołać: «Boże!»
I wiedzieć, że jest w niebie step szczęśliwszy...

IV.

———————————

V.

Ja wiem, że Amfjon żył, więc się spodziewał
I bolał; któż mi powie, że nie śpiewał

VI.

O pani!... Pieśń jest jedna, nieustanna,
Co każda wiosna lutnię swą strojąca,
Ta cicho pada tam i tam, jak manna,
Naturę śpiącą w długie rzęsy trąca.
Zielonych włosów jej podejmą sploty
I szepce: «Powstań, pani wszechsłużąca,
Podnieś się, wieków Marto[386], do roboty.
Ogarnij kibić darnią szmaragdową!
Diadem z ptasząt lata ci nad głową,
Lipy wzdychają, i wierzbowe fletnie,
Rozmiłowane w rosach, grają zdala — —
Woły, jak bogi egipskie, szlachetnie
Idą — za niemi ziemia się przewala...»

VII.

Pani, to jedna tylko pieśń. Jest druga,
O której dumał w namiotach Gedeon[387],
I wiecznie duma on, wszechdziejów sługa,
Gdy mówią jemu współcześni: «To nie on...»
Gdy, kamienując proroków, go wietrzą,
Ciekawi, który z nich ma rękę letszą.
Lecz ufa owy mąż, aż sto tysięcy
Miedzianych naraz trąb uderzy w mury,
I jęki wielkie, jako ryk bydlęcy,
Uderzą w czarne czarnych turm marmury,
Bronzy się stopią i bronie się zleją
Na instrumenta muzyckie bez miary —
A ludzie rzekną, że nieba szaleją,
A nieba rzekną, że przyszedł dzień wiary!

VIII.

Pani! Ja tobie dziękuję uprzejmie,
Że między dwoma stanęłaś pieśniami;
Jak muzyk, dobry obywatel w sejmie,
Dziękuję tobie sercem ——————
———————— i wierszami.
1861.


POST SCRIPTUM.

Nietylko przyszłość wieczna jest, nietylko,
I przeszłość, owszem, wieczności jest dobą;
Co stało się już, nie odstanie chwilką,
Wróci ideą, nie powróci sobą.

Przeszłość ma wieczność w wieczystej połowie:
Zamknąć, odemknąć zarówno się uczem!
Tylko wy dzisiaj, klasyczni mistrzowie,
Wiecie też, którym, gdzie poczynać kluczem.

Z tragedji całej klasycznego świata
Podziały znacie, a z wymowy style;
To, jakby poszedł kto na grobie brata
Herboryzować, zioła rwać... to tyle!...


Kartki łacińskie przyczepiać do krzewów,
Rozpłakujących się nad ruinami...
Nie! Wolę mętne szumy białodrzewów
Z bezimiennemi w gwarze ruinami
I wolę z bladym srebrnej łzy świecznikiem
W podziemia schodzić, niż z waszym słownikiem.


MARJONETKI.
I.

Jak się nie nudzić, gdy oto nad globem
Miljon gwiazd cichych się świeci,
A każda innym jaśnieje sposobem,
A wszystko stoi — i leci.

II.

I ziemia stoi, i wieków otchłanie,
I wszyscy żywi w tej chwili,
Z których i jednej kostki nie zostanie,
Choć będą ludzie, jak byli.

III.

Jak się nie nudzić na scenie tak małej,
Tak niemistrzowsko zrobionéj,
Gdzie wszystkie wszystkich ideały grały
A teatr życiem płacony?

IV.

Doprawdy nie wiem, jak tu chwilę dobić;
Nudy mię biorą najszczersze.
Coby tu nato, proszę pani, zrobić?
Czy pisać prozę, czy wiersze?


ŻYDOWIE POLSCY.
1861.
1.

Ty jesteś w Europie, poważny narodzie
Żydowski, jak pomnik, strzaskany na Wschodzie,
Swojemi gdy złamki wszędzie się rozniesie,
Na każdym hieroglif unosząc odwieczny —
A człowiek północny, w sosnowym gdy lesie
Napotka cię, odbłysk zgaduje słoneczny
Ojczyzny, co kędyś w niebieskim lazurze,
Jak Mojżesz, się w wodzie pławiła nilowéj,
I mówi: «Jest wielkim, kto bywał tak wgórze,
I upadł tak nisko, i milczy, jako wy». —

2.

Północne my syny z włosami płowemi,
Wschodowej historji my śnieżne obłoki —
Za kabał granicą, odrazu, wprost z ziemi
Patrzący na niebios przybytek wysoki;
Jak Agar synowie, przez kraju istotę,
Jak Sary synowie, przez ojców robotę, —
My pierwej niż inni, my wcale inaczéj
Pojrzeliśmy ku wam, bynajmniej z rozpaczy:
Boć herbem gdy z wami szlachetny się łamał,
Krzyż bywał w przełomie tym — i on nie kłamał!

3.

Aż oto, że dzieje pozornie są zamęt,
Gdy w gruncie są siła i ładność szeroka!
Aż oto, że dzieje są jako testament,
Którego cherubin dogląda zwysoka,
Więc znowu Machabej[388] na bruku w Warszawie
Nie stanął w dwuznacznej z Polakiem obawie.
I kiedy mu ludy bogatsze na świecie
Dawały nie krzyże, za które się kona,
Lecz z których się błyszczy — cóż? Przeniósł on przecie
Bezbronne, jak Dawid, wyciągnąć ramiona!

4.

Poważny narodzie, cześć tobie w tych, którzy
Mongolsko-czerkieskiej nie zlękli się burzy[389]
I Boga Mojżeszów bronili wraz z nami
Spojrzeniem rycerskiem, nagiemi piersiami,
Jak starsi w historji, co, ręką na dzicze
Kiwnąwszy zwysoka, wołają: «Dotrwałem!
Chorągwi się badam, nie chłopy twe liczę,
Bo, kiedyś był nicość, ja mleko już ssałem —
Naturę znam dawniej! — Więc przeklnę wędzidła,
I staniesz na koniu jak pastuch — bez bydła».


NA ZAPYTANIE: CZEMU W KONFEDERATCE?
ODPOWIEDŹ.
1.

Kończy się era starego oręża,
Czas jej ucieka;
Nie człowiek dziś już kuty dla oręża,
Oręż dla człeka.

2.

Zato i rycerz nielada gwałtownik,
Lecz ów, co czeka,
I niekoniecznie atletą pułkownik,
Prędzej kaleka.

3.

Amarantową włożyłem na skronie
Konfederatkę,
Bo jest to czapka, którą Piast w koronie
Miał za podkładkę.

4.

I nie dbam wcale, że już zapomniano,
Skąd ona idzie,
Ani dlaczego spospolitowano
Tę rzecz, o wstydzie!

5.

A jednak widać, że znam klejnot wielki
Rzeczpospolitéj,
Skoro przenoszę, ponad wieniec wszelki,
Z baranka wity.
1862.


KOLEBKA PIEŚNI.
(DO WSPÓŁCZESNYCH LUDOWYCH PIEŚNIARZY).
1.

Gdzie ton i miara równe są przedmiotowi,
Gdzie przedmiot się harmonją dostraja;
Tam jest i pieśń, i rym — jak, kto je powié
Tam zsiedmia się brzmienie i tam się ztraja
I spadkuje się samo ku końcowi...

2.

Umiej słowom wrócić ich wygłos pierwszy!
To jest całą wrażeń tajemnicą;
Rym?... We wnętrzu leży, nie w końcach wierszy,
Jak i gwiazdy nie tam są, gdzie świécą![390]

3.

Podobnież i pieśń gminna, to nie jest to,
Co wy dziś zrobiliście z niéj.
Płynność słów? To oko, błysłe łzą,
To ciepły dech, nie zawołanie: «Tchnij!...»
Tak wywęźla się kwiatu pąk i tak ptaszę
Coraz bystrzej i pełniej widzi dzień,
Nim nad rozpękłą wzięci czaszę,
Wrażenia pierw mając przez swój rdzeń!

4.

Stądto nie są nasze — pieśni nasze —
Lecz boskiego coś bierą w się:
Stąd, choć ja śpię, nie ja to śnię, co śnię:
Ludzkości pół na globie współśni ze mną;
Dopomaga mnie, i cicho, i głęboko,
I uroczyście, i ciemno:
Jak wszechoko!...

5.

Tam to wszczęła się pieśń gminna, jakby z dna
Uspokojonej naskróś głębi
Czerpiąc tok swój i jęk gołębi,
A Bóg ją sam zna...!


WIELKIE SŁOWA.
1.

Czy też o jedną rzecz zapytaliście,
O jedną tylko, jakkolwiek nie nowa,
To jest: gdzie papier przepada, jak liście,
Pozostawując same wielkie słowa...?

2.

Gdzie tych słów wielkich jest wspólna kraina,
Jedna dla ludzi wszystkich i taż sama,
Która nie kończy się, lecz wciąż zaczyna —
Dla nas ojczyzna dziś, jak dla Adama!

3.

Sfera słów wielkich, jakich nieraz parę
Przez zgasły wieków przelata dziesiątek
I wpierw uderza cię, niż dajesz wiarę,
Godząc, jak strzały ordzewionej szczątek.

4.

Ktoś je lat temu wypowiedział tysiąc,
Lecz one dzisiaj grzmią — i ty, za stosem
Ksiąg drukowanych, gotów byłbyś przysiąc,
Że bliższe ciebie są myślą i głosem!

5.

Czy wy spytaliście tylko o tyle,
Tylko o jedną tę ksiąg tajemnicę —
Z trupiemi głowy na skrzydłach motyle,
Którym w ruiny stawię żółtą świécę?...

6.

Czy zapytaliście, czemu Cicero,
Paweł lub Sokrat, tych słów rzekłszy parę,
Żyją, do dzisiaj cię za piersi bierą,
A ty, choćbyś im nierad, dawasz wiarę?

7.

Księgi zaś twoje, mimo złote wargi
Kart z pargaminu, i twoje dzienniczki
Z elektrycznemi okrzyki lub skargi
Gasną, jak ckliwe o południu świéczki?

8.

I wrzeszczysz „Dzisiaj!» ty, gdy twa korona
Dzisiaj jest w rękach, co zdawna umarły;
Jak gałęź, włosy wziąwszy Absalona.
Skrzypiąca jemu i hufcowi — «Karły!»


DO PANNY JÓZEFY Z KORCZEWA[391].
1.

Panibo jesteś z takiego klasztoru,
Gdzie ścianę z ścianą
Gdy połączono, to cięcie toporu
Za zbrodnię miano.

2.

Podwalin niema, bo deptać je trzeba,
Ni schodów wyżéj;
Ale poręcze sięgają do nieba,
Poręcze z krzyży!

3.

A okna z łez są, łzy z koronek rosy
Trójbarwnie szklistych;
A zamiast dzwonu powietrzne rozgłosy
Aktów strzelistych.

4.

A łuki z skrzydeł są serafinowych,
W węzły związanych;
I stoją, lecąc, lub czekają nowych,
Światu nieznanych.

5.

I słońca niema tam ani księżyca,
Tylko już świeci
W obłokach cichych hostja bladolica:
Świeci i leci.

6.

Więc ja, na sądny dzień, pod waszej rąbek
Szaty się schronię...
———————————
A teraz, patrząc, gdzie siada gołąbek,
Kulbaczę konie!


DO PANI NA KORCZEWIE[392].
1.

Jest sztuka jedna, co jak słońce w niebie
Świeci nad wiekiem:
Mieć moc pocieszać, moc zasmucać siebie,
A być człowiekiem!

2.

Trudna, bo mistrzem jest tylko ten, który
Odszedł daleko:
By kiedyś wrócił na obłokach, zgóry,
Światłości rzeką.

3.

Uczeń podrzędny, i ja w tej trudności
Udział mój wziąłem,
I nieraz w marmur tnę rzeczywistości
Z Michał-Aniołem.

4.

I oto — cieszę się — że, jedną ręką
Dotknąwszy tronu,
Czułem, jak wielką trzy korony męką
Zacnemu łonu!

5.

Gdy drugą ręką nieraz gnany wiatrem
Łachman mię witał —
Skąd w życiu wszystko, co już teatrem,
Jakbym przeczytał!

6.

Dlatego panię, innemi drogami
Tamże zabiegła,
Spostrzegło serce me, prawie ze łzami
Oko spostrzegło.

7.

Bo suknia pani jest z tegoż zakonu
Domowej przędzy;
Bogactwo dało ci znać nędzę tronu,
Serce tron nędzy.

8.

I stoi klasztor nasz na podwalinach
Po ludzku boskich,
Które po bosku są ludzkiemi w czynach
Tradycyj włoskich.

9.

Bo z starej Padwy i z Bolonji małéj,
Z Rzymu ogromów,
Przenieśli ojce wiecznej odłam skały
W posadę domów.

10.

I zbudowali ten gmach, gdzie kolumny
Są charaktery,
A każdy sam jest i, że sam, to dumny
Król swojej sfery.

11.

I nie tak szczęsny on, jak serafowie,
Lecz pobłażliwy;
I święty nie jest, bo hełm ma na głowie,
Miecz w ręku krzywy.

12.

I każdy filar tylko jest lennikiem
Bogu praktycznym,
Pilaster[393] każdy jest tylko setnikiem
Ewangelicznym.

13.

Niewiasta każda do Saby[394] podobna
Lub do Debory:[395]
Stopa jej mocna, i ręka mniej drobna —
Umysł nie chory.

14.

Lecz klasztor taki w obłoki nie wzięci,
Bo, ledwo wstanie,
Wraz go rączkami zatrzymają dzieci,
Jak znaną panię. —

15.

Ta rąbek sukni tam i owdzie zszarga
Nędznych barłogiem,
A czasu swego powie o niej Skarga,
Że żyła z Bogiem.


PIELGRZYM.

Nad stanami jest i stanów stan,
Jako wieża, nad płaskie domy
Stercząca w chmury.

Wy myślicie, że i ja nie pan,
Dlatego, że dom mój ruchomy
Z wielbłądziej skóry.

Przecież ja aż w nieba łonie trwam,
Gdy ono duszę mą porywa,
Jak piramidę!

Przecież i ja ziemi tyle mam,
Ile jej stopa ma pokrywa,
Dopokąd idę!...


LITOŚĆ.

Gdy płyną łzy, chustką je ocierają,
Gdy krew płynie, z gąbkami pośpieszają,
Ale gdy duch sączy się pod uciskiem,
Nie nadbiegną pierwej z ręką szczerą,
Aż Bóg to otrze sam piorunów błyskiem;
— Wtenczas dopiero!...


STOLICA.

O ulico, ulico
Miast, nad któremi krzyż!
Szyby twoje skrzą się i świécą,
Jak źrenice kota, łowiąc mysz.

Przechodniów tłum, ożałobionych czarno[396]
(W barwie stoików)[397],
Ale wydąża każdy, że aż parno
Wśród omijań i krzyków.

Ruchy dwa i gesty dwa tylko:
Fabrykantów, ścigających coś z rozpaczą,
I pokwitowanych z prac przed chwilką,
Co tryumfem się raczą...

Konwulsje dwie i dwa obrazy:
Zakupionego zgóry nieba,
Lub fabrycznej ekstazy
O kęs chleba.

— Idzie Arab z kapłańskiem ruszeniem głowy,
Wśród chmurnego promieniejąc tłoku,
Biały, jak statua z kości słoniowéj;
Pojrzę nań... wytchnę oku.

Idzie pogrzeb, w ulice spływa boczne
Niepogwałconym krokiem;
W ślad mu pójdę, gestem wypocznę,
Wypocznę okiem.

Lub, nie patrząc na niedobliźnionych bliźnich lica,
Utonę myślą wzwyż:
Na lazurze balon się rozświéca,
W obłokach krzyż.


ZAPAŁ.

Powiadają — że piękne były owe wieki
Gdy ogień święty wznosił się złotym filarem,
A Rzym od białych dziewic wyglądał opieki,
Dziewic, zasiadających, jak senat z Cezarem.
Wtedy i druid, i horda Litwy tajemnicza
Klęła kozła swojego pod grzechów ciężarem[398],
A czoła jej ozłacał żywy płomień znicza.
Lecz z świętym ogniem stało się, jak z niebios darem:
Po legendowych wiekach przyszły historyczne,
Ogień boski zaprzestał być dziejów wskazówką...
(Natomiast tanie mamy zapałki chemiczne,
Które gdy zręcznie ujmiesz, obrócisz wdół główką
I o obuwie potrzesz, płomyk wraz wybucha;
A Turki palą fajkę z długiego cybucha...)


CZUŁOŚĆ.

Czułość bywa, jak pełny wojen krzyk,
I jak szemrzących źródeł prąd,
I jako wtór pogrzebny...

I jak plecionka długa z włosów blond,
Na której wdowiec nosić zwykł
Zegarek srebrny.


SFINKS.

Zastąpił mi raz Sfinks u ciemnej skały,
Gdzie, jak zbójca, celnik, lub człowiek biedny,
«Prawd!» wołając, wciąż prawd zgłodniały,
Nie dawa gościom tchu.

«Człowiek?... Jest to kapłan bezwiedny
I niedojrzały...»
Odpowiedziałem mu.

Alić — o dziwy! —
Sfinks się cofnął grzbietem do skały...
Przemknąłem żywy!


NARCYZ[399].

Narcyz, w siebie patrząc przyjemnie:
«Zważ», wyzywał, «obcy człowiecze:
Cóż nad Grecję. — Bo cóż nade mnie?»
Alić echo jemu odrzecze:


«Te zwierciadła wód, to jezioro
I szafirowych głębie stoków,
Niekoniecznie z Grecji się biorą,
Lecz ze światła, chmur i obłoków.

Twoja postać, zważ, ile drżąca,
Lubo pozierasz w wody czyste.
Zwierciadlaność pochodzi z słońca
I jedynie dno ma — ojczyste».


NERWY.

Byłem wczora w miejscu, gdzie mrą z głodu,
Trumienne izb oglądałem wnętrze;
Noga powinęła mi się u schodu
Na nieobrachowanem piętrze.

Musiał to być cud — cud to był,
Że chwyciłem się belki spróchniałej...
(A gwóźdź w niej tkwił.
Jak w ramionach krzyża!...) — uszedłem cały!

Lecz uniosłem pół serca, nie więcej,
Wesołości — zaledwo ślad!
Pominąłem tłum, jak targ bydlęcy,
Obmierzł mi świat.

Muszę dziś pójść do pani baronowej,
Która przyjmuje bardzo pięknie,
Siedząc na kanapce atłasowej.
Cóż powiem jej?

...Zwierciadło pęknie,
Kandelabry się skrzywią na realizm,
I wymalowane papugi
Na plafonie[400], jak długi,
Z dzioba w dziób zawołają: «Socjalizm».

Dlatego usiądę z kapeluszem
W ręku, a potem go postawię
I wrócę milczącym faryzeuszem
Po zabawie.


DZIENNIK I EPOS.

Treści cudne smakiem, a ciemne czasy
I ciągłe postępu zdobycze,
Uczyniły, że są dziś Mecenasy...
Ależ są i mecenasowicze!...

Gdzie na pięćset umie czytać pięciu,
Gdzie na pięciu czterech zapał kłamie,
Dedykować tam konieczna księciu,
Kanclerzowi, lub dowcipnej damie...

Horacego misterny, acz drobny, rym
Gdyby się nie perlił w złotym sygnecie,
Minąłby go Cezar, z Cezarem Rzym,
Z Rzymem wiek... i pokolenie trzecie!

Lecz są formy, co nad falą czasów
Jeśli same, jak słońce, nie jaśnieją.
Nie wyzłoci ich pierścień mecenasów...
............
Tak — z dziennikiem, tak — z epopeją!


SARJUSZ[401].
1.

Oni myśleli, że już na okopach
Historji nogą tratują po chłopach
I że jednego zabrakło szlachcica
W ojczyźnie całej —

2.

Amarantowa że zdmuchniona świéca,
Że nie zostało nic, tylko lewica.
A wiatr od Azji tętni i pośwista:
«Gdzie ideały?»

3.

Ale Sybilla dziejów jest przeczysta.
Duch niepoprawny wciąż idealista
Więc dość mu nieraz jednego człowieka,
Co prawd nie kryje.

4.

I wybrał ciebie on, od wieków wieka
Słynny Sarjuszu!... Ciebie, bez korony
Królującego, nazwał duch: «Miljony...»
A wiatr, od Azji poświstując, szczeka:
«Historja żyje!...»
1862.


«BUNTOWNIKI, CZYLI
STRONNICTWO WYWROTU».
I.

Oni nie przyszli lu po łup bojowy,
Niemowlęta biorąc na piki,
Ożałobione tłukąc kolbą wdowy:
To — buntowniki!

II.

Oni sprawują rząd, bezosobiście
Miastem nieraz władną młodziki —
A tłum, groźny, ich słucha uroczyście:
To — buntowniki!...

III.

Na cherubinach Bóg już zbliża — zbliża
Ezechjelowej tór kwadryki[402];
Tam i owdzie grzmi, wielkie znamię krzyża;
To — buntowniki!

IV.

Czemuż raczej nie wierzą kancelarji
Ojczyznę woląc, niż rubryki,
A ufać śmią w Jezusa moc i Marji
Te buntowniki!?
1863.


DO WROGA — (PIEŚŃ).
I.

Ty, prawd promienie wziąwszy za sztylety,
Śmiesz jeszcze mniemać, żeś wódz, żeś generał!
O niewolniku, stój, cofaj bagnety!
Dopókiż będę za ciebie umierał?...

II.

Czyż myśli każdej, każdej myśli prawie
Uczyć cię trzeba ciągłemi ofiary:
Patryjotyzmu — na bruku w Warszawie,
A chrześcijaństwa — u krwawych wrót fary?!...[403]

III.

Czyż nigdy z siebie ty nic własną siłą
Nie poczniesz nigdy, boś wszystko zabierał?
Cofnij się! — wołam — głucha lodu bryło!
Dopókiż będę pod tobą umierał?...

IV.

Toć groszem twoim tuczne pułkowniki
Własnych cię uczą mordować proroków;
A wy nas zwodzić śmiecie, niewolniki,
Nie widząc Boga ręki u obłoków.

V.

Niechże wam szron raz roztaje u powiek,
Niech rozniewoli się ta ciemna góra!
Wrogi, do nogi broń, kto jeszcze człowiek,
A bryłę lodu na kosy... i hurra!...
Varsovie, 1863.


ŚWIĘTY-POKÓJ.
1.

Jeszcze tylko kilka ciężkich chmur
Nieporozpychanych nozdrzem konia,
Jeszcze tylko kilka stromych gór,
A potem już słońce i harmonja...
Jeszcze tylko z hełmu kilka piór
W wiatru odrzuconych próżnię —
Jeszcze tylko jeden pękły grot,
Błyskawica jedna — jeden grzmot —
A potem już nie!...

2.

Tak samo i w życiu — czasów wir
Jezdnego na hipogryfie[404] ima,
Gruby mu rozrywać każe kir,
Trumny przeskakiwać, których niéma.
Za czarnością trumien świta mir[405],
Wynagradzający słusznie;
I wciąż tylko jeden jeszcze trud,
Wysilenie jedno — jeden cud,
A potem już nie!...
1863.


MARQUIS DE BOISSY[406].

Co chce Boissy? — Męczę się pytaniem,
Jak w izbach lewa i jak prawa strona,
Śmiech jest konwulsją, konwulsje — skonaniem;
Marquiz Boissy — to przeszłość, co kona!

Każda myśl jego podobna do bogów,
Które zawrócił w ziemię Egipcjanin,
Jako przedwczesnych owoce połogów,
A wywiał z piasku wiatr, drugi poganin.


Stopy bałwanków tych wzgardziły ruchem,
Od kolan będąc zrosłe, jak kolumna;
Głowy ich ptasie, lecz złączone z brzuchem,
Coś, niby pisklę, i coś, niby trumna.

Gdzie to poleci? I czy to poleci?...
Nie wiesz — i znowu męczysz się pytaniem:
Czy Markiz lubi czasem straszyć dzieci?
Czy jest wcielonem epok urąganiem?...

Tak ci rubaszni grabarze w «Hamlecie»,
Co w rzecz tragedji bynajmniej nie wchodzą:
Wszystko im jedno, czy koście, czy śmiecie,
Czy zaprzeczają sobie, czy się godzą...

Gdyż scen następstwo, nie Szekspir, ich wzywa
Do zasłonięcia zmiany dekoracji...
Tak twój, Markizie, genjusz się odzywa
Między aktami łez... dla rekreacji[407]
1863, grudzień.


BOGOWIE I CZŁOWIEK.

Dziś autorowie są jak Bóg:
Dość jest, że tchną, wnet arcydzieło wstawa,
W skrzydlany lot posuwa ciężki pług,
Trud jest jakoby zabawa.

Nie samo już słońce rzuca cień.
Wawrzynów, skłania je i wiatr życzliwy,
Dwadzieścia lat sławy za jeden dzień
Dając, za jeden dzień szczęśliwy!

I od Wirgiljusza[408] kształtnych pień
Zalatują jeszcze ludzkie natchnienia.
On dwadzieścia lat pracy dał za dzień,
Za jeden dzień stworzenia!


FATUM.
I.

Jak dziki zwierz, przyszło nieszczęście do człowieka
I zatopiło weń fatalne oczy...
Czeka,
Czy człowiek zboczy.

II.

Lecz on odejrzał mu, jak gdy artysta
Mierzy swojego kształt modelu;
I spostrzegło, że on patrzy, co skorzysta
Na swym nieprzyjacielu —
I zachwiało się całą postaci wagą
I niema go!


MISTYCYZM.
I.

Mistyk[409] jest błędnym? — Pewno!
Więc i mistycyzm nie istnieje,
Tylko jest próżnią rzewną,
Snem — nim rozdnieje?...

II.

Góral, na Alpów szczycie
Jeżeli się zabłąka w chmurę,
Czy wątpi o jej bycie,
Błądząc — powtóre?


CZYNOWNIKI.

Czynowników, o, czynowników[410]
Naspotykalem w życiu dużo;
Nie pomnę liczby ich guzików,
Ani ku czemu wszystkie służą —

To wiem tylko, że świat się zmienia,
Wojen bronie i natarć szyki,
Chorągwie ludów i natchnienia —
A oni zawsze czynowniki!

Zrywa się morze, jak slup solny,
I huragan niem miota dziki,
I sądnych trąb zabrzmiał hymn wolny,
A oni?... Jeszcze czynowniki!

Zielenią strojne dawniej góry
Zmienia nawałność w step Afryki,
Warownie nikną... i mundury...
— Oni?... Z dymisją czynowniki.


IRONJA.

Żeby to można arcydzieło
Dłótem wyprowadzić z grubych brył
I żeby dłóto nie zgrzytnęło,
Ni młot je ustawnie bił a bił!...

Żeby to tchem samym harmonji
Można było kręcić wozów oś,
I bez skrzypnięcia wstecz ironji
Żeby się udało zrobić coś...

Oh, jakże spałby sobie człowiek,
Wyższy nad skargi ustawiczne!
Lecz cóż, gdy jeszcze i u powiek
Rozsiędą się sny ironiczne!...

Uczucie zwiedza bez ironji
Szlaki, bite cudzem cierpieniem;
Lecz, kto był pierwej tam, wie o niéj,
Że jest koniecznym bytu cieniem.

Ty myślisz może, że wiek złoty,
Bez walk, sam przyjdzie do ludzkości?
A gdzież powiodą pierw te cnoty,
Od których cofa strach śmieszności!...


SYBERJE.
1.

Podbiegunowi, na dziejów odłogu,
Gdzie całe dnie
Niebo się zdaje przypominać Bogu:
«Zimno i mnie!...»

2.

— Wrócicież kiedy? i którzy? i jacy?
Z śmiertelnych prób
W drugą Syberję pieniędzy i pracy,
Gdzie wolnym grób?

3.

Lub pierw czy obie takowe Syberje
Niewoli dwóch
Odepchnie nogą, jak stare liberje,
Wielki pan... duch?


POWIEŚĆ.

Opiszę naprzód mego bohatera,
Jak wchodzi do szkół i chłostę pobiera,
Z zadowoleniem wielkiem czytelników,
Przeczuwających powieść narodową,
Pełną wybuchów, facecyj i krzyków,
Niedokończoną wciąż, więc zawsze nową!

Gdzieniegdzie farsę dwuznaczną francuską
Przebiorę w kontusz — indziej przypowiastkę
Gburną osłonię wełnianą krakuską,
Rozegżę starców i spłonę niewiastkę —
Tymczasem heros wnijdzie w armję ruską
I już dobiegnie rangi oficera...
(Gdy młodszy jego brat chłostę pobiera!...)

Tu zrobię małe, lecz rzewne zboczenie,
Wracając na wieś mego bohatera;
Opiszę kuchnię, sosy i korzenie,
I jak się złoty hydromel[411] podbiera;
Pannę ośpiewam, gdy swe łzy ociera,
Potem znów ucztę i znów rozrzewnienie!

Końca takowej nie dam Odyssei,
Przeprowadzonej krwią przez pokolenia;
Wiersz każdy z wierszem, jak krańce alei,
W perspektywiczne zwieją się odcienia,
Lipowym zgóry osypując kwiatem
Przechadzające tam i sam istnienia —
Cichość... gdzieniegdzie śmiech lub groźba batem.

I jako w Danta piekle narodowém
(Więcej toskańskiem, niż stara Florencja),
Tak w mojej pieśni zamiotem wirowym
Zbierze się cała poezji esencja —
Czytelnik kichnie?... Niechże będzie zdrowym!
Z tego jest morał, respekt bo, atencja...[412]

Lecz — pod stopami drżą mi sarkofagi,
Wzdryga się niebo, piorun się rozlega —
Że pióro więcej miałoby powagi,
Bielejąc martwo gdzieś u stawu brzega!
Tam — podjąłby je dziki chłopiec nagi,
Nie ukształcony autor... kolega!...


W PAMIĘTNIKU.
I.

Nietylko, pierw się najadłszy mandragor[413],
Błądziły w limbach szalone kobiety,
Nietylko Dante i trzeźwy Pythagor[414],
Byłem i ja tam... pamiętam, niestety!



II.

Że byłem, tomów dwunastu na dowód
Pisać... sił nie mam, bo myśl mię udławia.
Jestem zmęczony! Wolę jechać «do wód» —
Nie na wyjezdnem się o piekle mawia!

III.

Wolę gdzieś jechać, w pilnym interesie,
Patrząc przed siebie z obłędu wyrazem,
Wieki potrącać, jako grzyby w lesie,
Ludzi, epoki, mieszać wszystko razem —

IV.

Być tam i owdzie, wonczas, dziś i potem,
Jako się wyżej albo niżej rzekło,
A nie równiejszym wracać kołowrotem,
A nie odpomnić, że zwiedziłem piekło!...

V.

Lecz pytasz: «Owdzie, co tak wielce trudzi,
I które z bliskich spotkałem postaci?»
Tam braci niema, ni bliźnich, ni ludzi,
Tam tylko studja nad sercami braci!

VI.

Tam uczuć niema, tylko ich sprężyny,
Zdające z siebie wzajemny rachunek,
Do nieużytej podobne machiny,
Puszczonej w obieg przez pęd lub trafunek.

VII.

Tam celów niema, lecz same rutyny
Pozardzewiałe — i niema tam wieków,
Dni, nocy, epok — tam tylko godziny
Biją, jak tępych utwierdzanie ćwieków.

VIII.

Nieokreślone pierwej cyfrą stałą,
Lecz fatalności pchnięte raz ostrogą.
Nie znaczą wcale, co, kiedy się działo —
W godzinę wybić liczby jej nie mogą!

IX.

Rzekłbyś, w tytańskim z wiecznością zapasie,
Mniejsza czy biją minuty czy lala.
Iż każda wątpi o sobie i czasie,
Każda dogania się, lecz nie ulata...

X.

Jakby wcielonej ciągle puls ironji
Słysząc, wiesz naprzód i wiesz ostatecznie,
Że z godzin żadna siebie nie dogoni,
Że nie wydzwoni siebie,dzwoniąc wiecznie.

XI.

A ten systemat sprężyn bez ich celu,
Jakby tragedja bez słów i aktorów,
Jak wielu nudów i rozpaczy wielu
Muzyka, gwałtem szukająca chórów

XII.

Raz wraz porywa spazmem za wnętrzności,
Jak niezwykłego do morza człowieka;
Tylko nie spazmem nudy, lecz wściekłości,
Który, sam nie wiesz, skąd i poco wścieka.

XIII.

Wtedy to próba jest, wtedy jest waga,
Ile nad sobą wziąłeś panowania;
Wartość się twoja ci odsłania naga —
I oto widzisz, ktoś ty, bez pytania.

XIV.

I ileś zwał się tym lub owym w czasie,
Lub byłeś zwany imieniem twych dziadów,
Widzisz — i ile nabrałeś sam na się
Z tradycji, tonu, stylu, lub przykładów.

XV.

Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnéj,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to, co twoje, ma być zatracone.

XVI.

Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?...

XVII.

Lecz prawić o tem i prawić na dowód,
Że byłem owdzie — myśl sama udławia!
Jestem zmęczony... wolę jechać «do wód»,
Nie na wyjezdnem o piekle się mawia.

XVIII.

Wolę wsiąść na koń z jakim drabem, który,
Prócz ze swoimi, nierad bywać z nikiem,
Historji nie zna, ni architektury,
Milczy, jak pomnik, będąc sam pomnikiem.

XIX.

Na dwukrańcowe wolę ruszyć szlaki
Krajów i wieków, gdzie przestrzeń granicą,
Granica czasem... i gdzie, z nad kulbaki
Patrząc, firmament cały... okolicą!


NA ZGON.
Ś. P. JÓZEFA ZALESKIEGO, OFICERA WIELKIEJ ARMJI, RANNEGO POD PARYŻEM, JEDNEGO Z NACZELNIKÓW POWSTANIA W POLSCE.

Przedwieczny, którego nam odkrył Syn
I o którym więc możemy mówić bezpiecznie,
Chociaż nigdy Go nie widzieliśmy,
Przedwieczny nie pragnie boleści tej,
Która osłupia serce ludzkie,
W wytrwały je zamieniając głaz.
Przenosi On ową raczej, która zwycięża
Siebie samą — i z pociechami graniczy.
Ucho Jego pełne jest miłosierdzia,
Ani rade słuchać jęków człowieczych,
Lecz, skoro się gdzie nadłamie trawa polna,
Upuszcza On na nią kroplę rosy,
Która z tak ogromnego nieba
Utrafia na drobne miejsca swoje.
— Dlatego to w epoce, w której jest więcej
Rozłamań, niźli dokończeń —
Dlatego to w czasie tym, gdy więcej
Jest roztrzaskań, niźli zamknięć —
Dlatego to na teraz, gdy więcej jest daleko
Śmierci, niżeli zgonów,
Twoja śmierć, szanowny mężu Józefie,
Doprawdy, że ma podobieństwo
Błogosławionego jakby uczynku!
— Możebyśmy już na śmierć zapomnieli
O chrześcijańskim skonu pogodnego tonie
I o całości żywota dojrzałego —
Możebyśmy już zapomnieli doprawdy,
Widząc, jak wszystko nagle rozbiega się
I jak zatrzaskuje drzwiami przeraźliwie —
Lecz mało kto je zamknął z tym królewskim wczasem i pogodą,
Z jakiemi kapłan zamyka hostję w ołtarzu.


OGÓLNIKI[415].

Gdy z wiosną życia duch artysta
Poi się jej tchem, jak motyle,
Wolno mu mówić tylko tyle:
«Ziemia jest krągła — jest kulista!»

Lecz, gdy późniejszych chłodów dreszcze
Drzewa wzruszą i kwiatki zlecą,
Wtedy dodawać trzeba jeszcze:
«U biegunów spłaszczona nieco...»

Ponad wszystkie wasze uroki,
Ty, poezjo, i ty, wymowo,
Jeden — wiecznie będzie wysoki:
Odpowiednie dać rzeczy słowo!


PRZESZŁOŚĆ.

Nie Bóg stworzył przeszłość, i śmierć, i cierpienia,
Lecz ów, co prawa rwie;
Więc nieznośne mu dnie,
Więc, czując złe, chciał odepchnąć spomnienia.

Acz nie byłże, jak dziecko, co wozem leci,
Powiadając: «O, dąb
Ucieka w lasu głąb!»
Gdy dąb stoi, wóz z sobą unosi dzieci.

Przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek daléj:
Za kołami to wieś,
Nie jakieś tam coś, gdzieś,
Gdzie nigdy ludzie nie bywali!...


POSĄG I OBUWIE.

Ateński szewc mówił do rzeźbiarza,
Rozprawiającego, jakby Plato:
«Myślenie nic przez się nie utwarza,
Zabija czas!» Rzeźbiarz jemu na to:

«O wieczności ja dlatego mówię,
Że pod dłótem zwieczniają się chwile;
Posąg zwykle trwa lat dwakroć tyle,
Ile godzin trwa twoje obuwie».


HARMONJA.

I nerwów gra, i współzachwycenie,
I tożsamość humoru
Łączą ludzi bez sporu,
Lecz bez walki nie łączy sumienie!

Trudne z łatwem w przeciwne dwie strony
Rozerwą wprzód człowieka.
Nim harmonji doczeka —
Odepchną wprzód, gdzie zmarłych miljony.


W gwiazd harmonję poglądać weseléj
Przez wiele lat samotnych,
Niż w źrenicach błyskotnych
Wyczytać raz, co serca rozdzieli.


CZAS I PRAWDA.

Iluż ja świeżych książek widziałem skonanie
W samej wiośnie ich życia! A nie były tanie,
I, kiedy je składano, czekał świat, by wyszły,
Przewidując wzruszenie albo oklask przyszły,
I, kiedy je sznurówką zejmano w poszyty.
Świat szeptał, jak w alkowach przed balem kobiéty.

A gdy wyszły? Zostały porwane — a potem
Chwila cieniu i ciszy, jak bywa przed grzmotem,
Lecz czułeś, że znienacka światło się rozpostrze,
I wiew kart i, jak po nich biegło noża ostrze,
Czułeś — a w dni niewiele słyszałeś co chwila
W rozmowach sąd, i, w którą się stronę przechyla,
I, jak przerwany bywa wniesieniem herbaty,
Na wsi przejażdżką, w mieście kupnem nowej szaty,
A w tydzień już się same okładki tych książek
Odchylają, jak krańce używanych wstążek,
Gdzieniegdzie i pył leci, jak w popielną środę,
Na niebotyczny ustęp, na skrzydlatą odę,
I słychać, że ktoś chyłkiem wzmiankował niechcący
O pewnej innej książce, wyjść wkrótce mającej.

Tak jest dziś tu i ówdzie... Lecz u nas wychodzą
Książki za późno, czyny za wcześnie się rodzą,
Co jeśli potrwa, męże będą mieli siły
Nienarodzonych wnuków, a rozum mogiły!

Towarzystwo uczonych niebawem w tej mierze
Gdzieś kiedyś się zgromadzi, skoro składki zbierze,
I dnia tego feljeton zaświta w Poznaniu.
Poświęcony onemu rzeczy sprawozdaniu,
A który czytać będzie dobry obywatel
Także przez poświęcenie... (nie dla czczych bagatel!)
Wtedy sam Długosz wyjdzie. «Kurjerek» zamieści:
«Z Berlina. Słychać... Krążą niewątpliwe wieści...
Jakkolwiek owym wieściom męże zaufania
Przeczą i rozdzielone są krążące zdania...»
Lecz nie śpi korespondent «Czasu»... Ten wymaca
Grunt prawdy i firmament przekreśli, jak raca,
Po obłokach tłumaczeń pozłoci rzęsisto,
By wszystkiemi orzeknąć języki myśl czystą!

W każdym kraju inaczej prawda się udziela,
Lubo wszędzie jednego ma nieprzyjaciela,
A tym jest kłamstwo, tudzież lenistwo i pycha,
I nerwów wstręt, co, aby mieć spokój, ucicha,
Mało dbając (choć prawie to wiedzy zarodkiem).
Że bywa słowo pierwej celem, niźli środkiem,
I że dziś, język kształcąc, nie zgadujem wcale,
Jakie głosić nim będą wesela lub żale
Za lat sto... że więc radość, że boleść, że modła
Dlatego się w lakonizm zawrzeć nie umieją,
Iż wzdychają za przyszłych, łkając jako źródła,
Do których inni przyjdą, w dzbany swe naleją
I będą pić, ochłodę wyczerpując z dzbana,
Lub, gdy nie znajdą źródeł, pójdzie im z ust piana!


OMYŁKA.

Sukces bożkiem jest dziś — on czarnoksięstwo
Swe rozwinął, jak globu kartę;
Ustąpiło mu nawet i zwycięstwo
Starożytne, wiecznie coś warte!

Aż spostrzeże ten tłum u swej mogiły,
Aż obłędna ta spostrzeże zgraja,
Że zwycięstwo wytrzeźwia ludzkie siły,
Gdy sukces — i owszem — rozpaja!...


HISTORYK.

Wiele jest, gdy kto pomierzył stary cmentarz,
Albo i genealogiczny dąb —
Wiele, jeśli inwentarz
Skreślił, zajrzał epokom w głąb
I upostaciował opis...

Ale, jeśli on w starca, w męża, w kobietę
Powrócił strach ów, z jakim dziad ich drżał,
Patrząc na pierwszego kometę,
Gdy po piewszy raz nad globem stał:
........ to — dziejopis!


ADDIO![416]

«Jeśli ty mnie szukasz» — Prawda woła —
«To z namiętnościami czasowemi
Węzeł swój roztargnij, synu ziemi,
Bo nie dojrzysz i cieniu mego zgoła!»

Silna na to zakrzyknie Popularność:
«Chodź, z namiętnościami czasowemi
Złącz się, opieszały synu ziemi!
Ja nazywam się «czynność», prawda — «marność!»

Bądźcież zdrowe, obiedwie — dowidzenia!
Mnie wołają sny na mech cmentarny;
Ani widzieć chcę tej prawdy marnéj,
Ni tej popularności bez sumienia.


LIRYKA I DRUK.

Ty powiadasz: „śpiewam miłosny rym...»
Myślisz, że mnie oszukasz?
Nie czuję strun, drżących pod palcem twym:
Jesteś poezji drukarz!

Liry nie zwij rzeczą w pieśni wtórą!
Do przygrawekże ona?
Ona, jako żywemu orłu pióro,
Aż z krwią, nierozłączona!

Treść wypowiesz bez liry udziału,
Lecz dać duchowi ducha,
Myśli myśl, to tylko ciało ciału:
Cóż z tego? Martwość głucha!...

Handlarz także odda grosz zwierzony,
Lecz nie odda wesela,
Nie uściśnie ręki zawściągnionéj;
Maszże w nim przyjaciela?

O, żar słowa, i treści rozsądek,
I sumienia niech berło
W muzykalny złączą się porządek
Słowem każdem, jak perłą —

Poznam wtedy przez drżące powietrze,
Pod gestem ręki próżnéj,
Że od widzialnych strun struny letsze
Są, że lir rodzaj różny...


SZCZĘŚCIE.

Szczęsny, kto, będąc mężem znakomitym,
Otrzyma order o późnej siwiźnie,
Lecz szczęsny dwakroć, kto ma córki przytém,
Bo nacóż zdadzą się wstążki mężczyźnie?...
Dlatego byłby nad wszystkie zaszczytem
Order «podwiązki» lub «złotej ostrogi»[417].
Gdyby... dawano oba w liczbie mnogiéj[418].


LARWA[419].

Na śliskim bruku w Londynie,
W mgle podksiężycowej, białej,
Niejedna postać cię minie,
Lecz ty ją wspomnisz struchlały.

Czoło ma w cierniu czy w brudzie
Rozeznać tego nie można;
Poszepty z niebem o cudzie
W wargach, czy piana bezbożna?...

Rzekłbyś, że to Biblji księga,
Zataczająca się w błocie,
Po którą nikt już nie sięga,
Iż nie czas myśleć o cnocie.

Rozpacz i pieniądz — dwa słowa —
Łyskają bielmem jej źrenic.
Skąd idzie?... Sobie to chowa,
Gdzie idzie?... Zapewne, gdzie nic!


Takiejto podobna jędzy
Ludzkość, co plącze dziś i drwi;
Jak historja... wie tylko: «Krwi!...»
Jak społeczność?... tylko: «Pieniędzy!...»


NATURALJA[420].

Jeśli ogrodowych roślin życie
Ma sobie właściwą republikę,
To sympatje tam są za krytykę,
Nostalgia za pieśń i lirykę,
A kuchcika nóż lub gradobicie
Całą reformują politykę.

Wszystko się więc dzieje naturalnie,
I chemicznie wszystko się odbywa
I rzeczpospolita jest szczęśliwa,
Ni ościennych w pomoc sił przyzywa.
Radość tam niewielka, lecz i żal nie:
Co dziś dojrzy[421], jutro kuchcik zrywa.


SPECJALNOŚCI.

Czemu ten świat nie jako Eden?[422]
Czemu nie ideałem?
Słuchaj, dwóch ludzi znalem:
Ah, z tych dwóch... cóż byłby za jeden!

Bo pierwszy z nich, choć zabił dziecię
Niegodnem wychowaniem,
Pił, klął, żył w kości graniem,
«Najlepsze serce miał na świecie!»

Bo drugi znów dobrego słowa
Nie był wart — lecz, mówiono,
Jak o pierwszym: «To pono
Najlepsza w świecie głowa!»

Więc stądto świat nie jest, jak Eden,
Ale będzie, gdy głowy
Wnijdą na swe tułowy.
Choć niezawsze z dwóch byłby choć jeden!...


WAKACJE.

Spotykam wodza, pytam, jakie nowiny
I co się dzieje?...
On mi na to: «Epoka zamknęła czyny
W czasów koleje;
Nie robi się nic». To usłyszawszy, zboczę,
Szemrząc nieśmiele,
Że coś, widać, są wodze na dni robocze —
I na niedziele.


CZEMU NIE W CHÓRZE?

Śpiewają wciąż wybrani
U żłobu, gdzie jest Bóg,
Lecz milczą zadyszani,
Wbiegając w próg...

A cóż dopiero owi,
Co ledwo wbiegli w wieś,
Gdzie jeszcze ucho łowi
Niewiniąt rzeź!...

Śpiewajcież, o wybrani,
U żłobu, gdzie jest Bóg!
Mnie jeszcze ucho rani
Pogoni róg...

Śpiewajcież, w chór zebrani!
Ja zmieszać mógłbym śpiew
Tryumfującej litanji:
Jam widział krew!


OBOJĘTNOŚĆ.

Jeśliś zdradzony w życiu kilka razy,
Oh, jakiż to wielki ból!
Współczuję skargę twą ponad wyrazy:
Łez moich tyś pan, tyś król!

Lecz, skoro w roku zdradzili cię ludzie
Trzysta sześćdziesiąty raz,
Serca mi nie stać i byłbym w obłudzie,
Nie będąc głuchym, jak głaz.

Im mniej kto zdradzan, tem srożej zdradzony!
Lecz, kto nie doznał, jak zdrad,
Męczeńskich niedość mu palm i korony,
Nad które cóż dawa świat?...


TYMCZASEM.

Pokolenia przechodzą,
Mając gdzie stawić nogę;
Jeśli pola ogrodzą,
Zostawują choć drogę!

Przechodzą i epoki,
A czas liczy się na nie,

Lecz moje dni, to odwłoki,
Lata moje — czekanie...

Cóż się już nie wracało,
Odkąd na ten świat patrzę?
Rzeczywistością całą
Jestże entr’acte[423] w teatrze?

Życie — czyż zgonu chwilką?
Młodość — czyż dniem siwizny?...
A ojczyzna — czy tylko Jest
tragedją ojczyzny?...


WIERNY PORTRET.

Malarz, skończywszy Tassa[424] wizerunek,
Owinionego w aksamitnej szubie,
Pyta, co w dziele oceniam i lubię.

«Lubię spłacony rzetelnie rachunek
I delikatność Abrahama sławię,
Że nie tknął szuby, gdy ją miał w zastawie...»[425]


VANITAS[426].

Francuzom minister oświecenia,
Że są najmędrsi, co rok głosi,
Anglik niemniej sam się ocenia,
Choć Włoch porównania nie znosi.

Żydzi, jako wśród sosen cedry,
Celnymi są, ale Niemcowi
Wykłada to doktór z katedry,
Co zwietrzył i Moskal, nim się dowié.

Grek ma więcej świetnych w dziejach kart
Niż łez w mogile,
U Polaka tyle Węgrów wart,
Tyle, co Termopile...

Temu gwoli Chińczyk się być mniema
Za utwierdzonego w środku globu —
I sposobu wyraźnie na to niema,
I wyraźnie niema już sposobu
Rozeznać, co prawdą, co zwyczajem,
Pókąd zdania nie będą nieco szczersze;
I przestaną pomiatać się nawzajem
Wszystkie ludy, nad wszystkie... pierwsze.


ZAWODY.

Bydło zjada kwiatów pąk młody,
Nie myśląc o owocu stracie;
Uskarżacie się na zawody,
Na bydło się nie uskarżacie.

Zawodów treść w naturze leży;
Serce dotrzymać lubi więcej,
Więcej zawsze, niż się należy,
Niźli przyrzekło najgoręcej.

Uszanujcież ten kwiat sercowy,
Tę szlachetność, co chce być zbytkiem,
Lub obietnic przyjmcie połowy,
A zawód sam będzie nabytkiem!

Tego ja nie zwę ogrodnikiem,
Co w pośpiechu otrząsnął kwiaty,
By z jesienią stał się nędznikiem[427]
I klął ogród, że niebogaty.

Tego zowię ja rozpustnikiem,
Choćby w progu ubogiej chaty
Nie podzielał się ucztą z nikim.
Bo i jabłoń cnót ma swe kwiaty!


CENTAURY[428].

Dla cnót, dla zasług, dla czynów powszednich
Niebo ma nagród mnóstwo odpowiednich,
A innym każda dyjademem świeci;
Nawet i cacka różne są dla dzieci!
Lecz pokolenia, na wyspach zdziczałe.
Gdzie umysł twardym skamieniał odłogiem,
Wszystko, co nie jest, jak poziom ich, małe,
Umieją tylko zwać panem, zwać Bogiem.
Różnic tam niema, zaś ludzi się ceni,
Czy doścignieni albo prześcignieni?


IDEE I PRAWDA.
I.

Na wysokościach myślenia jest sfera,
Skąd widok stromy —
Mąci się w głowie i na zawrót zbiera,
W chmurach — na gromy.
— Płakałbyś może, lecz łzę wiatr ociera
Pierw, nim błysnęła;
Pocóż się wdzierać, gdzie światy są zera,
Pył — arcydzieła?!...

II.

Zły anioł jednak uniósł «Ecce Homo»[429]
Na opok szczyty,
Gdzie, stojąc jeden i patrzając stromo,
Człek gardzi byty.
— Jakoby wyrwał się z jawu kryjomo
Skrzydły nikłemi,
I mierzyć chciał się sam z swoją widomą
Wagą na ziemi.

III.

I ściągałby go magnetyzm globowy[430]
W sfery dotkliwe,
Gdzie nie doświadcza nic zawrotów głowy,
Nic, co szczęśliwe.
Aż wielki smętek lub kamień grobowy
Z tych sfer bezpiecznych
Wypchnie znów na szczyt myślenia budowy,
W obłęd dróg mlecznych.

IV.

Bo wgórze grób jest ideom człowieka,
Wdole — grób ciału,
I nieraz szczytne wczorajszego wieka
Dziś tycze kału...
............
Prawda się razem dochodzi i czeka!


CENZOR-KRYTYK.

Noszą pióra na głowach dzicy;
Takie też jest i twoje pióro,
Skoro nie wiesz nawet różnicy
Między krytyką a cenzurą.

Drugiej niwa, czy złą, czy żyzną,
Nigdy własną, lecz pierwszej siły
Są jej własne, są jej spuścizną
Po tych, co dzieła ich przeżyły!

Skądże zaś moc twoja się wzięła,
Rajco efemerycznych[431] sporów?
Autorów sądzą ich dzieła,
Nie autorzy autorów.

Bo i różnicaby zginęła,
Co gościnny druh, a co szynkarz;
Pamfletami byłyby dzieła,
Krytykiem byłby pojedynkarz!


KRÓLESTWO.

Na probierczy kamień dość przeszłości.
Było jej dość, by sprawdzić, co boli,
Więc nie słuchaj, co dziś o wolności
Mówią — co dziś mówią o niewoli!

Kto czyniłby to przez całe życie,
Co sam tylko dla siebie uchwalał,
Nie dopiąłby on nic należycie,
Lecz gryzłby się, jak Neron, i szalał.

Kto zaś nigdy nic po woli własnéj
Nie spełniłby, nic o własnem skrzydle,
W widnokrążek coraz więcej ciasny
Zakląłby się i spętał, jak bydlę!

Lecz ten z wszystkich nieudolny lekarz,
Kto, nie wiedząc, z chorób leczyć którą,
Pomiesza dwie — nie mędrzec, aptekarz!
— Prawda nie jest przeciwieństw miksturą.

Orzeł nie jest pól-żółwiem, pół-gromem.
Słońce nie jest pół-dniem a pół-nocą.
Spokój nie jest pół-trumną, pół-domem.
Łzy nie deszcz są, choć, jak deszcz, wilgocą.

Nie niewola, ni wolność są w stanie
Uszczęśliwić cię... nie! Tyś osobą —
Udziałem twym więcej: panowanie
Nad wszystkiem na świecie i nad sobą.


COŚ.

Z intencji rodzi się wszelki uczynek;
Ty, będąc czynu człowiekiem,
Gardzisz intencją? Uwielb pojedynek
I głoś, żeś narówni z wiekiem!

Mniejsza, czy senat pobłądził, czy rynek,
Bo, czyjakolwiekbądź wina,

Najlepszym sędzią zawsze pojedynek:
Garść prochu, butelka wina.

Ani kłopoczmy się, cedr czy barwinek
Na grobie urośnie;... poco?
Wszelaką trudność kończy pojedynek
(Zwłaszcza nie w dziejach i nocą!)

W Azji częstokroć lichy mandarynek,
Gdy okradł kasę, podpala —
Pożar się szerzy... on wpada na rynek —
Wołają: «Miasto ocala!»

Tak hałas strzałów, tak gorzałki kminek
Kroków odmierzanie żwawsze
Czynią, że, końcem końców, pojedynek
Jest to coś... i o coś zawsze.


MORALNOŚCI.

Kochający koniecznie bywa artystą,
Choćby nago, jak Herkules, stał;
I moralność nietylko jest osobistą:
Jest i wtóra, moralność zbiorowych ciał.

Dwie było tablic, dwie prawowitego cudu:
Jedna władnie do dziś wszechsumieniem,
Druga całym pękła kamieniem
O twardość ludu.

Z pierwszej mamy zarys i siłę mamy
Od niesienia rąk w dzieło zaczęte,
Ale drugiej odłamy
Między ludów ludami
Jak menhiry[432] sterczą rozpierzchnięte!

Wobec pierwszej każdy a każdy rzeszą,
Lecz by drugą odcalić,
Czoła się nam mojżeszą
I zaczynają się lica blaskiem palić.

Wiatr ogromny, jak na Synai szczycie,
Tętnią echa i gromy z błyskawicami;
Dłonią czujesz, że tknąłeś życie,
Podejmując prawa odłamy.

Aż przyjdzie dzień, gdy gniew, co zbił tablice,
Stanie się zapałem, który tworzy:
Rozniepodziane złoży
I pogodne odkryje lice.


STYL NIJAKI.

Szkoła stylu kłóciła się z szkołą natchnienia,
Zarzucając jej dziką niepoprawność. Ale
Potomni nie są tylko grobami z kamienia,
Ciosanemi cierpliwem dłótem doskonale —
Są oni pierw współcześni, których przeznaczenia
Od doraźnego w chwili że zależą słowa,
Nie jest dosyć wymowną spóźniona wymowa.


RÓŻNOŚĆ ZDAŃ.
(POD WIZERUNKIEM ALFREDA DE MUSSET)[433].

Jedni twierdzą, że Musset[434] mistrza nie ma,
Nowe wniósłszy sztuki prawidło;
Drudzy, że naśladowcą jest Berghema[435]
(Który malował ślicznie... bydło!...).


ŚMIERĆ.

Skoro usłyszysz, jak czerw gałąź wierci,
Piosenkę zanuć lub zadzwoń w tymbały!!
Nie myśl, że formy gdzieś podojrzewały,
Nie myśl o śmierci!

Przedchrześcijański to i błogi sposób
Tworzenia sobie lekkich rekreacyj,
Lecz ciężkiej wiary, że śmierć tyka osób,
Nie sytuacyj.

A jednak ona, gdziekolwiek dotknęła,
Tło, nie istotę, co na tle, rozdarłszy.
Prócz chwili, w której wzięła, nic nie wzięła;
Człek od niej starszy!


PAMIĘCI.
ALBERTA SZELIGI HRABI POTOCKIEGO, PUŁKOWNIKA, ZMARŁEGO NA KAUKAZIE.

Mówiłeś: «Wspomnij!» gdy żegnałem cię —
Niechże ci będzie lekką ziemia wschodnia,
Ziemia Kaukazu, gdzie lud w błogim śnie,
Gdzie imię «brata», «gościa» lub «przechodnia»
Oznacza jedną myśl, nie trzy, nie dwie!


Wieluż umarło od wspomnianych chwil,
A wielu ciebie i mnie zapomniało,
Gdy między grobem twym a mną świat mil[436]
Legł i umarł głos mój, jak twe ciało,
— Choć ból to równy, jeśli «Człek jest styl»[437].

Lecz ja nuciłem zawdy strojem tym,
Co mało baczyć śmie na ludzkie głosy.
To stać mię jeszcze i dla cię na rym,
Którego w ziemię cień, światłość w niebiosy
Przeszła. Cześć tobie, przebaczenie im!


GADKI.

Pytasz: «Czemu, gdziekolwiek są Amerykanie,
Choćby ich było tylko stu, lub ani tyle,
Mają dziennik, który się rozwinąć jest w stanie?»

Czemu? Bo wyżej złota cenią oni chwile.
Lecz, gdyby mieli zwyczaj przez całe godziny
O polityce gadać, — byłby dziennik wszędzie
I nigdzie — byłoby coś, z czego nic nie będzie.
Skutki to wielkie, lubo niewielkie przyczyny.
Mówisz: «Gdybyśmy byli, jak Amerykanie,
Którym to jest właściwem...»
Przerywam ci, panie,
Bo w żagle dmiesz, a nie chcesz dobywać kotwicy.
Amerykanie któż są?... Europejczycy!


DWA GUZIKI.
(ZTYŁU).

Kmieć mówi, jak mu łatwiej, zaś człowiek uczony,
Jak się w szkole nasłuchał, gdy umysł natchniony,
Mówiąc, tworzy — i wiele pierw przed gramatyką
Jest Homer! Lecz profesor mówi tak, jak pisze,
I porwaćby się gotów na słońce z motyką —
A muzyk mówi, jak mu lgną w palce klawisze.
I gdyby kto zagnańca postawił dzikiego
Przed świątynią w Atenach, na której frontonie
Są te a te zarysy, rzekłby on: „Dlaczego?
Dlaczego plan przeziera z głębi, nie zaś tonie
W posadach gmachu? Czemu te wewnętrzne prawa
Sterczą, jako mamuta grzbiet z wyżyn mogiły,
Gdy linja owa najmniej siły nie dodawa,
A owy rozstęp linji nie spotęża siły?»
Pytania te i takie byłoby zdziwienie
Dzikiego Scyty. Dzikość bowiem stąd pochodzi,
Że się jest jednostronnym, jak kwiatów korzenie,
I że się przeciwwrotnych połowic nie godzi.
Kwiat śpiewa: «Ja do słońca prosto drgam!» — a korzeń,
Że kwiat mu jest korzeniem, że różność z położeń
Idzie, lecz nie z natury, i że on, w ciemności,
Gdzie dąży, czując, kwiatów podeptał próżności!
Lecz mowa piękna zawsze i wszędzie polega
Na wygłoszeniu słowa zarazem ponętnie,
I tak zarazem, że się pisownię postrzega;
Po tejto zgodzie, jak po nieomylnem piętnie,
Poznasz, pojedyńczości obcowanie z prawem,
Ducha z literą, nocnej głębokości z jawem.
Dodam tu, że Chińczykom, skoro nas obaczą,
Najdziwniejszą się rzeczą wydają guziki
Dwa ztyłu! Te, pytają Chińczyki, co znaczą?
K’czemu są? —
Użyteczność ocenia człek dziki,
Lecz harmonji ogólnej pojąć on nie może,
Jak chory wstać i swoje na plecy wziąć łoże;
On ani dostrzec zdolny, że, gdyby, jak groby
Lub jak szlafroki, ludzie zatyli, to może
Guzików dwóch na krzyżu wcale nie byłoby.


SPOWIEDŹ.
GLADJATOR.

 «Ojcze Janie! Odmówiłem danin
Bogom rzymskim, jak wy nas uczycie;
Przez słowa twe jestem chrześcijanin,
Choć gladjator przez całe me życie!

«Cóż uczynię, skoro na zabawę
W cyrk mię rzucą?... Życia nie wybieram,
Tylko, ojcze, mam od dziecka wprawę,
Że, bywało, lwy głodne rozdzieram.

«Cóż mi każesz, bym począł, gdy, może
Bezumyślnie, gdy, może z nałogu,
Wcisnę ręce lwu, jak dwie obroże,
I poklasną mnie nieczuli Bogu?»

OJCIEC.

«Synu, ufaj! Nie na śmierć Pan woła,
Lecz na świadki i gody wieczyste;
Samson nie był wyrzutkiem kościoła...»
............

GLADJATOR.

«Alleluja!... Te salulant, Christe...»[438]


FORTEPIAN SZOPENA.
La musique est une chose étrange!
Byron.
L’art?... c’est l’art — et puis, voilà tout.[439]
Béranger.
I.

Byłem u ciebie w te dni przedostatnie,
Niedocieczonego wątku
Pełne, jak mit,
Blade, jak świt,
Gdy życia koniec szepce do początku:
«Nie stargam cię ja, nie, ja uwydatnię».

II.

Byłem u ciebie w dni te przedostatnie,
Gdy podobniałeś co chwila, co chwila
Do upuszczonej przez Orfeja[440] liry,
W której się rzutu moc z pieśnią przesila —
I rozmawiają z sobą struny cztéry,
Trącając się
Po dwie, po dwie,
I szemrząc zcicha:
«Zacząłże on
Uderzać w ton?...
Czy taki mistrz, że gra, choć odpycha?»

III.

Byłem u ciebie w te dni, Fryderyku!
Którego ręka dla swojej białości
Alabastrowej, i wzięcia, i szyku,
I chwiejnych dotknięć, jak strusiowe pióro,
Mieszała mi w oczach z klawjaturą
Z słoniowej kości.
I byłeś, jako owa postać, którą
Z marmurów łona,
Niźli je kuto,
Odejma dłóto
Genjuszu, wiecznego Pigmaljona!

IV.

A w tem, coś grał i co zmówił ton i co powie,
Choć inaczej się echa ustroją,
Niż, gdy błogosławiłeś sam ręką swoją
Wszelkiemu akordowi —
A w tem, coś grał, taka była prostota
Doskonałości peryklejskiej[441],
Jakby starożytna która cnota,
W dom modrzewiowy wiejski
Wchodząc, rzekła do siebie:
«Odrodziłam się w niebie,
I stały mi się arfą wrota,
Wstęgą ścieżka...
Hostję przez blade widzę zboże...
Emanuel już mieszka
Na Taborze![442]

V.

I była w tem Polska, od zenitu
Wszechdoskonałości dziejów
Wzięta tęczą zachwytu,
Polska przemienionych kołodziejów,
Taż sama zgoła,
Złotopszczoła...
(Poznałciżebym ją na krańcach bytu!...)

VI.

I oto pieśń skończyłeś — i już więcéj
Nie oglądam cię — jedno słyszę:
Coś, jakby spór dziecięcy —
A to jeszcze kłócą się klawisze
O niedośpiewaną chęć,
I trącając się zcicha
Po ośm, po pięć —
Szemrzą: «Począłże grać? Czy nas odpycha?...»

VII.

O ty, co jesteś miłości profilem,
Któremu na imię «dopełnienie» —
To, co w sztuce mianują stylem,
Iż przenika pieśń, kształci kamienie —
O ty, co się w dziejach zowiesz «erą»,
Gdzie zaś ani historji zenit jest,
Zwiesz się razem «duchem i literą»
I «consummatum est»[443]
O ty, doskonałe wypełnienie,
Jakikolwiek jest twój i gdzie... znak,
Czy w Fidjaszu, Dawidzie[444], czy w Szopenie, —
Czy w eschylesowej scenie[445].
Zawsze zemści się na tobie brak.
Piętnem globu tego niedostatek:
Dopełnienie go boli,
On rozpoczynać woli
I woli wyrzucać wciąż przed się zadatek.
Kłos, gdy dojrzał, jak złoty kometa,
Ledwo, że go wiew ruszy,
Deszcz pszenicznych ziarn prószy,
Sama go doskonałość rozmieta.

VIII.

Oto patrz, Fryderyku! To Warszawa:
Pod rozpłomienioną gwiazdą
Dziwnie jaskrawa...
Patrz, organy u fary, patrz, twoje gniazdo!
Ówdzie patrycjalne domy stare
Jak pospolita rzecz,
Bruki placów głuche i szare
I Zygmuntowy w chmurze miecz.

IX.

Patrz!... Z zaułków w zaułki
Kaukaskie się konie rwą,
Jak przed burzą jaskółki
Wyśmigając przed pułki
Po sto — po sto...
Gmach zajął się ogniem, przygasł znów[446].
Zapłonął znowu — — i oto pod ścianą
Widzę czoła ożałobionych wdów
Kolbami pchane — —
I znów widzę, acz dymem oślepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprzęt podobny do trumny
Wydźwigają... runął... runął... twój fortepian!

X.

Ten, co Polskę głosił, od zenitu
Wszechdoskonałości dziejów
Wziętą hymnem zachwytu,
Polskę przemienionych kołodziejów,
Ten sam... runął... na bruki z granitu!
I oto, jak zacna myśl człowieka,
Poterany jest gniewami ludzi,
Lub, jak od wieka
Wieków wszystko, co zbudzi!
I oto, jak ciało Orfeja,
Tysiąc pasyj rozdziera go w części[447],
A każda wyje: «Nie ja!...»
«Nie ja!» — zębami chrzęści.
Lecz ty, lecz ja? Uderzmy w sądne pienie,
Nawołując: «Ciesz się, późny wnuku!
Jękły głuche kamienie:
Ideał sięgnął bruku».


TAJEMNICA.
Tajemnica!... Wielka to tajemnica!...
CHÓR. Czego durzyć szlachcica?...

Jak umysł, chciwy wiedzy wyższej od polemik,
Przechadzał się przez cichy laurów bujnych szpaler
Słynny pisarz (niejakich orderów kawaler,
Portretowany, ile zwykł być akademik)
I dumał: «Skąd pochodzi, że za dni Augusta,
Gdy retoryka kwitła, tak prozą, jak rymem,
Gdy więc szukano prawdy tak rymem, jak prozą,
Nikt nie widział i nie znał niczego za Rzymem? —
Co Judea głosiła światu złotousta,

Co śpiewał Dawid z chwałą, lub Jeremjasz z zgrozą,
Co Ezechjel, było im nieznane tak bardzo,
Tak bezbrzmiące dla uszów, w swej zatyłych dumie...»
— Jak gdy się czyje zmysły umyślnie zatwardzą,
Lub... jak, kiedy się kochać ludzkości nie umie!


ZAGADKA.

Z wszelakich kajdan — czy te są
Powrozowe, złote, czy stalne —
Przesiąkłemi najbardziej krwią i łzą
Niewidzialne!...
............


JĘZYK OJCZYSTY.

«Gromem bądźmy pierw, niźli grzmotem,
Oto tętnią i rżą konie stepowe,
Górą czyny!... A słowa? A myśli?... Potem!
Wróg pokalał już i ojców mowę — »
Energumen[448] tak krzyczał do lirnika
I uderzał w tarcz, aż się wygięła.
Lirnik na to:
«Nie miecz, nie tarcz bronią języka,
Lecz — arcydzieła!»


LAUR DOJRZAŁY.

Nikt nie zna dróg do potomności,
Jedno po samodzielnych bojach;
Wszakże w świątyni jej nie gości
W tych, które wybrał sam, pokojach,

Ni swojemi wstępuje drzwiami,
Lecz które jemu odemknięto —
A co w życiu było skrzydłami,
Nieraz w dziejach jest ledwo piętą!

Rozwrzaskliwe czasów przechwałki,
Co, mniemałbyś, że są trąb graniem,
To padające w urnę gałki,
Gdy cisza jest głosów zbieraniem.


OSTATNI DESPOTYZM.

«Cóż nowego?» — «Despotyzm runął!...
Wraz opowiem...
Oto depesza...»
«Jakże pan cieszy się zdrowiem?
Niech pan siędzie! Depesza mówi... Spocząć proszę.
Lecz co słyszę! W przysionku chrzęszczą mekintosze[449],
Ktoś nadchodzi! — To baron! Jakże cenne zdrowie?
Niech siędzie! Cóż nowego nam baron opowie?...

Depesza ta co mówi?... Może pomarańczę?...
Lub może wody z cukrem?» — «Upadły szarańcze
W Grecji... Na Cyprze brzeg się w otchłanie usunął...
W «Cyruliku Sewilskim»[450] występuje Pitta...
— Pomarańcza, jak widzę, z Malty — wyśmienita!»
«Może drugą?

I jakże despotyzm ów runął?

Lecz — właśnie anonsują eksszambelanowę
Z synem przybranym... — Cóż pan mówisz na nepotyzm?[451]
Chłopiec starszy od matki o rok i o głowę...
Właśnie nadchodzą...

Jakże? Runął ów despotyzm?»


NIEBO I ZIEMIA.

„Rzeczywistym bądź! Co ci się wciąż o niebie troi,
Podczas gdy grób prądami nieustannemi
Kości twoich, prochów twych pożąda!»

— Oh! tak! — Wszelako, gdziekolwiek człowiek stoi,
O wielekroć więcej niebios ogląda,
Niżeli ziemi.


FINIS.

Pod sobą samym wykopawszy zdradę,
Coś z życia kończę, kończąc «Mecum vade»[452],
Złożone ze stu perełek, nawlekłych

Logicznie w siebie, jak we łzę łza wciekłych.
Wstrzymuję pióro... niżeli... niżeli
Zniecierpliwiony się wstrzyma czytelnik;
Poszyt zamykam cicho, jak drzwi celi.

Tak flory badacz, dopełniwszy zielnik,
Gdy z poziomego mchu najmniejszym liściem
Szeptał o śmierciach tworów, chce nad wnijściem
Księgi podpisać się; piszę: «Śmiertelnik».


KRYTYKA
(WYJĘTA Z CZASOPISMA).

VM[453], złożone ze stu rzeczy drobnych,
Wyszło; kolega nasz (niespracowany
Krytyk) źle wróży z utworów podobnych
Takowej wszakże dalecy odmiany,
W niespracowanem czasopismie naszém.
Zapowiedzianą przyszłością nie straszym.

Literatura kwitnie, mamy dużo
Poetów, lubo są umysły pewne,
Które, zboczywszy, zboczenia też wróżą.

Wiersz kwitnie u nas, kwitną rymy śpiewne
Woni rodzimej, jak zielona fletnia,
I czują u nas zdala wiew trucizny.
Satyra wtedy muzę uszlachetnia,
Skoro się głównie rzuca na obczyzny,
Naleciałości chore z krajów owych,
Gdzie naszych wiosen brak konwalijowych!

Od jadu nawiań tych ogół bronimy
I chrześcijańskie oburzenie mamy
Dla sensu, zdradnie odzianego w rymy.
Kwilisz, poeto? Kwilże nad czasami,
Nad fatalnością, nad zbiegiem wypadków,
Łzę nawet kanąć[454] możesz, jak łzę rosy.
Łzę szafirową na szafir bławatków,
Zefirem chyląc ku ziemi niebiosy —
Płacz! Lecz, jeżeli ból jest gorzki, niemniej
W książce on może brzmieć lżej i przyjemniej,
Rytm powodując dla słuchaczów miły,
Skąd nazwy «wieszczów krzyża», lub «mogiły»,
Co w nawałności lśnią nam zwierzchu cyklad.
Tych niechaj autor używa za przykład!...

Jak na Leandra czekająca Hero[455]
Zapala światłość i nuci jej: «Prowadź!»,
Tak my surowość, lecz i światłość szczerą
Zwykliśmy dla piór obłędnych szafować.
Autor nie wie, że jedną literą
Zatracić można i można zachować.
Poeta jeśli poetą prawdziwie,
Żyć pierwej musi w tym samym żywiole,
Który rozlewa potem w swoim śpiewie.
Nie mają tętna wymarzone bole,
Ni burz opisy przy biurowym stole...
............

PS. Chwalić możemy niejedną końcówkę
Zaciętą kształtnie — druk broszury ditto[456].
Można ją nabyć oprawną lub zszytą
Owdzie i owdzie — jedna za złotówkę.


DZIENNIK WARSZAWSKI.
Ojciec rózgi nie znalazł i kijem go obił.
Ignacy Krasicki.

Dlatego, że już wcale zapomnieli,
Że są śmiertelni, nie żadni anieli,
I że nietylko obuwie, odzienie,
Lub drogi bite kształcą się ustawnie,
Lecz, że się przecież kształci i sumienie,
Jak wszystko (chociaż dziś to brzmi zabawnie) —
Dlatego, że myśl nic u nich nie waży,
Że nad pisarzy wolą arendarzy,
A, będąc dobrzy, znieść prawdy nie mogą,
Iż pierw stradali prawdom wyrażenia
I ów miłości głos Rogu dziecięcy,
Co, kwiatem wabiąc, chłodami ocienia
Szczerym nie będąc, jako ryk bydlęcy.
Lecz w przezroczyste owianym półcienia,
Fałd tajemniczych pełnym i osłonek —
Dlatego, że mu mistyczny pierścionek
Zdjęli, jak doży, co zhańbił tiarę[457]
Lub niebieskiemu morzu złamał wiarę —
Dlatego, że ów pierścień sfrunął w łódkę
Szpiega, który go zastawia za wódkę,
A potem z głupią żoną czyta sennik,
Pewny, że prawdy nikt mu w twarz nie rzecze,
Bo Kochanowskich wspomni i uciecze. —
............

Dlatego mają dziś Warszawski Dziennik —
Dlatego żują klątwę, co nie zamrze,
Aż znowu święta księga się odmodli
Jota po jocie i klamra po klamrze...
Podli, bo niemi, i niemi, bo podli!


PURYTANIZM.

Na purytanizm[458], jak na rzecz obrzydłą,
Czemu się gniewam, pytasz. Primo: wcale
Że się nie gniewam na najczystsze mydło,
Którego pianę, to jest wartość, chwalę.

Pozwól mi tylko gęsiem skreślić piórem
(Które pluskało się przez żywot cały),
Że mydło nie jest rzeziebnym marmurem,
Dobre na bańki, nie na ideały!

Zaś ideały są wryte, jak czyny,
Cokolwiek o nich trzyma gmin obecny,
Robiąc swych wielkich mężów z stearyny[459].
(Sposób dość tani, ale bardziej niecny).

Słowem — że w mydło wierzę niezachwianie,
Lecz, gdyby kto chciał, abym przez to samo
Wziął się do pracy: stawić z nim mieszkanie
Bogów, gościnne tryumfalną bramą
Z tak niesłychanie przeczystej materji,
Jak purytanizm, — to zrobiłbym może
Nie kościół, ale utrapienie boże,
Alabastrowe, jak śniegi w Syberji!

I byłbym biały, jak owa dziewica
Biała, w szelestnej sukni atłasowéj,
Mająca perły i jaśmin u lica,
Bez przyganienia od stopy do głowy.
Lecz skąd te perły? Dla niej tajemnica
(Bo jest niewinną — i o tem ni mowy!),
Pókąd się perły nie rozpłaczą gradem,
Pozostawując cierniowy dyjadem.

Ergo: uważam za istne prawidło
(W którego kole się zaklętem kręcę),
Że marmur — marmur, zaś mydło jest mydło,
Że robić z mydła, to umywać ręce.

Lubo, gdy wspomnę praczki polskie, które
Ponad stawami coś klepią, jak chmurę,
Ociężałego wilgocią i mrokiem
Aż poprawują fartucha pod bokiem
I amazonne[460] ręce swoje błocą
(Z czego ktoś piękny zrobiłby obrazek,
Ile że stawy te się słońcem złocą).
Dwakroć oceniam mydła wynalazek!
1865 r.


VANITAS VANITATIS[461].
I.

Duchowny gdzież jest o promiennem czole
I nie porywacz dusz intryg kleszczami,
Lecz, na pokory zasłanym popiele,
Z oczyma, rzeczy przyszłych feniksami[462],
A od kochania cały w swym aniele —
Poufnych nawet srogi słów światłością,
Którego moc jest niemoc, niemoc ością, —
Którego cichość jak olejek wonny,
A głośność jako wóz potworokonny
Z świętego Jana patmosowych nocy[463]
Którego wzrusza nawet kształt i wzięcie —
Którego prostość jest jako obłocy
Na uciszonem niebie o północy.
A drzwi jak świeżo zastygłe pieczęcie.
A okno ptastwu przystępne głodnemu,
Widzeniom dobrym i słońcu wschodniemu?...

II.

Niewiasta gdzież jest, a nie jedna z onych
Gołębic, które w klatkach sprzedawano
W kościele, kiedy Bóg doń weszedł rano
I po srebrnikach gęsto rozrzuconych
Kazał odchodzić kupcom mocą znaną —
Niewiasta silna całem serca biciem,
Nie męczennica, za pierwsze półżycie
Leciuchne, drugiem, kamiennem półżyciem —

Tak, że, gdy złożysz to dni rozpowicie,
To nie zostanie nic, czasami dziécię
Sierota, albo grób gdzie marmurowy
Przedwcześnie zgasłej małżonki herbowéj —
Albo... w narodzie, co wolności wola.
Wspomnienie głuche cichego anioła,
Wspomnienie święte i niedotykalne —
Choć jabym wolał wspomnienie kobiéty
Milijon razy mocniej idealne,
Choć jabym wolał wspomnienie Judyty!

III.

Szlachetny gdzie jest mąż, narodu sługa,
O którym powieść i krwawa, i długa
Nie zastygnęła w hieroglif[464] pieczęci,
Ale się przędzie stalowem wrzecionem,
Które duch jakiś niewidzialny kręci,
Ale się przędzie nad niejednym tronem,
Jak wiersz, w powietrzu czczem dziwnie kreślony
Baltazarowi[465] w wieńcu — bez korony!...
Szlachetny, który do wolności mówi:
«Przyjdź, a, co boli cię, na piersi wylej,
Bom ja spowiednik twój! Powiem orłowi,
Co tam, jak piorun, trzyma mój przywilej,
Gdyż rzecz szlachetną czynić jestem dłużny,
Przez sto pokoleń ku tobie podróżny!...»

IV.

Społeczność gdzie jest, co się nie biczuje
Własnemi grzechy co historji piątek.
Bo zmartwychwstawa codzień, codzień czuje,
Bo nie wydaje na rzeź niewiniątek —
Społeczność, w której starzec nie ciężarem,
Ani młodzieniec trzaskącym pożarem —
Której religją nie umiarkowanie,
Ale religja miarą... O poganie!
Lecz dość.
W narodzie, co o wolność woła,
Lepiej gawędy pisać, kłamiąc sobie,
Że wszystko toczy się, jak kute koła,
Że wszystko pięknie... (W gladjatorów grobie,
Pamiętam, kiedyś znalazłem w Pompei
Śpiącego Fauna z lirą — na kamei...)[466]


BLISCY.

Tu, gdzie, im krótszy czas, tem lepiej skrywa
Szybkość swą, ważność i miarę,
A człowiek ledwo rzec może, że bywa
Zdrowych lat kilka lub parę —

Ludzie znikomość tę czy mieli siły
Wziąć za coś więcej, niż plagę,
Choć krzyż sam, waląc się na grobie, zgniły,
Razem traci kształt i wagę?

Jakby się nieme rzeczy też siliły
Nieustannemi jękami
Przedłużać nicość swą i zlepiać pyły
Łzą aż i łza się wyplami.

Więc, gdy na chustki ostatniej już brzegu
Łzy ślad spełznie swym ostatkiem, —
Więc, gdy ostatni z przyjaciół szeregu
Wspomni się już, już, przypadkiem —

Wtedy — o, wtedy myśl, i życia wątek,
I ślad dramatyczny bytu
Twego, w swój wtóry wnikłszy odpoczątek,
Zbudzi się tobą do sytu.

Bo teraz wszędzie jeszcze twoje «nie ja»
Obejmać musisz sumieniem
I nie twój jesteś rozum i nadzieja,
I jesteś twojem zwątpieniem.

Lecz i tu ludzi trzy widziałem sfery,
Trzy obcowania ich strony:
Jedni, co znają cię, jak się litery
Zna, pókiś ku nim zwrócony

I póki twarzą w twarz przestajesz z niemi,
Zaś ani chwilę już potem;
Tak kły pszeniczne ruszają się z ziemi,
Wyzieleniając, za grzmotem...

Drudzy, mniej żądni oblicza i gestu,
Mniej osobistej poręki,
Bo życie całe pamiętni, jak chrzęstu,
Tych, których dotknęli ręki.

I trzeci wreszcie, rzadcy niesłychanie,
Co, choćbyś umarł od wieku,
Weszli w poufne z tobą obcowanie,
Jak siedzący człek przy człeku,

A którzy znikną z Elektrą[467] twej siły,
Lub znajdą się w życia składni,
A których czekać u swojej mogiły
Będziesz? —
Ja nie chcę... Sam zgadnij!


DO SŁYNNEJ TANCERKI ROSYJSKIEJ.
NIEZNANEJ ZAKONNICY.

Patrz, patrz! Wybiegła, jak jaskółka, skoro
Nad śliskie woskiem teatru jezioro
I trzyma stopę na powietrzu bladem,
Pewna, że niebios nie poplami śladem,
Schylając kibić, jakby miała zbierać
Rosę lub kwiatom łzy sercem ocierać.
Płynniej i słodziej tylko ciekną lale,
Tylko różańców zlatują opale,
Grawitujące do miłości środka.
Co zwie się Chrystus i każdą z nich spotka!

A jednak tobie, która niżej jeszcze
Wejrzałaś w głębie, nie nucą dziś wieszcze —
Lecz ja, syn Polski, rzucam wieńcem z głowy
Pod twoje stopy ruskiej białogłowy
I łzę posyłam, co prawdziwie świeci,
Bo ani znasz jej, ni cię tu doleci!...


GRZECZNOŚĆ.

Znalazłem się był raz w wielkim chrześcijan natłoku,
Gdzie jest biuro lasek, płaszczów i marek;
Każdy za swój chwytał się zegarek,
Nie ufając bliźniej ręce i oku.
Jeden tylko mąż zwrócił moją uwagę,
Z przezornością albowiem szczególniejszą
Łączył wdzięk, i względność, i powagę,
W niczem od chrześcijańskiej nie zimniejszą.
«Któż jest?» — pytam — «tyle uprzejmy dla gości
Wśród podejrzewających się bliźnich owych? — »
Był to strażnik figur woskowych
Z pobliskiego muzeum ciekawości.


DEDYKACJA[468].

Patrzyłem, jak przez szyb brylanty
Promień słońca wbłysł i zalotnie
Na rzeźbionem czole Atalanty[469],
Drżąc, rozwachlarzył się stokrotnie.
I Potem przez liście bluszczów w wazie
Kroplił, i piasku źdźbła krysztalił,
I aksamit czerwonych kotar
Po łamiących się fałdach palił,
Nim złocony grzbiet książki otarł...

A była książka klamrą spięta,
A była coś śniąca w promieniu,
Jak gdy powstać chce z trumny święta,
Skoro woła jej Pan po imieniu.
I było to wskróś pełne blasku
Maurytańskiej obfitości,
Lub, jak gotyckie tło w obrazku,
Gotyckiej Boga znajomości!...

Wiedząc, że księga spięta klamrą
Mieści poezje, pomyśliłem:
«Niechże w blasku chwały ich zamrą!
Poco mam wzruszać wieko księgi,
Mieszając spokój autora?
Tam też same blaski i wstęgi,
Co na wierzchu .......
....... a prawd — półtora!»

Dlatego, tobie, o Warszawo,
Niosę dziś księgę mniej złoconą;
Dotknij jej swoją ręką krwawą,
Nie dzieweczko ty, nie, matrono!
Syrena herbem twym zwodnicza,
Lecz ja zmierzyłem oceany,
A pamiętałem cię z oblicza,
Jak ty samotny — zapomniany...

Niech dziwowłose Partenopy[470]
Lub rozkoszne niechaj dzieweczki
Pod swoje pląsające stopy
Zgarniają muszle i kwiateczki.
Niechaj cenią rym, ile chwalny,
Ile błogą wiejący wonią...
By odepchnąć grzmot prawdy walnéj,
Niech w dzwoneczki fiołków dzwonią!

Powab jest inny dla matrony,
Wyprostowanej równem czołem,
Ubranem w gęste kłosów plony,
Dla której bardon[471] w rękę wziąłem:
Ona, jak górne Jeruzalem,
Świadoma hymnu i boleści,
Ani się gorzkim wstręci żalem,
Ni temu wdzięczna, co ją pieści.

Przyjm... i chęciami chęci zamień,
O! ty, młodości mej stolico;
Z bruku twego radbym mieć kamień,
Na którym krew i łza nie świécą!
1866.



C. Norwid: Syn Krzysztofa Kolumba pokazuje żonie swej kajdany ojca.
(Akwarela w zbiorach Bibljoteki Poturzyckiej we Lwowie).

KRZYŻ I DZIECKO.

«Ojcze mój, twa łódź
Wprost na most płynie —
Maszt uderzy!... Wróć!
Lub wszystko zginie.

Patrz, jaki tam krzyż,
Krzyż niebezpieczny!
Maszt się niesie wzwyż,
Most mu poprzeczny».

«Synku, trwogi zbądź!
To znak zbawienia;
Płyńmy, bądź co bądź!
Patrz, jak się zmienia!

Oto wszerz i wzwyż
Wszystko toż samo».
«Gdzież się podział krzyż?»
«Stał się nam bramą!»
1866


CACKA.
*

Myśliłem ja, że lira i że styl,
Choć fala je nosi, jak łabędzia,
Nieobliczającego dróg i chwil.
Choć cel mają w sobie, są narzędzia.

*

Myśliłem, że, gdy lud nie ma bytu,
Że słowu jeżeli brak powietrza,
Dotyka wieszcz kluczem u zenitu,
Skąd aura na świat płynie letsza.

*

Ja myśliłem, że każda ze strun wie,
W jaką porę wydzwonić co i gdzie
I myśliłem, że przez ich balsamy
Upowinowacone różności
Czynią, iż spóźnionych prawd nie mamy,
Spóźnionych dla miękkiej drażliwości.

*

Myśliłem, że wieszczów było tyle,
Ile jest blizn dotkliwych, a które
Przez form czary, przez stosowną chwilę,
Opatrują się i leczą wporę.

*

Oh, ja byłem błędny i sam chory!
Ponętniejsze jest lir przeznaczenie:
Są one dla prawd, czem w oknach story,
Na których wstrzymują się promienie,
Wyświecając płótno malowane
Z malachitowemi krajobrazy,
Ze źródłami ametystowemi,
Pasterkami, owianemi w gazy,
Z ziemią tą, co nie dotknęła ziemi!

*

One śnią, że szyba, to posadzka!
One nucą: «Stąpaj bez poręczy
W objęcia fantazji, co się wdzięczy...
— — — — — — — Cacka — cacka!!


IMPROWIZACJA NA EKSPOZYCJI[472].

Gdyby ducha prąd lub czar kuglarstwa
Pendzel obracał w grot, sztukę w czyn zmieniał kolejką,
Berezowski[473] byłby politycznym Matejką,
A Matejko byłby Berezowskim malarstwa!...


EPITAPHE.

Ci gît l’artiste religieux
qui s’était bien crotté
à la recherche de l’atelier
dans un lieu athée...[474]

1867
MAŁE DZIECI[475].
ROMANS CHIŃSKI.

Ona jest piękna w dziewiętnastym roku,
On lat ma dwadzieścia cztery —
O głowę wyższy, stojąc przy jej boku,
Oboje różanej cery... (bis).

Więc — on jej godny, ona jego warta,
On pięć miljonów posiada,
Ona około miljonów półczwarta — —
Żenią się... sukcesja spada!... (bis).


I nagle on ma półszósta miljona,
Ona półczwarta, jak pierwéj!...
Istny mezaljans, lecz już ślubna żona —
Oboje cierpią na nerwy. (bis).

Lekarze co tchu do wód ich posłali,
Gdzie się ona wód napiła —
Napił się i on i, gdy powracali,
Harmonja z nimi wróciła, (bis).

I mieli dzieci — a dzieci ich dzieci
Takie mnóstwo dzieci małych,
Że po dwu wiekach już zbliża się trzeci,
A brak jeszcze ludzi dojrzałych.


ENCYKLIKA OBLĘŻONEGO[476].
(ODA).
«Kędy droga do Rzymu?» — Jam odparł: niema tu drogi — tu pustynia. — A oni odrzekli: «Prowadź nas zatem». — A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosem: — «Myśmy ostatki szlachty polskiej — Anioł pokazał się nam, anioł niepodobny tym, których widziały ojce nasze, bo miał skrzydła bez blasku i welon żałoby na czole, lecz wiemy, że on z nieba zesłan — a on nas tu posłał...»
Z. Krasiński «Wigilia Bożego Narodzenia».

Któż jest ten Polak, kto, co, zrodzon na obcej ziemi
I z obcą w żyłach krwią, dłońmi ku niebu drżącemi
Za Polską modły śle i imię jej wymawia?...
Kto ten monarcha, kto?... co, w oblężonej stolicy,
Gdy mury miasta drżą, sam i pogodnolicy,
Na polską pomni krew i o nią się zastawia?

To ty, o starcze, ty, jeden bez win i trwóg,
To ty, na globie sam, jako w niebiesiech Bóg,
To ty, trzech koron pan, któremu krew i wiek
I szturm, i bunt, i grot, jakkolwiek piersi ucela,
Nie znaczą nic, są jako tępy ćwiek
W dłoni zmartwychwstałego Zbawiciela.

Patrzcież nareszcie już, o patryjoci z krwi,
Ile szeroką jest ta Rzeczpospolita tam —
I gdzie heroizm, gdzie, ów całopalny, lwi,
Piekielnych nieulękniony bram?

Oh, Europo, każ, niech zamilknie potwarca,
Bo bezinteresowność przerosła ciebie!
Słowa oblężonego starca
Palą się w niebie!


DO SPÓŁCZESNYCH.
ODA.
1.

I pożegnałem kraj, i brzegi znane
Odepchnąłem nogą, jak wioślarz z łodzi
Ziemię odpycha i jak odgarnia on pianę
Leniwopłynną i luźną...
Kraj, gdzie każdy czyn za wcześnie wschodzi,
Ale książka każda za późno!

2.

Nogą odepchnąłem ten brzeg, co pokornie
Zgiął się pod moim obcasem —
I skrzypiał mi on, że jest męczeńskim wytwornie
(Ale przeklinał mnie basem).

3.

Oh, wy, którzy śpiewacie krwawo i pożarnie
Kiedyż zrozumiecie sąd?
Żyć wy radzi w dziejach, lecz żaden nie wie,
Że cali urośliście w krwi ulewie,
Czyści i matematyczni, jak błąd!

4.

Ciemna to pieśń jest, wzamian wy bardzo jaśni —
Szkoda tylko, że nigdy nie wiecie,
Czemu umysł — mąż mówi: «Zaśnij!»
«Zaśnij!» mówi po tańcu mdłej kobiecie.
1867 novembris Parisiorum Lutetiae[477].


DO PUBLICYSTÓW MOSKWY.
1.

Wy głosicie Słowian potęgę,
O Rosjanie, już biorący w dłoń
Dziejów ludzkich poważną księgę,
Jak tabuna grzywę... wy... na koń!

2.

Wy śpiewacie, że słowiańską łzą
Wzgardził Lach dla Niemca... ależ wy
Z Petters-Bürgiem holenderskim[478] — co?
Lane z bronzu, nie hirkańskie[479] lwy!

3.

Ile czci wy i ludzkiej sprawy
Uczestniki, nie puszcz tumany,
Tyle naszłe z mgieł Skandynawy,
Tyle nie Ruś wy, wy — Germany!

4.

Duża kolonja holenderska,
Której się oryginalność śni
Zdołu w meszty ubrana z perska,
Niemców — mózg, pot — Słowian, misja — krwi.

5.

Dzień zabłyśnie, gdy ostatni miecz
Pęknie, walcząc z wami zajadle:
W stali jego, jako w zwierciadle,
Zobaczywszy się...
...runiecie wstecz.
Pisałem oktobra 1868 w Paryżu.


TEOFILOWI[480].
NA OSTATNIE CZTERY WIERSZE — ODPOWIEDŹ.

Ty możesz śpiewać, na progu oparty,
Gdy mnie zaledwo tyle rymu stało,
Bym czcił, co w jasne niebo uleciało —
Gdy mnie zaledwo tyle stało rymu,
Bym do Nazaret tęsknił lub do Rzymu,
A zatrzymywał się u boku... Marty!...[481]

Ustawnie niosą wody bystre zdroje,
Dzban napełniając lub szczerbiąc mu wargi,
Gdy ja rymuję na skargi i skargi,
Gdy ja raz po raz czysty papier zagnę,
Usta pochylę i zawołam: «Pragnę!»,
Aż wzruszy anioł sadzawkę Syloë[482].

Niepoetyczna to rzecz i powszedna
Jako niewdzięczność albo jak szczerota,
Która wie, że dziś epoka nie złota —
Między Syjonem a górą Kalwarją
Pojrzawszy w niebo, wołać umiem «Marjo!»

I pomnę, że jest w niebiesiech — i jedna.


CO JEJ POWIEDZIEĆ?[483]
1.

Co jej powiedzieć?... Ach, co się podoba
Bez rozmawiania sposobu;
Coś z prawd ogólnych: naprzykład, że doba,
To całego obrót globu.

2.

Że świat obiega mil mnóstwo ogromne
Na jedno pulsu zadrżenie —
Bieguny osi skrzypią wiekopomne:
Czas niepokoi przestrzenie —

3.

Że rok, to całej wstrząśnienie przyrody,
Że pory roku nietylko
Są zamarzaniem i tajeniem wody
I że bicie serca... chwilką!

4.

To jej powiedzieć... i przejść do pogody,
Gdzie jest zimniej, gdzie goręcej,
I dodać, jakie są na ten rok mody...
I nic nie powiedzieć więcej.
1868.


IDĄCEJ KUPIĆ TALERZ PANI M[484].
I.

Są pokolenia, i miasta, i ludy,
Smętne i stare —
Które podały nam nie żadne cudy,
Lecz garnków parę!

II.

W muzeum dama stawa z parasolką
Przed garnkiem takim;
W Sycylji stąpa (choćby była Polką!),
Nie wiedząc, na kim!

III.

Gdy ludy — których się ani użalisz
W epok otchłani —
Nikną — jak sługa, co podawa talerz
Wielmożnej pani.
dnia 3-o 1869 roku.
(z talerzem).


W PRACOWNI GUJSKIEGO[485].

Ten lwiego coś mający w obliczu mąż prawy,
To nie jest syn dzisiejszej zalotnicy sławy,
Ale ktoś konsularny i piersią, i czołem —
Postawisz go w salonie tak, jak przed kościołem,
I na bruku, jak w gmachu spólczesnych cezarów,
Zawsze tak samo będzie on prosty i cały.
Pierś lewą mu obrzuca... czy powiew sztandarów
Narodu, dopartego na ostatnie wały?
Czy toga? Czy wygnańca podróżny płaszcz? Zwoje
Takie, jakgdyby w siebie objęły to troje!
— Tak! To Zamoyski Andrzej...

A, biust Mickiewicza!
Ilekroć widzę, żal mi całego narodu,
Że nikt nie spotkał u nas rzeźbiarza zamłodu,
Aż słońce się skłoniło do jego oblicza,
Aż poeta, co naród uwieczniał, sam, trafem,
Przekazuje swe rysy późnym fotografem!
Jeden portret ów, w Krymie, na skale oparty,
Między Azją a niebem, sam — ten tylko warty
Poety i wspomnienia[486] — o reszcie nie gadam
Lub mówię: «To jest ładne... to Mickiewicz Adam...»
I przechodzę co rychlej, bardzo będąc smętnym,
Że, gdy młodym był genjusz, głaz nie był namiętnym.

Ówdzie dziecko — i lewa rączka nieskończona,
Jak nieskończone dzieci są, cele i wole:
Chce ono «szybki z okna...»

...Tam — czyjś profi?... Ona!
Z tajemnicą na ustach, pogodą na czole
I uczesaniem włosów, co zdradza epokę.
Inaczej wziąłbyś medal za złomki mityczne
Z Kartaginy lub Cypru...
...O, jakie głębokie
Są w trefieniu warkoczy sprawy historyczne!

Inny medal... Gdyby nie połysk włosów, kto wie,
Co pomyśliłbyś o tej pompejańskiej głowie.
Tak dalece społeczność, choć odepchniesz dłótém,
Wróci zawsze, i wróci koturnem rozzutym,
Panująca czasowi, przestrzeni i ciału.
I tylko jednej rzeczy trwożna: ideału!

Lecz ideał (o Gujski!) nie zstąpi do ludów,
Które doń rąk wyciągnąć nie chcą czy nie mogą.
Patrz, gdzie doszła Florencja ideału drogą,
I czy byłaby doszła bez szkoły swej cudów?...
A dziś nosi słoneczny diadem na głowie,
Który jej zwiastowali Michał Aniołowie.
Bo zaprawdę ci powiem, że narodów losy.
I koleje ludzkości, i świat, i niebiosy,
I słońce, i gwiazd chóry, i rdzeń minerału.
I duch...
...a wszystko bierze żywot z ideału.


TOAST[487].

Ktokolwiekbądź jagodę winną ssał,
Ten zna jej osobną tajemnicę:
Że należy, ażeby się płyn lał
We formy odpowiedniej szklenicę.

Wino jedno chce mieć heleński kask,
A drugie tulipan kryształowy,
Inne straciłoby wonność i blask,
Gdybyś nie lał jego w dziób orłowy.

A i te jest, którego pierwiastek
Tak wielce balsamiczny i cenny,
Że winnoby lane być w naparstek
Penelopy jakiej, napół sennéj...

Forma tu nieledwie treść zaręcza;
Jednakowoż dość rzadki jest, który,
Skoro wypróżnił kielich, zawdzięcza,
Że nie zmienił mu wina natury.

Dlategoto ja zdrowie piję tych,
Z których rzadki o sobie pamięta...
Czyjekolwiek są perły, nić jest ich:
Toast komitetu i prezydenta! —
1869.


DO ZESZŁEJ.
(NA GROBOWYM GŁAZIE).

Sieni tej drzwi otworem poza sobą
Zostaw — wzlećmy już dalej!...
Tam, gdzie jest Nikt i jest Osobą:
Podzielni wszyscy, a cali!...

Tam miljon rzęs, choć jedną łzą pokryte,
Kroć serc, łkających: «Gdzie ty?»
Tam stopy dwie, gwoźdźmi przebite,
Uciekające z planety...
............
Tam miljon moich słów — tam — lecą i te.


FUTERAŁ NA KAPELUSZ...

Futerał na kapelusz z pochwą parasola
Mówiąc o rzeczach, któreby mogły być, gdyby
Była myśl, serce, ludzie, i rozum, i wola.
Radzi milczeć, aż fakta urosną na grzyby.
Nato pochwa mu rzecze: «Nie zaprzeczam wcale
I zrozumieć cię czuję wolę najgorętszą,
Ale chciej się wywnętrzyć, proszę, futerale!»
A futerał jej na to: «Jakże się wywnętrzę?
Raczej ty, pochwo, wynurz z serca, co masz w sobie».
Ale pochwa mu na to: «A jakżeż to zrobię?»
Rzekłszy to, on i ona zacisnęli zęby.
Skądże Matejce model na otwarte gęby?[488]


MÓJ ŁASKAWY PANIE!

O nieco miłosiernej nieindyferencji[489],
Proszę i szlę egzemplarz mojej konferencji[490],
Dając wiedzieć, że tejże jest pareset jeszcze
W Luksemburskiej księgarni, gdzie przędą ją wieszcze[491].
Zaś honorem uręczę, że, choć dnie się mienią,
W ojczyźnie jest pareset figur, co mnie cenią,
Choćby przeto, że w równej liczbie nieraz klaszczą.
Matematycznie zatem, jak wyżej się rzekło,
Chciej dopomóc, żeby to poszło prędzej w piekło,
I nie nazbyt księgarskim pleśniło się kątem:
Owym prędzej, gdzie Kokcyt szumi z Acherontem[492]
A ciężkie mroki myśli nad białodrzewami
Wiszą i obszernemi kołują skrzydłami.
Tam — w szlafroku, przypadkiem, obywatel zacny
Czytuje, jeśli styl jest okrągły i łacny;
Tam i literat, mniej od czytelnika szczerszy,
Onaśladuje ciebie, zbluźni i owierszy...
A zecer po dwa błędy zrobi w każdem słowie,
Harpje[493] westchną i głodni nadlecą orłowie...
Słowem, że, gdybyś mroki nawiedził Kimrysów[494]

Nie zaniechaj messeńskiej mojej i jej rysów
I uderz byka w piersi, i krew wytocz czarną,
I zaklnij!... Mówię tobie, że duchy się zgarną...
Mówię, że nawet Matki twej serce na licu
Przez gałęzie topoli wybłyśnie w księżycu:
Ale ty jej miecz podasz, choć serce się kraje[495].
I wspomnisz... że, jak Kolumb, postawiłem jaje!
1869—1870, Paryż.


JESZCZE FRANCJA NIE ZGINĘŁA!

Na co zasłużył ten świat? Mniejsza o to!
My nie jesteśmy sądne cherubiny.
Słońce zaćmiło się i nad Golgotą,
A biły serca i biły godziny.
Gdzież nie dowlekli się rude Wandale?
A co zostaje z nich u Kartaginy?
Nie, jeszcze Francja nie zginęła — wcale!

Nie, jeszcze Francja nie zginęła!
Cień jej chorągwi, poprutej kulami,
Na bladych czołach uczuli tyrani
I ocierać go szukali rękami...
Dopiero wielki miecz oburącz wzięła,
Młotami wieków urobiony dla niej...
Nie — i nie! Jeszcze Francja nie zginęła!
25 sierpnia 1870.


ŹRÓDŁO.

Kiedy błądziłem w piekle, o którem nie śpiewam
Dlatego, że mi klątwy pierw się w usta kleją,
Jak muchy brzydkie, które ze skwarów szaleją —
I nie śpiewam dlatego, że, nim pocznę, ziewam;
Kiedy, błądząc, przeszedłem kolumnadę nudów,
Długą i prostą, tudzież kaprysów przedsienia
I niedogasłych w piasku cmentarz wielkoludów,
Ruszających się sennie pod brukiem z kamienia —
Gdy pomierzyłem kroki memi przedpokoje
Nerwów głupich, co ciągle przymierzają stroje,
A nie są nigdy na czas ubrane weselny —
Gdy przestąpiłem nędzy próg, kłamstwa podwoje
I mijałem już zbrodni labirynt bezczelny,
Pooklejany zewsząd wyrokami prawa —
Znalazłem się na miejscu, gdzie pod stopą lawa
Stygła, i szedłem dalej w powietrzu i porze
I świetle, które były rzetelnie bezboże!...
Na podobieństwo łanów zwęglonych wulkanem,
Lub morza, co zatęchło postępem wstrzymanym,
Morza fal, które stając poglądały wzajem,
Zadziwione niezwykłym głębi obyczajem,
Jak sfinksy — zaś nad niemi pelikanów nieco —
Z otwartemi gardłami, co schły od pragnienia,
I gwiazd parę czerwonych,które w otchłań lecą
Gasnąc...
...Tam szedłem (spomnieć trudno bez wytchnienia!...)

Szedłem tam, kędy, wątpiąc, gdy roślinka drobna,
Blada i do niewprawnie wyszytej podobna,
Szepnęła mi: «...Jest źródło...», a dalej w parowie
Poczułem coś, jak wilgoć.
Z tejże samej strony
Śmiech mię doleciał gorzki i szmer przytłumiony,
I obaczyłem męża z rękoma na głowie,
Jak kiedy kto przenosi całą swoją siłę
W stopy własne...
Deptał on modrą źródła żyłę,
Jakoby wstęgę, która mu sandał oplotła,
Lub szargała się w prochu, gdzie ją stopa wgniotła.

Śmiech człowieka był wściekły, wymowa odrębna,
Coś, jak tętno za trumną noszonego bębna,
Którem wybrzmiewał sarkazm, chrypnąc z nienawiści:
«Patrzcie, jak duch stworzenia obuwie mi czyści!...»


SONET[496].

Męża jeżeli posąg wywiodłeś z kamienia
Tak, jak on jest, niech wiekom późniejszym zostanie —

Lecz kobieta — zarazem kobietą spojrzenia,
Sobą i ową, jak ty poglądałeś na nię.

Nieustannem zjawiskiem, ona i nie ona,
Jako palm okolica, stała na pustyni,
Ale w nieistniejące lądy obwiniona,
Które obłysk słoneczny i wzrok ludzi czyni.

Żeby prawd nie przed sobą zawsze szukał człowiek,
Jak gdy się obojętnie cudze dzieło czyta,
Na to są te złudzenia — rzęsy ducha, powiek,
Na to sztuką, poezja... i sama kobiéta!

I marmur twój, który mnie będzie świadczył co wiek[497],
Że nie była to prawda — nawet dziś — zakryta.
Paryż, 1871.


TOWARZYSTWU HISTORYCZNEMU.
KARTA DZIEJÓW.

Mimo armaty twoje, i mordy, i panik,
Królu, tyś nie jest żaden Cezar, ni Germanik,
Ani Karol (choć bliższy z brandenburskim domem).
Tyś pan pruski z dowcipnym sobie ekonomem,
Podskrobawszy w archiwach, zatarłszy w kronice,
Szukający, jak, komu oszwabić granice.
Nie! Choć się u pożarów grzejesz błyskawicy,
Nie jesteś serio w swojej mosiężnej szlafmycy.
Jesteś tylko nieznośny bardzo i praktyczny,
Zewsząd krwią powalany... jednak nie tragiczny!
Królu! Jeżeliś taki podbojów amator,
Ucz się, jak szturmem miasto brał Kamil dyktator[498],
Patrz, co historja dłótem szerokiem wyrzyna
W Tytusa arku[499], albo w arku Konstantyna,
I przyznaj, że, trofeów zmieniwszy porządek
Wchadzasz szturmem... lecz zwykle przez słaby żołądek[500],
A na zenicie twojej chwały ideałów
Jest obmierzłe wspomnienie i brak wiktuałów!

PS: Tędy zaś wchodząc, choćby i z samym Bismarkiem,
Pytanie — czy się wraca tryumfalnym arkiem?...


DAR TWÓJ PRZYJĄŁEM[501].
I.

Dar twój przyjąłem i czapki użyłem
Z jagnięcia Krymu.
Czy naleciała Argonautów pyłem,
Że stać mi rymu?

II.

Czy w świecie, który klnie i bałwochwali,
Tchnęła mnie wzmianka,
Że aby jeden wieniec się ocali,
— Biały... z baranka.

III.

Nie wiem.
1 lutego 1871 w Paryżu.


DO WIELMOŻNEJ PANI I.
I.

Czoło mówcy nie znało kropelki chrztu wcale,
Kiedy patriae pater[502], konsul purpurowy,
Cicero, rękę wzniósłszy nad zamęt ludowy,
Głosił:

«...że przyjdzie człowiek, w boleści i chwale,
Sprawiedliwy — i przez to w koronie cierniowéj.

II.

A ręce obie mówcy, gdy niewiele potem,
Blade, przybito gwoźdźmi na deskach trybuny,
My znamy, w czyje grały i psalmy, i struny,
Lubo milczało niebo błyskaniem i grzmotem.

III.

Tak, to jest Rzym, o pani — nic więcej nie wspomnę!...
Tylkobym rad, by piasku garść na globie była,
Gdzieby się zdumiewały imperja ogromne,
Że tak niewiele ziemi, a tak wielka siła!...
Tylko radbym, Europy oglądając kartę,
Znać stopy Zbawiciela, swobodniej oparte —
A choćby to okupić przyszło świata łzami,
Rzekłbym: «On pierw umywał nasze, gdy był z nami».
1871.


MY TAK JUŻ PRZED SIĘ PATRZYMY...

My tak już przed się patrzymy, wygnani,
Jak na te okna średniowiecznych murów,
Gdzie krata wstaje żelazna z marmurów
I samo słońce wzywa kwiatki z za niéj.

Woła je rosa, jak z przyłbic komturów[503]
Powychylane rano do litanji,
Gdy ty, laguną płynąc lub przez Arno,
Myślisz, że one ci w oczy się garną.

A kiedy wiosło cię od fal odpiera,
Piana ci w czoło piwa i idzie daléj,
Ty mówisz sobie, że to łzę ociera
Wiatr, co obejma glob i Boga chwali.
I ty masz słuszność, bo Bóg nie umiera.


W ŁAZIENKACH[504].
1.

Nawet lew wdzięczny, chodzący po Rzymie
Za Androklesem[505], co grzywę mu głaszcze,
Gdyby gdzie zoczył swe czoło i imię,
Dłótem zmienione na fontanny paszczę,
Wlepioną w łaźni cesarskiej do ściany,
Dzień i noc wodę parskającą w dzbany —
Nawet lew owy, i choćby w czas spieki
Wolałby odejść na puszczę — kaleki.

2.

Nie, to nie pomnik — to jest malowana
Opery w letnich łazienkach ozdoba,
Ten późny posąg przedwczesnego Jana! —
To nie majestat jego, ni osoba,
Ni pamięć ludu i świata uznanie,
Ani narodu gest, co swych sił użył:
To jest wielkiego męża urąganie,
Które, gdybym tam był, ja sambym zburzył;
Lecz, że w kolebce skręcono mi ramię,
Więc, czego nie tknę ręką, duchem złamię.
Paryż, 1872.


ŚRÓD DZBANÓW ZIEMI...

Śród dzbanów ziemi zielonym atomem
Były te kwiaty zamłodu,
Dziś każdy z liści większy od ogrodu,
Mieszkaniec głową wyższy ponad domem,
Ziemia się kończy u spodu.

Gdzież poszły one i żyją?... Pytanie,
Które jeżeli wznosić trzeba,
To niźli zorza się odbije w dzbanie,
Nim rozchorągwią się obłoki nieba,
Nim słońce wstanie.


«OŁÓWKIEM»
NA KSIĄŻECZCE O TUNCE.

Jako gdy trąba porwie warstwę lata
I rzuci w północ gestem osobliwym,
I jakby nie był tylko sprawiedliwym
Twórca przyrody, lecz i ojcem świata,
I sprawy czynił wyjątkowej treści,
A meteory grały mu chóralnie,
Śnieg rozpłakiwał się i czuł boleści
Ludzi okutych, co w nim brodzą walnie.

Jako — (pobrzmiewam Kochanowskich lutnią) —
Sierotka męża wielkiego, lubo ją
Upogardliwią, lubo uwierutnią,
Skazuje w przyszłość drobną rączką swoją
I własnej zda się rokować piastunce —
A ludzie, czując, co jest nadczłowiecze,
Szepcą, iż anioł przez niemowlę rzecze...
— — Tak... w owej «Tunce»!...


SPÓŁCZEŚNI.
(ODPOWIEDŹ).

Tam, gdzie ani już dojrzeć uprawnych zagonów,
Ty chcesz, bym ja krytyki pielęgnował niwę.
Co radzisz, zważ, i w chwilę jakże nieszczęśliwę!
To nie czas Periklesów — nie — to Faraonów!
Posłuchaj stylu krytyk i przyznaj mnie, czyli
Gazet korespondenci, te tłumu wyrocznie,
Z historji się rzemiosła swego pouczyli?
Wieńce ich czy są wawrzyn? Ich ciosy, czy włocznie?

Nie! Recenzent w natchnieniu częściej przypomina
Podstarościego z zacnych czasów pańszczyźnianych,
Gdy wesół jest i słowem samem upomina,
Lub trzonem bata zlekka krzepi zadyszanych.
Jego żarty, głębokość uwag, prac ocena
Są też same i tylko odmieniona scena[506].

Inny — posłuchaj nieco — na wystawę wchodzi
Sądzić i głosić. Słuszniej mniemałbyś zaiste,
Że to stadninę zwiedzić zjechał pan dobrodziéj
I że dobiera sobie konia, nie artystę.
Tam, owdzie klepnął dłonią, przywarł oko lewe,
Coś przebąknął, odsuwa się na kroków parę,
Widać chwali, bo pejcz swój zatknął za cholewę...

O, wy marmury jędrne, gliny, płótna stare,
Blade freski i bronzy milczące, azali[507]
Który papież lub książę, zrodzony w purpurze,
Traktował was w ten sposób, gdy byliście mali,
Przez sta lat rosnąc zwolna w arcydzieła duże?

Oh, nie!... Nie sam to genjusz arcydzieła tworzy,
Nie sam talent, ni sama znajomość i praca,
Lecz i uczczenie w dziełach dziwnej ręki bożéj,
Co kwiat wywodzi z prochów lub w prochy powraca.

Poeta, malarz, sztycharz, rewolucjonista[508],
Salwator Rosa!...[509] Gdyby nie jego epoka,
Byłby to ten sam pisarz i ten sam artysta,
Lecz o ile odmienny dla serca i oka!
Niema dzieła, nie było może ani myśli,
Zrodzonej i nazwanej bez świadków, zaś ile
Udziału ich?... To krytyk właśnie niech okréśli.

Flamand byłby anioły malował, nie garnki,
Żeby w ogółu oczach czerwone mięsiwo,
Tytuniów dym i dobrze podpiłe jarmarki
Z udatnej linji gwałtem nie robiły krzywą —
Żeby, patrząc na portret, nie macano w licach,
Lecz zgadywano — ogni żeby chciano ducha,
Nie ogni drogich upięć i błysku w pętlicach,
Wytworności rękawic lub wagi łańcucha!...
Sam Rafael, gdyby nie mądre kardynały,
Przeszłość klasyczna w tchnieniu rzymskiem i takt włoski,
Ucieleśniałby grubiej swoje ideały:
Mniej byłby bosko-ludzki, więcej ludzko-boski.

Lecz krytyk dziś oceny na prawach nie stawia,
Sam jest prawem, oceną, przyganą lub chwałą,
Głosi tylko, co jego nudzi lub ubawia,
Co mu się podobało, co nie podobało....
............
Zdania, które bywają ważności niezmiernéj
W ustach młodej osoby, z balu wracającéj,
Gdy swe klejnoty zdejmą i uplot misterny
Włosów odmienia w sposób zwykły — i, niechcący,

Wstążki, kwiaty i szpilki zrzuca ze stolika,
Podejmą tylko wachlarz swoją ręką małą
I czyta w nim, jak w gładkich kartkach pamiętnika:
«Co jej się podobało, co nie podobało».


CO ROBIĆ?

Śród Europy, nie dla obyczaju
Chrzczonej, co począć w rozebranym kraju?
Co robić, pyta ten, tamten i owy,
Rozłamanego narodu trzy głowy.
Pojrzeć ku górze, pod ołtarz narodów,
Gdzie z całej armji został strażnik schodów,
Z korony blaski odleciały święte,
Berła nie widać, chorągwie zwinięte
I usunięta kraina z pod stopy.
A czy się wdarł kto na ducha okopy?
A czy i gwałcić kto śmiał nieostrożnie,
Gdy cierpią czujni i milczą wielmożnie?
Jeżeli przeto ta ojczyzna twoja
Jest historyczna (a nie jest, jak Troja)
Niech jak Rzym będzie i mszy dziejów słucha,
Tak, jak on, perląc różaniec łańcucha,
Milcząc, jak milczą, trwając, jak tam trwają,
Pokąd się harfy nie ponastrajają...
Lub, jeśli, wzory przenosząc realne,
Ojczyzna jest to bagno lakustralne[510], —
A ludów prawem są koście mamuta,
To niech ją depczą — i zgnije zepsuta!


POWIEDZ IM...

Powiedz im, że duch odbrzmiał myśli wiecznéj,
Nerwy że poszły palcami na klawisz,
Uginający się i niebezpieczny
Most nad przepaścią...
Oni, że ich bawisz,
Szepną, i chrząkną, i krzesly swojemi
Stwierdzą, że siedli, i że są na ziemi,
I że istnieją na planecie, który
Niesie ich rączo, a pono do góry!...

Więc ty im rzeknij, że żywot i słońce
Zatrzymał człowiek na włosie pendzlowym.
Jako na rzęsach ducha, że w bezkońce
Otchłani wziera spojrzeniem takowém.
Oni, to słysząc, utrą nos, by jasno
Stwierdzić, że czujni są i wraz nie zasną.

A przeto krzyknij już, że w Betlejemie
Bóg się narodził... i że więc co roku
Cieszą się ludzie — zaś niebici w ciemię
Jadają sporo na sianie o zmroku
Pod rozżarzonej konstelacji znakiem:
Jadają ryby, miód i kluski z makiem!
1875.


IMPOSSIBILISSIME![511]

Jak omnibusa koń niemy i biały,
Któremu grzywa się w księżycu wełni,
Myślilbyś, że jest o wszystko niedbały,
Niczego nie rad ni cośkolwiek pełni —
Że iskry mu się w bruku podobały,
Rwane podkową, lecz sam stoi luźno...
Tak sługa państwa — jeżeli nie zgoła,
To po obiedzie, to na dziś zapóźno,
Przyjść zdoła!


SKAŁA LUMIROWEJ.
(POEMAT SŁOWIEŃSKI, ZDAWAŁOBY SIĘ, ŻE WTÓREJ POŁOWY VII STULECIA, ODKRYTY).

Nie wiem, czyli coś lepiej wypowie ma lira,
Nad czułość Nadobnawy, nad serce Lumira!
Treści, które zarówno w Słowieńszczyźnie słyną
Czy to o wiośnie wcześniej, czy to z oziminą.
— Właśnie lato: już gaje kwitną jak ogrody,
Lumir i Nadobnawa śpieszą na jagody —
Pora spóźnia się, alić oto jeszcze widzę:
Nadobnawa i Lumir[512][513] idą zbierać rydze.
Wreszcie szron ma niebawem rosę ująć w szyby:
Lumir i Nadobnawa chodzą zbierać grzyby.
Czynów tyle! Tak wiele radości! — Lecz właśnie,
Gdy wracają weseli, bywa: piorun trzaśnie
I często się wydarza, że radość na twarzy,
Gdy tymczasem opodal przypadek się zdarzy...
Tak było, skoro, miłą ciesząc się zabawą,

Wracał wieczorem Lumir z lubą Nadobnawą:
On, któremu przysięgła, a której zaśpiewał,
Że będzie odtąd zawsze ją w lesie widywał;
I utopił w jej modrych oczach swe źrenice,
Twierdząc, że są strumienie, wierzby i księżyce —
I jednak wracał z gaju społem z Nadobnawa:
Atoli ona nie wie: wlewo, albo wprawo?
Hałas bowiem przemożny szerzy się dokoła,
Jako gdy dęby wielkie padają na sioła,
Albo gdy z gór na wioski załamane lody
Suną się i kościoły łamią i ogrody —
Blade, zimne, niezłomne, co chwila, to krzepsze:
«Zobaczemy (mówiące), kto też kogo przeprze!»
Nadobnawa ten słysząc odgłos: «O Lumirze»
Woła — «cóż widzę? Ludzie uderzają szczérze,
A świat zda się być grozą straszliwą pijany,
Lumirze, widzę, jako kruszą nam bałwany!»
Nato on, który w pierwszym policzą ją względzie,
Rzeknie: «Kruszą bałwany? Cóż więc z tobą będzie!?»
............
I porwawszy ją, uniósł...
...A był gród za rzeką,
Mocno zaczarowany szczególną opieką.
Tam pod sporym ją Lumir uchował sekretem
Z wiernymi swymi, z dobrym kucharzem, stangretem,
Z czterema lokajami i z tem, co do życia
Potrzebnem jest, z pannami, wprawnemi do szycia
Wolantów[514] tudzież falban... i nikt się nic dziwi,
Że odtąd żyli ona i Lumir szczęśliwi,
Czule patrzac na wszelka porę, jak się zdarza
(Wedle rozmaitości zmiennej kalendarza),
Tak dalece, że do dziś, wszedłszy w te parowy.
Głoszą ludzie: «Oto jest skala Lumirowéj».
1875.


LAPIDARIA[515].
RZEŹBIARZ.

Cała plastyki tajemnica
Tylko w tem jednem jest,
Że duch — jak błyskawica,
A chce go ująć gest.
Zachwyca się i rozchwyca
I swoje rączki dwie
Do wciąż nieobjętego
W szeroki przestwór rwie.
Ta tylko, która niańczy,
I ten, co dłóto imał,
Ta tylko, która tańczy,
I ten, co ramię trzymał,
Ci tylko — i ziemi łono,
Oddychające po deszcz,
Poruszają ducha zasłoną
W rytm i w dreszcz!

MECENAS.

Skoro sztuki dziwne misterja[516]
Pojmujesz tak, mistrzu rzeźbiarzu,
Niech już ś. p. Walerja
(Moja żona) ma na cmentarzu
Twego dłóta monument —
Niech już będzie z kamienia
Anioł, w akcie modlenia
Patrzący na postument,
Gdzie herby dwa po stronach
W floresach i koronach,
Tak, by każdy widz czuły
Wzdychał z serca czeluści,
Mówiąc (według formuły):
«Niechaj im Bóg odpuści!»


ECHA CZASU[517].

Na filozofję moralność się gniewa,
Gdy na moralność filozofja niemniej,
Swarliwa, ognie i dymy wyziewa,
Skąd naraz bywa i jaśniej, i ciemniej.

«Słysz — filozofja woła — jam jest, która
Bez moralności praktyk się obchodzę!»
«Jak ja bez ciebie» — odkrzyknie jej wtóra.

«Milczcie! — zawoła ktoś. — Kijem was zgodzę!
Albowiem wczora mnie się syn narodził,
Gdyby więc swar wasz potrwać miał tak długo,

Jak długo syn mój do szkołyby chodził,
To minąłby się i z jedną, i z drugą».
Tu obywatel, pełen poświęcenia,
Doda, że «postęp wiedzy jest przed wszystkiem
I że niema co szczędzić pokolenia» —
(Lub, w braku zasad, wyprawić je z świstkiem).


NA ZGON POEZJI.
(ELEGJA).

Ona umarła!... Sąż smutniejsze zgony?
I jak pogrzebać tę śliczną osobę?
Umarła ona na ciężką chorobę,
Która się zowie: „Pieniądz i bruljony».
Pamiętasz dobrze ona straszną dobę,
Gdy przed jej łożem stałem zamyślony,
Łzę mając wielką w oku, co szukało,
Czy to, co gaśnie, jest duch albo ciało.
Ona zaś (mówię: Poezja), swe ramię
Blade ku oknu niosąc, znak mi dała,
Bym światło przyćmił, bo uśmiechy kłamie,
Jakby jej w oczy wiosna urągała.
Nie wiem, czy ranę dostrzegłem, czy znamię,
Pod lewej piersi cieniem, gdy zadrżała.
O, byłem smętny, jak odtąd nie bywam,
Gdy mam już cmentarz i na nim kwiat zrywam.

Umarła ona, Poezja, ta wielka
Niepojednanych dwóch sfer pośrednica,
Ocean chuci i rosy kropelka,
Ta monarchini i ta wyrobnica,
Zarazem wielce wyłączna i wszelka,
Ta błyskawica i ta gołębica...
Gdy ci, co grzebać mają za rzemiosło,
Idą już piaskiem zasypywać wzniosłą!

Odtąd w przestronnym milczenia kościele
Po brukowaniu się przechodząc płaskiem,
Nie jej ja depcę grób, lecz po tych dziele
Stąpam, co cmentarz wyrównali piaskiem.
Aż się zamyślą myśli niszczyciele,
I grom zawołam, by uderzał z trzaskiem,
Wiedząc, iż ogień dla bez ognia ludzi,
Choćby w krzemieniach spał, w niebie się zbudzi.


CIEMNOŚĆ.
1.

On skarży się na ciemność mej mowy —
Czyż choć świecę raz zapalił sam?
Sługa mu ją wnosił pokojowy.
(Wielość przyczyn tak ukryto nam!)

2.

Nić objąwszy iskrą, zrazu płonie,
Zalewa wosk, który górą wstawa,
Gwiazda jaśni powoli tonie,
Modra światłość jej i bladawa.

3.

Już, już myślisz, że zgaśnie, że zdołu
Ciecz rozgrzewa, wszystko pochłonie...
Wiary trzeba, nie dość iskry i popiołu!
Dałeś wiarę — patrz, patrz, jak płonie!

4.

Podobnież są i pieśni me. O człowieku,
Który im chwili skąpisz marnéj,
Nim, rozgrzawszy zimnotę wieku,
Płomień błyśnie ofiarny!
1877.


NA SMUTNE WIEŚCI Z WATYKANU.
1.

Nie zna nikt bytu ostatniej godziny,
Lecz co obiegnie kiedyś smętne łoże?
Nawoływania od jakiej krainy?
Błogosławieństwa lub pogróżki boże?...
Monarchów wielu odpomną swe czyny,
Purpurę miecąc nogą, jak rogoże;
Gdy ręce będą wyciągali drżące,
By wrócić fakta — niepowracające!...

2.

Atoli ówdzie, w cichym Watykanie
Żaden lud z piersią nie stanie rozdartą,
Władałeś, — grożąc — a wiesz co wygnanie?
Co praw odjęcie? Lud żaden nie stanie
W więzach bez wspomnień, iż łzę mu otarto.
Im w Europie większe zamieszanie,
Któż, odkąd dzieje poczynają istnieć,
Rad się, jak Pius[518], ubezosobistnieć?

3.

Nie, jak assurskie bogi i półbogi,
Pijaństwo, siebie mające za władzę.
Wrażali ludom pod żebra ostrogi —
Lecz znikły nawpół, a cały w powadze,
W mówieniu razem i silny i błogi,
Głoszący prawdę oględnie a nadze —
Mąż doskonały, który wciąż róść będzie,
Iż był tam, gdzie jest, i ten sam, co wszędzie.

4.

Bywa, że doba większa jest od pracy,
Lub treść od słusznych względów arystarchy[519].
Więc nie Augustom śpiewa to Horacy,
Śpiewając jednak dla Rzymu monarchy.
Ludy wygnane, smętni i żebracy
Jako w potopu dzień ptactwo do archy[520],
Lecą, pytając o starca, pytają
O siebie samych, i o świat — i łkają.
Paryż, 1877 grudnia.


NIE DOPISUJĘ...

Nie dopisuję — a z przyczyny której?
Nawet i o tem słowa krótkie ślę ci,
Kreśląc je piórem, nie wzlatując pióry.
Przywdział je za mnie czas i górą leci,
Gdy ja tu pełzam, słaby i ponury,
Przysłowiem ciesząc się pustynnych dzieci[521].
Które głęboką treść, jak Sfinks, opiewa,
Że: «Tylko wrogom pełno się nalewa».

Bismillah! Marhaba, marhaba![522]


PRZEPIS NA POWIEŚĆ WARSZAWSKĄ.

Weź głupiej szlachty figur trzy — przepiłuj,
Będzie sześć — dodaj żydów z ekonomem,
Zamieszaj piórem, albo batem wyłój,
I dolej wody, aż stanie się tomem —
Zagrzej to, albo, gdy masz czas, umiłuj!...
Nareszcie pannę, zrumienioną sromem,
Jak rzodkiew, zanurz — dla intrygi krótszéj
Dodaj wór rubli, zamieszaj i utrzyj!


DO BRONISŁAWA Z.[523].

Maleńkich dwoje dzieci pod ubogiej chaty progami
Zabawiało się wzajem ziarnkami rozbitej szyby,
Szyby, której rozłom stanowił epokę we wsi,
Gdzie rzadki chadza szklarz, a grad pamiętnym bywa,
Potratowane zostawując łany i gałęzie drzew...
Mędrzec patrzył na dzieci i radość ich z tęcz, rzucanych szkłem,
I oto narodziła się soczewka, a myśl zawróciła teleskopem
W słońc miljardy i w światów szlak przez drogę mleczną.
— Tak, ze świętego Kaźmierza murów pozastołecznej krasy,
Pytam cię — nie «czy weneckie znasz zapusty»[524],
Lecz czy przełożonej zakonu sióstr święto imienne
Znasz, o rodaku, pośród mnogich hucznego Paryża ciekawości?

Michelet[525] stary, którego młodzieńcze, czarne oczy
Przy, jak śnieg, białej grzywie włosa stoją mi jeszcze w pamięci,
Mówił mi był, że «Sztuki przyszłość polega na tem,
By wyrazić dobroć» ...piękność bowiem i świętość
Częstotliwiej zachwycał niejeden dostojny mistrz.
«Wallenroda» autor w Rzymie (pomnę to, jak dziś),
Gdy o sztuce raz ze mną mówił (mistrz, w teorjach skąpy,
Przenoszący nad one twórstwo nieśmiertelnego genjuszu),
Rzekł: «Nie patrzy dziś sztukmistrz, albo wejrzenia k’temu nie ma,
By uważył postać i lica córki zakonnej,
Gdy, przyjąwszy sakrament, od ołtarza stopni odchodzi;
Źródliska są tam!...» «Dziadów» autor, pomnę, jak to mówił ze mną

«Co piszę?» mnie pytałeś; oto list ten piszę do ciebie —
Zaś nie powiedz, iż drobną szlę ci dań — tylko poezję,

Tę, która bez złota ubogą jest, lecz złoto bez niej,
Powiadam ci, zaprawdę jest nędzą nędz...
Zniknie i przepełznie obfitość rozmaita.
Skarby i siły przewieją, ogóły całe zadrżą,
Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie,
Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic
Umiejętność nawet bez dwóch onych zbiednieje w papier.
Tak niebłahą są dwójcą te siostry dwie!...

Ty myśliłbyś, że z Paryża teraz do ciebie piszę,
Tą przepłynionego Sekwaną, która co noc
Samobójstwo lub zbrodnię falami swemi
W płachty chłodne otula przy drżącym blasku gazu...

Patrz! Oto tam i owdzie mało okaźne mury.
Wnijdź! Ma się pod wieczór, mniemałbyś może.
Iż na Malcie w zakonu gdzieś rycerskiego ostatki
Zatułałeś się... Tu, tam, uchylone ci drzwi okażą
Rdzawą na murze szablę albo groźny i smętny profil.
O mało nie stuletni ówdzie mąż w konfederatce, jak cień
Niedołamanej chorągwi przy narodowym pogrzebie,
Przeszedł mimo i zagasł w długim, jak nicość, korytarzu.
Czujesz dzieje, jak idą, niby stary na wieży zegar,
Nie pytający się o miasto, któremu z chmur bije godziny.
Wiek tu który? Który rok? Niedola która?
Tacyt[526] stary mógłby z mężami tymi rozmawiać,
Nauczając się, jak nauczać niefortunnych — rzeczy morału.

Patrz! Oto i gdzieniegdzie, tam i sam,
Ożałobione blisko od dwóch tysięcy lat
Kochanki Tego, który był umarł na Golgocie,
Przechadzają, dla Jego wspomnień dobrze czyniąc.
Nagłowia ich białe w powietrzu drżą za krokiem,
Prowadzonym oblubieństwem obowiązku.

Dziś, że święto imienne głównej w zakonie matrony,
Kilkadziesiąt panienek w tyleż zakwita uśmiechów.
Ruch niezwykły dostrzegasz — kury nawet i kogut
Oglądają się w słońcu, skąpo błyszczącem na murze —
Nieleniwo pies kroczy, z ciężkiego spuszczon łańcucha —
Świat coś czuje — opodal jest wielkie miasto, Paryż,
Za bogactwy goniące we dwa miljony śmiertelnych.
Tu dialog, a rzekłbyś, że z czasu Tyrso da Molina[527].
Już poczyna się wieczór, panna przebrana z wąsami,
Kreślonemi widocznie nie męską ręką — ta znowu,
Jak żyd, z brodą, niezgrabność kłamie umiejętnym krokiem.
Aniołowie w intrygę dramy bez ogródek wchodzą,
Jak u siebie cheruby — i widać, że im wygodnie
Ze skrzydłami z papieru, które chowają się potem
Na rok przyszły w komodę... jakkolwiek panienki rosną
I ze skrzydeł, mniemałbym, wyrasta osoba słuszna.
Krakowiaki z dziewkami, wielkości tej, co dwa razy
Ten papieru arkusz, taniec poczynają hoży,
Czapkami się kłoniąc i gest mając ojczysty
Nieznajomej im ziemi... (tak, pomnę, że się bawiłem
Z wolą matki, przedzgonną obok złożonej chorobą...)

Alić finał nadchodzi: morał i próżniące się szybko kosze,
Z których wylatują pomarańcze, a te rozchwycone są rękami,
Które, objąć nie mogąc całej owocu okrągłości,
Powiększają onegoż wielkość, wytworność i cenę.
Szczęście, widzisz mój drogi, jest — i ojczyzna — i ludzkość
(Z pomarańcz bierz dowód... azali newtonowe[528] jabłko
Prawd nie pouczyło znamienitych?...) — jest i potęga istna sztuki,

Żywej wtedy, gdy bliskie umie idealnem znamienować.
Pobłażliwym to niechaj czyni cię i dla heksametru:
Exsul eram, requiesque mihi, non fama!!...[529]
1879.Vale.


O TY, JAKKOLWIEK SŁAWA...[530]

O ty, jakkolwiek sława laurem darzy,
Nie pozostaniesz ze swego wyzuty,
Bo jesteś pierwszym z ojczystych pisarzy,
Który ma buty[531].

Co lat pięćdziesiąt buty honorowe
Skoro otrzymasz jako jubileat,
Powiedz mi, jako używasz takowe,
Czyli je wznosisz do niebios, do plejad?
Czy jako wieniec kładziesz je na głowę?
———————————
————— to i kłopot zaraz,
Bo but, gdy nie but, to ambaras!


UKLEIŁEM SOBIE...[532][533]

Ukleiłem sobie z papieru nos
Monumentalny i krzywy
I wszystkim mówię wniebogłos:
«Oto mój organ żywy!»
Jedną tylko czuję trwogę
Śród tak kwitnącego stanu,
Że organem kichnąć nie mogę,
Ani sobie utrzeć organu.
Tymczasem Turek i Tatar,
Choć mają krótkie nosy,
Kiedy ich złapie katar,
Kichają wniebogłosy.


BRONISŁAWOWI Z. Z PIÓREM[534].

Niech nie uwodzi ubóstwem powabu
Pióro ze skrzydeł sępa Senegalu.
Zwą go pustelnik i mędrzec («Marabu»),
Ważyć się lubi w obłokach z opalu,
Spieczoną gardząc ziemią, woła «Abu!»
(«Ojcze!») — i pióro zwykł tracić bez żalu,
Bo z wysokości je tych wielkich rzuca,
Gdzie już nie wzdycha się!...
Tam, niebo — — płuca!


PSALM W HEBRONIE[535].
PRZEZ MATKĘ ZBAWICIELA Ś-TĄ UŁOŻONY — TŁUMACZENIE WIERSZEM POLSKIM (PIERWSZE) WEDŁUG VULGATY I Z ODNIESIENIEM DO HEBRAJSKIEGO TEKSTU.

Dusza moja wielbi swojego Pana,
I duch mój raduje się w Zbawicielu,
Iż, pojmawszy na niskość, jest wybrana
I uchwali ją głos ludów wielu,
Będzie sławna błogo i uczczona
W mnogie plemiona!

Sprawę wielką dał mi, bo wszechmoże
I jest święty, którego zmiłowanie
Trwa i obejma nieustannie
Ufających w pokorze.

Ramię gdy wzniósł w mocy, pysznych łamie
Przez własne serc ich urojenia,
Króle z stolic wyrzuca i stawi w bramie,
Zaś poziome wzywa do znaczenia,
Biedne syci przez dary pełne i różne,
Bogacze odprawia próżne.

Izraela do dawnej przyjmą opieki,
Jak rzekł do Abrama i dziatwy jego
Dla całego rodu człowieczego,
Po wszystkie wieki.
1880.


PIĘKNO CZASU.

Zgasły lilje i róże omdlewające,
Odejma im wiatr liście jedwabne:
Dziś nie szuka nikt piękna... żaden poeta —
Żaden sztukmistrz — amator — żadna kobieta —
— Dziś szuka się tego, co jest powabne,
I tego, co jest uderzające!...

Powab i grzmot, dwie siły,
Skądkolwiekbądźby były,
To dwa wdzięki Uranji[536], dwa jej ramiona.

Czy obejmą?... uścisną?... i czy tobie
Łzę obetrą?... Przypomnisz w grobie.
— — — — (pieśń nieskończona).
1880.


ROZEBRANA.
(BALLADA)

Ani jej widzieć wieczorem, ni zrana,
Bo rozebrana...
............
«Więc śpi zapewne» — niech raz rzekną szczerze
Służebne panny,
Lub że, gdy wstawa i nim się ubierze,
Używa wanny.

Tymczasem szwaczek trzy stoi z pudłami
I szewców sporo.
Co, nic nie widząc, swemi domysłami
Miary jej biorą.

Tymczasem dzieci o rannej godzinie
Gdzieś do szkół idą,
Oracz wywleka pług, i Wisła płynie,
I Warta z Nidą.

Błogi jest pejzaż, błogą woń poranna,
Gdy wstają zorze,
Ale cóż, kiedy ona, rozebrana,
Wyjrzeć nie może!

Świat rzecze na to: «Niechże się ubierze
Na trzy sposoby,
Zacbodnio-wschodnio-pstre weźmie odzieże
Lub wór żałoby!...»

To ja gdy słyszę, mam zdanie odmienne
O rozebranéj:
Wszakże niekryte jest a tak promienne
Łono Dyjany!

Akteon blednie, blaskiem uderzony[537],
Nie cofa psiarni trąb hałas;
Hiperborejski[538] las drży przerażony,
Jak wiotki trzęsąc się szałas.

Gdy ona przecież — bez zbroi, bez togi —
Pełna powagi i krasy,
Pamiętna tylko, że po wszystkie czasy
Tak — karzą bogi!


DO ORŁA, CO NAD DĘBEM POWIEWA...

Do orła, co nad dębem powiewa,
Mruczał kret z nory i z cieni:
«Gałąź każda każdego drzewa
Jest u mnie tu w kształtach korzeni.
Ty tam orłem, ja tu. — Gore słońce,
Nie ogranicza się na firmamencie —
Ja mam je w oczach tak gorące,
Że przechadzam się w ziemi odmęcie».

«Zaiste, jest tak» — orzeł odśpiewa —
«Lecz świat mój, to nie jest analiza.
On korzenie dawa i zasiewa,
Gdy twój tylko je podgryza!»


TEZA.
(NA KATEDRĘ LITERATURY).

«Dziady» są zbyt tragiczne — niema w nich kobiety,
Tylko ksiądz, i to jeszcze ksiądz proboszcz, niestety,
W ciemnej izbie, gdzie tli się ogień pomaleńku.
Pytanie: czy dlatego Gustaw z wiéchą w ręku?
Pytanie, nad którego sensemby usychał
Egzegeta Tyszyński i Grabowski Michał —
Bystry Nehring, Tarnowski[539], co zna kwintesencje![540]
Albowiem można z wiéchy robić konferencje.
Komin gdy wytrzesz, światłość silniejszą się stawa,
Więc dramat bez początku choć koniecby zyskał,
Proboszcz poznałby z swojej parafji Gustawa,
A Gustawby proboszcza, poznawszy, uściskał.


POST SCRIPTUM[541].

Krótko mówiąc, najnowsze wiadomości te są:
Apostolską stolicę z Rzymu gdzieś przeniesą —

Tymczasem zaś kazania będą przesyłane
W telefonach, zatknięte i zbutelkowane.
Atoli rządy, będąc o granice dbale,
Przejrzą pilnie, co świeże, a co jest zwietrzałe.
I postęp będzie wielki, który świat odmłodni
I Europy kartę zrówna, jak aksamit,
Strategicznie i gładko, skutkiem «kwestji wschodniéj».
Ludy zbrojne — i sławny generał Dynamit.
Z literatury, lubo wystarczy na długo
To, co już dotąd skreślił Kraszewski i Hugo[542]
Jednakowoż podniesą to pytanie małe:

Czy przez egoizm prawdy głoszone są trwałe?
Czy prawdy, przez interes głoszone, są całe?
1881.


SPOWIEDŹ.

Te czarujące na ziemi istoty,
Których obecność drogą i przyjemną,
Przez cały żywot bywały tak ze mną,
Jak wielki cesarz z żołnierzem piechoty.
On go pamiętał, choć od armat ciemno,
Gdy z konia liczył swych bagnetów płoty,
Lub, mając kartę na zgiętem kolanie,
Pisał, kto kulą pierw w serce dostanie.

Lecz niech historja coś przez nas skorzysta:
Ja się nie skarżę na mój los żołnierza.
Przyszedłem na świat jak napoljonista —
Niech kula swoje pełni i uderza!
Niech żyje cesarz i wolność ojczysta!
Niech orzeł w słońcu kąpie złote pierza!
— Choć żołnierz z prochów nie porusza skroni,
Śpiąc z epopeją i w śnie... marząc o niéj.


MÓJ PSALM.

Maryj rozlicznych (a tych nigdy dosyć!),
Jasnych Magdalen z bujnemi włosami,
Roztropnych Zofij i genjalnych Teres
I dnie i noce nie ustawam prosić,
Żeby raz skończył świat z interesami.
Ta jest modlitwa ma i ten interes,
Żeby raz ludzkość weszła do okresu,
Który jej zdawna należy logicznie,
Gdzie już żadnego niema interesu
I gdzie już nic się nie robi praktycznie.

I o to święte proszę, które noszą
Grzebień z promieni i łzę mają w oku
I z Weroniką od łkań się zanoszą
Na purpurowym obłoku...


SŁOWIANIN.
(DO TEOFILA LENARTOWICZA).

Jak Słowianin, gdy brak mu naśladować kogo,
Duma, w szerokiem polu; czekając na siebie —
Gdy zdala jadą kupcy gdzieś żelazną drogą,
Drżą telegramy w drutach i balon na niebie —
Jak Słowianin, co chadzał już wszystkiemu w tropy,
Oczekiwa na siebie samego, bez wiedzy —
Tak — bywa smętnem życie, wieszczowie! koledzy,
Zacni szlachcice, żydy,przekupnie i chłopy!
Tak jest i kamień także, sterczący na miedzy,
Co sługiwał był w różnych szturmach na okopy —
Dziewanna żółta przy nim i mysz polna ruda —
On sterczy, wieść go zowie kością wielkoluda
(Co sam sobie w jaśniejszą alegorję zamień!) —
Atoli niewiadomo, czy to kość, czy kamień?


URYWKI
CNÓT OBLICZE.

Cnoty spotkałem trzy różne oblicza:
Jak światło, cień i złudzenie;
Lecz głosić nie chcę, która z nich zwodnicza
Strona — całość trzech ocenię.

Cnotę tragiczną widziałem, od wieków
Jako zwyciężała opór,
Od hardych mieczów do krzyżowych ćwieków,
Od więzień pod sznur i topór,

Od łez połkniętych do pogody czoła,
Wszechkrólującej wielmożnie,

Jako, gdy posąg wwodzą do kościoła,
Nie chylą się on ostrożnie,

Lecz owszem, w górne świątyni sklepienia
Poglądać zda się, jak w domu,
Lub twarde członki na łoże z kamienia
Idzie wyciągnąć bez sromu.

Tragicznej cnoty widziałem to ijście
W kościół tryumfu wysoki,
A wieńce za nią padały, jak liście,
A drżały przed nią obłoki.

Widziałem potem dramatyczną cnotę,
Pełną giętkości, jak fala,
Co łan użyźnia pod pszenice złote,
Skały przybrzeżne obala.

Przez jej zawistnych im samym zakryta,
Jak w masce nieobmyślonéj,
Dzieł dokonywa, których hipokryta
Sam nie dociekłby zasłony!...
(Końca brak).


WTEDY TY, MATKO...

............
Wtedy ty, matko, przez zrządzenie boże
Uprzedzasz wszystkich, drogę znając drugą:
I stajesz cicho, gdzie drobne jest łoże,
A świecy jasność okrywszy prawicą
Cień ręki rzucasz, wielki, jak komnata,
Którego palce, szyte błyskawicą,
Drżą, i baldakin stąd nad dzieckiem lata...
Niemowlę śni coś, a gwiazdy się świécą.

2.

Kiedy zaś uśnie jakie społeczeństwo
Organem, który całość uczuć dawa,
I niewidzialne nastanie męczeństwo
Tego, co czuwa lub co raniej wstawa,
I oziębi się wszelkie pokrewieństwo,
Choć w okna jasność już zamży bladawa,
Sen jeszcze radzi stale bezpieczeństwo
I szepta jeszcze, że płonną obawa —
Choć czujność stanie się rzemiosłem stróżów,
Pieczołowitość nadzorców urzędem,
Pewność trwałością niepewnych przedmurzów,
Ciepło ogniska gościnności względem...
I jednak, choć już słońce, na trzy chłopy
Wstawszy, odeszło w safirowe stropy,
Sen, niesłychanie podobny do jawu,
Trwa, sprzeciwiając się bożemu prawu —
Ty wtedy znowu, drogę znając drugą,
Nie czekasz, aż się rozmówi gość z sługą,
Lecz za dom cały czuwasz niewidzialnie —
Ty, społeczeństwa stawszy się zasługą,
Kryjesz znów światłość okrutną realnie!

3.

Niechże ci będzie «Cześć», jak jest rzeczono:
Nietylko kochaj, lecz miej dla rodziców
Układność wdzięku i mowę pieszczoną,
Lub przyrodzone uśmiechnięcie liców
(Które do łani ma też sarnię młode,
Z wymion jej pijąc, jako z dzbanu wodę),
Owszem, jak słowa nieodmienne stoją:
«Będziesz czcił ojca i czcił matkę twoją!»


SZLACHCIC.

Zygmunt[543] nieboszczyk raz mówił mi żartem,
Nie półuśmiechu, lecz stilusa[544] wartym.
Twierdząc, że, mimo opóźnionej pieczy
Kto dziś się jeszcze w dzieje...
............
Gdy czar słów jego i wzięcie urzeka
Nie znawstwem ludzi, jakby ziarna w plewie,
Lecz znajomością siebie i człowieka.


NIE TRZEBA ROBIĆ...

— Nie trzeba robić z pokoleń ofiary,
Iż one nie są tylko dalszym ciągiem;
Strona jest, z której człek rodzi się stary,
Choć kształtowanym urasta posągiem.
Przenosić w drugich swą własną zawziętość
Godzi się tyle, ile czcisz ich świętość.
Lecz, jeśli mniemasz, że ty tworzysz człeka,
Jak Bóg, na obraz twój, to radbym wiedział,
Czemu jest czasów i pokoleń przedział?...
Skąd postęp? Czemu się go wdali czeka?...
Nie trzeba robić się karykaturą

Twórcy, mniemając o naszym planecie,
Że on wszechświata środkiem albo górą,
Gród zaś ojczysty że najpierwszym w świecie,
A w grodzie jeszcze, że nad genjusz wszelki
Sąsiad, z którym się wypienia butelki.
Nie trzeba siebie, wciąż siebie, mieć środkiem,
By mimowiednie się nie stać wyrodkiem —
Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo
Być demokratą bez Boga i wiary
(Czego jak świat ten nie bywało stary!),
Ni bez wyznania, że bywa męczeństwo!
Nie trzeba kłaniać się okolicznościom,
A prawdom kazać, by za drzwiami stały,
Przedawać laury starym znajomościom,
Myśląc, że dziejów rytm zgłuszą tymbały![545]
Nie trzeba stylu nastrajać ulicznie,
Ni ewangelji brać przez rękawiczkę,
Być zacnym ckliwo, być podłym praktycznie,
Zapełniać próżnię sensu przez potyczkę,
I rejterować... lubo heroicznie!
(Reszty brak).


IDEAŁ I REFORMY.

Słynny monarcha, nieco mędrzec przytém,
Jako był Trajan lub Marek Aureli,
W swojej warowni i w kraju podbitym
Tak się użalał na obywateli:

«Czemuż ich sama nie prowadzi cnota,
Sama wzajemność nie administruje?
Gdy ten ma prawdy więcej, owy złota.
Wiedzy lub pracy, gdy wszystkim brakuje!

«O, jak potężne wzrosłoby stąd ciało
(Monarcha mówił), gdyby w każdej chwili
I zło się zbytkiem dobra prostowało;
Wszyscy słuchaliby — wszyscy
(Końca brak).


............
Lapońscy wzięli księdza w swe obroty,
Że łzę narodu zniżył do wilgoci.
Kładąc pomiędzy stanu kwestie poty.
Trwał taki zamęt sto lat... Lecz znów wróci,
Nim w chrześcijaństwie zaświta wiek złoty,
I ponad drobiazg herbów narodowych
Herb Portugalji w obłokach umieści,
To jest: na tarczy pięć ran Chrystusowych
I rozrzucone srebrników trzydzieści...


............
Takie są głębie tam, na oceanie,
Że fali ogrom, gdy pornie się z dołów,
Odrzuca-ć z sznurem wypuszczony ołów —
Bo pionu już się kończy panowanie...
I gwiazdom odtąd zwierzony a słońcu
Nie z ziemią radzisz o wędrówki końcu...
1857.


DO Z. KRASIŃSKIEGO[546].
(URYWEK LISTU).

............
Marzyłem o powieści bynajmniej okaźnej,
A która działaby się prozaicznej pory,
Nie czasu fantastycznej doby, niewyraźnej,
Nie czasu świtów mgławych, czerwonych zachodów,
Co dziwne tła dla ludzi mają i narodów.
I chciałem właśnie ową że wykazać prozę,
Której się pisarz dotknąć uważa za zgrozę,
W pałace tęcz, w tęcz szlaki wabiąc czytelnika,
By mu się świat tam zamknął, gdzie książkę zamyka.
Owszem więc, mój bohater i jeden i drugi
Wielkich nie czynią rzeczy, to zaś ich spotyka,
Co ludzi miernych albo mało znaczne sługi.
Homo-Quidam, z wejrzenia coś do ogrodnika
Podobny... (acz przez łzawe oczy Magdaleny
I Chrystus Pan nie większej wydawał się ceny,
Ani się jej jak Jowisz nagle stawił Stator,
Ani jak mąż wielmożny i rzymski senator).
To więc w nawiasie kładąc, dodać mam niewiele.
Jedno, iż do dziś jeszcze mądrość nasza cała

Składa się z greckiej, rzymskiej i tej, co w kościele
(A która przez żydowski ród nam się dostała).
Zaś Artemidor Grek jest i Zofja z Hellady,
Mag z Izraela. — Młodzian, co upada blady
Pomiędzy tłumem, wszystko miał za bohatera,
Lecz Prawdy chciał i, idąc za mistrzami w ślady,
Tuła się, i fatalność jakaś go obdziera.
Trud współczucia zawodów nastręcza obficie,
Ten i ów, nim mu prawdę da, zabierze życie
I, pięknym będąc, nie jest ukochan od onej,
Miękkością popsowanej, a rytmem natchnionej,
Która ma wiele z Grecji, lecz perska tkanina,
Azjacki płaszcz, jak wężów obwija ją ślina.
I, jakby nie czas już był na miłość, mój młodzian,
Wywróconego kosza kwiatami przyodzian,
Przypadkiem więc pogrzebion, jak zabit przypadkiem
W miejscu, gdzie go sprzeczności zawiodły przypadki,
Prawdy nie znając (lub może jej był świadkiem),
Bohater, a za pole bitw cóż znalazł? Jatki!
Miałżeby to być przeto obraz pokolenia,
Co, w wilję chrześcijańskiej prawdy objawienia,
Między zachodem greckiej i żydowskiej wiedzy
Dziko rośnie i ginie, jak zioło na miedzy,
A za patronów jeśli w niebiosach ma kogo,
To chyba rzezi ciosem duszki wypędzone
Z ciał, które żołdak rzymski popychał ostrogą,
Przedmęczeńskie i w wieków wieki uwielbione.
............


............
Nowy się wiek po ścianach rozpłomienił świtem,
A w kątach cieniu zawisł pająk kazuista!...[547]


∗             ∗

............
Niewiasta igłą krzyż na piersiach kole.
Co gdy uczynią, im starczy!
Lecz nikt nie pomni, kto, kiedy, lub poco
Znaków sprowadził, a krzyże
Sterczą na skałach i w zorzach się złocą,
I morze im stopy liże.


∗             ∗

MIŁO BYĆ OD SWOJEGO CZASU...

«Miło być od swojego czasu zrozumianym,
Przyjętym od epoki, stąd tak czytywanym,
Iż żaden odcień słowa nie tonie w papierze,
Lecz wszystkie drżą w powietrzu namiętnie i szczerze.
To zaś nietylko, że jest obcowaniem myśli,
Lecz i onej wyrobu warunkiem istotnym;
Tak dalece, że będąc sam i sam najściślej,
Odkąd myślisz, nie jesteś już przeto samotnym.
Już ty się pytasz, już ty odpowiadasz — wcale
Nie mówisz, lecz rozmawiasz, jakkolwiek niedbale.
Bądźmyż więc przystępnymi i od innych bytów
Żądajmy spółuczucia!»
Tak wachlarz ulotny,
Gładki, chwiejny, lubownik gaz i aksamitów,
Dumał, a jak ów gołąb, co grucha samotny,
Przeciągał skrzydła swoje wdzięcznie, acz leniwo,
I zatęsknił...



POEMATY
SZCZESNA
POWIEŚĆ
WSTĘP CZYLI PRZEDPIEŚŃ.
DO LUTNI.
I.

Dziś cię odepchnę, jako kratę złotą,
Zabrzęcz i uleć — a może na niebie,
O lutnio moja, nie odrzucą ciebie,
Jako wrzęciądzy wytracone wroto,
By piorun, widząc czas na pogoń dobry,
Ciął cię zszczerbił się jak miecz swój
Chrobry!


II.

Dziś cię odepchnę, jako pierś pancerną,
Westchnij i odejdź, bo nie tędy droga!
Ani ja taką przyjaciółkę wierną
Porzucić mógłbym na ziemi bez Boga,
By lada żołdak, plondrując namioty,
Odpinał z ciebie naramiennik złoty.


III.

Idżże, a powiedz, że lat nie wiem wiele,
Może lat dziesięć i dziesięć-set może,
Byłaś mi, czem są ludziom przyjaciele,
A matkom dzieci, kładące się w łoże —
I wiesz, żem ciebie nie dotknął inaczéj,
Tylko nadszczęście, tylko z nadrozpaczy.


IV.

Anim się upił i wołałem na cię:
«Pomóż mi kłamać przed sumieniem własném!»
Ani cię widział kto w pałacu jasnym,
Ani cię widział kłoniącą się w chacie,
Chorągwie różne wiatr po świecie zrywał,
Nie drgnęłaś... chyba, żem ja chciał i śpiéwał.


V.

To, jeśli ciebie spytają o liście,
Albo o Laury jakiej różę białą,
Zaśpiewajże im, że się wykonało...
Mieliście oczy i widzieliście...
Koń mój ostatni wieniec zjada z głodu...
Ty wiesz turniejów koniec i rapsodu.


VI.

A Laurę... Któż to ją miał z bezwawrzynnych
Dziś, gdy anielskie tylko są istoty?
Z bezposagowych kto włóczęgów gminnych,
Co ani razu nie napisał «O, ty!»
Lub, co napisał, ale rzecz jest skryta,
Tak, że Bóg tylko i serce ją czyta.


VII.

Bóg, serce — cóż są?... Dziś... O, bardzo wiele,
Tak bardzo wiele, tak niepospolicie,
Że to zostawić lepiej na niedzielę,
Nie mieszać rzeczy tych świątecznych w życie,
Które «jest prozą, polem jest praktyki,
Niezaplątanem w ciemne ogólniki...»


VIII.

Więc to dlatego właśnie dziś ja lutnię
Na pożegnalny nastroiłem akord;
Tak, gdy chorągiew los i kula utnie,
A żołnierz idzie chleba kupić za kord[548],
I miecz wygina na lichwiarza progu
Gestem, historji pełnym i nałogu.


IX.

Pies, dziecię, patrzą nań sposobem godnym
Tragedji onej, patetycznej wielce,
Nie mówiąc zasię, iż musi być głodnym,
Stalowe raczej podziwiając jelce[549],

Jak dziecię zmarłe gdy matce kto chwali,
Że usta miało z ponsowych korali.


X.

Psom, dzieciom dudarz ślepy gra u płota,
Gwiazdy się nad nim zamiast oczów świecą;
Więc cię odpycham na wiatr, lutni złota —
Zdążaj, a pisuj do mnie błyskawicą —
I bywaj zdrowa, ilem ważył ciebie
Niebiesko — to jest, pierw, niż byłaś w niebie.


WSTĘP CZYLI PRZEDPIEŚŃ.
I.

Jako gdy konie wywodzą przed ganek
W czas poobiedniej godziny trawienia,
Tak bohaterów rzędy i kochanek,
Tak myśli wielkie i wielkie wspomnienia
Wywodzi pisarz na chiński stoliczek
Przed wpółotwarte oczy czytelniczek.


II.

I trwa ta sztuka lat kilkaset zgórą,
Te, owe sercu dobierając dramy —
Żyć nie potrzeba... Na cóż, kiedy pióro,
Za pozwoleniem cenzury i mamy,
Jakie chcesz, drgnienie serca w tobie wzbudzi,
Mniej tem, co razi nas u żywych ludzi?


III.

Mniej tem, że trzewik z białego atłasu,
Choćby do lilji listka był podobny,
Zeszpecić musi półowal obcasu,
Ani go chodnik ustrzeże osobny,
Jeżeli tylko otwarcie lub skrycie
Był nieroztropnym tak, że weszedł w życie.


IV.

By więc pominąć nieroztropność wszelką,
Prozaiczncgo by uniknąć kału,
Wzywam cię, czysta wieku marzycielko,
Bym, idealny romans ideału
Śpiewając, żadnym nie pokalał mętem
Krwi, łez lub potu... (oprócz atramentem).


V.

I abym ciemnym nie był w wyrażeniach,
Jak ten, co matki śmierć donosi komu,
Rzecz poczynając o życia cierpieniach,
Sługom, by czuli, zalecając w domu,
Nawiasy czyniąc o Pańskiej boleści...
Zamiast odrazu przystąpić do treści.


VI.

Nie lepiejż prosto powiedzieć i jasno:
«Matka umarła... hej!... a są gromnice?
Niema, to kupić; gotówkę dam własną:
Dzwonnikom tyle, a tyle na świéce;
Ksiądz śniadał, niechże wymowę ma letszą!


VII.

Klucze niech zbiorą, pokój niech przewietrzą!»
Styl z tego zaraz skorzysta stanowczo,
Metafizycznych uniknie herezji,
Postąpi sztuka, lubo drogą owczą,
Genjusze wstaną, a krytyk ich nie zjé,
Ni laury komu wzrastające otnie.
A serce?... Serce zapłacze samotnie.


VIII.

Do hieroglifów, do sanskrytu[550], do run[551]
Przystąpić mógłbym już z takowym wstępem,
A cóż dopiero do jasnej, jak piorun,
Powiastki, piórem nakreślonej tępem;
Więc śpiewać pocznę najumiarkowaniéj.
Słuchajcież, wieszcze znani i nieznani!


IX.

Powieści mojej ojczyzną jest może
Grecja, nim Lord-Kleft przypłynął w jej porty:
Kraj, skąd nie wyjrzał nikt za bliskie morze
Sumieniem, serca ścisnęły paszporty,
Kochano silnie ojczyzny granice,
Gród, obwód, powiat, wreszcie okolicę,


X.

Dalej wieś swoją, dalej we wsi dworek,
Nareszcie żonę tylko, dzieci własne,
Potem i z dzieci jedno — siebie — worek —
I — koniec!... Wielu stąd było za ciasno,
Ale to byli ludzie bez znaczenia,
Lub ze zbytniego w kraju pokolenia.


SZCZESNA.
I.

Owdzie więc była «ona» — to taż sama,
Która już jakie kilkaset lat zgórą,
Że nie chcę daléj sięgnąć — od Adama,
Opisywało wszelkie gęsie pióro...
Ale to nie ta — dobrze! — a więc nie ta
Przenajpiękniejsza z wszechpięknych kobieta.


II.

Mowa, że nie ma takowego brzmienia,
Które harmonję harmonij wyraża,
Słusznego dla niej nie miała imienia;
Felicja nazwał ją tryb kalendarza.
Pierwsza to boleść na ziemi ucisku
Mieścić się w jakiemś nieswojem nazwisku.


III.

Felicja, panną będąc i dziedziczka,
Dóbr swoich panią, więc panią swej doli,
Jeśli nie była panną kanoniczką[552].
To, iż namyślać się nie miała woli;
Los, czas, składając wszystko pod jej stopy.
Służyły rączo, jak słowiańskie chłopy.


IV.

Piękna, bogata, mądra, można, młoda,
Skoro jej wola spotkała rozdroże,
Przyjęta wraz ją wyręczała moda,
Straszne «tak», «nie tak», najstraszniejsze «może»
Ulatywały nakształt nietoperza
I pewność miejsce zajmowała krzyża.


V.

Tak z wolą; z sercem zupełniej inaczej.
To jeśli w drodze spotykało chmurę,
Orkiestrę całą, bywało, w rozpaczy,
Jak loretański dzwon[553], niesiono wgórę:
Niżej tańczono lub komedję grano —
Aż weszło słońce na drugi dzień rano.


VI.

Tak z sercem; ale, jeżeli z sumieniem
Mogła mieć ona zajście jakie drobne,
Kaplica, świerków utajona cieniem,
Rozpłakiwała się w modły osobne,
Które, w miejscową przeszedłszy tradycję,
Zwano w parafji votiva Feliciae...[554]


VII.

Tak więc z sumieniem; lecz w myśli dziedzinie
Jeśli się smętny zagaił monolog,
Najęty Niemiec w takowej godzinie,
Bibljotekarz i fenomenolog[555],
Przychodził grzecznie porządkować w głowie,
Co po czem idzie, gdzie i jak się zowie.


VIII.

Lecz cóż? Miałżebym dziwnym obyczajem
Pominąć opis wszech uroków Szczesnéj,
Do druku pisząc, oszukiwać najem
Miałbym przez jakiś wzgląd wcale niewczesny
Na myśl, sumienie, serce albo wolę?
Nie... Będę pisał równo, jak po stole.


IX.

Wiem, czytelniku, jak schniesz i umierasz
Z niecierpliwości widzenia obrazu;
Więc zwlekać nie chcę, i zrobię komeraż[556]
I, co powiedzieć mam, powiem odrazu;
Próżnego sobie omamienia nie rób:
Szczesna tak była piękna, jako cherub.


X.

Jaki zaś oczów brylant i ust rubin,
I ramion powab, i całej postaci
Tok i udatność może mieć cherubin,
Jeżeli nie wiesz, jeszcze rzecz nie straci,
Ani w czemkolwiek będzie zaciemniona;
Cherubin bowiem jest piękny, jak ona.


SPOTKANIE.
I.

Przez plamy cieniu bluszczów o południu,
Przez mgłę koronek u szaty jedwabnéj,
Przez łunę ogni na kominkach w grudniu,
Przez atłasowy trzewiczek zbyt zgrabny,
Przez słówko, które budzi sny i nie my
Poznał ja młodzian — na imię miał Szczesny.


II.

Poznał przez szczęścia Szczesnej blask promienny,
Podawający każdy jej wdzięk żywo,

Więc im był bliższym, tem bardziej był senny.
O, nieszczęśliwy, kto kocha szczęśliwą!
Bo radość jego będzie tylko echem,
Smutek natychmiast zawiścią, ta — grzechem.


III.

I lepiej przez łez kryształ czysty z wiary,
Przez trudów poty, ochłodzone niebem,
Patrzeć na lubą twarz, jak w obraz stary,
Przed którym kapłan z winem trwa i chlebem —
Przez łunę lepiej bitw sięgać po kwiatek,
Niż tak szczęśliwym być, świat mieniąc w światek.


IV.

Więc, jeśli dziejów drama nieskończona,
Prawdy jeżeli zrywać mają pęta,
A niebo nie jest, jak księga zwiniona —
Więc, jeśli jeszcze trwają sakramenta,
I od lwa kości lepsze szczenię żywe,
To was zaklinam: bądźcie nieszczęśliwe!


V.

Tu długie mógłbym dołączyć wet za wet,
Niestety, ciemne i niezrozumiałe,
Omówień pełne — ach, niegrzeczne nawet;
W róż przeto bukiet zamieniwszy strzałę.
Pod stopy ciskam i gęśl miększą biorę,
Jak uśmiechami płatny trovatore[557].


VI.

Szczesny tak kłamał na dzień razy tysiąc,
Prawd pytał, która, gdzie zyska uznanie.
Kłamać tak nie jest jeszcze krzywoprzysiąc,
Lecz jest to zwykle o rękę staranie;
Przysięga kończy dopiero stosunek,
Jak suma kończy miesięczny rachunek.


VII.

Dziś więcej, niźli kiedykolwiek, bliski,
Porzucił cugle u furtki ogrodu;
Groom[558] wziął je, zagiął na siodło pośliski[559],
Konie się cieszą z wieczornego chłodu,
Pałacyk letni bieli za aleją:
Szczęśni otwarcie mówić chcą — czy śmieją?


VIII.

Weszedł, lecz, ręki dotknąwszy podanéj,
Było mu tęskno właśnie ze zbliżenia:
Jak uwieńczony, wpierw nieurągany,
Jak zaskoczony jawem bez zwątpienia,
Mówić chciał — o czem? I tego nie trzeba,
Tak samo bowiem i ona... o nieba!


IX.

W mieście na taki brak żywotnej dramy
Jest do najęcia piękny środek: scena;
Najmujesz lożę, siadasz obok damy,
Aktor się poci za was — Melpomena[560]
Sztyletem zręcznie serc próbuje wiele,
Jak gdy iskierki szuka kto w popiele.


X.

«Na wsi szczęśliwym trzeba być, lub niczem»
Rzekł wreszcie Szczesny, lecz w czarze herbaty
Przejrzał się bardzo zmienionem obliczem.
Ona, to słysząc, poszła widzieć kwiaty.
On wstał... «Czy w drogę?» «W drogę, i daleką».
Ucichli — resztę drzwi przywarło wieko.


LISTY.
I.

Pojechał — za nim groom — do dom i za dom
I tak pisał list — «Berlin — Sans-souci[561]
Data... Dwoje nas szczęsnych! Ilem świadom,
Koniecznie jedno nieszczęsnem być musi:
Chodzę na kursa filozofji w celu,
Bym umiał cieszyć się po smutkach wielu...»


II.

— «Paryż, kolumna Vendöme — data — stałem,
Patrząc... Bronz czynów gdy w powietrzu trzyma,
Tez, antitez[562] nie pytaj! Wyznam, że zadrżałem,
Jak dziecię, na podniosłem ramieniu olbrzyma.
Sekstern[563] logiki, który przywiozłem z Berlina,
Groom mój karta po karcie na ogień wycina».


III.

«Rzym — data. Na tej górze, gdzie narodów świecznik,
Paweł apostoł, głowę swą pod miecz położył,
Ukląkłem, a kometa na niebie, jak miecznik,
Trząsł się i lud patrzący niesłychanie trwożył;
Ja serce tłumu tego czułem i ciemnotę,
I modliłem się bardzo... O wiedzy prostotę...»


IV.

«Zinąd. — Pani mię pytasz, poco ten niepokój?
Czy nie mówiłem, że nieszczęścia szukam?
O końcu, jaki będzie, zawyrokuj!
Dziś — proszę — pukam.

W tych dniach płakałem tu łzami takiemi,
Jakie przed wieków osiemnaście lano;
Z kamieni potem uniosłszy kolano,
Uczułem prawo na ziemi...»


V.

«Pestum w Kalabrji[564] — data. — Trzy świątynie
Z całego miasta, jak wielkie, zostało —
Saracen[565] resztę skruszył, jak naczynie;
Wilgoci w starych wodociągach mało
Zgniłemi przeszło kroplami w rośliny —
Te wreszcie odął wiatr, słońce wyżarło.
Leniwe pełzną po głazach gadziny,
Wyziewa w chmury wszystko, co tam marło,
I febrę z mrokiem cowieczornym wdziewa
Na spóźnionego członki podróżnika.
Ludzi garść, jako karłowate drzewa,
Wydarte z ziemi, żółte i koszlawe,
Włóczy się, mówić zaczyna, poziewa...
Ruina! Pracy niema; ręce prawe
Są lewe, lewe są ironją ramion,
Na czołach zmarszczki, ale nie starości,
Coś do fatalnych podobnego znamion;
Każdy klnie, modli się, próżnuje, pości,
Lub złamki bogów, z gruzu wydobytych,
Na wpółżebrzącej wyciągnąwszy dłoni,
Do podróżników odzywa się sytych;
Stu pieniądz rzuca, żaden łzy nie roni!...»


VI.

«Zinąd. — O smutno, smutno, aż mi lepiéj!
Na grooma twarzy własną boleść zgadłem;
Wino jest dobre — dałem piastra[566]: «Przepij!»
Mówiłem, «Wszak przepij przed zwierciadłem!
Patrz, jak ów pije, co wiedzie chór pieśni!»
Groom pił — mnie było trzeźwiéj... i boleśniéj...»


VII.

— «Pani! Nieszczęście! Wszystko mi skradziono.
Zostałem w górach sam, i to niezdrowy.
Groom mój jest człowiek! Otworzył swe łono
I rzekł: — Mam, panie, szkaplerz z Częstochowy,
Dukatów kilka zaszytych w nim dzwoni;
Panie, do jadła dalej... i do koni!


VIII.

— «Zinąd — Dwanaście tysięcy mil morza,
Kraje przede mną, gdzie krzyż ledwo świta,
Ta, owa skała, jak Golgota boża,
Dziś albo jutro krwią będzie obmyta:
Katakumb, krucjat wiew — jak matki dłonie,
Pacholę trefiąc — włos garnie na skronie».


IX.

— «Pani!... Więc zamąż idziesz i dniem pierwéj
Pamiętasz o mnie?... Życzę uroczyście
Wszystkiego! Serce me, dusza i nerwy
Witają kwiatek, nadesłany w liście...
Pisać dziś więcej nie mogę — ktoś czeka...


X.

Dwa słowa tylko: pomnę... kocham... człeka».
I to ostatni był list do tej damy,
Która rozważnie poszła zamąż sobie:
Więc cichy żywot pędzi (nie bez dramy).
Ku czemu lepszą powieść zczasem zrobię,
Morał wykażę jasno, jak na dłoni,
A jaki taki grubą łzę uroni.




QUIDAM[567]
PRZYPOWIEŚĆ
Adolescentulus quidam sequebatur...[568]
S. Marc. XIV. 51.

Sunt quidam de hic stantibus qui...[569]
S. Matth. XVI. 28.

DO Z. K.
WYJĄTEK Z LISTU.

Czytałeś, i nawet, czego nie spodziewałem się był, dawałeś do czytania ten rękopism przypowieści mojej, nazwany «Quidam». Uważałeś zapewne, że dziełu temu dałem nazwę przypowieści, nie zaś powieści, a to z przyczyny, że intrygi i węzła dramatycznego, właściwego powieściom, wielce się tu wystrzegałem — nie o to mi szło, ale właśnie, że o to raczej głównie, co zazwyczaj tylko pobocznie z właściwych powieści wyciągamy. Dlatego to i bohater jest tylko ktoś, jakiś tam człowiek — quidam! Nic on nie działa, szuka tylko i pragnie dobra i prawdy, to jest, jak to mówią, nic właściwie nie robi — cierpi wiele, a zabity jest prawie że przypadkiem, i to w jatkach! Jest tam i drugi Quidam, któremu to nazwisko przeszło było w imię własne, ale i ten jest tylko jakiś ogrodnik, jeden z miliona chrześcijan! Zali to jest tragiczne? Pozwalam Ci wątpić, wielki poeto! Ale Ty, którego śp. Juljusz Słowacki nazwał poetą ruin i który, jak nikt nigdzie, umiałeś świat ruin opiewać, pozwól mi wzamian powiedzieć ci, że w przypowieści tej mojej, pomiędzy jej żywemi postaciami, lubo niema arków połamanych i rozrzuconych kolumn, niemniej smętny, jakkolwiek z właściwego mi punktu oglądany, krajobraz ruin się przedstawia. Serce tej Zofji, tak czarującej talentami, a tak nerwami i wolą do siebie nienależnej, może właśnie całej jednej świątyni wiedzy jest ruiną?Cywilizacja, według wszelkiego podobieństwa, do dziś jeszcze podobna jest do tego kościoła, który za Kapitolem tyle razy przy księżyca świetle oglądałeś; do tego kościoła, co w kwadracie kolumn świątyni starożytnej, jako gołąb w rozłamanej klatce, przestawa; tak, iż, mszy świętej idąc słuchać, przechodzi się owdzie przez Jowiszowy przysionek. Daruj mi więc, wielki poeto, że z niektórych tylko korzystałem uwag twoich co do kształtowania się tej mojej przypowieści, inne za niebyłe uważając. Cywilizacja składa się z nabytków wiedzy izraelskiej, greckiej, rzymskiej, a łono jej chrześcijańskie, czy myślisz, że w świadomej siebie rzeczywistości już tryumfalnie rozbłysło? Mag jest Żyd, Artemidor i Zofja są Grekowie, znajdziesz tam i Rzym, lubo tobie, wielki poeto, inaczej i gdzie indziej, nie zaś w mniej plastycznych sferach, ruiny oglądać i sławić przystało. Szczęśliwszym byłeś.

Pisałem 1859.

I.

Przypłynął młodzian z górnego Epiru[570]
Do miasta Regium[571], na rzymskim okręcie.
Grek był, lecz matki ród się wiódł z Hiru[572];
Krwi też dwoistej wzajem przeniknięcie
Na twarzy jego dostrzec można było,
W sposób, iż profil z greckich miał medali,
A — w oczy patrząc — skroń nabrzmiała siła,
I włos mniej ciemny, i usta z korali.

Z Regjum, jak długi brzeg, ku Puteoli[573]
W konnej i gwarnej jechał karawanie[574].
Czas to był, kiedy z imperjalnej woli
Poczęto wielkie o drogach staranie.
I częste mosty z gładkiego kamienia
Skałę ze skałą wiązały ogniwem —
I różni ludzie i różne cierpienia
Żelazem granit obrabiały krzywem:
Adrjan[575], cesarz w sztuce wszelkiej biegły,
Doglądać lubił kamienie i cegły.

Od Puteoli po appijskim[576] bruku
Epirski młodzian zdążał już do Romy,
A Romę marzył podobną do łuku
Tryumfalnego, którego ogromy
U samych niebios swój początek biorą,
Lub samych niebios stały się podporą.

Wszakże on jeden z całej karawany
Marzył, gdy inni toczyli rozmowę,
Jak świat na nowo został popisany,
O ile prawo carskie lub ludowe,
Gdzie w wstępnym rynku albo w Trastuberne[577]
Osły i konie zanocować wierne.

Jest coś wśród wielkich miast i naokoło,
Zwłaszcza pod wieczór, zwłaszcza dla pielgrzyma,
Co wypogadza lub zachmurza czoło,
Ziejąc nań niby westchnienie olbrzyma —
Jest coś w tym szmerze, co pierwszy dolata,
Skoro się miejskich bram rozemknie krata.
To coś Epirczyk nasz poczuwał w chwili,
Kiedy się kupcy z celnikiem wadzili
O jucznych osłów porządek zmieszany,
O kilka assów[578] na lampę u ściany.

Nareszcie w miasto weszła karawana,
Wielkiemi juki chmurna i leniwa,
Raz jeszcze widzieć dając twarz młodziana,
Gdzie się ulica okręcała krzywa,
A strażnik, z włócznia stojący bronzową.
«Ktoś jest?» latyńską zapytywał mową.
«Syn Aleksandra z Epiru» — i daléj
Osły a konie szły, i znów pytali.


II.

Minął rok całym dni i godzin tokiem —
Za Awentynem[579] słońce czerwieniało,
Przez plac dwóch ludzi szło swobodnym krokiem,
Zbliżonych k’sobie jak dwugłowne ciało.
Wieczór był cichy, cichością jedyną,
Samemu tylko właściwą Rzymowi.
Ni wieś, ni miasto — tu cię woły miną,
A tam wykwintna biga[580] zastanowi;
Tłumy z jakiegoś wracają igrzyska,
Po wzgórzach warty obchodzą wigilję[581],
Chłopięta śmietnik zmieniają w ogniska,
Cyprysy milczą, woń roznoszą lilje.

Syn Aleksandra, wstrzymawszy się nieco,
Do gramatyka rzymskiego te słowa
Mówił: «Te światła, co u wnijścia świecą,
Gdzie właśnie nocna przelatuje sowa,
Rok temu skoro zapalano, pomnę,
Wjeżdżałem obcy w to miasto ogromne».
«Któżby zgadł?» na to gramatyk odrzecze,
«Że oto w czasie tak krótkim, zaiste,
Nieokrzesane straciwszy narzecze,
Latyńskie słowo wypowiadasz czyste!
Co więcej, mądrość mający na celu.
Ktoby zgadł, mówię, że w wjazdu rocznicę
Zwiedzić już myślisz, młody przyjacielu,

Artemidora[582] mądrości świątnicę?»
«W czasie tak krótkim, powiadasz, — pociecha!»
Epirczyk odrzekł z westchnieniem głębokiem.


III.

I szli. — Rok minął dni i godzin tokiem.
Artemidora ogród oświecony:
Fastigjum[583] domu nad skrawym obłokiem
Czerni się w trójkąt; niżej biust złocony,
Z framugi ciężkie wychyliwszy czoło,
Rzekłbyś, iż chyłkiem pogląda wokoło.

Zofję z Knidos mędrzec miał u siebie.
Uczniowie w laurów ciennikach[584] siedzieli,
Czekając, gwiazdy aż błysną na niebie;
Czekając, północ aż ich rozweseli
Tym ogniem, tylko północy właściwym,
Ni to widzialnym, ni światłym, lecz żywym
Ogniem wewnętrznej gorączki i drgania
Powiek, gdy ciężeć poczną od czuwania,
A słów mierzonym śpiewanych akcentem
Skoro się przytem wyrzuci niemało,
I subtelności niejednej zakrętem
Wstecznym skoro się dobrze naszukało —
I człowiek w całej myślenia machinie
Poczyna czuć się zostawionym sobie,
Lubując giętkość jak skoczek na linie,
Starego ojca niosący w osobie.
Tej to gorączki z nałogu czekano,
A coraz nową rzecz dyskutowano.

Zofija z Knidos pośród tej drużyny
Mądrej podobną była do opalu,
Co zda się mieścić wszystkie tęczy płyny,
Lecz nie rozlewa ich z skąpstwa czy żalu?
Żalu — bo opal z łzawym błyska mętem;
Skąpstwa — bo blask swój wycedza ze wstrętem.
Zrodzona w Knidos, w Rzymie wychowana,
Gdyby to było nie za Adrjana,
Kiedy już Sybill[585] błękitne jaskinie
Proroczych w sobie nie kryły trójnogów,
Możeby głos jej był jako naczynie
Brzmiące dla ludzi śmiertelnych i bogów.
Lecz inny wzywał smak, rządziło nie to:
Była więc więcej od Sybill — kobietą!
Była tem samem — bo czasów własnością,
Natchnieniem smaków ich — z bezświadomością!
Pod temi laury, których liść szeroki
Lamp różnofarbnych złamały promienie,
Szaty ją wiewne tulą jak obłoki
I układają na ciche kamienie,
Z rzeźbą ich łącząc tak żywą naturę,
Jak rzeźba wpaja się w architekturę.
Zaiste, odłam to jakiejś świątyni,
Gdzieś barbarzyńskim roztartej obuchem,
Nikt zeń całości nowej nie uczyni,
Ni ją spokrewni z cudzoziemskim duchem:
Zawsze to będzie pamiątka bezłzawa,
Czegoś, co nie ma istoty ni prawa.

Ty, coś ją widział, zakryj sobie oczy
I powiedz, co z niej pamiętasz szczególnie?
Nie gładkość czoła, ni wieniec warkoczy,
Pamiętasz jakieś wzięcie się — ogólnie —
I głos: ten słodkie miewać zwykł poczęcie,
Potem się kropli! jako płyn, a potem
Jakobyś srebrnym wydzwaniał go młotem,
Potem i rylca było w nim zgrzytnięcie!
Ruch też głosowi wtórował, a zawsze
Prędzej w obejście przechodząc łaskawsze.

Taką to panią mędrzec gościł w chwili,
Kiedy przez «Salve»[586] mozajką wybite
Na progach sieni, stopami zużyte,
Męże dwaj cichym koturnem wchodzili.
Starszy był w szarym płaszczu i tunice[587],
A laskę przed się stawiał, jako świécę,
Prostą, o wiele dłuższą nad użytek.
Każdy zwój płaszcza jego, założony
Jak pargaminu pisanego zwitek,
Łamał się ostro lub obsuwał w strony,
W sposób, iż, ztyłu widząc go o zmroku,
Jak sprzęt nieżywy wydałby się oku —
Sprzęt, świeżo zdjętą szatą obrzucony.
«Mistrzu Jazonie magu!» — rzekł mu drugi —
«Czy nie raczycie prosto do ogrodu?»
A w głosie jego było coś i sługi,
I przyjaciela, i bliskiego z rodu.
Starzec krok zwrócił za odpowiedź całą
I weszli oba boczną furtką małą.
Weszli — ostatni goście spodziewani
Perystyl[588] odtąd pustą już przestrzenią.
W alabastrowej lampa stojąc bani,
Mdlała — kolumny blado się czerwienią
Od strony światła, ciemniejąc od drugiéj —
Czasem słów kilka posłyszysz za sienią,
Czasem leniwy krok sennego sługi.
Lampa przedzgonnym co tryśnie promieniem,

To się mozajki na ziemi poruszą,
To arabeski zatrzęsą sklepieniem,
Jakby gmach ciałem, ona była duszą.


IV.

Pomiędzy świtem a nocy zniknięciem
Płomienne blaski różowe z mrokami
Walczą, jak cnota z świata tego księciem,
Mdławe, lecz ufne, choć wciąż je coś mami.
Pomiędzy świtem a nocą jest chwila,
Gdy hoże łuny z czarnemi krepami
Błądzą, aż bystry promień je przesila.
Ostatnia gwiazda wtedy w niebo tonie,
A słońce rude swe wynosi skronie
I perjodyczna pamiątka stworzenia
Wciąż od Pańskiego kreśli się skinienia.
Pod taką dobę do swojej gospody
Syn Aleksandra z Epiru powraca.
Wszedł i dwa palce przyłożył do brody:
Drgnął, błędną ręką płaszcz na sobie maca;
Co gęstsze zwoje, to otrząsnął lepiéj
I wybiegł krokiem niepewnym, jak ślepi.
Niewiasta, za nim patrząc z korytarza,
Etruskiej lampy knot podjęła igłą
I poruszyła oliwę zastygłą,
Mrucząc: «Czy mieszek, drachmę — nie uważa!»
Tak szepcąc, w ciemność kątów pozierała,
I szła, i milkła, i znów coś szeptała.


V.

Pomiędzy świtem a nocy zniknięciem
Płomienne blaski różowe z mrokami
Walczą, jak cnota z świata tego księciem —
Mdławe, lecz ufne, choć wciąż je mrok mami.
Pod taką dobę u Artemidora
Do głównej sali wracano z ogrodu:
Śniadać zbliżyła się konieczna pora
Dla gości, skrzydłem poruszonych chłodu,
Chłodu, co, lubo letni, ostro godził
Na bezsennością gorące powieki
I trzeźwił róże mdłe, a oczom szkodził,
Porozparzanym od wewnętrznej spieki.
Szli więc do sali, gdy niewolnik zasię,
Do laurowego wbiegnąwszy ciennika,
Zdjął lirę Zofji, wiszącą na pasie,
Pargaminowe zwitki z pod stolika,
Pudełko z kości słoniowej z woniami
I oddał służbde, stojącej za drzwiami.
——————————

Niedługo uczta u Artemidora
Zwykłemi kończyć się będzie toasty;
Wszelkiej tam rzeczy osobna jest pora,
I o wigilji[589] najdalej dwunastéj
Ktokolwiek «Salve», wybite mozajką,
Koturnem swoim niebacznie zawadzi,
Przyjętą będzie pocieszał się bajką:
Że mistrz dyktuje właśnie, albo radzi.
Z Koryntu rodem, Artemidor w Rzymie
Sławy urokiem otoczył swe imię;
Był nawet wzywan i do Adryjana
Na posłuchania treści niewiadoméj;
Bliżsi wszelako — tych przyjmował zrana —
Twierdzili, że był wolnym jak atomy,
Że w Adryjanie cesarz dlań jest człekiem,
Że Amaltei[590] napawa go mlekiem,
Że w jednem ledwo folguje mu snadnie,
W archeologji — którą zna dokładnie.

Pewna jest wszakże, iż ci bliżsi właśnie,
Im więcej bliżsi, widzieli mniej jaśnie.
To miał do siebie mędrzec, tak, iż w domu
Stawał się prawie nieznanym nikomu.
Nie był to wszakże fałszerz, ni jakowy
Pochlebca płaski, ni umysł jałowy,
Ni tajemnicą owiany mąż czynu,
Arystokracji szpieg, albo szpieg gminu.
Wcale. Filozof był to szkoły własnej —
Ta, że, posady nie mając zbyt jasnej,
Utrzymywała się w całości ścisłéj
Przez solidarnie ukrywaną próżnię;
Im bardziej uczeń w duchu był zawisły,
Zobowiązywał więcej, lecz ostróżnie.
Wylania przytem skąpy czy lękliwy —
Kończył, iż, jak się skłamał, tak był żywy!

Chcesz poznać wartość szkoły lub podania,
Na ich ostatnie spojrzyj egzemplarze:
Tych jeśli błędem są pocałowania,
Jakaż być musi miłość pierwowzoru!
Tych jeśli cechą jest siła uporu,
Jakaż być musi na czele skalistość? —
Tych jeśli brudem całym szata z woru,
Jakaż być musi na górze przeczystość?

Artemidora uliczni czciciele
Podobni byli do zbiegłych klijentów,
Gdy ogłuszali, rozprawiali wiele,
Skoro kto przeczyć śmiał, szukali mętów,
A często, naprzód czując się niepewni,
Kończyli śmiechem lub milknęli rzewni.
Dla mniej ćwiczonych mieli pobłażanie,
Zwłaszcza w publicznych miejscach, oczywiste;
Lecz jakby mówiąc: «Cóż mi dajesz za nie?
Uderz choć czołem i wpisz się na listę!»
Koryncki mędrzec mawiać zwykł: «Gdzie ruszę,
Oblegają mię te Epimeusze».

I nieraz w szczerym widziałeś go gniewie,
Gdy który z owych wieszał się na drzewie,
Lub patrzył w ogród Artemidorowy,
Co robi mędrzec, gdy nie miewa mowy.


VI.

Zofja, do siebie weszedłszy leniwo,
Wśród perskiej sofy skronie utuliła
I płaszcza jeden róg powlekła krzywo
Ku ramieniowi — i tak zostawiła;
Nie jak kto, spocząć chcący, się odziéwa,
Lecz jak kto, nie chcąc nic, co pocznie, zrywa.
Ten ją owładnął woli bezkierunek —
I zostawała tak, patrząc na lirę,
Na skrzynkę z kości, gdzie się chowa myrrę,
Na zwitki wreszcie, które przez trafunek
Pomieszał sługa z przenośnym ciężarem,
I pomyśliła: «Co też one znaczą?»
Lecz zostawała pod bezwoli czarem,
Marząc, czy same do niej przyjść nie raczą.

Słońce coraz to jaśniejszym promieniem
I coraz cieplej wzierało w mieszkania,
Przedmioty jedne usuwając cieniem,
Zbliżając drugie przez ich wyświetlania.
Na pargaminu zwitek promień żwawy
Spadł, jako złoty liść na ciemne trawy,
I błyszczał, chwiejąc się niejaką chwilę,
I znikł — i nastał moment ciemnej przerwy:
Płaszcz Zofji frunął zlekka, jak motyle;
Wstała — i legła znów, patrząc jak pierwéj.
Kto była Zofja, wiemy — lecz czem w Rzymie?
Odpowiedź z zwykłych pozorów zawiła.
Bezmężna, sama w willi swojej żyła.
Nadawano jej Poetessy[591] imię;
I, tę językom ludzkim dawszy stronę
Osobistości swej, czuła się wolną. —
«Nie darmo piorun laurową koronę
Mija»[592] — mawiała, gdy była swywolną,
Gdy osłupienia mijały ją owe
Częste, dla których uchodziła w stronę,
Lub, jak niedawno, na pargaminowe
Patrzyła zwitki  —  —  —  —  —  — 
—  —  —  —  —  osłupienia, niby,
Do wyczerpnięcia wnętrznego podobne:
Oczy jej wtedy szkliły się, jak szyby!
Zdały się szukać czegoś palce drobne:
Czegoś, jakgdyby strun liry zniknionej —
Czegoś, jakgdyby perełki zgubionej.

Nareszcie wstała — za nią płaszcz szkarłatny
Powlókł się, jako ciężkiej fali struga.
Podjęła zwitki w sposób tak udatny,
Jakby kto patrzył na nią, może sługa,
I, rozwinąwszy, że były obfite,
Ciekawość wzrosła, coby zawierały,
Lecz nie czytała, raczej, jak są zwite,
Baczyła, zwój ich roztoczywszy cały;
Podobną będąc w tej cichej robocie
Do jakiej dawnej Sybilli, gdy w grocie,
Poprzekreślanej słońca promieniami,
Jak w strunach złotej liry rozrzuconych,
Duma, a duch jej trzepoce skrzydłami,
O wysokościach marząc niezgłębionych.
Wreszcie, początek znalazłszy rapsodu,
Czytała  —  —  —  —  —  —  — 
—  —  «Zofjo!» — greckie były słowa —
Tu zatrzymała się, «Szkoda zachodu!»
Mówiąc, «za długa rzecz; rozboli głowa».
Dalej — «Zofjo! — znaczy tu: mądrości!»
I śmiać się bardzo poczęła z zazdrości.
«Komu? Mądrości?» Więc, kończąc czytanie,
Rzekła: «Nie do mnie!» — z gniewu czy z radości.
«Wszelako krewne mi te wszystkie panie
Z Olimpu, bądźmyż przeto, jak przystoi,
Na pokrewieństwo mądrzy. Cóż tam stoi?»
———————————


ZWITEK PIERWSZY.
§ 1.

Mądrości! Tobie poślubiłem zdawna
I oto wzięła mię ta Roma sławna
W wielmożne dłonie swoje, mnie, z Epiru
Sierotę! Ówdzie mdłą byłem rośliną
Na pustce dziadów; tu — drobiną żwiru.
Mniej: pyłem, może i pyłu drobiną.
Zowąd próg domu zdawał mi się światem,
Stąd Epir cały progiem mi domowym.
Rozszerzyłem się, prawda; idzież zatem,
Że wzrosłem?
Zwitkiem tym pargaminowym
Możnaby ludzi otoczyć gromadę,
Tak-bo szeroki! Wszakże jednem słowem,
Krótszem a głębszem, wlewać można radę,
Moc, rozrzewnienie, pociechę, lub zdradę!
Cóż stąd?
Czy człowiek, widząc tak szeroko
Na każdą chwilę swojego żywota,
Ile zakreśla mu dokoła oko,
Doszedłby, gdzie są wszechmądrości wrota?
I wielkich świata spotkał luminarzy[593]
Tam, gdzie powinien, nie tam, gdzie się zdarzy?
Czy raczej zwiedzić winien obszar cały,


C. Norwid: Kompozycja.

Nie okiem jego, lecz okiem ludzkości
Skreślony jemu, gdy był jeszcze mały
I śnił na progów własnych pochyłości
I, patrząc, gdzie się widnokrąg zasklepia,
Myślił, że człowiek, skoro tam dobieży,
Rękoma swemi niebios się uczepia,
Wysysa nektar i jak Bachus[594] leży.
———————————
Trzebaż więc zawsze, by serce górala
Po brukach miasta pierwej się wytarło
I łza człowiecza wędrowała zdala
Tu, by samotniej, niż w zaciszy, marła,
Twardniejąc zwolna, jak ziarno opala!
Złotnik, ażeby brał potem jej jądro,
Ważył i w kolce osadzał i może.
Dewizą[595] jaką naznaczywszy mądrą.
Przypiął do ciżem[596], lub psu na obrożę!

Nie! Tu jest czasów jakaś tajemnica,
Albo tu kłamie się już jak dla rymu,
Albo jednego tu niema szlachcica,
Coby, jak Scipjo, sam gadał do Rzymu;
Albo tu cała szlachta — to konnica!

Nie! Prawdy dziwnej bliskość czuję łonem!
Ateny przecież jak Rzym świetne były,
A jednak Scyta Zamolksis z Solonem[597]
Różnił się, niby odmienne dwie siły.
Mamże Epiru zostać Pigmaljonem,
Czy rzymskie jeszcze oglądać mogiły
W ogromnych łunach — i mimo Zeusa
Padłe, jak niegdyś Korynt za Mumjusa?
Stój!

W rymie zdradnej płynności jest siła:
Sybilla stara, co w sieniach mych dziadów
Siadała jadać, pomnę, że mówiła:
By strzec się echa słów i winogradów
Upajających nie tykać nad miarę.
Któż retoryki nauczał tę starę?
Mistrz gdzie, co onej nie szczędził przykładów?
Nicość!


§ 2.

Skończyłem wczora na zwątpieniu —
Dziś mój gramatyk wskazał mi cynika
Sławnego w Rzymie — nie powiem imienia.
Są ludzie, których lepiej znać z ich cienia:
Twarz w twarz spojrzawszy, osobistość znika.
Tego gdzieś medal widziałem brodaty
Z zagłębiającem się w przestrzeń wejrzeniem;
Dziś mówił myślą, słowem i skinieniem,
Najoczywiściej — w ostatnie bogaty.
Co myśli, nie wiem; co mówił, nie pomnę;
Co cierpi, z płaszcza wyczytałem w łaty,
Smutno mi.
Rzym jest to miasto ogromne.


§ 3.

Kto jest mistrz Jazon mag, zapytać muszę.
Mąż tajemniczy a powszechnie znany.
Kto Artemidor? O tym wiele tuszę.
Kto są tak zwane w Rzymie, chrześcijany?


§ 4.

Adryjan cesarz wymyślił rzecz nową:
Każdy wiek inną wyrazić budową.
Będzie to jakby historji zwierciadło,
Będzie to jakby sztuki abecadło,
Ogromne dzieło i praca niemała!
Narodów różnych niewolnik zajęty —
Wiek się zadziwi, przemysłowi chwała!
W prowincje nawet rozchodzą okręty:
To z robotnikiem, to z ciętym marmurem,
Rzym jeden Rzymem, a świat jego murem.


§ 5.

Mistrz Artemidor dzisiaj szedł ulicą,
Trzymając w ręku liść lauru: przypadkiem
Uronił tenże — ucznie wraz rozchwycą.
Tak niegdyś z polnym postąpiłem kwiatkiem.
Tu mądrość, ówdzie zachwycało lico;
Tamto — to było kiedyś i ukradkiem.
Są myśli, które choć naznaczyć trzeba
Czemś, jakoś — później one się rozświécą!
Zda się, iż równie znachodzi je sztuka,
Podobną będąc zbłąkanej dziecinie,
Co nuci, patrzy, i maca, i szuka.
Ten ustęp mamże pozostawić, czy nie?


§ 6.

Że to nie piszę na stylu wystawę,
Naznaczyć muszę choć kilkoma słowy:
Widziałem dzisiaj twarze dwie bladawe:
Dwóch niewolników, dwie schylone głowy,
Związane ręce — byli to zbrodniarze,
Niewdzięczni panu swemu, zbiegi, trutnie,
Leniwcy. Wspomnieć smutno, jakie twarze!
Jeden uśmiechał się bardzo okrutnie,
Wejrzenie widzów raniąc, drugi w kroku
Zdążał mu, przeto iż dłuższy był w stanie.
Szli tak w kurzawy i pięści obłoku —
Jak mam rozumieć tygrysom rzucanie?


§ 7.

Cóż jest niewolnik?
«W siódmym paragrafie
Iglicą znaczę» — to Zofja mówiła
I zwój, jak długi był, napowrót wiła.
Potem: «Doczytam i w toż miejsce trafię»
Dodała, ręką przecierając czoło.
Potem: «Pamiętnik dziwny», potem: «Kto to?
Przychodzień jakiś — u Artemidora?
Kto był? Radabym poznać go z ochotą.
Mistrz Jazon! Przy nim młodzian jakiś wczora
W cienniku bocznym przechadzał się długo;
Wszelako owy, wiem, skąd rodem. Sługo!»

Tak gdy kończyła Zofja wykrzyknikiem,
Kotara boczna fałdy szerokiemi
Drgnęła, rozsuwać wszcząwszy się od ziemi,
I Egipcjanka, uprzedzona sykiem,
Jak syka człowiek, gdy igłą się zrani,
Weszła, nietrudny ukłon dając pani.
Zofja milczała, pismo mając w dłoni,
Zaś niedoszyte płótno swe niewiasta
Trzymała. Wreszcie słowa te uroni:
«Która wigilja?» — «Wigilja dwunasta»
«Dosyć». Służąca znikła za kotarą —
Pani się przeszła swobodnie po sali.
Lecz, gdybyś pierwej na ona twarz starą
Patrzył, a potem zatrzymał się wdali,
By, niewidzialnym będąc, Zofję widzieć,
Rzekłbyś: «Zaiste, piękne straszne bywa,
Odkąd się człowiek pocznie za me wstydzić».
Tak-bo bezładnie na twarzy jej grało
Uczucie błędne i znużone ciało.

To rzekłbyś, widzu, i dodałbyś: «Smutno!
Patrycjatowi, scyjencji, epoce».
A potem łzębyś na egipskie płótno
Rzucił i nie w te uwierzyłbyś moce
Rzymu, pod maską wylęgłe okrutną,
I nie w te czucia, które dają noce
Dialektyczne[598] u mistrzów wymowy.

Tak zaś bolesnem poczuwając drgnieniem.
Nie byłbyś zdolnym rzec jasnemi słowy,
Lecz byłbyś zdolnym dotykać sumieniem.

Są bowiem drogi dwie wyrozumienia,
Przez wiedzę jasną lub skryte cierpienia;
Druga, na Zofji twarz rzucając światło,
A światło z sługi jej przyjścia wywarte,
Zmieniała pierwszą, to jest wiedzę, na tło,
Na zapisaną, lecz czytelną kartę.
Jakoż w ten sposób czytając osobę,
Mylić się można sto razy na dobę;
Raz wszakże zgadłszy, wie się więcej o niéj,
Niż, żebyś rok z nią przeżył na ustroni.

Po chwili Zofja przepatrzyła jeszcze
Pargaminowy zwój cały, jak długi,
Z uwagą, z jaką baczne czynią sługi
O szatę pana, gdy padały deszcze,
I, skryte w ścianie otwarłszy framugi,
W alabastrową złożyła go urnę,
To rzekłszy: «Kiedyś wyleję jak strugi
Wszystkie te razem rapsody pochmurne,
Które do siebie mają, że upadam
I nie rozumiem się i nie posiadam».
Wszakże mówiła tak drażliwa pani,
Jak ktoś z owoców ocknięcia wesoły:
Nim się rozbudzi, właśnie świt go rani —
I gniewałby się na same anioły
Humór, z którego powstają tyrani!

Nie była wszakże Zofja złą kobiétą,
Ani aniołem pisarz pamiętnika,
Lecz stało się to przez ona ukrytą
Potęgę czasów, gdy w żyjących wnika
I aktorami czyni ich dramatu,
Co się rozwija, jak cierń lub pąk kwiatu.

Po chwili jeszcze z tej drugiej potęgi
Snu czy lenistwa swego ocknęła się
I, jakby znikło jej wspomnienie księgi,
Egipcyjankę znów pyta o czasie —
Którą wigilję obchodziły warty?
Lecz dlań odpowiedź była obojętną,
A głos już więcej szczery i otwarty,
A sługa cicha bynajmniej natrętną.

Po tym przechodnim dysonansie[599] ona
Stała się trzecią osobą — tą samą,
Którą widziałeś wśród mądrego grona,
Z służbą jej stojąc ukradkiem za bramą.


VII.

«Więc z nimże samym mówiłeś dziś jeszcze?
Gdzie w sali bocznej przy impluvium[600], czyli
W ogrodzie?» —

«Nie wiem — tylko jednej chwili,
Słuchając, pomnę, że na fali dreszcze
Patrzyłem, ruch jej śledząc ondularny[601];

Więc przy impluvium dziać się to musiało —
Człowiek tak z miejscem bywa solidarny,
Czy myśl tak często łączy się z przestrzenią,
Że jakaś licha rzecz i przedmiot marny
Przez porównanie świecą jej lub cienią».

«Zaiste — na to odpowie gramatyk —
Skąd idziesz zgadłbym, słyszawszy ten attyk[602].
Nie przeto jednak mało jest dziś w Rzymie
Jak Artemidor wymownych, i wnoszę,
Że obcy nawet słyszał już to imię,
I że nie pierwszy ja chlubnie je głoszę,
I że dość wyrzec: «On!»

Gdy szli ulicą,
Gramatykowi przerwał poczet konny,
Nadbiegający z taką błyskawicą
Hełmów, i mieczów, i dzid, które świécą,
I orłów, zastęp znaczących koronny,
Iż, skoro kurzu dwie spadały fale
Na dwa przechodniów rozstępy zdziwione.
Syn Aleksandra znalazł się przy Skale[603].
Gramatyk nie mógł przejść w tęż samą stronę
I niecierpliwe dawał tylko znaki,
Co chce — jak młode poza gniazdem ptaki.

Środkiem zaś onych przechodnich rozstępów
Biegł naprzód hufiec ów w jasnych zbroicach;
Lamparcie skóry tym, jak skrzydła sępów
Zdały się pierzem wyrastać przy licach,
Dotykać ledwo bark i pływać w wietrze.
Pierwszy ten szereg orły trzymał cztery
I S. P. Q. R.[604], złocone litery
Na ciężkich włóczniach. Drugi, zbroje letsze,
Sposobem Partów[605] do ciała przywarte.
Welgnione w konia zagiętem kolanem,
I piersi naprzód swobodnie otwarte
Z łuskowem kryciem jasnem, jakby szklanem.

Nad tym zastępem w trzy strome ogniwa
Trzy wieńce łączą się i w kształt tablicy
Wyobrażenie jaśnieje wilczycy.
Dalej i dacki smok z ogonem pływa,
I kręte trąby miedziane trębaczy,
I krzyk: «Odeprzeć!» — kto zboczyć nie raczy.
Zatem przestanek — jedna kurzu skiba,
Przepadająca w nic, jak na dno ryba,
I jedna chwila rytmowej cichości —
I dumy pełen, czy opieszałości,
Czy wyróżniony przez ruchu swobodę.
Pretor[606] na koniu płowym, mąż otyły,
Oglądający się, gładzący brodę,
Jak człek urzędu pewny, lub swej siły.

Ten, zwolna jadąc, piesze wiódł szeregi,
Do środka wkoło nieporządnie zwite,
Jak cyrk przenośny z okolnemi brzegi
I oś mający stanowczo nie wbitę.
Tą osią byli do pół obnażeni
Męże trzej, dobrze powrozem ściśnieni,
Lecz onych ledwo widziałeś niekiedy
Czoła lub piersi nagością świecące,
Wśród chmur zwichrzonej dokoła czeredy
To wyjawione, to zapadające.
I były one jakoby członkami,
Co nieraz leżą na cyrku drgające,
I lśniły one za rózeg snopami,
Rózeg, co sądy znaczą i liktorów,
Jak białe lilje, gęsto ogrodzone,
Jak białe lilje, z sadu wychylone,
Widne przez wrota szerokich toporów,
Co przywierały się lub zawierały,
Skoro się męże, niosący je, wili
Ulicą krzywą, pod stopami skały.

Przed onym płotem toporów i wici
Szli i kapłani, niosąc kadzielnice:
Poważni, czasem po oczy zakryci,
Wyzierający tylko na ulicę,
Kiedy się zmieszał porządek szeregów
Także i tłumacz, i pisarz, i szpiegów
I świadków nieco, dalej poczet drugi
Ciekawych, swoją hierarchję[607] mający
Przez onych pierwszych klijentów i sługi,
Lecz mniej solenny i rozprawiający.

Do wpół na osła pochylony grzywie,
Fig kupiec mówił: «Żydów trzech powlekli!»
«Chrześcijan!» — gladjator odparł mu chrapliwie.
«Wróćmy» — ktoś inny. «Choćby też osiekli»,
Gladjator rzecze: «Niema poco chodzić.
Nędzne to — hajże! — odrość się, odrodzić,
Zawdziać się w siłę na cyrku zdobytą
Nie taka łatwa rzecz! Cóż, że i bito,
Ale jak bito?» — To mówiąc, dokładał
Pięściami na wiatr, okraczał, przysiadał,

Wołając: «Hajże! W słup! Dextra! Sinistra!»[608]
«Naści, lwie!» kupiec rzekł, rzucając figą —
A inny drugą: «Moja więcej bystra»,
A inny: «Moją zawarczę, jak frygą»[609]
«Wiecie co? Ja wam dopiero wyłożę
Rzecz, co słyszałem w kuchni senatorskiej!
Pozwólcie, ino płaszcz lepiej założę».
I spluwał, akcent kłamiąc oratorski.
«Pozwólcie, rzecz ta ciekawą być może.
Pozwólcie»! — mówił po trzecie mąż mały,
Z wielkiemi w uszach srebrnemi kolcami;
Mówił, wśród klasku fig, co wciąż padały.
«Tandem[610], to rzecz jest, w której dosyć idzie
O ogrodnika pewnego». «O Gwidzie
Będziesz mi mówił», kupiec fig zawoła,
«Wiem, iż powlekli tego apostoła».
«Gwidzie?» — z kolcami mąż odeprze mały —
«Tu jest pytanie, jak wykłada szkoła.
Gwido wulgarne powieści go zwały,
Że bez nazwiska był, bez nazwy, zgoła
Sierota, quidam[611], zwana dalej quido,
I nieuczona gawiedż, która woła
Gwido, lub nazwę łączy apostoła
I inne, wszakże nie wiedząc, skąd idą!»

Tak mówił drugi ów gladjator słowa
Coraz to szybciej, gdy osoba nowa
Użyła większej jeszcze ciekawości,
Mówiąc: «Sam boski cesarz w swej mądrości
Dozwala bogów czcić wszelkiemu człeku,
Ani wyzuwa z dóbr, praw i wolności
Za to — jak działo się innego wieku
Sam boski, boskie cenić umie rzeczy;
Ale jest prawo i to służy jemu,
I jemu przeczy ten, kto prawu przeczy;
A prawo trzeba znać, z czego pochodzi,
Że jest ciekawa rzecz, jak się to zgodzi:
I czy fałszywie Gwidon oskarżony,
I jako obie pokażą się strony?»
To rzekłszy, cofnął się do towarzysza,
Który na boku wstrzymał się na chwilę,
I szli pośpieszniej.

«Różnie się ucisza
Lud», rzekł gramatyk. «O tyle o ile»,
Towarzysz na to — i szli. «Przez przypadek
Znalazłem się w tym zgiełku; nie sam byłem;
Zginął mi uczeń» — tu uczynił spadek
W głosie i nieco obrócił się tyłem.
«Uczeń?» «Jakoby — przyjaciel niejaki
Artemidora, z prowincji młodzieniec,
Którego wdrożam w treść wiedzy wszelakiéj,
Gotując może togę[612], urząd, wieniec.
Zresztą nie uczeń, jak to wy zowiecie»
«Różne są nazwisk użycia na świecie».
Towarzysz na to. «Jakże zdrowie maga?»
Gramatyk znowu. Po chwili milczenia
Towarzysz na to: «Pochlebne życzenia! Dzięki!
Jak zawsze: taż sama powaga».
«Więc zdrów?» «Więc», na to towarzysz odrzecze:
«Vale»[613]. Gramatyk rzekł: «Oto ma zguba!»
I okręcił się łokciami, jak śruba,
Gdy wraz Epirczyk dodał: «Nie uciecze»,
Z uśmiechem także witając drugiego:
«Widziałem, pomnę, u Artemidora
I mam do mistrza list». — «Przyszły kolego»,
Odpowie Barchob uczeń, i zdążali,
Milcząc, jakby się wcale lub dość znali.


VIII.

Teraca[614] była mozajką wysłana,
Przedstawującą modre pawi stado.

Wchodnią tej ścianą jest domostwa ściana,
Z trzech innych każda przejrzystą arkadą,
A każda z arkad tych poopierana
Na faunach[615], którzy wieńce na się kładą.
W sposób, iż, stojąc w lakowej teracy,
Podobny jesteś do biustu pod lukiem,
Gdy nogi twoje suną, jak po tacy,
Z gładkim klejnotów bawiące się brukiem.
Dodać tu jeszcze należy: popstrzenie
Cieniami liści i różne zielenie
Rozlicznych krzewów, co mają stosowny
Ton zieloności do kwiatów swych blasku,
Często i zapach, jak przekład dosłowny —
A poznasz Zofji dom po tym obrazku.

Tam Artemidor gdy wchodził swobodnie,
Zofja ruszyła iglicą kościaną:
Wraz z siołu, który ma półkosze spodnie,
Spadł w nie zwój pisma, ścierając się z ścianą,
I spoczął w mroku, jak owi, co leżą
W cieniach, czekając, póki nie zostaną
Oddani rzeczom, do których należą,
A wtedy będą rozwici i staną.

«Szczęśliwież wchodzę albo nieszczęśliwie?»
Mówił, bynajmniej nie troszcząc się o to,
Jak ten, co palec kładzie na ogniwie
Bronzowem u drzwi z nałogu ochotą
I tejże treści odbiera skinienie,
Jak nieczekaną odpowiedź lub echo,
Pewny, że nie jest troską ni pociechą —
Podobnie mówią poza Styksem cienie!

Wszelako, Zofja gdy podniosła oczy,
Spadała jeszcze z nich czytania krepa,
Co po mozolnej pracy chwilę mroczy,
Gdy, duch, że czuwał, natura jest ślepa,
Póki się w nowy akord z nim nie stoczy —
Więc rzekła niemniej mało trafnem słowem:
«Cóż jest szczęśliwość?»

«Dowieść to gotów-em,
Acz w sprzeczny sposób, bo wchodząc nie wporę».

«To ledwo dowód, że różne są doby,
Organizacje też zdrowe i chore,
Lub że nie tykać tych rzeczy byłoby
Lepiej».
«Tych rzeczy?»
«Lub w inne sposoby».
Zofja, to wszystko do Artemidora
Mówiąc, kończyła jakoby czytanie;
Po chwili wszakże rzekła: «Jestem chora!
Mów mi, czy Jazon mag nie będzie w stanie,
Jak to niejednej uczynił osobie,
Przez ziół potęgę lub przez zaklinanie
Wzmóc mię i o tej czy nas przyjmie dobie?»
«Nas? W tem wątpliwość, acz sam doń dziś idę;
Nie mawia bowiem naraz z dwojgiem osób,
Do elokwencji mając dar i sposób,
Jakby kto brał się przenieść piramidę!»

«Idź-że!» — mówiła, podnosząc się zwolna,
A potem w dłonie klasnęła swywolna,
I Egipcjance, pocichu wchodzącéj,
Wskazała znakiem, co ma ponieść za nią,
Gdy mędrzec czekał, aż wreszcie niechcący
Dała mu rękę i wyszedł z swą panią.

Poszli — za nimi wonie olejkowe
I szat szelesty i cienie się wlekły,
Jak gdy wiatr wionie w pustki ogrodowe,
Gdzie skwary pierwej paliły i siekły,
Lecz, miecąc liście, nie odziewa w nowe.


IX.

Gdy pretor z konia zsiadł, już przedtem nieco
Po obu stronach perystylu stały
Gwardje w lamparcich skórach i co świecą
Łuskami; od tych wprost na polot strzały
Szerokie widzisz schody, gdzie trybuna
I złoty posąg cezarski, świecący,
Jak w mroku rannym pożarowa łuna.
Tam poczet pieszy, po stopniach rosnący,
Wkraczał, trzech wiodąc oskarżonych ludzi
O zbrodnię, która lud do buntu budzi.

Po krzykach: «W prawo! W lewo» — i po owem
To tu, to owdzie ciąganiu się tłumu,
Które zdaje się ciałem tem zbiorowem
Miotać, jak wielką rzeczą bez rozumu,
Stało się wreszcie, iż masa ta cała
Od wierzchu schodów do schodów podnóża
Usadowiła się i wyglądała,
Jak zawieszona płachta jaka duża,
Z rozlicznej barwy okrawek zszywana,
Do wietrzonego podobna dywana.

Prócz osób głównych nikt z tych, co tam biegli,
Przy towarzyszu drogi się nie wstrzymał,
Jedni się zdala zaledwo spostrzegli,
Drugi dojść nie mógł, gdzie chciał, lecz się zżymał
Na wyrywany mu z rąk rąbek togi,
Którym się druha i rozmowy trzymał;
Inny szedł z tłumem, zdawszy się na bogi.

Syn Aleksandra poczuł tuż przy sobie
Kolumny ocios i wsparł ręce obie
I, blisko rdzeni będąc, słuchał sprawy.
Barchob, Jazona uczeń, stał daleko,
Lecz rzucał okiem nie bez pewnej wprawy,
A okiem zimnem — tak rzemieślnik wieko
Trumny ogląda i dwie strony mierzy,
By trafnie oddać, co której należy.
Tak czyni jeszcze i posłannik, który
Ma zdać rachunek z liczby i natury
I położenia rzeczy; ale przeto
Tyle jest wierny, ile oddalony.
I wie, co to jest, o ile i gdzie to
Lecz, w tem nie będąc, jednej tylko strony
Nie zna: ta właśnie jest rzeczy zaletą!

Gramatyk nie sam stał, po jednej stronie
Kupca fig, z drugiej mając gladjatora —
I coraz zdawał się pokłaniać skronie
W prawo, to w lewo — jak osoba chora,

Lub niemy, kiedy mówić chce o zgonie.
Pisarz te słowa jął czytać:
«Zaiste,
Ze świąt jeżeli które uroczyste
W obliczu prawa, to cezarskie święto;
Mąż, co tu stoi tak, jak go ujęto,
Jak świadczą starzy, znający go zbliska,
Nazwiskiem Quidam, że nie miał nazwiska,
Potem zaś przezwan Gwido, mąż zuchwały,
I czeladnicy jego — gdy wieczorem
Wieńce i lampy naznaczonym wzorem
W każdem się oknie rzymskiem kołysały,
Nietylko w tejże nie uszczknął radości[616],
Lecz wyznał głośno, iż gorszyć to może
Chrześcijan słabszych, co w niewiadomości
Są, jak cezarskie rozdzielić i boże».

«Świadczcie!» odezwał się pretor do grupy
Szpiegów i świadków, stojących pod słupy,
Do półokrytych cieniem, w sposób taki,
W jaki się nocne kryć umieją ptaki,
Skoro je światło południa zaskoczy:
Że, głos ich słysząc, nie widzisz osoby,
Osobę widząc, widzisz ją po oczy
I mógłbyś deptać, nie wiedząc — jak groby!

Jeden z tych — gdy się wszyscy odezwali
Porządkiem, jakim w cieniu owym stali:
«Świadczymy!» — prawił:

«A ja oto właśnie
U siebie, biednym będąc, lampy cztery
Gdy zapaliłem, patrzę — jedna gaśnie!
Zgroza! Gdyż cztery miały być litery,
Wyobrażone lampami czterema,
Tandem, łzy w oczach mając, szukam grosza,
By nową kupić lampę — grosza niema!
Tandem, cóż mówić chciałem — ten jest Gwido
Ogrodnik, który coś składał do kosza,
Przed drzwiami domu stojąc, gdy ci sami
Dwaj drudzy, ucznie jego, właśnie idą,
Idą i mówią sobie coś czasami.
Tu ja, że widzę drzwi nieozdobione
I ciemność, lampy że nie zapalone.
Nuż wołać, dalej przestrzegać, zaklinać
I, jak brzmi słowo, czytane wybornie,
Stało się — bowiem nie chcę już wspominać,
Przed bóstwem raczej padając pokornie».

To rzekł i upadł, a za nim i owi,
Co mu świadczyli, świadkowie świadkowi.
Upadek taki, kapłan jowiszowy
Widząc, garść mirry w kadzielnicę rzucił,
Toż czynił pretor i inny, i owy,
A każdy ściągał twarz, jakby się smucił.
Lub głową wstrząsał, lub ręce zakładał,
Jakby się ludziom na migi spowiadał,
I szukał ruchem coraz mniej kłamanym,
Aż znajdzie w sobie głos dość wiarogodny;
Bo głos mniej może, niż gest być udanym
I stąd mniej skory jest i mniej wygodny
I musi w kłamstwo pierw zagaić ruchem
Drugich, aż tego się nazbiera wiele —
Wtedy zaś zwie się już ogółu duchem,
Wyrazem myśli w tem zbiorowem ciele,
I już się nie zwie kłamstwem, lecz organem,
Albo koniecznem ogniwem tradycji.
Albo przyjętym trybem nieskłamanym,
Regulaminem[617] mody lub policji —
W sposób, iż człowiek kłamiący tam będzie
Przez porównanie białym, jak łabędzie,
Dlatego właśnie, iż możność zachował
Zbłądzić i oną wszechprawość zepsował.

Na tak niejasne stąd patrząc budowy,
Zrozumiesz łatwo, co w nich człek wywoła
Zacny, cieniować gdy nie będzie mowy,
Przez miłość prawdy wiecznego Kościoła;
Albo do tegoż o ile się zbliży
Prostak, mów swoich nie ważący zgoła,
Dla ludzi patrzeć nie nawykłych wyżéj
Równy boleścią bólom apostoła —
Acz ów zuchwalec przy wyznawcy stanie,
Często toż samo cierpiąc katowanie,
Dlatego tylko, by widziane było,
Pokąd człek może własną dotrwać siłą,
Lub aby świadczył, gdy inni kląć poczną,
Aż oba w raju wieczerzać odpoczną.
Ta to różnica męczeństwa i wojny,
Że pierwsze, dając krew, jeszcze ją daje
Zmnożoną przez to, co dawca spokojny
Czyni, okrzętne łącząc obyczaje
Do datku swego, i kruszynę chleba
Tam, tak i wtedy daje, jako trzeba.

Daje tem samem krew swą — więcej sobą,
Do szczętu siebie dotrwając osobą,
Więc ponadśmiertną obłócząc już siłę,
Co zwija topór jak kartę u księgi
Znanej, na skrzypców smyk zamienia piłę.
A w nierozwity róży pąk obcęgi.
I, jeśli dziwno, że w wrzącej oliwie
Jan święty krzepciej, niż przed męką, żywie,
To w mniejszym stopniu toż samo zjawisko
Jest ci zwyczajnem i znajomem blisko,
Gdy obok stawisz mściwego człowieka
I tego, który przebacza, a czeka,
Aż chwila przyjdzie, że przeciwność, w sobie
Zniósłszy się sama, do stóp padnie tobie.

«Gwido!» — rzekł pretor — «wstręt ofiarowania
Bóstwu tem więcej winę twą odsłania. Mów!»

«Za człowiekiem, szpiegiem, co przed chwilą
Padł na kolana, widzę wasze głowy
Sędziowie moi, jak niemniej się chylą:
Mąż ten podchwycił was gestem, mnie — słowy.
Nikt z was nie wierzy w bóstwo cezarowe.
Bo cezar nie jest też od Apollina,
Jowisza, Bacha, roślejszym o głowę —
A ci że byli ludźmi, nie nowina!
Jakoż, bez Boga będąc, szukacie go
W wyższości męża tego, to owego;
I stąd zaiste mam ja dla was litość.
Wszakże bez granic mieć jej nie mam prawa,
Bom nie jest pierwszy i znam przyzwoitość;
Mam wzgląd na wszystkich, których jest ma sprawa,
Na tych, co byli przede mną sądzeni,
I tych, co będą, i tych, co są może
Tu gdzie wśród ciżby ludu utuleni,
Jeśli zrządzenie ich powoła boże».

To mówiąc, pojrzał z tem skąpstwem anioła,
Z jakiem, chleb łamiąc w ubogiej rodzinie.
Ogląda ojciec, żali co nie ginie,
Im chętniej dając, uważniej dokoła.

«Jakoż czci boskiej nie dam posągowi,
Przez który kłamstwo wasze się stanowi.
I strząsam szaty, nie, iżbym cesarza
Klął albo zniżał, jak indziej się zdarza,
Lecz, że go cenię. Wy, co wart, nie wiecie:
Wy uwielbiacie, cenić nie umiecie.
A że z przed serca Boga wam zakryto,
Zowiecie Bogiem wszelkie incognito».

«Na klęczki!» pretor głosem wrzasł takowym.
Jakim się sprawia szyk w polu bojowém,
Aż poszła cisza po rzeszy szeroko,
Jak po jeziorze nagła wiatru zmiana;
Aż w poczcie gwardji jękło coś głęboko,
Szablica jakaś spadła odpasana.
Czy trąby dwie się przypadkiem gdzie zbodły,
Czy głos tak dzielny był, a tłum tak podły.

«Czekaj, bom w ustach nie miał nic trzy doby
Ja i te zacne dwie ze mną osoby,
A głos masz silny przez sytość i wprawę
W komendę — czekaj, niech zakończę sprawę».
To mówiąc, Gwido chwiał się i był blady,
Jakgdyby mówił: «Czczo mi» — lecz pozierał
Na dwóch, co za nim stali, jak na ślady.
Gdy ktoś, co dotąd o głaz się opierał
Przy jednej z kolumn, rzucił trzos i skinął,
Wołając: «Chleba! Hej, potrzykroć płacę!»

Co rzekłszy, tak się w togi zwój owinął,
Że wraz skoczyli ludzie i, na tacę
Włożywszy chleby, ponieśli mu wgórę,
Bacząc szlachetną postać i naturę.

Syn Aleksandra rzekł: «Ci ludzie, trzy dni
Nie jadłszy, omdleć mogą w osłabieniu,
Widzę to». «Ktoś jest?» szpieg zawołał z cieniu.
«Doktór!» krzyknęło trzech, a byli zgodni,
Że posądziłbyś o wczesną umowę —
I tu dwa kłamstwa stały w przesileniu:
Oskarżające i to, co w natchnieniu
Współmiłosierdzia tchnęło trzech, ludowe.
Tamto formalne, to nieobmyślone,
Jak grom, co nie wiesz, w którą wytnie stronę.

Gwido: «Bóg zapłać!» rzekł, gdy współskarżeni
Poczęli chleb jeść, a tak cicho było,
Że i najwięcej środka oddaleni
Słyszeli dziękę, jakby się im śniło,
Że tuż przy Quidam stali w onej dobie;
Bo ciszej było tam, niż bywa w grobie.

«Teraz», tak kończył Gwido. «już się stało.
Teraz, jakkolwiek broniłbym tej sprawy,
Nie uwolnicie nas — znam, bez obawy;
Więc posilone, jak jest, weźcie ciało;
Bo nie zniżyłem prawd przez ich oprawy,

Ni przez zuchwalstwo na szwank naraziłem;
Ni wywołałem nawet urągania,
Ni znikłem, marnym uznawszy się pyłem!
A to są sprawy nie do wybaczania!»
———————————
«Dosyć!» zawołał, z krzesła wstając, pretor
I, dwakroć spluwszy, rzekł: «Ja tam nie retor»[618].



X.

Gdy w jedną stronę błysnął rząd pancerzy,
A w drugą sądom wyższym odroczonych
Poprowadzono trzech, by zamknąć w wieży,
Tłum się ze schodów stoczył wywyższonych,
Od góry zwolna próżniejących z ludu,
Co zszedł się czekać krwi, buntu lub cudu.
Które z tych zjawisk wysłannik Jazona
Przyszedł tu znaleźć, rzecz nieodgadniona.
Barchob, z Judei rodem, nie chrześcijanin,
Ani polityk, a tem mniej poganin;
Wymowy także oratorskiej zwrotów
Unikający, jak wstrętnych kłopotów;
Milczący szczelnie lub dwoistej treści
Słówkiem słuchane cechujący wieści;
Patrzący chwilę na postać człowieka.
Gdy odpowiedzi ten od niego czeka;
Niekiedy oczy, dokoła czerwone,
Uchylający w tę lub ową stronę;
Profilem piękny, postawą wątpliwy.
Zaklęty, zda się, w mistrza swego ruchy,
Na cień z za Styksu może zbyt lękliwy,
Na męża nazbyt przejrzysty — jak duchy.
Pytania takie szybko przechodziły
Przez Aleksandra z Epiru ciekawość,
Gdy szedł z Barchobem, który dwoił siły,
Przez towarzysza pociągany żwawość,
I czuł się z zwykłych gestów wyrywany,
Powolnych, gestów może mistrza-maga.

«Nie znałeś Gwida?»
«Gdyby mi był znany,
Byłbym z nim».
«Słuszna zdaje się uwaga,
I przeto rzekłem ci: «Nie znałeś Gwida»
A nie: «Czy znałeś Gwida?» zapytałem».

Syn Aleksandra wstrzymał się, jak dzida,
Kiedy osadzisz konia w pędzie całym,
Wzdrygnięta naprzód i wtył — «Czy nie będzie
Za późno mistrza odwiedzić Jazona?»
«Gotów jest, mniemam, i zawsze i wszędzie
Przyjąć», co mówiąc, otrząsnął ramiona
I wskazał ręką od Tytusa łuku
Na bok, acz droga dłuższa i bez bruku[619],
Dodawszy:
«Zwyczaj mam unikać huku».

«Służę!» towarzysz odparł mu i w cieniu
Drzew szli powolniej. — Czas był ku-zachodni,
Jasny, że czytać mógłbyś najwygodniej;
Lecz czerwieniały już w słońca promieniu
Rzeczy, które są ostro rysowane:
Amfiteatru szerokie profile,
Trzy piętra łuków, z głazu wyciosane,
Wnijścia do arkad zwęźlonych zawile.
Rzadko kto śpieszył ku Kapitolowi,
Tam i sam raczej błądząc, jako w porze,
W której cel ruchu odda się ruchowi,
A myśl i mowę, że pięknie na dworze.
Usposobienie to każdego ima,
Kto, w rytm idących tak wszedłszy, takt trzyma.
Tak więc wiódł Barchob z Epiru młodziana,
Gdy nagle spotkał kobietę podżyłą,
Służebną, ile z tego, jak odziana,
I z kosza w ręku wnosić można było,
A Egipcjankę, co wraz poznać z cery
I z ust, lecz pierwej z ruchów bez manjery,
Uspokojonych abnegacją[620] pewną,
Dziwną — że, wziąwszy się, by kosz postawić
Lub wznieść, mniemałbyś, iż ma błogosławić,
I że, udając sługę, jest królewną.
Tę piękność wszakże, co z przetartej szaty
Wyzierać zwykła, mijał Rzym bogaty;
A retor, fałszerz daru i uczucia,
Krył ją w misternie kwiecone zepsucia
I ledwo dostrzegł jaki Grek — atoli
Grek, gdy postradał Grecję, więc, co boli,
Nie mając ziemi, zna, że, gdy brak kraju,
Ojczyzna dwakroć większa sięga raju!

Rzym w estetyce był już, jak za wiele
Wieków Gallowie w błotach swych być mają,
Albo Anglowie, gdy przypuszczę śmiele,
Że ci naprzykład świata ster trzymają,
I tworzą sobie Rzymy jakie nowe
I smak i piękność wedle siebie głoszą,
Nie dramatyczną, lecz bóstwo jałowe,

W którem nie chodzą żywi, które nosza
Jak fasces[621] — słowem coś, co jest niezdrowe.

O barbarzyńcach tych młodzian tak marzył,
Gdy Barchob mówił z niewiastą znajomą,
Aż nagle, patrząc w kosz, jak kwiat się zwarzył
Owiany szronem, i tak nieruchomo
Patrzył, jakgdyby dno kosza niejasne
Czytał — zaiste, czytał, pisma własne!
———————————


XI.

Przez bramę miasta, przez winnic kwadraty,
Furtki, owiane w roślin aromaty,
Którym bluszcz służy jak zwiewna zasłona,
Strzegą zaś ręką niesadzone kwiaty,
Przechodzić trzeba do mistrza Jazona.
Nareszcie skutkiem tej rozmaitości
Dziwniej niż prędzej stoisz tuż przy murze,
W który się schody zanoszą nieduże
I wisi młotek bronzowy w kształt kości,
Zerdzony spodem, od wierzchu świecący,
Że go gość każdy oczyszcza niechcący.
Tym raz uderzasz i wchodzisz w ciemnice,
Bo dalszy schodów ciąg od furty pnie się
Nic już do domu, lecz znów na ulicę
Wyższa tarasu; ten jest jako w lesie,
Sosn włoskich rudą kępą ocieniony
I jak sznur prostą ścieżką przekreślony.

Za tej zaś ścieżki końcem, widnym oku,
Nie sterczą mury domu na obłoku,
Lecz tak się miesza wzrok wśród drzewnych alej,
Że iść tam musisz, by wiedzieć, co dalej;
Ścieżka ta bowiem od samej połowy,
Dwie strony mając, jak leśne parowy,
Coraz się głębiej wrzyna w gaj sosnowy
I coraz gęściej starym świeci brukiem,
Z fragmentów różnych złożonym, jak cmentarz:
Ten, że był urną, owy może łukiem.
Ten sarkofagiem, biustem — ów, pamiętasz,
Że gdzieś w frontonie świątyni ma brata,
A wszystko dobrze zrównane i w skazie
Każdej otkane mchem, zdala, jak krata
Zielono-złota leżącym na głazie.
To już podworzec; dalej — zwykłym wzorem —
Domostwo, tylko że zawsze otworem.
———————————

Barchob był może gdzie w drogi połowie,
A Egipcjanka w domu swojej pani,
Kiedy mistrz Jazon Zofji badał zdrowie,
Czy horoskopy składał jej lub dla niej,
Artemidora zostawiwszy w sali
Niższej, gdzie mnogich rękopismów wstęgi
Leżały w wazach, i kompasów kręgi
Ryte, i zodjak, i bogowie stali.
Fontanna w środku niska, z bronzu lana,
Z gipsu popiersie nad nią Adryjana.

Drzwi do tej sali, będąc otworzone,
Przysionka wnętrze odsłaniały oku;
Drzwi od przysionka niemniej inna stronę
Podwórza w ramy swe nakształt obłoku
Obejmowały, a światło, złamane
Po dwakroć, biło prosto na fontannę.

Tam Artemidor, siedząc, niewesoło
Poglądał, jako osoba znudzona,
Na ogół rzeczy, leżących wokoło.
I słuchał wody kroplistego grona,
Rozperlanego wciąż w bronzową wannę
Przez łkania swoje i łzy nieustanne.

Czy mag na górze z Zofją był podobnie.
Jak ten z fontanny szmerem, zatrudniony?
Nie wiem. Czy pani mówiąca ozdobnie
O drobnych rzeczach z nieznanej mu strony,
O drobnych czuciach, niezmiernie żałobnie,
O głównych prawdach często, lecz z ich strony
Kolorowanej przez tychże opony,
Czy pani, przytem dziwnie ujmująca
Wdziękiem, co blado promienił jej z czoła,
Jako Dianie grzebień pólmiesiąca,
Czy, mówię, maga obchodzi lub zgoła?
Nie wiem. Wszelako mistrz Jazon miał drobne
Słabostki, zdala patrząc, niepodobne
Do solenności[622], w którą się obłóczył.
Baczył naprzykład, żeby wzgląd na stopnie
Ceremonjału chować, i, jak uczył,
Domawiać lubiąc słowo to «roztropnie».
Świat oficjalny nie był mu przeciwnym;
Owszem, powoli ocierając czoło,
Zwykł był nazywać go «cale naiwnym».
Gdy mówił «cesarz», nie patrzył wokoło,
Jak augurowie[623] i filozofowie,

Lecz palcem krymki dotykał na głowie
I mówił głosem — co wielu baczyło —
Takim, jak cesarz mawiał, z takąż siłą:
Acz w tem najmniejszej przesady nie było.
Filolog wielki! Greckiego zażywał
Z Rzymiany, niedość wyznając się wprawnym
W latyńską mowę; gdy ucznia przyzywał,
Z fenicka mawiał doń lub innym dawnym
Językiem, pełnym szeptań i przydechów.
Chrześcijan znał mało, lub, gdy mawiał z niemi,
To o lekarskiej sztuce, płodach ziemi;
Też jak z niewiasty — nie stronił i śmiechów!
Dziwny mąż! Cesarz, że był wiedzy chciwy,
Znał go lub wiedział, kto jest ów sędziwy,
Ze swoją łaską włóczący się długą,
I charonowym[624] nazywał go sługą.
Mistrze stopniami byli z nim w stosunku,
I mnóstwo osób znało — tak z trafunku.
Wędrowni męże z za wielkiego morza,
Biedni mówili, że jest: ręka boża,
I nieraz ciche widziałeś osoby
Przed perystylem magowego domu,
Na grobów złamkach siedzące, jak groby;
Obce w stolicy, nieznane nikomu,
Łokciami wrosłe do kolan od brody —
Gdzieś spętanego narodu rapsody.
Niejeden leżał tak w blasku księżyca,
Na nocne mało uważając chłody,
Pod murem, inny w kuczkę, jak kotwica
Zwił się i słońca przeliczal zachody.
Mistrz Artemidor — kto znał go już bliżej —
Szersze od maga wykładał pomysły.
Natchniony nawet bywał, lecz nieścisły,
I niewątpliwie, że wszystko brał niżej;
Acz, potrącony Jazona milczeniem
Lub wątpliwością, dziwnie wyrażoną,
Wzbierał i takiem porywał natchnieniem
Orłem, że słuchacz z żadną nie stał stroną
I, gdzie przechylić się, nie wiedział wcale,
Co Jazon zwykł był zwać: «Nie nowe, ale — —»

Mędrców tych bliżej badając dwoistość:
Wzniosłość koryntczyk znał, mag — uroczystość,
I była jedna między nimi strona
Nieprzełomliwa, jak czasów wyroki,
Wyczerpniętemi słowy naznaczona
Poczem w dwie strony obracali kroki,
Milcząc; a znali tak ową granicę
Czuciem, jak mało wiedzieli, czem ona.
Gmin w tem dwóch mędrców widział tajemnicę,
Która ich łączy w jednego olbrzyma,
Głów mającego dwie, cztery ramiona;
I, myśląc, że to w jedności ich trzyma,
Co rozpychało ich lub rozdzielało,
Zbliżoną napaść za jedno brał ciało.

Schodząc mag z Zofją, te jej mówił słowa:
«Niewiasto zacna, to tak — w tej już chwili,
Mniemam, że lepiej czujesz się, żeś zdrowa;
Nie, iżbym odjąć mógł — jak to robili
Dla innych inni — niemoc wyższą mocą;
Bo nie ten przedmiot spotykam przed sobą».

«Zaiste — przyszłam, jakby czując, poco»,
Odrzekła Zofja.

«Inną może dobą» —
Mistrz Jazon mówił — «o księżyca nowiu
Dano mi będzie znać o pełnem zdrowiu.
Dasz mi znać». —

«Jako? Przyjdęż? Czy Barchoba,
Czy ciebie, mistrzu, w progach mych zobaczę?» —

«Rzecz jest, rzecz będzie, nie ma być osoba?»
A potem dodał zimno: «I ja raczę
O kiju przywlec się, gdy przyjdzie pora».
Tu obrócił się do Artemidora,
Dla dwojga razem grzeczność dając jedną,
I wspomniał: «Wiele niech nie czyta chora.
Szkoda, że stare rękopisma rzedną.
Dobrze jest miewać wzgląd na autora.
Kiedy się czyta. Cóż za rzecz przedziwna
Czytanie! Jako gałązka oliwna
Lub migdałowy kwiat». — Koryntczyk rzecze:

«W tym względzie panią, ile mogę, leczę».
A Jazon dalej: «Kiedyś wchodzi do mnie
Osoba, oczów prawie pozbawiona:
Ból swój i żałość wyrażając skromnie,
Za nią tuż lektor, głos mający równy,
Czysty, jak woda dobrze przecedzona,
Nie wiem, czy taki, czy inny, jak ona.
Ten, choć niósł pisma w torbie, nie był główny,
Bo dalej jeszcze szedł autor tych rzeczy.
Dnia tego, tyle mając do przyjęcia
Osób, nie mogłem dosyć mieć na pieczy,
Ile dać kropel, jakie owinięcia.
Nie wiem, co z tego będzie. Czasem doba
Przeszkodzi, czasem przeszkodzi osoba.

Czasem...» — Koryncki mistrz poprawił togi,
A Zofja w czoło patrzyła magowi —
«Czasem — do siebie mają to i progi —
Czasem wszystkiego człowiek i nie powié,
Co miał powiedzieć, i zgadywać trzeba,
Jakiego komu dać i ile chleba — »
To mówiąc zwolna, przerywanym głosem.
Poglądał w ziemię i, gładząc siwiznę,
Coraz to rzucił wyplątanym włosem;
A usta, jako gojącą się bliznę,
Pogodnie zwijał i od brwi falami
Dogóry zmarszczki mnogie podejmował.
I zamilkł. Strząsnął potem raz palcami.
Jakby zapomniał coś albo żałował —
Akcent, co długo nie dał do myślenia,
Czy się już wątek mowy nie wysnował.
Tak, iż koryncki mistrz, bez omówienia
Ku drzwiom pojrzawszy, naprzód wstał z siedzenia.

Skąd Jazon wiedział, że Zofja doń niosła
Rękopism owy, dziwnie znaleziony?
Skąd, że i autor nie był oddalony?
Bo szedł z Barchobem. Ciekawość choć rosła
Nieraz w słuchaczu takich maga gadek,
Nikt tego jednak wybadać nie umiał,
Lub szukał w sobie, czyli je zrozumiał,
Czy nie trafiło się to przez przypadek.
Wszelako słowa te: «Osoba ciemna,
Za nią tej lektor z rękopismem, daléj
I autor tegoż» jako nieprzyjemna
Wieść brzmiały Zofji, gdy przez gaj wracali.


XII.

Syn Aleksandra, słysząc z mów Barchoba,
Kto była ona służebna osoba,
Także, skąd niosła drobiazgi kobiéce
W koszu, skąd przez tę wracała ulicę.
Milczał; lecz w sobie pamięcią przezierał,
Co ów zwój, trafem zgubiony, zawierał.
I, choć z Barchobem rozmawiał potocznie,
Wciąż miał zwój pisma własnego zaocznie.
Które że raczej było pamiętnikiem
Rzeczy i wrażeń niedzielonych z nikim,
Do swobodniejszych odroczonym czasów,
Pełnym doraźnych skróceń i nawiasów,
Dośledzić nie mógł lub nie czuł się w stanie
Zgadnąć, co pism tych wywoła czytanie.

W sposób, iż przedmiot, jednem odniechceniem
Zrzucony z stołu w drobiazgi doręczne,
Jednem usłużnej ręki poruszeniem
Podjęty z koszem tam i sam noszonym,
Mógł się stać dwakroć większem zagadnieniem,
Niż najciekawsze z zapisanych w onym.
Tak więc szli k’sobie, tym samym sposobem,
Z Artemidorem Zofja od Jazona
I Aleksandra syn tamże z Barchobem:
Ci raźniej, tamta opieszałej strona.

Zofja, swobodniej czując się na sile.
Przez ciemną sosen włoskich kolumnadę
Idąc, mówiła: «Wszelką maga radę
Zebraćby można w «o tyle — o ile»,
W preceptę[625], z liczby i z czasów wysnutą;
Lecz słów misterstwo, i określeń dłóto,
I ta powagi całość skąd pochodzi?
Nie wiem! Z tem człowiek, mniemam, że się rodzi».

To mówiąc, kwiaty zrywała, lecz owe,
Które się w parów schylając podłużny
Do rąk jej czoła swe chyliły płowe,
Jak smutne dzieci, żebrzące jałmużny —
I szła, co czyni, nie bacząc, lecz raźniéj,
Gdy Artemidor wreszcie jej odpowié:
«Jazon» — tu przestał — «jesteśmy w przyjaźni».
Tu znowu przestał. «Wielu wraca zdrowiéj
Od mistrza tego do siebie; lecz mało
Z krystaliczniejszą myślą powracało
Tak, iż dwie z jednej idą stąd choroby:
Choroba myśli gościa lub osoby,
I dwóch Jazonów w mieścieby się zdało
Na dwóch kończynach wielkiej czasów strugi,
Co jest jak Tyber — »
«Tyś jest Jazon drugi»,
Odrzekła Zofja —
«Pani» mistrz jej zada:
«Jeśli zgadujesz rzeczy zastyksowe,
Któż sama jesteś?»
«Wyobrażam sowę,
Zwłaszcza, iż słońce właśnie że zapada;
I będę mówić ci o każdym z ludzi,
Którego spotkam: czem lub kim się zbudzi»[626].

Tu się ku furtce tarasu zbliżali,
Lecz ta skrzypnęła prędszym ruchem od nich,
I w ramie onej, na łunie z opali,
Wśród błąkających się blasków zachodnich,
Dwa kształty rosły mężów dwóch przychodnich.

«Któż jest ten pierwszy Quidam?» rzekł do pani
Towarzysz, dalej prowadząc rozmowę;
Gdy wraz zbliżyli się wzajem poznani.
A Aleksandra syn rzekł: «Poniósł głowę
Pod topór może». — «Co to znaczy?
Kto?» I przez chwilę trudno zgadnąć było,
Co pozdrowienie takie zagaiło,
Co ten a owy w słowie quidam baczy,
Co Zofja słyszy, co Barchob rozumie,
Co Artemidor — czworo, lecz jak w tłumie.
Jeden więc płochy żart myśli niewieściéj,
Niedosłyszenie jedno, i nazwisko
Męża, co świeżo oddań jest boleści,
Zrobiły zamęt, który stał już blisko
Sprzeczki, albowiem pomieszał powagi,
O ile prawdy nie znosiły nagiéj.

Mistrz Artemidor czuł się może nieco
Wypartym z blasków, co jak Febu świecą,
Czyniąc go zawsze stojącym wspaniale,
Utwierdzonego na słonecznym wozie
W nieodpoczliwej swej apoteozie[627].

Zofja też, którą, jak Safo na skale,
Gmin przywykł mniemać wiszącą u liry
Dłońmi, a rąbkiem ledwo szaty nikłej
W nieodgarnięte zaplątaną żwiry,
Czuła się w roli swej zachwianą zwykłej.

Barchob pojmować nie mógł, że wypadek
Może mieć miejsce, a jego towarzysz
Stał jako powód sprawy i jak świadek —
Co, jeśli dobrze, jak zaszło tu, zważysz
I zwiększysz w postać takiego ogromu
Jak Rzym, odpomnisz niejasne powieści
O chrześcijanach, iż są plagą domu,
Który ich ciche osoby pomieści;
Tudzież o znaku linij dwóch przeciętych,
Co tych przeklętych strzeże czy tych świętych;
O cieniach zmarłych i nazwisk ich sile
Takiej, że wzmianka sama zrobi tyle,
Tyle niesmaku i rozspołecznienia,
Dla jednej nazwy — mniej, dla nazwy cienia!
———————————
Tak się i stało przy onem spotkaniu,
Gdzie wyraz: «quidam» ład pomieszał cały,
Aż po stopniowem myłki sprostowaniu
Postacie w formy dawne powracały,
Tylko zbliżone lekkiem przypomnieniem,
Że jednym błąd je raz ogarnął cieniem.
Więc zapewniwszy, że się od-zobaczą,
Do miasta jedni szli, drudzy do maga,
Lecz Zofja odtąd zgadywać się wzdraga,
Kto są przechodni ludzie i co znaczą
Tam, gdzie wszechduchów zawisnęła waga.


XIII.

To już dwa wieki od Grecji pogrzebu,
Gdy biały duch jej podniósł się ku niebu
W szlaki dokonań, dzielone na stacje
Gwiazdami dziejów, między konstelacje:
I stał tam z lirą w przestronym lazurze,
Na resztę dziatwy patrząc rozproszonéj,
Co tu i owdzie, przy pękłym marmurze
Stojąc, liczyła tryumfy i zgony,
I czekał, jako narody zabyte,
Aż wszystko będzie do szczętu spożyte,
Aż Grek ostatni przymiotem lub winą
Zginie i myśli same się rozwiną,
Wpisując w tejże porządek litery,
Ile są wieczne, Greków drugiej sfery,
Zrodzonych może u krańców północy[628],
Co, jak rodzeństwo, zbiegną ku pomocy.

Rzym wtedy swym się Adryjanem cieszył,
Mniej bacząc, co się między gwiazdy działo;
Sto razy na dzień bok duchowi przeszył
Greckiemu rzymski, w swe go strojąc ciało;
Lecz najswobodniej mężniał sam w tej sile,
Co, wolna marzeń, sypia na mogile,
Sile wyższego coś mającej może,
Lecz przez zakryte jej widoki boże.

Więc rzymski szlachcic jeszcze rad był Greka
W biblijotece chować, gwoli rzeczy
Piśmiennej, która wolnej chwili czeka
Albo z ckliwości w dni deszczowe leczy;
I słuchał bajek, spisanych w Homerze,
Tak, jak w komedji przeciwsokratejskiéj[629],
Dowcipnej, że aż śmiech nieledwo bierze;
Lub, stawiać łaźnię czy ratusz gdzie miejski,
Grekowi radził zmieniać kapitele[630]
Kolumn — ten środki że znał, a ów cele.

Grek przeto młodzi prawił o Sokracie.
Myśląc o rzymskich podatków zapłacie,
Lub tryumfalny stawiać łuk, kolumny
Przepraszał w sercu i dłóta czuł zgrzyty.
Gdy duch mu Grecji szeptał: «Nie bądź dumny,
Lecz cierp — ulecisz za mną na błękity;
Tyś mistrzem ziemi tej, a Tybru glinę
Na posąg w ręce wziąłeś. Nie zaginę!»

Inny syrenę tę, z półrybiem ciałem,
Bez wrzących pulsów, odepchnął daleko,
Idąc za coraz nowym ideałem
Coraz nowego mistrza: co ci rzeką?
Posłyszeć, chwilę rozgorzeć, «Skonałem —
Wstałem» zanucić radośnie, lub w dobie
Trudnej z Zenonem[631] pomyśleć o grobie.

Nie był to wszakże czas rzymskiej potęgi.
Bo już Rzymianin znał się, że realny,
I zapisował porządnie do księgi
Edykt[632] ten albo ów perpetualny[633],
Ciesząc się więcej edyktów porządkiem,
Niż rządem — najmniej ciesząc się ich wątkiem.

Niewolnik chyba lżej posuwał kroku,
Czując, że ręką ktoś go wiedzie w mroku;
Lecz zali cesarz to był lub właściciel.
Nie znał — i wietrzył, jak spóźniony mściciel.

Żyd milczał w izbach zawartych, jak trumny;
Chrześcijanin znikał, lecz jawnie i w czynie,
Jako przy świetle kagańca kolumny
Też same zawsze, czy je olśnisz, czy nie.

A jako bywa wśród ległych ogromów
Myśli lub ciała, że w proch się trą nikły,
Tak już rozgłośnie systemy atomów
Brzmiały: te zawsze jedno znaczyć zwykły!
Znaczyć, co znaczy na zimnej miednicy
Popiół, gdy mirry braknie w kadzielnicy.


Ci, co wchodzili do mistrza Jazona,
Ujrzeli rękę jego wyciągniętą
Na znak, by siedli. Lampa zapalona
Przeciw fontannie płomień niosła kręto,
A blaski onej, rosą odkroplane,
Drżącemi światły wbiegały na ścianę.

Mistrz siedział, nogi mając wzdłuż podane,
Jak się na niskiem spoczywa siedzeniu,
Lecz nie odmienił nic w swem zamyśleniu,
Tylko niekiedy dłoń podnosił k’czołu,
Szerokim łokciem przypartą do stołu,
Jak człek na pierścień gdy patrzy lub mniema,
Że czas już powstać, ale woli nie ma.
Po chwili w stronę gościa wzruszył głowę,
Lecz do Barchoba wraz zatoczył lice,
Mówiąc: «Co zaszło?»
«Zdarzenie mniej nowe
Niż smutne» odrzekł, patrząc, jak na świécę
Na wzrok Jazona, który nań promienił.
«Chrześcijanin Gwido mówił — to i tyle»
Tu zmilkł i blade lica zarumienił.

«Cóż oni mówią?» Jazon rzekł powoli
Bez pytajnego akcentu, ni soli.
«Cóż?» odrzekł Barchob, jak echo gasnące
I była chwila ciszy, która boli,
Jak głośne kłamstwo lub prawdy ginące
W czasie, gdy wszystko mają oprócz woli.

«Mówił» — gość rzecze po niejakiej chwili —
«Że bogi, więcej od cesarza czczone,
I była chwila ciszy, która boli,
Że są prawdziwe rzeczy i zmyślone —»

Kiedy to zdawał gość głosem nierównym,
Mistrz Jazon, głowę uchyliwszy w stronę,
Słuchał, lecz widno sens mu nie był głównym
Przedmiotem treści, tak wypowiedzianéj,
Lecz słuchał, jakby kto mówi sens znany.

I znów fontanny tylko łzy perlone
Brzękły — czy Barchob cofnął się do ściany.

«Że są prawdziwe rzeczy i zmyślone,
Jest fałsz — i prawda», Jazon zimno doda,
Patrząc, jak kropli się w fontannę woda:
«Skąd rodem jesteś?»

«Z górnego Epiru».
«Szkoły?»

«Różnego zażywałem stéru
I oto pismo mam Artemidora».

Wziął je i, patrząc dookoła sali,
Wyciągnął rękę ku bazie Kastora
Z Polluksem[634], rzucił i pojrzał, azali
Legło, jak człowiek, lekarstwo ważący.
Niby roztropnie i niby niechcący —
Potem rzekł:

«Cesarz!» — jędrnym głosem wcale —
«Panuje mądrze nad szerokim krajem,
W którym są ludy, jednym zjęte losem,
Różne i różnym żywe obyczajem.
Obyczaj jeden trwa lat sześćset, trzysta
Inny znów ośmset lat — człowiek nawzajem
Obyczajowi służy, jako może,
By przecie robił coś, acz jest chwilowy» —

To zaś litośnie poparł ruchem głowy —
«Więc trzeba cenić, gdy dziecię, po wzorze
Pisząc, dokłada i swój trud jałowy!» —
———————————
Tu przetarł włosy i sprysnął palcami
I rzekł: «Innego dnia będziemy sami,
Teraz już późno». Wstał, Barchob na stronie
Ku lampie miał się.

«Zrodzona w Sycjonie
Czy w Knidos, jest tu poetessa pewna:
Grecja do siebie ma, że była śpiewna».
Mówiąc to tonem żegnalnego słowa,
Mistrz Jazon ginął w mroku wielkiej sali.
Syn Aleksandra czekał, aż ta głowa
Siwa, od lampy oświecona wdali,
Zmierzchnie i jako meteor się schowa.
Potem stał jeszcze, jakby słuchał nieco.
Co zmówi powieść wody różańcowa,
Skoro ją blaski księżyca oświecą,
Już niełamane od ognia promieni;
A potem westchnął i wyszedł. Noc była
Widna; podwórzec, usłany z kamieni,
Bielał; lecz w każdym pierwsza myśl ożyła,
Skąd był, do czego ziarnkiem swym należał.
I każdy z głazów tych, zdało się oku,
Że przypominał się znajdować w tłoku
Wstrzymany, ale nie ówdzie, gdzie bieżał.
Stąd niemy lament między temi bruki
Czułeś i różnych wytężeń splątanie:
Co Aleksandra syn baczył, jak wnuki,
Gdy legend poczną skwapliwe czytanie,
Słysząc chód znany, szelesty, i stuki,
I nieuważne mieczów potrącanie,
Takie, że, rzekłbyś, dziady szli ku tobie
W miarę twojego zaczytania w treści,
Lecz wstrzymywali się, chowając w grobie,
Ilekroć brałeś rzecz ich za powieści,
Lub zmianą ruchu wypocząłeś sobie.
Szedł więc ostrożnie, jak wśród rzeczy żywych,
Przez on podwórzec ku parowu jamie,
Plamami cieniów pstrej od sosen krzywych,
Wiodącej ścieżką swą ku znanej bramie;
Tu, ówdzie bacząc leżącego w ciszy
Męża, co w śnie się przewraca lub dyszy,
Albo półsennej modlitwy domawia.
Płaszcz strząsa, kamień pod skronią poprawia.
Ci wszakże goście senni byli jemu
Bynajmniej dziwem; każdy ich widywał
I mijał — myśleń aby nie przerywał
Lub snu, lub mowa ich że cale inna
Od rzymskiej, albo że postawa gminna!
Syn Aleksandra owszem myślił raczéj:
«Oto tu Zofję spotkałem, tą drogą
Szła. Cóż pomyśli, skoro mię zobaczy?
Co mi odpowie i z jak wielką trwogą,
O pamiętniku gdy wspomnę zgubionym?»
Dalej — «Jak wspomnę?» — myślał jeszcze daléj
Chwilę: «Co było w pamiętniku onym,
Że radby przejrzeć go, że potem spali,
Acz wiele mógłby dopełnić miejscami».
I tu mu Gwido stanął przed oczami
I mag. Postacie te mało podobne,
Pamięci próbą nieco oddalone,
Rozjęły mu się w kształty dwa osobne:
Wspomnienie Gwida, ściśle określone
Czynem, w jasności dokonanym dziennéj,
Żywotny miało blask, bynajmniej senny;
Szczegóły wszystkie dośrodkując w czynie,
Po lada fraszce przypomnieć się dało,
Jak chleb ten samy smak ma i w drobinie,
Co w bułce — albo jak toż samo ciało
W ćwierciach na cyrku, gdy męka już minie;
Wszakże, nie mając strony tajemniczéj,
Nikło jak zwykły fakt, bo niezwodniczy!
Wspomnienie maga było, jak tych rzeczy
Kosztownych, z miasta spalonego wziętych,
Które dopełnia wzrok i patrząc leczy:
Posągów takich, gromami pociętych,
Nie zapominasz, jak roboty własnéj.
I jasny ci ich kształt, gdzie był niejasny,
A ciemny ówdzie, gdzie w pełnej trwał sile;
W sposób, że, ileś włożył w nie, znasz tyle.
Mistrz Artemidor w przeglądzie takowym
Wspomnień mniej więcej został jednakowym;
A Zofja coraz w myśli się wtrącała:
Jak rzecz zgubiona, ciekawa, choć mała,
Którą odnaleźć gdy się człek usadzi.
Nie idzie o nią, lecz traf ją sprowadzi.
Tak marząc, nagle w pobocznym rozstępie
Drzew ku księżycem olśnionej płaszczyźnie
Usłyszał łoskot — jak gdy skrzydło sępie
Bije, jeżeli wąż się w gniazdo wśliźnie —
Łoskot, w przestanki porwany gniewliwe,
A dalej słowa, zgryzione namiętnie,
I znowu łoskot — jak w ciało nieżywe —
I echa, tętno liczące po tętnie,
Tępe, jak kropel, rzucanych po ścianie,
Spadki, lub suchej gałęzi trzaskanie.
Tam więc skwapiwszy się, gdy patrzył chwilę,
Ujrzał naprzeciw biustu Apollona
Postać jakoby męża w wieku sile,
Wzruszającego raz po raz ramiona,
Tam i napowrót kroczącego gniewnie,

Jak gdy kto swego fuka niewolnika
Lub klnie, tylko że sługą był tu pewnie
Kamienny bożek bez sił i języka.
Tego więc plwając, pokoić się wracał
On mąż i siadał chwilę na uboczy
I znów przypadał doń, pięściami macał
I milkł i siadał znów, zakrywał oczy —
Scena ta, zwłaszcza przy świetle niepewnem,
Zatrzymywała wzrok na chwilę długą,
Uczuciem widza nie przejmując rzewnem —
Czasu, gdy nieraz krwi gorącej strugą
Cucono rzesze na cyrku znudzone,
A rzadki wierzył i trza było może
Wierzyć, by kopać wizerunki boże!

Syn Aleksandra patrzył w stronę ową,
Długo nie wiedząc równie, co to znaczy,
Jak, co ma począć, — aż sam sobie mową
Przerwie: «Co to jest!» i głośno zahaczy
O tuż leżące suche drzewa łomy,
Jakby ostrzegał: «Jest ktoś niewidomy».
Czego gdy echo zabrzmiało dokoła,
Znikał on smagacz, nie rzekłszy: «Kto woła?»
A Aleksandra syn, z śmiechem czy bolem,
Szepnął: «Jestżem mu Gwidem czy Apollem!»[635]
Z śmiechem czy bolem? Ciekawość albowiem
W sumienia względzie bolesną jest rzeczą,
Której najczerstwszem nie poradzisz zdrowiem
Ciała ni środkiem, którym ciało leczą;
I fraszka nieraz mała, gdy zapyta
Sfinksowym głosem, na długo myśl chwyta.
«Któż jest on gniewny smagacz Apollona?
I czemu w nocy — w ogrojcu Jazona?
Jeden z tych cichych mężów, co przy domu
Siadywać zwykli w wędrownej gościnie?
Czy i sam Jazon, nieznany nikomu
Z wiary swej, jest w tej ceremonji, czy nie!
Czy to hebrajskich mędrców jest robotą,
Chrześcjan czy także nie winują o to? —
Lecz Artemidor tak bliski z Jazonem,
Wtajemniczony w maga wszelkie sprawy.
Cesarz go ceni; Gwido zaś, ten zgonem
Własnym na jawie walczyć umie z tronem.
Nie, to szalony ktoś, lub dla zabawy,
Lub który z chorych doktora Jazona
Wybiegł, księżyca opętan promieniem;
Lub nieszczęśliwy czciciel Apollona
Za liche wiersze mści się nad kamieniem».
To myśląc i tej gdy doszedł swobody,
Która mniemania daje wyjaśnienie,
Syn Aleksandra szedł, jak człowiek młody
W powietrzu, które nagaba sumienie,
W powietrzu, zwianem z przedświtem epoki
Nowej, z mętami starej, z siarką, z solą,
Z szeptaniem kształtów nikłych jak obłoki,
Z bitw gwarem, które mają być, a bolą;
Powietrzu, które czujesz, że się może
Zapalić wkoło, jak pomiotło boże,
I kometami rozstrzelić — miast wiele
Zmazać i ludzi porównać w popiele.

«Spocząć, ach, spocząć!» serce wtedy woła,
Szukając wkoło, gdzieby się oparło:
Na piersiach czyich lub progach kościoła
Jakiego — wątpiąc, czy jedno umarło,
Czy wszystkie zmarły, a jedno nie zdoła!

Noc to, w czas której ten i ów powstawa,
Nucąc lub klątwy rzucając niewczesne;
A prawda ludziom zda się jak zabawa,
Zabawa jako strapienie bolesne;
Słowo jest ogień, milczenie jest lawa —
Jakoż szczęśliwy, kto, wstawszy, gdy ciemno.
Nie dotknął liry swojej nadaremno.
Przedświtu blasków doczekał, a potem
Wytrwał i, dniowy jaw jakkolwiek szarpie.
Wytrzymał burzę, co przemija z grzmotem,
I skubie tęczę — dla serca — na szarpie[636].
Jakoż szczęśliwszy, kto nie posiał solą,
Mimo że słonych łez niemało strawił.
Lecz nie tu koniec z uprawą i rolą:
———————————
Kto siał gorczyczne ziarno, zgorzknił, zbawił:
Gorczyczne ziarno liche i pieprzowe,
Prochowi równe, który nogą zwiewa,
Lecz wyżej serca urasta, nad głowę,
I tak się staje podobieństwem drzewa,
Że ptak niebieski gniazdo na niem miewa.


XIV.

Lucius Pomponius Pulcher, pod tę porę,
Najzawołańszym młodzieńcem był w Rzymie:
U niewiast, które szaty różnowzore
Noszą, czarownie zwykło brzmieć to imię;
U niewiast, które zaniechały pallę[637],
A włosy w rąbek ku górze od skroni
Zgarniając, cztery naraz mówią: «Vale!»

Imię Pomponius brzmiało jak: «Do broni!»
W legjach lub jako — o publiczny wstydzie! —
W zebraniu tłumnem poszept: «Konsul idzie».

Pomponius ród swój szlachetny wywodził
Przez senatorskie krzesła. Za Trajana
Z Plinjuszem młodszym jeden z nich gdzieś chodził
W Egipcie, drugi jadł u Domicjana,
Inny posłany był w Panońskie szlaki
Jako generał, skąd koni i siana
Sprowadził naraz tyle, że żołdaki
Z prowincji i lud, sprawy tej spektator[638],
Już, już wykrzyknąć chcieli: «Imperator!»

Lucius Pomponius Pulcher nie był wiele
Ćwiczony w rzeczach mądrości i prawa,
Lecz miał do siebie to, że mawiał śmiele,
I to, że rzymska kochała go sława.
Urzędem żadnym jeszcze się nie bawił,
Lecz znane było, iż w willi Pomponji
Ogrodowemu bogowi postawił
Świątynię, wszakże nie uczęszczał do niéj,
Filozoficzne swe mając mniemania,
O których zczasem miał napisać nieco,
Co wszakże słuszne zwlekły odkładania,
Aż się te rzeczy utrą i rozświecą.
Tymczasem Cyntje[639] słały mu spojrzenia,
Gdy do teatrum wchadzał w swej chlamidzie[640]
Zębionej złotem, i coś nakształt drżenia
Zausznic, kolij brzmiało: «Pulcher[641] idzie».

Bywało nawet, że senator siwy,
Za Pulchrem widząc rzesze i pochodnie,
Śmiał się i palec podnosił leniwy
W kształt V, co znaczy «Witaj!» i jest modnie.

Mistrz Artemidor, starych idąc śladem.
Zwał go niekiedy małym Alcybiadem;
Pomponius, zasię, słysząc te wyrazy,
Zwykł był pokłaniać pedum[642] kilka razy —
Pedum bynajmniej gminne, z jakiej śliwy
Suchej lub krzywej wycięte oliwy,
Lecz wyrzezane z zęba słoniowego,
Złotemi ćwieki misternie upstrzone,
Z napisem L. P. P., wreszcie do tego,
Jak włócznie, laska, tyrs[643], lub styl noszone.
Nigdy sam, zawsze chadzał on ze swymi,
Którzy mniej więcej byli mu podobni,
Ten z szat, a owy gesty udanymi;
Ci swoi wszakże mniej byli ozdobni,
I mniej bogaci, i rodem nietyle
Świetni i wziętość mieli mniej motylę
Pomiędzy Cyntje, Lidje i Kamille.

Pierwszy z nich, Florus, Longinem[644] nazwany,
Za Pomponiusem, jak cień uwiązany
Chadzał, a głowa jego nad ramieniem
Przywódcy była jakby dopełnieniem,
Którego oko nawykłe szukało,
Bacząc, czy całe jest dwugłowe ciało.

Lucius Pomponius zamierzył oddawna
Ugościć Zofję w Villa Pomponiana;
Lecz nie z powodu, że ta była sławna —
Raczej, że, sławną będąc, była znana.
Nie, iżby liczył w sposób małogodny,
Iż stąd dwa razy tyle będzie modny,
Dotyla cale nie będąc fałszywym,
By się wyręczał środkiem niewłaściwym —
Lecz że to wszystko mimo woli jego
W powietrzu miejskiem znajdowało spadki
Takie, iż, najmniej nie dodając ego[645],
Czyniłeś, raz się w te wpisawszy kratki,
I byłeś takim nie przez swą osobę,
Lecz, że nijakim byłeś w taką dobę,
I gdybyś widział, że to drugi czyni,
Tylkobyś winił go, że się nie wini.

Już wiele razy na przechadzce tłumnéj
Przez via Appia, gdzie w chłody wieczorne
Przejeżdżał senat i patrycjat dumny,
Matrony, dziewki i rzesze pokorne.
Pomponius Lucius, rydwanem czerwonym
Tocząc, jak Neron, Zofji szukać lubił.
Nie, iżby kochał albo chciał być czczonym,
Lub jak chrześcjanin wzrokiem ja poślubił.
Lecz, że nic k’temu nie ma ani przeczy,
Że to się dzieje tak z natury rzeczy.
Ta zaś natura rzeczy jest następstwem
Rytmu wypadków, nieujętych niczem
Gwoli celowi i nie jest przestępstwem
W bezprawnej sferze, z Janusa[646] obliczem,
Bo tam przestępstwa niema, ani zdrady
Ani przykładów niema — tylko ślady!

Hołdy te Zofji nie były natrętne;
Lecz, kto ją widział je odbierającą,

Dostrzegł, że lica jej byłyby smętne,
Stalszemi będąc — tak kwiat gdy potrącą
Przechodnie w sposób niezbyt pogardliwy,
Odprostowywać się zwykł harmonjami
Słodkiemi trzciny swej, choć niecierpliwéj.

Któż bowiem kochał, jak to później zwie się,
Jeśli to stałe ma gdziekolwiek imię!
Któż-bo lub raczej któryż kochał w Rzymie,
Co pierwsze dziewki gwałtem sobie niesie
Z teatrum do dom lub, jak koturn zmienia
Bez obrażenia i bez przeproszenia,
Pomny, że inne czucia są olbrzymie
A inne karle, i dumą tam sięga,
Gdzie się krew w ducha rozprzęga czy sprzęga[647].

Zofja inaczej — ona z Rzymu brała
Moc niemyślenia, że gdzieindziej wzrosła;
Resztę zaś kratą liry zamykała
I wtedy była — czy straszna, czy wzniosła
Nie wiem; tak klatkę lwa, gdy z nim zadrżała,
Wydążasz furty zatrzasnąć podrywem;
A choćbyś sam był lwem, wiesz jedno: «Żyw-em!»[648]


XV.

«Obyczaj wolny jest od obrażenia
W czasie, gdy wszystkie równe mają prawo», —
Mówiła Zofja — «ja dziś do jedzenia
Siadam[649], a tobie, gdy chcesz, służę ławą
I, jeśli zwyczaj masz, wieńcem bluszczowym»[650],
Co Aleksandra syn słysząc: «Gotowym», —
Odrzekł — «czemkolwiek darzy, przyjąć od niéj,
Mimo, iż bluszcz mi skroni nie ochładza.
A róże? Może bez wieńca swobodniéj;
Może stosowniej — kwiat albowiem zdradza Upadkiem».

«To jest stary przesąd wschodni»,
Odrzekła Zofja, gdy głowy golone
Dwóch niewolników, ku niej pochylone,
Słuchały ciszej rzeczonych rozkazów.,
Jak wyciosane karjatydy z głazów.
«Więc przyjmę lauru wieniec lub dębowy.
Pierwszy, ażebym z odkrytą był głową,
Jako ty jesteś — drugi, iżem głowy
Nie oddał treści słów twych piorunowéj».
«Młodzieńcze!» — Zofja na to mu odpowie,
«Jesteś przyjemnym bardzo biesiadnikiem!
Rzecz coraz rzadsza, tak, iż wkrótce, kto wie,
Może nie będziem jadać, albo z nikiem».

«Zaiste, coraz mniej umieją gościć», —
Syn Aleksandra prawi, biorąc jadło, —
«Aż to, co zowią chrześcijanie: «pościć»,
Znacznie się w biedny lud w imperjum wkradło».
«Znasz więc misterja onych?» — «Podróż moja,
Że filozofję wszelką ma na celu,
Czyni, żem dotknął niejednego zwoja
Pism i moralnych precept mistrzów wielu».
«I —?» rzekła Zofja z półuśmiechem, który
Coś nieżeńskiego miał. — «I stąd powziąłem
Wiedzę o różnej praktykach natury.
O onych» — mówił dalej — «co, popiołem
Chleb posypując, zstępują aż na dno
Całości człeka zbiorowego w czasie,
I tam tykają prawd — tykając, władną.
O onych» — mówił jeszcze — «którzy zasię
Przenoszą mądrość czerpać z żądzy sławy,
I są współczesnych zwierciadłem promieni.
O onych, którzy z natchnienia, jak z lawy
Wulkanu, cacka robią dla zabawy,
Albo są skrzydły orlemi noszeni — —
O onych jeszcze, którzy ważą pyły
Na szalach myśli i są, jak mogiły
Etruskie, dzbanów pełni rysowanych,
Bronzowych złamków, tudzież łzawic[651] szklanych,
Wyschłych, zielonych po kroplach, co zgniły».
«I — » Zofja jeszcze dodała z uśmiechem.
«I — oto twoje, pani, piję zdrowie,
A pijąc, będę przypuszczeń jej echem,
Że, jak z ucztami, tak z mądrością, kto wie,
Czy ta się w oczach naszych nie pogrzebie,
Lub każdy mądrym będzie sam dla siebie».
«Tego mniej dzisiaj, niż kiedy, bym chciała»,
Odrzekła Zofja tonem bez znaczenia.
«Pani, to wszystko same przypuszczenia,
Które jak płonne są, to pewna mała

Okolicznostka mogłaby okazać!
I tak: elegjak[652] pewny zapomina
Naprzykład notat z tabliczek wymazać
I gubi one».
«Więc wraz nową wszczyną
Elegję, zgubę opłakując».

«Przeto
I mądrość niemniej, gdy się zapomina,
Może jej służyć to za szczeble nowe,
Jak te elegje i tabliczki owe.
Lecz...» — Aleksandra syn głosem odmiennym
Dodał, wpatrując się w Zofji wejrzenie —
«Czy o zdarzeniu jakiembądź codziennem
Mowa?[653]

Gdy mówił to, zasłony drżenie
I kroków echa zwiastowały gości;
Co bacząc, Zofja obróciła lica,
A Lucius z gestem dobrej znajomości
Weszedł i Florus, znany z swej długości.
Pierwszy zwyczajem rzymskiego szlachcica
Zimno, acz grzecznie, wstęp uczynił mały,
Ku pani domu zwrócon i gościowi;
Drugi przyświadczał, jak człowiek mniej dbały,
Do kogo, o czem, mowa, lecz kto mówi.
Obydwa siedli — Pulcher był odziany
W przejrzystą szatę, a Florus w płaszcz, tkany
Sposobem zwykłym. Te szaty przejrzyste
W Cos wyrabiane są, a rzecz ta droga
Dlatego, że jest lekka, jak mgły dżdżyste —
Zazwyczaj zowie się vitrea toga[654].
Jakoż mąż w szacie takiej jest podobny
Do rzeczy, w szklaną pochowanej skrzynię
Ogółem kształtu; bowiem szczegół drobny
Fałdami bywa zamglony i ginie,
Zwłaszcza, iż muchy złote albo gwiazdy
Porozrzucane są po tej tkaninie.
Krótka to była szata, jak do jazdy;
Więc i na ręku płaszcz on miał, niechcący
Zwojem o pedum zaplątan kościane —
Czerwone ciżmy, w księżyc zamykane
Złoty, literą C świecący[655].

Tak strojny usiadł, folgę dając ciału,
Jak duch, co swego dobiegł ideału,
A w palcach pedum obracając giętko,
Coś do Florusa poszepnął przez ramię;
Potem na ciżmy pojrzał, strząsnął piętką
I umilkł. Floras, jak dąb, gdy go złamie
Burza i czołem ku ziemi zawróci,
Rękoma z krzesła ciężył żylastemi.

«Mieliśmy kwestję z filozofem gościem» —
Zapowie Zofja — Pulcher przerwał:

«Zgadnę!»
«Mów!»
«O czas, przestrzeń, nudę, miłość — »

«Żadne
Z zadań tych, których wyboru zazdrościm».
Więc Aleksandra syn rzecze: «Pytanie
Było, azali wkrótce umiejętność
Dawania uczty całkiem nie ustanie
Przez suchość serca, skąpstwo i namiętność».
Tu Pulcher, jako gdy kto własne zdanie
Usłyszy, znacznie spoważnił oblicze
I rzekł: «Na kwestji takiej rozwiązanie
Więcej, niż mniemaćby kto mógł, dziś liczę.
Zdawna albowiem miałem w Pomponjanie
Ugościć kilku przyjaciół i panię
Tak, iż, by zamiar ten objawić, właśnie
Przychodzę». Mówiąc to, Zofji wejrzenia
Szukał, jak, kiedy z drgającego cienia
Wnosisz, że lampa ci przedwcześnie zgaśnie,
A jesteś w ciągu twego zatrudnienia.
«Czynem więc ma być kwestja rozwiązana?»

«To jest w naturze mojej». Pulcher rzecze.
«Tak się rozstrzyga wszystko w Pomponjana».
Floras rzekł: «Węzły gordyjskie a miecze
Spotykać winny się — to jest logika,
Przed którą bodaj wszechsyllogizm[656] znika,
Co tak dalece w filozofji mojéj,
Jako warunek sine qua non[657] stoi,
Iż zczasem portyk[658] stworzę k’temu nowy,
Widząc, do ila czcze są szkoły wszystkie,
Kierunek każdej krzywy i niezdrowy.
Tylko mam jeszcze pierw do zbycia z głowy — »
Tu zamilkł, potem rzekł: «Nową artystkę
Witał Rzym wczoraj na Flory wyścigach.
Diva Elektra!» K’czemu Longin doda:

«Gra w cymbał, przytem na dwóch tańczy bigach».
«Musi być bardzo młoda?» «Bardzo młoda»,
Odpowie Pulcher Zofji, a ta znowu:
«Więc, do pańskiego wróciwszy systemu,
By przerwy temi nie być wstrętną jemu —»
Tu Pulcher przemilkł nieco, gdy gość dawny
Podpowie: «Portyk jeszcze nie jest jawny?»
— «Zaiste, dotąd, o tyle, o ile
Swobodne na to pozwoliły chwile,
Mniemam, iż wszystkie próżno nudzą tory,
Jakiemi mądrość jest poszukiwana.
Bierzmy z wielkiego Aleksandra wzory:
Ten, gdy mu była jedna z prawd nieznaną,
Tycząca bogów, tak zburczał kapłana,
Że odkrył mu ją na drugi dzień rano».
To rzekłszy, Pulcher Pomponjus dwa razy
Dotknął się palcem najdłuższym wielkiego[659],
Jakby miał chłopca wołać i rozkazy
Dawać, lecz w geście tym było coś złego.
Syn Aleksandra słuchał przez oblicze
Zofji — ciemne to może wyrażenie,
Ale jedyne i najmniej zwodnicze.
Zofja słuchała, jak przez uprzedzenie,
To jest, przed końcem każdego perjodu[660],
Co ma nastąpić, wiedząc bez zachodu.
Florus, nie widząc, by płynność się rwała
W przemowie Pulchra, czekał z zaufaniem,
Aż piękność treści wysłoni się cała
I nikt już z nowem nie wstanie pytaniem.

Więc tylko szeptał czasem: «Pulcher! chwała!»
Mistrz Artemidor w ciągu tej perory
Wszedł, cichem ogół skinieniem powitał
I siadł, tabliczek dobył i coś czytał.
Potem rzekł:

«Inna, mniemam, jest brać wzory,
A inna wzór brać» i zamilkł.

Te słowa
Dwulicej treści ogół zaniemiły
I stron przeciwnych uwagę zwróciły,
Jakby tam postać weszła janusowa.
Co gdy mistrz spostrzegł, zwracał się ku pani,
Niby rozmowę chcąc przetworzyć dla niéj,
Gdy ta nie słowem, lecz gestem zapyta,
Jako sentencja niejasna się czyta.
I było cicho. Mistrz rzekł: «Tenże samy,
Za przykład wzięty, Aleksander jadał
Wieczerzę, leżąc, do obiadu siadał.
My, co na różny sposób dziś jadamy,
Jakoż powiemy: «Ja siadłem, gość leży?»
Ten i ów sposób do wzoru należy.
I tak: gdzieindziej żydowscy kapłani
Czynią, iż najmniej mąż ów ich nie gani;
Przyjmują nawet hołd od bohatera
Dla rzeczy, którą prawda ich zawiera[661] Jakkolwiek powieść, powyżej wspomniana
Przez dorodnego mówcę a młodziana,
Prawdą jest — wzór więc siebie sam zaciera?
Nie. Aleksander rozliczne miał doby,
Acz tenże samy w treści swej osoby.
Wzór przeto biorąc, przedmiot się wykłada,
Gdy wzory z siebie na przedmiot się składa.
Wzór jest to ogół przedmiotu, gdy wzory
Są to usterki, przymioty lub pory,
Wzięte tak czasem, iż cel się zaciera,

Bo wzór się bierze, gdy wzory dobiera.
Jakoż młodzieniec, w wyrażeniu skory,
Słusznie wniósł: «Bierzmy z Aleksandra wzory!»
———————————

To Artemidor gdy rzekł, cisza trwała,
Tylko niekiedy Florus szepnął: «Chwała!»
Syn Aleksandra zrozumiał sól rzeczy
I ile, chwaląc, mistrz tem bardziej przeczy.
Gdy Zofja lekkiem ku słudze skinieniem
Napełnić czary kazała. Po chwili
Chłopcy dwaj z lirą weszli i z siedzeniem
Osobnem, które cicho ustawili,
I wyszli krokiem kamillów[662] mierzonym.
Zofja powstała napół z odniechceniem,
Napoły z gestem dobrze obmyślonym,
I amiculę[663] z ramion odrzuciła,
Idąc; osobne zajęła siedzenie,
A lirę do rąk wziąwszy, coś marzyła,
Na nieumyślne strun patrzając drżenie.
———————————

Po chwili czoło wzniosła okazale,
Struny tem silniej drasnąwszy iglicą,
I jęła mówić, z początku niedbale,
Jak iskier rzuty, dalej błyskawicą
Te, tak ciskane, słów iskry wstawały,
Twarz oświecały i nad czołem drżały.


IMPROWIZACJA ZOFJI.
1.

«Czy z Olimpu to, gdzie są abrysy świata[664],
Rzeczą harmonijnej kłótni bogów,
Czyjś upuszczony styl na ziemię z brzękiem zlata,
Śmiertelnych dziwowisko progów? —


2.

Nie styl, nie, choćby Dedalów dzieło,
Nie narzędzie kruche, pism iglica,
Lecz twój, o mistrzu, głos i co się zeń przejęło
W myśl — i co krwią błysło na lica.


3.

Bo inna pojąć wzór i, całodźwięków tworu
W pozajawie słuchając, nad światy
Samemu kwiatem wzróść, ku prawdzie pierwowzoru,
A inna wieniec wić lub rwać kwiaty.
———————————

Jak ja»
dodała wieszczka, kładąc lirę,
Głosem, co echa nie miał, lub nieszczére,
Gdy strun ostatnie dźwięki, coraz letsze,
Strofę tę jeszcze powtarzały w wietrze:

«Bo inna pojąć wzór i, całodźwięków tworu
W pozajawie słuchając, nad światy,
Samemu kwiatem rość ku prawdzie pierwowzoru,
A inna wieniec wić lub rwać kwiaty — —
———————————

Syn Aleksandra, bardzo zadziwiony,
Patrzył na Zofji postać niepodobną
Do siebie samej, gdy za nią te tony
Rzuconej liry, na ławę osobną,
Odbrzękiwały jeszcze w cztery strony,
A postać wieszczki z nich rosnąć się zdała,
Jakoby z kręgu fali poruszonéj,
I szła ku gościom, blednąc, przytem drżała,
Lecz nie przez dziewcząt obawę gołębią,
Raczej, jak drzewa, gdy wiatry je ziębią,
Jesieni skrzydłem odmiatając w stronę
Liście ich, co już żółte i czerwone.

Drżenie zaś takie, że jest z wysilenia,
By drugim swego udzielić natchnienia
I podnieść masę słuchaczy ku sobie,
Szybko się innym udziela, lecz czyni,
Że podnieść mogła ich, o ile w grobie
Umiała własnym pierw być, jak mistrzyni.
Więc śpiesznie k’wieszczce nawrócili lica
Goście na sposób każdemu właściwy:
Pomponjus z gestem rzymskiego szlachcica;
Florus, jak człowiek, gdy chce pytać: «Czemu?»,
Lecz na obecnych pierw pogląda lica;
Syn Aleksandra, wieniec zdjąwszy z czoła,
Powoli liście obrywał zielone;
Gdy Artemidor-mistrz, wpośrodku koła
Stanąwszy, pojrzał w tę i ową stronę,
Na ramię potem rzucił płaszcza koniec
I już miał usta nawpół otworzone,
By mówić, skoro zawołano: «Goniec!»

Był to posłannik maga, postać chora,
Wchodząca krokiem wstępu i odwrotu,
A włos mająca zlepiony od potu;
Ten ręką z listem do Artemidora
Skinął i pismo oddał — i znikł w sieni,

Gdy mistrz to czytał zwitek, to szedł w stronę,
A goście byli nieco zadziwieni,
Sięgając myślą w list i za zasłonę.

Po chwili wszakże dawny spokój wrócił,
Z nim przedmiot dawny czuć się dał w rozmowie,
Więc mistrz, ująwszy prawy płaszcza koniec,
Na ramię lewe układnie zarzucił,
Jak człowiek ufny, że dotrzyma w słowie,
Gdy nagle głośniej obwołano: «Goniec!».
Gońcem tym liktor był z cesarskiej świty,
Dzierżący kartę, pisaną czerwono[665],
Stając, jak dobrze z marmuru wyryty
Mars lub gladjator z zwycięską koroną,
Tak, iż pomiędzy goście cisza wiała,
Gdy Artemidor brał list, chyląc czoło.
Florus sam jeden poszepnąć chciał «Chwała»,
Lecz usta przyciął, patrząc naokoło;
A Aleksandra syn te rzeczy ważył
Jawnie, zaś jawniej o odejściu marzył.


XVI.

Noc była — księżyc w przysionek otwarty
Szerokie składał promienie, jak karty
Księgi, z głęboką uwagą czytanéj.
Cienie dwa wielkie, ucznia i rabbiego,
Z podłogi czołgać zdały się na ściany,
Wśród takiej ciszy, w której i niczego
Zląkłby się człowiek, taką zdjęty ciszą,
Gdy, że już koniec brzmień, myśli się słyszą.
Ta zaś, acz próżna, łamać się zdawała
Sama, na pewne akordy i spadki
Rwąc się, i ducha ruch wywoływała
Na słowo jakiejś sfinksowej zagadki.
W przerwach tych uczeń mistrza śledził oko,
Poprawiał lampę lub wzdychał głęboko.
Mag po fenicku mówił do Barchoba,
Który, w podróżne zawity odzienie,
U nóg mu siedział i, ramiona oba
Ku piersiom zgięte mając, tkwił wejrzenie
W każdy ruch wargi starca, w oka mgnienie.
«Przejezdną kartę i na statek prawo
Wnijścia z cesarskiej woli się otrzyma.
Jedziesz» tu Barchob błysnął okiem łzawo,
Co mag zoczywszy, dodał: «Tego niéma
Z postacią?» «Niema!» Barchob mu odpowie,
Stwierdzając krymkę podróżną na głowie,
A potem lampy światełko czerwone
Krzepił strącaniem popiołu na stronę.
Więc mag znów rytmem, jaki się używa,
By czas przeczekać natrętny długością,
Mówił:

«Ten i ów rodzi się, a bywa:
Ci duchem, tamci zbliżeni są kością,
A tamci głosu dźwiękiem, a ci mieniem,
A owi jeszcze głębszą wzajemnością
Bytów i onych spowinowaceniem.
Zastępy z tego ciągle sprawowane
Że urastają w to, co Grek nazywa
Dramą, — prawdziwe rzeczy to i znane.
Lecz jest szczęśliwa rzecz, jest nieszczęśliwa!»
Tu westchnął, palcem poruszył siwiznę,
Tak ciągnąc dalej:

«Drama też a drama —
Grek, a Rzymianin, a Żyd — nie taż sama.
Zobaczysz jeszcze, będziesz miał ojczyznę
W dłoni. Ja może skończyłem nad tobą».
Tu Barchob czoło skłonił:

«Mnie zostanie,
Jak z wizerunkiem twym, zostać z osobą,
Której odbyło się w przyszłość skonanie,
Gdy ty siedm skrzydeł uniesiesz ode mnie;
Bo może jesteś ów, może — to chyba
Sprawdzi mąż, który wszystkie odgadł ciemnie,
I, żem nie zmylił się, powie Akiba[666].
Wtedy — »

Tu porwał Barchoba za ramię,
Ale mu w czoło wzierał tak głęboko,
Jakby pisane tam dopatrzył znamię.
I spotkał się mistrz z uczniem oko w oko,
Milcząc —————————

Gdy nagle po płaskich kamieniach
Podwórza szybkie zabrzmiało stąpanie,
Rosnąc, a dalej i w przysionku cieniach
Mąż się pojawił nienadspodziewanie.
Był to bynajmniej posłannik ów z miasta,
Lecz — o dziw! — był to Barchob, Barchob drugi,
Tak samo wiotki, ni mąż ni niewiasta,
Młodzian, a z czołem pooranem w smugi.
Też same oczy różowo-płomienne,
Znużone zwierzchu i niby półsenne,
Wewnątrz orlemu podobne wzrokowi.
Taż sama młodość, sztucznie starta wiekiem
Skłamanym. Obraz takowy widzowi
Zdawał się dwoić tym samym człowiekiem.

Tak, iż domowy Barchob uczuł drżenie,
Gdy postrzegł gościa tego, czy widzenie.
Jazon zaś zimno patrzył nań z tą siłą,
Z którą ogląda rzeźbiarz dzieło swoje,
Tąż samą formą odlewane w dwoje, —
Co, gdzie, udało się lub odmieniło.
Uczniowi potem wskazawszy przybysza:
«Oto» — rzekł — «ten jest, który cię ucisza
I jako płaszczem od ludzi zasłania.
Za trzy wigilje masz się ku Judei.
On tu czasowe podejrzenia zgania».
To rzekł, tablicę wyjął z M. B. C. I.,
Kościaną, w głoski te bitą złocone,
Na piersi ucznia zawieszając onę[667]

Wszystko to szeptał mag fenicką mową,
Gest równy mając i twarz jednakową;
Tak, iż zdaleka przybysz zatrzymany
Barchoba nawet nie widział profilu,
Ile że twarzą zwrócon był do ściany.
Przybysz woddali, jako innych tylu,
Czekał, znak k’temu odebrawszy niemy,
Że, gdy ten wyjdzie, sami pomówiemy.
Mag uczył dalej:

«Lista tych, z którymi
Kiedybądźkolwiek mówiłeś, zostanie.
Toć i on Barchob, spotkawszy się z nimi,
Przez stopniowane toż samo podanie
Utrzyma w ciągu, a zerwie, to zerwie.
Tyś może zorzy synem[668]. Koniec z tobą,
Nie mojej odtąd, jak mówią, Minerwie
Służysz; z twą drugą zostać mi osobą;
Coć powie wielki Akiba na górze,
To i ja wyznam, usłucham, powtórzę.
Jam cię nauczył tylko abecadła
I wiesz, jak która wzrosła treść lub padła».
Tu — już po rzymsku — mówić począł głośniéj:
«Rzym śni, jak wielki mąż, śni i dośni Potężny genjusz!

«Romulus na wszczęciu
Praw rzuca zaraz ojczyste puklerze[669]
I już wybiera, jak mąż, acz w dziecięciu,
Argijskie[670] woli tarcze i te bierze.
Które też szersze są ku zasłonięciu.

«Łuczniki rzymskie zazwyczaj są z Krety,
Okręty z Rodu; do pchnięcia sztylety
Na miecze Gallów praktycznie się mieni;
Z Etrurji teatr, z Grecji bogów lica —
Bogów, których się ratuje z płomieni[671],
By nie zginęła sztuka, ta — dziewica!»
Tu mag, splunąwszy głośno, dalej rzecze:
«No — filozofja także, także nieco
Kwitnie! Greccy to stoicy jej świecą,
Ku piersiom uczniów zawracając miecze[672].

«Prawo? Przypomnij, proszę, samo prawo:
To nie w dziesięciu wierszykach spisane
Krótkich, że mógłbyś ręką je wziąć prawą
I w torbę schować lub przybić na ścianę[673].
To ksiąg foljanty, to biblijoteki
Takie, że, gdyby barbarzyniec który
Tybrowi oddał je licznemi wory,
Skąpałby miasto przez sam wylew rzeki!
Zaiste szczęsny, komu się udało
Widzieć wszechświata i państwa stolicę.
Lecz — gdzież jesteśmy?»

Domówił to z siłą
I wielką rzucił okiem błyskawicę,
Wstając, a potem z powszednim spokojem
Rzekł: «Oto jeszcze chwilę razem stojem»
I, rękę kładąc uczniowi na czoło.
Które do kolan biegło jakby wagą,
«Idźże» domówił i, patrząc wokoło
Ze zwykłą ciszą, ze zwykłą powagą,
Wyszedł, przez ramię dorzucając słowo:
«Posłańca spotkasz z kartą przejazdową.
Twoje zaś, gościu, jutro się rozpocznie,
Zowiesz się Barchob, wiem; niech Barchob spocznie!»
———————————

Ten raźno wyszedł, owy, toż do siebie
Wziąwszy, z podróżnym wychodził tłomokiem.
A po północy było już na niebie,
Przez księżyc obłok sunął za obłokiem.
Coraz to wietrzniej i mniej uroczyście,
Mdławo i piersiom duszno, jak na burzę.
Ze ścieżek suche podfruwały liście,
Lub szeleściły, kładąc się przy murze.
Wiatr, bez kierunku tu tam nagle rwący,
Suchemi w parów pryskał gałęziami,
I znowu ciszy moment, acz niknący,
Wracał i znowu wiatr miótł obłokami,
Wierzchami sosen obracał leniwo,
Księżyca promień chmurą łamał krzywą.
Widnokrąg cały zaciemniał się nieraz,
Błyskawicami migocąc od spodu
Tak, że wciąż myśleć mógłbyś: «Oto teraz
Uderzy piorun».

Barchob nasz z ogrodu
Wyszedł, do miasta kwapiąc się ulicą.
Co czuł, wysłowić tego niepodobna:
Ogromna przyszłość, rzeczywistość drobna,
Żar — bo nie zapał — żaglem, trud — kotwicą,
Powrót po latach trzech nauk Jazona,
Judei wdali miasteczka błękitne,
I mrok, i znowu otchłań rozwidniona.
Myśli, niepewne kształtem, treścią szczytne,
Rzym pod nogami, ile razy jeszcze
Magowe słowa o nim pomnił wieszcze,
Co całą państwa sił architekturę
Porozsuwały mu w myśli, jak górę
W teatrum z płótna rozsuniesz klejoną,
Szczyt jedną wiodąc, a spód drugą stroną.
To zwłaszcza śmiech mu do warg przyzywało,
Jak zakazany owoc, albo w mocy
Stawiło takiej, że miotałby skałą,
Gdy nagle strażnik, bram strzegący w nocy,
Krzyknąwszy właśnie, przeraził go nieco:
———————————
Takto niewszędzie równie gwiazdy świecą!



XVII.

Na plac, z rozbiegu ulic wydarzony,
Szerokie wrota pracowni rzeźbiarza
Otworzył człowiek, pyłem ubielony —
I, jak gdy słońca kto obieg uważa.
Wigilje licząc, od wschodu do zmierzchu,
Baczył, a potem włosów wstrząsł kędziory.
Po sobie pojrzał i z rękawów wierzchu
Owiał pył, ziewnął — — Wraz wyjrzał i wtóry,
Niemniej w tuniki fałdach ubielony,
Jakby, z posągi gdy bywał, wziął na się
Obyczaj boski olimpijskiej strony,
Tracąc go w miarę, jak schodzi żyć w czasie.
Za nimi dwoma z cieniu wyzierały
Antinousa biusty marmurowe,
Smutne, jakgdyby płakać wiele miały,
Lecz, nieskończony mając wzrok i głowę,
Zapominały albo nie umiały.

Gdy żywi taką toczyli rozmowę:
«Dioskifilos biustów robi dwieście
Antinousa, dwadzieścia cesarza.
Co będzie potem? Rozesłał po mieście
Ludzi: z tych każdy chodzi a uważa,
Gdzie brak, i zaraz z posągiem tam idą
Lub, że przyjść mają, zapisują krédą».
«Fidias czy robił tak?» ozwał się z cieniu
Głos, jakbyś dłótem śliznął po kamieniu
Greckim, kryształy w swej mającym mące.
Podobne soli, stał odbijające.
Co rzekłszy, wyjrzał; był to człowiek blady,
Ale bezbarwą czerstwą i przytomną.
«Nie nam w Fidiasa dziś wstępować ślady»,
Najstarszy odrzekł z wykwintną skromnością.
«Choćby dlatego», młodszy wraz: dopowie,
«Że Fidias bóg był, gdy my nie bogowie!»
«Sens tego słowa «bóg» to jego nuta,
Pokąd o bogach mowa, lecz, co pewna,
To to, że Fidias-bóg używał dłóta,
Tudzież marmuru, złota, kości, drewna;
Dalej, że pono za cel nie brał owéj
Natury albo z drugiej ją połowy
Zachodził, która, że jest idealna,
Więc nieskończona i niewyczerpalna.
I stąd mógł robić wieki — do dziś może!»
«Komu?» «Tym, którzy byliby innemi!»
Tu dał się słyszeć szmer i gwar na dworze,
Lektykę bowiem stawiano na ziemi,
Ciężką, z wonnego budowaną drzewa,
Pstrą miedzianemi gwiazdy i gwoździami,
A jako ptaszę z gniazda, nim zaśpiewa,
Wychyli głowę: z takiemi ruchami
Elektry diwy wyrastały lica;
Zaczem Pomponjus rękę podniósł prawą
Ku niej, pierścieniem rzymskiego szlachcica
Świetną, i Florus ze swą, niby z lawą
Szeroką, skoczył; lecz Elektra zgadła
Obu i, niźli spostrzegli, wysiadła.
«Sto biustów warta!»[674] Lucius rzekł, a owi,
Którzy lektykę nieśli, zawołali
Pot ocierając[675]: «Niechaj żyją zdrowi!
Sto biustów warci!» Rzeźbiarze witali
Gości, lecz rozruch w pracowni był taki,
Iż mało baczył kto, gdzie posąg jaki.
Ciskane tylko słychać było słowa:
«Zeus! — Antinous! — Oto Zofji głowa! —
Pies Alcybiada! — Venus krótko-szatna! —
Natchnienie! — Znawstwo! — Amator! — Spektator! —
Ten, ów filozof — sztuka niepopłatna —
Bezplamny marmur — divus Imperator!»[676]
———————————


XVIII.

Puste mieszkanie z Epiru młodziana
Otworem stało, jak wszystkie gospody;
Wytartym freskiem[677] każda z czterech ściana

Przedstawowała, jako Bachus młody
Z nimfami sprawia winobrania gody.
Obrazy one w czterech medaljonach
Odpowiadały sobie, jak zwierciadło,
Też same poznać dając po ramionach
Osoby, których indziej twarz odgadło.
Arabeskami medaljony one
Były, jak roślin zwojem, oplecione,
Mającym w liściach swych i inne twory,
Poprzewijane — owadem w gadzinę,
Gadziną w zwierzę, a zwierzem w upiory
Fantazji — w sposób, iż, zaledwo trzcinę
Postrzegłeś, ta się wyślizła ci wężem,
Wąż w ptaka plwał się, wyrzucając ślinę,
Tej skrzydła w szatę nikłą, szata mężem
Brzmieje, mąż na hełm wytryska liściami,
Których kwiat tarczą, a pręty orężem,
A pąki iskier tlejących gwiazdami.
Przy łożu, skórą lamparta okrytém,
Z rękopismami stała cicha urna,
Na której jawił się mąż być wyrytym,
Gdy lampa wyżej świeciła poczwórna.

Tę na świeczniku prostym a wysokim
Stawiała właśnie gospody służebna.
A był czas, kiedy słońce, bezobłokiem
Nagie, dotyka, jak rzecz niepotrzebna,
I, między zasłon rozdarcia lub szpary
Do domów wpadłszy, ozłaca filary.
Lampę oczyścić, poprawić posłanie
I kurz gdzie niegdzie otrząść, przynieść wody —
To całe służby wewnętrznej staranie
W progach stojącej otworem gospody.
Jakoż krzątała się tak dziewka owa,
Gdy weszedł człowiek, kosz mający w ręku.
Blady był, cera ta jednakże zdrowa
Nie ujmowała powagi i wdzięku
Profilom, linją szorstką rysowanym,
Twarzy i ramion i nagich goleni.
Ten, kosz stawiając, rzekł: «Został przysłanym».
«Od kogo?» Zamilkł i uszedł do sieni.

Co widząc, dziewka rzekła: «Mów, bo wydam,
Że jesteś niemy zalotów służący»[678]. —
Na co, odchodząc, człek ów, jak niechcący,
Z uśmiechu bladym przebłyskiem rzekł: «Quidam».
Dziewka, przed koszem stanąwszy na chwilę,
Poczęła kwiatów dziwić się ozdobie,
Co jako senne dyszały motyle
Na strunach prętów. Tak pieśni są w grobie
Poetów w struny lir pozaklinane,
Kwitnąc, acz ciche i niezrozumiane.
Czy to myśliła ta sabińska[679] prosta
Góralka? Nie wiem. — Lud jest zawsze może
Narówni z wiedzą, chociaż jej nie sprosta
Wypowiedzeniem ni pojąć jej może,
Lecz drgnieniem serca jednem wie, co ludzie
W umiejętności otrzymują trudzie.
Ci jednak innym oddawać to mogą,
Jakoby w rękach mając swe zdobycze,
Gdy lud iść tylko, wydeptując drogą
Ślad — powolniejsze kroki, mniej zwodnicze
I mniej zwycięskie, ciche, jako strumień.
Płynący równo po zieleni sumień.

Wyszła. Przy łożu leżał zwój, pisany
W następujący sposób:


JEDEN ZE ZWITKÓW.
§ 1.

«Samotność znowu — każdy mi już znany.


§ 2.

Mniejsza, co ona w pamiętniku moim
Wyczytać mogła; czytam to z niej saméj.
Może na drodze równie błędnej stoim
Oboje, wszakże ja choć szukam bramy,
A skoro mylę się, mylę trudami.


§ 3.

Jeśli świat cały, z starców, mężów, dzieci
I niewiast złożon, za typy nam daje
Maga, Luciusa, Zofję, zwłaszcza trzeci!
Jeśli obyczaje ——————
Są pomnożeniem typów w zbiorowiska,
To jakiejż ceny wart on i nazwiska?


§ 4.

O magu, że jest milczący, wiem pewno;
Artemidora — znam, lecz subtelności;
Pomponjus — jest to wytoczone drewno
Do osadzenia włóczni lub gry w kości;
Zofja — bez liry w ręku ————


§ 5.

Z lirą w ręku —
Nie ona! Z kimże żyję, jeśli żyję?

§ 6.

Eureka![680] Wiem już, czemu trzeba jęku
I krwi — i widzieć, jak z lwem się kto bije,
Albo na ostrze piersią paść otwartą,
By nie zapomnieć, żeś żyw.


§ 7.

——————— tyle warto
To wszystko».
Dalej wiersze przekreślone.
Kwiatów woń izbę napełniła całą,
Słońce plamami w tę i ową stronę
Na ściany biło, nimfom w modre oczy,
Do złotych promień niosło im warkoczy,
Lub malowane, nieme usta grzało.
Cisza nadobna — cisza, która kłamie,
Że można spocząć na świecie bez winy,
Która upewnia, że Bóg jest, co trzciny
Złamanej, mimo idąc, nie dołamie,
Mistrz, Pan i Sędzia, znający człowieka,
Nim był — litosne tak mający ramię,
Że równie wiecznie i sądzi i czeka!

Nieme, bezkształtnie widne, tym podobne
Uczucia nieraz młodzieniec z Epiru
Czuł i na miejsca uchodził osobne,
Szukając prawdy i ciała jej, miru,
Będąc, jak dzisiaj nikt być już nie może.
Nie chrześcijanin bowiem, nie poganin
Przez filozofji wpływ, wątpiący może
O samej bajce olimpijskich tkanin,
Tem mniej osoby wyznający boże.

W śmierć wierząc jako w szczelnie zwarte wrota,
W miłości napój wiosenny i w wiedzę
Matematyczną i w dźwięk słowa «cnota»[681],
Blisko znaczący wyrazowi «zdrowie»
I wyrazowi «siła» — rzecz podobna
Do zaklęć, których jasno nikt nie powie,
A która wszakże jest, i jest osobna.

Błyskami także zórz nieznanej doby
Widywał czasem kraje wyobraźni,
Gdzieś ponad groby, czy gdzieś poza groby
I czuł pogodę jakoby przyjaźni
W wiosennych wiatrach nieznanego kraju
I rytm, muzykę jakąś — obyczaju!
To, co i Plato, w ciche kiedyś niebo
Przez liście laurów patrząc, czuł potrzebą
I słyszał — pojąć zdołał, dać nie umiał,
Wysłowić nieraz mniej, niż sam się zdumiał.


XIX.

Niejasna w mieście krążyła wiadomość
O niepokojach w prowincji, czy wojnie,
Czy, że wyjechać ma cesarz jegomość
W nocy — wyjechać, jak można, spokojnie,
By tłum przywyknął czuć go i zdaleka
Lub czcić w postaci zwykłego człowieka.
Inni twierdzili, że wieść ta źle głosi,
Na zwykłe bowiem łowy się zanosi,
Przeto, iż dawno cesarska prawica
Oszczepem w puszczy nie raczyła śledzić,
Gdzie lega niedźwiedź lub gdzie zlega lwica! —
W czem nierad Adrjan dawał się uprzedzić.
Inni nareszcie tę powietrza zmianę
W zamku i co zeń wywiało za ścianę
Przypisywali wschodnim pewnym gościom
Lub z okrętami przyszłym wiadomościom.
Wieść każda w Rzymie, niż gdziekolwiek, więcéj,
Ma różnokształtnych ust swych sto tysięcy,
Które brukową naprzód tętnią wargą,
W jaśniejsze potem urastają głosy,
Oklaskiem dalej stają się, lub skargą,
Myślami cara, i zowią się «losy».
Acz bywa, że, nim tę przebiegną gamę,
Nie poznawają się i niszczą same.
Cesarz, jak zwykle, w bukszpanowym chłodzie
Z odkrytą głową spoczywał w ogrodzie —
Obyczaj, który w dnie najmniej pogodne
Chował, nieznosząc nic na nagiem czole —
Skąd poruszenie głowy miał swobodne.
Nie takie wzroku, iż szukał kryć wolę,
Drażliwość w spokój mędrca przyoblekać,
Także, iż lubił zgłębiać i nie czekać —
Dwie żądze, które zgodzić z sobą trudno.
Było to wszakże, gdy wszechwiedzę państwa
Zdobył; część jego ludną i nieludną,
Używającą prawa i poddaństwa,
Naocznie zwiedził w wielkich dwóch podróżach,
Wolę i ludzi poznał wewnątrz żywych,
A, o okopach myśląc i przedmurzach,
Świat tworzył, linij nienawidząc krzywych,
Przeto iż dłuższe, a ceniąc je bardzo,
Jako uczeńsze i słodsze w swych ruchach.
Więc był, jak, którzy chwalą to, czem gardzą.
Przytem nadeszła i wieść o rozruchach;
Te Adrjan ważył mało.

Na marmurze
Stołu przed ławą, gdzie cesarz spoczywał,

Leżały zwitki, tabliczki i róże
Białe, a widno, że, idąc, je zrywał
I w palcach miesił, co może czas skraca.
Stał także kubek sycjońskiej roboty
Z tetrafarmaku[682] resztką, złota taca
Niżej, miednica i nalewek złoty.
Sam był do kolan obrzucon opończą,
Której brzeg strzępy z nici złotych kończą;
Gdy Artemidor za znakiem mu danym
Siadał na stołku, kością wykładanym,
I zdał się słuchać, lecz uważał szczerze.

Cesarz tak mówił: «Jako w Antimaku
Z Kolofon[683] więcej czytam, niż w Homerze,
Dziejów zaś szukam od pierwszego znaku
Historji, nie zaś od Salustijusza,
Tak lubię z gruntu każdy przedmiot badać,
Nie lada połysk brać od animusza.
Wiedzieć albowiem mato, aby władać,
Inna jest, niźli dla wulgarnej sławy,
Skąd samej nawet astrologji męty
Nie są nam obce — ani jakie wstręty
Płaskie mieliśmy dotknąć się tej sprawy».

Tu przemilkł, rękę wyciągnął ku tacy,
Bawiąc się jadłem, jak to czynią ptacy
W klatkach, mający smaki pogardliwe
Dla zbytku strawy, lub syci próżniacy.
Że jednak skromny był więcej w jedzeniu,
Niż w duchu, rękę powrócił leniwo
I mówił dalej.
«Ten, chodzący w cieniu
Z laską, nieledwie długą tak, jak krzywą,
Charonowego posługacz okrętu[684]
Jak się ma?»
«Jazon» — wyrzekł nie bez wstrętu
Koryntczyk — «wczoraj wiedzieć dał mi nocą.
Iż niespodzianą złożon jest niemocą».

Tu przeszła chwila milczenia, aż znowu
Cesarz pół sobie, pół do gościa rzecze:
«Hellada! — Wy ją znacie tak, z narowu,
Jam odgadł, ja ją podnoszę i leczę».
Mistrz Artemidor pobladł. «Jeśli komu,
Literaturę poznać dawszy, skryją
Ziarna jej, gości, jak przyjaciel w domu,
I je — wie, jaką rzecz, lecz nie wie, czyją;
Grecja-bo nie jest kilka świątyń, ani
Pieśń jej». Koryntczyk, jak góral z otchłani,
Znanej mu, ale bardzo niebezpiecznej,
Wychylon, wzrok niósł wkoło niestateczny.
«Grecji ja uczę ludy: od Eufratu
Aż do brytańskiej wyspy, ja to starą
Helladę dzisiaj pokazuję światu!»
«Przez nią jest światło» — Koryntczyk rzekł z wiarą.
———————————
«Egipt?» — tym samym Adryjan akcentem
Ciągnął — «przykryta rzecz czasowym mętem:
Egipt jest wcale nie to! W księgach Judy,
Gdzie różne baśnie są, także i cudy,
O Abrahamie mówią, iż ten syna
Miał ofiarować. Są, co byli daléj
W ofiarowaniu —»

Tu mu poszła ślina
Do ust i kaszlnął, mówiąc: «Cóż, azali
Antinousa krwi nie poświęcono?»[685]
Tu wstał i znowu legł, lecz inną stroną,
I znów obrócił ciałem: «By znać rzeczy
Ludów, trza każdy mieć, jak swój, na pieczy».
Więc Artemidor na to: «Mało komu
Dano jest mieszkać wśród wielkiego domu,
Nie zostawując próżni».

«Są studja ciekawe,
W których powołam was, filozofowie,
By kilka kwestyj wytoczyć na ławę,
Tylko mi jeszcze wstrętnem bywa zdrowie
Wątpliwe». Przytem dodał od niechcenia:
«A lubię rzeczy wywodzić z korzenia,
A te mi Żydy bredzą swe marzenia,
A nie tą drogą iść ma. Jest u żyda
To, że niesforny umysł ma, i krzywy,
I nieporządny, nie zna inżynierji,
Ni planów, jakoż do prac jest leniwy.

Zwierz dziki, gdy go zamkniesz w menażerji
I jeść mu dawasz dobrze, zwolna, zwolna
Truchleje, jednak drga w nim chuć swywolna.
———————————

«Mniemam, że i ta chrześcijan doktryna
Nie jest w swej pierwszej legendzie. Możeby
I tego dotknąć przyszła już godzina,
Bacząc, gdzie błędu wina, gdzie potrzeby.
W Jeruzalemie miejsce zmartwychwstania
Jupiterowi należy właściwie:
Ten jest albowiem, który się nie kłania,
Mocny bóg. Dalej, i to beztreściwie,
O wykonaniu Chrystusa co bają,
Tam Wenus miejsce mieć ma, a powoli
Uobyczają się i przyzwyczają[686]
Nim tnę, uważać zwykłem, ile boli
I pokąd: bystrzy tak lekarze krają.
Cóż, czy nie kocham Hellady?»

Te słowa
Lubo donośniej rzekł, głos mu nie służył,
I sam to może poczuł, że nadużył
Głosu, więc sięgnął, gdzie go boli głowa,
Przymrużył powiek i powstał leniwo,
W czem Artemidor zdążył mu co żywo,
I poszli długim ciennikiem z bukszpanu,
Coraz to ciche zatrzymując kroki.

O myśli ludzka! Ty, co przeczysz Panu,
Świadczyć Mu musisz przez błąd swój głęboki!
A ty, coś prawdę poprawiał lub winił,
Gdybyś na skryte jej popatrzył cele,
Spytałbyś siebie, sfrasowany wiele:
«Ja, com pracował tak, cóżem uczynił?»

Czekaj z Wenerą twoją w Betlejemie,
Aż wół i Łukasz i te Rafaele
Przyjdą położyć się czołem na ziemię,
Wdzięki waszego zniósłszy ideału
Nie ukazami, lecz twórczo, pomału —
Tak, żeby Fidias przed familją świętą
Rafaelowską stanął[687]; a Jupiter
Świętego Pawła głowę baczył ściętą,
Spokojną; Merkur druk składany z liter;
Neptun Kolumba, co w krzyżowym znaku
Kotwicę znalazł na morza nieznane,
Na ewangelją burze pokiełznane[688];
Pallas Joannę d’Arc żeby w szyszaku
Jej zobaczyła z mieczem na rumaku;
Herkules żeby pary wynalazcę Ujrzał;
Eskulap[689] z wężem swym na lasce
Mojżeszowego węża zoczył z miedzi.
Wszystkieby siły wasze, najporządniej
Do mimowolnej doszedłszy spowiedzi,
Znikły — pozostał rząd i pył nierządny.


XX.

W czas, gdy firmament ciemnoszafirowy
Wielością jasnych gwiazd oczy zawraca,
A cały urok nocy południowéj
Łagodzi zmysły, iż pamięć ukraca,
W obecność jakąś przenosząc nieznaną
Myśl, wrażeniami za dnia pomiataną,
Lub daje wiary chwilę przez znużenie
Nawet zbrodniarzom, w kajdanach wilgotnych,
Że, jeśli nie kres, rytm ma ich cierpienie,
Samotność że ma swoich współsamotnych —

W czas perjodycznej ciszy, której mowa
Utula trzeźwych, niepoczciwych zwodzi,
Zastaje w domu albo nie znachodzi,
Na drzwiach im rosą pisząc zimne słowa,
I dłoń, przed świtem klamki szukającą,
Omywa czasem z krwi lub krzepi drżącą —

W czas tajemniczej bladości księżyca
Syn Aleksandra wrócił do gospody.

Jak światło, co mu olśniło jagody,
Takie wejrzenie tęskne miał i lica
Pełne takiego bezmiaru pogody,
Co, przez głębokość swą że jest wątpliwy,
Mniemasz lub śmiało zwątpiłbyś, czy żywy.

Zwątpienia czczość mu serce rozłożyła,
I ciężar siebie poczuł, nieprzytomny
Po świecie idąc, co, choć ślepa bryła
I bezzmysłowa i taki ogromny,
Nie traci przecież ciężkości swej środka:
Równo się toczy, choć kometę spotka.

A on, na onym ogromie malutki,
Chromiał, że mdłe go wy drożyły smutki!

Więc niby mówiąc: «Czczo mi», do gospody
Wszedł. Woniejące wraz mu na twarz chłody,
Jakoby chustę, pot ocierającą,
Rzucając, dziwnie bardzo otrzeźwiły —
I mimowolnie wspomniał twarz cierpiącą
Gwida, gdy tak go odchodziły siły
Przed twardym sądem ludzi bez sumienia.
Lecz te uboczne pierzchły wraz wspomnienia;
Ciekawszem było, skąd kwiaty, dla kogo,
Lub, jaką weszły do mieszkania drogą.

Ciekawość wszakże, skoro już zgadywa,
Przestaje sobą być i, chociaż nie wie,
Że zgadła, wszakże myśleń ciąg urywa,
Lub, dalej idąc, siebie nadużywa
I taki czyni zamęt, jaki w śpiewie
Przez rytmu zbytek, przez nadmiar perjodu
Czyni się, pisząc śpiesznie lub zamłodu.
Chwilę więc myśląc, od kogo są kwiaty,
Już miał zapomnieć syn Aleksandrowy,
Od kogo ulga przez ich aromaty
Do ociernionej ludziom wnika głowy;
Tak rzeczywistość niewdzięczna jest treści,
Lubo z niej żyje przez to, że ją mieści —

To zaś dopóki człek wywikłać może,
Niepodobieństwo, by szczerze narzekał;
Chyba już takiej niewoli doczekał,
Iż chwili nie ma, by pomyśleć: «Boże!»
I zastanowić się, gdzie prawda szczera,
Gdzie zaś to, co ją jawi i zawiera,
Pozornie sprzeczne, choć wierne — litera.

Balsam to wszakże, wówczas tyle skryty,
Ile pomijan dziś lub nadużyty,
Ból zaś młodzieńca — oh, mniej zrozumiały,
Niźli dzisiejsza bywać może boleść.
Siły go z progów rodzimych wyrwały,
Te, co dziś o nich prawi ledwo powieść.
Sierota wprawdzie, lecz któż swoich nie ma!
W świat poszedł szukać prawdy i mądrości.
Dziś już nie chadza się tak za obiema
Razem, ni pragnie się ich, ni zazdrości,
Jak to bywało w onych czasach dawnych
Dla myśli jednej, od sławnych do sławnych,
Z Grecji pod cienie piramid trójkątne
Idąc, do Grecji z Chin[690], w głuchem milczeniu
Na głośne lekcje, na szepty pokątne,
Na inicjacje i ciemne, i w cieniu.

Jakoż te trudy a radości one
Nieznane już są po dawnem imieniu,
Zaniewiedziane albo przemienione.
Że jednak władca, będąc doskonały,
W zniszczeniu nawet ocala i tworzy,
Więc wszystkie rzeczy są, które bywały,
Acz w tryb ujęte coraz więcej boży.
Jeśli więc one szukaczy boleści
Trwają, to kina je sfera dziś mieści.

Energje bowiem wszystkie Pan ocala,
Stworzeniem jego będąc znakomitém;
Tylko usterka ich sama się zwala
Najściślej słusznym sądem, nieodbitym;
Ale toż samo dzielności uczucie,
Co Aleksander lub Annibal miewał,
Trwa w prostotliwszej, w doskonalszej nucie,
Iż je ból zczasem wytworniej dośpiewał.
Taż sama prawdy radość sokratowa
Gdzie indziej dziś jest, ale jest — i nowa!
Pan bowiem jest i mistrz, a rzekłbym prawie:
«I uczeń» — trud tu równy już zabawie
I stąd jest owa niespożyta dzielność
Łaski i stąd jest w śmierci — nieśmiertelność.

Z Epiru młodzian wśród czasowych mętów
Zawiei, mroku pełnej i łyskania,
Nie znał był jeszcze onych diamentów,
Co do kolebek dżdżą dziś przez podania,
Nad piersią matki paciorkami wiszą,
U nianiek nawet uszów się kołyszą
I pod dziecięcia ochrzczonego stopy
Że położyły się raz jako snopy,
Urasta zczasem człek dotyla dziki,
Iż nogą depcze zbłoconą te skarby,

Co mędrce w pocie, we krwi męczenniki
Powykreślali i ubrali w farby.
———————————

Acz może wzamian, może, mówię, niema
Dziś onych zbójców podłych i leniwych,
Co nieraz mędrca rękoma obiema
Rwali, co skrycie pytajników krzywych,
Jakoby haków, wręcz tak używali,
By wiedzy dostać bez własnego trudu,
Aż się i kości nieraz doszukali,
Aż domacali się pod kością — cudu.
Wśród sępów takich z dziobami krzywemi,
Na urągowisk szczudła podniesiony,
Niejeden stawał, nie tykając ziemi,
Wszechskrytykowan i wszechopuszczony,
Konając w sobie z pragnienia i głodu,
Współcześnie plwany i współcześnie czczony,
Jak na pal, wbity na dumę narodu[691].
Ci zaś, co prawd mu z serca dobywali,
By wiedzy dostać, nie spociwszy czoła,
Nie znali biedni — ach! — że kryształ soli
Każdy ma prawa swe i archanioła,
Co mu pogwałcić tych praw nie pozwoli[692].

Tych zbójców ducha, tych sępów próżności
Była to właśnie jedna z pór, skąd jedni
Nie dopuszczali do poufałości,
Drudzy się w cieniu kryli, będąc biedni,
Innych raz po raz na plac wyciągano,
Wieńczono, plwano i zapominano.
Lecz nikt całości tej tak cichej sprawy,
Krwią coraz więcej pijanej, nie baczył:
Księżyc ją tylko oświecał bladawy,
Czas tylko zgony na klepsydrze[693] znaczył,
Cichoście[694] tylko po zgonów odstępach
Raz wraz, jak nieme czaty, przechodziły;
Krwi tylko czasem plameczka na sępach
Lśniła, gdzie niegdzie lampy się paliły
Gliniane, biedne, oświecając karty
Pism, lica zwiędłe, przy nich płaszcz wytarty.
———————————

Takie bezbarwne, bezplastyczne tyle
Pobojowiska, takie Termopile,
Któż mógł odgadnąć, czyj wzrok mógł dośledzić
I jakie serce przeniknąć te bole,
Których nie dotknąć, ani wypowiedziéć,
Ani okrzyczeć i wywieść na pole
Teatru, w trąby pozłacane trąbiąc,
Wskazując gestem, w cymbał laską rąbiąc?![695]
———————————
Zwłaszcza, iż żywot, tak zewszechmiar party,
Stawał ci nieraz jako księga spsuta,
Rozwietrzająca przed oczyma karty
Tak, że cień ledwo zostawał i nuta
I nuty echo. I bywał jakoby
Powietrza upust z płuc, pod nogą groby —
Czczość, jakby tchnienie ci wpierw rozebrano,
Niż mogłeś westchnąć, podnosząc się rano.
A któż podzielić i dostrzec mógł bole
Niewidne, jako półmisek na stole?[696]

Chybaby pierwej wszystkiemi żywoty
Najboleśniejszej treści i istoty
Jako ostatni wygnaniec na świecie
Żył, a miał pierwsze prawo na planecie!
A był zniweczon tyle, ile w sobie
Wszechpacierz całej tej tragedji skupił;
I nad człowiekiem był w człeka osobie,
I tak zmordować dał się
I odkupił.

Kobiety może serceby to zgadło,
Ta jednak wówczas była jeszcze niczem;
Dla wielożeństwa nie istniało stadło,
A która żyła sama, była biczem,
Przelatującym od ręki do ręki,
By ogniem chłostać, pociągając wdzięki.
Ubogi nie miał i takiej, bo droga;
Najpowabniejsze — zgóry zapłacone.
Mędrzec niewiastę, co go, jak raroga,
Nie pojmowała, odsuwając w stronę,
Pozostawały — jak ulga a rada.
Traf wyjątkowy — stoicyzm — i szpada!

Syn Aleksandra przezierał to w sobie,
Gdy wonie kwiatów skronie mu oblały,
Jak posągowi na samotnym grobie.
Więc bardzo czuł się osobny i — cały.
I począł Zofji odnawiać wspomnienie,
Pieśń za śpiewaczki przyjmując sumienie,
Lirę na postać, i z tej dwoistości
Silił się jedność utworzyć — napróżno!
Rozdwajała się w ręku bez litości
Na pieśń i postać, jak z dniem ciemność różną,

I czuł, że kłamać począł, acz niewinnie,
I czuł, że działać począł dobroczynnie,
I umęczył się bardzo tą robotą
Beznarzędziową.

I wstał, kosz wziął w ręce
Na łoże sypnął nim z ową pustotą
Niezgrabną, którą gęsta niemowlęce
Psują rzecz, cale nie troszcząc się o to.
———————————
Lampa u schyłku promień niosła drżący —
On legł na kwiatów stos, jak człowiek śpiący.



XXI.

Wieści, co pierwej krążyły po Rzymie
W sposób niedosyć jasny i czytelny,
Zaczęły postać przybierać i imię:
Z Bretanji pono generał naczelny
Severus Julius wrócić miał niebawem,
Także legjony, zdawna niewidziane,
Cesarza wolą ściągano, czy prawem
Nowem. — Te nocą nieraz, jako ścianę
Równą, księżyca bielmem wyjaśnioną,
Napotykałeś, ustępując z drogi,
A czułeś ścianę gmachu poruszoną.
Mierzonych kroków masy szmer złowrogi,
Orły, co w bramę głową pochyloną
Szły na chorągwiach, wojenne machiny,
Skrzypiące w marszu, cały system żywy
Energji, tudzież zagład i perzyny,
Elastycznością swą, miarą i siłą
Przerażał wszystko, co się doń zbliżyło,
Tak, że widz w sobie powtarzał zdumiony:
«Bóg to Rzymianom wymyślił legjony!»[697]

Niektóre domy wraz drzwi zamykały
Same lub wiatru osobnym podmuchem,
Nim żołnierz otarł je ramieniem z skały.
Innych na dachy legjon ciągnął duchem,
Porywał oczy, kwiaty z rąk padały.
Moc jakaś pierwej szła przed szeregami
Tych obnażonych kolan i tych ramion
I grzyw na hełmach, a wodzowie sami
Zdali się trzymać ją w literach znamion
I magnetycznie giąć temi członkami,
Kutemi w miedzi błyszczącej obręcze,
Zbierać je w chmury, w grzmot, rozwijać w tęczę.

Dramy aż naszej osoby to czuły:
Zofja nieznośną była dla służebnéj —
Struny się liry nietykanej psuły —
Mag z lekarstwami swemi tak potrzebny
Jak niewidzialny, dla ciężkiej słabości —
Barchob, zmieniony, jak nie swa osoba,
Odprawujący niemo natłok gości —
Mistrz Artemidor wzywany co doba
Do cesarskiego gmachu lub ogrodu —
Pomponjus nawet odwłoka zachodu
Około uczty w Villa Pomponiana,
Zmieniony nieco.
Więc Elektra diva
Sama — wśród tylu ruin niezachwiana,
Tylekroć więcej świetna i szczęśliwa!

Nikt wszakże jasno nie widział przyczyny
Tak niefortunnej odmiany powietrza,
Mag tylko mówił — słychać — «Są godziny
Różne — ta cięższa godzina, ta letsza;
Ta ma rozedrzeć, ta znów złączyć może».
To mówił starzec, skarżąc się na łoże.



XXII.

Syn Aleksandra stał przed Zofji łożem,
Grecki mającem kształt, perskie kolory,
I te jej słowa mówił:

«Mag jest chory.
Któż może zdrów być? Sami często mnożym
Choroby, to jest, chcę mówić, cierpienia».

Zofja rzuciła okiem na służebną,
A raczej bielmem oka bez wejrzenia,
Czy szyje — rzecz jej cale niepotrzebną;
Zwyczaj to wszakże od czasu do czasu
Na niewolnice okiem tem spozierać,
Jakoby pracę śledząc, bez hałasu —
Nie, by się na tej czujności miał wspierać
Interes życia, jak gdzie w domu biednym,
Lecz, że się zwyczaj taki stał powszednym.
To Egipcjanka czując, nim się stało,
Sunęła żwawiej swoją ręką małą.
Syn Aleksandra błędnem okiem rzucił,
Czy tuż stojącej liry nie wywrócił,
I wyszedł. Zofja, na to bacząc mało,
Zasnęła.
Chwilkę ktoś, idąc, zanucił:


(Śpiew przechodnia.)[698]

———————————
«Tam Hektor gdy swojej nie znalazł jedynej,
Ku progom znów wrócił, służebnic wołając:
Ej, mówcież mi, dziewki, słowami szczeremi,

Andromaka gdzie znikła łabędzioszyja?
U mychże sióstr, w szaty świąteczne ubranych,
Czy gwoli próśb wyszła z Trojanki drugiemi
Ukoić gniew bujniewarkoczej Atene?
Ej! — Mówcież mi, dziewki, słowami szczeremi!

Zofja, gdy pierwsze usłyszała słowa,
Do sługi rzekła: «Stało się wybornie,
Iż gość odeszedł, bo jestem niezdrowa».
Tu Egipcjanka, kłoniąc się pokornie,
Rzecze: «Udatność naśladując bogów,
Na palcach sunął od łoża do progów».
I szyć poczęła z niezwykłym pośpiechem
Gdy pani uchem szła za pieśni echem.


XXIII.

Lucius Pompon jus leżał od niechcenia
Na łożu[699], skórą lamparta przysłanem,
I piórem pawiem lekkie rzucał cienia
Na twarz Elektry. Ta wygiętym stanem
Łączyła swego poduszkę siedzenia
Z krawędzią łoża, jak owca znużona,
Kiedy spoczynku szuka na pustyni,
Klękając przodem. Wieńców miała kilka
Na ręku[700], długie bardzo zausznice,
Jaskrawe oczy, dziwnie pełne lice

I wargi, jakby je spinała szpilka.
Słowem — że, gdyby nie pewne ruszenie
Ramion i silny śmiech, z diwy takowej
Byłoby bardzo przystojne stworzenie.
Lucius tak mówił: «Nie czuję się zdrowy»
I pogardliwy gest dodawał nogą,
Jak, ze złym koniem wjechawszy na rowy,
Przeskoczyć wątpiąc, uderzasz ostrogą.
«Niezdrowy jestem» — i giął pióro pawie,
Chwiejąc niem: «Chory nawet jestem prawie».

«Pracujesz nadto w poetyckiej szkole
U onej sławnej Zofji» — rzekła diwa.
Pomponjus na to: «Czytasz mi na czole;
Trudzę się — śmierć stąd, ale śmierć szczęśliwa!»
Tu piórem pawiem pociągnął po stole.
Elektra smutek skłamała na licach,
Pomponjus rękę podał jej leniwo,
I w dwóch — bez ognia — błyśli błyskawicach.
«Bądź mi szczęśliwy!» —
«Bywaj mi szczęśliwą!»
Pomponjus tymże Elektrze rzekł tonem.
Ale co dalej mówić, nie wiedzieli,
Iż, osmuciwszy się za wczesnym zgonem,
Zbyt blisko czuli siebie i widzieli.
Więc była chwila milczenia.

Po onej Pomponjus, wina wychyliwszy czarę,
Zarzucił głowę wtył, jak wywrócony
Konaniem. Rzeźby nam podają stare
Twarz Aleksandra, gdy konał, i szyję,
Gdzie krew, ścinając się, w żyłach się wije.
Owóż okropny mniej, jakkolwiek wiele
Zbliżony, widok Pomponjus przedstawiał,
Niedocieczone k’temu mając cele,
Lub dramy miłość, iż w ową się wprawiał[701].

Elektra z strony swej chciała podobnie
Usmętnić lica i niemniej nadobnie,
Gdy tak Pomponjus rzecze: «Umiejętność
I Zofja — albo: scientia[702] i ona,
To życia mego drama i namiętność.
Miłość jednakże ma jestże dzielona,
Jestże pojęta, jestże zrozumiana?»

To mówiąc, piórem oznaczał akcenta
Mowy, jak retor, gotując się zrana
Do wystąpienia w ciągu dnia — «Pojęta?
Nie wiem. Dzielona? — Zaiste.
Zaś zrozumiana? — Mniej, niż oczywiste.
Słowem Elektro luba!»

«W twem mówieniu
Jest coś, co nie wiem» — Elektra odrzecze
Z iskierką blasków niezwykłych w spojrzeniu.
Na co wręcz Lucius Pomponjus: «Nie przeczę».
I wstał, lecz widno było mu z tem raźniéj,
Iż czuł, że zazdrość tej aktorki drażni.

«Czekaj! Nie wyjdziesz!» — zawoła wraz diwa,
Przegiętą ręką dzban kłoniąc ku czarze,
W którą się wina lała wstęga krzywa,
«Oto i świeży wieniec przy puli arze,
Na koniec uczty zgotowan umyślnie.
Pij i o Zofji mów! To cię uzdrowi».
Tu, jak syrena, z fali gdy wybłyśnie,
Ramiona białe mknąc ku żeglarzowi,
W ogrzane słońcem aby zeszedł fale,
Ku Luciusowi Elektra tak samo
Amfiserdcczinie, tak samo niedbale
Z przewyższającą go poczęła dramą;

«Jestże ta Zofja piękna? Że uczona,
To wiem. Jakie ma oczy i ramiona?»
Co wszakże mówiąc, usta jej znikały
W drżeniu, iż rychłe czyniła pytania,
Gdy Lucius więcej zdawał się niedbały
Ku odpowiedziom i baczył te drgania,
Jak rybołówca śledzi pióro wędki,
Tem lepszy w sztuce swej, że niezbyt prędki.

Scenę tę — w ścisłem znaczeniu wyrazów:
Scenę — chód przerwał znany, głośny echem
W przysionku, z gładkich budowanym głazów,
Tylko z niezwykłym gościowi pośpiechem,
I w rozrzuconej upięciach zasłony
Florus się jawił, wołając «Nowina!»
«Cóż? Wyrzuć z togi!» — «Janus otworzony!»[703]
Tu uśmiechnął się. «Jeśli nie, to wina Twoja!»
Pomponjus odpowie mu luźno,
«Żeś wojnę przegrał, przychodząc za późno!»

«Owszem, tryumfuj ty i wszystko twoje,
Quod felix faustumque sit»[704] — to rzekł do diwy —
«Przynoszę wszakże wieść, iż niepokoje
W Judei wymiar biorą wielki, niewzgardliwy —
Coś rzeczywiście podobnego wojnie,
Acz Janus może spoczywać spokojnie».

Pomponjus, który przed gościa przybyciem
Zdał się pogardzać i śmiercią, i życiem,
I zalotami divy, i istnieniem,
Jak nadużyty człowiek, w onej porze,
Kiedy jest bliski odwionięcia cieniem
Tam, gdzie, nic nie chcąc chcieć, wszystko się może —
Skoro jednakże słuchać począł wieści,
Niewłasne w niego wstępowały drgnienia,
Acz nie dla jakiej stąd wysnutej treści,
Któraby wskrzesić miała ruch sumienia,
Tylko, że szlachcic rzymski najmniej dzielny
Jest politycznie człowiek nieśmiertelny.

Więc, i ton jakiś nastroiwszy nowy,
Pytał o źródła zamorskiej powieści,
Ile w niej prawy głos, ile ludowy
Brzmieć mógł. «Bez bogów wychowany części
Lud, jako Żydzi są, bez bogów, mówię,
Uznanych prawem w sposób przyzwoity;
Ani bez wiedzy, która w swej osnowie
Przez ogólnego głosu sens wykryty
Za ster i stylu nam iglicę służy;
Cóż wyda? Oto wzburzy się i zburzy!»

To, gdy powiedział, sam usłyszał potem:
Tak, nieumyślnie wyrzekłszy przysłowie,
Spostrzegasz później, czy służyło mowie,
Czy cudzym trafnie uderzyłeś grotem.
I dodał: «Gdyby mi służyło zdrowie,
Ściągnąłbym rękę po stopień ojcowy,
Zawdziawszy pancerz, nabijany złotem».
Mówiąc to, macał się po wierzchu głowy,
Jako gdy hełmu poprawia wojownik,
Ramieniem przytem robiąc, jak pułkownik.
Diwa mu płaszczem piersi obrzuciła,
Coś Andromaki[705] mając w tem ruszeniu;
Florus zaś, puhar jej, że nie skończyła,
Naraz wychylił — i siedli w milczeniu.
«Ty przywiózłbyś mi wschodnie zausznice,
Tybyś ornaty[706] przywiózł mi z kamieni»,
Mówiła, licem w Pomponjusa lice
Kłoniąc się, jako róża na jesieni.
«Ja Żyda nie znam żadnego — co oni?
Czy są tam ludzie porządni w Judei?
Bogaci w sługi? Czy każdy ich stroni,
Brudnych, gdy taczki wodzą pokolei,
Po drugiej Tybru głębokiego stronie,
Mularzom służąc i drapiąc się w skronie?
Żyd mię nie kochał żaden — czy wy znacie
Żyda do rzeczy?» — Te rzucała słowa,
Tu tam biegając w krótkiej swojej szacie,
Ta nieskończenie wdzięczna białogłowa,
Gdy Florus z Pulchrem milczeli.
Po chwili
Drugi rzekł: «Mag mi na pamięć przychodzi».
A Florus zasię: «Mniemałżebyś, czyli
Ten, jeśli żydem jest, jeśli nie zwodzi
Glłos ludu, mógłby wieści zgadnąć wagę?»
Elektra na to: «Mag! Mag! Czy się godzi,
Że nie znam! Będę sobie mieć za plagę,
Jeśli mi tego nie sprowadzisz żyda,
Któremu matron senatorskich tyle
Zwyczaj ma wolne swe poświęcać chwile.
Mądryś — mnie więcej uczoność się przyda,
Mnie, że nie jestem w filozofję wprawna,
Jak która inna stara, chcę rzec — dawna?
———————————

«Ale tyś nie rad mnie pokazać jemu?
Ale ty może nie jesteś z nim blisko?
Aleś ty smutny, chory? — Spytaj, czemu,
Maga się poradź! Odmień mi nazwisko!


C. Norwid: Kobieta z dzieckiem. — Mazur.

Przebierz mię, powiedz, że twa jestem krewna;
Chcę znać go. Poznam? Poznam, jestem pewna».


XXIV.

Politycznego jeden obrót wiatru
W ciele tem ściśle politycznej treści
Naszego scenę odmienił teatru —
Tak, że powrócić gładko do powieści
Byłoby ująć z prawego jej toku.
Domy, na piasku lekkim budowane,
Powodzi pluskiem odjęte są oku;
Tylko, gdzie skała podtrzymuje ścianę,
Nad mętnej fali trwają szaleństwami.
Podobnież z ludźmi i społeczeństwami!

Kto słaby, chorzał, a kto nie był chory,
Cierpiał — i zdały się rządzić humory,
Które są, jako cugi powietrzane,
Dotykające, lubo niedotkliwe,
Po bólach tylko otrzymanych znane:
Krzywe na proste, a proste na krzywe
Paraliżując w człowieku zbiorowym,
Co, że zapomniał się nim, jest niezdrowym.
———————————

Do kogóż wrócić w tej powieści całéj,
Gdzie wchodzą ludzie, a nie ideały?
Na łożach jedni, drudzy poza sobą,
O wszczętej inni dyskutując wojnie,
Obecną, rzekłbyś, iż wzgardzili dobą
I odpoczęli w ruchu, niespokojnie:
Jakoby pierwej chcieli rozstrzygnięcia
Rzeczy, bynajmniej ich nie obchodzącéj,
Nim do powszednich powrócą zaczęcia.

W mowy ogóle, w ogóle pojęcia
Fałsz jakiś, zapał jakiś niegorący
Rządził i ludzie bywali chwilami,
Jakoby sobą nie władnęli sami.
Ten to powiadał, co zasłyszał mętnie,
Zuchwale broniąc, bo nie swojej rzeczy;
Ów, że to uczuł, słuchał obojętnie;
Ten obojętność, mniemał, iż mu przeczy,
Więc wieść podwajał, by zrobić wrażenie,
Wywoływając tem większe zwątpienie.

Gniew stąd w powszednie wmieszał się pożycie,
Jako element[707] potrzebny koniecznie,
I darło się to zewnętrzne okrycie
Ładu, co ufać radziło bezpiecznie.
Nie, iżby rozruch w prowincji dalekiéj,
Mało ważony nawet przez cesarza,
Zagrażał państwu, lecz, że dni i wieki
Często niewielki wypadek przetwarza
I, większość sobie obracając na tło,
Całej epoki garnie na się światło..

Prawda to cudem czyni, ale bywa,
Że i ironja w ten się płaszcz odziéwa,
Ta siostra prawdy urzeczywistnionej —
Głupia, w zazdrości swojej dla natchnionej
Podrzeźniająca gestom jej w mniemaniu,
Że uwielbienie podda urąganiu.

Acz jest to siła, lecz dwojakiej treści:
Bezwłasnowolna, przez ucisk powstała,
Która się rodzi z nadmiaru boleści
I współłez niema, co się przecierpiała,
Współczucie tylko ma złączone z racją,
Zimna i pewna w zasadach, jak skała,
Tudzież ta, która, władnąc fascynacją[708],
Gore, a zawiść z nią, sztuczna z nią chwała
Samozwaństw, chcących być arystokracją[709]
Fascynacja zaś składa się, nie rodzi.
Czem zaś jest przez się? — Nie wiem, ani zgadnę;
To tylko jedno dodam, że pochodzi
Od fasces; jest to coś — tragicznie żadne[710].

Przez labirynty te, niebudowane
Głazami, z ludzkich uwiane żywotów,
Hieroglifami pozapisywane,
Duch, jako powój śród chruścianych płotów,
Gdy się przewinie raz, umierać gotów,
Tak żal mu właśniej siły, że dotrwała!
———————————
Duch zaś gdy umrzeć chce, to pragnie ciała.

Od progów Zofji syn Aleksandrowy
Niósł się, jak drzewo z posady wyrwane,

Gdy Akwilonem[711] jest podejmowane
I idzie, wieniec otrząsając z głowy:
Upadku miejsca błędną szuka nogą,
Zniszczenie mając i celem i drogą.

«Czemu? — Że jedno zimne go spojrzenie,
Jak włóczni poszturch, naskróś nie przebiło.
Czemu? — że nie ją, jej ukochał cienie,
Albo nie znalazł w niej, co mu się śniło,
Lub chciał, ażeby te wiedziała rzeczy,
O których mniemał, że wiedzieć powinna.
Mąż nierozsądny! I któż go uleczy
Z rany, co tyle krwawa i niewinna?
Miałaż więc ona zgadywać te słowa,
Których się brzmienie powierza kamieniom,
Iż serc nie mają, a ludziom się chowa,
Iż mają, mogą mieć; które sumieniom
Są, jako morski żwir strusia wnętrznościom,
A jako zbroja ordzewiała kościom? —

«Nie rozsądniejże było wziąć na stronę
Niewiastę ona i syllogistycznie
Rzec jej: «Uczucie dałaś za mamonę
I mniemasz, że ci z tą zamianą ślicznie,
I jesteś głucha na okolne bole,
Na mozajkowym oparłszy się stole,
Któryć odbija łokci alabaster,
Jako strumienia dno, pstre kamieniami.
A pieśń twa słodka jest, a miodu plaster
Z nie tylu kwiatów, nie tylu pszczołami,
Nie tylu kręgi lotów ich uwity,
Wdziękami ilu rym twój znamienity.

«To gdyby była dosłuchać łaskawa
Do końca treści, możnaćby i daléj
Tłumaczyć: ile, jak i gdzie ta sprawa
Serca płomieniem się niszczącym pali,
Wątpliwość każdą wyjaśnić przykładem,
Ominąć każde wewnętrzne zjątrzenie
I tak przepoić się jej własnym jadem.
———————————
A własne jednak dotrzymać sumienie:
I stać się dla niej wydeptanym śladem,
Po którym nawet i nieme kamienie
Bez krzywych zboczeń mogłyby się sunąć;
A potem — jad ów, wyssany tak, splunąć
I, że się ciężar przestało już nosić,
Upaść mu jeszcze do nóg i przeprosić.

«Wtedy — o, wtedy onaby widziała
Wszystko prócz ceny prawd i wszystko w tobie
Ceniła — prócz twej krwi i twego ciała!»
———————————
Słów tych wewnętrznie młodzieniec domawiał,
Jakoby obca, rozsądna osoba,
Gdy w grupie ludzi potrąci! Barchoba,
Który z rzeźnikiem stał; drugi oprawiał
Baranka, białe zeń ściągając runo,
Krwią dookoła rumiane ciepławą,
Jak gdy okrycie kto rozłącza z ławą,
Pierw do siedzenia miękkiego zasłaną,
Lub naklejone obicie ze ścianą.

Było to bowiem miejsce, Placem zwane
Przedajnym, gwarne, wilgotne, zaulne[712]
W upały nawet — że nie zamiatane —
Temperaturę mające szczególnę
I coś szarego w powietrzu, jak pyły.
Tu, tam wnętrzności leżały na bruku,
Indziej się kwiatów wieńce czerwieniły.
Ptasząt śpiew, wmieszan do powózek huku,
A do cięć głuchych w mięso ludzka mowa
Dawały temu obrazowi całość
Ducha w rozpaczy, gdy wyczerpnął słowa
I zaniepoznał, co radość, co żałość.
A widząc rzeczy różnicę, nie rzeczy,
Gdy twierdzi nawet coś, to wstecznie przeczy.

Barchob, od kupna odwróciwszy lice,
Napotkał oczy przechodnia, ku niemu
Zwrócone, jako letnie błyskawice,
Lecz te wraz gestem, pytającym: «Czemu?»,
Usunął, sprawę swą kończąc z rzeźnikiem.
Dziewczyna jakaś przeszła między niemi,
Naczynie niosąc, bełtające mlékiem,
Jak łani, ledwo że tykając ziemi.
Ta zawołała: «Quidam!» za człowiekiem,
Który szedł, koszem do pół osłonięty,
A ziół i kwiecia woń powiała wkoło
Ostra, jakoby woń koszonej mięty.
Syn Aleksandra schmurzył blade czoło,
Nie mogąc pojąć milczenia Barchoba,
I szukał okiem, zali się nie myli,
Gdy ruch się zrobił w tłumie tak, że oba
Za tłumem w jedną stronę się zwrócili

W głębi zaś placu powstała rąk chmura:
Lud na bezsprzężne powskakiwał bigi,
«Wół! wół!» wołając «święty!», przytem «Hurra!»,
A podbiegając z krzykiem na wyścigi,
Kapłańskie sługi w podkasanych szatach
Z stryczkami w ręku sunęli po kwiatach,
Po koszach, w błoto ległych z owocami.
Kapłańskie sługi biegli ze stryczkami,
Gdy wśród zwichrzenia tłumu rogi złote
Byka, co ona rozganiał hołotę,

Jakoby księżyc, zaledwo wschodzący,
Na ziemię zleciał, toki nierównemi
Siekły przez obłok ludu pierzchający,
Od ziemi wgórę i zgóry do ziemi.

Policja rzymska, w tę wmieszana sprawę,
Organizować poczęła wyprawę,
Głosząc: «Schwytany ma być! Jest schwytany!»,
Włóczniami tłumy cofając do ściany.
I wraz porządek gwałtem rósł, gdy szpiegi
Skoczyli niemniej szykować szeregi —
Czas, w którym człowiek z toporem na ręku
Uderzył w ramię młodzieńca z Epiru,
Szukającego w gwarze tym współjęku.

Tknięcie to, wzgardy pełne, twarz nieznana
Męża z toporem onym tak dobodły
Poniewieraną wrażliwość młodziana,
Iż ściągnął k’niemu leniwą prawicę,
Leniwą wargą drgnął i wyrzekł: «Podły!»,
Ale już wtedy, gdy go, jak kotwicę,
Zgiętego rzucił o ziemię.

«Przebogi!!» —
Tłum zaczął wołać — «Morderstwo kapłana!» —
Zwłaszcza, iż wolu właśnie złote rogi
Ujęto stryczkiem, a rzesza wezbrana
Nie miała ujścia chuciom ani drogi.

Policja z swemi skoczyła włóczniami,
Gdzie Aleksandra syn trzymał pod nogą
Męża, a jakiś ogrodnik słowami
Łagodził rzeszę pachołków złowrogą,
Co krwawe stryczki nosi i kadzenia,
Ilekroć żertwa[713] jest gdzie do spalenia.
«Puszczaj!» zawoła setnik, gdy młodzieniec:
«Niech zaraz rzuca topór!», k’czemu zasię
Ogrodnik dodał: «Z toporem szaleniec!»,
A setnik ręką skinął. W tymże czasie
Kapłański sługa wyrwał się, a potem
Bronzowy topór, jak ptak, z rąk mu sunął,
Powietrze skrzydłem swem przekroił złotem,
Padł — Aleksandra syn zadrżał i runął.

Krwi sute pasmo fontanną wraz krzywą
Z początku bystrzej, potem szło leniwo,
Kolana widzów pieczętując nagie,
Wokoło trupa ciepłego zebrane,
Utrzymujące ciał tych równowagę,
Które traf skupił i ułożył w ścianę.
Trup się po bruku przeciągnął płaszczyźnie,
Podając rękę ku niebu, jak w chwili,
Gdy naciągany łuk ci się wyśliźnie,
I rzekł: «Na targu — konać — jak w ojczyźnie
Konać — wyśmiewa się z siebie ironja».
Coś jeszcze mówił, gdy doń przyskoczyli,
Lecz oderwała słowa ust agonja,
Których świat niewart, a śmierci są łupem:
To zaś, co podjąć jęto, było trupem.

Ogrodnik tylko, obecny tej sprawie,
Wyciągnął rękę i rzekł: «Błogosławię
Duszy twej, a wy, co znaczy skonanie
Młodzieńca tego, kiedyś się dowiecie —
Którzy jesteście ślepi kainanie,
Rozbijający braterstwo, na świecie
Obrazy sławiąc własnego zbłąkania
Czynami, z których każdy was odsłania —
I jako scena w teatrum naucza,
Do prawd zakrytych by szukano klucza.
Bóg, gdy ofiarę nożem czynić miano
Na niewinnego młodzianka wzniesionym.
Nasunął owcę, w ciernie uwikłaną,
Krwią ludzką nic chcąc, aby był chwalonym;
I wolał przenieść ofiarne skonanie
Nad krwi wylanie.
Ale wy, byka minąwszy toporem,
W człowieczej krwi się chłodzicie — szaleni!
Tym, mówię, czytać gdy poczniecie wzorem
Pisanie, co się w powietrzu czerwieni,
Padniecie na twarz».

«Precz z nim! Co on rzecze?»
Wołano — «Ktoś jest, ponury człowiecze?» —
«Czytać» — ogrodnik ciągnął, patrząc wgórę
Jakoby w pisma zwój — «czytać żywotów
I skonań księgę, czytać chmurę
I światłość czytać, zapisanie grzmotów».
«Tak jest» po chwili dodał. Grecy z tłumu
Wołali: «Półbóg-że zstąpił?», a męże
Żydowscy: «Ktoś ty?», a rzymscy: «Człowiek bez rozumu!»
Rota, gwałtownie wstrząsnąwszy oręże,
Kazała milczeć lub z placu uchodzić.
Ogrodnik rękę wzniósł ponad zwłokami
I, szepcąc, począł w powietrzu nią wodzić,
Jako gdy w rolę rzuca kto ziarnami,
A szept ów służył jemu za nasienie —
Gdy mąż libertyn[714], podsetnik, co wszczyna
Marsz, gdy w szeregach równają golenie[715],

Zawołał: «Człowiek ten, szepcąc, przeklina!
Chrześcijański to pies!» — a kapłańskie sługi
Stryczkami k’niemu puścili krwawemi,
Jako gdy brudne wiatr ogarnie strugi
Z dachów i łuną z tak równym hałasem,
Że zgóry, nie wiesz, trysnęły, czy z ziemi.
I niezadługo w zawierusze tłumu
Widziałeś Gwida skroń lub ramię czasem,
A czasem sznura tylko silne drgania,
Co tu i owdzie chwilowo rozgania —
Jak gdy przewoźcy ciężar wleką promu
Nierównym chodem po nadbrzeżnym piasku
Przy upominań się wzajemnym wrzasku.
I niezadługo na tym placu gwarnym
Zamknięte tylko kupczących szałasy
Stały szeregiem milczącym i czarnym.
Zachodu słońce purpurowej krasy
W błota się szybach mętnych odbijało;
Młodzieńca cichy trup leżał, okryty
Kwiatami z koszów, gwałtem wywróconych;
Pies jakiś wietrzył krew, jakieś kobiéty,
Przechodząc, kilka róż mało zbroczonych
Podniosły. Cicho było i zielono
Na bruku, który właśnie opuszczono,
Podobnym z barwy, miejsca i wspomnienia,
Do wag rzeźniczych — te z urządzeń zmianą
Z ciężkiego nader że były kamienia,
Do nóg męczeńskich gdy przywiązywano,
Krwi nieraz świętej bywał na nich napis,
Skąd kamień wag tych zwą: martyrum lapis[716].


XXV.

Jak przez czasowe gdy kto wieczne słyszy
I folgę daje obecności gwarnej,
Bacząc, czy odgadł, gdzie jest, bacząc w ciszy,
Której treść wielka, lubo pozór marny —
I, próżen rzeczy znikomych kwapienia,
Próbuje tylko, ile mu jest dano
I wolno swego uchylić sumienia
Za cyrk, gdzie jeszcze walk nie dokonano:
Tak Jazon, wieścią choroby okryty,
Samotnie wschody liczył i zachody,
To przed domostwem siadując jak wryty,
Niewiele baczny na wieczorne chłody,
To od przysionka przechodząc wzdłuż sali,
Gdzie drży fontanna i lampa się pali.

Zamorskich mężów mniej już zachodziło
Do drzwi magowych pukać i przed domem
Czuwać — i, jakby się coś dokończyło
W teatrum, pierwej co chwila ruchomem —
Znikli. A jeśli poranił kto osoby
Dotyla ciche, to, gdy sam był w stanie
Uciszyć niemniej własny zmysł i doby,
Która się raczej miała na wezbranie
I obfitością trafów, mniemań, wieści
Radziła owszem wybiegać poza nie
I szukać, czego szuka się w boleści
Krzykiem, lub czego myśl pożąda w czasie,
Lecz co jedynie w duchu spotyka się.
Więc, co pierw było, skryte jest zasłoną
Pewniejszą, niżby z głazów ją robiono,
Zdziwienia nawet nie zostawującą,
Jak nie zostawia zdziwienia na świecie,
Źe starzec umarł, zrodziło się dziecię.

Przechadzkę swoją po izbie, niechcącą,
Prowadził starzec krokami równemi,
Gdy w drzwiach otwartych stanął mąż nieznany,
Rosy — że Jazon podniósł wzrok od ziemi,
Spotkawszy nogę obcą mu u ściany:
Tak już był przywykł ufać, iż nie inny
Kto, jeno Barchob u niego gościnny.

Mąż że zdaleka szedł, że w Rzymie świeży,
Po samej łyżce z cytymskiego drzewa[717],
U pasa jego wiszącej, z odzieży
Także poznałbyś. «Akiba się miewa
Dobrze: odgadłeś gwiazdę i jej syna.
Krew już płynęła. Ta jest ma nowina».
Jazon ramiona wzniósł, uścisnął potem
Przychodnia, pierwej wysłuchawszy mowy,
Jakby odległym jawiła się grzmotem,
I zaczerwienił się w sposób niezdrowy,
I zbladł, i rękę otarł jednę drugą,
I rzekł: «Spoczniemy dziś; potem na długo
Spoczniemy może» — i siadał wygodniéj,
Niż to zwykł czynić sam, a ręki gestem
Wskazywał, by toż zrobił mąż przychodni.
I siedli. Jazon rzekł: «Słuchaczem jestem,
Mów — a spokojnie, bez zdawania rzeczy,
Co już obyło się w poselskich słowach.
Jak odpasanych brzęk coś mówi mieczy,
Kiedy zatyka się je w łoża głowach,
Tak mów, bym czasu, powietrza i ziemi
Używał z ciebie oddechami memi».
To mówiąc, rękę kładł na męża ramię,
Skrzydłami nosa robiąc, jak człek młody,
I poprawując nieuważnie brody.
«Mów! Posłannika jak zgadnięto znamię?
Wielu ma z sobą?» —

«Set było niewiele
Konnych, co zwie się machabejska jazda,
Piechoty tysiąc, lecz dziś rzekłbym śmiele,
Dwa razy tyle wiedzie za się gwiazda
Po drogach, tkanych w gałązki zielone.
Bareochebas! Wątła wprawdzie świéca,
Kiedy się jawił — ta, rzekłbyś, dziewica,
Pacholę, rzekłbyś, mało doświadczone —»
«Zmężniał» — podpowie Jazon[718]

«Rudogrzywy!» —
Przychodzień rzecze — «Ku Jaboku stronie[719],
Ku Dekapolis, gdy grano w cięciwy,
Zakłuto pod nim numidzkie dwa konie.
Trzydziestu zato wraz na placu kładzie
Z pancernej jazdy rzymskiej co najlepszéj.
I nie ma-ż w sobie dorównywać szpadzie,
I nie ma-ż od swej chorągwi być krzepszy?
Zwłaszcza, że nie swój, ale prawie owy
Pierwszy obyczaj machabeuszowy
Trzyma, we skrzydła dwa robiąc konnicą,
Łuczniki środkiem, a sam nakształt głowy,
Z ogromną ręką prawą, też z lewicą.
Z obiema zaraz po modlitwie wszczyna
Pieśń, a z trąb niżli się odleje ślina,
To krew się pierwej na toż miejsce rzuca,
Iż jest przeklęta krew, krew poganina!»

To rzekłszy, ziemię bosą zatarł nogą,
Gdy Jazon pojrzał naokoło, potem
Wstał, wyszedł — Barchob że nadchodził drogą.
K’niemu mistrz płaszcza połą, jak namiotem,
Wionął i gestem rzucił polecenie
I, jako pierwej, siadł; było milczenie.
Po chwili weszło pacholę służebne,
Miednicę stawiać z płóciennym ręcznikiem,
Toż sprzęty obce, do uczty potrzebne:
Drewnianą konew z winem, konew z mlékiem,
Stół, jakich w Rzymie niema, arfę złotą,
Schowaną w kaptur z sydońskiej purpury,
I piasek, którym sypało z ochotą
Na różnobarwne posadzki marmury,
Gałązki przytem mając oliwnemi
Tak odmienioną powierzchowność ziemi.

Wyszło — szeroki słońca promień zgóry
W fontannę upadł, prysnął o marmury
I tęczę wywiódł sztuczną, co na ścianie
Szukała przyleć jako malowanie,
Gdy Jazon, włosy zarzuciwszy białe,
Do nóg przychodnia miał się. «Być nie może!» —
Zawoła pielgrzym — «a brońże mię, Boże!»
I począł nogi swe okrzemieniałe
Cofać i ramię odsuwał magowe,
Czego mistrz prawdę nareszcie poznawszy.
Usunął ręce, siwą otrząsł głowę
I prawie rozśmiał się, jak dziecko żwawszy,
A potem z dziwnym na twarzy wyrazem
Ku arfie poszedł, czerwono okrytéj,
Mówiąc: «Gdyby się serce stało głazem,
Miałoby taki kształt!» — I pojrzał w szczyty
Domostwa, rękę wyciągając prawą,
Jak gdy kto burzy nadchodzącej słucha.
Usta mu barwą zabiegły bladawą,
Cichość się więcej uczyniła głucha —
Przychodzień nie śmiał kropli zwiać w miednicę
I, zamiast nogi swe, ocierał lice,
Tając, że tai łzy, płacz tającemu:
Tak wzajem bali się pytania «Czemu?»

Ciszę tę świętą przerwał głos, od dworu
Zabiegający, wyraźny głos sporu
Między Barchobem a gośćmi — głos, który
Cichł i podnosił się i milkł w parowie,
Dwojakiej, zda się, płci albo natury
Głos, jaki w serjo tragedjach faunowie
Mogliby jedni wywtórzyć na fletni.
Lub w czasie smutnym ludzie nieszlachetni.
Jakoż Pomponjus był to z swą przebraną
Elektrą. Barchob ostatnie rzekł słowo,
I słychać było, że się drzwi ze ścianą
Zwarły, aż młotek uderzył nanowo.
———————————

«Oto» — mistrz rzecze — «masz ich! To Rzymianie!
Pompejuszowi wnukowie, któremu
Macicę winną ze złota[720] na ścianie
Zawiesił judzki król lat nieco temu».
I dodał: «Z chwili samego wyboru
Czy nie odgadłbyś fasces i toporu?
O ty, co zamiast głupiej krwi bydlęcéj
Antiochowych zbiłeś pięć tysięcy,
A powracając do Jeruzalemy,
Zastałeś kościół chwastami zarosły.
Niemy, i ołtarz mchem zarosły, niemy,
I drzwi spalone w zuzel, gdzie się osły
Tarzały podłe — ty[721] jesteś tu blisko,
Czuję cię przez łzę i urągowisko!»

«Uszczknijmyż nieco i w jego radości», —
Przychodzień rzecze — «a jako dni osiém

Postanowił był, osiem dni światłości[722],
Tak osiem godzin niech wesele znosim.
Znosim — bo rzecz jest niecała i krwawa».
K’czemu siadając, mag rzekł: «Owo strawa,
Na jaką stać mię» — i chleb począł łamać.
Ale solenność odeń odchodziła.
Jak gdy natchnieniu kto dozwolił skłamać,
Niemocen doprząść tymże samym tonem
Treści, co albo zupełnie wątpliwa,
Albo wątpliwość stracić ma za zgonem
I, chociaż szczera jest, kłamie, bo żywa.
Tak bowiem swego mag Barchoebasa
Za czekanego uważał mesjasa,
I wielbił prawdę, lecz przez opóźnione
Złudzenie, jako przy zachodzie słońca
Podziwiasz nieraz za dnia pominione
Okolic wdzięki, iż bliskie są końca
———————————

Skoro baranka napoczynać mieli,
Barchob z podrzędnem usiadł pacholęciem
I jedli, służąc, słuchając z zajęciem
Rozmów, jakoby onych treść wiedzieli.
Skąd chwile były tego zapomnienia,
W których «gdzie» znika, a myśl ze wspomnienia
Obecność tworzy — chwile przywołania
Przeszłości w jawność lub czasu przyszłego,
Który się jeszcze oku nie odsłania —
Coś przynoszące upajającego
Przez oderwanie się od współczesności,
Boskości nieco mające i czczości —
Chwile, co dają nieśmiertelność tchnieniem,
Uobecniając treści niedotkliwe,
A niepokoją wewnętrznie sumieniem,
Szepcąc, że nikłe są, że nadprawdziwe.

Więc, takie wina popiwszy kielichém,
Godzisz się wreszcie z myślą, żeś jest lichym —
Nie, iżbyś szukał zniżenia się w zwierzę,
Lecz że, nie będąc duchem, twierdzisz: «Wierzę!»,
A twierdząc, konasz rozumem doczesnym,
Stając się wiecznym, ileś nadspółczesnym.

Tak ludziom, na śmierć idącym, się daje
Puhar[723]; i w innych też chwilach solennych
Stwierdzają prawdę ona obyczaje
Ludów, bynajmniej sobie nieościennych.
Właśnie tak Jazon kielich wzniósł, gdy z dworu
Stuk młotka zabrzmiał, a potem ten samy,
Lecz już jak cięcie obuchem toporu.
A dalej poświst zawias, co od bramy
Wypartej darły się wstęgą bronzową,
I tupot skorych nóg, zmieszany z mową.
Mistrz wstał, lecz w chwili, gdy miał się ku sieni,
Liktorów weszło dwóch i znaczna rota,
Co widząc: «Bądźcie albo pozdrowieni» —
Rzekł — «albo niecnie zmyliliście wrota.
Cesarz-że pisze do mnie?» Liktor na to
Pierwszy: «Litera, którą trzymam, złota.
Mówi, że skazan jesteś na wygnanie,
Ty, filozofy, tudzież chrześcijanie»[724].
Co rzekłszy, zaciąg czynił straży zbrojnéj,
W przysionku stawiać szepczących żołnierzy,
Jak człowiek, swoje gdy pełni, spokojny
I zimny — pełni to, co się należy.
A łatwość w tem ma utrzymania rzeczy,
Iż sam nie wątpi i nic mu nie przeczy.

«Kończmy!» rzekł Jazon i puhar wychylił,
Ale ust nieco kielichem omylił
I, do setnika palec niosąc, rzecze:
«Kajus[725] — posłuchaj, służebny człowiecze! —
Cezar, czterykroć zwan imperatorem,
Pierwszy raz konsul, także dyktatorem
Nazwany wiecznym, księciu Hirkanowi
W umowie głównej głosi i stanowi:
Iż, skoro posły żydowskie przybędą,
Z senatorami na igrzyskach siędą
Patrzeć, jak rzymski chłop się w cyrku bije.
A gdy zaniosą skargę do senatu,
Tedy — jeżeli Rzym trwa, cezar żyje
I, jak panować ma, panuje światu.
Dnia dziesiątego po listów złożeniu
Dyktator albo pułkownik konnicy,
U Żydów onych stanąwszy w przedsieniu,
Zapyta, czyli chcą z nim iść lennicy.
Rzym-że trwa jeszcze? Cezar jak się miewa?»
To mówiąc, kaszlać począł nieprzytomnie
I chwytał łyżkę z cytymskiego drzewa,
I obracał ją w ręku.

«Ile do mnie
Rzecz ta należy?» — zawoła przychodzień
«Jam nieznajomy gość tu. wam zaś — zbrodzień!

Jam jest z powstańców mąż, obcy magowi.
Czyńcież, co czynić macie, czyńcie zdrowi!»

Mistrz Jazon, słowa te słysząc, wzniósł rękę
I, popychany żołnierstwa poskokiem.
Wołał: «Coś w wietrze czuję, jakby mękę
Człowieka — krzyże — pod ciężkim obłokiem,
Przy Jeruzalem — na trupich głów górze» —
I padł, po piaskiem zasłanym marmurze
Skroniami miecąc gałązki oliwne,
Co zdały mu się uwieńczać siwiznę.


XXVI.

«Tyś winna» — mówił Pomponjus do diwy —
«Że oto dzień ten tyle nieszczęśliwy».
I łamał pedum kościane jak trzcinę
Na coraz więcej drobne kawałeczki,
A kość parskała i złote zeń ćwieczki
Wylatywały jak skry. «Wina winę
Powiększa» — diwa na to mu odpowie —
«Gniew, pedum niszcząc, nadweręża zdrowie[726].
— «Koniecznem było, zamiast starca budzić,
Napisać raczej do Zofji słów parę» —
Pomponjus mówił.

«Zamiast palce trudzić
Łamaniem kości, pisz! Lub czekaj: stare
Tam są od różnych patrycjuszów karty,
Wybioręć sama list». Co rzekłszy, z śmiechem
Wybiegła, niby stając za zasłoną,
Pobrzmiewającą wszakże kroków echem
Tak, że Pomponjus w głos zawołał: «Żarty!»
I chęć mu przyszła niespodziankę ona
Przedłużyć wiary dziecinnej udaniem,
Gdy diwa z twarzą wbiegła rozjaśnioną,
Mówiąc: «Posłałam krótki list, z wyznaniem
List twój i kwiaty. Po drodze ich wiele
Zakupić można, prawdaż?

W rzeczach tylu
Życzenia twoje i pragnienia dzielę,
Czemuż mam obcą być i w tem?»

«Motylu!» —
Pomponjus z zimną ufnością odpowie —
«Gdybyś zrobiła to!»
«Gdybym zrobiła!» —
I wieniec rąk nań białych zarzuciła,
Wśród pocałunków poszeptując: «Kto wie?»


XXVII.

W podróżnym płaszczu, z ogoloną głową[727],
Jako niewolnik lub człowiek ubogi,
Mistrz Artemidor wchodził w Zofji progi.
Postawę nieswą mając, raczej ową,
W którą się rzeźbiarz stroi, kiedy bogi
Przedstawiać każą mu śmiertelni ludzie,
Hojni dość, niedość rozmyślni o cudzie.

Zofja kończyła właśnie swą rozmowę
Z posłańcem, który miał doń list, a leki
I kwiaty z willi przyniósł niedalekiej.
Od Pomponjusa list, rzeczy nienowe
Powiadający, tem szczególny w sobie,
Że zdał się innej należeć osobie
I nic o lekach nie mówił od maga.
Rzuciła go więc, rzekłszy «Nieuwaga!»,
Skinieniem słudze dając pożegnanie,
Gdy Artemidor siadł i, jak w koronie
Król, za majestat swój mając wygnanie,
Mierzonym głosem te jej mówił słowa:
«Bądź zdrowa! Więcej, niż kiedy, bądź zdrowa!
Wybrzeża Galji[728] dzikiej niezadługo
Przyjdzie mi oczy oglądać tęsknemi,
«Rzymie» — wołając — sławo i zasługo, —
Zniknijcie! Ziemio, wracaj się do ziemi!
Laury, suchemi rozmiećcie się pyły —
Brak środków dwakroć uolbrzymia siły».
To rzekł, lecz, jakby mówił to już pierwej,
Nie dawał uczuć, aby krócił żale,
Lub poruszone uspokajał nerwy —
Swobodny owszem i przytomny wcale,
Nim Zofja z swem się współczuciem ozwała,
Kwiatami począł bawić się niedbale.
Każąc, by leków swych nie przerywała,
Solennie nagląc, by nie był natrętny,
By napój wzięła zbawienny, acz mętny.

Co też doraźne dało porównanie,
Iż niemniej gorzkie, a przyjął — wygnanie!

Więc Zofja, leżąc, rękę mu podawszy,
Chyliła do ust maleńką amforę,
Rumieniec mając coraz to jaskrawszy,
Jak gdy weselą się osoby chore.

I obraz to był zaprawdę ciekawy:
Wygnańca, gdy się z ręką tej kobiéty
Leżącej bawił, wzrok mając bezłzawy,
Lecz nieobecny, poza miejsce wryty —
I tej, z rumieńcem swoim chorobliwym
Nadobnej, co mu rękę swą podała,
Leżąc pomiędzy człekiem nieszczęśliwym
A lirą, która z drugiej strony stała;
Pijąc coś, wzrokiem iskrząc, piersi drganiem
Coraz to silniej odrzucając szaty.
Obraz, nie wiedzieć czyjem pożegnaniem
Napiętnowany, zwłaszcza, że tuż kwiaty
I list rzucony najniedbalej leżał,
Jakby tam przeszedł jeden z onych smutków,
Co do nikogo z ludzi nie należał
Ani należał komu — owoc skutków!

Po chwili, puste rzucając naczynie,
Ścisnęła ręką dłoń Artemidora
I przechyliła k’niemu blade skronie,
Mówiąc coś, jakby osoba niechora,
Lecz jak się dzieci bawią w swej pościeli;
Rękoma włosy zgarniając na oczy
Z kwileniem płaczu, to znowu weseléj
Do rozpierzchniętych gadając warkoczy,
Jak gdy kto z żywem bawi się stworzeniem;
«Bądź zdrów!» wołając i znowu: «Bądź zdrowa!»
«Liry mi z sobą nie unieś, bo jęknie —
Podsłyszą szpiegi, co się w lirze chowa,
Rozbiją na krzyż, że każda z strun pęknie,
Spadkami pękań tych wyrzekłszy słowa
Wszystkiego, co jest na świecie coś warte,
A ludzie patrzeć będą, jak ta mowa
Odleci w lazur, pierś mając rozdartę.
I jeszcze o drachm założą się parę,
Czy też do Grecji szczątki jej dolecą?»
———————————
«Oh! tak jest, mówię ci, kolosy stare,
Z gajów swych cicho wyzierając, lecą —
Orfeusz, Homer! Patrz —»

I wskazywała
Palcem w zasłony cienie purpurowe.
«Sokrat — z motylem czy liściem na czole —
Pokazuje mi coś[729] — Amforka mała —
A taki wielki świat, tak wielkie bole!
I śmierć — sen — sen — śmierć —»

I skonała.
«Oh, niźli pójdą precz» — wygnaniec rzecze —
«Trzebaż mi było ostatnią z Hellady
Pożegnać pierwej? Eheu, nie miecze,
Lecz poniewierka już, a skryte jady
Narodu resztom następują w ślady!»
Co że zawołał głosem rozpaczliwym,
Służebne wbiegły, Egipcjanka z niemi,
I rozpoczęły nad ciałem nieżywém
Szlochać — list, flaszkę, kwiaty brały z ziemi.
Noc nadchodziła. Sąsiednie osoby
Wchadzały mimo niegościnnej doby.
Pochodni kilka tam i owdzie długo
Noszono szepcąc, gdy mistrz w swej opończy
Wytartej stał się pogrzebowym sługą:
Przyjaźnią, prawdą i bólem okryty,
Nie myśląc, jak z nim pocznie wieść i skończy,
Wygnania nawet zapomniał — łez syty.


XXVIII.

Poza murami, poza czerwonemi,
Wokoło wzgórza, sypanego z ziemi,
Jako gdy ogień wzniecają pastuchy,
Ludzie się jacyś krzątali, czy duchy.
Gdy wiatr jesienny, idąc po Kampanji,
Skrzydłami swemi stos poddymał suchy
I słowa imał śpiewanej litanji,
Smutki swe do nich mieszając stepowe,
Dym zwijał w kłęby albo zażegnięte
Porywał z stosu wieńce cyprysowe,
Okrągłe ciskał, dalej rozwinięte...
Bursztynowemi polewan aromy,
Palił się stos ów czworobocznie stromy,
A grupy ludzi odeń aż ku bramie
W zbliżeniach różnych stały.
Było rano,
Chłodno. Mąż jakiś, obrzucając ramię
Gęstemi płaszcza fałdami, za ścianą
Appijskiej bramy, w którą właśnie bigi
Wchodziły, szepnął ku towarzyszowi:
«Niedługo konne zaczną się wyścigi
Jezdnych»[730].

Co ledwo skończył, ludzie nowi
Od miasta cwałem ku bramie zdążali.
Jeden z nich łowczym był cesarskiej świty;
Drugi, jakkolwiek wpół twarzy zakryty
Od strony, gdzie się stos na wzgórzu pali,
Dawał się po swej poznać wykwintności,
Że był Pomponjus. «Fatum nam zazdrości
W wyścigach. Owo stos i trup na stosie!» —
Łowczy rzekł. — «Fatum, wstrętne filozofji,
Hippice[731] zacóż ma uwłaczać w losie?»
«Przysiągłbym bowiem, że to resztki Zofji!»
K’czemu Pomponjus, chyląc się na grzywę,
Przeto, iż cugle legły, a koń, skrami
Rażony, szyję podejmował krzywę
«Nie mieszajże mnie» — odparł — «z wygnańcami!»
I, ręką chroniąc wzrok od wschodu słońca,
Trzeciego zdał się upatrywać gońca.
———————————

Poza murami, poza szerokiemi,
Droga się w wąwóz zakrzywiała czarny
Z kamienia, miękkość mającego ziemi
Zmarzłej, łub, jako zuzel jest pożarny,
A kamień taki tuffo[732] się nazywa,
Topora cięciu echem nie odzywa.
Tam w czeluść groty mimo bliskiej drogi
Wnosili męże trzej rzecz, płaszczem krytą;
Gdy jeźdźcy nasi w kształt konnej załogi
Wąwozu czarne mijali koryto,
Niesionej rzeczy błysły w cieniu nogi
(Że je, z pośpiechem uchodząc, odkryto),
Białość i zmarszczki mające sędziwe,
A jako zmarły kwiatu pąk, nieżywe.
Mąż, co je spuszczał w grotę[733] ręką lewą,
Podrzucił prawą ku jeźdźcom, jak drzewo,
Kiedy je skręci wiatr, i za rumakiem
Pulchra coś wołać wszczął tej ręki znakiem,
Jakoby mówić chciała ta osoba:
«Pomóż grześć starca, odpoznaj Barchoba!»,
Gdy grzywy poświst i szelest klamidy
Zdawał się odrzec: «Nie znałem was, Żydy!»




ASSUNTA
(SPOJRZENIE KU NIEBU)[734]
«Si qua meis fuerint, ut crunt, vitiosa libellis
Excusata suo tempore, lector, habe:
Exul eram...»
(P. O. Nasanis: Tristium liber IV. I)[735].
«Gdyby powiew, co z włosy twojemi
Igra — powiał choć chwilę
Na Hafiza mogile
Tysiąc kwiatów wyrosłoby z ziemi!»
(Z perskiego poety).
WSTĘP.

«Zauważono słusznie, iż w literaturze polskiej policza się ledwo parę poematów miłosnych, jakoby się parę razy zaledwo obejrzało na siebie te tak dostojne i różnopromienne uczucie».

Z. Z. Z.


Tylko «Dziady», część pierwsza[736], i «W Szwajcarji» Słowackiego są poematami miłosnemi, dwa na całą literaturę. «Marja» Malczewskiego jest powieścią.
Bacznego czytelnika ostrzec pospieszamy, iż w formie typograficznego odsyłacza zamieszczone «Spojrzenie ku Niebu» całością jest, równoważną samemu poematowi i jedynie dla scjentyficznych względów w prozie odrębną, zaś dla estetycznych łączną.

Autor.



PIEŚŃ I.
I.

Jak w bruku kamień, stopą coraz inną
Deptany ciągle w ulicy grodowej,
Niehistoryczny i beznapisowy,
Wytarte czoło ma, choć twarz niewinną,
Tak z dniami bywa, lubo nie powinno.
I mnie tak ranek zaświtał jałowy;
Czynić co nie mam, ni kwapić się na co —
Ot, jeden z tych dni, co są, bo się tracą.


II.

Więc wychyliłem się za okna bramę,
Też same widząc i drzewa, i domy,
Drogę, w zamiejską prowadzącą bramę,
Góry woddali, obłok nieruchomy,
Gdzie niegdzie ludzi ruch, wszystko też same,
Nieodmieniony zenit, ni poziomy:
Tak, że gdym oczy zwrócił odniechcenia,
Żądały jeszcze jednego... wrażenia!...


III.

Utyskiwając z kątów i od ściany,
Podróżny mój kij (rzecz, zda się, nieczuła)
I zżarty słońcem kapelusz słomiany
Myśl podchwytują, gdy błędnie się tuła:

«Czyli już (szemrzą one naprzemiany)
W skały wiodąca ścieżka się popsuła?
Tam skarbów człowiek szuka w głębiach ziemi,
Tam, wyżej, klasztor z mnichy milczącemi.

IV.

Modre z granitów źródło dla ochłody
Szkli się, jak kielich, podniesiony szczerze,
Bluszcz je owija nieustannie młody,
Cyprys gdzie niegdzie małych winnic strzeże,
Domki się patrzą, jak dzieciąt jagody,
Powychylane nad białe kołnierze,
A owdzie boża córka ogrodnika
Chwiejących liści warkoczem dotyka...»

V.

Takowem świata zewnętrznego tchnieniem
Poczułem duch mój, zwrócony ku sobie,
I dzień mi przestał być szarym kamieniem.
Wstałem, wyszedłem, czułem, że coś robię.
Tak obraz ramy zyskuje pierścieniem,
Tak zyskiwała myśl moja w tej dobie:
Lany i góry i rozsiane sioło
Gdy uścisnęły ją, szedłem wesoło.

VI.

Na wtórym pasie skał ścieżki się wiją,
Rudzieje ziemia miedzią i żelazem,
Czuć człeka ręce, co o skalę biją,
Przestaje obszar być pełnym obrazem,
Choć mchy, gdzieś rozdarł ziemię, wraz ją kryją,
Strzaskany szkielet sterczy wgórę głazem,
Tam — widzę — górnik zmęczony usiada
I, spoczywając, jeszcze piasek bada.

VII.

Kurzawą drogi ludzie są zbliżani,
Jak w boju marszem lub rozwiciem szyków.
Do wygodniejszej wraz szedłem przystani
Z górnikiem owym, przywódcą górników —
Acz byłbym o niej nie pomyślił ani,
Lubo podobnej do izb alchemików,
Gdzie słońca promień na wstępie się trwoży,
Drżąc że, go ujmie kto i w nie rozłoży.

VIII.

Zaraz od progów w całą okolicę
Straciła ziemia barwy, jej właściwe:
Zgliszcza to raczej, na których karlice
Roślin się włóczą, chore i leniwe;
Wyplóki kruszców zmieniły im lice,
A oczy kwiatów szklą się, jak nieżywe.
Bito tu nogą matkę-ziemię w piersi,
Mrucząc: «Dziś ludzie silniejsi i szersi!»

IX.

Koniecznie sławiąc tę wieku potęgę,
Górnik przeglądał się w szkle alembików:
Gdybyś mu dodał czarodziejską księgę,
Zodjak, i blade szkielety puszczyków,
A zamiast ścisłej wiedzy ogólników,
Śpiącego w dali sługę niedołęgę,
Byłby to obraz!... Lecz, gdym myślił o tem,
Rozmowa innym torem szła i zwrotem.

X.

— «Człowieka stworzył «łańcuch» przyrodzenia»,
Mówił mi mąż ów, — «kość jest minerałem,
Dośrodkującym wilgoć w swoje rdzenia,
Zaś równowaga onych zwie się ciałem.
Płynów tam więcej, niżeli krzemienia,
Skąd trupów lekkość (dodał to z zapałem)
Mierzy się według stopni osuszenia,
Tak, że wielbłąda szkielet gdy skwar spali,
Wiatr nim porusza, jakby chciał biec daléj»

XI.

— «Dalej!» odrzekłem, «za grób!» — i dodałem:
«Niepróżno «łańcuch» stworzenia (jak wyżéj
Rzekło się) nie jest stworzeń ideałem!...»
Poczem, o ścieżkach, które są w pobliży,
Języka wziąwszy, odpocząwszy ciałem,
Wyszedłem wdzięczny, myślący i chyży,
Powietrze w piersi coraz lżejsze chłonąc,
Śniąc?... nie wiem... płynąc?... nie wiem... czyli tonąc?...

XII.

A skoro szedłem dalej, chłód i cienie,
Zmieniwszy światłość i oddech, zmieniły
I myśl, i myśli widnokręg — marzenie!
Niżej cyprysy zwolna wychodziły
Jeden za drugim, jakby skał sklepienie
Dało im wyrój, a niosły mogiły —
Żadna gałązka ich alei wielkiéj
Nie drga, ni liść się kłoni dla kropelki.

XIII.

Z czego też pełne wykończenie ciszy:
Zaledwo ptaszek nad cyprysów kudła

Wzleci i wróci .........
...... Tak, gdy u klawiszy
Zawiśnie ręka szkieletu wychudła,
Obecność granie, jak potomność, słyszy,
Dźwięki się zdają powracać w ich źródła.
Stanąłem. — Czarne ściany dwie przede mną
Z drzew nieruchomych, a w ich zbiegu ciemno!

XIV.

Taką to drogą — do góry — do góry —
Idąc, od słońca nawiedzany wskośnie,
Długie na piasku depczesz cieniów chmury,
Szczeble Jakóba drabiny, co rośnie —
Coś w głębi świeci — obłok? albo mury?—
I w labiryntach znika bezlitośnie.
Ziemi oblicze prawe i spokojne:
Nikt nie darł jej tu przez zbytek lub wojnę.

XV.

Oblicze ziemi i polnego kwiatu,
Wszystkiego, co jest pod niebem, zdaje się
Ubogacone tchnieniem aromatu;
Jak chce, liść buja, gałąź, jak chce, pnie się;
Natura rzecze człowiekowi-bratu,
Że ni w ogrodach błądzi, ani w lesie,
Gdy w głębi brama, z grubych głazów cięta,
Cięży, i ta jest ledwo że przymknięta...

XVI.

Widno, jak w szparę tego niedomknięcia
Pasmo słonecznej nici się przewleka.
Dotknąłem palcem do klamki ujęcia,
Jakbym szedł dalej, gdzie nikt mię nie czeka.
U podrzędnego zastałem zajęcia
Mnicha, co z progów ścierał ślad człowieka
Ręką po łokieć nagą i tak skrzętnie,
Jakby zamiatać można było chętnie,

XVII.

Lub jakby szybę ocierał szeroką,
Około której staranność jest razem
I starannością o swe własne oko.
— Przed Lessuera[737] tym stałem obrazem,
Aż wstał — skłoniłem się jemu głęboko —
W refektarz wwiódł mię z grzeczności wyrazem
I znikł — a było w tej sali kamiennćj
Głucho — i tylko w takt bił zegar ścienny...

XVIII.

Za chwil niewiele wszedł wtóry mnich biały
I, jak chorągiew, czołem zaścielony,
Upadł mi do nóg; byłbym mu sandały
Całował, gdybym nie był uprzedzony,
Że w ludzkim kształcie czci anioł ten mały
Boga.—Milczałem — on wstai rozjaśniony
I, jak gościnny mawia człek z podróżnym,
Mówił i był mi pogodnie usłużnym...

XIX.

Wody nie piłem na życiu tak czystéj,
Ni łza mi kiedy obiła się skorzćj
O szklanki gminnej kryształ przezroczysty,
Którą nalewał mi ów człowiek boży;
Ani dnia, który miał ranek tak mglisty,
Pamięć ma jaśniej u siebie położy —
I często odtąd w oknie mem zdaleka
Szukam tej wieży, co podróżnych czeka.

XX.

O wy, którym się roiło, że nagle
Poezja znikła lub się kałem plami,
Bałwan wasz cisnę w wodę, nad nim żagle
Rozepnę, na twarz stąpię mu nogami,
Gdzie wyląduje, założę herakle[738],
Nowy lud z sercem i z myśli skrzydłami,
Ani obejrzę się na ruch wasz mrowi...
Dajcie mi pokój i bywajcie zdrowi!




PIEŚŃ II.
I.

Nie wiem, kwiat jaki zakupię z ogrodu;
Gdzie jest ten starzec i ta jego wnuka?
Najbliższy szyby, ozy najbliższy wchodu?
Kwiat, który oko spotyka, nie szuka —
Mniejsza, z jakiego kraju on i rodu
Ni, jak roślinna zowie go nauka...
Choćby był stopą trącany lub szatą,
Właśnie dlatego kupię go i zato.

II.

Będzie mi wdzięczny, iż dam mu mieszkanie
Zdała od krzątań się tej czarownicy,
Której warkocze, wstążka i ubranie
Targały jego pączek bladolicy,
Jakby motyli czarnych trzepotanie,

Rzęsy straszyły w oka błyskawicy —
Zato go kupię i właśnie, że zato
Umieszczę w oknie za zieloną kratą.

III.

A tak gdy w sobie mówię, bez wygłosu,
Do ogrodnika wszedłem rozmarzony.
Szczególniejszego trzeba było losu,
Że jednym oka rzutem na wsze strony
Zgadłem!... Nie było jej. Starzec u wrzosu
Dzikiego zdał się gniewnie zatrudniony.
— Skinął i rzekł md: «To jeszcze z chaosu
Powodzi — podłe od skał przyszło ziele.
Słuszna, iż psa się nie cierpi w kościele!»

IV.

«Jako — odrzekę — czyliż się na lata
Oblicza pamięć tej plagi?» — «Oh, panie,
Jest powódź, która ledwo grunt umiata,
Żyzność mu nawet dawa nadspodzianie,
I jest, jak ongi potop był dla świata,
Po której tylko sieroctwo i łkanie.
Równej, jak owa, bodajem nie dożył!»
— Tu zmilkł, jakby się wspomnieniem zatrwożył.

V.

«Ratunku... (trzeba Bogu oddać chwałę)
Dość było — czegóż skorzej nie użyto?
Zlecieli mnichy ze skały na skałę,
Jak stado orłów... starczyłoby i to!
(Czegóż nie zrobią, gdy chcą, orły białe?)»
«Ach! — rzekłem — rzekł niestałe koryto,
Z dnia na dzień szersze, niosło w ciżbie tłumnej
Bydło, kolebki i z cmentarzów trumny.

VI.

To wszystko bilo o skały z łoskotem.
— Syn mój, synowa, któż wie, kędy leżą?
Zbawiłem dziecię... oto tę Nicpotem.
Tak szczebiotała!!... Czy dziś ludzie wierzą?...»
Tu przerwał dziwnym tym mówienia zwrotem
I rzekł: «Na wiosnę ścieżki się rozszerzą...
Przejdź się, mój panie, jak lubisz sam — wrócę!»
I odszedł — czułem, że mu spokój kłócę.

VII.

«O mowo ludzka, nie twe wszystkie prądy
Obraca człowiek, jak chce, lub jak mniema!»
Rzekłszy to, szyję wzniosłem, jak wielbłądy,
Patrzące tam, gdzie widnokręgów niema,
Płaszczyznę depcząc, a tocząc poglądy —
Choć lśniły kwiaty stronami obiema —
Szedłem... Był ciennik przede mną zielony,
Ogród był... Nie wiem. Byłem zamyślony...

VIII.

Ciemna myśl cieniów pożąda; zbłądziłem,
To jest znalazłem, co mi trzeba było:
Szedłem, aż w zjęeiu gałęzi pochyłem
Coś, jakby gwiazda lub skra, zaświeciło.
Był to maleńki złoty krzyż — czy śniłem?
Czy się Królestwo Boże przybliżyło?
Lecz, gdym przez listki wpatrywał się daléj,
Spostrzegłem szyję i usta z korali,

IX.

Czoło i głowy cień na książce. Stałem
Nie przemyślając, co pocznę, jak bywa,
Skoro się człowiek spotka z ideałem,
Któremu robić swoje nie przerywa,
Czując, że można i milczeć z zapałem
I że to jedna rozmowa szczęśliwa!
Dwoje nas było — w ogrodzie—na świecie.
«Assumto!» rzekłem. — A ona, jak dziecię,

X.

Wstała z uśmiechem i patrzyła we mnie
Granatowemi swojemi oczyma:
«Assunto, jeśli to ci nieprzyjemnie,
Wiedz, iiż krzyż jasny zatrzymał pielgrzyma
I że go nie chcę wzywać nadaremnie».
Podjęła rękę, jak postać, co ima
Wonny liść krzewu, lub skrzydło motyle,
Wzięła krzyż—do ust przywarła na chwilę

XI.

I poszła — potem jeszcze raz zdaleka,
Stanąwszy, oczu cisnęła granatem;
Jam się zatrzymał, jak rycerz, kaleka
Pod Jerozalem, gardzący dlań świalem.
Rany nie czując, tylko, że walk czeka
I że chorągwi nie wieje szkarłatem
Okop dobyty — stałbym tak wiek chętnie:
To, jeśli szedłem, szedłem obojętnie...

XII.

A starzec przyjął mię w progu — zaiste,
Trudno napotkać przyjemniejsze wnętrza:
Bezprzymusowo ówdzie wszystko czyste

Z za ściany przyszedł bluszcz i się wypiętrza
W leniwe wieńce, w siatki przeźroczyste,
Której latorośl jedna drugiej krętsza,
Aż ledwo oko do białych ścian trafia,
Gdzie malowana świeci litografja...

XIII.

«Dwa są wazony — mówił starzec — które
Pieściła moja Nicpotem, jak dzieci».
«A niekoniecznie łatwą ma naturę
Rzekłem — i mawiać nierada...» Ktoś trzeci
Wchodził; umilkłem, jak chłopcy ponure,
Gdy zaczną lekcję, lecz którym jest błogi
Krzyk od ulicy, choć smutku lub trwogi.

XIV.

Starzec zaś powstał, wyszedł, mówiąc: «Wrócę»
Acz zdało mi się, że miał troskę w oku:
Czyliż mu spokój nieumyślnie kłócę?
Assunta weszła i, biegła w swej sztuce,
Dwa postawiła kwiaty na widoku —
To heljotropy, co balsamią płuce,
Nieledwie białe, jak wełna obłoku.
Wonność oblała nas — po chwilce ciszy:
«Assunto—rzeknę — tu nikt nas nie słyszy.

XV.

Mów jakie, zechcesz, słowo! Jam mężczyzna.
Nieraz bolałem, lecz boleć nie dałem.
Kto zna mnie, pewno on i to ci wyzna.
Mów!» Ona oczy zakryła, ja drżałem,
Myśliłem, że to anioł, że ojczyzna,
Że to społeczność ducha z ideałem.
«Ręce twe piękne, jak oczy, rękami
Tyś nie zakryła nic!! Jesteśmy sami...»

XVI.

Jak dwa obłoki jutrzenne i miękkie,
Tak rozsunąłem jej dłonie z nad oczu.
Assunta moją uścisnęła rękę,
Jam pocałunek złożył na warkoczu.
I wyfrunęła, że ledwo sukienkę
W bluszczach, jak w lekkiem dojrzałem omroczu
I łzę u ciemnych rzęs, co chwilę drżała
I na liść zbiegła młody i błyszczała...

XVII.

I tylko ten liść ze łzą i ja byłem
Na świecie całym, jak wielki i błogi;
Nieszlachetnościom wszystkim przebaczyłem,
I tym, co w przepaść me zmieniali drogi,
Jak wódz, na piersiach ręce założyłem,
Czując tę stałość, co heleńskie bogi —
Tak zacną siłą miłość bywa w chwili,
Gdy ludzie jeszcze jej nie zszkaradzili.

XVIII.

Mnie się wydało, że jakieś tysiące
Słów zanuciła i szepnęła w ucho,
Że skrzące były, albo wątlejące,
Lubo nie rzekła nic — i było głucho —
Mniemałem słyszeć bzy rozkwitające,
Z motylem sennym lub zieloną muchą.
— Tak jej milczenie ceniłem dziewicze,
Iż, mówiąc, sam się gromiłem, że krzyczę...

XIX.

Co w rękę wziąłem, co zbliżyłem oku,
Cokolwiek czytać tknąłem z tej bibuły
Powieściodajnej, nie miało uroku;
Byłem, jak w karczmie człek smętny i czuły...
Prócz hełjotropów szarego obłoku
Zdawali mi się wszyscy, jak gaduły.
Nie, żebym swym się wysamotnił szałem,
Lecz, że dostojniej ludzkość ukochałem.

XX.

Rzecz, którą ona przebaczyłaż?... Komu?...
Nie wiem!... Umilknąć wolę lapidarnie,
Rozsądna, twardym rozsądkiem poziomu,
Jak zieleniące z wiosną rok w rok darnie,
Gotowa mniemać, że i łoskot gromu
Rozbija chmury niedość regularnie,
Wielka i płaska, jak sfinksów zagadka,
Najszanowniejsza z matron, ludzkość-matka!




PIEŚŃ III.
I.

Ponieważ stalą skreślony angielską
Bilet zastałem od szlachetnej pani,
Która być dla mnie zdawna przyjacielską
Raczyła była, i ponieważ dla nićj
Toż czułem, przeto, lubo z myślą sielską,
Na czas przybyłem do niej najslarannićj,
A długi palec jej dotknąwszy usty,
Siadłem, głęboki wewnątrz, zewnątrz pusty,


II.

Jak przywoity człowiek na tym świecie,
Złożonym z wapna, z mgły i kwasorodu,
Pół skrzepłym w zimie, pół ogrzanym w lecie,
Na którym ludzkość z wschodu do zachodu
Coś burmistrzuje w planety powiecie...
Słuszną cześć mając dla swego zachodu,
Poziera nawet w firmament, jak dzieci,
Gdy z hippodromu wgórę balon leci...[739]

III.

«Niech lekceważą rozmowę o czasie
Tudzież o zdrowiu! Mnie jest zawsze błogo
Wiedzieć, jak z moich przyjaciół kto ma się,
Czy dojrzy wino, czy sprzeda się drogo...»
Tom mówił. Dama, wsparta na atłasie
Kozetki[740] swojej, usunęła nogą
Skórę lamparta z oczyma szklanemi,
Jakby szukając, co leży na ziemi.

IV.

I głosem rzekła miłym i znudzonym:
«Głupi interes mam... Idzie poprostu
O ożenienie... lecz to usłusznioném
Bywa». — Tu, jak kto, strzegący się ostu,
Podjęła fałdy ruchem zokrąglonym,
Tok ich i wielkość stosując do wzrostu,
I tak mówiła: «Syn mej intendentki
Robi mi kłopot w domu, jest zbyt prędki.

V.

Jest warjat! Tego nawet nie ukryję,
Iż wielokrotnie kosztował mię dużo;
Bezładnie trwoni czas, podobno pije.
Mam wzgląd dla osób, co zdawna mi służą.
Ulżyć chcę matce, nim syn ją zabije,
Ożenić chłopca z Marysią lub Różą,
By ustatkował się. To bagatela...
Lecz radź mnie, proszę, radą przyjaciela!»

VI.

Hamując przeto słowa nazbyt szczere,
Skłoniłem ramię i począłem gładzić
Z szklanemi wzroki leżącą panterę.
«Stanowczo temu miałam raz poradzić,
Wziąwszy Assuntę, która ma manjerę,
Zwłaszcza, iż z niemą ni bić się, ni wadzić!»
«Z niemą?» zawołam. «Nie, iż tak się rodzi,
«Lecz z zaniemiałą (mówię) od powodzi...

VII.

Z czasu przerażeń i trwóg...»—«Szczegół... który...
Był mi nieznanym...» rzekłem i począłem,
Grupować myśli, lecące, jak chmury,
Klamrować zbroję, którą co tchu wziąłem,
Jak zaskoczone pogaństwem komtury,
W zbroi zamknięci, lecz z otwartem czołem, —
Aż, gdym rozeznał, co mnie i co dla niéj?...
Wstałem i rzekłem dość spokojnie: — «Pani!

VIII.

Jest u proroków, iż człowiek poczciwy
W darze mieć będzie żywota wspólnicę.
Nie powiedziano, że umysł fałszywy
Lub łotra wieńczyć pośpieszą dziewice;
Inaczej rycerz albo pasterz tkliwy
W zysku musiałby odnieść rozpustnicę.
Rzecz jest tak śmieszna jak niedogmatyczna...
———————————
Co do osoby... spotkałem gdzieś... Śliczna».

IX.

Tu zakaszlałem się. «Niewiasty głowa
I serce niechby jako polna trawka
Były poziome... na toż los je chowa.
Żeby z nich była dla meblu podstawka?
Tak w greckiej karczmie Wenus marmurowa
Deski podpiera, z czego stół i ławka...
Lecz, gdyby się dróg trzymano tak krzywych,
Byłożby tyle małżeństw tak szczęśliwych?»

X.

— «Tyle? Szczęśliwych?» powtórzyła dama,
Zdejmując pierścień, czy kładąc go lepiéj.
Jam mówił: «Zresztą, jak pani chcesz sama,
Postąp! Rąk dwoje skoro się tak zlepi,
Będzie to odpust zła, nie jego tama.
Traf lada zerwie ją, żaden ukrzepi.
Swarzyć się poczną, od siebie odwykać
I nienawidzieć się, albo unikać...

XI.

Aż dnia pewnego, człek szlachetny, trzeci,
Ja — oto wnijdę po kwiaty... o porze

Zniewag — i zgromię oboje, jak dzieci:
Mąż się porywa w gniewie i uporze,
Zamęt — gwałt — alić broń w ręku zaświeci,
Trącę rewolwer i trupem położę...

Mordercą będę! Będę osądzony!»
I tu począłem się śmiać, jak szalony.


XII.

A potem, słowa zwolniając i spadki,
Rzekłem: «Ach, wtedy, zacne moje panie.
Rozwódki, wdowy i szlachetne matki,
Dacie mi żonę... na ustatkowanie!
W skrwawione ręce dacie mi bławatki,
Błogosławieństwo i pocałowanie...»
— Aż dama nagle w piersi me bezbronne
Rzuciła z gniewem swoję chustkę wonnę,


XIII.

Mówiąc: «Nieznośny jesteś!» — Scena taka
Mogłaby była uróść w zamach stanu,
Gdybym minister był, lub zawadjaka
I nie dał memu kłonić się kolanu
Do stóp niewieścich, lub stylu rumaka
Żebym nie umiał wodzić według planu.
Więc z ziemi chustkę podjąwszy okrzętnie,
Złożyłem na stół arcyobojętnie.


XIV.

Na niestateczność światowej rozmowy
Skarżyć nie będę, jak skarżą sensaty.
Nieraz się urwie zdanie do połowy
Aromatycznej pojawem herbaty;
Ma i to jednak swój wdzięk, choć nienowy,
Parlamentaryzm stąd w sztukę bogaty,
I to, że ból się koi, gdy mu wskażem,
Jak łatwo prawdę przetrącać wachlarzem.


XV.

Wachlarzem... któren, gdyby kto urobił
Ze wszystkich razem «Pressy» feljetonów,
Pobiłby biblję i Homera pobił
Na rzecz rozgłosu Efemeridjonów[741],
Dla prawd korytarz ciasnyby wyżłobił,
Jak katakumbę, pełną łez i zgonów;
Z niej czerpiąc, deptałby ją nienajskąpiéj.
Wciąż obiecując: «Dalszy ciąg nastąpi...»


XVI.

Niechże im ziemia będzie lekką! — Oni,
Świecąc, zbawiają częściej od widoku,
Są parawanem... nie znają ironji
Zrządzeń wiekowych, ni wieczystych toku.
Kto nazbyt odkrył, pewno gdzieś zasłoni!...
Trybuna swoje podnóże ma w mroku.
Zbyt popularnym afiszów językiem
Gada się z każdym, lecz nie mówi z nikiem.


XVII.

O błąd jednakże was ja nie oskarżę,
Dziwną jest raczej pełność, godna chwały:
Z sztuki robicie szyldy albo szarże[742].
Kawiarnię z sceny lub hipodrom mały.
Jak koń stepowy polecę i zarżę,
Że się żelazne koleje udały.
———————————
To w sobie mówiąc, w tejże samej chwili
Mówiłem z gośćmi, co weszli — i byli...


XVIII.

Byli — jam zboczył w okno, ku akwarji[743],
Kędy się złote kołysały ryby,
Jako księżyce pod stopami Marji
(Assunty)... Dalej myśliłem: czyliby
Nawiedzić klasztor? Przejść się po kalwarji?
I mimoględnie patrzyłem przez szyby,
Gdy nagle biały mnich, jakby widzenie.
Stanął; ukryłem moje zadziwienie.


XIX.

Stanął, hrabinie pokłonił się nisko,
Mówiąc: «Ogrodnik wasz kona, jeżeli
Godzi się takie dać rzeczy nazwisko;
Któż bo wie, kiedy się z światem rozdzieli?
Atoli szukam lekarza tu blisko».
Słodko i mocno mówił, jak anieli.
Konsyljarz przeto kapelusza szukał,
Jam stanął w progach starca i nie pukał.


XX.

Wszedłem — a pierwszą spostrzeżoną rzeczą
Był krzyż maleńki, złoty, ten mój znany,
Na nagich piersiach starca. (Tak kaleczą
Martwe przedmioty!) — Starzec zadyszany
Obrócił ku mnie twarz z szczególną pieczą,
Pierwej opartym bywszy o mur ściany:
«Ją i starania weź mego pogrzebu!...»
Wyrzekł ...........
.... Assunta spojrzała ku Niebu.


PIEŚŃ IV.
I.

Ludzie! — zaprawdę mówię: uciszcie się!
———————————
Od Kopernika (co się modlił sporo)
I od Newtona (co wątpił o kresie
Prawd swych, zbyt dobrze znając, skąd się biorą),
Brodzimy w wiedzy, jak w pierwotnym lesie;
Nasz głos, wyrazy, czaszka i glob — zmorą,
Zmorą senliwą, co, gdy się w myśl wplata,
Krążymy raczej z okrągłością świata.


II.

Kto dziś już w niebo patrzy prostopadle?
———————————
Jam znane dotąd nawiedził pomniki,
Jam je czytywał i, jak we zwierciadle
Czasów, widziałem treść, złote pewniki,
Wypróbowane na epok kowadle,
Afryki sfinksów — sfinksów Ameryki!
Lecz żadna postać śród tylu miljonów
Czy to Fidjaszów, lub pierw Pigmaljonów.


III.

Czy meksykańskiem wyrzezana dłótem,
Nie patrzy w niebo — wszystkie greckie bogi.
Egipskie wszystkie z lotusem lub knutem
I assyryjskich poczet nieubogi
Wprost patrzą... Oko nie było wykutem
Nigdy inaczej, lub raz może, z trwogi,
Spojrzenie owe tak wiele mówiące
Nie dało typu sztuce w lat tysiące!..


IV.

Nawet bizancka, chrześcijańska szkoła
Podniesionego nie daje nam oka,
Wiele czytacie, a wiele, i zgoła
Zupełnych prawd się chroniąc, jako smoka,
Alić się czasem słyszy od anioła
Dwa słów... i pono to zwie się: «Epoka».
Słów dwa, a z których jest potem treść ciągła,
Jak te nieliczne: «Ziemia jest okrągła».


V.

Monolog taki gdy knowałem w sobie,
Zasypywano dół stromy, cmentarny;
Ręce podałem stojącej przy grobie,
Aż czarny minął dzień i obrzęd czarny.
Myśliłem tylko, Assunto, o tobie,
Jak ułagodzić twój smutek ofiarny.
Łzą, woskiem gromnic oplwany i pyłem,
Klęczałem, albo w jej oczy patrzyłem.


VI.

Te oczy były ciemnogranatowe.
Jako dwa winne grona, i owiane
Tak samo w bielmo lekkie i perłowe,
Że, gdy wejrzała, przezierałem ścianę,
A gdy je w niebo podniosła wschodowe,
Widziałem, że są ofiarą pijane,
Jakby dobitnie mówiły, acz zcicha:
«Weź, Panie, dwa te grona do kielicha!»


VII.

Nad Eufratem byłem z nią, gdzie piaski,
Jedyne drzewko w gruzach Babylonu;
I u piramid na rozłodze płaskiéj,
W Nazaret, równem dziewiczemu łonu,
Krytemu biało, w zieleniuchne paski;
W Grecji, fijołki rwąc u Partenonu[744],
Gdzie w marmurowe wargi ideału
Pszczoła brzęcząca zachodzi pomału...


VIII.

O zachodzącem słońcu nadtybrowém
Byłem z nią w rudych, wieczystych ruinach,
W Giulietty mieście, pierwej w Apeninach,
I nad Dunajem smętno-owidowym.
Bywałem w wiekach razem i w godzinach
Żywej historji czarem sybillowym,
Gdzie Scyta klacze doi, kędy Geci
Ciskają kręgle, naiwni, jak dzieci...


IX.

Świat, tak się mały stał nam, że pod stopy
Czuliśmy obrót globu... Trzeba było
Nowy wynaleźć, przeszedłszy okopy
Rzeczywistości, z weselem i siłą.
I padli nieraz przed nami cyklopy
O jednem oku, co się w mózgu tliło.
Braliśmy klucze wziętej życia bramy
W tych samych bluszczach i w chacie tej saméj.


X.

Przyszła raz do mnie z rozczochranym włosem,
Rączęta mając ziemią zawalane;
Spojrzeniem rzekła i anielskim głosem:
«Czy widzisz teraz we mnie ukochanę?»
A duch mój czuwał nad wdzięku chaosem,
Patrzyłem, jako Fidjasz na Dyjanę,

Gdy kamień pierś jej obejmał i biodro,
Lub w psalmów karty, które dzieci podrą...


XI.

Raz inny weszła do mnie potajemnie,
Gdy, mając głowy ból, byłem nieskładny;
Rzekła wejrzeniem: «Uśmiejesz się ze mnie,
Że oto chęci dzisiaj nie mam żadnéj;
Jak garstka piasku czuję się nikczemnie,
Lubo jest piasek nieładny i ładny,
Płókany morza szafirową falą,
Gdzie się tęczują muszle i opalą...»


XII.

Inny raz, nagle wbiegłem do izdebki,
Gdzie lała wino w butle oplatane;
Wtem pryska obręcz, rozwodzą się klepki,
Rzuca się rubin na nas i na ścianę...
Patrzyła, jak to niemowlę z kolebki,
Gdzie obchodzono galilejską Kanę;
Trafu nie było, ani fraszki drobnéj,
Pokąd królował ład ducha nadobny.


XIII.

Niech się poza me piersi nie uroni
Pamięć dnia, odkąd jej nie oglądałem,
Tylko cyprysów ciemność, woń lewkonji
I płaskość ziemi... gdzie samotny stałem,
W słońcu bezczelne półśmiechy ironji,
Tryumfujące nad mym ideałem.
Niebo wolałbym rozhukane grzmotem,
Niźli słoneczność dni, idących potem.


XIV.

Czułem się jakby w piersi uderzony
Ręką, co palce ma nad niebo wielkie;
Niewinny będąc, a znieszczęśliwiony,
Nie uroniłem łzy ani kropelkę.
Z ludźmi gadałem w sobie zatopiony,
Tem więcej pomnąc etykietę wszelkę —
I żaden nigdy szambelan nie baczył
Na ceremonjał, jak ja, gdym zrozpaczył!


XV.

Jednego razu, gdy zbłądziłem w skały,
Spotkał mnie górnik, przywódca górników;
Dałem mu rękę, jak żołnierz, gdy wały
Zdobyto twardą niezłomnością szyków;
Kłoniąc, jak sztandar, moje ideały,
Zszedłem do wiedzy ścisłej ogólników:
Był deszcz, patrzyłem, gdzie krople ukapną?
On mówił: «Człowiek jest gaz, ferment, wapno».


XVI.

Jak gdy niemowlę, będąc nakarmione,
Mało cierpliwie trąca łono matki,
Kopnąłem nogą ziemię zwilgotnionę,
Kał odpychając i pochyłe kwiatki.
— Tu obłok, w tęczy ubrany koronę,
Stanął milczeniu mojemu na świadki:
W cyprysów grube ustąpiłem cienie,
Zdwojone mając czucie i widzenie...


XVII.

A jak pieśń, której się słów nie pamięta,
Bywa istotą harmonji pamiętna,
Tak ja zacząłem czytać testamenta,
Kreślone ręką jej, słów słyszeć tętna,
Które mówiła mi spojrzeniem — święta!
Przestała nicość być mi obojętna...
Zboczyłem w ścieżki, gdzie wraz się odkrywa
Na chatę widok, drogę doń i żniwa.


XVIII.

Odtąd, bywało nieraz, obce dziecię
Do mnie się wdziękiem śmieje niezgadnionym;
Gałązka bluszczu, co nie śni o kwiecie,
Brylantem rosy drży rozpromienionym;
Jakiejś skłoniłem się niemej kobiecie
(Śpiesząc przeprosić, żem był omylonym);
Czytuję, coraz z jaśniejszym zapałem,
Słowa — — ja, co ich brzmienia nie słyszałem!


XIX.

Czas niech nadchodzi, czekany od tłumu,
Ja z mym nie zerwę cyprysowym listkiem.
Niech gardzą jedni wszystkiem dla rozumu,
A im przeciwni dla uczucia wszystkiem.
Z przeciwuczucia do przeciwrozumu
Tęż wartość drogi widzę jak przebłyskiem.
Sprzeczność czcić musi ponad wszystkie rzeczy,
Kto tylko wtedy natchnionym, gdy przeczy.


XX.

Ja nie z tych waśni me natchnienia czerpię —
I wgórę patrzę... nietylko wokoło:
Znać się mnie niedość — ja się nadto cierpię,
Samotne moje ocierając czoło;
Aż spocznie kiedyś, jak żniwo na sierpie,
Który podzwania rączo i wesoło —
Pomnąc, że, gdzie są bezmowne cierpienia,
Są wniebogłosy... bo są przemilczenia...


1) (Spojrzenie ku niebu). — Spostrzeżenie archeologijno-filozoficzne, a którego rozwinięcie wyliczamy z właściwego poematu i tu podajemy czytelnikowi, ma istotność znacznego odkrycia, jakie dotąd nie było zrobione. Monumenta, od Azji przez Indje, Egipt, Grecją, Rzym do Meksyku uważane, mogłyby policzać kształtowanie figury ludzkiej na kilkanaście miljonów, jeżeli nie więcej, postaci, licząc z papyrusami, i to postaci różnowzględnie apoteozowanych. Są przeto miljony stałych dowodów, iż podniesienie oka ku niebu nie było znane właściwej starożytności i to tak dalece, że aż bizancka sztuka (chrześcijańska!) tegoż dowodzi. Poszukiwałem więc oznaczenia epoki tego archeologijno-rytualnego gestu — to jest: odkąd spojrzenie ku niebu uznało się i monumentalnie w sztuce wyraziło? Oto moje odkrycie. Jakoż we wszystkiem, co znamy ku temu azjackiego, indyjskiego, assyryjskiego i babilońskiego, nie znajduje się nic a nic pod tym względem.
Niemniej nic także i w mnogich naryciach piramid meksykańskich. Co zaś do ogromnej liczby figur, z pod egipskiego wyszłych rylca, dłóta lub pendzla, skoro się aż do drobiazgowości posunie egzegezę, znajduje się ledwo parę profilów głów, jakoby ku niebu oczy podnoszących... Te znajdują się w Karnaku (w Gournah), a przedstawują jeńców izraelskich, mianowicie Żydówki wśród jeńców męskich, zaprzężone do robót ciężkich pod strażą Egipcjan z knutami w rękach. Postacie te, nieco symbolicznemi kolorami powleczone, zdaje się, iż byłyby najstarszemi pomnikami, z oczyma osób, ku niebu je wznoszących, gdyby narysowanie oczu mniej graficznem i stosowniejszem było do profilów. Co do greckiej sztuki, możnaby jedynie zatrzymać się na uważaniu Nioby i Niobid, jakkolwiek, od gestu i wejrzenia tych figur odjąwszy tragiczność i architektoniczne trójkątnego fastigjum wymagania, powodujące ruch samychże figur, nie zostałoby dość wyraźnem spojrzenie w niebo. Przez tęż tragiczność i architektonikę grupy coś podobnego daje się podejrzewać

i w Laokoonie... Osoba wszelako, istotnie spoglądająca ku niebu, nigdy nie okazuje się być typem starożytnej greckiej i grecko-rzymskiej sztuki. Figury czarnej, tak zwanego Rybaka (oryginał w Louvre) ani cytować nie godzi się, z powodu, że ta była najmniej dwa razy przerabiana w różnych wiekach.
Słowem jednem: dopiero w katakumbach rzymskich, w wiekach zarannych chrześcijaństwa, spotykamy istotnie spojrzenie ku niebu, stanowczo przez sztukę objęte i skreślane.
Pozornie drobne to odkrycie, mniemam, iż dlatego (przede mną) uczynionem nie było, iż do dziś archeologja nie objęła w siebie części żywotnej, lubo myślę, że czas przyjdzie, w którym zapytamy się nietylko o znaczenie złamków wykopanych w grobowiskach, ale i o znaczenia gestów obyczajowych samegoż żywego człowieczeństwa i o historję tychże. Zda mi się nawet, iż one pierwsze jest tylko onego drugiego przygotowaniem. Człowieka umysł zdawałoby się, iż jest obowiązanym do przechowywania w sobie siły wynalazczej, siły odkrywania, skoro tak częstotliwie nadarza się widzieć kolosalne oczywistości, pomijane ze szczególniejszem i naiwnem zaślepieniem. Zdaje się, że w wygłosie wyrazów, w formacji wyrazów, we formacji gardła i czaszki, tudzież w dominujących globu całokształtach leży arcywiele zamierzchłych a koniecznych uciążeń ducha, z jakowych dopiero umiejętnie i sumiennie myśl abstrahując, dobliża się do istnie pewnej i czystej myśli. Nie za wiele byłoby powiedzieć, iż metoda samejże logiki ścisłej, a którą się uważa za ostatnie kryterjum, niekoniecznie wolną będąc od samychże zawad, leżących w naturze formacji słów, pojęć i urobień myślnych, bywa przez to samo ograniczoną względem rzeczy lub sfer, które częstotliwie tradycja i nie-ledwie że onejże naiwność daleko lepiej poznała i znać podawa, wskróś rzeczy świata tego i jakoby prostoględniej się kierując.
Kryć powodu nie mam, że z mojego, a wyżej opowiedzianego poszukiwania wywnioskowywa się, iż pojęcie zasadne spojrzenia ku niebu początek swój bierze od dnia tego i tradycji o dniu tym, kiedy w okolicach Bethanu mężowie galilejscy stali, patrząc za odchodzącym w niebo, aż go obłok odjął od oczu ich. Zaś dowodami są tu kilkanaście miljonów figur starożytnych, znanych do teraz. Oczywistość zaiste szczególniejsza i pytanie niemałe nastręczająca, jak może być, jak zdarzyć się to mogło, ażeby przy wysokich, głębokich i niekiedy prawdziwych boskości pojęciach, które to u Indów, to w greckich tragikach spotykamy, tudzież przy Fidjaszów dłócie i pendzlu Apeliesów nigdy żadna postać boskości, żadna i żadna, mówię, nie wznosiła oczu do niebios? Co więcej, iż przecie ani Olimp, ani drogi wozu febowego nie były nisko, na padole, i że nie u poziomu ich poszukiwać wypadało. Były więc ku poruszeniu oczu figurom i wystarczające poczucia niebiaństwa i środki tak estetyczne, jako i techniczne zupełnie doskonałe... Czegóż zatem brakło?...
Oto brakło było tego, iż w sztuce, szeroko i zdrowo rozwiniętej, nie wystarcza na udziałanie jakowegoś typu samych pojęć fantastycznych lub oderwanych, ale potrzeba nadto jeszcze istotnego czynu żywotnego. Herakles pewno był i Apollin był także, bo nie dostąpiłyby proporcyj tak pewnych ich posągi. Dopiero zatem, skoro byli rzeczywiście tacy, którzy idącego do nieba widzieli, zakomunikować się to żywym arkanem tradycji mogło było dosyć stanowczo, aby i przez sztukę wypowiadanem stawało się.
Spyta się może kto, dlaczego, szeroką oczywistość archeologiczną tu wskazując, zawieram to odkrycie moje nieledwie że w dopisku, objaśniającym wyrażenie jednego wiersza.
Odpowiedzią moją jest, iż nietylko dopisek nie jest wcale zewnętrznie do poematu doklejonym, ale nadto okoliczność jest smutna, iż, gdybym z treści powyższych osobną zrobił dysertację, byłaby ona, jako klerykalna u jednych, a u drugich jako akademicka, znieważona i stracona. A co, że przy całem rozwinięciu publicystyki może dziś najawie dziać się, to tak samo dziać się może, jak że przez dziewiętnaście wieków można było przecież wśród mnogości pomników nie zauważyć rzeczy powyżej określonej!... (P. P.).


URYWKI
Z POEMATU „ZIEMIA“.
Z PIEŚNI PIERWSZEJ.

Prócz ciemnych piekieł, czyśćca półciemności
I blasku niebios — och, ziemia jest jeszcze...
Wirgili w pierwszych znajdzie dość grzeczności
Między siarczyste z tobą chadzać deszcze;
Kochanka dawna w drugim cię popieści;
Ale na ziemi — tu — ziemi boleści —
Któż? — jeśli prawdy zimne ściśniesz dłonie
I za czemkolwiekbądź pobieżysz innem,
Mniej chłodnem, w bardziej ponętnej koronie,
Mniej opuszczonem, Łzawem, choć niewinnem!
Nikt — bo przyjaciel z tobą być przestanie,
Gdy smutnym będziesz, to jest, niepojętym;
A mówię «smutnym» nie w Ofelji stanie,
Lecz nieszczęśliwym prozo — i rozpiętym
Na jakim krzyżu nieciosanym z drzewa,
Którego okiem nie tknąć, ani dłonią,
Nad którym karta z pismem nie powiewa,
Pod którym jeźdźca z krwawą niema bronią.
Nikt — bo dziewiczy duch nie będzie z tobą,
Odpókiś wnętrzną pokalan żałobą,
Odpóki staniesz się (co bardzo dziwna)
Dwuświetnym duchem, a jedną osobą.
Odpóki gałęź nad tobą oliwna,
Przed tobą kosą chadzać będą wszędzie,
A śmiechom pieśni dodzwaniać łabędzie...

Z PIEŚNI ÓSMEJ.

Więc to mówiłem, rękaw atlasowy
Nieumyślnemi trzymając palcami,
Jakbym się z kwiatem bawił, co nie plami,
Lub kraniec szaty miął gronostajowy,
Albo jakgdybym próbował materji,
Choć o materję szło lu subtelniejszą...
Więc to mówiłem co do kokieterji
I co do ślubu. — «Zawsze miałam mniejszą
Odrazę», — na to odpowie mi ona —
«Do gramatyki i do Kometiona (?),
Niż do dyskusyj tych o zalotności...»
A ja: «Kobieto!» — rzekłem (i niechcący
Na bransoletki patrzyłem robotę,
«Kobieto» mówiąc) — «oto wąż cię gorejący
Rubinem wkoło wziął — rzuć tę brzydotę!...»
I uchwyciłem ją za marmur dłoni,
I drżałem — nie wiem, coby się już stało,
Gdyby nie pająk, który mi po skroni
Długiemi kroki przeszedł... Wszystko drżało,
Ja, ona, atlas szat, bukszpanu szpaler,
Głos — i daleki gdzieś szczęsny kawaler.

Więc obróciłem się bardzo spokojnie
Ku żeglarzowi wiatrów, pająkowi,
Jak wódz po trafnie niedogranej wojnie,
I rzekłem: «Twemu-m winien jest wpływowi —
Co?... nie wiem... resztę historja dopowié!»
Wtem ona przerwie mi: «Radabym wiedzieć,
Coś pan i komu teraz mógł powiedzieć?» —
A gdy chyliła się w pająka stronę,
Pomiędzy liści zaglądając ciemność,
On jej jak gwiazda spłynął na koronę
Z róż żywych, szepcąc mi: «Jest tu przyjemność».

Więc ja: — «O pani!» — rzeknę — «konwersację
Niewielką z dawnym miałem przyjacielem,
Pająkiem — temu-m przyznał, że ma rację,
Zwłaszcza, iż szczery jest, i nieraz wiele-m
U niego dobrych czerpał rad na świecie

I w marmurowym grobie, gdzie jest ze mną.
Poczciwiec! — Co też bywało nie piecie:
O świętojańskich robaczkach, gdy ciemno,
O frenologji i czaszek budowie,
O sercu, kiedy się zamienia w mrowie.
Zaprawdę — mało równych ma sofistów,
Przytem i żywot sam awanturniczy;
Podobno wylągł się z miłosnych listów.
Które próchniały w chacie pustelniczéj,
I na wędrownym uszedł kapeluszu
Do miasta — tam już mieszkał — to w kościele,
To w arsenale pełnym animuszu,
To w łaźni — to znów ciche zwiedzał cele.
Napoleona znał, i raz wieczorem,
Gdy się ten wielki maż namyślał w sobie.
Czy koronować się imperatorem,
Pająk mój na stół wszedł, potem po globie
Astronomicznym przewlókł się zygzakiem.
Za konstelacji gdzieś znikając rakiem».

— «Cha — cha — cha, pleciesz pan rzeczy dziwaczne,
Nie wiedzieć skąd! Doprawdy, bać się pana zacznę,
Bo tak się nie jest w żadnej przyjaznej rozmowie,
Jak jesteś pan». — «Przepraszam« — rzekłem — «nie stanowię
Zasady — — owszem, przychodząc zdaleka,
Z ulicy grobów, z miasta Pompei, nie mogę
Inaczej być...»
Tu sługa wszedł: «Herbata czeka»,
Wołając.
«Chodźmy», rzekła.
«Chwile błogie!»
Zawołam, skoro rękę jej podałem.
A ona: «Szkoda, żeś oryginalem...
I szczęśliw» — potem, w nieba patrząc ciemnie,
Dodała — «może mógłbyś być poetą,
Czemu nie piszesz wierszy?...»
A ja: «To przyjemnie,
Zaprawdę!... jutro wiec służę sonetą
Do twych warkoczy, złotą przeplecionych wstęgą;
Lub fantastycznym jakim dramatem, gdzie będzie
Nieznany człowiek walczył z nieznaną potęgą;
Albo komedją... Pani, każ! — Treść się uprzędzie.
Satyrę nawet — gdybym odebrał wezwanie —
Skreśliłbym, i balladę, jak mydlaną banię,
I romans... choć mi bardzo nieznanem pisanie».

«Przestań» — przestałem — «postąp» — postąpilłem — stała
Na progu jak Wenera w Milos znaleziona,
I również bez rąk — w ciemny szal się tak owiała,
Iż, zdala patrząc, do wpół widziałbyś ramiona...

Więc zgadłszy to, że okiem patrzę Fidiasowem:
«Czemu nie rzeźbisz?» rzekła — i weszła do sali.

A ta herbata była w kształtnej porcelanie,
Aromatyczna — przytem ciasto, które zwie się
Sucharek, i rum białej przeciwny śmietanie,
I owoc różny, który z drzew ogrodu rwie się.
Non è maggior dolore, jak wrócić wspomnieniem
Do pewnych herbat, tudzież ciast i konwersacyj,
Prawdziwie wielkiem dobrze zaprawnych natchnieniem,
Do szkolnych dni, bukietów z róż i do wakacyj.



„A DORIO AD PHRYGIUM”[745]
(URYWEK)
I.

Nie ciebie wzywam ja, o Apollo,
któremu na nieśmiertelnej cięciwie
Tętnią strzały, gdy z bark otrząsasz włos.
Tyś rumieńcem dogmatu młodego ludu,
Tyś energji harmonją...
Lecz ku tobie wołam, o Apollinie.
Którego akademicki ton i postać
Wielokrotnie i najróżnotrafniej
Pisarz brał i malarz kleił na mur,
Nie twe dając ci ciało, nie twe, równe

Ładem linji i barwy harmonją,
Nagie zawsze, nigdy rozebrane,
Ale ciało męża, co szaty zwlekł,
Myślę, że człowieka poczciwego,
Z narobionych to widać rąk, z chyłego karku,
Z nóg, co zdarły obuwia różny rodzaj.
Tak cię nieraz Holender obfitym pendzlem
Z dziewięcioma dziewki stawia na płótnie.
I nie nudzisz się przecie, lubo Olimp,
Przez mieszkańca mokrych kreślony równin,
Zielenieje warzywem, a wiatr jest chłodny
I nieumiejętnie pannom szarpie suknie.
One myślą coś przecie, zacne blondyny,
Silne w piersiach i w biodrach szerokie.
Koń się pasie zdala biały i tłusty,
Admetowy[746] (podejrzewam) pegaz!

*

Onego ja ciebie niedaremnie
Wzywam dziś na wszczęciu Odyssei:
— Pchnij mi muzę, rękopisów praczkę! —
U spółczesnych ukształconych ludzi
Wszak się mówi: «Pchnij z listem człowieka».
Człowiek bowiem cóż jest?...
...Cóż jest człowiek?!

*

Człowiek jest to ktoś, co sobie idzie
Gdzieś przez pole, i ty widzisz jego,
Drogą jadąc. Parskają twe konie —
«Człek» uchyla czapki i żegna się...
Lekkie chmury wyżej, niżej łany
Grzywami bujnych kłosów trzęsą —
Stoi zdala zamyślony bocian
Był w Egipcie, wrócił od piramid;
Faraonów nędze znając, duma
O robaczka, o wężu... i o człowieku!

*

Muzo! Bywa, że jedynie bocian
Poważnym jest miejsc obywatelem,
Gdzie wzywałem był ciebie i kędy
Błądzić uważałem za rozsądne...
Muzo! Nie ty, dostojna u Hellenów
Panno, rozmyślna w pewnej rzeczy,
Która, śród dziewięciu zalotności
Jednej swoją przyznając podnietę,
Czynisz ją poważną i dawasz sobie
Osobną stateczność — nie ty, która —
Mówią, iż attyckie wiodłaś damy
Do niebieskich potęg ziemskiego wdzięku,
Lecz ty, córo czasów, tylokrotnie
Na kurtynach malowana oper,
Na wachlarzach, na pudełkach perfum...
Ty gwoli mojemu zejdź wołaniu.

*

Strony różne, rozliczny obyczaj
Poznawając, winienem mieć słowo
Kolibrowem skrzące się skrzydełkiem,
Ton winienem mieć nie jednotężny:
Od cygańskiej drumli[747], co w zębach wre,
Jak zgryzione jestestwo konające,
I trzepoce się w wargach, — aż do organu,
Swoje długie rozwlekającego brzmienia,
Ileż strun, ustrojów ile mam poruszyć,
Względów jak niemałą zachować liczbę!

*

Po trojańskiej wojnie w sporo już czasu,
Kiedy nominalny ostatni król
Panował w królestwie nominalnem,
Jechałem był (pomnę) «borem lasem» —
Sosn szeregi za mną i przede mną.
Jak chór grecki zbiegały się w epod[748].
Ale koła skrzyp, ale zacięcie bicza,
Ale wiatr gdzieś suchą łamiący gałąź,
Ale pijanego słodyczą kwiatów bąka
Pieśń pijana, z kielicha niesiona w kielich,
Ale żaby skrzek w pobliskim bagnie,
Lazurową pstrem niezapominką,
Zagajały tysiąc podrzędnych tonów,
Podchwytujących główny pieśni ustrój.
Tak nietylko w romanckich płodach późniejszych
Z doryjskiego na frygijskie schodzi
Rzecz poety, snując się napozór
W barbarzyński i dziwaczny sposób.
I lud dawny tak samo, w teatrach
Gdy długie go umartwiało patos.
Wołał przecież: «Dlaczego nic niema
W tych tragedjach gwoli Bachusowi?» —
Lud klasyczny więc wchadzał do chóru,
Apostrofującym tym wykrzykiem
Naglił formę, tok przerywał zrzędny,
Oratorstwem grożący na scenie.

Owszem — właśnie, że za dni Nerona
Przepis prawa i sam oklask objął.
Równo było, metrycznie i sfornie,
Arcymiernie było... nie było nic!

*

Przez las jadąc, myśliłem te rzeczy
Za dni epoki «nominalnej»,
Gdy — jak długie królestwo i szerokie —
Było równo... U słupów przy drodze

Mało dbale nie mogłeś się oprzeć,
Wszystkie bowiem mokry zwilżał pendzel
Kolorami monarszej chorągwi.
I to nigdy nie schło: słupy, bramy.
Skazodrogi, co cię garną w uścisk,
Szubienice... wszystko pendzlem jednym
Malowane, na żółto, na czarno...
Tak, gdy domu jakiego lub zakładu
Właściciele mienią się i zarząd,
Przedmiot wszelki nowa przybiera postać,
Zawieszona jest czynność gospodarcza,
Szyld jaśnieje pod pendzlem i woła ludzi,
Odrzwia cieką farbą... Wszystko piękne —
Lecz ostrożnie tam idź — lub iść tam nie czas!
Tam nic niema, tam jeszcze porządek,
Mieszkać tam nie można ani gościć.

W drogę, w drogę, podróżny człowieku!
Tobie tylko iść zostawa ówdzie!
Nie zatrzymuj się nigdzie, lub ile wielbląd...
Tak począłem — cóż było tam począć?...

II.

W Serjonicach dziś jestem. Serjonice
Że poważnym były ongi grodem,
Gwagnin pisze, kawaler złotej ostrogi[749].
I kronikarz inny to powtarza;
Kronikarze zaś cokolwiek skreślą,
Dla mieszkańców starczy — starczy ile?
Świadczą o tem baszty, gdzie stopa ludzka
Nie zbłądziła od lat niepamiętnych.
Cóż dopiero, by miał te ruiny
Dotknąć rydel niebaczny i ciekawy,
Podejmując pierwszy gmachu abrys[750].
Bywa wszakże (wyznać się to godzi),
Że przejezdni drogą budzą woźnicę,
Lub woźnica ich budzi — i powstają,
Ku szczerbatym poglądając wieżom;
Bywa nawet, iż panny stopy lekkiemi
Wyskakują z bryk, podbiegną nieco
I fijołek uszczkną tam i owdzie.

Na podzamczu Serjonic, także i w karczmie,
Nieobojętny jest lud dla dziejów miejsca:
Z różnoszybnych gdy poziera okien
I dzban chyli, gada coś o duchu...

*

Serjonicki pan arcy jest znany
Pod przezwaniem «Salomon» (herbu «Przyjaciel»);
Człowiek zacny i który świat widział,
Znan jest w Wiedniu, gdzie u arcyksięcia,
Gdy wenecki udawano zapust,
Dam dwie było niesłychanie świetnych:
Równe miały klejnoty, lecz jeden dowcip,
Obie się przebrały za jedną Sabę[751],
Skąd dwie było Sab! Spojrzały na się
Okiem strasznem, tak, że arcyksiążę
Delegował wtórego Salomona —
A to był szambelan serjonicki,
Do dziś tak zwan i nie innym umrze.
Żony nie ma, nigdy onej nie miał,
Córki nie ma, jedno siostrzenicę.
Tej ja postać i urok wiewnej postaci
Opiewałbym rymem Virgiliusa,
Danta rymem jej oczy, Hafiza[752] zwrotką
Drżący jej włos na czole...
...zwano ją Różą —
Iż trzeba było nazwać...
...byłaż nazwana?

*

Jak gdy kto ciśnie w oczy człowiekowi
Garścią fijołków i nic mu nie powié —
Jak gdy akacją zwolna zakołysze,
By woń, podobna jutrzennemu ranu,
Z kwiaty białemi na białe klawisze
Otworzonego padła fortepianu —
Jak gdy osobie, stojącej na ganku,
Daleki księżyc wplata się we włosy,
Na pałającym układając wianku
Czoło, lub w srebrne ubiera je kłosy —
Jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca,
Bywa podobną do jaskółek lotu,
Który ma cel swój, acz o wszystko trąca,
Przyjście letniego prorokując grzmotu,
Nim błyskawica uprzedziła tętno —
Tak...
...lecz nie rzeknę nic, bo mi jest smętno.

*

Nominalny czas dziejów nie trzyma w dłoni
Zamaszystej swej kosy, ani jej ostrzem
Podchwytuje ludzkość i polny kwiat —
On tylko społeczność nominalną
Podsuwa pod profile postaci różnych.
Tak, gdyby kto etruskie czarne rysunki
Na czarne tło przeniósł, znikłyby w tle.

Z niewiasta cóż być ma, gdy społeczność
Nominalnie istnieje? — Ta zaś jest czem,
Skoro senat w mundurach szambelańskich

Poza ojczyzną — armja gdy w szeregach obcych —
Parlament w dziecinniejącej pogawędce —
Salony ledwo że modą żywe —
A udawającemi zdań zamianę
Monologami są rozmowy!...

«Bawić na wsi!» Te dwa tylko słowa
Pozostają, jak z okrętu okrzyk:
«Ziemia! Ziemia!...» gdy dni wiele i nocy
Żagle twoje pękały od wichru.
Wielokrotnem popstrzone łataniem,
Jak chwiejący się w łachmanie nędzarz,
Drżą, te słysząc słowa: «Ziemia! Ziemia!»

Na wsi bawić, dopókąd wieś jeszcze
Niezupełnie jest czemś nominalnem!
Ziemia bowiem, jakkolwiek pokorna,
Tak, że się ja depcze wciąż i depcze,
Ziemia nawet uprawianą chce być
Ręką wolną! Nienajdłużej ona,
Niewolnikom się ścieląc pod łańcuch ich.
Wdzięczna chce być — i może!

Dnia jednego, jednej nocy... pewnej chwili
Zapomniany zegar, gdzieś na niepomnej wieżycy
Jaskółczemi pozornie osklepion gniazdy,
Zawróci nagle rdzawe koła
I wyjęknie, że czas jest — tylko to rzecze,
Nic nie mówiąc więcej, lecz, że «jest czas».

I odepchnie ziemia pług — i nie raczy
Chcieć, by ją nierozweselony niczem
Oracz tykał, jak błoto kajdaniarz:
Sto ma piersi Cybela[753], karmić gotowa
Dzieci wiele, które ssą z uśmiechem!

To mawiałem, gdym podawał strzemię
Lewej stopie Róży. — — Jeździliśmy...

*

O wsi biała w atłasie kwiatów jabłoni
I w zwierciadłach księżyca,
Jako oblubienica
Na ustroni...

Przeszłość twa — zawsze wczora,
Przyszłość — ręka dosiężna,
U ciebie zawsze — pora!
Tyś wczasów księżna...

Tyś u siebie zawsze, jak umysł zdrów.
Czy w palmowym kraju posuchy,
Czy w zieleni brzóz, w złocie mchów,
Jak gajowe rozkoszna duchy.

Tobie, owszem, dziejów wydąża praca,
Jako trzoda jałówce blędnéj,
Gdy ku tobie i sam pasterz nawraca
Tłum nieoględny —

Alić znagla strach milczkiem blisko
Przypadł: górne prysnęły lody,
Chat stu zgasło ognisko,
Jeziorami ogrody!

Dęby płyną, wyrwane z ziemi,
Cisza klęski dwakroć przeraża,
Fale brudne przez mur cmentarza
Biją trumny ciężkiemi —

Lecz o górnych kto myślił lodach,
Niskie przecierając szyby?
O rumianych prędzej jagodach
Lub gdzie się węźlą grzyby — —
———————————
O jagodach!... Tych własnie kwiat bieliźniany
Poopadał i, z miękkiemi podmuchy wiatru
Zdala skoro igrał, wraz owoce
Rumieniły się, mieniąc darń w kobierce.
Cicho po nich stąpały konie nasze.
Nie pytaliśmy się o drogę, świadomi dróg,
Ścieżek, stoków i przez nie płasko rzucanych
Głazów, które jak most służą, ustawnie myty
Cienkiemi fal szybami — —
— — błądziliśmy
Umyślnie i bezbłędnie, Róża i ja,
Dwoje tylko, albo w poczcie gości,
Zarówno swobodnie zobcowanych.
Wuj Salomon czekał nas to z obiadem,
Umiejętnie zarządzonym przezeń,
To z wieczerzą: tej miejsce było w ogrodzie,
Gdy biała ćma lamp szuka lub robaczek
Świetlny w głębokich cieniach alei
Przelatuje, skrę niosąc...

— — Pogody równej
W oddechu płuc, w duchu, w biciu serca
Czuć nie może, kto nie zna wsi polskiej,
Społeczności, będącej niby idylą,
Niby wykwintnego świata kaprysem,
Czy ponad, czy poza historycznym,
Nie wiem — świat to osobny, zda się,
Coś, jak fortunne wyspy starożytne[754],
Dziejów mające wdzięk, nie trud i ciąg.
Tak, ubłogosławione owdzie duchy
Polityki zaledwo tyle dopuszczają,

Ile onej dla zacnych trzeba im rozmów
Wśród alei, nieśmiertelnemi poważnej drzewy,
Gdzie wszelako z zapałem i solennie
I z rodzajem osobnego namaszczenia
Wygłasza coś Brutusa cień lub Katona,
Rozmawiający o Filippi!...[755]
Polityka, zda się, i historja,
Doczesnemi ich strony, temi, które
Do powszednich obowiązują służb i prac,
Nie odwraca się zewsząd — nie wszystkim gwoli...

Czasem tylko Żyd, jak starożytny obelisk
Ten sam, co za faraonów, przy drodze stoi
I odpomina[756] wieki — niekiedy bywa,
Że utrafiony pługa ostrzem pancerz
Wyrzuci kmieć na miedzę, a pacholęta
Pobrzmiewają wen — bywa niekiedy,
Że w zamkowej tej lub owej sali
(Gdzie owoce się suszą) ściemniały portret
Obsunie się wraz z gwoździem, zjedzonym rdzą...
Tyle dziejów! Historja, jako fenomen,
Przypadkami się ledwo odpomina.

U bramy dziś gdy rozmawiałem z Różą,
Gdy Salomon wuj z gośćmi w przedsieniu stał,
Gwar niezwykły powstał, służebni ludzie
Nadbiegali — mąż jakiś rosły i czarny,
Wyłamawszy się z tłumu, podskoczył ku nam,
Do naszych stóp się rzucił konwulsyjnie,
Mówiąc: «Księdzu, panie, każ księdzu twojemu,
Który owdzie nadchodzi i gniewny jest,
By dozwolił na pogrzeb!... Ja idę z książąt
Cygańskiego narodu, i brat mój umarł
W drodze długiej... My nie mamy ziemie.
Ni gdzie pogrześć... Wiatr roznosi popiół
Koczowiska...»

...Ulękła się Róża,
Spazm nerwowy wsparł ją o ramię moje,
Ją, której udatne palce tylokrotnie
Obmywały rany okaleczałego ludu —
Miłosierna będąca, ile piękna!
Atoli nerwy nie są duchem i sercem nie są.
Odpychliwe bywają równie, jak wstepne.
Szczegół nieraz potoczny podejmą tak,
Że się ogółem stawa, ogół natomiast
Fraszką czyniąc...

Zbliżył się ksiądz sędziwy.
I szambelan z gośćmi przystąpił zwolna.
Kółko nasze, jak harmonijny światek,
Na osi swej zdążało trybem statecznym,
Gdy cygański mąż czarny, jak aerolit[757],
Nie naruszył porządku w rzeczy istocie.
Jako ziemia cmentarzy święta jest
I ogrodzenie onych kanoniczne,
Zacny mówił ksiądz; nie był to misjonarz,
Wzorem był parafji dużej i możnej.
Ze swej strony Salomon wuj dobrotliwie
Skinął ku urzędnikom kasztelanji:
«Ziemi» — rzekłszy — «tak wiele na pograniczu
Serjonickiego dać umiałbym państwa,
Że całe możnaby pogrześć rzesze!»
A rzekłszy to i w rozmowy wziąwszy ogólność,
Szliśmy zwolna ku schodom szerokich przedsień.
Wieczornego powiewu łagodne tchnienie
Przegarniało włos Róży i blade wstążki.

*

«Pani!» — rzekłem — «podjadę konno, wraz powrócę,
Ofiarowanej gdy dojrzę gościnności,
Opowiem obchód...» — Tu wniesiono herbatę,
Której arom azjacki rozszerza nerwy
Poza miejscowość całej części świata.

Przy otworzonym zamyślona fortepianie
Stojąc, z palcem jednym na klawiszu,
Róża rzecze: — «Kanonik z wujem zapewne
W szachy zagra...» Ktoś inny do nas się zbliżył.
Cowieczornym trybem arcypogodnym
Zagaiła się całość serjonickiego kółka,
Całość błoga i zacna.

III.

Jak maluczko jest ludzi, rzeklbym: niema prawie,
Pragnących się objawić. Przechodzą, przechodzą...
Czy się nie odpychają, tańcząc lub w zabawie
Poufnej, czy się oni nie mylą i zwodzą?

Ni spółcześni, ni bliscy, ni istotnie znani.
Ręce imając, kłoniąc się spólnym uściskiem;
Pomiędzy nimi głębia wre i oceani,
Gdy na jej pianach oni zbliżeni nazwiskiem,

Świat więc mówi: «To swoi, to kółko domowe,
To nasi...»
Szczerzej niebo łączy lazurowe
Ludów tysiąc, co rżną się przez wieki, bo szczerzéj
Z każdego aby jeden wspólne niebo wierzy!
Oni zaś tańczą, łonem zbliżeni do łona,
Polarnie[758] nieświadomi siebie i osobni;
Dość, że jedna nad nimi lampa zapalona,
Że moda jedna wszystkich zarówno podobni
To «nasi!»
— Mapę życia gdyby kto zwysoka,
Jak mapę globu, kreślił góry i pustynie
Przeniosłyby się w krótkie jedno mgnienie oka,
A ocean przepadłby, gdzie ledwo łza płynie.

IV.

Las był zdala, gdzie mnie wiódł konny, przede mną
Pochodnię niosąc, jeździec Róży i Cygan
Na klaczy pstrej, tudzież gruby ekonom.
Przy siodle mem bliski swojem strzemieniem,
Pojękiwały sosny, wzdychał dąb,
Ilekroć wiatr szedł puszczy korytem.
Tak, gdy... (jako wzoruje boski Homer
Lub naucza porównań Virgilius czuły) —
Tak, gdy o nocy letniej, a jednak chmurnej,
Zżyma się morze na zbyt ustaloną pogodę,
Piasek od brzegów śliniąc widny, gdy dalej jest ciemne,
Zmieszane z firmamentem i huczące —
Tak puszczy brzeg po stronach nam się zdawał,
Cwałującym w szesnaście kopyt.
Przecięliśmy gościniec, który las dzieli
I przez który mkną niekiedy sarny;
Cygan ujął się grzywy, wydłużył stopę
Na zad klaczy i świsnął — niebawem ognie...

(Tu rękopis się urywa).



EMIL NA GOZDAWIU.
URYWEK POEMATU.
«Czemże byłby dla mniej raj Twój cały,
Nieustannych uradowań łoże,
Gdzie wesela czarowneby brzmiały,
Ale Ciebie nie byłoby, Boże!»
(Z perskiego poety).
1.

To nie czas twardych, w żelazie mieczników,
Zamczysk, sterczących nad sioła i chaty,
Chrzęstów chorągwi, sprawowania szyków,
To nie epoka lechickiej krucjaty.
Wstrzymano hordy wschodnich najezdników,
Ludy i ludzkość w nowe cele mierzą,
Zamki maleją, dowpół rozebrane.
Pałace na nich z udawaną wieżą,
Wały się w parków zamieniają ścianę.
Śród których sarny niepłoszone leża.
Woli i myśleń burze rozkiełznane,
Wstrząsłszy Zachodem, tętnią nad Północą,
Jakby lewjatan w obłokach się tarzał,
Błyskami pod dwa bieguny migocą,
Heroizmowi bluźniąc, że zastarzał!...
Rozum się nie zwie siłą lecz przemocą...
Nad setnie koni, dzwoniących rzędami,
Które ze Wschodu ongi prowadzono.
Nad lany moździerz, wleczony jeńcami,
Bywało, pakę książek przenoszono —
Środki że inne, gdy ludzie ciż sami...
Społeczny kryształ się inaczej składa,
Nie Mars już rzymski, ni Scytów wąs kręty,
Lecz czoło waży i zbliża ogłada.
Damy w szerokich sukniach, jak okręty,
Dla dowcipnego łagodne sternika.
Czerwony korek miewają u pięty,
Co pod łamiącym się jedwabiem znika.
Komedja czasów swe odmienia sceny
I wieczna epos brzmi pieśnią syreny!

*

Nie z tego się pan na Gozdawiu chlubi,
Ani się przeto zna grafem i panem,
Iż dziady jego, od żołnierstwa grubiej,
W namiotach żyli pod Sobieskim Janem.
Jakim kto bogom swe serce poślubi,

Takowy odblask ma w licach i w geście.
Gozdawa Rafał zwiedził kraje różne,
Na edukacji był w niejednem mieście,
Fertur[759], że kreślił wrażenia podróżne,
I miał być o nich zczasem hałas spory;
Muzy mu nawet bywały usłużne —
Lecz żonę stracił... smętny był, lub chory...

Staranną grzeczność mając dla sąsiadów.
Rzadko widywał mości dobrodziejów;
Był postępowych motorem zakładów,
Obcując, patrzył, kto ci, a kto owi
I szkło przecierał — lecz, krom lekkich śladów
(Od pojedynku), miał oblicze słodkie.
Włos pudrowany i ruch tak ulotny,
Jakby w milczeniu nucił lekką zwrotkę,
Lub za dni pierwszej młodości był psotny.

*

Wzrok mając chciwem stępiony czytaniem.
Nie był on łowów wielkim lubownikiem.
Lecz jeździł konno i dwie osób za nim,
A z temi obcym rozmawiał językiem
(Rzecz, której wcale nikomu nie ganim).
Nieraz widziano, jak, lekkim galopem
Cwałując, konia, bywało, osadzi,
Podrzuci strzemię i rozmawia z chłopem,
Zlepszyć coś każe, coś trafnie poradzi.
Dziś się pod parku wstrzymawszy okopem.
Gdzie z bożą męką stoi krzyż kamienny,
Graf z konia pejczem coś ludziom wskazywał,
Idącym w pole na zarobek dzienny.
Ranek był wonny, skowronek już śpiewał.
Droga, niewielkim chylona parowem.
Wybłąkiwała się wdali lub nikła;
Jeźdźcy coś o tem gwarzyli i owem —
Przejażdżka zwykła, i rozmowa zwykła.

2.

Gdziekolwiek w muru wyniosłego szczerbie
Smukła zapuści korzeń jarzębina,
Rzucając koral swój z wiatrem po herbie
Lub gzymsie, co się starością ugina,
Gdziekolwiek mech się ściele niewidzialny
Na tępe głazy i barwę ich mieni,
Tam śpią legendy, tam świat idealny
Nieujętemi tęczami promieni.
Tło myśl nasuwa, tło słowo podrzuca,
Nieci uczucie, wyrażone mało;
I widz sam nie wie, czemu się zasmuca,
I czyli się co w takiem miejscu stało,
Aż czas nareszcie podanie ocuca,
Jakby niemowlę, co tam wdzięcznie spało.
Bywa, iż nadto prawdziwe zdarzenie,
Przychodząc w pomoc, samo się układa
W harmonję, której go owiało tchnienie,
A rzeczywistość unosi ballada.
Tak gdyby zaszło i pod wałem onym,
Na ogrodzenie parku zamienionym,
Gdzie krzyż kamienny i na nim kul skazy
Z pamiętnych czasów ostatniego Wazy,
Nie byłbym zdziwion!...
...Widziano, i wielu
Widuje owdzie, o nocy pogodnej,
Postać, co ima krzyż. Tak gałąź chmielu,
Gdy wiatr dmie suchy, a liść bywa głodny,
Dotknąwszy głazu, odbiega z powiewem
Na okop gęstym, wilgotnawym krzewem —
A nieinaczej i kibić i ramię
Niewiasty, lubo podeszłej, atoli
Składnej, posuwa się i nic nie łamie
Ruchem, dalekim od zła i swawoli.
Księżyc, jak srebrny rycerz swojej damie.
Podawa promień, niby rękę w zbroi —
Już są oboje na okopu szczycie...
Księżyc i ona — poniżej krzyż stoi —
A kto?... Czy wiecie, poco? Czy widzicie?

*

Nie w gwarze szkolnej chowamy czeredy,
Z osobna raczej pieczą, jak szlachetni,
W parku się późno przechadza niekiedy
Syn pana grafa kilkunastoletni.
Ukochańszego ani znano kiedy...
Dwóch ma przy sobie uczonych Szwajcarów,
Ermitaż[760] cudny nad strumieniem żywym,
Przelewającym się w zielony parów
Pod drzew doborem tak udatnie krzywym,
Jakby traf wdziękiem i celem był narów.
Było-ż pacholę wytworniej szczęśliwém?
Postradał matkę w zaraniu żywota;
Lecz oto rodzic, co przemyśla tylko,
By całym mężem stał się półsierota,
Darów mu z każdą przysparzając chwilką,
Wobec natury i pięknej, i silnej
Co dnia mu głośnych udzielają lekcyj;
By myśl przybrała prąd swój nieomylny,
Dażnościom wcale nie kłada objekcyj[761].
Chce graf nietylko, by stad była chluba
Rodu, lecz nad to wszystko obywatel,
Pomny, że widział był Jana Jakuba
I że z nim nawet rozmawiał w Nefszatel...

3.

Tymczasem indziej na sposób odwieczny,
Poza Gozdawiem, rzeczy szły powoli,
Mierzonym krokiem, jak zegar słoneczny.

Szable na miedzy i szlachta u roli —
Tryb, na niewielki obręb dostateczny
I szczególniejszą ponętny prostotą,
Dworki w zieleni bzów, topól i stogów,
Kładki giętkiemi wyminione błoto.
Lecz zacność z chlebem i solą u progów.
Właśnie świąteczne słońce oświecało
Takowy obraz idyllo-litanji,
Dzień w dzień świecącej coś, jak w Boże Ciało,
Gdy w modrzewiowe progi do plebanji
Matrona weszła urodna, jak mało.
Czy była z gminu, czy z szlachty chodaczej,
Nie pośpieszyłbyś na czas odpowiedzieć.
Srebrzał już włos jej, lecz, jak czółko tkaczy,
Gotowe widza postrzegłość uprzedzić,
Z jawnej tęsknoty lub skrytej rozpaczy
Westchnąwszy, dalsze wstrzymała wzdychanie,
Słuchając stąpań księdza, który zdala
Dał znak, by siadła i kończył czytanie.
Zielenią była posypana sala,
Obrazy wkoło i u drzwi aniołki
Nad świętą wodą, jak w gnieździe jaskółki.

*

Wreszcie, od krańca karty doczytanej
Uniósłszy oko, spytał ksiądz kobiety
(Znanej i niegdyś za obłędną mianej),
K’czemu przychodzi — i w drewniane szczyty
Sali poglądał spokojnie i błogo.
Ona zaś, gładko kłoniąc się, odpowie:
«Jak zdawiendawna, szłam o świcie drogą
Na Gozdaw, gdzie był krzyż — — i każdy to wie
Od urodzenia, że był — ten zaś, pono
Z rozkazu pana grafa, obalono.
Kędyż jest?» rzekła ze szlochem połknionym,
Oczyma błądząc wokoło, gdy nad nią
Był obraz Świętej z włosem rozrzuconym,
Grób pusty, zorza wątpliwe nim zadnią,
I ogrodnika postać... Znów po chwili
Dodała jeszcze: «Gdzież go położyli?
Ilekroć w drodze ludu się natrafi,
Zapytywałam, lecz mi odrzeczono:
To nie jest Chrystus Pan naszej parafji,
To był Gozdawski Pan Jezus — i pono
Pytać się gwoli należy we dworze...
Gdzie od lat tylu mnie i być wzbronione...
Mnie, co, panicza piersią karmiąc... Boże!
Myśliłam przecie widzieć, jak dorasta!
Krzyż mnie podpierał, gdy o późnej porze
Na wał wchodziłam, ów dawny wał miasta,
By chociaż zdala oglądać pacholę,
Albo cień jego — jak cień i topole!...
Lecz tak zwalono krzyż, jak i mnie pierwej,
Mnie, zapłacone i z progów wypartę...»
Tu jej szloch mowę połamał na przerwy:
«Co to pieniądze wszystkie przytem warte?»
Rzekła, zgarniając włos na strony obie,
A potem, czoło podniósłszy otwarte —
———————————
«Jak ten krzyż znajdę, to stanie na grobie!»
Dodała z siłą.
Ksiądz dotknął jej czoła
Palcem i ciche rozpoczął modlenia.
Któremu wtórzył mały dzwon z kościoła.
Poczem wszedł młodszy ksiądz, a na skinienie
Pierwszego dwojgu wszyscy szli za brzmieniem
Dzwonu — z modlitwą, bolem i sumieniem.

4.
(Tu rękopis się urywa).


UTWORY DRAMATYCZNE
CHWILA MYŚLI.
(fantazja)
Izdebka na poddaszu. Szyby pozamurzane przepuszczają bladawe światło — na kominku kilka głowien się iskrzy, a obok stół z księgami i papiery podarte tworzą dziwaczny nieład. W głębi drzwi szklane wychodzą na korytarz. — Wieczór. — Cicho dokoła.

MŁODZIENIEC. (przechadza się po izbie) Cóż mię tak pali, cóż tak piersi wzdyma,
Że tylko milczeć, tylko płakać muszę?
Zimna to mowa z całej siły trzyma
Przypadkiem na świat zabłąkaną duszę.
Bogdaj to było z młodem sercem zgodnie
Po kwiatach życia lekką stąpać nogą
I nie rozpaczać — bo to niewygodnie,
Ludzie się nudzą, lica zbladnąć mogą!

(znowu się przechadza, potem staje i patrzy na papiery)

A pióra? Pióra — dobre, kiedy w skrzydle
Zadrżą i ptastwo w polot wyprowadzą,
Lecz, kiedy w mózgu, jak badawcze rydle,
Zaczną przewracać, na nic się nie zdadzą.
Błogosławieni, którym gardła dźwięki
Mogą wystarczyć, którym dosyć ręki,
Ażeby pisać — minie zaś ciżba głosek
Na pogrzeb myśli, zamiast na jej chrzciny
Ciągnie, dlatego, że tam lichy kłosek
Zbolałych uczuć nie da dziesięciny!

(znowu przechadza się, potem staje i patrzy w okno)

I któż cię prosi, żebyś pisał? Wszakże
Jest tyle robót: oto rąbią stróże
I zamiatają — możesz rąbać także;
Drzewa jest dosyć, znaczne też podwórze.

(nagle)

Tylko więc nałóg, rozciepliwszy członki,
Wmawia w próżniactwo jakąś wielkość ducha?...
STRÓŻ. (wchodzi zapalić świecę) Dzień dobry panu, cóż to?

(Młodzieniec nie słucha)

Czyś pan nie chory? Żyły, jak postronki,
Drgają na czole...
MŁODZIENIEC. (kryjąc pomieszanie)
To nic, to tak sobie.
Właśnie paliłem... dym... coś podobnego...
Rozgrzałem głowę — a powiadam tobie,
Że to z tych pieców rośnie wiele złego.
STRÓŻ. (szukając ognia) Bywa-ć czasami i zagorzelizna,
Ależ tu przecie nie tak napalono:
Mróz nie uważa, pan to, czy chudzizna —
Dzwonię zębami z trojgiem dzieci, z żoną,
Aż ślina krzepnie — ściany i żelaza
Biało iskrzącym obrosły kożuchem;
Dzieci się tulą, jakby je zaraza
Związała w snopek i do grobu niosła.
MŁODZIENIEC. Oni się z ciałem, ja się męczę z duchem.
STRÓŻ. (zapala świecę, mówiąc dalej)
Powiadam panu, że to stąd urosła
Kłótnia pomiędzy mną a moją żoną —
Ja się chcę rozgrzać; jużci doświadczono,
Że wódka w miarę nigdy nie zaszkodzi;
Piję więc miarą, a ta mię nachodzi...
Czy oszalała, czy dopiero myśli?

(spostrzegłszy zamyślonego)

Dobranoc panu.

(zakrywa ręką światło, chwiejące się od wiatru, i wychodzi)

MŁODZIENIEC. (po chwili) Takie to widziadła
Ułomność ludzka przed oczyma kréśli.
Pieniądz króluje — bogdajby przepadła
Jego wszechmocność! A jednakże trzeba,
Rozćwiertowawszy godne człeka życie,
Sprzedać je nawpół.
DZIECI. (płacząc za sceną) Mamo, mamo, chleba!

MŁODZIENIEC. (słucha, a potem patrzy dokoła, szukając po kieszeniach)
A ja nic nie mam!

(nagle)

Trzeba nieodbicie
Sprzedać się nawpół, bo tak ni dla siebie,
Ni też dla ludzi, Bóg wie, poco żyję.
Mróz mi dokucza, kiedy myślą w niebie
Zaczynam mieszkać — kiedy ręce myję
Od spraw ziemiańskich, patrzę, aż tu smoła
Kipi na dłoniach — niby że topielec
Mokremi płetwy obwiał mię dokoła
I zatumanił. Serce, jak wisielec
Zeschły, jednakie czucia ma na twarzy,
Czy nad niem gołąb, czy też kruk się waży.

(przechadza się, polem staje i porywa za pióro)

Wiem już, co zrobię! Wszak to nie nowina
Dopóty pisać, aż brzęknie pod piórem
Sprzedany wyraz — aż zabrzękną chórem
Wszystkie stronice — i głowa, jak mina,
Ciężarna złotem, wesprze się na ręce.

(znowu przechadza się, wreszcie staje)

O biedny człeku! Tak-że spadłeś znowu?
Zapal twój chory, siły niemowlęce
Łatwo przyciągnąć magnesem obłowu,
Samą nadzieją kupić bez przeszkody
Ciało i duszę — a tak jeszcze młody
I rzeźwy jesteś!... Wiedz, że na twe czoło
Wieniec cierniami wlézie, jak na róże
Liszka, co, zjadłe zataczając koło,
Nie tworzy z siebie wieńca, lecz obróże.

(po chwili)

Pisać więc, pisać i frymarczyć mową,
Myśli, jak bydło, przedać całem stadem.
A potem, zimne rozdrobiwszy słowo,
Na młode czucia takim sypać gradem?
I tym, co łakną karmi, jak pisklęta,
Rzucać zabawki, bryłki posrebrzane,
Jasne a nikłe?... Chwila to przeklęta,
Co takie myśli, błotem pokalane,
Kładzie na oczy, by zapomnieć nieba
Dla worka groszy.
DZIECI. (z płaczem za sceną) Mamo, mamo, chleba!
MŁODZIENIEC. (porywa się w rozpaczy) Bezsilna litość wreszcie mnie dobije!
Bo niedość zgromić ciała przeciwników,
Potrzeba jeszcze, póki serce żyje,
Sprzedać je światu za kilka srebrników!
A potem?... Śmiać się —

(idzie ku drzwiom szklanym i patrzy chwilę, potem woła)

Chodźno tu, chłopczyku!
DZIECIĘ. (wchodząc) Czy mnie pan woła?
MŁODZIENIEC. Ciebie — ależ przecie
Bądź mi grzeczniejsze, moje lube dziecię.

(chcąc go zabawić)

Ja, gdym był taki, zawszem śmiał się, skakał,
Jeździłem także czasem na koniku...

(kryjąc własne łzy)

Wstydź się! — Czyś widział, żeby kto z nas płakał?
Trzeba się bawić — to nic nie pomoże,
Trzeba się bawić.
DZIECIĘ. Kiedy mróz na dworze.
MŁODZIENIEC. To nic — to jednak płakać nie należy,
Bo się Pan Jezus będzie za to gniewał.
DZIECIĘ. A, proszę pana, mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła.
STRÓŻ. (z korytarza) Hej, chłopcze!
DZIECIĘ. Lecę.

(wybiega)

MŁODZIENIEC. Sądząc po odzieży
I po nędzocie, któżby się spodziewał
Takiej jałmużny?

(w zamyśleniu)

«Mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła!»

(po chwili)

My nie nie wiemy, my przez całe życie
Chcemy coś wiedzieć, ale nic nie wiemy,
Rośniem, zaprawdę — cóż, gdy i powicie
Rośnie, a nigdy go nie prześcigniemy.
Świat, to powicie, my zaś wieczne dzieci,
Bawim się cieniem i przed cieniem drżemy;
Trwoga ta skrzydłem błyskawicy wzleci.
I znów nam dobrze, i znów nic nie wiemy.
Krzyż tylko jeden, wyciągnąwszy dłonie,
Starców po dawnej znajomości wita,
Młódź błogosławi, a, rozdarte skronie
Z chmur wychylając, w oczach dzieci czyta,
Czy im to wstęgi, co tak bujnie płyną,
Zdadzą się na co i czy nie zaginą?
O, nie zaginą! Bo, dopóki skrycie,
Cicho a dzielnie myślą, nie zaś krzykiem,
Boleść zakwita — i ciernistym smykiem
Gra nam po sercach, póty nasze życie!

(1841.)




C. Norwid: Modlące się dziecko. Sztych.

SŁODYCZ.
tragedja w scenie jednej.
DO CZYTELNIKA.
Po niedługiem zastanowieniu czytelnik łaskawy przekona się, iż paru tym kartom dlatego tylko nazwiska tragedji-by odmówił, że... tylko parę kart! Powodu tej natury nie usłuchał autor.
Osoby: Kajus Veletrius, arcykapłan Jowisza i senator. Pamfilius, gramatyk, klient Veletriusa. Klucznik więzienia Vesty. Święty Paweł, apostoł.
Rzecz dzieje się w willi Veletriusa pod Rzymem za panowania Nerona Imperatora.
Łaźnia w ogrodzie Veletriusa. W głębi korytarz, za którym zieloność drzew, po lewej stronie porfirowa[762] wanna, w którą (z pod stóp statuy wyżej umieszczonej) spada woda, po prawej stronie sofa, na której Veletrius, u nóg jego siedzenie niższe.

KAJUS VELETRIUS. Julja Murcja co rzekła, gdy chleb jej spuszczono?...
KLUCZNIK. Wzniosła oczy i chwilę była zamyśloną...
A potem rzekła: «Dzięki!» i chleba kruszynę
Podała myszy, która tam ma swą szczelinę...
K. VELETRIUS. Po siedmiu dniach, bez jadła przebytych, zapewne
Można mi było słowo przynieść więcej rzewne...
Ustąp!...
KLUCZNIK. Uchodzę...
K. VELETRIUS. ...W świętem westalek więzieniu
Ni mysz być nie powinna, ni szczelin w kamieniu...
Idź precz!... Pamfilius, albo inny klijent który
Niech mi Arystofana czytać przyjdzie chóry,
W szacie krótkiej, by akcję dołączał do rzeczy...

(Klucznik wychodzi)

Który jest Bóg, co Murcję w swojej trzyma pieczy?...

(po chwili)

Mógłbym o chrześcijaństwa posądzić wyznanie
I zabić... Cóż stąd?... Moje nad nią panowanie
Czy się rozszerzy — albo, w kwiat gdy zmieni duszę
(Jeśli mam Platonowi wierzyć), kwiat czyż wzruszę?
PAMFILIUS. (z wazą w ręku) Przynoszę «Żaby», «Osy», «Ptaki»...
K. VELETRIUS. ...i «Niewiasty»[763]
Postaw to! Usiądź!
PAMFILIUS. (siadając u stóp Veletriusa)
...Słusznie, że do jednej kasty
Z płazami i owady ginecej[764] się liczy...
Pomysł jest gorzki, śmiały, ale malowniczy...

(po chwili, śledząc spojrzenie Veletriusa)

Szkoda — zaiste, szkoda, że kapłaństwa godność
I senatorstwa pewną usuwa łagodność...
To jest, pewną wesołość...
K. VELETRIUS.  ...Jako?
PAMFILIUS. ...Mówię: kto wié,
Mielibyśmy równego Arystofanowi!...

(po chwili, zamieniając gest i akcent)

Czy dosyć widzów objął amfiteatr nowy?...
K. VELETRIUS. Zapewne, że to nie jest drugi Flawjusowy,
Lecz pierwszy jako wybór widzów...
PAMFILIUS. (głośno, lecz na stronie)
...ścisłość mowy
Lakońska!...
K. VELETRIUS. ...O, Pamfilius, powiedz mi a szczerze...
PAMFILIUS. (przerywając) Przez Minerwę...
K. VELETRIUS. Skąd... siła... ta... się... dziwna bierze
U chrześcian?... Osaczone widziałem żołnierze
Z legjonów starych, sławnych gladjatorów znałem...
Wszystko to nie to...
PAMFILIUS. (przybierając gest i akcent poważny) ...Cnota u nas jest zapałem,
Iskrą boską... U chrześcian ciemnych jest to niby
Płyn... eter... płyn, przejrzysty jak lodowe szyby.

Principium[765] wody, zda się, zamiast ognia kładą,
Stąd ta oziębłość, która staje się aż zdradą,
I stąd ta pewna... słodycz!... Bo nie wiem nazwiska
Rzeczy, której istoty nie poznałem zbliska...
K. VELETRIUS. Zaprawdę-by w przedmiocie mówić bezimiennym,
Przypuśćmy to nazwisko... na czas dysertacji...
PAMFILIUS. (podejmując) Jabym naprzykład nazwał wodnisto-płomiennym
Systemat mój...
K. VELETRIUS.  ...A toby nie było bez racji,
Przeto, iż sam się własnem niszczy zaprzeczeniem...
PAMFILIUS. (na stronie, ale głośno) Sokrates!...
K. VELETRIUS. Tem czy owem nazwana imieniem,
Rzecz tąż samą zostanie... Nie mówię: cywilnie,
Lecz mówię: naturalnie... Możemy zwać mylnie...
PAMFILIUS. (pochylając czoło) Platonowi, cóż powiem!...

(po chwili)

Za Tybrem raz, pomnę,
Przechodząc, widzę — wazy dwie stoją ogromne
Przed małym sklepem rzeczy treści rozmaitéj.
A wazy były piękne, jedna bazaltowa[766],
W której balsamu nieco i czerep rozbity,
W drugiej pisma; ta mniejsza i alabastrowa,
Sfinksa pokryta maską...

(po chwili, uważając, ażali Veletrius słucha treści)

...Owoż w rękopismach onych
Znalazłem życiorysy chrześcian potraconych...
I o Chrystusie onę Odysseję płaską...
Jest coś, co oni zowią słodyczą i łaską...
K. VELETRIUS. Coś jest...

(zarzuca kraj szaty na oczy i zasypia)
(Pamfilius powoli się podnosi i na palcach wychodzi)

K. VELETRIUS. (marząc, w półśnie)
Coś jest... tę mając siłę, z którą lwa on głaszcze,
Głodnego lwa, a lew się ociera,
Jak kot, o goleń jego i zatrzaska paszczę...
Tę siłę, z której owy śpiewając umiera...
Albo i Murcja... siłę tę mając .....
..............
... Starcze! Ty w płaszczu czerwonym,
Bosy, co w fałdach szaty, gdzie my mamy cienie,
Masz blask i z mieczem stoisz świeżo wyostrzonym...
Ty mówisz, że dać możesz mi to zanielenie...
Słucham...
ŚW. PAWEŁ. (w widzeniu Veletriusa)
...To zanielenie, które nie przesilą
Katownie, dać ci mogę i będziesz niem leczył.
Lecz nacóż chcesz tej łaski?...
K. VELETRIUS. (rychło i nieprzytomnie)
Żebym ją... zniweczył!...
ŚW. PAWEŁ. (dotykając ramienia Veletriusowego końcem miecza) Julja Murcja umarła...

(Św. Paweł znika, Klucznik wchodzi)

K. VELETRIUS. (porywając się ku Klucznikowi) Umarła?!...
KLUCZNIK. ...Przed chwilą.



AUTO-DA-FÉ[767].
komedja w jednym akcie i jednej scenie.
«Ten ołów oszukańcem jest, bo się udał przed człowiekiem za Boga, który sam tylko cierpienie kończy na wieki i serce uspokaja» i t. d.
Anhelli — karta 43, ustęp 4.
OSOBY:

PROTAZY, poeta.
GERWAZY, poufny Protazego.
CHÓRY POGRZEBOWE osoby zmarłej.
CZYTELNICY.
DWA KOMINKI, — i t. d.

Scena ma miejsce w mieszkaniu Protazego.
AKT I. SCENA I.
Teatr wystawia mieszkanie autora. — Protazy pali na kominku. — Gerwazy zawiązuje paki książek nowych.

PROTAZY. (od zrobionego ognia usuwając się) Patrz, co to się z książkami na tym świecie robi!
Redaktor mi co miesiąc zapałki przyséła,

Myśląc, iż zbiór tych kartek mój księgozbiór zdobi —
I, że to jest oprawne, więc zowie się «Dzieła!»
Lecz grzeczność każe... czekaj... oto mój tom nowy...

(wstaje, bierze książkę i pisze na zwierzchniej karcie)

«Od autora». Wyślij, proszę, przez człowieka,
Albo tu obok oddaj na urząd pocztowy!
Niechże przynajmniej wzamian za grzeczność nie czeka!

(Gerwazy wychodzi — Protazy na stronie)

Dziwny świat! Każdy pisarz dziś gotówby żonie
Pióro kłaść w usta; mówiąc nawet z przyjacielem,
Myśli: «To nowa kartka!!» i pisze na stronie —
I człowiek atramentu środkiem, a nie celem!...
A celem? To jak kuli, co iskrami zionie...
GERWAZY. (wracając) Wysłałem...
PROTAZY. Właśnie palę egzemplarz ostatni.
GERWAZY. Trzeba było dołączyć z książką uścisk bratni...
PROTAZY. Tak dalece fałszywym być nie mam przyczyny.
GERWAZY. Czyny są myśli nieme, myśli — mówne czyny...
PROTAZY. Jużci, musiałem posłać — byłoby niegrzecznie...

(słychać pukanie do drzwi. — Gerwazy otwiera i, odebrawszy list, oddaje takowy Protazemu)

PROTAZY. (przeczytawszy) List właśnie-że od niego! — Jak to niebezpiecznie
Śpieszyć się!... Coś mu przyszło do głowy i prosi,
Aby, gdy się co wzamian mojego ogłosi,
Nie przysyłać mu próżno... Szczupłe ma mieszkanie
I właśnie się na zimę bliżej mnie przenosi...
Siądźże i napisz, proszę, natychmiast:

(dyktuje list)

«Posłanie
Nowego tomu zaszło przed otwarciem listu;
Proszę o zwrot na koszt mój». I koniec — do trzystu!...
A niech posłaniec zaraz odpowiedź przynosi.
GERWAZY. (wychodząc z listem) Otóż to tak zawdzięcza się wzajem i znosi!
PROTAZY. (sam) Radbym, aby list przyszedł nie później od tomu —
Lecz gdzież Gerwazy?

(przechadza się i od czasu do czasu zatrzymuje)

Mówią, iż druk, nakształt gromu
Pędząc, zażega, światło roznosi. Druk... może...
Ale czytelnik, książkę przyniósłszy do domu,
Kładzie się z nią w fotelu, kładzie się na łoże,
Stosownym nożem kartek przecina niewiele,
Śledząc, do ila autor też same ma cele.
I jeśli myśli własne znalazł, to szczęśliwy:
I tylko własnych szuka mniemań... skąd wynika,
Że to jest także pisarz, lecz pisarz leniwy
I wyręczony... Słowem, niema czytelnika!

(przechadza się, wraca i staje przed kominem)

Inny zato swych nie zna celów, ni kierunku,
I tylko czyta, usta schylając ku kartom,
Jak gdy z pełnego dzbana próbuje kto trunku,
Łzom, jak śmiechowi, rad jest — a jako łzom, żartom.
Temu, że nie ma celów, bezdeń się otwiera,
Temu wciąż lej, bo pragnie — pragnąc, nie przebiera,
Aż straci smak...

(po chwili)

Obadwa... umarli!... Ratunku!
............
Gerwazy gdzież jest?...

(słychać pukanie do drzwi, Gerwazy wchodzi, jest zmęczony — szuka krzesła i siada)

GERWAZY. Chciałem uprzedzić posłanie,
Chciałem, by grzeczność twoja niewczesną nie była,
Chciałem i sam poszedłem, lecz nadspodziewanie
Pogrzeb mi drogę przeciął. Ludu było siła!
Szli a szli... księży różnych zakony sędziwe,
Gromnic las — potem ciało na marach nieżywe,
Powozów dalej czarnych szereg nieskończony.

Ja stałem, we framugę po bożku wciśniony,
(Bo szczęściem był tam niegdyś Apollin z marmuru),
A oni szli — aż przeszli. Nie bywszy zgnieciony
(Dzięki Apollinowi), wystąpiłem z muru
I bardzo śpiesznie dążę — przebiegam cel drogi —
Wracam — nie pytam stróża — i wstępuję w progi...

(Gerwazy odpoczywa)

PROTAZY. (dopowiadając Gerwazemu)
I nie zastajesz, bowiem przeniósł się!!...
GERWAZY. Nie — wcale —
Wcale się nie przenosi!... Zastałem go, owszém,
I każe ci się kłaniać... ma się doskonale...
Myślę, że nigdy nie był weselszym i zdrowszym;
Tylko — — wybiegłem, zda się, w feralnej[768] godzinie,
Jakoż, nim list przyniosłem, tom doszedł bezpieczniéj...
............
A widzę, że ma zwyczaj palić sam w kominie!
PROTAZY. (z westchnieniem, patrząc w komin) Jeśli nie równie mądrzy, to równieśmy grzeczni.

(koniec aktu I-szego i sceny I-szej i ostatniej)



KRYTYKA.
poema dramatyczne w trzech obrazach.
I.

REDAKTOR. Dziennik założyliśmy. Któż będzie krytykiem?
SEKRETARZ. Czego?...
REDAKTOR. Literatury, życia, sztuk — trzy działy,
Porządkiem liter, które czernią nad stolikiem;
Tu fakta, tam uczoność, ówdzie ideały.
SEKRETARZ. Z literatury przeto.
KRYTYK. (czyta) «Narodowa powieść,
Kreśląca obyczaje; tej treść jest następna:
Autor, przez Wacława, stara się nam dowieść,
Iż miłość zbytnia prawie może być występna.
Wacław, syn kasztelana, kocha Dolorozę,
Tej ojciec jest w niezgodzie z Wacława rodzicem,
Stąd córki wybór budzi w nim boleść i zgrozę.
Przyrzeka zatem córkę, lecz, z kłamanem licem
Błogosławieństwo dając, gotuje jej trumnę,
Zwłaszcza, iż rody oba zarówno są dumne.
Tu następuje jeszcze epizod wojenny;
Wacław z swej przyszłej ojcem gromią najezdnika,
Pierwszy przez pole bitwy przepływa, jak senny,
O Dolorozie swojej marząc. (Polityka
I cnota męska bardzo zły stąd przykład mają,
Lecz jeszcze to wybaczę). Po bitwie wracają.
Wracają w noc pochmurną, ale cóż zastają?!
Trupa panny — więc Wacław do konia i znika,
Gdy Dolorozy ojciec ciche łzy ociera,
Modli się i, kościejąc na grobie, umiera.
— To opuszczenie domu po jednym wypadku
Daje się nam domyśleć, iż Wacław zbyt mało
Wywiązać się był zdolnym po takim zadatku,
Że więcej się tam siebie, niż cnotę kochało.
Bohater niedość silny, panna romansowa,
Wyrzekłszy się go, żyłaby, byłaby zdrowa —
Starzec nie byłby umarł z rozpaczy, ni drugi
Ku uduszeniu dziewki wyprawiałby sługi.
Gdyby więc autor powieść tą nastroił drogą,
Byłaby wziętszą; czytać tę nie wszyscy mogą».
KTOŚ. Tu, wybacz, jedno tylko zachodzi pytanie:
Czy byłaby to powieść?
KRYTYK. Jakto? A więc cnota
Wystarczyć na interes nie byłaby w stanie?
KTOŚ. (pokazując książkę) A zatem byłażby to powieść ta, patrzajże, o, ta?
Czy raczej inna — powieść pomysłu krytyka?
KRYTYK. Skąd więc i dokąd moja sięgać ma robota?

II.

SEKRETARZ. Teraz niech nam zda sprawę obyczajów krytyk.
KRYTYK. (czyta) «Przed okiem prawdy żaden fakt drobny nie znika,

I żaden nie jest drobny; ten czynimy przytyk
Do wielu nowin z tego właśnie karnawału,
Który był arcyświetny. Tańce są zabawą,
A tańczy się i prędko, i tańczy pomału,
Co, zda się, iż zależy od wieku i osób,
Bo jest sposób tańczenia i tańczenia sposób...
Tu... kropek kilka kładę... Któż jest, pytam dalej,
One Domino Złote, czerwono podszyte,
Pragnące bardzo, w bufet, jak statua, wryte,
Co, wciąż brzękając szklanką, wykrzykało: «Nalej!»
Czy gdzie z dalekiej przyszło a świętej podróży?
(Ale pielgrzymom z damy obcować nie służy).
Damy, osobnym druku kształtem... potem jeszcze
Kropeczek kilka w sposób wzmiankowany mieszczę.
Oto jest mój artykuł...»
KTOŚ. Tu zachodzi mała
Kwestja — czy wzmiankowana powyżej zakała
Nie zrodzi w tenże sposób odezwy w dzienniku,
A ta przytyku znowu i ten znów przytyku,
W sposób, iż forma, z jaką jawności się służy,
Zaciemnić może, albo, zamiast skrócić, zdłuży
I zrobi skandal z rzeczy błahej, a z kropeczek
Plamy, a z atramentu kropli — parę beczek.
KRYTYK. Sposób jest na to wskazać tylko na pręgiérzu,
Nie umieszczając odezw...
KTOŚ. Czy nie lepiej może.
Zamiast koszule chorych rozwieszać na krzyżu,
Piękne czyny wyjaśniać i natchnienia boże,
By się nie czuła samą praca, mądrość, cnota?
KRYTYK. Skąd więc i dokąd moja sięgać ma robota?

III.

SEKRETARZ. Teraz — niech krytyk sztuki swoje nam odczyta!
KRYTYK. (czyta) «Odkąd, potrzeby czasu zgadłszy, czujni stróże,
Daliśmy pochop sztukom przez nasze zachody
W świadectwie i wytrwaniu, patrzą już narody
Na pierwociny szkoły nowej w minjaturze.
Niechże nam wolno będzie po takim zadatku.
Rozebrać kwiatek każdy, a kwiatek po kwiatku.
Tu, że pominę wiele, zwracamy też oko
Na pejzaż. Cóż jest pejzaż? Widokiem natury.
Niechże zachwyca albo niech uderza zgóry.
Jak znowu, z drugiej strony, obraz niech głęboko
Porusza szczytną myślą. Różne bo są cele
I różne środki; inna malować w kościele,
A inna przedmiot jaki treści nieświęconéj —
Pierwszy niech z życia czerpie, drugi z wyższej strony.
Jakoż naprzykład rzeczy z apostolskich czasów,
Które się w Syrji dzieją albo w starym Rzymie,
Mogą brać wzory z tych to codziennych zapasów
Mowcy jakiego albo z niewiasty, co drzémie
W niemieckiem mieście jakiem na progu gospody?
Jakże nieczujną pannę sztukmistrz weźmie młody
I parabolę zniemczy biblijną!?... Tej wzory
Są raczej na pustkowiu libańskiem lub niżéj,
Gdzie palmy drżą dotychczas łagodne z pokory,
Albo na skale, kędy trzech szukano krzyży».
Oto jest mój artykuł...
KTOŚ. Tu kwestja zachodzi,
Ażali celem sztuki jest zakrywać słowo,
Czy raczej je objaśniać? Prawda bowiem rodzi
Dzień w dzień, i coraz kartę przewracamy nową,
I coraz lepiej, baczniej; w tém codziennem życiu
Widzimy przecież pracę dziewiętnastu wieków,
Widzimy w bliźnim każdym, acz źle lub w ukryciu,
I krzyż, i gąbkę z octem, i nadgłowia ćwieków,
I grób, i promień chwały — inaczej zaś cnota
Miałażby ciał swych nie brać chociażby z kaleków?
KRYTYK. Skąd więc i dokąd moja sięgać ma robota?



NOC TYSIĄCZNA DRUGA
komedja w jednym akcie
m. t.
najbliższej nierodzonej
poświęcam
...e maestra mi fu l’anima mia[769].
OSOBY:

ROGER[770] z Czarnolesia.
DAMA podróżująca.
DOKTÓR jej.
LUCIO, oberżysta.

Rzecz się dzieje w Castel-Fermo pod Weroną.
Oberża w Castel-Fermo.
Pokój na górze.

LUCIO. Przez świętego Antoniego Padewskiego, mości hrabio, dziesiątego dziś weturyna[771] przyjmujemy. Są pokoje po lewej stronie obszerniejsze, ale (posuwając się ku oknu) żaden nie ma skarbu równego... Co za widok!... Może pan malujesz?... Może artysta?... Pewny pan Calame, pejzażysta, mieszkał u nas... tu... w tym pokoju dni czternaście... Wszyscy coroczni podróżnicy, świadomi rzeczy, zawsze się, bywało, pytają o ten pokój...

(słychać grzmoty. Okno jest zamknięte, dolne szyby papierem zalepione)

Żeby burza tylko przeminęła. — Przez Bachusa! Przez Najświętszą Dziewicę! Przez świętego Antoniego Padewskiego! Żonę z dzwonkiem loretańskim posadzićby na dachu...

(słychać głos kobiecy za sceną)

Lucio! Lucio!...
LUCIO. (przestawiając krzesła i porządkując leniwo) Znowu?... Natychmiast... natychmiast!...

(głos za sceną)

Lucio!...
LUCIO. Lecę!... (wybiega)
ROGER. Szczególniejszy naród!... Choćbym sobie nie dał był słowa zerwać już ze światem idealnym i w praktyczne wejść życie, wystarczyłoby zastanowić się nad postacią moralną tego ludu arcyklasycznego... Mozajkowa posadzka... lampa, dotąd etruski kształt mająca... pajęczyny, chwiejące się po kątach, które jeszcze Longobardów pamiętają... ta zapona na łóżko z adamaszku purpurowego, co zakupił ją może właściciel austerji[772] po werońskim szlachcicu jakim na sprzedaży publicznej, po jakim Skaligerze... A nieporządek... a lenistwo!...
...A propos lenistwa — niemniej à propos praktyczności... Panie Rogerze!... Oto siedzisz... słuchasz burzy, co huczy nad wieżami Werony, i poetyzujesz... O, człowieku...
Biada mi, biada! Nędzny jestem, słowa sobie lichego dotrzymać nie potrafię. Teraz, opuszczając ziemię te ułudną, cichą, laurami przetykaną... cmentarz ten ludów i olbrzymów... tu, na progu Italji, kiedy przerzucić się zamyślam przez szczyt Alp — tam, napowrót... należałoby, dawszy sobie słowo...

(powoli i solennie)

...że się będzie praktycznym już człowiekiem... Należałoby, mówię, uderzyć się w piersi i pojrzeć raz jeszcze, raz ostatni, na tę całą przestrzeń idealną...

(po chwili)

Piękna, piękna kraina marzeń, błędów — błędów, marzeń, rozciągnionych przede mną, jak doliny i wzgórza i jeziora, zorzę odbijające...

Otóż ja tobie, tobie, przeszłości idealna, tobie, piękna kraino, powiadam: Koniec tobie...
(z uśmiechem)

Hannibal tak — kiedy na szczycie Alp, przyłbicę odsłoniwszy, poglądał na Italję i mówił w sobie: «Grób ci niosę...» Hannibal tak...
...Nie tak!... Hannibal nie był dzieckiem...
Imion wielkich nie godzi się wzywać nadaremno...

(przechadza się po pokoju)

LUCIO. (wchodząc) Za pozwoleniem, za pozwoleniem. Przez Bachusa! Pewna dama, Angielka, życzy sobie widzieć kończącą się burzę i wschód księżyca z okna tego...

(z uśmiechem)

...Naród obłąkanych!... Deszcz jeszcze zaciętszy niźli pierwej... Przepraszam, ale my lubimy niczego nie odmawiać cudzoziemcom...
ROGER. Powiedz onej damie, że już zasnąłem jak zarżnięty, że dwa pistolety nabite mam przy łóżku, że jutro będzie mogła oglądać zachód słońca, skoro wyjadę do Werony... Dziwne figury, lunatyki i marzyciele... Jak wygląda ta twoja dama?
LUCIO. Najpiękniejsza z kobiet, jakie widziałem kiedykolwiek — nieco blada, majestatyczna. Przejeżdżała tędy dwie wiosny temu z tym samym kawalerem... mężem... Najdoskonalsza osoba — bah! Mieszkała nawet w tym samym pokoju, ale wtedy było to właśnie, kiedy wszystko na nowo zaprowadziliśmy w naszem gospodarstwie, a tłum był wielki w austerji — wszystkie izby zajęte były tak, jak teraz...
ROGER. Powiesz przeto damie onej, że śpię...
LUCIO. Odgadłem naprzód i wątpliwie odpowiedziałem. Nigdybym nie śmiał wchodzić o tak późnej godzinie, wszelako — my niczego nie odmawiamy cudzoziemcom podróżnym... Zwłaszcza damie, którą ugościliśmy u siebie, najpiękniejszej osobie...
ROGER. Jutro — chcę być o piątej obudzonym.
LUCIO. Najszczęśliwszej nocy...
ROGER. Dobrej nocy —

(przechadzając się)

...Otóż to dobrze, to coś praktycznego choć raz w życiu. Śpię — to śpię. Noc jest na to, ażeby spać — i koniec...

(siadając przy stole i przeglądając album)

Ileżbo nocy nieprzespanych... napróżno-kiedy ona... Czemuż nie wymawiam jej nazwiska? Czy nie chcę, ażeby pył mieszkania upadł na to imię wymówione, jak na kwiat świeżo rozwinięty, biały, czysty, z myśli bożej przeprowadzony w życie roślinne po raz pierwszy...
Kiedy więc Ona, otoczona galanterją zewnętrzną, formalizmem świetnym, miękkim, powtarzanym, rozrzucała perły wdzięków — komu, komu?... Znudzonym!... Ja wtedy białe, białe noce moje zaludniałem temi upiorami pasujących się myśli, które wyniszczają sił zarody, wyprzędają blask oczu w pasma łez, serce biorą jak książkę świeżą, w której jeszcze karty nierozcięte, i wczytują się coraz, coraz głębiej... rozrywają potem... karty... serca... i...

(zakrywa oczy)

Nędzny jestem...

(przewraca album)

Kwiat, zerwany w czasie przejażdżki do Amalfi — widzę jeszcze lekką Jej rękę, pochyloną z konia ku skale... te kwiaty tam czepiają się po obu stronach drogi na ścianach wąwozu... — przez ręce przewodnika, który szedł przy Jej koniu, otrzymałem kwiat ten... Różowy był wtedy... w nieskalanej czystości atłasu swego...
Dziś — zżółkł, oblata z liści, które koroną jego były, i staje się podobnym do pająka, co wysnuł już z piersi przędzę całą... Wszystko się zatrzymuje, osycha i ginie, a nie wraca...

(po chwili)

Otóż, otóż ów list w odpowiedzi na ostateczne zapytanie, którego już nosić tajemnicą dłużej w piersiach nie mogłem...
Zaprawdę drugiej takiej... nie, podobnej nawet odpowiedzi nie dano nigdy człowiekowi... Nadobny list, piękny list, śliczny list...
Chciałem był go spalić... ale gotówby się roztopić, jak odłam lodu, i zamienić w garść kału...
Chciałem go był podrzeć... ale mi ręce pokłuł...
I dochował się dotąd... Takie rzeczy mają to do siebie, że się długo trzymają i niełatwo je zgubisz lub zarzucisz.

(przeziera lisi)

«Castel-Fermo...»
Tak, przypominam sobie... List ten stąd był pisany...
«Castel-Fermo... etc...»
«Odebrałam właśnie piękny list twój, kochany...»
Piękny list mój! To jest tak, jakgdyby kto, nędzarza gdzie spotkawszy oniemiałego bólem, mówił: «Piękny jest efekt tej bladości oblicza i tych oczu przygasłych. Piękny objekt dla sztuki...»
A potem, przybliżywszy się do onego objektu, poklepał go zlekka po ramieniu... i poszedł dalej, gwiżdżąc...

(czyta dalej)

«Odebrałam właśnie piękny list twój, kochany R... Proszę Cię, ażebyś, będąc w Neapolu, odwiedził księżnę Olimpję... Książki moje są u niej, mniejsza o inne — idzie mi tylko najszczególniej o trzeci tom Richtera. Całość dzieła traci tym sposobem, skoro jednego tomu braknie ze środka...»
ROGER. (przerywając czytanie)...Eh, nie! To nic nie znaczy. A jeżeli serca braknie?...

(powraca, czyta dalej)

«...braknie ze środka... Czy klacz moją koleją żelazną, czy morzem wyprawić?... O tem wszystkiem racz pomyśleć, proszę. Kilka rysunków, które mi przywieziono w dzień wyjazdu, i błogosławieństwo papieskie z różańcami na kominku w salonie mniejszym zapomniałam. Wszyscy tu Cię najczulej wspominamy, osobliwie przy herbacie. À propos — połowę listu Twego tak gdzieś zarzuciłam zaraz po przeczytaniu, że tylko drugą połowę mam przed oczyma, ale pamiętam, że piszesz coś o sercu twojem i o miłości. Tak tu ciasno w tym pokoju i taki nieład przedwyjezdny, ale zato widok przecudowny. Pieczętuję jak najprędzej, bo właśnie wyjeżdżamy... Mille tendresses, mille amitiés[773]... etc. PS. Proszę pamiętać o zdroiwu swojem. — Bądź zdrów...» I znowu dalej w końcu kartki:
«Co do miłości, jaką masz dla mnie od lat tylu, mogę Ci odpowiedzieć...»
...i tu dołączono połowę drugą mego listu —

(po chwili)

Jeżeli ironja przypadku to zrządziła, to zaprawdę, że dosyć lekkomyślności, z jaką zajmowano się tą sprawą serca, ażeby zrozumieć przyszłość i wartość następstw tego związku...
Jeżeli zaś wydawało się Jej, że tym sposobem najłatwiej będzie odpowiedzieć, to zaprawdę można było trudniejszy a sumienniejszy sposób wybrać... Zasłużyłem na to jako człowiek, jak każdy człowiek...

(wstaje z krzesła, przechadza się powoli. Burza ucicha. Roger posuwa się ku oknu i otwiera je)
(Improwizacja półśpiewem czytanym)

Nad Capuletich i Montechich[774] domem
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów —
I gwiazdę zrzuca ze szczytu...

Cyprysy mówią, że to dla Juljetty,
Że dla Romea łza ta z nad planety
Spada i w groby przecieka...
A ludzie mówią i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I że nikt na nie nie czeka...


ROGER. (zamyka okno, zegar miejski bije godzinę pierwszą) Brawo!... Pięknie sobie słowa dotrzymuję... Panie Rogerze, gdzież twoje praktyczne odrodzenie?... Dosyć tego, dosyć jest...
O godzinie pierwszej należałoby już przygotować potrzebne rzeczy na jutro...

(spostrzega, że okno niedomknięte)

...zamknąć dobrze okno i drzwi... i zasnąć przyzwoicie...

(zamykając okno)

...klasyczne okna i drzwi nigdy nie zamykają się porządnie!...

(zostawia okno niedomknięte i przybliża lampę, ażeby zobaczyć bliżej klamkę i zawiasy)

O, deus ex machina!... O, Szekspirze wielki... Rozumiem, bo widzę zarazem, i pojmuję, i rozświeca mi się całość akcji dramatu serca mego...
Te szyby, te szyby...

(przybliża lampę)

...zbite jak serce moje, może kamieniem figlarnego chłopca zbite — — zalepił Lucio pierwszą połową listu mego i — drugą połową listu Jej... Tu mieszkała. To, co wspomina o widoku pięknym, o tym widoku mówi — ze zwykłą sobie lekkomyślnością zapomniała te listy, jak błogosławieństwo papieskie, jak błogosławieństwo papieskie na kominku w salonie mniejszym, jak różańce, jak różańce łez moich — jak klacz swoją wierzchową w Neapolu — jak Jean Paula tom trzeci...
«Kobieto, puchu marny!...»

(wraca do stołu, na którym jest album, i wyjmuje kartkę listu, potem przybliża się z lampą ku oknu)

Niech się złoto ze złotem łączy — czytajmy razem całość listu:
«Castel-Fermo etc.
Odebrałam właśnie piękny list twój, kochany R. — Proszę Cię, ażebyś, będąc w Neapolu, odwiedził księżnę Olimpję... Książki moje są u niej, mniejsza o inne — idzie mi tylko najszczególniej o trzeci tom Richtera. Całość dzieła traci tym sposobem, skoro jednego tomu braknie ze środka. Czy klacz moją koleją żelazną czy morzem wyprawić? O tem wszystkiem racz pomyśleć, proszę. Kilka rysunków, które mi przyniesiono w dzień wyjazdu, i błogosławieństwo papieskie z różańcami na kominku w salonie mniejszym zapomniałam. Wszyscy cię tu najczulej wspominamy, osobliwie przy herbacie. À propos — połowę listu twego tak gdzieś zarzuciłam... (ha!), że tylko drugą połowę mam przed oczyma (a ja oto obiedwie połowy listu po dwóch latach nareszcie mam przed sobą... Dalej!), ale pamiętam że piszesz mi coś o sercu twojem i o miłości... (oto na drugiej szybie zbitej, co piszę o sercu i miłości... Dalej!...)
...że piszesz coś o sercu twojem i miłości. Tak tu ciasno w tym pokoju... (prawda... Dalej!) i taki nieład przedwyjezdny, ale zato widok przecudowny. Pieczętuję jak najprędzej, bo właśnie wyjeżdżamy... Mille tendresses, mille amitiés... etc. — PS. proszę pamiętać o zdrowiu swojem. Bądź zdrów... Co do miłości, jaką masz dla mnie od lat tylu, mogę ci odpowiedzieć:

(rzuca kartkę i czyta dalej na szybie)

...odpowiedzieć, co ktoś z moich dawnych znajomych mi napisał w albumie, że wy, młodzi ludzie dziewiętnastego wieku, zaczynacie od bogactwa serca — kochacie mocno, prawdziwie i czysto na początku dni swoich, a potem stopniowo, stopniowo ociera się ten brylant, wysycha to źródło i kończycie na wykwintności form, które zastępują czułość wrodzoną serc waszych...
My, kobiety dziewiętnastego wieku, przeciwnie — my lekceważym ten związek zaraz na początku, w kwiecie życia, potem, potem powoli, powoli — po wielu rozczarowaniach, po wielu grobach, które nam się przed stopami naszemi na drodze życia zamykają... — dochodzimy nareszcie do uszanowania tej iskry świętej... Wasz punkt wyjścia jest naszym kresem drogi...
Jakże więc spotkać się na świecie?
I dlatego ścigamy się tylko, gonimy się, oszukujemy się... Dowidzenia, dowidzenia.

Klaudja».

ROGER. ...Prawda!... Lubo jednej epoki prawda...
Prawda jednak ma moc balsamu... Tak jest, prawda...

(po chwili)

Cóż to za noc?... To noc... Z «tysiąc nocy i jedna» to jest noc tysiączna i druga, której autor zapomniał tak dołączyć do dzieła swojego, jak Klaudja drugiej połowy listu swojego zapomniała... Szczególniejsza kobieta!... Lekkomyślność, do której przywiązana jest kula refleksji głębokiej, jak te kule u kajdan więźniów... Smutno — smutno — smutno. Ten tylko, który miarę czasu ma w prawicy swojej, pomóc może... Ten dramat serc stał się dramatem czasu...

(powtarza słowa listu)

«gonimy się, ścigamy się tylko. Dowidzenia» —

(zegar miejski bije godzinę drugą)

LUCIO. (pukając do drzwi) Za pozwoleniem...
ROGER. Otwórz.
LUCIO. Zdaje się, że pan hrabia okna przymknąć nie możesz. Usłyszałem brzęk szyb i stąpanie, spostrzegłem światło, pozwoliłem sobie zapukać... Zapomniałem albowiem wziąć paszport pański, który należałoby, ażeby przed piątą był w porządku.
ROGER. (przechodzi się powoli po pokoju — potem uderza Lucia po ramieniu i mówi mu z przyciskiem) Dama, o której mi mówiłeś, że jest Angielką, nie jest Angielką... że chce oglądać widok z okna — ona nie chce. Nieprawda wszystko...
Kto jest ta dama? Jak mówiła tobie? Mów!
LUCIO. My, Italiani, per Bacco, my mówimy: «Angielka», to jest, jest cudzoziemka — to jest, że jest z za Alp, z kraju, gdzie zimno...
Skoro tylko przybyła, przywitała mię, mówiąc: «Caro Lucio»[775], a potem mówiła do kawalera, co jest z nią, czy do męża — długo, długo, a potem do mnie: «Caro mio, chcę widzieć Weronę z tamtego okna, kiedy burza ustanie». A ja na to. «Benissimo![776], a ona weszła do pokojów swoich i poniesiono tam herbatę — i jeszcze tam rozmowę słychać...
ROGER. To jest noc tysiączna i druga... Rozumiesz! —
LUCIO. Jutro mamy dzień Wniebowstąpienia Najświętszej Panny Marji.
ROGER. (na stronie) Ona! Dobrze —
LUCIO. (biorąc ze stołu papier) Paszport pana hrabiego.
ROGER. Ta dama jest piękna...
LUCIO. Si...[777]
ROGER. Ma coś na twarzy, tak jak Madonny wasze...
LUCIO. ...Wzbudza nabożeństwo... Si, signore...
ROGER. Włosy ma jasne... to jest złotawe, oczy czarne....
LUCIO. Si, signore conte...[778] si...
ROGER. Mieszkała tu kiedyś w tym pokoju...
LUCIO. ...Bravissimo!... Si...
ROGER. Mąż jej jest brzydki... wiele starszy... Kiedy tu była pierwej, nie była wtedy z mężem, była wdową...
LUCIO. Si... si... si, bravivssimo...
ROGER. Lucio!
LUCIO. Signore...
ROGER. Widzisz te pistolety? Zobacz, czy są nabite...
LUCIO. Nabite...
ROGER. Zobacz, dotknij...
LUCIO. My Italiani na pierwszy rzut oka zgadujemy, znamy się na rzeczy... Per Bacco, nabite szkaradnie... Kto inny potrzebowałby wziąć w rękę, spróbować, a potem — u nas jest święta rzecz każda położona na swojem miejscu...
ROGER. ...Va bene[779] — — Lucio!
LUCIO. Signore...
ROGER. Widzisz tę garść piastrów na stole?...
LUCIO. ...Benissimo...

(zbliża się do stołu)

ROGER. Te piastry są dla ciebie. Zgarnij w kieszeń!
LUCIO. Rozkaz pana hrabiego świętą rzeczą...

(zgarnia)

ROGER. A teraz?...
LUCIO. Si, Signore... Va bene...
ROGER. Jutro rano rzeczy moje zniesione będą nadół, paszport przygotowany — to okno zamknięte, zamknięte dobrze —
LUCIO. Zamknięte dobrze — si...
ROGER. Pójdziesz do tej damy i powiesz jej: «Podróżny, który zajmował pokój ten, wyjechał». Patrz, tam, gdzie pistolety leżą, widzisz, tam jest szafa zboku... W tej szafie ja będę. O tem milcz —
LUCIO. Jak grób... si...
ROGER. Otóż pamiętaj, powiesz damie te słowa:

(Lucio notuje słowa)

Podróżny, który mieszkał w pokoju na górze, już wyjechał, żegna panią, zostawia miejsce wolne — wszelako, jeśli pani widzieć zechce z okna okolicę, okno jest zamknięte i sama tylko pani własną ręką otworzyć je może.
LUCIO. Słowo w słowo — jak ave Maria...
ROGER. ...Buona notte...[780] Lucio...
LUCIO. ...Felicissima notte[781], Signor Conte...
ROGER. Niech się stanie zadość biegowi rzeczy. Niechaj sama odegra ostatnią scenę, niech zobaczy własnemi oczyma dzieło lekkomyślności swojej. Skompletujmy list...

(bierze pierwszą połowę listu i utwierdza lakiem za jeden róg przy tamtej, którą jest szyba zaklejona)

Zobaczy, pozna, przypomni. Mężowi będzie przymuszona wytłumaczyć całość rzeczy... Mała, chwilowa przykrość, która poprawi Ją na długo...
Ja — nie wyjdę z ukrycia, nie zobaczę Jej więcej...

(po chwili)

Ja — wyjdę... spokojnie, zimno, bez przesady poproszę, aby przedstawiono mię mężowi, opowiem czegoby brakło do całości... opowiem z uśmiechem... i będę Jej szczęśliwej drogi życzył.
Zamienimy to w cichą, głęboką dramę lub w dorywczą komedję... Zresztą... alea jacta est[782]...

(wchodzi w zasłonę łoża)
Oberża w Castel-Fermo.
(Salon. Mrok ranny, świece zapalone)

DOKTÓR. Odkąd mam przyjemność towarzyszenia pani w jej podróży, pamiętniki i studja moje lekarskie zyskały bardzo wiele...
DAMA. Czy nie spisujesz czasem, doktorze, malenieczkich plotek na moje konto?...
DOKTÓR. Pani, zacząłem monolog poważny —
DAMA. Proszę kończyć...
DOKTÓR. ...Studja moje lekarskie zamieniają się zwolna w psychologiczne obserwacje, a noc dzisiejsza dodaje mi jeszcze nieco spostrzeżeń meteorologicznych... Panie — a mówię tu: niewiasty dziewiętnastego wieku — jesteście szczególniejszemi fenomenami w rodzaju swoim... Oto np. burza — elektryczność atmosfery poruszona, i już, jako struny elektrycznego telegrafu, drżycie, wibrujecie harmonjami imaginacji...
DAMA. ...Robicie dzieciństwa, pleciecie nie wiedzieć co. Nazywaj, doktorze, po imieniu rzeczy, jak są. Scientyficzny język obcy dla mnie, mówmy poprostu...
Wiesz, doktorze, ile szanuję głębokość nauk ścisłych, wszelako, ile razy zaleci mnie ten zasilny dla mnie zapach, tyle razy przypominam sobie kilka wierszy, które jakiś poeta gdzieś zanucił — nigdy bowiem przypomnieć sobie nie mogę, gdzie to wyczytałem i do którego z poetów należy te słów kilka — mowa jest w nich o gwiazdach spadających...
DOKTÓR. O aerolitach...
DAMA. To — to, coś podobnego...

(nuci)

Cyprysy mówią, że to dla Juljelty,
Że dla Romea łza ta z nad planety
Spada — i w groby przecieka:
*
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie...
I że nikt na nie nie czeka...


DOKTÓR. W tem nie mogę przyjść w pomoc pani. Wątpliwość ta przechodzi moją sztukę.
DAMA. Doskonale! Przypominasz sobie, doktorze, że doktór w «Makbecie» słowo w słowo mówi to, co właśnie powiedziałeś... Doskonale!... Wybornie!
DOKTÓR. Zadziwienie moje przechodzi zadziwienie tego, któremu zwrócił ktoś uwagę, że się wyraża prozą...[783]
DAMA. Mówmy więc prozą... Jakież tedy spostrzeżenia lekarskie?...
DOKTÓR. Że trzeba sumiennego przejęcia się swoją sztuką i przyjaźni najbezstronniejszej, ażeby wam towarzyszyć w podróży, służyć radą...
DAMA. Głęboko czuję te trudności i dlatego serdecznie podzielam przyjaźń twoją, doktorze.

(podaje mu rękę. Chwila milczenia)

DAMA. Tak, zapewne — jesteś poniekąd spowiednikiem moim, o ile zdrowie od moralnego usposobienia zawisło... Znasz, co przeżyłam... a przeżyłam to, co wszystkie, nieco więcej mające serca, nieco więcej skore do rozwinięcia władz umysłu. Rozłączenie z mężem moim, które nareszcie i sankcję apostolską zyskało, powraca mię... lecz czemu, komu?... Czuję się istotą niedopełnioną... Mężczyznom ufam mniej, niż kiedykolwiek. Któryż mężczyzna przeżył tyle zamkniętych, niewidzialnych, głębokich dramatów serca?... Trzeba na to było kochać indywidualność piękną, pełną powabów wyższych, szlachetną, może dumną — zapewne próżną i głębokomyślną przez refleksję po niewczasie, a nieskończenie lekką przez uczucie na czasie. Gorzka to i drogo opłacona jest nauka... Któryż mężczyzna po długim pobycie w idealnie pojmowanym świecie czuje tę sumienną a serdeczną zarazem potrzebę zespołecznienia się z prostą prawdą życia?... Kogóż tak pożegnano, jako mnie pożegnano, mówiąc zarazem o koniach swoich wyścigowych, o sercu rnojem i o psach myśliwskich?...
I — który przy tem wszystkiem dochował jeszcze iskrę życia, potrzebę życia?...
Zaprawdę, nie chcę rozwodzić się już dalej... Lękam się popaść w samochwalstwo... Tobie jednemu, doktorze, to powiadam... ty pojmujesz, czujesz, a, choćbyś nie czuł, to rozumiesz... Doktór i spowiednik są dwoma biegunami indywidualności naszych...
DOKTÓR. Pani, tyle tylko odpowiedzieć ci potrafię, że, gdybym takiego spotkał męża dla pani, powróciłbym do rodziny mojej, która mię z utęsknieniem oczekuje...
DAMA. Doktorze, do granicy kraju mojego obiecałeś mi towarzyszyć.
DOKTÓR. Radbym do rogatek szczęścia pani, lubo zdaje mi się, że nie jest najzupełniej poetyczne wyrażenie... sens jednakże głęboko poetyczny...
DAMA. Obiecaliśmy sobie prozą mówić...
LUCIO. (za sceną) Za pozwoleniem...
DOKTÓR. Otwórz...
LUCIO. Za godzinę, za godzinę najpiękniejszy nasz widok z pokoju, który my il Museo nazywamy, będzie można oglądać...
DAMA. Caro Lucio, ja sobie życzyłam księżyc widzieć...
LUCIO. W tej chwili niepodobna... słońce właśnie że wschodzi... Pani hrabina nie może sobie wyobrazić, jaką bitwę przyszło mi stoczyć pierwej... Na wspaniałomyślną osobę, to zasłużyłem przynajmniej parę skudów.
DAMA. Co to jest, co to znaczy?
LUCIO. Skoro tylko usłyszałem życzenie pani hrabiny, jednym skokiem wpadłem do Museo (do pokoju naszego, który my il Museo nazywamy). Anglik, który go zajął — szlachetny młodzieniec, hrabia — spał... «Kto tam?» pyta. «Kto wchodzi?» woła, trzymając dwa nabite pistolety, takie długie... Ja, tak, jak prawy Lombardczyk jestem, nie cofnąłem się... Lucio jestem — mówię — i przyszedłem tutaj z poleceniem od pani hrabiny, ażebyś pan odstąpił na czas miejsca...
DAMA. Lucio, czy podobna?
LUCIO. Lucio napróżno nigdy poleceń nie przyjmuje...
DAMA. Ależ...
LUCIO. Anglik każe mi się tłumaczyć, dlaczego. Ja nic, tylko go proszę, aby ustąpił na czas, a on wciąż z pistoletami, a ja wciąż swoje — tak do godziny drugiej w nocy...
Nareszcie, nareszcie — pyta mię, kto jest ta dama, co chce oglądać pejzaż. Więc ja jemu powiadam, że najpiękniejsza hrabina, jaką kiedykolwiek widziały ściany domu tego... Tak — on położył pistolety i zasnął...
O, to było do uśmiania się. Teraz, za godzinę wyjeżdża do Werony. To jest młody pan — troszkę to, co my nazywamy pazzo...[784] Chodzi w nocy do późna i pisze...
Otóż proszę pani hrabiny, kazał mi on powiedzieć te słowa:
«Zbudziłeś mię w nocy, Lucio, zniepokoiłeś mię. Zato zamykam okno, a jeżeli twoja pani chce oglądać ten piękny widok, powiedz jej, że wyjeżdżam, że żegnam ją, że jej wolne miejsce zostawuję... wszelako pod warunkiem, że własnemi rączkami otworzy sobie okno — —
DAMA. Mistyfikacja[785] szczególniejsza...
DOKTÓR. Oryginał...
DAMA. Proszę przyjąć na siebie niepokój gościa twego. Czy wiesz jego nazwisko?...
LUCIO. Oto paszport, który właśnie z policji odebrałem.
DOKTÓR. (przyjmuje paszport i rozkłada) To nie jest angielski paszport...

(czyta)

...Roger z Czarnolesia.
DAMA. Nigdy tego nazwiska nie słyszałam...
DOKTÓR. (oddaje paszport. Lucio wychodzi) Ha, ja pani powiem, kto to jest... Czy przypominasz sobie pani salon pani Klaudji w Neapolu?...
DAMA. ...Ten młody człowiek, co to...
DOKTÓR. Jeden z tych warjatów, albo raczej zbolałych, których ludzie dobrzy starają się leczyć pośmiewiskiem, jeśli potrącaniem niepodobna, a o których rozsądni mówią: «Dziecię czasu!», a których kochają ci, co serjo już cierpieli na świecie... Mówię to, bo w tych słowach zapisałem go w moim pamiętniku...
DAMA. Nie znam — z powieści tylko mi nieobcy.
DOKTÓR. Mrok ustępuje, można zgasić już świece...

(zdmuchuje świece)

DAMA. Słowa twoje, doktorze zabrzmiały tak poważnie, jakbyś o losach ludzkich wyrokował...
DOKTÓR. Czy doprawdy?... Przyzwyczajenie, nabyte z konsultacji... Ileżbo razy życie ludzkie przychodzi nam uważać jak fenomen czysto materjalny, nieledwie mechaniczny...
DAMA. Pierwsze chwile poranku mają coś wyłącznie...
DOKTÓR. ...wyłącznie...
DAMA. Pomóż mi wyrazić się doktorze...
DOKTÓR. Pierwotnego, odrzeźwiającego...
DAMA. (wstaje, przechadza się i, przybliżywszy się do stołu, przerzuca książki, tam leżące. Potem czyta)
<poem>— Co ranek, skoro ustępują cienie, A słonko wybłyska złote, Przypomnij światła stworzenie, Oddal tęsknotę...

LUCIO. (wchodząc) Museo jest otwarte, okno zamknięte...

Pokój na górze,
tak, jak na początku komedji.

LUCIO. (dając znak Rogerowi) Wchodzą, wchodzą!

(Lucio wychodzi, Roger zamyka się)

DOKTÓR. To więc — ów sławny pokój.
DAMA. Zaczarowany!

(przybliża się do okna, podnosi rękę i zaczyna czytać, potem oddaje doktorowi; Chwila milczenia — czytają, przeczytali; poglądają na siebie — cisza)

DOKTÓR. ...Podpisano — «Klaudja»!!
ROGER. (otwierając gwałtownie i wyskakując z szafy) Arcydzieło lekkomyślności!...
DOKTÓR. Mości panie...
DAMA. ...Co to jest?
ROGER. Tak jest, arcydzieło lekkomyślności!... Dajmy na to, że mojej w tym kroku...

(po chwili)

Czytaliście — zapomnijcie!
DAMA. Pan się omyliłeś...
ROGER. Sądziłem, że każda kobieta, którą spotykam gdziekolwiekbądź, jest... autorką tego listu, którego połowa, na rozbitej szybie przyklejona, nie doszła mię w odpowiedzi na oświadczenia moje, a połowa druga, którą w tej chwili na ziemię pani upuściłaś, doszła mię...
Jeżeli pani, jeżeli pan — nie rozumiecie podstępu, jakim pomścić się chciałem — to jest pomścić chciałem serce ludzkie, to ja wam wytłumaczyć nie potrafię... Kiedyś, ktoś — bo jest taki ktoś, dla którego nic za wielkiego i nic za małego niema — ten ktoś wytłumaczy i objaśni, co na teraz przechodzi siły moje...
DOKTÓR. Imię pańskie nie jest mi obce.

(obracając się do pacjentki swojej)

Przedstawiam pani pana Rogera z Czarnolesia...
DAMA. Monolog pański nie pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się słyszeć... w ustach kobiet.
DOKTÓR. Dziś w nocy...
ROGER. (podając rękę damie nieznajomej) Mężczyźni — jeśli milczą, to dlatego, że milczą...

(otwierając okno)

...Oto jest ów widok! — Właśnie tęcza wybłysła, której jeden koniec opiera się na ruinach domu Capuletich, drugi na dom Montechich spływa. Połączenie w otchłani czasów...
DAMA. Są akordy życia, które jedynie kiedyś zlać się mogą w harmonję...
DOKTÓR. Czego wszakże nigdy opóźniać się nie godzi...
ROGER. A skąd pani wiadomo?...
DAMA. Z tęczy — —
ROGER. I są bole, dlatego niewymowne, że się nigdy wypowiedzieć ich nie miało... szczęścia...
DAMA. Czasem — potrzeby...
ROGER. Muszą zatem być drugie, wprost przeciwne — to jest, kiedy się jest wzajemnie przenikanym...
DOKTÓR. Najlogiczniej...

(na stronie, zacierając ręce)

Wracam do rodziny... wracam...
DAMA. Powiem panu rzecz bardzo oryginalną — że takie bole wprost przeciwne tamtym, niezrozumianym...
ROGER. Takie... wzajemnego pojęcia się, pani mówisz...
DAMA. (kończąc) ...nie są bole...
ROGER. ...nie są bole...

(chwila milczenia)

DOKTÓR. W takich razach doktór niepotrzebny...

(nieznajoma i Roger podają ręce Doktorowi)
(Zasłona spada)


ZWOLON
monologja
bratu
ksaweremu
przypisuję
DO CZYTELNIKA.
Ani myśl tej fantazji, ani pojedyncze charaktery, i nazwy ich, i dzieła nie mają na celu nic takiego, coby mogło dotyczyć osobistości czyjejkolwiek.
Zastrzec to jednak za powinność dlatego sobie uważamy, ażeby tem prawdziwiej wedle myśli pisarza zrozumiane być mogło pismo jego. Partji żadnej na celu nie mógł mieć nie mający zaszczytu policzenia się w żadnej.
Dwa wiersze: «Zemsta, zemsta na wroga etc.» lubo tu użyte w charakterze, jakiego wielki pisarz w swojem nie dał im dziele, nie powinny służyć jako dowód, iż nadużywamy cudzysłowu. Trudno było, a może niepodobna, silniejszej ekspresji bolu i oddziałania bólem znaleźć, i dlatego są wzięte. Resztę dobrej woli czytelnika i pobłażaniu zalecamy.
C. K. N.
«...e poi chiamarle
O Tragedie o Comedie...
E se le s’useranno ducent’anni
Le non saranno cose nuove a quelli
Che questo tempo chiameranno antico — ?!»[786]
Cecchi[787].
«29. Sept. (1659—60) au théâtre du Roi, où nous avons vu le songe d’une nuit d’été — que je n’avais pas encore vu et que je ne reverrai plus, car c’est la pièce la plus insipide, la plus ridicule que j’aie jumais vue de ma vie».
(Journal et correspondance de Samuel Pepys secrétaire de l’amirauté sous Charles et Jacques II[788].
WSTĘP.

Różnogłosego dotąd monologu
Na żadnej jeszcze scenie nie widziano,
A przeto staję z objaśnieniem w progu
I przepowiadam rzeczy, jak się staną.
I głoszę wszystkim o tej awenturze,
Na dialogu zmienionej ruchomość,
Gdzie huczeć będą, jak przelotne burze,
Lud, urzędnicy, dwór i Król Jegomość.
A wszystko słowem prędkiem, bo pisano
Przy łunach, które tu i owdzie błysły,
W Italji trochę (gdzie jest Ercolano),
Trochę na łodzi, gdzie znów łzy się wcisły
Bardzo słonego morza... resztę w domu,
Co do Charona[789] podobniejszy promu.
Jest to więc dramat wcale emigrancki,
Któryby scenę splamił koturnową
Z marmurów białych, w pierścień elegancki
Zaokrągloną, wewnątrz gradusową,
Jak to się jeszcze dziś w Tusculum widzi,

Gdzie teraz zwiędły szumiąc liść wawrzynu
Jaszczurkom grywa, gdy bokiem zeń szydzi
Komicznej maski twarz... poezja gminu!
Będzie to jednak, ile da się, schludnie,
Lubo moralny sens niedosyć świeci
I romans — (ten-bo znów rozwiały grudnie!).
Ależ wystrzałów za to huk — dla dzieci.

Ktoby zaś płakać lubił, pewna chwila
Ku temu w sposób da się szczególniejszy,
A komu nakształt złotego motyla
Pierzchliwy uśmiech byłby powabniejszy,
Nie będziem mieli nic przeciwko temu,
Bo czemuż nie ma się roześmiać, czemu?
I owszem — wszelki niechaj uczuć promień,
Elementarnych zbywszy się poskromień,
Niehamowane spełnia prawo funkcji.
Nawet i zdjęci chłodem doświadczenia
(Którymby mogły robić źle natchnienia)
Znajdą też żywioł swój: część interpunkcji.

Jakoż nie dramat serc i głosów wielu,
Pozaplatanych gałęźmi żywota,
Przez które świeci jasny błękit celu,
Ni monologu jest to czarna grota,
Gdzie myśl, jak Kain brnie lub Iskarjota —
Lecz raczej (ucha niech to nie skaléczy!)
Tłum pustek, ciszy wrzawa samotniczéj...

Ogród na wałach.
(Król i Zabór przechadzają się wzdłuż okopu)

KRÓL. Wszechwładztwu memu którzy są na drodze,
Jak kruche zlepki pod mem berłem zginą.
Część miasta wyższą zburzysz, żywej nodze
Ujść nie dasz, dziatwę wymordujesz srodze,
I nazwę z ulic zmażesz... — Ugolino
Przezywam odtąd krwi i zwalisk pole,
Bo tam zwaliska i krew będzie sama
I nic nie będzie nad to...

(Po chwili, pokazując ręką w głąb widoku)

Trzy topole
Ocalisz. W okien wchodząc diorama[790],
Jakoby sprzętem stały się zamkowym.
Zostaną!...

(kiedy król się oddala, na wieży w trąbkę uderzają)

ZABÓR. (spogląda w stronę wieży; potem, za królem postępując)
Goniec.
KRÓL. (wchodząc) Jeśli z spiskiem nowym,
To, jak się wyżej rzekło...
GONIEC. O, hetmanie
Boskiego, mężu wielki...
ZABÓR. Do powieści!
GONIEC. Królewskie roty pierzchły niespodzianie
Przed ludem, który wodzów ma trzydzieści.
Z najodleglejszych przedmieść, grodów, wiosek,
Jak tylko okiem sięgnąć można z wieży,
Plebs[791] bieży — każdy, że tak powiem, kłosek
W chorągiew przewiał i dzidą się jeży,
A każde ziarno, rzecby można, w kłosie
W uzbrojonego męża zmieniło się...
ZABÓR. Podobne wieści mogąż brudzić usta
Królowi wierne? Bunt podnosisz słowy...

(słychać bicie zegaru; miecznik wstrzymuje się, i potem)

Aleć przebaczam. Żyj! Godzina szósta...
(Do liczby sześciu pociąg mam takowy,
Iż trzaby karku z pełniejszym czerepem,
Bym o tak rannej dobie bił oszczepem).

(jedną stroną Zabór zstępuje w głąb tarasu, drugą Strażny nadbiega; Goniec zostaje)

GONIEC. (widząc Strażnego) Skąd? Czego? Poco?
STRAŻNY. O, jeden z zamkowych
Pogoni, bardzo nad innymi wzniesion...
Straszliwa wróżba...
GONIEC. Z rzeczy co ludowych?
STRAŻNY. Królewski nagle się obalił jesion,
Ów stary, cieniu rzucający strugą,
Któremu z dworska dano imię: «Tytan».

GONIEC. Precz mi! A jeśli z taką wieścią drugą
Powrócisz kiedy i, znów, ani pytan,
Przez naciągnięte zdradziecko uwagi
Będziesz mi starał się dołożyć wagi
Do rzeczy, z siebie nie będącej niczem,
To cię zasmagać każę, prochu, biczem...

(Goniec oddala się, Strażny zostaje pomieszany, aliści Pacholę ogrodowe z dzbanem cwałem się przybliża)

PACHOLĘ. Ogrodów wielkich wielki słoneczniku!...
STRAŻNY. Co jest?
PACHOLĘ. Rurami z przedmieść podziemnemi
Do wodotrysków słodkie idą wody...
STRAŻNY (nagląc) Dalej!...
PACHOLĘ. Ach, panie! Szedłem owdzie z dzbany,
By najjaśniejsze zrosić tulipany...
Brrum.
STRAŻNY. (gniewnie) Gadaj!...
PACHOLĘ. Czarne muszą tam jagody
Na górach tłoczyć: wszystkie w sadzie ścieki,
Fontanny wszystkie krwią rzygnęły rudą.
STRAŻNY. Milcz, podły malcze, ja-ć tu zaraz ćwieki
Założę w język i, jak czaplę chudą,
Na ogrodowym rozepnę parkanie,
Żebyś mi rannych nie truł chwil, tyranie.

(Strażny oddala się zwolna w głąb ogrodu; Pacholę, truchlejąc, pozostaje; chwila milczenia)

PACHOLĘ. (zwracając się ku dzbanom)
Przeklęte dzbany, sprawięż ja wam łaźnię!

(Stawia dzbany; potem, oddalając się, ku jednemu)

A tobie naprzód, prochu, nędzo, błaźnie —

(do drugiego, potrącając go nogą)

I tobie również, opieszalcze gruby,
Co się odymasz za mną z urąganiem!
Tak cię za ucho porwę, i tak w kluby
Raz wezmę, że się nie wywiniesz łganiem —

(porywa jeden dzban za ucho, drugi pędzi przed sobą)

Co wam do rzeczy się dziejących wgórze?
Czy krew, czy woda, jedno tulipanom.
Jakie mi mędrki!! Przecież i ja służę,
A milczę. Co to rozumować dzbanom?

(oddala się, pozostawiając za sobą grunt skopany. Drugą stroną powoli wchodzi Zwolon w szacie, nakształt pielgrzymiego płaszcza zarzuconej; tymczasem z głębi wraca Strażny, spogląda na ścieżkę, a potem przystępuje nagle do Zwolona)

STRAŻNY. Cóż to jest? Koła kreślisz, czarowniku,
I nieporządek na pańskim trawniku?
Mów.
ZWOLON. (z wielkim spokojem) Jest to pieczęć, panie urzędniku.
STRAŻNY. Jaka?
ZWOLON. Królewska pieczęć.
STRAŻNY. Być nie może.
ZWOLON. Na sprzętach taką kładzie się ogrodnych.
STRAŻNY. (uważając wycisk dzbanów na piasku) Ha, wiem, rozumiem...
ZWOLON. (solennie) Tak, jak słowo boże,
Przez chóry chórom płynie aż do godnych,
I tam rozognia, niżej rozpłomienia,
I niżej cieszy się,
A jeszcze niżej rozzielenia;
Tak i inna moc, kamień, tak się głupi śpieszy
Po zagonach zniszczenia,
Ale nie rozzielenia...
Podrzeźniać wszakże prawdzie winien
Krzywych spadów chórem, chórem rynien.

(po chwili, w niebo spoglądając)

Znów się na deszcz zabiera...
Dowidzenia.

(oddala się)

STRAŻNY. (po pewnem namyśleniu) Ten człowiek dziwny wpływ wywiera.

Rynek na przedmieściu.
(W głębi kościół gotycki — opuszczony. Na placu tłumy ludu, potrząsającego wszelką bronią, podzielonego na oddziały różnobarwnemi sztandarami. Przy każdym sztandarze wódz i mówca. Gwar, szczęk, zamęt. Kobiety i dziatwa kończą obraz. Szołom w stroju powstańca tu i owdzie przebiega, każąc głośno)

SZOŁOM. (do niewiast) Która z was syna, bitego knutami,
Ramiona sine widziała, niech powie!...
WDOWA. Oh, ja... I odtąd krew stu promieniami
Poprzeciekała drogi me, a mrowie
Na lada rzeczy martwej uderzenie
Przechodzi łono i wstrząsa odzienie.

SZOŁOM. (ku młodzi podbiegając) Kto jest, co matki twarz oglądał bladą,
Kiedy go w nocy porwano z pościeli?
CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Oh, ja — ja także — i ja — całe stado
Nas, jako orłów, którym las wycięli,
Jest tu, i szumi sztandaru piórami,
Dziobami zgrzyta, zemsty szuka okiem.
SZOŁOM. (stając pośrodku) A teraz — któż z was, szczególnemi snami
Podniecan, albo w czas okryty mrokiem,
Kiedy się miasto rozbudzi, kto, mówię,
Aniołów zemsty groźne słyszał wycia?
Albo mu wieniec złożyli na głowie,
Albo mu starzec na rozdrożu życia
Poszepnął: «Godzin zbliża się mistrzyni,
Czujże, bo w imię ludzkie ona czyni!...»
BOLEJ. Ja jestem, zemstą przekarmiony głuchą,
Któremu dajmon[792] sny nasyła dziwne,
Tak, że beze krwi nudno mi i sucho,
Tak, że gałązki trapią mię oliwne,
I każdy wywczas staje się torturą,
A każdy uśmiech żywem urąganiem!
Skąd niema gromu okrytego chmurą,
Żebym go wczesnem nie uczcił witaniem,
Ani zarazy, która ciągnie górą,
Żebym nie przeczuł jej z uradowaniem,
Ani się pożar tak znienacka wśliźnie,
Żebym go w wiatru nie czuł spaleniźnie.
Boleści różnych będąc powiernikiem,
Gdy z ludźmi nawet ludzkie gadam rzeczy,
To nieraz w duchu się odezwę krzykiem,
Że owdzie chłopca wiejski pies skaleczy,
Albo się gmachu zawalą sklepienia...
I teraz nawet...
SZOŁOM. (na ramionach Boleja ręce kładąc) Mężu przeznaczenia!
ZWOLON. (w tłumie) Nieszczęścia synu!...
SZOŁOM. (do kupiącego się ludu) Któż z was pomścić lepiéj
Potrafi jeśli nie on człowiek wolny?
Zaprawdę przyszłość ramię jego krzepi,
Zaprawdę niedość wyrzec o nim: «Zdolny»,
Gdyż siłom, zdolność przechodzącym, sprostał.
Zakryte widzi — bywa, gdzie nie postał...
ZWOLON. O bracia, wybór ten niedosyć tuszy
O czasów pełni...
JEDNI. Precz z teoretykiem!
DRUDZY. Precz z tym pedantem!
INNI. Co mózg tylko suszy.
SZOŁOM. Co wichrzy, zgodzić się nie umie z nikim.
ZWOLON. O bracia!... Wszystkim jeślić wolno szczerze
Dla publicznego wyrzec co obłowu,
To niechże w wolność słów i ja uwierzę!
Pozwólcie...
WSZYSCY. Dosyć, dość. A cóż tam znowu?
SIERŻANT. Mów! Niech już mówi! Gadaj, a niedługo!
ZWOLON. (Boleją pokazując) Ten młody człowiek, zemstą przekarmiony,
Wolności mężem nie jest — sądu sługą,
I wy, i tamci — — A zaś rozwiniony
Proporzec, wiecież, co u prawdy znaczy?
SZOŁOM. Precz! Zdrada! Ducha chce osłabić w rzeszy.
ZWOLON. Obywatele. — Lecz czegóż? Rozpaczy
Albo ojczyzny? Nie wiem. Każdy śpieszy
Na śmierć: żywota któryż szukać zdolny?
Za wolność każdy umrzeć chce z ochotą,
Jakgdyby cmentarz tylko zwał się wolny,
A lada koniec jakby był istotą
Nieskończoności... Zemsty, mówię, żądza
Gdy o ojczyzny losach rozporządza,
Ojczyzna z zemstą w związek wchodzą taki,
Że, kiedy jednej stanie się, to drugiéj
Może nie stanie już...
SZOŁOM. Widziałżeś znaki Niebieskie?
JEDNI. Uchodź!...
DRUDZY. Dość!

(szykują się i, potrząsając bronią, mają się do marszu)

BOLEJ. Wstęp już za długi,
Rzecz sama dłuższą być od wstępu może,
A zakończenie tak, jak prolog. Przeto
Żegnamy...
NIEKTÓRZY. Cha, cha!...
ZWOLON. (smutno) Pobłogosław Boże!
SIERŻANT. Czy się nie raczysz bić, panie poeto?

(słychać piszczałki, krzyki, rżenia; lud się kupi, w oddziały porządkuje, usposabia do marszu, rusza)

CHÓR. Zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem, a choćby mimo Boga!...
ECHO. Zemsta, zemsta!
SIERŻANT. (do Zwolona) Hej, druhu,
Dobrym jesteś człowiekiem,
Wróć! Siedziałeś w łańcuchu
Pod zakrwawionym ćwiekiem,
I znów, jeśli nas zgniotą,
Siedzieć będziesz, jak pierwéj.
Wróć!

CHÓR PIERWSZY. Na mury z ochotą
Wpaść, i za mury, a bez przerwy
Siec...
CHÓR DRUGI. Siec bez przerwy, ciąć zębami,
W chude wilków stado się przemienić!
CHÓR TRZECI. Jak delfiny pluskać w krwi tarczami,
Czerwonemi piany grzbiet zrumienić...

(w dali)

Hurra, hurra na wroga,
Z Bogiem, a choćby mimo Boga!

(pojedyńcze wystrzały; krzyki i chóry giną wdali)
Inna część placu przed kościołem.
(Po jednej stronie widać rynek i wychodzące zeń ulice, po drugiej cmentarz i okopy)

ZWOLON. (sam) ...Dwa mnie gnały
Płomienie —
Jeden biały,
A drugi w sine, w krwawe cienie.
Ten, co jest w krwawe cienie, znika,
Ten, co biały, z wnętrza się odmyka;
I, jak narcyzu gwiazda cicha,
I, jak listu obsłona,
Kiedy pieczęć stopiona,
I, jak biała postać, kiedy wzdycha
Załamawszy ramiona,
I, jak błyskawica rozpłyniona —
Tak się rozjaśnia płomień ów i kielich kwiatu.
A ta osłona rozwinięta,
Ten biały kształt, tęsknotą wykradziony światu,
Co wyrzucił rączęta
Nad rumieńcem skronie zapalone...
A ta myśl, czyli postać — nie wiem — jedność bytu,
A to razem skończone, razem nieskończone,
Z ziemi k’niebu idące i z niebios błękitu
Na równiny zielone...
To kolebka, to truna!
Nie, pokąd milczą, w słupie szumiącego drzewa,
Lecz, gdy owa odpłacze, a pierwsza od śpiewa
Całostruna!...
.............
Żyłem z niej i w nią żyłem. Widzieć teraz wolę
Tak doskonale całą i pełną istoty
Na narodowym orle, w blasku wielkim, jak pacholę
Drugiego świata... z szumem prowadzącą roty,
I narodowej pieśni wiodącą psałtérze,
Jakoby chórów cugi[793], których rytm: w aniole,
W orle, w lirze...
I narodowej sławie — od Lecha do Lecha —
Przewodniczącą dłońmi, w skrzydła przepadłemi,
Co z powietrza garną dziejów echa,
Co przeplatać mogą wieńce ziemi!...
.............
Żyłem z niej i w nią żyłem, widzieć teraz wolę,
Bo mam wolę,
Tyloma łzy, bolami, tylu niewolami
Zwoloną, że nie pytam już, czy kto ją da mi...
.............
Tylko pytam, kto splami,
A splami każdą trafu grą,
Każdą mową — bez słowa,
Każdym fałszem, siną piekieł skrą...
CHÓR. (w oddaleniu, z szczękiem broni) ...myślą, pieśnią ludową
Zemsta — zemsta — zemsta!...
ZWOLON. A narodową pieśnią cóż?
Aniołowie! Co jest pieśń narodu?
Czy na korze drzew ją pisał nóż?
Czy na piersiach kieł głodu?
Aniołowie! Którąż to krynicą
Napawano? Gdzie ta pieśń i czyja?...

CHÓR WIELU GŁOSÓW.

PIERWSZY GŁOS. Boga Rodzico, Dziewico —
DRUGI. Bogiem sławiona Maryja —
TRZECI. U Twego Syna, hospodyna, Matko zwolona, Maryja —
RAZEM. Ziści nam, spuści nam, Kyrie Elejson,
Twego Syna Chrzciciela zbożny czas...
PIERWSZY GŁOS. Usłysz głosy, napełnij myśli człowiecze,
Słysz modlitwę, jenże Cię prosimy...
RAZEM. U Twego Syna, hospodyna, Matko zwolona, Maryja,
Ziści nam, spuści nam
Twego Syna Chrzciciela zbożny czas — Kyrie Elejson.
ZWOLON. (ręce podnosząc, głosem wielkim) Tworzy się, tworzy,
Aż otworzy.

Pieczęć i grobu dach.
Zemsty nie będzie,
Ale wszędzie
Cień zmartwychwstałej — i strach!

Tym, co, jak piana
Wywścieklana
Bluźnią i burzą, — traf.
A zamyślonym,
Zaserdecznionym,
Niebieskich moce praw.

I tym, co bluźnią
Kluczem a kuźnią,
Gdy zmartwychwstania dzień,
Błogosławienie
I zapomnienie
I zmartwychwstałej cień.

Tworzy się, tworzy,
Toć otworzy!
Wiernymbo wierny On;
Nie na klucz morze
Zamknął i zorze
Żywot i żywotzgon...

Dolne zamku pokoje.
(Zabór i Stylec)

ZABÓR. Nakoniec deputację z przedmieść wyprawili...
STYLEC. «Ci co zostali», pisać — czy: «ci, co dożyli?»
ZABÓR. «Ci, co zostali».

(po chwili)

Lepiej: «co dożyli», bowiem
Jeżeli tylko, «co zostali», powiem,
To jeszcze król jegomość prawdy stąd nie zgadnie,
Która jest, iż ruchawkę rzezano przykładnie.
A przeto — «co dożyli...»
STYLEC. Przeto, co dożyli,
Nakoniec deputację z przedmieść wyprawili.
ZABÓR. Przy tej więc list niniejszy kłaść mam za powinność,
Mówiący, gdzie i w jaki sposób zaszła czynność,
Jak wierny Panu rycerz... Panu — «P» ogromne...
STYLEC. (pisząc) Ogromne P...
ZABÓR. Jak rycerz — rycerz więc, nie pomnę,
Gdzie mi się podział — rycerz, rycerz, wierny Panu,
Jak...
STYLEC. (pisząc) Wierny Panu rycerz —
ZABÓR. Patrjota stanu —
P małe.
STYLEC. Małe.
ZABÓR. ...Umiał pod tą naszą wodzą
Nikczemną wielkich rzeczy dokazywać...

(słychać uderzenie dzwonu; Zabór wstrzymuje się)

STYLEC. Wchodzą...
ZABÓR. Dwa — cztery — osiem. Z dzwonu wnoszę, iż osoby
Szlachetne, czy ministry, więc lepiej byłoby,
Ażebyś to jegomość skończył piórem własném,
Odczytał i przepisał, potem znów na czysto
Przepisał...

(ma się ku drzwiom)

ZABÓR. (wracając od drzwi) W określaniu zwycięstw nie być ciasnym,
Dać wolny bieg fantazji! Pisarz jest artystą,
Powinien umieć rzeczom kolor nadać żwawy.
Pisarza myśl jest wolną. On, jak trąba sławy,
Grzmi, huczy... Taką acpan trąbą stań się, prosim
I my, i sztuka — (sztuki, ile można, wznosim,
I wolność myśli także) — dawne bohatery,
Naprzykład Kserkses, Sylla, znali estetykę.
Chowali istrjonów[794], skąd potem Homery,
Kornele i Rasyny: pierwszy retorykę,
Klasykę wznosi drugi: każdy przy swem biurze
Pracuje po swej części, w osobnym mundurze.
Rozumiesz acpan... Gdzie on?
STYLEC. (na boku, z pularesem) ...Sztuka stenografji
Czasowi kradnie myśli upuszczanych złoto.
Spisałem je, gdyż rzadko na skarb się natrafi.
ZABÓR, (kładąc mu rękę na ramieniu)
Pilności tej nie ganim, acpana ochotą
Cieszym się. Jest to dowód może nazbyt drobny,
Nie przeto, w stanie służby, znajdzie wiersz osobny.

(wychodzi)
Rynek na przedmieściu.
W głębi kościół gotycki — podwoje naroścież otworzone; wnoszą rannych, wynoszą trupy, których wiele wkoło wchodów kościoła i na placu spoczywa. Po prawej stronie stos spalenizn i popioły rozwiane, po lewej ulica ku zamkowi. Różni ludzie przechodzą pojedyńczo.

SZOŁOM. (w stroju podróżnym) Człowieku wielki, cóż to nam zdobyli?
Krew, wstyd i kieszeń bolesną ruinę.
Błagałem próżno, próżnośmy przeczyli...
Próżno krzyczałem: «Bracia! Jakąż minę
To nierozsądne ma walczenie młodzi,
Co, (że tak powiem) szkodząc, jużci szkodzi!»

(po chwili, za Zwolonem idąc, który milczy, i, zaglądając mu wciąż w oczy)

Odwagi więcej było w zaprzeczeniu,
Niż w nierozsądnem zemsty poduszczeniu.
Przecz umiejętność prawiej władnąć może,
Niż szable, — wielka dla dziatwy pokusa,
A które cóż są? Stal. Więc czemuż noże
Kuchenne, sztandar zrobiwszy z obrusa,
Pod tryumfalny łuk nie idą z chwałą,
Że się im siekać szczęśliwie udało?...

(chwila milczenia, Szołom krok w krok pośpiesza za Zwolonem, zazierając mu pod kapelusz)

Nieprawdaż, panie? Ducha, ducha, panie,
Nie studjowali i są, jak poganie.
Pan to rozumiesz? Ducha! biada, biada,
A wszystko potem na kark mędrca spada.

(z wyrazem smutku, zatrzymując Zwolona znakiem ręki)

Cierpmy — tymczasem żegnam w duchu druha.
ZWOLON. A jakże godność?
SZOŁOM. (uchylając się zręcznie) Szołom, sługa ducha...

(Szołom przepada w jednej z ulic, Sierżant na szczudle się przybliża)

SIERŻANT. Człowieku podły, tyś nam zniszczył siły,
Kiedy się masy w orszak zgromadziły,
I na słów kilka, zaostrzonych chytrze,
Wciągnąłeś całą elektryczność rzeszy,
I padła. Ciesz się! Jak się ona cieszy,
Tak samo ciesz się! Czy twój laur wytrze
Tę krew? A mądrość twa czy taka duża,
Jak one trupów błoto u przedmurza?

(różni ludzie gromadzą się wkoło nich)

Jać nie prawiłem, ale patrzno wasze,
Gdzie mi się wroga oparły pałasze.

(Zwolon ku czołu wznosi rękę dla odkrycia głowy, Sierżant porywa się ku niemu)

SIERŻANT. Co?! Jeszcze ramię będziesz mi zamierzał?
ZWOLON. Z uszanowaniem dla cierpienia...
WSZYSCY. Cha, cha!...
Znamy się! Dobrze acan w puchu leżał,
Kiedy się mury rwały...
SZOŁOM. (w tłumie) Tego gacha
Trzeba nauczyć raz —
SIERŻANT. Latarni niema!...
KOBIETA. Ale kamienie są... Razem czterema!...

(Zwolon uchodzi, za nim tłum)

TŁUM. (goniąc) Och, a! Filozof skoczył... Bah, w kolano!
Przyśpiesza kroku...

(Giną w bocznej ulicy)
(Kobieta w żałobie przechodzi przez plac, chłopiec przy niej)

CHŁOPIEC. Mamo, powiedz, proszę,
Żeby na pana tego nie rzucano,
I, jak mię łajesz, gdy łabędzie płoszę
Na stawie rano,
Tak wołaj, mamo, by nie rozbijano!
MATKA. Co starszym wolno, to chłopczykom zasię...
CHŁOPIEC. (rękę podnosząc) Jak będę duży — poczekajcie! Stanę
Tam, ponad wami, wgórze na tarasie,
I obeliski pozwalam ciosane
Na głowy...
MATKA. Kwiatów zbierz tymczasem wianek
Dla siostry!
DZIECIĘ. (za pędzącym tłumem ciągle patrząc) Mamo, nie!
MATKA. To mi szatanek!...

W głębi zamku dziedziniec.
Na balkonie szerokim pod baldakinem król, królowa, dwór, urzędnicy rozmaici. Niżej, na placu, tłumy ludu wokoło wodotrysków, w wieńce sztuczne ubranych; muzyka, wrzawa i wiwaty — niekiedy milczenie krótkie, głuche.

KRÓL. (zwysoka) Skarcona jest nieprawość, prawi nagrodzeni,
I potok łaski pańskiej wylał się szeroko.
Ten z obojętnych rolę opłucze kamieni.

Cieszym się — to powinno wzruszyć was głęboko,
A, serca ku ochoczej zagrzewając wrzawie,
Stary nasz tron otoczyć pląsy radosnémi,
Który, acz dosyć mocen w sobie jest i w prawie,
Nic przeto jednak gardzić nie chce poddanymi,
Lecz, owszem, bardzo czule patrzeć na to lubi,
Co w łańcuch się foremny współuczuciem ślubi.
RZESZA. Niech żyje król!...
KTOŚ Z TŁUMU. I mowca wielki!...
PROFESOR. ...Wielki mowca:
Co powie, to jakgdyby wyjęto z grobowca.
Styl prawie lapidarny[795], słowo marmurowe.
Szczęśliwy naród!
SZTUKMISTRZ. Słodko jest położyć głowę
W tak pięknie nadpisane zwierzchu sarkofagi.
HAROLD. Jak byłem w Rzymie, pomnę, widziałem szparagi,
Zieleniejące w grobie wielkiego Scypjona[796].
OBYWATEL. Rad wierzę — słodkie klima, gleba doprawiona...

(słychać trąby, potem balkon i rzesza się ucisza — Królowa wstaje z miejsca swego)

WOŹNI. Teraz królowa jejmość głos zabiera z tronu!
KRÓLOWA. Królowi sprawiedliwość, nam czułość udziałem.
Niech przeto ogłoszonem będzie w państwie całem,
Iż słodki nasz małżonek, pan i stróż zakonu,
Dozwolił się ubłagać w sprawie buntowników.
RZESZA. Wiwat! Słuchamy.
KRÓLOWA. Miejskich nazwisko pomników
Miało być «Ugolino»[797] na pamiątkę kary,
Jaką Opatrzność zsyła za złamanie wiary.
Lecz odtąd ten plac bitwy zdobimy w pokorze
Imieniem naszem; odtąd przeto «Elwiryno»,
A nie już «Ugolino» mówi się na dworze...
RZESZA. Wiwat królowa!
JEDNI. Jakto?...
DRUDZY. Wiwat!
SZOŁOM. Czy być może?
Doprawdy Elwiryno? Więc nie Ugolino!...
HAROLD. Jak byłem w Tebach, pomnę, siedząc pod ruiną,
Widziałem płaczącego rzewnie krokodyla,
Który — (jak Wężyk pisze)[798] — rzadko się rozkwila.

(słychać trąby, poczem balkon i rzesza się ucisza)

WOŹNI. Teraz ministrów prezes mówi z balustrady.
PREZES. Zważywszy (czego liczne w dziejach są przykłady),
Że niema nic nad szczęście współobywatelów,
I że krom obowiązku, w myśl przybocznej rady
Przeze mnie objętego, innych nie znam celów...
RZESZA. Wiwat!...
PREZES. Zważywszy...
RZESZA. Wiwat!...
PREZES. Iż przedmieścia (zwane
Od dziś dzień Elwiryno), z handlu bardzo znane...
ŻYDZI. Wiwat!...
PREZES. Zważywszy, mówię, bezinteresownie,
Potrzeby, będzie wolno sprawiać się stosownie
(Tamecznie zamieszkałym) do woli królewskiéj,
I będzie wolno jeszcze: primo, suszyć deski
Na placach, miejsca błotne przesypywać piaskiem,
Cieszyć się (co największa) gazu wynalazkiem,
Et caetera; zważywszy, iż dzieląca rzeka
Stolicę i przedmieścia dowóz rzeczy zwleka,
Przyzwala się od strony królewskiego portu
Na wsparcie mostów[799]; zresztą ciężary paszportu
Znoszą się i dość będzie mieć podróżną kartę.

RZESZA. Wiwat!
KTOŚ Z PRZYTOMNYCH. A cóż on?
RZESZA. Wiwat!
HAROLD. Gdy zwiedzałem Spartę,
Zdarzyło mi się w ręce popaść rozbójników.
Z tych jeden zdarł mi odzież, lecz pośród drobnostek
Znalazłszy mały objekt, kruczek do guzików
Zapięcia, ten mi oddał. Miałem stąd prognostyk,
Że przecież się zahaczać gdzie potrafię w biedzie.
I stało się, bo wkrótce słyszę: goniec jedzie,
A był to straży goniec, wyprawiony przodem,
Która tam ze zbójeckim harcuje narodem.
Więc wrzawa, napad; zdała, siedząc obnażony,
Patrzyłem, jak gladjator, w widza przemieniony,
I koniec końców, sakwy odzyskawszy przecie,
Ubrałem się, a kruczek służył tualecie.
Stąd zaraz sens moralny.
OBYWATEL. Jakto sens moralny?
HAROLD. Że kruczek do guzików sprzęt niepryncypalny,
Może się jednak głównym stać i najważniejszym.
OBYWATEL. I...
HAROLD. Wreszcie, że należy też być uważniejszym.

Noc w podziemiach.
(Spiskowi się w głębokiem milczeniu zgromadzają, zajmując miejsca pokolei. Światło jest niepewne; urna wielka pośrodku, przy niej siedzi prezes towarzystwa).

PREZES. Dość już zemsty, rozpaczy,
Miłość tylko niech działa.
Wszystko będzie inaczéj,
Rzecz odmienia się cała.

(szmer zadowolenia)

Tamta spisku osnowa
Treści miała niewiele,
Teraz będzie rzecz nowa,
Nowe siły i cele.
CHÓR. Jakże tedy to będzie?
PREZES. Naprzód kochać się...
WSZYSCY. Wiwat!...
EDGAR. Więc już przecie w tym względzie
Dość jest ognia!...
PREZES. A prywat
Też zapomnieć i przysiąc,
Że się kochać będziemy,
Że ci dawni, to nie my.
CHÓR. Więc kochajmy się! Wiwat!
Więc zapomńmy już prywat!

(członkowie nawzajem rzucają się w objęcia, cichość wraca)

KALASANTY. Bracia! Wnoszę, ażeby
Każdy serce w pierścieniu
Nosił...
KTOŚ TAM. Lepiej byłoby
Bez tych oznak.
KALASANTY. ...W imieniu
Ziem, skąd posłem się zowię,
Choćby upadł ten wniosek,
Nieomylnie go wznowię.
Serca, serca, panowie!
EDGAR. Niech na sercu trzy głosek
Złotem będzie wyrytych:
T. A., wreszcie K. — przy tych
Głowa trupia i kości.
KTOŚ TAM. Pocóż one smutności?
SIERŻANT. Że brat gorszy się smutkiem,
To mię wcale nie dziwi.
W zeszłym boju, acz krótkim,
Gdzież bo byli szczęśliwi?
RÓŻNI. Wiwat! Tęgo mu zaciął...
KTOŚ TAM. Kto tu z moich przyjaciół,
Niech mi w pomoc nadbieży!...
SIERŻANT. Kto tu z starych żołnierzy,
Niech się za mną ozowie —

(zaczyna się zgiełk, szamotanie; głosy pojedyncze przepadają)

RÓŻNI. Hura!...
PREZES. Przebóg, panowie,
Straż posłyszy na wieży...
SIERŻANT. A niechby ją!... Tu, panie,
Nie o fraszki spotkanie,
Tu o honor i blizny.
Wiwat miłość ojczyzny...

(tu się zamęt ucisza, tam znów wzmaga — nieład ciągły)

SZOŁOM. (do Maski, która mu schyla się na ramię) Królu, chwila a straże
Wraz uderzą, gdy każę...

MASKA. Cyt! Nie wątpim, lecz raczym
Poznać rzeczy te zbliska:
Co chcą, gonią się za czém
I w czém środek ogniska.
SZOŁOM. Wszystkie pany i króle
I najwięksi z cesarzów
Szli tak samo pod kule,
Wiernych tylko pisarzów
Albo mając przy sobie.
Świętej miłych osobie.
Wszakże sprosną nie zowię
Ostrożności potrzebnéj
I dlatego mam w rowie
Drabów oddział służebny.
Ile bowiem wam, panie,
Bohaterstwo wrodzonem,
Tyle siebie zaprzanie
Nam i służba za tronem.
MASKA. Milcz! Pochwalam.

(zamieszanie się nieco uspokaja, niektórzy na miejsca powracają)

PREZES. ...Pięć galek
Jest za sercem w pierścieniu.
Dziesięć przeciw —
OŻÓG. ...Ten śmiałek
Przyrwał sprawę w korzeniu!
KALASANTY. Partję sklecił naprędce,
Trza pomyśleć o wędce...

(zaczynają się szepty, zgromadzenie na grupy się rozpada)

SZOŁOM. I zaprawdę, że warto,
Gdyż serdecznych przeparto.
KALASANTY. Ach, nie wiecie bo, druhy,
Gdzie tych rzeczy osnowa.
Głowa, głowa, brak skruchy
Filozofja ta nowa
I to serca wyprucie,
Skąd jest wszystko — uczucie!
Więc na dobrąby sprawę
Głowę trzeba obalić,
Wyprowadzić na ławę,
Przewotować i spalić.
Spalić, mówię, jak czyni
Z mumją Arab w pustyni[800]
WSZYSCY. Wiwat!
KTOŚ TAM. ...Przebóg, panowie,
Głów nie łamcie, jak głowie
Skręcić głowę, lecz owszém
Sądem rządźcie się zdrowszym!
Jeśli bowiem sąd miniem
(A ten w głowie się sklepi),
To, jak głupi, poginiem,
To się zgubim, jak ślepi.
JEDNI. Z głowy wszystko, nie z piersi.
DRUDZY. Wszystko z piersi, nie z głowy.
OŻÓG. Prostsi bądźcie i szczersi,
A niech, mówię, sąd zdrowy
I gminnego ton ducha
Coś wypowie na radzie,
Wiele bowiem jest z brzucha!
WSZYSCY. U, ha!...
OŻÓG. W lada przykładzie
Znaleźć mógłbym świadectwo.
KALASANTY. Materjalizm!...
OŻÓG. Szlachectwo!...
EDGAR. Wzniosłych rozbój podrzutów.
SIERŻANT. Tak, lecz żołnierz bez butów...
PREZES. To finansów jest rzeczą,
Temu bracia nie przeczą.
OŻÓG. Więc finanse, wakanse i awanse, jak dawniéj —
A gdzież postęp!...
PREZES. Panowie!
Wszyscy, którzy są sławni
W dziejach, wszyscy wodzowie
Szyk cenili przed wszystkiem.
Wzywam przeto, ażeby
Ze spiskowym tu świstkiem
Każdy stanął...

(członkowie się zaczynają porządkować, każdy znak swój dobywa. Szołom z Maską uchodzą)

PREZES. Dobrzeby
Skończyć radę tak schludnie,
Jak zaczęła się cudnie...

(Prezes wkłada kapelusz)
Górne zamku pokoje.
Północ. Król, za nim Szołom, obwinięci płaszczami, wchodzą.

KRÓL. Królowo!
KRÓLOWA. Panie!
KRÓL. (na ramiona Szołoma płaszcz zrzucając) Kwiatów wam z przechadzki
Ni sielankowej nie wnoszę rozmowy.
W jaskini spisku byłem świętokradzkiéj.
KRÓLOWA. Przebóg! O panie!...
KRÓL. I cały, i zdrowy,
I dziwnie wesół, dziwnie wracam rady.
KRÓLOWA. Cóż to jest, panie?...
KRÓL. (z przesadą klasyczną) Widziałem szkarady —
Nie, gorzej: płaską widziałem pustotę
I takie głupstwa takiego pokłady,
Że aż mi słodziej deptać tę hołotę,
Że aż mi jaśniej stawa się przed okiem.
A, rozpatrzywszy wszystkie dzieła nasze

Przeciwko ludu, głoszę się prorokiem.
Gdzie płaszcz i wieniec złoty? Podać czaszę!
SZOŁOM. (podejmując purpurę i insygnja z marmurowego stołu) O panie! Rzeczy te się gęsto spiszą
I harmonjami rymów dokołyszą,
I wielka epos z tych wyrośnie czynów,
Jak rzeka, przez las płynąca wawrzynów.
A późny człowiek bardzo się zadziwi,
Że taki wielki pan i tak szczęśliwi
Poddani kiedyś byli — ci nieżywi!
KRÓL. (obwijając się purpurą, teatralnie) Łez tych nie ronić, siąść i skreślić czysto
Myśl, co mi w oczach gore promienisto:

(Szołom pochyla się na stół ku pisaniu)

Poddani moi! Złe, co was uwiodło
I na okropne zaniosło bezdroża,
Czyni, iż miłość bierzemy za godło...
Wspaniałomyślna będzie to obroża
Na podłe niecnych karki buntowników.
Skąd znaczę państwa odtąd hieroglifem:
W pierścieniu złotym serca dwa z krwawników
Na jednej z dawnym tarczy wężogryfem[801]
A każdy z wiernych uczci godło nowe
Jako królewskie, jako narodowe.
Scripsi...[802] Niech trębacz jutro tym ukazem
Przy huku kotłów, przy wrzawie rycerzy
Rozbudzi miasto...
SZOŁOM. (uchylając czoła) I rozrzewni razem.
KRÓL. Dość jest. Szołomie, wróć!

(Szołom uchodzi. Król w purpurze i wieńcu na chwilę zostaje nieruchomy, Królowa stoi w głębi sceny i uważnie nań patrzy)

KRÓL. (podnosząc się z miejsca, do Królowej) Na szczycie wieży
Wśród noctiluce[803] blasku, o Elwiro,
Niechbym przeklinał losy w twem objęciu!...
KRÓLOWA. Pacholę dawno tam przestawa z lirą,
I róże, wonność gotujące księciu...

(Król i Królowa mają się ku drzwiom w głębi sceny)

KRÓL. Elwiro, dziecię to czy zawsze blade?
KRÓLOWA. O, znikające i na wyśpiewieniu...
KRÓL. (z nie jakiem wzruszeniem) Będzież mi gorzko!
KRÓLOWA. Lekarz złożył radę
Z najuczeńszymi, radę o cierpieniu...
KRÓL. I cóż? Że stracę, mówili, słowika...
KRÓLOWA. Tak, panie...
KRÓL. (posępnie) Nowa trumna się odmyka.
.............
Już pozwoliłem, by matkę widywał.
.............
Po jednym z bitnych wdowa generałów —
KRÓLOWA. Pozwól jednakże, że i ten zarywał
Na chorobliwych pełnego zapałów.
KRÓL. Tak — ależ bitwy wielkie mi wygrywał.
KRÓLOWA. I równą łatwość w armji miał władaniu,
Jak to pacholę w lutni zażywaniu.

(W drzwiach środkowych znikają)
Na wieży zamkowej.
Po prawej stronie poręcz schodów, zstępujących do zamku, po lewej stół, siedzenia, kobiercami okryte; naczyń wiele bogatych. Cały taras kwiaty otaczają — w głębi widok na miasto, oświecone pełnią księżycową.
PACHOLĘ. (pół na ziemi, pół na stopniach kolumny (jako we śnie) wsparte, niekiedy ręką trąca lirę poruszoną opodal)
Śpiew:

Schnie i blednie, z oczu znika,
W trumnie się położy,
I nie będzie tu słowika,
Chyba gniew go wstrzyma boży
Lutni urzędnika!...

Doktorowie tam uczeni
Z królową mówili,
Kupią wkrótce i kamieni
Na monument krotochwili
Pod koniec jesieni!

Ale anioł lepiej mówi:
«Dobrze ci z chorobą,
Tu być ptaszkiem trzeba lwowi,
Tu z mgły trzeba być osobą,
Aż świat się odnowi!
.............
«Dzieckiem, dzieckiem baw — a potem
Zewlecz tę dziecinę,

I już zaklnij całogrzmotem,
Całożywot zbierz w godzinę,
Zapiorunuj grotem!»

PACHOLĘ, (podnosi się i, wyciągając ręce) O aniele niewidzialny,
Jak ci to na imię?...

(powracając głowę do kolumny)

Judyt — Judyt!...

(Król i Królowa, do połowy widzialni, o poręcz schodów wsparci).

KRÓLOWA. Idealny
Głos, zwłaszcza przy rymie.
KRÓL. Balladę czy też nowy śpiewa panegiryk?
KRÓLOWA. Tworzy sam — na przedgrobiu...
KRÓL. (z Królową na wierzch tarasu występując) Szczególniejszy liryk.

(zbliżywszy się do dziecka)

Smutno jest nań poglądać...
KRÓLOWA. Panie, racz być przecie
(Jak umiesz) dla cierpiących słodkim...
KRÓL. (ze stołu czaszę podejmując)
...Biedne dziecię.

Wnętrze domu miejskiego.
Chwila przed wschodem słońca. Lampa na stole dogorywa, niżej kołyska, wpół zakryta, u stóp jej Porcja. Wacław wchodzi.

WACŁAW. (na krzesło się rzucając)
Porcjo! Kochałem wszystko, we wszystko wierzyłem,
We sny i w jaw, i w siłę mas, i w siły własne,
A dziś... zaklinam ciebie, powiedz mi: marzyłem.
Z jaskini spisku wracam. Takie wszystko ciasne,
Szpitalne, niedostałe, tak zapalnie nudne
I suchotniczo wściekłe (może nawet brudne...),
Żebym już pragnął z ciała w przepaść jaką ciemną
Wylecieć, Porcjo — tylko, byś ty była ze mną...
PORCJA. Codzienne to wybuchy. Przeklinając, tworzysz
I trwasz...
WACŁAW. (zakrywając twarz rękoma)
W cudownem kłamstwie!
PORCJA. O, jak ty mnie trwożysz,
Wacławie!...
WACŁAW. A więc mówmy, o czem chcesz!...
O niczem,
Bylebym cię z weselszem oglądał obliczem...

(długa chwila milczenia)

WACŁAW. (wstaje, przechadza się i wraca na toż samo miejsce i znów siada) To nocy odpływanie, ta światłość zaranna
Przy lampie, co, czuwaniem wycieńczona, mdleje,
Bawią mnie — radbym dumał, chwiał się, jak dziewanna,
Gdy złotym kwiatów deszczem po nizinach sieje,
I drobne kochał rzeczy, życie kochał drobne,
Zakryte, nieprzystępne, lecz w tobie osobne,
I chciałbym... mimo czasów nieprawe owoce,
By dniami dnie zostały, a nocami noce,
Muzyka nie zgrzytaniem, łkaniem i szaleństwem,
A nie malarstwem rzeźba, słodycz nie męczeństwem,
Tragedja nie porwanych ogryzków mozajką,
Prawda prawdą, i bajka raczyła być bajką.
.............
Ale to wszystko...

(ku żonie rękę wyciągając)

Porcjo, czy jesteśmy sami?

(błędnie wkoło spojrzawszy)

Ha, jedno jest, jak pragnę —
PORCJA. Cóż?
WACŁAW. Że łzy — są łzami.

(coraz bystrzej przeziera światło w oknie głównem, lampa znika; drzwi się z łoskotem otwierają, wbiega dziecię)

CHŁOPIEC. Wacławie!...
WACŁAW. Co się stało?
PORCJA. Matka gdzie?
CHŁOPIEC. (pochylając się ze znużenia)
Nie mogę...
W kościele — tam z nią byłem...
PORCJA i WACŁAW. (zbliżając się do dziecka) Była tedy z tobą,
Lecz teraz?...
WACŁAW. Cóż się stało? Mów...
DZIECIĘ. (nieprzytomnie) Całą podłogę Kościoła zasypano kwiatami białemi...
WACŁAW. To nic, konwulsje lekkie — ma je z urodzenia.

DZIECIĘ. Szedł biskup, potem księży chór, kwiaty na ziemi
Szeptały: «Chwała!» — Kwiatów język się nie zmienia,
Jak język polski, w sercu zawsze jednakowy...
Sam przyznasz — tylko odrzuć myślą cudzysłowy:
Fiołek mówił: «Chwała», i lilja biała mówiła: «Chwała!»
.............
Gdzie matka, gdzie? Przed chwilą z książką tam klęczała.
.............
Zakonnik nowy przybył, były obłóczyny —
I to dlatego kościół w kwiatach, w blasku, w woni.
A wiesz, kto ten zakonnik, i za jakie winy,
I jak się zowie? Zwolon, ten pan, co to oni
Rzucali nań —

(ręką pokazując na Wacława)

Ty mówisz w sercu, że on głupi.
.............
Gdzie matka, a... ja nie wiem gdzie... Lud się tak kupi...

(po przestanku)

Rozmurowano ścianę z cegieł za kościołem,
On wszedł i, jak umarły, stał z żółtawem czołem
Wśród tylu cegieł żółtych, i wapna, i żwiru...

(znów po chwili)

Powiedzą: «Umarł» — tak jest, językiem z papiéru.
Tak ci powiedzą, ale nie językiem kwiatów,
Co taki jest, jak polski — zwiany z aromatów,
Co nie ma sklepień, aby echem mu odrzekły,
Bo czcze są i sklepienia...

(z uśmiechem)

Nieraz mi rozciekły
Nad wyrzuconym oka promieniem, i czułem,
Że, jako namiot włócznią, parłem je lub prułem,
A błękit mi strugami lał się przez sklepienia,
Albowiem czcze są...

(podnosząc się, jakby był przytomny)

...Śpiewy, kwiaty i kadzenia,
Tam matki mojej czoło, nad książkę schylone,
A tam pomiędzy cegły wpada dym czerwone,
I z dymu tego ręka ku mnie się wyciąga,
Jakoby kłos, żółtawa, drżąca tak promiennie,
I te mi słowa pisze: «Wy!», a mówi (dziwno,
Że ręka mówi; wszakże przyjmij to ode mnie,
Bom dziecko) — owoż ręka polszczyzną przedziwną
To mówi: «Weź nazwisko, które jest ze świata,
I już mi niepotrzebne, i już precz odlata,
Weź, ale i «Was» dodaj, wszystkich» — i zniknęła.

(z dziwnym uśmiechem)

Jak oni to cegłami prędko zasuwają,
I wapnem jak to oni prędko zarzucają!...

(po przestanku)

Z początku plama była na murze wilgotna,
Jak trumny cień, a potem schnąć zaczęła z boków,
I tak się, jak osoba zwężała suchotna,
I jako runo szarych na niebie obłoków,
I jak przelotny ptaka cień na ścianie białéj,
I jako plama w oku patrzącego drżąca,
Co nie jest na przedmiocie, ale latająca...

(budząc się)

Gdzie matka, tego nie wiem. Zbiegłem kościół cały
I nic nie chciałem mówić, nic nie powiedziałem,
Bo cóż powiedzieć mogłem?...

(wchodzi Matka; ucisza kroku i, wyciągając rękę)

MATKA. Zostawcie go!
CHŁOPIEC. Spałem.
MATKA. Pogrzebu widok, przytem tłum i dym i świece,
Które sprawują duszność.
PORCJA. Perfumy kobiece.
MATKA. Cóż tobie? Źle?... Aniołku!
WACŁAW. (podnosząc chłopca) On tylko żartował.
DZIECIĘ. (do obecnych) Przepraszam państwa...
WSZYSCY. Czemu?
CHŁOPIEC. Pewniem tu chorował.
WACŁAW. E, gdzież tam!
CHŁOPIEC. Ależ proszę!...
MATKA. Cóż?
CHŁOPIEC. Nieprawdaż, mamo,
Mówiłaś raz, że Cezar chorował tak samo?
WACŁAW. Zabawny chłopiec.
PORCJA. (podając czarkę do ust) Wody napij się, aniele,
A tylko pij pomału...
WACŁAW. Chłopcze, pij niewiele!

Na placu głównym.
Wokoło ulice, drzewami ocienione; w głębi widok na zamek i celniejsze budowle. Wiele ludu, świątecznie ubranego, przechadza się lub siedzi na zielonych ławkach pod drzewami.

HAROLD. Wszystko dziwnie się plecie
W tego państwa tu świecie,
A, kto rzeczby spisował
I połączyć chciał, pewno
Ciągby gorzej popsował.
Tak bo oschle i rzewno,
Tak wrzaskliwie i głucho,
Tak wątpliwie i pewno,
Tak nie wiedzieć jak... słowem,
Że nie z dziejów te dzieje
Z ich monarchą treflowym.
Ile razy kur pieje,
Tyle razy się chwytam,
Czy nie znikłem w podróży,
I o hotel mój pytam,
I o chłopca, co służy.

(zajmując miejsce na jednej z ław pod drzewem)

Chciałem zacząć tu dramę,
Lecz spleen[804] przerwał mi nagle.
A więc romans? Gdzież! Same
Bez krwi twarze, jak żagle,
Po fal błądzą otchłani,
Aż mi parno w tej bani...

(do swego Cicerone)[805]

CICERONE. Król łaskawie wynalazł
Herb dla miasta i państwa.
HAROLD. A, winszuję, winszuję...
(Artystyczność tyraństwa).
CICERONE. Przytém...
HAROLD. Jeszcze coś przytém?
CICERONE. Człowiek ma być zabitym
Knutem; pono spiskowy,
Lecz to sądem ministrów.
HAROLD. A, ministrów!
KTOŚ TAM. Graf Bystroff
Dosyć bywa surowy...
HAROLD. A, surowy! Cóż począć?
HAROLD, (widząc, iż obcy spogląda ze smutkiem naokoło) Czy pan nie chce tu spocząć? —
KTOŚ TAM. Chciałbym, ale gdzie daléj!...
OBCY. (oddalając się z westchnieniem)
Ta się ziemia zawali!

(bębny dają się słyszeć, potem straż nadciąga i egzekucyjne korowody; środkiem obżałowany postępuje)

HAROLD. Jeszcze bębna też brakło!
JEDNI. Biedny Wacław.
DRUDZY. To lice
Jakże nagle wyblakło...
HAROLD. (szukając, jakby wynijść)
Tam zamknięto ulice
Bagnetowym szeregiem,
Tu lud. Trzeba być szpiegiem,
Żeby cało się ostać...

(do Cicerone)

Czyż tu będą go chłostać?
CICERONE. Trzysta knutów, a potem
W minach[806] z taczką i młotem.
HAROLD. (zatrzymując przechodnia)
Proszę wskazać mi drogę,
Wyjść stąd chciałbym koniecznie —
OBCY. Przejść pan musisz załogę.
CICERONE. Nie wiem, czy to bezpiecznie.
HAROLD. Jakto?
OBCY. Wnosić stąd mogą,
Że swą lubisz iść drogą.
HAROLD. Mam ten zwyczaj, niestety.
OBCY. I że jeszcze coś przytém —

(przeciskając się w tłumie, do Harolda)

Przecudowne kobiety!...
HAROLD. (ciągnąc rozmowę dalej)
Cóż?...
OBCY. Że panu niemiło,
Iż knut bywa użytym —
HAROLD. O tem mi się nie śniło.
OBCY. A — to proszę też ze mną,
Będę zaraz mu służył.
HAROLD. Bardzo mi to przyjemno.
OBCY. Mnie, któregoś pan użył.
HAROLD. O nie, panie, mnie raczéj.

(giną w tłumie)

DZIECKO. (w tłumie) Jeszcze katów nie widać.
KOBIETA. Cóż ta zwłoka dziś znaczy?
URZĘDNIK. Pewno raczą co przydać
Do wyroku ministrów.
OBYWATEL. Może zaspał Graf Bystroff.
PIERWSZA DAMA. A pfe, lampa noc całą
I dzień cały, bywało,
W jego świeci balkonie...
DRUGA DAMA. O, biedaczek...
URZĘDNIK. Na chwilę
Wesprze czasem też skronie
I zamruży powieki...

ROŻNE KOBIETY. Ah!...
KTOŚ TAM. Bogdajby na wieki.
OBYWATEL. Cóż bo chcecie, prac tyle!...

(słychać bębny, tłumy się nieporządnie rozłamują; ruch w głębi placu, potem krzyki).

RZESZA. Oto już w bęben biją, wkrótce przyjdą katy...
WIELE GŁOSÓW ZMIESZANYCH.
Z drogi! Precz z drogi!!...
JEDNI. Cóż to?
DRUDZY. Strzał!
INNI. Wystrzał z armaty!

(wrzawa się zwiększa, a w głębi placu dym, zamieszanie, strzały ciągłe)

RZESZA. Cóż to za zamęt? W gardle przeciwnej ulicy
Trębacze na spienionych koniach, i łucznicy,
A przodem na królewskim rumaku pacholę
I wiele ludu, w krzywe zwianego półkole...
PACHOLĘ. (z konia rękę wznosząc)
Dość jest — królewski zamek pali się...
JEDNI. Łzy nasze!!...
DRUDZY. Krew nasza!
MATRONY. (w tłumie) Dzieci naszych jęki na Sybirze!
I tych, co we wnętrznościach płaczą już..
STARZEC. Przepaszę
Biodra, pójdę klęczkami na żwirze
Do Jeruzalem...
GŁOSY ZMIESZANE. Wody!
RZESZA. Siarki!...
STARZEC. Niebo pada!
PORCJA. (w tłumie) Wacławie!
WACŁAW. Gdzież są nasi?!
KTOŚ TAM. Poszła już gromada.
INNI. A wojsko gdzie królewskie?
KTOŚ TAM. Jedni wbok się miotą,
A drugich śladem broni porzuconej snopy,
Co iskrzą się ciepławą pożaru ozłotą...
GŁOSY ZMIESZANE. (w głębi sceny)
Hurra!...
JEDNI. Wystrzały ciągłe —
DRUDZY. (za sceną) Zdobyto okopy!

(scena wypróżnia się)

GŁOSY. (za sceną) Hurra...

(Po niedługim przestanku cały plac jest pusty. Harold tylko, oglądając się wkoło, powstaje, a dalej starzec, prawie ślepy, rękami po drzewach drogi szuka — mrok coraz to gęściejszy)

STARZEC. (do Harolda się zbliżając) Co słyszę? Zda się, okopy zdobyto?...
HAROLD. Nic nie wiem, nie rozumiem... W wulkanu koryto
Jak stary Plinjusz wszedłem z tabliczkami w ręku.
STARZEC. (poznając cudzoziemca)
A, pan nie z naszych?
HAROLD. To jest — jak pan chcesz nibyto.

(Harold podaje Starcowi ramię i mają się ze sceny)

STARZEC. Wam, młodym, dobrze czasem posłuchać i jęku,
I pobić się, pohulać. Niech Bóg błogosławi
Wacpana, a wnuk kiedyś niech tak nie zostawi —
Choć dobrze zrobił — tylko czy trafię do chaty?...
HAROLD. (z atencją)[807] Służę mu.
STARZEC. Żeby nie te po dachach granaty,
To z moim wzrokiem, nie wiem, jakbym się obrócił.

(zdaleka coraz większy dym nadpływa, gdzieniegdzie czerepy granatów padają)

Póki się zamek palił, widniej było nieco.
Gmach duży, król nieboszczyk miljony w to rzucił...

(przechodzą)

RZESZA. (przez scenę przebiegając) Hurra!!...
HAROLD. A teraz zboczmy!
STARZEC. Z głowniami znów lecą...



WANDA
rzecz w obrazach sześciu[808]
«Tak kościół trzyma, że, gdy Pan umierał,
Na PÓŁNOC, głowę skłoniwszy, pozierał,
Na Oliwnej
Górze dziwnej
Kończąc mękę, skłaniał rękę
Ku PÓŁNOCNYM LUDZIOM...
STARA PIEŚŃ[809]
(Przepisana z książki w klasztorze na
Górze Świętokrzyskiej, w puszczy.)
OSOBY:

WANDA
GRODNY
PANNA
PACHOŁ-TRĘBACZ
CHÓR WIEŚNIAKÓW
CHÓR ZNACHORÓW
CHÓR WÓJTÓW
CHÓR PIASTÓW
CHÓR SIEWCÓW
CHÓR OWCZARZY
CHÓR ŁOWCÓW
SKALD
ŻYD
BOJAN
CZUDY — LECHY — WIESZCZE — STARCY — DZIEWKI — DZIATWA
RYTYGER ROTNY
WEISWORT
CHÓR RUNNIKÓW
WOJSKA RYTYGEROWE — POCZET STRAŻY PRZYBOCZNEJ

I.
Przed grodem.

PIERWSZY Z CHÓRU. Przychodzimy spytać się o zdrowie
Prawielmożnej pani naszej słodkiej.
Grodny niechaj wyjdzie i odpowie
Czekającym w progu, jak stokrotki,
Kiedy słońce skryje się w dąbrowie.
CHÓR. Czekającym u progu i przed bramą
Niech odpowie jasno i toż samo.
PIERWSZY Z CHÓRU. Chcemy wiedzieć dla jakiej przyczyny
Nie siaduje nasza prawielmożna,
Jako niegdyś, w czas szarej godziny
(Kiedy dusza każda więcej zbożna),
Czemu nie siaduje na przedwnijściu,
Błogosławiąc wracającym z pola
Po murawach, jak krople po liściu.
CHÓR. Czemu nie siaduje na przedwnijściu,
Chcemy wiedzieć. Ta jest nasza wola.
PIERWSZY Z CHÓRU. Ludzie dobrzy, owo pachoł grodzki
W bramie wtórej stawa z rogiem turzym,
Podtrębując zapiew wojewodzki,
Przemawiając słowo głosem dużym.

(Pachołek, trąbiąc przestankami, przybliża się)

PACHOŁ. Nowość głoszę i to, co się święci,
A ty słuchaj, mężu, białogłowo,
Sercem słuchaj, mysłem zamyśl w słowo
I na kiju zaznacz dla pamięci!
Prawielmożnej trzeba rzeczy takiej,

Takiej rzeczy trzeba jej koniecznie
(A ku temu pieśń jest, zioło, znaki),
By rozpłakać mogła się serdecznie.
To wypłacze one swe milczenie,
Oną serca niewymowną bliznę,
Oną niemoc, one zniemowlenie,
To wypłacze oną swą niemczyznę.
Kto więc słowo ku płakaniu umie,
Albo zioło gorzkie a zbawienne,
Albo jaką dziwną rzecz rozumie,
Albo o tem miał poczucie senne —
Niechaj zbiega a niech zbiega skoro,
Niech przynosi, a przynosi sporo!

(uderza w trąbkę)

Jeśli Kmiet jest, srebrny pług dostanie,
Jeśli Czud jest, miedzią kute sanie,
Jeśli Bój jest, to szczyt ma w nagrodę,
A Lech dobre słowo i pogodę.
CHÓR. Jeśli kmiet jest, srebrny pług dostanie,
Jeśli człek jest, boskie zmiłowanie.

(Chór odchodzi w jedną stronę, pomrukując pieśń, a Pachołek w drugą, potrębując)
II.
Środkowa izba zamku.

PANNA. «Ciszy, ciszy, moja złota!... Ciszy!...»
Te słów kilka pani wciąż powtarza;
Spytać o co, nie słyszy.
Dawniej kobzy dudarza,
Co siadywał w bramie, słuchiwała,
Dziś i o tem ni słowa,
Dziś o niczem, wszystko zapomniała,
A wie wszystko, i jak się co dzieje,
I nic się przed nią nie uchowa,
I nic jej nie rozśmieje.
GRODNY. Co rozpłacze, może to znajdziemy,
Że odejdzie on zawianiec niemy.
PANNA. Żeby można konia ze skrzydłami,
Co to o nim grecki dziadek śpiewał,
Albo jabłoń złotą z owocami,
Albo żeby z nieba kto nazrywał
Róż błękitnych, albo królewica,
Coby jasne miał, jak ona, lica.
GRODNY. Królewica! A z ościennych panów
Może tego, cośmy to spotkali,
Rudowłosych władykę Germanów,
Co szczyt noszą drzewny, pas ze stali,
Co nocami głazy toczą z granic,
Święte miedzy prawo mając za nic.
PANNA. Albo... albo... żeby bajki takiej,
Co to wszystkie bajki w sobie mieści
I powieści, aż się wypowieści —
Albo... żeby sama dała znaki,
Co w tej ulży boleści...
GRODNY. Rozrzewnienia! Wczora rzekła do mnie:
«Rozrzewnienia, bo po mnie...»

(GRODNY i PANNA rozchodzą się, WANDA wchodzi i, czyli sama jest, ogląda się)

WANDA. Łado, Łado[810], po twym ja przykładzie
Taka ładna, że lud cały w ładzie,
Że odbijam słońce, jak jezioro,
Kędy wodę czystą ludzie biorą.
I niczego, zda się, myśl nie łaknie,
I nic nie brak, tak, aż... czegoś braknie!

(kładąc rękę na sercu)

Ha! Kolczyka, widzę, brak kolczyka
U srebrnego stanika,
Co odprysnął właśnie, gdy westchnęłam...

(zsuwając rękę)

I ty drugi, odpryśnij, jak gwiazdeczka,
I ty, taśmico, zwiń się, przełam,
Niech wyfrunę, oj! jak gołąbeczka...
..............

III.
Koczowisko germańskie.

ROTNY. Runniki wszystkie, a z młotami ostremi,
Co na głazach sinych ryć umieją
I siadują na ziemi
Sami, rzadko się śmieją,
A te zwłaszcza, co strzałami wróżą
I na dumie cichej posiwieli;
Zwołać szeptem, niech oczy za mrużą,
Niech, jak widma, staną wkoło, bieli —
Wkoło darni, ocienionej jodłą,
Niechaj staną, gdzie lwia leży skóra
I dymiące odpoczywa siodło.

(RYTYGER wchodzi z pocztem swoim)

Hurra!
RYTYGER. (skinąwszy ręką) Spocząć!
ROTNY. Spocząć! Hurra!...

(wojska ustępują w ciemność lasu. Kiedy rytygerowe wojska dokoła rozstępują się, Rytyger siada na skórze rozesłanej; zaczyna się ściemniać. Runniki chórem długim wysuwają się po murawie i otaczają Rytygera, przy którym służba jego stoi)

RYTYGER. (podnosząc dzban) Tym miodem zdrowie piję weiswortowe!
WEISWORT. Niech się obróci w powodzenie wasze!
RYTYGIER. Chcę wiedzieć: wojnę wygram i królowę,
Albo nie wygram?
WEISWORT. Rzucaj, królu, czaszę
Na las, daleko tak, jak możesz rzucić!

(Rytyger podnosi się i ciska w ciemność drzew; orły spłoszone wzlatują)

CHÓR RUNNIKÓW. Tak, a nie tak — nie nasza rzecz.
Ludzie radzi się smucić.
Wieszczba jak miecz, póki nie błysnął miecz. (po chwili)
Póki nie błysnął miecz, wieszczba jak miecz.
WEISWORT. Rozkocha się królowa tak, jak nie bywało
Zdawiendawna.
Cztery orły wzleciało,
Będzie sławna.
Rozkocha się i białe skąpie ciało.
CHÓR. I rozkochała się tak, jak nie bywało.
RYTYGER. Stokroć wdzięczny, o, wielce wam rady!
CHÓR. Wieszczba jak miecz — to, słowo gdy wyciśnie,
Próżna pochwa zostawa, wieszcz blady...
WEISWORT. Co poczęte było bezumyślnie,
Kończ umyślnie!

(Runniki pochylają czoła i cofają się, Rytyger wychyla miód)

RYTYGER. O, wielce wam rady!

(Chór Runników odsuwa się, szepcąc; służba rozpina namiot, w którym i światło wraz rozbłyska)

RYTYGER. (sam; w głębi namiot i służba)
Łyskaniem pierwej mdławem uprzedzony,
Jak piorunowa rozłożę się krésa,
Królowę wezmę i lud rozpierzchniony.
Do wieszczby fortel dołączę, jak lisa.
Bogi są dobre, czasem niedołężne,
Kiedy im ludzkie nie posłuży ramię,
Świecą i wiszą, jak tarcze mosiężne
W pięćset czterdziestej zawieszone bramie.

(po chwili)

A ona? Weiswort mówi: «Skąpie ciało...»

(po chwili)

O, każe tratwy fenickich żeglarzy
(Co jeżdżą bursztyn łowić), każę złupić,
Wonności zabrać wszystkie, każę kupić
Konch[811], szkła od wszystkich sydońskich[812] farbiarzy,
W dalekim Rzymie wannę z alabastru
Zamówię, taki nimfeon[813] urobię
Dla niej, jak ledwo grób stawiałbym sobie,
I będę miłość pił, jak miód ten z plastru.

(po chwili, klaszcząc w dłoń)

Hej, ojce, co tam siedzicie w Walhali[814],
Gdy przyjdzie stanąć mnie pomiędzy wami,
Spowiniętemu w jasną taśmę stali,
Powiecie: «Syn jest nasz», powiecie sami!

(po chwili)

Wando! O, moja ty Rytygerowa!
Jako cię kochać będzie wojsko całe,
I złotowłosa każda białogłowa,
Co z nami dzieli trud a przędzie chwałę,
Każda z gwiżdżących w tarczy brzeg ustami,
Każda toporzec rzucająca dziewka,
I każdy starzec, co pomaga snami,
Wid, duch, i lasów szum, i małe drzewka!

(odsuwa się w głąb, ku namiotowi)

Ty skoro uścisk dasz, wyprawę zrobię
Przeciw ogromnej Fenrysa wilczycy[815],
Mur Alp skrzącemi młotami przeżłobię,
Rzym spalę, woły zegnam z okolicy,
Po dwieście rogów kładąc na ołtarze
Codzień, weselić się pastuchom każę.

(wchodząc w namiot)

Hej, ojce, co tam siedzicie w Walhali,
Gdy przyjdzie stanąć mnie pomiędzy wami,
Spowiniętemu w jasną taśmę stali,
Powiecie: «Syn jest nasz», powiecie sami!

(noc zapada)
IV.
Środkowa izba zamku.

WANDA. (przechodząc zwolna przez środkową komnatę grodu)
Tego ja nie wiem, co się dzieje ze mną,
Ani dlaczego jestem nieszczęśliwą;
Kocham, wszelako mogę być i zmienną,

I niekonieczniem Rytygera chciwą,
I niekoniecznie mi potrzeba kogo,
Która tysiące mam życzliwe sobie —
Tylko mi smutno, tylko mi ubogo.
Że nic nade mnie nie stoi w osobie,
Że jakbym była na tej góry szczycie
Sama, jak chmurki płatek na błękicie.
O! Żeby źle mi zrobił człowiek który,
Albo Bóg żeby zgrzebną wdział mi szatę,
Nowemi ptaszkę swoją odział pióry
I dał mi jaką gdzie na puszczy chatę,
Z gołębi parą na dachu zielonym,
Z kamiennym progiem i oknem plecioném.

(przechodzi)

GRODNY. Z załamanemi tam poszła rękoma.
PANNA. Stąpa, a jakby była nieruchoma.
GRODNY. Trzeba na oku mieć, jak dziecię chore.
PANNA. Które wołanie godzin jest?
GRODNY. Już wtore.

(Panna odchodzi w głąb korytarza za Wandą. Skald[816] wchodzi i stawa u drzwi głównych)

GRODNY. Ktoś jest i za czem?
SKALD. My Skald się zowiemy.
GRODNY. A śpiewasz jaką pieśń?
SKALD. Nie jestem niemy.
Bywa, że śpiewam naprzód pieśń do ciszy,
By usłyszano, skoro śpiewać zacznę —
Potem malowną, żeby, kto już słyszy,
Oglądał także — potem rzeczy znaczne
Dla ducha, potem z serca głębokości
Wywlekam drżący, czysty ton — ten wiodę
Dalej i szerzej, aż echo zazdrości,
A potem wraz go rozkroplam, jak wodę,
W tęcz snop, a potem w grzmot uderzam suchy,
Jakby się bitwa gdzieś toczyła zdała
I potykały się w powietrzu duchy,
Pułkami grubych chmur na siebie wbite,
Gdzieniegdzie gwiazdy promieniem przeszyte.
GRODNY. Zaprawdę, śpiewasz pieśń, która uboży,
Przeto, iż rzadki słuchać ci podoła.
SKALD. My, Skaldy, jemy chleb on dziwny boży,
Chleb, co opada z dosytnego stoła,
A który skrzydła zgarniają przeźrocze
Bieluchnych duszyc.
GRODNY. Czy mają warkocze
Duszyce owe?
SKALD. Długie, jako sznury,
Któremi charty karcą.
GRODNY. I tejże natury?
SKALD. Bywa.
GRODNY. (dotykając Skalda po ramieniu) Niżej izba jest przestrona,
Wokoło dwieście jasnych stoi włoczni,
A w środku ogień modrzewiowy. Spocznij!...
SKALD. Gościnność niechaj będzie pochwalona!

(wychodzi — wchodzi Żyd)

GRODNY. Ktoś jest i za czem?
ŻYD. Z dalekiego Wschodu
Jam jest, z za morza, na cztery miesiące
Fenicką nawą[817], potem na rok cały
Przez ziemię. Jestem z wielkiego narodu,
Doktór, a leczę na febry trzęsące,
Także na bole suche i zastrzały,
Zaniemówienie, często na ślepotę.
GRODNY. (pokazując gościowi lawę wdali) Spocznij!...
ŻYD. Mam także i pierścienie złote
Z talizmanami[818] wielce skutecznemi,
Które tyryjczyk[819] ryje, mam i maście,
Wonne, że szczypta na osób dwanaście.
GRODNY. Osoba, zda się, mądra...
(do żyda) Poniżéj
Spotkacie kilku u wnijścia żołniérzy,
Ci wam czekalną otworzą komnatę.
ŻYD. Niech będzie szczęsne miejsce i bogate!

(wychodzi — wchodzi powoli Starzec, na kiju oparty)

GRODNY. Ktoś jest i za czem?
BOJAN. Bojanem się zowię,
A jestem z matki śpiewak.
GRODNY. A pieśń jaką
Śpiewacie?
BOJAN. Co, jak oczy w głowie,
Patrzy, a siebie nie zna — oto taką.
GRODNY. A czy się królom śpiewało już kiedy?
BOJAN. Do kości, panie, do kości! Obręcze
Miedziane miałem na nogach... a biedy!
GRODNY. A czy umiecie pieśnią wywiać tęczę?
BOJAN. I łabędziowe stado wrócić w locie.
GRODNY. A jak to w waszej robicie prostocie?


C. Norwid: Ilustracja do «Wandy».

BOJAN. Z serca.
GRODNY. Niewieście umiesz także zwrotki?
BOJAN. Bywało, rzucę słowo, to, jak kotki,
Głowę na głowę zakładają.
GRODNY. Czemu
Przy tem jesteście biedni?
BOJAN. (obracając się do laski swojej)
Powiedz jemu,
Bo ja pomówić radbym o czem innem.
GRODNY. Wieszczowi, jak wy, każdy dom gościnnym.
BOJAN. Tak jest.
GRODNY. I każdy chętnie was poważa.
BOJAN. Tak jest, szczególnie przed bitwy poczęciem,
Gdy nastrajamy rapsod...[820] też się zdarza
Przy uczcie... bawią się, jak ze szczenięciem. (po chwili)
Oj, za Dunajem, za szumnym, bywało,
Że cesarzowi śpiewałem rzymskiemu,
Co stał, ot, blisko tak, z garsteczką małą
Konnych...
GRODNY. (wskazując lawę)
A, proszę, co śpiewałeś jemu?
BOJAN. Sławę.
GRODNY. A konie ich jakie?
BOJAN. Cesarski
Płowy, w czerwonej do kolan purpurze.
GRODNY. A orszak?
BOJAN. Pachoł jeden dziarski
Z laską, na której jest tablica wgórze,
Rozeskrzydlona w orła — reszta młodzież
Twarda, jakobyś wyrył aść w marmurze.
Półzbroje jasne noszą i półodzież.
GRODNY. Właśnie? No... miodem pokrzepcie się, starcze,
Bo niżej, w izbie dużej, są tam różni
Czudowie, świata całego podróżni,
I ci, co, pieśni nucąc, czyszczą tarcze.
BOJAN. Zdrowia! (wychodzi)

(Grodny uderza w szczyt miedziany, jeden z zawieszonych po dwóch stronach głównego wnijścia — wchodzi Pogoń i staje w drzwiach)

GRODNY. Wszelaki człowiek, gość, ma być uczczony
I niechaj braku nie będzie w usłudze!
Niewiasty z jednej, męże z drugiej strony,
Przedwszystkiem starcy; wszakże ludzie cudze,
I zaklinacze, niemieckie runniki,
I baby, które leczą, mieć na oku.
Rozliczne sprawy są, różne praktyki...
Rozumiesz...
POGOŃ. Baczę.
GRODNY. A unikać tłoku!

V.
W krużganku zamkowym.
Wanda wchodzi, Rytyger, w ubraniu Skalda, postępuje za królową.

WANDA. Powiadam tobie, nie ścigaj mię, panie!
RYTYGER. Wando!
WANDA. Co miałam rzec, rzekłam.
RYTYGER. Kobieto!
Zawołam imię moje, niech się stanie!
Niech mię porąbią Lechy!
WANDA. Nie zabito
Nikogo w ogrodzie tym nigdy.
RYTYGER. Zaiste,
Jeżeli każdy toż opłaca myto
I jako mary wychodzi przejrzyste...
WANDA. Książę! Powiadam tobie całą mocą
Boleści, które dla ciebie zakryte,
Że słońce gaśnie, błonia się wilgocą,
Ciemności na świat lecą niespożyte...
Mnie nie czas... Lud mię postawił na szczycie,
Jako najbielszy śnieg, i jestem oto
Odlatująca w słońce cale życie,
Ani się cieszyć mogę tą białotą...
Wszechsamstwem mojem stałam się... sierotą!
RYTYGER. Więc cóż? To lud twój chce, ażebyś, w bieli
Stojąca, płaczem rozciekała wiecznym,
By błonia niżej zielone widzieli —
A ty, w błękicie sama podsłonecznym...
WANDA. Książę! Łzy mojej nie widziałeś...
RYTYGER. (wyciągając rękę ku piersiom Wandy) ...Oto
Po srebrnej blasze na piersiach się gonią
Dwie, jak listeczki białe pod jabłonią.
WANDA (wyciągając rękę ku oknu)
A owo dziesięć nad tą konwią złotą,
Którą polewać lubię kwiat wieczorem.
RYTYGER. (oczy zasłaniając) A owo jedna jeszcze, lecz człowiecza!!
WANDA. Ustąp!
RYTYGER. Kobietą jesteś... i bez miecza...
Jam Skald, poczekam w bramie, gdzie za dworem...
WANDA. (zatrzymując Rytygera)
Tyś król, a Wanda ja... klękam... Na bogi,

Uchodź... i uchodź szczęsny!... Gdybyś z laty,
Germański orle, poznał ten ból srogi,
Co jest z miłości bezmiernie bogatej,
Tak ścieśniającym wszystko naokoło,
Że człowiek nie śmie nastąpić na zioło,
To wtedy wspomnij o mnie, lodowatej!

(uderza w szczyt miedziany; Grodny wchodzi)

WANDA. Ten Skald niech srebrny weźmie pas na drogę! (uchodzi)

(chwila milczenia)

GRODNY. Co tak spoglądasz, wieszczu, na podłogę?
SKALD. Pieśń mam, a nuty doszukać nie mogę. (po chwili)
Ale wynajdę ją gdzieś w mieczów wrzawie
I, jak dziewicę na ręku skrzydlatą
Bohaterowie noszą, tak podniosę.
Zgiełk będzie, lament będzie w onej sprawie,
Chorągwi głuchy łomot, jak za kratą
Orły, gdy jagnię zoczą białowłose.
GRODNY. Dziwna rzecz Skaldy! Szumne to, a bose...

VI.
Pole pod Krakowem.
Na przodzie sceny namiot Wandy, dalej Chóry ściągają, każdy, koło namiotu przechodząc, śpiewa; w głębi Wisła.

BABY. Pod białemi brzozami dziwne zebrałyśmy zioła
W czyste płachty i w kosze, z łozy uwite zielonej;
Sypkie próchna odłamy z miejsca, gdzie stała stodoła,
Stu podołać mogąca kmietom, gdy plon w niej złożony —
Złote z mrowisk kadzidło i latające nasiona —
Wody różne we dzbanach, czystych, jak cegła czerwona.
DZIATWA. Dzieci, wnuki, my także, co dźwignąć mogły rączyny,
Co po ziemi potoczyć drżące zdążyły ramiona,
Za matkami, babkami, na święte niesiem daniny.
RAZEM. Niech się pokój uczyni, Wandy niech błyśnie korona,
Niech zabłyśnie słoneczkiem na góry, lasy, doliny! (przechodzą)
ZNACHORÓW CHÓR. Słowa, słowa, a ciche, te, co przy duchu spoczęły
I od ojca na syna w ostatniej schodzą godzinie,
Te niesiemy, i laski pokarbowane[821], i skrzynie
Jaworowe, co znakiem się osobliwym zamknęły.
WÓJTY. Łado, niech będzie dobrze po świata krainie!
RAZEM. Niech się pokój uczyni, Wandy niech słowo zasłynie!

(przechodzą)

PIASTY. Miodu plastry białego w lipowych niesieni donicach,
I motyle, co w nocy brzęczą po kwietnej pasiece,
Dziś zaklęciem osiadłe na podniesionych gromnicach.
Niech wzlatują co wieczór, kiedy zajaśnią te świece!
SIEWCY. Pierwo-ziarna perłowe, z wieńców dożynnych kruszone.
OWCZARZE. I lekarstwa niesiemy dziwne.
ŁOWCY. I dziwne stworzenia,
Zabłąkane niekiedy z dalekich światów w tę stronę,
Wiedźmy, ptaki i rzeczy, na które niema imienia.
CZUDY. Z ziem odległych, z za morza lazurowego, wiezione
W szklanych, miednych naczyniach, w przędzionych torbach z amjantu[822],
Rzeczy droższe niesiemy od wszechbrylantów brylantu.
RUNNIKI. Słowa ciche i uśmiech, a długie miecze i młoty
My niesiemy, jak w chmurze przesuwające się grzmoty. (ciszej)
Na głos trąbki germańskiej dalej urnami[823] z ramienia,
Dalej wieńcem około cezarowego strzemienia! (głośniej)
Słowa dziwne niesiemy, pełne rdzennego nasienia! (przechodzą)

(Chóry przechodzą około namiotu i półkręgami stają wdali, tak, iż namiot Wandy na przodzie sceny stoi, a w głębi, gdzie nie domykają się półkręgi chórów, widać płynącą Wisłę i brzeg spadzisty)

DZIEWKI. Teraz wy, wieszczowie, siwe głowy,

Stańcie pośrodku. — Co ma być,
Ogłoście możnemi słowy!
LECHÓW CHÓR (podnosząc tarcze)
A niechaj żyje, co ma żyć!
A niechaj zadrży, co ma drżéć!

(Wieszcze wysuwają się chórem i stają przed namiotem, Przedni Starzec w głąb namiotu wchodzi; chwila milczenia)

PRZEDNI STARZEC. (wychodząc) Sen się stał dziwny do prawielmożnej pani...
RZESZA. A-a!
STARZEC. Wszyscy, z czem kto jest, tu zebrani,
Złożyć mają w kopiec swoje rzeczy,
I rzeczono jest, że to uleczy.
CHÓRY. (rozsuwając się ku środkowi sceny) I rzeczono jest, że to uleczy.

(w głębi sceny rośnie mogiła, przy śpiewach i w porządku takim, jak się scena ta rozpoczyna, tylko, że śpiewy są przycichłe i odległe)

TRĘBACZE. (od obu stron namiotu)
Łada, Łada...
LECHY. Ona!
CHÓRY. Wanda górą!
STARZEC PRZEDNI. Jako pawia białego pióro
Na wietrze
Stąpa cicho, strzelista...
DZIEWKI. A koronę ma w prawej ręce swojej...
WIESZCZE. A jest, jako powietrze,
Czysta.
CHÓRY. Owo przeszła... owo pod kopcem stoi...
WANDA. Dobrzy ludzie! Widziałam cień ogromny Boga,
Przechodzący po polach, jak szeroka droga.
A to był tylko ręki jednej cień; ta ręka
Jakby przebitą była, bo słońce padało
Przez wnętrze dłoni nawskróś, jak przez wypaść sęka.
Ja stałam i patrzyłam w to rozdarte ciało,
Jak ptak z ciemności w jasną pogląda szczelinę,
I dano mi jest wiedzieć to...

(bierze gromnicę zapaloną z rąk Piasta i wchodzi na stos, potem ciszej kończy)

że dla was zginę.
RZESZA. Co jest?... Co rzecze?...
WANDA. Każdy rozrzewnił się szczerze
I przyniósł, na co stać mu, to jest dość na wieki
Żywota dla was. Dziwni będą z was żołnierze
I Prowe[824] bóg szczególnej użyczy opieki...
A co jest ze mnie, dam wam.
STARZEC. Gore!
CHÓRY. Dymów skrzydła białe
Zebrały się, skręciły... rozchodzą w dwie strony...
STARZEC. Błękit widzę... Ratunku! Wody!
RZESZA. Wisłę calą
Na stos wylać!
STARZEC. Widziałem tylko błysk korony.
TRĘBACZ. (od stosu lecąc) Nie Wisłę na stos — w Wisłę przelało się ciało.
RZESZA. Co jest?
LECHY. Niemce!

(Rytygier na koniu w poczcie zrzucających płaszcze swoje Runników, zdala wojska, w kurzawie ledwo widne)

RYTYGER. Porąbię w wióry i rozmiotę!
LECH. (z konia podając się włócznią)
Zaczekaj! W ranę świeżą patrzący, w czerwoną
Ranę... Sępie!... Jeślić trza korony,
To pójdziesz wpław, psie rudy, pójdziesz za koroną...
RYTYGER. Królowa gdzie jest?
RUNNIKI. Nie jest...
RYTYGER. (obracając się do pocztu)
Chłopy! W inne strony!
Na świat, na Rzym, gdzie szaleć jeszcze czas i luźno,
A miłość nie jest jednem bezsilnem... «zapóźno!»



KRAKUS, KSIĄŻĘ NIEZNANY
tragedja
DO KRYTYKÓW.

Krytycy dzisiejsi są zarazem bardzo niepospolitą i bardzo małą rzeczą; niepospolitą, jako trybunowie, poręczyciele i wyręczyciele publiczności, a mianowicie tej, która zarówno ma szlachetną potrzebę bycia nieobcą sprawie literatury, jak nie lubi sama się znajomością warunków literatury zajmować. Są to więc jakoby rezonujący lektorowie i klienci, zamieniający czytelników na słuchaczy i wyręczający jeszcze słuchaczy onych w pracy ocenienia tego, co im czytane było. Z tego to względu, który krytyków okazuje, iż są łączliwym organem publiczności, z tego, mówię, względu są oni wielce niepospolitą rzeczą. Z drugiego zaś względu, to jest, gdyby żądało się od nich stanowczego utwierdzeń krytyki objaśnienia, pokazaliby się ciż sami, jak bardzo są maleńcy i niepewni własnej ich sprawy. I tak np. to, co podają oni za definicję tragedji starożytnej, jest tylko poprostu znajomością warunków rozkładu tragedji, ale bynajmniej odpowiedzią na pytanie zarówno szanowne jak nieakademickie, czyli na pytanie «co to jest tragedja?» Co do mnie, mniemam, iż tragedja jest to uwidomienie fatalności historycznej albo socjalnej, narodowi albo wiekowi jakowemu wyłącznie właściwej, a przeto, zważając ją tak, to jest jako pomocniczą w postępie moralności i prawdy pracę, nie dziwi mię bynajmniej, iż tragedja mieć mogła i musiała powagę nieledwie obrządkową. Krytycy dzisiejsi, wyzuwszy się z tej prostotliwej potoczności, że nie powiem chrześcijańskości, która dozwala człowiekowi na bezpośrednie zapytania odpowiadać, szwankują bardzo w onej pierwszej wielkiej ich zalecie stręczenia i pośredniczenia pomiędzy utworami literatury a czytelnictwem; możnaby albowiem myśleć, iż zachowują sobie oni pełnomocnictwo dorywczego a ustawicznego przeglądarstwa i cenzorstwa kosztem właśnie czytelników, którym nigdy zasady i prawdy główne sztuki zbliżane nie są, zawsze tylko utwory pojedyncze i reputacje osób, które takowym dały byt. Jak dalece autorom łatwo jest być wzniesionym ponad praktyki owe, to bardzo stanowczą, przez niedługie chwile cierpliwości, zyskać można na to odpowiedź: z powodu, iż najdalej w przeciągu dwóch lat zazwyczaj krytyki takowe tegoż samego pióra temże samem piórem przez nieustanne sprzeczności same znoszą się i czas tylko stracony lub imiona tylko, kosztem onegoż zyskane, pozostają. Praca ta stręczeń, bo właściwie krytyką zwać ją trudno, podobna jest do zachodów człowieka, któryby w tem się tylko omylił, iż bierze część za całość, to jest, iż np. gimnastykę radzi, aby za całą medycynę uważano, co wszelako nie w każdej warstwie społeczeństwa mogłoby być uznane. Do uwag tych, okazujących, jakie pojęcie tragedji za właściwe przyjmuję, dołączyć jeszcze powinienem, że bezpośredniego morału nie uważam jako obowiązujący dramaturga i konieczny warunek i że rozbratnienie rodzeństwa, w niniejszej tragedji przedstawione, jest tylko nieuniknionym samejże legendy wynikiem, nie zaś główną pisarza myślą, który za pierwotną niniejszego misterjum nazwę chciał położyć: Krakus, czyli wyścigi.

C. N.

OSOBY:

STARZEC, pustelnik
LILJAN, uczeń jego
KRAKUS, książę na Krakowie
RAKUZ, brat jego
SZOŁOM, pisarz koronny czyli runnik
KIEMPE, wódz skandynawski
GRODNY, sługa zamkowy
PŁATNERZ

CHÓRY grodnych i kmietów
OSOBY FANTASTYCZNE:
ŹRÓDŁO
ZORZA
PRÓG


I.
Wnętrze pustelni w okolicach Karpat.

STARZEC. Dzień mię odpycha a noc mię woła.
Czuję, że długo tu nie zabawię;
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
Ostatnie słowo, gdy przyjdzie chwila,
Tchnę ci na czoło twe, jak motyla.
Człek bierze z ciągu rzeczy zadatek,
Acz siłę brania przynosi z sobą.
Początek nie nasz, ani ostatek:
Ostatnie słowo z ostatnią dobą!

Ostatnie slowo, mój Lilijanie,
Choćby mi głosu już nie starczyło,
Pokażę tobie palcem na ścianie,
I nie zrozumiesz, lecz powiesz: «Było».
I nieme pomnieć będziesz kazanie,
Chodząc jak senny, z palcem na czole,
Aż w myśli tobie wyraźnie stanie
Jakoby duchem, i dasz mu wolę,
Sam przyobleczesz pewności ciałem,
I rzekniesz głośno to, co rzec chciałem!

Byli tu nieraz, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza,
Gdzie chmur na niebie niema bynajmniej,
A w gwiazdach ręka pisuje boża.
Gór tam jest sporo, a ziół jest najmniej.
Był tu i z Azjej mędrzec koronny,
Człowiek słodyczy wielkiej i ładu,
I rycerz, co się urodził konny,
Pokryty łuską, jak piersi gadu.
Królowa jedna w progi tej chaty,
Jak zachodzące słońce czerwono,
Rękoma ciężkie niosąc szkarłaty,
Wchodziła z swoją złotą koroną,
A chłopiec, za nią idąc, służebny
Niósł jeszcze drugi płaszcz, niepotrzebny!
LILJAN. Ojcze, dwóch mężów właśnie w tej chwili
Słyszę, jakoście słuchać uczyli.
Z bioder się mieczów dwa im kołysze.
STARZEC. Synu, uczyłem cię słyszeć ciszę.
Synu, kto ciszę słyszał aż do dna,
Temu i trumna bywa wygodna.
Ale jest nocna cisza i dzienna,
Jest dno mająca i jest bezdenna,
A o tej drugiej rzecz zbyt zawila;
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Ojcze, po suchym listku olszyny
Niechby się pająk przetoczył siny,
Słuchem,
Duchem
Szlaki jego zwietrzę.
I rzeczy przyszłych bladawe świty,
Nim na odległe wpłyną zenity,
Mgnieniem,
Tchnieniem
Wchłonę, jak powietrze.
STARZEC. Synu, zmysł młody i ochroniony,
Użyty dobrze zaraz z powicia,

Droższy jest, niźli wszystkie miljony;
A jednak któżby znał to za życia,
Gdyby mu inny, w czemś umorzony,
Takowej wiedzy skąpił odkrycia?
A przeto zmarli, a przeto zeszli
Nie są to jacyś, co ich nie było,
Niema, ni może kiedyś być, jeśli
I własną przez nich rozrządzasz siłą.
Rzecz ta wszelako zbyt jest zawiła.
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Mistrzu, na oko mężów już obu
Widzę, bez twego patrząc sposobu:
Jeden się z drugim wadzi po drodze.
Są królewice, bracia i wodze.
Ani za łosiem gnali w te lasy,
Po żebrach koni krwawiąc obcasy,
Ani zbłąkali się i chcą cienia,
Ani im woda ujmie pragnienia.
STARZEC. Zgadobliwością zabiec im drogę,
Ni poznać, czemu idą, nie mogę.
Starcowi nieraz niższych sił zbywa;
Dzień mię odbiega, a noc mię wzywa,
Odbiega dzień mię, a noc mię woła,
Czuję, że długo już nie zabawię,
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
LILJAN. Przyszli i stoją.
STARZEC. Wołaj rycerzy!
LILJAN. Chodźcie, mężowie! Staruszek leży.
RAKUZ. (wchodząc) Na pocisk procy przed domu progiem
Nieco się wstrzymać jest rzecz godziwa;
Do grodu zwykłem słać chłopca z rogiem,
Co, trąbiąc, imię moje nazywa.
Trąbienia sztukę zna jako mowę,
Tak, że się straże dziwią grodowe,
Panny z lipowych patrzają alej,
A ja mu kiwam: «Trąb waszeć dalej!»
Tego brat Krakus, jakby sosenkę,
Z rozkutym koniem zostawił w boru.
Dobrze, że, ojcze, nie macie dworu,
Przyszłoby wjazd nasz otrąbić w rękę.
Książę brat, Krakus, gwoźdźmi złotemi,
Gdzie konia ruszy, sieje po ziemi,
A ja mam zwyczaj, że koń pierw legnie,
Nim się co na nim złamie lub zegnie.
KRAKUS. Wstydzisz mię, bracie!
RAKUZ. Sprawiam się raczej,
Jak gdy kto naprzód wyśle tłumaczy.
Cóżbo osoba może sędziwa
Mniemać, gdy z jednym koniem i sługą
Dwóch wchodzi książąt?
STARZEC. (przerywając) Nieraz to bywa,
Będzie, bywało i potrwa długo.

(do Krakusa)

Książę Krakusie, słowy swojemi
Rzeknijcie za się niebu i ziemi!
KRAKUS. Synowie króla jesteśmy z grodu,
Gdzie pierwej cudna władnęła pani,
Przez którą Niemce są odegnani.
Lecz czar się przeniósł w serce narodu
I pod czterema zamku węglami
Smok czarną jamę wykopał kłami.
Z tym ojciec boje ustawne zwodzi,
Jak z nawałnicą leżący w łodzi.
I nieraz w okna, gdzie starzec drzémie,
Po głazach skrzele wplusną olbrzymie,
Jakoby bluszczu zielona struga.
Skosisz ją, drzwiami podpłynie druga.
Tak co noc! Pokąd jeden z oszczepem,
A drugi z kutym stoi pół-cepem
Przy drzwiach, u okien ciosowej ramy,
Sto jasnych włóczni na czole bramy,
Sto drugie pokąd w odwodzie mamy,
Dopóty żywot pędzimy taki,
Jak w strzelca domu zalęgłe ptaki.
Już w każdej z komnat drzwi, okna, progi,
Posoką gadu spluskane, czernią,
A jeszcze żyje on rdzenio-wrogi
I człony jego wciąż się bezmiernią,
I końca niema temu gadowi,
Aż ramię w bezwład opadać musi,
Aż z wiórów trupa zgnilizna dusi,
A niema końca temu smokowi!
STARZEC. Któż z was był rajcą, by szukać rady?
RAKUZ. Ja pierwszy byłem!
KRAKUS. A jam opieszał.
RAKUZ. Naglić musiałem, żeby pośpieszał.
STARZEC. Nie będzie gadem, kto zetrze gady,
Gadem nie będzie, kto gady zetrze.
Sprawa ta stała się już daleko,
Za siódmą górą, za siódmą rzeką,
A tu nawiewa zowąd powietrze,
A tu się tylko ostatki wleką.
Dziewicy nogą w ziemi dalekiej
Smokowi głowę starto pierwotną;
To zaś jest tylko odrośl kaleki,
Jeśli już gnije, skoro go potną,
Jeśli, gdy mieczem odwalisz sporo,
Nowe się gady z niego nie biorą.
Byli tu tacy, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza.
Ten, sprawę Węża napamięć umiał
I znał, co ręka czyni z nim boża.
Słuchałem długo, ażem się zdumiał!
Długo słuchałem tego pielgrzyma,
Co jabłoń owdzie posadził złotą,

Gdzie łucznik konia waszego trzyma.
Tę, mówię, jabłoń posadził oto,
Błogosławieństwa znak kładąc na niej,
A odtąd co rok owoce niesie,
Wonność po całym rozlewa lesie,
Ptastwo ją mija, robak nie rani.
Nie będzie, gadem, kto niszczy gady,
Gadem nie będzie, kto gady niszczy.
Smok pierwszy runął i zionął jady,
I to się jeszcze pryszczy a pryszczy.
Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe!
Za siódmą skałą najdzie się struga,
Co między głazy promieniem mruga,
A potem w rzeki urasta żyłę.
Wodę z niej hełmem kto pił miedzianym,
Bywał mu z wodą i sposób zlanym:
Zdobywał fortel, zyskiwał siłę
Przeciwko smokom odwylęganym.
Lubo jest rzadki, co fortel z siłą
W doraźną umiał zamienić wolę;
Zawsze się jedno z drugiem wadziło.
Mówiłbym dłużej, lecz cierpię bole,
Dzień mię odbiega, a noc mię woła.
Lilijan niech wam będzie gościnnym!
Zostawię po mnie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła zostawię innym.

(głosem cichszym)

Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe.
RAKUZ. Strugi jak pytać? I pytać kogo?
STARZEC. Cel drogi bywa z skończoną drogą,
Grotem się włócznia zazwyczaj kończy,
Wrębem się kończą brzegi opończy!
Człek nie wie, mówiąc o tem i owem,
Że słów granice są jeszcze słowem.
LILJAN. Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Za siódmą skałę, gdzie śniegi białe!

(książęta wychodzą)

LILJAN. (do pustelnika) Mężowie wyszli, wadząc się z sobą.
STARZEC. Gdzie zwada braci zdwoi rodzonych,
Nie kwap się trzecią stawać osobą.
Osobą trzecią braci zwaśnionych
Milczenie naprzód bywa, a potem
Służalec, człowiek, kupiony złotem,
By, zaprzestawszy swego istnienia,
Dla powaśnionych był zejściem gniewu.
Ten, gdyby zbywał, będą kląć drzewu,
Lub z przydrożnego szydzić kamienia,
Aż gniew, który jest właśnieże owem
Zapowietrzeniem po-jaszczurowem,
Wyrozpoznawa się i wypienia!

(po chwili)

Zmierzyłem ja ich tą siódmą skałą!
Dni siedm niech błądzą zdala od domu,
By, co jest marą, snem się wydało!
A Bóg da resztę, jak będzie komu.

II.
Głęboka puszcza — noc.

RAKUZ. Trębacza w lesie z rozkowanym koniem
Zostawić przyszło. Dobrze! Za nim w ślady
Łucznika. Dobrze! A teraz mój gniady
Dla mnie. (siadając na koń)
Nie dzielę się już podogoniem.
Braterstwa lękam się równie, jak zdrady.
KRAKUS. Zdrady? O, bracie! Gdzież zdrada być może?
Tak wiele razy dzieliliśmy łoże,
Jedną okryci burką noce całe,
Po łowach w dęby tuląc się spróchniałe...
A dziś, przypadku małego zrządzeniem,
Może nam chwilę przyjdzie czekać jedną.
Zostań! Za pierwszem puszczę cię trąbieniem.
Mroki się szerzą, ale drzewa rzedną.
Rakuzie, podziel się oto siedzeniem,
Lub zstąp i bogom razem zrób obiaty![825]
Koń, odpocząwszy, łacniej dwóch uniesie.
Przymknę do siodła, do kraju twej szaty,
Jako jesienny liść i mało szerzej
Zabiorę miejsca, niż ile płaszcz leży.
RAKUZ. Naród mię czeka, ojciec stary czeka;
Obiaty bogom spraw i ruszaj pieszo!
Brat się tu wcale brata nie wyrzeka,
Losy się tylko więcej od nas spieszą.
Złość smoka może wywrzeć się na masy.
Poświęć się, bracie, i bądź zdrów! Niech bogi
Odmienią losy, niech odmienią czasy!

(zawraca koniem)

KRAKUS. Bracie! Co czynisz? Krew!
RAKUZ. To nic, ostrogi.
KRAKUS. Ostrogą usta i serce mi skrwawił!
A teraz jestem, jak zdeptane zioło.
Bez chleba kromki w puszczy mię zostawił!
Zdeptane zioło, z wstydem wznoszę czoło:
Ciemno a ciemno wkoło i nikczemno,
Gdziekolwiek spojrzeć, ciemno naokoło...
Rozbrat, którego, nie wiem, co pojedna,
I węzeł, który, nie wiem, co rozłamie.
Żeby choć jedno serce było ze mną!

Żeby choć ręka jedna,
Żeby choć jedno ramię
Było ze mną!

(postępując dalej)

Do świtu teraz hukać się nie ważę,
Ni pacholęcia wołać po imieniu.
Niksy[826] chcą ciszy, Niksów nie obrażę,
By, na wstrzymanym usiadłszy promieniu,
Jak pająk, pieśnią z prostej zbity drogi,
Groziły milczkiem. Nie obrażę bogi,
Korowodami szłapiące, jak straże
W szerokich wieńcach paproci zębatej;
Do świtu wołać chłopca się nie ważę.

(wstrzymując się)

Jeleni łańcuch płynie rosochaty
W pod-księżycowej mgle, jak tratwa duża;
Kozioł na grzbiecie srebrne liże łaty,
Księżyc się w bluszcze osłupione wmruża.
Cichości magją słyszę prawie drzewa,
Jako lepkiemi budzą się pączkami,
I widzę, słysząc, jak gdy Bojan[827] śpiewa,
W świat cię odległy przenosząc słowami,
Które nic z miejsca nie ruszają wcale.
A jednak jesteś raz w lesie, raz w polu,
Na ławie siedzisz, myśląc, że na skale,
Rannym nie bywasz, ale syczysz z bolu,
I są to wszystko tylko słowa pieśni,
I dzieje się to gdzieś, skoro się nie śni.

(potyka się o głaz, a potem)

Głaz jednak, którym osłupiłem nogę,
Za one pieśni słowa wziąć nie mogę!
Czy ten głaz wiedział, żem książę zbłąkany,
Niezwykły tykać kamienia, jeżeli
Wytworniej nie jest zgruba ociosany?

(po chwili)

Głaz zadrżał! Jako gdy proca uceli,
Za rzutem kamień podrywając smagły.

(po chwili)

Głaz wstał i idzie... zniknął za modrzewiem!...
Pierwszy raz w życiu przebiegły mię jagły,
Pierwszy raz zląkłem się, choć, czego, nie wiem.

(po chwili)

Głaz, widzę, idzie w blasku księżycowym...
Idzie, legł na mchu... widzę, jak na dłoni...
Kamień! Choć może progiem był ciosowym,
Lub służył we drzwiach do wiązania koni,
Deptan i wiązan przez ludzkie zwyczaje,
Wylega teraz, gdy ja błądzić muszę!
PROG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje?
Najniższy sługa, próg, zyskałem duszę
Po rozwaleniu zamku i, gdzie mogę,
Zabiegam teraz podróżnikom drogę.
Milczałem wieki, gdy deptano po mnie,
Gdy w kości na mnie grywano nieskromnie;
Milczałem wieki — raz przecie, gdy noże
Zbójców na biodrach mych ostrzono, pomnę,
Że zazgrzytałem przeraźliwie: «Boże!»
I odtąd wszystko mi już nieprzytomne.
A teraz progiem jestem grzędy drugiej,
Pałacu, który, gdziebym nie legł, stawa;
Ten niewidzialny jest tyle, co długi.
Niech książę stąpa! Milczę na usługi,
Jak niegdyś w zamku hrabiego Mścisława.
KRAKUS. Wierzyć, nie wierzyć? Oto zapytanie!
Książę brat Rakuz stąpiłby już dawno,
Lub kopnął nogą i całe zadanie
Obrócił z śmieciłem w przypowieść zabawną.
Dlatego pierwszy fortelu dostanie,
Dlatego smoka zwali ręką sławną,
Nim ja, tułactwem i smutkiem zwątpiały,
Do wtórej ledwo dowlekę się skały.
Jeszcze krew z wargi wysysam przeciętej,
A już mi nie chce się jemu złorzeczyć;
Niech będzie zbawcą i na króla wzięty,
Kiedy tak umie wspaniale kaleczyć.
Może wart byłem, że jestem wyjęty
Z pomiędzy mężów, ulubieńszych sławie,
Przyłożyć ręki nie mogąc do dzieła,
Kiedy mi wszystko niedola objęła.
To zrobię jedno, że... że błogosławię!
Lecz śmiech mię bierze i łzy mi się garną,
Myśląc, że ręki jedynie skinieniem
Dokładam na wiatr... Byłżebym już cieniem
Marnym, któremu rzeczywistość marną?
Czyliż, do progu przyszedłszy jakoby,
Gdzie dotkliwego wątku już nie staje,
Wyjrzałem w zaświat, poznały mię groby?
PRÓG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje!
KRAKUS. Że niewidzialne zamki są, to pewna.
Rycerz mi jeden sam się o tem zwierzył,
Iż go zaklęta gościła królewna.
Czarów się nie bał, ale długo nie żył.

Tarczę widziałem sam, na własne oczy,
Przed którą pani ta szukać lubiła
Czystości lica i ładu warkoczy,
A tarcza odtąd twarzą jej patrzyła!
Nie jestem, widzisz, lada młodzik, który
Rycerskie zwierzchu tylko zna rzemiosło,
I ramię moje sięgało do góry,
I czoło moje wyżej dachów rosło.
Wiem, że są boje wszelakiej natury.
Ani mię dziwi gościnność kamienia,
Lecz jestem smętny, i jestem ten, który
Dla siebie nie chce już nic, prócz spocznienia.

(pochyla się i kładzie opodal progu)

A przeto wolę na tym mchu jałowym
Przyleć, niż świetne przyjąć zaproszenia.
PRÓG. Książę się kładziesz w ogrodzie zamkowym,
W grocie bezwidnej z drogiego kamienia,
Gdzie źródło w konchy spada alabaster,
Stół z niewinnemi ofiarami czeka,
Mleko, owoce i miodowy plaster
Podaje cisza, przyjaciółka człeka,
Nie kłaniająca natrętnemi słowy.

(zasuwają się ściany niewidome)

Spocząłeś, książę, w grocie szmaragdowej!

III.
U pierwszej bramy zamku.
Rakuz na spienionym koniu, Grodny na czele czeladzi.

GRODNY i CZELADŹ Z straszliwą wieścią czekamy na drodze.
RAKUZ. (oddając konia) Niechaj wiem!
GRODNY. Książę nas opuścił włady[828].
RAKUZ. Kółko mi o tem szeptało w ostrodze.
Płaczki niech wyją, niech szlochają dziady!
Stos wielki cieśle niech od rana stawią,
Chorągwie niech się zbiorą i gromady!

(po chwili)

A smok?
GRODNY. Drabowie z tym się czasem bawią.
RAKUZ. A Krakus książę, brat nasz?
GRODNY. Ani słychu
O księciu, panie młodym.
RAKUZ. (na stronie) Daj go lichu!
Nie temu z bestją harcować żakowi,
Ani po starcu dziedziczyć korony.
Przyniosłem fortel, co w wodzie się łowi,
Smoka jak zażyć, wiem, i z której strony,
Tylko mi trzeba śpieszyć się, bo kto wié...
Tylko mi trzeba, jak grom przed wystrzałem,
Knować sam na sam cichą rzecz.

(słychać szamotanie się i ryk smoka)

Zadrżałem!?

(Szołom[829] wchodzi)

RAKUZ. (poznając go) Szołom!

(przyzywa go bliżej skinieniem)

Jak stary zeszedł? Niech usłyszę...
SZOŁOM. Panie! Że, będąc koronnym runnikiem[830].
Posiadam sztukę, przez którą rad piszę,
Cokolwiek zechcę, tym oto stylikiem[831]
Na buku, tudzież, że się tego z nikiem
Dzielić nie godzi, iż jest rzeczą stanu —
Przeto, tak dla tych, co stoją za tronem,
Jako i dla tych, co ścielą się panu,
Spisałem słowa piórem nieuczonem.
Te zaś brzmią:

(dobywa tabliczek)

RAKUZ. Czytaj!
SZOŁOM. (czyta) Szóstego dnia, rano,
Krak, książę Włady, chwilę zgadł bezwtorą
I kazał, aby z wieży obwołano,
Że umrze. Lechów zebrało się sporo
U łoża, które jest z czarnego dębu.
Tam książę, głowę poruszając bladą,
Tak prawił: «Gród ten z pod smoczego zębu
Wybawi jeden z dwóch, którzy tu jadą;
Który zaś, nie wiem, lecz jeden z Księżyców...»
I dodał: «Wielu nie będzie dziedziców!»
I przemilkł; poczem, gdy bardzo szlochano,
Jakoby młodzian porwał się z pościeli,
Głosem wołając wielkim: «Niech powstaną
Dziadowie z grobów, by jasno widzieli,
Że się nie lękam śmierci!» i padł. Lechy na to:
«Chrobryś był!» Trupa osłonili szatą
I wyszli.

RAKUZ. Tablic tych nie dotkniesz więcej,
Na wieki legną w żalnicy książęcej.
Mimo, iż starzec wróżył niedość jasno,
Imiennie głosić nie raczył dziedzica...
SZOŁOM. Człowiek, o panie, gdy siły już gasną,
Jest tak, jak kiedy dopala się świéca.
Dlatego poznać dobrego runnika
Po tem, czy słowa mniej pewne przenika.
Ja zaś z mej strony to na marginesie
Włączyłem: «Z słów tych Rakuz rozumie się»,
Co jednak w tekście nie jest rzeczą główną,
Gdyż obu książąt czekano zarówno.
RAKUZ. W rzeczach tych każdy runnik doskonały
Sam wie najlepiej, co i jak się godzi.
Mnie to nie tyczy, cudzej nie chcę chwały,
Głównie o prawdę idzie.
SZOŁOM. O nią chodzi.
RAKUZ. A prawda cóż jest?
SZOŁOM. Cóż prawda jest?
RAKUZ. Słowem.
Cokolwiek streścisz aść, przyjąć gotowem.

(przechadza się i, poglądając ku podworcowi zamku)

Ludzie ci, owdzie u zamkowej brony
Stojący kupą, jak cygańska rzesza,
Co są?
SZOŁOM. Z dalekiej są, o panie, strony,
Gdzie rola siejby nie zna ni lemiesza;
Bagna, zamierzchłe kępy ich mieszkaniem,
Skąd się Kiempowie zwą. Ci więc się bawią
Dzików obławą, smoków polowaniem.
Jeśli zaś wierzyć kto chce gminnej wieści,
Mają i księcia w tej bosej gromadzie.
Bitni są, piją, co się tylko zmieści,
I jak dębowe leżą potem kadzie.
Wszakże za dobre wdzięczni i łaskawi;
Historja zwie ich wszystkich: Skandynawi.
Wczoraj, od ludu słyszawszy o smoku,
Zboczyli nieco dla bliższych języków,
A jeden z onych, mimo bestji ryków,
Mniema, że potwór jest w patrzących oku.
Wycie zaś larwy sprawują piekielne,
Rade, iż w kłamstwo to wierzą bezczelne!
RAKUZ. Gadek tych ważyć nie jest ludzką rzeczą.

(słychać szamotanie się i wycie)

Kły musząć być gdzieś, jeżeli kaleczą,
A skoro kły są... a jeśli w tej chwili
Słyszym, że draby w progach się bronili...

(po chwili)

Lecz za dni mało będę ja sam na sam
Walczył i wobec narodu pohasam.

(po chwili)

Słuchaj! Niech konia trzymają chędogo!
Słuchaj! Bo, trzeci wschód nim się zapali,
Lud mój ze wszech stron wyruszyć ma drogą,
By widział, smoczy łeb jako się zwali.
Ja rzekłem i — dość; wiem, co wiem, jak czynię.

(po chwili)

Tymczasem Kiempów onych książę zaco
Nie jest jak w własnej ugoszczon krainie?
Pytać nie trzeba, czy podróżni płacą.
Z rycerzy błędnych tylko ludzie prości
Szydzą, lecz gród mój znan jest z gościnności.
SZOŁOM. Słowa te, słowa te same, te same
Grodnemu wczoraj wyniosłem za bramę,
Mówiąc: A któż wie? Książę Krakus może,
Zbłąkan gdzieś, cudze zalega rogoże,
Lub deszcz z zamkowych ocieka nań rynien...
RAKUZ. (przerywając mówienie Szołoma) Ludziom tym, rzekłem, wieczerza i łoże!

(Szołom wychodzi)

A książę Krakus? On sam sobie winien!

IV.
Wnętrze groty szmaragdowej.
W głębi zdrój, przodem stół zastawiony, przy nim usłane siedzenie nakształt łoża.

KRAKUS. (we śnie) Śni mi się... śni mi... że mi się śniło
Bolesne jakieś z bratem rozstanie,
Które się z ziarnka piasku mogiłą
Stało, jak ściana, dzieląc mieszkanie.
A ja mam cichą z szmaragdu grotę,
I zastawiony stół owocami,
I jestem z kimsiś, co kocha cnotę;
Muzykę słychać, jesteśmy sami,
Nic mi nie braknie, nie braknie wcale,
Tylko, że pragnę,
(porusza się) a nie mam czary!

(wstaje)

Więc idę śpiący i pełen wiary,
Gdzie słychać źródła, szemrzące w skale.

(biorąc wodę ze źródła)

Bronzowem hełmu czerpnąwszy gardłem,
Piję, a ciągle śnię, że umarłem.

(pije z hełmu)

ŹRÓDŁO. W miedziany kask
Księżyca blask
Nie tak upada niedbale,
Jak wód mych nić
Perłowa lśnić
Schodzi pomiędzy korale.
KRAKUS. (wieczerzając) A ciągle śni się, że mi się śniło,
Jakby mię ziemia przyjęła w gości,
Twór każdy witał, wszystko mówiło,
Jakbym się bawił źródłem mądrości.
ŹRÓDŁO. Nakłonem chmur
Z za siedmiu gór
Rosnę, lub w niebie się rodzę.
Rób-że, jak chcesz!
Czy tam mnie bierz,
Czy tu, gdzie samo przychodzę!
KRAKUS. Ciągle śni mi się, jak rzecz prawdziwa,
Śni mi się ciągle, że nikt nie baczy,
Iż w dziennym jawie senne przędziwa
Wsnute są, niby na krosnach tkaczy.
Lecz nić ich ciągnie się i nie zrywa,
Nad światło szybka i migotliwa.
Spostrzeże ją człek, a nie zobaczy!
ŹRÓDŁO. Nie jestem nic,
Ni rąk, ni lic,
Wydźwięk mam tylko perłowy;
Rzemiosło moje:
Ochładzać znoje.
Cóż chcesz od wody źródłowej?
KRAKUS. (kończąc wieczerzać) Szczęśliwy człowiek, w śnie czy na jawie,
Niczego nie chce, nawet i chcenia.
Brat, żeby wiedział, jak ja się bawię,
Gościnność jaka jest u kamienia,
Jak wiele serca, braterstwa ile
Próg mi okazał, kopnięty nogą;
Nie rozdarłby mi twarzy ostrogą.

(podnosi toast hełmem)

Zdrowie twe, Progu, leżący w pyle!

(wychyla napój i wyciąga się do snu)

ŹRÓDŁO. Dochodzić — trud,
A dojść — jest cud,
Mniejsza, czy konno, czy pieszo;
Bo jedni z was
Mijają czas,
Drudzy mu ledwo wyśpieszą!
KRAKUS. (we śnie) Coś, coś, jakoby z pustelni słowa...
Jakobym spoczął już niedaleko,
Woda gdzieś jakby biła źródłowa
Za siódmą skałą, za siódmą rzeką...
Spocząłem w drodze, przez próg przechodzę;
Gdzie próg? Gród? Rakuz? Kółko w ostrodze?

(po chwili)

Ojciec mój... ojciec! Co oni wleką?...
To smoka tułów... Ojcze! To smoka!...
Czy słyszysz?... Cisza wkoło głęboka.
ŹRÓDŁO. Rycerzu, wiedz,
Żeś przyszedł lec,
Gdzie ludzie progów nie kréślą,
Lecz ludziom Bóg
Zakłada próg,
Nie wszystko pełniąc, jak myślą.
KRAKUS. Snu jeszcze zetrzeć nie mogę z oka...
ŹRÓDŁO. Więcej już nieśń,
Lecz pomń, że pieśń
Nietylko z rany wylecza.
Spróbuj to sam
U smoka jam!
Rymem, ach, będzie cios miecza.

(przepadają ściany niewidzialnej groty i zamku. Krakus na mchu w lesie śpiący zostaje, jak pierwej, zorza poranna świtać zaczyna)

ZORZA. Wstawaj, książę! Czas w drogę.
KRAKUS. (porywając się) O! Wiem — wiele wiem — mogę!

V.
Komnata książęca na Wawelu.
Lampa u sklepienia mimo światła dziennego pali się.

RAKUZ. (sam) Dnie, noce jedną stały mi się dobą,
Nim chwila przyjdzie, chwila pojedynku.

(przechadza się, staje)

Miałżeby człowiek wyścigać się sobą,
Potem się gonić, będąc pierw na rynku,
Ciało za sobą wlec, czuwaniem zwiędłe,
I osobistość spajać gdzieś rozprzędłę?
Szczęśliwy, kto jest tam, gdzie jest. Ja wcale
Nie byłem owdzie! «Dziś» mi cięży chmurą...
Dnie, mroki, zorze palę się a palę,
Jako ta lampa, nie wiem już, noc którą,
I zawsze kędyś mam mój dzień słoneczny,
I wszelki bliski jest mi niebezpieczny.
SZOŁOM. (wchodząc) Panie nasz! Płatnerz, od świtu wysłany
Do kamiennego królów mogilnika,
By miecz pociągnąć o grobowców ściany,
Wrócił: stal prysła...

(składa odłamy miecza)

Z urzędu runnika
Winienem zaraz wieszczbę stąd wyśledzić,
Że o złym mieczu traf zdążył uprzedzić,

Przyczem jest wniosek, że inny miecz, wtóry,
Nie już ów pierwszy, znosić ma potwory.
Jakby więc, mówię, duch z grobowców wołał:
Syn to potrafi, co ojciec nie zdołał!
Niepróżno bowiem runnik jest runnikiem,
Skoro zna sztukę pisania stylikiem.
RAKUZ. (zdejmując łańcuch z szyi i miecz ze ściany) Łańcuch ten złoty wam; miecz płatnerzowi.
SZOŁOM. Panie nasz! Lud się wkoło miasta mrowi,
Na drogach wszystkich koczują gromady;
Dawno tak wielkiej rzeszy nie widziano.
Jakkolwiek liczne są w dziejach przykłady,
Iż śmiech opieszał, łzy zaś skorzej lano,
Żałując książąt, których brak.
RAKUZ. (kładąc rękę na piersiach)
Co braknie?
Kogóż tu braknie?
SZOŁOM. Stos, mówię, żałobny
I ciało Kraka widzieć każdy łaknie,
Lech i oszczepnik, kmiotek nawet drobny.
Rycerzy sporo z krainy odległej
Widziano w tłumie. Niejacy w kapturach,
Smętni, jak grodu zwalonego cegły,
Stoją, na ciężkich oparci koszturach.
Inni przysięgli zostać tak, jak legną,
Póki się stosu wieńce nie zażegną,
A inni lica nie odsłonić wcale.
Kobiet dostatek w poczestnej odzieży
Chórami ciągnie, pośpiewując żale.
RAKUZ. Niechże się kupią; co raz wołać z wieży,
Że, niźli zorze wtóre się zapali,
Rakuz sam na sam smoka głowę zwali.

(po chwili)

Kiempów[832] wódz czem się bawi? Niech nas widzi!
SZOŁOM. Wczoraj, o panie, chciał wnijść, lecz się wstydzi,
Obuwie mając ze skór ryby morskiej;
U Skandynawów to obyczaj dworski.
Zaś ludzie jego do jamy smokowej
Rzucali nieco zatrutego jadła,
Skąd wraz olbrzymie wylatały sowy;
Rzesza patrzących, cofając się, bladła.
Wycia niekiedy słychać było z głębi,
Gdy z wież, za każdym onych wyć przestankiem,
Struchlałych wiele padało gołębi.
Chłopcy je dotąd zbierają pod gankiem.
RAKUZ. (z obłędem) Miecz czy naostrzon?
SZOŁOM. Właśnie, że go biorę.
RAKUZ. Stos czy zapalon?
SZOŁOM. Chcę pytać o porę.
RAKUZ. Pora! Ach, pora!... Zawsze, zawsze pora...
Cóż jest dziś?...

(przechadza się i nagle z pomieszaniem)

Jutro, cóż wszak jutro?... Wczora?...
Cóż chciałem mówić? Miecz niech mi wytoczą,
Konia mi trzymać, jak przed bitwą,
A dalej... dalej, co się stanie... zoczą!

(po chwili)

Skoro zapalą stos, wyjdę, acz więcej
Nad popiół ważę żywych sto tysięcy!
SZOŁOM. Słowo królewskie jest, jak bystra rzeka.

(wychodzi)

GRODNY. (w progu) Kiempów wódz w progach Rakuzowych czeka.
RAKUZ. Gość w dom, to Bóg w dom.
WÓDZ. (zbliżywszy się) Ugoszczony w grodzie,
Kłaniam ci, jestem zaś pierwszym w narodzie,
Któremu morskie wybrzeża z bursztynu
Bóg dał, jak krawędź kolebki dziecięciu.
Adynoj woła Żyd, my zaś Odynu[833]
Zowiemy tego, co Bogiem jest księciu.
Dziadowie moi od Fenicjan wzięli
Mądrość pływania po morskiej topieli;
Bo nie znam więcej nic milszego Bogu,
Jak, w gwiazdy patrząc, uwijać w pirogu[834]
Po niezgłębionych toniach bożej woli.

(podsuwając ławę)

To rzekłszy, siadam, by odpocząć gwoli.
RAKUZ. Siadaj mość! Inne jest królestwo nasze,
Wcale-że inne, gospodarcze, lasze.
Acz, co jest morze, wiem i z której strony,
Runnika mając, ten zaś jest ćwiczony.
Gwiazdy jak nazwać, wie o każdej porze,
Ku czemu w czas swój i sypia na dworze.
Łańcuch mu złoty dałem, wiedząc o tem,
Że wczoraj pomni, dziś zna, zgadnie potem.

WÓDZ. Mądrych się ludzi bynajmniej nie wstydzę;
Wiem, naco orły, naco ostrowidze[835].
RAKUZ. (posuwając czarę) Pij mość! Ja piję.

(po chwili)

Rzecz twoją o smoku,
Który mię trapi, mów. Byłżeby w oku?
WÓDZ. Długa jest powieść o smoczej naturze.
Ten bywa w oczach, a inny w posturze[836],
A inny jeszcze w obu jest zarazem.
Na jednych przeto użyj trąby grzmotów,
Drugie tnij mieczem, inne miecza płazem,
A inne śmiechem zbądź lekko!
RAKUZ. Ten gotów
Być z onych, które są i są obrazem.
WÓDZ. Chłopy me w jamę na wici lipowej
Rzucili jagnię, truciznami dziane.
Jęk naprzód, potem wylęgały sowy
I dziwolągi szły porozskrzydlane
Z czeluść podziemnych — a potem, a potem,
Jako gdy burza zaniesie się grzmotem,
Ale nie może całym strzelić gromem,
Myślałem, że się loch zapadnie z domem.
RAKUZ. Dość jest! Za mało będę ja sam na sam
Walczył i wobec narodu pohasam.
Mość zaś ze swoim pocztem niech zaczeka!
Doświadczonego miło gościć człeka.
WÓDZ. Rzekę już siódmą od rodzinnych progów
Przeszedłem, błądząc przez cztery księżyce;
Draśnięty pierwej od miedzianych rogów
Dziwa, którego, wciąż śnię, że uchwycę.
Tego już moi dwakroć siecią brali,
Oszczepem nieraz dotarli w pogoni —
Uchodził zawsze! A oni wracali,
A ja im miodu i — znowu do broni.
I spocząć nie dam, przez młot odynowy,
Dopóki rogów nie wyłamię z głowy,
Bo, rękę w morzu unurzawszy słoném,
Przysiągłem żonie nie wrócić shańbionym.

(pije)

Żony mość nie masz?
(pije) Poznaj nasze panny,
Które są włosem trząsające złotym
Po piaskach morskich, jak żółte dziewanny,
Ciche i wielkie.
(pije) Dużo mówić o tem!

(pije)

W księżyca kiedyś patrząc sierp, jak w próżnę
Arfę, co złote wyśpiewała struny,
Dokończyć przyjdzie to życie podróżne,
Smętne, jak popiół, i ciche, jak runy.

(łuny wielkie wbiegają przez okna na ścianę komnaty)

RAKUZ. (zasłaniając twarz ręką) Stos ojca mego.
(do Wodza) Idź mość zdrów!
WÓDZ. (wychodząc) Niech będzie
Zwycięstwo z wami!
RAKUZ. (nieporuszony na ławie) Pomnijcież nas!
WÓDZ. (w progu) Wszędzie.

(wychodzi — Rakuz, podparty ręką, nieporuszony zostaje przy stole)

GRODNY. (w progu) Giermki po stajniach koniom obwołali,
Że jeździec umarł i że stos się pali.

(wychodzi — Rakuz, jak pierw, nieporuszony i ręką podparty, zostaje)
VI.
Dolna część zamku.
Od przodu komnata, łukiem kryta, w głębi zaś korytarz przypodworcowy. Przez korytarz Chóry pogrzebane ciągną, za każdym z chórów idą różne poczty osób, niekiedy chorągwie.

PIERWSZY CHÓR. Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi.
Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi.
WTÓRY. Weź chleby, topór, pieniądze,
Konie twe, zbroje i sfory,
Nim wtóre weźmiesz już rządze[837],
Sam będąc wtory.
RAZEM. Lecz czemu, powiedz, ach, czemu
Ty, coś stał ponad tym krajem,
Przechodzisz dziś do podziemu,
A my zostajem?
PIERWSZY. Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi,

Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi.
RAZEM. Lecz czemu, powiedz, ach, czemu!
———————————

(Chóry przechodzą, Rakuz, który za niemi postępował, zbacza na przód komnaty i zatacza się w krzesło wielkie)

RAKUZ. Czemu i czemu?! Sto dębów widziałem,
Nad przepaściami schylonych przy drodze,
A każdy skrzypiał. «Czemuż ja spróchniałem?»
SZOŁOM. (bawiąc rękę łańcuchem złotym) Panie mój! Przebacz, iż nieproszon wchodzę;
Lecz umiem sztukę pisania stylikiem,
Skąd radbym w smutku stać się poradnikiem,
Słowy mądremi odegnać tęsknotę.
RAKUZ. (nieporuszony) Ustąp! Za pocztem idź, jakbyśmy sami
Szli, ja i książę, brat nasz, tarcze złote
Obiedwie, z dwoma za pocztem włóczniami.

(Rakuz, nieporuszony, daje znak ręką, Szołom uchodzi, Rakuz pogrąża się w dumaniu i wyciąga w krześle)

RAKUZ. (sam) Czuwałem nazbyt! Nie mam słońca powiek,
Ni ramion skały nie mam granitowej...
Oprzeć się szukam gdzieś, bo jestem człowiek.

(po chwili)

Człowiek i człowiek, od stopy do głowy!

(po chwili)

O, przecież co noc podziemia się trzęsą,
Chwieją się ściany, w broń ubrane, drżące,
Jakby wołały o krew i o mięso.
Chude, zgłodniałe i kłami dzwoniące.

(po chwili)

A przecież jeszcze i zawistnych chmura...

(ciszej)

I ten...

(ciszej)

Dość, widzę, błąkał się po lesie
Blady, jak szkielet, w framudze kaptura.
Wątpię, czy oszczep na smoka uniesie...
Czuwałem nazbyt. Człowiek i natura
Niech wezmą ze mnie, co się im należy!
GRODNY. (w progach) Raz wtóry turniej otrębują z wieży.
RAKUZ. Snu, snu!...
PŁATNERZ. (wchodzi na palcach z mieczem) Raz trzeci trąba gdy zawoła,
Miecz ten...

(spostrzega śpiącego, zawiesza miecz i uchodzi)

RAKUZ. (w marzeniu) Snu tylko, i snu, i nic zgoła
Więcej!... Człek jestem, jak wy wszyscy... podły.

(po chwili)

Przytomność samą cóż uwcześnić zdoła,
Jeśli nie spokój, sumienność i modły?

(z śmiechem)

Wszystkich trzech razem nie znam osobiście.

(po chwili)

Słowa mi z ust mych padają nieznane,
Lecz, skoro padną, słyszę je, jak liście
Słyszeć powinny drzewa obnażane,
Czół własnych wieńce mając pod nogami.

(we śnie)

Idź precz! Zawracam koniem i uchodzę.
Idź, bo przekreślę ci twarz ostrogami!
Słońce już wschodzi, ze słońcem ja wschodzę
Na wielkim, pianę toczącym rumaku.
Tam lud, i ówdzie lud, i krzyk dokoła...
Przede mną tułów bestji na półhaku
Wleką drabowie, cała rzesza woła:
«Rakuz niech żywię! Włady Tur niech żywie!»
Lechy do kolan skaczą mi... Ich czoła,
Ręce ich widzę u strzemion, na grzywie...
Ziemia drży... Sława w cztery trąbi strony...
Sława!

(porywając się we śnie)

Oh! Krakus gdzież?...

(po chwili)

Bardzo wzgardzony,
Uchodzi, krwawą plamę ma na licu.

(z obłędem, we śnie)

Podobnych braci dwóch widzę w księżycu[838].

(w progach pokazuje się Krakus, na obliczu kapturem okryty, spostrzega śpiącego i zbliża się na palcach)
VII.

KRAKUS. (stając u krzesła) Spoczął. Niech bogi ulgę mu przyniosą,
Która jest dobrą panną złotowłosą.
Szlachetny Rakuz. Oh! Ileś ty, widzę,
Żałobą z ojcem współkonał sędziwym!

(cofa się na palcach)

Twarzy odsłonić, poznać się dać wstydzę,
Niewczesny dwakroć: umarłym i żywym!

(wstrzymuje się, pogląda na śpiącego)

Któryż-bo z zacnych trudów twych dzieliłem!
Czem cię wyręczyć pośpieszyłem? — Bracie!
Czem jestem teraz i czem kiedy byłem...
Przed ojca stratą i po ojca stracie?

(z progów, gdzie zatrzymuje się na chwilę)

Śpijże ty, książę! Pod praojców godły
Chmura z twojego niech ustąpi czoła!
Jaw, czyn i samą przytomność cóż zdoła
Uwcześnić trzeźwiej, nad spokój lub modły?

(uchodzi)
VIII.
Rynek miasta.
Tam i ówdzie pospólstwo w gromadach, na przodzie kilku Kmietów i mieszczan.

PIERWSZY. Ja mówię «Jeden» on zaś «Dwóch» a owy
Krzyczy: «Żadnego książęcia nie było!»
WTÓRY. Zgadujże teraz! Po rozum do głowy!

(SZOŁOM przechodzi mimo)

PIERWSZY. Osoba idzie w łańcuchu, aż miło.
Dworska, lecz któż się spytać jej odważy?
SZOŁOM. (przystępując do rozprawiających) Uszanowanie u gminu na twarzy
Świeci, jak łańcuch — złoty, nawet lepiej.
MIESZCZEK. Któż pomyśliłby, że sam nas zaczepi?
SZOŁOM. Sprzeczka jest o co?
PIERWSZY. On, że książąt obu
Widział, powiada, on zaś, że jednego,
A on, że wcale — i niema sposobu
Zgadnąć.
SZOŁOM. Sprzeczacie się nie wiedzieć czego.
Rozstrzygnąć można tę rzecz, i niezwłocznie.

(rozstawia pytających w półkole, potem, zbliżając się do nich)

Wiele tarcz było złotych?
WSZYSCY. Dwie, przytem dwie dzidy!!
SZOŁOM. (patetycznie) Gdzie tarcz jest złotych dwie, tudzież dwie włócznie,
Tam dwóch jest książąt. Lub, gdzie włóczni parę
I tyleż tarcz jest, tam, że dwóch, daj wiarę!

(uchodzi krokiem mierzonym)

PIERWSZY. To tak, jak palców pięć i pięć, dwa razy,
U dwóch rąk czyni dziesięć, bez urazy.

(oddalają się, gwarząc)
(KRAKUS przechodzi mimo, za nim SZOŁOM)

SZOŁOM. Jeśli nie błądzę, to dobra wiadomość.
KRAKUS. (nie poruszając kaptura)
Dobrze jest błądzić, ile można najmniej.
SZOŁOM. Jeśli nie błądzę, to książę jegomość...
KRAKUS. Żebym choć złoty łańcuch miał przynajmniej!
SZOŁOM. Jeśli nie książę, to stara znajomość
Z głosu, i z wzrostu, i z gestu...
KRAKUS. Zaiste,
Starszej człek nie ma tu, gdzie wszystko zwodzi,
Co więcej, jeśli trafem w świat przychodzi.
SZOŁOM. (na stronie) Ktoś, co opiewa prawdy wiekuiste,
Albo Szołomów ród zna od korzenia.

(po chwili)

Gdybyś, rycerzu, z pod tego kaptura
Włos jeden odkrył...
KRAKUS. Jestem z pod kamienia,
Z pod mchów, z narodu, który skryła góra.
Tam czaszek nagość popiół grzeje szary,
Włosów nie trefi nikt w kosy;
Księżyc prześwieca przez szpary,
Przez krople rosy;
Tam, jeśli jesteś rycerzem, wiesz, za co,
Kryjąc się, jedni darzą drugich blaskiem;
Oklaski ciszą się płacą,
Cisza oklaskiem.
SZOŁOM. Naród to wielki być musi — i bardzo.
KRAKUS. Granice jego granicami gardzą.

(przechodzi w tłum)
IX.
W głębi brama, kryta łukiem.
Tłum się w nią ciśnie i czepia po wysokościach murów; na przodzie sceny gromady zatrzymane gwarzą.

PIERWSZY. (w bramie) To nie on! Czemu palcem wytykacie?
WTÓRY. Byłżeby książę w tak szczególnej szacie,
Kapturem zwierzchu na obliczu kryty?
INNY. Harfę ma złotą, lecz stoi, jak wryty.
WIELU. Trzeci raz turniej otrąbują właśnie.

(słychać trąby i wołania z wieży)

WTÓRY. To on, jeśli już trąbiono raz trzeci.
PIERWSZY. Harfę wstrząsł, jako kiedy słońce gaśnie,
Złocistsze bardziej, niż gdy za dnia świeci.
INNY. Śpiewa i przed się idzie w loch smokowy,
Wyprostowanej nie ruszywszy głowy,
Posągom z głazu podobny wyrżniętym;
Fałd żaden na nim zmieszanym, ni krętym,
Osoba dziwna...
WIELU. Kto bliższy, śpiew słyszy.
WIELU. Ja słyszę.
MIESZCZEK. Rycerz śpiewa, bądźcież ciszej!

(tłumy się powoli uciszają)
ŚPIEW.

Chodź! Stań! Przez wiarę wiar
Klnę cię, pożerco dusz!
Czar twój skończony już.
Czar mój jest żaden czar.
Bóg wie, za ile win,
Twarz w twarz, począłem rzecz.
Broń ma — ten jeden miecz,
Pieśń ma — ten jeden czyn.
Pieśń ma to nie pieśń już.
———————————
PIERWSZY. Przystąpił! Harfę podnosi i ciska
W pieczary ciemność!
INNY. Latawców mrowiska
Z dymu słupami wylatują wgórę...
WIELU. Widzieć nie można, taka ciemność pada!
INNY. Tam, owdzie ptastwo błądzi w niej bezpióre,
Jak nietoperzy i sów całe stada...
MIESZCZEK. Ktokolwiek pierwszy zoczy co, niech gada!
GŁOS W BRAMIE. Co widzisz? Widać co?
GŁOS PIERWSZY. Widać, jak chmurę,
I jak grzbiet nagle zbudzonej mogiły,
Wydzierający się z ziemi rozpacznie!
I widać jakby moc, zmienioną w bryły,
Co się wyciąga ze snu, nim iść zacznie
Po przyczajonych karkach stu tysięcy.

(po chwili)

I widać znowu ciemność i nic więcej
Nie widać, tylko jakby błysk niebieski.
GŁOS W DALI. Miecz księcia górą! Górą miecz królewski!
PIERWSZY. A teraz widać wał, że jest ochwiany,
Zataczający się wał, jak pijany,
A zamek nad nim stoi, a wał owy
Nie jest już wałem — to cielsko jest smoka!...
Legł!
WTÓRY. Oszczepnicy skoczyli do głowy...
Rąbanie słychać... Słyszycie rąbanie?
KMIEĆ. Jak gdy kto w puszczy wycinanej stanie,
Gęsto rąbanie słychać... jeszcze... jeszcze...
MIESZCZEK. Jako gdy w kuźni żelazo czerwone
Młotami biją, obracając kleszcze!
WIELU. I jeszcze słychać, jeszcze! Nieskończone...
GŁOS W BRAMIE. Książę niech żyje! Mąż, co zabił smoka,
Jak rzekł, niech żyje!
PIERWSZY. Straciłem go z oka.
GŁOSY RÓŻNE. Na tarczach podnieść wgórę!... Zbawcę wgórę!...

(okrzyki podnoszą się, i uciszają, i znów podnoszą. Od przodu sceny, przez tłum ku bramie Rakuz przedziera się pieszo; przy nim Szołom i poczet dworski, za pieszymi prowadzą konie, wszystko w rynsztunku świetnym)

GRODNI. (tłum rękoma rozgarniając)
W lewo i w prawo ustąp! Książę kroczy!
SZOŁOM. (głos podnosząc) Książę potykać się wyruszył!
WIELU OD BRAMY. W porę!!
GRODNY. (do tłumu) Ustąp!

(tłumy zaciskają się pod bramę. Rakuz z pocztem swoim zatrzymuje się)

PIERWSZY W BRAMIE. Kapturny zbawca zakrył oczy.

INNY. Nieporuszony w kapturze zostawa!
WTÓRY. Jestże kim z bogów?... Albo żywa Sława?...
GRODNY. (w tłumie) W lewo i w prawo ustąp!
SZOŁOM. Panie włady!
W bryłę się jedną skupiły gromady,
Ruszyć nie sposób.
RAKUZ. (targając włosy) Ha! Snu godzin parę
Dogonić koniem po karkach tej rzeszy —
Nie sposób! Kiedyś któż temu da wiarę?
GŁOSY WDALI. Górą! Na tarczy górą!
Zbawca leszy!
GŁOS W BRAMIE. Trębaczy poczet szeregami dwoma,
Daje mu drogę ku nam.
SZOŁOM. O, nieruchoma
Rzeszo, na księżyc patrząca bladawy!
Słońce jest ztyłu. Rakuz, książę, czeka!
PIERWSZY W BRAMIE. Mąż się kapturem zasłonił od sławy.
Widzę go. Tłum się poruszył, jak rzeka,
Kiedy rozpuści i idzie z hałasem.
INNY. Już i ja widzieć mogę, jak na dłoni.
RAKUZ. (skacząc na konia swego) Kto żyw, niech za mną rusza!

(do pocztu)

Wy do koni,
A ktoby strzemion tykał, bić obcasem!

(z bramy pokazują się trębacze)

TŁUM. Górą nieznany zbawca!
GRODNY. Rakuz górą!

(trębacze i wielki tłum dwoma zastępami zbliżają się na przód sceny, środkiem Krakus w nieporuszonym kapturze postępuje)

SZOŁOM. (słaniając się w tłumie) Książę ma słowo z konia do narodu.
DWORSCY i GRODNY. Cisza niech będzie! Starsi niech się zbiorą,
Niech się na kijach oprą starsi z grodu!
Kołem niech Lechy staną!

(koło wielkie okrąża Rakuza, na koniu stojącego. Przed nim Krakus w kapturze zapuszczonym, jak pierwej. Cisza)

NIEKTÓRE GŁOSY. Górą! Górą!
GRODNY. Kto górą?!
RAKUZ. (z konia) Męże! Ten, co w tym kapturze
Stoi, przez wielką pogardę dla tłumu,
Iż sławy nie chce, bogom i naturze
Bluźni! Przemawiam doń i do rozumu
Przemawiam: Odkryj czoło, zapaleńcze!
Ludowi pokłon daj, który cię sławi!
On głosi, słucha Bóg, ale ja wieńczę!

(do Szołoma na stronie)

Mów dalej, Szołom! Gniew mi tchnienia dławi.
SZOŁOM. (na stronie) Mów, książę, dalej! Już słuchają!
RAKUZ. (płynnie) Nieco
Przemilkłem. Czemuż?...

(wskazując Krakusa)

Ah! By posąg owy,
Poczuwszy wreszcie wnętrzności człowiecze,
Nad tłum zakrytej nie wynosił głowy!
Lecz...

(rzucając się z koniem naprzód)

koniec słowom! — Niech rozpoczną miecze!

(do Szołoma)

Turniej obwołać, że zaczął się!

(trębacze uderzają w rogi, Krakus zasłania się mieczem)

GŁOSY WIELU. Pada!
Mąż cichy!
TŁUMY. Zbawca, gdzie?!
RAKUZ. (z konia) Zbawca? Kto włada!
KRAKUS. (odrzucając kaptur, w skonaniu) Skończyłem! Konam...
RAKUZ, SZOŁOM, GRODNY. (rzucając się na ciało i zakrywając je tarczami) Jak upadł, niech leży!
RAKUZ. Turniej że skończył się, otrąbić z wieży!
SZOŁOM. (usuwając tłumy) Wola umarłych, jakaby nie była,
Święta jest... Wola umarłych jest święta!
Jak kaptur ongi, tak odtąd mogiła
Skryje ten zacny proch, co zerwał pęta!
Kończę; głos szczery nie bywa rozwlekły.

(gromady z dwuznacznem milczeniem cofają się)

RAKUZ. (z konia do cofających się)
O czyny wielkie tyś się, ludu, kusił,
Rzucam więc tobie ten miecz, krwią ociekły.

(wyciska miecz z ręki daleko)

Złamał on męża, który smoki dusił.
Któż z nas rycerskiej godniejszym jest chwały?
W turnieju pierwszy kto? — Co żyw zostanie!

(gromady z dwuznacznem milczeniem cofają się)

Mów, albo nie mów, ludu osłupiały!
STARZEC. (z tłumu) Baczę coś, jakby smoka zmartwychwstanie.

INNY. Obydwa godni są rycerskiej chwały.

(Rakuz przejeżdża zwolna ku bramie, choć gdzie niegdzie gromady zatrzymują. Poczet książęcy wpośród nich przechodzi)

GRODNY. (do Szołoma) Gromad się jedność to kupi, to sprzęga.
SZOŁOM. (do ludu) Męże! Ja jestem runnik doskonały,
Pisarz koronny, który, jako księga,
Ramiona ku wam i serce otworzę,
Mówiąc: Rzeczone słowo było boże,
Bożem rzekł — mówię — słowem książę włady.
I liczne tegoż w dziejach są przykłady,
Ja sam stylikiem rzeczy takich wiele
Skreśliłem. Teraz do dom, przyjaciele!

(poczet zachodzi w bramę)

GRODNY. W prawo i w lewo ustąp! Poczet przodem!
SZOŁOM. Ludu! Idź do dom!
SETNI. (obwołując tam i owdzie) Kniaź uraczy miodem,
Ktoby się w grodzie jawił przed zachodem.
STARZEC. (z tłumu) O trupie zbawcy myślcie też, Lechowie,
By, jak ocięty karcz, nie próchniał w rowie.
SETNI. W prawo i w lewo ustąp! Runnik przodem!

(RUNNIK i SETNI zachodzą w bramę)
X.
Rozłogi w okolicach bramy miejskiej.
Noc. Gdzie niegdzie pokotem śpiące gromady. Rakuz i Szołom kapturami okryci i grabarskiemi uzbrojeni łopatami. Szołom z latarką.

RAKUZ. Mądrości słowo, którem osłupiłem
Trzystaset ludu, dziś mię wzamian boli;
Nie bacz, że dziwnie ci to wyraziłem.
Lepszego nie znam wyrażenia gwoli.
Boli mię słowo. Mówiąc, mówię o tem,
Że, jakbym napiął łuk i cisnął strzałę
I zawróciła mi się w piersi grotem,
A jabym czuł ją i czuł, uleciała,
I, łuk trzymając luźny, drżący jeszcze,
Szukał rannego, sam śmierci czuł dreszcze!
Pisania sztukę znając doskonałą,
Powiedz mi, naucz, azali być może,
By kogo słowo rzeczone bolało?
Tkwiło i pruło, jak zbójeckie noże,
Słowo, o którem sam rzekłeś, że boże?
SZOŁOM. Pisania sztuka zwie się i kabałą,
Pisania sztuka ma swe tajemnice,
Runnikom samym dostępne.

(Rakuz upuszcza łopatę)

Ostrożnie!
RAKUZ. Zbudził się który?
SZOŁOM. (wskazując latarką) Owdzie zbieraj! Świecę.
RAKUZ. (podejmując rydel) Jako gdy pola kto sierpami ożnie,
Pijani, widzę, spoczęli pokotem.
SZOŁOM. Śnią się im wiadra miodu i wiwaty.
Nie rozbudziłbyś tej czeredy grzmotem,
A cóż dopiero upadkiem łopaty.
Radzę ją wszakże nieco zgrabniej trzymać,
W ramię rzuciwszy prawe, jak motykarz.
RAKUZ. Na życiu łopat nie myśliłem imać.
Nie jestżem Rakuz, książę? Kogo tykasz?
SZOŁOM. Trzeba się, książę, umieć znaleźć wszędzie.
Trzeba mieć rozum taki, jak narzędzie.
RAKUZ. (popychając ramię runnika)
Szołom! Idź naprzód, nie ucz nas!

(słychać krok warty)

SZOŁOM. (skoczywszy do Rakuza, groźnie) Milczenie!
Łopata na dół! Kto idzie?
GŁOS MIJAJĄCEJ STRAŻY. Sumienie!
SZOŁOM. (do księcia) Hasło, tej nocy dane przez setnika.
RAKUZ. (osłupiały) Przeszli? Czy przeszli już?
SZOŁOM. (klepiąc ramię Rakuza) Wgórę motyka!
RAKUZ. (oglądając się dokoła) Osobo mądra! Azali z prędkości
Nie minęliśmy miejsca, gdzie trup leży?
SZOŁOM. (wznosząc latarkę) Tarcz zdaje mi się blask, albo odzieży
Bieliznę widzę.
RAKUZ. Mylisz się, to kości,
Rwane ze smoka bioder, ptastwo ciska
Lub psy roznoszą. Patrz! Za onem padłem
Postacie jakieś i jakieś ogniska;
Ludzie czy widma?
SZOŁOM. Znikli.
RAKUZ. Wiem, że zbladłem.
Wokoło oczów czuję to, na licu.
SZOŁOM. Żebra smokowe, czy widzisz, jak wielce
Czernieją? Sterczą w księżycu,
Podobne żebrom nawy skołatanej;
Patrz tam... jak belka po belce.

Lis pełza, owdzie kruków karawany,
To się poderwą, to siędą.
RAKUZ. (rozglądając się dokoła) Długoż to potrwa, długoż widzieć będą,
Że owdzie zwycięstwo było?

(po chwili)

Owdzie? Wszak owdzie padł?
SZOŁOM. Niema i śladu
Tarcz nawet.

(przebiegają łuny kagańców, wyświeca się na chwilę tumulus[839] Krakusa)

RAKUZ. Wdali coś się zaświeciło!
SZOŁOM. (porywając za ramię Rakuza)
Ludzie, tłum, ogień, stos i śpiew grobowy...
Kaptura, książę, nie podejmuj z głowy,
Łopaty nabok! — Przysiądźmy w parowie!
RAKUZ. (przysiadając z Szołomem pod wyniesieniem wału) Straszliwa nocy!
SZOŁOM. Ciągną tu szeregiem...
RAKUZ. Drżę... a któż jestem?
SZOŁOM. Jesteś, książę, szpiegiem
Tajemnic, w życiu ukrytych i w mowie!
Ale, i owszem, musisz drżeć?
RAKUZ. (groźnie) Runniku!
Nie jestżem Rakuz?
SZOŁOM. Trupów ogrodniku!
Byłżebyś sobą, będąc za się branym?
RAKUZ. Słuszna osobo! Czyń, jak ci przystoi,
Bylebym męża, co w pamięci stoi,
Bylebym zbawcę, zwanego nieznanym,
Do ziemi środka wparł rydlem kowanym.

(łuny wielkie oświecają tumulus Krakusa, ogniami obłożony. Chóry zbliżają się)

STARZEC. Ktoby zapragnął czyn wymazać krwawy,
Niech wstecznie kołem istności zawróci.
CHÓR. Niechaj zawróci, a gościniec sławy
Poczciwej znowu i manowce chuci
Przed zapastnikiem staną do wyboru!
Nie starczy może już złego potworu,
Lecz starczy mężów potwornych, niestety!
STARZEC. Skończył i skonał. O panie nasz, gdzie ty?
CHÓR. Gdzie ty, o panie? Świadomszych gromada,
Duchy pogodne i wietrzyk ochoczy.
Pancerz mogilny w ofierze ci składa,
Przyłbicą darni ocienia ci oczy.
STARZEC i CHÓR. (rzucając amfory)[840]
Miodem i mlekiem lśniące dzbany ciska.
CHÓR. Gałęź modrzewiu, i wieńce chmielowe,
I mirry[841] bursztyn kładzie w te ogniska,
I łzy, i cichą a poczciwą mowę.

(łuny poruszonego ognia szeroko oświecają dolinę, na której kopiec Krakusa. Chóry, podnosząc ostatnie garście piasku, stoją z ramionami w ruchu)

SZOŁOM i RAKUZ. (zakrywając się w parowie i przylegając do ziemi)
Ciało spalone, kurhan usypany!
STARZEC i CHÓRY. (ciskając piasek i odchodząc) Z popiołów cała i z kruszyn oręży,
Ziemia krakowska niechże ci nie cięży,

Sławny nieznany!



OBJAŚNIENIA AUTORA.
Znana powieść o smoku, którego zabił Krak czy Krakus, nieustannie w dziejach prawdziwa, albowiem potykania się takowego z potworem ślady idą przez wieki, rozmaitemi też sposoby w myśl ludu określana bywa. Jak sobie przeto poradziłem z tak porwaną całością rzeczy, czytelnik sam osądził, dodam wszakże słów kilka ku wyjaśnieniu treści i składowych pierwiastków.
KRAK i KRAKUS, nie myślę, aby byli jednym człowiekiem; pierwszy zda mi się być drugiego ojcem, tak, jak zdrobniałe Leszki idą po starym Lechu, w czem Kochanowski słusznie wyraża się:
«Jakoby więc (mówi on) od wielkiego jakiegoś Lecha mniejszy Leszkowie zczasem się pokazali i przodka swego imię jakoby wskrzesili».
«KRAKÓW», nazwisko miasta, jest przymiotnikowem z czwartego przypadku na pytanie kogo — czyj — gród Krakowy, czyli Kraków.
«RAKUZ», brat Krakusowy, w nazwaniu swem ma pierwiastek filologiczny, przechowany u południowych Słowian.
«KIEMPE», jest to nazwisko skandynawskich biednych rycerzy, z którychto jeden do Olausa króla mówi:
«Wiedz, że w bogi kamienne i drewniane nie wierzę, a z djablów naigrawam się. Zbiegłem ziemie dalekie; potworów i olbrzymów niemały trupem położyłem. — Wierzę bardzo w trzeźwość umysłu czystego i w moc ramion».


ZA KULISAMI
fantazja
PROLOG.
I.
(Podróżnik i Quidam[842], w kapeluszach, z laskami w ręku — Malcher na środku izby domyka tłomoki)

PODRÓŻNIK. «Chodź!» — powiadasz?... A gdzie?... Ażeby ominąć pakowanie tłomoków, dość jest raczej, przechadzając się i tu, na miejscu, wykreślić sobie stosowną elipsoidę[843]. Gdzież bowiem iść, od konieczności gdzież zboczyć?... Zły humor Malchera ogranicza się, i promień jego nie jest od posadzki tej promienia ani dłuższym, ani rozleglejszym.
QUIDAM. Powiadam ci: «Chodź!...» — i idźmy! I idziemy...

(wychodzą)
II.

QUIDAM. I oto widzisz, że są miejsca przeznaczone ku temu, aby właśnie że nie były żadnym celem: z tak wielkiego natłoku ludzi, w którym rozpieramy się łokciami, nikt tu nie przyszedł!...
PODRÓŻNIK. Czyliż ci wszyscy także dziś o północy wyjeżdżają i zbłądzili w to miejsce, aby pozostawić ich służebnym wolność przeklinania niedopinających się tłomoków, wolność miotania się, wolność, luźność?... Jestże to jeden więcej wynalazek, właściwy stolicom, iż uchronić się można od wnętrza własnego pomieszkania!...
Inaczej, zaiste, opuszczałem progi wiejskie w dziedzicznych Omegach moich: burza była naonczas, tak pomiatająca liśćmi, jak tu widzę okręcający się tłum przychodniów.
QUIDAM. Dopiero-ż Malcher twój złorzeczyć musiał!...
PODRÓŻNIK. Ty, co kolumny i posągi umiejętnem oglądałeś okiem, powiedz: czy w bezposągowym kraju jakim przeniosłeś kiedykolwiek spojrzenie toż samo na żywe postacie ludzi?... Czy uważałeś, jak dalece starożytnym narodem jest ojczyzna nasza? Weź naprzykład nowożytny typ służącego Anglika lub Francuza, weź i Niemca, weź tych doskonałych służących, których całe osobistości żywe zdają się być odlewane w umyślnej i wytwornie odmierzonej formie... Czy widziałeś to w Polsce? Polacy, możnaby powiedzieć, iż się nie rodzą na służących: to są zawsze giermki, i towarzysze, i luzaki, i podrzędnego stopnia bracia rycerze, którzy, jeszcze przez feodalne niższe praktyki kawalerskie nie przeszedłszy, podają ci laskę i kapelusz, jak podawało się ongi strzemię i miecz. Dlatego to w chwilach wielkich wielcy są, w potocznych służbach codziennych zaniedbani, często-gęsto poufni gawędziarze, nie pogardzający łzą rozrzewnienia i kieliszkiem.
QUIDAM. Tem właściwiej należało nam zboczyć tu na chwilę, gdzie, i owszem, wszystko współczesne jest... wszystko i nic.
PODRÓŻNIK. Jakto współczesne, co współczesne?... — Te różnofarbne marmury afrykańskie drobnych lombardzkich kolumn? Marmury, których się już ani kopie więcej?
QUIDAM. To ogipsowana cegła i pomalowana z wierzchu.
PODRÓŻNIK. Te czworogranne nagłowia kolumn, ryte bogobojnem dłutem majstrów z dwunastego stulecia?
QUIDAM. To odlewane hurtem z cynku, a potem okryte złoceniami za pośrednictwem galwanizmu[844]. Gmach taki, jak go widzisz, stawia się dziś w przeciągu ośmiu miesięcy.
I nazywa się to kawiarnią śpiewającą. Ale owóż zasłonę podejmują. Szmer magiczny obejma zgromadzonych, iż za chwilę nasłynniejsza ze śpiewaczek ma się ukazać. Oto i ona... Grzmot oklasków... Czy słyszysz, co ci mówię?

· · · · · · · · · · · · ·

To nie ona!... Zmieniono, widzę, program... Publiczność się kłębi oburzeniem, jak lewjatan[845], gdy zmylił się w podrzucie za zdobyczą. Nie opieraj się zbyt ufnie o tę balustradę marmurową, — to powleczone blachą drewno.
PODRÓŻNIK. Coś zanosi się, widzę, na wysadzenie sceny ramionami, śpiewaczka jeśli nie wyjdzie?...
QUIDAM. Bądź spokojny! Czy uważasz głowę i pól ramienia, wychylające się z za kulis po stronie prawej?...
PODRÓŻNIK. Widzę kogoś, spozierającego bacznie na zegarek, jako, kiedy wprawny fotograf odmierza czas działalności słońca.
QUIDAM. To jest przedsiębiorca aplauzu[846] i poręczyciel wartości śpiewaczki, skoro oburzenie publiczności dojdzie do obmyślonego naprzód kresu... Ale już, już dochodzi!... Słyszę coś podobnego do trzasku łamiącej się poręczy pod naciskiem — teraz, teraz! Otóż i ona! Poręczyciel schował swój zegarek. Możemy już bezpiecznie opuścić zgromadzenie i ochłodzić czoła na powietrzu...
PODRÓŻNIK. Jakto? A śpiew?...
QUIDAM. Cokolwiekbądź i jakkolwiek-bądź teraz zaśpiewa, przyjęte będzie wytrzymywanym pierw umyślnie oklaskiem. Wybuch zaś ten nietylko że ocenić, ale i usłyszeć pieśni nie dozwoli — to nazywa się: sztuka w swym rodzaju zupełnie nowa...
Umknij nieco ramienia. Lękam się, ażeby mi nie połamali albumu, w którym życzę sobie mieć coś pióra twojego przed rozstaniem.
PODRÓŻNIK. Pokazałeś mi architekturę, publiczność, smak, styl i sławę. Wychodźmy! Teraz czas jest, ażebym w albumie twoim zapisał się.

W PAMIĘTNIKU.
I.

Nietylko, pierw się najadłszy mandragor,
Błądziły w limbach szalone kobiety,
Nietylko Dante i trzeźwy Pythagor, —
Byłem i ja tam... pamiętam, niestety! itd.

(Ciąg dalszy zob. na str. 128 i n. Nr. 183).

ZA KULISAMI[847].
fantazja
«Czy znasz weneckie zapusty?»
Malczewski.
OSOBY:

OMEGITT, na Omegach pan.
LIA, narzeczona jego.
EMMA, powiernica.
SOFISTOFF, referendarz stanu.
MALCHER, służący Omegitta.
Komisarze policji — służbowi — agenci — konspiratorowie — maski — etc...
GLÜCKSCHNELL, poręczyciel spółki teatralnej.
POLAK, urzędnik zagraniczny.
Maska DIOGENES — Maska FEUILLETON.
POETA GMINNY.
KRYTYK.
MANDOLIN — CHÓR FIOŁKÓW — ORKIESTRA — FLET — SKRZYPCE.
PAŹ — ARLEKIN[848] — PIEROT[849] — Maska SUŁTAN.
DIANA — NOC.
SEKRETARZ AMBASADY.
QUIDAM.
FIFFERAQUE, sławny autor spółczesny.

I.
Scena przedstawuje międzysionek teatru i maskaradowej sali; w środku kilka kolumn, pod któremi stoją służący, z głębi słychać orkiestrę. Gdzie sala się z międzysionkiem łączy, widać kilka siedzeń, wykwintnie krytych, i z pomiędzy kolumn przezierający róg bufetu.

KOMISARZ. Trzeba mieć na uwadze służącego, który właśnie z bywalcem weszedł w rozmowę.
SŁUŻBOWY. Służący po lewej stronie bywalca jest agentem 15-go stopnia 27-go okręgu.
KOMISARZ. Po lewej stronie od nas patrząc, ale po stronie lewej zowąd... tego, mówię, któremu się wlecze po ziemi szal ponsowy, iż nie umie go trzymać.
SŁUŻBOWY. Biorę i z tego notę pierwszą... Przyzwoity służący nie zaniedbywałby do tyla rzeczy mu powierzonej.

(przechodzą)

MALCHER. Wszędzie, jak to mówią, dobrze z dobrymi ludźmi, ależ w domu najlepiej!... Vivat!...
SŁUŻĄCY Z LEWEJ STRONY. — kto ma dom...
Z PRAWEJ. — a kto domu swojego nie ma, ten ma wszystkie.
MALCHER. Mieliśmy-ci ich sporo po całych, z przeproszeniem, Niemcach, we Francji i u Włochów, w Algerji, za jednem morzem, i za drugiem, które jest większe, — i tam, gdzie namioty jeno, a domostw niema ani miast, tylko ludzie tędy owędy po nieuprawianym piasku, jak cyganie się włóczą! — Podobno, że caluchny świat objechaliśmy wkółko, ale kto to mógł widzieć, jadąc a jadąc? Jedziesz prosto, to jedziesz — a potem i w głowie się przewraca od szwargotań tylu języków ludzkich. Aż na razie, jakże cię nie porwie tęskność do swoich, jakże ci się w oczach nie zamąci!...
SŁUŻĄCY. (z szalem) Mówią, że też służącym zawsze skorzej tęskno do ojczyzny...
SŁUŻĄCY. (agent 15-go stopnia) Panowie znajdą wszędzie swoich: ten owych, co się bawią; ten znowu tych, co pieniądze robią; inny ludzi, co książki piszą; taki nareszcie i tych, co o polityce tylko zawsze i zawsze rozmawiają... Czas, ot, leci!

(dwa domina[850] przechodzą ku bufetowi)
PIERWSZE DOMINO. Czy uważałeś przy tym człowieku szpiega z 27-go okręgu?...

DRUGIE DOMINO. Nie dbaj o to!... Ten z drugiej strony — ten, któremu się wlecze szal czerwony, to przysięgły nasz agent konspiracji.

(przechodzą)

GLÜCKSCHNELL. Zaczynam się już tylko z tego cieszyć, że przecież miano dość rozsądku, aby osobnego z tej sztuki nie robić widowiska!... Ślicznie byłaby wyszła spółka! Podpiera mię to jedno, że przy dość obiecującej maskaradzie może jako tako dramat dotrzyma, a potem się to zatrze, jak ruszą do raźnych komedyjek, przeplatanych gdzie niegdzie baletem[851] i kupletem[852]. —
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Niestety! Polacy nie mają inteligencji do rzeczywistych praktycznych afer[853].
GLÜCKSCHNELL. Szukam tu którego autora.. Kupię mu ponczu i niech gada, słusznie bowiem mówi filozof starożytny, że prawda jest na dnie kieliszka[854].

(przechodzą)

PIERWSZE DOMINO. Anonim[855] się końcem końców zawsze wydaje, częstokroć przed zamknięciem widowiska. Co zaś do przedmiotu i tła sztuki, myślę, że można było daleko więcej z nich wyciągnąć.
DRUGIE DOMINO. Życzyłbym sobie pełniej, pełniej tendencyjnego elementu. Można było naprzykład lekkie zboczenie zrobić od potyczki wtórej i wyłożyć w kilku monologach choćby główne prawidła partyzantki[856], choćby pojęcia pierwsze doraźnej kastrametacji...[857] Okoliczności, tak fortunnych dla autora, pomijać na sucho nie godzi się.
PIERWSZE DOMINO. Służący, szpieg 27-go okręgu, niesie lody.
DRUGIE DOMINO. Weźmy lodów z rąk szpiega! To mu więcej nada pewności siebie, a nic przecie nie zdradza człowieka doskonalej.
PIERWSZE DOMINO. Mógłby nas kto zobaczyć z partji, która sobie poprzysięgła nie kupować nigdy niczego od podejrzanych ludzi.

(przechodzą)
(Lia, w fantastycznym stroju Heloizy[858]. Emma, w dominie).

LIA. Na bok nieco się uchrońmy; chcę odpocząć. Gdyby się te arkady rozstąpiły od góry i powietrze całego nieba tu wzionęło, nie byłoby mi nazbyt dla westchnienia.
Czego chcą ode mnie, czego się na mnie sprzysięgli?... — Jedno mię zaledwo nie omyla. (z goryczy uśmiechem).
Jedno!... Oto, że, gdybyś przejrzała nawskróś całą chmurę tych masek i gdyby ci się tak stały czytelnemi wszelkie wiązadła intryg, jak ozierać się dają włókna indyjskiej gazy, przeciwko słońcu pełnemu rozwiniętej, zobaczyłabyś... mnie tylko jedną i jedną, zobaczyłabyś nas tylko i nic wokoło!...
Dlaczegóż ten tłum? Dlaczegóż wcale inaczej jest, niżli jest?...
EMMA. Mila moja, z całej przecież intrygi twojej dwie tylko rzeczy mi wiadome: niespokojność, która lekkiej gorączki łuną opromienia ci czoło, i ciążące mi w kieszeni pudełeczko, z którem czemu się noszę? That is the question[859].
LIA. (pochylając się ku zwierciadlanej ścianie) Tegoby też zaiste tylko zbywało, żeby mi się wyczerwieniły na obliczu drukowane litery, zwłaszcza, że już podobno zaczynam być chodzącym afiszem nie najszczęśliwszego zapewne z dramatów!
EMMA. Jeszcze mię to wszystko nic nie objaśnia; powiem nawet, że nie przypuściłabym nikogo do współudziału, tak niewiele mu wiedzy zostawując.
LIA. Daruj, o, daruj, luba Emmo, ale cóż ja dla ciebie kiedykolwiek mogłabym mieć tajnego?... Czyli należało rozwlekłemi opowiadaniami tu uprzedzać, co było powinno już dotychczas przed oczyma twojemi i nieledwie w rękach twoich się rozwiązać!... Uczucie, podobne zarazem do sprawiedliwego wstydu i do obrażonej miłości własnej, zmusiło mię przemilczeć, nie utaić, iż tak zwane moje z hrabią na Omegach zaręczyny, albo raczej, że postanowienie i słowo moje pod tym względem żadnej a żadnej jeszcze pewności nie przybrały...
EMMA. Czy podobna?...
LIA. Pudełeczko, które ci słusznie cięży, zawiera w sobie dwa pierścienie, nie zamienione dotychczas przez nikogo...
EMMA. Człowiek tak przyzwoity!... A potem — w wieku waszym! Nie jesteście oboje dziećmi, jesteście ludzie... Tak przyzwoity człowiek miałżeby dopuścić się płochości i bez istotnego powodu zdanie swoje odmieniać w chwili właśnie stanowczej, a tyle oczekiwanej z upragnieniem?
LIA. Droga moja. Upadł mi do stóp moich, prosząc o odwłokę do dziś tylko, do jutrzejszego świtu, do chwili, gdy ostatnia zniknie gwiazda nocy obecnej...
Powtarzam ci prawie słowa jego...
Czyż należna kobiecie godność nie nakazywała mi umieć przyjąć tak mało spodziewanej prośby? Owszem, nie spojrzałam mu w oczy i pierścieni nie raczyłam dotknąć; skinęłam ręką... Potem — potem, gdy już go ujrzałam bliskim progu, przyszło mi nagle na myśl, że naznaczona pora jest maskaradowym dniem dzisiejszym... Dorzuciłam w tym względzie kilka słów za odchodzącym... Ani się na chwilę nie zachwiał. Wcale...
EMMA. Jest w tem coś szczególnego...
LIA. Powiadają, że w zawiązywaniu stanowczych węzłów opatrzność nastręczać zwykła zdarzenia dziwne i oświecające jakoby błyskawicami od stóp do głów całe postacie charakterów. Ależ, przyznaj mi, proszę, czy nie miałam pierwej na względzie tego wszystkiego, co rozsądek i co nakazuje przyzwoitość? Wiek, urodzenie, stanowisko, znajomość świata i majątek prawie stosowny; odpowiadający humor i wzrost... Zaiste, że wyboru mojego nie zrobiłam, jak pierwsza lepsza panieneczka, ani zaniedbałam czegokolwiek, mogącego poręczyć domowe szczęście.
Dlatego mi tem więcej uprzykrzać może postępowanie zarazem tajemnicze i do uniezasadnionego wahania się podobne... Kogo witasz?...
EMMA. Referendarz Sofistoff... Chciał się zbliżyć, ale go domino jakieś zatrzymało. — —
LIA. Czy jesteś pewna, że mnie nie poznał?...
EMMA. Byłaś właśnie do ściany obróconą, jakkolwiek do zwierciadlanej ściany!... Przeszedł... przeszedł... Mówmy!...
LIA. Domyślasz się więc, iż, czego nie należało przed wszystkiem zaniechać, to właśnie że znajdowania się tu, i to jeszcze prawie z wyrazem tej swobody, którą możnaby zdala o obojętność podejrzewać. —
EMMA. (nagle) Przewybornie. Nie wiem dlaczego nawet unikać swoich dawnych wielbicieli... Byłabym oto zaraz i Sofistoffa zatrzymała, którego na długość wachlarza miałyśmy obok.
LIA. Nie przerywaj mi w chwili, w której najdrażliwszą rzecz mam ci powiedzieć...
Kogo witasz?
EMMA. Baron Glückschnell przeszedł z wielce sławnym francuskim autorem Annibalem de Fiffraque. Czy uważasz, jak Fiffraque nosi szkiełko??
Otóż, wracając do najdrażliwszej rzeczy...
LIA. Przerywasz mi co chwila!
EMMA. Słucham.
LIA. Skoro przeto uznałam za konieczne nie uchylać się wcale od zabawy, jakkolwiek bardzo dla mnie ironicznej, nie przybyłam umyślnie ku końcowi widowiska i maskarady, owszem, zaraz na poczęciu się drugiego aktu tej dziwnej dramy... Nagle spostrzegam, że coś się szczególniejszego zagaiło, i krąży, i obiega w gronie naszej poufnej publiczności. —
Żartowniś jakiś — tylko słuchaj! — niepoczesny żartowniś jakiś rzucił pogłoskę, jakoby bezimiennym autorem był właśnie że nie kto inny, tylko Omegitt! Krew mi do głowy uderzyła. Podobno, że w dwóch miejscach świstano sztukę — nie wiem! Lecz, jak kiedy w noc ciemną wielka ogarnie kogo błyskawica, wyjaśniając na chwilę najdrobniejsze atomy piasku wokoło stopy jego, tak stanęły mi nagle w oczach tajemnicze odwłoki i historja pierścieni, któremi kieszeń twoją uciążyłam, nie umiejąc się daru tego dotknąć ręką swobodną. Od pierwszej chwili zaraz uwierzyłam była pogłosce, potem nie uwierzyłam i sobie samej, lecz poczęłam zatracać pojęcia różnic pomiędzy uczuciem miłości dla kobiety a próżnością, pomiędzy poważaniem a ironją... I oto nic już więcej nie wiem oprócz, że, jak wszyscy zdają się twierdzić, dramat, ten, który jest na scenie, musi być o bardzo i bardzo wiele niższym od niewczesnej komedji, w jaką, kto wie, czyli mię nie wplątano!
EMMA. Lio miła, prosty rozsądek nakazuje tłumaczyć sobie to wszystko całkiem odwrotnie, czyli, że, jeżeli mu w głowie zaświtało próbować szansy autorskiej, tedy właśnie, że byłby nie odwlekał ustalenia zamiarów, które, jakkolwiek niezależne, często pełzną na niczem dla ludzi okrytych głośną śmiesznością...
GLÜCKSCHNELL. Do wyrzucenia sobie mieć nie będę, jeżeli paniom przerwę, wkrótce bowiem dzwonek nas powoła, ażebyśmy cieszyli się ustępem trzecim widowiska, czy dramy, czy tragedji, o której zdanie pani słyszeć uważałbym sobie za wyjątkowe szczęście...
LIA. (do Emmy) — «Wyjątkowe szczęście» — To już zaczyna być przysłowiem wszystkich mówiących ze mną!...

(do Barona)

Właściwiej byłoby mnie zapewne, ażebym uciekła się do zdania członka teatralnej spółki i do kogoś, co przed chwilą ze słynnym francuskim autorem niewątpliwie ważną toczył rozmowę.
GLÜCKSCHNELL. Ah, pani! Jeżeli miałbym słynnego de Fiffraque zdanie powtarzać? Ci panowie naturalnie, że nie mogą być oczarowani utworem, mniej niż wątpliwie przyjętym... Zapewne pani zna sztukę nową genjalnego, a wyżej wzmiankowanego autora, «Saturnina, czyli djable oko?» Zrobiło to furorę! Ośmnasta edycja wyczerpnięta. Co większa, iż współcześnie tłumaczone jest arcydzieło na wszelki język i świat prawie cały już obiegło... Wyborny chłopiec! —
Wczora pchnięto mu dwa telegramy, dając wiedzieć o dwóch dekoracjach, jednocześnie na tejże samej spotkać się mających piersi: o gwiaździe Izabelli arcykatolickiej i o gwiaździe sułtańskiej Mahometa...
Maska ASTROLOG. (przechodząc mimo) Ku podobnej konjunkcji[860] ciał niebieskich zaiste, że trzeba piersi, szerokich jak firmament!
GLÜCKSCHNELL, (ciągnąc rzecz swoją) Szkodzi mu to cokolwiek, że może jest nazbyt liberalnym... Młodość, młodość!... Ale otóż Fiffraque i Sofistoff, i rodak nasz, dygnitarz zagraniczny —

(słychać dzwonek, orkiestrę, gwar i przeciągłe świstanie)

EMMA. Podaj, referendarzu, rękę naszej Juljecie...
LIA. Czy nie zatrzymamy się, aż skończą... świstać?
SOFISTOFF. (podając jej ramię) Moglibyśmy całkiem sztuki nie widzieć.

(tłum ogarnia powyższe osoby; Emma i Glückschnell zdążają)

EMMA. Względność sądu pańskiego, ile że na zapytanie Lii wyrażonego, nie oświeciła mię statecznie o wartości utworu i pisarza...
GLÜCKSCHNELL. Interes, interes, interes dramy lub tragedji — oto, co mam do zarzucenia kapitalnie!... Interesujące dzieło, pani, nietylko daje się uczuwać w samym obrębie sceny albo sali widowisk. Przez czas uczestnictwa mego w spółce powielekroć zdarzało mi się zauważyć, jak dalece wystarcza nieraz okiem strzelić naokoło bufetów, aby unieść sąd zdrowy i samą naturę rzeczy trafnie odgadnąć. Rzeczywista i silna tragedja daje bodźca trawieniu: więcej jedzą, zwłaszcza pod koniec sztuki, co zarazem dałoby się i higjenicznie wytłumaczyć...
Szczególniejsza wszelako (co niemniej uważałem), iż podczas baletów długich daleko więcej zwykle piją. Vaudeville[861] dobry i tęgo grany nie przechodzi normalnej linji, zaś utwory, jak szanownego skądinąd hrabi na Omegach...
EMMA. Przycichnijmy cokolwiek — —

GLÜCKSCHNELL. Dla osoby, wielką zbliżonej poufnością, nie ukryłbym wreszcie i tego, że tyloletnie podróże i tak dalekie zatarły w nim to tętno dzielne, swojskie, które z jednej strony daje osobną siłę językowi pisarza, z drugiej nieustannie myśl onegoż w bieżące potrzeby społeczeństwa wtajemnicza, to jest w to, mówię, co się podoba... każdemu. —
EMMA. Dopiero teraz istotnie wszystko zrozumiałam i niesłychanie baronowi jestem obowiązaną.

II.
Inna część maskaradowej sali. Wielkie okna, dające[862] na krużganek, skąd zasiane gwiazdami niebo widać; w głębi snują się domina i maski w niewielkiej liczbie; czasem mniej wyraźnie, a czasem wybitnie słychać orkiestrę.

OMEGITT. I, jako myśliłem, stało się: oni wyobrażają sobie, że pisać dramat było ostateczną myślą moją. Sędzie formalni zewszechmiar, którzy rozdzielają społeczność na zastępy umysłów pieszych i konnych. Im zdawa się, że jedni na rozgrzywionych jeżdżą piórach, podobni do gońców fantastycznych, drudzy zaś uprawiają prozę życia i są podpierającymi się handlarskim łokciem kalekami!...
Czyli na to obiegłem okrągłość globu i radowałem się uczuciem człowieka-męża, który zupełnie obejma kibić ziemi, ażeby ponad ową dwójcę elementarną nic nie dociec? —
Azali napróżno patrzyłem w gwiazdy, których nie widzieliście nigdy, i rachowałem wieczory wtenczas właśnie, kiedy rozbudzaliście się ze snu?...
Azali czas i miejsce i wszelakie historji ciało stradałem był napróżno z oczu moich??
Azali owego niema istnienia, istnienia, które, wszędy się rozlegając, nie opuszcza pewnego osobnego miejsca i powiada jednostce śmiertelnej «Jesteś» i powiada, że jesteś, albowiem ogarnąłeś zarazem wszędy i tu!?...
O, wielce nietrzeźwi albo marni! Azali już pomiędzy natłokiem rubasznych miotań zatłumiony jest oddech, wołający do niebios i nawskróś niebios?
Męża czy tu już niema, ani niewiasty żadnej, tylko jest wypadkowy obyczaj i techniczna równowaga zmysłów?...
Jeszcze chwila, a rozpoczną niektóre gwiazdy znikać. Jeszcze niewiele chwil, a bladawe łuny zaranku przenikać poczną grubą ciemność — któraż jest godzina, i dzień, i rok, i miesiąc, i wiek, i epoka która?... I gdzie?
Malcher, o Malcher, ty chodząca klepsydro moja, dopókąd widzę długie wąsy twoje i wzrok rzewny pod ciężkiemi brwiami twojemi, dopókąd pętlice czamary twej oglądam, tyle i opamiętywam się w otchłani!...
CHÓR FIOŁKÓW. (masek) Kwoli smętnemu zawiejmy podróżnikowi, my, napółgrobowe, ciche kwiatki! Niech przypomni sobie, gdzie oddychał oddechem braci i sióstr naszych, fiołków!

(do Omegitta)

Podróżniku smętny! Patrz i tchnij... Oto szarych i fioletowych kwiatów wieniec, naokoło ciebie krążąc, naokoło, czarodziejskiem zagraża tobie opętaniem...
OMEGITT. Maski wonne i smętne, jak godzi się odzywać do was?
CHÓR FIOŁKÓW. Pierwszy z nas jest fiołek, a druga jest fiołka, a zaś trzeci z nas jest fiołeczek.
I drugi z nas także jest fiołek, ale pierwsza powiada koniecznie, że jest fiołka... Jak sobie chcesz...
Dlatego że, kiedy gdzie indziej rumiane tańczyły dziewczęta przez wiosnę swoich lat, my wtedy włóczyłyśmy za sobą grobowy kir i krepę, która nam opajęczyła wszelki nasz gest.
I żadna z nas lub żaden, jak sobie chcesz! I żaden i żadna z nas całoserdecznego nie zna uśmiechu...
Ja fiołek jestem, a ona powiada, że jest fiołką, i my jesteśmy dużo fiołków i pytamy się ciebie, czy widziałeś wiele grobowych wiosen.
OMEGITT. Widziałem fiołki, wystrzygane z fioletowego atłasu, osadzone na drutach, o smętne maski moje.
PIERWSZY FIOŁEK. A co powiedzieli ci o nas? Szczerze mów.
DRUGI. Czy na cmentarzach germańskich i francuskich, na zwaliskach Rzymu i złomach Grecji, czy na południu lub północy?... Mów!
FIOŁKA. Czy zakochałeś się w Paryżu, widząc siostrzyczkę moją, opętaną w ciężkie warkocze?
WSZYSTKIE FIOŁKI. Cha, cha! Acha!... Intryga!...
PIERWSZY FIOŁEK. On w Paryżu nie był, nie był w Paryżu!
DRUGI. Co to jest Francja i Paryż? Szczerze mów!
OMEGITT. Francja jest narodem wielkich przeznaczeń, a Paryż jest tylko stolicą europejskiej cywilizacji...
PIERWSZY FIOŁEK. Kiedy on taki mądry, niechaj ci powie, co ta cywilizacja jest?
DRUGI. Kiedy jesteś taki mądry, to powiedz, co?
OMEGITT. Cywilizacja europejska jest bękarcia...
WSZYSTKIE FIOŁKI. (zakrywając sobie uszy atłasowemi kapturami) Ach!! Grubjanie szkaradny! I dlaczego?
OMEGITT. Dlatego, że wszystkie inteligencje praktyczne są niechrześcijańskie, a wszystkie chrześcijańskie są niepraktyczne...!

(usuwa się)

POLAK. (urzędnik zagraniczny) Szukam marki paltotu mego, a znajduję częstochowski medaljon święty na podłodze.
DOMINO. Trzeba go oddać służbowemu policjantowi.
Maska ASTROLOG. O, Niedźwiedzico Wielka[863], gdzie podziejesz się za wnijściem słońca!

(do Omegitta)

Patrz, jak cedzą się jedne gwiazdy, drugie zaledwo tleją lub podopalane drżą...
OMEGITT. (za Astrologiem) Czekaj!...

(oglądając się)

Znikł w fali masek, które odrzuciły się nagle długim gwaru półkręgiem, pozostawując na próżni mnie samego, jako kiedy morze odstępuje od zarytych w piasku resztek okrętu...

(od strony międzysionku słychać orkiestrę i mocny świst, tudzież hałas nagle wchodzącego tłumu)
(Omegitt cofa się we framugę wielkiego okna)

GLÜCKSCHNELL. (ocierając czoło) Przyznam się, że fiasko, jakiego na życiu nie pamiętam!...
EMMA. Szkoda, że wyznano publicznie nazwisko...
GLÜCKSCHNELL. Utrze się to jeszcze powoli, jak ruszą do sztuczek, z sensem pisanych. Czego mi wszelako największy żal, to rozczarowania urodziwej naszej Heloizy, której szukam.
EMMA. Umówione jest, że tu ją winnam spotkać, przechadzając się tam i napowrót.

(przechodzą)

Maska DIOGENES[864]. Nie odpychajcie mię, niewdzięczne! Czyliż się nie przymilam, ile umiem, ażebyście wskazały mi człowieka, który nie zachwiał się powiedzieć tego, co wam fiolkom wybrzmiało grubjaństwem?
KILKA FIOŁKÓW. Czy to uszy nasze są tak bezsilne? Tyle razy dźwigamy przecież zausznice z ogromnych pereł rosy. i rosy niesłychanie czystej, a wszystko cokolwiek jest czystego, dwakroć cięży!...
DIOGENES. O, jakże być musi lekką krynolina[865] szyta z bibuły dziennikarskiej, którą zamiatając niepomału, zbliża się owa maseczka...

(do Maski)

«Sit tibi crinolina levis!»[866].
Maska FEUILLETON[867]. A jednakże każda nowinka mię uciąża, każda nowinka!... Począwszy od dramatu nowego «Tyrtej» (wyświstanego właśnie obok), aż do widoku Diogenesa z fiołkami w czułej harmonji!
OMEGITT. (pół do maski, a pół do siebie) Nowego nic pod słońcem niema, niema nic!... Wszelako skąd pochodzi, że nowego nic niema?!
FEUILLETON. Oto, zaiste nowość!... oto nowość!...
OMEGITT. Nic nowego niema z przyczyny tej, iż wszystko, cokolwiek wiemy do dziś, uznawane było albo poczuciem, albo analogją[868], albo wyrozumieniem, albo silami doświadczenia, albo i samym nawet dziwnym przeczucia zmysłem. I nie było nigdy tak zwierciadlanie płaskiego oka, któreby, na jesienną patrząc jabłoń, mającą rzadki lub jedyny owoc na szczycie swoim, widziało jedynie i wyłącznie tylko owo jabłko i jeszcze owegoto jabłka tylko tę stronę, która najwygodniej bywa przeciw oku postawioną. Owszem, patrząc na przedmiot, nie widzimy bynajmniej powierzchni jednej, ale przez tajemnicze a mistrzowskie poczucie ogółu widzimy prawie że współcześnie wszystkie inne przedmiotu bryłowatości i przecięcia. Im zaś przedmiot widzenia zupełniej jest rozumny w swej całości, tem zupełniej i prędzej obejmujemy go jednym oka rzutem zewszechmiar. Podobnie jest, i zwłaszcza, z Prawdą!
Ona, przedewszystkiem będąc całą, od najpierwszej chwili, w której dała się postrzec, udzieliła się ludziom niejako w zupełności. I, jeśli nie oczywistemu rozumieniu ich twarz w twarz, to, że tak powiem, pośledniejszym a mnogim tegoż, ich rozumienia władzom i środkom.
Dlategoto nowemi odkryciami nazywamy co chwila rzeczy wcale nieobce i które jakoby nam były poniekąd gdzieś zażyłe albo zbliżone, i które człowieka umysł niewątpliwie że pierw jakoś kiedyś dopuszczał...
Z tej to wielkiej przyczyny nowego nic pod słońcem niema...
DIOGENES. Myśliłem, że to człowiek, a to latarnia!
FEUILLETON. Myśliłem, że to nowinka, a to prawda!

(do Fiffraque’a)

Gdybym twe wiedział zdanie, o francuski autorze słynny, zrobiłbym z tego jeszcze dzisiaj po wieczerzy i po winie spory artykuł...
FIFFRAQUE. Jednego nawet słowa pojąć nie mogłem!... My, gdy obcych języków nie raczymy się uczyć, to wyśmiewany tylko barbarzyńskie onych wybrzmienia — i to nam starczy.
WSZYSTKIE FIOŁKI. Cha — cha — cha — acha!
FIFFRAQUE. (do Fiołków) Ale my zato sobie samym i o sobie samych (jak słyszycie) mówić umiemy tak ścisłe prawdy — a to jest moc, nad lingwistyczne ćwiczenia wyższa i szybsza!

(przechodzi)

FIOŁKI. On zaś mówi o jabłku i o drzewie.
OMEGITT. (z melancholią) Dziecię, widząc upadek jabłka, wyciąga ku owocowi swe rączęta, jakoby pierś matki pragnęło objąć, ale Newtonowi tenże traf co innego zwiastuje[869] i gdzieindziej jego myśl odnosi. Chemik podejmą jabłko i na obitej o ziemię stronie jego wyczytuje zarodek przetwarzania materji, co filozof aż do ognistych otchłani słońca wraz odsyła, gdy ogrodnik mimo przechodzący widział zapewne owoc spadły i skłonione ku niemu ręce ludzi.
DIOGENES. A wyświstany «Tyrtej», gdyby po tysiącach lat znalazł się tu, cóż oglądałby lub zagaił na maskaradzie żywota?
OMEGITT. Mówiłby zapewne prawdę, wierząc w moc jej, czego, zaiste, że nie postrzegam, aby ktokolwiek czynił.
DOMINO-SZPIEG. Zaś moc prawdy skąd idzie?
OMEGITT. Pochodzi z jej całości, a przeto stąd, że prawda jest ideą, powodującą nieustannie równe sobie świadectwo...
DOMINO-SZPIEG. Miałożby i to być świadectwem, że ja nic nie rozumiem?
DOMINO-KONSPIRATOR. Byłoby zaiste że świadectwem wielkiem, gdybym ja pierwej coś odgadnął...
CHÓR FIOŁKÓW. Na cmentarzach — na cmentarzach — na cmentarzach! O świcie — o południu — i o wieczorze i o nocy i o przedświcie!...
POETA GMINNY. Hej-hop, dalej hej-hop! Amarantowe czapki wgórę — wgórę dzwoniących kółek sznury i zadzierzgnięte poły za pas! Hej-hop — hej-hop!...
Pawie piórka z niebieskiemi w środku sercami, wysadzone na wierzch czoła u krasnych czapek — hej-hop, hej-hop!...
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Równego nic nie znam baletowi narodowemu w Polsce i odpatrzeć się go nie mogę, ilekroć na przyjęcie panujących lub dyplomacji bywa tańczony.
DIOGENES. A wyświstany «Tyrtej», gdyby po lat tysiącach znalazł się tu, na tej żywota maskaradzie, cóż przeniósłby nad wszystko?...
OMEGITT. Odpowiedzi żądaj od krytyka, który musi być ową postacią, przyobleczoną w szatę, z drukowanych papierów uklejoną. Oto, biegnąc, wyprzedza się szelestem... Wiele masek na prawo i na lewo i naprzód pędzi przed nim, jakby się uchraniały od pogoni i razów.
CHÓR BIEGNĄCYCH. Nie pytajcie, mehercule[870], nie pytajcie, na mocy czego tak a tak sądzi ów krytyk?... Pozostawicie mu albowiem dwie straszne bronie w ręku: nie dać czasu, ażebyś zapytanie owo wypowiedział... albo tak dalece zgwałcić ciebie polemicznemi wyskoki, żebyś przebrał miarę oburzenia i dyskusję zmienił w potyczkę. Pozostawcie go przeto, niech sam coś stworzy, niech pocznie coś sam na sam, w wielkim pokoju myśli własnej!
KRYTYK. (maska) Tam i owdzie, gdy w zwierciadlane pojrzałem ściany, zobaczyłem się nagle od stóp do głów. Tam i owdzie dlaczegóż rozlewają się mury w jeziora szkła i świateł...?! Tam i owdzie spostrzegłem nareszcie całą tajemnicę natchnienia mego. Eheu[871], nie byłbym w możności nic utworzyć, gdybym się pierwej nie rozdrażnił, i gdybym się nie zawziął na coś i nie ugniewał!... Dlatego, to właśnie, na co sarkam, cały stanowi skarb mój i całe upewnienie i pokój.
OMEGITT. Dzieci wtenczas mają potrzebę bicia i psowania. Siła kocha się w sobie, skoro ze ślepego żywiołu w akt przechodzi — jest to właśnie najniepodobniejszą rzeczą do krytyki...
FIOŁKI. Ten wynarodowiony podróżnik, gdzie tknie, przewraca! Azali nie uplatałyśmy się w wieńce dla owego mędrca, i dla tamtego poety, i dla tego wszystkiego, co tu świeci, niosąc wonne kadzidła z rosą łez?...
GLÜCKSCHNELL. Kilka jeszcze kroków za krytykiem pozwól mi, pani, zrobić! Może uroni parę słów z tego, co o widowisku dzisiejszem mamy czytać i sądzić.
EMMA. Nie uważałeś, baronie, na gest i postawę Heloizy naszej? Przeszła tędy przed chwilą, ale nie miałam odwagi jej zatrzymać. Patrz za owym pielgrzymem, co ubrany jest w perłowe muszle! Oto widzę jeszcze, oto widzisz: jej białe ramię... Patrz, jak to ramię drga od przytłumionego wewnątrz oburzenia! Nigdy nie widziałam oczu takich i wstrząsnęłam się, pozierając w nie, jak w głąb, która magnetycznie na dno pociąga.
GLÜGKSCHNELL. Widzę, że się przybliża do wielkiego okna, do krużganku, jak osoba, spragniona otwartego powietrza. Tamże przez tłum przepływa posuwiście i niefortunny autor...
EMMA. Oto widzisz okażnie profil jej na tle nieba, które ani rumienieje od jutrzenki, ani już od księżyca bierze srebro... Oto jeszcze ostatnia gwiazdka nad jej warkoczem plącze się.
Gdyby nie te gitary i mandoliny!... Gdyby się można było zbliżyć słuchem.
MANDOLIN[872].

I.

A czy też ona wié —
Nie z jawu, to choć z snów —
Jaki to bywa koniec lwi
Szczerze jej śpiewanych słów?

II.

A czy choć aby wie,
Najnieustanniej nowa,
Że tu się kona wprzód, nim zwie,
A ona zawsze zdrowa!

III.

A czy przynajmniej wie
Wołająca wciąż «daléj!»
W czyich to łkaniach stopy dwie
Umywa, jako w fali?...

IV.

A czy chociażby wie
W swej omylnej pogoni,
Że tu się nieraz z grobów rwie
Kwiat makowy do skroni...
————————————

(Emma, Glückschnell i kilka innych masek uchylają się pod filary wielkiego okna; Lia wsparta o krawędź krużganku, Omegitt od strony salonu przez tłum masek zbliża się).

OMEGITT. Jako Leander[873], przez szkło fal Hellespontu spostrzegając zapalony ogień na wieży, wydłużał ramiona swoje, aby do brzegu na czas zdążyć, tak, przez gazy i wiewne osłony masek, dopatrywałem ciebie, pani, i ostatniej gwiazdy nad czołem twem...
LIA. (niechętnie) Leander (jeżeli nie mylę się) utonął w Hellesponcie...
OMEGITT. Poczem kapłanka Hero rzuciła się w morze, nie będąc dość syreną, i obojga koniec był tragiczny. Lecz... nie uważałem w pierwszej chwili, że należało mniej poufnie i mniej swobodnie zacząć rozmowę...
LIA. Zaiste, podziwiam dobry humor, lubo jego źródeł nie zgadują. Skrócę nawet i streszczę, co mam mówić...
OMEGITT. Oto właśnie ostatnia gwiazda znikła!...
LIA. Zazdrościłam jej naprzód!... Powielekroć! — Powielekroć, mówię, potrzebę czułam tak wymazać nazwisko moje z liczby widzów tragedji pańskiej, jak przed chwilą zatarło oddalenie blask tej gwiazdy.
OMEGITT. Pani, ta gwiazda jutro wznijdzie i ktoś zapewne przypadkiem spojrzy na nią z tegoż samego miejsca. Wszelako ten sposób wicia rozmów nazbyt wiele przestrzeni zostawuje pomiędzy dwoma osobami, ażeby jej kto trzeci zająć nie pośpieszył, przy tak upornym tłumie.
LIA. Ten rozmawiania sposób, panie, wielce jest podobny do grzeczności wzajemnych i pozdrowień przed pojedynkiem; dlatego proszę nie uważać za nietrafne, jeśli gestem zastąpię dalsze słowa i pośpieszę mu wręczyć pierścienie jego...
OMEGITT. (usuwając ręce) Pozwolę sobie ostrzec panią, że niewiele jest boleśniejszych utrapień od ciągłego uczucia, iż pozostawiło się za sobą serce, przez nas zranione, i dlatego, pierścieni nie przyjmując, chcę atoli coś unieść z drogich rąk jej, ażeby towarzyszyła nam pamiątka, ażeby mnie wspomnienie, a pani świadczyło przekonanie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .[874].

III.
Też salony, od strony zajezdnego przysionku.

MANDOLIN.

*

Na posadzkę zapustnej sceny,
Gdzie tańcowały pierwej tłumy mask,
Patrzyłem sam, jak wśród areny,
Podziwiając już pierwszy słońca brzask.

*

I na jasnej woskiem zwierzchni szyb
Kreślone obuwiem lekkiem kręgi,
Jakoby czarodziejskich pisań tryb
Mówił do mnie z ziemi, jak z księgi.

*

Listek kwiatu, upuszczony tam,
Szepnął mi coś papierową wargą...
Wśród salonu pustego sam i sam —
Rosa jemu i świt byłyż skargą?

*

Otworzyłem okna z drżeniem szkła,
Że aż gmachem moja wstrzęsła siła,
Z kandelabrów spadła jedna łza — —
Ale i ta jedna z wosku była!...


KOMISARZ. Na uwadze mieć trzeba pokątnych pieśniarzy i gitarzystów. Azali niedość jest muzyki oficjalnie pensjonowanej, która szczodrze i stale wydąża maskaradowym potrzebom?...
SŁUŻBOWY. Ludzi czujnych i wiernych wszelka baczność przeniosła się do miejsca, kędy zwierzchnie odzienia za numerami odbierają. Tam na teraz jest, jak to mówią: waga kniei!
FINAŁ ORKIESTRY. (razem) Jeszcze kilka tylko, kilka stronic, opłynionych po brzegach bladą zorzą, okapanych od góry konaniem lamp... Im się zdawa, że my gramy rozczulający finał[875] włoskiej opery, lub że pooślepiane oczy nasze skaczącemi nutami w gorączce wzroku zapominają się dla akordów, słodko płynących... My cieszymy się raczej, że jeszcze tylko parę pozostawa nam stronic, dotykanych po brzegach różowemi palcami zorzy, wyświecanych od góry konaniem lamp.
FLET. (solo) Jakże się też nie położę w pudło moje, białym wykładane aksamitem, jakże się nie wyciągnę już za chwilkę!...
Oto jeszcze raz tylko, tylko raz, wilgotne mię usta dotknąć mają, szepcąc coś...
Oto jeszcze raz tylko, oto raz jeden tylko przebiegną mi po biodrach kościste palce, a potem — potem... jakże nie spocznę! Trumienka moja długa jest — dostatnia jest zewszechmiar trumienka moja i białym wysłana aksamitem...
SKRZYPCE. Flet już swoje skończył i klaszczą mu...
Niechżeby mu klaskano jak najdłużej!... Niechżeby mu klaskano, zagłuszając małouważne smyka poruszenia! Kilka włosów wytargnął smyk z swej białej grzywy, wytargnął kilka włosów, białych, jako śnieg — i odleciały na powietrze!...
ORKIESTRA, (razem) Jeszcze tylko kilka stronic, kilka, które do połowy różowieją zorzą poranną, a od góry okapane są gorejącym woskiem świeczników...
Jeszcze tylko parę tych stronic, zapisanych pląsającemi nutami w sieciach linij, jakoby to były skaczące czarne postacie tworów nieznanych, a ułowionych w drżącą matnię.
PAŹ. (z gitarą)

I.

Nie chcę już smutków, nie!... Już mi za małe,
Choćby, jak świata zepsucie, ogromne!
Cóż bo tu nie jest naskróś przebolałe?
Cóż nie zajęknie mi w ucho, gdy wspomnę?

II.

Dlatego nie chcę smutków, bo nienowe,
Tylko że własnej starości nie pomnę —
Jakbym nie słyszał wciąż, gdzie wesprę głowę,
Że wszystko jęczy a jęczy, gdy wspomnę!

III.

Pyły zatartych pod nogą pomników,
I miasta na nich, i twierdze niezłomne,
Aż pójdą w gruzach czekać budowników...
Wszystko tu jęczy a jęczy, gdy wspomnę!

IV.

Dlatego lubię kwiat niezapominek,
Bo rwą go zwykle ręce wiarołomne!
I lubię nagły w znużeniu spoczynek.
Bo uprzytomnia śmierć — pierwej, nim wspomnę.

*

Dlatego lubię kwiat niezapominek,
Bo rwą go tylko ręce wiarołomne!
............


EMMA. Chciej się usunąć, smętny paziu!... Paziu smętny, daj folgę ręce mojej, która przyciągam ku Heloizie, albo podaj jej to małe pudełeczko, dwakroć już w ciągu wieczora pożądane...
PAŹ. (usuwając się)

*

Daj mi wstążkę błękitną! Oddam Ci ją
Bez opóźnienia...
Albo daj mi cień twój z giętką Twą szyją!
Nie, nie chcę cienia.

**

Cień zmieni się, gdy ku mnie skiniesz ręką,
Bo on nie kłamie!
Nic od ciebie nie chcę, śliczna panienko,
Usuwam ramię...

***

Bywałem ja od Boga nagrodzonym
Rzeczą mniej wielką:
Spadłym listkiem, do szyby przyklejonym.
Deszczu kropelką. —


(przechodzi)

SOFISTOFF. (w fantastyczncm ubraniu Abelarda) Gdyby nie odmienna tłoku natura i nie zagłuszający orkiestrę błędni gitarzyści i piosenkarze, obiecywałbym sobie to na końcu zabawy, po co inni tu gromadzili się przedwcześnie.
DIOGENES. Oto i człowiek!...

(zagasza światło swej latarni)

— To on, on — nieochybnie! Inaczej nie wdziewałby maski ze wschodem słońca...
EMMA. (półgłosem) Referendarzu uprzejmy, jeszcze jedno tylko i jedno słówko rady poufnej, jeszcze jedna ulotna chmurka do odwiania daleko poza różowość zorzy — —
Mamże odkryć ci, przestrzec ciebie, mamże twemu taktowi nieco zostawić do zwalczenia?
SOFISTOFF. Pani, ostrzeż, jest to uczyń sama przeze mnie; poradź, jest to rozkaż; a taktowi memu pozostaw, jest to: użyj jeszcze trzeciego sługi, skoro już dwóch pierwej wszystkiego dopełniło. W takim razie wybiera się zazwyczaj służących niedołęgów.
EMMA. Taktowi twemu pozostawiam niemałą rzecz — albowiem narodowość twoją, czyli przeszkodę jedną i jedyną, jaką spotkać już możesz względem Heloizy... Referendarzu uprzejmy, czy mnie pojmujesz?...
SOFISTOFF. Pani! Ojczyzna moja nigdy i przenigdy niczem innem nie była, jedno właśnie że taktem! Pozostawiać trudności, jakie nastręczać może narodowość moja, i pozostawić je mojemu taktowi — jest to poruczać serce moje piersiom moim. Nietylko się przerażać takowym datkiem i ciężarami onego, ale nawet zań podziękować sprawiedliwie nie potrafiłbym.
Pani, kiedy inne ludy, zakochane w osobistościach swoich, wyzywały wszelakiego nieprzyjaciela postępu na bój różnobronny i szukały rozmaitej sławy, ojczyzna moja uprawiała wtedy właściwy jej rozum oczekiwania na owoce cywilizacji, nie jej otrzymywane wysileniem. Dlategoto na teraz, dlategoto w wieku obecnym pozytywnym, widzisz pani, że mądrość, ojczyźnie mojej właściwa, a ogólna cywilizacji mądrość znaczą jedno!
Czy pojmuje pani, jak dalece narodowość moja nikomu przeszkodą być nie może?
Od stolicy ojczyzny mojej, założonej na wzór, skądinąd przeniesiony i gdzie indziej zdobyty trudami wieków, aż do formy i nazwy państwa, aż do obuwia i ubioru każdego rycerza, broniącego ojczyzny mojej, wszystko nienarodowe jest i obce! Jest to właśnie że piętnem wysokiego i szerokiego posłannictwa mojej świętej ojczyzny — i jakże, o pani, może być, aby narodowość moja była przeszkodą, przeszkodą, jak mi to pani daje uczuć, przeszkodą do osobistego mojego szczęścia?
EMMA. Pozostawiam cię, o Abelardzie, genjuszowi twojemu i jeżeli zniknę na chwilę, to jak dobroczynna wróżka...

(znika w tłumie)

ARLEKIN. (wtórując sobie mimiką[876], jakby gitarę trzymał)

Wlazł kotek na płotek
I mruga;
Piosenka to śliczna, niedługa!

PIEROT. (odbierając mu mimiczny instrument)

Wbiegł ptaszek na daszek
Kościoła,
A wiatr nim okręca dokoła!

ARLEKIN. (przejmując na nowo mimikę)

«Twój ptaszek
Jest z blaszek»,
— Kot rzecze —
«Choć kręci się wkółko, nie przeczę!»

(przechodzą)
IV.
Tychże samych salonów przedsionek zajezdny.

PIERWSZY SŁUŻĄCY. Burnus[877] księżnej i watowany kaptur panny Hermenegildy...
DRUGI. Płaszczyk pana hrabiego... kareta! Jakób!... Jakób!...
TRZECI. Ponumerowano ciąg powozów: nasz trzydziesty dziewiąty... Nepomucyn!... Hola, Nepomucyn!...
Maska SUŁTAN. Skręćmy bokiem co rychlej i zawadźmy jeszcze o szklankę piwa u Małgorzaty...
DIANA. (maska) Coś na zimno przekąsić, coś ze zwierzyny z sałatą przyszła mi chętka...
SEKRETARZ AMBASADY. (do Diany) Popiłżebym szampanem i nie pogardziłbym cygaretkiem na dzień dobry!
NOC. (maska) Zawadziłam czarne mroki moje i gwiazdami pstrzone opony gaz moich, zawadziłam o ostrogę żandarma!...
EMMA. Czy widzisz ich, baronie, tam, gdzie kolumn dwie?... Tam ich dwoje, a istnie, że są piękni! — Oto Heloizy czoło pochyla się i tonie w cieniu framugi, oto Abelarda ramię wyskoczyło w smug światła rannego — szepcą coś... Poglądając na nich, przychodzi mi na myśl, że nieinaczej spozierać musiał Canova na bliskie dokończenia posagi swoje...
GLÜCKSCHNELL[878].  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
OMEGITT.  . . . . . . . . . że słyszę z jednej i drugiej strony coś jakoby litanję przełamywaną wyciem...
Coś, jakoby niesionej broni w marszu szczęki...
Głowa mi cięży. Spocznę...

(przylega)

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . [879]
WÓDZ. (odwracając się do falangi i uderzając mieczem w próżnię) Jeszcze raz żelaza poświstem, jeszcze raz płazem lacedemońskie odepchnijmy powietrze...
Wgarnąć całego nie mogę pod krótki miecz mój, a ty, a ów?...
PIERWSZY Z SZEREGU. (dając cios) Zwichnie mi się rękojeść, albo ten prąd dobieży w przysionek domu rodzinnego.
WÓDZ. I, jeżeli się zatliła gdzie belka, rozdmucha pożar...
PIERWSZY. Bo nie było tam ojców, jedno byli pastuchy stada bawołów...

*

A ojcowie nasi nie mieli żon...

*

Kiedy im już zabrakło na hekatombę[880] krwi, kiedy wyszczerbiły się falangi pod messeńskiemi kosami, wtedy odstawili żołdaków do owdowiałych łożnic w ojczyźnie ich...

*

I porywała się ta i owa niewiasta, lecąc do bram na spotkanie posła z pola bitwy... Ten wiatru poświst, wyrzucony popchnięciem miecza, ten prąd powietrza niechaj szuka matki Spartanki i wygwizdnie w jej siwiźnie słowa przekleństwa.
WSZYSCY. Bo żaden z nas matki nie miał, i nie miał ojca, i żaden z nas nie miał ojczyzny!...
WÓDZ. Bo my nie Spartjaty ani lacedemońskie męże — my Partenjanie![881]
I pójdziemy, gdzie granit odpycha morze, i odepchniemy morze stu wiosłami, i odepchniemy ramieniem zmorę wspomnień, bo zahartowano nas pierwej pieluch, a potrafimy znieść wszystko — prócz tej ojczyzny!...
WSZYSCY. Bo żaden z nas matki nie miał i nie miał ojca i żaden z nas nigdy ojczyzny nie miał.

(przechodzą)

MALCHER. Wypróbowali, panie, szabel, wypróbowali... Ale, co rzekli między sobą, nie rozumiem, jedno myślę, że tędzy ludzie i coś razem podobni do owego etranżerskiego[882] legjonu, który w Algerji widzieliśmy...
OMEGITT. (porywając go za ramię) Chłopca z końmi wołaj mi wraz! Uchodźmy!

(Omegitt i Malcher uchodzą w stronę lewą, gdy od prawej wstępuje Chór ateński, a następnie we dwa półkręgi rozłamuje się).
∗             ∗

CHÓR PRAWY. W człowieka życiu są chwile próżne, chwile czcze. Ale w żywocie prawdy chwil takowych niema, jedno jest ciąg. Dlatego chór ateński wciąż się wiedzie, jako nieustannie czujny areopag[883].
Kto nie rozmawiał z nim? Kto z nim nie rozmawiał? Ale on sam rozmawia ustawnie z prawdy rytmem.
Zachwycił się on raz o pierwszorzędny ton harmonji, który przewodniczy światom, i najnieprzerwaniej kołuje odtąd, jak planeta.
Czy widziałeś, ażeby się kiedykolwiek uniósł albo zaśmiał — albo żeby przesyt i znudzenie znalazły się na równej drodze jego? Zaiste, takowego męża nigdy nie było... A wszelako: ateński chór takim jest.
LEWY. Dlatego, że w życiu męża są chwile próżne, chwile czcze, lecz w prawdy żywocie chwil takowych nie było nigdy.
EPOD. Błogosławione jest światło i nie bywa złorzeczonym cień; ale, kto zguby poszukuje, temu jedno i drugie dopiero za znalezieniem przedmiotu sprawuje radość.
CHÓR. Oto, widzę, zbliża się mąż ateńczyk i poziera dokoła niespokojnie, jakoby, na tym kraju ziemi rzeczypospolitej tam i sam wzdłuż stąpając, w dwie zarazem poglądać przyszedł ojczyzny.
LAON. Onego dnia dawnego, kiedy, wyrostkiem ledwo będąc, rzuciłem się ze skołatanej nawy za tonącym człowiekiem, azali rozważyłem w sobie pierwej, iż ocalę dla siebie ojca i obywatelstwo i ojczyznę? Podobnie i dziś tegoż samego siebie poznaję w sobie albo boską tożsamość nieustannej nad sierotą opieki!
Jako bowiem dnia po wszystkie pamiętnego podołałem był wydźwignąć z toni morskiej sędziwą osobę Kleokarpa, któż wie, azali napróżno wiarę dałem pozorom i wieściom i czyli nie zbyt płocho się porwałem, ażeby ukrywane wycieczki Eginei aż tu dośledzać!
CHÓR. Człowieku, który wyziewem niewolniczej azjackiej przypowieści obejmasz jasną prawdy rdzeń, a który masz gest i postawę i ubiór obywatela ateńskiego, nie opowiadaj, jeno powiedz.
LAON. Metek[884] nie jestem, i podobno, że nieco więcej niż izotel[885], a prostatem[886] mym człowiek areopagita, któremu uratować życie dały mi bogi. Urodziłem się pono na dalekich brzegach Fenicji, a odrodziłem się na pianach fali morskiej; mężem uczyniła mię galera czarna z czerwonym żaglem, a obywatelem lud ateński na progach przysionku Tezeusza[887].
Areopagita Kleokarp jest mi ojcem wedle sprawiedliwości...
Sprawiedliwość od boga bogów idzie. Kleokarpa pierścień na palcu moim nosząc, nie przyozdobiłem się świecidłem zewnątrz ponętnem. Są albowiem burze i nawałnice nietylko owe, które widujemy z dachów w odległości, ale i te, co samychże przysionków kolumnami wstrząsać umieją.
— Oto szlachetnego Kleokarpa dostojna córka od niektórych dni znika z domostwa i powiadają języki niewstrzymane, że chadza według poszeptów Tyrteusza, odkąd tego poetę wielka wyrocznia podała głosowi ludu ateńskiego, a Ateny go stawią na czele zastępów lacedemońskich...
CHÓR PRAWY. Powiadają mędrcowie wschodni, że na krańcach przestrzeni nieustannie wrzące jest ogromne koło wichrów i ciał i duchów.
LEWY. Nieustannie parte i okręcane światów pochodem.
PRAWY. Tak samo i na wybrzeżach świata tego nagromadzają się mroki, przez które niejeden duch przechodził bohaterski.
LEWY. A widnokrąg myśli człowieka zaokrąglony jest milczeniem i melancholją.
EPOD. Na kraju tym dwóch ojczyzn, o obywatelu ateński, wśród ruiny tej, której dwa ościenne ludy nie śmiały podnieść z upadku i która przeto legia dwakroć głębiej, iż środków i sił miała dwakroć, o obywatelu ateński, tu kogo przychodzisz szukać i jaka cię utrapiła niespokojność?...
LAON. Pogodnie jest lśniący hełm Minerwy, a słowa umiejętnego męża nie są porywcze. I tragiczne także umysły chórów, przechadzając się po krańcach sceny żywota, łacniej mogą o burzach mówić i wyrokować o nawałnicy morskiej, kształtne podnosząc z piasku muszle, niżeli ów widziany z dalekości pod walącym się masztem sternik. On się wydawa im tak drobny, jak odłamek koralu, który na morskim brzegu tam i owdzie zarył się w piasek.
CHÓR PRAWY. Jako wspaniała jest demokratyczna ateńskiego ludu swoboda, jako wspaniała! Ale prądy głosu ogólnego zdradliwemi bywają i bystremi falami swemi łatwo mogą grochowe ziarnka unosić. Dlatego nieuzasadniona często wieść tem skorzej porywaną jest, im lżejsza.
LEWY. Dlatego w rzeczach treści boskiej do cichego ty raczej areopagu, o nocy, idź! A jako jest niebieski obszar firmamentu w całym majestacie wszystkich gwiazd, tak wypogódź pierwej w piersiach twoich wszelkie uczucie i niech się tak wygwiaździ każda twa myśl i słowo jedno po drugiem!
CHÓR PRAWY. Ku temu to salamiński Solon[888] utwierdzić podążył starożytne areopagu kolumny[889] ażeby tam, gdzie samodzierzstwo ludowego głosu nie jest bynajmniej tamowane, miarkowało się w sobie nakształt morza, dośrodkując do głębi i okrywając się z nadwierzcha lekkiemi piany. Areopagu ciche koło, pod gwiazdami zasiadające w nocy, głębią jest, a pluskającemi tęczami zwierzchu są uliczne wrzawy i wieści płoche i szumiąca w słońcu popularność.
LEWY. Przecież daleko łatwiej jest posłyszeć otrzymane ze Sparty wiadomości, jeżeli kto je pierwszą ręką miał, niżeli od środka ziemi, z samych Delf, wygłoszone słowa Apollina umieć odgadnąć, albo umiejętnie odgadnione powtórzyć zdrowo.
EPOD. Przeto, o ateński obywatelu, wiedz, iż dlatego właśnie Chór spotykasz, który tu po słowa prawdy przyszedł, aby mu nadlatywały stąd i zowąd. Jako kiedy, poszukiwając ziemi środka, Jupiter[890] rzucił orłami dwoma od zachodu i wschodu niebios, ażeby się nad okopami Delf spotkały.
LAON. O stugębna wieści, któż cię nauczył okradać bogi z prawd, a ludzi z serca i otuchy, by nienarodzoną jeszcze przyszłość na szwank narażać? Podobna Molochowi Ammonitów[891], którego bronzowy posąg w dziecinnych snach moich mię utrapił, przeciągając rozpalone do czerwoności ręce swoje w mrokach północnych nad trzcinowem sieroty łożem. Ale oto spostrzegam w dali męża, którego po chyżości samej łatwo poznać, że lacedemońskim jest biegaczem: widzę, jako, utykając przed się ostrzem kostura, przerzuca się i toczy po pagórkach, niby rozigrane koźlę młode... Ten, zapewne z wiarogodnem wysłany będąc słowem, albo z nakreślonemi ręką pewną znaki, podążą, podąża i już jest wcale bliski.
EPOD. Stało się więc, iż odpowiedzią Chóru jest objęcie w siebie i tego głosu, który zapytywał go przed chwilą i który nieledwie że popędliwie mu zaprzeczał. Podobnych temu prawdy zwycięstw daleko więcej bywa, niżli piasku atomów na wargach morskich.

(Laon przechodzi ku głębi sceny, gdzie pod kolumnami dwoma spotyka się Chór prawy z Chórem lewym i od czasu do czasu wiąże Epod[892]. Laon, nieco bliżej przodka sceny, przed miejscem, właściwem Epodowi, wstrzymuje się)
(Daim po ostatnim skoku swoim odmienia krok i wchodzi z szczególną starannością)

CHÓR PRAWY. Ten sam, co ledwo chwila temu jak rozigrane gził się koźlę, ten sam zbliża się kroki kapłańskiemi.
LEWY. Wedle Likurgowego[893] testamentu, z którego tyle im zostało wokoło nich, iż układnie ruszać umieją członkami ciała...
EPOD. Zaprawdę, człowiek odpowiada całym sobą pierwej, niżeli folgę dawa słowom.
CHÓR. Nie ku czemu innemu ateński chór pogodnie się okręca w rytmie planet.
LAON. Mężu spartański! Jeżeli biegaczem jesteś, wygłoś nakazaną tobie z góry powieść, a jeżeli, co większa, masz tablice, porozumiewalnemi znakami zewnątrz jasne, tedy zapytuję, czyim rękom i oczom i czyjej są przeznaczone umiejętności?
DAIM. Słowem pierwszem od Sparty: «Zwyciężyć albo zginąć!» A lacedemońskiem pytaniem te drugie słowa: «Gdzie wódz?» A trzecią likaońską przypowieścią, iż każdy z żelaznym mieczem swoim stoi, jak wryty.
Okrągłe puklerze, i torby chleba, i powózek smarowane koła w oczekiwaniu drżą.
Sto świń dzikich a tucznych mają kapłani, kiedy zechcą, i trzymają ogień w pogotowiu, siedząc a myśląc.
Ale równi wysłali gońce i biegacze, jako ja jestem, i nauczyli ich napamięć wszystkiej powieści, którą rzekłem, ażeby o wyczekiwanym wodzu dostać języka.
A teraz: trwać mam tu, aż mi kto powie, co napowrót godzi się odnieść, bo zaprawdę że już i lakońskich brakuje słów, tak bardzo wiele powiedziawszy!...
CHÓR LEWY. Ci ludzie narodowy zatracą język przez wyskok sił...
PRAWY. Jak stracili już jedno pokolenie samowolną banicją[894] Partenjanów...
EPOD. Nie powiedziałeś zbyt wiele, mężu spartański, jeżeli daleko więcej wzamian wyglądasz. Naucz przeto uczciwie pytających o tem wszystkiem, cokolwiek w tak przeważnej chwili wiedzieć należy.
DAIM. Niewolnikiem będąc, o obywatele, nauczony jestem zwłaszcza trwać i milczeć.
LAON. Wszelako ateński niewolnik swojemu jedynie panu powolnym bywa, mianując się równym poza domem każdej osobie. Zaś inaczej jest aż dotychczas z powolnością ludu spartańskiego i dlatego ja ci nakazuję, mów, co wiesz.
CHÓR. Ten się sprawił, zaiste, jako rzeczypospolitej obywatel trzeźwy i czujny, używając prawa, które mu dano, ani je w niepożyteczności zatrzymując...
— Biegaczu spartański, tobie nakazujemy, mów, co wiesz.

(chwila milczenia)

LAON. Mów, co równi trzymają między sobą?...
DAIM. «Zwyciężyć — lub zginąć!»
LAON. A lud?... Co trzyma?
DAIM. «Zginąć — lub zwyciężyć!»

(chwila milczenia z obu stron, jakoby rozważając powolnie Daima odpowiedź)

CHÓR. Zaiste, chrobra jest w prostocie swojej lakońskiego języka siła i treść!... Zaiste, chrobra!... ale rozliczniejsze są daleko obyczaje ludów na świecie, i wygłosy, i powiedzenia im właściwe. Dlatego Ateńczyk wszystkie piękna każdego narzecza woli objąć, albowiem świątyni nikt nie stawia z jednej kolumny.
LAON. (do Daima) Jeżeli przeto pomiędzy równych okrzykiem i okrzykiem ludu jest różnica, tedy w całej Lakonii, widzę, iż takiego niema męża, któryby tymczasowo ponieść umiał trudy harmosta!?...[895]
DAIM. (z niejakiem oburzeniem) Hieroplit dzielny trwa.
CHÓR. Obywatel, nazwiskiem Hieroplit, kto jest?...
LAON. Kto jest człowiek nazwiska nieznanego?
DAIM. (nieco poruszony) Od Lakońskiego golfu[896] do zatoki Korynckiej cały świat o Hieroplicie wie, że dzielny jest.
A kto więcej rózgami był okładan, niechaj stanie!
A kto świsnął z ołtarzy więcej bułek i, z kolegami w równi się dzieląc, zjadł, niech mi zaprzeczy.
Azali messeńskie dziewczyny nie szalały, kiedy nad granicą kozy pasł?...
Azali nie płynął aż do Krety, gdzie bywa mądrość?
«Hieroplit!» kto zakrzyknął, kupę powiedział i takowy odpocząć sobie może, jak w święto wół.
CHÓR. Osobo lakońska! Czy nic więcej o pospolitej rzeczy spartańskiej nauczyć nie masz?
DAIM. Górą Hieroplit, górą!
Zginąć, albo zwyciężyć!
CHÓR PRAWY. Zaledwo że z Focdy[897] powiał wiatr i jeszcze nikt słowa wyraźnego wyroczni nie zna. Cóż się godzi mężowi temu odrzec i jakiej powieści się nauczy zmordowany Lakończyk krótką rozmową?
LEWY. Dla wyrozumiewających wyrocznia dawa: myśl, dla gwałtownych i krzepkich: nagi ukaz, a oczekiwanie dla pierwszych niewyraźnym tylko prologiem bywa.
EPOD. Spartański biegaczu, w dni niewiele naznaczony przez bogów harmost do Lacedemony[898] zdąży. Ateny podejmą imię jego rękoma swemi z kolan bogów. Ale czyli przez pogodne błonia Arkadji[899], albo czyli po gruzach tych przechodzić będzie, czyli może wioseł pięćdziesiąt poniesie go brzegami Cyklad do Likaońskiej zatoki, tego ani wiedzieć dotąd niepodobna ani wiedzieć się godzi w wigilję wojny...
DAIM. Niewolnikiem będąc, o obywatele, nauczony jestem zwłaszcza trwać i milczeć.
LAON. Synem przygotowanej do walk będąc ojczyzny, umięjętnie czuwaj w roztropności.

II.
Opodal jednej z bram ateńskich — uprzedni dziedziniec letniego domostwa Kleokarpa, po dwóch stronach laurowe chodniki i marmurowe lawy, przed jedną z ław krosna i co do tej roboty się należy — czas nadwieczorny.
(Dorilla chwilę pogląda dookoła — Eginea wchodzi z głębi sceny)

EGINEA. (wchodząc) O, jakże szybko ubiega czas, Dorillo, gdy użycie jego naprzemiany od nas i nie od nas znów zależy.
DORILLA. Ale kto oczekuje zarazem ojca, pana domu, siostry i przybranego brata, ten zależy we wszystkiem nie od siebie...
EGINEA. (zbliżając się do krosien) Poglądam na ostatni ścieg mej igły...
DORILLA. Czy ażeby przypomnieć sobie ciąg rozmowy, którą nagle przerwawszy, opuściłaś była progi domowe na tyle czasu!...
EGINEA. Dlatego przypatruję się, o siostro, którą z barw wypija skorzej słońce, jeżeli kto pozostawi krosna cudze na powietrzu odkryłem przez tak długo...
DORILLA. Nie sądź, Eginej, że tę niską wymyśliła przeciwko tobie psotę mało cię kochająca siostra, ale ta, która została domu panią w nieobecności trojga osób, sama, rozkazała, ażeby krosna tak pozostały...
Niechby z areopagu wracający ojciec i pan, przechodząc, zobaczył pustą ławę i porozrzucane włókna, a na zapytanie jego, z władzą rzeczone, odpowiedziałby sługa ogrodowy albo która z niewolnic, nie Dorilla!
EGINEA. Któryż areopagita kapłanów nie zna i nie wie, jakie się obchody przygotowują na dni świąt, albo który, przez Pnyx[900] przechodząc, nie spotyka mistrzów chóralnych, ażeby miał nie przywieść sobie na myśl, ile prób rabiają córki ateńskie, zwłaszcza, jeżeli mają być nowe hymny w użyciu?
DORILLA. (półgłosem) Przez poetów pisane nowych...
EGINEA. Zwłaszcza jeżeli być mają nowe hymny i jeżeli córka aeropagity jest koryfą[901], odpowiadającą za cały jeden chór.
DORILLA. Zapewne, że o tak świętych pracach zwykło się (jak mówisz) wcześnie rozmyślać, nie zaś w jednej chwili, nagle...
EGINEA. Przypomniałam sobie sen, Dorillo!...
DORILLA. A! I wytłumaczonoż go pomyślnie?... A!... i musiało być dzisiaj dość ciekawych w wilgotnym przysionku Fobetora?
PIERWSZA Z NIEWOLNIC. (wbiegając) Ogrodowy sługa postrzegł pana i ojca już pod modrzewiem wielkim, gdzie rozchodzą się miedziane drogi...
DRUGA NIEWOLNICA. Sługa ogrodowy dawno już postrzegł pana i ojca pod wielkim modrzewiem. Łaziennik ma polecenie zgotować kąpiel.
TRZECIA NIEWOLNICA. Pan i ojciec postawił nogę na ziemi swojej. Bliski jest...
DORILLA. Opowiesz mi twój sen. Koniecznie twój sen mi opowiesz...
EGINEA. Opowiem ci, gołąbko moja...

(siada do krosna)
(Kleokarp wchodzi głębią sceny, poprzedzają go niewolnicy; pogląda maleńką chwilę na córki swoje i daje im znak ręką, aby na miejscach pozostały, przechodząc, jak człowiek znacznie znużony)
KLEOKARP. (z błogim uśmiechem) Zaiste, że nie egipskiego to przysionek domu, gdzie mężowie w zaściankach niewieściemi zajęci są sprawami, a ruchawość i język kobiet rozlegają się naokoło...
(przechodzi ku stronie, gdzie bieleją kolumny przysionku)

DORILLA. (na stronie) I oto jeszcze pochwalona!... I pochwalona jeszcze... (do Eginei) Widzę, o siostro, że służyłaś dziś bogom.
EGINEA. (powoli krosna swe zwijając) I że w imieniu twojem zawiesiłam wieniec róż białych, gdzie płoną same.

(pierwsza niewolnica zbliża się z poleceniem do Dorilli)

DORILLA. (wstając z miejsca swego, do Eginei) Dzięki tobie, gołąbko moja! Przygotować ojcu łoże pośpieszam.
EGINEA. Ile razy go widzę, gdy po areopagowem wraca czuwaniu, zdaje mi się, że bielmo księżycowe uniósł na świętych włosach swoich i że gwiazdy zaciekły mu w źrenice. Siostro, niech ja ojcu zgotuję łoże!
DORILLA. Dziś służyłaś już bogom.

(uchodzi)

EGINEA. (poglądając za uchodzącą siostrą) Córkom bogów! Jupiterowym córkom[902], które zaręczają natchnienia dla poetów.
Pytanie jest, azali więcej i bliżej bogom służy powolne i proste serce niewiastki cichej, krzątającej się w obrębie ścian domowych czyli raczej, kto całą swą postacią w naznaczone zgóry wyroki wchodzi i, wchodząc i wejść mając i usiłując wejść i cofnąć się nie mogąc i cofnąć się targając, drży!?...

(z głębi chodników laurowych upada kamyk, obwinięty w różdżkę pełną kwiatu granatowego)

EGINEA. (podnosi kwiat i, podbiegając ku cieniom laurów) Kroku jednego naprzód! Czy nie mówiłam, że najwcześniej o pierwszej gwiaździe?
TYRTEJ[903]. (z głębi cieniów) Zdawało mi się, że wznijdzie, skoro tu wejdę, i że wystąpi na niebiosa, kiedy ją wskażę palcem...
EGINEA. (groźnie) Jeśli jeden krok zrobisz naprzód, to... to nie o pierwszej gwiaździe, ale o siedemdziesiątej siódmej...
TYRTEJ. (znikając w cieniach drzew) O całej drodze mlecznej...
PIERWSZA NIEWOLNICA. Domu waszego syn, Laon, brat wasz, niewolnikowi konia oddał i ma się ku wam.
EGINEA. (wskazując krosna) Myślę, że pan i ojciec wieczerzać zechce małą chwilę, niżeli upadną pierwsze mroki...

(niewolnica pierwsza i inne dwie krzątać się poczynają około zestawienia siedzeń i przyborów, potrzebnych do wieczerzy)

LAON. (wchodząc) Widzę, że bliźnięcy twojemu kwiat granatu mimowolnie uszczknąłem. Może nawet z tegoż samego krzewu, może z tejże samej gałęzi?... Skąd wzięłaś twój, dostojna siostro?
EGINEA. (zapinając kwiat w warkocze) Służy mi jako wzorzec w drobnej robocie niewieściej i nieledwie że wyrasta tu przed krosnami. A twój, o dostojny bracie, twój niech spocznie w bujnych włosach Dorilli, ażeby obie siostry w równem były ubraniu.

(nie przerywając słów, umyślnie)

Wszelako nie nawykaj opuszczać sióstr, wszelako nie opuszczaj gołąbki naszej Dorilli na tak długo!
DORILLA. (od strony przysionku, gdzie przewodniczy zostawiającym wieczerzę) Laon!
EGINEA. Podaj nieco skroni twoich! On chce, ażebyś upięła we włosy kwiat, który przyniósł...

(Kleokarp od przysionku zbliża się wolnym krokiem ku przygotowanemu wieczernikowi, a spostrzegłszy Laona, daje mu uprzejmy znak swą ręką, poczem na przysłanej ławie się układa. Laon i niewiasty zbliżają się)

LAON. Żeby cię oglądać spoczywającym, o panie i ojcze mój, nie wiem skąd potrafiłbym lub chciałbym zdążyć, ale mi powiedziano na Pnyx (o czem i sam mógłbym był się domyśleć), jak dalece miały być ważnemi areopagowe zagajenia nocy ostatniej (jeżeli takowe innemi były kiedykolwiek). Przeto, ażeby myślom twoim i upodobaniom nie być dalekim, przyjąłem wdzięcznie zawezwanie przełożonych nad robotami portowemi mężów, którym uprzejma należy się powolność, i ludzi rzemiosła, w którem, powiedzieć mógłbym, iż do bezużytecznych nie liczę się. A jako jest zupełny we wszystkiej okrągłości swojej orzech świeży, kiedy, ciężką odtrąciwszy z siebie zieleń, wytoczy się sam, złoty i dojrzały, tak udatnie skończoną spuszczaliśmy koryncką galerę nową na pełne morze, czego się ani bez libacyj[904] wstępnych arii bez przygodnej wycieczki czynić nie zwykło.
KLEOKARP. Nie napróżno, nie napróżno powtarzać zwykłem, o Laonie, że Jowiszówna wielka, glaukiemi[905] na Ateńczyków poglądając oczyma, przypomina im błękitne obszary mórz. Niech narody wyrostki ufają raczej w krzemiennej sile ramion, a ich szybkość i zwrotność niechaj od jeleni bierze przykład i stanie się uradowaniem klaszczących widzów lub tych, którzy wydzielają płacę w czas igrzysk! Lecz obywatel dojrzały, lecz umysł wolny, wyręcza elementem dziką silę i on w jej rozhukaniu nie pokłada dobra publicznego... Cóż zaiste, podobniejszego do rzeczy boskich nad gwiaździarską ową umiejętność, której słodki nasz Tales[906] przewodniczy, mąż, którego badaniom zarzucają wszelako płonność!...
EGINEA. We wszystkiem niżsi, ojcze, niżsi od służebnej kucharki mędrca...
DORILLA. ...Która przynajmniej była mu użyteczną w prostocie swojej...
KLEOKARP. (dalej do Laona) Powiedziećby można, że, jeżeli nauczony w niebieskich rzeczach człowiek powraca wejrzenia swe ku ziemi, tedy wraz obejmuje nad elementy rząd i o tyle zbywa się siły dzikiej, ile potęgą morza się wyręczył, — elementu, który niewięcej i niepierwej człowiekowi podlega, jedno, jak prędko i o ile umysł jego zapatrzył się w niebiosa.
EGINEA. (poglądając wgórę) Jako kwiat na wysokości rośliny swojej, tak mi się wydawać zwykły gwiazdy, iż są kwiatem wysokości świata tego.
Dosyć jeszcze czasu, nim pierwsza wznijdzie!
DORILLA. (poglądając niżej) Oto wchodzącego śpiesznie gościa spostrzegam.
LAON. Poznaję gładkiego syna Chariklesa!...
GOŚĆ. (zbliża się krokiem zadyszanym i odzywa gwałtownie naraz do wszystkich osób) Żaden Koreb, żaden Koreb, najzawołańszy żaden jeździec tyle i w tak krótkim czasie nie przewiał pyłu, ile go dziś rzuciły wokoło miasta tessalskie kopyta konia mojego...

(spostrzegając obecność starca)

Trzeciego areopagity czcigodny dom nawiedzam...

(zajmując wskazane miejsce i ciągnąc rzecz, niekiedy wielkiem zadyszaniem przerywaną)

Odkąd już tajemnicy niema bynajmniej, a wieść stała się prawdą...

(hamując się na chwilę obecnością areopagity)

Ile że żadnej już niema tajemnicy, podążyć jeszcze chcę opodal choćby na chwil niewiele, do rodziny czcigodnego pentakontarka[907], gdzie czuwanie przeciąga się w noc późną. W różnych miejscach, dopiero się z ust moich i ode mnie pierwszego dowiedziano nieodmiennej a dziwnej prawdy o szczególnem Tyrteja przeznaczeniu...
LAON. (z oznaką lekką wstrętu obraca się do areopagity i pogląda na lica niewiast) Niewiele jeszcze temu dni, pomnę jak dziś, kiedy na rzecz małych bachanalij[908] napisałem był ów wiersz (dla którego jednogłośnie pogardzono Tyrteja rymem), któż wtedy w całem mieście byłby się poważył dopuścić, choćby jak coś najoddaleniej prawdopodobnego, że ten właśnie, że ten nieledwie wyświstany rymotwórca w Apollinowym stanie wieńcu na progach wielkiego Tezeusza!
KLEOKARP. (z półuśmiechem) Ta więc tylko już jedna zostanie tajemnica: ile oczekiwać było trzeba na dzień, białym kamykiem naznaczony, ażeby rym wyroczni, nadeszły z Delf, we właściwej jasności dał się odczytać...

(Kleokarp daje znak niewiastom, ażeby się od męskiej rozmowy oddaliły; Eginea i Dorilla ujmują się za ręce i powoli odchodzą w cienie laurów)

GOŚĆ. (jak na początku, mówi bez uwagi na obecnych) Niezbyt jeszcze dawno i tu, opodal, przed domostwem czcigodnego pentakontarka — pomnę jak dziś — któż nie mówił o chromym Tyrteuszu, że jest «kulawy?» Któż go i «jednookim» nie nazywał mową człowieczą? Dziś, kiedy stu jazdy spartańskiej z koni zsiadło i zatknęło długie swoje włócznie przed świątynią wielkiej Minerwy, kiedy lud ruszył od Pnyx patrzyć na opienione konie, na chlamidy[909] czerwone i na milczące postacie mężów bronzowych; dziś, kiedy powoli wchodził Tyrtej na marmurowe stopnie, a chór stał pod rzędem kolumn, sam do kolumn podobny; dziś zauważono, że nie jest bez osobnego wdzięku kolebanie się w chodzie szczęśliwego bogów ulubieńca, że podobną ochwiejność kroku mają męże, nawykli do panowania falom morskim lub nieskorzy do ubiegania się o rzeczy, które powinne są ich czekać. Dziś, zaprawdę, dopiero spostrzeżono, o ile i samo nawet przyćmienie oka lewego znamionuje wzrok rzutny i trafnie do ucelania uzdolniony. Dziś stał się głos bogów głosem ludu...
Niech żyje Harmost! Słyszę rżenie konia mojego...

(podnosi się i nieledwie bez pożegnalnego znaku odchodzi, sam w sobie zadumany)

KLEOKARP. Mniemań ludu niestałość i sądzenia jego, do fal podobne morskich, zaledwoby powinny niepokoić tych, którym się przedstawiają elementa w postaci ich zewnętrznej, nie w zawiadującem niemi prawie. Ale zawiść, miotając sercem człowieka, nie dozwala dostąpić myśli tam, gdzie ostatecznie pierwsza prawda przebywa i każdemu, co dobiegł jej, wydziela sit we dwakroć tyle, ile na dobieganiu zużył.
Zniechęceni niesprawiedliwością współczesnych są podobni do człowieka woźnicy, któryby, zapatrywając się na koło, nieustannie okręcające się tam i napowrót, zwątpił o podobieństwie iścia naprzód; zaś ludzie, zawiścią udręczeni, poglądają jedynie obok siebie i mocni są tylko o tyle postępować, o ile mają współzawodników przed oczyma... Ci i tamci pracować się zdają, ażeby panowanie elementów nad prawdami wstecz bogom i cnocie uzasadnić, a boleść ich wewnętrzna z tego pochodzi, iż, nie wiedząc, że przeciwko sobie samym działać pragną, cierpią, iż działać nie są w możności.

(Kleokarp zwolna się podnosi i, opierając ramię na Laonie, ma się ku przysionkowi)

Czy i ty, o Laonie, poczuwałeś omacną chwilę zawiści za dowiedzeniem się o szczególnym Tyrteja losie?
LAON. Podpierając ramię twe, o panie, brakuje mi tylko jednej rzeczy, ażeby zupełnie być szczęśliwym, ojcze!..
KLEOKARP. Laonie, synu, mów!
LAON. Ramię twoje, ojcze, podpierając, chciałbym być bliższym tobie... krwią.
KLEOKARP. Sióstr masz dwie...
LAON. Sióstr dwie...
KLEOKARP. Czy nie obie zarówno bratem cię zowią?

(zachodzą w przysionek domu. Dorilla występuje pierwsza z cieniu laurów, a drugą stroną niewolnice, którym owa w zwijaniu wieczerzy przewodniczy)

DORILLA. Siostro Egineo, patrz, jako w czarze, której nie dopił Laon, odbijają się i szklą wczesne gwiazdy!...
EGINEA. (obłędnie) Wypij je siostro moja! Zdaje mi się, że słyszę rżenie koni...
DORILLA. To nadobny syn Chariklesa obiega miasto, prędszy nad wieść.
EGINEA. (zatrzymując się przed domostwem) Radabym doczekać się dziś śpiewu słowików...
DORILLA. Nie pozwolę ci, jeżeli mi nie opowiesz snu twojego.
EGINEA. Nie opowiem ci snu mojego, jeśli mi wpierw wysłuchać nie dasz, co słowiki o swych snach powiadają.
DORILLA. (wchodząc w przedsionek) Pomiesza ci się w główce twojej i będziesz mi opowiadać potem rzeczy słowicze.

III.
Inna część ogrodów Kleokarpa. Noc.

EGINEA. Zdawało mi się, że upadł kwiat granatu, ale to, widzę, upadł suchy liść...
Wydawało mi się, że gwiazda przeleciała zniecierpliwiona, ale to tylko świecący przemknął robaczek.
To, co jest na niebiosach, wydaje mi się jaśniejącem w przygodach rzeczy poziomych, gdy poziome odnosi się przed oczyma mojemi na niebiosa. Ziemia i eter odcofnęłyż się ode mnie czyli mię ogarniają wirem nieznanego szału?
Teraz, teraz sobie samej, niestety, ufać przestawam: potrąciłam-że kamyk okrągły stopą niepewną i drżącą?...

(garnąc ręką ku ziemi)

Ale owo i kwiatu pąk wilgotny, owo i uskrzydlający mię dreszcz, co przenika zupełnie całość istoty, tętniąc silnie, rączo i równo, jakby odpowiadał z wnętrza człowieka akordowi, rozbrzmiewającemu na niebiesiech...
W rytmie cała się czuję, i oto już nie będę więcej omylona. To... on!
TYRTEJ. Zatrzymałaś mi dziś bicie serca dla upadku kamienia na ścieżki twoje, a wydało ci się grubjaństwem wszechprawo świata. Herkules boski byłżeby w sile docisnąć kwiatem wątłym na odległość tak wielką?... Niewiasto czarująca! Kamyk ten, w kwiecie uwikłany, to tajemnica święta rzeczywistości, to właśnie że jeden z najdroższych twojej płci klejnotów, to świat wasz... i to cię tylko obraziło! Zaiste, potrąciłaś się o świat cały gniewem twoim.

(po chwili)

«Tak jesteście wy wszystkie!» zwykłem był kiedyś mawiać, bluźnić; dzisiaj mówię: «Tak ty na jedną chwilkę chwili bywasz...»
Tak bywasz — mówię — i ty...
EGINEA. Więc dlatego, o Tyrte, omyliłam siostrę i dałam się sędziwemu ojcu omylić, aby pierwszem spotkania naszego słowem było nieporozumienie i tęsknota, do wyrzutu podobna? Dlaczegóż serce, oczekując, nie oczekuje nigdy według kształtu, w jakim rzeczy po sobie następują i zdarzają się?
TYRTEJ. To jest jeszcze owo ziarno kamyka, objęte purpurą granatowego kwiatu i nadające całości wagę konieczną...
Kwiat skoro na zamierzone upadnie miejsce, odtoczy się wraz kamyk okrągły...
A któryż go przechodzień nazajutrz pozna, lub z twardego czoła jego wyczytać potrafi, co ten kamień spokojny poczynał w nocy?
EGINEA. Idziesz za myślą twoją, Tyrte. Ja tu za sercem przyszłam.
TYRTEJ. (podając jej rękę i ramię) Nie zbłądziłaś.
EGINEA. Oto mi powiedz raczej ty, co poczynałeś w dniu ubiegłym.
TYRTEJ. Dawałem życie, by wziąć żywot, a odbierałem co?...
Poglądałem na oblicza, żółte zazdrością, i musiałem przeto odgadywać wartość całości społeczeństwa, a tę odgadywać musząc, przynaglony byłem widzieć przyszłość, a przyszłość pojmując, wyniszczały mię smutki, i myśliłem, żeby też coś ro bić, o coby mię pod wieczór słodki głos zapytał: «Co dziś robiłeś?...»
I urwałem amarantowy pąk granatu, i oplatałem weń kamyk okrągły, i podniosłem ramię moje, patrząc w niebiosa, a zdawało mi się, że wybłyska gwiazda z eteru... I rzuciłem kamykiem w mirtowe przeddomie Eginei, popełniając nieznane dotąd grubjaństwo: samej ciężkości ciał dotkliwych!
To robiłem... i sporo innych rzeczy, ale wszystkie są smętne! Albowiem oblicze wielkie całych Aten, po pierwszy raz się ku mnie obróciwszy, po raz się ostatni obróciło. Żegnać mam? Witać? Nigdy nie dano mi swobody. A jednakowoż wszystko, i co krok, witać, witać muszę... U każdej z bram trzynastu, mogę być pewnym naprzód, że napotkam znajomości trzynaście, które mię dziś poufnym raczą uśmiechem... Przy Ceramice[910] wstrzymuje jeździec konia swego i, zeskakując lekko, pochyla się w objęcia moje: «Boski, miły Tyrteju!» — To Chariklesa syn (który mi urągał mało dni temu)...
W cieniach kolumn Wiktorji stoją zacne matrony i córy ich. Ta i owa rzuca mi różę białą, zapominając, do ila jest trudno kwiaty podejmować, skoro się kulawym przyszło na świat...
(Dni temu niewiele tak dobitnie piętnowały one moją ułomność!...)
Przed prytane[911] uderza mię w ramię mąż sędziwy, z wielkim pocztem idący (któregoże na życiu nie widziałem): nic nie rzekłszy, pośpiesza dalej z tajemniczym wyrazem spiskowego.
A około liceum! A przy teatrze! — Przy teatrze?... Dlaczegóż to wszystko nie przy teatrze jedynie?
U ostatniego wschodu świątyni Bachusowej przypada mi do kolan ogromny mąż i, obzierając się jak zbrodzień, szepce: «Do nas, do nas, osobo, przejrzana na niebiosach! Takiego-to my, wielkoludy, wyglądamy...» To niejaki Carohaj, Scyta z narodu (który mię nazywał ślepym i kulasem, gdy u jego Prostata uczyłem dzieci).
Piękne są Ateny! Święte miasto i umiejące, jak widzisz, dawać siłę wybranym synom swoim, dawać im siłę na wtóry dzień po usłyszeniu głosów bożych, gdy rozbrzmieją stanowczo nad człowiekiem, przez żywot jego cały pomiatanym... Gdyby można było dorzucić grochowemi ziarny do Olimpu, przewotowałby może lud ateński wyroki i samego Apollina...

(postępują razem; Tyrtej się zatrzymuje i poczyna z westchnieniem)

Czemuż ich pieśni już tak mało pewna
Treść i skażonej całości?
Lutnie ich czemu z łomliwego drewna,
A nie ze słoniowej kości?
Ta ich łomliwość czemu jednak rzewna?
Spyta mię serce, łzom żyzne:
Wygnana oto wdzięki swe królewna
Kryje w poziomą pstrociznę!

I ów, co boski duch na dziejów karty
Bierze, jak orzeł na skrzydła
Słońce, poeta czemuż nie pożarty
Przez lwy, lecz stłoczon od bydła?
Orfeusz czemu mógł piekielne larwy[912]
Zebrać na strunę, jak pyły,
I zatrząść niemi, nie zmieniając barwy
Słów, ni poniżając siły?...

Furjom wspaniałej nie zabijał ody
Na hekatombę piekielną,
Choć szedł po żonę urodziwą, młody,
Śmiertelny szedł po śmiertelną...
............
Gdy ty, co śladem tak zacnym ozutą
Nogę, jak w złotym koturnie,
Na popiół stawisz Erebu[913], jak dłuto,
Miękkiej dające kształt urnie —
Choć bóg piekielny nie groźnem już bóstwem
Tobie, przed tobą zjednany:
I ty w purpurze (która jest ubóstwem) —
Ty, król, ty czemuś poddany?...

(po chwili z rodzajem obłędu)

Cedr nie ogrody, lecz pustynię rodzą:
Próżnia kołyską olbrzyma...
Eginej!... Wielcy poeci przychodzą,
Gdy poetów wielkich niéma...

(ciszej)

Lecz dziejów karta ma niejedna stronę:
Jest słowo z brzmienia, jest z ducha,
I bywa z dachów poetom głoszone,
Co powiedział wieszcz do ucha.

EGINEA. Ścieżki już niema dalej... Pozwoliłam ci kroczyć na wolę niosącego cię zapędu, aż oto uwikłałeś całe czoło w gałęzie lauru.

(odczepiając mu włosy z liścia)

Zaiste, że poeci wielcy nazbyt długi po sobie przestanek zostawili...
TYRTEJ. Tak było zawsze, o Eginej. I to jest właśnie, co ci śpiewam. Posłuchaj jeszcze:

Cedr nie ogrody, lecz pustynie rodzą,
Próżnia kołyską olbrzyma;
Wielcy poeci dopiero przychodzą,
Kiedy ich niéma!...
............

Popsowałaś mi całą piękność rymu i odczepiłaś mi z włosów wszystkie wawrzyny, pomiędzy które mię chore oczy moje i brak ścieżki zaplątał. Oh! nie tego, nie tego wyglądałem i upragniałem od kobiety...
A jednakże tobie powiadam, że nic bez ciebie...
Nic!... Nawet i sam delficki wyrok o mnie nie ma pełności swojej bez kobiety.
Co mówię ci, wielkie jest. Słuchaj!

(przysiadają oboje w wybłęku mirtowym)

Lacedemońskich stu mężów z rzędu celnego (który u nich «równymi» się zowie) widziałem dziś. Mało wyrażam, iż widziałem: bowiem dla mnie i ku mnie, i ku mnie, i rzec mógłbym, że po mnie zbiegli tu. Czyli z nimi mówiłem? Nie wiem, iż słowo Spartanów jest przestankiem mowy człowieczej.
A jakkolwiek przestanek ostatecznym nazwać się godzi całego tonu mowy wysłowieniem, nie przeto jednak opiewać nim nie można rzeczy potocznych dlatego, iż wzajemnie podawanym sobie i zamienianym być nie może.
Tę to jedyną treść pojąwszy w pierwszem zaraz zetknięciu się z lacedemońskimi posły, odgadnąłem nieledwie całość posłannictwa własnego i ozwałem się w sobie głosem ducha ku wyrokom delfickim, podziwiając boską onychże mądrość!...
A ozwawszy się duchem we wnętrzu siebie przechodziłem w modlitwie przed szeregiem stu niemych piersi mężów niemych, uderzając tego i owego po kamiennem ramieniu i dając się im zrozumiewać niewysłowionym całego postanowienia mego wzięciem i mocą. Lecz, gdzie piersi dotknąłem i ilekroć u okolic serca zatrzymała się ta ręka moja, tylekroć zadzierzgałem nią o klamrę żelaznego upięcia, pod którem, powiadam ci, Eginej, że człowiecze nie bijało serce!

(ciszej i tłumniej)
Tajemnica to wielka... Przenika mię zimno świętego dreszczu, gdy dobieram słów dość poufnych, ażeby ci ona wypowiedzieć, ale wypowiedzieć nieba mi każą. Słuchaj:
(pochylając się ku jej skroni)

Lud ten cały zżelaźniał... Już likurgowego testamentu ostatnie słowo przyszło na świat w pokoleniu, zrobionem przez prawodawcę... Już skończyło się wszystko i bóg tam nic nie tworzy więcej... I już miejsca dlań niema, jak dla podrzutka albo dla nowonarodzonego niedołęgi, któremu też prawem śmierć zadają, nim wypełznie z kołyski. I oto przesłanek lakoński stał się w lakońskich dziejach, tak, jak w języku ich!...
I posłany jestem ja, nim dla bogów ojca miejsce się znajdzie...

(przerywa za znakiem Eginei)

EGINEA. (spostrzegając przerwę) To nic!... To tylko jedna wielka gwiazda spadła, lecz choć zapatrzyłam się w niebiosa, słucham a słucham. Mów!
TYRTEJ. Wielka jest to tajemnica, o Eginej, iż nie mogą być ludy zakochanego Pigmaljona rodzinami. O rzeźbiarzu tym wiesz z powieści świętych, iż rozpłomienił mu się w objęciach jego posąg kamienny i że takowy skoro za żonę pojął, miał z nią potomstwo. Synem łoża tego przecież był Pafus!...[914]
Nie przeraź się rzeczy słów moich, ani poglądaj w niebo, dopatrując, czyli nie zadrżą gwiazdy, skoro ci powiem, że Pafusów takowych ludem Lacedemona dzisiaj jest.
Pigmaljonem był stary Likurg i, z posągiem umiłowanej idei swojej tajemniczego uścisku dokonawszy, spłodził zastępy synów twardych, których goleń i czoło i najzacniejsze serca okolice przeświecają rzniętym marmurem. Gladjatorów to rzeczpospolita gimnazjalna[915], której koniec zapowiedziany był na Delfach, ale oni już ani słów wyroczni, lubo o nich głoszącej, nie byli w stanie pojąć! Zaiste, rzekł Apollin, iż «dopóty Sparta trwać będzie, pokąd się Likurgowe prawa nie wyczerpną...»
Śmiech mnie bierze okropny, okropny śmiech. —
— Zaprawdę, że tak, tak jest — i tak stawa się... Kilkadziesiąt tysięcy zdrowych głazów, żelazem dobrze skwadrowanych i po jednej architekta myśli zestosowanych w przewidziany naprzód ogół, skończenie też swoje mają naprzód; a pomnikiem są póty, dopóki trwa budowniczego abrys! Pierwej, potem i w przeciągu samegoż budowania... to są kamienie!

∗             ∗

O historjo, jeżeli ty byłaś kiedykolwiek?... O historjo, patrz: Czy z tych-to żywiołów powstała ta ateńska republika? Kodrus[916] wielki, ostatni król, azali i dziś nie panuje nieobecnością wszechprzytomną? On, szukając śmierci od dzid doryjskich, na które się królewskiemi swojemi wparł piersiami; on, w sukmankę przebrany kmiecą; on, z tą umyślnie łomliwą kosą w ręku upadający, gdy zawołał: «Koniec królestwu ateńskiemu!» — czy rozumiesz, Eginej? — on kamieniem stał się węgielnym przeobrażenia ludu, i oto głęboka Aten żałoba rozrzewniła się po nim w republikę.
Nie nauczał on służby warsztatu jak rzemieślnik tępy i surowy, ale gestem jednym jako mistrz tworzył na wieki! Palec jego, wśród zamachów doryjskich i okrwawionych oręży podniesiony, blady palec jego pisał na niebie, a zatrzeć tego nikt połą płaszcza swojego nie potrafi, iż jest współboskie.
Królowanie takowe, o Eginej, obywatelstwem jest, aby się obywatelstwo wszelakie stało królestwem. Inaczej sędziwy począł sobie Likurg, wódz ćwiczonych od dziecka chłopiąt, marmurowych młodzieńców rzeźbiarz, mąż, który nie w boskiej sile przetwarzania, lecz w wierności swojemu własnemu zarysowi całą siłę stanu założył.
Współboskie poczęcie jest Kodrusa, jako owych, którzy z córami niebios wczasy swoje miewali, ale potomstwo Likurgowe jest ze współposągowego stadła przyszłe na świat i, dopóki kamienie zwyciężać mogą ludzi, póty zwycięży...
Lecz skoro już zwycięży i gdzie zwycięży, nie zostanie tam kamień na kamieniu...

(nagle)
To tam wszelako, o Eginej, tam iść mając, odkryte mi są ku poznaniu te straszne prawdy.

Jak ogromnej miłości potrzebować będę, jak ogromnej, sama odgadnij!
Dlatego-to oprzej białe ramię swoje na piersiach moich i zupełną daj folgę tak szlachetnej i całej serce potrzebie. Żadnej z córek ateńskich nie wzywał nikt świętszym uczucia gwałtem. I jeżeli nie pojmiesz mnie, i jeżeli ty jeszcze nie pojmiesz, to ani Aten nie będzie, iż nie było w nich jednej kobiety!
EGINEA. Słuchaj, Tyrte! Niech stanie tu przede mną teraz ojciec siwy, poprzedzony służbą z pochodniami i na walne idący posiedzenia; niech oświecą nas w głębokich oczach jego szerokie łuny od stóp do głów, — nas, tak uplatanych ku sobie ramionami; niech zaskoczą nas wszyscy domownicy: a głosem tym samym, bez ochwiania i jednego wydźwięku słów, rzeknę, w tę się pierś moją uderzając, iż cały areopag jest w tej chwili, cały areopag w tej tu niewieściej piersi jest! I, jeżeli boski duch na Delfach zagrzmiał imieniem twojem, to nie będzie mu kłamać córka ateńska. Bo zaprawdę powiadam tobie, Tyrte, że syn żaden wielkiej rzeczypospolitej zupełniejszą nie był od ciebie miłością ukochany. Lecz nie dzisiaj, nie teraz, nie o schyłku tej nocy podrzucisz mnie na konia swego i pomieszam te sploty moje z rozwianą grzywą. Wiatr nie ten, co się zrywa, ochładzać mi będzie skroń i łzę odgarnie...
Tyrte, ty mi pozostawisz w mieście ludzi swoich, i rącze konie, i pozostawisz mi dokoła twoją myśl, i serce twoje, i tę moc, z którą mogłabym dziś czoło w czoło napotkać olimpijską ojca powagę. Moc, co biorę od ciebie, a niezadługo potem przyzywam jej sama, po nazwisku wołać tej mocy nie umiejąc; z mocą tą czekać będę chwili, stanowczemu przedsięwzięciu odpowiedniej, i wypowiem sędziwemu ojcu mojemu, cokolwiek czuję. A jeżeli ojciec nie pojmie mię, toć pojmą bogi; a jeżeli nie pojmie nikt, to pojmą rozkazy nasze, ludzie twoi, i rącze konie pojmą, wydążając po rosie nocnej, że przed nami tętni Zwycięstwo!
Tyrte, zdaje mi się, że wzrostem stałam ci się równą. Pojrzyj! Zdaje mi się, że i szerokością ramion moich stałam się na razie równą tobie — tak szeroko oddycham, szeroko tak, i pełno, i tak bezpiecznie...
TYRTEJ. To jest sen, o Eginej, który mnie się przedstawił nocy uprzedniej...
EGINEA. (zawierając mu usta palcem) Iż w objęciu twojem wzrosłam cała i stałam się tobie równą, o Tyrte?
Nie mów dalej, nic dalej nie mów! To jest sen, który mnie się nocy uprzedniej przedstawił.

TYRTEJ. Śnimy razem! — Czuwajmyż razem! żyjmy, i umierajmy, i odlatujmy razem w wiry niebieskie!
EGINEA. Bóg obwinął nas dwoje połą eterowego płaszcza swego, to i jakże cię opuścić potrafiłaby Cerery koryfea?... Niechaj niewolnice i niech dziewczyny barbarzyńskie zaprzedają miłości swoje za łan zboża, za parę złotych kolców, lub za cokolwiekbądź z ziemskich drogości. Nie na takim to przemyśle wysnowały się dzieje lej ojczyzny, co podesłała nam pod nogi zwaliska Troi! I nie pod tem niebem, w które Helena poglądała, i nie przed tym nareszcie areopagity domem miejsce na kram północnych branek...
TYRTEJ. Miłość taka, o koryfeo, to Grecja cała — to wolność, to prawda i to świętość...
Dlatego, kiedy będę już wjeżdżał w miasto nieznane...
EGINEA. (przerywając) I kiedy lacedemońskich dziewic chóry słać ci będą przed koniem pomost wawrzynów, Tyrte, pomnij, że będę z tobą...
TYRTEJ. Dlatego, kiedy walczyć mi przyjdzie bojem wewnętrznym i poglądać z twardej powózki na łamiące się fale ramion krwawych wśród zawichrzonego marszem piasku...
EGINEA. Ja z tobą będę...
TYRTEJ. Dlatego, kiedy osamotnieję przegraną bitwą i, tułając się, posłonię twarz moją do kałuży przydrożnej, ażeby się ręką napić wody...
EGINEA. Ja będę z tobą.

IV.
Scena przedstawia platanowy chodnik lacedemoński; tam i owdzie siedzenia pod drzewami; w głębi sceny droga wielka ku górom, a od drogi uciekające ścieżki ku parowom; po prawej stronie wdali widać, Dromos[917]. Ślepy inwalid spartański przechadza się, chłopcy igrają w małą bitwę i lub za starcem wołają o przypowieści.
PIERWSZY. (dobiegając starca) Jeszcze jeden niewielki rapsod[918], jeszcze jeden!... Usiądziemy wszyscy u kolan twoich, jak koźlęta — jak koźlęta pod gałęziami dębu, gdy księżyc rośnie...

CHÓR. Będziemy ci opowiadać i wskazywać każdego żyjącego, który przechodzi, a tylko jeden jeszcze rapsod przyrzecz!
PIERWSZY. I damy tobie chleb kradziony, jak nikt nigdy lepiej nie ukradł.
CHÓR. Oto właśnie pędzi zdaleka wicher piasku, a w omieci jego widać lacedemońskiego biegacza, jak przerzuca się na kosturze swoim.
STARZEC CIEMNY. (przysiadając pod platanem) To Daim, o chłopcy moje, chłopcy bose i lekko pląsające. To Daim, syna mego przyjaciel, biegacz wojenny. On zaiste że mniej zastygłą krwią czerwone rapsody miastu niesie z gór...

(szukając kijem przed się)

Chłopcy! Niechaj się zbliży tu, a wołajcie ku niemu, że jeden z równych jestem, ów, co dwudziestego lata pierwszej wojny stradał oczy od messeńskiego pocisku; ów, co nogą odepchnął jedynego syna swojego, skoro, potu nie widząc, namacał strumień wilgoci i posądził, że to krew dziecka jego — na karku, ztyłu!
CHŁOPCY. Prawy Spartjata!
STARZEC. Ów, co pierwszy przedłożył wniosek, aby ukaranym bywał rózgami, ktokolwiek rzuca wróblom kruszynę chleba, ośmielając przez to rozrzutność obywateli i schlebiając próżniactwu ptasząt...
CHŁOPCY. Spartjata prawy!...
STARZEC. Dlatego-to ptaszęta ubolewały zdaleka, skoro szedł, i podawały sobie znaki stada z drzewa na drzewo...
Chłopcy, a co widzicie teraz na drodze wielkiej, której oczyma memi nigdy już w życiu nie obaczę?
PRIMUS. Widzimy, o prawy Lacedemończyku, jako ku platanom drogą wielką zdąża Daim krokiem porządnym. On odmienił zapęd poskoku swego i w miarę przybliżania się ku nam układa postać skromną, jak na Spartjatę przystoi...
Ale za nim i za nim, gdzie się rozciekają ścieżki pokątne od wielkiej drogi, widzimy, o Lacedemończyku prawy i mężu równy, tam i ówdzie odpryskających w bok po ścieżkach, jakoby czynili to zbiegowie albo ranni. Niektórzy z nich (jeżeli oko nas nie myli) znaki dają konnym, zdala śpieszącym, inni słaniają się w pochodzie i kuleją.
STARZEC. Jeśli to jest porażka, chłopcy moje, chłopcy bose i lekko pląsające; jeśli to porażka jest, o karne chłopcy i rózgami ćwiczone pacholęta, chłopcy, rumiane krwią razów i bójek; jeśli to jest porażka, tedy uderzajcie w chór! Zwyciężyć albo zginąć!...
CHÓR CHŁOPIĄT. Zginąć albo zwyciężyć!
DAIM. (dobliżając chóru) Zwyciężyć albo zginąć!

(Tyrtej w długim ubiorze kapłańskim, z zarzuconą połą na głową i podpierając się, jak ranny, wchodzi drogą uboczną, a potem siedzenia poszukuje opodal i na stronie)

TYRTEJ. Zginąć... albo — zwyciężyć?...
Pachołki bójek, nie bohaterowie wojen, nic innego oni nad te dwa pytajniki, namiętnością w okrzyk twierdzący zmienione, nie umieją...
«Zginąć? Zwyciężyć?» — przyrosło im wewnątrz ich gardzieli i stało się już nierozłącznym słowa wszelkiego wydźwiękiem...

(przysiada pod jednem z bocznych drzew)

STARZEC. Kijem ciebie poszukuję, Daimie. Zbliż się tu sam i, stanąwszy przed jednym z równych, onym, który dwudziestego lata jeszcze pierwszej wojny stradał był oczy od messeńskiego pocisku, stanąwszy sam, przed równym, który powołuje ciebie, powiedz twą rzecz!
DAIM. Syn twój, Hieroplit, żyw...
STARZEC. (pomiatając laską w powietrzu) Przeklętym bądź i odnieś razy moje na karku twym, człowieku, do wszelkiego zdrajcy podobien! Nie o jedynego syna swego pyta ciebie prawy Sparlańczyk, nie!
Mów o pospolitej rzeczy w pierwszem słowie i pierwszem zaraz słowa wyzionięciu, o wodzu, a nie o synu czyim powiadaj!
Oto popsowane dolatują mię ze wszech stron obyczaje i Dianie wielkiej dzięki składam, że obywateli tak skarlonych nie oglądam więcej oblicza...
O wodzu!... I, azali widziałeś tego męża, zeznaj mi sam.
DAIM. Męża wodza widziałem w obozie jazdy i pomiędzy ciężkich hoplitów[919] szeregami, jako śpiewnym nastrojem zapowiadał przegraną...
Kulawy jest i wydawał mi się jednookim!...
CHÓR CHŁOPCÓW. Barathra! bara-thra-rra-ra![920]
STARZEC. Barathra jest nieznaną Ateńczykom. Jakoż zaprawdę, że urodzić się tam mógł i schować tak upośledzony obywatel. Wszelako, o chłopcy zdrowe i piękne, naucza was równy, który mówi, że zapytywać trzeba, czyli wódz przez wojenne rzemiosło swoje nie utracił gdzie oka jednego.
DAIM. Mąż Ateńczyk, wódz, z rzemiosła swojego jest poetą.
STARZEC. O po trzykroć Barathra!... O, zdrado ateńskiego ludu... albo skończenie się wygłosów bożych w przeświętych Delfach!
CHÓR CHŁOPIĄT. Barathra kulawemu! I barathra jednookiemu! I wszelkiemu krasomówcy barathra-rra-ra!..
TYRTEJ. (na stronie) Głos ludu!
STARZEC. Usuńcie się, chłopięta, a ty, o biegaczu, przysiądź ze mną: równy pozwala tobie. Przysiądź i, o cokolwiek będę zapytywał, zwierzaj mi w ucho!...
CHÓR. (uchodząc) Barathra!...
CENZOR[921]. (do pocztu swego) Chłopców tych, bez pedonoma[922] właściwego biegających, przechłostać nieco! Wielką też mieć uwagę na miejsce święte! Lacedemońskiej ziemi każda piędź, świętą zaprawdę jest, i boskiemu to winniśmy Likurgowi, ale dwakroć i trzykroć święci się miejsce, którędy senat i królowie i równi i po jakkolwiekbądź zamkniętej bitwie spartańskie ma powracać wojsko.

(przechodzą)

CHÓR RÓWNYCH. (wchodząc i poszukując miejsca swego) Cichem, acz sprawiedliwem, wyrozumiejmy pomiędzy sobą słowem, co wyrokować się godzi, trzymać, i co wnioskować o niefortunnym dniu bieżącym.
CHÓR KAPŁAŃSKI. Jupiterowi-Konduktorowi[923] dopełniona była już ofiara, i wyruszył obóz przy donośnym fletni rozgłosie, a ogień święty, jak kometa, gorzał na przodzie... Jakoż zatrzymywać można było, jakoż godziło się zatrzymywać grom w polocie?...
CHÓR POLEMARKÓW[924]. Cóż albowiem zwycięża? I co ubroczone krwią powraca?... Pewno nie pieśń ani z świętej wygnane Lacedemony słowa rozwlekłe...
CHÓR KAPŁAŃSKI. Widziałem go, jako zaraz, przybywszy gdy z konia zsiadł, zgotowali mu ludzie w namiocie jego jadło obfite; i widziałem na oczy, że ze złotego roga pił, pośpiewując fragmenta starego hymnu Argonautów...
CHÓR RÓWNYCH. Takiego-to obywatela-wodza ateński lud nasyła Sparcie bohaterskiej w chwili stanowczej!...
CHÓR KAPŁAŃSKI. Dlatego niech senat i niech króle senatu, i same efory[925], i równi wszyscy, polemarki, i cenzorowie, i kapłaństwo czują, jak rośnie trawa pod stopami...
TYRTEJ. (zarzucając płaszcz i uchodząc) Głos władzy!
Pozostaje mi dwa głosy jeszcze wysłuchać: Boga i piersi moich.

(słychać fletnie i pochód chórów królewskich)

WOŹNY. Senat się przybliża, i efory, i sędziwe senatu króle.
POLEMARKI. Zaiste, niewczesnym jest ów, który przybywa, kiedy wyniesionych wgórę włóczni pomost wyrywają z rąk same prądy gwiżdżącego powietrza. Gestu jego, ani rozkazów, choćby takowe dawał słowem pełnem i krótkiem, zgadnąć ani dosłyszeć przez nawałnicę wojenną nie potrafisz. Jakikolwiekby los przynosił i cokolwiek umiałby zwiastować, wszystko straconem bywa dla niewczesnej godziny i dla wypowiedzenia słów nastrojem, do dziewiczej pieśni podobnym.
KAPŁANI. Takiego-to wszelako obywatela wodza ateński lud Sparcie nasyła — wodza chwili niewczesnej i który przeto, do swoich się namiotów usunąwszy, nie spostrzegam nawet, aby dzielił niefortunny powrót stroskanych lacedemońskich chórów.
SENAT. Szemraniu tak sprawiedliwie donośnemu Senat się bynajmniej nie sprzeciwia, lecz u niego przed wszystkiem sąd ma wagę: jakoż słuszna jest poranić i słuszna jest uważać, że godzina, w której mąż wyroków do Lacedemony przybył, odnosi się do ludu ateńskiego, nie zaś do osoby Tyrtejowej, wysłannikiem będącej.
KRÓLE SENATU. Że nie słyszeliśmy nowoprzybyłego męża wyroków, ażeby zapowiadał co obcego, ale owszem, iż głosił uległość władzom w Lacedemonie świętym; że przesławną królów zgasłych pamięć zalecał czcić; tedy i co do osoby jego wyjątek żaden przedwcześnie być nie może usłuszniony.
WOŹNY. Ateński obywatel i, przez nieomylnego Loksiasa, mąż wyroków, Tyrtej wódz...

(Tyrtej wchodzi widomie)

EFOR PIERWSZY. Niewczesność jest to nieobecność, a kogo nieobecność uniewinnia, niech szerokie da pole przystępującemu wziąć koronę, lubo w niefortunnem starciu zdobytą.

(Tyrtej się usuwa z pocztem swoim i zajmuje miejsce ustronne)

EFOR DRUGI. Przystąp sam, o synu Hieroplita, skoro zaś będziesz wieńca tykał ręką stanowczą, niechaj świadczą tobie polemarki i niech tysiączniki ogłaszają; niech grzmią setniki, co widzieli, kiedy się ty wcześnie na swojem miejscu, cały w wielkim zapale, znajdowałeś!

(Hieroplit syn występuje z tłumu i przybliża się do senatorskich krzeseł)

CHÓR. Dość, jeżeli laurowy wieniec otrzymasz, młodzieńcze, którego opowiadać gęsta chrobre dziś nie dostawa sił...
Od najświętszej walki jeżeli odwróciło się oblicze niebios

(Tu wielka przerwa w rękopisie. Pozostał tylko ostatni ustęp zakończenia).

QUIDAM. ...Poznaje cię w tłumie; podaje ci coś, jak kartę wizytową — pudełeczko małe, noszące na sobie kilka liter, ołówkiem przed chwilą nakreślonych.
OMEGITT. (spostrzega Lię, przyjmuje dar i czyta) «Lia Sofistoff?...» Pani!...

(do referendarza)

«Scito te ipsum...»[926]
QUIDAM. (do Omegitta) Nie zatrzymuj się nazbyt! Tłum nas rozerwie...
OMEGITT. Wracając do przedmiotu rozmowy naszej: oto jeszcze jeden więcej wdzięk i urok!... Ta pośpieszność ciągu i toku, mówię, to niezatrzymywanie się na chwilę pod karą rozerwania i zatracenia poufności albo sensu rozmowy, swobodnie prowadzonej; ten tam i owdzie lekki, konieczny i przepływający w nicość spór o zmieszanie nieobmyślonego rytmu w pochodzie.
Wszystko to razem błahe i poważne, konieczne i swobodne; popstrzone owiędłych (i niewiędnących nigdy, bo nieżyłych nigdy!) liśćmi kwiatów, okapane ubocznie skrzepłą łzą białego wosku; wszystko to razem wziąwszy.... Malcher!
MALCHER. (obrzucając płaszczykiem ramię Omegitta) Konie nasze rwą się z numerowanego miejsca powozu. Czekalem-ci z płaszczykiem, wytrzeszczając oczy na prawo i na lewo. Wszędzie albowiem, jak to mówią (z przeproszeniem), dobrze z ludźmi dobrymi, ależ w domu najlepiej.
OMEGITT. «Amen!» Tobie powiadam.



MIŁOŚĆ CZYSTA
U KĄPIELI MORSKICH
komedja
«Powierzyłem nocy tajemnicę,
A ona błędnemu wiatrowi,
Wiatr falom zwierzył ją i fal szumowi,
Fale ją na piasku zapisały —
— Po piasku tym tańczące dziewice
Moje pieśni z ziemią zrównały!»
Z greckiego C. N.
OSOBY:

JULJA
MARTA
FELIKS SKORYBUT
ERAZM HRABIA FLEGMIN
SŁUŻĄCY

SCENA 1
W głębi brzeg morza — po jednej stronie, bliżej sceny, rodzaj mleczarni z altaną.

JULJA. Zaiste, słusznie wyraża się Erazm,
Którego każde słowo jest rozsądne,
Że ludźmi władnie zbieg okoliczności.
Czyliż albowiem chciałabym dni tyle
Bez odpowiedzi list jaki zostawić?
Zwłaszcza przezacnej list cioci Ireny?
Cioci Ireny, którą cenię tyle!...
Lecz wie się łatwo o chwili i miejscu,
Kędy i kiedy my piszemy listy,
Nierówno wiedząc, jak i gdzie dochodzą!
Gdyby rok temu przysłała mi ciocia
Oryginała, jak jej wychowaniec,
Miałabym czas się zająć poleceniem,
Jakkolwiek dziwne jest i prawie błahe.
Lecz, na dni kilka przed tym dniem wigilji
List odebrawszy, przyjąwszy oddawcę
Z najpoufniejszą krewnej serdecznością,
Spełniłam wszystko... i oto jam winna,
Nie odpisawszy dotąd na list cioci!
I oto winnam ja dla braku chwili,
Gdy chwil łych coraz mniej przed dniem jutrzejszym,
Tak, iż nie pomnę, jak dawno już z tobą
Porozmawiałam!...
MARTA. ...Stąd i pytań wiele
Nagromadziło się, tak zadawnianych.
Co ciocia życzy? Kto jej wychowaniec?
Dlaczego wilją dzień obecny zowiesz?
JULJA. Z pytań tych każde jest natury innej:
Pamięćby trzeba mieć i tę logikę,
Którą ma tylko Erazm, by nie zrobić,
Jak po milczeniu zbyt długiem zdarza się,
Gdy, wszystko orzec chcąc, nic się nie powie.
MARTA. (ze znaczeniem) Czy rzeczywiście Erazm tak pamiętny?
JULJA. Nowe pytanie!... Wróćmy już do rzeczy!
Ciocia Irena jest z tych jeszcze matron,
Co utrzymują, że królestwo kobiet
Jest z tego świata; w ich wpływ i w ich władzę

Wierzy, a z drogim wychowańcem swoim
Rady nie może dać sobie. Ten figlarz
Pojmuje lepiej własne stanowisko...
Raz po raz czegoś, gdy nabroi sporo,
Czoło zasępia, a ciocia nuż cieszyć
Gagatka swego!... Że w innej co tydzień
Jest zakochanym na śmierć, mniejsza o to...
Lecz, gdy z tej błahej słabostki niedawno
Skandal na imię mógł upaść, bo Feliks
Dla jakiejś gwiazdy teatru chciał sam się
Uczyć aktorstwa, ciocia mu stanowczo
Wskazała wyjazd do kąpieli morskich —
Ufna, iż przykład Erazma codzienny
I «wdzięki» moje (bo tak pisze ciocia:
Wyraźnie «wdzięki») wpływ uczynią dobry
Na roztrzepaną wychowańca głowę.
O wdzięki moje! Jakże was publicznie
Ocenić rad był pan Feliks Skorybut
Lub jakże dotąd o teatrze pomni,
Jeżeli w dni trzy po pierwszej wizycie
Pośpiesza z lożą i właśnie na wieczór
Dnia, który... to jest, na jutrzejszy wieczór...

(półszeptem i szybko)

Na wieczór moich zaręczyn... — — Wiesz teraz
Wszystko...
MARTA.  Dosyć wiem, by uścisnąć ciebie.
Lecz z kimże?...
JULJA. Jeśli nie zgadujesz, jeśli
Oddawna nie wiesz, jeżeli mnie pytasz,
Ażeby słyszeć tajemnych słów wygłos...
———————————
Spomnij, że kiedyś będziesz, jak ja dzisiaj,
I że się zemszczę, i że ja odpomnę
Rumieńców na twej zadziwionej twarzy,
Pytając ciebie wyraźnie i głośno.
Kto ci obrączkę podać ma nazajutrz?
.............
Tymczasem moją ja wspaniałomyślność
Pełnię; tymczasem wiedz, iż wieczór jutro
My przyjmujemy kółko nasze zwykłe,
Które za tobą od dni wielu tęskni.
MARTA. Nie umiem w szachy grać, jak ty z Erazmem.
JULJA. Pan Erazm niemniej biegle gra w gry inne.

(po chwili)

Tobie gorąco?... Czy wiesz, iż ten wachlarz
Zyskał ci nazwę u gości kąpielnych
I że cię po nim mianują zdaleka?
MARTA. Grający w szachy zatrudniają palce
I nikt się temu nie dziwi — ja niemniej
Bez zatrudnienia nie zostawiam ręki.
JULJA. Zda mi się, dzwonki słychać i chód osłów.
Godzina, w której piją mleko. Luba,
Żegnam cię, twej się pamięci oddając.
MARTA. (poglądając za odchodzącą)
Ten dzień jutrzejszy... prawda, że jest ważny.

(oddala się w przeciwną stronę)
SCENA 2

FELIKS. (od morza zwolna postępując)
Nie, to byłoby gminne; to byłoby
Ciasne, mizerne i ograniczone,
Byłoby (mówmy szczerze) głupie, gdyby
Zakładał sobie kto dla uczuć ramy
I gdyby, jeden cudny widząc profil,
Na bezwyraźne tło zamienił inne.
Medale mogą kilka mieć profilów,
Które na siebie zachodzą, jak chmury,
Poosrebrzane po krańcach księżycem.
To pejzażowi nie szkodzi, to owszem
Dodawa życia przyrodzie...

(patetycznie)

Jeżeli
Spomnienie divy weźmiemy jak księżyc
(Ze swym na czole złotym dyjademem,
Jak ją widziałem raz ostatni...); jeśli
Uważym jedną jak gwiazdę, to inne,
Jako obłoków pokłady leciuchne,
Czyliż się przez nią nie mogą przesuwać?
Pejzaż azali nie jest księgą prawdy,
Z której się umysł uczy od tak dawna?

(stanowczo)

Nie! Donna Klara pozostawa w cieniu;
Tem tragiczniejsza, gdy ta oto wczora
Blondyna, Julja, lekką ręką swoją
Co nalewała mi herbatę... Istnie!
Coś się w powietrzu srebrzyło, jak obłok.
Widzę ją! Cóż stąd? Chmurzyska ogromne
Nudnych Erazmów wleką się z północy,
Ulewę niesąc w ciężkich wnętrzach swoich.
Robi się zimno — szukasz parasola
I myślisz w domu zamknąć serce smętne.

(z westchnieniem)

Tak, odejść, zamknąć się... są to... wyrazy!

(śpiewnie)

Próżno się będziesz przeklinał, i zwodził,
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej, będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz. Czemu?

*

C. Norwid: Dziewczyna z koszami kwiatów.
(Akwarela w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie).

Sam sobie będziesz jednem słówkiem szkodził,
Niepowierzonem prócz tobie jednemu,
Będziesz się w myśli kłócił z nią i godził
I wrócisz, wątpiąc, czy zastaniesz. Czemu?

*

Szczęśliwi przyjdą, jak nadomiar złemu,
Kołem osiędą ją. Chwili nie będzie,
By westchnąć szczerze... Ah, czemu i czemu?
Przyszli szczęśliwi, rozparli się wszędzie,
Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem,
Dom napełnili, stali się legjonem!...

*

Przeczekasz wielu, to choć dwóch zostanie,
A jeden w progach ma jeszcze pytanie
I, choć, na zegar pojrzawszy, się sroży,
Ja nawyknąłem już nie ufać jemu:
Wróci, i znowu kapelusz położy,
I rękawiczki zdejmie jeszcze.. Czemu?

*

Aż może odejść stokroć lepiej znaczy,
Niźli zostawać po obojętnemu?
Wstaniesz i pójdziesz kamienny z rozpaczy
I nie zatrzymasz się, precz idąc. Czemu?

*

A księżyc będzie, jak od wieków, niemy,
Gwiazda się żadna z miejsca nie poruszy,
Patrząc na ciebie oczyma szlistemi.
Jakby nie było w niebie żywej duszy,
Jakby nie mówił nikt nieśmiertelnemu,
Że tutaj, niżej — tak wiele katuszy!
I nikt tam w niebie nie zawołał. Czemu?

(służący wchodzi z listem)

FELIKS (obziera się) Służący Julji... List...

(na stronie)

...list od niej...

(do sługi)

...Słuchaj!
Kio w ręce twoje list ten oddał?
SŁUŻĄCY. Panna.
FELIKS. (kładąc mu rękę na ramieniu)
Musisz być ze swej służby zadowolon?
Gdybyś wszelako szukał kiedy innej,
Pamiętaj o mnie — i zdrów bądź...

(rozpieczętowywa list pośpiesznie; czyta)

«Kochany
Panie Feliksie!...

(obraca list w ręku i chowa w kieszeni, serca bliskiej)
(gwałtownie)

«Kochany
Panie Feliksie!» — to dość jest,
To jest z nadmiarem dosyć, to jest wszystko —
Wszystko, cokolwiek marzyłem poniekąd!
«Kochany»! Julja pisze ręką własną,
Pisze «kochany» i to w wierszu pierwszym,
I to pierwszego wiersza słowem głównem,
Mówiąc «Kochany panie Feliks». Dość jest:
Niebo, i ziemia, i morze, i kamień,
I piasek, i wiatr, i ta laska moja,
I rękawiczka, i ręka, i ramię,
Serce... i wszystko niczem w oczach moich!...

(przyciska list do serca i uchodzi, nie patrząc przed się; potyka się w pośpiechu o Erazma, który nadchodził)

ERAZM. Dobry dzień. Feliks!
FELIKS. Skądże już wiesz o tem,
Iż dzień najlepszy, jaki mógł być, dziś jest?
Ty, który jesteś zimnym, jesteś twardym,
Jesteś nieczułym...

(z politowaniem)

...Może wina nie twa!
Może nie możesz być innym z przyczyny,
Że tobie żadna nie rzekła kobieta:
«KOCHANY ERAZM!»
ERAZM. ...Nie lituj się nazbyt,
O mój zabawny Feliksie! Dziś wilja
Moich zaręczyn...
FELIKS. I dlaczego wilja?
Czemu nie żenisz się jak najprędzej, z kim chcesz?
Żyweby ludzkość jedne więcej serce
Zyskała. Bądź zdrów! Ja, szukam ustroni,
Wiszaru szukam nad harfą fal morskich,
Gdziebym samotnie odczytał rękopism,
Który na sercu noszę...

(uchodzi, trzymając rękę na piersi)

ERAZM. ...Jak flanelę!

SCENA 3

MARTA. Szczęśliwa jestem, że pana spotykam.
ERAZM. Raz pierwszy w życiu nie zadziwia mnie to.
Szczęsnym tak wielce będąc, iż umiałbym,
Kogobądź spotkam, upromieniać sobą...
MARTA. Kogobądź spotkasz pan?...
ERAZM. ...To wyrażenie
Ku określeniu wszystkości jest słuszne.

MARTA. Więc łudziłam się, że bywam wyjątkiem...
ERAZM. «Wyjątkiem»? Pani, ah, wyjątkiem! Jeśli
O wyjątkowość, o oryginalność
Idzie, to w porze, tak niewiele skwarnej,
Gdy chłód od morza szeroko zawiewa,
Pani zaiste, że wyjątkiem jesteś,
Piękny ten wachlarz zawsze w ręku mając,
Tak, iż kąpielni goście już, słyszałem,
Zwą ciebie, pani, wachlarzową palmą!
MARTA. (melancholijnie) Ten piękny wachlarz jest piękną pamiątką
Wspaniałomyślnej tak bardzo osoby,
Iż zapomina, gdy komu co dawa,
Lub pamięć grzecznem kryje odniechceniem...
ERAZM. (przyzierając się) Wachlarz ten? Prawda, przypominam sobie...
Lecz któż o takiej mógł rozmyślać fraszce?.
MARTA. Fraszce? — Co nigdy rąk mych nie opuszcza...
ERAZM. Przybrała przeto ważność dla niej nową,
Nie tą już będąc drobnostką, tą rzeczą
Błahą, którą jej ofiarował tancerz...
MARTA. Zwłaszcza, iż tańczy się nie w każdej chwili.
———————————
Atoli słuszność pan ma. To jest fraszka..

(upuszczając wachlarz na ławkę)

To jest zbyteczna rzecz — wachlarz w tej porze,
Która od morza nawiewa chłód. Istnie,
Że tu jest chłodno, zimno — i rozsądek,
Którego cenę zna pan, jak nikt równie,
Zaleca cofnąć się...
ERAZM. Ja odzianym jestem,
Jak zmiany czasu każą, i tu błądzę,
Myśląc — ah, pani — myśląc...
MARTA. O czem??...
ERAZM. Myśląc,
Iż dziś jest wilja dnia moich zaręczyn.
MARTA. Czy się nie mylę, że grzmot słychać w dali
I że uderzył piorun!?
ERAZM. To powózki
Tętnią jadących po bruku, gdzie targi,
Godzina, w której słyszy się to codzień...

(poglądając leniwo ku ławce)

Pani zostawia wachlarz swój...
MARTA. Był on mi
Raz już podanym grzeczną pana ręką.

(uchodzi pośpiesznie)
SCENA 4
W mieszkaniu JULJI — ona zatrudniona jest pisaniem; ERAZM wchodzi z pudełeczkiem w ręku.

JULJA. (czule ku Erazmowi) Chwilkę zaczekaj. Kończę list do cioci

(pisząc)

Przynosisz, widzę, pierścionki. Zaczekaj!
Kończę — do cioci.

(pisze)

ERAZM. (na stronie) Gdyby czynił człowiek
Wszystko o słusznej godzinie, zaiste
Aniby śpieszył się, ni czekał nigdy!
Wszakże i k’temu omyśliłem sposób,
Notatki moje pełniąc, gdy mam czekać,
Tak, iż zaprawdę, ściśle biorąc rzeczy,
Ani się śpieszę, ni czekam...

(dobywa karnetu i pisze)

JULJA. (z przyciskiem) ...Na teraz
Myślę jednakże, że i oczekiwać
I nawet śpieszyć się... nie jest zbytecznem.
ERAZM. (zasiadając opodal) Wyjątki zawsze prawa swe miewają:
Alić to najmniej nie wzrusza metody!
Metodę skoro my dla ciągu następstw
Musimy nieraz zawieszać, cóż z tego?
Ona trwa niemniej i obowiązuje.
Ja mogę znosić i przyjmać wyjątek,
Jednakże ludzkość następna, jednakże
Naprzykład syn mój czyliż nie miałby być
Ścisłej metodzie wiernym? Jabym syna
Mojego wdrożył wcześnie w to uznanie,
W ten sens, któryby wcielił weń porządek
Godzin, i zajęć, i punktualności.
JULJA. (gryząc pióro) A jabym czasem przeniosła dla syna
Mojego lekki wybuch entuzjazmu!
ERAZM. (nagle) Któryby zgubić mógł chłopca!!
JULJA. (patetycznie) Któryby
Człowieczość uczuć wlał weń, a nie system.
ERAZM. (słodko) Pogodzić prądów tych w jednej naturze
Zda się, iż trudno, albo niepodobna!
JULJA. (z lekką ironją) Syn mój jednakże byłby panu bliskim?
ERAZM. (z przekąsem) Mój syn, jak myślę, obcymby jej nie był.
JULJA. Cóż ta wątpliwość, «jak myślę», ma znaczyć?...
ERAZM. (wstając i patrząc na zegarek)
Ku morzu czas jest iść. Za małą chwilę
Do brzegów Anglji zdąża parostatek.

JULJA. Czy pan się «śpieszy»?
ERAZM. Sens Anglików lubię
I kiedy nieraz tu, na kontynencie,
Przeczekać jaką należy epokę,
Nic tak nie koi, jak zwiedzanie fabryk.
JULJA. (namiętnie) Jakież to zwłaszcza fabryki pan radby
Zwiedzał i cenił?
ERAZM. (bezmyślnie) Zaiste, nie złota,
Którego dotąd nie umiemy złożyć!
JULJA. Ah, gdyby i to dostało się ludziom,
Byłyby ślubnych pierścieni fabryki!
ERAZM, (ceremonialnie) Pani list skończyć winna pewno na czas,
Poczty albowiem, przesyłając tchnienia
I serca bicie, wszakże są urzędem,
I są machiną, i fabryką. Żegnam!
JULJA (za odchodzącym) żegnaj, Erazmie! Dowidzenia! Kończę!

(skoro Erazm odszedł, poziera na stół, przy którym pisała była, i naokoło salonu)

Kończę!... Cóż kończę? List, czy własną dolę?
Cóż za szczególne są w życiu zdarzenia!
Co to jest, naco to, skąd to powstaje?
Czy obraziłam go? Czy on mnie? Czyli
Obraziliśmy jakiś życia atom,
Nieznanej wagi i treści? Cóż to jest?

(przybliża się do siedzenia, na którem pudełeczko z pierścieniami)

O nędzo, nędzo uwidzeń i marzeń!
Wszystko gdy ludzie zgotowali, nagle
Rozpęka wszystko?... I dlaczegóż? Nie wiem!
Byłożby prawdą, że w zbliżenia dramie
Ludzie gdy ciałem i duchem nierówno
Ku sobie idą, nadbiega ta doba,
Która rachunek kroków takich pełni,
I, jako lichwiarz, domaga się liczby?
Byłożby prawdą, że kobieta w chwili
Zawarcia ślubów oświecaną bywa
Błyskawicowym blaskiem wydarzenia,
Które jej dawa rozpoznać widnokrąg,
Które odsłania jej grę charakterów
I czeka, aby uznała, co czyni!?
To umysł nieraz badawczy nadmieniał,
Lecz prawda gorzką jest, tak gorzką nieraz,
Iż łatwiej siebie stracić, niż rozglądać
Pejzaże z góry, z której rzucić chce się...

(poglądając na stół)

O, nieskończony ten list tak zostanie!
Wszystko niech rwie się, ani się dopełnia
Ani jednoczy, ani ma dojrzenie...

(porywając za szal i kapelusz)

Morze, ty będziesz mą pociechą jedną,
Cmentarzem będąc nieustannie żywym.
Głębie twe gdyby objęły mię wcześnie,
Fal ukochałabym wierne uściski,
Przenosząc mdławe blaski konch nad czucia
Ludzi. Uchodźmy!... I nie wróćmy nigdy!

(wybiega)
SCENA 5
Brzeg morski. Zdała ma się na nawałnicę. FELIKS z listem w ręku.

FELIKS. (grobowo) Na wierszu pierwszym, na zdradliwym wierszu
Czemuż się oko nie wstrzymało moje,
Z okiem zaś życie?...
...Powtórzmy!

(czyta)

«Kochany
Panie Feliksie! Loży na ten wieczór,
Jakkolwiek miło nam ofiarowanej,
Przyjąć nie możem, to jest bowiem wieczór
Dnia mych zaręczyn»... .......
........ ...Czytajmy już dalej!
«Dnia mych zaręczyn» ...Dalej już czytajmy:
«Julja!» — i basta!...

(postępując ku morzu)

Teraz, morze, idź tu,
Jak zwierz na piersi moje skacz, szalone,
I pianą pluskaj w oczy! Jestem, jestem
Łupem twym, morze, wołam ciebie — słuchaj!

(patrząc na fale)

Idzie i wraca! I urąga sercu!...
MARTA. (dokoła pozierając obłędnie)
Czemuż wachlarza tego nie podjęłam,
Pozostawując na losu igrzysko?
Mnie-ć należało zgnieść go w ręku mojem
I zaręczonej ofiarować! Albo
Nakreślić na nim słowa dwa ostatnie,
Rzucić na piasek... tak, rzucić, niechby go
Podjął ktokolwiek, wyrazy odczytał,
Jawnemi zrobił. — Niechby głosy rzekły:
«Ktoś się w głębokość morza dzisiaj rzucił»...
Słowa te Erazm słysząc albo Julja
Mieliby może myśl czułą...

(spostrzegając Feliksa, idącego przeciw falom)

Człowieku!
Czy tam głęboko?

FELIKS. (grobowo) Dla rozpaczy płytko.
MARTA. (z ironją) Urąga wszystkość!...
FELIKS. (na stronie) Ledwo tykam łydką.

(po chwili do Marty)

Są chwile takie, gdy i otchłań zdradza.
MARTA. To nie jest rybak ani człowiek gminu.
Natrętnik jakiś — — —
FELIKS. To nie dziewka z ludu,
Ale warjatka jakaś...
MARTA. Dziśbym rada
Popłynąć łodzią na szerokie morze —
Mam tam interes — gdy tu łodzi żadnej...
FELIKS. (na stronie) Bądźmy ostrożni!...

(do Marty)

Dziś płynąć nikt nie śmie...
MARTA. Pan się jednakże miotasz w fale...
FELIKS. Pani,
Perły ja szukam... Jest to namiejętność.
Namiejętności, o czem pani nie wie.
Ślepe są, co zaś jest ślepem, nie wgląda
W następstwa. Ludzie rozsądni, jak Erazm,
Który tu idzie, widzę, w mekintoszu,
Inaczej rzeczy te pojmują...
MARTA. Nieba!...

(wytężając wzrok)

Zaiste, idzie ktoś, lecz w stronę portu,
Lub, oglądając, wstrzymuje się, jakby
Dostrzegał z tyłu towarzysza... Tak jest,
To Erazm!..

(do Feliksa)

Myślę, iż, aby w otchłanie
Rzucić się, chwilka starczy, tak ulotna,
Że ci, co idą, znaleźliby się tu
Zawsze niewcześnie. Takie zagadnienie
Matematyczne przychodzi mnie na myśl!
FELIKS. Głębokie myśli nieraz wiało morze
Na przechodzących po brzegu, wszelako
Pani zbyt jesteś i wdzięczną i młodą,
By tak zachmurzać czoło...
Tu przeproszę,
Jeśli się nazbyt rączo wyraziłem.

(po chwili)

Ten, który idzie, zwie się Erazm, on jest
Pełen rozsądku i cenny w tym względzie
Dla cudnej Juljl! On zbliży się właśnie
W chwili, gdy, choćbym ja się w morze rzucił,
Zdołałby pani dopowiedzieć morał,
Który zacząłem jej głosić. Takie jest
Matematyczne z mej strony mniemanie.
MARTA. (wpatrując się w Feliksa)
Julja zaś cóżby mniemała w tej mierze —
Ona, którą ja tak cenię i kocham,
Iż za nią czućbym zdołała i myśleć??
FELIKS. (z entuzjazmem) Pani!
Dozwól, niech rękę ci podam —

(podają sobie ręce i powoli oddalają się)

JULJA. (za sceną) Erazmie!...
ERAZM. (nadchodząc i poglądając na zegarek) Spóźniła okręt niezwykła nawałność,
Tak, iż naprawdę może czekać przyjdzie,
Jeżeli człowiek, w czas swój wszystko pełniąc,
Czekać powinien, lub śpieszyć się musi.
Atoli widzę, że nadchodzi Julja,
Zefirów rannych szukająca...

(do Julji)

Pani!
JULJA. Dzień dobry, hrabio!
ERAZM. Pani tu, tak rano...
JULJA. Pan jedziesz?
ERAZM. Na dziś okręt zatrzymano.
JULJA. Ja przyszłam w morze rzucić się, codzień
Toż samo czyniąc! I na sługę czekam
Z bielizną,
poczem piję ośle mleko.

(kurtyna zapada)


PIERŚCIEŃ WIELKIEJ DAMY
TRAGEDJA W TRZECH AKTACH
WSTĘP.

Wstępy niektóre nastręczają mnie bezumyślną pamięć pewnego zdarzenia następującej osnowy:
W miasteczku niejakiem jeden księgarz, wywieszając ryciny Grandville’a do bajek Lafontaine’a, uwyraźnił takowe podpisami arcyczytelnemi, głosząc: lew znaczy potęgę, zając — obawę, kuropatwa — prostotę, lis — chytrość, żaba — zarozumiałość, a małpa??... — I tu pozostawał próżny papier...
Zapytałem obywatela, nie już, dlaczego on nie domieścił, iż małpa znaczy małpę, ale ku czemu odjął interes apologom, uczytelniając oneż?... Światly ten człowiek odpowiedział mnie, że jątrzność mieszczańska jest tak podejrzliwą, iż w Lafontaine’a bajkach o lwie, ośle, papudze lub żabie mówiących, domniemywa się obywateli miasteczka, i żon ich, i oblubienic ich i synów ich.
Jakkolwiek przeto wydawałoby się niewczesnem objaśniać typy, uprzedzę wszelako, na wzór pomienionego wyżej, iż mój Mak-Yks nie jest bynajmniej urągowiskiem dla Irlandji lub Szkocji, że Hrabina nie ostawia hrabin, że Durejko bynajmniej na celu nie ma Litwy, ani jakakolwiek wyrażać mógłby prowincję, będąc sam ex-machina Durejkiem! — słowem, iż szlo mnie o rzecz niesłychanie od wszelkiego osobistego poglądu oddalona. Życzyłem sobie ja w tej pracy spróbować uzupełnienia nowego tragedji rodzaju, chciałem, ażeby tragiczność, nie dochodząc do zgonów i do wylania krwie, dawała, że tak nazwę, tragedję białą.
Mniemam, iż podobnież i co do wzmianek «Chowanny» albo «Ojczyźniaka» Trentowskiego, i niemniej co do poezji Mickiewicza należy nie być osobistym w przyjmowaniu wrażeń scenicznych. Utwory, które są lub stawiają się na ostatecznych wyżynach popularności, należą przez to samo do krainy przysłów i stają się formami mówienia. Przymiotnikiem jest wyraz włoski dantesco, co znaczy: zawile, ciemno, po dantejsku!... Tak dalece (nie szukając już u Arystofana przykładów) wolno jest arcypopularnych sławności używać w mówieniu bez narażenia się na ostraszenie tych ciosów, które, jeżeli sobie zadają aktorowie, to na tępo względem publicznego bezpieczeństwa.
Dołączyć nareszcie i to powinienem, co, pod współczesny okres sztuki upatruję jako obowiązujące dla postępu zadanie. Wypowiadam przeto, iż zda mi się, że idzie dziś o dzieła dramatyczne, któreby niemniejszy dla osobnego czytania i dla gry scenicznej przedstawiały interes. Dziś niedość jest ubawić na chwilę nie mających co począć z wieczorem jednym gości, ani też i tak nazwane fantastyczno-filozoficzne pisać dramata, częstotliwie raczej niedokończone, niźli głębokie. Wyrażam to z przyczyny, że gdybym określić nie umiał, czego chce sztuka, nie okazałbym sam szerszej kompetencji oprócz tej, co w lożach i krzesłach teatru skupia się.
Co do moralnego zadania, mniemam, iż strona święta, budująca, religijna starożytnej tragedii nie ustała wcale ani może ustać, ale, że gdzieindziej pośród utworów dramatycznych główne obrała miejsce swoje. Myślę, że ten rodzaj, na nazwanie którego nie mamy polskiego wyrazu (bo rzeczy jeszcze niema), to jest: la haute-comédie, głównie otwiera pole do budującego działania wobec chrześcijańskiego społeczeństwa. Tak przynajmniej zdaje się, że być winno, skoro ma to być periodem obejrzenia się społeczności całej i z jej najsłuszniejszej wyżyny na samą siebie. Całej mówię, społeczności, bo tu, nie jak w komediach buffo (które po mistrzowsku kreślone są przez hr. Fredrę) warstwa jedna społeczna, przyglądając się drugiej, postrzega onę w jej śmiesznościach, lecz cywilizacyjna całość społeczna, jakoby ogólnego sumienia zwrotem, pogląda na się. Arcytrudna to jest robota z tej przyczyny, iż samo nagie, wielkie serio zastępuje tu te wrażliwe momenta, które tragedja ma możność krwią ubroczyć wyraźną i czerwoną. Za takowem nastrojeniem idzie, że i wszystkie cieniowania niesłychanie być muszą subtelne. Język zaś wykwintnego dialogu potocznego wcale tak obrobionym nie jest, jak to się w codziennem obcowaniu wydawać może. Jeżeli nawet ten dramatyczny rodzaj «komedjami wysokemi» zowią, to jedynie dlatego, dlaczego Dante zwie «komedją» swój utwór, czyli z przyczyny nie groźnego, ale wesołego rzeczy zamknięcia, a które jeszcze tym subtelniejszego dramatycznego cieniowania w ciągu sprawy wymaga. Jakoż dopiero u pracy takiej natrafia się na niewystarczalność interpunkcji, lubo używam w tekście podkreślania wzmacnianych lub szczególnie zalecających się artyście dramatycznemu wyrazów i zwrotów mowy. Tu następnie idzie wzmiankowanie i tego, że wygłaszanie mowy, dla niejakiego braku życia społecznego, jest nieumiejętnem. Z wyjątkiem, przyzwoitością określonym, rzec można, iż nie umieją czytać głośno. Zaradzić tak żmudnemu brakowi nie jest trudno. Wystarczy dać parę głównych i stanowczych zaleceń, jako to: Wygłaszanie rymu zależy od umiejętności czytania krementów(?). Kto krementu czytać nie umie, nie wygłasza piękności wiersza. Wiersz bezrymowy wymaga poprawniejszego czytania dlatego, że i w pisaniu musi być od wiązanego poprawniejszym. A to z tej przyczyny, iż możnaby powiedzieć, że bezrymowy wiersz rytmuje się na całą swą długość, nie zaś w końcowem jednem zebrzmieniu wyrazów!
Do szeregu tychto trudności technicznych policzyć godzi się, że jakoby zupełnie o tem przepomniano, iż w dnie stanowczej próby wszyscy dramaturgowie znamienici, przytomnymi bywając onemu, że tak się wyrażę, przymierzeniu nowouzupełnionej sukni, nie pozostawiali przechodzących dzieł na scenę bez tych a owych niewielkich, ostatecznych zlepszeń, i że częstotliwie coś o mało zdłużyć lub niewiele uskąpić, coś wypadało domocnić lub ulżyć. Ostatecznej tej dla autora, a dla aktorów pierwszej pracy świadomi są wszędzie, gdzie, że tak znowu wyrażę się, nie chodziło się arcydługo w szatach, pierwej dla kogo innego utrafionych!...
Trudnościom powyżej nadmienionym jeden utwór i jedne nie poradzi pióro, ale utwór jeden i pióro pojedyncze otworzyć, i wskazać, i uprzykładnić kierunek nietylko że mogą, lecz powinny. Aliści i to jeszcze łatwiej się sprawuje we społecznościach, w których, do ważenia i używania prawdy nawyknąwszy, rozeznawać na pierwszy oka rzut umieją kapitalną różnicę, jaka trwa pomiędzy naśladownictwem a zbudowaniem. Drugie, będąc obowiązującem i w ład postępu wchodzącem, jest przeto początkującemu pożądanem i pomocnem, gdy pierwsze, to jest naśladownictwo, przeciwnem będąc samej nawet ducha naturze, przeciąża zarazem naśladowanego i naśladującego w konieczny wprowadza obłęd. Zaś dostrzegać daje się, że im mniej jakie społeczeństwo jest żywe, tem niejaśniejsze ma ono pojęcie o różnicy pomiędzy zbudowaniem się i naśladowaniem. A uszczerbek z tego wielki bywa. Bowiem, skoro nie umieją się budować, tedy muszą co niejaki perjod fenomenalnej pożądać indywidualności i, od onej jeszcze wszystkiego i wszelakiego początkowania wymagając, a z żadnego statecznej korzyści nie odnosząc, aż nareszcie i same one źródło niweczą.
Piękną nakoniec dla dramaturga trudnością u nas, Polaków, jest to, co zarazem przedstawuje się jako głębokie dla psychologji społecznej pytanie, to jest, że artyzm polski nie potrafił dotąd uznać kobiet. Profile owe duże, i jakoby stadja idealne, które (że pominę starożytnych) przedstawują w niewiastach: Dante, Kalderon, Shakespeare, Byron... z wyjątkiem (dla przyzwoitości zastrzeżonym), nie istnieją wcale w pięknej literaturze polskiej. Niema tam, mówię, kobiet istotnych i całych: Wanda, co «nie chciała Niemca», nie wiemy, czego chciała; jest ona o jednej, acz pięknej, nodze. Telimena (może najzupełniejsza jako utwór artystyczny!) nie jest dość transcendentalną...[927] Zosia dopiero panną z pensji, a prześliczna Maria Malczewskiego rozwinąć się w zupełną postać nie miała czasu, będąc wrychle poduszkami zaduszoną, czyli w trzęsawisku pogrążoną.
Smętnych takich trudności nieco we wstępie do mojej białej tragedji skreślić za słuszne uważałem dla tej przyczyny, iż jakkolwiekbądź szeroko zasiadła być może kompetencja, nie należy jej pogardzać temi po szczególe uwagami, które się spotyka, gdy się robi.

1872 r.

OSOBY:
Hrabina Marja HARRYS (wdowa).
MAK-YKS, daleki krewny jej męża.
Magdalena TOMIR, poufna Hrabiny.
Graf SZKLIGA.
Sędzia Klemens DUREJKO.
KLEMENTYNA, żona sędziego.
SALOME. odźwierna.
MAJSTER ogni sztucznych.
KOMISARZ POLICJI i STRAŻ.
STARY SŁUGA.
NOWY SŁUGA — SŁUŻĄCA.
PANIENKI Z PENSJI — GOŚCIE.
Rzecz dzieje się w dziewiętnastym wieku w willi Harrys i jej pobliżu.



AKT PIERWSZY.
Poddasze — wnętrze, założone księgami — okna dają na zieloność, ale nieco są przysłonięte — ranek.
SCENA PIERWSZA.

MAK-YKS. (przerywając czytanie) Oto pierwszy promień, z tych, co rażą...

(posuwa zasłonę w oknie)

Jakby jedne byty nam znajome.
Drugie obce — i le szły w szyby,
Jak ktoś obcy, lub obcych zwiastujący...

(zatrzymując się u okna, porzuca nieco chleba)

Ci — swoi — zowąd... powietrzni bracia,
Którym ostatnia chleba starczy kruszyna.
I jeszcze są za nią szczebiotliwi...
Wracający, i nadlatujący...
Nie wzięli mnie nigdy więcej czasu,
Ani życia więcej, niż ile dałem!

(wracając do czytania)

Ptaszek taki odlała z kruszyną chleba
I nie pozostawia chwili bolu —
Godziny wstrętu — dnia cierpienia —
Roku niewiary w społeczeństwo!
Przybył i odszedł w lazur oka
Niebieskiego, jak mimowiedna łza
Ludzi dobrych...
Podobnie płaczącą
Raz dostrzegłem ją... Przyczyny nie wiem.


SCENA DRUGA.

SALOME. (oględnie wchodząc) — O godzinie niezwykłej, tak rano
Wchodzę, ażeby pana uprzedzić,
że właściciel, sędzin Durejko,
Cały dziś dom osobiście zwiedza
Stad dawno jesteśmy już na nogach,
Nieco się lękając o nas samych,
W jakimkolwiek wszystko jest porządku.

(starannie i czule)

— Wiem, że pan z nim teraz ma rachunek
Nieco opóźniony, ale cóż stąd!
Hrabina Harrys, pokrewna pańska
(Istny anioł!), czyliż nie jest główną
Całego tu placu właścicielką?

(oględnie)

— Pan nawet mnie daruje tę wątpliwość,
Iż w rozumie gminnym moim nie wiem,
Dlaczego pan tu mieszka, nic owdzie,
W pawilonie, obok krewnej swojej.
Nie byłożby to panu przyjemnie
Anioła takiego mieć przy sobie?

(spostrzegając wrażenie na twarzy Mak-Yksa)

To, co mówię, niechże pan wybaczy
Starej kobiecie i starej matce,
Która, o synu myśląc rodzonym
(A lat tyle zwłaszcza go nie widząc!),
W każdym młodym człowieku spomina
Macierzyńskie swoje obowiązki.

(po chwili)

— Myślałam też pana i ja prosić
O protekcję do hrabiny Harrys
Dla onego to właśnie jedynaka
(Co jest teraz w Japonji, z okrętem.
Skąd i sam list idzie dwa miesiące!) —
A hrabina, że zna admirałów
I niemało ministrów...

(spostrzegając się)

— lecz, ja to
Mówię panu jedno jako matka,
I więcej nic, tylko jako matka...

(ocierając oczy)

Żeby coś o synu mówić swoim!
MAK-YKS. Ta rzecz druga, którą mi mówicie,
Dobra pani Salome, ta druga
Rzecz jest pierwszą dla mojego serca:
Takbym rad być usłużnym i wdzięcznym.
Ale pierwsza, to jest zapytanie,
Czemu tu mnie spotykasz, nic indziej,
Oświecić winnaby z licznych względów...

(dobitnie)

Hrabina jest aniołem, a jednak
Podejrzewa w ludziach złe języki
I, młodą będąc wdową, chce w domu
Nie mieszkać nikogo, mego wieku.
Zaś pokrewieństwo nasze, to jej wzgląd
Na oddalonego bardzo członka,
To dobroć jej; ja jestem jej niczem —
Męża jej powinowatym. Wreszcie
W interesie własnym mam ją widzieć
I, cokolwiek sama byś pragnęła,
Zrobię...

(podnosząc ramię Salome)

Tylko mnie nie dziękuj, matko,
Nie zrobiłem jeszcze nic a nic!

(poufnie)

Hrabina ma nadto rzecz szczególną!...
Tyle pełni usług miłosiernych,
Obejma tak wiele i tak szybko,
że się jej wydarza zapominać.
Ja to mówię tylko k’temu... tylko,
Żeby błahej nie dać ci nadziei.

(dobitnie)

Nie mówię, że kogo zapomniała...

(donośnie)

Nie! Bynajmniej... Lecz, że się to zdarza
Osobom, pełniącym wiele dobra...

(po chwili)

Podobno, że i cherubin, zbyt szybko
Lecący z pociechą do cierpliwych,
Traci nieraz pióro, które spada,
Wyrzucone z anielskiego skrzydła...
Cny jest pośpiech, lecz powoduje stratę.
SALOME. Ludzie nauczeni lub duchowni
Wiedzą wszystko, nie pytając o nic;
Dlategoż ja pana przeprosiłam
Za me proste słowa starej matki.
Lat niemało służę w tym tu domu
(A panu służyłabym i życie!),
Lecz właściciel nasz, sędzia Durejko,
Zmienić pono chce cały porządek,
Dla kogoś z przyjezdnych oddać wszystko —
Dla pana jakiegoś, z którym chodzi...

(mając się ku oknu)

Oto właśnie oni. Niech pan wyjrzy:
Obrócili się ku schodom — idą...
Wyminąć ich ledwo że pośpieszę.

(wychodzi)


SCENA TRZECIA.

MAK-YKS. (z szczerem westchnieniem za odchodzącą Salome) Gdyby ta kobieta to wiedziała,
Co odlatujący teraz ptaszek
Zna i co innym ptaszkom zwiastuje...

Że — rzuciłem im ostatni chleba pył!

(obłędnie)

I gdyby wiedziała to... ah!... Ona,
Właśnie może pełniąca jałmużny.
Jako która ze świętych na szybach
Gotyckiego kościoła... perłowa,
Z ametystowemi szat fałdami
I ze złotą limbą[928] wkoło skroni...
— Zacna pani!

(głęboko)

— — Coś jest szczególnego
W tym powszednim chlebie, w rozłamaniu
Złamka ostatniego... Istnieje coś,
Jakby się jakiegoś tam ogółu
Dotykało zabłąkanym palcem...
Coś, mówię, co albo milczeć każe,
Lub przynajmniej starannie zabrania
Głosić o wypełnieniu niedoli...
Jakby niedostatek jaki mniejszy
Wyznać było łacniej, bez zranienia
Bliskich, a fortunniej postawionych.

(tajemniczo)

Stąd prawdziwie, iż tam coś zistniewa,
Dotycząc moralnie i tej swojej
Miłości własnej i wszechczłowieczej.

(po chwili)

— Czemuż głosić tego nierada jest
Uczoność... Czemu i prostota
Mniej wstydzi się opowiadać boleść,
Niżli prawdę przez boleść zyskaną!?

(oglądając naokoło mieszkanie swoje)

Pociechy mam ja mnogie... Ot, ten kąt...

(ku oknu)

Tam Marji cień, dostrzegalny zdala...

(ku wnętrzu)

Ciszę umarłych serc w księgach moich,
Co nie samem obcują czytaniem.

(tajemniczo)

Bywa, iż zewnętrzność tych tu pism,
Rozesłanych tam i sam, przypadkiem
Ożywiona rzutem światła naraz,
Jako grupy mumij w piramidzie,
Szerokiemi wargi coś powiada,
A mury zejmują to w powietrze,
Które całe należy tu do mnie!

(z politowaniem)

Małoczynnym niech mnie kto nazywa!
Jeszcze nie obliczyliśmy pracy!
Dzień zaświta jaśniejszy ku temu.

(solennie)

— W Babilonie, za Ezechjela dni,
Najmniej czynnym, zaiste, ten bywał,
Kto z załamanemi nie stał dłońmi,
Patrząc smętnie i kiwając głową,
I nie robiąc nic więcej — więcej nic!


SCENA CZWARTA.

SĘDZIA. (wchodząc z Szeligą) Jakem Klemens Durejko, dotrzymam
Choćby nawet sekretu — co więcej,
Że to żaden sekret, to dyskrecja...

(głośno)

— Co komu do tego, czy lokator —

(dwustronnie)

Mówi się tu, lokator godziwy,
Przyzwoity człowiek, akuratny,
Nie zawalidroga albo próżniak,
Nielada kto z ulicy — włóczęga...

(Mak-Yks, bez powitania, zostaje u swego zatrudnienia)

Jeśli, mówię, czyni to lub owo...

(doktrynalnie)

Sekret a dyskrecja — są dwie rzeczy.
Rozróżnienie zaś sensu z literą
Należy do prostej prawa wiedzy,
Którego się pierwej sędzia uczy,
Niż sędzią jest... a Durejko bywał
I jest... choć na teraz polubownym.

(do Szeligi)

Astronomję pan zna — ja prawo znam.
Niemieckiego mieliśmy doktora
W akademji dorpackiej — ten uczył,
Bywało, z anzacem[929] szczególniejszym!
SZELIGA. Astronomja nie jest tajemnicą
Ni jedynem mojem zatrudnieniem.
Szło mnie tylko, bym się wytłumaczył,
Dlaczego okna te, ta wysokość,
Stosowniejsze są dla mnie, niż owe...

(poglądając uważnie w okno)

Co to jest ów rozstęp między mury,
Dający na drogę, czy ulicę?
SĘDZIA. Nie ulica to, lecz zajazd owdzie
Do pałacu; na lewo w tym parku
Okno jego boczne przełyskuje
Przez gałęzie klonów i akacyj.
Do hrabiny Harrys on należy,
Która tu rozszerza swoje włości
I opiekę swą nad sierotami
Płci obojej, a zwłaszcza niewieściej.
Lecz Durejki dom, jak stał, tak stoi,
Durejkowej pensja pełna panien.
SZELIGA. (do siebie, w oknie) Któryż kiedy astronom trafniej Perturbacje[930] gwiazdy mógł uważać —

(Każdy powóz zajeżdża tą stroną,
Tamtędy powraca — a to okno
Salonowej oknem jest cieplarni...)

Lat dwa śladu stóp jej nie widziałem.
SĘDZIA. (prowadząc spór z Malc-Yksem, stanowczo daje się niekiedy słyszeć)
Nie słów tu potrzeba, ale czynów...
W całym domu odmienia się wszystko!
MAK-YKS. Umowy wszelako pozostają —
SZELIGA, (do siebie) — Powóz jej... i nawet kraniec szaty.
SĘDZIA. (do Mak-Yksa, głośniej) Co do umów, są ważne i żadne... Dotrzymane z obu stron, lub wcale.
SZELIGA. (dwuznacznie, lubo w monologu, i patrząc w okno) Promiennie tu musi jaśnieć Wenus![931]
SĘDZIA. (do Mak-Yksa) Właśnie, że decyzja astronoma
Dziś lub jutro wszystko poodmienia!

(obracając się do Szeligi — patetycznie)

Wenus, i Mars, i Saturn i inne
Ciała tu niebieskie, jak na dłoni.
Mości dobrodzieju!... noce! i dnie!
Czynią swoje mądre aparycje[932].

Które znał litewski nasz Poczobut[933]
I opisał lepiej, niż Kopernik!
SZELIGA. — Idzie mi więc, czego nie ukrywam,
O widok właśnie że w tę stronę...

(doktrynalnie)

Mam astronomiczne doświadczenia
Sprawdzić, na różnych punktach globowych
Probowane z pilnością szczególną.
— Łaskawemu panu, widząc jego,
Nie potrzebuję dodawać, ile
Astronomja jest nauką cenną.
A że tu ją jedynie mam na celu,
Niższy apartament sobie wziąłem
I zatrzymam — te zaś wyższe pokoiki
Ułatwiać mnie będą obserwacje.
SĘDZIA. (gwałtownie do Mak-Yksa)
Acan się wyniesie pod strych — i dość.
SZELIGA. (dostrzegając spór) Myślę wszakże, że praw tu niczyich
Nie nadwerężyłem przyjściem mojem,
Ani że to stało się istotną
Dla kogokolwiekbądź zawadą...
Inaczej albowiem ustąpiłbym.
SĘDZIA, (w ucho Mak-Yksa, groźnie)
Pod strych... i dość...
MAK-YKS. (ustępując, szuka między książkami) — Coś... znaleźć pierw... chciałem...

(znajduje pistolet — uważa go — chowa i mówi)

Ojca mego pamiątka... jedyna!...

(kiedy Mak-Yks wychodzi —)

SĘDZIA. (do Szeligi) Lokator ten musiałby ustąpić
Dla powodów, których wyjaśnienie
Do osobnego należy paragrafu.
SZELIGA. Usuwam się przeto od dyskusji.
SĘDZIA. Jest to ktoś... bliski czegoś... w głowie!...
Na przypadek zaś silnego paroksyzmu
Mnie należy pamiętać o wszystkich,
Którzy zamieszkują dom... Nieprawdaż?...

(poglądając dokoła mieszkania)

Książki może mózg zniepokoiły...

(rychło)

Jeśli, mówię, książki, to bynajmniej
Nie specjalne, nie astronomiczne...

(doktrynalnie)

Są złe książki i dobre — są, tak rzekę:
«Zdrowe treści» i «próżne frazesy».
Tamte uczą, lub księgarz je szybko
Na okrągłe pieniądze przemienia;
Te są (za pozwoleniem) do czegóż?...
Na cóż, radbym wiedział, greckie baśnie?

(kaznodziejsko)

— Czyli to nauczyło kogokolwiek,
Jak dopełniać swoich zobowiązań?
Wstać rano, zimną wodą umyć się,
Rachunki swe akuratnie przejrzeć,
Posłusznym być sługą, czułym mężem?

(w monologu)

— Durejko zna cenę literatur,
Lecz przeciwny jest konceptom błahym.
Lubi on i książkę w chwilach wolnych;
Dziewiętnaście lat mając, cóż, bywało,
Nie czytałem w lesie na wakacjach...

(z zapałem)

— Natchnienie u Litwina jest, jak nic...

(do Szeligi)

— Wszakże zna pan wiersze Mickiewicza,
Co zgniótł „wszystkich mędrców i proroków?”[934]
— U nas jak Radziwiłł, to Radziwiłł!
Nie potrzebujemy wielu... jeden dość!...
SZELIGA. (powolnie) Tak — lecz ileż w kopalniach trzeba
Piasku podrzędnego wagi różnej,
Aby tam był rodzimym diament,
Nie zgubionym przypadkiem z pierścienia?
SĘDZIA. (bezrozmyślnie, potakując)
Ślicznie to pan mówi; u nas jest tak,
Mości dobrodzieju, jak w kopalniach.
SZELIGA, (dwuznacznie) Raz wraz jedna lampa zajaśnieje, Korytarze oświecając ciemne —
A u której można i cygaro
Zatlić... To rozwesela znudzenie...

(melancholijnie)

Obeliski jednak pojedyńcze
Miewają tę niedogodność znaczną,
Że z nich domu stawić niepodobna
I zaledwo próżne zdobią place.
SĘDZIA. Durejkowa trzyma całą pensję
Córek domów, ze wszech okolicy
Najbogatszych i uznania godnych.
Tam można nasłuchać, cóż nie uczą,
Obojej płci wiedzę stosując
Do tego, co panna znać powinna!
Ale rzeczą pierwszą jest moralność.

(w monologu)

«Wiedza» idzie od «jaźni» — ta znowu

Naodwrót stawa się «jaźniowiedzą»,
Jak to nasz filozof narodowy[935]
Skreślił i jest przez to popularnym,
Że w przysłowiach odrazu gotowych
Więcej odkrył, niż w głębokich studjach,
Dając tym sposobem dla każdego
Patent, kto jest przyzwoity rodak,
Dziedzic zacny, kto ziomek porządny,
Czysty patrjota i nie «Turan»[936]
SZELIGA. (grzecznie) Najprzyjemniej byłoby mnie tezę[937]
Z dorpackiej alumnem[938] akademji
Podjąć... — Lecz powróćmy do układów...

Dolny i ten biorę apartament.
Gdyby nawet dziś przyszło wypadkiem,
Że lunety spróbowałbym mojej,
Będę mógł wnijść, nieprawdaż?...

(Salome wchodzi i zatrzymuje się u drzwi)

— Te rzeczy,
Najmniejszej nie zrobią mnie zawady,
Poza domem albowiem jest cel mój.
Oko on gdy ujmie, porywa myśl,
Podrzędnemi czyniąc miejsce i czas.

Nieco przed oknem próżni i chwilę
Samotności od doby do doby,
Oto wszystko, czego potrzebuję.
SĘDZIA. (do Salome) — Czy słyszałaś dobrze, co pan mówił?

(groźnie)

Należy być uważną i pełnić.
SZELIGA. Nadół teraz cofam się i żegnam.

(skoro Graf wychodzi, Sędzia, zacierając ręce, przechadza się i odzywa)


SCENA PIĄTA.

SĘDZIA. Egzekucji przyszedł czas i vigor...[939]

(do Salome)

Dodzwonić się nie mogłem — gdzież uszy?
SALOME. Pani rozesłała ludzi wszystkich,
O pana troszcząc się — i tu idzie...
SĘDZIA. Egzekucji przyszedł czas i rigor...[940]

(poglądając na rzeczy)

Przenieść tego rychło niepodobna,
Więc złożyć tak, jak do przeniesienia,
Lub ażeby razem można było
Wyrzucić za drzwi... czy pod strych schronić...

(zatrzymując się i podsłuchując)

Durejkowej słyszę chód pośpieszny.
Wiedzieć rada chce o astronomie
I o apartamentach do wzięcia.
Ciekawa, jak poprowadzę sprawkę.
Czuły mąż z dobrą czeka nowinką.
SĘDZINA. Gonię wciąż za tobą, o Durejko,
Ty, któremu dziś się zwierzyć życzę —
Nie, żebym się nie zwierzała zawsze,
Ale że okoliczność rzadka jest.

(patetycznie)

Czemuż widzę Klemensa nieczułym?
SĘDZIA. (surowo) Mnie pierw spytać trzeba o fakt ważny.

(w ucho żony)

Astronoma mam w domu — pojmujesz?
Apartamenta wzięte...
SĘDZINA. (obojętnie i zimno) Cóż to jest
Przy nowinie, którą ja-ć przynoszę?...
Posłuchaj: rano hrabina Harrys
Przysłała na pensję z zapytaniem
O listę panien...
SĘDZIA. (z politowaniem) No, to niewiele...
SĘDZINA. Sluchajże mnie! Ciekawa przyczyny
Wypytałam się posłańca — słuchaj —
O Durejko, wszystkie panny będą
Zaproszone dziś na wieczorynek!...
SĘDZIA. (ze śmiechem) To jest akt dopiero, gdy nowina
Durejki jest fakt, i niewątpliwy!
SĘDZINA. (obojętnie) Czy akt, czy fakt, jeżeli pomyślny...
SĘDZIA. (zimno) Logiki coś nie zna Durejkowa.
SĘDZINA. (żywiej) Ona pewno przeczytała więcej,
Niż kto inny...
SĘDZIA. (odwracając się tyłem) W Dorpacie czytają...
SĘDZINA. (ironicznie) Czy całą «Chowannę?»[941] Klemensulku?

SĘDZIA. (przez ramię) I «Ojczyźniaka»[942], panienko!

(obracając się)

Akt do faktu jest «jak pięść do nosa».
Nie akademickie wyrażenie,
Ale jądro myśli kapitalne.
W przysłowiach jest więcej zdrowych treści,
Niż w paryskiej dziś literaturze.
Co filozof nasz sam udowodnił.
SĘDZINA. (odejście udając, chroni się za drzwi) Les goûts sont différents, mon cher mari[943],
SĘDZIA. De gustibus disputandum non est[944].
SALOME. Coś przez usta ich gada językami.
SĘDZIA. (w monologu) Durejko zna wagę interesów
I klasyfikować je potrafi.
Czuły jest Durejko, lecz i groźny,
Ani lada czemu folgujący.
On zna obowiązek pana domu...
SĘDZINA. (powracając naprzeciw męża) Durejkowa kształci generację
Najprzyzwoitszych panien w świecie!
Przyszłych matek, żon i bohaterek,
Które ci zgon podzielą i tryumf!...
Ona, łącząc słodycz z surowością,
Trzyma cugle rządu w swoim domu,
I nikt pewno jej nie będzie uczył!
SĘDZIA. (stanowczo) — Był Durejko sędzią i sędzią jest,
Rozumienie spraw posiadającym;
Co roztrząśnie on, roztrząśnie nieźle!
Potrafi też innym zamknąć usta.
SĘDZINA. (gniewnie) Durejkowa nie da się zagłuszyć
Frazesom bez gruntu i bez stylu:
Treść ceni, lecz chce i formy wdzięku —
A czy Klemensulko zna syntezę??[945]
SĘDZIA. (z pogardą wychodzi — za żoną) — Antytezę!...[946] bogdaj i protezę!...[947]

(po chwili)

— Zagajał Durejko nieraz w życiu
Różnej treści polubowne spory,
I już mu niewiele zyskać trzeba
Tam i owdzie przyświadczeń sąsiedzkich,
By na zawsze kompetentnym został
W komitetach wszystkich, wszelkiej treści...

(z uśmiechem)

— Wówczas Klementynka jemu dygnie,
Sprawkę tę lub owę przedstawując,
Lecz przemilknie ten, co teraz uczy...

(zażywając)

Dzwoniąc zlekka palcem w tabakierę —
Jednym tylko palcem, raz, i wtóry,
Prezes puknie... Cóż, pani Durejko!?...
SĘDZINA. (pokazując się jeszcze we drzwiach) Monologów wcale się nie wzbrania.
SĘDZIA. (za żoną wołając) «Sobosłowień!» — Przynajmniej mów czysto,
Własnych przodków języka nie kalaj! —
SĘDZINA. (część głowy ze drzwi okazując) Wyłgiełłówna z rodu zna swój język.

(Sędzia uchodzi za żoną)

SALOME. (opierając się na szczotce)
Takto co dnia, gdziekolwiek zdybią się,
Zaraz pokazują sobie język —
Ani zgadnąć, czemu, ani wiedzieć,
Co szumi z nich słowy niemieckiemi.
Poczem naraz jegomość w tę stronę,
W owę imość... Dopiero na nowo
Rozesłani słudzy tam i owdzie,
Szukać pana i za panią biegać,
By się jeszcze hałaśniej gdzie starli.

(Podsłuchując)

Słyszę, spotkał sędzia astronoma.
Szczęście wielkie, że ten go zatrzyma;
Nie dobiegłszy tym sposobem żony,
Ukoją się, choć na chwilę, spory.

(Składa resztę książek i obziera się)

Otóż prawie że wszystko w porządku,
Jakby lokator umarł...
— Boże mój!
Cichym ludziom świat miejsca żałuje:
Jak powodzią, coraz, coraz dalej
Obejmani są i ciągle pchani,
Aż ostatni dzień czoło zalewa.
SZELIGA. (z lunetą w ręku wchodząc)
— Dość jest — dość uprzątania waszego:
Dla okien tych i dla kilku godzin
Ani warto, ani się i godzi
Niepokoić wszystko!
SALOME.W domu u nas
Dla rzeczy najmniejszej robi się tak.

SZELIGA. (do Salome) Lokator, jakkolwiek cierpi obłęd,
Zda się jednakowoż być spokojnym —
SALOME. Ten, kto powiedział to panu hrabi,
Musi częściej cierpieć.
— My, odźwierni,
Niż ktokolwiek, lepiej znamy rzeczy.

(z westchnieniem)

Ludzie cisi są zakałą świata!...
I odpycha on ich ustawicznie,
Coraz dalej, coraz skorzej z ziemi,
Aż nareszcie mówią: «To jest warjat!»
— Panną będąc i szyjąc u księżnej,
Która może hrabiemu jest znana,
Księżnej Orsi, co była aktorką,
Tam się napatrzyłam świata dziwów!...

(głęboko)

— Niekażdy-bo, co z sobą rozmawia,
Jest warjatem — i niekażdy nawet,
Co tak skromnie mieszka, jest lada kto!
SZELIGA. Macie i tu blisko pałac świetny
Tej hrabiny Harrys...
SALOME.To jest, panie,
Klejnot wielki — to jest laka dobroć,
Że tylko dwie równe w okolicy:
Ksiądz prowincjał i pani hrabina!
SZELIGA. A mąż?
SALOME. A któż nie wie że to wdowa?!...
SZELIGA. Zapomniałem!... Słyszałem był ongi,
Lecz, z dalekiej wracając podróży,
Myśliłem, iż wszyscy pożenieni...
SALOME. (uprzątając jeszcze w izbie)
— Należałoby to i jej począć,
Alić, co my sądzim, a co państwo,
To odmienne dwie rzeczy bywają.
SZELIGA. Małżeństwo dla wszystkich jest jednakie.
SALOME. Takto i ksiądz prowincjał naucza,
Aż nieraz łzy w okulary kapią,
Co jednak w kościele brzmi wyraźniej...
SZELIGA. — A hrabina przecież nabożna jest
I musi znać ojca prowincjała?...
SALOME. (głośno) — To tak, jakby spytał kto, czyli ja
Znam te schody i te ich poręcze.

— Gdzieżby święto Przenajświętszej Panny
Było obchodzonem z takim blaskiem
Woskowych świec, dużych, jak jegomość,
Że tu pana hrabiego przeproszę —

(z zapałem)

Gdzieżby tyle kwiatów, robionych róż,
Lilij z liściami srebrnemi,
Drogich kadzeń i ornatów, które,
Jako blachy złota, tak łamią się —
Gdzieżby było tyle w Boże Ciało
Strusich piór, kłoniących się, jak dusze,
Przed utajonego sakramentem...
— Gdyby równych w świecie zbrakło hrabin!

(głęboko)

Alić coś należy dać i niebu —
Choćby dymu wonnego obłoczek,
Jeśli nic dać z siebie nie może człek,
Wszystko jakby pożyczone mając.

(spostrzegając się)

Ja to wszakże mówię — może zbytnio...
Z przeproszeniem pańskiem stara sługa...

(wychodzi)


SCENA SZÓSTA.

SZELIGA. Rozrzewniła mnie doprawdy!... Człowiek,
Nieraz się ubrawszy od stóp do głów,
Odprawia pielgrzymki nienajbliższe,
By wreszcie usłyszał rozmowę mdłą,
Gdy oto tu schylona staruszka,
W prochy ziemi nawykła poglądać,
Diamentowem słów światłem darzy!

(głęboko)

Zaiste, tylko podróżnik umie
Podróżować i we własnych stronach
Monumenta odkrywać, lub czynić
Nieznane dla innych spostrzeżenia.
Dlategoto może Anglik, który
Podróżuje najdalej, i często,
Najoryginalniej został sobą...
— Rzeczy, obok których bliscy co dnia,
Opierają swe rubaszne łokcie,
Uderzają wzrok mój, budzą mój słuch...
Podróżuję wciąż i wciąż, jak w Syrji!

(słychać kroki na schodach)

SZELIGA. Cyt! Nadchodzi ktoś, szemrząc do siebie,
Jakby sprawę toczył z każdym schodem.
MAK-YKS. (w głębokim monologu)
Zaiste, że ja wracam do siebie!

(z dwuznacznością)

Lecz zostaje mnie jeszcze wiele piętr,
Wyżej coraz, aż gdzie posiadłości
I samego Durejki... kończą się...

(z krzywym uśmiechem)

Wielkie szczęście, że glob jest w przestworzu,

Którego nie pomierzyła ludzkość —
Wielkie tak, jak otchłań, i jedyne.
SZELIGA. (półgłosem na stronie) Cokolwiekbądź ta staruszka mówi,
Lepiej jest ostrożnym być z osobą...
MAK-YKS. (wchodząc powoli) Miejsce, widzę, że już mnie odpycha!

(Nie poglądając w stronę Szeligi)

Obmierziono mnie nawet i okno
Tak, że odwracam się odeń, nie chcąc
Ani dnia światłości, ani księżyca.

(do siebie)

Potylekroć tam byłem, i owdzie
Lecz napróżno!
Acz wiem o tem pewno,
Że ani mnie myślano zaniedbać...

Tak — pewność jest o słońcu, iż wstanie,
Ani wątpimy o niem; wszelako
Bywa, iż mróz zniweczy wszystek kwiat,
Niźli wiosenne powrócą tchnienia.
Zajdę jeszcze, zajść muszę jeszcze raz!
O synu Salome mówić z nią będę —
Nic o sobie...
Zbieg różnych ironij
Ściera osobistość — chcieć się nie chce!

(przysiada u stosu ksiąg)

Nieszczęście psowa wolę czynu,
Zamieniając ją w szał lub atonję[948].
Szczęście niemniej wpływa na uczucia,
Czyniąc ludzi tępych i leniwych...
Tamte i te zarówno psuć mogąc,
Są-ż niedolą lub dolą człowieka?...

(wstaje)

Przyjdzie wreszcie i kierunku nie mieć,
Przyjdzie powoli stąpać przed siebie,
Jakby za pogrzebem swego serca
Któś, idący z własną piersią próżną...

Więc z pogodną twarzą!
SZELIGA. (uważnie) To poprostu
Nieszczęśliwy wielbiciel...
Któż ode mnie
Więcej winien mieć dlań względności!

(dajac się słyszeć przybyłemu — do Mak-Yksa)

Po sąsiedzku, witam!
MAK-YKS.— Nie wiedziałem,
Że już po sąsiedzku — lecz przepraszam.

(pozierając dokoła)

Wszystko widzę tak przygotowanem,
Iż zrobi się tu próżnia... lada dzień...

(robi ruch ręką około siebie i mówi na stronie)

Pono że uniosłem... przedmiot główny...
SZELIGA. W Ameryce nie izdebka taka,
Ale salon w każdym bywa domu,
Dla zamieszkujących równie spólny.
Swoich gości każdy w nim przyjmuje,
I nie wadzi to nikomu wcale.

(poważnie)

To jest także postęp społeczności.
MAK-YKS. Europa się wystrzega próżni,
Jak chemiczny proces...
SZELIGA. (męsko) — Stąd też wiele
Istot, które się nie rozłożyły,
Lub nie odebrały sobie życia,
Przechodzi przez inną śmierć — cywilną,
Czyli wyojczyźnia się na stałe...
A z takowychto zmartwychpowstańców,
Co pomiędzy siebie i wspomnienia
Szeroki ocean rozesłali,
Utworzyła się nowa społeczność.
Irlandczyków iluż tam uchodzi
Od swego szmaragdowego kraju!...

(spostrzegając się)

Lecz pana przepraszam. Nazwisko twe
Pochodzi z Irlandji albo Szkocji?...
MAK-YKS. (zimno) W kraju każdym są różne nazwiska,
Zwłaszcza dawne, z zatartych kart dziejów;
Zaś pochodzę ja, zaprawdę, z owych,
O których mówiliśmy pierwej,
Składowych ciał, nie wytrzymujących
Parcia chemicznego Europy.
— Zeznania posuwam do szczegółów
Z powodu, iż mnie pan o nie pyta.
SZELIGA. Przywykłem w podróżach przerzucać się
Z miejsca w miejsce i z tej treści w owę,
Skracając czas przez nabytą baczność.
Dlatego, więcej coś panu powiem,
Dalej posuwając się:

(wyciągając rękę)

— Służby me
Bezzawodnie ofiaruję panu,
Gdyby jego stałą myślą było
W zaoceanowy odpłynąć świat.

(smętnie)

Nie ku temu, zaiste, zbiegłem glob,
By sobie zgromadzić fotografy.
Wiedza wkłada obowiązki: ludziom
Jej udzielić i siebie winienem.

MAK-YKS. (serdecznie) Mówiących tak, jak pan, słyszę rzadko...
Ale jest źle podawać się chwili,
Iż są, w których nie samą Europę,
Lecz ziemski glob opuściłby człowiek!

(podając rękę i przyjmując)

Wszelako przyjmuję najzupełniej
W danym razie tę bratnią łaskawość.
SZELIGA. (podobnież) Gdy wypadnie zażądać tej ręki,
Będzie służyć.

(poważnie)

— Zważałem, iż dotąd
Społeczeństwo jest tak postawione,
Że zarazem zarabiać i kształcić się
Do niedalekiego można stopnia.
Przyczyna, dla której są uciski
Prawie że moralność dotyczące.
MAK-YKS. (ze szczególnym uśmiechem i różnoznacznie) Dotąd dziwiłem się, że pan za dnia
Spostrzeżenia robi...
SZELIGA. (bystro) Pojmuję żart.
Świat należy i o dniowem świetle
Badać i promieniom tym słonecznym
Niekoniecznie ufać...

(obojętnie)

Ja, na teraz,
Badam raczej położenie okien
Lub podróżnych lunet przecieram szkła,
Ku czemu wszelakie światło służy.
MAK-YKS. (obłędnie) Dla mnie także, o panie, okna te,
Swą osobną mają tajemniczość.
SZELIGA. (żywo) Rzeczywiście? I jaką?
MAK-YKS.— Rzecz drobną —
Szczegół mały...
SZELIGA. (żywo) Niechże pan mnie powie!
MAK-YKS. Arcydrobną rzecz.
SZELIGA. (na stronie) Miałżeby i on
Takimże samym być astronomem!

(Do Mak-Yksa stanowczo)

Proszę z wszelką otwartością mówić,
Zwłaszcza, że jego tu zastąpić mam;
Wszystko mówić proszę — —
MAK-YKS. (wpatrując się w Szeligę)
Niechże więc pan...
Lecz, widzę go tyle —
Zaciekawionym...
SZELIGA. (zimno) To jest z przyczyny,
Że pojąć nie mogę, jakby okna,
Nie obejmujące nic szczególnie,
Prócz nieco przestrzeni...
Prócz tych oto
Astronomicznych ledwo względów,
Mogły mieć dla osób dwóch interes...
MAK-YKS. (ku oknu) Przyjaciele moi... tam mieszkają.
SZELIGA. (przeraźliwie) — A — a!!?
MAK-YKS. Gniazdka w tych drzewach sobie wiją.
SZELIGA. (spokojnie) A!...
MAK-YKS. (opowiadając) — — Różne są to ptaszki — wszystkie znam!
W okna te zlatują na dzień dobry...
Nawyknąłem chleb mój z niemi łamać;
Przeto, niźli sam wyciągnę rękę,
Myśląc o opuszczeniu Europy,
Niźli, mówię, sam będę, jak oni.
Proszę za moimi przyjaciółmi.

(skromnie)

Niewiele rzuca się im, tam i owdzie.
SZELIGA. (wstając od okna) Radbym jeszcze dziś zastąpić pana.
Lecz — zbliża się godzina...
MAK-YKS.— Godzina
Odwiedzin i wizyt — nie z lej sfery
Gości, co, zaiste, że są mili,
Niewymagający... i pamiętni...
SZELIGA. Społeczny świat także ma swe obroty,
Przesilenia swoje i eklipsy[949].

(ku oknu)

Oto jaki zaraz o tej porze
Ruch powozów przez ów rozstęp widać.
Zdałoby się, że właśnie zbudzone,
Albo, że coś niezwykłego zaszło...
A to tylko godzina przyjmowań...
MAK-YKS. (przyskakując ku oknu)
Za łaskawego pana pozwoleniem
Chwilkę spojrzę .......

(wychyla się — Szeliga za nim pogląda w okno)

SZELIGA. On nie ptaszków czeka...

(na stronie i gwałtownie)

Powóz Marji!... jej kolory...
MAK-YKS. (odbiegając od okna i wychodząc, do Szeligi) Żegnam.
SZELIGA. (sam) Wątpliwości niema, że to jest ktoś
Na ścieżce tej samej, co astronom.

(obłędnie)

— Pokazuje się wciąż, iż odkrycia
Nie są nigdy absolutnie nowe
I że ja, który właśnie myśliłem
Być najtrafniej tu naprowadzonym,
Nie najpierwszy obserwacje czynię...

(przechadza się i zatrzymuje)

Tak!...
Lecz któż sprawdzić za mnie podoła,

Czyli nie moja to podejrzliwość
Gra tu moją myślą... i samym mną?

(po chwili)

Niejeden ten przecie mignął powóz...

(po chwili)

Nie ona tylko ma te kolory...

(po chwili)

Nietylko jej wyglądają z okien...

(po chwili)

I niejedna ona na ziemi jest!

(przechadza się i nagle)

Nareszcie ten młodzieniec...
Ten człowiek —
Bywa-ż w świecie? Miałżeby on znać ją?
Zdaje się to być niepodobieństwem!

(po chwili)

Nie, to podejrzliwość serca mego...

(nagle)

Lecz ta melancholja, chęć podróży
Poza Europę, zrozpaczenie,
Formy towarzyskie i znajomość
Natury naszego społeczeństwa...
.............
Nie! Człowiek ten zna ją... bywa u niej!

(ze zwątpieniem)

Otóż są zaiste-że zaćmienia
świata moralnego...
— Ah, astronomie!

(głęboko)

Umieć wzrok swój zdłużyć poza oko,
Gdy się tegoż na wewnątrz nie umie,
Jest to przez jedne, płaskie patrzeć szkło!

(kurtyna zapada)


AKT DRUGI.
Jeden z bocznych salonów willi Harrys.
SCENA PIERWSZA.
(Hrabina, Magdalena)

HRABINA. ...Wiesz zatem nieledwie, że wszystko,
Lubo nadto zostawiam i notę,
Numerami uporządkowaną,
Tak, jak mąż mój niegdyś to czynił,
Ze zapomnień mych się uśmiechając.
Gdy porządku uczył mnie, jak dziecię,
Dwie go rzeczy szczególniej bawiły,
To jest: moja pozorna niepamięć
I moja pozorna zabobonność.
Tamtę i tę pozornemi zowię
Lub tak nazywać je sobie życzę.
Co do drugiej jednakże nadmienię,
Że sprawdzającemu się przeczuciu
Nie dać wiary jest niepodobieństwem.

(melancholijnie)

Pierścień ten, rzecz zaprawdę zmysłowa,
Do której nie przywiązuję ceny,
Gdy zginął mnie, wraz miałam przeczucie,
A którego sprawdzenie nadeszło
Właśnie, gdy odnajdowałam zgubę.
Że nie od pierścienia to zależy,
Lecz w przeczuciu istnieje, to-ć wiem ja,
Dosyć posiadając filozofji,
By przyczyną nie nazywać trafu.

(po chwili)

Jakiż związek ma pierścień z akacją,
Którą wczora burza starła w piasek.
Jakby śniegiem zasypując ścieżkę
Kwiaty białemi?...
A oto właśnie tejże chwili
Odebrałam telegram... Lecz wróćmy
Do uporządkowania zatrudnień,
Tak, jak uczył mię był mąż mój drogi!
MAGDALENA. (spostrzegając) Nie notatkę dałaś mnie, lecz telegram.
Więc, naprzód mówimy już o tym punkcie,
Zapisanym (jak widzę) w instrukcji...
Cóż nauczyć chcesz mnie o Szelidze?
Którego raz — kiedyś, gdzieś — widziałam
I odtąd słyszałam tylko ciągle,
Że wielbi cię — żeś dlań nieczuła
I że odtąd zwiedza morze Martwe
Tudzież gruzy spalenisk dokoła...
Więcej zaś nic sama o nim nie wiem.
HRABINA. (surowo) Mieć sobie będę zawsze do wyrzucenia,
Że popełniłam coś, podobnego do kłamstwa,
Ale ta Szeligi ziemska miłość.
Niekiedy podobna do uporu.
Dała mnie myśl nasunąć mu wieści
O możliwem mojem zamążpójściu
Odtąd telegram tylko raz, ze Smyrny,
Przysłał mnie ten, arcynieczytelny!

(wygłaszając napis telegramu)

«Wracając do ziemi, nawiedzę ją...»
MAGDALENA. Skrócenia konieczne są w telegramie.
«Do ziemi» znaczyć ma do dóbr swoich,
«Ją» znaczy ciebie, nie zaś ziemię...
Słowem, wraca — i zechce cię odwiedzić.
Należałoby ci tylko śpiesznie
«Możliwe» twe spełnić zamążpójście,

Zamieniając zmyślenie na wieszczbę.
Wówczas, jak ją zowiesz, ziemska miłość
Upornego Szeligi zapewne
Przemieniłaby się w coś innego;
Bo muszą też być i inne czucia
Dla rozmaitości we wszechświecie,
I nietylko sama, jak ją zowiesz.
«Ziemska» miłość, tyle ci natrętna!...
HRABINA. (zimno) — Na boku zostawmy to i wróćmy
Do dziennego prac naszych porządku!
MAGDALENA. — Gdyby więc pod twoją nieobecność
Szeliga przybył...
HRABINA. Przyjm jak najgrzeczniej,
Lecz nie uroń w rozmowie ani słówka,
Zbliżonego najmniej do nadziei!
Całej to zręczności twej polecam.
Nie chcę, aby mnie cobądź wiązało,
Odkąd się oddałam obowiązkom
I znalazłam wielkie dobro: spokój!
STARY SŁUGA. (wygłaszając) Mak-Yks, panią hrabinę chce widzieć...
HRABINA. Nikogo nie przyjmę przed wyjazdem —

(do Magdaleny)

Mak-Yks! Jakbym też go zapomniała...
MAGDALENA. Cóż ty z tego kuzynka chcesz zrobić?
HBABINA. Ja nic. — On zaś sam co z siebie zrobi,
Czasu nigdy nie miałam zapytać go.
Dobre to chłopczysko i lubiący
Nieledwie że pustelnicze życie.
Raz, widząc go z brodą niestrzyżoną:
«Cóżby to był za śliczny kapucyn
W ermitażu[950], pod zielonem drzewem!»
Pomyśliłam...
Lecz czyli to jemu
Przyjdzie na myśl kiedy przed zwierciadłem?
Choć zapewne, że szczęśliwszym byłby
W cichej celi, hodując sobie kwiaty...
Gdzie znalazłby dobro wielkie: spokój!
MAGDALENA. To, co mówisz o człowieka losie,
Przypomina mnie coś kapucynów,
Które zastępują termometry
Lub tych, co z kart dla dzieci się robi:
Tamte kaptur zdejmują w pogodę,
Lubo się nią wcale nie obchodzą;
Te się wszystkie społem wywracają,
Skoro jeden z nich i jak się potknie.
HRARINA. — Mogłabym go wreszcie i ożenić...
Przecież małżeństwo, to sakrament.
Lecz potrzeba wprzód posażnej panny,
Tegoż wieku, wzrostu i tak samo
Do cichego ułożonej życia...
MAGDALENA. Naturalną znalazłszy harmonję
Względów tylu: wieku, wzrostu, mienia,
I temperamentów, i skłonności,
Jak w gałęziach dwóch jabłoni jednej —
Spytać chce się, czemu jeszcze wgórze
Ponadprzyrodzonych szukać zręczyn?

(dobitniej)

— Jaskółki dwie, całkiem równe sobie.
Nie sąż przez to samo ożenione?
A jakaż byłaby ludzi wyższość?
HRABINA. Zawsze umiesz jakieś dać pytanie,
O którem pierw z ojcem prowincjałem
Radziłabym bardzo ci pomówić..

(patrząc na zegarek)

Niewiele mnie czasu już zostawa.

(do Magdaleny)

O czemżeto mówiliśmy dotąd?
MAGDALENA. O Szelidze naprzód — i że jemu...
HRABINA. Nie uronisz słóweczka nadziei.
Moja luba, to jest arcyważne.
MAGDALENA. I że przyjąć go mam jak najgrzeczniej...
HRABINA. Jak to pięknie, że pamiętasz wszystko.

(po chwili)

Jak najgrzeczniej dlatego, by jemu
Czemś osłodzić stanowczą odmowę.
Miłość bowiem, jakkolwiekbądź ziemska,
Gdy ustaje, to nie jest rzecz miła!
Przynajmniej tak sądzę, moja luba,
Że to nie musi być najprzyjemniej...
MAGDALENA. A teraz, cóż dalej?...
HRABINA.Czytaj w nocie!
MAGDALENA. (krotochwilnie) — Zrobiłam z niej, patrzaj, kapucyna,
Który się wywraca za powiewem...

(czyta dalej z kartki)

«Numer drugi: parę taneczników...»
Cóż to może znaczyć? Proszę ciebie...
HRABINA. Czytaj dalej...
MAGDALENA. (czyta) «Zaprosiłam panny
Z całej pensji, kilku małych chłopców,
I panią Durejko, ochmistrzynię
Z mężem swoim».
HRABINA. Wszystko jak najgrzeczniej.
Zapraszalne listy jedne wyszły,
Reszta leży owdzie; wyszlij i te!

MAGDALENA. (z uśmiechem) Przejrzę tylko, czyli w nie przypadkiem
Nie wtrąciłaś czego innej treści.
HRABINA. Winisz mnie o błahe nieuwagi,
A jednak może i jest niewiele
Kobiet mojego położenia, które
Byłyby w stanie tak dużo rzeczy
Różnorodnych zgodzić i prowadzić.
To, że w mojej biblji, na rycinie,
Znalazłaś raz miasto przezroczego
Papieru bankowy bilet, z tego
Wyprowadzasz bezzasadne wnioski.
Fraszki zapomnieć mogę, nie celu.
Są dnie, których godziny wszystkie
Mam rozrachowane, jak zegarek,
I spisane rzędem w wilję wieczór.
Teraz jadę na zbór miłosierny...

(porywa się, zawadza, i rozdziera suknię)

MAGDALENA. Gdzie w sukni rozdartej niepodobna
Brać głosu o biednych bez poddasza,
Bo to wyglądałoby na komedję...
HRABINA. To przypadek jest... i bez znaczenia.

(dzwoni — służąca wbiega)

Naprędce proszę fioletowy stanik.
STARY SŁUGA. (Mak-Yks; za sługą wchodzi sam) Mak-Yks się powtórnie anonsuje —
SŁUŻĄCA. (podając stanik) Pani hrabino, nieco powolniej...
HRABINA. (do sługi) Niechże wnijdzie, jeśli jest w potrzebie...
MAGDALENA. Ten młodzieniec wchodził — lecz, gdy zobaczył,
Że dopełniasz ubrania, cofnął się.
HRABINA. Wina jego! A może jest w potrzebie?
MAGDALENA. Mogłażbyś ubierać się przy ludziach?...
HRABINA. To nie są ludzie. Daj, proszę, szpilkę!
MAK-YKS. (który niezupełnie cofnął się był) «To nie są ludzie!» Ah, nie, o pani!...
Daruj, iż podnoszę słowa twoje,
Które byłbym pominął, jak może
Wiele innych pominąłem mówień —
To są «nie ludzie», pani, to tylko
Obowiązani tobie lub arcy
Umiejący cię cenić — nie ludzie!...
Przy nich można sobie zapiąć guzik
Bez zmylenia rzędu, akuratnie...

(ochłaniając)

Daruj, przebacz, pani i kuzynko!
Słowom, które się z ust wydzierają,
Będąc silniejszemi niźli mówca!
Daruj, ale więcej jeszcze powiem:
Bywa, iż ci, co dziś ludźmi nie są,
Pewnego dnia i godziny pewnej
Właśnie że tylko oni zostają...
Od tła to zależąc, nie przedmiotu.
Gdy się tło odmienia, wraz i rzecz z niem.
HRABINA. (silnie) Mak-Yks! Ile zraniłam, przepraszam.
Uczyniła wyrazów pośpieszność
Sens, którego ani pomyśliłam...
MAK-YKS. Miałem ci, o pani, nie to mówić —
W innej treści i mało odwłocznej...

Lecz ot, pękło coś w toku myślenia,
I nie jestem już w stanie dodać nic.
MAGDALENA. Scenę zrobiliście lub robicie
Dla jednego błahego wyrazu,
Dla sposobu mówienia, na świecie
Przyjętego — — a który nie jest jej,
Wcale nie jej... zaręczam to panu.
— To jest wyrażenie niewłaściwe,
Mimowolnem przejmowane tchnieniem
Od ogólnej świata atmosfery,
Która bez nas naszą rządzi mową...
MAK-YKS. Panie! Ja szczerości nadużyłem,
Wyrzucając niewstrzymalne słowa,
I, jeżeli to słabość, że muszę,
Nie skończywszy rozmowy, stąd odejść,
To słabość ta jest tylko ma własna,
Osobista i nie należąca
Do «ogólnej atmosfery świata,
Która bez nas naszą rządzi mową!»
HRABINA. (silnie) Mak-Yks! Ja chcę... Przyjdź dzisiaj wieczór!
MAK-YKS. (ceremonjalnie) Pani — kuzynko moja — — zapewne.

(wychodzi)

HRABINA. Podaj mi kamforę i zegarek...
MAGDALENA. Zaskoczona zostałaś zdarzeniem,
Wychodzącem za porządek dzienny
I nie zanotowanem w książeczce —
Świat albowiem nasz jest coś podobnym
Do tych miernych artystów, co, ledwo
Wyrobiwszy parę charakterów,
Całą przyszłość sztuki chcą nakłonić
Do zamknięcia się w ich korporacji.
Utyskują, że Cezar Szekspira
Za wielki jest o głowę dla sceny;
Alić kto od drugich chce postępu,
Winien ciągle on sam postępować.
HRABINA. (niecierpliwie) Racz mnie nie zaprzątać... Czasu nie mam!

Instrukcję ci zostawiłam całą.

(porywa się — wychodzi — zatrzymuje u drzwi i powraca, mówiąc)

Jeszcze coś... Zapomniałam mej książki
Do nabożeństwa, biorąc wzamian
Zeszłoroczny miejski kalendarzyk.
MAGDALENA. Oto książka twoja. Dowidzenia.

(Hrabina wychodzi)

MAGDALENA. (w monologu) — O ty, z zeszłorocznym kalendarzem
W ręku i z rozdartą twą suknią,
Lecz z oczyma niebem błękitnemi,
Jesteś święta!... Umiem cię podziwiać —

(głęboko)

Kto inny w ironję obróciłby
Usterki twe — mnie są one cenne.
Wzieram przez nie, jak ów więzień, który
Przez szczeliny jasne patrzy w okno,
Czy wolniejsi są ludzie na ziemi...


SCENA DRUGA.

MAGDALENA. (pozierając na kartkę — dzwoni) Wypisane wszystko, co mam spełnić.
Należy, bym zarządziła stosownie.

(do Starego Sługi)

Cofnąć trzeba stół i krzeseł szereg,
Czyniąc miejsce, jakby tańczyć miano;
Podobnie i w dwóch salonach bocznych.
A ktoby tymczasem nadszedł, przyjmę.
NOWY SŁUGA. (wchodząc) Graf Szeliga!
MAGDALENA. Chwilkę.

(podchodzi pod zwierciadło, poprawia ubiór, zajmuje miejsce — i do sługi)

— Teraz proszę.


SCENA TRZECIA.
(kiedy Graf wchodzi)

MAGDALENA. (uprzedzając rozmowę)
Marji Harrys zastępstwo niegodne
Zastaje pan w Magdalenie Tomir,
Która miała jednakże przyjemność
Nie być obcą panu... Lecz gdzie, kiedy?
Nie zdołałaby odpomnić wiernie.
SZELIGA. Pani! Było to lat temu parę
W nieszczególnie poetycznem miejscu,
Bo u dworca żelaznej kolei,
Gdzie mój krewny pani towarzyszył.
MAGDALENA. — Ah, pan Lesław!... Teraz pomnę wszystko.
Odtąd, ni pierw, pana nie spotkałam.
SZELIGA. Odtąd właśnie, od owego proga
U kolei żelaznej odszedłszy,
Nie wracam aż teraz do Europy,
Którą opuszczając i do której
Gdy powracam, znów spotykam panię...
MAGDALENA. Po raz drugi w życiu — i podobny.
SZELIGA. Tak, że jeśli atom fatalizmu,
Ze wschodniego na mój mózg turbanu
Spadłszy, usprawiedliwia zabobon,
To nanowo winienbym się jeszcze
Nie uważać, jak przybyły stale,
Lecz znów żegnać miejsce...
MAGDALENA. (dwumyślnie) Lub na nowo
Prezentować się mnie, jak nieznanej.

(silniej)

Lecz nic się tak ściśle nie powtarza.
SZELIGA. Z czego może więcej na tym świecie
Pociechy, niż żałób.
MAGDALENA. Prawda.
SZELIGA. Nie mówimy nic o pani domu...
MAGDALENA. (smętnie) Owszem, owszem, bo, ktokolwiek duma
Nad marnością...
...ten myślą jej bliskim!
Ona, więcej niż kiedy, nadziemska!
SZELIGA. (żywo) A — podobno — jeśli się nie mylę,
Była bliską... lub jest bliską ślubu...
MAGDALENA. (zabiegliwie) To śluby są mistyczne... mistyczne...
I dlatego już jakby dopełnione,
Że mistyczne... Cóż mam więcej mówić?
I czy mówić coś więcej milo jest?
SZELIGA. (smętnie) Wydarzenia są, w których lakonizm Najmiłosierniejszą bywa formą.
MAGDALENA. (stanowczo) Lepiej często wiedzieć: tak, lub nie...
SZELIGA. (stoicznie) Szczegóły są tylko anegdotką.
MAGDALENA. Rzecz główna, gdy kto istotnie przyjął
Jedno z owych postanowień, które
Całę reformują osobistość.
Stałość, według mego rozumienia,
Cennym, zaiste, jest klejnotem:
Lecz i ona oszukiwać może;
Bo na cóż stałym być względem komet,
Których odmieniły się obroty?

SZELIGA. (z dziwnym akcentem)
Wdzięczny pani jestem za coś... Nie wiem...

(po chwili)

Jak też zdrowie hrabiny?...
MAGDALENA. (zimno). O... dobrze...
SZELIGA. (wstając i patrząc ku oknu) Mieliśmy dziś rano coś, jak burzę...
MAGDALENA. Która też powietrze ochłodziła.
SZELIGA. (obłędnie) Letnie burze, z gromem i błyskawicą,
Nawet z ulewnym deszczem, są miłe...
MAGDALENA. Mnie one dla kwiatów zawsze cieszą...

(naiwnie)

Okna pełne mam kwiatów u siebie,
Zaplątane w rozmaitość liścia,
Tak, że słońce gdy je tknie promykiem,
To na cały mój biały salonik
Cienie listków padają ze drżeniem
I w girlandy wiążą się prześliczne.
A znam je tak wszystkie... — że gdy jeden,
Kwiatek jeden, ktoś urwał był z okna
I to błahy!... geranium ponsowe,
Wraz poznałam.
SZELIGA. (krotochwilnie) — Jakto? Czy też same,
Ukradzione, spotkawszy geranium,
Odpoznała pani?!...
MAGDALENA. (żywo) — Ah, nie... to nic!
Lecz, że w oknie kwiatek jeden brakł mi...
SZELIGA. (widząc, iż Magdalena pogląda na zegarek) Są osoby, między któremi czas
Zdaje się być naprzód ukróconym...
MAGDALENA. I odrazu jest się z niemi blisko...
Jeżeli spojrzałam na zegarek,
To, iż Marja dała mnie instrukcje —

(dzwoni — wchodzi Stary Sługa i przyjmuje listy na pocztę. Do Szeligi)

Instrukcje jej są, jak militarne.
SZELIGA. Osoby są — mówiłem — śród których
Nikną czasu warunki — istotnie.
MAGDALENA. I odrazu blisko jest się z niemi.
SZELIGA. W Europie stan to wyjątkowy —
Na Wschodzie, tradycją obyczaju,
Wiarą otrzymany lub nałogiem;
Cień namiotu czyni u Araba,
Że, kogo ogarnie, wraz ubratni.
MAGDALENA. Braterstwa nie znamy w Europie —
SZELIGA. (krotochwilnie) Za to bywa siostrzaństwo niekiedy...
MAGDALENA. Uwagi też nie zwróciłam nigdy,
Że to wyraz jednej płci właściwy —
Że braterstwo męskie jest.
SZELIGA.To dowód,
Ile je pojmują w Europie.
MAGDALENA. Ja też coś mam wschodniego — doprawdy!
Matka moja jest z tej szlachty polskiej,
Co przybyła z Armenji.
SZELIGA. (dopatrując) Ah, prawda,
Pani ma wyraźnie coś wschodniego.
MAGDALENA. Nieraz było to mnie aż szkodliwe.

(ze znudzeniem)

Dziś, w świecie, kobiety są za innych
Złe... ...I to zowie się wychowaniem!
Ręki podać nie można otwarcie,
Gdy są inni, co źle to pojmą...
Nie można uśmiechnąć się, bo źli są,
Którzy uśmiech źle sobie wyłożą...
SZELIGA. (głęboko) Instytucje, a nawet reformy,
Mające na celu ulepszenie,
Podobno że się już nieinaczej
Tworzą, tylko z tą głównie bacznością,
Aby pasje złych w interes objąć;
I ażeby nie drasnąć przypadkiem
Uśpionego gdzieś antropofaga![951]
Droga arcypraktyczna — do chwili,
W której nagle się można samemu
Włożyć w smoka paszczę i nareszcie
Nie mieć co oszczędzać i co chronić!
MAGDALENA. (z odrazą) Zepsucie zgadywać nieustannie
I cudzym się uniewolnić fałszem,
Nie móc się poruszyć, bo są błędni,
Którzy źle ruszenie twoje pojmą —
To — golgota antichrystusowa!...

(wstaje — podaje rękę — i toż samo czyni Szeliga)

Arab, jak pan widziałeś, da rękę
Ot tak... ...I ufa — i, że wierzy,
Bzadziej, niż my, zdradzonym bywa!

(kiedy tak z uściśnionemi dłońmi zostają, wchodzi nagle Hrabina i zatrzymuje się u progu)


SCENA CZWARTA.

HRABINA. (zimno) Przepraszam, że mało trafnie wchodzę...

(spostrzegając się i rumieniąc:

Ja to powiedziałam z tej przyczyny,
I dlatego powiedziałam to,

Że Magdalena mnie zastępuje;
Więc powinną byłam się anonsować,
Nie będąc na teraz panią domu.

(rzuca różaniec, książkę i rękawiczki)

Spóźniłam się na zbór miłosierny!

(podając Szelidze koniec palców ręki swej)

Nieczytelny telegram ze Smyrny.

(ku Magdalenie)

Ona dopiero mnie wyczytała...
SZELIGA. (na stronie) Jak też zimno mnie już przyjmuje!

(głucha chwila milczenia — magnetyczna)

MAGDALENA. (przerywając ciszę) Czy się państwo dawno nie widzieli?
HRABINA. Gdzież ja mogę szczegóły pamiętać!
SZELIGA. (serdecznie) O pani, lat dwa ja nie widziałem
Nawet i jednej kropelki w jeziorze,
W którem odbijał się ten obłok,
Na jakim spoczęło jej oko...
HRABINA. (wstrętnie) Ah, ah, cóż za zmysłowy obraz!
MAGDALENA. Nieco orjentalne wyrażenie,
Lecz właściwe, gdy kto z Wschodu wraca,
A którem przerażać się nie masz co!...
Odpomni pan północne mówienia,
Jaśniejące przezroczystym szronem...
HRABINA. (z lekką ironją) To znów drugi telegramu wykład —

(do Szeligi, pokazując na Magdalenę)

Lepszego tłumacza czy miałeś pan
W Palestynie?...
— A propos: a czemu
Jerozalemskiego pan różańca
Nie przywozi... i widzę, nie nosi?...
SZELIGA. (gorzko) Z łez jeden — gdy mnie wpadł w Martwe morze,
Zapewne przypadkiem... zamyśleniem
O odległych — przemienił się cały
W opałowe ziarna... krystaliczne...
Niesłychanie twarde... — jasne... jak lód.
I — odtąd różańców zaniechałem!
MAGDALENA. (podejmując treść) Zniechęcić się można do wszystkiego...
Gdy usuwa się nam z rąk fatalnie.
I to może nasze wielkie szczęście.
HRABINA. (silnie) Najzupełniej twego jestem zdania:
Z rzeczy ziemskich cokolwiek traci się,
Daje wzamian więcej rezygnacji...

(po chwili)

Lecz czy różaniec ziemską jest rzeczą
Lub nie?... Popytać się o to muszę...

(notuje w książeczce podręcznej)

SZELIGA. Ten, o którym ja mówię, był z łez:

(silniej)

Z człowieka łez, nie całej ludzkości,
Więc był niewątpliwie ziemską rzeczą,
Arcydrogą!...
Ja sam — tylko jestem
Człowiek, wychowaniec tego globu.
Na którym są burze, i wulkany,
Nawałnoście i gromy w powietrzu...
.............
Rzecz, o której często aniołowie
Tak zapominają, jak mieszczanie,
Którzy, nie zajmując się rolnictwem,
Cenią nawałnicę po ich wpływach
Na parasol... na szybę w karecie...
HRABINA. (sobie i innym) — Aniołowie lepiej wszystko wiedzą —
SZELIGA. (ceremonjalnie) Jeśli to jest przekonaniem pani...
HRABINA. (ze znudzeniem) — Ah, powiadam panu: oni nigdy
Nie spóźniają się dla miłosierdzia!
Przybywają wczas do komitetów
I, cokolwiek pełnią, pełnią lepiej.

(do Szeligi pojedyńczo)

Mamy dzisiaj maleńki wieczorek...
MAGDALENA. Który może być prawie anielskim,
Bo panienki z pensji przyjdą tańczyć.
Śliczne wszystkie i pełne dobroci.
HRABINA. Tańczyć?!... Może... lecz w różne niewinne
Gry bawić się, to postanowione.

(surowo i ogólnie)

We wszystkiem lepiej jest ominąć świat.

(dając końce palców Szelidze i uchodząc)

Dowidzenia wieczorem
SZELIGA. (pełniąc ukłon) — Tak, pani!...
Świat — jest zaprawdę trucizną ludziom,
Bo on kształci ich... a nie rozwija.


SCENA PIĄTA.

MAGDALENA. (z miejsca, do Szeligi, który z kapeluszem zatrzymuje się)
Czy koniecznie zaraz chce pan odejść?
SZELIGA. Sądziłem, że minął czas przyjmowań.
MAGDALENA. Nie jest to tak ściśle określone,

Skoro nawet w komput[952] komitetów
Można nie utrafiać na godzinę...
SZELIGA. (poruszając fraszki na stole rozrzucone) Ten różaniec... nie jest z Jerozalem.
MAGDALENA. A przeciwnie, brano go za taki.
SZELIGI. Weneccy złotnicy robią równe,
Lecz one są dla ozdoby dłoni.
Różnobarwne zbliżając kamienie
Do blasku płci, lub do rękawiczki.
Podobną użyteczność, jako woń,
Mają jeszcze osobne różańce
Mahometan z Konstantynopola.
MAGDALENA. (naturalnie) Jedne przeto ubierają, drugie
Perfumują, i trzecie nareszcie
Są poręką modlitw...
SZELIGA. (szczerze) Nic przeciw industrji takiej nie mam,
Skoro ta gdzie z wiadomością kwitnie;
Owszem, radość i rozweselenia
Nie sąż z nabożeństwem zbliżonemi?
Pokrewnemi nie sąż, powiedziałbym?...
MAGDALENA. Gdy jeden był kościół w Jerozalem
I cały naród doń biegł na święta,
A świąt tych tak czekał z upragnieniem...
SZELIGA. Gdy się rozlegały wszędzie śpiewy,
Po wszechścieżkach pachnących balsamem...
MAGDALENA. (dostrzegając, iż gość zatrudnia ręce swoje) Rękawiczkę Marji pan chce zepsuć!...
SZELIGA. (dwuznacznie i krotochwilnie) Tak małą... rzecz... gdybym też i spsował?
MAGDALENA. (zanosząc się od śmiechu) Cha — cha — cha... cha —cha...
SZELIGA.Co tak śmiesznego??
MAGDALENA. Małą??...
To jest... rękawiczka moja!
Cha — cha — cha...

(wkładając rękawiczkę)

Patrzajże pan, czy tak mała!
A pan już myśliłeś, że to Marji,
I zaraz się coś panu zdawało...
SZELIGA. (podnosi się i całuje rękę, ubraną w rękawiczkę) Przepraszam.
MAGDALENA. (powstając) Niech teraz pan już pójdzie!

(po chwili)

Ale i to... nie z przyczyny godzin.
SZELIGA. (mocno) Jeżeli to nie z przyczyny godzin,
Która jest nad siłę śmiertelników,
Toć nieusprawiedliwiony byłbym,
Gdybym odszedł.
MAGDALENA. Jest to jednak pora,
W której chciałam, żeby pan powrócił.

(pozierając mu w źrenice)

Dlatego, że pan mniej jesteś smutny,
Niźli kwadrans temu... Goryczy mniej
Dostrzegam w rozmowy prowadzeniu.
SZELIGA. Odwiedziny osób... ta napozór
Błaha rzecz ma swoją treść głęboką.
Są, z któremi gdy się znajdujemy,
Jesteśmy subtelni i naiwni...
I są, dla których nawet Rafael
Musi stać się malarzem szyldów,
Rysując wyraźnie i potwornie
Każdy szczegół, a dla których przeto
Stajemy się sobie przeciwnymi —
I wyższym uczuciom... i stylowi.
Sprzeciwieni będąc tak, cierpimy
Rodzaj gwałtu, paroksyzm konwulsji,
To zaś sprawia gorycz, gdy obyczaj,
Słusznie zalecając tok i gładkość,
Jeszcze zewnątrz wszystko to hamuje
I dodawa jedną więcej trudność!
MAGDALENA. (arcysmętnie) Grać dla takich osób Beethovena
Musi być szczególną przyjemnością.
SZELIGA. Ponieważ się podobało pani
Być lekarzem tych właśnie-że cierpień,
Dlatego jej z gruntu kreślę słabość,

(głęboko)

Albowiem to jest słabość... ah, słabość...
MAGDALENA. (solennie) — Skoro się zna, że słabość?...
SZELIGA. (wstając i pełniąc pożegnanie)
— Zna się ból!

(wychodzi)


SCENA SZÓSTA.

MAGDALENA. (zbliża się do stołu i podnosząc swą rękawiczkę) Rękawiczka ta jest mnie rzucona...
Moja własna! Turniej szczególniejszy!

(z uśmiechem)

Polecenia Marji gdyby wszyscy
Tak starannie pełnili...
STARY SŁUGA. (wchodzi i wygłasza)
Nadzorca
Tych, co urządzają ognie sztuczne,
Przysłanym jest od pani hrabiny
Po niejaki abrys...[953]

MAGDALENA.— Ona w głowie
Zapala mnie fajerwerk[954] — doprawdy!

(do sługi)

Niechże wnijdzie, ho ani wiem. co chce.
SZTUKMISTRZ. (wchodzi, poprawia ustroju włosów i jednym tchem mówi z płynnością) Miałem zaszczyt przedstawić hrabinie
Wzory kilku fajerwerków, które
Zapalane były z pewną sławą.
Że tak pochlebiam sobie...
Zwłaszcza ów
Wyobrażający pawi ogon,
Przedzierzgnięty kupidyna lancą,
Gęsty powielekroć zyskał aplauz.
Tak, że mnie na rękach z przeproszeniem
Wielmożnej pani, chciano unieść...

(po chwili)

— Lubo wówczas dodałem, przyznam się,
Dwie fontanny serc, a każde serce
Pękało za sceną — i to była
Jakgdyby porażka w małej bitwie,
Gdy na przodzie gorzał jasny tryumf —
Nie zrobiło to jednak hrabinie
Przyjemności... więc proponowałem
Całę postać kupida w płomieniu
Różowego koloru...
MAGDALENA. (wstrzymując śmiech)
Cóż na to
Pani hrabina?
SZTUKMISTRZ. Jakoś nieraźnie
Podjęła myśl... Chciała coś lżejszego,
Kupid bowiem cały, to machina,
Której się nie stawi w parę godzin.
Dalej, zeszedłem więc do rzeczy prostszych:
Do słońc, gwiazd, komet...
MAGDALENA. (ze znudzeniem) Na czem stanęło?
SZTUKMISTRZ. Tu przysłany zostałem po abrys.
MAGDALENA. (z ukrytą ironją) Czy nie możnaby naprzykład... zero?
SZTUKMISTRZ. My, w sztuce, nic «zerem» nie zowiemy,
Lecz «pierścieniem».
MAGDALENA. Ah, myśl doskonała — —
SZTUKMISTRZ. (z zapałem wielkim)
Zrozumiany zostałem! Nareszcie
W życiu raz! Za pozwoleniem pani...
MAGDALENA. (na stronie) Jeszcze i ten mnie hołdy swe niesie...
SZTUKMISTRZ. Dwa pierścienie można przeszyć strzałą.

(z kompetencją)[955]

Bardzo można... owszem — to się rabia:
Dodając po bokach skrzydła papug.
Przecierając tło ognistą miotłą,
Tam i owdzie popierając grzmotem,
Błyskawicą zlekka budząc efekt —
To uchodzi... to miewa swój urok.
MAGDALENA. (ze znudzeniem) Więc najprostsza rzecz... niema co szukać...
Szczegóły obmyśli sam artysta.
SZTUKMISTRZ. (z zapałem gorącym)
Nareszcie zostałem odgadnięty,
Raz na życiu!...
Uniżony sługa.

(wychodzi)

MAGDALENA. Zacnej Marji słyszę lekkie kroki,
Muszę jej maleńką scenę zrobić...
— Droga, dobra, niekiedy zabawna.
Krytykuję ją i kocham równo,
Raz naiwność dziecka w niej, drugi raz
Coś posągu kamiennego widząc.
To jako piastunka, to jak sztukmistrz
Na tę śliczną patrzy się postać...

(skoro Hrabina wchodzi, Magdalena ku niej z wyrzutem)

O mało, że wszystko nie zniszczone!
O mało, żeś nie zdradziła siebie!
............
Przyjęłam ci Szeligę, jak chciałaś,
Osładzając jemu jak najgrzeczniej
Twoje ostateczne odmówienie —
By zaprzątnąć czarne jego myśli,
O zwyczajach mówiłam pokoleń,
Co patrjarchalnie jeszcze żyją;
Gdzie ceremonjały samobójstwa
Niespełniane są na ludzkich sercach —
Pokazywaliśmy sobie wzajem,
Jakie są tam gesta w towarzystwie:
Ty nadbiegasz... i z przekąsem ziemskim,
Widząc nasze ręce połączone,
Usuwasz się... Jakże można było
Dać mu przeto nadzieję tryumfu?

(z wyrzutem)

Doprawdy, że pełnić instrukcje twoje
Zadaniem jest płótna Penelopy![956]

(silniej)

Musiałam się potem upracować,
Tokiem waszych obracając rozmów.
Jak zębatem kołem gdzieś w fabryce...
Tak niezręcznie zdradziłaś się pani!

HRABINA. (surowo) Zdradzić się nie mogłam, Magdaleno!
Wyszło mnie z ust może i dzieciństwo,
Lecz umiałam się cofnąć natychmiast.
MAGDALENA. (żywo) Cofnięcie to było jeszcze gorsze!
HRABINA. (smętnie) Bo — może — też i ja kiedyś... miałam
Kruszyneczkę ziemskiego uczucia...
Dla osoby, którą dziś oddalam.
MAGDALENA. Otóż to, co właśnie zaszkodziło...
HRABINA. Kruszyneczkę!... Jakiś błahy atom...
MAGDALENA. Trzeba cofnąć i to, mój aniele!
Bo popsowasz znów, co naprawione;
Trzeba, abyś ziębiła go ciągle.
HRABINA. Gdzież ja zdołam tylko tem się zająć!
Lecz ty jesteś dobra, ty cierpliwa:
Ty zbawiłaś mnie już raz, przed chwilą,
Zbawiaj, proszę, dalej — ciągle zbawiaj!
Zbawicielką będziesz twojej Marji.
Magdaleno, proszę cię, bądź dobra!
MAGDALENA. Trudne jest to, lecz początki niezłe
Umiałyśmy zaszczepić...
HRABINA.Nieprawdaż?
Zdało się mnie, iż odszedł, jak przyszedł.
MAGDALENA. (dwumyślnie) Niezupełnie, lecz coś podobnego.

(po chwili)

Przyjmę wreszcie trud ten zbawicielstwa,
Na cokolwiek mnie on może narazić.
Daj mi wszakże słowo, że, co kiedy
Mówić będziesz lub czynić w tej mierze,
Zastosujesz do baczności mojej.
HRABINA. (solennie) Uroczyste słowo daję na to.
MAGDALENA. — Więc naprzykład... Siądź tu, chwilkę jeszcze!

(siadają obok)

Czy nie miałabyś czego na oku,
Coby twoje puste miejsce wzięło
W sferze serca dla pana Szeligi?

(uważnie)

Panienek tu będzie znaczny dobór,
Skoro szłoby o osoby młodsze.
HRABINA. Całej okolicy przyszłe matki,
Coś, doprawdy, jak wtóra społeczność.
Zapominasz tylko... kwestji wieku:
Żadnej niema... naprzykład w twych latach,
Żadnej twego wzrostu...
MAGDALENA. (stanowczo) Najzupełniej
Wyjaśniłaś mnie niepodobieństwo!
HRABINA. Wszystkie prawie są dziećmi — —
MAGDALENA. (z udanem zdziwieniem) Ah! prawda! —

(po chwili)

Mniemasz wszakże, że pomysł dobry jest,
Gdyby się go potrafiło użyć,
I że miewam oka rzut sokoli,
Gdy tobie pragnę być użyteczną?
HRABINA. Magdalenko, ty masz wielki rozum.
MAGDALENA. Zziębiać, chłodzić trzeba nieoszczędnie
Te ziemskie uczucia wielbiciela,

(napół trywjalnie)

Sposobem tym możeby i przyszło
Do wygluzowania[957] zupełnego,
A mógłby on także znaleść spokój.
HRABINA. (obłędnie) Brodę nosi, był i w Jerozalem...
MAGDALENA. Tylko, że różańce gubi w morzu
Martwem...
HRABINA. Apolog[958] niezrozumiały,
Który ledwo że mnie potrafiłaś
Na człowieczą mowę wytłumaczyć...

(całując czoło Magdaleny)

Magdalenko, ty rozum masz wielki.

(kurtyna zapada)


AKT TRZECI.
Główny salon willi, z szerokiemi drzwiami na werandę i pobocznemi do salonów innych.
SCENA PIERWSZA.

HRABINA. (krzątając się) Dzięki, że przyszedłeś.
MAK-YKS. ...Nawet wcześnie.
HRABINA. Niekoniecznie, jest już wiele osób.
MAK-YKS. (zbliżony do obnoszącego ciasta) A nie było mi to arcyłatwem,
Bo czuję się cierpiącym cały dzień.
HRABINA. Nie jedz tego: może ci zaszkodzić.
To dla dzieci, co dużo biegają
I apetyt mają zaostrzony...

(spostrzegając Szeligę w zbliżeniu ze swym krewnym)

Mak-Yks, hrabia Szeliga!

JEDEN Z GOŚCI. Ta willa
Zawsząd smakiem tchnie pani hrabiny.
DRUGI Z GOŚCI. I ozdobą jest prowincji naszej.
HRABINA. Grzeczność panów nadaje jej ceny.
DRUGI. Pani grzeczność czyni tę uwagę.
SZELIGA. (do Magdaleny) Kto jest Mak-Yks, jeśli spytać wolno?
MAGDALENA. Daleki pokrewny męża Marji.
SĘDZINA. Panienek nie mogę uspokoić,
Tak im u hrabiny jest wesoło.
PIERWSZY Z GOŚCI. Bez różnicy wieku i płci, wszyscy
Podzielają uczucie też same.
DRUGI Z GOŚCI. Werandy odpatrzeć się nie można.
MAGDALENA. (do Szeligi) Pan, co wiele widziałeś ciekawości —
Czy gdzie takich ślicznych istot grono
Zachwycało kiedy oczy jego?
Skoro obskoczyły panią domu
Dzieweczki te i prawie dziewice,
Napatrzeć się dość nie było można.
SZELIGA. Piękności nieco widziałem — prawda —
Nie byłem jednakże tak wysoko,
Ażebym się przytomnym tam znalazł,
Gdzie Najświętsza Panna z wysokości
Uśmiech swój rzuciła śród aniołów...
HRABINA. Słuchać tego nie mogę — to grzech jest!
SZELIGA. (na stronie) Wyobraźnia zamarzła!
MAGDALENA. (do Hrabiny) Wybornie!
Ciągle tak trzeba ziębić.
SZELIGA. (donośnie) Więc to grzech,
Co wszystkie natchnionych mistrzów pendzle,
Dłóta i litanje wyśpiewały!?
SĘDZINA. Jest to tylko fikcją[959], nie już grzechem.
Ale pani hrabina purystką[960] jest,
Jak Durejko.
SZELIGA. (na stronie i z niesmakiem)
Tak, coś podobnego...
MAGDALENA. (do Szeligi) Czemu pan znowu smutny?
SZELIGA. Bynajmniej!
Tylko przy wesołości ogólnej
Dzieci tylu może się tak zdawać.
MAGDALENA. (z umyślną niezgrabnością) Ty sama zapytaj, z twym dowcipem,
Czemu on smutny!
HRABINA. (idąc umyślnie do Szeligi)
Jeżeli pan smutny,
Niech pan je, lub co chłodnego przyjmie!
SZELIGA. (zbliżając się do stołu)
Powiadają, że smutni jeść winni.
MAK-YKS. Jest to stan nietyle apetytu
Wzbudzający, ile sił trawienia.
SZELIGA. Rzeczywiście? Więc, westchnąwszy, jedzmy!
MAK-YKS. (jedząc) Na morzu się także często jada —
Odpływając naprzykład od ziemi,
Która rąk za nami nie wyciąga.
SZELIGA. Są, którzy na morzu jeść nie mogą...

(niektóre osoby ze środkowego wyjścia wchodzą)

PIERWSZY Z GOŚCI. Weranda jest, bez przesady, cudo.
Akuratnie że cudo... i koniec.
SĘDZIA. Jest to zaczarowana wyspa. Cóż?
Czy kto schwycił porównanie lepsze?
Mości dobrodzieju, te cyprysy,
Któreto są drzewa romantyczne,
I innych dość krzewów pochylonych
Czynią widok extra[961] ujmujący.
HRABINA. Brakuje tu jeszcze jednej rzeczy,
Lecz nie obmyśliłam dla niej kształtu:
Chcę, ażeby od strony cyprysów
Mały ogrodowy grób przeświecał...
PIERWSZY Z GOŚCI. Ah, pani hrabino dobrodziejko,
Jakże można grób tak blisko domu!
HRABINA. Ogrodowy grób, pozór jedynie.
Gdzieby można wieczorem odetchnąć.
SZELIGA. U Egipcjan z trumną poufałość
Dochodziła do spółwieczerzania.
SĘDZIA. Przyznam się, że i ja w Durej Woli
Położyłem psu grobowy kamień,
Na którym brzmi wiersz Durejkowej:

(do pani Durejkowej)

Jak jest ten wiersz? Wydeklamuj, proszę!
MAGDALENA i HRABINA. A, to ślicznie! To pani poetka!
Czemu też to było nam ukrywać...
PIERWSZY i DRUGI Z GOŚCI. A, to ślicznie! Pani wiersze robi!...
SĘDZINA. (do męża) Dajże pokój — śliczny przykład pannom!

(do obecnych)

Klemensulko sobie żarty stroi —
Taki dziś jowjalny.

MAK-YKS.Czyliż wiersze
Uwłaczają temu, co je tworzy?
SĘDZIA. (gwałtownie) Homer z biedy umarł, mój paniczu!
Ale jest w przysłowiach wierszowanych
Sporo sensu i zdrowego umu,
Zwłaszcza, kto je zgłębić usiłował.
MAGDALENA. (do Szeligi) Jak ten pomysł grobu się podoba?
SZELIGA. To nie swój jest pomysł, to Egipcjan,
Co byli z mumjami ożenieni,
Jedli z niemi, pili i tańcowali.
MAGDALENA. Co też zgrabnie musiało wyglądać.
SZELIGA. (melancholijnie) To jest pomysł smutny, z tej przyczyny,
Że miewają go ludzie, wyzuci
Z pewnego uczucia żywotnego...
Ale nie chcę panią w te głębokie
I mało zabawne wieść tajniki...
MAGDALENA. Proszę, proszę, jak najpiękniej proszę.
SZELIGA. (serjo i powoli) Zgon brzmi nieustannie w ładzie życia
I nieledwie w każdem dopełnieniu,
Jedną ze strun jego stanowiąc;
Kto ją odrzuci z żywota harfy,
Naddać potrzebuje, co pominął,
Potrzebuje widoków cmentarnych...
Z przyczyny tej jest to arcysmętne,
Nie z przyczyny nagrobków kamiennych.
MAGDALENA. Jak ja to rozumiem!
SZELIGA. A rzadko kto...
HRABINA. (zbliżając się do mówiących)
Co tu państwo mówią zabawnego?
MAGDALENA. Ciągle o tym grobie ogrodowym.
HRABINA. Niemało się sama namyśliłam
O tej rzeczy i, jak pocznę, nie wiem.
Chcę, by to był i grób, i altanka.

(spostrzegając się obok krewnego swego)

Mak-Yks, żeby nie wyszło z pamięci:
Jutro u mnie być musisz koniecznie,
Należy coś swobodnie pomówić
O różnych zaległych interesach.
MAK-YKS. (ceremonialnie) Pani!...
HRABINA. (donośnie) Wybierajmyż grę dla dzieci.
Lub dwie różne, stosownie do wieków.
SĘDZINA. Ja głosuję za dwoma lub trzema.
PANIENKI i DZIEWICE. (wbiegając)
Na werandzie, o tak, na werandzie!
Bawić się życzymy wszystkie razem!
Tyle miejsca owdzie i tak równo
Na ścieżce ostatniej, jak w salonie!
Pomiędzy gałęziami wonnych drzew
Szklane globy tam i owdzie wiszą,
Jakby niedojrzałe pomarańcze,
Które błysną światłem na czas mroku.
MŁODSZE. Brzegami trawników, na werandzie
Grać wybornie w «pantofel» i w «kotka»!
Starsze panny w salonach niech sobie
Z poważnemi przestają osoby!
STARSZE. Panieneczki przeciwnie w salonach
Niech pod okiem starszych zostawają,
Gdy my pójdziem, w ścieżkach ocienionych,
Ramię w ramię, każda z przyjaciółką...
Zwiedzić wszystko, co jest... aż do murów!
WSZYSTKIE RAZEM. Na werandzie! O tak! Na werandzie
Życzymy się bawić wszystkie razem!
SĘDZINA. Panienki te, co są uwieńczone,
Mogą bawić się i na werandzie.
HRABINA. Gry tymczasem znajdziemy stosowne.
SĘDZINA. Trzeba zawsze dystynkcję zachować,
Jakkolwiek są wszystkie umiejętne
I kształcone według systematu
Durejkowej... powiedzieć mogłabym,
Lecz, z rozlicznych czerpiąc pedagogij,
Nie przywłaszczam sobie ich esencji.
SĘDZIA. (doskakując od drzwi werandy)
Esencja zowie się «wszechwyskokiem»!
Według rodowitej samowiedzy.
SĘDZINA. (przez ramię swoje) Ale nie jest wyskokiem wszechstronnym...
Mon mari est puriste!...[962]
PIERWSZY i WTÓRY Z GOŚCI (razem)
Arcysłusznie!
Arcysłusznie! — Wiwat, panie sędzio!
Przyszedł czas własnej terminologji![963]
MAGDALENA. (opiekując się jedną z panienek) Każdej wieńce z lauru zamieniamy
Na kolory, do włosów stosowne.
Jak jej pięknie w niebieskim!

(do panienki)

— A Marla?

(dziewczynka wybiega po Martę)

SĘDZINA. Ukształcić gust niedrobną jest rzeczą,
I lubo podrzędną, jednak słuszną.
Same musim znać się na ubraniu
Według pory i potrzeb społecznych.

HRABINA. (obchodząc się z inną panienką) Jak jej pięknie jest z amarantowym!
A Anielka?

(dziewczynka wybiega)

STARSZE i MŁODSZE. (od drzwi werandy) W pierścień! W pierścień! W pierścień! Niech Anielka
Pozwolenia grania w pierścień zyska,
Wielkiem kołem równo i wesoło!

(do Mak-Yksa)

A pan będziesz fanty miał w koszyku,
I dopiero sąd!... Dopiero kary!
WSZYSTKIE DZIECI. W pierścień, w pierścień, jednem wielkiem kołem!
SĘDZINA. Starsze niech zostaną na werandzie,
Młodsze mogą w pierścień grać w salonie.
HRABINA. Miejsca tam więcej jest, niż potrzeba!
WSZYSTKIE. W pierścień, w pierścień, w pierścień! Calem kołem!
HRABINA. Sama wstążkę dam... i tę obrączkę.
PIERWSZY Z GOŚCI. Wielki Mogoł[964] mógłby nieść u czapki
Brylant pani hrabiny — istotnie.
DRUGI. Jakby błyskawicę kto nawłóczył.
MAK-YKS. Wszelki brylant jest z czapki Mogoła,
Albowiem umarłym on klejnotem;
Świeci, ale zatrzymuje wartość...
HRABINA. Zdaje mnie się, że dziś najwłaściwiej
Błyskotka ta będzie używana.
Swą wielkością, blaskiem swym, doprawdy
Jakby na ten cel była zrobiona.
PIERWSZY Z GOŚCI. Klejnot taki cenę ma sam w sobie
I nietylko dzieciom się podoba.
DRUGI i INNI. (chórem) Pierścień pani podoba się wszystkim.
Wszystkim się podoba pierścień pani.
SZELIGA. (który na ustroniu z Magdaleną siedział, porywając się) Pani swój daje pierścień? To ja gram...
HRABINA. (surowo) Nie — ja mój pierścień cofnę od grania.
MAGDALENA. (do Hrabiny z przyciskiem) Dobrze.
SZELIGA. (na stronie) (— aż mnie zimno się zrobiło!)
HRABINA. (do Magdaleny, donośnie)
Ona swój da pierścionek...
SZELIGA.— O pani,
W takim razie ja nie gram — dlatego,
Że musiałbym w drugim być salonie,
Gdzie dla blasku fraszki utraciłbym
Uczestnictwo w blasku właścicielki.
MAGDALENA. (wysłuchawszy Szeligi mówienie, do Hrabiny) Daj swój pierścień, Marjo!
HRABINA. (posłusznie) Sama włożę.
SZELIGA. Aklimatyzować[965] się nawykłem,
Jednakże poczuwam chwilę febry...
MAGDALENA. (patrząc w oczy Szeligi)
To nerwowe tylko przesilenia,
Które często z przyczyn są tajemnych.
Ludzie, choć klimatów nie zmieniają,
Bywa, że tym podlegli są wpływom.
Jest to czasem i z moralnych przyczyn:
Rozczarowanie nieraz, jakby dreszcz,
Przejmuje, i to tak istotnie,
Że można być z ducha zaziębionym.
Wyrażenie, które pan Durejko
Zastąpić umiałby szczęśliwszem,
Lecz które pewny stan niezwany,
Ale znany, określa mniejwięcej...
SZELIGA. — Osoby są, od których odchodząc,
Ziemia nam przestaje być okrągłą,
Niesłychanie płaszczy się a płaszczy —
Słońce ma ckliwy blask i mosiężny.
Zieloność jest, jak na bilardzie
Sukno czyste, równe i porządne.
MAGDALENA. Dlaczegóż to ludziom przypisywać?
SZELIGA. Bo inne są osoby, od których
Niekiedy odchodząc, widzisz schody
I próg dziwnie nadobnych kształtów;
Spostrzegasz, że sień, że przedsionki
Światłem są owiane szczególniejszem;
Słońce tam mistrzowskim działa pendzlem.
A jeżeli wtedy wiatr i burza,
To otwierasz piersi ku zamieci,
Coś w niej uskrzydlającego czując.

(wstają i mają się ku drzwiom bocznego salonu)

MAGDALENA. (z udaną obojętnością)
Jakże i próg może być pięknym, oh!
SZELIGA. Homer w Odyssei próg opiewa,
Gdzie stanęła stopa Penelopy.
MAGDALENA. Dowód to niemały!... Lecz ten ot próg?
SZELIGA. Nie jest i on bez pewnego wdzięku.

(kiedy te osoby w bocznego salonu odrzwiach znikają, wchodzi samotnie Mak-Yks i usiada u stołu, gdzie są jedzenia)
SCENA DRUGA.

MAK-YKS. (w monologu) Pokazuje się, że jedna chwila
Zwątpienia, że jedna porywcza myśl,
Chociażbyśmy zapomnieli o niej,
Przez dzień cały ciężyć jeszcze może!

(obszukując ręką na sobie)

Pistolet ten trąca się o meble,
Jak zbyteczny.

(jedząc)

Byłem czczy, istotnie,
Ciało zamierzało sobie «skończyć»...

(do siebie z uśmiechem)

Słusznie Byron mówi, że odwaga
Mężów starożytnych powielekroć
Od strawności dobrej zależała.

(donośnie)

— Wybrzmiewa to, jak cynizm. Komu? Im,
Którzy, na tragedję patrząc zdała,
Nie zbliżając się do fatum[966] nigdy
I nie dotykając palcem bożków,
Przez to właśnie są bałwochwalcami.
SĘDZINA. (żwawo wchodząc) — Weź pan koszyk i idź fanty zbierać!
Jak można być tyle materjalnym?
Tam bawią się, a pan je i pije,
Najszczęśliwszą tracąc okoliczność...

(dobitnie)

Tu panny są z całej tej prowincji,
Jako bukiet, pięknie uzbierany,
Żony przyszłe, matki, gospodynie,
Co podzielą kiedyś zgon i tryumf.
Reputację niech pan sobie zrobi.
Jak młodzieniec miły i do rzeczy,
A lat wiele mówić jeszcze będą
W domach wszystkich, jak stugębna sława.
Że wyrażę się attykiem[967] znanym, —
Będą mówić: «Mak-Yks jest do rzeczy,
Przyzwoicie mógłby się ożenić».
Weź pan koszyk i fanty idź zbierać!
Jakby czuła matka, to mu radzi
Durejkowa z chrześcijanki sercem.
MAK-YKS. — Służę pani — co zaś do jej uwag,
Myślę, że są dla ludzi szczęśliwszych.
SĘDZINA. Człowiek sobie szczęście sam urabia!
MAK-YKS. O, nie, pani! Podróżnik, jeżeli.
Kurzem biały od stopy do czoła,
Znosi spiekę, chłodzi go cel drogi
I ze samych znużeń on szczęśliwym.
Lecz co pani powie o tem drzewie,
Usadzonem przy publicznej drodze,
Którego najlżejszy liść i pączek
Przez całe dnie ostry kurz wapienny
Warstwą bladą piasku osypuje?
Czem pociesza ono swą zieloność,
Na mimo idące patrząc koła,
Jak na koło jedne swej tortury,
Miotające nań tłoczonym pyłem
I zawracające je do ziemi
Przez każdego listka ciągły pogrzeb?
SĘDZINA. Czemu pan kawałków nie tłumaczy
Do deklamowania dla panienek?
MAK-YKS. Później o tem! Idźmy fanty zbierać!


SCENA TRZECIA.

HRABINA. (wchodząc) Fanty zbierać! Bo dawno już grają.
Mak-Yks, pośpiesz rozerwać się z dziećmi!

(kiedy Mak-Yks wychodzi, od werandy zbliżają się goście)

HRABINA. Otóż główna rzecz zaspokojona.
Jedne koło pląsa na werandzie,
Drugie krąży w salonie — i dosyć.

(do gości)

Niespokojna byłam o ich radość,
I czy ten świat potrafię ugościć,
Świat uśmiechów na rumianych twarzach.
Państwu przeto się nie uniewinniam.
Że tamci mnie zajmowali goście
I że dotąd byliście tu tylko
Pomocnymi w dopełnieniu dzieła.

(tajemniczo)

Wzamian, jako moim spółdziałaczom,
Spowiem sekret, ukryty dla dzieci:
Szło mnie bardzo o koniec wieczoru,
Bardzo mnie szło o zamknięcie zabaw —
Chciałam, aby ten młody świat wrócił
Ze wspomnieniem uroczego blasku,
I dlatego od strony cyprysów,
Tam, gdzie myślę grobowiec postawić,
Urządzony jest śliczny fajerwerk.
PIERWSZY Z GOŚCI. Ha-a! Istotnie, że myśl arcydzielna.
WTÓRY Z GOŚCI. Każda myśl hrabiny jest feniksem[968].

SĘDZIA. Który wstawa z ognia, jak fajerwerk!
PIERWSZY i DRUGI GOŚĆ. Wiwat, panie sędzio!
SĘDZINA. — Klemensulko
Orjentalną ma imaginację.
SĘDZIA. (doskakując z głębi sceny)
Wyobraźnię wschodniego ustroju
Powiedziałby «Ojczyźniak» poprawny...
SĘDZINA. Durejko ma słuszność.
MAGDALENA. (do Szeligi) Cóż pan mniema
O sekrecie naszym?
SZELIGA. (dwuznacznie) Coraz mniej już
Czuję się do tego uzdolnionym,
Bym w ogólnej rozmowie brał udział.
By wszelako pytanie zawdzięczyć,
Powiem, że mnie fajerwerk jest milszym
Od grobowca, nawet pozornego,
Tak dalece, mniemam, że jest słuszna
Bezpotrzebnie nie zasmucać bliźnich.
Lubo dwie te rzeczy, wzięte razem,
Mogłyby się śród cyprysów zmieścić,
Trzecia nawet, to jest i altanka,
Gdzie mały niekiedy podwieczorek,
Złożony z łakoci, byłby słodkim...
MAGDALENA. (krotochwilnie) Popytajmyż Rózie i Anielki...
Ile podzielają zdanie pańskie!
Sąd ich jest na wyżynie rozmowy,
Którą prowadzimy po ich myśli.
Zbliżenie do dzieci styl odmładnia.
PARĘ OSÓB RAZEM. (z zadziwieniem)
Coś stało się w salonie!...
MAGDALENA. Co to jest?
SZELIGA. Wywrócił się któryś cherubinek.
SĘDZINA. Bez przypadku nie pląsają dzieci.
MAK-YKS. (wchodząc z salonu) Wstążka pękła i pierścień stoczył się...
Wcale już nie grają...
MAGDALENA. I tak prędko!
HRABINA. (machinalnie) Owszem — owszem — lecz pierścienia niema!
SĘDZIA. Jakto niema! Poszukamy zaraz...
MAGDALENA. Nim się znajdzie, proszę mój założyć.
HRABINA. (z dziwnym przyciskiem)
Daruj, nie chcę! Lepiej niech się znajdzie!
Raz ginął już...
MAGDALENA. Ah, prawda! Masz słuszność.

(kiedy Hrabina wychodzi do salonu gry)

MAGDALENA. (półgłosem) To jej przesąd... Każdy ma słabostki...
SZELIGA. Właśnie tego nie myśliłem nigdy.
By słabostki miały aż tam miejsce.
MAGDALENA. Pan uwidział w Marji doskonałość
I zapewne, że się mało myli.
SZELIGA. (zimno) Nie! Lecz wszystko ma stosowne sfery.
Tak naprzykład: śród lodów Grenlandji
Chować się nie mogą ananasy
Dla zbyt czułej wrażliwości krzewu...
MAGDALENA. (grożąc z uśmiechem)
Zacznę bronić Marji, a bój ze mną,
O panie, ze mną bój śmiertelny jest!
STARY SŁUGA. (ze szczotką, wchodząc od salonu) Wszystkiem ręczę, że go niema w sali,
W sali, w której lat trzydzieści sprzątam.
Chyba skrzydła miał i wzleciał wzgórę...
MAGDALENA. Raz już ginął —
STARY SŁUGA. Ah, wszyscy toż samo
Spominają, że ginął raz. Prawda,
Toć ja wiedzieć muszę, bom go znalazł.
Gdzież to było jednak? Czy w salonie?
Tam każdego sprzętu kącik każdy
Dzień w dzień ręką ocierając z kurzu,
Człek i we śnie zgadłby ruchem palca,
Gdzie co leży, albo zbywa czego.
Starzy słudzy jako starzy mówią.
Lecz nowy jest, przyjęty niedawno.
Może nowy nowszego coś umieć.
SĘDZIA. (gwałtownie) «Nowy sługa!» Te słowa są ważne...

(tajemniczo do Magdaleny)

Co może być wart rzeczony pierścień?
MAGDALENA. To ów znany brylant, który właśnie
Podziwiali wszyscy tu zebrani,
Jak meteor na emalji ciemnej
Jaśniejący, dość niezwykły ceną.
Wszakże, o czem nikt zapewne nie wie,
To zarazem jest Marji talizman...[969]
Jeśli słuszna względem niej cośkolwiek
Tak przesądnie lub lekko nazywać.
Mimowolnie ona przywiązuje
Wiary rodzaj do tego klejnotu.
Wolałaby zgubić wszystkie inne,
Niż dopuścić, że się ów zatracił.
SĘDZIA. (szukając kapelusza) — Znajdzie się on, skoro energiczne
Temu gwoli uczynią się kroki...

(wkładając rękawiczki)

— On się znajdzie! Zaraz państwu służę.

MAGDALENA. — Co pan robić chcesz, panie Durejko?
SĘDZIA. (wychodząc) — Egzekucji przyszedł czas i vigor...


SCENA CZWARTA.

PIERWSZY GOŚĆ. — Sędzia swoje ma prawne widoki.
DRUGI GOŚĆ. — Dojrzał sędzia coś prawnika okiem.
SĘDZINA. Klemens ma wzrok bystry, lecz niekiedy
Unosi go natchnienie.
PIERWSZY GOŚĆ.(do Sędziny) Małżonek,
Jeśli poetycką wenę miewa,
To może kohabitacji[970] skutkiem.
Skoro pani domu robi wiersze...
SĘDZINA. — Ah, ten drobny dla pieska nagrobek,
Uroniony przypadkiem...
DRUGI GOŚĆ. A którego nam nie wygłoszono.
SĘDZINA. To naśladowanie z Lamartine’a[971].
PIERWSZY i DRUGI GOŚĆ RAZEM.
Tem niesłuszniej ze strony poetki
Ukrywać dwóch laurów latorośle...
PIERWSZY GOŚĆ. (do Szeligi i Magdaleny) Niech pan swoje także doda słowo
Do naszych próśb!... Niech pani wstawi się!...
O wydeklamowanie nagrobka
Dla wiernego pudla z Durej Woli!
Gdy zapalą fajerwerk.
MAGDALENA. Może lepiej czekać aż do chwili,
PIERWSZY i DRUGI GOŚĆ RAZEM.
Wytwornie!!
PARĘ OSÓB. (z zadziwieniem) Cóż zaszło znów...
SĘDZINA. To głos jest sędziego.
SZELIGA. Naczelnik policji i straż...
MAGDALENA. Co to?...
SĘDZINA. Klemens energicznie rzecz zagaił.
MAK-YKS. (wchodząc z salonu gry)
Pan Durejko sprowadził policję!
PIERWSZY Z GOŚCI. Skoro poszukiwanie ma powód,
Zbyt pośpiechu nie należy ganić,
Niezwłocznie z takowym stanem sprawy
W parze idzie, dla przyczyn wiadomych,
Lub które odgadnąć arcyłatwo!
MAGDALENA. Ależ Marji spokój — domu godność...
MAK-YKS. Brak tych względów u niektórych osób
Nazywa się energją... wigorem...[972]
SĘDZINA. Sędzia wyjątkowym jest przez tytuł,
Wiek i położenie w społeczeństwie:
Co roztrząśnie on, roztrząśnie nieźle.
MAGDALENA. Niepokoję się o nerwy Marji...
SZELIGA. (zimno) Czy istotnie, że jest tak wrażliwa?
PIERWSZY Z GOŚCI. Zróbmy salon na stronie!
DRUGI Z GOŚCI. Hrabinę
Uprośmy, by pozostała z nami
Deklamacji posłuchać — i kwita!
SĘDZINA. (mając się ku werandzie)
Panienki mam zwyczaj w takim razie
Do ogrodu posyłać po kwiatki,
By majowy wiek oddalić nieco
Od jesiennych nawałności życia.
GŁOS. (od głębi z za proga salonu)
Skoro taki jest urzędu rozkaz!...
NOWY SŁUGA. (na progu) Dlatego, że służba dawna w domu
Mnie, nowego, ciągle szykanuje,
Czy mam być już przeto podejrzanym?
Szczególny to rodzaj prawa u was.
Podobny wypadek był w Hamburgu
Gdzie z margrabią jeździłem; tam, kiedy
Zgubił perłę ambasador perski,
Tak samo panowie, jak i słudzy,
Ci, co znajdowali się podówczas,
Obszukani byli równo grzecznie.

(dwuznacznie)

A jeśli przypadkiem z panów który,
Chustkę z krzesła podejmując, w kieszeń
Wsunął pierścień? Szczególne coś prawo
Macie tutaj... Lecz są inne sądy!...
SĘDZIA. (wprowadzając pod ramię Hrabinę) Niech pani hrabina zechce chwilkę
Wydalić się na ustęp!

(do żony przez ramię Hrabiny)

Klementynko!
Sercu twemu panią Harrys zlecam.
GŁOSY Z ZA PROGU. Jestci to i prawda — czemuż tylko
Służący być mają pod prawami?
SZELIGA. (podnosząc się) Bynajmniej! I owszem! Wszyscy, wszyscy,
Którzy podczas gry przytomni byli...
HRABINA. (siadając, osłupiona) Nigdy w domu moim nie myśliłam
Podobnego doznawać afrontu.

Tak bardzo się czuję poniżoną...
Ani widzę, jak przeprosić zdołam
Gości moich... To wielkie nieszczęście!
SZELIGA. Niema nic w tem. Durejki pośpieszność
I konieczna forma...
HRABINA. Ah, Durejko!...
DZIEWECZKA. (wbiegając z salonu)
Nic zabawniejszego, jak panowie
Z powywracanemi kieszeniami!
Każdy składa w kapelusz drobnostki,
Które miał przy sobie — jak w grze fanty.
SĘDZINA. Bawić się nie trzeba tym widokiem,
Który pani Harrys jest niemiły.

(donośnie ku drzwiom)

Niech panienki pójdą admirować
Na werandzie bliski słońca zachód
I fijołków poszukają w trawie...


SCENA PIĄTA.
(Urzędnik policji, straż i Sędzia wchodzą z salonu)

URZĘDNIK. Jeszcze tylko pan Mak-Yks i koniec...
MAK-YKS. Ja się rewidować nie pozwalam!
SĘDZIA. Po nitce do kłębka dochodzimy...
MAK-YKS. Słowo moje wystarczać powinno,
Zwłaszcza, że nie grałem...
URZĘDNIK. Pan, co więcej,
Trzymałeś fanty —
MAK-YKS. Ja nie pozwalam!
SĘDZIA. (okrążając ręką ubiór Mak-Yksa) Zdaje się, że pistolet — — ostrożnie!
MAK-YKS Tylko jedną nabity kulą!
URZĘDNIK. (solennie) Dość!
Niech wnijdzie straż!
HRABINA. (wyciągając rękę z siedzenia)
Mak-Yks jest mój krewny...
MAK-YKS. (zimno) Krewny bardzo daleki.
SĘDZIA. (donośnie) Daleki.
URZĘDNIK. Szczegóły te są nam obojętne:
Nabita broń — w czasie poszukiwań —
A wpierw niepozwolenie rewizji —
Oto czego dotyka się urząd.
W imię prawa, pojmany pan jesteś.
HRABINA. (siedząc) Ależ, panie, jam nie pozwoliła!
Mnie się podobało zgubić pierścień...
URZĘDNIK. Ubliżeniem to domowi nie jest.
SĘDZIA. Pani raczy swę uwagę zwrócić,
Że tu dzieci z całej okolicy
Są przytomne — że w dzieci naturze
Leży mówić o zdarzeniach drobnych
A wybitnych, że stąd będzie powieść...
URZĘDNIK. (obojętnie i zabierając się do pisania) Powieść jest już!... Już osoby w mieście,
Które przyszły oglądać fajerwerk,
Zgotowany jawnie i będący
Dla dzieci jedynie utajonym,
Stojąc rzędem przed podmurzem willi,
Uważały straż miejską i urząd —
I zapewne domysły zwiększone
O niejasnem zdarzeniu się szerzą.
Niewstrzymalne są trafu następstwa,
My zaś to wytwornie znać musimy
Wprost z przyczyny naszych powinności.
SĘDZINA. Co najgorsza, skoro takie gadki
Nie miewają rozwikłania wątku,
Durejkowa, oh, takich nie cierpi...
Gadki, gadki, z których potem naraz
Osławienia powstają realne...

(pochylając się do Hrabiny)

Szczerem sercem to pani hrabinie
Przedstawuję, acz czułość podzielam.

(po chwili)

Splendor domu pewno umie cenić
Klementyna z Wylgiełłów Durejko...
W moralności również niepomiernie
Dozwalała sobie ona ćwiczeń,
Ochmistrzynią będąc pensji panien.
SĘDZIA. Ubliżeniem to nie jest domowi.
Tak powyżej brzmi w urzędu ustach.
Trzeba wszakże, by tu sędzia dodał:

(dając znaki gestami Hrabinie)

Że pojmany miewa obłęd... Jest to
Kazus[973], prawem przewidziany...
HRABINA. (machinalnie) Tak jest,
Krewny mój niekiedy obłęd cierpi...
MAK-YKS. (groźnie) Nigdy!... Wcale!... Uwłócząc mu zewsząd,
Niechże losy choć tyle zostawią,
Że warjatem nie jest!
— Skąd ten pozór?

(do Urzędnika)

Proszę błahych nie spisywać zeznań,
Zwłaszcza, iż gwałt na mej jest osobie
Popełnionym — i że względność taka
Może być na korzyść gwałcącego.
URZĘDNIK. W razie takim zeznanie to cofam.

(do Sędziego)

Nie widzę tu bowiem obłąkania.

SĘDZIA. W takim razie cofnąć konieczna jest.

(do ogółu)

Kto się zgubić chce, ma zawsze drogę!
I to według mnie obłędem zwie się...
MAK-YKS. (do Durejki) Zaś to, co pan robisz, i co potem
Łagodzisz niezgrabnie, to według mnie
Dobitniejszą się mianuje nazwą.

Zapomniało się już bowiem, widzę,
Że są zła, określeń nie mające,
Te zaś pełniąc, jest się przyzwoitym.

(do wszystkich)

Skrócę wam treść...

(z wysileniem)

resztę sił zdobywszy,
Iż od rana byłem czczy...

(przysiada)

Dzień cały
Wyjątkowe odbierałem ciosy —
Mieszkanie mnie wreszcie usunięto,
A nikogo nie zastałem w domu
Z powinnych mych, lub dla mnie przyjaznych.
HRABINA. (porywając się coś mówić)
Mak-Yks...
MAK-YKS. Wstyd mnie jest, zaiste, wyznać...
HRABINA. (podnosząc rękę) Mak-Yks! Ja ci darowałam pierścień!
MAK-YKS. (do Hrabiny) Niech hrabina raczy nie przerywać!

(dalej ciągnąc opowiadanie)

Wstyd zaiste... wyznać... iż miałem myśl,
Najgminniejszą z myśli tego świata:
To jest — skończyć wszystko jednym strzałem!
Rzecz, której, nim zajdzie, mogą ludzie
Wzbronić — i dlatego to powodu
Rewidować się nie pozwoliłem...

(obszukiwany przez straż, dobywa pistolet)

Oto broń jest — —

(z innej kieszeni)

To zaś... są to jeszcze
Złamki chlebów, wziętych z tego stołu...

(donośnie)

Dwie rzeczy te... niech tłumaczą wszystko!

Jestem człowiek: cóż do tego prawu,
Że się słaby człowiek gdzieś zastrzela!
URZĘDNIK. (rozdzierając akta) Cała przeto sprawa, znów, jak pierwej...
ANIELKA, STARY SŁUGA i INNI (wbiegając, u drzwi) Pierścień pani, pierścień znaleziony!
Doprawdy, że szczególniejszym trafem
Na świecznika gałązce bronzowej,
Przy złamanej i zgasłej tam świecy
Zawisnął, jak gwiazda!
STARY SŁUGA. W tańcu skoro
Pękła nić, na której grały dzieci,
Wyprysnął widocznie.
GOŚCIE. Świecę strącił
I zastąpił jej blask diamentem.
STARY i NOWY SŁUGA. Chodźcież państwo zobaczyć, jak śliczny!
Nikt ręką tam nie potrafi sięgnąć.
WIELE OSÓB. Chodźmy! Chodźmy! Zdarzenie szczególne.
SĘDZIA. (z natchnieniem) Drabinkę przystawić — rzecz najprostsza.
GOŚCIE. Sędzia zawsze ma na wszystko środki.
SĘDZIA. (wybiegając) Drabinkę z werandy ogrodową...
URZĘDNIK. (do Mak-Yksa) Panu naprzód, a potem hrabinie
Przedstawuję wymówki, acz zbytnie
Ze strony urzędnika...

(do straży)

— Ustąpcie!

(wychodzą)

HRABINA. (do urzędnika) Żegnam go.
URZĘDNIK. (podając rękę Mak-Yksowi)
Lepszego zdrowia życzę.

(wychodzi)


SCENA SZÓSTA.

SZELIGA. (przystępując do Mak-Yksa)
Panie! Wszyscy...

(spostrzegając bladość na licach jego)

Panie! Wszyscy są zajęci trafem,
Pozwól, abym człowiekiem się zajął:
Czy nie chcesz doktora?
HRABINA. (nie podnosząc się z siedzenia) Zaraz — obok —
Jest mój Miłosierny Szpital.. Doktór
Tam zostawa zawsze, a może być,
Że i sam prowincjał...

(przez ramię swoje i siedząc)

Co ty cierpisz?!

(Stary Sługa wnosi pierścień na tacy i stawia go na małym stoliku przed Hrabiną, która nie wgląda w to)

C. Norwid: Szkice piórkiem.

MAK-YKS. (do Szeligi) To jest nic...Przysiędę ze znużenia.

(przysiada)

Czczy byłem... Te złamki... — jadłem szybko...

A czułem zbyt... lecz... stało się wszystko.

(do Szeligi)

Tylko jeszcze... dwa słowa do pana...

(szybko i poufnie)

Twą porękę przyjmuję — odpływam!
Tu od jutra znieważonym będę.
Wieść dawno już krąży niewstrzymalna,
Skoro tak i sam twierdzi urzędnik,
Dostatecznie we względzie tym świadom.

(po chwili)

Zresztą — strute mam serce... i wesołość...
Poniekąd zużyty czas i zdrowie —
Pozostało imię... te osławią...
HRABINA. (poruszając się z miejsca)
Mak-Yks! Ze mną pierw wszędzie pojedziesz,
Do każdego z domów w okolicy,
I gdzie zwyczaj bywać na przechadzce,
Ażeby cię obok mnie widziano
Jak bliskiego, którego poważam.
Nadto jeszcze sama cię przedstawię,
Żebyś został członkiem komitetu
Do wieczystej zapisanym księgi
W naszem Towarzystwie Miłosiernem.
MAK-YKS. (szukając kapelusza) Ja jestem nim... jestem chrześcijanin.
HBABINA. (milcząc podnosi się, bierze pierścień i idzie do krewnego swego)
Mak-Yks! Ja ci ten pierścień — tak, jak jest
Włożony na moją rękę prawą...
Ja — ci — tak — go daję... Ludzie zamilkną!
Słyszysz? — jakie milczenie stało się —
MAGDALENA. (prawie klękając)
Marjo! O całą kobiecość jesteś
Wyższa od siebie samej! Oddawna
Przeczuwałam cię...
HRABINA. Mak-Yks! Odpowiedz...
MAK-YKS. (z ukłonem) Pani! Brylant twój mnie «darowałaś».
Dopuszczając, że się przy mnie znajdzie...
HRABINA. Nieprzytomną byłam!!... Lecz na teraz
Nie sam daję ci pierścień. — Odpowiedz!
MAK-YKS. Pod naciskiem skandalu twa ręka
Gdziebykolwiek skłonić się raczyła,
O pani, czyliżby niesła z sobą
Najdroższą rzecz, to jest: wolę wolną?...
Skandalowi miałżeby twój przyszły
Winnym być to, co rad dłużyć tobie?...

(po chwili)

Nie, o pani! Ja w blądbym cię wewiódł,
Możebym i zdradził, jak ów, który
Podałby się za strzelców książęcia
Dlatego, że właśnie, gdy on celił,
Piorun odbił sokołowi głowę...

(po chwili)

Nie, o pani, szlachetna kuzynko!
Wysoko się mylisz, lecz mylisz się:
Szczytność dlatego właśnie jest szczytna,
Iż przypadkiem się nie otrzymuje.
Z niebieskiego ona idąc źródła,
Samotchnienną i wolną jest zewsząd.

Wspaniałym któż przez konieczność bywa?
Jeśli nie oszukujący wolę własną,
Która w odwet omyła go zczasem?

Mężczyzna, któryby narazie
Przyjął tak ponętny nadmiar serca,
Okazałby się tylko zręcznym. Ja,
W epoce tej, w dziewiętnastym wieku,
Nie raczyłem się w zręcznościach ćwiczyć.
Owszem, bywałem niezgrabnym często!
Niezgrabnym być — może przenosiłem.
Czemu? Niech zrozumie, kto jest w stanie!
HRABINA. (groźnie) Słuchaj! Mężczyzny to jest rzeczą
Zamieniać doraźne wzniosłe chwile
W potoczysty i równy ciąg życia.
Lecz, jeśli ty zbyt słabym jesteś,
Mężczyzną jeśli jesteś niedość,
By takowy podjąć obowiązek,
Ja go spełnię.
MAGDALENA. (z zapałem) Marjo, jesteś wielka!
SZELIGA. (do Hrabiny) Pani, pozwól, bym twemu krewnemu
Danego mu słowa nie dotrzymał.
Obiecałem mu albowiem podróż
Do nowego świata, za ocean.
Obietnicę tę na teraz cofam.

(do Mak-Yksa)

Słowo złamać, panie, jest boleśnie.
Ja przyjmuję następstwa... Złamałem.
HRABINA. (patrząc w oczy Szelidze)
Prawda, panie, że to trud niezwykły,
Co w tej chwili zrobiłeś i robisz:
Dla kogokolwiekbądź to podjąłeś,
Szlachetnym jesteś dwakroć, gdy, łamiąc
Słowa twe, zostają ci bez skazy.
Chwilkę czekaj, nim ci podziękuję,
Hrabio! Krewnego chcę pierw zapytać
O odpowiedź, na teraz niezbędną.

(przystępuje do Mak-Yksa i bierze go za ramię)

Mak-Yks! Czy mnie nie kochałeś nigdy?

MAK-YKS. (kłoniąc się do jej stóp)
Na tak wielką odległość... i coraz,
Coraz to niemiłosierniej większą,
Że, zaprawdę, nie wiem, czyli równie
Pod stopami naszemi w oceanji,
Lub gdy konstelację krzyża ujrzę
Z pod obcego żagla... nie wiem... czyli
Tenże sam, co tu i co w tej porze,
Nie połączy nas promień...
Istotnie,
Oddalony, zawsze byłem bliskim,
Aż z pomiędzy nas miejsce ubiegło,
Aż za miejscem czas poszedł...
Doprawdy:
Tych, co kochają tak, łub niema dziś,
Lub nie z tego są świata...
HRABINA. Nie!... Oni,
Właśnie oni, są ludźmi!

(pokazując palcem na Mak-Yksa)

On mówi
O świętego węzła tajemnicy,
Choć, co mówi, nie wie...

(do krewnego)

Ty tak mówisz,
Jak przed chrześcijaństwem wielcy ludzie,
Albo ludzie cierpiący wiele, mówili
Chrześcijańską myśl wargami błędu:
Ty prawdziwie mnie kochasz...
SZELIGA, MAGDALENA, WSZYSCY
Onaż to?

(Mak-Yks jest u stóp Hrabiny, obie jej dłonie uściskując)

HRABINA. (do Magdaleny) Magdaleno! Ręki mojej uścisk
Oddaj hrabi... Me obiedwie dłonie
Zbyt są mocno zajęte w tej chwili.
ANIELKA i DZIEWECZKI. (wbiegając)
W pierścień, w pierścień! Albo fanty sądzić!
HRABINA. Mój już nie mój...
MAGDALENA. A mój się mnie znowu
Gdzieś zapodział, i niewarto szukać...

(ognie sztuczne błyskają)

Ale patrzcie!... W niebie dwa pierścienie
Brylantowe cale!
WIELE OSÓB. (ku werandzie) Całe, jak z gwiazd!!!
DUREJKOWA. (patrząc przez lornetkę)
Fikcja wyśmienita!...
SĘDZIA. (doskakując do żony) Kto jest miłującym narodowość,
Nie używa «fikcji...» lecz «udania...»
PIERWSZY Z GOŚCI. Udanie ogniste!... Ani słowa...
WTÓRY Z GOŚCI. Ani słowa, że niema co mówić...

(kiedy wielość odwrócona w stronę głównego wnijścia na werandę podziwia ognie, Sędzia w głębokim monologu na przodzie sceny)

SĘDZIA. (sam) Wszystko to coś jak w komedji, która
Moralny ma sens, gdy się ją zbada.
Któż albowiem sprawił to?... Kto, proszę,
Pierwszym stał się powodem? Kto tu jest
Sprężyną, czyli zrządzenia energją?
Czyli osią?... A kto jednak nigdy
Nie ma sobie nic do wyrzucenia?...
Że nareszcie attykiem już spytam:
Exmachiną...[974] któż tu jest?...

(po chwili)

Durejko!!

(właśnie w chwili, w której Durejko sam sobie stara się ukłon oddać, kurtyna zapada)


KLEOPATRA
TRAGEDJA HISTORYCZNA W TRZECH AKTACH
AKT PIERWSZY
(WZAJEMNOŚĆ).
Jeden z pałaców Kleopatry w okolicach Aleksandrji. Dwoje drzwi wnętrznych po dwóch stronach sceny i jedne wielkie naprzeciwko. Wnętrzne są sfinksami ozdobione.
SCENA PIERWSZA.

EUKAST. Jakgdyby wczora mówił z bazylogrammatą[975]
Lub z trzymającym wachlarz z lewej strony tronu,
Tak każdy dzisiaj myśli, że czasów zna sekret,
I rad pouczać drugich, a najskorzej — wyższych.
U Rzymian pono k’temu osobne jest bóstwo,
Forum Romanum[976] zwane, którego kapłani
Nie golą bród, są sprośni i mający pozór
Sapiencji[977]
RYCERZ. Tego niema, to błaha jest powieść
Fertur[978] bez świadomości, lub jej mając pozór...
Rzymianin bogi wielkie zna i jest chędogim,
Nie goląc się co trzy dni, jak księdze egipskie;
Lecz pospolitej rzeczy (a która świat dzierży)
Tknięty afektem, zwłaszcza w chwili znamienitej,
Jak Nil wzbiera — wylega populus na forum[979],
Mało się trapiąc, czyli pełni ceremonjał.
Rzecz, zaiste, za czasów, jak jest nasz, bynajmniej
Pogardzenia niegodna, iż jesteśmy w wojnie —
Wojna zaś nie jest jako, teorje[980] jakkolwiek
Swój ma porządek...
KONDOR. Niemniej są królewskie łowy:
Skoro chędogi mosiądz trąb (bywało) każę
W tętno podjąć i lekkich mam przy koniu ludzi,
Posuwistych, jak nowy z papirusa sandał,
Pantera drży... sokołów świętych całe stada
Latają mi nad głową, «Diih, dih, dih!» wołając...
RYCERZ. Bywa i tak! Lecz w wojnie nie sam jest animusz,
Lubo ten miejsce trzyma wielkie oczywiście...
Atoli jest przedwszystkiem marszów kunktatura[981],
Grodów kastrametacja[982], tudzież dyscyplina[983];
Trzy rzeczy, w których bardzo Rzymianin ma górę
I porównania prawie z innymi nie znosi...
EUKAST. Oh?...
KONDOR. Oh!...
EUKAST. Jakgdyby swoich nie znało się wcale
Egipskich wojowników, których zastęp nieraz

Prowadzi mąż tak duży, jakiemu równego
Między Rzymiany niema! Ci po ojcach idą
Z Filistynów kretońsko-syrjackich i czynią
Postrach halabardami[984]; za nimi dopiero
Oficerowie nasi, każdy z dziadów dziada
Dziedzic rycerskiej ziemie, mogący co chwila
Zdać urzędowi sprawę z dóbr... ludzie porządni,
Nie zaś auksiliary...[985]

(dotykając ramion Rycerza i Łowczego)

Cofnijmy się nieco,
Niźli posłuchań przyjdzie godzina i wola:
Być godzi się, lecz nie być z urzędu należy...

(do siebie)

Każdy coś dzisiaj myśli, że zna czasów sekret!...
I każdy jakby mówił z bazylogrammatą
Lub z trzymającym wachlarz z lewej strony tronu!...

(Rycerz, Kondor, Eukast cofają się. Kleopatra wchodzi powolnym krokiem)

KLEOPATRA. (sama) Pałac ten nie pałacem już, ale namiotem:
Monarchini królową nie jest...

(przechadza się i zatrzymuje przed Sfinksem)

...Sfinks jest sfinksem,
On, który się uśmiecha w swoje własne usta
I powstrzymuje wyraz twarzy...

(dotyka palcem głowy Sfinksa)

...lecz we wnętrzu
On sam tylko jest szczerym kamieniem, nie więcej!...

(potrąca krótką włócznią w tarczę)

Słudzy nasi, czy jeszcze są sługami — pytam.

(Eukast i Kondor uwidoczniają się po stronach drzwi — środkiem zbliża się Rycerz)

KLEOPATRA. Wiadomości dziś jakie?... Jutro gdzie będziemy?
RYCERZ. Księżno, przed której stopą upadam, i, jeśli
Słowem jeno, nie czołem, to wedle wygłoszeń,
Z wysokości przez usta zaleconych wasze,
By zbrojny mąż nie kłonił pancerza na ziemię —
Księżno — gdzie dziś będziemy? Rozkażesz, albowiem
Niema już dziś, są tylko momenta dzisiejsze...
KLEOPATRA. Pięćdziesiąt galer moich doszło Pompejusza...
RYCERZ. Pompejusz był.
KLEOPATRA. ..Co słyszę
RYCERZ, ...Wieść, zda się, niemylna,
Iż tułów jego pływa, głowa zaś z pierścieniem
Konsularnym wybiła pokłon temu, który
Jest twoim, księżno, mężem. bratem i monarchą...
KLEOPATRA. Te słowa ci przebaczam, żołnierzu!...

(po chwili)

...Brat we mnie
Piastunkę miał, sam będąc pacholątkiem drobnem;
Monarchy Kleopatra nie zna — mężem dla niej
Był jeszcze ów brat mały, zajmujący w łożu
Miejsce gazeli...

(przerywa)
(do Rycerza)

...Zaraz! Dokończę mówienia.

(do Łowczego u drzwi)

Kondor!...
Trzeba popytać o gazelę moją,
By zwierzę na człowieczych nie cierpiało nędzach,
Zaniechane w czas wojny. Królowej Egiptu
Zwierzę jest symbol święty...

(do Rycerza)

...Pompejusz, powiadasz,
Zeszedł? Gdzie, kiedy, jako?.
RYCERZ. ...Głoszą hieroglifem,
Umiejętnie pisanym, iż, skoro przypłynął
Z Kornelją, żoną swoją, i synem Sekstusem,
Słał posły do monarchy, którego rodzica
Niegdyś gościł był w Rzymie. Lecz rada narodu
Przemogła u świętego ucha monarszego.
Dzielnych wysłano mężów, którzy zręcznie z łodzi
Wewiedli Pompejusza na brzeg i, gdy wchadzał,
Cięciem ztyłu zwalili nawznak, poczem, głowę

Odrąbawszy i pierścień zezuwszy z prawicy,
Rzeczy te dwie odnieśli monarsze...

(po chwili)

...Dodają,
Iż lud chciał bohaterów tych w tryumfie
Do świątyni, lecz wrota zawarło kapłaństwo,
Któremu prefekt rzymski, Gabinius, w czas głodu,
Syłał zboże...
KLEOPATRA. ...Przez Sfinksa! Tych kilku służalców
Oszalało...

(do Rycerza)

...Niech każde słowo wieści każdej
Dochodzi ucha mego bez opóźnień. Odejdź!...

(patrząc w ziemię — z westchnieniem)

Między sfinksem a mumją naród wychowany!...
Biada monarchom...

(do Eukasta)

...Śniadać chcę — sama... z Szecherą...

(spostrzegając, że Rycerz nie cofnął się)

Nie słyszałeś królowej, iż rzekła ci: «odejdź!.»
Lub czyli prośbę do niej szczególną chcesz zanieść?
RYCERZ. (przyklękając na jedno kolano) Monarchini! Człek, który w bitwach trwał trzydziestu,
I widziano, że zdejmał hełm w niebezpieczeństwie,
By poznanym był zdala... człowiek ten przed chwilą
Nie śmiał myśleć, iż powie królowej, co zaczął...
KLEOPATRA. Wstań — mów — —
RYCERZ. (z wybuchem) ...wodzowie gardzą radą mą i planem,
Raz, że im są Rzymianie nieznani, drugi raz,
Że ja, pochodząc z Rzymian, właśnie przeto znam ich —
Że ja nie z kasty jestem urodzonych wodzów...
Przez Bachusa! Śród wiernych zastępów królowej
Niedawno jeszcze liczyć można było przecie
Do dwudziestu tysięcy tych Rzymian, co ongi
Pod Gabiniusem przyszli dla waszego ojca,
Egipskie żony wzięli i, jak cedry, służą.
Tak, że, cokolwiek jeszcze w armji trwa, to orlę
Rzymskie... lecz oni z wodzów kasty nie pochodzą...

(po chwili)

Księżno! Twoi wodzowie, we trzy ufni rzeczy,
W liczbę, w twierdzę i spore marszu oddalenie,
Na hieroglifie mają skreślone, gdzie Cezar.
O monarchini! Dzisiaj, przed słońca zaciemką,
Gdy pierwsza błyśnie gwiazda, możesz być zdradzona!
Cezar gdzie? Czyż kto o tem wie, gdzie plamka
Malenieczka na niebie, co, dojrzana ledwo
Okiem wielkiem gazeli, juże spadła na nią
Dwoma ciężkiemi skrzydły sępa, który zleciał,
Jak oderwany kawał granitu z gór nagich?
Cezar ma ośmset jazdy, pieszych trzy tysiące,
I żadnej twierdzy... prawda... My — we trzykroć tyleż
I niezdobyte mury, gdzie oblec go możem...
Ale Cezar oblegał nieraz oblężony!...
Ale Cezar nie sprawia szyków, jak generał
Egipski, według stylu, i, bywało, garstką
Legjonu przeciął drogi siłom znamienitszym,
Zamieniając je w jedno, równe swemu, skrzydło,
Na które od słabszego potem wpada flanku,
Twarz w twarz, na krótkość miecza, z gromem i z błyskotem,
Jakby tam sta tysięcy wiódł za chmurą kurzu,
Piasku, zamętu, koni rżenia – i Victorii...[986]

(po chwili)

Niech ochłonę...
KLEOPATRA. (na stronie) ...ten człowiek, o czemś wielkiem mówiąc,
Stawa się wielkim!

(do Rycerza)

Słucham, co dalej masz zwierzyć.
RYCERZ. Dalej, o bezpieczeństwie świętej twej osoby
Gdym rzekł coś, wszyscy wodze przyjęli mię śmiechem.
«Jemu, co z kasty nie jest niedotkliwej» — rzekli —

«Wydawa się, że króle są, jak prosty rycerz»,
I nuż podrwiwać, dzwonić na tępo mieczami
O stół, by szkło fenickich kielichów się tłukło...
Ja przemilkłem...
KLEOPATRA. ...Zaś plan twój.. na dziś?...
RYCERZ....Monarchini!
Co między sobą króle poczną, lub co leży
Upowite we fałdach na kolanie bogów,
Tego się wywiadywać nie jest rzeczą moją.
Alić w rycerskiej sprawie i męża rozumem
Trzeźwego istnie widzę, że stąd trzeba nieco.
Przed nocą dziś się cofnąć, zostawiwszy znaki,
Jakoby dwór królewski na miejscu zostawał,
A odchodziły wojska... taki dając pozór,
Lecz czyniąc wodwrót, czyli, wojskiem kryjąc wojsko
Przez dwa stosowne ruchy. I dwie przeto rzeczy
Otrzymać, ważne na dziś: czas i bezpieczeństwo.
Czas przeto, iż nie wiemy, po śmierci Pompeja
(Z którym jednakże flota działała egipska).
Jaki sprawa kierunek weźmie... Żeglarz żaden
Nie powrócił, bynajmniej — nie wiemy nic zgoła!
KLEOPATRA. Znaczące jest, co rzeczesz.
RYCERZ. Co do bezpieczeństwa,
Ani się o królowej mówi, której ramię
Oparte jest o bogów ramiona, ni wcale
O dobrem wojsku, które zna niebezpieczeństwo,
Ani o generałach dobrych, mówię, którzy,
Z wodzów kasty od dziadów dziada że pochodzą,
Więc rozumieją dobrze wojenne ćwiczenia
I rzeczy słuszne czynią...

(po chwili)

...Mówi się pogłównie
Gwoli prawdzie, gdy działać nie można natomiast...
KLEOPATRA. Pojmując i przyjąwszy rzecz, królowej łacno
Dać wam, rycerzu, sygnet na bieżące trzy dni...

(zdejmuje pierścień, lecz zatrzymuje go w palcach)

Kogobyś zaklął, skłoni się; co każesz, spełni —
Jak długi Nil po brzegach obu... Czy jednakże
Myślisz, że cię zakryje pierścień przed zazdrością?
............

(uderza w tarczę krótką włócznią)

Eukast! Bandelety Izydy[987] i berło,
I ksiąg dwoje hermejskich[988] z końca...

(Kleopatra wstępuje powoli na siedzenie; Eukast podaje bandelety dwurożne, które ona na włosy zawiązuje, podejmuje berło i hermejskie księgi; Rycerz przyklęka)
(do Rycerza)

Przystąp — usłysz!

(otwiera księgę na traf i czyta)

«...Tedy obmyślił kastę wszelkiemu bytowi:
Albowiem ptaszek mały jest zarówno piękny
Jak krokodyl.
— — — I owszem: spostrzega się codzień,
Że, po jedzeniu skoro krokodyl odpocznie,
Na piasku śpiąc i paszczę mając niedomkniętą,
Ptaszek drobny mu zęby wykała swym dziobem,
Kasta albowiem wróbli inna jest, a inna
Ibisów krzywodziobnych, inna krokodyli,
Te zaś pomiędzy sobą rzadko mają zawiść.
Święty jednak krokodyl drugiemu świętemu
Zajrzy, bocian zawiści bratu bocianowi.
Tak, zazdrość jest pomiędzy tymi, którzy nie chcą
Nic ze siebie uczynić trudem osobliwym.
Lecz naśladować rzeczy, przez drugich poczęte,
I uwłóczyć ich sprawie...
———————Tak, z ogrodu kiedy
Kradnie owoc ogrodnik leniwy drugiemu
Ogrodnikowi, radby swoje własne ślady
Nóg swoich zatrzeć nogą swą, jakby nieswoją,
I trop swój. jako tego, co okradł, podeptać...
— Stąd i przeto jest kasta. aby jeden człowiek

Śród zazdrosnych oparł się o zazdrość szeroką
Całej kasty...»

(zamyka księgę, tyka Rycerza berłem i porzuca mu łańcuch złoty na szyję)

Rycerzu! Jesteś z kasty wodzów
RYCERZ. Wielki jest Hermes, wielka Egiptu królowa!...
KLEOPATRA. Sfinksa dotknij i odejdź!

(Rycerz dotyka Sfinksa i z pokłonem cofa się, Eukast oddaje mu pokłon)
(do Eukasta)

...Śniadać mam — z Szecherą.

(Kleopatra powolnym krokiem i zamyślona ginie w jednym z przysionków)


SCENA DRUGA.

EUKAST. (podchodzi ku drzwiom głównym i woła) Kondor! Służba!...
KONDOR. (w głębi) Szakal! Her!

(nawoływani wchodzą jeden za drugim, krokiem ceremonjalnym. Kondor. wielki łowczy; Szakal, Her — słudzy stołowi. Następnie widać stół niesiony i mumję z odkrytem wiekiem, prowadzona na kółkach, by u stołu zajęła miejsce. Przyrządzenie czynią różni słudzy. W scenie tej osoby dialogujące od czasu do czasu biorą udział w zastawianiu stołu)

EUKAST. (zamyślony i sam do siebie)
Egipcie!
Nilu!... Słońce!... Jakże się rzeczy odmieniły!
Królowie po południu śniadają! Coś wszystko
Toczy się kołem, nawspak zakręconem Ongi
Byłoż co, jak monarszy czujnego żołądek,
Który ze słońcem równo szedł, by słońce wtóre?
KONDOR. Stołonośców zamkowych że pod ręką braknie,
Używam tych od lektyk[989] drabów...
EUKAST. Niech przynajmniej
Owi, którzy dotknęli mumii, pozostaną
U drzwi. Jakkolwiek baczę, że nierówni wzrostem,
Lecz dziś pono się wszystko równa arcyłatwo.

(po chwili i jakby sam do siebie)

Ongi inaczej było!... Dziś w zamężcie idzie
Córka rybaka do dom kościelnego sługi,
Co, strzegąc obelisków lub kadzenie paląc,
Jako żyw nie ułowił i płotki na wędę!...
Pisarza syn żeni się z ogrodnika dziewką.
Stan pomieszano wszelki bez ceremonjału.
Coś za wiele w Egipcie jest inteligencji!...
Aż stąd przyjdą wyrodki... I już poczęły się,
Już są... Czasy dawnemi kasty, jako schody
Do Świątyni z granitów, lub z porfirów stopnie,
Twardo miały granice swoje określone —
Ksiądz z księżną, pisarz żenił się z córą pisarza...
KONDOR. Mumifikator[990], który wnętrznoście wydziera.
Żenił się z wnuczką cieśli, robiącego trumnę...
EUKAST. Syn rolnika zostawał rolnikiem. Bywało,
Że tym porządkiem już się rodziły półbóstwa.
Sam znałem był matronę rodu książęcego,
Poślubioną księdzowi, co powiła dziecię
Do czestnego podobne kota; inna dała
Córkę, mającą boskie krokodyląt formy —
Widoczna łaska niebios...
KONDOR. ...Przez Izydę,
Skłócono rytm muzyki, zaś muzykę zmienić
To — obyczaje...
EUKAST. Król Aulet słoneczny,
Rodzic księżnej, ostatni wielki Ptolomeusz,
Cóż cale życie robił?... Nie grałże, bywało,
Dnie i noce na kobzie? Cnotliwy monarcha!...
Pomnę, gdy w dzień ostatni z pachnącego łoża
Palec ku mnie wyciągnął. przykląkłem strwożony,
Ziemię całując — biło mi serce... On rzecze:
«Chór kobziarzy i miech mój — podaj!» Wołam chóru
I złotą kobzę[991] ciągnę choremu królowi.
Ale żądać już nie mógł, tylko się zanosił,
Że do dziś słyszę, zda się, jak pożądał wybrzmieć
Nieśmiertelny dech jego — i nie mógł — i ustał...
KONDOR. Gdyby przez życie całe więcej nie nie wskórał,
Jużby na piramidę zasłużył!...
EUKAST. (spostrzegając Szecherę, o kiju wchodzącą) ...Oto jest
Ona, jeszcze dawnego stylu Egipcjanka,

Starożytna Szechera, wiedząca o wszystkiem,
Cokolwiek się gdzie stało — milczkiem uśmiechliwa,
Baczna, choć słów nieskąpa... O niej król był mawiał
Tę treść, nakamiennego hieroglifu godną:
«Sowy są, aby w nocy widziały». Szechero!
Dzień wam szczęsny...
SZECHERA. (półgłosem) ...U sfinksów zewnętrznych
Zostawiłam dwóch młodych chłopców z kasty ludu,
Ku którym dziś królowej łaska zajaśniała
EUKAST. Gdy powołani będą, przejdą przez podziemia —
SZAKAL. (nadchodząc pośpiesznie — do rozmawiających) Słońce u dziewiętnastej kolumny przysionku
Zajaśniało, przybliża się sandałem złotym,
Lada chwila skłonimy czoła — —
HER. ...U kolumny
Jedenastej królowa, przystawszy na chwilę,
Sobie samej coś rzekła, łzę otarła jedną
Mgłą chusty i przez ramię tę chustę cisnęła
Poza cień kroków swoich...
EUKAST. (do całej służby, stosownem półkolem grupującej się) ...Córka Ptolomeów wchodzi!



SCENA TRZECIA.
(Kleopatra wchodzi, czytając zwitek papirusu)

KLEOPATRA. (kończąc czytanie) Ludzie! Przypowieść stara egipska się pełni,
Ucząca nas, że zamki monarchów, i grody,
I domostwa, są tylko zajezdnemi wroty,
Groby zaś mieszkaniami istotnemi. Tak jest
Oczywiście i z gmachem tym na oko świetnym!
Kleopatra z wami trwa w Egipcie, i w prawie,
I w sercu: nikt się przeto lękać nie ma przyczyn,
Ani się wieściom, mylnie szerzonym, poddawać.
Wszelako, gdy cień pierwszej kolumny przedsienia
Położy się długością wschodów, wynijdziemy
Z miejsca tego.. na pozór zostawując znaki.
Jakbyśmy, dwór nasz i wy, nie cofnęli kroku.
Czasu więc, gdy cień, ległszy na schodach, dosunie
Do progów tych, służebne podepną mi szaty.
Podadzą pas rycerski, też misiurkę[992] z czepcem,
A biały mój, najlżejszy uklęknie dromader[993]
Ów, o którym raz rzekłam, że jest strusiem piórem,
Poruszonem na wietrze palcami dziecięcia —
A to mówienie ryte jest na obelisku...

(podejmując kielich, zrzuca kroplę ku mumji i napoju dotyka ustami)
(do mumji)

Zeszły lub zeszła!... Ciebie pozdrawiam w braterstwie
Nicości.

(przyjmując jedzenie)

...Syryjskich nie chcę śpiewaków — są miękcy.
Nie chcę rozmów hermejskich[994] — są ciężkie! Chcę życia,
A mam za towarzysza ciebie —

(do mumji)

— nicość cichą!
Któraż z poddanek, licząc osiemnastą wiosnę
I słynną będąc wdzięki swojemi, tak śniada,
Jak Kleopatra?... Wzamian oddalone dwory,
Miasta i chaty baśnie wymyślają o niej
Dla ucieszenia uszów, przypowieściom skłonnych.

(jedząc, ciągnie mówienie z ironją)

Manek arabski przyszłe długą karawaną
Zwierciadło, osadzone rubinem, i zwitek
Z logogryfem[995] miłosnym!... Judzki Herod rudy
Nadeszłe w skrzynce wonnej liść lekki papiru
Z napisem: «Serce niewiast»! Emirów niemało
Drobnych i aż od Pontu książąt długowłosych
Dwuznacznemi pośpieszą mię afekty raczyć —

Z kast nawet niskich chłopcy próżne i ochocze
Wespną się ku lekkiemu Kleopatry sercu!...

(do mumji)

Śmiej się im w parze ze mną — z niewiastą umarłą,
Która istnego męża nie widziała nigdy,
Lub w błędzie jest, mniemając, że widzialnym byłby!

(przerywając jedzenie)

Miałażbym serce, które uroiło sobie,
Że kochać można wielką miłością na zawsze!
Lub jestże to tytańskim przeciw niebu szałem
Ideał czuć, co nie był uciosany w kamień?...

Poślubiona dziecięciu, które łoża częścią
Udarowałam, jakby maleńką gazelę,
Lecz pozbawiona brata, gdy ów mężem stał się,
I nie znająca przeto żadnego z nich obu!...
Niemniej ojca, albowiem gościł na wygnaniu
U Pompejusza tego, co idzie tu zginąć;
Matki, bo onej pamięć we mgłach gdzieś niknęła;
Siostry, bo stała mi się spółrywalką tronu;
Towarzyszek, przeto, iż ptolomejskie imię
Kleopatry nie znosi równych sobie dziewic...
Nigdy — nigdzie — nikogo przy sercu...

(do mumji)

...prócz ciebie,
Larwo[996] niema — do kogo należąca, mniejsza!...

(podnosząc kielich — do mumji)

Zaprawdę! Sądom, sędziom podziemnym starczące
Posyłam za umarłych zadośćuczynienie —
I jasno ci pogląda w czaszkę, o umarła
Lub umarły, ta, nigdy co nie była żywą.
Moglibyśmy uścisnąć się, jak znani dawno,
Jak z tejże bezserdecznej kasty pochodzący
Choć o tobie podobnież może, jako o mnie,
Niestworzone gadają rzeczy powieściarze
I ta, która się zowie historją, ta dobra
Staruszka... już, co baje, niespełna pamiętna,
Czci godna i osobnych dla wieku jej względów.
Szechero, jestem smętna, jak nowowyryty
W granicie grób, na kogoś czekający — — Pragnę!

(posuwa kielich, który napełniają podczaszowie)

Nie! Tego nie chcę wina — idzie tu przez morze,
Siły nabiera, tracąc natomiast kwiecistość
Jedną poziomkę, właśnie zerwaną z kroplami
Rosy, przenoszę nad ten ociężały nektar.
Wody pragnę, co granit ma za dno i niebo
Leżące, jak w zwierciadle! Lub, czego chcę, nie wiem...

Szechero, przystąp bliżej, podsuń sobie dywan,
U nogi królewskiego stołu misę postaw,
Złotą misę... Zabierzesz ją w podarku do dom,
Skoro mi wszystko zgadniesz, o co pytać będę...
Szechero!...
SZECHERA. (usiadając u stóp królowej) ...Na dnie wszelkiej misy prawdę widać.
KLEOPATRA. Zgaduj, jaki królowa dziś spotkała omen[997]
SZECHERA. (patrząc przed się, powoli) Ona wyszła, ażeby poznaną nie była,
W stroju mieszczańskiej kasty — szła opodal łanów
Faraońskiej pszenicy, lecz cały ją obszar
Poznał i każdy z kłosów pięknie się jej skłonił.
KLEOPATRA. Nie cały obszar poznał ją...
SZECHERA. ...Kłos jeden
Nie mógł jej poznać, rzęsy mając ocienione
Skrzydłami dwóch motylów, co igrały na nim...
KLEOPATRA. I nikt więcej?...
SZECHERA. ...I jeden młodzieniec — Abdala
Ganimedjon, żniwiarski syn, z Belzerowego
Pokolenia, szczególniej gładki na obliczu,
Który z glinianej bani dawał pić dziewczynie.
KLEOPATRA. (na stronie) Na jego lica blaski widziałam, nieznane
Sercu i oczom moim, blaski tajemnicze...

(do Szechery)

Czy więcej nikt królowej nie uznał?...
SZECHERA. ...I jeden
Mąż dorodny, nioosący mały ciężar w chustce,

A który, jakby wielbłąd biały, posuwiście
Przeskoczył cień królowej, leżący na piasku...
On jest syn nurka, Faleg-Mun; stoją obydwa
U podnóża zewnętrznych sfinksów...
KLEOPATRA. (na stronie) ...W oczach, w uściech,
W rozegrzanem obliczu i włosie rozwianym,
We wzdętych piersiach — czucia widziałam nieznane...

(do służby)

Eukast! Niechaj ludzie ci staną obydwa
Przed królowej obliczem! — Szechero! Thot[998] tobie
Wzrok dał, jakiego rzadko dziś na dworach.
SZECHERA. ...Dwory
Wysokie są, jak skały, na których zaledwo
Cedry trwają — podlejszy i czulszy krzew niknie.
KLEOPATRA. (do służby) Wazę złota, na którem nowo jest odbity runek, chcę mieć pod ręką...
EUKAST. (w głębi) Mun-Faleg,
Starszy od chłopca, pierwej od Abdali wchodzi.

(Mun-Faleg staje przed Kleopatrą i ukłonu dopełnia)

KLEOPATRA. (do Szechery) Spytaj, czemu nie uznał królowej...
SZECHERA. ...Niewszystko
Wieszczemu oku dane jest czytać — dlatego
Masz się sprawić, Mun-Faleg, jeśli o poranku,
Niewielkie uwinięcie gdy niosłeś z pośpiechem,
Królowej zaś cień leżał na piasku, ty rączo,
Jak biały wielbłąd, cień ów stopą potrąciwszy,
Nie uznałeś w nim wielkiej królowej Egiptu —
FALEG-MUN. Mądra Szechero, której wiadome są treści,
Mało rzeczone głosem ludzkim, powiem tyle:
Dzisiaj jest dzień, gdy wreszcie wykupiłem skrzynkę,
Zawierającą rękę ojca mego, nurka.
Na wieku skrzynki onej pendzlem jest pisane,
Jak spory rekin chwycił rodzica za ramię
I jak się ja rzuciłem z nożem i odjąłem
Starca — ja, Faleg-Mun, szczery syn jego...
Wszelako, on niewiele potem dłoń utracił
I stradał moc rzemiosła swego, jednoręki!
I sporo trzeba było czasu, aby spłacić
Balsamowanie, które służy w życiu przyszłem.
Szechero! Cienie, ranną światłością rzucane,
Są długie, u piramid i u stopy królów,
A żywot ludzki bardzo jest krótki, a ręka
Ojca mojego jest ta, którą błogosławił,
Gdy pojmowałem żonę i chatę spokojną.
Zaś dzień, w którym odniosłem ojcu ciało jego.
Weselem upoił mnie, syna..
KLEOPATRA. (na stronie, wpatrując się w twarz mówiącego) ...Właśnie — właśnie,
Ten sam uczucia promień nieznanego widzę —

(posuwając garść złota ku nurkowi)

Odejdź! Królowa cieszy się, że ty... masz ojca
I że chatę masz swoją... spokojną...
EUKAST. (przypominając Kleopatrze)
...Kolumna
Dotyka cieniem schodów...

(kiedy Mun-Faleg cofa się, wchodzi Abdala)

EUKAST. ...Oto jest Abdala
Ganimedjon!...
KLEOPATRA. (do Szechery) ...Mów jemu, co zechcesz. Szechero!
SZECHERA. Ganimedjon, Abdali synu! Dzisiaj rano,
Skoro żniwiarce do ust amforę chyliłeś,
Przechodziła osoba królowej... i ty jej
Zaniechałeś należną czołobitność oddać.
Mów szczerze — jak zdarzyło się wszystko?
GANIMEDJON. Szechero!
Przez Apisa![999] Było tak, iż na tle różanem
Porannych niebios, w kłosach do kolan Melmeja
(Przyszła moja0 stanęła, wołając: «Pić daj mi!»
Zaczem, amforę prawem podparłszy ramieniem,
Chyliłem ręką lewą gliniane jej wargi
W usta Melmei, która ku mnie nie patrzyła.
A skoro ja patrzyłem na rzęsy jej... (iż ma

Czarne rzęsy, choć blade, jak żyto, warkocze)
Być może, iż królowa świata przechodziła...
KLEOPATRA, I tyś królowej świata naówczas nie widział?
Ani poznałeś cieniu jej, porzuconego
Na twarz Melmei... ani cieniu piersi
Królowej, co upadał na Melmei ramię —
Cieniu, który się kładzie u jej stopy?
Patrzaj!
Chłopcze, patrzaj... ty jesteś prawdziwie zbrodniarzem!
Melmeja także nie jest na wzorowej drodze,
Gdy ma warkocze blade, a rzęsy z hebanu
(Przeciwieństwo, wyraźnie fałsz znamionujące!).
Chłopcze, dlatego tobie nic królowa nie da...

(na stronie)

Cóżby ci ona mogla dać więcej!...

(do chłopca)

...weź tylko
Złoty ten pieniądz — widzisz — z twarzą Kleopatry,
I rękoma go uczep na Melmei piersiach,
Tak, ażebyś znał odtąd królowej oblicze...
SZECHERA. Pięknie się skłoń i odejdź...

(Ganimedjon wypełnia ukłon i cofa się)

KLEOPATRA. (wstając od stołu). Poddanych mam, którzy,
Mają ojców, i synów, i oblubienice,
I wnętrza chat spokojne...

(do Eukasta)

Pono cień kolumny
Wypędza mię z pałacu ojców?!

(wchodzą służebne Kleopatry)

Pas, hełm, dzidę!
Biały mój wielbłąd niechaj uklęknie, jak łabędź!

(służebne krzątają się około stroju Kleopatry)

Teraz ten chłopiec i ów nadobny mężczyzna,
Świecąc kruszyną złota między gwarnym ludem,
Pole dadzą szczególnym przypowieściom o mnie,
Miasto poda je miastu, zwiększając i barwiąc
I z Kleopatry serca czyniąc Nil miłostek,
Wielkim pomiatający kałem...

(do Eukasta)

Pragnę!... Daj mi
Perłę jedną winnego grona...

(do służebnej)

Dopnij sandał!

(wstaje, ma się ku drzwiom głównym i, podnosząc rękę z krótką włócznią podróżną)

Błogosławieństwo woli królewskiej nad wami!
WSZYSCY. (i za sceną — w okrzyku) Wielkie jest Ptolomeów imię! I jest wielka
Kleopatra, jedyna Egiptu królowa...



SCENA CZWARTA.

EUKAST. A co teraz?
SZAKAL i CHŁOPCY SŁUŻEBNI.
...A teraz — co?!...
EUKAST. Mądra Szechero!
Oto twego wieszczego umu czas...
WSZYSCY. ...Cóż będzie?
EUKAST. Cóż z lego będzie?

(Szechera milczy)

KONDOR. (zbliżając się do stołu) Zdanie moje jest poziome,
Lecz obowiązujące: primo — skrzepić ciało,
Ażeby się zmocniła dusza...
WIĘKSZOŚĆ GŁOSÓW. Przezacnego
Łowczego słowo niechaj pochwalone będzie!
KONDOR. Secundo: było w mowie królowej rzeczone,
Aby zachować «pozór», z czego istny wniosek,
Że tu rzeczywistego pola walki niema.
Tak naprzykład skoro się owy weźmie pasztet,
Który ma formę pawia, i skoro się z wnętrza
Formy onej odejmie treść, a kształt zostawi,
Pozór ptaka nietkniętym może jaśnieć wdziękiem.

(do chłopca służebnego)

Niech popiję dla głosu czystszego...
SZECHERA. (która dotąd upowijała w chusty misę złotą) Co czynię,
Śpiesząc, bym dar królowej w moje wniosła progi
I nie dała się złupić żołdactwu bez wodzów
Lub rzymskim zwiadom, — starczy za całą odpowiedź:
Błogosławieństwo z wami!

(wychodzi)

HER. (nadchodząc zpowrotem przez drzwi główne) ...Widzieć trzeba było
Ptolomejkę, gdy wstawał dromader, a ona
Rosła na niebo hełmem i swą krótką dzidą.
Lud dalej w drżących grupach — przed nią, za nią jezdni,
Dzwoniący rynsztunkami. Cezarby się uląkł!
Rzymianie pierzchną — spełzną Rzymianie. jak tuman
Kurzu, strachem bladego, co za wojskiem upadł!
Domowej wojnie z nimi koniec się położy.
Oto co, za próg ledwo wyszedłszy, wciąż słychać,
I co lud, i co mówi postawa widoku.
KONDOR. (u stołu) Dobrych tłumaczu nowin, posil się u stołu,
EUKAST. (do Szakala i służby) Szechery wieszczej wcale słów nie lekceważę.
Co droższy sprzęt, uważnie składajcie mi w kosze.
Nie wy, lecz ja dworowi odpowiadam za nie...

(Jedni spożywają resztę potraw, drudzy układaniem sprzętów w kosze i onychże odnoszeniem zajęci są — tak, iż dwie rozmowy są prowadzone)

HER. (u stołu) I będzie znowu Egipt, jak przez wieki wszystkie.
KONDOR i INNI. Będzie i będzie — wiwat!
HER. Przejdziemy i morze,
I Tyber... (trzeba wiedzieć, że Rzym jest nad rzeką).
KONDOR. Ależ! Co to za rzeka! Jedenby krokodyl
Wypił...
HER. I, lubo z kasty wodzów nie pochodzę
Przyznam się, że bynajmniej nie byłbym zdziwiony,
Gdybym miał do czynienia sam na sam naprzykład
Z wielkim, jako ów wielki Pompejusz... bezgłowy!...
EUKAST. (do swych podwładnych) Dla «pozoru», te, co są jeszcze w rękach, sprzęty
I zastawienia stołu niektóre — a mówię,
Iż niektóre — opuścić należy. Zalecam
Tudzież usunąć mumję... Święty to obyczaj
Egipcjan starożytnych, lecz niezawsze wszyscy
Zrozumiewać umieją go... Czas się odmienił.

(służba cofa mumję i krząta się)

HER. (u stołu) Z ludów świata najstarszy, wprost od bogów idąc,
Niepodobna, ażeby innych w karby nie wziął...
KONDOR. (u stołu) Myśl mi przyszła. że, jako kasta jest do kasty,
Tak Egipt do Etjopjan, do Poncjan, do Rzymian...
EUKAST. (z ostatniemi koszami i służebnymi chłopcami cofając się)
Błogosławienie z wami!
HER. (u stołu) ...Myśl, co po wielekroć
W głowę mię uderzała, gdy na wyspie byłem
Dalekiej, gdzie fenicki sprzedał mię podróżnik
Dla dziwnych wdzięków moich o wiośnie żywota...
Tam poznawałem ludy zamorskie i inne,
Tam uczyłem się sensu kapłańskiego. Dzisiaj,
Jako przez sen. albo przez mgłę, sobie przypominam...
KONDOR. Skrzep ciało kroplą... i mów!
HER. ...Tamże jedno pokolenie
Uznało mię za boga... jak przez mgłę...

(zasypia u stołu)

KONDOR. ...Kolegę
Pozostawić w niejakiem dumaniu jest grzecznie.
Lecz widzę, że Eukast i inni spełnili
Główną część obowiązku, uchraniając rzeczy,
Których kosztowność mogla na szwank je narażać.
Nieopieszalej zatem pocznę, gdy niektóre
Sam uniosę...

(Kondor pozostawione jeszcze niektóre drogie naczynia w szaty swoje składa)

...Szakalu pilny, zostawuję-ć
Błogosławienia moje...

(uchodzi)

HER. (oparty na stole) ...jak przez mgłę dym, parę...
SZAKAL. (do pozostałych dwóch chłopców służebnych) Łowczy wielki może spostrzec, iż zaniechał
Objąć tej złotem gęsto nabijanej czarki,
I owej, mówię, płaskiej ze srebra podbutli,
Tudzież fraszek podrzędnych... Bądźcie pilni, chłopcy!

(zabiera przedmioty wzmiankowane i śpiesznie oddala się)

HER. (u stołu) Wszystko... jak przez papierek... cienki...

CHŁOPIEC PIERWSZY. (zbliżając się do Hera) ...Czy nie lepiej
Usunąć mu z pod palców kubek...
DRUGI CHŁOPIEC. ... i podstawkę —
OBAJ CHŁOPCY RAZEM. I dwa błogosławieństwa zostawić. Uchodźmy!

(chłopcy usuwają się cicho i śpiesznie)


SCENA PIĄTA.
(Her, twarzą na stole opróżnionym oparty i snem ujęty. W rozwartych podwojach widać od jednej naprzód, a potem od drugiej strony przebiegających dwóch żołnierzy rzymskich z rękoma na mieczach)
(Dwóch centurjonów rzymskich, od dwóch przeciwnych stron, wchodzi)

PIERWSZY CENTURJON. (obzierając się dokoła) I tu jeszcze nikogo!...
DRUGI. ...Istotnie, że musiał
Przez szpiegów mieć plan gmachu całego.
Gdzieby się oprzeć mogło kilku ludzi wszystkim
Siłom załogi naszej. Takiego ot stosu
Złożonych tak granitów się nie lekceważy!...
Musieli go poprostu obeznać pierw z miejscem...
PIERWSZY. Kiedy, kto — jeśli chwili dotychmiast nie było.
Żeby królewskich posłów mu przedstawić?... Jeśli
Posły królewskie — uważ! — włóczę pod mą strażą
Bo czasu nie miał Cezar zsiąść z konia i mówić...
Bynajmniej! Nikt mu żadnych nie donosił zwiadów:
Obrócił koniem, palcem załogę rozdzielił,
Od dwóch stron kazał w gmach ten wnijść. My z Fortunjusem,
Jako widzisz — on, z jednym liktorem...[1000] wiesz lepiej.
Co i którędy począł...
DRUGI. ...Jak we własnym domu,
Na pierwszy schód przysionka zesunął się z konia,
Ręce obie za biodra zarzucił leniwo.
Liktor Toraks szedł przed nim... on, stopień po stopniu,
Między jednakie sfinksów wstępował profile,
Krokiem równym przemierzył krużganek i salę,
I znów krużganek wnętrzny, aż, gdzie wody szelest,
Spadającej do wanny z porfiru, dał wiedzieć,
Że się jest w łaźni. Cezar nie postąpił dalej:
Przyjmuje kąpiel, może Kalligjon mu czyta!...
DRUGI. Tymczasem zbiegów kilku lub marnych włóczęgów
W gmachu nieznanym zamach wykonaćby mogło
Na wielkie czoło, które jest fastigium[1001] Rzymu!

(okrzyki za sceną słyszeć się dają)

OKRZYK. Górą szósty italski legjon!...
Konsul górą!...
HER. (przebudzając się u stołu) Przez Amenti!...[1002] Cóż stało się!...
PIERWSZY CENTURION. ...Nareszcie jeden
Mieszkaniec gmachu tego!...

(porywa Hera za ramię)

...Ktoś jest? Chodź tu, spowiedz!
DRUGI CENTURJON. (obzierając dokoła) Czy nie z desek tej mumji wyszedł niespodzianie?...
HER. (pokazując na mumję, w głąb sali usuniętą) Właśnie z nią schadzkę miałem w tem samotnem miejscu,
Zdala od natrętnego świata... Moje imię
Jest Her, zaś jestem w gruncie to, co Grecy zową
Sofos[1003] — siedm lat milczałem...
PIERWSZY CENTURJON. ...Za lat siedm abstencji
Uracz gościnnie Rzymian! Z jakiej partji jesteś?
Z kim trzymasz: z Arsinoe[1004], z królem, z Kleopatra,
Z Emiljusza Lepida[1005] pełnomocą — albo
Pompejuszowi może służyłeś?...
HER. ...Sapiencji!..
DRUGI CENTURION. Trza go wziąć na tłumacza zwiadom...
HER. Partji korzeń
Powstaje z nietrafnego się wytłumaczenia.
PIERWSZY CENTURJON. (na stronie)
Nieźle mówi po grecku...

(do Hera)

Ten gmach pod znakami
Ptolomeów dlaczego niezamieszkan stoi?
HER. Zamieszkanym jest w duchu... znaki są pozorem,
Jak wszystko na tym świecie... Wedle przypowieści
Archi-egipskiej gmachów mieszkalnych tu niema,
Lecz są gościnne dworce — grodami zaś groby!
FORTUNJUS. (wchodzi, wkładając miecz do pochwy) Konsularne insygnja[1006] zatknięto — posłowie
Ptolomejscy wnijdą tu i staną. Ten człowiek
Kto jest?...
CENTURION. ...Bezbronny jeniec...
FORTUNJUS. ...Wziąć go za kohorty.

(jeden z Centurjonów uprowadza Hera)
(żołnierze z niewielkiemi pakunkami wojennemi wchodzą. Jeden porzuca na ziemię krzesło podróżne i skórę lwa, drugi mniejsze przedmioty na stół składa. Za nimi wchodzi Kalligjon, trzymając miecz pod pachą i zwój papieru w ręku)

KALLIGJON. (do Fortunjusa) Zdrowia!
FORTUNJUS. Wzamian — —
KALLIGJON. ...Godzi się przyznać, że, jeżeli
Pałace podrzędniejsze są tego wytworu,
Cóż musi być w Serapjum?![1007]
FORTUNJUS. I że rzymski wielki
Pompejusz u swojego znajdzie przyjaciela
Miejsce, by oprzeć głowę...
KALLIGJON. Dla mężów, którzy są
Godni nazwania tego, sama nie-Fortuna
Jest tylko przeciwmarszem albo odpoczynkiem.
FORTUNJUS. Tak to brzmi!... Niekoniecznie się sprawdza zarówno.
A dowodem: że, gdyby tak wiodły się rzeczy,
Nie byłoby na świecie tragedji...
KALLIGJON. Tragedja!
Zaiste, że jest boską i że jest obrzędną,
Jak była na początku swego na świat przyjścia.
Zawsze ona wyjątkiem, piorunem Olimpu!
Wszelako i tragiczność ma swój wątek...
FORTUNJUS. Kiedyś,
W Tuskulum[1008] w cichej z bukszpanów alei
Przedyskutować trzeba ten przedmiot...

(do Centurjona)

...Nareszcie
Niechże już z podarkami swemi posły owe
Znudzą Cezara — ławy niech zajmą u wnijścia...

(do Kalligjona)

Rzadko miejsca, polami bitw zajmowanego,
Któreby się dawało zużytecznić składniej:
Zaiste, że nieledwo trybunalnie można
W takowym się rozłożyć gmachu...

(Centurjon wprowadza posłów, którzy zajmują miejsca u drzwi, a którymi Fortunjus i Kalligjon nie zajmują się. Kalligjon jest u stołu, gdzie zwitki papierów porządkuje. Centurjon, który wprowadził posłów, ustawia krzesło podróżne na skórze lwiej i zawiesza na onegoż wezgłowiu purpurę)

LIKTOR. (od wnętrznych drzwi sali)
...Konsul — tędy
Przechadza!...

(Posłowie podnoszą się. Cezar wchodzi w stroju powszednim, przybliża się do krzesła, podejmuje róg płaszcza purpurowego i zarzuca go na jedno ramię, nie kończąc ubrania, ni biorąc miejsca, tuk, iż połowa purpury spoczywa na siedzeniu)

KALLIGJON. (w zbliżeniu do Cezara) ...Główny z posłów zwie się Achillesem.
CEZAR. (na stronie, jakby z półuśmiechem) Się zwie! — — —

(daje znak ręką, iż słucha)

ACHILLES. «...Ptolomej, król i prawoistny
Następca Auleta egipskiego, władca[1009],
Mocarz i pan, a ludu rzymskiego przyjaciel
I Pospolitej Rzeczy rzymskiej osobliwy
Miłośnik: konsulowi, wodzowi, gościowi —
Pozdrowienie! —

(po przestanku)

Jakkolwiek bogaty jest Egipt,

A serce władcy jego wylane dla braci
Władców, jednak wewnętrzne tu i tam niesnaski
Czynią, że godne trudno wymieniać podarki:
Przeto król idącemu w pogoń za przestępcą
Pierścień jego i głowę posyła, by winny
Oddała pokłon...» — te są wyrazy monarsze —

(Achilles odwija nagle głowę uciętą i z pierścieniem składa u stóp Cezara)

KALLIGJON, FORTUNJUS, CENTURJON i LIKTOR. Eheu! Pompejusz Wielki. — Zaprawdę, że on!
CEZAR. Bezecni!... Precz ode mnie! Darów tych i okiem
Cezar nie tknie — nie może tknąć Rzymianin
Kiedyż
Króle i władze wasze, jeśli nie wy sami,
Pojmiecie, że Rzym wcale się nie mści — on karze!
Cezar — że się nie bije... że on walczy tylko,
A konsul, gdyby miał się mścić, to chyba zemsty!
Wy, uszedłszy stąd żywi, świadectwem będziecie
Słów rzeczonych...

(odwraca oczy i purpurą zakrywa)

...Tak smętny jestem, jak był wielkim Pompejusz!...
ACHILLES i SPÓPOSEŁ. (widząc Cezara milczącym) ...Ci, co treści odnoszą i rzeczy,
Jako im są zwierzane, znać mają powinność
Wyrazy, monarszemu przeznaczone uchu...
CEZAR. (nie obracając profilu do posłów) Rzym pogardził, wódz grozi, a zapłakał Cezar!

(nie odwraca jeszcze spojrzenia i usuwa się zwolna we drzwi wewnętrzne, Achilles i spółposeł głównem wnijściem cofają się z królewskiemi dary)

KALLIGJON. I to ten sam Pompejusz, u którego, pomnę
Jak dziś, widziałem ojca egipskiego króla,
Wygnanego do Rzymu...
FORTUNJUS. ...i to ten sam, który,
Gdy z Mitrydatem walczył, a zdradą mu chciano
Ułatwić tryumf, zdrajcę, poradnika swego,
Skazał na śmierć...
KALLIGJON. To ten sam, nasz wielki przeciwnik,
Za którym goniąc, doszliśmy do kresu, odkąd
Jego i Rzymu bronić przychodzi... Tragedja
I wojna, ręka w rękę, jak dwie tanecznice
Obrzędowe, solennie do przeznaczeń wiodą!...

(Liktor wchodzi od drzwi wewnętrznych)

KALLIGJON. Konsul — co każe?...
LIKTOR. Miejsce lustralną zmyć wodą
I zarzucić lwa skórą.

(pełni zlecenie)

Wskazał, że nie przyjmie
Sprawy żadnej, prócz ważnych z obozu doniesień,
Głębokiej życząc sobie cichości dokoła.

(ta część sceny mówiona jest półgłosem)

KALLIGJON. (rozwijając jeden z papierów do Liktora) Lamp potrzeba!...

(składa papier; do Fortunjusa)

Cóż powie Rzym za dni niewiele?!
FORTUNJUS. Zwłaszcza, iż smętne wieści dochodzą drogami,
Których żaden wódz dotąd nie potrafił przejąć.
KALLIGJON. Szczególna rzecz, a istna...
FORTUNJUS. ...Przedostatniej nocy,
Gdy nie mieliśmy chłodnych ścian wokoło siebie,
Lecz pustynię i skóry namiotów, sen dziwny
Upadł na mnie. Wydało mi się, że z konsulem
Szliśmy pośród zawici, trzęsącej gwiazdami,
Nawoływania słysząc w powietrzu, Gdzie niegdzie
Przeginały się palmy włosami na piasek
I brakło tchu... A konsul do mnie: «To początek.
I taki bliski końca!..» Zbudziłem się, słysząc
Szczekanie gdzieś szakala i chromy chód hien.

(Liktor ustawia lampy)

FORTUNJUS. (do Liktora) A ty — snu czy nie miałeś?
LIKTOR. Miałem-ci, wyborny
Sen, tak, że mi się zdała noc cała jak chwilka.

(wychodzi)

FORTUNJUS. (do Kalligjona) Tego gdy życzę sobie, radbym tobie niemniej,
Lecz wiem, iż czuwać będziesz...

(zarzuca płaszcz i cofa się)

KALLIGJON. ...Vale![1010]

(sam)

Szczególniejsza
Doba! Imperjum zewsząd pod ręką się pełni:
Od Pontu do Hiszpanii, od wysep Brytańskich
Do tego stołu: na zdłuż i na szerz — nietylko
Sens stanu, lecz i siły są w grze tajemnicze.
Nieraz śmierć robi tyle, co żywot, a życie
Śmierci się równa... Nieraz dnia jednego wątek,
Za lat sto lub na sto lat pracując, zawiera
Pierwociny ogromnych na świecie wydarzeń...

(za Fortunjusem)

Jemu śni się, mnie trzeźwa dawa sny rozwaga.



SCENA SZÓSTA.
(Krokiem przechadzającego się po gmachu wchodzi Cezar. Przemierza całą salę, żadnej na Kalligjona uwagi nie zwracając; natrafia na skórę lwa, w miejscu, gdzie leżała głowa, rozesłaną, i, podnosząc nad nią rękę, wypowiada)

CEZAR. Fortunie... która zowie się i pomścicielką!...

(ciągnie dalej przechadzkę, przybliża się do stołu i daje Kalligjonowi znak ręką, aby się pisaniem zajął)

CEZAR. (wyciągając się w polowem krześle) Stanęliśmy w poczęciu wtórego rozdziału...
KALLIGJON. (czyta) «O egipskiej potrzebie: paragraf
Jedenasty — księga pierwsza»
CEZAR. (dyktując)«Cezar
Z dziesięcioma nawy rodyjskiemi
I z azjackim posiłkiem prowadził
Trzy tysiące dwieście mężów pieszych
I osiemset jazdy. A tak we trzy dni
Szedł na Aleksandrję... ....
...... znał naturę
Egipcjan, iż są zepsutymi,
I, jak mało ufać im się godzi,
Zatykając ówdzie rzymskie orły...»
CENTURJON. (od drzwi głównych, zadyszany) Fortunjus! Kallig!... Który z dwóch nadbież-no, proszę,
Bez konsula tej sprawy rozstrzygnąć nie można...
CEZAR. (obracając się twarzą) Konsul jest tu w osobie — co rozstrzygnąć winien?...
CENTURJON. Zupełna osobliwość! O wnijściu księżyca
Lekka łódź posunęła się do brzegu — straże,
Znak odebrawszy pewny, podały go innym
I dopuściły przejścia przez łono obozu.
Mąż silny (co bez wyższych zleceń zda się nie być)
Uniósł z łodzi osobę, starannie owitą
Jak się penatów nosi posążki, lub jako
Półbóg nimfę z kibicią, niedotkliwie skłonną,
Albo jak nurek perłę w muszli — i tę postać
Przeniósł aż tu pod zamek, tak szybko, że przebłysk
Złotego jej koturna, wspartego na dłoni
Unosiciela, wydał mi się, jak meteor...
Tą osobą jest sama królowa Egiptu,
Zaś dokonanej sprawy szybciej — nie widziałem.
Zda się, że już nadchodzi
CEZAR. (wstając i robiąc krok ku drzwiom głównym, do Centurjona z półuśmiechem) Nie byleś pod bronią,
Kiedyśmy przechodzili Rubikon...

(głębia drzwi głównych zapełnia się strażami obozowemi; naczelnicy rozstępują się, Kleopatra wchodzi, robi kroków kilka i, napotkawszy rozesłaną lwa skórę, przyklęka)

KLEOPATRA. Konsulu!
CEZAR. ...Klęknąć tobie pozwalam, królowo!
Nie z tytułu, bo całej nie objąłem władzy
W Egipcie, który posłów nie ma i jest zbrojny.
Ni teraz czas, ni miejsce właśnie trybunałów.

(podnosząc za rękę Kleopatrę)

Lecz — przebacz pani — wyznam przy prawdziwym świadku

(wskazuje na Kalligjona, który to stwierdza ukłonem i następnie cofa się)

Traf, dla którego widzieć cię skłonioną chwilę
Na miejscu tem, pokrytem grzywą lwa, życzyłem.
KLEOPATRA. Byłaż tam pierwej przepaść?...
CEZAR. Miejsce to zakląłem
Dla Fortuny, która jest pomścicielką razem,

Jak patrycjusz, jak kapłan!... Szczegóły na później...
Przypuśćmy, że tam wielkiej wartości naczynie,
Że cudna grecka waza rozbiła się pierwej
I że tę stratę odnieść chciałem do nagrody
Trafu trafem...
KLEOPATRA. ...A ja ci nie przynoszę darów!
I nic godnego nie mam z sobą. Wszakże — oto
W kolcach mych słynne owe dwie perły na świecie,
Które «nierozłącznemi» nazywają. Wybierz.
Jeżeli zdołasz, jedną i miej ją w agrafie
Purpurowego płaszcza, by ktoś dostrzegł kiedyś,
że Kleopatra, ucho ku twym kłoniąc słowom,
Zapomniała łzy ciężkiej i białej, łzy morza!
CEZAR. Inne wszystkie, o księżno, łzy we faldach togi
Konsularnej, na piersi pochować rad jestem.
KLEOPATRA. Więc moją pierwszą będzie ta, którą wylałam
Nad zgonem, o Cezarze, przeciwnika twego.
Tak jest!... Wielki Pompejusz mego ojca gościł,
Za jego dni wygnania, w Rzymie. Dla mnie ojciec,
Chociażby nie miał uczuć, ojcem był i królem,
Poprzednikiem korony mojej... Jam uklękła,
Konsulu, by spowiedzieć, że ku osobistej
Pompejusza i żony jego straży dałam wprawdzie
Pięćdziesiąt galer zbrojnych... Lecz cóż pięćdziesiąt
Galer przeciwko twojej, Cezarze, Victorii?...
CEZAR. Zwłaszcza, że moich było dziesięć ze mną...
KLEOPATRA. Z tobą!
CEZAR. (wzbraniając Kleopatrze dokończyć zaczętego sensu) Racz mówić dalej...
KLEOPATRA. ...Wojny ja nie podzieliłam
Całą armją i flotą...
CEZAR. ...A druga łza twoja,
O królowo i córko króla poprzednika,
Którego Pompej gościł na wygnaniu w Rzymie?...
KLEOPATRA. A druga moja łza?... Pozwól, Cezarze, chwilę,
żebym mogła przypomnieć sobie. Ah, dziś rano
Mój, czy twój, żołnierz — nie wiem (bo wszyscy żołnierze
Poniekąd są twoimi) — człowiek monstrualny,
Zabił gazelkę moją i zjadł
CEZAR. Eheu!...[1011]
KLEOPATRA. Ty powiesz,
Że więcej miljon gazel mam w moich pustyniach?
Lecz ta nawykła była poglądać mi w oczy
Źrenicami, jak wielkie dwa kamienie drogie,
I drżała nie przestrachem n mych stóp, lecz drżeniem
Delikatności członków. — Patrz, Cezarze, zawsze
Taka uważna, jak kwiat, co, się rozwijając,
Wlepione ma spojrzenia w słońce...

(po chwili przestanku)

Że orłom dobrze w górnem szybować powietrzu
Lub spaść, jak grom, na łup swój, to czyliż dlatego
Żołnierz mnie ma gazelkę zabić?... I tę, która
Tak mi wyobrażała egipski lud, jak on
Bywa obrazem Rzymu!...
CEZAR. Sfinksów królowo! Ty, która
Dziewięcioma języki mówisz, mów po rzymsku
Albo helleńskiej mowy użyj...
KLEOPATRA. ...Ten egipski
Lud dobry jest, gdyby go zostawiono sobie.
Co tem łacniej, iż nie chce on panować drugim,
Rad przestawa na swojem, nawykły do Nilu,
Prosty, jak trzcina jego, skłonny i nadbrzeżny,
Z bogów wyszedł przez swoją starożytność wielką
I w bogi wraca znanym mu losów porządkiem.
Co piękniejszego i co pyszniejszego więcej?
Cierpliwy jest tak wielce, że, choćbyś go ścinał,
Poszle ci wzamian uśmiech wstrzemięźliwy tyle,
Co uśmiech sfinksa... Zdeptać go możesz kaligą[1012]

Rzymską, on się u posad rozpłaszczy, jak piasek,
Lecz piramidy szczytem dotknie konstelacyj![1013]
CEZAR. Duma jest długim trudem godności — i wcale
Nie nabywa się ona żadną chełpliwością:
Lud twój nie ma jej, właśnie dlatego ma pychę.
Z dziadów, z kości, z popiołów, lecz nie z odetchnienia
Wolnych piersi, To źle jest być więcej, niż pierwszym,
Lub nie myśleć, że pierwszym trzeba być w czemśkolwiek.

(po przestanku)

Nie wy pytacie jedni, co ma Rzym do ludów,
Które się na swych starych zatrzymują prawach...
Cezar odpowie, że nic... i dlatego właśnie
Rzym ma zwyczaj przyznawać ludom ich istotę,
Często ją własnych orłów osłaniając pierśmi.
Jest wszelako inaczej, skoro gdzie w pustyni
Osobników się coraz kilka ubezczelni,
Wpatrzonych tylko w siebie i, co chcą, robiących,
Nad rzeczy miłość stawiąc intrygę i pieniądz.
To jeżeli Rzym króci, jeśli równa prawem.
Łagodzi stylem — właśnie, że osłania ludy,
I właśnie, że przeciwko prawu ich nie idzie.

(po przestanku)

Ucz mię, proszę królowo, jakiemi drogami
Postępować ma godny Rzymu obywatel
Tam, gdzie monarcha gościa zabija podstępem...
Ale on nie nie winien! Zrobił to z porady
Ministra, który był mu niezbędny, zaś owy
Postąpił tak przez poszept żony, która wreszcie
Eunuchowi swojemu przyrzekła to spełnić!...
Ty zaś, szlachetna pani, stąpając po ziemi,
Uczynionej tak śliską, powtarzasz mówienie
Nieświadomych: «Dlaczego Rzym ludy ogarnia?»
Cezar, czy myślisz, księżno, że konsulem byłby
Ludu, który tak oto nie chciałby być ludem?
Raczej przebyłby może oceanu przestrzeń,
Jak Leander, ramiony własnemi ku wyspie[1014],
Zapowiedzianej wieszczów szlachetnem marzeniem.

(po przestanku)

To nie jest łatwo stawać się podobnym bogom!...
Trud to jest właśnie z tego duży, że codzienny.
Łacniej, królowo, stokroć wygodniej zaiste,
Arcykapłańskie raz w rok wziąwszy bandelety,
Podjąć nóż i ofiarne bydlę jakie ubić,
Pokłony za to mając rzesz olbrzymich ludu.
Tu jednak, pani, widzisz, co posiada Cezar,
Jak on szuka miękkiego w świecie przestawania.
Podróżne krzesło, skąd się rozsądzają sprawy,
Skórę lwa i purpurę, czasem miecz, albowiem
Nawet i miecza wniosków niezawsze on słucha.

Wielką sensu powagą i ciała Rzymianin,
Jak planeta, wywiera działanie, nie gromem!...
Jemu grom sam upada w przestankach, jakoby
U wytwornego w dykcji[1015] pisarza heksametr!
Pisałem i ja rymy, wdzięczna Kleopatro,
I wiem, jak się dać pojąć... i zapewne żadna
Z gazel twych równej mowy pogrzebnej nie miała,
Jak ta, którą skończyłem...
KLEOPATRA. Cezarze, o więcej
Moich łez już nie pytasz, a patrz: takie szybkie
I jedna się za drugą wnet doganiające,
By po raz pierwszy męża istotnego widzieć!

(zakrywa oczy załamanemi rękoma)

Jakże biedną i biedną była Kleopatra!...
CEZAR. Pani, widzisz po ziemi migocącą światłość?...
To jutrzenka...

KLEOPATRA. Już?...
CEZAR. Konia mego słyszę rżenie —
Legje się budzą... Wprawdzie śpieszyć się jest rzeczą
Politowania godną, lecz i czas ma prawa...
KLEOPATRA. Cezarze! Po raz pierwszy słyszę to mniemanie.
CEZAR. Pani, nikt się nie śpieszy ustawniej, niż dzieci
I ci, co nigdy nigdzie wczas się nie znaleźli.

(podając ramię Kleopatrze)

Chłód ranny niech mi prawo da, bym twe ramiona
Purpurą odział, ramię, bym cię poprowadził
Przez obóz mój, królowo!
KLEOPATRA. (przyjmując usługiwanie)
Na ramieniu człowieka oparłszy się, czuję że się oparłam o świat —
CEZAR. — To konsula ramię
Opowiadasz tem słowem, o szlachetna pani,
Nie Juljusza Cezara...
KLEOPATRA. (opóźniając krok umyślnie) Ta światłość jutrzenna,
Latająca po ziemi, jak błyskotne fale,
Wstrzymuje mię... Czy nigdy wschód mniej pięknym nie był?
Czy to jaki dzień wielki słońca dziś? Czy ty, Cezarze,
Czujesz zarówno palec różowy jutrzenki
Na źrenicach?...
CEZAR. W obydwóch perłach twych zausznie
Widzę jak się zwierciedlą: zorza i świat cały.
KLEOPATRA. Cezarze, takich pereł, wiesz, że jest dwie tylko!

(kurtyna zapada)


AKT DRUGI.
(WESELE KRÓLEWSKIE).
Portyk pałacu Kleopatry w Serapjum, wychodzący na wybrzeże i kanał portowy. Niekiedy łodzie przepływają widome przez arkadę naprzeciw sceny. Z dwóch stron dwa rzędy kolumn. Marmurowe stoły, kwiaty w wazonach. Eukast, a z nim chłopiec, podlewający kwiaty, któremu on daje zlecenia gestem, mieszając się do rozmów.
SCENA PIERWSZA.

EUKAST. Przez Hermesa! Rycerzu, mądry kapłan jeden,
Z kapłanki urodzony, którego ja jeszcze
Dziada, kapłana, znałem, powiedział te słowa:

(mówi mu do ucha półgłosem)

«Z Cezarem do Egiptu przyszedł czasu genjusz
I w zodyjaku[1016] mnogo przyśpieszył» — skąd idzie,
Że wszystko pod rękami wydąża i bieży.
Wazy dwie wczora ja sam — słyszysz, sam ja zbiłem.
Toczyły się się tak w palcach... Dwie wazy! Ja, stary
I w służbie stołu biegły!
RYCERZ. Do jednego króla
Rzymskiego, który zwał się Hostiljus, Fortuna
W nocy wchodziła oknem. Niepodlejszym Cezar!
Straże coś podobnego, bywało, w księżycu
Widywają u jego namiotu, gdy czuwa.
Jakoż dni temu jeszcze kilka oblegany,
Oblegających obległ w tych uliczkach ciasnych
I pod stróżą latarni morskiej, tak obronnej!...
Siedemdziesiąt pięć galer pobił, nic nie mając,
Sam nieledwie noc całą na falach własnemi
Rękoma z piany ciało ratując jak nurek.
Natomiast król, doparty do Nilu, na wieki
Żółtą wię wodą upił...
EUKAST. Uśnie on w balsamach,
Które cały nekropol[1017] znosi. Sam widziałem:
Pobożność wielka pełni się...
RYCERZ. Ledwo to Cezar
Spełnił, alić niemało i dziś weszło wozów,
Naładowanych łuki, kołczany i dzidy,
Tudzież okrytych pianą rumaków bez siodeł
Z pola walki, co ledwo cztery trwała godzin.
Zaś mąż, który nie widział Partów kawalerji,
Niech, proszę, milczy o niej...
EUKAST. I jeszcze nakoniec
(A tuszę, że-ć nakoniec!) dziś legiony wyszły
Nilu brzegami w strony oddalonych pustyń...
Co wam lepiej wiadome jest — i czynię błędnie,
Mówiąc o tem.

(Eukast i Służebny, pełniąc zajęcia swoje, cofają się stopniowo w głąb arkad; Kalligjon i Aelius Cinna, ramię pod ramię wchodzą)

KALLIGJON. (do Rycerza) Zdrowia wam!...
RYCERZ. Powzajemnie!
AELIUS CINNA. Zdrowia!

(ozierając się)

Zdało mi się przed chwilą poić się muzyką,
Teraz wonią kadzideł... Czy to dzień teoryj?...
RYCERZ. Zwykłe pytanie świeżo przybyłych w te kraje...
EUKAST. (na stronie, z głębi sceny)
Nasz cały Egipt jedną teorją jest zawsze!
CINNA. (na stronie) Praktyką — Rzym...
RYCERZ. Galera królowej Egiptu
Poruszyła się w porcie, skąd masztowe liny,
Przepojone woniami, zabrzmiały w powietrzu
I doniosły tu zapach, gdy trzy ławy wioseł,
Urobionych na wzorze narzędzi muzyckich,
We falach zwisłe, akord wydały, i owy
Kręgami ich dopływa ucha...
CINNA. Te dziwności
W oczach moich bynajmniej nie przenoszą wdzięków
Portyku tego. Myślę, iż miejsce jest dobre
Do odbierania hołdów, rzeczypospolitej
Należnych od narodów, lub ku temu, aby
Pompejuszowym cieniom sprawić stypę... Chciałbym,
Chciałbym, mówię, ażeby zbyt nie tracić czasu
I abym mógł co rychlej odpłynąć z listami,
Jedną może uwożąc ciekawość z Egiptu,
To jest, że krokodyla radbym mieć żywego
Dla wodnych igrzysk...

(Cezar z jednych drzwi arkady wnętrznej, a Kleopatra z drugich przeciw otwartych, spółcześnie wychodząc, spotykają się, zaczem Rycerz się cofa)

CEZAR. Pani!
KLEOPATRA. Cezarze! Widzę, iż mamy przynajmniej
Ten sam chwil naszych rozkład...
CEZAR. Gdziekolwiek i kiedy
Spotkałbym cię, czarowna królowo, zarówno
Byłaby to harmonja jedna więcej w świecie.
Na polu bitwy wczora o tobie myślałem —
KLEOPATRA. List twój zowąd u piersi noszę. Czy podobna,
Że tak niedługo trwała walka?.. Racz, konsulu,
Opowiedzieć, opisać, ty, którego stylus[1018]
Równa się zwycięskiego miecza rękojeści!
CEZAR. Czyliż natychmiast z pola działań ta ciekawość
Nie była uprzedzoną? Rzecz stała się prosto:
Stanąłem na czas... okiem rzuciłem... i zniosłem!
KLEOPATRA. Piorun, gdyby o sobie rzekł, małoby dodał.
CEZAR. I dlatego jest bóstwa posłem — albo przeto
Wczesny, iż służy niebu.

Kalligjon i Cinna przybliżają się i pełnią ukłony; Cezar i Kleopatra przyjmują je, ale rozmowę ciągną)

Epoka ta w niczem
Nie cierpi odwłok. Wszystko, cokolwiek się dzieje,
Pochyłościami zbiega da kresów...

(do obecnych)

Należy
Wielkiego many[1019] uczcić, listy słać do Rzymu,
Należy...
KLEOPATRA. ...chwilę spocząć...
CINNA. Zaiste, czas nagli...

(Kalligjon dobywa zwitki z togi swojej, Cinna tabliczki i zbliżają się ku jednemu ze stołów marmurowych: Cezar i Kleopatra tam i sam przechadzają zwolna)

CEZAR. (do Kleopatry) Ah, spocząć?...

(do Kalligiona)

Na półwazie z alabastru u mnie
W sypialni listy moje leżą... W nocy miałem
Ku temu czas...

(Kalligjon wychodzi, Cinna pozostawa u stołu)

CEZAR. Dyktować pozwól mi, królowo,
Treść, co obchodzić winna senat, acz niewiele
Dla potocznego sensu może być zachwytną —

(Kleopatra nieco opodal zajmuje miejsce i zabawia się kwiatami bliskiego wazonu; Cezar dyktuje)

Imperjum obszar, ciągła zmienność społeczeństwa,
Obywateli rzymskich dalekie zasłania
Na długie nieraz lata lub nieprzewidzialne,
Wyczekują w ustawie małżeństwa rozszerzeń.

(Kleopatra spogląda znacząco)

Legat, lub pełnomocnik czy właśnie dlatego
Umierać ma w niektórych swoich atrybutach,
Iż, wyrażając prawo, a przeto tembardziej
Mocen niem będąc, żenić się nie może w miejscu
Pełnomocnictwa swego i stosownie do praw
Ludu, któremu małżeństw Rzym nie przepisuje?

(po przestanku)

Zdałoby się, że, jako prowincji istota
Obyczajowa wolną jest. tak i mąż każdy
Lub niewiasta, bez względu na miejscowe śluby.
W mieście Rzym i w obrębach jego pierw zawarte,
Żenićby się i zamąż chodzić mogli znowa
Na prowincjach i wedle właściwych im ustaw.

(po przestanku)

Azali legat[1020], w Gallji lub Germanji z żoną
Rzymską i prawowitą będąc, ma od Gallów,
Ma od Germanów branym być za bezżennego
Dla Gallji, dla Germanji? Lub odwrotnie, czyli,
Skoro nie towarzyszy mu żona, on samym
Śród ludów tych ma zostać poza społeczeństwem,
Jak tymczasowy jakiś przychodzień — co arcy
Rzeczpospolitej szwanku wnosi na powadze?...
CINNA. (przerywając) Przeciw takiemu Julji prawu, o konsulu.
Ja powstałbym —
CEZAR. To będziesz, o Cinno, jedynym
Lub jednym z powstających...
KLEOPATRA. Dwadzieścia tysięcy
Z armji rzymskiej, co przyszła ojca mego poprzeć,
Poślubiło egipskich cór tyleż tysięcy.
Lecz, jeżeli królowa, przyjaciółka ludu
Rzymskiego, ma w tej mierze swe okazać zdanie,
To ja proszę cię, Cezar, daj mi ten pargamin.

(Cezar podaje zwitek, który Kleopatra zlekka, ale wybitnie rzuca precz, lecz on upada na jeden z wazonów, opodal stojący a pełny kwiatów)
(do Cezara i Cinny — z uśmiechem)

Gdyby te kwiaty były z Gallji lub z nad Renu,
Pomyślałyby teraz, że śnieg upadł na nie!
Ale egipskie słońcu ufają...

(Kalligjon wchodzi i oddaje listy Cezarowi, który wręcza je Cinnie; Kalligjon zatrzymuje się w głębi portyku)

CEZAR. (do Kleopatry) To było
Tylko postscriptum...
CINNA. Konsulu!...
Rękę przyjm — i odprawę królowej wziąć pozwól.
KLEOPATRA. Lwa ci dać poleciłam na złotej obroży,
Przyjm i jedź zdrów —

(skubiąc różę)

Weź także i ten róży listek...
Siły obraz i obraz słabości zarazem
Niech ci przypomną Egipt!
CEZAR. I śmiertelnych... Vale!

(Cezar odprowadza Cinnę parę kroków, a potem niesłyszalnie coś Kalligjonowi mówi, który wraz cofa się; po wyjściu Cinny, Kleopatra zatrzymuje się nad wazonem kwiatów, gdzie rzuciła pargamin, i mówi)

KLEOPATRA. Cezarze! Między ludźmi, co się rozumieją
Podobno jest rzecz jedna straszna — cień nieprawdy!
Więcej nic!... Znać to lepiej ode mnie winieneś,
Która, wciąż będąc tylko nieletnich małżonką,
Niezrozumianą byłam pierw, niż obojętną
Za prowincję i pamiętać o nich (w piśmie, które
Cisnęłam w oczy kwiatom) nie chciałam ci usty
Niewieściemi dziękować. Tam są kobiet serca,
Istot, które tę mają przeraźliwą wyższość,

Że się rzucają całe w prąd żywota pierwej.
Niż podobieństwem bywa, by znały, co czynią.
Mąż jest poniekąd zawsze mężem stanu, alić
Kobieta, jak ochwiany posąg, w ręce spływa,
Gdy on, jakkolwiek kochał nie zaraz przepada,
Gdzież jest ów, o Cezarze, co, dostrzegłszy promień
Światłości serc, wraz za nim poszedł aż do końca —
Ufny, że być nie może na nic taka boska
Rzecz, taka boska... Bo miłość boska jest...
Cóż myślisz, lubo i sam podobny do bogów
Czy oni zapalają miłość bez światłości?
I rzecz najwyższą, którą czynią, uczynili
Niedość poprawnie, arcyułomnie, niecało?
I czy nie jest wyższością to rzucenie sobą,
Zaledwo się trzymając na piersiach strun liry,
Jak niegdyś poetessa jedna z pierwszych grecka?...[1021]

Powiedz. Juljuszu!... Ty, coś bez uznań senatu
Przeszedł Rubikon koniem wpław, przed tablicami,
Na których wcześnie śmiałym groziły przekleństwa...
W walkach czy nie to samo jest — i nie to samo
Po zwycięstwie, gdy umysł oddawa się spocząć?
W chwilach wielkich, Cezarze, zawsze się przepada!...
Lecz kobieta nad wszystko jest chwilą!...
CEZAR. Heroizm
Podobno że jedynym prawdziwym spoczynkiem.
Alić on sam to tylko jest dziewictwo woli
I myśli!...
KLEOPATRA. ...Słyszę ludu okrzyk i stąpanie.

(słychać okrzyk — i przez arkadę, wy chodzącą na brzeg, w głębi portyku widać wojsko rzymskie)

CEZAR. Kazałem dziś legjonom iść w marsz — a gdzie? Czyliż
Wiemy, tak częstoliwie kart nie mając w ręku?...
OKRZYK. (niewyraźny z za sceny)
«Górą kapitoliński legjon... Cezar górą!»
CEZAR. Kazałem iść legjonom od rana. Gdzie? Czyliż
Potrafiłbym na piaskach wykreślić nieznanych?

(po przestanku)

Nie wiem, gdzie poruszyłem orłem... Wiem, że leci...
Żadne mu pióro w skrzydłach nie drży... Pomyśliłbyś
Że odpoczywa... Wiedzieć? Czyż tak wiele można!
Czyż wszędy są poszlaki dróg?... Ani my znamy
Stoków Nilu, ani, gdzie ocean szeroki
Waży się wód ciężarem... Nocyj[1022] nieco drobnych
Zaraz zrobiło ludzi maleńkich hardymi,
Zrobiło ich bez onej ducha wspaniałości,
Która jest miła bóstwu, iż od niego idzie.
Starcy egipscy patrzą w konstelacje niebios,
Ja z Europą w dziejów głębokość poglądam.
KLEOPATRA. Cezarze, chodź... Niech sferę rozwinę przed tobą
Odpowiednią i piersi twej i twemu czołu — —

(mają się ku odejściu)

Jedną przestąpmy deskę od progu na statek,
Który purpury nasze dwie zamieni w żagle,
Ciskające je pod gwiazdy co noc, jak rzecz lekką.
Poglądać tam spokojnie, gdy wiatr niemi igra,
Amarantowych płaszczów miotając fałdami,
Jest to zarazem patrzeć i w niebo i w serca...
CEZAR. (podchodzi pod jedną z kolumnad wnętrznych i woła głosem znacznym) Kalligjon... pisma! — Toraks, miecz mój i hełm!...

(do Kleopatry)

Płyńmy!
Pokażę-ć, gdzie się kończą te imperja świata,
I zadziwiona będziesz, że tak blisko...
KLEOPATRA. Płyńmy.

(spółcześnie do zawołania słychać muzykę wioseł okrętu Kleopatry, który nadpływa, a wraz i głębię sceny ze wszech arkad nadbiegający lud zapełnia; Kleopatra i Cezar przechodzą tłum ku okrętowi, okrzyki powtarzane towarzyszą im

JEDEN OKRZYK. Wielka jest Ptolomeów córa!
WTÓRY OKRZYK. Górą Cezar!



SCENA DRUGA.
W głębi sceny zostawa i rośnie tłum ciekawych, gdy na przodzie onejże od czasu do czasu wybłąkane z rzeszy dialogują osoby.

FORTUNJUS. Końcem końców dwie tylko legje pozostały!...
Na całe miasto!... Mówiąc ściśle, i latarni
Morskiej[1023] czem osadzić nie było...
CENTURJON. Fortuna
Konsularna pogłównie służy za kohorty.
FORTUNJUS. Cinny z listami odpływ (które nic nie mówią
O stypie Pompejusza, ni spocznieniu manów)
I wyruszenie równie przedwczesne Cezara
Dwoma są zdarzeniami mało fortunnemi.
CENTURJON. Wieść sieją, iż najskorzej wyszły legjon wcale
Ochoczym nie był...
FORTUNJUS. Skądże wieść mogła już dobiec?
CENTURJON. Na skrzydłach fatum!

(spostrzegając rycerza, który z głębi tłumu zbliża się)

Oto dawny nasz, co ongi
Pod Gabinjusem przybył prostym legjonistą,
Rycerz... nowostworzony...
FORTUNJS. Co brzmi ciekawego?
RYCERZ. Uczta ludu po całem mieście, gdzie królowa
Przechodziła dziś stopą swoją... A jednakże
I stos na bliskim placu...
FORTUNJUS. Kornelja Pompea[1024]
Niezbyt rada na powrót cezarowy czekać...
RYCERZ. Będzie to więc prawdziwie na sposób egipski:
Spopielenie pozgonne i huczna wesołość!

(od głębi sceny zaczynają się około stołów krzątać)

CENTURJON. Stoły, zda się, już kwitną napitkiem i jadłem...

(Fortunjus, Centurjon i Rycerz cofają się nieco)

EUKAST. Królowej słowa brzmiały: «Gdziekolwiek stąpiłam,
Niechaj wesołość będzie! Podskarbi ku temu
Zaliczy». Poczem jeszcze, głowę obracając
Z nad ramienia Cezara, rzekła: «O Eukast!
Zrób mi, proszę, szczęśliwych sporo w Aleksandrji,
O co, gdy wrócę, spytam sama. Czy rozumiesz?»
Wyraz ostatni w uchu nieustannie słyszę...

(spoglądając na ruch w głębi sceny)

Jakoż przyznaj, że lud jest usługiwan śpieszniej
Od wielu książąt z kasty kapłańskiej...
KONDOR. «... Rozumiesz?»
Słowo to rzeczywiście ma swoje znaczenie.
To tak, jakby powiedział kto: «Weź się do rzeczy
I nie przebieraj wiele, jedno i na prawo
I na lewo, gdzie kogo zdybiesz, uszczęśliwiaj!..»
Alić znaczenie wtóre tego słowa uczy,
Że zdrowej kuchni folgę dać trzeba i winu...
SZECHERA. (tam i sam przechodząc, rzuca Eukastowi półgłosem)
Melmeja chór żniwiarek nowopoślubionych,
Ganimedjon zaś chłopców chcą prowadzić...
EUKAST. Myślę,
Że nie byłoby także przeciw zbudowaniu Mumifikatę[1025] piękną sprawić wszystkim trupom
Szczęśliwych, to tej nocy zasnęli...
KONDOR. (chcąc w głąb sceny odejść)
Maksymą,
Maksymą jest: z każdego stołu uszczknąć nieco,
By istnie poznać kuchnię, to jest «sine qua non»[1026],
Jak powiada sekretarz cezarski...
EUKAST. (zatrzymując Kondora i Szecherę) Zasiądźmy!
Pojrzmy na lud, ucieszmy serca, o Szechero
Mądra... i ty, Kondorze wstrzemięźliwy! Poczem,
We trzy głowy, zebrawszy sens, uradźmy wszystko,
Nietylko tu albowiem szerzy się wesołość,

Ani u świętych progów jednego z pałaców,
Lecz, jak piorunu iskra, po mieście już przeszła!...
KARPON. (przeciska się przez tłum i podchodzi do przodu sceny) Wytwornie rzekł wielebny Eukast! To przeszło
Jako piorun po całej Aleksandrji... Właśnie
Oczyma was szukałem... Dozwólcie, niech spocznę...

(zasiada obok obradujących)

Biegnąc i biegnąc ciągle, ostrzyłem ciekawość.
Tłum coraz większy — alić coraz to mniej ludzi
Spotykałem świadomych, jak wy, Eukaście!
Wy, łowczy dworu, lub wy, Szechero głęboka...
Głoszą jedni, że młody król ma wkrótce śluby
Zawrzeć z monarchinią, i skwapliwie patrzą
Ku tarasom, gdzie niańki swemi wachlarzami Bawią infanta...
EUKAST, KONDOR, SZECHERBA etc.
— Króla Auleta testament
Niech pochwalonym będzie: po synu drugi syn,
Po jednym bracie-mężu ordynkiem następny
Mąż-brat dla Kleopatry łona jest przepisan...
Jako na wieczystego aloesu liściach,
Któremi się umarłych serca upowija,
By przeniesienia w inny twór oczekiwały:
Wiwat... oto wieść...
KARPON. ...Inni gadają, że Cezar
Kleopatrę uwozi do Rzymu. Wstyd słuchać!
Inni, że taka wola królowej, by miast
Sprawiło bachanalję na cześć cudu, który
Stał się w owym pałacu, skąd do Aleksandrji
Na wielbłądzie zjechała białym... że tam dziwy
O jednej nocy dziać się miały — tak, legje
I Cezar nie wiedzieli, co począć z przestrachu.
Wyznać muszę, iż temu gwoli przyczynił się
Niepomału urzędnik dworu, człowiek łebski
I dobry patrjota, co był jeńcem rzymskim
Na polu bitwy...
EUKAST. Dworski?!
KARPON. Niejaki Her...
EUKAST, KONDOR, SZECHERA.
Proszę!!!
KARPON. Ten skwapił dwóch poetów i ma ich przy sobie:
Greka, który mu pisze «Herejdę»[1027] i głosi
Żywot rycerza tudzież glorję czynów jego —
I wtórego, co, staroegipskiem narzeczem dzieje
Stawiając wielkiego Ptolomeów państwa,
Bawi niemałe tłumy na przechadzce walnej.
KONDOR. Przez krokodyla, zawsze miał on coś w zanadrzu,
Ten nasz Her...
EUKAST. Już mniemałem, że na wieki przepadł,
Stawszy się dotąd może szczęśliwym chrabąszczem
Lub żórawiem...[1028]
KONDOR. (kwapiąc się ku odejściu)
Mniemanie moje, Eukaście,
Po rozważeniu sporem jest treści następnej:
Skrzepić ciało, zaś rzeczy, jak są, pozostawić,
«In statu quo»[1029], co z rzymska wyrażam, albowiem
Skoro lud, uprzedzając zlecenia monarsze,
Pełni je, więc jakoby z natchnienia to czyni
I «prorokuje» — jest to wyrażenie judzkie,
A niemniej akuratnie rzecz określające.
Nadto — po grecku — dodam to jędrne zaklęcie:
Przez Bachusa!
SZECHERA. (zagadkowo i poważnie)
Dopóki płynie woda żywa
Z piersi źródeł, niema co przesłaniać jej chustką
Ku wycedzenin czystszych kropel... i, jakkolwiek
Żrzałą myśl klo wypowie i językiem jakim,
Nienaganionym będzie mówcą.
EUKAST. Przez Hermesa!...
Nikt mi lepiej nie wraził w czoło całej pięści!
Oto prawdziwa jeszcze Sybill[1030] egipska!
Zapomniano już równych... dla kogóż?? Dla owych

Nieogładzonych Greków, brodatych i bladych,
Którzy się filosofos zwą!... Lecz wątpię, żali
Dorośli, aby sowy, w szczeblowaniu bytów
Cokolwiek wiedzą, wziąwszy nie zinąd, jak od nas,
KONDOR. Tandem[1031] jest uradzone, Eukast, Szechero,
Karpon i my, w myśl słowa królowej Egiptu,
By, szczęśliwymi stając się, nakłaniać innych
Ku tejże treści, czyli uzupełniać misję.
Z placu jednego w drugi wzierajmy z pilnością
I od jednego uczty stołu do następnych
Oko miejmy... aż chwila otrąbienia przyjdzie,
Rzecz, do której jeżeli przywiązuję wagę,
To, iż trębacze mnie są, nie komu, podlegli
I że zleciłem mosiądz trąb chędogo trzymać.

(słychać pobrzęk harfy i nucenie)

WOŁANIA TŁUMU. (w głębi sceny)
...Górą harfa Egiptu
KARPON. Chór jeden!.. Niebawem
Z drugim nadejdzie i Her w zupełnym pancerzu,
Jaki, odkąd był jeńcem, dla pamiątki przywdział...
HARFIARZ. (u przodu sceny — śpiew)

I.

Niech sobie obce ludy mają mnogość
Sycących potem skibę pracowników,
Przestawa Egipt na jednym i starym,
Który po dziś dzień służy, jak sługiwał, —
Na ogrodniku swym przestawa Egipt:
Na świętym Nilu.

CENTURJON. (przy jednym z bocznych stołów) Co więcej, że samemu służy Egiptowi!...
GŁOSY TŁUMNE. Wiwat harfa Egiptu! — przez Hermesa, wiwat!...
HARFIARZ.

(śpiew)
II.

Niechaj zwycięzcy porywają ludom
Panny, z białego idące marmuru
Do widzów, którzy są Pygmaljonami...[1032]
I niech przynoszą je do swoich stolic;
Stalsze ma Egipt pomniki dziewicze.
Ma piramidy!

FORTUNJUS. (przechodząc około stołu, do Centurjonów) Kibić których pomaga do westalskich[1033] zalet!...
TŁUMNE GŁOSY. Górą patrjotyczny nasz wieszcz!... Uciszcie się!...
HARFIARZ.

(śpiew)
III.

Niebo dał Egipt oku zdziwionemu
I ziemię odkrył, i umysłów płytkość
U tych, co zinąd naukę czerpali...
Wreszcie, ażeby dobytek wszechskarbów
Na pokolenia utrwalić balsamem,
Pismo wynalazł!...

RYCERZ. (u stołu Centurjonów) Zaś tem hermetyczniejsze[1034], że on sam je czyta!...
TŁUMNE GŁOSY. Skończył śpiewak, gdyż pieśni końca nie byłoby,
Za cel mającej cuda Egiptu, więc świata!...
U STOŁU CENTURJONÓW. Górą legje, od wysep Brytańskich do Nilu!
Niech żyje boski Julius!
HER. (ku przodowi sceny) Wieszcz, co prawdę głosił
Ludowi, dla bogactwa treści słusznie przymilkł,
Lecz nie sam on ze źródła popija świętego —

(do Greka)

Psymacha uczniu, weź go dytyrambem[1035] swoim,
Z Homerem równo stawiając...
LIRNIK. Uciąć z tego wolę
Jeden więcej Herejdy zarys...

(poczyna głosu próbować)

Hera śpiewam!
— — — Nie Muza, ni treść są przeciwne,
Lecz zaziębienie gardła...
Hera śpiewam, który

Długą niewolę cierpiąc, ćwiczył się w sapiencji...
Ani podołam więcej, tak mi gardło skrzypi...
HER. Nie śpiewaj Hera, uczniu Psymacha!... Daj pokój!
Raczej skrzep wycieńczone długim znojem członki!
Dość czuwałeś...
KONDOR i INNI. (rzucają się ku Herowi) Zaiste — nasz Her!! Herze, salve![1036]
HER. (półgłosem) Nie noścież mię w tryumfie!
Bądźmy incognito, Przysiądźmy na ustroni...
GŁOSY W GŁĘBI. Górą chór pasterski!
STAMTĄD I ZOWĄD OKRZYKI. Pasterski chór, nad wszystkie chóry dawny, wiwat!
Idą kobzy, opodal żniwiarkowie młodzi
I panny ze sierpami, rzuconemi w ramię,
Jak zaniedbane jakie księżyce na nowiu...
MŁODZIEŃCY W TŁUMIE. Sierpy, czemu wy, plącząc się w jedwab warkoczy,
Stępiłyście swe ostrza?...
OGÓŁ GŁOSÓW. Słuchajmy śpiewania!

(jak w całej tej scenie usuwają się jedni w głąb, drudzy naprzód występują, tak zbliża się i chór wieśniaków)

CHÓR MŁODZIEŃCÓW.

(śpiew)

Zato, że chłopcom pokradłyście serca,
Nie nie umiejąc poczciwszego zrobić —
Zato, że chłopców poczarowałyście,
Rzucając na nich z zasadzek jabłkami,
A do rozpuku po sieniach się śmiejąc —
Niebawem wszystkie, jednym długim chórem,
Pójdziecie wdzięcznie Dianę przeprosić...[1037]

Pójdziecie, kosze wyplatane niosąc,
Śpiewać i świeże ofiarować placki...
CHÓR DZIEWIC.

(śpiew)

Któż temu winien, że chłopcy widzieli
Wieńce u okien chat.. i kto ich prosił,
Żeby zbierali jabłka latające,
Które z ogrodów ciska wiatr, jak zechce?...

My poniesiemy objaty Dianie,
Skoro pójdziemy zamąż — i nie pierwej!
EPOD.
Kogut na straży, w hełmie koralowym,
Da znak, że trzeba wstawać nowożeńcom
Do pracy, wespół podzielanej odtąd,
Do pracy tylko, i do pracy zawsze...
CHÓR DZIEWIC.
Koguta niema w żadnej u nas chacie,
Tylko gołębie i tylko turkawki.
EPOD.
Kogut, na jednej czuwający stopie.
Zapowie, że się odmieniły wczasy
I niekoniecznie zawsze bywa radość...
CHÓR DZIEWIC.
Pogoda wraca po ulewnym deszczu.
CHÓRY RAZEM.
Gołębie wzlecą i pary turkawek,
W tęczy obetrą mokre pióra swoje...

HER. W życia wiośnie, gdy byłem na dalekiej wyspie
(Gdzie mnie dla wdzięków moich sprzedał Fenicjanin)
Między Cyklady, znałem jednego poetę,
Który ówdzie wygnanym był i kreślił jamby
Pasterskie arcyudatne — wszelako
Zawsze do wojennego rytmu czułem pochop...
KONDOR. Zupełnie, jak ja!...
EUKAST. Eheu! Teorje zniknęły
Klasyczne, owe szczeroegipskie, naprzykład:
«O krokodylu, łzami zalanym z miłości,
W dwudziestu siedmiu strofach, z chorały i gesty».
Któżby to dziś potrafił?...

(u stołu Centurjonów)

PIERWSZY CENTURJONÓW. ...Hej, bracie centrujo!
Cóż tak za żniwiarkami poglądasz przez palce,
Jakbyś w oku domacał źdźbła lub rosy zimnej?
DRUGI CENTURJON. Spłynęła mi w garść kropla, podobna do owej,
Którą na wiatr zrzuciłem nad brzegami Tybru,
U progów jednej chaty, skoro weteranom
Rozdawano lemiesze i grunta...
PIERWSZY CENTURJON. Zaiste,
Coś dziwnego ma w sobie brzęk sierpów... ma w sobie

Coś, czego ani tarczy nie przygłuszysz drżeniem,
Ani kubka i kości, kolego, mehercule![1038]

(słychać trąbę i)

OBWOŁYWANIE. Koniec uczcie! Na placu tym, placu królewskim
Trąbienie wtóre...
GŁOSY W TŁUMIE. Nikt z nas nie słyszał pierwszego
Dzięki śpiewaniom i graniu...
OBWOŁYWANIE. Za trzeciem trąbieniem
Cisza stanie się, jako w powszedniem mieszkaniu
Prawowiernych Egipcjan, alias[1039] w grobie...

(znaczna liczba składających tłum rozchodzi się różnemi arkadami[1040] portyku[1041] w głębi sceny)

FORTUNJUS. Głoszą.
Że na przedmieściach był już dosłyszany okrzyk
Legionów... Kupcy, zsiadłszy z wielbłądów
Rozpowiadali, że ich na puszczy doleciał
Powiew balsamu, z graniem pomieszany dziwnem,
Z czego królowej okręt «Talam»[1042] zgaduje się.
Aleksandrji to przymiot lub wada, że wszystko
Uprzedza się mówieniem skorem albo wieszczem

(coraz znakomitsza część tłumu ustępuje — od jednej strony arkad blask, podobny do łuny, daje się na chwilę widzieć, a przy kolumnie kobieta w długiej, całożałobnej szacie)

CENTURJON. (nagle powstając) Alić tego nie podał głos do wiadomości,
Że się dopala — widzę — stos Pompejuszowy.
DRUGI CENTURJON. Przez Herkulesa!
FORTUNJUS. Patrzcie! U kolumny ówdzie
Ostatni odbłysk wzięła jeszcze na oblicze,
Jeszcze zwróciła głowę... To Kornelja!.. Ona!
PIERWSZY CENTURJON. Wraca, przechodzi tędy...

(Centurjonowie podnoszą się, Kornelja przechodzi)

FORTUNJUS i CENTURJONOWIE (wygłaszają) Salve!...
KORNELJA. (podnosząc ku nim rękę)
...Przez was biorę
Uszanowanie rzymskich wojsk dla cieniów męża.
Choćby jeden się skłonił orzeł, to wystarczy
Temu, co był prawdziwie Wielkim...
FORTUNJUS. Pani, niech żałoba
Nie będzie ci nad siły!
KORNELJA. Pompea spomoże.
Gdyby Kornelji przyszło omdleć!...

(Kornelja przechodzi bardzo powolnie poza scenę)

KARPON. (w reszcie tłumu rozchodzącego się) Wonnościami
Powiał około przedmieść wiatr i już są ludzie,
Co widzieli tych, który dosłyszeli okrzyk
(Jest wieść, jakoby w legjach był bunt...)
FORTUNJUS. Kto ją pierwszy
Usłyszał, niech zaniesie jawnie przed trybunał.
KONDOR. Ostatnim byłby!... Otóż i trzecie trąbienie —

(słychać głos trąb, przodek sceny zajęty przez dwie małe grupy — jedna, centurjonów i Rzymian, poglądających wrycie za znikającą w głębi Kornelją; druga grupa złożona z dworskich egipskiich. Dno sceny zupełnie odróżnia się. Poszept tych dwóch grup stanowi dwa chóry tragiczne)

FORTUNJUS i GRUPA RZYMIAN. Ten lud szuka piersiami woni, którą «Talam»
Liny purpurowemi rozbrzmiewa w powietrzu.
A ówdzie wdowa, męża wielkiego żegnając,
Szuka przedłużyć arom[1043] smolnego łuczywa...
EUKAST i GRUPA EGIPSKA. Wcale zwątpienia niema o weselnych godach
I, że wrychle królowa będzie poślubioną:
Infant-brat cały jest pstry od złota i cacek
A dworskie damy naprzód próbują, jak tańczyć.

GRUPA RZYMSKA, Wielki mąż pozostawia po sobie śród Judzi
Jakoby cień, leżący na wszystkich ich myślach,
Który budzi się, wzmaga, blednieje lub wstawa
Z następstwami wypadków, idących za śmiercią,
Same zdarzenia, mając pieczę o pamięci
Opłakanego, wznoszą swoje ręce nikłe
Do pochylonej wdowy!...
GRUPA EGIPSKA. Testament Auleta,
Nakazujący córce iść za swego brata,
Po raz drugi tem święciej będzie wypełnionym.
Jak mumja jedna ciągła, nasi monarchowie
Zachowują tenże sam porządek od wieków!
GRUPA RZYMIAN. Śmierć jest silna i strzały Diany są szparkie,
Lecz pospolitej rzeczy miłość uprzytomnia
Mężów wielkich i dobrze sprawie zasłużonych,
Poszukiwać ich radząc w ustawach i w życiu,
Nie zaś w mumifikacji cedrowym balsamie!...
GRUPA EGIPSKA. Zdałoby się, że ludu śpiew wracającego —
Zdałoby się, że słychać już muzykę wioseł
Zepsowaną odbrzmieniem wojennego marszu...
GRUPA RZYMIAN. Coś, jakoby grom kroku wracających legij
Lub orłów tętno, żeńską spasowane muzyką,
Zda się utrapiać uszy...
WOŁANIE Z POZA SCENY. Talam! Talam! Talam!
JEDEN Z GRUPY EGIPSKIEJ. (podbiegając w głąb sceny) Zaprawdę purpurowa plama wzdętych żagli,
Jak zachód słońca w morzu, falą ku nam płynie,
Już liny można widzieć — a jużci je zliczyć
Już ciskają kotwicę — — Słyszycie głos tłumu?
Już są! Królowa wiedzie Cezara.
JEDEN Z GRUPY RZYMSKIEJ. Już Cezar
Wiedzie królowę.
WOŁANIE Z GŁĘBI SCENY. Górą kapitolińskie orły! Egiptu królowa
I Cezar górą!
EUKAST. W szranki dwa po stronach obu
Przystać radzi zarówno okoliczność sama,
Jako i ceremonjał...

(też same grupy dwie rozwijają się w dwa równoległe szranki)

WSZYSCY. ...I wrychle do portów
Domostw przybić, jak statek do stolicy portu.



SCENA TRZECIA.
W głębi okazuje się pierś okrętu. Cezar i Kleopatra, popod ręce, w poufnem zbliżeniu, wchodzą między szrankami, które lekkim pozdrawiają gestem — osoby przybyłe zajmują przodek sceny, grupy, rozwinięte w szranki, cofają się zupełnie.

KLEOPATRA. Raz, jakkolwiek na twojem oparta ramieniu,
Poczułam chwilę trwogi, wrychle —
Kiedy legiony dalej nie chciały iść...
CEZAR.Oto
Krańce imperjum świata!
KLEOPATRA. ...Aleksander
Nie doszedł dalej, jedno ówdzie, kędy,
Falang[1044] bunt...
CEZAR. I dlatego, wyskoczywszy z łodzi
Przypomniałem ci, pani, że dotrzymał słowa
Juljusz, że tobie jego nie zbrakło ramienia
Aż, gdzie stanęły orły na stertach, jak wryte,
Aż, gdzie się świata promień zatumanił w piaski,
Aż, gdzie na teraz koniec okręgowi dziejów...
Mówiłaś «Pójdź!» — poszedłem. Nie jesteśmyż ludźmi?
Aleksandrowi dobrze było sobie tuszyć,
Że Ammońskiego[1045] synem on ze krwi... Młodzieńczyk!
Kleopatro, czlowiekiem być to także zacność.
To w diademie przejść się pod jarzmem, to więcej
Niźli dość... O, tak, pani! Królowo-kobieto!...
Być człowiekiem w obliczu ciebie, jest zarazem
Kłonić się i brać wieniec.

(podając jej obiedwie dłonie)

Obejmij raz jeszcze
Ręce Juljusza! Księżno, niezadługo konsul.
Spełniwszy swoje, wróci na Kapitol,
Wzywany dwakroć, ludu głosem i senatu.
KLEOPATRA. Podaj chustkę... kobiecie... Cezarze!

(wstaje i ma się ku odejściu)

Królowa
Egiptu wyjdzie nieco na ganek — lud czuwa
By orzeczono ślub jej z młodszym bratem, królem,
I aby pełnomocnik pospolitej-rzeczy
Rzymskiej wygłosił króla zeszłego testament.

(Eukast wchodzi z próżną półwazą złotą w ręku)

EUKAST. Ananasy poniosłem monarsze i rzekłem,
Że monarchini w czoło go całuje...
KLEOPATRA. (mając się ku odejściu, do Eukasta) Ile
Uszczęśliwiono ludzi pod moją niebytność?
Chcę to podane pismem widzieć i mieć w ręku
Królowi trzeba ponieść wielbłąda z papieru...

(odchodzi)

CEZAR. (wstaje i za Kleopatrą woła)
Kleopatro, nie za mnie ślub ten!
KLEOPATRA. Za Rzym...
CEZAR. Ani
Za Rzym! On byłby od narodu twego
Z tobą razem przeklęty, gdyby nie dynastja!...
Sługą byłabyś Rzymu, nie zaś pośredniczką Ludów...
Za poprzednika króla niedołężność
Za swojej własnej siostry intrygi, za brata i męża nicość...
— Za lud, wwychowany
Między sfinksem a mumją!
KLEOPATRA. Konsulu! Królowa
Czasu nie ma przedłużać mów tych...

(idzie dalej)

Dowidzenia!

(po przestanku)

Raz jeszcze dowidzenia — dziś, na owem miejscu,
Które sam poświęciłęś Fortunie-mścicielce.
Tam!... i o tejże porze... Juljusz!...
CEZAR. (pochylając czoło) Milczę.
KLEOPATRA. (powracając parę kroków i zatrzymując się) Tyle jeszcze: że miłość zupełna jest zawsze
Szczęsną... dlatego, że jest!

(zakrywa oczy i pośpiesza kroku; odwracając czoło poza się)

Cezar, dowidzenia!..
Pisz!... Ty, co wynalazłeś listowną rozmowę
Lub nadałeś jej życie...

(zatrzymując się u progu arkady)

W wazach twej komnaty
Pozostawiono wschodni szarlatny anemon[1046]
Jak purpura!... Odwiedzić go niekiedy pójdę...
Może coś słońce liśćmi napisze, nim zwiędną...

(znika w arkadzie)

CEZAR. (sam — z niejaką obłędnością)
...Słońce tli się pod ciężkiem sklepieniem piramid,
Co ukamienowały niebo... Czasem tylko
Gniewny kometa ciemność odpycha ze wzgardą...
............

(Kalligjon, trzymając w ręku pisma i hełm, a na ramieniu mając zarzucony płaszcz, wchodzi i wygłasza)

KALLIGJON. Kapłańskiej kasty główne posły z testamentem
Auleta!...
CEZAR. (zimno) I senat i lud zna od wieków
Ten testament — tekst cały — wszelaki papirus,
Pism tak wiele trumiennej treści! Mumji odór
Balsamuje mi głowę po ramiona... Jakby
W przestworze tym nie można było skrzydeł rozwiać,
Coś zlepia pierze orłom i nagle je czyni
Mumifikatą, świętszą od ptaka, lecz niższą...

(do Kalligjona)

Kapłańskiej kasty męże arcypełnomocni,
Jeżeli chcą wnijść, mówić, czuć i znać niech wnijdą.

(Kalligjon gestem ręki daje wnijść kapłanom)

PIERWSZY Z KAPŁANÓW. Potężnemu odwieczni — pokłon.
CEZAR. Wzamian, wzamian!
PIERWSZY Z KAPŁANÓW. Od tysiąca lat w świętych grobach stróżę mając
Nad całością królewskich ciał, a z których żadne
Nadłamanego nie ma palca — tak piękne są! —
Przechowując zarazem i zbiór odpowiedni

Alabastrów, śród których spoczęły wnętrznoście
(Jakkolwiek te doczesne są, jeśli monarcha
Doczesnym się w jakowej cząstce okazywał),
Silni zasługą swoją, umocnieni kastą,
Urzędem zawołani i mający w rękach
Auleta, zeszłego monarchy, testament —
Przychodzimy, by akt ten w dzień królowej ślubu
Nie pozostał za ręką rzymskiego konsula.
CEZAR. (biorąc papirus) Dotknąłem — i powracam.

(pierwszy z kapłanów poczyna ceremonialnie zwijać papirus)

DRUGI KAPŁAN. Miejsce, znamienicie
Przestronne, dla królowej cielesnego kształtu
I dla monarchy, męża jej, na wiele naprzód
Pilnie pookadzane co dnia, miejsce w rzędzie
Następliwe — hodować umiemy...

(kiedy kapłani spowinięciem papirusa zajęci są, wchodzi bez oznajmienia Rycerz)

CEZAR. A co brzmi
Z godnych słyszenia rzeczy?
RYCERZ. Ludność dwóch prowincyj,
Peluzji i Kanopy, rozkazem królowej
Zmieniono w poczet stałych biegaczów z listami,
Wici przytem o nocy zapalane będą —
To zaś obrotem galer na morzu się znosi
Aż pod Cyklady!...
CEZAR. Czuwać zewszechmiar jest słuszna.
Dobrze pozdrawiam!...

(kiedy Kalligjon podaje hełm i obrzuca Cezara płaszczem podróżnym, ten mówi)

Zamek, w którym po raz pierwszy
Spocząłem i gdzie blade czoło Pompejusza
Zastąpiło mi drogę, zwiedzę dziś o nocy...

(wychodząc)

Legje nad ranem w drodze spotkają Cezara.

(Kapłanowie i Rycerz głębokim pokłonem towarzyszą wychodzącym do progów portyku)



SCENA CZWARTA.

PIERWSZY KAPŁAN. I oto, jako było na początku, tak jest!...
Zewszechmiar spokój — król i królowa ciż sami.
Rzeczy egipskiej tylko mądrość to potrafia,
Precept tylko hermejskich sprawuje to siła.
Mąż, zaiste, że wielki opuścił te progi,
Acz drobne sprawy raczej nad miar go zwiększają!
RYCERZ. «Przybył — pojrzał — dopełnił...»[1047]
PIERWSZY KAPŁAN. Rzeczy jednej zbywa,
O rycerzu, nad wszystkie ważnej i dla której,
Tu, tam, teraz co chwila trapieni jesteśmy —
DRUGI KAPŁAN. Konjunkcji[1048] ciał niebieskich!...
PIERWSZY KAPŁAN. Ongi nie bywało
Królewskiego małżeństwa bez gwiazd połączenia.
DRUGI KAPŁAN. Niejaki przebłysk, wielce wątpliwy, zdaleka
Dawa się podejrzewać, atoli...

(Psymach i Olymp wchodzą, nie przerywając dialogu)

PIERWSZY KAPŁAN. Atoli Zwać tego nie godzi się przebłyskiem, co ledwo
Jaki Archiprezbita lub jaka Szechera
Długim postem w głębinie niebios domacali.
Prawdziwy syzyg[1049], istnie horoskopu godny,
Cale innego blasku jest, niż to widzenie.

(do Psymacha i Olympa obracając się)

Atoli w świeckiej (jeśli się tak godzi mniemać)
Wiedzy ćwiczeni męże rozeznają przecież
Syzyg zodyjakowy od widzeń światłości.
PSYMACH. Ile różnem jest oka niebieskiego wnętrze
Od wnętrza niebios!...
OLYMP. Młodość człowieka od wiosny!...

(Kleopatra we wielkim stroju weselnym — z jednej strony Eukast, z drugiej Eroe — wchodzą)

KLEOPATRA. Jeszcze i tu spotykam wiernych i szczęśliwych.
KAPŁANI. Wszędzie i zawsze — —

(Kleopatra, nie wybierając miejsca, siada)

KLEOPATRA. Jestem zmęczona... Zaprawdę.
Iż miałam czem!...

(do Eroe)

...Co możesz, z tej szaty weselnej
Odbierz! Niechaj odetchnę...

(odrzuca tam i sam przez ręce Eroe i na ziemię niektóre zwierzchnie odzienia; spostrzegając Rycerza)

...Aah! Rycerz!... Ty bierzesz
Straż tej nocy w Serapjum po ludowej uczcie?
Arcy to jest rozsądnie...

(do obecnych)

On jest gwiazdą wojska!
On jest ten, który pierwszy królowę ostrzegał,
Jak niebezpiecznym Cezar... wojownikiem byłby
W danej chwili... On w zamku jednym w okolicy
Królowę prowadzącą wojsko, zbawił... Tak jest...
RYCERZ. Monarchini!...
PIERWSZY i DRUGI KAPŁAN. (przyglądając się osobie Rycerza) Jak zrodzon w kaście wojowników!
W dostojnej wodzów kaście jakby na świat przyszedł.
KLEOPATRA. (mniej głośno i z westchnieniem) On pierwszy mi Cezara zwiastował przybycie!...

(do Rycerza)

Rycerzu! By podzielić w czemś twe trudy na dziś,
Kleopatra ci hasło znajdzie. Weź wyrazy:
«Zorza i perly»... choćby zausznic mych perły!

(do Eroe)

Szaty słów dworskie ciążą niekiedy zarówno,
Jak te, których już nieco odjęłaś, Eroe!
Jeśli zdołasz co jeszcze zwlec, odrzucaj wszystko!...

(do Olympa, wyciągając się w krześle i odrzucając z włosów bandelety)

Medyku! Doświadczenie pouczyło gminne
Liśćmi ochładzać skronie — i stąd wieńce poszły,
W czas uczt przyjęte do dziś... Jaki, mniemasz, z liści
Błogo uśmierza ciężkość głowy nadużytej?
OLYMP. Wawrzyn, lubo ma nieco trucizny. Niekiedy
Bluszcz, albowiem chłód trzyma. Czasem liście wonne
Tymu[1050]. Poniekąd wschodni czerwony anemon...
KLEOPATRA. (z dziwnem poruszeniem)
Anemon?... Do purpury podobny!... Anemon!!...
OLYMP. Wszelako spokój ducha, tudzież kontemplacja[1051]
Firmamentu niejedną leczyły gorączkę.
PIERWSZY KAPŁAN. Eter[1052] boski, na szczycie niebios przestający...
DRUGI KAPŁAN. ...którego rzadki człowiek zakosztował...
KLEOPATRA. Może
Zarzucę na się jaką opończę podrzędną
I, w pierwszą lepszą łódkę stąpiwszy, popłynę
Poglądać w gwiazdy... Nie wiem, jak poradzę sobie.
Tyle znużona jestem!...

(po chwili)

Mądry Psymachu! Ty, który
Bibljotekę dla mnie zbierasz w Aleksandrji
I uczniami masz co dnia zapełniony portyk.
Mów! Chcę o filozofji coś słyszeć. Mów, czemu
Z błogosławionych torów wielkich szkół wyszliście?
Ongi mędrcowie siłę znamienitą mieli
Przeistoczenia uczuć w nieznane potęgi,
Jak boski czynił Platon, że przemilczę starszych...
Dziś wszelako... Chciej, proszę, powiedzieć mi: czyli
Gdyby naprzyklad oto Eroe niechcący
Tknięta była piorunnym miłości pociskiem.
Czyli też z was kto wzorem starożytnych mistrzów
Wziąć umiałby tę piękną głowę, jak amforę
I odmienić w niej całość zawartą w treść inną?

(wyciągając się w krześle i domykając, oczu)

Jak królowa, o dobro poddanek staranna.
Pytam — — słucham...

PSYMACH. ...Przykładem mistrza szkoły starej,
Poprosiłbym o jeden dzień namysłu
KLEOPATRA. Tylko
O jeden dzień! No, proszę... Dlaczegóż nie o wiek?

(przeciąga się w krześle z oczyma zamkniętemi)

EUKAST. (do obecnych półgłosem)
Królowa, jeśli wolno tak rzec, jest znużona.
RYCERZ. (półgłosem) Hasło, mnie dane. wkrótce obejmę...
OLYMP. (półgłosem) Pozory
Snu nieraz rzeczywiste przynoszą owoce...
EROE. Królowa mówić głośno pozwala, gdy marzy.

(Kleopatra porusza nieco ramieniem — kapłani, mając się do stanowczego odejścia, przybliżają jej papirus na złotej półmisie; Kleopatra spostrzega ten ich gest i ponosi rękę ku przedmiotowi)

PIERWSZY KAPŁAN. Konsul dotknął.
KLEOPATRA. (porywając się) Juljusz!... Cezar?... To dotknął... Co to jest?
DRUGI KAPŁAN. Testament.
KLEOPATRA. (powstając z krzesła) ...Zbyt bolesne spomnienia... Eukast!
Niechaj z konfitur zrobią podobieństwo kształtne
Papiru tego i niech monarsze poniosą!
Mąż mój rączkami dwoma dotknie się tej rzeczy.

(wychodząc)

Królowa was pozdrawia!...

(Eroe i medyk Olymp, a Eukast uprzednio, towarzyszą królowej)

PIERWSZY KAPŁAN. Jak piękna jest miłość
Koronna! Godna tego Ptolomeów rodu,
Z którego po dziś każdy stoi w mumji swojej
I złamanego nie ma palca!
DRUGI KAPŁAN. Dobrze okadzone
Framugi[1053], tudzież skrzynie z drzewa pachnącego,
Niepróżno tak zaletne stadło oczekują!

(do Rycerza)

Rycerzowi słynnemu skłonienie.
RYCERZ. Wzajemne!

(Kapłani wychodzą)



SCENA PIĄTA.
Noc widocznie zapada — w głębi nieco światłości.

PSYMACH. Dziewięcioma języki mówiąca osoba,
Greckich świadoma rzeczy, a celna w egipskich,
Nauczona więc mądre zagadki stosować,
Bardziej słowy olśniła mię teraz, niż berłem.
Często wracam myślący z królewskich posłuchów,
Napotykając wielkie tych sfinksów oblicza,
Które się wylęgają tam i sam na słońcu.

«Miłość odmienić w nowe potęgi i wyższe...»
Żali to się jednemu z mędrców zalecało?...
Cóż powiedziałbyś, walny rycerzu? Czy, względów
Chloe nie mogąc dobyć, szedłbyś do portyku,
By cię nauczał znosić to pitagorejczyk?[1054]
Albo czyli z kapłany szedłbyś egipskimi
Po eter wszechkojący w zodyjaku otchłań?
RYCERZ. Nieraz, na dzidzie brodę oparłszy o nocy,
Na pustyni placówkę gdy odprawowałem,
Szedłem okiem, gdzie świeci konstelacja Panny
I w dalekie Lwa gwiazdy lubiłem pozierać.
Lwy tymczasem dokoła zbiegały pustynię,
Więc spokoju ku takiej treści rozeznaniu
W głowie mojej nie stało — słów dziś braknie w uściech.
Tuszę, iż rzeczą dobrą przeciw melancholji
Jest gra rozsądna w kości, lekkie wino, tudzież
Wiedza uzasadniona, iż Chloe są mnogie.
PSYMACH. Mnogie są Chloe ani jedyna jest Wenus!
Epos ma ciąg apostrof i różność rapsodów[1055]:
Nadewszystko zwątpienie, pochodzące z onej
Troistości — zwątpienie to filozoficzne,
Któremu też i panny bywają skwapliwe,
Skwapliwi są zarazem rodowi ich krewni,
I rzeczypospolitej interes, i pieniądz.
Takiej sprawie i silnie tak ustatecznionej

Gdyby zaprzeczył mędrzec, zaprzeczyłby słońcu!...
Gdyby z nią walczyć zechciał, byłby odrzuconym
Poza rzeczywistego rozumu całokształt,
Zaś ostatnia z mnogiego szeregu tych Chloe
Cisnęłaby mu w oczy swój zużyty koturn![1056]
Zarówno więc i grzeczność dla niewiast pełnimy,
Do ich starań usilnej dokładając ręki,
Jako i filozofji oddajemy hołdy,
I pospolitej rzeczy kształcimy harmonję,
Obejmując zwątpieniem treść, rzeczoną wyżej.
RYCERZ. Straży zastęp zbliża się.

(wychodzi naprzeciw wart, Psymach ma się za nim)

PSYMACH. Niech «Perły i zorza»
Ubezpieczą mnie równie, jak w zadaniu ciasnem
Filozoficznie hasła logiki użyłem...

(straże zatrzymują się przed Rycerzem)

Lecz cóż widzę! Jednego z mych uczniów prowadzą!
RYCERZ. Kto i czemu pojmany jest?...
STRAŻY NACZELNIK. (zaczyna opowiadać) Libacyj zbytek...
POJMANY. (nietrzeźwo — przerywa dialog) Zawiedzionego serca... ofiara! Dla płochej
Harinoe, co hołdy wzgardziła i rymy
(Acz gęsto jej śpiewałem...). Mało czuli ludzie
Nie są skłonni, by pojąć udręczenie wnętrzne,
Zaledwo się przygasić zdolne oceanem!
I trapią mnie dla jednej rozbitej amfory...
Hasła chcą?... Tylko mistrze nasi hasła wiedzą!
PSYMACH. (do Rycerza) Zezwól mi go!
POJMANY. (spostrzegając mistrza) Psymachu wstrzemięźliwy!
PSYMACH. (ujmuje pod rękę pojmanego i mówi do Rycerza) Pozwól!
Podejmę silną tezą ten umysł, zdrowemi
Treściami wesprę, do dom powiodę lub wzniosę,
I filozofa godnym powrócę ćwiczeniom.

(Psymach uprowadza pod ramię ucznia swojego — Setnik z Rycerzem pozostawa na przodku sceny, gdy pod podrzędniejszym Naczelnikiem straż odchodzi)

RYCERZ. Tylko straż nocna prawdę zna!... I tylko owi,
Co bruki pomiatają, między zorzą bladą
A znikającej nocy cieniem, widzą życie!
SETNIK. (mieszając w ręce kości) Spokój powszechny kostkę pozwoliłby rzucić.

(ciska kości)

Dziesięć!
RYCERZ. I dziesięć!
SETNIK. Jeden —
RYCERZ. I jeden! Szczególna — —
Sąż fata[1057] symetryczne?... Symetrja przypadków
Znakomitem byłaby dla mędrca pytaniem.
SETNIK. Aż zakręca mi w głowie sama myśl tej tezy!
RYCERZ. Jeden Cezar zdołałby traktować ów przedmiot.
SETNIK. Jako?
RYCERZ. «Alea jacta est!»[1058]
SETNIK. Wybornie!
RYCERZ. (ostrzegając znakiem milczenia) Słyszę...
Stąpanie lekkie, drobne, jako liści szelest...
SETNIK. (wpatrując się) Kobieta!... I z kibici jej toku — mehercle! —
Sama się postać jawi nazewnątrz opony.
Jedna z tych, co, uchronić się nie mogąc wdzięków,
Kiedy je kryją, kłamią!...

(Kleopatra w długiej oponie przechodzi w głębi sceny)

RYCERZ. Poznałeś. — Królowa!...
SETNIK. Widocznie łódź jej czeka...
RYCERZ. (postępując ceremonjalnie kilka kroków ku królowej) Obowiązek każe
Wyrazić znak czujności — —
KLEOPATRA, (przechodząc) Hasło me w kolczykach...

(znika w głębi głównego wyjścia)

RYCERZ. (powracając do Setnika) Tak to jest!... Strażnik tylko zna istotę życia!
W tę stronę mędrzec z uczniem pijanym się kwapi,
Gdy monarchini w ową samotna o nocy
Idzie poglądać w gwiazdy, modlić się i dumać...
SETNIK. Izydy jest kapłanką z rodu.
RYCERZ. I z umysłu.

(rzucają kości)

SETNIK. Dziesięć! Co też się w Rzymie dzieje?
RYCERZ. Mężów oto
Dwóch, którzy oczekują trzeciego z powrotem.
SETNIK. (rachując) Moje czterdzieści!
Jeden z dwóch Antonjusz Marek,
A trzeci, co z powrotem, Cezar... Drugi?... Nie wiem.
RYCERZ. No!... Lepid...
SETNIK. Przy tamtych dwóch postać znikająca.
Przecie go tu w Egipcie zbliska widzieliśmy.
RYCERZ. Przezorny człowiek, arcy w kunktaturze bystry.
SETNIK. Ah, pozwolisz, rycerzu — nie tego legjonom Szukać!... Antonjusz rusza się... i rusza płacę...
Ciska kości...
RYCERZ. I gęsto przegrywa.
SETNIK. Niekiedy!

(po przestanku, igrając kośćmi)

—  — Grunt jest, że Rzym ma ludzi w legjach od wyprawy
Wielkiego Pompejusza, ludzi, co widzieli,
Gdzie świat się kończy i gdzie pierwej rzymska stopa
Nie tykała twardnącej częstym szronem ziemi
Stron, co są aż pomiędzy Kolchidą północną
A wschodnim brzegiem Frygji; gdzie Hiperboreje[1059]
Mieszkają, mając głowy okryte kapturem
Ze skóry zwierząt. Tam są i stepy i morza,
Smętne bory, brak słońca; tam znudzone ptactwo
Wielkiemi bandy chodzi, leniwe do lotu...
Stamtąd jest piana soli, z morza wychodząca,
A jeden lud wojenny zbiega te pustynie,
Kryty łuską, z końskiego struganą kopyta...
RYCERZ. Podobną Cezar powiózł z ostatniej potyczki
Z Party.
SETNIK. To rzecz jest inna.
RYCERZ. Jakże? Sam widziałem —
Łuska w łusce przezrocza, jak paznokieć...
SETNIK. Party
Są Party. Lecz jest plemię na Hiperborei[1060]
Kawalerskie, odmienne, z wąsami u wargi
Pokrętnemi, jak węża gdy ptak w dziobie niesie...
A które wypoczynek ma w obrzydliwości,
Ziemią się nie zaprząta, czci bogów zna mało,
Klnie i hasa na koniach chudawych, lecz skorych,
Klacze doi... okrutnie lęka się czarownic...
RYCERZ. (porywając się i dając znaki uciszenia) Słyszę pęd biegnącego — wcale wołań straży!
Cóżby to znaczyć mogło?...
SETNIK. Tak jest —  — bieg wyraźny...

(Wtóry Kapłan, wbiegając od głębi sceny, woła)

WTÓRY KAPŁAN. Rycerze!
SETNIK. Ktoś bez hasła?!
WTÓRY KAPŁAN. Dane było przy mnie
I to fortunnym trafem stało się — inaczej
Nie przeszedłbym przez wszystkie straże...
RYCERZ. Ah, zaiste,
To wy...
WTÓRY KAPŁAN. Niechno odetchnę chwilkę...
RYCERZ. Coś ważnego?
SETNIK. Coś gwałtownego...
RYCERZ. Pot mu ocieka po brodzie.
WTÓRY KAPŁAN. (zaczynając mówienie) Od wielu nocy...
RYCERZ. Nie kwap się mówić!
WTÓRY KAPŁAN. Od wielu
Nocy Szechera mądra z kapłany na wieży
Zodyjakowej światła śledziła niebieskie,
Czekając mniemanego syzygu, — aliści
Dziś, gdy sama czuwała z szczególnem kwapieniem,
Mając źrenice w jeden nieba punkt utkwione.
A postami osłabłe członki, usłyszałem
Krzyk jej, jakoby pękłej struny, lub naczynia,
Gwałtownie strzaskanego... Był to jej krzyk... ślepej!
RYCERZ i SETNIK. Ah!...
WTÓRY KAPŁAN. ...Która, śledząc światło, zyskała ciemnoście,
I, horoskopem drugich zajęta, stradała
Gwiazdy własne!...
Wielka jest przypadków ironja!
Za ociemniałej krzykiem podążyłem. Ona,
Słowy wypowiadając to nieszczęście, zewsząd
Budziła echa wieży, a słowa te były
Pomieszane z proroctwy ciemnemi. Może być,
Że nieszczęśliwej naraz ze wzrokiem i umysł

Stradał jaśnię. Zaś pewną jest rzeczą, iż wcale
Bez pozwolenia archiprezbytów szły głosy
Prorokujące z wieży i że to skandal jest
Szczególniejszy.
Uchwycić ją za ramię chciałem
Na skręcie wyższych drabin, lecz, jak szybki pająk,
Okraczający znaną mu nić, raz zaledwo
Śród księżyca sylwetkę wyszczerzyła czarną
I zniknęła, dopadłszy stopniowań kamiennych.
Brzmienia zostały za nią, wygłaszane echem
Sklepień i gadające o królestwa losie,
O bohaterów cieniach...
Wszystko rzeczy, które
Bez przyzwolenia arcykapłaństwa stały się...
RYCERZ. Bez tegoż wzrok stradała!
WTÓRY KAPŁAN. I to jest zaiste,
Niepowrotnym skandalem!... Was, rycerze, pytam,
Żali tędy lub — co mi właśnie przyszło na myśl —
Żali do Nekropolis nie pobiegła?... Ówdzie
Z groby rozmawiać?...
RYCERZ. Z niewiast tu nikt oprócz jednej
Koryfei[1061] Izydy, nie przechodził — ta zaś,
Zaręczyć wam możemy, że jest arcypiękna!...
WTÓRY KAPŁAN. Nie ona!...

(po głębokim namyśle)

Nekropolis jest jedynem miejscem.
Kędy nieszczęsną ponieść mógł szał; tam się kwapię.

(Kapłan szybko uchodzi)

RYCERZ. Z dwojga onych kto umysł ma trzeźwiejszy, wątpię...
SETNIK. Zda się, iż grę na nowo zagaić nie pora.
RYCERZ. Praesagia[1062] nie są arcypogodne...
SETNIK. Zaprawdę,
Wszelka noc zawsze musi mieć coś szczególnego.
RYCERZ. (nagle) Towarzyszu, przychodzi mi na myśl rzecz bardziej
Ważna, niźli ucieczka Szechery do grobów.
Straż nazewnątrz obejmiesz ty... przed moją czatą,
Ażeby się gdzieś nazbyt blisko nie spotkali
Prorokini i kapłan... Cóż albowiem żołnierz,
Pełniący służby swoje, umiałby podołać
W tak wysokiej niesnasce?...
SETNIK. Ergo: słucham — idę...

(obraca kroki na sposób wojenny i odchodzi)



SCENA SZÓSTA.

RYCERZ. Rzekł dobrze, iż noc każda coś ma szczególnego,
I niech mi kto potrafi ją na dzień przerobić
Tak zupełnie, potocznie, równo tak, jak dnie są.
My, co czaty od tylu nocy sprawujemy
Po różnych roku porach i w miejscach niejednych.
Znamy tę osobliwość, przynależną cieniom.
Dużo uczonych, nie chcę już powiedzieć: mędrców,
Słowa jednego nocnej nie znając zagadki.
Wstają codzień i chodzą, jako małoletni,
O których pierwej myślił ktoś i ktoś się nimi
Zajmował, kiedy oni ani dbali o to!
Sam, niejedną twarz bladą rano napotkawszy,
Gdy powracałem z czatów, sam umiałbym nieraz
Takiej po wiedzieć twarzy dwa lub cztery słowa,
Którychby ona nigdy nie myśliła słyszeć
Od nikogo, prócz siebie.
To szczególna rzecz jest...
Każde miejsce inakszą ma nocy symfonję!
Tu zaczyna się ona huczną wesołością,
Spadającą oklasków i śmiechów kaskadą
Na bruk miejski, przez lżejsze akordy. Następnie
Tony te milkną — ptaków nocnych słychać poświst,
Szczekanie psa nad brzegiem kanału, plusk w wodzie,
Wykrzyk daleki jakiejś wątpliwej natury,
Uciszenie głębokie —
— potem szelest drobny
Niewieściego trzewika lub flet, który zaczął.
Lecz nie dokonał pieśni... potem jakby ducha
Niedotkliwego smętek w powietrzu i spadek
Jednego listka na bruk — potem wielka
Nocna cisza...
— Aż nagle gromada wielbłądów

Szłapie z rżącemi osły, koła tętnią — wreszcie
Przeklinania woźniców i modły poranne!

(po umyślnym przestanku)

Nowy ton, nieznajomy, dobiega mych uszu:
Coś, jakby odrzucona harfy struna długa
Wiła się jeszcze w piasku, sycząc i brzmiąc razem...

(wytężając wzrok ku głębiom sceny, które mrok okrywa)

To... Szechera!...
SZECHERA. (idąc omackiem)...Od jednej kolumny do drugiej,
Jak pomiędzy dobrymi ludźmi, ślepa idzie!...

(głośno)

Straż lub służbę w portyku kto trzyma?...
RYCERZ. Ten samy,
Który cię czcił widzącą, teraz ufa dla was,
Lecz i boleje!...
SZECHERA. Synu!... Świat zmierzchem się kończy...
Kończy się świat ciemnością...

(kiedy Szechera to wymawia, blade zorzy promienie zaczynają świtać śród kolumnady portyku od głębi sceny)
(Szechera, ciągnąc proroctwo)

—  — która z wewnątrz bucha...
Syzyg, jakiego kapłan szuka z wieży liczbą,
Nie nadejdzie i gwiazd dwóch nie złączą się astry,
I poślubienia w niebie nie ujrzą...
Ta ziemia
Egipska pod epokę, która już, już blisko,
Stanie się tylko jedną rzeką, tylko Nilem,
Tylko korytem, nie już krajem i mocarstwem...

(w głębi portyku przesuwu gondola — Kleopatra wchodzi w oponie długiej, jak wychodziła była w scenie piątej. Zorza od głębi sceny nieco rozjaśnia portyk. Kredowa, słysząc prorokowanie, zbliża się — Rycerz, ręką na oczy pokazując, uprzedza Kleopatrę o nieszczęściu Szechery; — Królowa wstrzymuje się, niema i uważna. Przód sceny jest jeszcze mrokiem znacznym okryty)

SZECHERA. (ciągnąc proroctwo) Kapłanowie z pod klucza gwiazdę wypuścili,
Która idzie. Daleko jeszcze jest, daleko —
Egipt przejdzie, i wielkie morze przejdzie, i nad Rzymem
Stanie, z rozczochranemi włosami, czerwona!...
Nad wzgórzem, jednem z siedmiu, które jest spaniałe,
A Kapitol nazwisko jego (w mowie ludzkiej...),
Tam kometa zatrzyma się dla namyślenia,
Czyli roztrącić, albo nic roztrącić, państwa,
Królestwa i świątynie...
I płomienną głową
Kiwać będzie o nocy nad miastem... Tam wielki
Mąż, którego wy wszyscy znacie...

(przerywa prorokowanie i, obracając wyłącznie do Rycerza, mówi)

Mów, rycerzu,
Czy tu nikogo niema oprócz ciebie?...

(Królowa daje znak Rycerzowi, aby skłamał)

RYCERZ. Niema...
SZECHEBA. (ciągnąc proroctwo) Tam mąż wielki, co trzymał świat w prawicy czystej,
Nie dla siebie potężny, przez męstwa dojrzałość
Panujący koniecznie, cały mąż, jak filar —
Od zawieruchy krótkich puginałów wzięty
Zdradą — dwadzieścia i trzy pchnięć, a wszystkie w piersi,
Zgarnie rękoma, jakby purpurę zarzucał
Pluskiem krwi, jak fałdami płaszcza...
I polegnie!...
I Rzym polegnie odtąd!... I świat nieco!...
Imię
Męża...

(zmieniając głos i osobiście do Rycerza, z rękoma omacnie podanemi)

...Synu mój, odrzecz mi rycerskiem słowem!...
Czy tu królowej niema?...
RYCERZ. (pogląda na Kleopatrę milcząc)
..............
KLEOPATRA. (daje Rycerzowi znak ręką, aby skłamał)
..............
RYCERZ. (do Szechery) Raz powiedziałem...
SZECHERA. Rycerskie słowo?...
RYCERZ.

(pogląda ku Królowej, która mu niecierpliwy znak porzuca gestem, aby skłamał; Rycerz dobywa nagle miecza z pochew, łamie go oburącz, składa u stóp Królowej i woła)

...Słowo rycerskie!!

SZECHERA. ...Mój synu,
Wielkiego męża imię jest: Cezar!
KLEOPATRA. (zataczając się w omdleniu) Jeżeli
Tak — się on — zwie, to Rzym się odtąd zwie przekleństwem!

(mrok, który trwał u przodu sceny, przecięty jest nagle ogonem komety, uwyraźniającym się pośród kolumn portyku)
(kurtyna zapada)


AKT TRZECI.
(SAMOTNOŚĆ I ZGON).

OLIMP[1063]. Jest inna dawać wieściom ucho, a inna jest,
Co się należy, pełnić. Lekarz, gdy ma pieczę
O cierpiącym, zawzywa domowniki jego
I poufnie przez sprawy Hygici zaklina,
Przez Apolla-Medyka co najwięcej. Przeto,
Nie pomijam, iż głoszą w mieście o królowej,
Jakoby dla komety, co nad światem stała,
Zamilkła i nie mawia wcale, tak, iż ciszę
W Nekropolis o całą jedną otchłań głębszą
Poczuwa się... Rzecz wszakże, wulgarnie rzeczoną,
Wykładamy niezawsze, jako brzmi w mówieniu,
Godziwem więc jest spytać.
EUKAST. Owszem, monarchowie
Egipscy od tysięcy lat żali nie mają
Dietetyki[1064], prawem skreślonej osobnem?
Kilkadziesiąt dynastyj czy inaczej żyło?
Bynajmniej! I, jeżeli dzisiaj król egipski
Zechciałby z nilowego bekasa mieć danie,
Mieć one może, ale osobnym edyktem,
Co więc nie zmienia rzeczy. A tak jest ze wszystkiem,
Czy to z rozkładem godzin, czyli nawet, nawet —
Z ceremonjałem!...

(po chwili)

...Bezmowność atoli
Monarchini jest wieścią kłamną lub wysnutą
Ze solenności[1065] berła...
O Cezara zgonie
Kiedy wiadomość przyszła z Rzymu, ceremonjał
Zalecać mógł ten, owy w dworskiej rzeczy ustrój.
Co niechaj głosi albo orzeka mąż biegły,
Jak wy, lub niechaj mówi o tem jaki kapłan,
Starannie ogolony i w bieliźnie czystej
Od stóp do głów, lecz niechaj na rynkach stolicy
Ten, owy milczeć umie, palec w usta kładąc,
Przez Ozyrysa[1066] imię i moc!...
OLIMP. ...O wielebny
Eukaście, przez słodkie imię Pytagora[1067],
Rzadkim jest, arcyrzadkim człek, co mówi z człekiem
Tak, iż słychać mówienie, treść powiadające.
Jedni albowiem, mówiąc z kimś, naprzykład z księciem
O ostrodze książęcej, będą blask jej głosić,
Jak słońca tarcz, a przeto oni nic nie mówią
I tylko z kimś gadają, sami nic nie mówiąc.
Przeciwnie, drudzy, niebądź z kim gdy mówią, zawsze
Ze sobą są jedynie w gwarze, nic nie biorąc
Do nich idącej treści, ni prawdy, a przeto
I ci milczą. I oto milczenie jest wielkie,
I oto, mówię, cisza jest na świecie, którą
Mędrzec, słysząc, niezawsze chce zdradzać lub może.
EUKAST. (półgłosem) Olimpie biegły! Jeśli tak jest, a zaprawdę,
Że jest tak, to królowa od Cezara zgonu
Nie rzekła nic i wcale nie mawia... Sam będziesz
Słyszał z ust jej... I oto wielkie jest milczenie,
Które słysząc, Eukast zdradzić nie potrafi...
OLIMP. Słowo ostatnie jednak, to ostatnie słowo,
Które rzekła, czy wiernie umiałbyś powtórzyć?
Pyta was o to medyk nadwornej królowej,
Ceremonjału najmniej nie łamiąc — i owszem...
EUKAST. To było tak... Było to, gdy posłańcy tajni
Od cezarowej wdowy, Kalpurnji, przywieźli

Skarby wielkie (i mogę rzec, iż przyzwoicie
Zapakowane w skrzyniach z włoskiego orzechu).
Te karawaną mułów i wielbłądów weszły
Pod sklep głębokiej bramy; królowej znać dano
Przez Eroe, która jest wielką kaneforą[1068],
I przez udatność słów jej — — a było to wieczór...
Listy królowa, wziąwszy, odemknęła palcem
Obojętnym... a potem wzrok jej się zapalił
Jakby gwiazd dwie iść miało z sobą na wyścigi,
I, opuszczając papier, w dwie klasnęła dłonie,
I te dwa rzekła słowa: «Haracz Rzymu!». Więcej
Nic, tylko te ot słowa: «Haracz Rzymu» —
OLIMP. Tylko — — —
EUKAST. Lecz to, jakkolwiek słów dwa, tak rzeczone było,
Że się porwały straże w krużgankach — i więcej
Sta halabard upadło na marmur z tętentem,
A echo grom nosiło po salach... Myśliłem,
Że z bazaltowych sfinksów na łapy wstał który
I zawył... Obróciłem się z uszanowaniem
I widziałem błysk tylko sandału złotego
W obłoku szat... Królowa tak odeszła szybko...
Odtąd, cokolwiek mówi, głos ów brzmi sfinksowy —


Sala w stylu architektury grobowej.
Podobne do doryckich dwie kolumny w ostatniej głębi sceny, a po dwóch stronach bliżej dwa przeciwległe wejścia. Na przodzie sceny tron i ławy — przestrzeń między kolumnami i tron okryte zasłonami ciemnej barwy. Niewielkie okna w sali przysłonięte również. Kleopatra, na jednym ze stopni własnego tronu, które są jak siedzenia niższe urobione, niedbale rzucona i wyciągnięta, opiera stopy o skórę lwa.


SCENA PIERWSZA.

KLEOPATRA. Odkąd w komety tego poglądałam grzywę,
Zrobiło mi się w duszy jasno, jak w Amenti,
Jak w pieczarach piekielnych... Dobrze widzę wszystko,
Szczegół wszelki — słomki źdźbło, każdą okoliczność
Czytam... wytwornie czytam i coraz to głębiej
Naskróś tej samej smętnej księgi i, jak wirem
Treści, bywam imana i ciągnięta na dno...

(po przestanku)

Dopóki ręce moje, oczy me, spomnienia
Mogły jeszcze się wspierać na Juljusza piersi.
Nie myśliłam o Rzymie, którego istotę
Słonił mi wielki człowiek osobą lub słowem,
Niekiedy gestem, nawet niekiedy skinieniem.
Tak, gdy przeciwko tobie usiądzie kto w oknie,
Wychodzącem na miasta widok, on ci łokciem
Lub płaszcza rąbkiem miljon mieszkańców zasłania,
Palcem twierdze warowne, świątynie ramieniem...
Lecz dziś dwadzieścia i trzy pchnięć miecza odparło
Tę szlachetną osobę z przed mych smętnych oczu
I, gdybym przez dwadzieścia trzy patrzyła szczelin,
Jużbym widziała tysiąc dwadzieścia trzy przekleństw!

(po przestanku)

O, tak! Rzym ma wielkiego coś, czułam to nieraz,
Gdy na «Talamie», wsparta o ramię Cezara,
Słuchałam pieśni wioseł i czaru słów jego;
Widzę dotąd, nietylko słyszę, co mi mówił...
To jednak «wielkie» Rzymu jest już wielką zbrodnią
I, jeśli Egipt niemniej kończy, to dwa światy
Ku końcowi słońcami dwoma schyliły się...
I dwa się serca w światach dwóch niknących zeszły — —
Juljusz i Kleopatra trwali jeszcze z sobą,
Jak dwoje bytów żywych, lecz z kobietą Cezar
Już był jak posąg, z cieniem rzuconym na piasku.

Rzymu wielkość zaciera społeczność... Mężczyźni
Zwolna, zwolna do tego dojdą, iż z kobietą
Nic prócz słabości własnych nie potrafią dzielić.
Kobiety mężom wzamian tylko dać potrafią
Jeden więcej tryumfu publicznego przyklask.
Wielki jest Rzym... lecz wielkość ta nie znosi człeka!...
Ojca i króla wzięło mi to miasto z serca
I z Egiptu, by oddać płaskim niewolnikiem.
Dziewicze piersi moje podwakroć rękoma
Brał Rzym i dawał chłopcom-braciom do zabawy,
Jak krągłe do rzucania cacka!... Wreszcie i sam
Przed żywego człowieka wielkiem sercem stanął,
Może zadrżał, zgiął czoło... tak, jak byk je zgina,
By tem raźniej na ostrze rogów wziąć wnętrzności...
Cezarze! Ja nie pójdę za wojskiem z szarpjami,
Żeby otulać rany twoich weteranów.
W kilkaset galer zbrojnych wolałabym prosto
Iść na Kapitol... piersi twe oglądać krwawe
Dwadzieścia i trzy razy, o każde z cięć spytać...

(do Eroe)

Eroe, przysłoń okna!
Na niebo nie mogę
Poglądać, odkąd w oczy komecie spojrzałam,
I — niestety, — nie dziwię się Szecherze ciemnej...

(po chwili — przypominając)

A co dzieje się z wieszczką straszliwą i dobrą?
EROE. Na dumaniu i lasce wsparta, mało pomni
O ślepocie; powiada tylko, że od chwili,
Gdy utraciła oczy, nie ma już dwóch wzroków,
Lecz jeden wzrok, jak wszyscy...
KLEOPATRA. Te słowa są cięższe
Od ślepoty, daleko cięższe...

(znowu po chwili)

...Spazm dziś cierpię.
Eroe, podsuń skórę lwa pod trzewik! To jest
Taż sama skóra, z zamku?...
EROE. Dałam za nią
Liktorowi Cezara sześć równych i uśmiech.
KLEOPATRA. (wyciągając palec). Rękę moją pocałuj tym uśmiechem twoim...

(patrząc ku stopom swoim)

Na tej grzywie uklękłam raz w życiu — —

(do Eroe)

Co mówi
Gość, w pałacu królewskim pierwszą noc przebywszy?
EROE. Wiem, co poufny mówi Marka Antonjusza,
Deljus, rzymski kawaler, lecz, co on sam, nie wiem.
Pierwszy wszelako słowa wtórego wygłasza,
Iż po walnym królowej wjeździe do Efezu
Nie mniemali, by mogło być co spanialszego —
Że królowa widocznie nigdy ku nikomu
Nie podjęła tak świetnych starań i że wszyscy
Są pod wpływem jej czaru...
KLEOPATRA. (zanosząc się od śmiechu)
Cha-cha-cha-cha-cha-cha!
Naturalnie, że, aby podjąć Antonjusza,
Wszystek mych dziadów przepych kazałam poruszyć...
Czegóż on więcej szuka lub co umie życzyć?...
(Suknię, jak twoja, taką miałam u Cezara
I dwie te w kolcach perły...)
Eheu! Cóż więcej?...
EROE. Zadziwieni są wielce wyborem mieszkania,
Twierdząc, że to królowej przesądy egipskie
Doradziły opuścić główny dworski pałac.
Gościom — życie, lecz sobie że królowa pani
Pozostawiła groby (mówią), choć nad żywot,
Daleki od niej, oni przenieśliby cienie!
KLEOPATRA. Jest to gładkie... Lecz Marek Antonjusz, gdy zechce,
Ile i gdzie mnie widzieć, jak najsnadniej może...
Konno z nim jeżdżę, wędy zarzucam, śmieję się
Jak szalona!... Wyglądam, myślę, że niezgorzej...
Cóż chcieć jeszcze?... Ja wcale kocham Antonjusza...
Czyliż co więcej można?..
Najściślej tę miłość,
Której on chce i którą może pojąć, ja mam,
Najistotniej, na jego rozkazy — nie zdradzam!

Wiem, czego mnie i jemu potrzeba — mnie zajęć,
Mnie roztargnień, i jeszcze nadto mnie potrzeba
Samotności zupełnej... a bądźże samotną,
Będąc samą!...
I jeszcze trzeba mi niekiedy
Gwaru, wiru, wielkiego zamętu i szału
Zbytku... wesołych ludzi, jak Marek, i, jak on,
Uszczęśliwionych...
I więcej!... Mnie trzeba
Dobrego wodza... Wojsko Egiptu jest żadne —
Prócz zaciężnych z legjonów Rzymu...
...w marszu słabe,
Bez umiejętnej służby — Ja mam plany...
Kielich mi daj!

(dotyka ustami kielicha)

— — Spazm cierpię!...

(spoglądając w ziemię)

— — To taż sama skóra
Z zamku?
EROE. Taż sama skóra lwa...
KLEOPATRA. ...Niczem tak gładko
Nie ociera się stopy, jak tą grzywą złotą.

(po przestanku)

Marek Antonjusz może istotnie rachować
Na miłość moją — — Nie on, lecz sam Brutus nawet
Byłby mi może...

(zakrywa oczy we łzach obfitych)

...Brutus byłby miłym:
On chociaż cień Cezara widział pod Filippi!...[1069]

(do Eroe)

Czego te łzy wylewasz?...
EROE. ...Te łzy są królowej...
Zapłakałam niechcący...
KLEOPATRA. Jesteś wielkie dziecko...
Wielkie a bzdurne dziecko... Słuchaj! W tych dniach oto
Trzeba, żebyś mi była zakochaną — słyszysz?...
Rozumiesz?... Mnie to może być arcypotrzebne.
Kochaj się sobie, w kim chcesz, tylko gorejąco!...
Ku temu, iż mnie samej zbywa na pomysłach
I nie umiem bez końca znajdować fortelów,
I nie umiem rozrywek nastręczać ponętnych
Antonjuszowi... Serca kochające, owszem,
Umieją tworzyć, wiedzą, iż to albo owo
Zakochanemu sprawić może niespodziankę,
Uszczęśliwić go nad miar!... Służebna mi któraś
Poszepnęła, by nurek, pod falą ukryty,
Wtykał ryby solone Markowi na wędkę —
Koncept, który się udał i który potomność
Kleopatrze przysądzi, nie pannie służącej.
Historja jest niewdzięczną dla pomysłów szczytnych...
EROE. Kogokolwiek królowa każe, wraz ukocham.
KLEOPATRA. To właśnie, co się na nic nie przyda nikomu!
Miłość taka zaledwo poradzić ci zdolna,
Ażebyś, nic lepszego nie umiejąc czynić,
Została matką bliźniąt!..
...Daj kielich —
EROE. (podając kielich — i, kiedy Kleopatra dotyka go ustami) Wszelako
Zasłona wielka w głębi tej sali pochodzi
Prosto z myśli królowej?...
KLEOPATRA. (powstaje, robi parę kroków ku zasłonie, wrycie na nią spoziera i powraca) Zasłona! Zasłona! —
Zasłona — — — Wymyśliłam zasłonę! — To wszystko,
Cokolwiek jeszcze własną stworzyć umiem siłą...

(Kondor wchodzi)

KONDOR. Królowo! Bezprzykładne starania i zachód
Łożony, aby planom jej stało się zadość,
Czynią w ceremonjale dywersję (że z rzymska
Tak się wyrażę). Psymach biegły i Eukast
Pobożny, i rozliczni mężowie są arcy
Zatrudnieni około tego arcydzieła,
Które królowej palec nakreślił w abrysie[1070].
Błogo jest, iż nie od dziś wszczęli Ptolomeje
Monumentami ziemię zapoznawać z niebem,
Czy ku Zodyjakowi iglicami mierząc,
Czy o przestronnych grobu lochach mając pieczę.
Jednakowoż, skoro tak zaprząta się ogół
I spółdziałania mężów zdolniejszych, natomiast
Stary i wierny Kondor pełni wszystkie służby,

Sam wygłaszając nazwy poddanych lub gości

(po przestanku)

Deljus, kawaler rzymski, i rycerz złotego
Łańcucha, oczekują, który wnijść ma pierwej?...
KLEOPATRA. Po rycerzu Deljusa chcę widzieć, zaś owy
Znać to winien, albowiem rycerz z powinnością
Poddanego przychodzi do królowej swojej.
KONDOR. Na obelisku słowa te, nie na języku
Kondora, powinniby śmiertelnicy czytać.

(Kondor usuwa się i daje wnijście Rycerzowi)

KLEOPATRA. Cokolwiek masz, rycerzu, powiedzieć lub donieść
Niech ci to będzie łatwem. Słucham.
RYCERZ. Znam, królowo,
Jak drogie są i trudem zajęte godziny
Świętej czynności waszej: dlatego, jeżeli,
Skrócając treść, okażę ją mało oględnie,
Niech to majestatowi w niczem nie ubliży.
Wieści i doniesienia mniejszej były wagi,
Dopókąd się prowincji całej nie zmieniło
Na biegaczy z listami, a ogniste wici
Noc w noc dopókąd słowem nie brzmiały. Atoli
Dziś otrzymać wiadomość z Cyklad, ergo z Rzymu,
Łacniej, niźli takową rozwikłać i sprawdzić,
I łacniej, niż powstrzymać od rozgłosu złego.
Wojsk przytem kilkadziesiąt tysięcy italskich,
Królowej służąc, ma swe rodzinne stosunki,
Obozy zaś przez całe pustynie ku morzu
Stoją i starczy słowo w Serapjum powiedzieć,
By, jeżeli jest ostre, utkwiło w Italji.

(po przestanku)

Wojna miałażby rzeczą być dotyla pewną,
Iż lada kto roznosi o niej głos i zdanie?
Nie pytam o to, będąc żołnierzem, nic więcej...
Spowiem tylko, że nawet w czas wojny wydanej
Lub w czas odebranego najścia są niejakie
Ostrożności, koniecznie niedostępne wszystkim.
KLEOPATRA. Miałżeby wódz tak słynny uspokajać mało?

(po przestanku)

Mnie dość, że ja znam Marka Antonjusza — alić
Pomnę i tę przytomnić lubię okoliczność,
Iż o Cezarze pierwszy ty mi wiedzę dałeś.
Ku temuż życzę dzisiaj znać, co powiedziałbyś
O tryumwirze?...
RYCERZ. — — — Tryumwir, królowo,
Jest jednym z trzech... Sam Marek Antonjusz, zaiste,
Jeśli za życia dawał diadem monarszy
Cezarowi i temuż po zgonie holokaust[1071],
Znać musi, czemu równać go z Boskim nie można...
KLEOPATRA. (wyciągając palec ręki)
Ucałuj rękę moją na znak przebaczenia,
Iż tak o Antonjuszu mówisz...
RYCERZ. Sprawiedliwość
Rubaszną bywa... Marek Antonjusz ma wszelki
Wodza dużego talent, lecz Fortuny niedość...
A jak do Hostiljusa, twierdzą starożytni,
Że Fortuna wchodziła oknem o księżycu,
Tak zaiste wódz, trzeba, by Victorię dzierżył...
KLEOPATRA. (powstrzymując się) Ciągle mów!... Ale śmiech mnie bierze. — Jakże można,
Ażeby wódz przerywać sobie sny dozwalał?...
Mów — mów!
RYCERZ. Tryumwir — śliczny plan miał pod Modeną,
Lecz się musiał do Gallji cofnąć, a z Partami
Lubo najznamieniciej walczył, cóż stało się?...
KLEOPATRA. Pod Filippi?...
RYCERZ. Przez wielkie bogi, pierwszy jestem
Nie uznawać się godnym, bym tryumwirowi
Kaligę zapiął!... Alić sam Antonjusz, skoro
Kasjusza zbił, zawołał: «Wreszcie zwyciężyłem!»
Tamto zaś i to zamiast uwłóczyć wodzowi
Przyznawa mu sąd rzadki... Owszem, to, co mówię,
Kwapi się nie ku czemu innemu krom tego,
Iż obiegają mało hamowane wieści,
Jakoby wódz dla zbytku swego animuszu
Narażać zwykł chorągiew... I, że tylko umysł
Królowej, tylko mądra królowej oględność,

Umie to rzecz stosownie łagodzić, to naglić.
Tak dalece, że, gdyby do wojny przyjść miało
Bez córy Ptolomeów wyraźnego słowa,
Legje nowozaciężne italskie poszłyby
Z Antonjuszem, lecz reszta wojsk... nieco wątpliwie...
KLEOPATRA. Wojna — czy jest, czy będzie jutro albo wcale?...
Trzy pytania w zupełnej równi jednakowe.
Stan, zaiste, osobny — stan ciemny dla ludu,
Szczególny dla monarchów, dla kapłaństwa dziwny.
Nie Egipt sam, lecz świata imperjum tak stoi...
Nie sami monarchowie, ni ludy, lecz czasy,
Lecz bogowie u wrót się janusowych zeszli[1072],
I cokolwiekbądź zechcą, stanie się, stanie się!...
Że tryumwir, że jeden dziś z dwóch panów Rzymu,
Że królowej Egiptu przyjaciel, Antonjusz
Marek, przywództwo wszelkie obejma w Egipcie,
To sta tysięcy Rzymian egipskich niech wielbią!
Jak oni hasty[1073] swoje królowej oddali,
Tak on swój miecz poświęcił i przykładny afekt.

(Kleopatra nieco zatrzymuje się)

RYCERZ. Niechaj żyje Antonjusz Marek!...
KLEOPATRA. Ze zbliżenia
Drogi pomiędzy Rzymem a Serapjum jeśli
Stugębna wieść się chełpi to porówni może
I Victoria swój sandał nieśmiertelny zazuć,
Ku tymże szlakom kroki wielkie obracając...
Rycerzu, mało więcej powiem: miej się dobrze!

(Rycerz wypełnia ukłon)

Królowa wie, co począł Antonjusz z poselstwem,
Lecz to poselstwo ona odnosząc do niego,
Nie inaczej, jak gościa przyjąć ma i raczy.
Miej się, rycerzu, dobrze...

(Rycerz cofa się)

KONDOR. Deljus! Gość królowej! —

(gdy Deljus wchodzi, Kleopatra uprzedza go wyciągnięciem ręki i wskazuje niższy stopień tronu, jakby krzesło dla gościa)

KLEOPATRA. Obywatelu miasta Rzymu! Deljus miły!
Czeka cię Kleopatra, zbliż się i posłuchaj:
Będę ci mówić, co mnie powiedzieć przychodzisz
Od uprzejmego Marka — a naprzód «Dzień dobry»,
Życzenie, które często mimo przeświadczenia,
Iż dzień nie jest najbielszym znaczony kamykiem,
Powtarzamy wszelako i będą powtarzać
Może lat trzy tysiące. Owszem, rzekną jeszcze,
Że «Dobry dzień» to prosta rzecz i że ówczesna!...
Z naiwnością podobną owej ty przychodzisz,
O Deljus, i pouczyć chcesz mnie, że Antonjusz
Gniewny jest, nie umiawszy przyjąć posłów Rzymu.
Zażalenie, doprawdy, interesujące...

(Deljus czyni gest, iż chce coś odrzec, Kleopatra nie zważając mówi)

Eroe!...

(do Deljusa)

Zażalenie wcale niepomierne...

(do Eroe, która zbliżyła się, i, wskazując na Deljusa)

Kawaler rzymski zechce usłyszeć od ciebie,
Jakie dziś stroje weźmie na turniej królowa,
I powiezie tę od niej Markowi wiadomość...

(do Deljusa)

Krzesło złote Antonjusz przy mnie zajmie. Powiedz,
Że ramiona mieć będę owiane mgłą gazy...
EROE. Gazy, którą Izydy pas gdzie niegdzie spina...
KLEOPATRA. (do Deljusa) Powiesz mu, że za posłów stanowczo nie biorę
Tych, co między Oktawją a nim pośredniczą.
Domowe są to sprawy lub gadki poufne...
Grzecznie uczynię, panów tych prosząc na turniej,
Którzy wrócą i mówić będą o Egipcie...
Mówić, mawiać z Oktawją... o...

(do Eroe)

...Jak dziś ubieram
Stopę?...

EROE. ...Królowa weźmie złoty i podłużny
Koturn egipski, z wierzchu odkryty zupełnie,
Lecz długie szaty zwierzchniej strzępy nań upadną,
A z tych każdy jest sznurkiem drobniuchnych perełek,
Jak krople, wiatrem z fali nagarnięte morskiej,
Tak, iż się palce w pianie pereł ciągle kąpią...
KLEOPATRA. (do Eroe) Dość jest — odejdź i czekaj.

(do Deljusa z dziwnym uśmiechem)

...Jak na Kapitolu
Nogę kiedy postawię, pomyślą, że Wenus
(Babka Cezara...) z piany wyszła i stanęła
Nad Rzymem, o Juljusza pytając...

(wyciągając palec do Deljusa)

...Idź zdrowo.
Idź! Co ci na myśl przyjdzie, to Markowi powiedz...
DELJUS. (z głębokim ukłonem) Będzie to zawsze więcej nad to, o królowo,
Co pozwoliłaś, żebym ci był wypowiedział,
Łask i słów jej potokiem zewsząd uprzedzony.
KLEOPATRA. Dodaj, że każde z uczuć Marka dla mnie czytam
Na odległość pół mili i przez głowy tłumu,
Jak kiedy kto, z wielbłąda na obelisk[1074] patrząc,
Rozwiązuje udatnie ryte hieroglify.
Jeśli więc nieco czekać dziś smętno mu będzie,
Niech tam, ówdzie, w przysionkach między kolumnami,
To zwolna, to gwałtowniej chodząc, myśli o mnie.

(mając się ku odejściu)

Grobów pałac szeroki jest jak miasto — —

(daje znak uprzejmy pożegnania, Deljus cofa się; Kleopatra woła)

— — Kondor!

(do Kondora)

Eukast, Psymach, Olimp i mój rycerz wiedzą,
Każdy wedle służb swoich, co i jak wypełnić.
Posłuchanie skończyłam.

(po chwili)

...Czy kto jest na ziemi,
Co mniejby mówił z ludźmi, więcej był samotnym?
Głębszą dokoła ciszę poczuwając, czy kto
Dumał spokojniej?...
Powiedz mi, Eroe, czemu
Nie weselisz się? Trzeba mieć serca naiwność,
Dzieckiem być... umiejętnie... Człowiek jest niemowlę Niewysłowionych rzeczy.
...Weź z przed kadzielnicy
Piasku nieco i usiądź na ziemi i baw się...
Ot tak — tak — —
Usyp siedem na ziemi mogilek,
Siedm — — tak!

(surowo)

A teraz ustąp! Królowa się cofa
Z sali posłuchań swoich.

(Kleopatra przechodzi po usypanych piasku garstkach)

Te siedem szczypt ziemi
To siedm Rzymu pagórków porównanych!
Rzekłam!

(Kleopatra, a za nią Eroe, uchodzą)



(SCENA DRUGA)[1075].

PSYMACH. Dany zwysoka abrys zleceniem królowej,
Która zna rzeczy greckie, jak mało kto teraz,
Dopełnionym jest, mniemam, nad życzeń gorącość.
Amfiteatrum, w głębi spore, jak hipodrom[1076]
I otwarte, a przeto ludowi dostępne,
Zgadłby kto, że od strony tej zasłona kryje,
Godząc przeto attyckie stylu powinności
Z wulgarnemi na zewnątrz potrzeby turniejów.
OLIMP. Mądrości wszelkiej klucze, słuszna jest, by Egipt,
By Aleksandrja bardziej dzierżyła, niźli Rzym.
Ammona syn, młodzieniec wieków, Aleksander,
Gdy, rozsypawszy makę z żołnierskich furgonów
Na miejscu tem, wykreślił palcem plan stolicy,
Zaiste, znał konieczny tych okolic genjusz.

KONDOR. Powietrze zdrowe, ryb i mięsiwa dostatek...
Ziół wszelakich i gadzin mnogość...
PSYMACH. Umysł
Właściwy miejscowości... ten rzeczą jest główną.
OLIMP. Aleksandryjczyk, łącząc zdolności Greczyna
Z naturą wschodnią, stawa się w każdem rzemiośle
Pracownikiem wytwornym...
PSYMACH. W tej mierze nie znam nic
Godziwszego, jak Wendo-Skita[1077]: naród jeden
Daleki, a z którego niewolnika miałem
W Atenach, gdy słuchałem jeszcze geometrji.
Przepadał za mną człowiek ten i potrzebował
Zawsze przepadać za kimś. Zwał się Naśladomir.
Szewc kupił go, to on wraz i koturn ci uszył —
Krawiec — to on ci krawczył... Wystarczało krzyknąć
I zagrozić... Sam tylko nie zdołał nic z siebie —
I niewolnikiem przeto zostawał. Niekiedy,
Cudze łapiąc pojęcia, jak rodzime brał je,
I wstydził się twórczości własnej i czerwienił,
Arcywygodnym sługą będąc. Naostatek
Raz, gdy dwóch spoznał panów, równie mu ponętnych,
Wybrać nie mógł... To jedno, zawsze co mu brakło,
Iż wybierać nie umiał.. Więc na dwoje przepękł
Z umartwienia...

(z westchnieniem)

Równego gdybym tu miał draba,
Gdybym miał tu takiego, czegóżbym nie dopiął!
KANDOR. Żałować czego nie masz, o Psymachu biegły,
Amfiteatrum dziwne skoro zbudowałeś,
Ani sobie wyrzucaj cokolwiekbądź, mistrzu!...
OLIMP. Machiny równej dawno nie widziało miasto.
PSYMACH. Sędziów niedość, opartej dobrze kompetencji[1078]
Niedość. Więc się odnoszą do znanych już precept,
Nie śmieją iść: a jako na okręcie bywa,
Że niestawiący krzepko stopy jest od dołu
Porwany wirem ruchu aż do zakrztuszenia
I, co nierad był uznać, musi potem zrzucać,
Tak są późne ich zdania. Dziś klaskać umieją
Lub bezcześcić! A to jest z tej właśnie przyczyny,
Iż gwoli innym sądom trza nie mieć zawiści,
Lecz oświeconą miłość żywić.
KONDOR. Temu zasię
Najwygodniejszą strażą jest kasta.
PSYMACH. W Egipcie!
OLIMP. Ludzie nietylko źli są, iż złość ich porywa:
Są źli ludzie, jak zły jest albo dobry marmur,
Źli, bo gatunku złego... Liścia dotąd jeszcze
Ni zaradczego płynu w tym względzie nie znamy.
PSYMACH. Szczęśliwi, co się mogą odnieść do potomnych,
Alić nam u spółczesnych trza uznanie zyskać.
Amfiteatr ma za cel przyjęcie w Egipcie
Całego świata posłów, którzy wrócą do dom
I po wszech ziemi kresach głośna z nimi fama[1079]:
Egipt albowiem nigdy nie stał, jak dziś...
KONDOR. (przerywając). Otóż,
Co i ja mówię. Alić są utrzymujący
Przeciwnie, i, że wojen czekamy ze wszech stron.
OLIMP. Kleopatra jest panią świata!...
PSYMACH. (rozwijając pargamin planu swojego) Godziwsza jest
Monument pojąć, niźli dawać czas powiastkom.
Kiedyś i znać nie będą zwalczonych trudności,
Które spotykał sztukmistrz...

(śledząc plan)

...Szło o to, by naraz,
Jak narodzone dziecię, można było odjąć
Amfiteatr od gmachu nekropolijnego,
Tu grobowe drzwi, ówdzie odkrywając fronton —
Rzecz, której ja dokażę na skinienie ręki.
OLIMP. (radząc się planu) Plan to jasno wyraża. Kto pojrzy, odgadnie.

PSYMACH. Bogdajby!...

(ręka i ramię pracownika wynurzone z pod zasłony)

PRACOWNIK. Mistrzu, jeszcze twojej tu osoby
Zbywa —
PSYMACH. (idąc za głosem, cofa się ze sceny) Kiedyż będę mógł zniknąć w dziele mojem!
KONDOR. (do Olimpa) Mędrzec taki gdy nasze potwierdza mniemania,
Uspokojonym czuję się o kraju dobro.
OLIMP. Wieści o wojnach mogą nie być bezzasadne,
Monarchini albowiem, co chce, zdołać może,
Będąc panią na wszechświat nieograniczoną.
Króle wszystkie swych posłów szła a szlą... Cóż z tego,
Choćby i wojna była?... Wojna zawsze gdzieś jest.
HER. (przez jedno z wewnętrznych wnijść wbiegając) Luby Kondor! Kolego, szczęsny Her cię wzywa...
Pójdź! Czy nie widzisz blasków na jego obliczu?
KONDOR. Świecącego coś baczę na policzkach obu!
HER. Żaden Orfeusz, kiedy swą lubą odnalazł,
Nie był olśniony tyle jej czarem, ilem ja.
Marzyłem zawsze spotkać gdzieś wielkiego męża!
Czułem zawsze, że półbóg istnieje... Wciąż śniłem
Bohatera po mojej myśli... I nareszcie
Stało się... Niech uściskam cię, Kondorze, ciebie,
Medyku, niechaj całą ucałuję ludzkość!
— Dziś pół dnia jak cień chodzę za wielkim człowiekiem.
Rozumiecie już wszystko!
KONDOR. Rozumiemy mało.
OLIMP. Arcyniewiele —
HER. Wszystkie nekropolitańskie
Międzysionki, chodniki, arkady przeszedłem,
Niewidzialny, daleki, patrzący na niego...
Jak cień...

(kiedy to Her niepowstrzymanem słowem opowiada, wchodzi Marek Antonjusz krokiem przechadzającego się. Strój ma rzymski, wykwintny, i różę w ręku. Antonjusz nie chce przerywać rozmowy. Olimp i Kondor, którzy go w głębi sceny dostrzegli, dają znaki Herowi, iż nie są sami, ale ten opowiadanie z zapałem nieprzerwanym dalej prowadzi)

...i tak znikliwy, jak cień...
Raz albowiem
Zatrzymał się i uszczknął różę, i piorunem
Obrócił się, wzdychając jak lew, a oczyma
Na pawilon królowej iskrząc...
Już mniemałem,
Że zoczył mnie! Lecz byłem szybszym i zwinniejszym
Od spłoszonego ptaszka. Wielki mąż nie dostrzegł,
Iż się napawam, patrząc nań, od blisko pół dnia...
Resztę wiecie!...
KONDOR. (do Olimpa) Zbyt albo niedość rzecz wyłuszcza...
HER. (w uniesieniu) Mamże wyrzec, że mężem tym, że tym półbogiem
Marek Antonjusz... wy zaś, że jesteście z drzewa,
Z cegły, niewypalonej słońcem... Czy wy wiecie,
Iż człowiek ten gdyby mi wskazał końcem palca
Sto legjonów, godzących w pierś mą, i powiedział:
«Zwalcz je!» — przez Herkulesa, zbiłbym sto legjonów
Albo ległbym i ziemię przeszyłbym nawylot.

(po chwili spoczynku)

Rzekłem! I dość...
MAREK ANTONJUSZ. (przybliżając się niezmienionym krokiem, kładzie rękę na ramieniu Hera) Czy możesz być liktorem?...
HER. Wszystkiem!
Dopókąd waszą czuję nad sobą prawicę.
MAREK ANTONJUSZ. Zapał nie jest naganną rzeczą.

(do Olimpa)

Byłbym zdania,
Ażeby ludzie moi, których mam u boku,
Do suchego pioruna byli podobnymi,
Żebym, mówię, gdy gestem zagaję w powietrzu
Iskrę ciosu, mógł naraz gromami uderzyć.
Pallas moja jest taka!... Kunktatur nie lubię!...

(igrając różą i obracając rozmowę do Hera)

Czy bawisz się trzeźwością?...

(nie czekając odpowiedzi Hera)

U mnie człowiek dzielny
Może i podpić; tchórze niech pijają wodę...

(do Olimpa)

«Podpić» a «podpić» — spora wyrażeń różnica!
Melancholja gorszą jest od podochocenia.
OLIMP. Ona jest niewolnictwem ducha...
ANTONJUSZ. U mnie — ludzie
Przyboczni niech mi będą wszyscy rozkochani,
Jak kto może! To mędrzec i wódz był ten Bachus!
Nie obelisków zeschłych stróż ani zakrystjan...

(Eroe, niosąc wonności w złotych naczyniach, przechodzi szerokość sceny)

ANTONJUSZ. (rzucając przed Eroę różę) Piękna Eroe, nie kłoń się... ciężar masz w ręku...
Róża zaś pierw, niż mogłaś jej dotknąć, uwiędła.
Liktor mój ją podniesie...

(Her rzuca się ku róży, Antonjusz mówi dalej)

Ja chciałem marsz wstrzymać
I dopiero wojenne rozwinąć działanie.

(zbliża się do Eroe)

A naprzód, o Eroe, twój pośpiech jest zbytni
Lub udany. Wonności są-ż potrzebne kwiatom?
Słyszał kto, żeby róże zakwitłe podlewać
Płynem aromatycznym? Medyku Olimpie,
Daj świadectwo, czy błędnych tu rzeczy nauczam?

(rozmawiając, zbliża się ku siedzeniom)

Powtóre... proszę usiąść ze mną na tych stopniach.

(trywjalnie)

Jeszcze powtóre: gdyby królowa spytała
O przyczynę spóźnienia...
KONDOR. (przyjąć chcąc od Eroe złote naczynia) Byłoby to winą
Kondora, który zaśpiał wyręczyć Eroe...
EROE. Ah, mnie wyręczyć?...
MAREK ANTONJUSZ. (ciągnąc krotochwilę)...Trzeba powiedzieć królowej,
Że jeden z gości, ten sam, który obiecywał
Nie podzierać poczętych prac, aż w ich rozkwicie,
Wszystkie zasłony zewsząd poodsłaniał, wszystkie
Welony z lic posągów. Niech tak panna powie
I nieinaczej, nadto dodając, że taką
Niedyskrecją rażona, o Eroe, chciałaś
Śmiałka powstrzymać... ale, że czyn tak usilny
I heroiczny stał się spóźnienia powodem.
EROE. Spamiętać nie potrafię tylu słów wątpliwych...

(odchodzi)

MAREK ANTONJUSZ. Her, uprzedź nas do zamku...
HER. (biorąc krok przed Antoniuszem)
Tryumwir Antoni,
Gość Egiptu, przechodzi!...
KONDOR i OLIMP. (wypełniając wielkie ukłony) Gość i pan!...
ANTONJUSZ. (familjarnie) Towarzysz!...
KONDOR. (patrząc za odeszłymi) No, i ten Her coś zawsze miał w zanadrzu — oto
Rachowałem był nieco na pomoc choć jego
O tej porze, gdy w służbie nikt na miejscu nie jest
I gdy chyżo czas lecąc już prawie nas zbliża
Do prologu turniejów...
OLIMP. (spostrzegając Eukasta) Ten cię nie zawiedzie,
Co więcej, iż z posiłkiem przybywa stosownym.

(Eukast z pocztem służby, niosącej różne przybory, wchodzi w wielkim stroju)

EUKAST. Chłopcy! Ceremonjału precepta jest jedna,
Jeden jest kanon, który za króla Auleta
Znany był, a i dzisiaj sekretem nie bywa:
Uczta winna być z pompą taż samą stawiona
I odstawiona!... Niema na dworze różnicy:
Czyli ty złotą cofasz półmisę i czyli
Próżny dzban bierzesz, albo napełniony stawisz,
Wszystko jest jedno...

(zbliżając się do tronu i odejmując oponę z patetycznością gestu)

Z tronu i złotego krzesła
Zasłonę skoro zdejmam, jakże to mam czynić?
Jużci z tąż samą gracją (że się tu wyrażę
Po grecku)[1080], jakbym tronu rękoma dotykał.

(chłopcy czynią przybory, naśladując ruchy Eukasta)

Oto jest wszystko... Nie znam nic prostszego w świecie.

KONDOR. (wskazując Eukasta) Chłopcy, weźcież ćwiczenie skłonnie i uprzejmie
Z nauk męża, co lata swe k’temu poświęcił.
Kondor od siebie radę tylko jedną doda:
Czerpajcie światło!... Tego wam życzę gorąco:
Światło czerpajcie!

(wychodzi)

OLIMP. Krótkim będę z mojej strony.
Przez Hygieę[1081], miewajcie mi się dobrze!

(wychodzi)

EUKAST. (poglądając na chłopców, dokończających przybory) W czasach
Błogosławionych, chłopcy, czuły rodzic, kiedy
Na dworu próg posyłał syny urodziwe,
Dawał im po sto kijów na trzcinianej macie,
By pamiętali węchem Egipt, a sam przytem
Nie szczędził zacnych precept. Z tego są dziś ludzie,
Którzy czynią ozdobę kwitnącego kraju.
Czerpajcież światło i wy, jak to orzekł Kondor,
Idźcie za głębokiego Olimpa wskazówką
I, co zleca pobożny Eukast, pełnijcie
Na cześć Izydy i dla ojczyzny splendoru![1082]
CHŁOPCY. (chórem). Vivat!...

(Chłopcy[1083], którzy podczas poprzednich alokucyj Eukasta, Kondora i Olimpa zastawiali dwa małe i podłużne stoły u niższych siedzeń tronu, zaczynają szykować się (?).

EUKAST. (patetycznie) Wtórą preceptą (?) jest: Iż, skoro (nieczyt.)
Miejsca swoje zajęły, służba (nieczyt.)

(słychać znak, dany jednym oklaskiem rąk)

PSYMACH. (w dworskim ubiorze)

(wychodzi z rozsuwającej się wpośrodku zasłony, a z nim i Rycerz w świetnej zbroi; przez odsłoniętą część widać wnętrze amfiteatru; Psymach, odwrócony nawpół do tego widoku, zaciera ręce)

Zniknąć we wykonaniu dzieła — oto sztuka!
Kapitalniejszej nie znam precepty i myślę,
Że znać innej nie może uważny pracownik.
Powiadają, że dzieła mają nas uwieczniać:
Nie to wszelako czyni je drogiemi. One,
Gdyby nasz przewlekały żywot z nędzą jego,
Ze zazdrościami ludzi, z odbytych walk trudem,
Zaiste, że cenniejsze byłyby, im wiotsze!
EUKAST. Lud już nazewnątrz gwarnie przed frontonem stoi.
PSYMACH. Alić nie samą tylko zajęty budowlą.
Karawany przybyłe posłów i ich stroje
Bawią rzeszę. Prawdziwych wyglądam ja znawców
Śród tych, co stąd raz (?) pojrzą, ale znają abrys.
Tym, bez których nic niema, uznanie i pokłon.
Błogosławienie.
Znamy, iż gmach nekropolu
Wyjrzał amfiteatrem, lecz tak, jako mędrzec,
Zawierający usta, może on bez szwanku
Zawrzeć napowrót przestrzeń między kolumnami
I (nieczyt.) powrócić sfinksom... Rzecz (?) chwalebna,
A doskonalsza w jednem (?) (nieczyt.) oka!

KAPŁAN, DRUGI KAPŁAN, LEKTOR i CHÓR.
(pierwszy z chóru niesie trójnożną kadzielnicę, drugi kadzenie w naczyniu)
(wtóry znak jednym odgłosem trąby)

HEROLD. (w głębi sceny)

(kiedy to domawia Herold w głębi sceny, Eukast...)



SCENA TRZECIA.
Zasłona w głębi rozsuwa się zupełnie i okazuje jakoby wnętrze amfiteatru, a jednocześnie przez uszykowane rzędy dworskie u jednego z wnętrznych wnijść wchodzą Kleopatra i Antonjusz, ona uprzedzona jest giermkiem, niosącym włócznię krótką, małą tarczę, misiurkę z koroną i ciżmy wojenne, a on swym liktorem, — hełm z diademem na przyłbicy i miecz. Scena zupełnie rozświeca się — w głębi słychać echa okrzyków i granie. Niejaki poczet książąt ludu i dam postępuje za monarchinią — przy Antonjuszu Deljus w rzymskiem świetnem ubraniu.
Ku Kleopatrze ponoszą trójnożną kadzielnicę i podają półmisę z kadzeniem.

PIERWSZY KAPŁAN. Wszelkie poczęcia nie są jedynie z rąk ludzkich.
Rzuć kadzenie początku, by za nas dym odszedł
I wzbił się nad nas...

KLEOPATRA. (rzucając mirrę) Ani dopełnienia rzeczy
Nie są z nas samych!...

(do gości)

Rada, chcę radosnych widzieć!

(do Antonjusza)

Czy dym kadzideł znosisz?
ANTONJUSZ. Z twych rąk...
KLEOPATRA. (na stronie do Antonjusza, tajemniczo) ...Uważałeś?...
ANTONJUSZ. Uważałem.
KLEOPATRA. (na stronie do Antonjusza) Dlatego nie obejmę tronu,
Ani ty. Usiądź przy mnie, aż posłowie twoi...
ANTONJUSZ. Moi??..
KLEOPATRA. Aż ci posłowie wnijdą.
ANTONJUSZ. Tak niech będzie,
Jak wszechwładna chce, mimo, iż...
KLEOPATRA. (przerywając) Tybyś się może
Postarał, by nie mogli wcale...
ANTONJUSZ. (przerywając i kończąc)
— wcale chodzić!...
DELJUS. (do Kleopatry) Plan królowej uwielbił Psymach wykonaniem.
MAREK ANTONJUSZ. Bibljoteki mojej dwakroć sto tysięcy
Woluminów dziś składam pod stopy jej mości.
KLEOPATRA. Na obłokach miałażbym stawić stopę?
ANTONJUSZ. Owszem!
Zefiry po obłokach pląsają.
KLEOPATRA. (głośno i do wszystkich)
Antonjusz
Apoteozę dla mnie marzy — gdy ja żyć chcę,
Gdy ja kobietą jestem najmniej idealną
W Egipcie!... Rzymskich to jest dam zapewne szkoła!
ANTONJUSZ. (z pogardą) Ah, zapewne wilczycy akademja!...
KLEOPATRA. Deljus!
We dwoje brońmy Rzymu!... Marek w każdem słowie
Godzi na święte miasto i społeczność jego.
DELJUS. (z lekkim uśmiechem) Dotychczas Rzymu bogi broniły, królowo!
Ty znać możesz, co czynisz — — Ja nie jestem tytan...
ANTONJUSZ. A jeśli znudził bogów kąt siedmiopagórki?[1084]
KLEOPATRA. Podobno i bogowie niekiedy nudzą się,
O czem Homer w początku jednego z rapsodów
Swojej Ilias wytwornie śpiewa, jakby kreślił
Kolosalne ziewania...
DELJUS. (z ukłonem) W tak strasznym wypadku
Zostawiłbym Rzym w rękach Fatum — i mój pierścień
Kawalerski — —
KLEOPATRA. (do Antonjusza) Posłowie wnijść winniby teraz.
ANTONJUSZ. Usłyszeć ostatniego z kawalerów rzymskich!
DELJUS. (z lekkiem westchnieniem) Ostatniego...
PSYMACH. Zwiedzają oni właśnie twierdzę
Aleksandrji — na mocy planów z ekspedycji
Boskiego...
KLEOPATRA. (głośno i do wszystkich)
Jeśli czynią to Cezara ślady,
Że Kleopatra dotąd nie widzi ich, jeśli
Tylko dlatego nie są u tronu królowej,
To przebaczam!... Wielkiego męża cień na ziemi
Bardziej żywym jest nieraz od rumianych twarzy!
ANTONJUSZ. (dotykając czary ze stołu bliskiego) Słowa te bogom Manom poświęcam!... Libację
Uczynić im, królowo, pozwól czarą, która
Tak pełna jest, że, jakby fenickie zwierciadło,
Odbija twarz rumianą, koralowe usta
I wzroku blask...

(popija z czary, potem mówi)

Niech bladość oceniają cienie!
Niech wielbią martwość, która jest monumentalną
(A dla której załączam mój ukłon głęboki),
Lecz sam przenoszę gminny rumieniec żyjących!

(popija dalej i mówi)

Brutusa biłem właśnie i zato, że blady,
Że dostawał się gwałtem do cieniów, że tak go
Wujaszek Katon popchnął w martwienia i posty,
Aż znudzili mnie obaj!... Te konspiratory
Bez krwi, a szukający krwi!... Sobie gdy skłamią,
Kłamią bogom!... Ja kłamstwem brzydzę się — ja piję
Wszystkich zdrowia i sam też rad zdrowie oceniam.


C. Norwid: Chrystus u Marji i Marty.

OLIMP. W ciele niechorem duch niechory!...
KLEOPATRA. Wszakże Kasjusz,
Owszem, zbliżał się chętnie do żyjących stylu?
ANTONJUSZ. Handlował jarzynami jakiemiś i czosnkiem
Ziemi egipskiej z godną Merkura zręcznością.
Ależ to blade rzeczy i jedzenia postne,
Którychby ledwo dotknął Katon...
PIERWSZY Z KAPŁANÓW. I Pytagor...
ANTONJUSZ. (krotochwilnie) Bab, któż wie, co Pytagor jadał
W piekle... i czem popijał — i czy limonadą?

(serjo)

Dla tak elementarnych i praktyk, i ćwiczeń,
Które się stoickiemi zwą, dla tych skądinąd
Szanownych prób jeżeli kto sobie popsowa
Organ jeden, naprzykład żołądek, pytanie,
Czyli uczynił słusznie?...

(w tej chwili wchodzą posłowie rzymscy i są mało uważani)

KLEOPATRA. (donośnie) A jeżeli naród
Zgładza wielkiego męża dla tychże prób, jeśli
Kasjusz i Brutus (arcypowściągliwi ludzie!)
Dla tychże doktryn senat krwią obleli... Deljus,
Obywatelu!... Czyli śród niebieskich zaklęć
Niema i tego, co zwą «Fortuną-mścicielką»
DELJUS. (na stronie i do siebie samego)
Najświętsza z zemst jest jeszcze osobistym czynem!...
EUKAST. (po chwili rozmowy z posłami — donośnie) Goście Egiptu! Rzymscy podróżni — posłowie!..
KLEOPATRA. (do Antonjusza) Słyszysz, jak się nazwali?
ANTONJUSZ. (do Kleopatry i nie uważając na obwołanie Eukasta) Słyszmy ciąg rozmowy!
KLEOPATRA. Marku! Ty mnie rozumiesz czasem.
ANTONJUSZ. Czasem?
KLEOPATRA. Czasem
Rozumiesz — ale zawsze masz dla mnie uczucie!
ANTONJUSZ. Nie zawsze rozumiejąc?
KLEOPATRA. Tak.
ANTONJUSZ. O resztę mniejsza!...
Mojej bibljoteki dwakroć sto tysięcy
Woluminów pod stopy twoje podesławszy,
Cóż rozumieć mam nadto?...
PSYMACH. Przymiotem jest bogów
Nie skorzej rozumować, niż działać i woleć.
ANTONJUSZ. Centaury i frygijskie karły, (ile wiemy)
Mieli sękate czoła i nabrzmiałe mózgiem;
Apollin nie tą jedną panuje skorupą,
Lecz zupełną całością proporcyj...
KLEOPATRA. (w monologu) Te słowa
Rozmowę przypomniały mi z Juljuszem!...
ANTONJUSZ. Pani!
Jego cień nieustannie widzisz...
KLEOPATRA. (z melancholią) Jakbym była
Połową piersi w limbach[1085] — i dlatego lubię
Półmroczne chwile ranku, godziny hermejskie
Światłocieniu!...
EUKAST. (donośnie) «Egiptu goście! Rzymscy podróżni — »
KLEOPATRA. (przerywając) Cezara Rodacy!... — —

(do posłów)

Gość w Egipcie nie czekał nigdy na przyjęcie,
Czy to w trzcinianej chacie, czy w progach monarchy
Egipskiego — lecz, jeśli dostojni podróżni
W kraju tym napotkali wraz królowę świata,
Objęci są już pierwej szerokością serca
Dworu onej i miejsca niech gotowe zajmą.
PLANKUS. (z przyciskiem) Pani! Królową świata przez swe jesteś wdzięki.
Tym ażeby bezbrzeżną pozostawić sferę,
Jako podróżni, jako cuda zwiedzający,
Zatrzymali się nieco posłowie imperjum...
DOLABELLA. I wdzięczni ci są, że cię widzą...
KLEOPATRA. (zimno — do Eroe)
Ten komplement
Zawdzięcz, Eroe piękna, rzymskim kawalerom.

(Eroe przedstawuje posłom nalewkę i czary)

DOLABELLA. (do Eroe) Togi nie pozwalają nam być dość składnymi
W wykwintnem obcowaniu. Przywdzieliśmy one,
By nieinaczej odzian nawiedzał Rzymianin
Pola walk, gdzie Cezara weteranów popiół
Pierw, nim posłowie Rzymu, dotknął tego piasku
Zhołdowanej prowincji...

EROE. (wyczytując z oczu królowej, co ma mówić) Widzimy tu nieraz
Poważny ten strój...
PLANKUS. (poglądając w stronę Marka Antonjusza) Który wszakże od sposobu,
W jaki noszonym bywa, zyskuje swą cenę.

(Królowa daje znak Eukastowi gestem ręki — granie trąb się odzywa i cały dwór staje u miejsc przeznaczonych)

MAREK ANTONJUSZ. (zrzucając purpurową togę na rękę Hera — do Królowej) Cięży mi to niezgrabne odzienie, ilekroć
Izydzie mam podawać ramię.
KLEOPATRA. (odrzucając welon z ramion) Antonjuszu!
Niewiastą jest Izyda: nawet mgła welonu
Zawadza jej, gdy dla niej ty rzuciłeś togę.
Więc, żywe ramię kłoniąc na twój pancerz w łuski,
Chce ona śnić, że wyszła z fali na delfinie...
GŁOSY OGÓŁU. Niech żyje Ptolomeów córa — pani świata!
KLEOPATRA. (zajmując tron) Krzesło złote przy tronie zajmij, tryumwirze...
ANTONJUSZ. (siadając na wzniesieniu)
Dla zewnętrznych miejsc turniej podrzędny już dawno
Wszczął się...
KLEOPATRA. (do Eukasta) Sztukmistrz niech pierwej zda sprawę — i rycerz!
Uznać chcę i nagrodzić.
PSYMACH. Królowej był pomysł,
Ażeby nic nie zmieniać w tym gmachu jej dziadów,
Którego wielkie głazy poległy na sobie,
Jako olbrzymy śpiące, — ażeby z poważnej
Budowy wybiegł w miasto cyrk, tak, aby naraz
Nietylko obustronnie pogodziła sztuka
Z wulgarnemi potrzeby turniejów na zewnątrz
Smak attycki tych siedzeń, lecz i cały, mówię,
Gmach, skoro zechce, zwierał się, jak niegdyś, w siebie.
To stało się. Rzym jeszcze nic równego nie ma...
KLEOPATRA. (przerywając, do Antonjusza głośno) Rzym nic równego nie ma...
PSYMACH. A tego następstwem
Jest, iż wszelaki może gmach nekropolijny,
Nie tracąc nic, raz życie obejmać publiczne,
Drugi raz w niedobytą twierdzę się zamieniać...
ANTONJUSZ. Z czego więc tysiąc nowych twierdz...
KLEOPATRA. Nierównie więcej!...
DOLABELLA. Niezbyt szczupły zakres...
PLANKUS. (z wpóluśmiechem) Lub wymowny.
KLEOPATRA. (do Psymacha) Czarę, której ustami dziś dotknę, przyjm w darze!

(Psymach wstępuje na wzniesienie tronu i pełni ukłon)

ANTONJUSZ. (podejmując sztukmistrza)
I uściśnienie ręki...

(na miejscu Psymacha stawa Rycerz przed tronem, skoro pierwszy cofnął się)

RYCERZ. Myślą monarchini
Było, ażeby w porze, gdy hołd jej świat niesie,
Niejakie poruszenie wojsk dało się uczuć,
Zakres biorąc na trzy dni marszu w okolicy.
DOLABELLA. (do Plankusa) To aż, gdzie stoi flota galer — —
RYCERZ. (ciągnąc mowę) Z tego względu:
Sto tysięcy zaciężnej italskiej piechoty
(Pochodzenia rzymskiego)
PLANKUS. (na stronie) Włóczęgów!
RYCERZ. (ciągnąc mowę) — i jazdy
Dwadzieścia dwa tysiące uczyniło łańcuch
Od królowej złotego podnóża w kraj świata.
Dalej, gdzie Neptun ziemię ukrócił, stanęło
Na kotwiach pięćset galer, a z których jest dwieście
Zbrojnych równo, jak jeden mąż...
ANTONJUSZ. (oparty o poręcz tronu)
Tak, że, gdybyś pani
Trąciła stopą, złotym wstrząsnęła koturnem,
To te ciężarne gromem chmury wojowników,
Jedna o drugą parte, jak z szczytów Olimpu,
Uderzyłyby gromem...
KLEOPATRA. (do Rycerza) Ja tobie, rycerzu,
Nic w nagrodę nie daję — jest to, co najwięcej
Zwyczaj ma dawać swoim wiernym Kleopatra.
Królowa świata na to jest, by był ktoś możny

Niedania nic w nagrodę znakomitych usług.
Inaczej bowiem wszystkie razem szczeble nagród
Nie zbiegałyby w ona, która jest największa,
A jest największą, bowiem wolną od zazdrości!
———————————

Tu rękopis się urywa. Z dalszych scen, których, jak świadczą niewyraźne notatki na świstkach, miał być cały szereg, przechowała się na trzech luźnych kartach tylko następująca. Miała ona prawdopodobnie zamykać tragedję.

MAREK ANTONJUSZ. Tak zrządziłem, jakkolwiek zrządzeń sam igrzysko!...
Zrządziłem tak, iż, stać się cobykolwiek miało
Z purpurową królowej galerą, lub z siły,
Wieńczącemi jej namiot — tu odnieść s!ę winno,
Choćby pozostał jeden mąż z złamanem wiosłem!...
Zrządziłem tak... a kiedyś rzekną dla przegranej
O Antonjuszu, iż był nieobacznym wodzem,
Ustatecznionych zewsząd nie mającym planów...
Her, kielich staw tu — dobądź amfory fenickiej
Z napisem nieczytelnym... pieczęć odmieć mieczem!

(bierze miecz Hera, wygina i próbuje)

Miecz ten poświstu nie ma, jak należy — mój weź!
Ujęcie, widzę, dagi[1086] trafne masz...
Czy Homer
Nie jest ci obcym?...
HER. Mówi Homer w miejscu jednem,
Iż nagiej widok broni dawa ręce rzutność...
MAREK ANTONJUSZ. A co nependys[1087] znaczy?
HER. ...«Nependys» jest, panie
I wodzu mój, filtr[1088], który tessalskie niewiasty
Arcystare przy nowiach księżycowych robią,
Nawołując Hekaty...[1089] Filtry, że różne są...
MAREK ANTONJUSZ. Kielich napełń i sobie staw — mów — lej ostrożnie!
HER. Że osobliwe filtry są, ergo: nepenthes
Sprawuje bohaterski sens i zacne dawa
Ciepło wnętrznościom...
MAREK ANTONJUSZ. Wychyl z Markiem Antonjuszem,
Tryumwirem pobitym, mężem smętnym, który
Cezarowi boskiemu radził był marsz na Rzym
I wielkość dał mu... potem koronę mu dawał,
A pod Farsalą prawem zwycięstwa był skrzydłem.
On zgon Cezara sławą Cezara zgotował,
Lecz przyjacielem umiał być wiernym po zgonie
Przyjaciela — —
(...pamiętaj, Her... wychyl!)
...gdy miasto
Harangą[1090] swoją wzruszył dyktatorobójcze!
Pod Filippi aż krusząc dwadzieścia trzy miecze
I Augustowi dając znów sławę...

...on wielkość
I jej tragedję dawał tam i sam... nie mierzył
Punickim[1091] łokciem świetnej purpury, jak handlarz
Sydoński!...[1092] On czy wielkim, powiedz... albo, jeśli
Umysł ku temu czujesz, powiedz, co jest wielkość!
HER. Nieco popiwszy filtru, czuję umysł możny
Ku wszelakiej imprezie czy słowem, czy siłą...
Szczególna rzecz, wyzwałbym istnie że Herkula
Prawą ręką, gdy lewą wziąłbym volumina[1093]
Mędrców i na dysputę powołał kapłany...
Wielkość, myślę, że tak jest, jakby kto, od góry
Za piramidy wziąwszy, raz po raz trzy razy
Rzucił je na Rzym kształtem wypróżnionych amfor...
Jak przez mgłę, jak przez cienki papirus, oglądam

Trzaskanie się bazylik... Zaś Antonjusz Marek,
Wódz i pan mój, ażali tegoż nie próbował?
Ergo: jakkolwiek dziwny jest fortuny obrót,
Wielkim zostaje zamach i wielkim tryumwir,
I nie sam on... sa ludzie przy nim...
MAREK ANTONJUSZ. Herze, słuchaj!
Dawałem wolność, wielkość, sławę, jak patrycjusz,
Szczodrą ręką... i tobie klejnot dam — dam tobie
Kawalerstwo, iż kresu mojego dobiegam...
Trzeba atoli k’temu praktyki i ćwiczeń...

(zdejmuje pancerz, jak rzecz ciężącą, a ten układa Her opodal)

Pono nie więcej, jak dwa w amforze kielichy?
Nalewaj i bądź myśli dobrej!

(pisząc)

Liberalnie
Wystosowanym listem weźmiesz kawalerstwo.

(używa pierścienia)

Skończyłem! — Patrycjalny mając wzrok, znam czasy!...
Ludzie tacy, jak Juljus, Pompej albo Marek
Na nic już są...

...Gdy biłem Żydów za lat młodych[1094],
Raz zasłoniłem z konia judzkiego proroka,
Którego wlókł za brodę centurjon; ten prorok
Odkrył mi był, że czasy są, nietylko czas jest!
.............
Herius Nependius! Miecza, jak kawaler, dobądź!
Próbuj, ażali w łuszczkę — tam, u lewej piersi,
Pomiędzy nity — wrazisz bez chybienia ostrze,
W łuszczkę tę, zwierciadlącą cały blask... Dopiero,
Bez chybienia, po dwakroć skoro tego dopniesz,
List ci dam i potrącę w ramię...
...Zaś po dwakroć,
By nie przypadek miotał ciosem, lecz prawica.

(Her dobywa miecza i utrafia)

Znamienicie!! Czy wtóry raz podołasz niemniej,
Gdy znak dam?...
HER. ...Razy dziesięć utrafię, szablicy
Nie powracając w pochew...
MAREK ANTONJUSZ. ...Pij, Herze Nependzie!
Gdy dam znak, miej się ostro...
...Ludzie, jak ty, wezmą
Przyszłość imperjum... Oko moje patrycjalne
W chwilach ważnych i w sferach publicznych bystre jest.
Juljus, Pompejus, Brutus niepoziomy, Kato,
I my, którzyśmy chcieli świata epopei,
Przeszliśmy i byliśmy!... Czas nowy chce nowych,
Chce praktycznych rycerzy...
HER. Słyszę jakby tętent...
Jakby podjazdu trąbkę...
MAREK ANTONJUSZ. Słyszysz, co jest twego,
Słyszysz czas nowy, ku nam idący —
...Daj pancerz...

Rzuć dookoła okiem! Trza porządku zewsząd.
Kielichy niech czekają i list liberalny!...

Nowy czas jest praktycznym — tak, że, mniemam, gdyby
Z bogów który z Olimpu między ludzi zeszedł
I w filozofa płaszczu, boso, uczyć chciał ich,
Sprzedaliby go może gdzie na posługacza
Lub zasiekli...

...Ostroga niedosyć upięta...
Popraw! — Z purpury plamkę tę odmieć uważnie!...

Daj mi kielich!
Sam miecza dobądź i raz wtóry
Szczęścia popróbuj!... Uderz! Ugódź!
HER. Co ja słyszę!
MAREK ANTONJUSZ Słyszysz czas odchodzący, przeszły — — a zrąbię cię,
Jak psa, rycerzu nowy, gdy cofniesz się.
Dalej!!
HER. (wychyla gwałtownie swój kielich i rzuca się ze szpadą) W obronie własnej...

(przebija Antonjusza)

ANTONJUSZ. (konając, potrąca ramię Hera) ...Zdrów... bądź, rzymski... kawalerze!...



PRZEKŁADY
MODLITWA MOJŻESZA.
Z HEBRAJSKIEGO I Z WULGATY PRZEŁOŻONA
TAK, JAK JĄ PODAJE DAWID W LXXXIX PSALMIE.
I.

Pierw, nim szczyt gór ucieczką bywał,
Pierw, nim ziemia i świat są stworzone,
Nim się wszczęły wieki nieskończone:
Tyś nas ku sobie wzywał,
Uchrono pewna Twoich sług,
Ty sam — Bóg!

II.

Człowieka któż obraca w prochy?
Korzcie się, wskazując, ludzkie syny,
Wiosen tysiąc komu pierzcha płochy,
Jak wczorajsze godziny,
Czasów krok jako nocnych wart
Ślad, komu start?!...

III.

One Mu jak ranne kwiaty są,
Które o południu rozkwitnęły,
Lecz z wieczora pod cięciem kosy drżą:
— I zwionęły!

IV.

Gniew Twój, o Panie, nas pożera,
Osłupia nas Twoich łask ubytek;
Grzech się przed Twym wzrokiem rozpościera —
I błąd z tajemnych skrytek
Wychodzi, istnie jak na dłoń,
W Twych blasku skroń.

V.

Dni nasze jak słów mijają dźwięk —
Siedemdziesiąt lat zwykłemu człeku,
Osiemdziesiąt rzadziej — a wszystko jęk!
Najpiękniejsza część wieku
— Nim ta nić tok roztarga swój —
Ból, albo znój!...

VI.

Gniewu Twego któż zgadł ogromność,
Lub kto w przerażeniu mocen bywa
Wyrozpoznać tyle swą ułomność,
Ile Cię przez nią zbywa?!...

VII.

Oto okaż nam już prawicę,
Ażebyśmy mądrość sercem wzięli!
Pokądże odwracać zechcesz lice
Od sług swych, swych czcicieli?

VIII.

Byliśmy z rana przepełnieni
Miłosierdziem Twem, i po dnie całe,
I po wszystek czas rozpłomienieni,
Twą śpiewaliśmy chwałę.

IX.

Ilekolwiek-bo dni żałobą,
Lat jak wiele było nam ciężarem, —
Wzamian się wydało jakby próbą,
Jakby szczęścia odmiarem...

X.

Wejrzenia Twe oby nad nami
Twych już były utwierdzeniem czynów
W pokoleniach, których służbami
Wywiedź na jaśnią synów!

XI.

Światłość Twoja ku nam gdy zadni,
Dopiero rąk naszych wtedy wstaną
Dzieła — Sprawa się wskroś uzasadni:
Będzie wyprostowaną.

1864.



Z HORACJUSZA[1095].
DO POMPEJUSZA.[1096]
ODA HORACEGO.
(Kiedy Horacy zaraz po filipijskiej bitwie wrócił do Rzymu, a Pompejusz, długo potem w cywilnych wojnach udział mając, nareszcie tak, jak Horacy, wracał, k’woli temu to powrotowi wiersz następujący brzmi)
I.

O ty, co ze mną w straszliwej potrzebie
Za dni Brutusa, użyłeś niewczasu,
Wyznaj, w oracza kto zmienił i ciebie?
W progi kto sielskie wrócił bez hałasu?

II.

Bracie mej wiosny życia, Pompejuszu!
Z którym, bywało, płynące godziny
Mierzymy płynem i dla animuszu
Syryjskie na skroń kładziemy wawrzyny.

III.

Porażkę obu filipijskie pola
Znają — mnie wstydniej, bo znają bez tarczy;
Lecz są przygody, gdy żelazna wola
Na nic już, okrom śmierci, nie wystarczy!

IV.

Bladego strachem, gdy miecze wokoło,
Ima mnie szparki Merkur i uchrania,
Gdy ty samotne stawisz jeszcze czoło
Straszliwszej burzy, im więcej pochłania.

V.

Dziś czas wojenne ukrócić zagony,
Jowisza ołtarz zapłacić płomieniem,
I udział przyjąć dobrze zasłużony
W laurach mych, które są ciszą i cieniem.

VI.

Massyckie wina[1097] nietkniętej pieczęci,
Na wieki mamże uwięzić w piwnicy?
Nie! toast wznieśmy, toast niepamięci!
Z mirtów nam wieńce dajcie, niewolnicy!

VII.

Wenus osądzi, gdzie przegrana sprawa;
Przepić mnie niech się i Trak nie ośmiela.
Jeden-bo z tylu szałów mi zostawa:
Słodszy nad wszystkie... powrót przyjaciela[1098].

Tłumaczyłem 1861 roku.



POST SCRIPTUM.[1099]

Nietylko przyszłość wieczna jest, nietylko.
I przeszłość, owszem, wieczności jest dobą:
Co stało się już, nie odstanie chwilką —
Wróci ideą, nie powróci sobą.

Przeszłość ma wieczność w wieczystej połowie:
Zamknąć, odemknąć, zarówno się uczem!
Tylko wy dzisiaj, klasyczni mistrzowie,
Wiecie też, którym, gdzie poczynać kluczem.

Z tragedji całej klasycznego świata
Podziały znacie, a z wymowy style;
To, jakby poszedł kto na grobie brata
Herboryzować[1100], zioła rwać... to tyle!...

— Kartki łacińskie przyczepiać do krzewów,
Rozpłakujących się nad ruinami —
Nie!... Wolę smętne szumy białodrzewów
Z bezimiennemi w gwarze ruinami
I wolę z bladym srebrnej łzy świecznikiem
W podziemia schodzić, niż z waszym słownikiem.



NIE ZŁOTO I NIE KOŚĆ SŁONIOWA...[1101]
I.

Nie złoto i nie kość słoniowa
Połyskują w zaciszy mojéj;
Ni pachnąca belka cedrowa
Na kolumnach z bazaltu stoi.

II.

Ni natrętnym komu dziedzicem
Stałem się, jako człek szczęśliwszy;
Ni posługiwam się szlachcicem,
W klienta go pierw zamieniwszy.

III.

Wiarę tylko lub skrę natchnienia
Od niebios wprost ubogi biera —
Bez łaski, możnych utrudzenia
Zaściankowa starczy mu sfera.

IV.

O! człowiecze, dzień po dniu idzie
I księżyc się z księżycem zmienia,
Gdy ty w grobowej piramidzie
Marmur czerpiesz na twe przedsienia!

V.

Baji morskiej przelękłe fale
Cofnęły się przed twemi plany;
Byś miał kędy zabijać pale,
Sąsiad z progów bywa wygnany...

VI.

Po ostatni raz mąż i żona,
Na ojczyste pojrzawszy łany,
Załamują drżące ramiona,
Penaty swe tuląc w łachmany.

VII.

Gdzież nareszcie właściwszy z gmachów
Zamieszkacie nienasyceni?
Ziemi czeluść nie ma dwóch dachów:
Nędzarz, czy król nie ujdą cieni.

VIII.

Nie złoto cłem na Styxie wcale
Ni bystra Prometejów wiedza:
Charon czeka na was, Tantale!
Cierpiących zaś Charon uprzedza.



Z BUONARROTIEGO[1102].

Słodko jest zasnąć, słodziej być z kamienia
Dziś, gdy tak wiele hańb i poplamienia;
Nie czuć, nie widzieć, leżąc jak w mogile —
Cóż z tak uroczą porównałbyś nocą?[1103]
— Przeto, zaklinam, ucisz się na chwilę,
Mógłbyś przebudzić mię... naco? i poco?



Z BYRONA[1104].

Błądzić po całym świecie, jak wyrzutek,
W ubiegłe patrząc fale, coraz skorsze:
To moja dola, a słodzi jej smutek
Myśl, żem wycierpiał już to, co najgorsze.

Lecz co najgorszem? Nie dbaj o to wcale,
Nie wglądaj w oko, by tobie odrzekło,
Ilu łez próżne... Czaruj, ideale,
Ale mi nie patrz w serce: tam jest piekło.

(1868).



POŻEGNANIE
ostatni rapsod bérangera[1105].
I.

Francjo!... Konającemi usty niech uronię
Imię twe, jako matki święte, i — bądź zdrowa!
Któryż-bo Francuz więcej kochał ciebie?... O, nie!
Jam śpiewał cię, nim z liter układałem słowa,
I, gdy już śmierć mię garnie pod ostrze swej kosy,
Śpiewając ciebie, duszą ulatam w niebiosy.
Dajże choć łzę za tyle serca i — bądź zdrowa!

II.

Kiedy dziesiątek królów podle godził na cię,
Kopyty brodząc w świętej krwi twojej szkarłacie,

Jam balsam lał kojący — ja, potęga arfy,
Na szarpie do ran twoich zdzierałem z nich szarfy.
Wieki to głosić będą o wybranej porze;
Przegraną naszą w tryumf zamienił Jehowa,
Bo myśl twa, jako siejba, bujne wyda zboże,
A równość praw zapuści sierp swój. — Bywaj zdrowa!

III.

Wpółzmarły już, we własnym oglądam się grobie,
Wołając głosem, który raz wraz się oziębia:
Francjo, których kochałem, przekazuję tobie...
Wspomóż ich! Tyś to winna... winna dla gołębia,
Co z niw twych łupu nie brał, ani ziarna zbierał...
............
— By synów twoich moje doleciały słowa,
Możebym dłużej kamień ręką tą podpierał...
Lecz milknie już... Głaz spada... Bóg woła... Bądź zdrowa!

Tłumaczyłem w dzień zaduszny 1857 w Paryżu.



Z „ODYSSEI“

Kiedykolwiek zdarzyło mi się wziąć do ręki Homera, a postrzegłem kilka kartek wstępu, wydawało mi się to więcej niż zabawnem. To mi się wydawało tak, jakgdyby kto, przy szerokiej szybie kryształowego okna stanąwszy, uczynił naprzód przemowę, że chce otworzyć okno i okazać widok okolicy. Homer jest naturalnym... oto i wszystko! I to wystarczyłoby zupełnie, gdyby tem wyraz «naturalny» nie był — przymiotnikiem! Ale ten wyraz i jest, i był, i będzie wielkim utworów ludzkich przymiotnikiem... I tu leży zarazem cała tajemnica sztuki i jej ustawne trudność.
Czy można się nauczyć naturalności?... To pytanie, którego zupełną tajemnicę otworzyć niełatwo. Można jednak powiedzieć, że u Homera naturalność ma bardzo potężne dwa źródła. Z jednej strony technicznie: ponieważ rapsodje z ust do ust przechodziły i każdy śpiewający uwłaszczał się w nie, przeto robiło się z używanym często rymem to, co staje się z doręczliwością używanych dobrze narzędzi, które się zczasem wrękojmiają w gesta człowiecze i jakoby organicznie żywemi stają się naturalnie. Ze strony drugiej: głównym naturalności powodem było, że u Homera od zenitu aż do ostatniego ziarnka piasku wszystko powzajemniało się. Niejeden wielki bóg był tak człowieczym, iż mógł się zapomnieć przy obiedzie, tudzież odwrotnie: wszystko ludzkie tak znowu boskiem było, że, w rapsodji XVII, mówiąc, boski Hlomer, o pasterzu trzody królewskiej Ulissesa, odzywa się w sposób bardzo niełatwy do wytłumaczenia wiernie po polsku — albowiem mówi: «To gdy rzekł boski pastuch świń...» i t.d. Płytko wszelako byłoby myśleć, że to już było całą cechą religijnej wiedzy, i byłoby to zoślizgać się po zewnętrznej plastyce pojęć. Dlatego rapsodyści, śpiewając Homera, zawsze i tłumaczyli go, a była to cała osobna umiejętność. I to tak dalece, że Homer należał do nabożnych ksiąg, a w chwilach życia trudnych i wątpliwych brało się epopeję i rozkładało ją, na traf macając palcem, które parę wierszy ujmie ręka jako słowa wyroczne[1106]. Przyczyna tego leży w przymiocie osobnym, który nazwać tylko możnaby pewną przezroczystością teologiczną każdej karty Homera. Dlatego to niektóre tłumaczenia są zaledwo przetłumaczeniem tego, co jest — możnaby powiedzieć — na jednej stronie karty, obustronnie zapisanej. Naturalnie, że tym sposobem traci się pół książki! Naprzykład: Minerwa w rapsodji I-ej przybiera cudzą postać i — jako bogini — płynnie kłamie... ale, kiedy tak kłamie i dochodzi do interesu swoich kłamań, natychmiast się sama — ona, Minerwa — zaczyna jąkać i przepominać toku swoich perjodów. To jest rozrzewniające — a tłumacze to biorą za zaniedbanie rymu. Taka to niemniej teologiczna przezroczystość utworu, upostaciowanego na obyczaju żywym ludu, czyni, że tam w każdym nędzarzu i tułaczu obcym podejrzewało się naprzód, czyli on nie jest z Boga... Nie można było ugościć nikogo, zapytując naprzód, kto jest przychodzień, ale dopiero, skoro się w nim uszanowało boskość, zestępowało się do ludzkich pytań. I to się nazywało gościnnością, a policzało ją dlatego właśnie między nabożne praktyki i cnoty. Jakiegoś «ostatniego człowieka» nie było u Greków Homera. Zawsze on był pierwszym, bo jest boskim.
Jeżeli więc pisarze kształtni myślą sobie, że owa wielkość stylu i naturalność, która dozwala nie znać nie poziomego i nie niegodnego, pochodzi z umiejętności jakiej rzemiosła pisarskiego, tedy bardzo się mylą... mylą się o całe niebo i o całą ziemię. Tajemnica zalet owych polega raczej na tem, że Homer nie znał parafjańszczyzny, a przeto trywjalności, i że znać ich nie mógł dla tego powodu, iż wszelkiego człowieka uznaje «boskim»! I dlatego to boski Homer jest naturalnym.

Pisałem 1870 stycznia.



RAPSODJA I.

Śpiewaj, Muzo, płodnego w wynalazki męża,
Który, acz święte Troi okopy zwycięża,
Długo jednakże błądzi, długo zwiedza kraje
Różnych ludów, ich miasta, prawa ich poznaje.
Cierpiał on wiele w sercu swem na zdradnej fali,
Co i jednego rzadko rozbitka ocali,
Rzadziej, gdy się ów troszczyć rad o społeczeństwo,
Iż większą liczbę własne pochłania szaleństwo.

O bezpomni!... Bóg słońca, syn Hyperjonowy,
Pomścił się na nich stada rogatego głowy.
Powrotu dzień odjąwszy za jeden kęs strawy:
Córo Jowisza, spowiedz... choć cząstkę tej sprawy.

Dawno inni, tragicznych uniknąwszy zgonów,
Zdala bitew i morza, u własnych zagonów
Spoczęli... Sam on jeden, po dwakroć stęskniony,
Nadaremnie ojczyzny wyglądał i żony.
Nimfa, pomiędzy boskie pełna majestatu,
Kalipso, w głębi jaskiń ukryła go światu,
Chcąc, ażeby jej został małżonkiem na zawsze.
Lecz czas kołem w bieguny zatoczył łaskawsze
I w kresy, które zdawna wyznaczyły bogi.
By wrócił do Itaki, w ojczyźniane progi,
Alić i tam bez walk on nie został... Dopiero
Wszystkie się bóstwa nad nim w jedną litość zbierą,
Krom Neptuna, którego gniew ciągły zapala
I jeden Ulissowi wrócić nie pozwala.

Alić Neptun nawiedzał Etjopję daleką...
(Jest to kraj, gdzie zapada firmamentu wieko
I gdzie lud na dwie części swą rozdziela ziemię
Pomiędzy plemię wschodnie a zachodnie plemię.)
Tam bóg syci się dymem hekatomby, która
Pomieszała krew jagniąt z krwią dzikiego tura.
Natomiast bogi inne na Olimpu szczytach
Goszczą w Jowisza gmachu, który, na zenitach
Człowieczeństwa i bóstwa władnąc jednakowo,
Do zgromadzonych w kole pierwszy bierze słowo.
Spomoniał albowiem piękność Egista, jak kona
I jak ubił go świetny syn Agamemnona,
Czego obraz że pamięć przywodzi mu żywa,
Tak się do nieśmiertelnych Jupiter odzywa:

— O! jak bezrozumiale szemrzą przeciw bogom
Ludzie, nie przysądzając zła własnym nałogom,
Lecz nam... I jeszcze cierpią na urągowisko
Praw, których gardząc siłą, wzywają nazwisko.
Wszak nieinaczej Egist wziął żonę Atryda
Mężobójstwem, acz spomnieć mógł, iż zło się wyda.
Merkur sam z przestrogami naszemi doń śpieszył.
On, co niegdyś, Argusa gromiąc, pierś mu przeszył,
On uczył, że wyroki dojrzeją w Oreście.
Gdy dorośnie, gdy stanie w rodzinnem swem mieście,
Czego atoli Egist że nie skoro słucha,
Ciosem jednym postradał małżonkę i ducha.

Tu Minerwa, bogini szafiroźrenica,
Przerwie: Sprawiedliwości wszelkiej jest granica,
Najwyższy Ojcze, synu samego Saturna!..
Podobna zbrodnię zemsta niech króci powtórna.
Lecz mnie rozdziera serce, gdy mąż bez przygany,
Jak Uliss, tyle znosi, losem urągany,
Na morzach — i to jeszcze gdzie sam środek fali
Głównym się węzłem wrzątku swojego krysztali —
Wyspa jest ówdzie, borem kryta. Tam w jaskini
Mieszka dzikiego córka Atlasa, bogini,
Córka boga, któremu znane są otchłanie
Mórz i sam sklep niebieski winien utrzymanie.

Ona to żeńskiej sztuki używa wszelakiej,
By tęskny jeniec wreszcie zapomniał Itaki!
Lecz on umarłby chętnie, gdyby w zgonu chwilę
Widział choć dym kominów znajomych mu tyle.
Acz i to serca twego nie wzrusza, o panie
Olimpu... jakby Uliss zasłużył wygnanie,
Ani się ofiarami zalecał swojemi
Przy argijskim okręcie, na trojańskiej ziemi...
Czemże mąż, który serce i ramię ma dzielne,
Wrówni z niecnym zasłuża gniewy nieśmiertelne?

Tu Jupiter, któremu chmury się piorunią,
Rzecze: Cóż to dziecinne usta twe seplunią?...
Jażbym kiedy boskiego Ulissa zapomniał,
Który nietylko wiedzą śród ludzi zogromniał,
Lecz i przestronne niebo napełnił kadzeniem
Bogom, co się odziały niebieskiem sklepieniem?
Lecz niemniej Neptun ziemię falami otoczył,
A Uliss w czaszce jego Cyklopa się zbroczył
I oślepił mu wielkie czoło Polifema.
Któremu równych między Cyklopami niema,
Bowiem idzie mi z rodu samego Neptuna
Przez Tosę, córkę króla, gdzie wielka laguna.
Stąd to Neptun, choć stracić Ulissa nie może,
Między nim a ojczyzną rozbałwanił morze.
Atoli olimpijskiej wyrokiem narady
Gdy się Ulissa poprze, ujdzie on zagłady.
Ani co trójząb zdoła sam, a gniewu zwolni,
Skoro się bogów mnogie uznanie zespolni.

K’temu błękitniewzroka bogini, Minerwa,
Rzecze: Niech już zbyt długa nie uwłóczy przerwa
Takowego wyroku, niech stawa się czynem.
Ojcze, któryś samego Saturna jest synem!
I, jeżeli zaprawdę to po bogów myśli,
By raz już wrócił Uliss, Merkurego wyślij,
Który zgromił Argusa; każ, niechaj Merkury
Leci i dotknie stopą Ogygijskiej góry,
I tchem jednym nasz wyrok poniesie bogini,
Która warkocze jasne z włosów długich czyni,
By, jak ona, tak Uliss wreszcie się dowiedział,
Że zakreśloną dobę wygnania przesiedział.
Ja synowi Ulissa pójdę w piersi włożyć
Moc ducha, by się nie dał lada czem zatrwożyć.
Chcę, by, obfitowłose zebrawszy Acheje,
Przedstawił im publicznie żal swój i nadzieje,
I, jako zalotników natrętna gromada
Krętorogie mu tryki rznie i woły stada.
Poczem wyszlę go jeszcze do Sparty, do Pylo,
By brał o ojcu wieści, badał, jeśli mylą,
I sam przeto, własnego używszy rozumu,
Tej nabrał dostojności, co wyróżnia z tłumu.

To gdy rzekła, pod stopę podsunie sandały
Nieśmiertelne, lecące, gdzie chce, lotem strzały,
Cale wytworem złota urobione giętko,
Ponad ziemie i morza — rzutkie, jak wiatr, prędko.
Bierze i włócznię swoją, walną, która grotem
Bronzu gwiaździ, a łamie bataljony grzmotem
I chorągwie i wodze nieraz z ziemią równa,
Skoro swe ku nim czoło zmarszczy Jowiszówna!
Tak zaś z Olimpu szczytów gdy utknęła, już stawa
W Itace, już w przedsieniach Ulissa, gdzie wrzawa,
Sama, z bronzową włócznią, lecz wziąwszy pozory
Wodza Taffjanów, Menta...

Onej właśnie pory
Dziewosłębni śmiałkowie w przysionkach siedzieli
Na skórach wołów, które pierw oburącz cięli,
I bawili się graniem w kości, zaś służebni
Starsi i racze chłopcy, w goszczeniu potrzebni,
To leli wino w kruże, to, gąbki zbrzmiałemi
Stoły omywszy, biegli z przekąski smacznemi,
Ustawiając potrawy ponętnie i czysto
I wszelką służąc rzeczą, mięsiwem rzęsisto.

Telemak, sam że prawie podobny do bogów,
Pierwszy boginię zoczył stojącą u progów,
Właśnie gdy siedział smętny między zalotniki,

Marząc, by kiedyś rodzic weszedł w te okrzyki,
Uznał syna, powrócił prawe obyczaje,
Za wszystkie progi domu wyrzuciwszy zgraję.

Stąd to dostrzegł on Pallas, wstał i prosto idzie
W głąb przysionku, gdzie stała oparta na dzidzie,
Oburzony uczuciem szlachetnego sromu,
Iż czasu tyle gość mógł czekać w progach domu.
Skoro zaś przy niej stanął, wziął rękę jej prawą,
Przejął włócznię bronzową i głosem nad wrzawą
Panującym rzekł: Gościu, przyjmij pozdrowienie.
Naprzód uczczonym będziesz, potem i jedzenie
Zechcesz spożyć... Dopiero, o ile się godzi,
Powiesz, coś zacz, czem służyć i co cię przywodzi.
A to rzekłszy, szedł naprzód. W Telemaka ślady
Stąpały kroki gościa, Minerwy Pallady.
Aż gdy weszli do wnętrza siedziby wspaniałej,
Telemak poniósł włócznię, gdzie inne już stały
Ulissesa pociski przy wielkiej kolumnie,
Powspierane na gwoździach, krzywionych rozumnie.
Gdy zaś boginię powiódł dalej ku tronowi,
Podesłał dywan, co się dowcipnie wezgłowi,
I zasunął pod stopy ławeczkę poziomą.
Sam tuż obok niej przysiadł z twarzą nieruchomą
Ku zalotników ciżbie, by, wręcz oddalony,
Gość jego przez tych śmiałków nie był obrażony
(I aby nieco mówić zdołał o Ulissie).

Zaraz służebna wbiegła. Ta, na srebrnej misie
Złotą nalewkę uniósłszy, przyrząd uczyniła
Do rąk mycia i wdzięcznie stół gładki okryła.
I dopiero poważna klucznica z swej strony
Niesie chleby, a wgląda, jak stół zastawiony,
Hojnie świadcząc tych rzeczy, co zależą od niej.
Marszałek różność mięsa podaje wygodniej,
Złote stanowi kubki, gdy zwinny chłopczyna,
Herold, pilnie uważa, dolewając wina.
Tu zalotnicy butni całą weszli zgrają,
I ci trony, a owi ławy zasiadają.
Heroldowie im wodę leją wnet na dłonie,
Dziewki chleb łamią w kosze, chłopięta na stronie
Po same wręby wina nachylają w kruże,
A każdy z gości sięga po zakąski duże.
Dopiero kiedy więcej jeść ni pić nie mogą,
Wtedy ich umysł inną ulatuje drogą,
Gwoli śpiewom i tańcom, które tym porządkiem
Są uwdzięcznieniem uczty mniej, niźli jej szczątkiem.

Alić z heroldów pierwszy podał Femjusowi
Cytarę i, choć śpiewak nieskoro się słowi
W obliczu zalotników, lecz forminks[1107] go budzi.
Melodyjnie więc począł nucić dla tych ludzi,
Gdy Telemak u skroni błękitnoźrenicej
Bogini, by nie mogli zajrzeć natrętnicy.
Te szeptał słowa: Gościu luby, nie racz, proszę,
Obrazić się, jeśli ci wyznam, co ponoszę.
Oto widzisz, cytara i pieśń ich zachwyca,
Czynić zaś to snadno jest u mego rodzica,
Dobra albowiem cudze trwonią i własności
Męża, którego może deszcz wybiela kości,
Lub morska je gdzieś fala tłucze w poniewierce.
Zaprawdę, gdyby śmiałków tych zajęcze serce
Nagle żywą zoczyło postać bohatera
W Itace swojej, każdy, co się dziś ubiera
W tę purpurę, w to złoto, każdy z onej rzeszy
Przeniósłby zyskać wawrzyn na gonitwie pieszej.
Lecz dziś, gdy Uliss przepadł gdzieś fatalnym zgonem,
Ani już myśleć, ani bywać pocieszonym.
Lubo ten, ów z wędrownych nieraz zapowiada,
Że wróci on... Ah, taka nadzieja... to zdrada.
Więc dość o tem. A teraz mów mi bez ogródek,
Ktoś ty i skąd, ojczyzny gdzie gród masz i środek,
Rodu jakie zacnoście, i na nawie jakiej,
Który sternik cię przywiódł do brzegów Itaki,
Lub do którego z ludów chełpisz się należyć...
Że pieszo nie przybywasz, zbyt łatwo uwierzyć.

Otwarcie mów, czy obcym jesteś tu i nowym,
Albo bywałżeś może gościem Ulissowym.
Wielu albowiem przyjmał w dom i ze swej strony
U niejednego chętnie był sam ugoszczony.

Modrooka mu na to Minerwa odpowie:
Szczegółów tych, ktokolwiek rad, niechaj się dowie,
Gdy powiem mu, że jestem Mentes, że się szczycę
Wodzą Taffjów, co biegle rzucają kotwice.
Anchilaos mym ojcem. Wszedłem tu w zatokę
Z okrętem, lecz na morza ciemne i głębokie
Płynę i aż do ludów cale innej mowy.
Mam się z Temesu; wezmę ładunek bronzowy
Za świecące żelazo, które wzamian pławię — —
Okręt mój tkwi u brzegu przeciw miasta prawie,
Pod tą Nejusa górą, co się borem jeży,
W miejscu, które zatoce Retrusa należy.
My zaś — mówię: twój rodzic i ja — powzajemnie
Bywaliśmy zażyli; dziś spomnieć przyjemnie.
Laert, gdy go zapytasz, niemało dopowie...
Powiadają, że stradał siwy rycerz zdrowie
I ani go dopatrzeć na ulicach miasta:
Sam, gdzieś... Zgrzybiała przy nim jedyna niewiasta,
Co mu podawa napój lub pokarm, gdy wraca,
Posępnie się wlekący śród drzew, które maca
W sadzie własnym, winnicą zieloną bogatym...
Słowem... cóż mówiliśmy? Stanąłem więc na tem,
Że ojciec twój śród obcych jeśli szuka drogi,
To, myślę, dla tych uwłók, które stręczą bogi.
Boski Uliss albowiem żyw jest bezzawodnie
Kędyś... gdzie arcyczęsto potworni lub zbrodnie
Bohaterom uwłóczą, śród morza otchłani,
Na wyspie jakiej, którą ocean tyrani.
Tu zaiste, że słowo proroctwa wyrzekę,
Zaś i spełnienie jego bynajmniej dalekie...
Powiem prosto, co w usta same bogi kładną,
Acz nie jestem augurem ni sybillą żadną:
Nie będzie Uliss zdala ojczyzny, nie będzie!
Choćby go opasali łańcuchami wszędzie,
Fortel wynajdzie rzutkim dowcipem lub czynem.
Teraz zaś szczerze mów mi: jestżeś jego synem?
Taki duży, podobien, doprawdy, i z lica
Niesłychanie... i z oczu ślicznych do rodzica!
Ja-ć się znam! Po tylekroć bo z nim ucztowałem,
Nim ruszył na trojańską z kwiatem Argów całym,
Krocząc od brzegów w nawy głębokie z odwagą...
Alić odtąd ni on mnie nie spotkał, ni ja go.

Roztropny więc Telemak w te odpowie słowa:
Cudzoziemcze, ze wszech miar zaufaj, że mowa
Szczera jest. Moja matka uznaje mnie synem
Ulissa... Ja nie widzę, bym równał mu czynem.
Któż wreszcie zna się z gruntu na sobie?... Oh, bogi!
Nie pochodzę-ć od męża, co gdzieś umarł z trwogi
O skarby swe — przeciwnie, dziedziczę zniszczenie,
Nieszczęsnego widoczne jestem pokolenie — —
Lecz, iż spytałeś, mówię...

Poględna błękitno
Minerwa: Zczasem — rzecze — zarówno zaszczytną
Poczniesz dolę, skoro cię Penelopy łono
Powiło, jakim jesteś, nie, jak cię uczono...
Zmieńmy wszakże tok rozmów...

Powiedz mi, ot, kto są
Te biesiadniki, jaki pożytek ci niosą;
Ucztę to albo swaty oglądam? Nareszcie
Miałażby to być wdzięczna zabawa niewieście,
Zwłaszcza, że, w domu twoim przyszedłszy się tuczyć.
Nie poprzestają tobie wyraźnie uwłóczyć,
Tak, że rozsądny człowiek zgorszyłby się dawno
Ludźmi tymi i onych ochotą niesławną.

Tu roztropny Telemak: Że wiedzieć chcesz więcej,
Cudzoziemcze, wiedz. Był to ongi dom książęcy,
Znamienicie spaniały, gdy śród swojej właści

Żył bohater. Lecz teraz wszystko się przepaści
Wolą bogów, a srogie przeznaczenia siły
Imię Ulissa więcej niż czyje zgładziły.
I zaprawdę, że mniejbym nad ojcem zabolał,
Gdyby był zginął — gdyby legł, jużbym to wolał!
Gdyby, uniesion z pola Troi po wygranej,
Skonał, toćby Acheów cały sejm zebrany
Monumentem go uczcił, synby odziedziczył
Głos historji, nie z czemś się bezimiennem liczył.
Lecz tak, jak jest, bez wiedzy, bez świadków znikniony,
Niecnych zaledwo harpij uradował szpony,
Mnie zaś bezpłodnym żalem, zaiste, nieskąpiej,
Żalem — i więcej jeszcze... bo tem, co nastąpi.
Oto już teraz wszyscy, którzy są udzielni
Na Dulichium, na Same, — wszyscy ludzie celni
W krzemienistej Itace, w Zacyncie lesistym,
Kłonią się matce mojej afektem strzelistym.
Tak, że naprzód dom zniszczą, potem w domu władzę,
I nareszcie mnie stracą, bo-ć i ja zawadzę!

Bogi wielkie! — Pallas mu na to we wzruszeniu, —
Zaiste, ojca ci brak o twardem ramieniu,
Jako go pomnę, we drzwi gdy wchodził z toporem
W ręce jednej, we wtórej z łowieckim przyborem,
Z dwoma pociski, z tarczą, z tym uśmiechem zdrowym,
Gdy, od Ilusa, co jest synem Mermerowym,
Powracając, pierwszy raz weszedł w progi nasze,
Rozweselał się, prawił i wychylał czasze.
Ówdzie albowiem płynął był on w szparkiej nawie
Po truciznę, iż niema zajadliwszej prawie,
Ku usrożeniu grotów z miedzi przeciw wrogom:
Ilus dać mu jej nie chciał, zlękły ująć bogom,
Zlękły gniewu, co wrówni nad wszystkiem zawisa,
Lecz dał mu jej mój ojciec: tak kochał Ulissa!
Porównym przeto, jako go pomnę, gdyby się
Zjawił tu, o, jakżeby przez ciebie, Ulissie,
Byli śmiałkowie owi smętnie poswatani...
Lecz czyli wróci? będąż wreszcie ukarani?...
Rzeczy te jeszcze w fałdach szat i na kolanie
Tulą się w dłoniach bogów.
Bądźże i sam w stanie
Obmyśleć coś przeciwko temu najazdowi...
Lub posłuchaj — niech każde z słów cię zastanowi:
Jutro Acheje zwołaj, weź bogów na świadki,
Rzecz miej do zgromadzenia, wtórą rzecz do matki,
Butnych zagaj, by w swoje wracali dzielnice,
Matka zaś niech, jak znowa ślubione dziewice,
Mieszka w ojcowym grodzie. Ci, pełni ochoty,
Niechby się przesadzali w darach na zaloty,
Gdy tobie plan znów podam inny.
Weź żeglarzy
Dwudziestu, okręt, jaki najlepszy się zdarzy,
I płyń, by o tak dawno ojcu oddalonym
Powziąć coś ludzkiem słowem, co najbardziej onem,
Które od Jupitera samego pochodzi,
Ludziom wybrzmiewa sławą wślad i nie uwodzi.
Do Pylos naprzód, gdzie jest boski Nestor, dalej
Do Sparty, gdzie są, którzy najpóźniej wracali
Z Acheów o mosiężnej piersi. Żyje-ć przecie
Jasnowłosy Menelas, ostatni, jak wiecie.
Wszelako, choćbyś powziął, że Uliss jest żywy,
Musisz jeszcze rok czekać, bądź przeto cierpliwy.
Lecz, gdybyś się dowiedział, że zmarł, to zpowrotem
Monument postaw, tudzież z pompą i ze złotem
Wyrządź cześć... poczem matce dozwól wybrać męża.
Aż dopiero, gdy się tak wszystko pookręża,
Wtedy przemyślaj w sercu, dowcipem lub siłą
Pomścić, co tobie w twoich prawach uwłóczyło.
Dzieckiem nie jesteś, ni do pacholąt zabawy.
Pomnijże, jakiej boski Orest dobył sławy,
Zabiwszy ojcobójcę, chytrego Egista —
Niechże coś i przez ciebie latopis skorzysta!
Mój drogi, bądź zwycięskim, niech przykład ci służy,
Ile żeś jest i wcale gładki, i już duży.

Ja teraz do rzemiosła powracam i sprzętu,
Zniecierpliwionych ludzi zwołać u okrętu.
Ty o wszystkiem, co rzekło się, zachowaj pieczę,
Ucz się tak doskonale pełnić, jak się rzecze.

Więc roztropny Telemak z swej strony zaczyna:
«Zaprawdę, cudzoziemcze, żegnasz mnie, jak syna,
Ani zdołam zapomnieć serdecznej przestrogi.
Lecz dlaczego ten pośpiech? Zgotuj się do drogi
Przez świeżą kąpiel... Czekaj, chcę, ażebyś raczył
Unieść i dar, któryby jak spomnienie znaczył...

Lazurowzroka na to Pallada: Radzę ci
Do powrotu go schować pogłównie w pamięci...
Mnie coraz bardziej nagli godzina podróży.
Rzekła i, jak ptak, znikła, który lecąc wróży.
W serce jego albowiem odwagę natchnęła,
Pamięć ojca, rzutniejszą gotowość do dzieła,
I myśl, którą Telemak natrafiał zdziwiony,
Że to stało się z Boga...
...I rozpromieniony,
Na podobieństwo boskie jasny, wszedł do sali,
Gdzie dziewosłębni piosnek wesołych słuchali.

A śpiewał im wieszcz taki, że aż ucichnęli...
Pieśń zaś była: jak marnie Acheje ginęli,
Gdy opuszczali Troję, gdy za nimi w ślady
Obosieczny gniew pędził tej samej Pallady.

Mądra Ikara córka, z komnaty na piętrze
Słuchając nuty, treść słów pojęła i wnętrze:
Dwie więc służebne panny wziąwszy, z obiej strony
Za nią idące, zeszła na próg wychylony
Pomiędzy kształtne odrzwia...
...Twarz z profilem czystym
Miała przymgloną nieco owiciem przejrzystem,
Boska między niewiasty... gdy dwie jej panienki
Miały swemu wiekowi odpowiednie wdzięki.

Potem we łzach te słowa Penelopa powie:
Femjus, mam jedną prośbę, przystępną wieszczowi,
Który, umiejąc pieśni, dla ucha czarowne,
Lub wreszcie i kantyki przystępne i równe,
Czemuż nie śpiewa, jakby pospołem siedzący
Śród ludzi, którzy, pijąc, słuchają niechcący...
Lecz ów tren serce moje najostrzej przeszywa,
Żal mój głębiej go umie, choć słów nie używa.
Cenię szlachetnej głowy pamięć i wyprawę
Męża, który Helladzie przyniósł dobrą sławę!

Tu roztropny Telemak ze swej rzeknie strony:
Malko, czemuż to śpiewak ma być poganiony,
Skoro za świętem idzie natchnieniem? Ażali
Nie Jupiter to raczej, ważący na szali
Sprawiedliwość i wszystko mający na pieczy,
Wydziela ludziom błogie lub fatalne rzeczy,
Jako sam chce i rad jest?... Bogu więc przygana?
Lub winić pieśń dlatego, że jest zrozumiana?
On, gdy głosi porażkę Danausa synów,
Czyni, co sztukmistrz, świeżych gdy szuka wawrzynów.
Niech owszem serce twoje umężnia się bardziej
I słuchać prawd pouczy, a duch bólem wzgardzi.
Przecież niejeden Uliss na trojańskiej zginął.
Wielu Greków krwi strumień po gardło opłynął.
Powróć w progi, gdzie cicho igła się nawleka,
Krosna są ówdzie, kłębek niecierpliwie czeka,
I rozkazuj, by panny były ci powolne!
Co do rozpraw, te że są doniosłe i wolne,
Męskim przystają duchom, choć niejednakowo...
Najpierwej mnie, że jestem tu panem i głową.

To Penelopa, słysząc, w sercu zatrzymała,
Zacnością słów przejęta, i poszła, jak stała,
Dwie za sobą służebne mając stąpające,
I legła i łzy lała w wezgłowie gorące
Za Ulissem, aż niebo mająca w swem oku
Minerwa snem jej błogim ulżyła z obłoku.

Zalotnicy tymczasem, że mrok już zapadał,
Gwar czynią: każdy niby do snu się układał
W łoża, których zmieniali porządek, jak chcieli.

Telemak śród tej ciżby, gdy tak się weseli,
Stanąwszy, w te rzekł słowa;
Zaiste, byłoby
Piękniej dosłuchać pieśni, wzruszającej groby,
I podobnego bogom wieszcza, aniżeli
Bruździć i bluźnić, nim się pójdzie do pościeli.
Lecz na dziś pełńmy jeszcze te uczty niesforne.
Jutro będziemy mieli walne ciało zborne.
Tam ja zawezwę wszystkich przed majestat prawa,
By gdzieindziej się przeniósł utratek i wrzawa.
Każę wam z progów wszystkim ustąpić niezwłocznie,
Czas ku temu; swym niechaj każdy sprawom spocznie.
Gdyby zaś zdało się wam więcej przyzwoicie
Zrujnować dom człowieka, co poświęcił życie,
To rujnujcie go dalej...
Z mej strony na progu
Uczynię ślub ze wszechmiar widzącemu bogu,
Bym oglądał, jak jeszcze pod sklepem tej sali
Grom Jupitera jednej głowy nie ocali.

Skończył tak. Oni, wargę ściągając zębami,
Podziwiali wymowę, lecz zawsze ci sami!
Antinous, Eupita syn, rzekł:
Telemaku!
Widoczna tak ze stylu harangi[1108], jak smaku,
Do ila mogą bogi w serce ludzkie włożyć,
By się kto i wysłowił i nie dał utrwożyć...
Jak patrjota jednak drżę o wyspy berło,
Którą morze dokoła swą opienia perłą...
Drżę, by Jupiter, nazbyt mając cię w swej cenie,
Nie zrobił królem... mimo świetne pochodzenie....
Antinoe! — Telemak ku niemu zawoła, —
Czy mniemasz, że być królem uląkłbym się? Zgoła!
Zgniewa cię to podwakroć!... Nie myślę wszelako,
Bym wbrew Jupiterowi pogardził Itaką,
Ani nazwałbym tego rzemiosłem bez ceny —
Przynajmniej dom uchować łatwiej od obsceny![1109]
Wiem-ci ja, że w Itace, morzem operlonej,
Jest niejeden, to młody, to wiekiem schylony,
Równy mi pochodzeniem... Z owych przeto jaki
Pod niebytność Ulissa weźmie tron Itaki...
Ja rad zostanę królem śród własnej ustroni,
Śród zyskanych mi sławą ojca mego broni...

W swojej kolei mówiąc, odrzecze mu na to
Polyba syn, Eurymak: Mój arystokrato!
Kto Itaki oblanej morzem tron dostanie,
Wiedzieć? Te rzeczy jeszcze w fałdach szat i na kolanie
Bogów leżą...
...Zażywaj praw, jakoś ich zażył,
Ani mniemaj, by kto cię wywłaszczać poważył.
Itaka jest przez ludzi jeszcze zamieszkaną.
Powiedz raczej, mój miły, z jaką to nieznaną
Osobą szeptaliście, ustroniem okryci.
Kto to był i od kogo pochodzić się szczyci?
Ród jego, ziemie jego i ojczyzna gdzie są?
Czyli przybył dług spłacać, który milczkiem niesą,
Czy też o ojcu twoim podawał nowiny?
Nagle znikł!... Ani gościa znamy, ni przyczyny,
Lubo nie zda się lichym, by tak znikł bez znaku.

Tu roztropny Telemak rzecze:
Eurymaku!
Powrót mojego ojca zda się być już rzeczą,
Której ja zaniechałem... Są, co mu nie przeczą.
Lecz tych niech matka moja z wróżbity się radzi,
Z roznoszącymi wieści, gdy traf ich sprowadzi.
Gość jest jednym z zażyłych mojego rodzica,
Imię jego jest Mentes, w Taffos jest stolica,
On to rządzi Taffjany, którzy są żeglarze
Arcydzielni!...
Mówiąc to, Telemak jednakże
W duchu swoim dostrzegał, że mówił z boginią!

Tu znów wszyscy do tańca, znów gwar wielki czynią,
Ucztując i śmiałkując do późnego mroku,
Aż się rozeszli z mętem lub gorączką w oku.

I dopiero Telemak, wielkie mnóstwo rzeczy
Przemyśliwając, jak on, co ma gród na pieczy,

Miał się ku spoczynkowi... Był zaś dom osobny
W dziedzińcu, równie widny wkoło i ozdobny.
Tam szedł Telemak, przed się mając, jako zwykle,
Córkę Opsa (Pizenor jej dziad), Eurykle,
Matronę, biegłą w rzeczach roztropnych niemało.
Kupił ją Laert jeszcze, kiedy była małą,
I dał dwadzieścia wołów! Poważał jak krewnę,
Skąd miała zachowanie stateczne i pewne,
Cenna wrówni dla pana domu i dla żony.
Telemak miał się dla niej jak kto spokrewniony.
Tak szedł, gdy właśnie przodem świeciła mu ona...
Uchylił drzwi, gdzie rama gładko jest zrobiona,
Zlekka na łoże przysiadł i, tunikę miękką
Odrzuciwszy, podał ją Eurykle ręką,
Która, przejąwszy ubiór, złożyła go, wdzięcznie
Zadzierzgając przy łożu, równo i podręcznie.
A to spełniwszy, poszła i srebrnym pierścieniem
Wzięła klamkę, zewnętrznym nawlekła rzemieniem
I zamknęła...

...Noc całą śród miękkiej tkaniny
Telemak marzył plany, podróże i czyny.



RAPSODJA VI.
wiersz 71-szy.

To Alkinous rzekłszy, na sługi zawoła,
Którzy, wraz pełniąc rozkaz, naprzód wiodą koła
Wozu bystre, a potem muły i takowe
W uprzęgi zakładają do jazdy gotowe.

Zaraz dziewczę Nauzyka z izby swojej zbieży,
Niesie cienką bieliznę i co przynależy
I wszystko to na gładkie układa siedzenia.
Matka jej kosz podawa, smaczne w nim jedzenia
I pieczeń zimna. Nadto sama jeszcze niesie
Miech, szyty z koziej skóry, który winem dmie się.
A gdy na wóz już dziewczę skoczyło, dołącza
Flaszkę złotą, co miękki olejek wysącza,
By płeć swoją namaścić miała czem dziewczyna.
Nauzyka cugle bierze i bicz i zacina,
By co najskorzej jechać ze swemi pannami
I z całym sprzętem temi rączemi mułami,
Których stąpania echo powtarza dalekie...

Jadąc tak, przybywają niebawem nad rzekę
I w miejscu błogiem, gdzie są wygodne bystrzany,
W których może być przedmiot najmniej czysty prany,
Stawają. Panny naprzód, gdy wyprzęgły muły,
Odgoniły je, aby złotą trawę żuły
Brzegiem rzeki, co kręto murawę przerzyna.
Potem bieliznę z wozu dziewczynie dziewczyna
W ręce rzuca, aż, wszystką zebrawszy starannie,
Wniosły do głębi, na dno tłocząc, i, jak w wannie,
Stopami swemi mieszą te rzeczy do piasku,
Każda coraz z własnego rada wynalazku.
Aż, skoro pranie doszło do tego wytworu,
Że ani cieniu plamki na rzeczach ubioru,
Dopiero je te panny starownie zebrały.
Uściełając na piasek spłókany i biały,
Gdzie wszystek żwir już słone pierw omyły fale,
Z szumem parte zoddali ku wybrzeżnej skale.

Dziewice zaś, kąpielą całe orzeźwione,
Namaściły olejkiem włos i zwiały w stronę
I wieczerzać usiadły na darni nad rzeką,
Schło zaś, co prane było, w słońcu niedaleko.
Aż Nauzyka i dziewy, dostawszy znów siły,
Wstały, i wstążki z włosów na wiatr odrzuciły,
I poczęły grać w piłkę... Tą zaś, co chór wiedzie,
Rytm mierzącą taneczny śpiewaniem na przedzie,
Była Nauzyka.

Rzekłybś, że nie jest inaczej
Diana sama, strzałę kiedy ciskać raczy
Na Erymancie albo urwistym Tajgecie,
Tropiąc dzika lub sarnę posuwistą w lecie,
Gdy serca jej otuchę nimfy polne czynią,
Córki boskie, porówni radosne z boginią...
Lecz ona je przechodzi więcej o pół czoła,
Że ją odpozna zewsząd; chociaż dookoła
Wszystkie śliczne, choć, okiem gdzie rzucisz, nawyka,
Odpoznasz ją...
Tak była śród swoich Nauzyka!



RAPSODJA XI.
wiersz 13-ty.

Okręt dobił wtórego krańca oceanu
O głębokiem korycie i pełnem bystrzanu,
Gdzie czernieje grodzisko i lud Kimmerjony,
Miasto i lud, w ciemności mroków spowiniony.
Słońca tam nie widziano, gdy się wzbija w stropy,
Ani, skoro się w morskie pogrąża zatopy,
Lecz jedną noc ustawną, jak pienie lamentu
Nad śmiertelnymi ciężko zwisłą z firmamentu.

Przybywszy ówdzie, rzutko utwierdzam kotwicę,
Byka wywieść i czarne owce niewolnice
Każę... Nareszcie brzegiem oceanu kroczym,
Pókąd miejsca, od Kirke znanego, nie zoczym.
Tam dopiero Perimed mój z Eurylokiem
Podtrzymują ofiary, więc mam ich pod bokiem,
Sam zaś miecza gładkiego od biodra dostanę,
I grzebię dół na łokieć, stromy w każdą ścianę,
Poczem, wstawszy, wypełniam libację dokoła,
Miodem pierwszą, a wtórą winem, lanem w zioła,
A po trzecie i wodą, każdym dołu brzegiem,
I jeszcze mąki białej podsypuję śniegiem.

Dopiero-że z wewnętrzną ducha gorącością
Wezwę umarłych czaszki, delikatne kością,
Klnąc się, że, skoro brzegi ojczyste zobaczę,
Sutą ofiarą w grodzie moim ich uraczę,
Najśliczniejszą ze stada podam jałowicę
Na stos, który złotemi sprzętami rozświécę,
Tyrezjasowi danie osobno wypełnię
Trykiem, który jest, jak noc, czarny w swojej wełnie.
Aż, skoro ich tak ujmę, to modły, to śluby,
Wszystkie te zmarłych dusze, czekające próby,
Wówczas dopiero owce rznę nad głębią;
Bucha krew suto...
...Duchy z Erebu się kłębią!

Były to panie młode i młodzieńcy świetni,
Starcy złamani bólem, cisi i szlachetni,
Dziewice, których serca zranione niedawno,
Męże walk z włócznią w piersiach miedzianą i sławną.
Ze zbrojami krwawemi... To zaś wszystko z szumem
Groźnym zowąd i stamtąd nad rów wali tłumem.
Aż blady strach już począł panować nade mną!
Krzyczę tylko na moich, choć mętno, choć ciemno,
By jak najprędzej, owce odarłszy pobite,
Palili stos... Znów wołam: o śluby obfite
Nieśmiertelnym, o możną Plutona przyczynę
I, surową ażeby czcili Prozerpinę!...
Sam zaś od lędźwi mojej jasny miecz pochwycę,
Stanę i między duchy przed się płazem świécę,
Blade i wiotkie czaszki odwiewam nawiasem,
By nie chłypnęły z rowu krwi...
— aż z Tyrezjasem

Mówić pocznę...

1870.



Z DANTEGO[1110]
«BOSKIEJ KOMEDJI».
PIERWSZA PIEŚŃ O PIEKLE.

W południu życia, straciwszy już drogę,
Do jak ciemnego dostałem się boru, —
Dziś jeszcze wspomnieć bez strachu nie mogę,
Opisać nie śmiem — bo czarny, bez toru,
Przeczarny — śmierci jaśniejsze wspomnienia!
Lecz, ile zysku uniosłem z tej próby,
Żeby słusznego nie uszło baczenia,
Opowiem. — Mrok mnie otoczył był gruby,

Od kiedy drogę straciłem prawdziwą:
Więc jakby we śnie precz byłem niesiony,
Aż kędy ziemia podnosi się krzywo
W kształt góry, słońcem na barkach złocony.
I aż tam oczy podniosłem z otuchą
Ku opiekuńczej podróżnych światłości,
Po całodziennem martwieniu się skruchą.
Obawy próżen i serca ciężkości.
Jak ten, co, jeszcze z oddechem tłumionym,
Zaledwo brzegu dopadłszy z głębiny,
Oczy ku falom obraca spienionym, —
Podobnież umysł mój onej godziny,
W samej ucieczce obrócon za siebie,
Zdawał się przeszłość podziwiać zdradliwą,
Co rada chłonie śmiertelnych i grzebie,
Na niepowrotne zamknięta ogniwo.
Niedługo wszakże, pokrzepion na sile,
Już mam się dalej, lecz z trudem niemałym
Dla spadzistości, skąd — cały na tyle
Oparty — przed się wstępując, wisiałem.
Gdy oto w samem wędrówki zaczęciu
Pantera ku mnie wybiegnie z uboczy,
Nie uciekając, jak zwyczaj zwierzęciu,
Lecz, owszem, ślepie zawodząc mi w oczy,
Tak, że już wrócić, mniemałem słuszniejsza,
I po kilkakroć cofnąłem spojrzenie —
Ale był piękny czas, ranek — co zmniejsza
Obawę — słońca wschodniego promienie
I one gwiazdy, świadkowie odwieczni
Miłości, która wszystko to stworzyła,
A wszystko piękne... skąd jakoś bezpieczniéj
I o tej bestji, coby mi wróżyła,
Mniemałem, barwę dziwiąc jej krzyczącą.
Aliści z trwogi nieledwo ochłonę,
Gdy okrutnego lwa paszczę wietrzącą
Spostrzegłem; w moją zawrócił ją stronę,
Szaleństwem głodu długiego miotany.
A niemniej w szkielet zachudła wilczyca
Tuż za nim — tej ja widokiem zmieszany,
Skoro mi ślepie jej padły na lica,
Zadrżałem, dalszej niechając podróży.
Więc jako kupca, co lekko zyskiwał,
Gdy potem długo i próżno się nuży,
Aż wreszcie straci: tak mnie los zażywał.
Niepokojony wilczycy oczyma,
Cofnąłem kroku i noga za nogą
Zaszedłem wreszcie napowrót, gdzie niéma
Słonecznych blasków, w dolinę niebłogą.
I napotkałem tam postać błądzącą,
Która mi zdała się trawić milczeniem
Od wieków; tej ja zawezwę gorąco:
«Kto jesteś, nie wiem, śmiertelnym czy cieniem,
Ale mnie widzisz w potrzebie straszliwéj;
Odpowiedz, poradź!..» «Śmiertelnym już byłem,
Nie jestem — dom mój Mantua, a niwy
Lombardji moją ojczyzną — nie żyłem
Za Julijusza, acz wonczas zrodzony,
Raczej, gdy August przyświecał nad Rzymem,
A Jowisz niebem sprawował zmyślony.
Wtedy ja byłem poetą i rymem
O Anchizesa głosiłem nasieniu,
Co z Ilijonu uszło spalonego.
Lecz ty — ach, czemuś powrócił cierpieniu?
Patrz, oto góra radości — dlaczego
Nie podążyłeś, gdzie prawdy stolica?...»
A ja: «O mistrzu — poznajęć — Wirgili!...»
I wraz rumieniec zapalił mi lica
I rzekłem — «Od tej nie opuść mię chwili.
Ile żeś wieszczów światłością i czołem,
Ile że źródłem jesteś przeobfitem,
Gdzie i ja czasu znużenia czerpnąłem,
Skąd wszystko u mnie, co niepospolitem!
Jeśli mi powrót zarzucasz niewczesny,
Patrz, oto żywa przede mną zapora,
Która mię w lament wprawiła bolesny;
Od ciebie rady chcę, jak od doktora».
A on: — «Do innej podróży się sposób!
Tej ci wilczyca zabroni, tak chciwa,
że, lubo wiele zgładziła już osób
(I wielu jeszcze przyszłość nieszczęśliwa),
Niczem się nażreć nie może to zwierzę,
Ale po strawie głodniejsze, niż pierwéj;
Ona i inne zużywa lubieże.
Z wieloma twory łącząc się bez przerwy,
Ale nadbieży chart, ten ją owładnie,
Bo żądze jego nie będą ziemskiemi,
Raczej o cnotę, um, miłość zagadnie.
Pomiędzy Feltro a Feltro, po ziemi,
Dla której czysta skonała królewna,
Euryjal, Turnus i Niso — on gończy
Pies za wilczycą podąży, aż gniewna
W otchłaniach, które kolebką jej, skończy.
Przeto idź za mną, jać będę przodkował.
Ale przez państwo wynijdziesz stąd wieczne,
Gdzie będziesz słyszał i będziesz żałował
Lamentujących za życie bezpieczne,
Gdzie będziesz duchy oglądał, jak płaczą,
Przez wieki końca żebrzące — bez końca,
I te, co kiedyś zbawienie zobaczą,
Jaśniejsze — przeto, że tęsknią do słońca.
Lecz, jeśli owdzie, skąd słońce to świeci,
Podążysz chucią, nie moja już droga:
Ja wrócę — czystszy niech z tobą uleci
Przez nieodzowność wyroków do Boga,
Gdzie radość wieczna i kędy, żem krzywy,
Do panowania i tronów i chwały
Nie jestem furta — o, bardzo szczęśliwy,

Komu się takie urzędy dostały!»
Więc ja: «Poeto! Przez Boga żywego,
Którego jeszcze nie znałeś — poeto,
Sprawuj mną, niechbym uniknął raz złego
I, kędy lament, zobaczył; mów, gdzie to?
Do furty Piotra świętego mnie prowadź»
.............
Więc tak Wirgiljusz pocznie mi przodkować:



O PIEKLE — DRUGA PIEŚŃ.

Skonały światła dziennego promienie,
A szare mroki, co idą za niemi,
Okryły prace — i wszelkie stworzenie,
Krom mnie jednego, spoczęło na ziemi.
Podróży znojem i znojem współczucia
Na ciągłą walkę zmieniłem oddechy,
Zwłaszcza, że umysł, z dziennego okucia
Wyzuty, wierniej malował mi grzechy.
O muzy, i ty, potęgo tworzenia,
Swoich mi natchnień nie odmów na dobie,
I ty, co lotne utrwalasz widzenia,
Pamięci, próbę nastręczam i tobie.

Więc rozpocząłem tak:
«Wieszczu — niżeli
W przeszłości otchłań stąpimy głęboką
Zważ, czyli wytrwam? — Bo są, co widzieli,
Jako Eneas, acz równie miał oko
Śmiertelne, temu człek zdrowej uwagi
Ani się będzie dziwował, gdy wspomni,
Jak pełną miarę i jakiej to wagi
Do jego losów wiązali potomni.
Skąd i Bóg, złego odwieczny pogromca,
Pobłogosławił wędrówkom Enea,
że jako ojciec, nie obcy łakomca,
Na siedmiu wzgórzach nim zatknął trofea,
Już pierwej — o czem śpiewałeś uczenie —
Te rzeczy palec odsłonił mu boży,
I że Anchiza starego nasienie
Rzymowi kamień węgielny założy.
Co większa, wniósłbym o tymże pielgrzymie,
że może celom służył oddalonym
I tym, co później usiedli na Rzymie
W tiarze Piotra i w płaszczu złoconym.
Bo i z dwunastu wybrane naczynie
Pielgrzymowało z anioły bożemi
Po słodkość prawdy — lecz mojej przyczynie
Czyliż ktokolwiek zaufał na ziemi?
Jam nie Eneas, nie Paweł — i u mnie,
I u znających mnie tyla nie warty,
Więc, jeśli przeczę, to zechciej rozumnie
Osadzić: prawy-m, czy tylko uparty?»
To mówiąc, byłem jak człowiek niestały,
Który co chwila odwleka zaczęcie,
I u stóp ciemnej wstrzymałem się skały,
Ile niewczesnem, bacząc, przedsięwzięcie.
Alić się do mnie cień ozwie wspaniały:
«Zwątpienia twoje znam (ileż to razy
Szlachetną one porywczość cofały,
Jak zwierza-cienia fałszywe obrazy!),
Lecz, abyś trwogę pokonał niesławną,
Wiedz, kto mnie natchnął współczuciem dla ciebie,
Niżeliś o nie zawezwał niedawno!
Jam z owych, którzy ni w piekle, ni w niebie,
Ale w limbowem przestają czekaniu;
Tam skoro dumam, głos cichy lecz miły,
Przeanielskiemu podobny śpiewaniu.
I oczy, słońca jaśniejsze, sprawiły,
Że usłuchałem rad świętej dziewicy.
— Mantuańczyku — mówiła — o którym
Nie dość, że w twojej i obcej stolicy,
Ale i w świecie powieści są wtórym,
Patrz, oto człowiek, którego na ziemi
Kochałam — smutny, gdy w miejscu bezludnem
Przeszkody znalazł — cofnięty jest niemi.
Czyli już zbłądził? Nie sądzę, lecz w trudnem
Zdarzeniu, własnej nieufna przyczynie,
Zaklinam ciebie, ty słowy wieszczemi
Wczas mi go wesprzyj, i żałość niech minie!
Jam Beatrycze, a mieszkam z takiemi,
Że tylko miłość wywołać mnie może,
I wyszłam stamtąd, gdzie obym już była,
Gdzie, przed oblicze stanąwszy znów boże,
Będę się z twojej usługi chwaliła.
Tak kończy — ja zaś rozpocznę: O święta,
Za której sprawą człek wyższe ma czoło
Nad stworzeń tłuszczę, co z nimże zamknięta
W księżyca obrót i niebios tych koło,
Co mi polecasz, chociażbym w tej chwili
Wykonał, jeszcze winiłbym się mocno
O opieszałość. Lecz oświeć mię: czyli,
Z jasności w otchłań zstępując tu nocną,
Skoro cię żądza powrotu zapala,
Ty się jej odjąć nie lękasz — i czemu?
— Posłuchaj! Lękać się tylko zniewala
To, co być może szkodliwem bliźniemu,
Lecz nic innego. Mnie dano jest zgóry,
że ani ogień piekielny, ni wasza
Niedoskonałość mej skala natury.
Błogosławiona tam jest co uprasza
Ze skutkiem — Ona, gdy w łasce pożąda,
Nieodwołalne zmieniwszy ustawy,
Do Lucji rzekła: «Wierny twój wygląda;
Zali go wesprzesz w czas trudnej przeprawy?
A ja go twojej polecam przyczynie».

Więc Lucja, że jest okrutnym przeciwną,
Opuści miejsce i ku mnie popłynie,
Kędy z Rachelą siaduję przedziwną,
I w te się ozwie słowa: «Beatrycze,
Ty, coś jest czujną w chwaleniu przed Panem,
Miałażbyś sidła dopuścić zwodnicze
Na męża, który, niezwykłem się mianem
Dla ciebie jednej okrywszy, zasłynął,
Który cię tyle ukochał — a oto,
Czy widzisz? — Oto ledwo że nie zginął
Czy słyszysz? — Jęczy, dociśnion zgryzotą.
Wokoło rzeka grozi mu Śmiertelna,
Oceanowi nie rada hołdować
Ni ludzkiej dłoni, lecz w prądzie tak dzielna,
że jeszcze po niej nikt nie śmiał żeglować».
To słysząc, z świętej powstałam ławicy.
A ufna w muzie, przez której natchnienie
Twoi się nawet wznieśli zwolennicy,
Zstąpiłam. Na tem skończywszy mówienie.
Poczęła okiem naglić mię zroszonem.
I uczyniłem co rychlej, jak chciała.
Przed bestją własnem zakryłem cię łonem;
Lecz teraz, kiedy dostępną ci skała,
Cóż poczniesz? — Czemu, z błędnemi oczyma,
Nie postępujesz, jak człowiek trwożliwy?
Gdzież serca ufność? I jeszcze coć trzyma?
Wszakże na dworze niebieskim trzy panny
Błogosławione piastują twe losy.
A ja ci pochód wróżę nieustanny».
Jak kwiaty nocą zamknięte dla rosy,
Kiedy je słońce z pomroku wywoła,
Na ukrzepionej powstawszy łodydze,
Już całem okiem patrzają dokoła —
Tak i ja, trwogi gdy wczas się zawstydzę,
W te słowa rzekłem: «O, wielce łaskawą
Ta opiekuńcza istota na niebie
I ty, że moją przejąłeś się sprawą.
Wiedz, że odtychmiast ślubuję dla ciebie
Wszelaką serca i myśli powolność,
Bo tyś mi drogę uprościł zawiłą,
Strwożony umysł wybiwszy na wolność.
Więdz idź — niech jedną i wolą, i siłą
Zdążamy odtąd! Więc sprawuj, jak wodze
I mistrze czynią!» — — tu słów już nie było,
Ale po dzikiej ruszyliśmy drodze.



CZYŚCIEC.
PIEŚŃ ÓSMA.

Gdy dnia skonanie dzwon opiewa łzawe,
Podróżnik, tęskniąc za rodzinną stroną,
Ku swoim myślą wraca upragnioną:
Więc i ja również — póki brzmiało «ave»,
Słuchałem... potem cichość była głucha.
— To, ku siedzącym obrócony cieniom,
Spostrzegłem rękę wyciągnięta ducha,
Który się podniósł, ręki tej skinieniom
Zdając się szukać powolności ucha.
— I ku wschodowi obie potem dłonie
Obrócił, cały w oryjencie tonie,
Jakoby mówiąc: — «Boże! — okrom ciebie
Nie stoję o nic» — i te nucił słowa:
Te lucis ante. — Ale, jakby w niebie
Śpiewano, słuch mój, serce, pierś i głowa
Były zajęte śpiewem tym odrazu.
— Aliści, wyraz łącząc do wyrazu,
Zabrzmieją wtórem inne cieniów roty,
Z oczyma w niebo wzniesionemi: O ty,
Co czytasz, prawdę jeśliś rad odsłonić,
Uważ, jak lekka cieni ją zapona!
(Zaiste, długo się niezdolna bronić.)
— Na grupę cieniów, co, tak zamyślona.
Z pokorną w niebo zwraca się obawą,
Patrzyłem; alić, nagle dwaj anieli
Od niebios ku nam i cieniom spłynęli.
A każdy oręż ręką trzymał prawą,
A oręż tępy był i zbawion końca...
Szaty ich lekkie, barwy szmaragdowej,
Błądziły na tle przezroczystem słońca,
Jakoby listki świeże w czas majowy.
Z onych aniołów jeden się przed nami
Zatrzymał, drugi na przeciwnym brzegu.
Tak, że we środku byłem ja z cieniami.
I tylko jasny włos, rozwiany w biegu,
Anioła, który zdala był, widziałem;
Lecz twarzy cieniów, w jedną zlanych falę,
Dla obfitości nie rozeznawałem.
— «Ci oba, w wielkiej jaśniejący chwale,
Z zastępu Marji są», — tak mówił do mnie
Sordello; — «czuwać muszą tu przytomnie
Dla sideł węża, co za lada chwilę
Nadbieży ku nam, w całej pędząc sile»
— Więc ja, niepewny miejsca ani doby.
Postąpię, zwrócę się i wraz z Sordellem
Do Wirgiljusza przypadłem osoby.
Trzej, lubo wspólnym połączeni celem.
Pomiędzy cienie zstąpmy teraz blade
Dla rozmów, którym bardzo będą rade.

(To nie jest żadne dobre tłumaczenie
I tyle ledwo warte, co rysunki.
Ale, że Danta, wiesz, jak bardzo cenię,
Że nie stokrotne słodził mi frasunki,
Że zawsze ze mną był ten wielki człowiek,
To, ile razy wczytam się, a potem
Podniosę ręce dla przetarcia powiek,
Pod jego skrzydeł czuję się namiotem —
Obrazów tysiąc wkoło mnie się snuje
I tysiąc pieśni słyszę wkoło siebie,
A radbym wszystkie objać tak, jak czuję,
I udarować niemi... Kogóż? — Ciebie.

(1846).

BENVENUTA CELLINIEGO[1111]
«CAPITOLO FATTO IN PRIGIONE E LODE DI DETTA PRIGIONE»[1112]
«Questo capitolo scrivo a Luca Martini chiamandolo in esso come qui si sente».
Vila di Benvenuto Cellini scritta da lui medesimo. Firenze 1846. 42 karta, tom drugi.

Tłumacząc na język polski Benvenuta Celliniego poema w więzieniu Castel St. Angiolo[1113] pisane, przychodzi na myśl, iż czytelnikom polskim nazwisko to może być bardzo jednostronnie albo wcale nieznane; jakkolwiek jeden z najznakomitszych sztukmistrzów, nietylko z tego względu, ale i jako człowiek, a osobliwie jako typ historyczny czasu swego, nieskończenie jest interesujący. Benvenuto Cellini urodził się we Florencji roku 1500, a umarł 1570, z starej a podupadłej szlachty toskańskiej ród swój biorąc; był on nieledwie rówiennikiem Michała Anioła Buonarotti, z którego młodzieńczych jeszcze arcydzieł wzory czerpał, współczesny przeto Rafaelowi z Urbino i całemu onemu najbogatszemu talentów zakwitowi, który dotąd gwiazdą jest wszechsztuki. Rysownik, rzeźbiarz, złotnik, fortyfikator, mechanik, tak, jak każdy artysta dojrzały onego czasu a czasu zdrowia sztuki, głównie na celu mającej ukształcenie w człowieku siły tej ogólnej, którą zowiemy twórczością i wynalaztwem, a następnie zaaplikowanie tejże wedle widoków najsprawiedliwszego postępu cywilizacji chrześcijańskiej. Taki i tak pracujący człowiek zwał się naonczas virtuoso, i takim był Cellini, że to był czas dla południa i dla zachodu Europy niezmiernie podobny temu, który Pasek u nas w swoich opisuje pamiętnikach, — pamiętniki przeto Celliniego, zwłaszcza dla umiejących je oceniać wedle tego, co animusz włoski nie poczytuje i nie poczytywał sobie czasu swego za skandal, niewątpliwie przechodzą najbogatsze romantycznych powieściopisarzy dzieła. Cellini, tak jak Rafael i Michał Anioł, kiedy nie przez dłóto lub ołówek, to przez pióro tłumaczył się niemniej poetycznie, co następstwem jest jasnem onego, tu powyżej wzmiankowanego sztuki pojęcia ogólnego. Że zaś u nas z jednostronnego tylko stanowiska, to jest przez rym jedynie, sztuka jest dotąd popularną, nie będzie więc może obojętnym ten wielkiego artysty poemat, talentu jego odbłysk maleńki wskazujący. Całe nieledwie życie intrygami płaskiej zazdrości, albo niezrozumieniem, albo formalną powagą władz, czujących, iż może być poza niemi bezpośrednie udarowanie zgóry siłą czynną i twórczą, albo nareszcie niekonsekwencjami zemst osobistych otoczony, znajduje się nareszcie Benvenuto Cellini, nie bez udziału własnego (bo naonczas szpada każdemu coś z rządowej siły zastrzegała), znajduje się on uwięzionym po dwakroć zamku Anioła św. w Rzymie. raz na szczycie wieży, drugi raz w podziemnym lochu. Gorący katolik, a na rozkaz cywilnej władzy państwa rzymskiego uwięziony, w ostatecznych organizmu i modlitwy częstej wysileniach, wzmiankuje on zachwycenia swoje i pocieszenia tajemnicze od chwili, w której tak się już ugościł w lochu swoim, że mu stał się przestronnym i wygodnym. Z tej to doby datuje następny poemacik[1114]. W dziejach tego człowieka nic do prawdziwej nie braknie tragiczności. Genjusz i praca i poświęcenia dla sztuki wywołują nieledwie równą ilość zawiści, intryg i bezmyślnych powag. Bohaterstwo w obronie ojczyzny wywołuje nieledwie równą sumę osobistych nieszczęść i boleści, strażnictwo skarbów powoduje obwinienie o złodziejstwo, spowiedź szczera rodzi podejrzenia samochwalstwo uczniów szkodzi mistrzowi, niezrozumienie i umyślne nieocenienie popędza aż do oddania sobie samemu sprawiedliwości niesmacznej i szkodliwy nałóg mówienia o sobie rodzącej. Męstwo i poświęcenie się w obronie sprawy kościoła nie pomaga w więzieniu, okrom, iż spokojem ducha darzy. W tem wszystkiem człowiek ten bez ironji, bez rozpaczy, bez wyczerpnięcia się, zdawałoby się, że, otoczony na wszystkie strony zwojami wężów, bawi się, rysując dziwaczne ich przewoje do utworzenia zczasem onej sławnej głowy Meduzy, która w rękę Perseusza potem włożył. Z tego to stanowiska czytając pamiętniki Benvenuta, zaiste, pod zabawnością ich zewnętrzną, niekiedy dla północnego ucha płaską nawet, czuć tę wielką głębokość, która niektórzy w Don Kichota przygodach odkryć i poczuć już nareszcie umieli.

1.

Ktoby chciał wiedzą Pańskie tykać łono
I znać, jak człowiek odmodla się ziemi
Niechby go pierwej tak, jak mnie, więziono,
Z ciężarem myśli, z tęsknotą za swemi,
Dalekość których w każdej szersza dobie:
Wreszcie — z wspomnieniem także i... o sobie!

2.

Więc, skoro zacne ty poczynasz dzieło,
Wraz niech cię porwą i zamkną złośnicy
(Lecz nie wiedz, skądby się ratunku wzięło!)
Owszem — niech jeszcze skradną cię w ciemnicy,
A ty, grób czując, patrz, jako się śmieje
Rubaszny strażnik pijąc twą nadzieję...

3.

Potem się zmocnij i wyłam za kratę,
Drabinę obmyśl, a w braku skocz zgóry,
Byś zczasem w dolną poszedł kazamatę;
Lecz niedość — pierwej, przesadzając mury,
Złam jeszcze nogę i owiń we szmatę,
A psów i ludzi gdy cię zwietrzy paszcza,
Bądź znów w więzieniu mokrem, i bez płaszcza,
I znów bez wieści, krom jakiej nowiny
Chmurnej, gdy jadło wnoszą ci i drwiny!

4.

Tu więc, że niema nic na bezpodłogach,
Korzystasz naprzód z płanu: iż jest równy,
Więc nie zasiedzisz, jesteś wciąż na nogach;
Dalej, że strażnik, nie będąc wymowny,
Równie się skąpo, jak zamek otwiera,
Więc i duch niemniej ścisłości nabiera...
Skąd wraz natchnieniem czujesz się ciężarny,
Tylko, że pióra, dłóta brak, jak w lesie;
Modlitwy zatem (niegdyś zachód marny!),
Tylko, że z każdą sto się widzeń niesie...
Dla tych nim miejsca osobne zastrzegę,
Baczę, ażali wątku nie odbiegę,
Pieśń na więzienia poczynając chwałę,
Słowem, iż kąt to wart, co niebo całe!

5.

Tu wszakże zacny nie ma gościć poco
(Chyba, iż wznosi podłych władz sumienie),
Nikczemni owszem, skoro dniem i nocą
Jęczą na Boga, kończą przez zwątpienie;
A to jest piekła rzecz, gdy tak się pocą...

6.

I — niechby złośnik taki był schwycony
(Taki, że takim świat go aż nazywa),
A na lat parę dobrych osadzony;
Wypłynąłby on czysty, jak oliwa,
Mądry i święty i łatwo współczuty:
Tu bowiem naprzód się subtelni dusza,
Potem to jakoś w szkielet idzie spsuty,
Muskuły potem i serce porusza,
Czyszcząc nieledwo że kaftan i buty,
W sposób, iż tak się materja wyleni,
Że aż się w niebios spostrzegasz bezdeni.

7.

To chcąc opisać, chodzę raz po celi,
To głowę wznosząc, to błędne ramiona,
Nagle zębami uszczknę, jak z kądzieli,
Drzazgę, gdzie rama drzwi jest wychylona,
I mam już pióro — wraz kropla kałuży
Za doskonały mi atrament służy —
I oto, oto płomień Apollina,
Nie mając więcej nad to, w wielkiej burzy,
Czuję... iż kończy się właśnie, gdy wszczyna...

8.

Zaiste — pierwej pomyślnośćby warto
Zaznać, niż z tych się dziejów zbliżysz kartą;

Lubo wszechsztuki więzień wie tajniki,
Lekarskiej naprzód, krwawym zna to potem,
Bez korowodów długich i aptéki,
Dalej półświatłem szpitalowem — potem
Więzienie jeszcze ma sobie właściwy
Kordjał, że mowny czujesz się, i tkliwy,
I rzutki — tego radziłbym zażycie
Komuś, co, leżąc, obce waży życie —
W sposób, że człowiek po takim kordjale,
Wyszedłszy na świat, roztropnym jest wcale:
Czy to o wojnie rzecz, czy o finansach,
Czy o pokoju jakim, czy aljansach...
Przytem, cokolwiek pocznie, to jak z płatka,
W sam raz i nigdy nie szerzej, jak kratka.

9.

Zarzucić mógłbyś, iż krótsze stąd życie...
Skąd wiesz? A może i właśnie, przeciwnie —
Tem mocniej zwite, że schowane skrycie;
Co do mnie, chwalę tak, jak znam, naiwnie
Za kozą mówiąc. z tą różnicą małą,
Aby jej godni nie chodzili cało.

10.

I tak — ktokolwiek ważne rzeczy czyni,
Radziłbym, aby też, jak ja, Cellini,
Człowieka, rzeczy, dobra cenić pierwéj
Spróbował u tej więzienia Minerwy;
Bo może świat się niepotrzebnie wini,
Bo może często same zwodzą nerwy.

11.

Jakoż pod czasy, gdy byłem więziony,
Widziałem różnej godności osoby;
A krócej, im kto więcej zasłużony:
Tych bacząc, rychło swe kończących próby,
Wolałbym zmienić kolebki na groby —
Lecz dość — by zbytnia nie zwiodła mię cnota,
Z tak przeczystego cały będąc złota,
że ani słusznem na płacę byłoby,
Aniby dobrem było do roboty!

12.

Jest jeszcze inna myśl, z której ja sprawę
Zdałem; na jednej z ksiąg mego kuzyna
Znajdziesz to, starą unosząc oprawę,
Po brzegach, gdzie się wiersz każdy zaczyna.
Spisałem ówdzie każdy ból po bolu,
Taki, że, kiedy O kreśliłem — bracie,
Trzy razy drewno pierw było w półkolu,
I chyba dusze, na dnie piekła zwite
Na węzły, bólem takim są przeszyte...

13.

I — lubo śpiewam ja rymem więzienie
Dla tych, co o tem, zda się, nie są pewni,
Że bystrzej światło wypryska przez cienie,
Ani też nadto czuli są i rzewni:
Wszelako radbym, by się ze mną stało
Dziś, co czytałem dziś chwil temu mało,
I słucham, zali głos mię nie doleci:
«Wstań, łoże twoje weź i chodź — mówię ci!»

14.

O, śpiewałżebym «Credo», i «Regina
Salve», i «z Duchem w Imię Ojca, Syna»,
Jałmużny dając tak gęste, jak szczere —
Ja, com w liljową przeszedł pleć i cerę,
Tak, że Florencji dość mam, dość i Francji,
Gdzie kwiat ów w herbie, acz dla elegancji...
.............

15.

Lękam się tylko, że zdarzyć się może,
Iż, do szpitala wreszcie (Anuncjaty)
Wchodząc, gdy zoczę malowane kwiaty,
Jako stworzenie ucieknę nieboże...
Oh, nie — nie dla Niej, która temi pączki
Błogosławiące ubieliła rączki,
Lecz, iż z każdego liścia, gdzie się zwija,
Skręcono pazur, co, jak gwóźdź, przebija;
Więc mógłbym popaść w strach i podejrzenia
Czarne na kwiat ów, najbielszy z stworzenia!

16.

Oh, bom ja widział... (Słuchajcie, boleśni,
Czyści i smutni!...) jam te widział rzeczy
których człek sam z siebie nie śni:
Ciemność na próżny ród spadła człowieczy,
Kopule dzwonów przepękły bronzowe
Na zamku, i ja wychyliłem głowę;
I mówił do mnie ten, co prawdę waży:
«Wynijdź!» — a potem światło błysło nowe,
I ja patrzyłem na chmurę żałoby,
Co szła, liljami pstra połamanemi,
I pobrzmiewała łzami — a na ziemi
Wielu się w łoża chowało, jak w groby.

17.

I ja widziałem znowu, jako Owy
Mówił mi, niby ważąc ból duchowy
Strachem a pokus ciężkich dopuszczeniem
Tej, owej duszy, przez jej stan niezdrowy —
I mówił: «Twem ja uderzam cierpieniem».
A potem milczeć kazał mi trzy razy
I naznaczył mię Piotrowym pierścieniem,
A potem drugie znów błysły obrazy...

18.

I ja widziałem znowu, jako Owy
Bierze na siebie słońce, i zapina,
I składa jako światły płaszcz lamowy —
Gasnący czując wzrok i że jest glina
Schnąca, od tyla blasku jam się korzył
I drżał, jak wróbel samotny na dachu,
Więc jako wróbel skargę jam wyłożył
I powołany-m znów w żywot od strachu.

19.

Nie — nie był nigdy wilk, ni paszcz lamparta,
Ni lew tak chciwy krwie, ani hijena
Mogła być kiedy do tyla zażarta,
Ile mój strażnik i straż — i ta scena,
W której ażeby malować postacie,
Trzebaby widzieć, jak gdzie w biednej chacie
Zbójcy zrywają od piersi szkaplerze,
Najświętszej Panny twarz depcą żołnierze.

20.

Tak mnie w Auguście wzięto, w grób włożono
W Novembrze, swoją każdy poszedł stroną —
I ja widziałem wszystko, acz daleki,
Milcząc, jak czynią od bólu kaleki.
Aż gdy nadzieje ich zmyliły krwawe,
Dyjament zbity wmieszano mi w strawę.
Tu — że poznałem w kruszynach kryształu
Nieprzyjaciela twarz, śmierć mi pobladła
I już pragnąłem jej, jak ideału,
I wpatrywałem się w nią przez zwierciadła...
Lecz wpierw, ze łzami mówiąc psalm pokutny,
Jam się przemodlił w radość — ja, tak smutny,
Prosząc, ażeby grzech mój był zgładzony
I abym czysto w czyste odszedł strony —
Tak, że, ból czując ukojon przez psalmy,
W omdleniu jasny liść mi zabłysł palmy,
A kształt anielski, który ją piastował,
Nadzieją życia znowu mię darował,
Ciesząc, iż złego sąd jest niedaleki
A miłosierdzie Pańskie trwa na wieki...
.............
(1816).




Z SZEKSPIRA[1115]
DWIE SCENY
Z TRAGEDJI «JULIUSZ CEZAR».
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Ulica w Rzymie.
(Flavius, Marullus, tłum pospólstwa)

FLAVIUS. Z drogi! włóczęgi... z drogi... do roboty!
Czy to dziś święty dzień? Co wam się stało,
Że czas trwonicie drogi na pustoty,
Zrzuciwszy piętna cechujące ciało
Rzemiosłem — wraz mi odpowiadaj, kto ty?...
PIERWSZY OBYWATEL. Ja, panie... jestem szewc...
MARULLUS. Szewc?... A twe kopyto
I fartuch suknię-ś przeniósł znakomitą...
Ty zaś?...
DRUGI OBYWATEL. Z artystą robiąc porównanie,
Partaczem byłbym — jak, widzę, chcesz, panie.
MARULLUS. Wszelako... czemże handlujesz? Mów prościej,
DRUGI OBYWATEL. Sumienny! śliczny handel!... ja zasady
Odmieniam, gdy się skrzywią od starości...
MARULLUS. Co? Jaki handel, trutniu?
Mów bez zdrady...
DRUGI OBYWATEL. Z zasad, tak słusznych, nie racz na mnie godzić,

Panie — jakkolwiek, gdybyś miał z nich schodzić,
Zreperowałbym...
MARULLUS. Mnie, dowcipnisiu płaski?...
DRUGI OBYWATEL. Raczej — obuwie...
MARULLUS. Jesteś więc łatacz?
DRUGI OBYWATEL. Tak — i przeto mówię,
Że żyję z próżni i z braku, nie z zysków,
Ani z nadmiaru w handlu i z ucisków,
Lecz czysto, z samej przestrzeni... niewinnie...
Owszem, częstokroć trzewik skołatany
Wiekiem, częstokroć chodak bez nadziei
Ratuję, krzepię, wspieram dobroczynnie.
W kwestjach tych doktor jestem zawołany,
Tak, iż wielekroć człek w szczęsnej kolei
Na dziele moich rąk bywa zdybany.
FLAVIUS. Lecz czemu swej się nie trzymasz praktyki,
Przenosząc wodzem być tej błędnej kliki?...
DRUGI OBYWATEL. To — tylko, żeby zużyła trzewiki...
(Przeto iż jestem wyłącznie łataczem).
Jakkolwiek wyższą też przyczynę mamy,
Albowiem z wjazdu Cezara się raczém,
Którego widzieć wyszliśmy do bramy.
MARULLUS. Jest się czem raczyć!... Zapewne lenniki,
Łupy, haracze, ludy wiedzie tłumne,
A króle lecą przy bokach kwadryki...
O! słupy... więcej, głazy bezrozumne,
Kamienne serca, rzymscy barbarzyńcy!
Czy Pompejusza imię, dobroczyńcy,
Pomnicie?... Skoro tyle, tyle razy
Czepialiście się na budynków głazy,
Na wieże, w okna, na dachów załomy,
Z dziećmi na rękach, jak żyjące domy
Piętrząc się, całe dnie stojąc, bywało,
By cząstkę płaszcza zoczyć się udało,
Gdy wielki wchadzał Pompejusz — a skoro
Wóz zabłysł, takie mu okrzyki brzmiały,
Że Tyber na dnie, skąd wody nie biorą,
Odbrzmiewał — groty falom wtórowały.
I dziś — ciż sami, co robić tu chcecie.
W świątecznych szatach. co tu chcecie robić?
Czy kwiaty rzucać przyszliście, czy śmiecie
Temu, co raczył Pompejusza pobić?...
Precz z oczu... dalej! Do domów... do domów
Na klęczki... modły śląc do Pana gromów.
By wstrzymał takiej karę niewdzięczności...
FLAVIUS. Tak, tak, do domów, zacni współziomkowie,
I na pokutę onych waszych złości
Niech każdy między swoimi rozpowie,
By szli nad Tybrem usiąść, płakać póty,
Póki nie wstanie z brzegów swych wyzuty...

(Lud wychodzi)

Patrz, o Marullu, jak te podłe duchy
We własnych sumień okułem łańcuchy...
Ty — tędy idziesz ku Kapitolowi?...
Ja ówdzie — — Wieńce obrywaj po drodze.
MARULLUS, Nie pomnisz święta Luperkal — kto to wié,
Czyli się godzi?...
FLAVIUS. O świętej tu nie mowa trwodze,
Mówię-ć, trofea zrzucaj Juljuszowe;
Tymczasem ja stąd do dom pognam tłumy,
Ty, cobyś spotkał, również pędź na głowę.
Piór kilka zbędzie z cezarowej dumy
I da mu polot na przyjętą skalę,
Niżby nad ludzki wzrok powionął skrzydłem,
Współczesność minął, ni dbał o nią wcale,
I stał się więcej czemś niż my — straszydłem!

AKT TRZECI.
SCENA II.[1116]
(Brutus, Kassius i tłum obywateli rzymskich)

OBYWATELE. O sprawozdanie lud po dwakroć woła!!...
BRUTUS. Za mną więc, bracia, i rzecz niech zagaję,

Kassius przemówi do drugiego koła,
Kto mnie chce słyszeć, ze mną niech przestaje,
Kto chce Kassiusa, za nim niech pośpiesza.
Publicznie ma być oświecona rzesza
W tem, co się śmierci Cezara dotycze...
PIERWSZY OBYWATEL. Ja na Brutusa jak na siebie liczę...
DRUGI OBYWATEL. Ja chcę Kassiusa słyszeć sprawozdanie,
A potem sądzić rzecz przez porównanie

(Kassius wychodzi ze swoimi, Brutus wstępuje na rostrum)

TRZECI OBYWATEL. Ciszej! Szlachetny Brutus na wystawie.
BRUTUS. (z rostrów) Do końca mówić dajcie mi — Rzymianie,
Rodacy, bracia — w mojej mówić sprawie:
Ciszy zaś strzeżcie, by słyszeć dokładnie,
Na honor wierząc mi i jak ja prawie
Ceniąc go, wiara by spoczęła snadnie.
W mądrości własnej śledźcie rzecz najbystrzéj,
Panując zmysłom, by sąd był tem czystszy.
Gdyby się znalazł wpośród tego koła
Przyjaciel jaki Cezara — ja jemu
Rzekłbym, iż Brutus dotrzyma mu czoła —
Ten zaś — przypuszczam — gdyby spytał: «Czemu
Powstał więc Brutus przeciw Cezarowi?»
Oto odpowiedź: nie, iż źle mu życzył,
Ale iż życzył serdeczniej Rzymowi...
Cóż lepiej?... Cezar by dnie dłuższe liczył
Wśród niewolników, czy, że wolni dłużej?...
Ile mię kochał... płaczę — ile słynny,
Cieszę się — cześć mu niech i moja służy,
Ile był mężny... lecz ile zuchwały,
Miecz mój... Zabiłem. — Łzy mam dla uczucia,
Radość dla szczęścia, powolność dla chwały
I grób dla pychy...
...Kto woli okucia,
Niech głos podniesie, iżem go obraził,
Kto Rzymianinem zwać się już nie zdoła,
Niech głos podniesie, żem mu imię skaził,
Kto już ojczyzny nie kocha... niech woła,
Żem go obraził...
Któż więc się odzywa?...
Czekam...
OBYWATELE. ...Nie — Brutus! Nikt ci nie przerywa...

(chwila gwaru obywateli, razem wołających między sobą)

BRUTUS. Nikt nie obrażon — pokój zobopólny,
Brutus nie począł przeciw Cezarowi
Więcej, niż stając oto wam powolny —
Cześć odmierzono, ile jej należy,
Do zła i jednej nie dodano kréski:
Skarane Śmiercią.

(Marek Antonjusz i inni wchodzą, prowadząc zwłoki Juljusza Cezara)

BRUTUS. ...oto — jego ciało
Marek Antonjusz właśnie wiedzie z chwałą
(Jakkolwiek Śmierci samej nie był bliski)
Z obchodu, miejsce zabierając w rzeczy...
Spadek — któremu nikt z was nie zaprzeczył...
Kończę więc — mnie już za nagrodę całą
Miecz ten — tym mieczem najdroższego w Rzymie
Zabiwszy, własne mu poddaję imię,
Gdyby ojczyźnie tak się podobało...
WSZYSCY OBYWATELE. Niech żyje Brutus, niech nam żyje wiecznie!
PIERWSZY OBYWATEL. W tryumfie trzeba odnieść go do domu...
DRUGI OBYWATEL. Niech ma statuę wśród dziadów!
TRZECI OBYWATEL. Koniecznie!
Trza go obwołać Cezarem...
CZWARTY OBYWATEL. Nikomu
Nie dano tyle mieć Cezara w sobie
W najlepszy sposób.
PIERWSZY OBYWATEL. ...Porwijmyż go sobie,
Uprowadzające z pompą narodową...
BRUTUS. Obywatele!...
DRUGI OBYWATEL. ...Brutus wyrzekł słowo.
PIERWSZY OBYWATEL. Hej — cicho!...
BRUTUS. ...Zacni współobywatele!
Pozwólcie, abym sam powrócił do dom:
Cezara raczej uczcijcie wspomnieniem
I Antonjusza dajcie cześć zachodom,
Który ma z naszem głosić przyzwoleniem
Zmarłego chwałę...
Was przez miłość moją
Błagam niech wszyscy do końca dostoją,
Ja jeden wyjdę...

(Brutus wychodzi)

PIERWSZY OBYWATEL. ...Czekać! folgę dajmy
Mówieniu Marka...
TRZECI OBYWATEL. ...Zaczynaj — słuchajmy —
Wstąpże na rostra, o Antonio słynny...
ANTONIUSZ. ...W imię Brutusa, czuję się powinny.
CZWARTY OBYWATEL. Co on śmie mówić o Brutusie?...
TRZECI OBYWATEL. ...Rzecze:
Iż przezeń czuje się zobowiązany
Dla nas.

CZWARTY OBYWATEL. ...O ile Brutus wzmiankowany,
Nie słucham — ale zgóry jemu przeczę...
PIERWSZY OBYWATEL. Cezar był tyran.
TRZECI OBYWATEL. ...Wielceśmy szczęśliwi,
że tyran umarł i że wolni żywi!...
DRUGI OBYWATEL. Cyt — posłuchajmy, jak go Marek chwali —
ANTONIUSZ. Rzymianie mili...
OBYWATELE. Uciszcie się... daléj!...
ANTONIUSZ. (mówiąc dalej) Bracia Rzymianie! Dajcie mówić, proszę,
Ile że grzebać chcę, nie sławę głoszę:
Złe zwykło ludzi przeżywać — inaczéj
Dobre: to zwykle nie opuszcza trumny.
Tak jest z Cezarem... Brutus głosić raczy
(Przezacny Brutus), iż Cezar był dumny
Gdyby to było, byłaby to zdrada
Ciężka, i ciężki cios na nią upada.
Tu (przez Brutusa miłość, tudzież owych
Niemniej przezacnych imion narodowych,
Albowiem Brutus zacny jest wszechstronnie)
Cezara mam też wzmiankować pozgonnie.
Był on mi niegdyś wiernym przyjacielem...
A lubo Brutus dumę jego głosi,
Z tym zacnym mówcą zdanie nasze dziélem,
Ile iż w cieniu nawet zła nie znosi.
Zmarły, prowincyj zwojowawszy wiele,
Obrócił haracz na publiczne cele.
Byłaż to pycha?... Gdy biedni jęczeli,
Łzy ronił... Wspomniećby tu należało,
Iż pycha zwykła rozrzewniać się mało.
Lecz Brutus mniema, iż ta była celem,
A Brutus zacnym jest obywatelem.
Na własne oczy zresztą widzieliście,
Iż mu królewską po trzykroć koronę
Podałem w dzień ów, gdy było święcone
Święto Luperkal — wzgardził oczywiście,
Po trzykroć w inną poglądając stronę.
Lecz zacny Brutus, przenikłszy te rzeczy,
Mniema, iż pychę Cezar miał na pieczy.
Mniemaniem przeto zostawiam mniemanie,
A utwierdzone głoszę przekonanie.
Wy — wszyscy — niemniej czciliście Juljusza,
Czemuż nie płakać, gdy się serce wzrusza?
O sądzie!... Zwierzę mniej pod świata czarem,
Niż rozum ludzki...
...Tu... dajcie mi chwilę...
Serce me w trumnę poszło za Cezarem
I czekać muszę, aż się wróci w sile...
PIERWSZY OBYWATEL. Zda się, iż wiele gruntu w tem, co mówi.
DRUGI OBYWATEL. Spojrzawszy prosto — Cezar był niewinny...
TRZECI OBYWATEL. Jakoś... koledzy... lękam się, by inny,
Pyszniejszym nie był..
CZWARTY OBYWATEL. ...To przecie stanowi
Coś... że trzy razy pogardził koroną...
Skądże u licha ha pychę wymyślono?...
PIERWSZY OBYWATEL. Jeśli tak stoi... ktoś zapłaci pono...
DRUGI OBYWATEL. Poczciwe serce — patrzno w oczy jego,
Jak rozpalona stal od płaczu skrawe...
TRZECI OBYWATEL. Niema, jak Marek Antonjusz, równego!...
CZWARTY OBYWATEL. Ciszej!... nanowo mówi... wszedł na ławę...
ANTONJUSZ. Tak — wczora jeszcze na sam głos Cezara
Świat drżał — a dzisiaj... leży oto... mara...
I nie znam człeka najniższego z rzeszy,
Który uczciwość wyrządzić mu śpieszy!
O męże, gdybym rozszerzył się dłużéj,
Tak, jak sam przedmiot ku wzruszeniu służy,
Minąćbym nie mógł, alebym obraził
Brutusa — Kassius źleby się wyraził...
Męże, o których któż wątpi zacności? —
Więc nie potrącę żywych... lecz te kości...
I serca wasze... i głąb mego łona
Prędzej... niż owe dwa wielkie imiona.
Lecz oto pismo z Cezara pieczęcią,
W mieszkaniu jego wzięte opuszczoném,
Pismo — z ostatnią umarłego chęcią
A rozkazaniem, przedśmiertnie skreśloném.
To dość przeczytać (acz czytać nie mogę,
Wybaczcie), dość jest pismem, mówię, oném
Rozjaśnić oczy na najprostszą drogę,
A tłumy przyszłyby całować rany,
W krwi utknąć chustkę, lub włos rozsypany
Jako pamiątkę brać i przekazywać
Dzieciom swych dzieci...
CZWARTY OBYWATEL. ...Nie chciejcie przerywać!
O Antonjuszu, czytaj...
OBYWATELE. ...Cezarową
Ostatnia wolę — pismo przedzgonowe!
ANTONJUSZ. Uspokójcie się, o Rzymianie mili,
Jam nie powinien czytać go w tej chwili,
Bo lepiej stokroć, lepiej tysiąc razy
Nie czuć, jak kochał...
...Nie jesteście głazy,
Serc granitowych nie macie, lecz człecze;
Więc gdyby przyszło znać, co pismo rzecze,

Żal mógłby w rozpacz ponurzyć was wściekłą.
Przedmiot niech lepiej zostanie niejasnym,
Przemilczyć lepiej o dziedzictwie własném,
W zgodzie... bo dalej cóż... gdy się już rzekło...
CZWARTY OBYWATEL. Czytaj! Testament Cezara niech znamy,
Masz obowiązek czytać go — słuchamy...
ANTONJUSZ. Przestańcież, proszę — na chwilę — na chwilę —
Ile że-m wspomniał rzecz, w której się mylę,
Przechodząc zakres zacnych mężów onych,
Co swemi dagi[1117] pierś Cezara zbodli:
Lękam się — nie chcę mnożyć obrażonych!...
CZWARTY OBYWATEL. Ci zacni męże zdrajcy są i podli
OBYWATELE. Pismo! Testament!
DRUGI OBYWATEL. ...Cezarową wolę
Ostatnią czytaj... To byli zbrodniarze
Nikczemni...
ANTONJUSZ. ...Czytać-że przemoc mi każe?
Jako?... W stosowne raczcie więc półkole
Przy trumnie stanąć, abym zszedł i przecie
Wskazał wam źródło testamentu — chcecie?
OBYWATELE. ...Schodź nadół!...
DRUGI OBYWATEL. Zstępuj!...

(Antonjusz zstępuje z rostrów)

TRZECI OBYWATEL. ...To jest nasza wola!...
CZWARTY OBYWATEL. Nie wypuszczajmyż go więcej z półkola.
PIERWSZY OBYWATEL. Od trumny nabok!... Na stronę od ciała!...
DRUGI OBYWATEL. Górą Antonjusz!... Szlachetnemu chwała
Antonjuszowi...
ANTONJUSZ. ...Tłum się na mnie wali,
Ustąpcież nieco...
OBYWATELE. ...Wtył! Ustąp się... daléj...
ANTONJUSZ. Jeśli łzy macie, tu one wycieką —
Płaszcz ten — oh, znany blisko i daleko —
Pomnę, gdy Cezar po raz pierwszy wdziewał;
Było to wieczór, latem — Nerwów szyki
Pobito właśnie i sztandar powiewał
Nad namiotami...

(Antonjusz płaszcz rozwija)

...Patrzcie... tu... ta szrama...
To jest Kassjusza cięcie... takaż sama,
Dalej, od sztychu zawistnego Kaski,
A ówdzie jeszcze Brutus ukochany
Pchnął — lecz wyścigła krew mieczowe blaski
I za ciągnącym żelazo szła z rany,
Jakoby dotknąć idąca zbrojnego,
Pytając: «Tyżeś, o Brutus» — bo-ć wiecie,
Iż Cezar kochał go nad wszystko w świecie.
(Nemesis, i ty przyjaźń znałaś jego!)
To pchnięcie — więcej niż ciało i kości
Przebiło: pchnięcie bowiem niewdzięczności
Zwycięża prędzej i obala ducha,
Niż katowskiego prosty cios obucha...
Jakoż — dopiero serce wielkie pękło
Płaszcz się na czoło szlachetne zatoczył
A w Pompejusza posągu coś jękło,
Gdy stopy jego potok krwi obroczył.
I — był to taki upadek, mężowie,
W którym, kto żywy, legł — a zdrada w sile
Stała, świst mieczów dając za wezgłowie.
Placzecie-ż teraz?... I łez drogich tyle
Spływa... lecz nacóż?... Na widok tej szaty
Wiotkiej, gdy owdzie ciało, rwane w szmaty...
PIERWSZY OBYWATEL. Widoku straszny!...
DRUGI OBYWATEL. Szlachetny Cezarze!...
TRZECI OBYWATEL. Dzień potępiony...
CZWARTY OBYWATEL. Podstępni zbrodniarze!...
PIERWSZY OBYWATEL. O, jakże krwawy widok...
DRUGI OBYWATEL. Zemsty... broni...
Żelaza — ognia! Nie ujdą w pogoni —
ANTONJUSZ. Obywatele, dość!.
PIERWSZY OBYWATEL. Antonjusz woła:
Czekajcie!...
DRUGI OBYWATEL. ...Za nim — z nim — żyć — umrzeć — zgoła,
Co zechce.
ANTONJUSZ. ...Bracia, drodzy przyjaciele,
Nie ja wam krwawe wykreśliłem cele,
Nie ja, zaiste... Wyżsi i szanowni
Męże, że sprawcy są i że wymowni,
Wyłuszczą lepiej... Ja tu nie przybywam
Mącić, ni uczuć waszych nadużywam,
Bom nie orator na Brutusa miarę,
Owszem, jak wiecie, człowiek dobroduszny,
Lubiący głosić przyjaźń oto starę,
Prosty — i sercu jedynie posłuszny...
Nie mam ja bowiem ani genijuszu,
Ni słów i mocy ich, ni wysłowienia,
Ni trafnej akcji, ni to animuszu,
Rzeczy niezbędnych do krwi poruszenia.

Uczucie jeno wyrażam — nie głoszę
O tem, co sami z siebie wiecie lepiéj,
Cezara rany wskazuję i proszę,
Mówiąc. Niech waszych warg głos się rozlepi...
Mówcie wy za mnie. Lecz, gdybym, odwrotnie,
Ja był Brutusem, on Marek Antoni,
Każda z ran owych lśniłaby stokrotnie
Jaśniej i w chór-by zajękły: «Do bronil»
Tak, że i głazy wstałyby ochotnie...

(Tu następują uniesienia obywateli, kilka słów Antonjusza o sensie testamentu Juljuszowego, i nareszcie zakończony jest obraz sceny przez gońca, który donosi, iż Oktawjusz i Lepidus żywi, zdrowi i zbrojni stanęli w domu Cezara. Nie mając na celu więcej nad okazanie dwóch momentów najniższego i najwyższego dialogowania u Szekspira w tej tragedji, nie zapuszczamy się w nieproporcjonalnie długi do pierwszego wyjątku przekład).


Z «HAMLETA».
AKT PIERWSZY.
SCENA II.
Sala tronowa.

KRÓL. Jakkolwiek świeże jest jeszcze wspomnienie
Króla Hamleta a naszego brata,
Tak, iż stosowny ból i rozżalenie
Wydałyby się słuszniej w oczach świata,
Bieg rzeczy stanu wstrzymując żałobą;
Nie przeto jednak, w tak krytycznej dobie,
Czucie i rozum pomierzywszy z sobą,
Zmarłego czcimy, pomnąc też o sobie...
Stąd to przesławny duński tron widzimy
Tej uświetniony obecnością pani,
Którą zwaliśmy siostrą, dziś zaś zwiemy
Małżonką. Jakoż, i uczucie dla niéj
W równej się mierze spotkawszy z tęsknotą,
Możnaby twierdzić, iż dbaliśmy o to,
By mirt nie zakrył kiru, ni kir — wieńca,
Boleści — uśmiech, ni bladość — rumieńca;
Akt, w którym nadto, wyznać nam jest miło,
Nie bez doradczych głosów się spełniło,
Z jednomyślnością owszem — za co dzięki...
Teraz zostaje tylko rzecz podrzędna
Co do młodego Fortinbrasa schedy,
Czy uroszczenia raczej; bo jest względna,
Jako ze wszechmiar prawnie, jeszcze wtedy
Przeszła na własność króla poprzednika,
Gdy żył i dzierżył sam, nie przez lennika.
Dziś, że niezgasłej pamięci brat drogi
Zeszedł — Fortinbras, tusząc z jednej strony,
Iż kraj być może w sobie rozdzielony,
Z drugiej rachując na wrażenie trwogi,
A zawsze łudząc się uroszczeń marą,
Coraz to wznowi oną kwestję starą
I śle nam gońce albo dzierżaw przeczy;
Lecz o osobie dość, przejdźmy do rzeczy.
Zważywszy, ile w sprawie tej natury
Godziłoby się, aby król Norwegji
(Wuj Fortinbrasa), uwiadomion zgóry
O formowaniach przez siostrzeńca legji.
Burzeniach ludu i całym przyborze,
Coś postanowił o tem sam na dworze;
A wiedząc, że jest chorobą złożony
I mało w państwa wglądający sprawy,
Chcemy, by przyszłe zwinięto legjony,
Wstrzymano zaciąg i rozgłos wyprawy.
Treści tej nasze ślemy memoranda
Przez wasze zacne ręce, Voltimanda
I Corneliusa — z poselstwa urzędem
Dając moc, wszakże pod tym tylko względem
Wzmiankowanego wyżej interesu
Żegnam... Niech zapał przyczynia sukcesu...
CORNELIUS i VOLTIMAND. W tem, jak we wszystkiem, spełnimy życzenia...
KRÓL. Nie raczę wątpić... Zatem.. Dowidzenia...
No więc, Laertes, cóż nowego mamy?
Zda się, iż było jakieś przedstawienie.
Co żądasz? Jestże słuszność, którą znamy,
A czasuby nam zbrakło na ziszczenie?
Prośbę twą raczej uprzedzić ofiarą
Życzylibyśmy pierwej z naszej strony,
Przyjaźnią z ojcem twym złączeni starą.
Wierz mi, że serce mniej się z głową znosi,
Głód mniej jest własną ręką usłużony,
Niż tron przez ojca twego... O cóż prosi
Laertes?...
LAERTES. Łaski ustąpienia z dworu,
Gdzie własną wolą i nie dla pozoru
Przybyłem z Francji na sakru dzień słynny:
Ten minął, a z nim i co byłem winny,
Tak, iż w następstwie myślę o powrocie.
I to jest prośba moja...
KRÓL. Przyzwolenie
Ojca czy służy?... Co Polonius na to?...
POLONIUS. Panie! Przyjąłem zamiar ten w istocie,
Lecz raczej, rzekłbym, z przyzwalania stratą;
Bo jakby tamę kładąc wraz z pieczęcią
Tam, gdzie z natrętną żal się spierać chęcią.
Proszę więc za nim o sankcję odprawy...

KRÓL. Zamierzonego dopełniwszy czynu,
Laertes, czas twój jest twój... Król łaskawy
Wraca go...
Hamlet, krewny nasz i synu...
HAMLET. (do siebie) Nieco mniej niż syn, a więcej niż krewny...
KRÓL. Co jest?... Co znaczą chmury te nad tobą?...
HAMLET. Chmury? Nie, panie, nadto-m słońca pewny...
KRÓLOWA. Hamlecie luby, zerwij już z żałobą
I pojrzyj ku nam jako syn królestwa.
Czy podobieństwo wciąż za ojca duszą
Odlatać w przeszłość?.. Rzeczą jest nicestwa,
Że ci, co rodzą się, i konać muszą...
HAMLET. Tak, to nicestwa rzecz pani...
KRÓLOWA. ...A przeto
Skąd nadzwyczajną wydawa się tobie?...
HAMLET. Oh, pani, mnie się tu nic nie wydawa...
Ja cierpię... Matko dobra, nie w żałobie
Dworu, w mundurze barwy przeraźliwej,
Ani w powietrzu, wyrzucanem silnie
Z płuc, ani w rzekach łez, w barwie nieżywej
Policzków — faktach, świadczących niemylnie
O zaszłym smutku — owszem, ani w całym
Obchodzie, który weszedł we zwyczaje,
Te bowiem godłem są mniej więcej trwałem,
Przez które człek się maluje... wydaje...
Gdy ja, ja wydać się nie mogę, raczéj
Przenikam z wnętrza i nic mię nie znaczy...
KRÓL. Zaprawdę — pięknie jest z Hamleta strony
I naturalnie, że syn zasmucony.
Wszelako spytać pozwolisz, azali
Ojciec twój swego nie stradał rodzica,
A ten znów ojca swego — i tak daléj
W sposób, iż każdy z łez ocierał lica...
Lecz puścić wodze tęsknocie bez granie
W nadludzką miarę lamentów — zaiste,
Jest to tentować Opatrzność, mieć za nic
Prawa niezłomne, prawa oczywiste,
Rzekłbym — mieć serce dzikie, myśl narowną,
Pojęcie płytkie i ograniczone
Elementarnych prawd i, jak są one
W sobie, potrzebą będąc nieodzowną.
Trwać, mówię, mamy-ż w sprzeczce niedołężnéj
Z rozsądkiem, który stokroć od nas mężny?
Fe! To jest, primo, winą wobec nieba,
Secundo, zmarłych niepokojem, trzecie,
Zatknięciem uszu, gdy głos ten: «Tak trzeba»
Od najpierwszego trupa po to dziecię,
Co się tam dzisiaj rodzi gdzieś, słyszymy.
Hamlet! Zaprzestań smutków, myśląc raczéj
O nas, jakoby o ojcu — prosimy —
Świat niech zna, ile Hamlet u nas znaczy,
Najbliżej tronu będąc, i że równie
Najbliższy sercu (o co idzie głównie),
Świat niech przez ciebie zna to...
...Co do wniosku,
By Akademję wittenbergską zwiedzić,
Zamierzonego nie otrzyma czynu;
Owszem — z zupełną radzimy ufnością:
Ciesz nas, Hamlecie, swoją obecnością,
Ciesz nas najdroższy — gościu, krewny, synu.
KRÓLOWA. Życzenia matki niech ci będą siłą,
Hamlet; ja niemniej z królem o to wołam...
HAMLET. Życzenia pani spełnię — ile zdołam...
KRÓL. Wybornie! To mi odpowiedź, aż miło —
Tkliwa, acz męskiej pełna rezygnacji.
Gośćże nam w Danji, proszę, jak u siebie.
Królowo! Hamlet pojął, nie bez racji,
Ile nam drogi... O, chcę, aby w niebie
Echa dział duńskich głosy śpiżowemi
Odgrzmiały toast, który wznieść idziemy.

(odchodzą wszyscy prócz Hamleta)

HAMLET. Ob, gdyby, gdyby, to za trwałe ciało
Mogło się rozmglić, gdyby roztajało!
Lub gdyby prawdą nie było zbyt grzmiącą,
Że samobójca Twórcy czołem staje...
O, wielki Boże, jakże bezkwitnącą,
Startą i marną mi się być wydaje
Rzeczą świat z normą obowiązującą!
Dalej stąd, dalej! To ogród zapadły,
Gdzie co sędziwsze chwasty szerzej siadły...
Czyliż powinno było wyjść aż na to?...
Miesięcy temu dwa — nawet nietyle —
Król taki umarł, mąż taki w mogile,
I oto ten go powetował za to
Satyr — co miejsce zajął Hyperjona...
A tamten kochał był tak matkę moją,
Że czuł, gdy nadto wiatr jej dotknął łona...
O, czemuż w oczach mi te rzeczy stoją?...
Ona też — ona, zdawało się, wzajem
Że odkwitała w miłość ze zwyczajem,
Aż dobiegł miesiąc... zbyt odległa meta,
Próżności, ty się nazywasz kobieta!
Tak, w miesiąc — rychlej, niż obuwie zdarła,
W którem za zmarłym szła, nawpół umarła,

Jako Niobe w łzach — ona — też sama.
Płaz czułby dłużej smutek, niż ta dama.
W miesiąc za stryja idzie — ten zaiste
Ma podobieństwo z bratem oczywiste,
Tak, jak pomiędzy mną a Herkulesem.
W miesiąc więc — ślady łez zaledwo zbrzękły...
O, nie — jakżeby związki te nie pękły...
Lecz ty, o serce, pęknij pierw z milczenia,
Gdy właśnie... przestać muszę...

(Horacjo, Bernard i Marcellus wchodzą)

HORACJO. Jego Wysokości
Hołd...
HAMLET. Nieskończenie szczęśliwy z widzenia...
Horacjo? Albo nie mam przytomności?...
HORACJO. On sam, i zawsze sługa uniżony...
HAMLET. Przyjaciel... Swemi zwijmy się imiony,
Horacjo!... Wszakże czemu z Akademji...
Marcellus?...
MARCELLUS. Książę miły...
HAMLET. Najuprzejmiéj
Witam i ciebie, panie, Lecz do rzeczy
Cóż z Wittenbergu sprowadza?...
HORACJO. Pustota...
Niestatek... młodość...
HAMLET. Wiesz? Gdyby niecnota
Jaki o tobie mówił nie do rzeczy
Przy mnie, zamilkłby; mamże, z twojej strony
O tobie słysząc, dwakroć być zraniony?
Znam cię, nie jesteś trzpiot. Co tu obwijać?...
Mów — bo nauczę cię do dna wypijać...
HORACJO. Panie, twojego ojca pogrzeb...
HAMLET. ...Wolne żarty...
Wesele matki prędzej... Bądź otwarty!
HORACJO. Zaiste — jakoś razem to wypada...
HAMLET. Oszczędność!... Stypa jeśli się odkłada,
Na ustrojenie weselnego stołu
Mniej zbywa — trawiąc to i to pospołu,
Na zimno — mięsa zwłaszcza, zysk gotowy...
O, wszakże milej wśród niebios świątnicy
Nieprzyjaciela dojrzeć, niż dzień owy...
Ojciec — ja — widzę ojca...
HORACJO. Gdzie?
HAMLET. W źrenicy
Mojego ducha... Horacjo...
HORACJO. O ile
Pamiętam, był to monarcha wspaniały.
HAMLET. Mąż to był, wierzaj, skończony, mąż cały —
Równego jemu nie spotkasz za chwilę...
HORACJO. Panie, zda mi się, żem go widział wczora...


MONOLOG HAMLETA.
URYWEK PRZEKŁADU SCENY PIERWSZEJ
AKTU TRZECIEGO.

Być, albo nie być? Oto zapytanie.
Czyli jest zacniej, skoro duch się kłoni,
Niż kiedy w pełnym złego oceanie
Złemu zaprzecza, nieszczęściu się broni?

Umrzeć to zasnąć. — Skoro więc przez spanie
Można ukrócić cierpień sto tysięcy,
Nierozłączonych od życia i ciała —
Końca takiego, oh, chcieć najgoręcej!...

Lecz umrzeć, zasnąć — to śnić! Oto cała
Trudność — w śnie onym cóż bo dziać się musi,
Gdy wyzwolonym duch z rzeczywistości?
Ta to, zaprawdę, wątpliwość nas kusi,
Stając się źródłem długożywotności.

Inaczej któżby znosił wieku wzgardę
Lub chłosty jego, niepoczciwość ludzi,
Naciski dumy obrażonej harde,
Miłość, co nato, by odepchnąć, ludzi —
Odwłoki sądów i sądów formuły,
I to, przeciwko czemu duch się wzdryga,
Nieczułość, w miarę, ileś ty jest czuły —
———————————
Jeżeli sztylet wszystko to rozstrzyga?...



LEGENDY, NOWELE I GAWĘDY
ŁASKAWY OPIEKUN
CZYLI
BARTŁOMIEJ ALFONSEM
I.

Lipiec uchodzi — na niebie sierpień, jako nowy następca, w nocy wyziera lękliwie, szpieguje swojego poprzednika i uśmiecha się czasami, ufny w przyszłe zwycięstwo. Lipiec odjeżdża coraz dalej, zostawiając po sobie kurz nieznośny na brukowanych ulicach; a jako zwolennik gnuśności i próżniactwa, bawi się pociesznemi wymysłami i, niby kuglarz jaki, przeprowadza tu i ówdzie sztywne postacie fanfaronów[1118], odziane pstrokato, kuso, jaskrawo, jak bohaterowie jasełek. Lipiec w tej chwili odjeżdża na bardzo długo, a żegnając się ze szkolnym rokiem, przyśpiesza nareszcie dla wszystkich studentów i wielu profesorów niecierpliwie oczekiwane wakacje.
Spójrzcie tylko na ten dziedziniec: oto wybiegają uczniowie. Młodzi skaczą, uciekają do domów, nie oglądając się nawet na te siwe, posępne mury, które ustawicznie dumają. Starsi idą powolniej, ten żegna się z nauczycielami, ten stróżowi daje na piwo, ten znów na murze szkolnym rubaszny nakreśla epigramat[1119]. A panowie profesorowie rozprawiają donośnie, częstują się tabaką i kroczą poważnie, choć niejeden z nich wyskoczyłby do domu rychlej, niż wszystkie żaki.
Na podwórzu szkolnem ruch ciągle się umniejsza i w otwartej izbie między pustemi ławkami widać brak jakiś, podobny do owego, który częstokroć na milczących półkach wypróżnionej bibljoteki postrzegać się daje.
Ale przeminą wakacje, przeminie wszystko, te zaś wyrazy, niby przykre, niby zastraszające, bardzo często jednakże stają się wielką, nawet z niczem nieporównaną dla nieszczęśliwych pociechą!
Już wesołych studentów tłumy rozsypały się po ulicach, dziedziniec szkolny pusty, mury głuche, w izbach okrawki papieru i pióra podeptane; jednem słowem, dokoła samotnie panuje milczenie. I tylko dwóch jeszcze uczniów wychodzi ze szkolnej bramy, jeden z wymuszoną ostrożnością niesie pięknie oprawną książkę, drugi zaś w oku, na czole i na ustach dźwiga niemały smutek. Obadwa idą śpiesznie, nic nie mówiąc do siebie, snać, że myślami utkwili gdzieś w przyszłości i nie marzą już o piłce, o dziecinnych zabawach, ale wyżej, dalej sięgają: może do wiejskiej swobody i rozgłośnego polowania.

∗             ∗

Otóż i niema lipca! Sierpień śmiało wystąpił na niebo, ale i ten niedobrego kuglarstwem się bawi nie pomału, albowiem znowu przesuwa po ulicach swoje wystrojone laleczki żeby zażywały przechadzki. Sierpień jest kuglarzem doskonałym, on usiadł sobie pomiędzy drobiazgami, jak chłopię swawolne, a strzygąc różnobarwne papierki, rozrzuca je dokoła i robią się z tego różnobarwne motyle. Sierpień jest uprzykrzony nawet, bo on jak włóczęga jaki drażni się z psami bez przestanku, tak, że aż wściekają się od złości.
Lecz nie uważajmy wszystkiego ze złej strony i pośpieszajmy na wieś, ażeby zobaczyć, jak też to ten gnuśny miesiąc wygląda, kiedy się do pracy zabiera.
I oto z jednej strony drogi rozpoczęto żniwo, a z drugiej za rzeczułką, pod lasem bieleją koszule wieśniaków i połyskują kosy; słychać tam kiedy niekiedy chrzęst osełek, i gwar głuchy, i śmiechy cokolwiek wyraźniejsze.
Żniwiarki nie są to takie bynajmniej, które z francuska rozmawiają w naszych idyllach, ani takie, które na cyprysach imiona kochanków ryją, gdyż właściwiej, jak mniemam, możnaby je za bachantki uważać. Mimo to jednak nie trudno jest napotkać pomiędzy niemi dziewki smagłe a hoże, co z czołem wypogodzonem, z piosnką w ustach rześko i wesoło pracują. Ale niedługo; niedługo ta sielska wesołość, która powinna być skarbem obywatela, zamienia się w milczące oburzenie, kiedy podchmielony ekonom sadzi przez rżyska na chudej szkapie i twardym batogiem kreśli w powietrzu hieroglif smutku zwierzęcego, hieroglif niesprawiedliwości oczywistej, gdyż pospolicie oddaje on wieśniakom to tylko, co sam niedawno od rozgniewanego dziedzica odebrał.
I, zważając wszystkie te rzeczy, trzeba koniecznie podziwiać mądrość całego układu, albowiem pokazuje się jawnie, iż jeden drugiego bije, drugi trzeciego także bije, wszyscy zaś nieustannie porządku i sprawiedliwości pilnują.

∗             ∗

Po obu stronach drogi szybko postępuje robota, kosiarze zdaleka ujrzeli ekonoma i cichość rozlała się naokoło. Po drodze z pośpiechem toczy się bryczka, a w niej jodzie dwóch owych uczniów, którzy ostatni wyszli z dziedzińca szkolnego, to jest — Edward Drążkowski, syn Jana Drążkowskiego, poczciwego naszego pułkownika, jak go rozumni sąsiedzi powszechnie nazywają wtedy, kiedy ta karykatura w przyległym pokoju gra w wista i wszystko słyszeć może, i Bartłomiej Socha, oddany pod opiekę JW. pułkownika wraz z uciułanym groszem dla tegoż wyrostka od zmarłego rodzica.
Edward, przez ciąg pobytu swojego w mieście, chodził do szkoły w pięknych sukniach i nosił zeszyty, ręką Bartłomieja pisane, odjeżdżając zaś, obwinął starannie wyzłacaną książkę, nagrodę pilności całorocznej, i ruszył coprędzej na wieś, żeby odebrać od ukochanego papy szczere uściski, a mianowicie piękną strzelbę, dawno przyobiecaną. Bartłomiej dużo pracował w szkołach, a do tego jeszcze zbywało mu częstokroć na możności zaspokojenia gwałtownych jego potrzeb i zabierało mu dosyć czasu wyręczanie Edwarda. Nic więc złoconego w nagrodę nie odebrał, żadnej nawet pochwały, odjeżdżając, nie słyszał, ale zato ten młody chłopiec uczuł przykrość i krzywdę, którą mu wyrządzono, a która niezawodnie obudzi w nim działalność duszy i stanie się najpiękniejszą nagrodą.
Opatrzność czuwa nad sierotami!

II.

Są cuda na niebie i na ziemi, o których ani śniło się naszym filozofom; a znajdują się jeszcze i takie rzeczy, które bywają starannie ukrywane, ażeby się o nich nawet nie przyśniło sąsiadom.
Pan pułkownik, jak się spodziewam, nie służąc w wojsku nigdy, o pułkownikostwie nie myślał, ale, że był kiedyś tam jakimś urzędnikiem magazynowym i miał dowcipnych dłużników, łatwo więc według stopnia oszacowany, tak szybko zaczął awansować, że wreszcie dał sobie słowo nikomu nie pożyczać pieniędzy, i dla tejto przyczyny do dziś dnia pozostał tylko pułkownikiem. Powierzchowność pana Drążkowskiego, zwłaszcza, kiedy tenże kontrakt jaki zawiera, nie jest bardzo obiecującą, przy otwieraniu jednakże szkatuły dają się spostrzegać na jego licach skryte jakieś pomysły i pewien rodzaj powolności, która nigdy biegłych strategików[1120] nie odstępuje.
Pułkownik w towarzystwie kobiecem nadzwyczajnie rozprawia o posagach, a ubiera się powszechnie w szary surdut i żółtą kamizelkę, tudzież o sztywnych kołnierzach i o bawełnie do lewego ucha nigdy nie zapomina.
Pani Drążkowska, rozwiódłszy się z pierwszym mężem, zabrała z sobą córkę i, bawiąc czas niejaki w Warszawie, odrazu ułowiła naszego pułkownika. Osoba ta, mająca obecnie, Bogiem a prawdą, lat 40, uchodzi w teorjach za kobietę niepierwszej już młodości, ale bardzo miłą i dobrze wychowaną. Pani Drążkowska w samej rzeczy na swój wiek bardzo dobrze wygląda, zwłaszcza, kiedy parę godzin przed zwierciadłem posiedzi; ale nic zaniedbuje ona nigdy zamykać gotowalni, żeby czasem ciekawe oko nie wyśledziło przyczyny tego świeżego rumieńca, który ją tylko po umyciu odstępuje.
Pani pułkownikowa lubi bardzo często wspominać dwuznacznie o jednym nadzwyczaj oryginalnym hrabi, który za nic w świecie nie dałby dotknąć swojej suczki, gdyż ją nie do wyimainowania[1121] sobie kochał. Ta suczka zaś, jak powiada pani Drążkowska, jest to jej ulubiona Delfinka, która żyje jeszcze do dzisiaj. Pułkownikowa bardzo zręcznie opowiada różne anegdoty o wyżej wzmiankowanym hrabi i kilka niezrozumiałych przypowieści o książętach Z***. Panna Helena, córka wielmożnej pułkownikowej z pierwszego małżeństwa, nietylko że jest ukształconą zupełnie przez mamę dobrodziejkę, ale dużo jeszcze winna sobie samej i wybornym towarzystwom, w jakich bez ustanku przebywa. Ona to zręcznie przypomina mamie o oryginalnym hrabi i o książętach Z*** tam, gdzie tej zaczepnej broni koniecznie użyć potrzeba. Umie jeszcze pułkownikówna przelęknąć się, gdy która z staropolskich gospodyń mówi o trzodzie chlewnej, albo gdy jaki nierozważny młodzieniec coś o małżeństwie napomknie.
Panna Helena do tego wszystkiego nie cierpi jeszcze nazwiska Drążkowskich i z tejto przyczyny wspólnie z matką obojętnie spogląda na Edwarda, który jest ulubieńcem pułkownika.
Delfinka, stara wyżlica, bardzo mało już jest do suki podobna, ale śpi wybornie, i śmiało zaręczyć mogę, że do żadnego oryginalnego hrabi bynajmniej nie należała.
O panu Edwardzie jużeśmy na początku dość obszernie wspomnieli, dodać tylko wypada, że pilność tego młodzieńca dopiero po przybyciu Bartłomiejka zaczęto w szkole wychwalać, dawniej bowiem panu Edwardowi, zapewne z przyczyny jego popędu do historji naturalnej, nadzwyczaj często wykładano o zwierzętach czworonożnych, o osłach.
Co się tyczy Bartłomieja Sochy, bardzo wiele już powiedziałem, bo chłopak ten, jako nierodowity szlachcic i nietytularna osoba, jakże może zajmować tyle miejsca, ile przedniejsze członki rodziny pułkownika? Zresztą, samo nawet pospolite nazwisko u większej liczby czytelników może dać niekorzystne o smaku autora wyobrażenie!
Kończę więc moje postrzeżenia nad domem państwa Drążkowskich, nie dodając wszakże żadnej wiadomości o służących, gdyż te wszystkie wyłącznie do samej pani należą; a tak jakoś dziwnie się zdarza, że każda z nich, z początku doskonała, za parę tygodni o ogromne kradzieże obwinioną bywa.
Należałoby jeszcze, jak mniemam, dołączyć tutaj słówek kilka o radczyni W..., najserdeczniejszej przyjaciółce pani pułkownikowej; kobieta ta, między nami mówiąc, rówieśnica JW. Drążkowskiej, w trudnej sztuce odmładzania się przewyższa przyjaciółkę. I stąd to właśnie wypływają ustawiczne pomiędzy niemi nieporozumienia, które pułkownikowa jak najusilniej maską przyjaźni niweczy, ażeby nie rozerwać stosunków z bogatą wdową, jako mogącą nierównie łatwiej uczęszczać do stolicy i modne stroje zakupować.

III.

W obszernej izbie jadalnej zasiedli wszyscy do stołu: pan pułkownik, pani pułkownikowa, panna pułkownikówna — i kupiec przejeżdżający, który kiedyś do współki z panem Drążkowskim należał, a teraz wspomina o tem z dumą, jakby jaki wojownik o przeminionych zwycięstwach. Dalej zaś, dalej od państwa, w miejscu, które jest wzrostem równe, a godnością niższe od innych, siedzi jeszcze panna służąca z turkusowemi kolczykami, z pasmem jedwabiu na szyi, ze szpilkami, wpiętemi w suknię, siedzi i milczy, je bardzo mało, maleńki palec wystawia, widać więc, że świeżo przyjęta, chce sobie zapewnić pewien rodzaj szacunku u całego dworu. Wszyscy zajęci są wieczerzą, cisza, słychać tylko szelest talerzy i szczekanie psów na podwórzu.
Wtem nagle zabrzmiały koła i zawołano w sieni: «Panicz z Warszawy przyjechał».
— Ciekawa jestem, co też radczyni pisała — rzekła panna Helena do pułkownikowej, lecz nie ruszyła się bynajmniej, ażeby powitać brata, który właśnie wchodził do izby.
Po chwilowym paroksyzmie solennych uścisków nastała znowu cisza, bo papa przeglądał nagrodę syna, a że nigdy nie używał innych książek nad kalendarze i regestra, wszyscy więc z obowiązku szanowali tę nadzwyczajną chwilę, chociaż nawet panna służąca uważała, że pułkownikowi z książką w ręku i z oczyma, w nią wlepionemi, jest bardzo nie do twarzy.
Tymczasem pani pułkownikowa i panna Helena, zajęte rozpakowywaniem sprawunków, nie zważały bynajmniej na nikogo, tylko rozrywały pieczątki różowych bilecików, zapytywały zkolei, czy radczyni jest zdrowa... czy nie mówiła, kiedy przyjedzie...
Kupiec milczący siedział, jak od początku wieczerzy, i łyżkę srebrną odniechcenia ważył na serdecznym palcu, bo zdumiał się nadzwyczaj, gdy student, który odebrał nagrodę, nie potrafił go uświadomić, jaka była cena pszenicy na ostatnim targu w Warszawie.
Po chwili pan Drążkowski położył książkę na stole, ziewnął, uściskał Edwarda i zadał mu pytanie: «Wiele kosztuje edukacja syna, kiedy dobry ojciec, przez lat 4 po sto dukatów corocznie na nią wydaje?» — a uśmiechnąwszy się, klepnął go po ramieniu i, patrząc na posępnego Bartłomiejka, rzekł łaskawie:
— No — cóż tam wacpan przywiozłeś mi ze szkoły?...
— Ja nic nie dostałem — odpowiedział zmieszany chłopiec i pocałował w rękę napuszonego pułkownika.
— No, no, no, nie wszyscy ludzie mają jednakowe zdolności... to nie twoja wina, mój Bartłomiejku; po większej części zdolności i skłonności odbieramy po rodzicach, a ty przy pracy i uwadze możesz być nawet bardzo dobrym oficjalistą. Jego ojciec — mówił dalej pułkownik, obracając się do kupca — służył u mnie za ekonoma przez lat 30; wprawdzie był to wielki leniuch i stary niedołęga, ale przynajmniej choć cokolwiekbądź robił i nic nic ukradł ze śpichrza.
Bartłomiej milczał ciągle, ścinał usta, chciał połknąć łzy, które mu takowe wspomnienie ojca wycisnęło, chciał nareszcie ukryć łzy, których już wstrzymać nie mógł, ale nielitościwy kupiec wlepił w niego swe oczy i powolnym a jednotonnym głosem tak przyświadczał pułkownikowi:
— Prawda jest, słuszna prawda, przy pracy i uwadze wszystko z siebie uczynić można... Wieluż to ja znam takich, mości dobrodzieju, co w młodości swojej zupełnie nic nie mieli i tylko z łaski żyli, a teraz co za domy, co za kapitały, co za spekulacje!...
— Wiemy o tem bardzo dobrze — rzekła z przekąsem pani pułkownikowa — ale krew, familja, stosunki.
— I obejście się nieznośne tych świeżo powstałych magnatów — dodała córka.
— Co tam za obejście się znowu? — zawołał pan Drążkowski. — Każdy się dobrze obejdzie z człowiekiem, który sobie zapewnił utrzymanie, a tem samem nie próżnował w młodości i nie siedział nikomu na karku.
I byłby jeszcze coś powiedział oburzony pułkownik, ale dostrzegł zbierające się chmury na licach swojej małżonki i złowróżbne milczenie łagodnej pasierbicy, która z udaną spokojnością przeglądała nagrodę Edwarda i, niby nie uważając na to, co między mamą i papą zachodziło, pieszczonym zapytała głosem:
— Panie Edwardzie, czy to jest dobre dzieło, czy tłumaczone z francuskiego, czy się wesoło kończy?...
— Nie wiem, bo my nie uczyliśmy się z tej książki, ja dopiero ją dziś dostałem — odpowiedział student, nie odrywając oka od dubeltówki, która na przeciwnej ścianie wisiała.
Niezadługo wszyscy wstali od stołu, pan Drążkowski wypytywał się syna, co tam słychać w Warszawie, Edward zaś opowiadał o szkołach, o uroczystości egzaminu, a wkońcu usiadł sobie w wygodnem krześle. Coraz mniej mówił, chrząknął kilka razy i zasnął.
W parę godzin potem wszyscy już spali we dworze; panna Helena, przypominając sobie wyrazy pułkownika, jednem uderzeniem szczypców złamała gasnącą świecę, a kupiec chrapał okropnie, trzymając rękę pod poduszką, gdzie był woreczek z pieniędzmi.

IV.

W domu pułkownikostwa cuda się dzieją od rana. Pani Drążkowska wstała o siódmej godzinie, wszystko w ruchu, wszystko w nieładzie, bo ma dzisiaj nowy ład powstać na jeden dzień, na jeden wieczór, na jedną tylko zabawę.
Hej, Jakóbie, do pani! Hej, Walenty, do pani! Maryno, Kunegundo, Joasiu, Franusiu, panna Helena woła! Wody, ognia, pieprzu, szpilek podwójnych, mydła, wódki kolońskiej, brzytew dla jegomośći!
I niosą wodę, ogień, pieprz, szpilki podwójne, i prowadzą pijanego kucharza, który utrzymuje, że wszystko trzeba robić na spirytusie, bo ogień zwyczajny nic nie wart.
A pani pułkownikowa gdzie się ruszy, wszędzie krzyk; co porwie, to jej się w ręku pali: słowem, pani, jak się należy.
Jegomość zaś siedzi w szlafroku, nie może się ubrać, chociaż już dawno nie śpi, bo wszystkich służących zajęto, wody nie zagrzano, brzytew niema i niema.
Jegomość siedzi na łóżku i mruczy w gniewie, to chce zadzwonić, ale dzwonek gdzieś zapodzieli, to chce zawołać, woła, ale jego głos jest głosem wołającego na puszczy. Aż tu za chwilę wszystko się uspokaja, nowy kucharz, dawno oczekiwany, zajeżdża, i zaciera ręce, i powiada, że to się wszystko zrobi, bo nie takie obiady bywały u pana marszałka, u którego on się wychował. Więc znowu krzyk na kucharza, co to on sobie myśli, wszak taki dobry marszałek jak pułkownik, a cóż dopiero pułkownik i dziedzic razem.
Potem cichość ponura, wszystko zrobione, wszystko przygotowane. Panna Helena stąpa leciuchno, przegląda się w wszystkich zwierciadłach i najtrudniejsze nuty na wierzch fortepianu układa, choć ich nie grała, jako żywo. Potem jeszcze łoskot, hałas, trzaski z biczów. Goście już jadą! Pułkownik postawił fajkę. Pułkownikowa wystrojona zabiera się przepraszać, że jeszcze jest w negliżu, a panna Helena, niby bardzo zajęta muzyką, niczego nie uważa.
— Nie, to nie goście! To ludzie nasi, to Jakób przywiózł muzykantów!
— A pocóż on tak trzaska z bicza, przecież nie z państwem jedzie!

V.

Wielkiem, strojnem, różnobarwnem półkolem rozsiedli się goście w salonie, a patrząc na ten krąg świetny, na tę rozmaitość postaci, śmiało wyrzecby można, że roztoczono w tej chwili olbrzymi wachlarz czarnoksięski.
Cisza, kilka zaledwie słówek bezsilnych, bezbarwnych, wyrwie się tu i owdzie, a potem spełznie w milczeniu. Pani pułkownikowej niema; ona wyszła na chwilę i pozostawiła męża, ażeby bawił gości.
Bawić gości! Te dwa wyrazy oznaczają całe życie, całą treść tłumnego zgromadzenia, które się ucztą nazywa. Lecz spojrzyjmy na pułkownika, on może nas zabawić! Jego kłopot w zadośćuczynieniu rozkazom żony, jego krzątanie się z myślami prawdziwie jest zabawne.
— Piękną dzisiaj mamy pogodę — wyrzekł nareszcie pan Drążkowski po dosyć długim namyśle, a te wyrazy jego, na początek rozmowy dawno patentowane, pobiegły dookoła jak owa mysz w bajce, która z roztrzaskających się gór olbrzymich nędzne życie poczęła.
— Nieoszacowana pogoda! — przyświadczył po chwili kupiec metalicznobrzęczącym głosem.
— Miła chwila — dodała pani radczyni. — Ładny, powabny czas — mówiła ona dalej — pasjami lubię tę zieloność; kolor zielony jest kolorem nadziei, kolorem życia mojego!
— I kolor czerwony jest także piękny — odezwał się pułkownik, otwierając co prędzej biurko i wyjmując czerwono oprawną książkę, nagrodę pilności całorocznej ukochanego synala.
— Kolor czerwony?... To parafjanizm...
— Nie, to nie parafjanizm, to inna jakaś książka, którą w nagrodę niepospolitych zdolności synowi mojemu ofiarowano. Widzicie państwo, zdolności i skłonności najczęściej pochodzą od rodziców...
— Mój papa to tak samo szacuje książkę Edwarda, jak jeden nadzwyczaj oryginalny hrabia szacował swoją pokojową wyżlicę, której za nicby w świecie nikomu nie oddał. Tę wyżlicę darował on potem mojej mamie... Delfinko! Delfinko, pójdźże, pokaż się przecie państwu — woła pieszczonym głosem naiwna panna Helena, a, spostrzegłszy przechodzącego ogrodnika, który już od samego rana musiał udawać lokaja, zapytała go dość łaskawie, gdzie jest ulubiona wyżlica.
— W kuchni leży pod piecem, tam, gdzie się od szczenięcia wychowała — odrzekł prostoduszny ogrodnik, a, nieuważając bynajmniej na pomieszanie panny pułkownikówny, nielitościwie wydał całe pochodzenie suki i z rubaszną lekkością wyszedł do drugiego pokoju.
— A więc kolor czerwony jest bardzo ładny! — pomyślał sobie stojący w kąciku opuszczony Bartłomiej, spojrzawszy na zarumienioną Helenę, która w milczeniu szczypała i gniotła rękawiczkę.

∗             ∗

Po chwili weszła pani Drążkowska, a niewiedząc bynajmniej, o czem dotychczas mówiono, oznajmiła wszystkim otwarcie, że pogoda sprzyja nam od dni kilku.
Wpadam na myśl, czy nie lepiej byłoby w progach naszych salonów zawieszać barometry, gdyż wtedy wszyscy przybywający jednem oka ruszeniem upewniliby się nawzajem o stanie temperatury i nie wprowadzili do rozmowy wzmianki o pogodzie. Potem pani pułkownikowa zaczęła nową anegdotę o bogatych książętach Z., ale, dla rozgłośnego śmiechu nie mogąc jej dokończyć, szepnęła coś radczyni pocichu i wezwała wszystkich do śniadania.

∗             ∗

Przy wykwintnie zastawionym stole zasiedli goście w porządku i chwilę było cicho, wkrótce zaś znowu rozruch, śmiechy i zamieszanie. Pani radczyni przez dwie godziny odstępowała pierwszego miejsca gospodyni domu, a pan kasjer z podsędkiem przez ciąg całego śniadania o toż samo się spierał. Anegdoty, facecje, przypowieści, niby humorystyczne motyle, unosiły się nad czepkami matron, nad sztywnemi czubami młodzieży, nad pieczonem prosięciem na zimno, i nad wielmożnym Drążkowskim.
Za parę godzin zastawiono znów obiad, w czasie którego z największą dokładnością powtórzyli wszyscy toż samo, o czem była mowa przy śniadaniu.

∗             ∗

Nareszcie ozwała się i kapela. Nie zaszkodzi bowiem polonez dla poważnych, a mazur, obertas i krakowiak dla żwawych chłopaków i dziewczyn. Ale u państwa Drążkowskich nic gminnego się nie pokaże; tam wyrwano fiołek i lilję białą, a wetknięto na to miejsce papierową girlandę[1122], którą usłużni kupcy sprowadzili z Paryża.
Śmiesznie jest, a czasem przykro patrzeć na tych obłąkanych ludzi, co znacznemi pieniędzmi zakupują okrawki wstążek i papieru, które w obcym narodzie posklejali próżniacy w jakieś arlekińskie ubiorki. Wtem wybiła już ósma. Na podwórzu wicher, a w bawialnej izbie goście tańcowali kontredansa.
— Wiatr obalił jabłonkę!... zawołał któryś z mężczyzn, spoglądając przez okno.
— Aha, to ta jabłonka, którą od dwóch lat już podpieram... — wykrzyknął mniemany lokaj i, postawiwszy samowar na posadzce, wybiegł co prędzej do ogrodu.
— Głupiec, warjat, a nawet błazen — mruknął pod nosem pan pułkownik i ruszył ramionami.
Tymczasem goście, tańcząc, na nic nie uważali i otoczyli figurami samowar dokoła. A ponieważ przed chwilą na tem samem miejscu, gdzie on stanął, panna Helena tańcowała solo i nakształt kłębów dymu wywijała białą chustką, sprowadzoną z Paryża, nic przeto dziwnego, że małej tej zmiany nie dostrzegli teraz goście i spokojnie zupełnie krzyżowali się tu i owdzie obok samowara.

VI.

Nazajutrz po świetnym balu, znużone damy dopiero około 11-ej z południa raczyły się obudzić. Pułkownikówna, otworzywszy oczy, co prędzej pobiegła do zwierciadła, ażeby tam oczekiwać wyroku na humor całodzienny. Spostrzegłszy zaś, że nie jest ani bladą, ani też utrudzoną, rozprawiała dosyć łaskawie o zadziwiającym kształcie sukni pani radczyni i o pociesznych kokardach na czepku podsędkowej. Tymczasem pani domu przypominała służącym wczorajsze uchybienia i wyrzucała kucharzowi ogromne błędy, w zawiesistych sosach ukryte. Pan Drążkowski zaś, namówiony od ukochanej małżonki, a mianowicie łagodnej pasierbicy, zaczął myśleć z zapałem o poprawie losu swego Bartłomiejka, do czego jeszcze prócz kobiet zniewalało go także i owo grosiwo, które nieboszczyk Socha wraz z swoim synalem oddał mu w opiekę. Nagle, wpadłszy na myśl, wybiegł, jak bomba, na ganek obszernego domostwa i kazał sobie natychmiast przywołać Bartłomiejka.
— Słuchaj, chłopcze — mówił poważnie uspokojony nieco pułkownik — ty już nie jesteś dzieckiem, wszak masz lat 17-cie, powinieneś się wysługiwać. Oto widzisz, w twoim wieku mam kilku niezłych parobków, ale, ponieważ twój ojciec służył u mnie lat kilkadziesiąt, chciałbym więc także ciebie na porządnego wykierować człowieka.
— Bartłomiejku, zostaniesz przy mnie, pozwalam ci być pisarzem!... — tu pułkownik podparł się pod bok i spojrzał na wychowańca, który go w rękę pocałował.
— Bartłomiejku — mówił dalej łaskawy jego opiekun — dzień dzisiejszy niechaj będzie dniem pierwszym twojego obowiązku, ruszaj więc natychmiast do folwarku i dopilnuj mi tego koniecznie, ażeby ogrodnik za wszystkie wczorajsze swoje głupstwa plagami był ukarany!
— Łaskawy panie — odrzekł po chwili Bartłomiejek — mnie się wydaje, że ogrodnik niczemu nie jest winien.
— Nie winien! nie winien! — zawołał żywo rozgniewany pułkownik, stukając cybuchem — jakto nie winien?... Ja powiadam, moja żona powiada, i panna Helena nawet to samo utrzymuje, chociaż on jej kwiaty codziennie w oknach ustawia...
I wśród największej złości, zostawiwszy przelęknionego swojego pisarza, oddalił się do swojej izby, bo nie mógł sobie wytłumaczyć, jak można mówić prawdę i ujmować się za prostakiem, tem bardziej, że od tygodnia nikt we wsi nie był wybity i że jego Edward od najpierwszej młodości wszystkie swoje piastunki lubił targać za włosy.
Tymczasem w domu pułkownika powracał zwolna dawny porządek; pułkownikowa wraz z córką jeździła po zabawach i pisywała listy do ukochanej radczyni, Delfinka spała pod piecem, Edward strzelał i trąbił od rana do wieczora, a pułkownik chodził do stodół, do folwarku, lecz nigdy do ogrodu, bo, lubo nie rozumiał bynajmniej przyczyny własnego postępowania, wstydził się jednakże napotkać starego ogrodnika, który za swoje najlepsze chęci miał haniebną odebrać karę.
Tak to upływały lata w domu państwa Drążkowskich, a że pułkownik lubił często porządkować swoje rachunki, pamiętał więc dobrze o tem wszystkiem, co między nim a ojcem Bartłomiejka zaszło, nie przestając wspominać, że teraz ciężkie czasy, że utrzymanie jednej nawet osoby ogromną w prowadzeniu domu sprawia różnicę.

VII.

Jesień uchodzi. Zima przed okno pułkownika zajeżdża na wychudzonym koniu, z wiązką słomy pod pachą, z cepami w ręku i z poczerwieniałemi od mrozu licami. Pan Drążkowski z niejaką bojaźnią spogląda na to widmo, i siada przy kominku, i ściska w ręku klucze od wypróżniających się gumien.
Taż sama zima wpośród radosnych skoków przybliża się do modnej sypialni pani pułkownikowej, a wystrojona w dziwny arlekiński ubiorek, trzymając w jednem ręku maskę karnawałową, wybornie mami oczy chciwej zabaw matrony. Pani pułkownikowa, udając przelęknioną, przytula się w milczeniu do ukochanego małżonka, i pokazuje mu trwożliwie igrające zdaleka widmo, i kładzie wprawną rączkę do kieszeni swojego męża, niby że brzękiem pieniędzy usiłuje odstraszyć zimę wraz z karnawałem, wraz z wszystkiemi jej zabawami! Taż sama jeszcze zima puka rankiem do okien sypialnej izby Edwarda, i pokazuje mu zdaleka świeże ślady zajęcze, i rysuje na szybach to myśliwców, doganiających jelenia, to znów wśród połamanych gęstwin najeżonego dzika.
Nakoniec zima ta oczom uczciwego Bartłomiejka przedstawia się jako skąpiec, który nic nie dba o to, czy nieszczęśliwy wędrownik umiera z głodu i mrozu, bo serce jego chłodne, bo myśl jego troskliwa tylko wedle siebie ustawicznie się krząta.
I w istocie, cały horyzont, różnokształtnemi chmurami odziany, bladem światłem olśniony, tylko smętne, tylko ponure myśli potrafił mu nastręczać; słońce zaś, jak błysk gromnicy, wypłowiałym migało ogniem. Gdy tak sobie marzył Bartłomiej pisarz, pułkownik tymczasem nie przestał myśleć o jego przyszłości, a ilekroć razy zajrzał do szkatuły i dostrzegł depozyt[1123] nieboszczyka Sochy, tem większym jeszcze ogniem podniecał swój zamiar i tem bardziej pragnął wyświadczyć przysługę wychowankowi. Zapomniał już tej urazy, którą wzniecił Bartłomiej, broniąc ogrodnika, a, znalazłszy jednego dnia sposobność do tego i postanowiwszy sobie stale przywieść do skutku swą wspaniałomyślność, przystąpił do Bartłomieja i rzekł głosem łagodnym:
— O czemże tak dumasz, mój ty Bartłomiejku?
— O niczem... tak sobie... — odpowiedział młodzieniec, podniósłszy się z krzesła na chwilę.
— Siadaj, siadaj... — wołał pan domu z uśmiechem zadowolenia. — W samej rzeczy, byłoby o czem myśleć, kochany Bartłomiejku... czasy ciężkie, grosz trudny, a na to, co posiadasz, nie można się opuszczać, bo jednak utrzymanie, i jadło, i suknie także coś kosztują...
— Rozumiem... — szepnął Bartłomiej, spojrzawszy na pułkownika i zasępił swe czoło.
Wtem, jak na nieszczęście, wbiegła panna Helena i przerwała głuche milczenie, zwracając rozmowę na to, czy nie możnaby dzisiaj pani radczyni odwiedzić.
— Dobrze, dobrze, ja sam pojadę z wami — rzekł pułkownik, lecz nikt w całem domostwie nie wiedział, z jakiej przyczyny pan Drążkowski był tak wesoły, a pan pisarz milczący.

VIII.

W kilka dni potem Bartłomiej się przechadzał koło stajen i stodół, pełniąc poruczony mu obowiązek, i gorzko sobie wzdychał, ilekroć razy przyszły mu na pamięć ostatnie do niego słowa pułkownika, to jest: że jadło i suknie także coś kosztują.
Właśnie marzył o tem, gdy pan Edward, trzasnąwszy mu nad uchem z bicza, zawołał śmiejąc się:
— Bartłomieju! Bartłomieju, ruszaj żywo do papy!
Przyzwyczajony do podobnych rozkazów, Bartłomiej szedł zwolna, bo gdzież on mógł przewidzieć, że pułkownik w tej chwali woła go dlatego, ażeby go obdarzył swojemi względami i wyświadczył mu dobro, które miało zapewnić całą jego przyszłość. Poprawiwszy więc ubrania, wszedł do pułkownika, który się naradzał z małżonką. Gdy jednakże wchodził już do pokoju pana swego, pułkownikowa wyszła drzwiami bocznemi, a opiekun wraz z wychowańcem pozostał sam na sam.
— Przyjaźń przyjaźnią, a interes interesem — wyrzekł po chwili pan Drążkowski, dając znak przybyłemu, ażeby usiadł niezwłocznie.
— Czy mam zapisać te wyrazy? — przerwał nagłe Bartłomiej i spróbował pióra na paznokciu, jako przyzwyczajony powyższe zdanie prawie we wszystkich listach pana Drążkowskiego spotykać.
— Możesz zapisać — odpowiedział pan domu — bo, lubo nie wiem wcale nazwiska autora, jestem jednakże pewny, że to mędrzec powiedział. Lecz pomińmy drobnostki, kochany Bartłomiejku, przywołałem cię bowiem z tej przyczyny, która nietylko ciebie, ale nawet cała twoją rodzinę powinna uszczęśliwić. Wychowańcze mój, wiesz o tem dobrze, że dałem ci naukę i wszelakie ciała wygody, chociaż szczupła suma, od twych rodziców przeznaczona, zupełnie na to nie wystarczyła...
Tu Bartłomiej uczuł się w przykrem położeniu, pułkownik zaś odkaszlnął i, zamykając biurko, tak dalej zaczął mówić:
— Pieniądze są niczem!... Miedź, srebro, złoto, nawet listy zastawne, nabyć można z łatwością, ale piękne imię i szlachectwo to są dopiero klejnoty!... Synu mój — rzekł opiekun, zapalając się niespodzianie — synu mój, ja wyszukałem w papierach twojego ojca, że cała rodzina Sochy szlachtą była oddawna!!
I spojrzał pułkownik w oczy wychowańcowi i schował kluczyk do kieszeni, dodając tragicznym głosem:
— Synu mój, ja wyszukałem w metryce twojego urodzenia, że cię nie Bartłomiejem, ale Alfonsem na pierwsze imię ochrzczono... Chodź więc w moje objęcia, uszczęśliwiony młodzieńcze, albowiem w dniu dzisiejszym nietylko odzyskałeś klejnot rodzinny, ale nabyłeś jeszcze niepospolitego imienia i znaczenia w świecie. Alfonsie, kwita z nami!...
— Barszcz z rurą już na stole! — zawołał stary ogrodnik, wszedłszy do gabinetu jegomości.
I za chwilę cała rodzina zasiadła do obiadu. Pułkownik oznajmił wszystkim o szczęściu pana Alfonsa, pułkownikowa była ucieszona wynalazkiem swojego męża, wszyscy zaś podziwiali dobroć i łaskę opiekuna.
— Bartł... Alfonsie! Pojedziemy z chartami po obiedzie — zawołał Edward Drążkowski, rzucając gałkę z chleba na zamyślonego młodzieńca.
— Oho! on nie ma czasu... — przerwał natychmiast pułkownik — on przecie nienapróżno porachował się dzisiaj ze mną... on zapewne już w tym tygodniu zechce nas wszystkich opuścić...
— Oj! dobroczyńca! — pomyślał sobie w duchu biedny Bartłomiej, i nazajutrz raniutko opuścił dom Drążkowskich, powtarzając: — «Opatrzność czuwa nad sierotami».
(1840)


MENEGO
(WYJĄTEK Z PAMIĘTNIKA)
Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci!
Krasicki.

Było to 1844 wiosny, na Riva degli Schiavoni[1124], albo, jak jeszcze jeden niezatarty zapis się wyraża, na Riva degli Slavi[1125] na tym długim wyrębie granitowym, zielonemi poprzerywanym kanałami, białemi mostami pospajanym, gdzie kilka tysięcy okrętów przystań miewa. Tam, o jutrzni we mgłach odpływają małe statki rybackie z trójkątnemi żaglami latyńskimi, na których z byzancką surowością nakreślony bywa Marek święty, albo Piotr, albo Paweł, albo inny apostoł, i czyni wrażenie, że szedł z rivy i odchodzi po falach... Tam, o południowem świetle widzisz tajemnice kolorów Veronesa, Tintoretta, Tycjana[1126]. Turcy, Grecy, Ormianie i Słowianie różni, w strojach różnych, z różnym się akcentem przechadzają, na okręta swe patrząc. Tam, w blasku księżyca znikają okręty w mroku wielkim, a gdzie światło miesięczne wysrebrzyło falę, lśniący topór, u gondoli dziobu przytwierdzony, profilem zębatym się określa, potem wioślarz pół nagi we frygijskiej czapce[1127], potem budka, kirem kryta, z szybą kryształową, a potem znów drugi kształt wioślarza, a potem blask fali, skrzelą wiosła odepchniętej w światłość księżycową..., i tak tam gondole przepływają.
Tam to w 1844 roku przechadzał się B.[1128] ze mną, o pałacu dożów i o sztuki w nim złożonych skarbach rozmawiając; wątpił, aby Ganimed[1129], w Jowiszowych szponach uniesiony, był utworem Fidjasza, i miał słuszność... Potem, gdyśmy schodzili z ostatniego już mostu ku Piazetta[1130], zwrócił moją uwagę na bogactwo inwencji[1131] kapitelów[1132], które podpierają pałac dożów, i jęliśmy wszystkie po kolei szczegółowo oglądać... Co może być ta postać, z więdniejących liści wychylona, której profil żółtawy na sklepienia ciemność tak wybiega... albo owa w hełmie... albo tamta, kibici wygięciem nie bez trudu wypowijająca się z kamienia... Miałżeby architekt je wykreślać, albo rzeźbiarz sam tworzył co dzień, wedle natchnienia, tam o niebie myśląc, tam o ziemi, tam o obywatelu w rzeczypospolitej znanym, ówdzie o Adamie i o Lwie, a ówdzie o patronie swoim i żony swojej, lub o wielkim kupcu, co przyjechał z dalekiego Wschodu na okręcie, pełnym drzewa wonnego i drzewa farbiarskiego i drogich kamieni na pieczęcie dla senatu rzeczypospolitej, i zielonych papug dla panienek...
— Ja też to podobnieżbym rozumiał, B. mi na to odpowie, zwłaszcza, iż dawniejsi architekci nie kreślili tak planów szczegółowych, czego przykład widzimy w ziarnkach planów rzymskich w Kapitolu, powmurowywanych dzisiaj w ściany. Te plany są prostsze od najprostszych figur geometrycznych.
— Tę nieumiejętność — odpowiedziałem na to — usprawiedliwia poniekąd Panteon, Kolosseum, Fortuna Virilis, Vesta, Świątynia Pokoju i t. d.[1133].
B. uśmiechnął się smutnie.
I mówiłem dalej:
— Gdyby kiedyś znaleziono te plany, pokolorowane elegancko, których dzisiaj pełno na wystawach, trzebaby stu nowych Witruwjuszów[1134] i sto razy śmielszych w przypuszczaniu, ażeby współczesnym dać pojęcie, jakich to pomników śladu nawet nie zostało na ziemi! Tylko, widzisz, nic tu nie zginęło, co prawdziwie piękne, bo to ma w sobie nieśmiertelności iskrę, miłość! Trzeba gmachu pięknego, ażeby mógł piękną być ruiną. Trzeba pięknej ruiny, ażeby dotrwała aż do końca, aż do posad budowy i pierwszego planu rozłożenia, aż do głazu pierwszego, na którym legendy siadać będą w ciężkich wieńcach bluszczowych, aż do głębi pod głazem, gdzie medale stare w wazach leżą i pergamin żółty z opisaniem pierwotnego pomysłu! Roma, quanta fuit, ipsa ruina docet[1135].
— Więc nic, myślisz, nie ginie?
— Nic, co jest w miłości poczętego.
B. uśmiechnął się znowu. Tu wchodziliśmy na plac, a był zmierzch i dokoła pod obiegającym czworobok placu korytarzem zaczynało być gwarno, i porozświecały się kawiarnie, i czekano muzyki, przez wojskową kapelę, z Czechów zwykle złożoną, wykonywanej tu w wieczór. B. mi wskazał kawiarnię, do której zachodzić już przywyknął, jakby Wenecjaninem się urodził. Tam weszliśmy. Kilka było osób, bo kawiarnia podrzędna. Grek w kaftanie czerwonym i żyd, zda się wschodni, w szachy grali; Wenecjanin list pisał...
— Ten chłopiec zna mnie, przyjdzie zaraz, nazywa się Dominik, — i tu zawołał B.: — «Menego!» (co w weneckiem skróceniu ma niby oznaczać Domenico). Przyniesiono nam kawy i złych cygar weneckich.
B. miał około lat sześćdziesiąt. Był najprzód w drezdeńskiej akademii, gdzie z niewielkim genjuszem, lecz z miłością sztuki szczególniejszą, wielkie robił postępy w stosunku do tego, co mógł zrobić i co mu okoliczności pozwalały. Tam wykonał on obraz, przedstawiający Czary starożytnych germańskich wieszczek, i rysunków wiele różnej treści. Potem w Monachjum pracował; wszędzie z trudem wielkim i po dziesiątku lat i w walce z przeciwnościami zabójczemi... Wszędzie, co artystów naszych wadą, albo raczej winą, wszędzie łatwo miejscowym tradycjom się poddawał, z posłuszeństwem słowiańskiem szkole każdej. Był to wzór cierpliwości, zaparcia się, pokory, wykonywanej sprawiedliwiej, aniżeli pojętej. Właśnie o tem myślałem, kiedy mi B. przerwał.
— To rzecz dziwna! Nie mogę tu jeszcze dojść do ładu z wyrozumieniem tych arcydzieł starej szkoły weneckiej. Zaniedbanie rysunku, któregoby Cornelius[1136] nie przebaczył, dowolność w grze światła, szczególniejsza kompozycja, jakby z ulic brana, a jednakże wielkie to są rzeczy! I niejeden Cornelius, ha, i zarozumiały sam Kaulbach[1137] uczyćby się z tego dobrze mogli. Kto wie? — dodał następnie, — może nas na północy uczą jakoś inaczej. Przypominam sobie, że w kościele świętego Ludwika (w Monachjum), kiedy Sąd Ostateczny przy Corneliusie malowałem, i właśnie się grupę tę robiło, gdzie wyobrażenie jest Heroda (gdy wyrznięte dzieci proszą za nim), imperator moskiewski, otoczony świtą, wszedł do gmachu, bo podówczas bawił w mieście onem i oglądał czasem dzieła sztuki. Więc nam wszystkim potem myśl przebiegła o tych starych malarzach, co to prosto z życia wzory brali, i co to się zwykle o tem czyta jakby jakie legendy... A teraz tu widzę, że podobno wszystkie stare obrazy to tak są o życie zaczepione...
— I nad czemże pracujesz pod te czasy?
— Ba! — pomruknął B. smutno, — gram, ot, czasem na skrzypcach... I przyjdź kiedy, zagram ci wieczorem... Zdaje mi się, żem coś skomponował.
Jakoż rzeczywiście B. na skrzypcach grał z biegłością szczególną.
— Albo nie, — przerwał nagle — bo nie sam tu jestem. Mnie tu państwo Hr. do Włoch zabrali. Zacząłem także mały obraz, gdzie rybaka chcę zrobić z dziećmi swemi, i chcę, żeby był wieczór, i żeby było widać, iż pracował dzień cały, i chcę, aby rybak w ręku trzymał ułowioną rzecz jedną... muszlę pustą! I chcę, aby z tą muszlą, wyciągając rękę, żebrał sobie. Taki obraz robię i już bliski, bliski swego skończenia.
Tu się B. z krzesła podniósł i zawołał: «Menego!» ale że nie weneckim iloczasem, lecz po polsku mě-nëgo przedłużając, więc podchwycił chłopiec: «Jakto, panie? Jakto, topisz się, pannie... (bo me nego, topię się, w weneckim znaczy djalekcie), «Jakto? — jeszcze powtórzył — a wszakże dziś gondole po kościele świętego Marka nie pływały i suchutko w kawiarni».
— «Buffone[1138], — odrzekł B. — buffone!» — i wyszliśmy z kawiarni...

∗             ∗

Na drugi dzień wieczorem taki list mi z miasta przyniesiono:
«Państwo Hrab. zamiary odmienili; wkrótce mamy wyjeżdżać, jutro może wieczorem; nie wiem pewno, ale może być jutro. Wszystko też już zwiedziłem prócz tej wyspy długiej od południa, którą tak z okna twego widać, i o której to mówisz, że tam lord Byron, konno jeżdżąc, opisywał Mazepę, bo nie wiem, jak wyspa się nazywa. Jeśli czasu nie będzie, to gondolką sobie tam dopłynę. Chciałbym też cię pożegnać — wstąpię może, a nie, to na wyspę często robisz wycieczki; czemu nie miałbyś jutro, niźli słońce zapiecze, tam popłynąć? Żegnam...

Byczkowski.

NB. Pakując się, chustkę też znalazłem, którą w pierwszych czasach emigracji w Dreznie wielki nasz lord Byron mi darował. To jest jedno, co mogę na pamiątkę zostawić. Żałuję, żem nie grał ci na skrzypcach...

∗             ∗

Niźli słońce zapiekło, popłynąłem na Lido dnia wtórnego. Lido jest to długie pasmo ziemi o które się płasko z jednej strony pełne morze rozbija; z drugiej sztuczne wybrzeże z ciosanego kamienia odpiera mniej silne fale lagun[1139]. Ażeby do brzegu dojść morskiego, a zwłaszcza tam, gdzie zwykle cudzoziemcy oglądać widok idą, trzeba pierwej przez łąkę przejść zieloną, która, kiedyś cmentarzem możnych kupców żydowskich za rzeczypospolitej jeszcze będąc, do dziś świeci gdzieniegdzie pozacieranemi kamieniami. Po nich ścieżka się łamie, albo je wymija, w trawie naprzód, a potem w nadmorskim żwirze ginąc. Tam doszedłszy, spotkałem gondoliera; stał nad garstką bielizny; przy nim sługa z policji i dwie damy Angielki z albumami. B., zapłaciwszy gondoliera, powiedział mu, że użyć chce kąpieli... ale za głęboko w fale zaszedł. Grób jego jest na Lido.


GARSTKA PIASKU
LEGENDA
PAMIĄTCE
KONSTANTEGO POMIANA LINOWSKIEGO
PUŁKOWNIKA,
który — r. 1807 w ojczyźnie urodzony — od 1830 za nią i dla niej żył,
a w roku 1858 w Paryżu umarł.
«Beati qui nunc fletis, quia ridebitis».
S. Lucae, VI, 21[1140].
I.

Kiedy byłem smutny, a zdawało mi się, że smutek mój do mnie nie należy, poszedłem za miasto wielkie, między czarne cyprysy, na cmentarz.

II.

I powiedziałem sobie: «Oto pójdę nad brzeg najświeższego grobu, ale się nie zapytam, kto ma owdzie spocząć, ażeby mój smutek nie był dla nikogo z tych, których pocieszają albo płaczą: tylko aby był smutkiem człowieka dla człowieka...»

III.

Więc, myśląc to, znalazłem się u brzegu jamy głębokiej, a osiwiały grabarz wyrzucał z niej piasek ku drugiemu, który stał wyżej, równie ze mną.
Przez cyprysów kilku gałęzie czarne widać było słońce zachodzące i wieże miasta dalekiego widać było na krańcu niebios.

IV.

Tedy, rozmyślając rzeczy znikome, nie chciałem się pytać o nic onych robotników śmierci, ale, pochyliwszy się, zmówiłem pacierz i, wziąwszy garść piasku, rzekłem sobie:
«Oto zasypię nią pierwszy smutny list, który mi do bliźniego przyjdzie pisać...»

V.

A kiedy powróciłem w progi moje, było jakoby na godzinę jedną przed północą, więc wrzuciłem ów piasek w kielich szklany zegaru piaskowego, który stał był pusty przy zapalonej lampie mojej, i siadłem spocząć.

VI.

I oto, skoro zegar ów rozmierzać począł potok biegnących chwil upadkiem piasku, usłyszałem jakoby wyrazów szepty, a te rzymskim zdawały mi się brzmieć językiem:

«Sit — tibi — terra — levis»[1141].
VII.

I mówił on piasek szepty swemi:
«Oto tysiąc osiemset dwadzieścia lat, jak kopano tu grób dla popiołów wygnańca, a ten był przywódcą legjonu rzymskiego w ojczyźnie swojej...

VIII.

«I oparł się był woli tego, który mówił w rozgniewaniu swojem:
«Radbym, aby cały rzymski lud miał jedną głowę, którąbym podłożył pod ostrze miecza!»[1142].

IX.

Więc, policzywszy lata, sprawdziłem, iż mowa jest o Cajusie Caliguli[1143], i sluchałem, co piasek mówił.
Ten zaś szeptał wciąż upadkiem pyłów — i głosił:

X.

« — Wygnaniec ów rzymski, pierwszych lat samotności swej w Galji, zachodził do Lutecji miasta, które dziś zwie się Paryż, i, stawając w porcie, patrzyć lubił na płótna żagli, azali trójkątny latyński żagiel nie zawinie od Śródziemnego morza?..

XI.

«A następnych lat zbudował sobie dom, senatorskiemu rzymskiemu domowi podobny, i, siadając u wnijścia z głową jak niewolnik ogoloną, Fedona[1144] czytywał albo, jałmużny dając, wskazywał ku południowemu słońcu ręką prawą, jak ten, co, rozkazy gdy wydaje, przypomina sobie, iż niewolnikiem jest — albo jak ten, co nie wie, która rzecz byłaby sprawiedliwszą: przekląć czy błogosławić...

XII.

«I bywało, że z ręką, tak w powietrza próżni ku Rzymowi wielkiemu wyciągniętą, widywano go jako posąg u wnijścia domu — a przechodzący tułacz albo ubogi druid brał z onej ręki upadającą jałmużnę...

XIII.

«Ale następnych lat jeszcze, kiedy tablic swych marmurowych ustąpiła historja nikczemności, zaniemówił był wcale ów wygnaniec rzymski i zawołał raz tylko: «Podli!», a, truciznę wypiwszy, zostawił czarę roztrąconą, drzwi rozwarte i dom pełen wielkiego nieporządku.

XIV.

«Owóż tysiąc osiemset i dwadzieścia lat temu — mówił piasek — pochowano tu popiół wygnańca tego i wedle rzymskiego obyczaju, aby żadna pamiątka nie osmucała ludzi żywych, położono w grób, co tylko miał za życia. I czegokolwiek dotknął się był za życia, włożono w grób.

XV.

«Włożono tam i rozbitą nawet czarę, z której truciznę wypił, i kawalerski pierścień rzymski, i rękopisma, które czytywał kiedykolwiek, tak, aby żadnego wspomnienia cień nie upadł na czyjekolwiek czoło... A płaczek szlochy bardzo wielkie, a przeklinaniom podobne utyskiwania i lamenty do końca pogrzebnej uczty trwały.

XVI.

«Ale nie położono tam napisu, któryby zmarłemu żywot przypomniał, ani rodzinnego herbu nie położono na tym grobie, aby przeto konsul jaki rzymski nie potknął się owdzie kiedykolwiek, albo się ród szlachetny nie powstydził...»
I domawiając te słowa, poszept piasku ostatnią kruszyną swą z wypróżnionego u góry kielicha zegaru piaskowcgo opadł, a zdawało mi się, jakobym słyszał jeszcze owe wstępne słowa w języku rzymskim:
«Sit — tibi — terra — levis...»

XVII.

Cóż tedy uczynię z piasku tego garścią? — pomyśliłem i nacóż ziemi ją odjąłem! Azali lepiej jest nie stąpać po ziemi tej, ażeby się boleści nie wzmagały na śladach naszych? Mogęż wilgotny list rozpaczliwą nicością tą zasypać? Albo mamże garścią tą na wiatr rzucić, aby świegocące ptaszki w pielgrzymim ich poście oszukała, mówiąc: «Oto chleb dawam», a będąc ironją opatrzności!

XVIII.

Oto może lepiej w kościoła progach posypię taką ziemię, aby zwiana była obuwiem dziewic świętych, które od gołębic bywają czystsze, a kościelny stróż wraz mię nauczy, iż nieprzyzwoitą rzecz zrobiłem.
Zaiste, smutny jest ten świat aż do śmierci!

XIX.

I, takowe rzeczy rozmyślając, przewróciłem piaskowy zegar na godzinę pierwszą po północy, który skoro rozmierzać począł potok biegnących chwil upadkiem piasku, usłyszałem znowu jakoby szmer i jakoby wyrazów znanego mi języka szepty ciche, a te zdawały mi się mówić:
«Pax vobiscum — pokój, pokój niechaj zamieszka z wami».

XX.

I mówił on piasek szepty swemi:
«Nie dziwuj się... Zbawiciel palcem swym na piasku pisał, a tobie jest przykro, że mogę opowiadać rzeczy zakryte... Azali z litery nie czytujesz słów, przed tysiącem lat skreślonych, o które tysiące lało krew?...

XXI.

«Jestżeś dziś urodzony, który jeszcze nie wie, przez co człowiek się różni od zwierzęcia, a pamięta, czem do aniołów był podobnym, i uśmiecha się matce, nic nie mówiąc — i piękny jest w nieświadomości swojej, ale nie można zostawić go samego.

XXII.

«Wiedz, to przez tradycję wyróżniony jest majestat człowieka od zwierząt polnych, a ten, co od sumienia historji się oderwał, dziczeje na wyspie oddalonej i powoli w zwierzę zamienia się.

XXIII.

«I ci, co nie podzielili boleści ani żalu, ani weszli kiedykolwiek w testamenta żywotów przeszłych, wyklinają się sami na pokolenia nowe, od zwycięskiej prawdy oddalone...

XXIV.

«Tak, iż bywa, że na nowo proroków i na nowo apostołów posyłać im trzeba na noże ich, ażby powrócili w dawny prąd...

XXV.

«Oto lepiej smutku sprawiedliwego nie chroń się, ani myśl, że boleść sprawiedliwa obrazi cię. Oto wiedz, iż wziąłeś mię z nowego grobu, gdzie spoczął wygnaniec chrześcijański.

XXVI.

«A ten cierpiał lat wiele za ojczyznę, i jako obywatel: że bezczynny — i jak rycerz: iż zmieniony był pancerz jego na pokutniczy jaki strój — i jak pan: że od włości oddalony — i jak ojciec, i jak brat, i jak wszelki człowiek społeczny.

XXVII.

«Ale właśnie dlatego trwał przy onej chorągwi niewidzialnej, która jest sumieniem dziejów, i dani mu byli brat za brata, siostra za siostrę, kiedy piekniał od długich bólów cichych, a oblicze jego zachodziło w apostolskiej pogody postać.

XXVIII.

«Tedy nie pozostawił on dwuznacznego wspomnienia któreby drugich oszukało, bo był rycerz. Ani umarł, nie połączywszy rąk, które mogła waśń rozerwać, iż był synem pokoju.

XXIX.

«Oto raczej między umarłemi nie szukaj go, a grób jego będzie im jako słup graniczny onego to niewidzialnego miasta, którego charaktery ludzi strzegą».

XXX.

I, to mówiąc, dobiegał znów piasek godziny swojej, a ja usłyszałem jeszcze poszept:
Pax vobiscum — pokój — pokój niechaj zamieszka z wami... Amen.

(1858.)



BRANSOLETKA
LEGENDA DZIEWIĘTNASTEGO WIEKU
I.

Poważny ów przyjaciel mój stał przy mnie w oświeconym zlekka, ośmiokątnym salonie, kędy muzykę zdala słychać było i szelest świeżych szat niewieścich.
A do pół widny obraz stary wisiał przed nami, wyobrażający, jako Zbawiciel łamie chleb, między dwoma siedząc uczniami w gospodzie przydrożnej.
Podobny temu jest obraz, z pod rembrandtowskiego pendzla wyszły[1145] — ten wszelako czyli kopją, czyli oryginalnym był utworem? nie zastanawiałem się.
Ja milczałem, on mówił, iż życiem znał świat i znał ludzi, i znał osoby, a żywotem i wiekiem znał człowieka i prawdę.
A mówił mi właśnie o istocie czynu odważnego, który niedawno miejsce miał, i stąd przyszło cieszyć się rozmową o wielkich pięknościach prawdy żywej i, jako bogatym jest dramatem życie tego lichego zlepka, który doczesny jest co chwila, a wieczny zawsze.
I kiedy rozmowa tak się miała, usłyszeliśmy poza nami jedwabiów szelest i wstążek wiew, a wachlarz musnął po powietrzu w stronę naszą od rąk pięknej osoby, wieku mniej niż średniego. Ta zaś, jakoby myląc się, wbiegła do mdło oświeconego salonu, gdzie z nim mówiłem, za nią inne też damy strojne i mężczyźni zjawili się — i przebiegło to wszystko drzwiami drugiemi, jakoby nas nie widząc.
Skoro zaś poglądałem za nią, albowiem była piękna i gest miała wielce szlachetny, on rzekł mi, bynajmniej nie robiąc tajemnicy: «To jest Eulalja», a ja czekałem dalszych słów, ufając wiadomości jego, i dałem to uczuć, że czekałem, ciekawym będąc, kto jest taka piękna osoba.
«Jest to Barbara herbu Strzemię» — dodał. A ja milczałem jeszcze uporniej, on zaś mówił:
«Imię Barbary świętej wniosła ona była na świat, ale, że pod owe czasy romans był sławny, do którego Eulalji nazwę autor przywiązał — ten romans w listach był, romanse w listach pisywano dawniej stylem wybornym».
To kiedy on mówił i coś więcej, czego dosłyszeć trudno było, muz ka zabrzmiała bardzo hucznie, ja zaś rzuciłem okiem w drzwi, gdzie, jako piękne fale, słońcem zachodniem oświecone, widać było tańczących i tańczące.
I nie taiłem wcale, owszem, powiedziałem mu: szukam Eulalji, ażeby przypatrzyć się lepiej tak pięknej osobie.
A on, jakoby ciągnąc dalej niczem nieprzerwane opowiadanie:
«Edgarda» — rzecze — «albowiem, kiedy bierzmowania przyszedł czas i obchód, wzięła imię Edgardy dla owego Edgarda herbu Strzała, któryto jest bardzo znanym młodzieńcem. — Barbara zatem — rzecze — jest niezawodnie jedną z najpiękniejszych i najmilszych w stolicy osób».
I, dotknąwszy ramienia mego, poprowadził mię ku drzwiom, a przy ramie ich marmurowej wyginało się złocenie krzesła, na którem spoczęła Eulalja, odczepiając więdnący kwiat czerwonego lauru od piersi swoich.
Skoro zaś powiedział jej nazwisko moje, skłoniłem się lekko i mówiliśmy.
A rozmowa była: że tak świetnej i hucznej zabawy zaprawdę przez cały karnawału ciąg nikt nie widział, lecz to właśnie dlatego wydarzyło się, iż post się zbliżał. —
Wszakże, ile należy w rozmowie pierwszej, mówiłem dosyć z Eulalją, a kiedy Edgar, zbliżywszy się, dorzucił słowa swoje, doczekałem zamknięcia treści i ustąpiłem.
I, nie myśląc nic, wszedłem do onego mdło oświeconego ośmiokątnego salonu — poprawny pisarz nazwałby go komnatą — w salonie tym, czy komnacie tej, usiadłem, na obraz patrząc rembrandtowskiego stylu, i rozmyślałem o udatności światłocienia, tudzież o tem, jako on potoczny — że nie powiem: gminny — wyraz twarzy pewnego podróżnego, chleby łamiącego, przemienia się i chrystusowieje.
A potem owe rzeczy, które właśnie mówiłem z Eulalją, przyszły mi na pamięć i, że kończy się właśnie karnawał hucznie, gdyż post zbliża się.
Lecz nie zaniedbałem wcale i to w pamięci mieć wkreślone, że osoba, której przedstawiony byłem, zowie się — i tu powielekroć zmieszały się nagle wszystkie wrażenia moje.
Aż wyjaśniłem sobie stanowczo, iż przez chrzest święty dla romansu w czasie narodzenia się jej popularnego, jest ona Eulalja, a przez sakrament bierzmowania dla Edgarda herbu Strzała Edgardą, i że na dzień Barbary świętej na świat ten przyszła osoba tyle piękna, a którąby więc w innym względzie poprostu Barbarą nazywano.
Potem, iż post — czyli czas sakramentu pokuty — zbliża się, myślałem, tudzież, jako karnawał zamyka się. A myśląc tak, było już jakoby dobrze po północy i mieć się zaczynało ku porankowi.
I patrząc na ów rembrandtowski pendzel, rozważałem o światłocieniu sztuce, albowiem powiedziećby można bez wahania się, iż do Rembrandta nikt, nawet i Rafael sam, nie znał światła. Linję znał Rafael, jako nikt nigdy nie znał i nie pozna jej, ale światło jego jest światłem wcale bezżywotnem. Rembrandt zaś odkrył i objawił głęboką światła tkliwość i mistyczną logikę.
A to myśląc, było niewiele już do pierwszych zarania chwil. Więc wyszedłem i chłód mię objął, na skroniach wrażliwie czuć się dając i otrzeźwiając oczy moje — a ja szedłem.

II.

I kiedy tak szedłem, to przez schody szerokie tam i ówdzie, to znowu przez sień, marmurem w czarne i białe słaną kwadraty, pusto było dokoła i coraz mniej muzykę słyszeć mogłem, a raz po raz niecierpliwego konia stąpanie i poklask podkowy o bruk słyszeć się dawały od dziedzińca.
Gwiazd ostatnich spojrzenia blade zagasały, ale widocznie były jeszcze, gdzie nie przykrył ich obłok, długi, szary, bardzo na niebiosach obwiśnięty, jako dzikiego gołębia bywają skrzydła.
Służący jeden przeszedł wolno koło mnie, niosąc świecznik z zagaszonemi świecami, a niektóre złamane były.
Przekleństwo jedno zniecierpliwionego woźnicy doleciało mię — — szedłem w ulicę.
I idąc, kiedy spojrzeć chciałem na zegarek mój, która godzina, zatrzymałem się, a oto u obuwia mego spostrzegłem leżącą bransoletkę, która złotem kołem świeciła się, jak owe koła złote nad skroniami świętych w sztuce bywają używane, więc, podnosząc przedmiot, pomyślałem: «Któraż święta zgubiła chwałę swoją?»
Poczem, zobaczywszy, iż była prawie piąta godzina z rana, uważać począłem przedmiot znaleziony.
Dwa złote rogi obfitości, bodźcami swemi na zawiasę związane, czyniły dwa półkola bransoletki, a paszcze rogów onych, jako paszcze potworów, dzierżyły diamentowemi zębami tarcze dwie.
I tarcze te zamykały się i był na jednej «Edgar», a na drugiej napis «Eulalja».
Więc nie miałem uczucia ciekawości, czyją znalazłem zgubę, i szedłem ulicą pustą, a stawało się widno.
Dwukolny wóz jeden ogrodnika, na targ jadącego, przeszedł do pół ulicy i obrócił się w stronę przeciwną.
Z gasnącą latarką i długim hakiem w ręku szedł kilkoletni śmieciarz, a opodal stał kosz jego niepełny — hak był sporszy od wieku i sił chłopca, a chłopiec blade miał oblicze, jako kamienie bruku wapienne, po których szedłem.
Ulicę tę całą przemierzyłem krokami memi i, zamknięte widząc gospody wszystkie, pomyślałem: «Oto przejdę na lewo około ogrodu zamożnego jednego obywatela, którego znałem i lubiłem, bo był poetą. Będzie mi przyjemnie opodal siedziby miłego człowieka przechadzać się, aż godzina śniadania w mieście się zbliży».
I tak uczyniłem. Ale szedłem bez nakreślonego ściśle planu, owszem drogą obłędną i zaułkami, mało uczęszczanemi.
A tam, gdzie murów starych resztki z niepodokańczanych uroszczeń współczesnej architektury wyglądają; a tam, gdzie uliczka wąska ma być na szerszą przemieniona, usłyszałem dzwonek, raz po razu odzywający się, i zobaczyłem dwie służebne, z koszami w ręku podążające w stronę, skąd dzwonek brzmiał. I zobaczyłem po chwili purpurowy niegdyś baldachim w kształcie kardynalskiego parasola, resztką złocenia świecący, pod nim szedł w komży białej proboszcz i niósł eucharystję[1146] do chorego — parę osób uklękło i ja uklękłem — szliśmy w stronę bożą.
A pod onym, niegdyś purpurowym, baldachimem najświętsza z dotykalnych i niedotykalnych na świecie rzeczy i istot, kruszyna obecności bożej, szła w gwiaździe srebrnej, płótnem obwiniętej czystem, jakoby tam był pochód króla wygnanego i ostatniego jakiego z panujących — albowiem purpury resztka, i złoceń resztka, i poczet idących lichy był.
I tak, idąc niewiele drogi, weszliśmy do bardzo niskiej sieni, gdzie niewiasta z gminu, silna, acz wieku podeszłego, wyszedłszy na spotkanie, klękła, potem obnażoną po łokieć ręką otarła łzy i wychyliła się z nami do izdebki, mającej podziemia podobieństwo, ale utrzymanej czysto.
A było to, jak poznałem zaraz, mieszkanie śmieciarza miejskiego i ojca onego pacholęcia, które spotkałem był niewiele czasu przedtem z zawielkim hakiem i koszem na lata jego.
Tedy, uwielbiwszy Boga i domówiwszy litanji, miejsce miał obrzęd sakramentu ostatniego olejem świętym namaszczenia, poczem zbliżyłem się do łoża chorego, który zwątpił dla Boga, bo jakoby myślał, iż wstanie z łoża swego, i widziałem, że mówić chciał, ale, sił nie mając, uśmiechnął się i zasnął.
Żona onego wyszła za mną, a, kiedy około jałmużny coś nadpowiedziałem, mówiła mi, że rzemiosło zaprawdę niskie jest, wszelako przy zdrowiu i pracy wcale im starczy. I było mi przykro, iż, jakkolwiek zręcznie do onej jalmużny brałem się, uprzedzono mię, i pomyślałem.
A, dobywszy z kieszeni bransoletkę, w nocy znalezioną, rzekłem: «Oto mąż wasz znalazłby był dziś rano tę rzecz złota, gdyby był zdrów, więc dowiedzcie się w mieście, czyjaby była, i oddajcie!»
Poczem wyszedłem.
Ale o czem myślałem, Bóg to wie, a kroki niosły mię po bruku, ozłacanym gdzieniegdzie wynurzajacemi się z chmur promieniami słońca rannego.
Zwolna, zwolna, znalazłem się potem i w miejscu, skąd zboczyłem był za księdzem, wszakże poszedłem dalej.
Ogród był po mojej prawej ręce, a chodnik, kamieniem równym słany, szedł przy kratach tego ogrodu i kończył się u niewielkiej furty; tam gdy dochodziłem, znajomy mój miły zawołał na mnie po imieniu i obróciłem się, bardzo zadowolony.
On zaś w rannem ubraniu swojem stał u furty, jakgdyby przeehadzał się po ogrodzie i powracał śniadać do domu; miał w ręku kartki, zapisane notatkami, bo był poetą.
Tedy poszedłem śniadać z nim, błogosławiąc kraj, gdzie o tej roku porze tak jeszcze pięknie bywa, i tłumaczyłem się, iż w ubraniu balowem o tak rannej dobie widzi mię, dodając, iż niemniej rano czuwać zaczyna.
Ale on pokazał mi karteczki i o Jutrzence piękne wyrazy dodał, a potem kilka smutnych słów uronił, iż sen nie służy mu, a potem rzekł: «Poetą nie jesteś, więc nie wiesz tego», a ja piłem herbatę, mówiąc: «Jestże się poetą, czyli raczej tylko bywa się?».
On zaś począł dziwnie piękne wiersze czytać, których słuchałem upojony, tem więcej, iż były o miłości kobiety płochej; a skoro zachwycenie prawdziwe w oczach mych spostrzegł, zgniótł one karteczki i już coś miał dopowiedzieć, gdy w liberji sutej jeden z służących jego wszedł.
Ale, skoro wyszedł napowrót sługa ów, poeta skinął ku karteczkom, w fotel rzuconym, i chrapliwie zawołał: «Eulalja!»
I po chwili nauczony byłem, że Edgar herbu Strzała podarunki ślubne posłał już, że okowy złote miały być wzięte.
To wszelako słysząc, powiedziałem, nie taiłem, owszem wskazałem, który śmieciarz dziś zgubioną okowę taką znalazł, a przyjaciel mój porwał się z miejsca swego, bardzo stając się podobnym do Hamleta, i zawołał: «Złotem go osypię!», a ja wyszedłem. —

III.

I wiele, wiele dni gdy przeszło, rozmyślałem raz o nocy onej, ranku, i o osobach, którym za tło ta noc służyła i ranek ów, zwłaszcza, iż ubiegło, mówię, wiele czasu, a nie widywałem nikogo, bo chory byłem.
Aż, gdy miałem się już nieco lepiej, poważny mój przyjaciel pewny przyszedł do mnie i ten mówił mi różne rzeczy, których słuchałem.
Był to zaś czas postu, kiedy nie tańczą i kiedy kaznodzieje mówią w kościołach, a wiele dam po kweście chadza w ubraniach czarnych.
Takie damy weszły już były i do mnie, przedtem, niż przyjaciel mój nawiedził mię.
Ale, kiedy mówiliśmy, zamiar robiąc słuchania słynnego kaznodziei, którego głos właśnie brzmiał co wieczór, wiele zbudowali szczerych czyniąc, i myślałem, że pójdę owdzie pod gotyckim stanąć filarem i stawał mi już w oczach filar ów, wytryskujący rzeźb kwiatami na podobieństwo onego Sakramentshäuschen w Norymberdze[1147], który jest litanją płaczu, i wstępnie już byłem rozrzewniony wspomnieniem rzeczy tyle pięknej, otworzyły się naraz drzwi z hałasem, a poeta, wbiegając rzucił mi się w objęcia i zawołał: «Omen, Omen»[1148].
Potem mówił: «Edgar jest odrzuconym; podarek przedślubny, skoro ginie, ginie niepróżno!»
A ja, milcząc, słuchałem i poważny przyjaciel mój, na którego poeta nie uważał, milczał także.
«Omen, omen» — powtórzył — «któż wie, ku jakim celom dramy służyć może kobiety płochość?»
I dodawał głosem bardzo mocnym: «Płochość, która wszelako dojrzałym owocem kwiat swój zastępuje, jestże bo plochością?» i coraz mniej określone sensem wołał słowa: «Płochość! Kokieterja! Eulalja!», a tych wyrazów ostatnich gdy domawiał, ona weszła.
Weszła bardzo po cichu, w sukni czarnej jedwabnej, która szeroko łamała się gdzie niegdzie, a niejaki bankier — bardzo szanowny człowiek — towarzyszył tej damie, tacę srebrną trzymając.
Więc ja wstałem i, dobywszy pieniądz srebrny, położyłem; goście moi także dali na składkę.
Lecz Edgara nie było przy damie, kwestę zbierającej, wieść albowiem krążyła, iż z gniewu mnichem chciał zostać!

Potem wszyscy poszliśmy na kazanie, a to było: O sakramentach w ogólności.

P. S. Eulalja poszła za bankiera i są szczęśliwi. —


CYWILIZACJA
LEGENDA
I.

Znajomy mój młody uwagi mi robił, że żaglowym lepiej okrętem przepływać oceanu przestrzeń. Pozwoliłem mu mówić w tym przedmiocie i słuchałem go, oparłszy się kolanem o tłomoczek podróżny, a biodrami o ciosaną z kamienia poręcz wybrzeża portowego. —
Ale, skoro domówił on perjodu, ale skoro spojrzałem na wielki zegar miejski i zmiarkowałem, iż za niewiele czasu parostatek, zwany: Cywilizacja, ruszy z miejsca, gdzie przystał był, i osobę moją z sobą poniesie, przerwałem młodemu przyjacielowi memu jego mówienie.
— Był czas, — rzekłem — kiedy w rzeczywistości dotykalnej pod ręką moja miałem klucze piękności onych, o których marzenie swoje mi przedstawiasz.
A słów tych domówiwszy, wbłąkały mi się w pamięć rymy, które nuciłem, oglądając klamry i zamknięcia podróżnego mego tłomoczka.

Codzień woda w okręt ciecze,
Noga z łoża ani stąp;
Co wieczora, o człowiecze,
W górę rękaw — i do pomp!

Pożegnałem, co kochałem,
Upominek złączy nas;
Ręką jedną przestrzeń dałem,
Drugą ręką dałem czas.

Codzień woda w okręt ciecze,
Noga z łoża ani stąp;
Co wieczora, o człowiecze,
Rękaw w górę — i do pomp!


— Oto i widzisz, — mówiłem mojemu młodemu znajomemu — że rzeczy te nie są mi wcale obce; owszem, od ogromnych żaglowego okrętu podwalin, budowanie arki przypominających, a które spoczywają na samem dnie łodzi okrętowej;
przeszedłszy następnie miejsca ciemne, gdzie ordzawione wodą słoną łańcuchy kotwic się pierścienią lub wyciągnięte są podłużnie w niedbałem na posadzce odpocznieniu; przeszedłszy jeszcze wyżej do korytarzy kabin, i wyżej na pokład okrętowy, którego każda deska biała jest i miękka od umywań, a wszystkie są, jakoby wieko skrzypiec, pięknie wygięte;
i podniósłszy oczy tam, gdzie lin wielu okrętowych niewzdrygliwe siatki się przekreślają na niebiosach, albo i gdzie powietrze rozbija namioty swoje szerokiemi żaglami, albo i gdzie trzy masztów krzyże kończynami swojemi podobne są jakiejś mistycznej troistości, kiedy umierają we mgłach rannych, w mętach opalowego światłocienia a wilgoci ciepłej i słonawej, mętach, niekiedy przedartych zgubionemi przez odeszłe słońce promieniami — — wszystko to, jak widzisz, jest mi znane.
To — i nadto huk żagli pękających, do wystrzałów poddać się mającego miasta podobny, i upadanie majtków niebezpieczne ze szczytów zatrzęsionego burzą masztu, i przekleństwa ich, językiem mówione morskim, który może jeszcze fenickie ma w korzeniu swoim pierwiastki, i niecierpliwienie się czterech łodzi, zawieszonych po okrętu bokach, a które tylko w czas przystani spokojnej lub w czas ostatecznego niebezpieczeństwa bywają z łańcuchów swych spuszczane.
Jakoż — od oczyszczanego najstaranniej miedzianego gwoździa okrętowego aż do gwiazdy w niebiosach, jak gwóźdź błyszczącej;
takoż od szafirowej chwili najpogodniejszego uciszenia aż do czarności otchłannej burz powietrznych, od wyciągniętych różowych rąk dziecięcia ku rybom wielkim, co idą za okrętem, niby że psy domowe, aż do rzucających twarde rozkazy gestów okrętowego kapitana, w rękawice futrem szorstkie uzbrojonego; jakoż — od oczyszczanego najstaranniej aż do tego, co tobą jako liściem suchym pomiata i czyni ciebie znikomością, podrywaną z planety, albo daje ci uczucie, do onych dwóch w niczem niepodobne: bo uczucie tępego i głuchego spokoju materji ze znużenia, uczucie głębokie i nikczemne, podobne do rozmowy ciała człowieczego z piaskiem grobu, który jemu należy, albo atomów, ciało człowieka składających, z planetarnym ciążenia środkiem;
kiedy, jednem słowem, jesteś dlatego tylko, że chwilę przedtem byłeś, nim, na mokrym i mętnym zwoju poplątanych sznurów okrętowych wyciągnąwszy się, rzekłeś sobie niezrozumiałym językiem dla nikogo: «Oto jest stateczność i spoczynek».
O! tak — powiadam tobie, i widzisz, że poezja tych rzeczy bezpośrednio mi znana, ani co nowego pod tym względem obiecywać sobie potrafiłbym!
Lecz zmęczony już jestem i dlatego wybrałem dogodny parostatek, Cywilizacją zwany, ażeby wśród rękojmi, które człowiekowi epoka ofiaruje, zarazem drogiego użyć spocznienia i zarazem chwili jednej nie utracić, z szybkością wielką postępując.
A kiedy to mówiłem, usłyszeliśmy niecierpliwy poświst i usłyszeliśmy gwałtowny szum wybuchań kotła parowego. I żeglarzy dwóch w kapeluszach, na których wypisane było słowo: Cywilizacja, ujrzeliśmy idących ku nam po szerokiej desce, łączącej pokład statku z wybrzeżem. Ci uchwycili podróżny mój tłomoczek, a ja uścisnąłem miękką rękę młodego mego znajomego i poskoczyłem za unoszącymi ciężar, aż wzdrygnęła się deska, która wybrzeże z Cywilizacją połączała.
O! deski te — żebyście wiedzieli, jak deski, które w portowych miastach na wybrzeżach martwo i cicho leżą, żebyście wy wiedzieli, do ila patetycznemi[1149] one są sprzętami! Wszakże one niewięcej nad półtory stopy bywają długie, a połączające nieraz świata części! —

Pożegnałem, co kochałem —
Upominek złączy nas:
Jedną ręką przestrzeń dałem,
Ręką drugą dałem czas.


II.

I nie wygłaszając słowem mówionem, ale tylko nutą samą pośpiewując te rymy, wbiegłem pomiędzy ramiona dwóch żandarmów, którzy odpłynięcia statku strzegli, jako karjatydy[1150] dwie, czczość powietrza podpierające. I oto pomiędzy onymi policjantami dwoma, jakoby przez odrzwia flirty żywej, wszedłem na Cywilizacji pokład.
Pięknie było. Świeciło słońce boże, odbijając przybywające do nas przez otchłanie otchłani promienności swoje w świecących guzikach policjantów i w mosiężnych parostatku gwoździach — czystość albowiem i porządek nigdzie może więcej uwidomionemi nie bywają, jak na odpłynąć mającym statku parowym.
A że znałem tam, wśród podróżnych, niejakiego lekarza, powielekroć drogę tę robić nawykłego, tedy umyśliłem sobie, iż obeznać mię będzie mógł nieledwie ze wszystkiem i nieledwie ze wszystkimi.
Był to zaś człowiek wieku podeszłego, który, przez lat trzydzieści lekarskie rzemiosło praktykując, tak wielką zyskał sobie wziętość, iż nareszcie musiał zaniedbywać powierzających się mu chorych, z powodu, iż zbywało mu czasu na indywidualności ich mięć względy; wycofał się przeto jak mąż zacny z tak niebezpiecznego pola prac swych i przestawał najwięcej z przyjacielem swoim adwokatem, który niemniej tąż samą drogą, dlatego tylko, że słynnym był i sumiennym, na prywatne usunął się był ustronie.
Tych mężów dwóch szukałem oczyma memi, na statek wchodząc, ale mieszało się jeszcze krzątanie się podróżnych, którzy właśnie że weszli, i krzątanie się służby okrętowej, którą portowy rządził pilot[1151]; spostrzegłem więc tylko kilku dzikich ambasadorów niejakiego książątka z wysp odległych, którzy z tłumaczem swym i służbą obchodzili dokoła wnętrze okrętu, macając rękoma poręcze wschodów mahoniowe i ozdoby mosiężne, bardzo świecące — a na twarzach tych dzikich była radość, że wszystko dokoła jest tak równo, pięknie i gładko.

III.

I płynęliśmy dzień jeden i dzień wtóry, a dnia trzeciego, gdy byliśmy jeszcze na onym wstępnym oceanu pasie, gdzie zielone fale uderzają o ściany wapienne i pionowe wysp niewielkich, wzmogły się wiatry znaczne i była burza. Co jak tylko się pomiędzy podróżnymi rozgłosiło, zeszli jedni do kabin, ażeby wyciągnąć się na łóżkach swoich, drudzy zaś na pokład okrętu pośpieszali, ażeby — mówili oni — burzę widzieć.
I widziałem, jako wstępował na ów pokład niejaki oficer kawalerji, płaszczem się swoim okrywając, z pod którego kończyn świeciły się krzywe ostrogi. Był to energiczny człowiek i mający gesta niespokojne, jakoby szukające wkoło siebie, czyli nie jest co do uskromienia.
Żywioł wszelako rozhukany, parskając białemi śliny swemi, mało waży sobie energję ludzi pojedyńczych, skoro te nie za pośrednictwem praw, żywiołowi onemu właściwych, krzątają się, i jakkolwiekbądż sprężyście się niepokoją, jest to żywiołowi obojętne.
Majtek jeden w opończy ceratowej, od stóp do głów strumieniami wody jaśniejący, przebiegł, gwiżdżąc obok oficera kawalerji i podtrzymał zachwianą postać niewieścią, która właśnie że na pokład wstępowała, trzymając się ręki pewnego młodego podróżnego.
O osobie tej zaś mówiono na okręcie, że jest przez nadobnego towarzysza swego wykradzioną.
Piękna była to dama, ale co do nieposzlakowanej dorodności, należało się więcej jej miłemu, który przytem bardzo rzewliwe miał spojrzenia i ruchy więcej niż wykwintne.
Spoglądali oboje, jako ludzie morza nieświadomi, którym się wydawa, iż burza morska ustępów nie ma, bardzo blisko uczuć się dających, ale że jest czemś zdaleka i odrazu do widzenia możebnem, jak opera.
On zatopił błękitne oczy swoje w chmur nawały, a ona zdała się wejrzeniem i poczuciem iść za wszelką myślą towarzysza, gdy tymczasem miotły się fale ogromne na przechylany w otchłań pokład, i nie było bynajmniej winą moją, że dostrzegłem obuwie więcej niż lekkie na udatnych stopach nieznajomej, tak, iż myślą mą było zbliżyć się i ostrzec tę osobę, jak dalece naraża zdrowie swoje; lecz, gdy na to wspomniałem, iż wykradziona jest, wstrzymałem się i zwierzyłem to zacnemu doktorowi, z którym na jednej z ław pustych usiedliśmy.
Ku czemu poważny mój przyjaciel rzecze do mnie:
«Obraziłbyś młodego tej pięknej osoby towarzysza, ale i ja sam dopiero jutro uwagę tę zrobić im potrafię, gdyby mię w tym względzie zapytano; jakkolwiek znam młodzieńca, owszem, dlatego właśnie, iż znam go, jestem ostrożny. Jest to albowiem czuły człowiek. Czuły, mówię, to jest, obraźliwy: raz usłyszysz od niego łzą rzewną przesiąkłe słowo, drugi raz znowu jedną ztych sentencyj, która, gdyby była wyrzezaną na mosiężnej gałce grubego jakiego kija, zaledwo że byłaby na miejscu swojem. Przytem słodkie i tkliwe ma on chwilę — sam powiada, iż jest artystą: żony swojej pod rękę mu nie dawaj, bo się jej oświadczy z łzami w oczach — książki mu ani parasola nie pożyczaj, bo gotów je zatrzymać sobie na pamiątkę!»
A gdy słów tych właśnie domówiał poważny mój przyjaciel, spostrzegliśmy, że i oficer kawalerji, mojego będąc zdania, zrzucił płaszcz swój szeroki, pod stopy go pięknej nieznajomej chcąc podesłać; lecz ośmiu majtków zadyszanych z wołaniami, służbie okrętowej właściwemi, przewleklając tamtędy ogromną linę, rozdzieliło nagle ową grupę i wepchnęło ją w otwór, którędy schody do salonów i do wewnętrznych kabin prowadziły.
Poważny mój przyjaciel i ja wcisnęliśmy się w głąb siedzenia, aby przez to dać miejsce linie ciągniętej, a obok nas zajmował miejsce człowiek, do pół oblicza szalem wielkim szkockim osłonięty, który zwykł był zacięcie milczeć albo się o rzecz najmniejszą oburkiwać i którego przeto na okręcie zwano konspiratorem[1152].
Był to wszakże spokojny obywatel, ale hipokondryk i boleściom romatyzmów podległy, a który, że wiedział, iż go za konspiratora uważano, nie tłumaczył się z zarzutu tego, aby przeto na siebie tem więcej podejrzeń nie sprowadzić.
Korespondent jednego z bardzo użytecznych dzienników europejskich miał wyraźnie na oku postać ową w szal szkocki do pół oblicza osłoniętą, a majtkowie nieraz znakami masońskiemi[1153] milczącego obywatela pozdrawiali.
Ściśle rzecz biorąc, burza była zaledwo tyleż burzą, ile ów o zbrodnię stanu posądzany podróżnik był tem, za co go brano. Są albowiem zawichrzenia morskie, które zdawałoby się, że ku temu tylko istnieją, aby świeżo zapoznanym z tego rodzaju podróżą gościom zadowolenie sprawić.
Kapitan się nie ruszał z wielkiego salonu, gdzie grał w szachy z tłumaczem ambasadorów dzikiego książątka i żuł cicho amerykański tytuń, żółty jak złoto.
Po przestanku niewielkim rozświeciło się powietrze i wielka jakoby błogość napełniła je wiosennem tchnieniem, a na ogromnej przestrzeni fal ruchomych i pianami białemi grzbiety swoje giętkie rysujących położyła się ogromna tęcza, która dla niezmiernego wody obszaru nie dostawała prawie niebios, ale raczej podobną była do ukośnie wspartego gotyckiego okna, poza którego szybami trójbarwnemi widać było każdą z fal, i widać było wszystkie fale, coraz drobniej łamane, aż do nieustannie ruchomych a ostatecznych kresów widnokręgu.
Że zaś na okręcie każdym są osoby, które dopiero zjawisko jakie rzadkie wywołuje z ich kabin, albo które, i owszem, wtedy jedynie na pokładzie pokazywać się lubią, kiedy domyślać się można, że jest pusty, miałem przeto sposobność zauważyć, iż płynęliśmy w towarzystwie katolickiego księdza misjonarza tudzież kilku zakonnic, na dalekie świata krańce nieść mających służby swoje, miłość i pokorę.
Ci jednak podróżnicy, ażeby suknią kapucyńską i szatami wyłącznych krojów nie wzbudzać śmiechu, bardzo rzadko się na Cywilizacji pokładzie pokazywali.
Tęcza nikła powoli, a okręt nasz wielkiemi swemi kołami na dwie strony odpychał góry ogromne tych fal czarnych, które nieraz od najwyższych okrętu żaglowego masztów wynioślejsze bywają i zwiastują pośredni, że nazwałbym, osiowy, pas oceanu. —
Emigrant niejaki — zacny człowiek — i podróżnik jeden uczony, który wyłącznie archeologją się zatrudniał, zbliżyli się do ławy, którą z przyjacielem moim zajmowałem, ale ten, którego zwano konspiratorem, uprzedził ich gestem pogardliwym, okazując, iż wystarczającego miejsca nie było.
Zdarzenie to, acz małe, byłoby mi wcale nieprzyjemne, gdyby nie poszło za niem pośpieszne przyjaciela mego ostrzeżenie, który, wszystkich podróżnych znając, tak do mnie mówił:
— Emigrant ich bardzo szanownym jest człowiekiem i zaiste, że o nim powiedziećby należało, że konsekwentny jest. Cierpiał on długo w Europie i oto poza jej krańce teraz udaje się odpocząć. To zaś go przedewszystkiem zbliża z archeologiem, iż ów pierwszy, będąc rzymianinem, chce nieodzownie Rzymu na stolicę Włoch odrodzonych, archeolog zaś dalej się posuwa, proponując, aby koniecznie stolicą Polski przyszłej była Kruszwica, lub przynajmniej stojąca na Gople wieża mysza. Co zaś do Francji, tą ma rządzić prokonsul rzymski, w monumentalnem Nimes lub Arles[1154] obyczajem dawnym konsystujący[1155].
— Jedna wszakże rzecz jest szczególniejsza. — dodał następnie mój przyjaciel — to jest, że mąż, oddany po szczególe samej tylko archeologji, nigdy na mszę nie chodzi!
— Cóż więc, — rzekłem — pojąć on może z umiejętności swojej?
A przyjaciel mój mi odpowiedział:
— Jest partykularnym[1156] akademji korespondentem.
I chciał jeszcze dalej coś mówić mój przyjaciel, ale usłyszeliśmy, iż emigrant począł przypatrującemu się znikającej tęczy kapucynowi ciskać żarty z udziału Świętego Ducha w kościoła sprawach, żarty, gwałtem jako przedmiot naciągane; a rozmowa ta rosła bezprzykładnie i już mogła była wkoło siebie wiele osób zgromadzić, gdyby nie pokazanie się nagle redaktora jednego z bardzo użytecznych europejskich czasopismów, którego to emigrant skoro spostrzegł, uchylił się na bok magnetycznie, jako kiedy północnej jakiej armji sierżant robi miejsce samemu generałowi.

IV.

I płynęliśmy jeszcze trzy dni i jeszcze pół dnia, co uczyniło razem sześć dni. A około południa dnia siódmego wyszedłem na pokład okrętowy, czując uciśnienie smutku — smutku, którego treść i powód były mi zupełnie nieznajome.
Są albowiem boleści wnętrzne i udręczenia ducha, które się bezpośrednio i doraźnie z pochodzenia swojego nie tłumaczą. Co większa, iż sama wrażeń ekonomja i następstw ich porządek nie są rzeczą dla śmiertelnika najjaśniejszą.
Jakoż, wielce chcąc płakać, ale nie mogąc i jednej łzy uronić, aby spadła w ocean, przysłuchiwałem się perjodycznemu chrząstowi budowy parostatku z niedbałością człowieka, któremu jest wszystko obojętne.
Cywilizacja zaś szła, jak nigdy, wielką dymu kolumnę na niebiosach i nikły ślad na falach oceanu zostawując za sobą.
Ludzie dzicy z tłumaczem przechadzali się po pokładzie, ogłaskując rękoma poręcze i wręby okrętowe, a widziałem radość na ich obliczach, że tak wszystko równo, pięknie i gładko.
Wszelako, siedząc, nie powiem w zadumaniu, ale w czczości myślenia, rozświeciło mi się nagle zupełne pojęcie istoty smutku mego — rzecz, której się bynajmniej nie doszukiwałem sztuką badania. Tak dalece pewno jest, iż, ażeby zapalić ogień, urządza się zaprawdę długo wszelakie palne materjały i zanieca się iskrę; ażeby buchnął tenże ogień, trzeba jeszcze dla tego wszystkiego chwili pewnej, która, siebie nadto dodając, czyni, iż nagle całość plonie.
I nie inaczej rzecz się ma z myśleniem.
I oto więc rzekłem sobie naraz:
— Zaiste, że przyczyną smutku mojego jest zupełna samotność. Cóż albowiem wszystkość tych obywateli okrętu naszego pomoże mi, albo w czemże jesteśmy sobie współudzielni? Nie wystarczyłoż oto siedmiu dni, ażeby dojść do tego, iż, otworzywszy usta, można wiedzieć naprzód wszelkie następstwa dialogu — wiedzieć: co cłlowiek czuły, i co oburkliwv obywatel, i co energiczny oficer, i co archeolog, co emigrant i co redaktor jednego z bardzo użytecznych europejskich czasopismów odpowiedzą. Myśl żywotna w ludzkości byłażby tak mechaniczną pracą i tak źródłowej żadnej wnętrzności swojej nie mającą? Prawda jestże tylko ostatecznością, wynikłą ze starcia się i wzajemnego odpychania jednostronnych humorów, rozmawiających z sobą obywateli? Ale sama przez się ażali, powtarzam, prawda nie jest niczem, tylko czczością myślenia — tylko jestże ona jakoby tem miejscem na coś przypadkowego, i ta jakoby idealnie pojętą próżnią, o której się mawia w umiejętnościach, wiedząc wszelako, iż próżni nigdzie niema? Jednem słowem — jestże wiec prawda kłamstwem?
Albo mamże raczej przypuścić, jako obowiązujące ostatecznie pojecie: iż prawda jest wynikiem tylko samej redakcji myśli i zdań? I że ona przeto jest jako te na cyrkach płatnych amazonki, które, z pędzącego wokoło siodła i konia, podskakując, przebijają czołami, w korony ubranemi, wielki arkusz bibuły, ażeby po drugiej tegoż arkusza stronie na uciekającego upaść źrebca, przy oklasku i przy śmiechach rzeszy patrzącej?
Zaiste, że jedna jest rzecz, łącząca doskonalej obywateli okrętu tego — rzecz, mówię, jedna jest.
A, słowa te wyrzekłszy, uderzyłem nogą w ruchomy pokład statku, jakoby powiadając sobie samemu: «Oto jest ta rzecz jedna, i nic więcej».

Szczególniejszej natury powiew i poświst zerwał płaski kapelusz jednemu z chłopców okrętowych, porzucając go precz, daleko na fale oceanu, a na kapeluszu tym wokoło była wstęga czarna i był złocony na niej napis: Cywilizacja.

V.

Kilka osób poskoczyło wraz ku wrębowi okrętu, gdzie wiatr pomiótł kapeluszem, nie ażeby myślą ich było coś w tem pomóc, ale że to w naturze nagłych wydarzeń leży, iż za sobą nerwy pociągają.
Szczególniejszy był to wiatru poświst, nie mający nic w sobie podobnego do otaczającego nas powietrza — zimny, nagły, ale nie dorywczy i przechodni, owszem, utwierdzający się co chwila, jakby całą atmosferę miał odmienić i odmienić miał siłę.
Ci, co w morze patrzyli, kędy już na pianie fal dalekich dojrzeć nie można było kapelusza, spostrzegli nagle krągłą bryłę, jakoby kryształ jaśniejącą, którą koła okrętu odepchnęły, aż usłyszany mógł być odepchnięcia owego cios i poszturg.
Majtków dwóch pobiegło na maszt główny. Rozruch jakiś i poszept wywołał samego kapitana, który, krokiem mierzonym przeszedłszy schody, stanął w odrzwiach do pół widny, zakryty wnętrzem schodów. Kapitan ręce miał w kieszeniach, czapkę na tyle głowy zarzuconą ukosem i poobiednie piórko w zębach.
Ktoś z podróżnych usłyszał w kuchni okrętowej, że zbliżają się lody niespodzianie, od północnego bieguna oderwane i płynące obszarem oceanu, ale tenże sam w chwil niewiele głośno zaprzeczał, jakoby coś podobnego miał usłyszeć.
Tymczasem wszelako dookoła już było zimno i grudniowo, a mało kto zostawał na pokładzie i zmrok upadł wcześniejszy, niż za dni przeszłych.
I stało się coś pomiędzy podróżnymi w salonach okrętu, ale wiedzieć nie można było, o co idzie.
Ktoś powiedział, że wiele dni podróży naszej straciliśmy; ktoś pomyślił, że sam kapitan pomylił się w rachunkach swoich.
Przy herbacie wieczornej usługa poczęła być mniej ściśle dopełniana, a kapitan bynajmniej się na dole okrętu nie pokazywał. Uważałem, że energiczny oficer kawalerji wziął w protekcję swoją piękną osobę wykradzioną, a młodzieniec czuły zbierał klucze od podróżnych torb i tłomoków.
Zaś około północy, kiedy jeszcze nikt nie spał oprócz dzieci, a zakonnice podróżne w kabinach swoich kryjome modlitwy odmawiały, usłyszano wołania niezwyczajne na pokładzie, który był ciemnością bezksiężycowej nocy osłonięty, tak, że na mdlej niebios jasności czarna ledwo plamą się wydawał przechadzający tam i owdzie po strażniczej desce kapitan, który z niej już od wielu godzin nie zstępował.
I uważałem go, o ile dostrzec można było, że był spokojny.
Ale wołania niezwyczajne i po całym rozlegające się okręcie, spowodowawszy za sobą kilkunastu ludzi służby żeglarskiej, pędem wielkim biegnących z zapalonemi w rękach kagańcami, uczyniły, że bynajmniej już wątpić nie można było o nadpływającym szlaku wielkim polarnych lodów, które każdy mógł widzieć. Bryłami ich ciskały ogromne fale, co dawało nadzieję, iż wielkim pędem statek mimo przemknie, i szło jedynie o to, aby na widnokręgu krańcach dojrzeć, ażali gdzie mnogiemi lodów pokładami zaostrzone powietrze, na rozłomy te oddziaływając, w jednolite prawie całości ich nie jednoczy.
Poświsty wiatru, jakby brzemiennego szronem, raz po raz przez wszelaki otwór budowy okrętowej przechodziły.
Cofnąłem się w jeden z korytarzy, lecz zbłądziłem w kuchni okolice.
Majtków kilku spostrzegłem, pochylonych nad beczką wódki, którzy poza ramiona swoje półostrożnem a półpogardliwem cisnęli ku mnie spojrzeniem.
Zdawało mi się, że kapitan otarł się o ramię moje w korytarzu, i zdawało mi się, że ten, który mię właśnie ubiegł, miał pistolety w rękach. Usłyszałem dwa strzały i dwóch ludzi pijanych, odepchniętych od beczki konwulsją śmierci, zobaczyłem; poznałem kapitana z dymiącemi w rękach pistoletami — dawał rozkazy reszcie żywych, którzy zdawali mi się trzeźwieć.
A, cofając się od jęku konających w boczny statku korytarz, usłyszałem śmiechy, przekleństwa i gadanie ochrypłem gardłem niestateczne i coś podobnego do naglonych pośpiechem modlitw, więcej przeklinaniu podobnych.
Zobaczyłem, że emigrant wychylał butelki, a archeolog zbierał próżne i nadziewał je rękopismami swemi, na niebezpieczną się chwilę przygotowując.
W salonie redaktor zapowiadał, iż trzeba, ażeby się wszyscy zgromadzili dla wystosowania komitetu, złożonego z mężów zaufania, któryby nadwerężonego strzegł porządku, ale koło lewe właśnie wtedy, o ogromną bryłę lodu uderzając, wyszczerbiło się z łoskotem strasznym i cały się okręt wstrząsł gwałtownie.
Kapitan po raz pierwszy usta swoje otworzył dla zapowiedzenia publiczności, iż oczekuje świtu, aby niebezpieczeństwa ważność mógł ocenić.
I widziałem, że z krzyżem w ręku wszedł kapucyn nogą bosa na okrętowy pokład, ale mu kapitan kazał precz iść, ażeby się panik[1157] nie roznosił pomiędzy publicznością i majtkami. Parę głosów powstało przeciw temu, owszem żądając księdza. I zawołał kapucyn: «Na morzach tych czasu onego Krzysztof Kolumb w takimże, jak ja dzisiaj stroju...» ale kapitan ręką skinął i odsunięto mnicha, a redaktor ozwał się do publiczności, że stateczniej niźli kiedykolwiek władzę prawą szanować trzeba, i mówił jeszcze coś więcej o przesądach ultramontańskich[1158], czego wszakże zrozumieć nie można było, bo był pijany.
Kapitan zaś, przeszedłszy mimo mówcy, skinął ręką, ażeby się dzieci i kobiety w okolicy głównego masztu trzymały, potem wytężonem okiem szukał długo pierwszych brzasku jasności i chciał jeszcze raz wnijść na strażniczą deskę, ale w połowie schodów się zatrzymał i zawołał głosem wielkim ku maszyniście nadół: «Ognia!» —
A oto nagle cały okręt zdawał się porywać jako balon, który właśnie że uwiązania swe opuścił, i wszystko, co było na okręcie, jakoby się zaniosło na pęd wielki, gdy wraz góry lodowe z dwóch stron statku na koła dwa się wtarły, aż odpryski wielkości przeraźliwej, ponad głowami tłumu lecąc, uderzyły o komin okrętu z dziwnym łoskotem.
Chciałem gdzieś iść — gdzie, nie wiem. Chciałem szukać kogoś — nie wiem, kogo. Wydawało mi się, że odebrałem w czoło uderzenie wielkim lodu odłamem, lecz rozeznać nie mogłem, czy mi się w oczach zaświeciło, czyli zajaśniały blaski ranne.
Zgadywałem, że uwięziony za dwa swoje koła parostatek targał się tam i owdzie na podobieństwo uwikłanego w pęta słonia; a cokolwiek poruszyć się chcąc naprzód, lubo, gdzie, nie wiem: uczułem się nagle porwanym, jak ciężar martwy, i uczułem się zatoczonym po pokładzie, i rzuconym głową na przedmiot miękki, który dawał mi się poznać, że był ramieniem. —

VI.

A kiedy — już nie wiem, które od onej pamiętnej nocy — słońce weszło, rozpoznawać zacząłem, iż oparty jestem o ramię siostry szarej, jakoby podobnej do jednej z owych, które na rozbijającym się statku byłem widział.
Ale umysł mój był osłabły i zdawało się, że, niewiele już prawa do rzeczywistości posiadającym będąc duchem, począłem spojrzenia moje ograniczać na widnokręgu, niezbyt od dłoni mojej szerszym.
Więc patrzyłem na fałdy grube szaty wełnianej, którą zakonnica była osłonięta, i podniosłem palec, ażeby z sukni jej odtrącić plamę zastygłego wosku, którą okapana będąc, wydawało się, jakby jej różaniec bursztynowy po fałdach spływał.
Ale ona rzekła mi głosem dziwnym, bo podobnym do wszystkich głosów wszystkich przyjaciół moich:
— «Wosk ten zostaw, albowiem jest z gromnicy, którą na pogrzebie twoim trzymałam w ręku».


OSTATNIA Z BAJEK
I.

Powiew Swobodny, który był i jest wszędzie, gdzie się działo i dzieje życie, tak mówi do zatrzymanej myśli:
Nie wierzcie, lub nie dowierzajcie, gdy was nauczają, że bajka jest literacką formą, przemyślnie ku temu wystosowaną, ażeby prawdy drażliwe, osłoniwszy dowcipnem postaciowaniem, gładziej przemycać.
Takowa przemysłowa robota zaczęła się stosunkowo bardzo późno[1159], a takie literackie bajkopisarstwo dopiero aż po przejściu całej jednej epoki, bo dopiero w okresie aleksandryjskim[1160], pojawia się.
Człowiek sobie tego sam przez się nie wyrafinował, że zwierzęta i twory inne mówią, rozmawiają, że język ten myśli powzajemniał, że on istotnie jawił się i używał. Owszem, właśnie, iż tak było w rzeczywistości; więc, skoro okres tego z naturą obcowania zawarł się i oddalił, powstała wtedy bajka, tak, jako po częściowych rapsodjach, sporadycznie tam i sam zaśpiewanych, ocaliła się pełna epopeja.
Do rozmówienia się potrzeba czego? Potrzeba spółpołożenia, języka i uczucia prawdy.
Spółpołożenie człowieka ze zwierztami i tworami innemi, lubo na rozmaite oddalenia, jednakowoż istniało zawsze i może dziś istnieje. Języki zaś, jakkolwiek się tak bardzo rozdaliły, iż człowiek rozsądny (sic!) odmawia własności mówienia zwierzętom i tworom innym, jednakowoż ten ich język, mimo zupełnego zaniechania swojego, istnieje, i podobno, że więcej nieco, niż niektóry ostatecznie zacofany djalekt języka Papu[1161].
Co się tyczy zaś uczucia prawdy, zdaje się mnie, że to nie troszkę, lecz że bardzo zapomina się o tej właściwości Prawdy, iż wszelki żyjątek uczucie jej posiada, jakkolwiek w stopniu odmiennym.
Popróbuj udawać zagniewanie, zamierzając się na psa żartem, a zobaczysz, jak on to rozeznawać i podejrzewać będzie. Gdy tymczasem potrąć go najlżej, lecz serjo, — zobaczysz, jak to on przyjmie.
Psa się zaś tu cytuje nie jak wyjątek, lecz dlatego, iż przezeń najczytelniej dawa się okazać wniosek nasz.
Atoli najdrobniejszy robaczek inaczej przyjmuje potrącenie kołysaną przez wiatr gałązką, inaczej podniesioną nań z woli człowieka. Nieodmienny zielony polny pajączek, gdy ma na przeciwne sobie brzegi strumienia nicią przekroczyć nadwodną, przyjmuje, jako oczekiwane, potrącenie wiatru, które go za jego myślą niesie, lecz tenże cołnąłby się przed takiemże samem, wywartem przez człowieka wolę i podmuch.
Uczucie prawdy w roślinach mniej jest jasne. Czułek[1162] prawie tak samo przyima nieumyślne jak umyślne potrącenie.
Skoro więc było i jest spółpołożenie istot, skoro był i jest język (patrz w odsyłaczu), skoro było i jest prawdy uczucie; istnieją zatem główne trzy warunki rozmawiania i porozumiewania się.
To też zwierzęta i człowiek rozmawiały, jak rzekło się.
Ogromny słoń do dziś jedynie na tym warunku służy i niema dlań wędzidła żelaznego, albowiem mogłoby za słabem okazać się: trzeba więc czegoś silniejszego to jest stosownego używania sylab śpiewnych i porozumienia się.
Tak do zatrzymanej myśli mówił Powiew Swobodny, który, że był i jest wszędzie, gdzie się działo i dzieje życie, znać może rzeczy.
I dodał on:
Ale odkąd i jak nastąpiło to rozdalenie pomiędzy zwierzętami a człowiekiem, które dziś dwa osobne stawi obozy?...
Jużci, że odtąd, odkąd człowiek samego siebie tylko w stworzeniu poszukiwał, nic poza ten widok nie ważąc sobie.
Arabski koń innego nie zna wcale zbliżenia się człowieka, tylko odwiedziny; tam zawsze przyszedł ktoś do kogoś i oni rozumieją się — owszem, on podziela nawet interes wzajemnej uprzejmości, bo koń arabski, gdy jest podochoconym, chce dla przyjemności swojej, ażebyś mu koło uszów strzelił parę razy z pistoletu, co przecież nie jest zwierzęcej jakiej potrzeby wynikiem...
Natomiast, skoro przed kupującego sobie konia do zwożenia kamieni lub beczek przyprowadzą zwierzę i okaźnie postawią, on zaś za pierwszym rzutem oka wyczytuje sobie siłę machiny, to szerokość piersi, to nóg moc obliczając, i dopiero po zrewidowaniu materjału widzi nareszcie zwierzę, a może nigdy stworzenie — jużci, że rozdalenie pomiędzy tym człowiekiem a zwierzęciem onem tak jest zupełne, jak zbliżenie kogo innego z koniem arabskim, wyżej nadmienionym.
Tem to zachowaniem się i tą drogą nastąpiło rozdalenie człowieka i stworzeń.
Zwierzę odtąd nie szło drogami swemi, jak swobodniejszy ptak, mający swoje szlaki i odloty, interesom jego właściwe; ale zwierzę odtąd uciekało, i szlaki, przezeń przebiegane, są szlakami ucieczki.
I oto jeden z trzech warunków porozumiewania się, to jest spólpołożenie istot, przestało istnieć; za niem począł się oddalać język zwierząt od glossolalijnych[1163] z ludzkim zbliżeń.
Dopiero zaś, kiedy takito okres zamykał się i zamykając oddalał, starano się z jednej strony przynajmniej dogmatycznie ciąg onegoż utrzymać, tam i ówdzie wydzielając gaje święte, dla uderzenia siekiery niedostępne, utrzymując zwierzęta i ptaki czczone w dworcach świątyń, podobnież i drzewa[1164].
Z drugiej zaś strony, na tradycji minionego dramatycznego stosunku poczeła się dopiero urabiać bajka.
Kierunki te dwa, lubo z tejże samej wyszłe przyczyny, musiały się względem siebie jątrzącemi znamionować. Bajka albowiem upowszechniała jawnie, co inni uwyłączniali i zawierali tajemnicą. Wprost przeciwne parcie gdy do starć dochodziło, w takowem ginie bajkotwórca półmityczny, Aizop[1165]. A ginie on właśnie tą śmiercią, którą zwykł był rabiać sobie satysfakcję tłum podniecony, bo zepchnięcie ze skały w przepaść było wyrzuceniem kogo za społeczeństwo i tarpejska skała nie jest bynajmniej żadnem rzymskiem wyjątkowem prawem.
— «Kmieć, przewożąc bóstwo, utwierdził je na grzbiecie osła (mówi Aizop); temu gdy kadzą i kłaniają się, osieł spyszniał i wierzgać począł. Alić obitym zostaje on przez kmiecia, aby wyjaśnionem okazało się stanowisko bóstwa, człowieka i zwierzęcia».
Taka to bajka jużci, że za dni, kiedy około tych zadań i wątpliwości namiejętniły się umysły, nie zapewniała jej autorowi pogodnego wczasu i była zjadliwszą rzeczą, niż to sobie wyobrażać dziś zwykliśmy! Ona wszelako, i może nie inna, najwyraźniej dzieło i działalność Aizopa okazuje.

— — Do zatrzymanej myśli podobno że jeszcze miał co mówić Swobodny Powiew... lecz nadlatywał właśnie anioł, a ten bystrzejszy jest, i oto Powiew Swobodny pośpieszył iść za grą skrzydeł anielskich.

II.

A anioł leciał ponad siołem, które z obfitej zieloności drzew różnych przeświecało wesołemi oknami domostw. Godzina była południowa; na niedożętych łanach, tam i sam, w cieniu niebieskim snopów spoczywali żeńce...
Ruchu żadnego nie było, nawet idący drogą żebrak wstrzymał się i na uboczy przyległ. Na całym obszarze widnokręgu niebios jeden tylko maleńki obłok, biały, zawisał...
Kiedy się podnosił anioł kręgiem... kręgiem... brzmiała odeń pieśń naokoło:
«Wy pokwapcie się, lekkie, składne, jasne motyle, i wy, muszki drobne, złote jak iskry! Wy, ptaszki wesołe, i wy, zwinne polne i leśne zwierzątka... Wszystek ten drobny świat, który jakoby zabawkami dla kogoś doskonalszego jest nastręczonym, niech się on kwapi dziś, gdyż oto dni temu nieco najpiękniejsze ze stworzeń, człowiek przyszedł na świat!
«On chrzest przyjmie dziś, a teraz śpi, w białe pieluszki owinięty i pogrążony w półcieniu szafirowym jedwabnych kotar — bardzo piękny, nie udawający nic, szczery i zewsząd wdzięczny. Tam w oknie tem, rozigranemi jak bluszcz białemi różami oplecionem, nowonarodzony mieszka...
«A ktoby powątpiewał, że najpiękniejszem ze stworzeń jest człek niemowlę, ten niechaj je ogląda w domu Ojca naszego, w kościele... Cóż wdzięczniejszego jest, w każdym ruchu i w oglądaniu się na wsze strony szukając Wszędyobecnego, jako jest niemowlę, czyniące nabożeństwo swej niewinności...? Ono nie idzie za tłumem, ani do świecących blasków kapłańskiego ubrania wyciąga rączek, ani do zapalonych świec — bynajmniej. Pełni swoją modlitwę, jaka mu jest tchnięta, i zaiste, że pogłaskanem bywa niewidzialną Boga prawicą.
«Dlatego to ja wam podaję z uweseleniem, że jeden więcej błogosławiony, jeden więcej piękny narodził się...»

Tak gdy swoją pieśń skończył anioł, nastąpiła na bardzo mało chwila głębokiego uciszenia, poczem jak jednej struny złotej wygłos zabrzmiały słowa drobnych złotych muszek, i owadków tęczowych, i motyli, w pyły świetne owianych.
«Piękny — piękny — piękny jest człowiek-dziecię, i niebawem podziwiać go będziemy hasającego po łąkach, rumianego jak zorza — po pas w kwiatach, z rozwianemi złotemi włosy. Gdzie on ręką skinie, w której nieść będzie zdradną mgłę gazy, podchwyci motyle, zbyt ufnie ssące kwiaty, podchwyci muszki złote, szklanoskrzydłe i tęczowe owadki... A potem z uśmiechem powodzenia poprzewierca im szpilkami karki i tak cały kapelusz i pudełka swoje przebitemi i przybitemi ustroi. One okręcać się będą na kruszcowych palach i wspinać na wyprężane nogi z jękiem, którego nie dosłyszy tłuste ucho człowieka, gdy on wtedy, po łowach, rzuciwszy się, jak był, na posłanie, głęboko będzie spał, w pięknem odniechceniu tem nadobniejszy...
«I przyjdzie matka, pojrzy, zachwyci się, miękkim palcem odgarnie jemu włosy z powiek, chustką wonną obetrze mu czoło. Profesor przebudzonego wychwalać będzie, iż wdzięcznych tyle trudów poniósł — — ale on się nic z tego, ani się nikt z tego nic nie nauczy!... Tylko człowiek-pacholę rozpocznie próbować przyszłego rzemiosła swego, to jest, ażeby wszystko podstępem ująć, zamordować, obedrzeć i dla samego siebie zużytecznić!»
«To jedno od rana do nocy codzień względem całego stworzenia poczynał on przez wszystkie wieki!...» — tak dobrzmiało echo słowom maleńkich muszek, tęczowych robaczków i motyli.
«Atoli on jest piękny, i piękna matka jego, i siostra starsza...» — szczebiotać poczną ptaszki wiewne, miłe i swobodne — «lecz chronicie skrzydeł waszych, w których może błyszczeć parę piór, bo pojmają was podstępnem opętaniem sieci i odrąbią skrzydełka wasze, ażeby w szkielecie wyschłym uczepić je dodatnio na kapeluszach i na włosach.
«Kobiety od nas wszystkich ptaszków są piękniejszemi, lecz nie nauczono ich rozwijać piękności ich własnej, tylko odzierać cudzą i brać na siebie!... Strzeżcie-ż się więc...»
Upomnienie takie o baczność na człowieka czyny słysząc na drzewie, wiewiórka, cała w złotym słońca promieniu złota, ześliznęła się nieco niżej i pokornie swą rozpoczęła prozę:
«Powiadają, że umiałybyśmy bawić i rozweselać ludzi, będąc jakoby wcieloną gajów krotochwilą i igraszką, bo nikt tak drzew nie łączy z drzewy, jak skok jeden nasz, zwykły, niewysilony... Lecz człowiek uprzejmiej patrzy na zwinność i igraszkę, niźli ocenia pracę i trud. Wystrzegajcie się jego, jakkolwiek jest piękny i wyniosły!... Gdy mu albowiem pracą znojną uzbieramy sobie na zimę jadła i, we wypróchniałem drzewie orzech zebrawszy do orzecha, otulimy je mchem najstaranniej, zaraz bystry i piękny przewie się o tem, zabierze wszystko, on, któremu to jest igraszką jadła i ani mu jest koniecznem takie jedzenie... I jeszcze z bratem swoim własnym pokłóci się, albo się i pobije, o orzech jeden i dwóch więcej swojej siostrze nie da!... Ale on wprawić się musi sercem w rzemiosło zdziercy, okrutnika i syna okrutników po wszystkie czasy».
«Jadło stracić wszystkie na zimę jest wielką rzeczą...» — tęskno i słodko dośpiewa ukryty w cieniu mały ptaszek — «lecz nam przemyślny człek, bywało, igłą wykała oczy, ażebyśmy, w ciemnościach będąc pogrążone, śpiewały bujniej...»
«Widziałam go, przez matkę kąpanego, i wiem, jak jest urodziwym» — zadzwoni ze szklanych fal strumienia jasna rybka. — «Czoło ma zawsze podniesione, tak, że ogromny nasz wieloryb przy linjach czoła tego dziecka jest poziomym i płaskim. Zaiste, mądry przeto, bo on z przezroczystego włosa nici uda nić wody bieżącej, i nastroi jej hak żelazny, i robaczka albo robaczka pozór utwierdzi na haku, aby mimo idąca głodna ryba, połykając podstępną śmierć, ginęła».
Wtedy nad strumienia brzegiem przeżuwający złotą trawę śliczny ciołek, podobny do Apisa poszukiwanego, gładki i połyskliwy, zawoła:
«Zawsze ofiarny stryj wół, który pracuje na ludzi, upomina, że nawet skoro wyciągnie do ciebie człowiek białą swoją rękę, ażeby cię pogłaskał, nie dowierzaj! Bo on uczy się szukać palcami swemi, ile mięsa narosło, ile tłustości. On rozwiesi w jatkach białe i tuczne trupy, i bawić się będzie wyrzezywaniem we wzory skóry i mięsa, i umai je liśćmi zielonemi. Tamtędy polem pędzić będzie na rzeź sprzedane, z obłędem patrzące bydło.
«Albowiem jego całą rzeczą jest i było po wszystkie czasy od rana do nocy tem się zaprzątać jednem, ażeby wszystko podstępem ująć, zamordować, złupić, i zjeść, i zjeść... i, co tylko można, odarłszy, na siebie wdziać, a wszystko sobie przysądzić. Syn, wnuk i prawnuk katów nic innego nie poczuł względem stworzenia[1166].
«On to sędziwego wołu, gdy już dlań dość żwawo w polu płużyć nie może, utuczy obmyślnie i zabije, skórę użyć pośpieszy na uchronienie obuwiem stopy swojej od szwanku, mięso zje, kości porznie dla urobienia z onych fraszek do gry zabawnej po uczcie, a z rogu jednego pić będzie złoty miód i w drugi róg zatrąbi! I niemożnem stanie się, ażeby cień śladu pozostał, że tu wół istniał...»
«Nie inną niesie zagładę rodowi owiec!...» — jęknął nareszcie i baranek, biały, miękki i czysty jak obłok. — «Lubo owca sama porzuca i dawa z ochotą wełny swoje i mleka, lubo dzielić się lubi wszystkiem, co ma, ale on już od dziecka w strony podstępu, wyzysku i pożerstwa wystosował twardość serca swojego i do ostatniej chrząstki policzy wszystko we zwierzęciu. Wytoczy z niego wnętrzności, wyrobi je i sprzędzie w struny muzyckie, ażeby na nich wygrywać pięknie i głębokie akordy — pono na chwałę Boga!...»

Zasmucił się anioł, ale przemilkł; zatoczył kręgiem, kręgiem, nad poziomem i, oparłszy skroń na obłoku, wstrzymał się...

A że mówienie zwierząt bardziej muzyckie jest niż słowne, przeto z poruszonych wiewów i z rzuconych w powietrze wybrzmień potęgował się lament pieśni, który wołał jeszcze i szedł daleko, jak fala idzie morska ku niewidzialnym brzegom...
Aż oto żebrak, co opodal w łachmanach przyległ był u drogi, porwał się niby ze snu, który mu ciężył jeszcze na powiekach, i gałganami swemi zatrząsł, jak topol sucha w czasie burzy, wołając:
«Atoli człowiek ów, od wysoko latającego ptaka do ostatniego małego grzybka pod piaskiem zjadając wszystko i stół sobie obiadny ze świata całego uczyniwszy, nigdy jednak jeszcze wszystkich ludzi-braci nie nakarmił!...»
Rzekłszy zaś to, dobywał z torby zeschłych odłamów chleba czarnego i, maczając je w kałuży przydrożnej, próbował podjeść.

Wtedy anioł w niebiosach wionął pióry około oczu swoich, i myśliłbym, że łzę uronił, bo, jako przez szyby przezrocze bieży nierówno kropla, rzucona rosą na okno, i tęczuje się, tak przez obłok przewiewała błędnie drobna jasność, do perełki podobna... Zasmuconym on był i okrążył raz jeszcze nad domostwy, bielejącemi w zieleni drzew, i poleciał...
Tymczasem jednakże pieśń lamentu raz rzuconemi w powietrze wybrzmieniami rozlegała się tętniącą, długą falą, pomagana klonem to trzcin nadwodnych, to stepowego bujnego kwiecia, szła i szła, różnobrzmienna, różnie podejmowana, cichnąca, silniejsza, lecz taż sama.
I dobiegła ona do puszcz gdzie leżał żubr, z monumentalną powaga żujący ziele. Ten indyjski wół, z głową ciężką dużem wiedzeniem rzeczy dawnych, przerodził się był nieco od dni, w których, z pod Himalaja przyszedłszy z Litwinem, zamieszkał głębokie mateczniki, co dnia dostępniejsze. Atoli pozostał najpoważniejszym z żywych pomnikiem dni pierwszych Europy.
Jego to brwi i ucha gdy dobiegła fala lamentu przez drżenia roślin bujnych, począł w te słowa:
«Człowieka jeszcze domiarkowanego nie zna stworzenie: energja jego sama się z siebie w nim raduje i dowcip sam w sobie szaleje z potęgi własnej. Może on jeszcze nigdy nie jadł — może on dopiero pokąsał wszystko i wyssał? Dlatego to i nie nakarmi swoich wszystkich!... Jeżeli rozpustuje w pożerstwie i łupieniu zwierząt, to, iż onych także zapomniał albo nie zna wśród opatrznych praw ich ojczyzny. Bydło jego są to dzieci i wnuki jeńców, drzewa są niedorąbane wióry! Ale on dopędzi kresu tej chuci, gdy spotka się pierś w pierś z pomnikiem ojczyzny opatrznej tworów na tej ziemi, gdy się spotka z lasem-dziewicą!
«On, dziecię potrzeb, nędzy i szaleństwa, nagie, bezchronne, głodne, syn zakopciałych i zatęchłych miast, jałowej lub wycieńczonej gleby i karłowatych drzew... On, przepisujący tą właśnie nędzą swoją prawa bytom!... I jakże niema być lamentu stworzeń?...»
A to gdy tchnął żubr powiewowi, co szedł falą w puszczę przez drżenia roślin, zachodziło już dobrze słońce — i zaszło, i była noc.

Kręgiem, kręgiem gdy poleciał był anioł, mknęły polem równo i proste skrzydła jego, jak długi promień. Przy księżyca i przy wielkich gwiazd blasku przeleciał on szerokie i spokojne jak niebo morze. Jutrznia bieleć kiedy niekiedy poczynała śród szafirowego mroku i wyjaśniały się opodal długie skaliste brzegi, gdy anioł jeszcze zdawał się podwajać lotu pęd, tak, że, jeślibyśmy się na anielski sposób wyrażali, musiał on mieć «pilny bez-interes».
Lecz skoro opalowe dopiero, ale już szerokie odbłyski zorzy wyświeciły krajobraz, dawały się widzieć i rozeznawać podnóża Libanu w ojczyźnie tajemniczych rzeczy bożych.
Było cicho w naturze, i tem ciszej, że na sposób i nastrój moralnego w duszy uciszenia...

Kaplica była, sama z pustelni się robiąca, a ta z groty, w skale wyciosanej mocą natury, sztuki i codziennego użytku. Przed ołtarzem zajęty był rozpoczęciem nabożeństwem pustelnik jeden, gdy drugi służył mu w obrzędzie. Zresztą ława prosta i księga na niej zamknięta i nic więcej.
Anioł zstąpił na próg stojącej otworem kaplicy, bo drzwi nie było wcale, i, wkłoniwszy się w ciąg modlitwy, widać było, że dopiero odpoczywał. Radowały się wyraźnie oczy jego widokiem aby dwóch ludzi, na których żywocie, mieniu i obyczaju nie było żadnej skazy, naznaczonej gwałtem lub krzywda jakakolwiek bliźniego, ludzkości i stworzenia!...
To ku temu więc leciał tak skoro z tak daleka... To ku temu więc taką trzeba było zadawać sobie podróż oddaloną i poszukiwanie przedsiębrać tak usilne!
Kapłan się obrócił od ołtarza i rzekł: «Orale fratres...»[1167].
Nikogo prócz anioła tam nie było, tylko dwa lwy przeszły powoli mimo progu i, otarłszy się biodrami o kamienne odrzwia przy wnijściu, tymże samym powolnym krokiem oddaliły się w stronę cedrów, czerniejących ponad parowami.
Tymczasem szło dalej nabożeństwo z bezwzględną starannością i spokojem, a gdy już ku końcowi tak odprawianej mszy się miało, podniósł anioł rękę ku księdze i, wedle chaldejskiego obyczaju skrzydłem na traf otworzywszy karty, zatrzymały się pióra jego i położyły śród tych wierszy:

(Ozeasz, II, 18). I postawię dla ciebie przymierze dnia onego ze zwierzem polnym, i z ptastwem powietrznem, i z płazem ziemskim, a łuk i miecz, i wojnę wygładzę z ziemie: i sprawię, że bezpiecznie mieszkać będą.



C. Norwid: «Christiani ad leones».

TAJEMNICA
LORDA SINGELWORTH
I.

Czy rzeczywiście były jakie ziemie Singelworth, we ważności baronji nadane przodkowi w linji prostej męża, o którym to moje spomnienie zapisuję?
I czy przeto ceremonjał ekscelencji lub lorda tytuł były komu ze Singelworthów na potomność przyznane?
Czy zatem, gdy takowy do uniwersytetu w Oksford lub Edymburgu wstępował, przyjmował go był rektor i profesorowie, mówiąc: «Domine[1168] Singelworth?» Czy następnie brał on udział w parlamencie, zasługi położył, ożenił się z damą równie świetnego pochodzenia jak blask jej włosów blond, dzieci miał z nią, i umarł?...
Czyli raczej Singelworthowie byli zacnymi właścicielami rękodzielni, wyrabiającej perkaliki albo rzeczy cynowe i stalne?...
Wszystkie te i rozliczne inne, z onychże pochodzące zapytania ażeby zaspokoić, należałoby nie ulotną kreślić nowelę, za zadanie mającą wyjątkowe jakie spostrzeżenie psychologiczne utrwalić obrazem wiernym, lecz należałoby rzeczywiście być romansopisarzem, w rzemiośle swem uzasadnionym i w sztuce biegłym. W tamtem pierwszem albowiem zadaniu starczy, gdy uręczymy, że we wszystkich wielkich hotelach Europy i Wschodu mówiło się powszechnie «lord Singelworth» i że tak brzmiało jeszcze przed samemże przybyciem osobistości podróżnego, którego uprzedzał zwykle majordomo[1169] i aeronauta z pomocnikami i z przyborem do puszczania balonu.
Nieinaczej też zaszło i w Wenecji, w hotelu pod białym lwem, gdzie od wielu już dni wylądował był i aeronauta z przyborami, zatrudnieniu jego właściwemi, i majordomo lorda.
A skoro pierwszego i pierwsze odesłano na wyspę Lido, skąd swobodnie dawa się puszczać balon, i skoro drugi objął przygotowany apartament, przypłynął nareszcie gondolą osobną lord Singelworth, wstał, wystąpił ze smukłego i czarnego statku na lizany słoną wodą kamień progu i obojętnie wszedł do siebie, nie jak się gdzie przybywa, lecz jak się wraca.
Aeronaucja kilkadziesiąt lat temu nie była upowszechnioną tak rzeczą, jaką się ona dziś komu wydawać może; wszelako i spółcześnie, gdyby kto nieodstępnie ze sobą balon woził dla swej osobistej przyjemności i takowego codziennie o tej samej godzinie i nieledwie minucie używać nie omieszkiwał, istotnie, że dawałby pole do domniemywania ochotnego przyczyn takiej pilności.
To też gdziekolwiekbądź Singelworth bawił i wertykalnych[1170] swoich a codziennych wycieczek dopełniał, wszędzie i zewsząd, stosownie do zgadobliwości miejscowego umysłu i pochopów humoru, opowiadano, głoszono, zaprzeczano i uręczano, iż te a nie inne są powody znanych lorda zachodów lub ćwiczeń.
I czyto nad lekkiemi Kairu albo Konstantynopola minaretami[1171] balon jego wznosił się, czy nad złotemi i ciężkiemi kopułami Moskwy, czy nad Wiednia lub Paryża mrowiem, wszędzie i zawsze z wyjątkiem dni, zabawom publicznym poświęconych, dościgany bywał powietrzny podróżnik to głębokim domysłem, to bystrym dowcipem, to nareszcie trywjalną anegdotą. Pociski te jednakże obijały się ostatecznie o drzwi twarde zamkniętej tajemnicy.
Plotek we właściwem tej nazwy poziomej znaczeniu być mogło w Wenecji więcej, aniżeli w innem jakiem mieście. Owoczesny despotyzm rządu obcego musiał mieć tę nierozłączną od siebie ostrożność, granic naturalnych nie mająca, która czyni, iż lada poszept, rosnąc szybko, nie spotyka także swych naturalnych granic i że, im bywa więcej uwstręconą wolność opinji jawnie i swobodnie wyrażanej, tem głębszej, donośniejszej i bardziej piorunnej siły nabierają przemilczenia, niedopowiedzenia, mgnienia powieki, chrząchnięcia i kichnięcia!...
Feljetonista któryś w Paryżu napisał był, iż aeronautyczne lorda Singelworth wycieczki powodowane są jedynie staraniem około higieny osobistej i że domysł ten potwierdzają necessery, jakie w podbalonowy kosz, uważano, gdy były pakowane.
Nadto gubernator Odessy, generał Kutasow, który równolegle i równocześnie do podniesienia się balonu lorda wysłał był utwierdzony na linach balon rządowy, ze sobą unoszący bystrego policmajstra i przysięgłego adjunkta z obserwatorjum, uzbrojonego mocnemi lunetami, zatwierdził był podobno w swoim raporcie, iż we wycieczkach wiadomych niema nic zagrażającego stanowi rzeczy. Że z jakniebądż staranną delikatnością wnoszone do balonowego kosza puzdro nie zawiera przecież przez to samo prochu strzelniczego ani żadnej materji palnej, lecz, że obejmować się zdaje sprzęt cenny a łomliwy, jakby np. etruską okrągłą wazę, albo porcelanową. I że wszystko, co adjunkt obserwatorium najstaranniej przez lunety dociekał, odnosić się zdawa do najosobistszych, lubo oryginalnych lorda zwyczajów.
A jakkolwiek niemiecki jeden profesor w Heidelbergu wniósł, iż lord Singelworth meteorologiczne[1172] zbiera postrzeżenia, dotyczące oddziałań, które zachodzić mogą pomiędzy miejscową masą atmosfery, wyrabianej życiem i ruchem miast wielkich, a pomiędzy normalnem kolumny atmosferycznej parciem, i że przeto właściwiej powinienby być postrzegacz zachęcanym niż szydzonym; jednakowoż owo pierwsze feljetonisty francuskiego zeznanie, obostrzone raportem gubernjalnym, tak szerokiego i trwałego nabrało było rozgłosu, iż domysły wszystkie przy niem gasły.
Rzecz dziwna, jak uznanie masy przenosić się może łatwiej na to, co z pozoru na wiarogodność żadną nie zasługuje...
W Wenecji twierdzenia te i tłumaczenia stały się powszechnemi, tak dalece, iż do ostatecznych krańców popularności miejscowej wraz dobiegły. Czyli, że improwizator publiczny[1173] Sior Toni di Bona Grazia[1174] — osoba historyczna, którą wielokrotnie słyszeć miałem przyjemność, policzył był historję aeronaucji lorda do przedmiotów swoich genjalnych konferencyj, na zaludnionym pod wieczór placu Ś-go Marka zagajanych.
Co zaś Toni di Bona Grazia zmierzył okiem, z cieniu galonowanego trikorna[1175] iskrzącem, co wyseplunił wargami arlekina (atoli arlekina klasycznego z czasów etruskich), czemu nadał ton, potrząsając na swoich piersiach wielkiemi dekoracjami[1176], z kłów wieprzowych, muszli i błyskotliwych blaszek udziałanemi, to, nie trzeba myśleć, ażeby, znikomem parsknięciem śmiechu będąc, przemijało jak klask i piana uderzonej wiosłem laguny.
Zdarzało się owszem, że i dygnitarze austrjaccy nieopieszale raczyli się byli wsłuchiwać w te wulgarne[1177] mówienia, których sól, jakkolwiek dobrze licencjami gminnemi zaprawna, dawała się jednak niekiedy napotykać nawet i na eleganckim stole gubernatorowej Wenecji, hrabiny P...
Improwizatora popularnego zadanie w kraju podbitym i w stolicy, nieledwie marsowem rządzonej prawem, zaiste, że nienajłatwiejszą rzeczą być mogło. Trudności, w tym względzie spotykane, ułatwiało mu jedynie to obszerne buffo[1178], w które się, co chce, wmieścić dawa, ale które właśnie dla wielkiego swojego rozszerzenia musi być płaskie. Śród tak małej dziedziny politycznego i literackiego życia każda barwna nowinka stawała się uwagi godną treścią.
Improwizator względem przybycia lorda Singelworth postawił się jako obrońca sławy osobistej podróżnika.
— Dopokądże — mówił Toni di Bona Grazia — dotykać będą nierozważnie latającego na powietrzu, którego dotknąć niepodobna? I do myślenia będą dawać, jakoby ktoś nad najznakomitszemi na świecie miejscami dlatego tylko unosił się, ażeby tam warunków poziomych higjeny dopełniał... ażeby (mówię) splunął zgóry!... i do innej stolicy albo do innego historycznego miejsca po toż samo udawał się?! Jestże podobieństwem, ażeby sam widok monumentów stolicy jakiej nie poruszał ducha i serca? Wieże wysokie świątyń, łuki tryumfalne, kolumny zwycięskie nie mająż uroczystej siły zachwytu?... Wprawdzie... — i tu monologista[1179] biegły odmieniał nagle głos, jakgdyby ktoś z za sceny wdał się w rozmowę — wprawdzie, ażeby starożytną lub ubiegłą zachwycać się swobodnie tryumfalnością, należałoby usilnie zapomnieć, iż z tych gotyckich wież, z tych tryumfalnych łuków i kolumn, tego rana, wczora i w różne onegdaje, zrzucali się rozpaczą gnani śmiertelnicy nieszczęśni i podobno że oni zrzucać się dziś jeszcze zamyślają lub będą jutro[1180]. Atoli i przez takowy deszcz krwi i łez patrząc na architekturę piękną, można nie być nieczułym estetycznie.
Tu Toni di Bona Grazia kichał silnie i powoli wyciągał z kieszeni szerokiego fraka chustkę jaskrawej barwy, a po użyciu onej tak dalej rzecz prowadził:
— Starożytne gmachy, np. więzień naszych, Piombi[1181] lub Most westchnień[1182], zgóry widziane, podobno, iż wydają się oku jak pełzające płaskie robactwo: ale nie myślę, ażeby cztery konie świętego Marka, kiedy zarżą płucami złotemi i zachwieją grzywami z korynckiego bronzu w słońca blasku, widokiem były obojętnym! Tego jednak z wysokości wielkiej nie baczy się — jest to znikający w masach ciemnych wyjątek!... Lecz nie należałoby właściwiej podzielić i uzasadnić mniemanie, iż powietrzny latawiec ma jedną z tych głębokich historycznych tajemnic, które się dopiero po wiekach wyjaśniają. Znam wszelako przyczynę, dla której o tem się nie myśli... Twierdzą ludzie, wytworny nos mający, iż upadł na wyspę Murano papier, z balonowego kosza upuszczony... Ten papier dla niepróżno nos mających miał wytłumaczyć wszystko!... Papier niezapisany czy jednakże podobna, ażeby tyle wysłowił? — — — Jest to podobna, o świetna publiczności... jakkolwiek bowiem Wy, lubo słusznie, odwracacie oczy wasze od śmietników, mnie zdarzało się w głębokiem zadumaniu nad niemi stawać i odczytywać dzieje godzin ubiegłych z tych okrytych kurzawą palimpsestów![1183]. Tu były atłasowy trzewik, konwulsyjnie skręcony i opierający się na stłuczonej butelce; tam guzik munduru wojskowego, przeświecający z pod szczątków miotły; ówdzie siódemka czerwienna, as treflowy i wizytowa karta, połamane... dalej fjołków bukiet, który oto błędna i niedowierzająca kotka wącha... wpobliżu kałamarz pusty i nadużyte pióro, nieudolnie silące się podrywać z powianiem wiatru!... Szczątki te śmietnicze opowiadały mi były nieraz długie i zawiłe przypowieści — kto wie, azali Muza moja nie była kiedyś szyfonierka?...[1184]. I dlaczegóżby więc ów miały papier, który upaść miał z pod balonu na plac w Murano, nie mógł zdradzić lorda tajemnicy??... — Nie ubliży się wcale policji Państwa Apostolskiego, gdy powiemy, że bywają w niej nosy tak dorodne, jakich i pomiędzy neapolitańczykami spotkać niełatwo! — —

Tak gdy improwizator zamykał rapsody swoje, upadały pieniążki na rozesłaną przed stopami jego na bruku chustkę. Słuchacze się zwolna usuwali, damy wielkie, przechodząc mimo, posyłały służącego, ażeby dorzucił garstkę monet do kasy zwijającego się teatru; oficerowie austrjaccy ze staranną grzecznością przystępowali do dam i uwiadamiali je o wojskowej muzyce, grać na placu mającej; gołębie raz jeszcze przeleciały nad tem wszystkiem, a zapewne na ten dzień raz ostatni, — i Wenecja, nazbyt będąc oryginalną, ażeby mogła być ostatecznie ujarzmioną, pozostawała tem samem dziwnem miastem:
miastem, w posadach swoich mającem pierwowieczną lakustralną[1185] konstrukcję na palach;
potem targiem rybaków i uskoków schronieniem;
potem jeszcze miastem kramarzących z fenicka przedsiębiorców, zawiązanych nareszcie w republikę, bynajmniej nie spartańską, ale owszem noszącą bisior szeroki, który leniwo wlókł się za złotym jej sandałem, nieco na azjatycki lub wschodni sposób szpiczastym i wgórę podkrzywionym;
miastem, które zaiste że przeżyło idyllę, dramę, nadużyło tragedji i komedji i które, jako znudzona już wszystkiem wielka dama, pozostało piękne i czarowne, pochylając się co noc ku lagunom, gdzie przepadają kręgami złotemi gwiazdy drżące, jak dożów ślubne pierścienie.

A dla których jednakże podziwu się ma więcej niż żywego spółczucia człowieczego!...
O historjo!...
Nie przeto jednakże znać tam mogłeś niemało prawdziwych potomków patrycjatu[1186], którzy milczeniem, taktem i dumną cierpliwością przyjmowali obcy rząd w ojczyźnie.
Tacy żyli w Wenecji, jakgdyby w niej się znaleźli wygnańcami, a że bywało, iż niektórzy część tylko pałaców własnych utrzymywać mieszkalnie potrafili, reszta gmachów pozostawała rozwaliną, i ruinę własnej historji za swojego dobrego miewali sąsiada.
Do tych jeżeli uczęszczałeś, wietrzyły się przed oczyma twemi butwiejące karty kronik Rzeczypospolitej i dawnego życia obrazy przeświecały.
Jakoż, że do każdego z pałaców zarówno można dojść przez labirynt ciasnych od tyłu uliczek, jak gondolą dopłynąć od głównego wnijścia i od kanału, skoro się przeto ową pierwszą i bardziej poufną drogą przychodziło, musiałeś odczytać naprzód ginące w murze małe wnijście, dotykałeś gałki bronzowej, drzwi otwierały się i wchodziłeś na średniowieczny pusty dziedziniec, zewsząd kamieniem słany. Jeżeli przyjętym nie mogłeś być, spuszczał się bezosobiście kosz na linie, wkładałeś weń kartę swoją i wychodziłeś, nie widząc nikogo, a wszystko w ciszy, coś inkwizycyjnego[1187], staroweneckiego w sobie mającej. Lecz gdy, owszem, przyjętym byłeś, dolatał cię naprzód wywrzask papugi i wstępowałeś potem po mozaikowych schodach, przedstawiających herby rodowe, częstotliwie złotym dożów płaszczem obrzucane dokoła i dukalną[1188] ich czapką zgóry pokryte.
Wprawdzie gondoljerów dwóch śpiewających Tassa rapsody (w dialekcie weneckim) poszukiwało się bardziej w tem czarownem mieście, niżeli się wzdychało do świata, do którego, byłoby właściwiej, gdybym powiedział, że się powracało tylko wieczorem; zaś i to jeszcze nawet, jak się powraca i wylądowywa na Piazzetta, gdzie odgadujesz zdala śród przechodniów mantylę znajomą albo wstążki, pomieszane z wachlarzem, z niesfornym puklem włosów i ze srebrnemi włóknami promieni księżycowych..
Nie przeto jednakże odwiedziny twoje u weneckiego patrycjusza ofiarowały ci były zwykle wzajemne, uprzejme i swobodnie stręczone zawdzięczenia.
Parę razy w tygodniu pod okna twe podpływali, bywało, czarni wioślarze od pałaców, ty zaś do leżącego w gondoli gościa ze stosownym gestem gdy rzuciłeś starowenecki wyraz «s-ciao» (schiavo) — «Twój niewolnik!» czyli «Uniżony sługa mojego pana!» i takież samo «ciao» ze słonym powiewem lagun do okna gdy odebrałeś, zbiegało się rączo, rzucało w gondolę i płynęło wśród klasku wioseł z rytmem ich, jak kiedy poeta, lubo nie obmyślił ściśle ram i wszystkich efektów utworu swego, wie jednakże, iż ten się wykoleić mu nie podoła z twórczej jego energji.
W dnie zaś wycieczek, tak mało obmyślonych, nie domniemywałeś już, gdzie śniadać lub obiadować będziesz. Zarówno albowiem zdarzać się to mogło gdzieś na krańcach przedmieścia z rybakami, potrącając proste szklanki wina, lub, wróciwszy wcześnie na łono miasta, znajdując się u stołu którego z hotelów wielkich, śród wykwintnych dam i cudzoziemców.

II.

To jest tak dalece trywialne, — mówił dziś przy właśnie-że opuszczonym długim stole hotelu lwa białego hrabia Antonio della Brenta — to tak trywialnem jest, że zaledwo w brukowej improwizacji naszego lubego di Bona Grazia ujść może...
— Wielce przepraszam, że zaprzeczę! — odpowiedział kawaler di San Luca, wzięty wenecki doktór. — Lord, chociażby nawet rzeczywiście miał jedynie na celu uregulowanie żołądka swojego przez heroiczną[1189] i perjodyczną[1190] zmianę atmosfery, nie zasługiwałby bynajmniej na pośmiech u pokornie i nieco głębiej zastanawiających się nad człowiekiem!...
— Ależ ów papier — papier bez napisów i jedynie czytelny dla nosów policji Jego Cesarskiej Mości... — zawołał zbyt głośno D... (którego wielkie weneckie nazwisko przemilczamy, ażeby go w poziomą rzecz nie mieszać).
— Papier! I czyli istotnie piśmienny papier? — szeptać zaczęto...
Dama u przeciwnego końca stołu, która jeszcze się była zatrzymała zarazem dla dziewczynki i dla deseru, wstała, wzięła dziecko za rączkę i wyszła zwolna, poszukując ręką drugą chustki do nosa. Dziecko się na pomarańcze oglądało — —
Rodzice częstotliwie nie chcą gorszyć dzieci rozmową pustą wtedy, kiedy one przedewszystkiem o pomarańczach myślą! I, przerywając im ich marzenia słodkie i wonne dla uchrony od czegoś, względem czego zupełnie są one obojętnemi, unoszą dla siebie samych wzgląd i uszanowanie.
Naśladować tak jałowego przykładu nie zamierzamy tu w opowiadaniu naszem, co więcej, zdaje się nam, że jest krytycznym pewnikiem niezachwianym, iż takowy pisarz lub artysta, który musi odrzucać treść rubaszną, albo treść, mogącą powalać białość papieru i sklepową jego zniweczyć świeżość i wonność, zaiste, że niewiadomo, od czego jest artystą albo pisarzem.
Dopiero, umiejąc wszystko wypowiedzieć, jest się wolnym, a bez tejto wolności sztuka nie może mieć istotnego ruchu i życia, stawając się powtarzaniem tylko i stosowaniem zdobytych pierw lokucyj.
Że deserowego wina udział, czarna kawa i cygar dym podrażniły cokolwiek stronę nerwowa sprzeczki o cel istotny balonowych wycieczek lorda, to jest następstwem zbyt potocznem, ażeby zasługiwało na baczenie.
— Wyznać wszakże należy, — mówił D... — że są na globie miejsca, tak bardzo niezdrowe z różnych powodów, iż owdzie nie byłoby wcale dziwactwem uregulować co dnia siłę trawienia w warunkach swobodniejszych, powracając przeto i silniejszym i przytomniejszym.
Spostrzeżenie to spotkało potwierdzenie u kawalera di San Luca, wyrażone naprzód podniesieniem brwi, a potem całego czoła poruszeniem, inne jednak osoby wnosić zaczęły, iż D... przechyla się na stronę tych, którzy za cel wycieczek lorda kładą interes osobistej jego higjeny, nie zaś meteorologiczne spostrzeżenia.
A skutkiem tak wyraźnie i rozdzielnie postawionych opinij, gdy coraz to uporniej zamieniano przeczenia, doszło do zakładu i postanowiono nawet bardzo niezwykłą cenę onego.
Ceną miał być złocony statek maskaradowy, który się na zbliżony właśnie dzień św. Marka przygotowywał i którego właściciel zamierzał sobie pierwszorzędny udział wziąć w regacie[1191].
Nie szło więc już o samo rozstrzygnięcie węzła wątpliwości, tyczącej obyczajów oryginalnego jednego anglika, ale szło o rzecz wenecką i niecodzienną, czyli: pod czyjem nazwiskiem w dzień narodowej regaty św. Marka zajaśnieje na kanale wielkim świetna, złocista nawa...
Moje zachowanie się podczas sporu, do tej doszłego doniosłości, że być mogło zbyt obojętnem i wyłącznem, uważałem za właściwe przynajmniej kilkoma stosownemi wyrazy wziąć mój udział. Wniosłem przeto, iż rzecz sama przez się niebardzo postąpiła, albowiem pozostawa pewne źródło posiąść, z któregoby zakładowe strony dowiedziały się, kto wygrywa...
Spostrzeżenie zanadto proste, ażeby wygodnem było dla tego, który je zrobił, obróciło więc na mnie obowiązek praktycznej rady pod tym względem. A dolegany pytaniami, co i jak w tej mierze począć, wniosłem jeszcze, iż należy się poprostu odwołać do samegoż lorda, że niemniej prostą rzeczą od nas, a przystępną dla Anglika jest użyć ku temu delegacji od wszystkich opinjujących, tejże zaś, jako umocnienie, dać to, iż zawiązał się cenny zakład.
Rzecz skoro się tak uwyraźniła, jak wysokość mostu Rialto[1192], i skoro przeto bytu jej przyczyn zaprzeczać nie można było, uważano za dobre mnie jako delegata naznaczyć, bo w zgromadzeniach radnych ten zazwyczaj, który wykazuje brak lub usterkę jaką obradowania, bywa koniecznie używanym do zaspokojenia słabej strony, którą wykazał.
Zasłoniwszy się nieco uwagą, iż delegacja nie może być na jednej osobie ograniczoną, lecz że winna mieć świadków i kontrolę swego postępowania, raczono mi dołączyć D..., hrabiego della Brenta i kawalera di San Luca.
Zebrałem przeto zaraz karty wszystkich deputacji członków i do majordomo lorda posłałem z uwyraźnionem jasno i grzecznie zapytaniem, czyli i kiedy przyjąć nas lord Singelworth potrafi.
A, lubo ufający w następstwo przyzwoite, nie wiedziałem jednakże, co pozostałoby do zrobienia w razie odmowy i jak przyszłoby to «wyeurypidować?...»[1193] (Arystofanes[1194]) w «Acharnach», przez usta Nikiasa).
Niebawem wszelako z tej małej niepewności wywiódł nas majordomo lorda, który, kartę jego przyniósłszy, nas delegowanych uwiadomił zarazem o wyborze godziny przedśniadannej dnia następnego i, że ta może być na recepcję[1195] deputacji najwłaściwszą, będąc najmniej odległą.
Jak spędziło się resztę dnia owego?
Na to administracyjnie odpowiedzieć można bez trudności w każdem innem mieście, które swojej wyłącznej misji nie ma; lecz Wenecja ma misję świadczenia człowiekowi, że jest fantastyczna sfera życia, że stolica nie jest tylko samem scentralizowaniem administracyjnem kilku biur; że plac może być salonem, bo to zależy od przechodniów i onychże obyczajności; że na kościele katolickim mogą igrać cztery bronzowe konie rydwanu Apollinowego, nic nabożeństwu nie szkodząc... I że przeto śmiertelny na tym świecie nie jest tylko rodzajem nadkompletowego urzędnika, pełniącego o swoich godzinach własne albo cudze interesa, ale że i godność żywego członka bytu we wszechstworzeniu on ma, a przez to samo może się i zadumać, i zarozmawiać, i zabawić!...
W dniu jednak następnym, ściśle o godzinie naznaczonej, znaleźliśmy się wszyscy u progów lorda, przez które nas dosyć ceremonjalnie wprowadził do salonu majordomo i tamże na bardzo maleńką chwilkę samych zostawił.
Czas miałem spojrzeć dookoła, to unosząc wrażenie, że najmniejszego śladu ani użytkowania, ani życia w tym salonie wcale nie było.
Żadnej kartki muzyki, żadnej książki, albumu, ryciny, karty wizytowej etc....
Posadzka jedynie mozaikowa odzwierciadlała wszystkie meble, polerowane, jak kryształ, zaś poutwierdzane w ścianach weneckie zwierciadła odzwierciadlały znowu wszystkość, a ta razem więcej jasna i świetna była, niż urocza.
Gdy lord wszedł i gdy zamieniliśmy ukłon, majordomo ustawił po dwa fotele z obu stron siedzenia gospodarza, ja zaś począłem prezentować delegację: naprzód D... z monumentalnem jego weneckiem nazwiskiem, potem Antonio della Brenta, doktora di San Luca, i samego siebie.
Lord dał uważyć, iż we wszystkich nas rozpoznaje spółbiesiadników u jednego stołu, poczem zajęło się miejsca i zacząłem:
— Milordzie! Więcej niż zbytecznem mogłoby być, gdyby się sprawozdawało, iż balonowe wycieczki Waszej Ekscelencji nie dziś dopiero i nie w tem jednem mieście zwróciły uwagę publiczności, iże o celu ich domysły nietylko, będąc przez dzienniki głoszone, policzają się już do objawów opinji, ale nawet formują jakoby dwa stronnictwa, dwie szkoły. Jedna z onych chce mieć za cel wycieczek spostrzeżenia meteorologiczne; druga ogranicza te egzercycje do potrzeb najosobliwszej higjeny, i to nieledwie żołądkowej... Jednych i wtórych opinje do niczego nie obowiązywałyby nas wcale, gdyby nie to, iż znakomity zakład urósł na tak rozdwojonem zdaniu. Zakład zaś, milordzie, słusznie ważonym bywał zawsze w obyczajowem prawie powszechnem Wielkiej Brytanii (bo podobno, że zakład jest nawet jedną ze starożytnych form pierwszego prawa celtycko-bretońskiego i anglo-saksońskiego...). Jeżeli więc w tem, lubo potocznem, wydarzeniu uciec nam się wypadnie, milordzie, do stanowczego rozsądzenia waszego, która wygrywa partja, niechaj to przy błahej treści swojej nie wyda się być mało uważnie przedstawionem. —
Z wielką powolnością ruchu lord Singelworth dobył chustki z kieszeni, potem przetarł oba kąty warg — i tak zaczął:
— Sprawiedliwie sobie przysądzić wygranej nie będzie mogło i nie może żadne z dwóch stronnictw do zakładu doszłych. Względy albowiem czy to meteorologicznych spostrzeżeń, czyli ćwiczeń higjeny — wcale nie stanowią celu głównego. Co do pierwszych, należą one do aeronauty mojego i spółpracowników tej osoby, zaś co do drugich... — i tu się lord obrócił do kawalera di San Luca — mogę sobie oddać tę sprawiedliwość, iż dobrze przed mojemi balonowemi wycieczkami dbałem pilnie o uregulowanie sił trawienia. Owszem, wypadałoby powiedzieć, iż, gdybym pierwej do takiej doskonałości nie dostąpił, wycieczki moje balonowe ani mogłyby być tak perjodycznemi, ani dawać tak pełnego zadowolenia. Cel wszelako onychże nie jest z tej sfery.
Niestety, dla Europejczyków kontynentalnych muszą być tajemnice, mają oni albowiem to wspólnego z murzynami, iż ze wszystkiego się śmieją, czego odrazu pojąć nie są w stanie. Skoro więc nie można dozwolić, ażeby wszystko się obracało w śmieszność, pozostawa milczeć i stąd się nasuwa tajemnica... Lecz u tychże, tak łatwo śmiejących się, jest wzamian piękne uczucie poważania z wielką łatwością donośnych imion historycznych; będę więc umiał choć tem sobie posłużyć i pomóc na swojem miejscu, kiedy, w zupełny wykład celu mojej aeronaucji zapuściwszy się, napotkam gdzie trudności, na uprzedzający śmiech zwykłe wykładającego rzecz nową narażać.
Przyczyną główną codziennego używania aeronaucji jest moje pojęcie o czystości, — celem jest czystość.
Szlachetni panowie i cała spółczesność pojmujecie czystość jako zaprzeczenie nieczystości. Odpowiednia doza perfum gdy staje w przeciwieństwie względem dozy odpowiedniej rozkładowego fetoru[1196], jest to dla was czystym oddechem, bo taki już macie nerwów ustrój. Pewien rodzaj dualizmu[1197] powonienia i aspiracji[1198] wyrobił się już wokoło was — i tak jest w ludziach, jak u niektórych pokoleń na Kaukazie, rozdwojenie na zło i dobro pojęcia bóstwa!
Tymczasem miasta wasze, siedziby i społeczności sklepią się, budują i rozwijają na kloakach... Te wykwintne kuchnie, które co dnia pod wieczór buchają aromatem wonnych przypraw i sosów, mają pod posadzkami swojemi trzęsawiska zgnilizny; te ponętne błyskotem swym i elegancją salony, gdzie, równie lekki jak zefir, trzewik tanecznicy walcuje z zefirem, one są usklepione na podziemiach ciężkich i odrażających. Leniwe tam ramię rozkładającego się olbrzyma przeciąga się, ale nieustającą walkę co dnia i co chwila toczy — coś, jakby wciąż gnijący Laokoon[1199], przewraca się w pieczarach stolic pod umiecionemi gładko ulicami!...
Prawda jest, że te i owe municypalności walczą mężnie, lecz, ażeby usunąć nieco falangę kału, muszą one całą falangę ludzi zdegradować, zamieniając ich w bryły bez powonienia i bez towarzyskiego wdzięku, i z którymi do stołu siąść nikt nie chce... Starożytni Celtowie, ażeby uskromić groźne wylewy rzek lub oceanu najścia, szli szeregami w bród, mieczów dobywszy, i heroicznie tonęli... Egipcjanin jednakże mniej patetycznie postępował sobie i postąpił był nareszcie z kalami Nilu, bo się zastanawiał, zgłębiał, ważył...
Pojęcia więc wasze o czystości, jakkolwiek być one mogą jedynie możliwemi na teraz, albo koniecznie niezmiennemi, cóż stąd, jeżeli mnie one nie wystarczają? Czy nieudolności onych zarówno jasno i szczerze, jak filozoficznie i rzeczywiście nie określiłem?
Dlatego to — (rzekł, powstawszy, lord) — ja protestuję!

Chcieliśmy coś odrzec, ale, że dawaliśmy sobie wzajem pierwszeństwo głosu, nikt go nie podniósł; ja zaś gdy na ustach miałem tę uwagę, iż wymaga się od protestującego, ażeby choć zasadę bardziej obowiązującą wskazał, lord nie czekał więcej i dalej mówił:
— Niechże nie będzie teraz rzeczą, na jowialny jedynie uśmiech zasługującą, skoro przystąpię i do technicznej formy mojej protestacji. Imiona Sokratesa i Ksantypy są zewszechmiar poważne i historyczne. Gdyby się więc kto spytał, przez co głównie starożytna dama zawiniła, skoro na olimpijskie czoło mędrca wylała była z okna urnę, pełną domowych nieczystości, ja odpowiedziałbym słowem jednem — — tu na bardzo maleńką chwilę czasu przemilkł mówca, ale natychmiast, głosu i gestu własnego dogoniwszy, dalej prowadził: atoli, stosownie do pojęcia o czystości, w praktyce powszechnej będącego, zawiniła głównie Ksantypa przez to, iż z drugiego okna nie wylała była na toż czoło urny pełnej wonności, jaką się ofiarowało było bogom; zaś według mnie winą jej jest, iż uczyniła to z bardzo niskiego stanowiska.
Nieczystość — rzekł lord półgłosem i jakoby pochylając się od ucha do ucha jednym i drugim — nieczystość jest to niskość!... Jest to niskość!... — powtórzył głośniej. — — Jakoż, gdyby taż sama starożytna dama z tąż samą i niemniej pełna urną znajdowała się ze mną na wysokości, do której zwykł mój dobiegać balon, mogłaby wypróżniać naczynie swoje bez obawy najmniejszej, bo tam nieczystości wcale niema!... Tam ciągły porządek jest i pełni się, w ustawach sił i warunków atmosfery założonym będąc.
Trefniś jakiś, do mojej tajemnicy próżno kołacąc, rzucił był anegdotę, jakoby z wysokości balonu mojego upadł nieczysty papier... Musiałoby to być raczej z okna Ksantypy, a nie z tych sfer, z których, cokolwiek się odepchnie, musi się doharmonizować do porządku ogólnego wśród włókien, kryształów, kropli, ruchu, pary i pędu...
Jednem słowem: za wysoko ja się podnoszę, ażeby dotyczyła mnie nieczystość!... Co ci się podoba, stamtąd rzuć, a potem o szafirowej nocy letniej patrz na spadający aerolit... Jakże on jest pięknym!...
Czystość zależy na podniesieniu się stosownem, — nieczystością zaś jest poniżenie się... lub kogo... Czystość, która musiałaby, degradować[1200] ludzi, ażeby siebie utrzymać, byłażby bezplamną?
Ażeby przeto całego mojego o niej pojęcia dochować, wznoszę się; tudzież, ażeby protest mój nie był tylko czczemi wyrazami, lecz ażeby nosił pieczęć dopełnienia czegośkolwiek w kierunku tej prawdy.
Kto ma błogą wolę śmiać się z tego, niechaj to pełni teraz... teraz... bo poczuwam łzę w oku...
Mówiąc zaś to, począł lord z nieprzyśpieszonym, ale nieco namiętnym ruchem przecierać różowe kąty oka lewego i, zlekka kładąc potem rękę na ramieniu doktora di San Luca, rzekł:
— Ludzie nie są jeszcze czyści... są dopiero perfumowani...
Nie przestankowe już, ale zamykające wyczerpniętą treść nastąpiło potem uciszenie, które wraz zapełniać rozpoczął zegar biciem godziny śniadannej. Staraliśmy się więc dopełnić ceremonjału pożegnalnego z rzetelnością taż samą, z jaką dopełniliśmy delegacji, lubo ta rozwiązała tylko zakład, zagajony płocho.
Do jakiego rodzaju obłakania scjentyficznie[1201] się policza manja lorda Singelworth? Tego nie podnosił doktór di San Luca, zapewne przez takt i delikatność — dwie właściwości cenne, a wyznać trzeba, że nierzadkie pomiędzy uczonymi italskimi.
Natomiast improwizator Toni di Bona Grazia z większym, niż kiedy, zapałem głosi, że ulatujący podróżnik jest mężem misji, jest uprzedzicielem i zwiastunem wielkiej epoki nowej, która ma stać się dla ludzkości całej rodzajem puryfikacji[1202] i czemś do revivalu[1203] amerykańskiego podobnem... revivalu, o którym (mówiąc i szczerze i na stronie) ani nasz stary, ukształcony i niewolniczy kontynent nie ma słusznego pojęcia, ani byłby na siłach, ażeby go u siebie spróbować i zaszczepić!... Archeologia tu raczej — lubo wstecz, ale żywo i świetnie — działa.
Jakoż nadeszła niebawem uroczystość św. Marka z nieporównaną swa regatą. Wenecjanie wszyscy się znaleźli nagle u Wielkiego kanału, a tak wszyscy, że na placu św. Marka i w okolicach jego gołębie tylko same i niepłoszone przechadzały się po szerokim bruku.
U mostu wysokiego, u Rialto, flagi wszystkich barw, chorągwie wszystkich wieków i ludów grały wstęgami w wietrze; małe maskaradowe okręty, wyzłacane nawy z różnych epok, galery pstre herbami, czarne gondole i rozmaite statki spotykały się tak nieraz żebrami boków swoich, iż suchą nogą mogłeś przejść całą kanału szerokość, tam i napowrót.
Wszystkich oczy wigrane lub wlepione były w ten wir archeologicznego szału, który nie bez pobudek uwzględniała roztropna austrjacka policja.
Raz tylko kilka znacznych grup obróciło spojrzenie swoje ku górze, gdzie wzniesionemi wiosły gondoljerowie pokazywali maleńki i mdły punkcik, znikający w przestworzu...

Był to balon lorda Singelworth.


AD LEONES[1204]

To nie był wcale ani mało obiecujący talent, ani mało dotrzymać mogąca organizacja, ów rudobrody rzeźbiarz, który o godzinie zamknięcia prac chadzał prawie co wieczór do Café-Greco z wielką swoją charcicą kirgiskiego pochodzenia.
Sam wybór zwierzęcia, które jednało wdzięk i siłę w czytelnie naznaczonych muskułach swoich, dawać już mógł uważnemu postrzegaczowi do mniemania korzystnego o umysłowej godności osoby, która to a nie inne upodobała sobie stworzenie.
Jeżeli albowiem generał Jomini twierdzi, iż koń, nie zaś kawalerzysta, «dobrą jazdę czyni», tedy z daleko więcej psychologicznych względów utrzymywać byłoby właściwem, że dobranie sobie tego lub owego psa rodzaju głośno o dobierającego poczuciach i umyśle znamionuje. Jużci rzeźnik zupełnie innego psa ma na myśli, jak łowiec, albo szlachetna dama...
Śliczny to był ów rudobrodego rzeźbiarza pies, zwolna przed nim idący z paszczą otwartą i w niej rozesłanym na białych kłach amarantowym językiem, do świeżego liścia purpurowego jakiego kwiatu podobnym.
Szedł on zwolna, z rodzajem wspaniałomyślnej grzeczności, nikogo nie potrącając, lecz, gdy mu poczynali umyślnie wadzić uliczni chłopcy, oglądał się raz na pana swego i w temże samem oka mgnieniu, jak tknięta sprężyna doskonała, z miejsca przeskakiwał całą ciżbę i szedł dalej powoli, gdy za nim chłonący od strachu swawolnicy z bruku się podnosili, jasno narazie nie pojmując, co się stało?...
Podobnież i w kawiarni, kilka stołów szkłem zastawionych przeskakiwał, nic nie potrąciwszy, a w też same naturalne i powolne wracając ruchy, żadnego poklasku nie oczekiwał, jakby mniemał, iż każdy z siedzących tam gości potrafiłby toż samo zrobić.
To też cenną była u wszystkich śliczna charcica!
Gdy mówi się «u wszystkich», znaczy: u pewnej grupy i u dwóch chórów (greckich), u chóru, dopowiadającego swoje słowa i gestykulującego.
Grupa rudobrodego rzeźbiarza stanowiła zarazem jeden z czterech kątów bilardu, a składała się pogłównie: z redaktora Gazety beletrystyczno-politycznej, z pięknego śpiewaka, który dawał lekcje cudzoziemcom, z utalentowanego malarza i z młodzieńca-turysty, wysłanego przez rodziców, jak sam się wyrażał, «dla kształcenia się w zapatrywaniu na rzeczy». Ten zaś był z nieodstępnym (w tym sensie) guwernerem, iż się zwykle obydwaj szukali po mieście, wszędzie o siebie wzajem zapytując i dopiero się w Café-Greco spotykali wieczorem.
Wiedzieć to wszystko i szczegóły bardziej osobiste można było prawie mimowolnie. Skutkiem albowiem pewnego rodzaju przezroczystości moralnego powietrza społecznego i skutkiem postaciowania się charakterów (dwóch rzeczy, północnym miastom i ludziom mało znanych), zdarzało się nawet osobie obcej, która aby raz do kawiarni zaszła, rozeznawać z łatwością nietylko, kto, w jakiej gałęzi prac i zachodów bierze udział, ale nawet i czem w obecności zaprząta się.
Figura taka, jak redaktor, znaną być wprawdzie mogła samym skutkiem swojego publicznego atrybutu[1205], dopomagało jednak do rozeznania osoby jej ruchliwe spojrzenie, chętne wyrażanie i udzielanie się łatwym i grzecznym gestem, mniej chętne słowem, tudzież płowy parasol, coś do kardynalskiego podobny, i nareszcie, skoro już zaczął mówić, poznawało się po stylu człowieka pióra.
Jeżeli kto uwagę kiedy zwrócił na rodzaj świdrów szklanych, obracanych przez ukryty mechanizm i do złudzenia naśladujących bieg źródlanej wody; jeżeli widział takowe szkiełka obracane w paszczach lwów gipsowych, obstawionych kwiatami i zielonością i jeżeli wspomniał, jak liść żaden żadnego kwiatu nie czuje tam zbliżenia kropli wody ani jej chłodu i życia, tedy ma on zupełne wyobrażenie o redaktora stylu i jego elokwencji.
Czem zaś on jest zajętym w obecności — to jużci, że stosunkiem jakimś wyjątkowym, bo i staranniej, niż zazwyczaj, ubrany i o nieregularnych godzinach do kawiarni na ulotne chwilki wstępuje.
Śpiewak także, z płaszczykiem swym na ręku lub na jednem ramieniu, z pobrzmiewającą coś wargą pod zbyt układnym wąsem, i ze zwitkiem nut w ręku, nic nieczytelnego w swojej postaci nie przedstawował.
Mniej wyraźnym typem był guwerner (poszukiwany przez młodzieńca, jemu poruczonego), w mówieniu szybki, ale nie w wymawianiu, seplenił nieco i parskał śliną, ilekroć w zapale się poczuwał.
Byłby zaś o wiele przystępniejszym i jaśniejszym, gdyby nie przymiotnik «scientyficzny», nazbyt często przezeń używany. Niepłocho jednakże bierał się do pióra, ktoś albowiem nienajdyskretniejszy, lecz bystrowzroki, rok temu u niego przyjmowany, gdy z rozsypanego na arkuszu białym tytoniu wił sobie cygaretko, wyczytał był dwa pierwsze słowa tytułu i rękopisu: «Rzut oka...» a jeszcze i wczora tamże i w podobnejże okoliczności niewięcej zdarzyło się mu wyczytać.
Wiedziano jednakże, iż pracuje nad «Rzutem oka», ale co u człowieka zewsząd scientyficznego dziwniej się przedstawiało, to, że, gdy nietrafnie pchnięta przezeń bilardowa kula wykolejała się z widoków jego, natychmiast całą wagę ciała swego przechylając w stronę kierunku życzonego, gestem nogi, pięty i wzrokiem dopomagał, aby inaczej gonił ciężar... a co jest przecież równie bezskuteczne, jak niescientyficzne, będąc przeciw prawom grawitacji.
O rudobrodym w czarnych aksamitach rzeźbiarzu, który na teraz nieruchomie, jak stary wenecki portret, siaduje i udziału nie bierze w bilardowych zachodach i zapasach, wie się, iż ten dosyć ma całodziennego ruchu w ciągu wielkiej pracy swojej i z wielkim podjętej zapałem, aby jeszcze wieczorem rozrywkowych trudów poszukiwał.
Zaś, ażeby mieć naprzód pojecie o uskutecznianem jakiego artysty dziele, nie potrzeba na to (w przezacnym Rzymie) być do poufnego temuż artyście koła zbliżonym. Plac Hiszpański jest właśnie o niewiele kroków od Café-Greco — szerokie schody, we dwa skrzydła rozwierające się i podrywające na Monte Pincio[1206], jakgdyby z bruku ogromny jaki, bajeczny ptak chciał wzlecieć i oczekuje tylko, aż się na piórach jego ludzie ugrupują...
Plac ten i te schody stanowią forum[1207] modelów, to odpoczywających, to oczekujących na zajęcie; wystarcza zbliżyć się do tych grup skulpturalnych, malarskich i dowcipnych, ażeby o każdego artysty doraźnem zatrudnieniu wszystko usłyszeć.
Tam się też wiedziało bardzo dobrze, że kolosalną grupę przedsięwziął rzeźbiarz, że dzieło to ma odbrzmiewać wewnętrznym ludzkości tragedjom, że Eurypidesowego nastroju jest kompozycją, przedstawiającą dwoje postaci chrześcijan, rzuconych lwom za czasu Domicjana, a szczegóły te tak już w pogadankach upowszechnionemi spotykałeś, iż, bywało, zażyły kolega nie po imieniu na rzeźbiarza wołał, lecz: «Ad leones!...»
Przyjmował to i skulptor[1208] w sposób właściwy, podrywając nieco jedne skrzydło swojego szerokiego kapelusza i ramieniem prawem dodatkując znaczący gest, jakby rzeźbiarskiej gliny garść dorzucił, tak, że zatrzymywała się charcica, pozierając mu bystro w oczy, aby zgadnąć, co życzy.
Pewnym rodzajem symbolu magicznego stawało się dzieło artysty, zaledwo mające wstąpić na świat, zaledwo rodzące się... Dziennik czytając w kawiarni, donoszący o tragicznem jakiem zajściu w polityce, obracano się nieraz ku rzeźbiarzowi, mówiąc ze stosownym przyciskiem: «Ad leones!», a na co on z konspiratorską dwuznacznością przez zmrużanie lewego oka odpowiadał.
I jednakowoż mimo pozornej takiegoto obyczaju krotochwili piękne jest (a północnym chłodnym nieznane stronom), ile się i jak się uprzedzająco przyczynia dobra wola publiczności do uzupełnienia i wprowadzenia w życie dzieła sztuki.
Lubo szczęśliwym ten tylko artysta, który trzeźwo wysłuchiwać, zrozumieć i przyjąć umiał tyle gościnne dla swojej pracy powitanie!
Że od mnóstwa lat jest przyjętym obyczajem posługiwać się ustalonym kawiarni greckiej adresem i tam odbierać listy swoje, przeto, owdzie o rannej zaszedłszy godzinie, nieco zadziwiony byłem, widząc już rzeźbiarza i redaktora.
Minąć ich nawet chciałem, domniemywając, iż są wyjątkowym zaprzątnięci interesem, gdy wysłana po mnie charcica zmusiła mię, ażebym do pana jej i przyjaciela jego zbliżył się. Zbliżony zaś, skoro odebrałem ustne zaproszenie, abym na dzień i godzinę naznaczoną znalazł się w pracowni mistrza dla jej nawiedzenia, rzekłem:
— Nie jestem tak bardzo profanem[1209] ażebym mniemał, iż pokazać nam zechcecie dzieło już ukończone!... Lecz myślę, iż dojść mogło do jednego z perjodów interesujących, kiedy artysta ogół myśli uwidomił i ustatecznił — lubo nie bez przyczyny utrzymują biegli, że sztukmistrz do końca zachować winien możność zupełnego swej kompozycji odmienienia, i że taka właśnie i dlatego ruch, obrót i życie miewa...
Redaktor z wielką szybkością treść tę popierać i rozwijać zaczął, a, lubo notując coś ołówkiem, jednak bacznie się w rozmowie utrzymywał; potem dla grzeczności zapytał naraz z rzeźbiarzem, czy nie zechciałbym z mej strony im powiedzieć, nad czem pracuję...
— Niezbyt wielki (rzekłem) mój udział w rzeczach sztuki nie pozwala mi, ażebym mógł czem bardzo popisywać się. Za szczerość jednakże szczerością zamieniając, wyznam, iż niemało w tych czasach bywam zajęty wykonaniem dwóch głów... Skoro się mówi: dwóch głów, znaczy zarazem i tego, co się im dla ich zupełności i ruchu należy, lubo cały i główny interes kompozycji we dwóch tylko głowach zawiera się. Zadaniem albowiem jest: ażeby jedna podnosiła oczy ku niebu, druga zaś podnosiła oczy, patrząc czyto na plafon[1210] sufitu, czyto na hak, gdzie okrągły świecznik umieszcza się. Tej i tamtej oczy zwrócone są wgórę — — — nie taję, iż mię praca ta dość umęczyła nieraz!
Rzeźbiarz podparł całe czoło silną swą ręką, tak, iż charcica, u nóg leżąca pierwej, podniosła się i poczęła wejrzeń swego pana poszukiwać. Redaktor robił ołówkiem kreski na marmurze stołu. Ja, uprzejmie pożegnawszy obu, wyszedłem, zaledwo na jedną chwilkę we drzwiach wstrzymany przez młodego turystę, który o guwernera swego zapytywał.
Niebardzo wiele jednak uczyniwszy kroków, spotkałem na schodach hiszpańskich guwernera i oświecony zostałem, że zaproszenie do pracowni rzeźbiarza bynajmniej mnie jako fawor[1211] wyłączny nie spotkało, że wszyscy znajomi i znani tak samo oczekiwanymi będą; idzie albowiem o ustatecznienie nieodmienne moralnego sensu grupy i atrybutów, figurom właściwych. Nadto, że redaktor swojemi wpływami tej pięknej dopiął rzeczy, iż bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego dziennika skłania się ku zamówieniu u rzeźbiarza grupy wiadomej, chcąc ją zakupić i do Ameryki przesłać, jeżeli tak kompozycja, jak egzekucja[1212], odpowiedzą życzeniom kupującego i jego wyobraźni.

Dzień nawiedzenia rzeźbiarskiej pracowni skoro w swej pełni nadszedł, znalazłem się wśród znanych osób i wśród zajmującego widoku.
Od czterech kątów wielkiej sali wprawdzie nieład i nieporuszany kurz dawały ogółowi ramy fantastyczne, lecz kurz, na doskonałe gipsy upadły, podnosi tylko i bardziej uczytelnia harmonję umiejętnej plastyki. Nieład zaś, który sam oku się tłumaczy, nietyle nieporządkiem, ile raczej dramą się zwać godzi.
W pośrodku światła miejscowego i pracowni stała i ciążyła wielka masa wilgotnej gliny rzeźbiarskiej, stanowiąca zaczętą grupę, a którą z resztki mokrych płócien właśnie artysta odkrywał...
Towarzyszyły tej robocie nieskąpo zaliczane naprzód: «Brawo, brawo!...», ilekroć odjęta szmata dawała oglądać to ramię, trafnie w glinie naznaczone, to biodra, to główne fałdy szat.
Męska postać obiecywała bardzo piękny tors[1213], dziewicza — dramatyczny obrót figury; obie postacie egzaltowały[1214] znaki krzyża, na sposób pro Christo[1215] nakreślonego; lew, który zapewne miał się osłupiony słaniać u nóg tych figur, zaledwo był bryłą, podobną do jakiego sprzętu, co tem więcej nadawało pozoru wykończenia częściom grupy, dalej posuniętym.
— Ad leones, ad leones! — wołał młody turysta.
A poskoczywszy do najciemniejszego kąta pracowni u drzwi samych, z poza wielkiej figury Dionizjackiej wyprowadził małego chłopca z serwetą na ramieniu i z koszem wina, co wraz użytem gdy zostało, zwiększyło przyklaski.
Sam rzeźbiarz nabrał tonu, nieco, jak należało było, wyzywającego świat do walki...
Guwerner, pomiędzy biusty na ziemi stojącemi, wskazując mu najbliższy, rzecze:
— Oto, zda mi się Domicjan!...
— Pan się nie mylisz — rzeźbiarz na to i kopnięciem nogi odbił nos Cezarowi, aż charcica, która leżała była pierwej jak gryf[1216] odlany z bronzu, podniosła się, powąchała odłamy gipsu rozbitego i powróciła ułożyć się w też same monumentalne formy i spokojność.
Śpiewak piękny, zarzuciwszy udatnie płaszczyk, począł swoim wybitnym barytonem nucić zrazu a potem na całe tchnienie śpiewać:

Drżyjcie, tyrany świata.
Lud podniósł sądny głos,
Straszny uderzy cios...
Piorun już z chmury zlata...
— — taramta tata rata...
Drżyjcie, tyrany świata...

Ku czemu młody turysta i malarz wtórowali jeszcze:

— ramta tarata tata!...
Drżyjcie, tyrany świata...

Nastąpiło po tych uniesieniach psychologiczno-konieczne uciszenie, zaledwo oderwaną wzmianką malarza przetrącone, który rzekł:
— I mnie w tych czasach zdarzyło się coś zrobić, z czego mogę być zadowolonym, ale będę się musiał u oczytanych ludzi zapytać, co to jest, co to z tego będzie... bo to może być Kleopatra... a może Wniebowzięcie.
Uciszenie skoro do swojej pełni doszło i gdy wszyscy się spokojnie na siedzeniach swoich znaleźli, redaktor w sposób następujący do rzeźbiarza pierwszorzędnie, lecz zarazem i do gości przemówił:
— Tu nikt z nas myśli innej nie ma, albo, zastanowiwszy się nieco, nie będzie miał innej, tylko, ażeby dzieło genjalnego naszego przyjaciela i Mistrza przyszłość zapewnioną sobie znalazło. Czyli, że koniec końców wydatki i nakłady są nietylko niemałe, lecz będą się z postępem zwiększały...
Tu wszyscy, na rozmaity sposób głową wzruszywszy potwierdzalnie, słuchali dalszego ciągu.
— Otóż, trafiającym się fortunnie mecenasem w tej sprawie byćby mógł, lub nieledwie że jest, bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego monitora[1217]. — Osoba ta jaką wyznaje religję (a których w Stanach Zjednoczonych jest kilkadziesiąt), tego gdy nie wiemy, byłoby roztropnie, może nawet byłoby i estetycznie odjąć krzyże z rąk figur? — Na cóż koniecznie ten znak martwy, którego uczucie w całości rzeczy i tak jest rozlanem, a dla którego obecności nabywca (dajmy na to mojżeszowego wyznania) nie będzie mógł w parku swoim przed domem grupy postawić i od kupna się cofnie?...
Rzeźbiarz uwagę zrobił, iż te krzyże załamują stosownie bieg głównych linij, lecz, bukszpanowem szerokiem dłótem bawiąc się, wejrzał na wszystkich pilnie, jakby ogólnego uczucia poszukiwał, a że stałem najbliżej, do mnie z pytającym gestem się obrócił.
— Co do mnie — rzekłem — myślę o tem, iż ujecie ręką krzyża jest ze znanych dotąd najtrudniejszem choreograficznem[1218] i plastycznem zadaniem. Palec dotyka symbolu — to nie może być ani zręczne i wykwintne, ani niezgrabne — ani grożące, ani bez znaczenia — ani łatwe, ani przesadne — ani proste, ani przemyślne... ani piękne, ani niepiękne!... Nic trudniejszego nie znam! I artysta, który to zrobi, potrafi wszelką kompozycję zrobić...
Tak rzekłem, mało baczny, iż ta uwaga moja otrzymała właśnie niezamierzany przeze mnie skutek, albowiem naraz redaktor i malarz zawołali: — «To więc jedna wielka trudność mniej!...» gdy rzeźbiarz, półgłosem to samo powtórzywszy, wbiegł na schodki, wyrównywające grupie, a przy niej utwierdzone, i dwoma zacięciami bukszpanowego narzędzia odjął krzyż z ujęcia figury męskiej, poczem nad ręką żeńskiej figury zatrzymał cios, ku czemu zawołał guwerner:
— Jeżeli dla załamania linij należy coś wetknąć w ręce kobiety, to tu prawie scientyficznie godziłoby się nadmienić, iż do semitów, a przez onych do chrześcijan, przeszedł był obyczaj chaldejski i egipski, który zalecał dawanie w rękę klucza osobom, ważne rzeczy uczytelniającym lub zwiastującym (czego zasię ślady są i w ewangeljach — klucze św. Piotra — i w «Apokalipsie»).
Rzeźbiarz, rękę mając na czas tej mowy zatrzymaną, opuścił z narzędziem na krzyż drugi i kilkoma biegłemi ruchy naznaczył ogólne kształty klucza.
Działo się to jakoś magicznie, przez ogólny nakłon pojęć i uczuć, a zupełny brak rozumowanej protestacji[1219].
Jednakowoż, gdy rzeźbiarz z ostatniego zstępował schodka, zawoła nagle, do redaktora się zbliżając:
— Ależ to tym sposobem i z tychże względów cała scena chrześcijańska musiałaby odmienić się!...
Redaktor biorąc ku sobie jakby na świadki guwernera, z uśmiechem i niecierpliwością rzecze:
— Czy ta grupa jest dziełem historycznem?... Czy za Domicjana nie zaś za Nerona[1220] ta scena dzieje się? Czy to są portrety męczennika X. i męczennicy X?... Jużci że nie! Toć nie idzie o osobistości, lecz o dramę.
Ku czemu guwerner doda:
— Jeden scientyficzniejszy rzut oka zdolny jest wszystko wytłumaczyć. To mogą być wcale nie chrześcijanie, rzuceni lwom, to może przedstawiać właśnie że walkę, właśnie że poświęcenie, właśnie że zasługę! Właśnie że to wszystko, czego artysta tak wdzięcznie w tej pracy poszukiwał, co uprawia, i na co publiczność oczekuje.
Zapluty nieco mówca otarł usta, gdy rzeźbiarz ścisnął ręce obu.
Atoli śpiewak, młody turysta i malarz, zwyczaj mając unikania wszelkich dyskusyj (jako rzeczy próżno głowę kłopoczących), cofnęli się z pracowni cicho i grzecznie.
Charcica, która wychodzących ze zwykłym jej i miejscu odprowadzała ceremonjałem, dała się nagle słyszeć w korytarzu srebrnym dźwiękiem szczekania... Rzeźbiarz rzucił znak redaktorowi i nam, że odczytuje z głosu psa, o co idzie.
A wtem otworzyły się drzwi i wszedł jegomość miernego wzrostu, w niskim kapeluszu szarym i w szarym ubiorze bardzo świeżym, w białej arcystarannej chustce i kamizelce, z pod której gruby złoty łańcuch rzucał na brzuch kluczyki i pieczątki z drogich kamieni.
Był to Amerykanin, korespondent wielkiego monitora Stanów Zjednoczonych.
Pozdrowił redaktora po koleżeńsku, zamienił z rzeźbiarzem ukłony i, komplementu gest względem nas wypełniwszy, prosto do grupy zbliżył się.
Chwilkę patrzył szarem i głębokiem okiem, odgarniając na tył głowy kapelusz z czoła i obejmując i gładząc rudawą brodę, która przy ogolonych wąsach tem bujniejszą się wydawała.
— Życzę mieć szczegółowe wytłumaczenie figur — rzekł do redaktora i rzeźbiarza, który naraz półkrokiem się w tył cofnął, ażeby pierwszego głosu nie zabierać.
— Jest to... jako się nadmieniło było... — rzekł redaktor — jest to patetyczna scena z tragedji życia człowieczego... mężczyzna wyobraża tę energję czynu, która pracę poczyna... kobieta swój udział w niej zaleca...
— I ona — Amerykanin przerwie — zdaje się, że klucz trzyma w reku, gdy niżej widzę — (i tu wskazał bryłę gliny, na lwa przeznaczoną) — widzę kufer... ta więc kobieta wyobraża Oszczędność?... Mężczyzny energja zapowiada być bardzo piękną i stosowną! — — Mnie się wydaje, że przy kufrze należałoby dać widzieć narzędzia rolnicze i rękodzielne... Tak, jak jest, bryła niższa więcej wygląda na jakie śpiące zwierzę, niż szkatułę!...
Rzeźbiarz, zbliżywszy się do grupy, naznaczył kształt sierpa i dwa boki kufra, gdy Amerykanin, raz jeszcze obszedłszy dokoła całość rzeczy, zawoła:
— Jaśniej okazanej i piękniejszej myśli dawno nie napotkałem... Grupa wyobraża Kapitalizację w sposób i wyrozumowany i przystępny... Na dzień obecny, stosownie do stopnia, do którego posuniętą jest praca, mniemam, że będzie wystarczającem, gdy kolega redaktor zechce na mojej karcie nakreślić...
Tu oddał swą kartę redaktorowi, zabierającemu się skrzętnie do pisania, i dalej mówił:
— co następuje:

«Izaak, Edgar Midlebank-junior u dostojnego rzeźbiarza *** zamawia grupę, przedstawiającą Kapitalizację, a która ma być z marmuru białego, bez plamy i skazy, wykonaną — i nie o wiele przechodzić ceną swoją 15.000 dolarów».

— Czy tak jest godziwem? — zapytał Amerykanin, ku czemu rzeźbiarz swoją kartę redaktorowi nasunął, a ten skreślił:
«Rzeźbiarz *** podejmuje się wykonać grupę (Kapitalizację) z marmuru białego, o ile można bez plamy i skazy, — nieprzechodzącą o wiele ceną swoją 75.000 lirów, i na rozkaz dostojnego Izaaka, Edgara Midlebank (junior) etc. etc.»

Poczem Amerykanin, pisma oba przez szkiełko uważywszy, życzył dołożyć daty pominięte, a gdy się to spełniło, zamienił karty, mówiąc:
— Jest wszystko, jak należy!... Bardzo winszuję panu takiego pięknego talentu — (tu dodał uścisk ręki) — i takiej pięknej suki!... Cóż za prześliczne zwierzę! Cóż za rasa!... Z pewnością można rzec, że takiej suki, takiegoż rodzaju, niema drugiej w całem mieście!...
A to gdy mówił, skłonił się i począł mieć się ku drzwiom.
Co rychlej zatem rzeźbiarz ręką jedną wprawnie porzucił płótna mokre na «Kapitalizację», drugą zaś kapelusz uchwyciwszy, śpieszył za redaktorem i guwernerem, komplimentującymi tymczasem odchodzącego gościa, którego czekał skromny powóz, by niebawem gdzieindziej unieść.
Serce miałem obrzmiałe i ciężkie, ducha czułem poniżonego... powiew jakiś, czy jęk, hiobowym[1221] nastrojem szemrał mi w ucho:
«Tak to więc wszystko na tym, słusznie przeklętym świecie, wszystko, co się poczyna z dziewiczego natchnienia myśli, musi tu być sprzedanem za 6 dolarów!... (trzydzieści srebrników)...»
I jakkolwiek obiecywałem sobie nic wcale nie powiedzieć — nic nie dodać, nic nie powtórzyć, jednakowoż, przenieść na sobie nie mogąc całego ciężaru moralnego, rzekłem do redaktora:
— Jak to jednak daleko od wyznawców, i dla wyznania lwom rzuconych, do Kapitalizacji!...
On zaś, giętkie okulary poprawując, począł coś parasola ostrzem kreślić na bruku i, nie podnosząc oczu, odrzekł:
— Redakcja nie jest telefonem. My podobnież przecie czynimy codzień z każdą nieledwie myślą i z każdem uczuciem... Redakcja jest redakcją...
— To tak, jak sumienie jest sumieniem — odpowiedziałem.


STYGMAT
NOWELA
I.

Podobno, że z zadań czynności człowieka najniewinniejszem i najpiękniejszem, a pewno, że najciekawszem w znaczeniu swojem, jest zadanie to: żeby pójść zobaczyć się z kim lub od-zobaczyć się — zrobić wizytę.
Kapłaństwo w tem jest człowieczeństwu przyrodzone i jest potoczny obrządek ceremonjału, w naturze życia leżący.
Idzie się bez żadnego innego interesu, mówi się to, co i tak jest samo przez się powiedziane pomiędzy osobami w chwili danej, odbiera się i zamienia potwierdzenie lub zaprzeczenie mniemań o lada czemś, pierwszem lepszem bez umyślnego wyboru i interesu podniesionem, i poszukuje się sposobem tym, bezwłasnowolnie i bezwłasnowiednie, wzajemności współuznania, poczucia i harmonji... Te skoro spotkało się, odwiedziny czyli wizyta właściwa jest już przez to samo dopełnioną i przyjemną.
Mistyczniejszych, zaiste, spraw od tej sprawy, lubo najpotoczniejszej, naliczyć jest trudno w życiu człowieka!
Stąd-to zapewne pochodzi, że bywają lub bywały salony bynajmniej sute, ani jaką szczególniejszą wykwintnością jaśniejące, które nietylko w społeczeństwie, ale nawet w historji do żywotnych się działalników policzają. Owszem, niemały ten przymiot częściej właściwym bywał salonikom zwyczajnym, niźli świetnym i obmyślonym ku temu.
Generałowej wdowy *** salonik bardzo się do określonego wyżej przybliżał. Rządził w nim pewien rodzaj złotej anarchji[1222], zupełnie zaufanej w swoje trwanie i we wystarczalność swych rękojmi.
Kto się tam anonsować chciał, anonsował się; kto zaś jak do pokrewnej a poważnej osoby wchodził, ten wchodził sposobem swoim; kto znajdował się nagle na wieczorze, bo obiadował był tamże, i potem jakoś tak magicznie, tak prędko godziny ubiegały, że on się znalazł nagle przy świetle lamp, — ten znajdował się...
Że godzi się mieć także i wyłączny dzień wieczornej recepcji w tygodniu, więc ten dzień był, lecz nominalnie.
Omyliłby się bardzo jednakże, ktoby taką samoistną harmonję za brak staranności jakiejkolwiekbądż poczytywał; była to owszem negligentia diligens[1223] — zadanie, kto wie, czyli nie najznamienitsze tak w sztuce życia jako i w życiu sztuki!
Słowem, że, gdybym takowego-to, a prawie codziennego wieczora skreślić miał istny całowzór, porównałbym go do niewielkiej, lecz odegranej wytwornie symfonji[1224].
Ta rozpoczynać się zwykła była tonem bezwybitnym, swobodnym i potoczny zaledwo mającym wydźwięk — niedostrzegalnie on się jednak to niecierpliwił, to podnosił, gdy od czasu do czasu wlatującemi nagle i nisko, bystro i okrężnie, nowinami, do krążenia jaskółek podobnemi, bywał zlekka trącany... Kiedy niekiedy, tam i ówdzie, uśmiechów warjant[1225] i sam nareszcie wyraźny śmiech nadłamywać się zdawał całość toku, alić natychmiast głębokie i szerokie serjo[1226] powstawało i pogodną płynęło rzeką akordów...
Rozmowa, tak się sama prowadząc, bo nie przewodził nikt jej, czyniła, że pod godzinę pełni wieczoru i wszystkich i wszystko jeden zdawał się ożywiać temperament.
Myśliłbym nawet, że wiek jeden, i że, jak niektóra dawna legenda chrześcijańska podaje, wszyscy tam mężczyźni miewali nagle około lat 33, a o lat dziesięć mniej wszystkie damy, bo podobno, iż w zmartwychwstaniu tak być ma!...
O jednej z chwil takowych późnego już wieczora wydawało mi się, że prąd ten dziwny istotnie wszystko wkoło objął.
Patrząc zaś na kwiaty, które do połowy okien wielkich gęsto wznosiły się, podejrzewałem służącego o niezgrabność, podejrzewałem go, że wygibnął był tacę, że aromu herbaty i rumu udzieliło się nagle zasypiającym już roślinom — słowem, że nie bez przyczyny jaskrawszemi one patrzą oczyma!... Róży jednej nie podejrzewałem o zapomnienie się tak gminne, lecz płomienisty granat mógł nie być trzeźwym, a ponsowe i wielkie usta geranjum[1227] lśniły się wyraźnie, jak podpiłe.
W taki-to jednak wieczór, w taką chwilę (o, natrętne spomnienie!), generałowa zawezwała mię palcem zdala do fotelu swojego i prosiła, ażebym do salonu jej zbliżył i prezentował jej skrzypka wielce słynąc zaczynającego, a który u wód koncerta dawa.
To zaś, że u wód miejsce miało, przepomniałem był na wstępie wypowiedzieć.
Matrona salonu, jak bywa ich wieku obyczajem, miewała przy sobie dostojne młode osoby: to córki krewnych swoich, to rodów jej blisko zażyłych.
Taką znalazła się na teraz Róża P. (Pomian), bujna ukraińska piękność — dla umiejętnie patrzących — lub «panna przystojna», «panna niczego» — dla zapatrujących się na rzeczy sposobem zwykłym.
Generałowa jednakże, lubo sama miała tak krótki wzrok, jak wielkie oczy, co nadawało jej dziwne spojrzenie, jakoby obejmujące naraz wszystko i przyzierające się z trudnością, znała wybornie piękność Róży; zarzucała jej tylko, zdaje mi się, iż mówiła głosem zbyt donośnym, lubo żadnego w sobie deklamatorstwa nie mającym, i czego ja nigdy nie postrzegłbym był, gdyby nie mówienia ludzi i gdyby nie ta skłonność do robienia zarzutów, bez której nie może istnieć realizm! Owszem, bardziej do upomnienia zdawała mi się bywać poprawa i przemiana głosu na mniej wybitny, niźli upominanie, które ją niezawsze najzręczniej powodowało...
Róży P. piękność potrzebowała trafnie obranego dystansu[1228], z powodu, iż posągowo całą była. Kibici wgiętość i cała jej linja, o które] kobiety południa i większej części wschodu wyobrażenia nie mają, łączyła się w całość z podawaną udatnie pełnią szyi, przez wielkie ciążenie ciemnych i bujnych włosów naginanej... Oczy, spokojne i głębokie, do zaczarowanych jezior podobne, gest ramienia arcyszlachetny i coś z zamyślonego łabędzia we wszystkości poruszeń.
To też większość obywateli krajowych zwykła była mówić o niej: «Panna!... niema co mówić»; Polacy albowiem używają powiedzenia «niema co mówić» wtedy, gdy jest bardzo wiele do mówienia, podobno nawet, iż gdzie niegdzie używa się zarówno i wyrażenia «niema co robić!...»
Jako bardzo niepoprawny romansista, nie nadmieniłem już po dwakroć, że to działo się u wód; lecz, że nic jeszcze nie działo się, więc nie jestem nazbyt opóźnionym.
«U wód» nie oznacza ściśle jakich jednych, lecz u całej ich geologicznej grupy, przerozmaicanej to ciekawemi ruinami godnemi wycieczek, to miejscami, skąd się urocze widoki rozesłaniają. Zaś ktoby nie wierzył we feeryczne[1229] okolice i sprawy, zaś komuby wydawało się, że niema twórczego nic oprócz sensu realnego inżynierji i administracji, ten niech uważnie spojrzy na wesołe i dostatnie miasteczko, między odludnemi skały wokoło jednej szklanki wody i dla niej zbudowane i rozwijające się.
Ta niteczka zdrojowej wody — cienka i przebłyskująca od szczytu skały przez cały stromy bok jej, niknący w przepaści — która się gdzieś potem w podziemiach przerabia w zbawienny napój i opodal starej kaplicy wytryskuje, oto miasta i okolicy geneza i municipium![1230] Wynalazł ją był temu lat kilkaset myśliwy sokół hrabiny średniowiecznej, zabłąkanej na łowach, uświęcili ją potem mnichy, których pierwotnego mieszkania resztki widzisz w dolnych murach kaplicy — i oto dziś u zenitów skał liże ją sarna, rozpryskując krople stopą ochoczą; niżej, daleko niżej, rozbija ją w mgłę srebrną jakiś tuman, który całe smugi fjołków przez to ożywia; aż nareszcie u dołu wyciągają ku niej ręce ze szklankami świetnemi dostojni z krajów różnych goście.
I monarchowie niekiedy tu przybywają nie utajonym ukradkiem, a zawiązywały się, bywało, i zawiązują kongresy przedgłośne, miewające na wagach swoich losy ludów!
Lecz na samej krajobrazowej piękności tylko takiego tła uroczego gdy zatrzymujesz oko, skoro ci nic już nie brak... brak ci serca!...
Sama przez się myśl nalatuje, szepcąc, iż tu jeszcze należą się postacie istot dwóch, głęboko się wzajemnie pojmujących — tak przecież mogło było być... tak zapewne gdzieś jest w szmaragdowej ocieni tych małych ustronnych domków, albo tak koniecznie być musi dziś wieczór jeszcze, lub jutro rano...
Bowiem harmonji pełność domaga się, żeby tak było!

Cóż za dyplomatycznie psychologiczną miałem ja w tych czasach trudność, ażeby generałowej życzeń i polecenia dopełnić co do oczekiwanej prezentacji wirtuoza[1231].
Powodowało trudność głównie to, iż nie z jedną, ale z osobistościami dwoma, jedną składającemi, trzeba było mieć do czynienia.
Oskar *** nie, gdy na scenę wchodził, ani gdy grać poczynał, ale dopiero, gdy już pełno grał, był istotnym sobą, i podobno, że wtedy tylko to był on.
On, do którego sam dochodził, nie zaś ów, którego zdawał się raczej unikać, lub którego przez samo tylko tożsamości uczucie znosił.
Ten wtóry był to młody wdowiec w kapeluszu białym, na oczy nieco nasuniętym i do pół żałobą otoczonym, z pod którego bujny czarny włos, wydobywając się z wiatrem, sam się trefił. Spotykałeś go tam i ówdzie, nie wiedząc, kiedy wszedł, lub jak uszedł, miał albowiem iście i obyczaj człowieka, nie powiem, bardzo ostrożnego, lecz i bardzo i uprzedzająco delikatnego. Częstotliwie zdawało się, iż nie na słowa doń mówione, lecz naprzód na ich najostateczniejsze konsekwencje odpowiadał. Rzekłbym, że nie rozmawiał, ale że zapobiegał zdaniom i uczuciom, a co niekiedy w nadmiarze swoim przybierało naturę podejrzliwości.
Dopiero uważnie przeczytana raz biografja[1232] tego artysty rzuciła mi światło na tę dwójcę istoty w jednym człowieku, co jeżeli policzamy do wyjątków, to bardzo się do tego przyczyniają: tępość naszych narzędzi obserwacyjnych i lenistwo do obejrzenia się staranniejszego.

Gdy zaś wirtuoz po pewnej chwili grania stawał już w sobie samym, zupełnie innym był. Coś olimpijskiego[1233] prostowało nagle linję całej jego postaci, głowa się podnosiła hardo, włosów wicher nawiewał się na czoło i ustępował tylko silnemu w takt stąpieniu. Ręka wyprzedzała wszystko i palcami zdała się garnąć pierwej tony, nim chwycić je można było smykiem, w powietrze rzucając zadyszane...

Autograf noweli «Stygmat»

Czyliż więc można było rozważniej uczynić, jak nie prezentować osobistości takowej w salonie, lecz w loży teatru? Alić, tak postąpiwszy roztropnie, czy mogłem był przewidzieć, że zajdzie to właśnie wtedy, gdy publiczność upodobała sobie była rzucać artyście kwiaty?...

Lub czy jasnowidzieć kto mógł, że Róża P. mieć będzie różę w zbyt bujnych włosach swoich, które nie znoszą upiększeń, że róża ta upadnie, po ramieniu jej się stoczywszy, i że odemnie bliżej stojący, bo prezentowany właśnie, skrzypek uważać pośpieszy kwiat ów za sobie przynależny, jak onego wieczora wszystkie upadłe kwiaty? Że więc w sposób doraźny i piorunny (jak to niekiedy wydarza się) zajdzie z tego między Oskarem a Różą, nie powiem, sprzeczka, lecz jedno z tych nieporozumień, w których im mniej idzie o rzecz, tem są ważniejszemi!...
Nie o samą albowiem róże szło tym dwóm osobom, musiało być i coś innego pomiędzy niemi jeszcze pierwej, kiedy się ani widzieli byli, ani znali... Jeżeli wszelako tak się dziwnie wyrazić można w treści, żadnej pretensji niemającej do ścisłości i jasności scientyficznej.
Ledwo albowiem nieporozumienie o różę doszło do zobopólnej pogody, jużci o mało co fjolek nie zagaił czegoś podobnego, to zaś gdy koiło się, kwiat płomienisty granatu wyraźnie podniósł nową sprzeczkę, i zdarzyło się nawet w okolicznych wycieczkach, że gwoździki dzikie, że bławatek, że blade i poziome powoje polne i malenieczkie bezimienne (dla profanów) roślinki stawały się powodem lub bodźcem kontrowersyj...[1234]
Motyl jedynie, i to biały, zwykły motyl, wszędzie się tułający, przelatując w oknie nad warkoczem Róży i Oskara skronią, wiedzieć mógłby był bliższe przyczyny i odgadywać cele sprawy, tak mało wyjaśnionej.
Ja nie wiem, ani wiedzieć o tem będę się starał, czyli podobieństwem jest, ażeby z nas który mógł być dla kobiety powiernikiem; lecz, że zakochanego mężczyzny powiernikiem bywa się i zmuszonym się zdarza bywać, to wiem... ach, przez bardzo wiele nocy, niedospanych niezasłużenie i bezwinnie.
Parę razy w tygodniu o godzinie, późniejszej od późnych, czyli, kiedy już salony opuszczano, otwierały się u mnie drzwi, wnikał Oskar mistycznym swoim krokiem, frak zrzucał i krawatę białą, klękał przy łożu mojem, głowę ku kolanom moim w posłanie zatapiał, mówiąc: — «...Ach, ty jeden zrozumiesz to... nieprawdaż?»
Utaiwszy ziewanie końcem kołdry, wtórzyłem: «Ach!...»
— «Nieprawdaż?» powtarzał Oskar.
Odpowiadałem, rozklejając powieki: «Prawda».
— «Atoli jak zrozumiałbyś ten szczególik mały, który dziś zaszedł, — bo tobie jednemu wszystko opowiedzieć muszę...»
— «Dziś» — odpowiedziałem i zadmuchnąłem świecę, widząc, że już białe tęcze brzasku migały po ścianach.
A Oskar dalej:
«Skracam opowiadanie», — zegar bił właśnie trzecią z północy — «skracam, bo może już być troszkę późno... Wyobraź sobie, że ów hrabia X, podróżnik (do którego nie miałem nigdy szczególnej sympatji), właśnie gdy siedziałem przy Niej — a wiesz przy kim — podniósł w rozmowie, iż tanecznice egipskie zawodzą taniec i dokonywają takowego na jednem miejscu... To zaś gdy on mówił, panna Róża podniosła się i przeszła zwolna ku oknu, gdzie niestaranny zwój firanki obejmał natrętnie gałązki jakiegoś kwiatu, poprawiła ów fałd nieharmonijny i na opuszczone wróciła miejsce... Cóż pomyśliłbyś o tem i jak dawałoby się to zrozumiewać? Mów, zmiłuj się... Ale czy nie zasypiałeś może cokolwiek?...»
— «Gdzież tam cokolwiek!» rzekłem, «byłbym dobrze już spał, lecz myślę...» i, obwijając się zbrojnie kołdrami ku zupełnemu zaśnięciu, mówiłem: — «Myślę, że, gdyby wiedziało się... mój drogi!... jak ten niestaranny fałd firanki był zawiniętym, — gdyby?! gdyby!» — mówiłem i zarzucałem na głowę fałd kołdry... — «ale, tego zapewne nie uważywszy, każesz mi teraz zgadywać i nie zostawujesz nawet czasu na wnijście w siebie, na głębsze, ciche rozmyślenie...» — a domawiając słów tych, obróciłem się do ściany i zasnąłem jak kamień.
Wszelako nietylko przy samym błędnym księżycowym blasku podobne spowiedzie miewały miejsce, o południowem albowiem realnem świetle bywa, że spotykam znów obok przemykający biały kapelusz z krepą żałobną — jużci to Oskar, z pudełkiem skrzypiec na lekcje gdzieś śpieszący.
— «Ach, właśnie że o tobie myśliłem, racz oczekiwać mię wieczorem jutro... może zajść coś ważnego... mam grać u generałowej — mam uczestniczyć w zamierzonej wycieczce w góry do Rzymskiego Mostu... Ty mię rozumiesz!»
I jeszcze głosem podziemnym dodał, zaciskając na oczy kapelusz: «Może coś ważnego zajść!... Do widzenia!...»
Lecz, skoro odbiegł na wiele kroków, przeskoczył je znów nagle z powrotem i, stanąwszy przy mnie, mówił:
— «Coby to znaczyć mogło, że ów hrabia X, podróżnik (do którego nie miałem nigdy sympatji), dziś u źródła rano przywitał mię ze szczególniejszą starannością? Czy nie mniemałbyś, że w tem coś leży? Naprzykład...»
— «Może w tem być dzień dobry, zwłaszcza, jeśli słowami onegoż nie wyraził» — odpowiedziałem.
Że niekoniecznie najłatwiejszemi i najprzyjemniejszemi dla mnie niewinnego i obojętnego bywały podobne przejścia, tego nie mam poco ukrywać. Lecz pojąć nie umiałbym, jak można nie mieć względów dla zakochanego, a na rogu ulicy dawać grosze ślepemu do kapelusza.
Innego razu, o bardzo pięknej nocy letniej i we wszystkich swoich wdziękach rozkołysanej, tak, że zaiste spać byłoby grubjaństwem, mając coś tyle uroczego przed oczyma, zjawił się u mnie nagle Oskar, mniej niż zwykle cichy i niepewny.
Niósł w ręku skrzypce, a u guzika miał różowy laur, świeżo uszczknięty.
— «Uważ», — rzekł mi — «kto do ciebie wchodzi: czyli to kwiat lauru, prowadząc za się człowieka, jak przecież może kwiat wnosić z sobą motyla, czyli to twój przyjaciel z laurem różowym u piersi?...»
— «Zgaduję», — odrzekłem — kto ci dał, Oskarze, te piękne liście...»
— «Tak!» — przerwał mi on namiętnie — «lecz posłuchać chciej, za co...»
I tu, wysunąwszy naprzód rękę lewą, na wyżynie strun utwierdzoną, rozpoczął:

«CZEMU?»[1235]

Próżno będziesz się przeklinał i zwodził,
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej; będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz... Czemu?
Sam sobie będziesz lada słówkiem szkodził,
Niezrozumialnem prócz ciebie jednemu,
Będziesz się bez niej z nią kłócił i godził,
I wrócisz, wątpiąc, czy zastaniesz. — Czemu?...

Szczęśliwi przyjdą, jak na domiar złemu,
Kołem osiędą ją — chwilki nie będzie,
By westchnąć szczerze... Ach, czemu i czemu?
Przyszli szczęśliwi, rozparli się wszędzie,
Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem,
Dom napełnili, stali się legjonem!?...

Wszystkich przeczekasz, to dwóch ci zostanie,
A trzeci jeszcze ma w progu pytanie
I, choć, pojrzawszy na zegar, się sroży,
Ty nawyknąłeś już nie ufać jemu...
Wróci, i pięknie kapelusz położy,
I rękawiczki jeszcze zdejmie — — Czemu?

Aż przyjdzie pora, gdy coś więcej znaczy
Wyjść — niż zatrzymać się po obojętnemu;
Wstaniesz i pójdziesz, kamienny z rozpaczy,
I nie zatrzymasz się, idąc precz... Czemu?

Lecz księżyc będzie, jak od wieków, niemy.
Żadna się z miejsca gwiazda nie poruszy,
I patrzeć będą oczyma szklistemi.
Jakby nie było w niebie żywej duszy,
Jakby nie spomniał nikt Miłosiernemu,
Że troszkę niżej tak wiele katuszy!
I że nikt Jego nie zapyta: «Czemu?»
————————————


Cicho, spokojnie i uważnie złożył muzyk skrzypce i smyk otarł, a potem dawszy mi wiadomość o zamierzonej na najbliższy ranek wycieczce do Mostu Rzymskiego i wysłuchawszy, że udziału w tem mojego przyrzec nie mogę dla przyczyny odwiedzin częstych u chorego kolegi, już wychodził, unosząc ze sobą skrzypce i laur, gdy nagle jeszcze powrócił i, do ucha się chyląc:
— «Ów» — mówił mi półgłosem — «ów podróżnik hrabia X, (do którego sympatji nie miewałem), ma swoje zalety towarzyskie. W rozmowie ogólnej podniósł kiedyś, że w kościołach pierwotnych udzielano sobie wzajemnego pocałowania braterskiego... Wyobraź, proszę zaszłe stąd kontrowersje!... Jedni albowiem chcą wznowienia tradycji, inni i inne — sekty się obawiają... Końca temu nie przewiduję, gdyż ta sprawa się toczy to ogólną, to uboczną rozmową i półgłośną... Lecz już bardzo późno, a spocząć jeszcze należy, gdyż jutro od rana na koń!...»
Wyszedł.

Podejrzewam sam siebie o pewny rodzaj mimowolnego zobojętnienia względem ludzi szczęśliwych, którzy w pełną pomyślność bytu wstępują. Cierpiącego kolegę, który nie opuszczał swego mieszkania, odwiedzałem zazwyczaj o godzinach późnych z powodu, iż wcześniejsze dzienne sam bez pomocy mojej łatwo znajdował z kim podzielać, więc końcem końców mogłem był towarzyszyć gronu osób we wycieczce do Rzymskiego Mostu zgotowanej. Wszakże, na co rozkład godzin przyzwala, niezawsze już jest przez to samo gotową użytkować je wola i siła.
Nastąpiło zatem bezobmyślnie, iż sam się w ciągu dnia dla coraz to piękniejszych widoków zatułałem w góry i że to właśnie było w unikanym kierunku. Lecz pożałować tego ani moje oczy potrafią ani serce: widziałem albowiem uroczy wizerunek najpiękniejszego z okolicznych krajobrazów.
Amfiteatr[1236] szeroki ze skał fioletowej lub różowawej barwy, piętrząc się, otaczał padół, który w głębi przerzynała wesoła rzeka. Ślady drogi rzymskiej, a zapewne dla odmienionej miejsc ważności dziś zaniechanej, bieliły się jednak dość wyraźnie po obu stronach koryta skalistego. Nurty gdzie niegdzie spotykały odłam, widocznie ze szczytów skał skrążony, i w tuman się biały roztrącały o jego twardość, drobne tęcze wkoło rzucając.
Co wydawaćby się miało zbyt gwałtownie złamanem w linjach amfiteatru, to łagodziły grube masy drzew zielonych — było, jednem słowem, pełno i harmonijnie, jak na niebie...
A tam, gdzie klamra mostu musiała była łączyć rzymską drogę, stała jeszcze jedna arkada, w te spokojne, wielkie i obojętne strojna zaciosy i proporcje, które starożytny tylko pojmował sztukmistrz.
Nawet lunety kieszonkowej nie używając, widziałem z miejsca mego grupy podróżnych, ku mostowi mające się, tam i sam zatrzymywane podziwieniem piękności okolicy. Wyraźnie czytać mogłem, jak mniej cierpliwi kresu dobiegli, jak z koni, osłów i mułów zsiedli, jak niektórzy na arkadę złamanego mostu pieszo wstępują.
— «Musi to ostatni kres już być, bo nie można iść dalej...» — rzekłem w sobie, gdy nagle, jak astronom, który uważnie ogląda gwiazdę podwójną, zobaczyłem na arkadzie dwie postacie i od jednego rzutu oka rozeznałem biały ze żałobną krepą kapelusz męski i amarantowy indyjski szalik panny Róży...
Pełna była słoneczność, rozległy i głęboki dokoła widok, a całe sklepienie niebieskie jakimś błogosławionym wdziękiem harmonji obejmowało świat i ludzi.
Coś, jakoby złoty strop pierwotnej jakiej bazyliki[1237] chrześcijańskiej, gdzie zacne serca i żywe zamieniały ze sobą bratni pocałunek w Bogu dobrym i aniołach jego...
Po niewielu zaś dniach, gdy wnioskować słusznie było można, że do Mostu Rzymskiego wycieczka nie nazbyt się w okrężne szlaki przeciągnęła, wybrałem się nareszcie do generałowej, cokolwiek i tem pozywany, aby się nadto dla osób szczęśliwych nie stawać obojętnym.
Wszelako właśnie, gdy wychodziłem, doszło mię zawołanie do cierpiącego kolegi, a gdy w jego znowu wchodziłem progi, spadły mi na twarz wielkie dwie krople deszczu, powiał nagły wiatr i jedna z tych gwałtownych letnich powstała burz, które są piękne i groźne.
Urozmaiciło to poniekąd wieczorynek nasz, we cztery oczy spędzany, ale zaleciło zarazem nienajopieszalej mieć się z odwrotem, gdyż nie ustawały silne błyskawice, nawet przy lamp świetle bardzo widoczne, firmament zaś pełno i szafirowo jednem dopiero patrzył okiem, drugie mając u szczytu skał ciężką chmurą przywarte.
Upatrzywszy przeto stosowną chwilę, jąłem do siebie wracać wśród oziębionego gradem powietrza i przy leniwo się uspokajających grzmotach.
Już uciszać stanowczo zdawały się one, gdy jeszcze tam i sam uderzył piorun, jak niewystrzelony w czas swój ładunek, i jeszcze zabłąkana błyskawica bielmem w oczy pryskała. To też i zbłądziłem nieco, lubo niewiele; zadziwiłem się jednak, ujrzawszy nagle mur starej kaplicy, wszystkim znanej.
Aż oto narazie uczułem rodzaj strwożenia, jakiego się doznawa przez bezświadome przejęcie się cudzym gestem gwałtownym.
Postać jakaś wiewna i ciemna, zdało się mnie, że krokiem uciekającym przebiegła szerz drogi przede mną i ogarnęła mię całym gestem swoim, a potem we wielkich łomach głazów znikła, wynurzyła się na chwilę z ich usłony i jednym całego ciała rzutem klękła przed kaplicy drzwiami.
To być musiało nieułudne, gdyż usłyszałem tępy stuk czoła o mur lub o bronz podwoi, jaki wydawa rzecz krucha lub delikatna, rubasznie na bok odepchnięta. Wszelako uręczyć siebie dostatecznie nie mogłem, czy istotnie kto przebiegł drogę, czyli wydawało mi się co widzieć skutkiem niezwykłego światłocieniu i działalności nerwów wśród zelektryzowanego powietrza.
Lecz, skoro nagle, i ni stąd ni zowąd, myśl mi przyszła nieusprawiedliwiona i nieupowodowana niczem, jakoby postać ta była panną Różą, natychmiast się spostrzegłem, że jestem pod wpływem nerwowego rozstroju ułudnego, i ze scientyficznym uśmiechem spokojnie i trzeźwo szedłem dalej, wkrótce na właściwej drodze powrotu się znalazłszy.
Nie zadziwiło mię bynajmniej, ani tego za nietrafne poczytywałem, gdy, zajęty zmianą dość przemokłej odzieży, usłyszałem nagle za sobą wnijście Oskara. Lecz, skoro się ku niemu z przyjęciem gościa obróciłem, wytrzymać nie mogłem strasznego jego widoku...
Barwa blada połamanego kapelusza i barwa oblicza były jedne, widziało się tylko pas żałobnej krepy, przekreślającej odłam muru. Zwarte usta zacięte i, jak dwa gwoździe, oczy nieruchome dopełniały całości, podobnej do zaniedbanego jakiego fatalnego pomnika grobowego. Trzymał on w ręku smyk i rękawiczkę, chciał mówić coś, lecz runął w głęboki fotel.
A potem z zatrzymywanym w piersiach ogromnym szlochem wyjąknął:
— «Zerwane wszystko... najnieszczęśliwszy człowiek jestem!... Tylko mówić nie mogę...»
I, uparcie szloch zatrzymując, ocierał z czoła zimny pot, który, z jedną łzą ciężką spotkawszy się, całą twarz biegiem swoim dzielił na dwoje.
Najwłaściwszem było naglić, ażeby mówił, i to czyniłem, lecz bez rychłego skutku.
— «Mów! Oskarze drogi!» — rzekłem nareszcie — «godzi się albowiem wspomnieć i na to, że ani świadomie cię pocieszać, ani dzielić nic świadomie z tobą nie umiejąc, skazujesz mię na ból nieużyteczny».
A to gdy rzekłem, on wstał i wyprostował się z troszkę teatralnem wysileniem, podał mi rękę i rzekł: «Przepraszam cię» — — lecz niebawem stoczył się na nowo w fotel i, znów zeń do siedzenia zwykłego powróciwszy, zakrył oczy chustką, te słowa mówiąc:
— «Rozmowa o sakramentalnym pocałunku u pierwotnych wyznawców stała się motywem licznych domówień i tajemniczych modulacyj[1238] tak głosu jak uczucia. Wznawianą ona bywała i wznawiała się sama... Siedziałem obok tej, której już nigdy nie zobaczę... Miałem od niej odebrać jedną odpowiedź (tak przynajmniej na arkadzie mostu zdało nam się, że było przyrzeczonem). I odebrałem tę odpowiedź, zaiste, ale w ogólnej rozmowie, i to tak donośnym głosem, że nawet zupełny nieuk zgadłby jeszcze, o ile ona nie do mnie, obok siedzącego, ale do czwartej lub do piątej osoby zdala skierowaną była, acz słowami, przeze mnie czekanemi... Wątpisz może, że miałem dosyć sił, ażeby wstać, obrócić się do hrabiego X., który widocznie był ową właśnie osobą oddaloną, i ofiarować mu krzesło moje przy pannie Róży, aby (rzekłem) nie utrudzała głosu swego!... Co zaszło dalej, nie wiem dość jasno; miałem do niepokonania silną febrę... To pamiętam tylko, że oczy wszystkich były wlepione we mnie i że coś przez niepewność ruchów moich stłukłem, czy wywróciłem... Wyszedłem...»
— «Najnieszczęśliwszy człowieku!» — zawołałem z bólem serca prawdziwym — «albo się omylasz, albo omyliłeś się o całe twoje szczęście. Wiedz, że ona ma głos nierówny, ona głos ma taki... to jej głos tylko... Czyliż tego, co wszystkim jest znajome, dopiero się od głębokiej rany własnej dowiadujesz...?»
Słysząc to, Oskar przybrał nagle odmienną postać i ze spokojnością szczególniejszą począł na sobie nieład odzienia poprawować, nierówność zapięć fraka, nieukład włosów...
Podjął z ziemi kapelusz połamany, leżący przy krześle, i z pomocą kolana powrócił mu zwyczajną formę, a potem ze staraniem drobiazgowem układał drobne i zniepokojone pierwej fałdy żałobnej krepy.
Uważając to, zobaczyłem zupełną i nieuleczalną rozpacz. A, jakkolwiek przyszła mi myśl coś nadmienić o mojem widzeniu przy kaplicy, stało się to niepodobieństwem dla względów psychologicznych.
Po chwili Oskar wziął smyk, jak się laseczkę biera, i, poprawną postać przyjąwszy, począł mówić nieco profesjonalnym[1239] i obrażonym tonem:
— Winien jestem odpowiedź, a ta brzmi: Mogłem nigdy nie mieć talentu, to może być; zaś, że ten zostałby dziś złamanym — i tu złamał smyk swój i odrzucił — to na teraz jest pewnem. Lecz pozostanie mi ta wiedza sztuki, w której, raczysz darować, że może od nikogo nie wyglądam pomocy i kierownictwa. Otóż, jeżeli idzie o czyj głos, o naturę równości lub nierówności jego lub głosowi właściwe odcienia brzmień — racz uważać w tym względzie rozmowę jako wyczerpniętą».
To zaś domawiając, spojrzał na swój zegarek i rzekł:
— W tych czasach wyjadę... opuszczę miasto...
— Przepraszam cię więc jako muzyka profan... — zawołałem.
— Jak przyjaciela cię przepraszam — odpowiedział, poczem nastąpiło pomiędzy nami na parę sekund uciszenie zupełne.
A skoro z nas dwóch pozostał już tylko gość i przyjmujący u siebie gościa, poszukałem dlań stosownych do godziny, lekkich napić, gdy sam, lejąc wino białe mówiłem:
— Racz sobie, jak za właściwe uznasz, służyć. Ja wino piję.
— I ja niemniej.
I dotknęliśmy wzajemnie wrębów szklanek.

Niezadługo potem, gdy już nieco bezbarwnej rozmowy upłynęło i gdy nienajłatwiejsze pożegnanie miało miejsce, znużenie, spoczynek i ciemność ukołysały mię nareszcie. Zaś na drugi dzień, o najwcześniejszej z tych godzin porannych, jakich godzi się na odwiedziny używać, zabiegłem z ciekawością serca do Oskara, lecz zaledwo mogłem się dowiedzieć, iż o świcie wyjechał bez świadomej poszlaki jakiegokolwiekbądź adresu.
Że było jeszcze nazbyt wcześnie, ażeby w progach dam się jawić, umyśliłem przejść się powolnym krokiem ku kaplicy, ażeby, od tej równie powolnym krokiem do generałowej zaszedłszy, znaleźć się o mniej więcej stosownym czasie, licząc w tem troszkę na zażyłość i łaskawość osoby.
Udałem się więc owdzie z nasuwającą się myślą, ażeby odszukać przy świetle dziennem miejsce, gdzie byłem się wstrzymał, gdy mię czarne widzenie zaskoczyło.
Dzienne światło odrazu na podobne pytania nie odpowiada, ono jest troszkę jak trzeźwy, pilny i zdrowy służący, którego w nieobecności pana jego o coś przechodzącego obowiązki służby zapytujesz. Mówi naprzód mnóstwo drobnych szczegółów i ani się domyśla, kiedy odpowiedział na wszystko, mniemając, iż nic nie odpowiada.
Jakoż nietylko znalazłem miejsce, gdzie widzeniem zaskoczony byłem, ale nawet ślady swoich stąpań; uważając zaś, iż grad z deszczem i grzmoty zupełnie tam glebę urobiły jako glinę rzeźbiarską, poskoczyłem ku wielkim łomom głazów, gdzie na chwilę znikła była owa postać, i zobaczyłem wyraźny ślad smukłej stopy niewieściej...
Tylko archeolog to zrozumie, ten, który widział w zbiorze starożytności trzewik atłasowy, niegdyś czarny, po Marji Antoanecie[1240] pozostały z ostatniego jej dnia fatalnego!... Tylko ów zrozumie, co to widział, jak wiele wyrażać może odwzór niemy gestu człowieka.
Wycisk stopy na piasku przypomniał mi tragiczny ów trzewik królowej — trzewik, którym nieuważnie nastąpiwszy na nogę kata, rzekła była owo pamiętne:
— «Excusez, monsieur! Je ne l’ai pas fait exprès»[1241]. — —
I oto nic już nie miałem do zapytywania, wszystko wyraźnie widząc.
Jużci, że po scenie Oskara wybiegła Róża ukoić się... Ci dwoje nieszczęśni wzajemnie sobie rozdarli serce, równie namiętnie się kochając.
Nieporozumienie, najniewinniej graniczące ze zbrodnią!... Coś strasznego...
Zegar u szczytu kaplicy, począwszy bić godzinę, wyrwał mię z głębokiego i bolesnego zamyślenia, uświadamiając zarazem, że nietylko powolnym krokiem nie mam iść, lecz że nawet pośpieszyć się godzi.
Znalazłem się więc dosyć skoro u kraty małego parku, przedwstępnego względem willi generałowej. Krata otwartą była, lecz przy ramie jej, na ławce ogrodowej, stał rzemieślnik, zapewne poprawując albo zdejmując dzwonek, które to zajęcie nadzorowała znana mi ochmistrzyni generałowej, osoba bardzo podeszłego wieku, lubo dziwnie ruchawa i przytomna.
— «Pan już wie... Generałowa pisała do pana...» — rzekła cokolwiek stłumionym głosem zacna kobieta.
— «Wyszedłem bardzo wcześnie z domu...» — począłem mówić, lecz, nagle spostrzegłszy się, dodałem: «Wiem» i dołączyłem bez wymienienia osoby: «Jakże jest zdrowie u państwa?...»
— «Panna Róża usnęła, dzięki Bogu; staramy się wszelkiemu hałasowi zapobiec i zdejmujemy oto dzwonek. Pani generałowa zapewne natychmiast pana przyjmie...»
Idąc nienajprędzej z tą podeszłą osobą, rzekłem:
— «Zdanie lekarza czy pomyślne?»
— «Drogi panie, żeby to oni coś wiedzieli!... Przeziębienie — i koniec. Panna Róża modliła się za długo we wilgotnej kaplicy w czasie gradu i burzy... ale to każdy z nas wie i bez doktorów!... Mój drogi panie, niech ja nic już nie słyszę nigdy o przeziębieniu... Miałam córkę, jak anioła śliczną... szlocham i dziś, gdy wspomnę: tańczyła jednego razu zbyt gorąco, potem siadła na progu, jak małe dziecię, tylko szklankę zimnej wody wychyliła, i oto, mój drogi panie, dziś jeszcze widzisz, że płaczę. — — Ale zawsze w Bogu nadzieję mieć trzeba...»
Byłem właśnie na progu ubocznego i małego salonu generałowej, która zdala pokazała mi palcem, ażebym usiadł przy niej dla tem cichszej rozmowy.
Jedna, nieokreślona na zegarze, chwila przeszła w milczeniu...
— «Zapewne, panie, widziałeś pana Oskara?» — rzekła wreszcie matrona — «a z tem, co ci napisałam, wszystko już wiesz. Na teraz mamy dobrą nadzieję we śnie... zasnęła bez gorączkowych mówień... zupełnie przytomnie i spokojnie. Atoli potem, myślę, sądzę, że pozostanie tylko nadzieja w zmianie miejsca i w upływie czasu... Nie wierzę, kochany panie, i chciej na to mi odpowiedzieć: nie wierzę, ażeby się udawało polubownie napowrót upogadzać rozerwy, zaszłe przy uczuciu tego stopnia i tej natury. Z widzenia się z panem O. i z tego, o czem ci ja świadczę, dwustronnie być mogąc oświeconym, racz odpowiedzieć!»
— «Niestety!» — rzekłem — «tylko potwierdzić mogę Jej mniemanie, policzając w to nawet te objaśnienia psychologiczne, które mogłem powziąć z ostatniego widzenia się z panem Oskarem...»
Po chwili zaś dodałem:
— «Miłość taka, coby ona była, tego nie wiemy jasno.. Zdawałoby się jednak, że to jest tylko wielka czystość — może nieco anielskiego świata... Od chwili albowiem, w której o cośkolwiek możemy nasz ideał podejrzewać, już rozerwał się z nim stosunek. Omyłek w tej sferze nie bywa wcale, są tylko zdrady!...»
Matrona rękę mą uścisnęła, co i ja oddałem z rozrzewnieniem, a potem milczeliśmy...
— «Jakby to jednak było łatwo, jak bardzo łatwo, postawiwszy jedynie wszystko na swojem miejscu, uwidomić przypadkowe złudzenie błędu» — mówiła z głębokiem westchnieniem generałowa. — «gdyby się wszelako do czynienia miało z uczuciem stopnia innego i natury innej.. Wiedz, proszę, ten szczegół z życia Róży, który oświeca wszystko: ojciec jej służył przy mężu moim, był to waleczny oficer artylerji, który od huku armat ciężko przygłuchł, tak, że tylko maleńkiej podówczas córki pieczołowitość służyła mu zarazem i za jedyne towarzystwo i za najmniej niełatwe pośrednictwo w zrozumieniu się z ludźmi. Głos dzieweczki ani się rozwinął, ani podniósł, ani nastroił według gamy własnych jej uczuć... lecz według cudzego kalectwa. Zapewne, panie, uważałeś, jak starałam się nieraz czuwać nad tem, lub to prostować...»
— «Jakże łatwem byłoby, jakże łatwem» — z wielką boleścią serca zawołałem, — «uwidomić błąd wśród warunków psychologicznych innej sfery! Niechże Pani raczy posłuchać wzamian szczegółów biografji pana O. Przez lat kilka tylko był on mężem uwielbianej osoby, przy której łożu lub fotelu noce całe i dnie przepędzał. Osoba ta były to same prawie nerwy — rodzaj rozdrażnionej somnambuli![1242]. Cały ustrój osobistości jego przybrał przez to względne jedynie do takiego stanu rzeczy właściwości. To dlatego tak on stąpa, wchodzi, wychodzi... tak odgaduje naprzód wrażenia podniesionych rozmów... jest ciągle ochroną czegoś, czego niema, lecz nie widzi, gdy zatratą stawa się tego, co jest...»
— «Więc to... o Boże mój», — rzekła generałowa, — «nie oni tu, dziś żyjący z nami, rozdarli sobie wzajem serca kochające...»
— «Więc to nie oni» — rzekłem — «lecz wy pieczętowane przez zmarłych znamię na nich... A gdy czas i bardziej wydoskonalone środki obserwacyjne dozwalały na takie zastanowienia, okazałoby się może, że tak samo wszyscy bywamy, lub tak jesteśmy. I ludy, i pokolenia, i nawet osobistości pojedyńcze, podobno, że arcymało, jako oni i one same, weszli dotąd w dramat życia i w historję! Wielkie to jest jeszcze pytanie, kto na samych nawet polach boju potyka się?...»
Gdy tych właśnie słów domawiałem, generałowa widocznie była wzruszoną.
Podniosła się i sprowadziła mię przed wizerunek męża... milczała chwilę, potem rzekła:
— «Te wyrazy, które przed chwilą powiedziałeś, są słowami generała z ostatniej swobodnej rozmowy, jaką mieliśmy, mają więc one dla mnie i wybrzmienie i urok szczególniejszy...»
Stałem chwilę, patrząc na portret wojownika, obrzuconego w szary żołnierski płaszcz, z lunetą w ręku... i zaprawdę, że nie wiem, czyli już do generałowej, czy do siebie mówiłem taką bezzwięzłą parabazę[1243]:
— «Jest niemało do powiedzenia ludziom, ale czy znieść potrafią?... Będzie im można więcej mówić, lecz wtedy dopiero, skoro oni nauczą się wiedzieć, kiedy się godzi śmiać a kiedy płakać...»
Służący cicho się przybliżył i, półgłosem o przybyciu doktora gdy zawiadomił, opuściła mię generałowa.
Wyszedłem...
Opodal niedomknionej kraty parku, z poza której widać było karetę doktora, spotkałem jeszcze smętną i baczną ochmistrzynię, która, chętnie odprowadzając mię, mówiła:
— «Teraz, gdy bez dzwonka jesteśmy, czujność nasza nieustanną być powinna. I tak nieco sami jesteśmy, jak te prawdziwie chrześcijańskie dusze, którym niewiadomy jest ani dzień, ani godzina, gdy śmierć przyjdzie».
Pożegnanie to, głęboką nacechowane melancholją, przypisywałem w myśli macierzystym a żałobnym osoby wspomnieniom, odnoszącym się do straty córki.
Wszakże ile w tem przeczucia było, to nie za długi przeciąg czasu ziściło się niestety względem nieodżałowanej Róży P.

II.

Kiedy to, co miewałeś blisko osobistem, połamie ci nagle przed oczyma fatalny wicher i kiedy on co osobowego nadweręży, lub z kurzawą popiołu precz odmiecie, pozostawają ci poglądy i poczucia ogólne, ludzkościowe, historyczne...
Lecz pozostawają może jako upajający męt na dnie kielicha... lecz otwierają się one może przed twemi oczyma, jak egipska Umarłych Księga[1244], jedyna jeszcze do czytania wtedy, gdy już odeszły oczy od człowieka i pozostawiły dwie plamy cieniu głębokiego pod arkadami czaszki...
Tak, zdawa mi się, że jest — nie wiem napewno!...
Skoro zatem jasny i żywy salon generałowej zaszedł w te obłoki poziome i szerokie, które nad stolicami leżą i uwydatniają masę murów, zamieszkałych przez masę ludzi, i skoro na uczepionym między dwoma skały, jak pstry dywan, małym cmentarzu, jeden więcej cichy krzyżyk przybył, wyczytałem przypadkiem w dzienniku miejscowym, że genjalny skrzypek wycofał się z artystycznego życia i że w klasztorze milczących białych mnichów, gdzieś w górach, na nieokreślony czas zamieszkał.
Sam zaś powróciłem do nieco zakurzonych portfelów moich, a może, właściwie mówiąc, uciekłem do nich.
Niepierwszy to raz taki odwrót, czy ucieczkę takową umysł mój pełniąc, powinienem był znać dobrze manowce, ścieżki i drogi, któremi od obecności się uchodzi. Jak się obecności widok za plecami swojemi coraz więcej zamglony zostawuje, i jak się jej niekiedy całkiem zapomina, powinienem był to wszystko znać dostatnio...
Niektórego dnia wszakże, gdy w tym właśnie kierunku pracowałem, zjął mię był narazie sen nerwowy, do paroksyzmu podobny, tak, iż, jako trzymałem czoło bez podparcia żadnego, tak zasnąłem.
A kształt, który się znalazł obok, poddał mi pod skroń zwój zapisanego płótna cienkiego, coś na egipski sposób, tak, że poczułem na chwilę arom mumji i sandałowego drzewa... spałem...
— «Obecności ledwo się dozierałeś, ale jeszcze nie oglądałeś jej... nie masz więc czego uciekać!... Eheu!» — mówił tak kształt; — «widziałeś zapewne wielość dzieci, uganiających za czemś, lub grających we wolanta, odbijanego sobie wzajem... ale ten przelatujący, ale ten tam i sam odbijany... to stygmat[1245] przeszłości — to nie «teraz...» Ludy, pokolenia, ludzie, tak żyją, gdy «dziś, teraz» są jeszcze dla nich upragnieniem».
A skoro to rzekł kształt, poruszył lekko zwojem zapisanego egipskiego płótna, i poczęło ono z pod skroni mojej zwolna rozwijać się, a głowa moja w harmonijnem umniejszaniu się podpory swojej, jakby w miękkości jej, tonęła... spałem...
I we widzeniu sennem czytałem ludów zastępy — fale pokoleń i ludzi rozmaicie wielkich...
Widziałem rozczochrane chmury konnych narodów, gnane jakimś cyklonem, pełne bladych błyskawic gniewu i podrywających się zamachów, a równały one ze ziemią miasta własne i obce.
I mówił mi kształt:
— «Czy ten, który wiedzie zagładę, uczepiony na czarnym małym koniu, z grzywą do kolan, sam chromiejący na nogę i mańkut, lewą wskazujący ręką, aby sto tysięcy jeńca bezbronnego w pień wyrąbano... lub ażeby z dziewięćdziesięciu tysięcy ludzkich głów piramidę równo i porządnie postawiono... czy myślisz, że ten i ów (Gengis-khan i Timur-leng)[1246] mieli taką człowieczą złość w ich sercach, a niemniejszą te tłumy, złość oną wykonywające? Skądże jeden i drugi są i zakonodawcy i uczeni?»
Tu przestał kształt i rzekł po chwili:
— «Oni przenosili step w historję, oni byli pod stygmatem stepu — co religja stepu zrobiła z nich, ewangelizowali na świat. Miasta, pomniki, osiadła i cywilizacyjna własność były dla nich wręcz zaprzeczeniem»
— «A ci», — rzekłem, — «duzi i silni, co z siekierkami równo idą, gdy kobiety ich we wręby tarcz poświstują?»
— «To Teutony![1247]. Oni przenoszą las w historję — to głębie lukusu[1248] idą na Rzym... Las takimi ich zrobił, wycisnąwszy na nich stygmat swój — oni nawet, gdy pomniki już obalą i nowe stworzą, jeszcze sławić będą las z kamienia (gotyk), zaś umysł ich głębokim, ciemnym i zawile obfitym będzie, jak las dziewiczy».
A tego gdy domawiał kształt, — «Ci zaś» — rzekłem — «co, gdy wyskoczyli lekko z długich łodzi, zdawałoby się, iż, do włości swoich powróciwszy, królują, rządzą, sprawują publiczne rzeczy i monarchami są, gdziekolwiek wylądowali, a nieledwie że cały znany świat posiedli?...»
— «To Nortmandy»[1249] — kształt rzekł — «oni niosą owoc stygmatu morza, oni urobioną w burzach i nawałnościach organizacje okrętową przenoszą na ląd historji i dlatego są organizatorami dyktatorjalnymi[1250], mającymi sens i twardą rządność okrętowego kapitana. To ewangelję swoją morze historji podało... i nic więcej...»
Tedy ja uczułem, śniąc, jakoby zajęk płaczu, iż nie było jeszcze właściwych narodów, lecz stygmata tylko, a krwi taka szaruga po szarudze, i tyle krzykliwych złudzeń!...
Myślę, że musiałem płakać we śnie, ale rzekłem: — «A pokolenia!?... O! ludzie...»
I kiedy powiedziałem «pokolenia», a domówiłem «ludzie», — wskazał mi coś kształt bliskim gestem, tak, że zobaczyłem naprost siebie postać, najniedbalej rozpartą na przestronnym tronie, purpurą krytym.
Był to jakoby żołnierz prosty i jakoby niewiasta obłąkana — ślinę miał on na wargach zasinionych i pogardliwych, a na stopie jego, wysterczonej z siedzenia, była ciżma żołnierska, niedopięta i mało staranna.
— «To jest pokolenie najzacniejszych rodziców», — mówił mi kształt — «to Kaligula[1251], syn człowieka, który był, jak Aleksander, bohaterskim, wielkim, jak Cezar, zacnym i niezłomnym, jak Katon, i cierpliwym, jak chrześcijański męczennik — to syn kobiety, przed cnotą której i jej w państwie uznaniem zadrżał Cezar, skazując ją przeto na wygnanie. Atoli od pacholęcia wyciśnięto na ich synu stygmat «obóz» — i podobał się on był naprzód żołnierstwu brutalstwami, rósł w harcie ciała, w bluźnierstwie ust i w umyślnem głupstwie. Dlatego to potem ze senatu rzymskiego stajnię, a konsula zrobił był ze swego konia i zwał gawędziarzami płonnymi Homera i Virgiljusa! Dlatego z Romulowego ludu zamierzył on wojenny kwadrat uporządkować, choćby głowy dla równości szeregów obcinając!»
— «A tamten wreszcie?...» — rzekłem z niepohamowaną febrą wstrętu — «ów, co wydawa mi się, że, na butwiejących róż i wawrzynów snopy zatoczywszy się, usnął, czarę wywróconą mając pod jednym palcem swojej prawicy białej i choreograficznie ułożonej?»
— «To jest Neron Claudius», — mówił mi kształt; — «od dziecięcia każde stąpienie jego było podstępem pod Britanikusem[1252] i było sztuką podobania się dla adopcji[1253], a naturalnym nigdy nie poczuł się. On wziął stygmat «przemysłu sztuki», a nikt od niego gładziej nie umiał podchwytywać aplauzów[1254] tłumu i tłumów, zyskując przeto tysiąc ośmset wieńców w Grecji; nikt nie potrafił odeń misterniej dramatyzować wypadków, budując z żądz i temperamentów ludzi pojedyńczych wynikłości fatalne, nikt opinji nie składał i nie rozkładał samowolniej, to zachwytem, to palinodjami[1255], to fałszem. — Śmierć matki, pożar Rzymu, morderstwa sprawiedliwych ludzi bledną nieco przy obrazie wnętrza tej figury, która nie była nigdy sobą. Tak, iż siebie też on nie znalazł, gdy nareszcie szukać siebie przyszło, i mijał się sztyletem, kiedy się zamierzał nim ugodzić, tego jakby wcale nie było — wymysł tylko i obmysł! To od niego się splamienie sztuki datuje».
I oto, gdy kształt mówił te słowa, wysnowało się jakoby całe płótno egipskie z pod uchylającej się na poręcz skroni mojej.
Drewno nagie poczułem krańcem czoła, ale spałem jeszcze chwilę silnie i zdrowo. Zdawało mi się tylko widzieć zamieć uleciałych kształtów, coraz to dalej porywanych kręcącym się wichrem, jakby zamieć liści pstrych w jesieni...
Naraz podejrzewać zaczynałem w półśnie, że Oskar weszedł cicho i że mi gra Henryka Purcell[1256] «Taniec wichrów»... i przebudziłem się.

Niepróżno starożytni nazywali sen «podarkiem bogów», a, jakkolwiek on swojej historji osobno nie ma, jednakowoż od całości dziejów nienajłatwiej go odjąć udałoby się.
Są przecież miasta, dla snu jednego zakładane, bywały wygrywane dla snu lub przegrywane bitwy, losy pojedyńczych i arcywielkich postaci historycznych wielokrotnie od snu zależą.
Człowiek zaiste, że spoczynkowi nie jest uważnie wdzięcznym, ani pomni dość, ile ten w myśli jego przez sił odnowienie upoczątkował.
Dlatego to, mimo znaczne znużenie, umyśliłem skreślić, co się postaciowało i jawiło w mojem marzeniu sennem.
A, jak czynią zabierający się do dzieła obowiązkowego, przygotowałem nie bez pewnego lenistwa papier, pióra i, podparłszy czoło, chciałem wytchnąć.
Lecz oto drzwi się otworzyły, i zobaczyłem kątem oka mojego, bo wcale niewzruszywszy głowy, iż wsunął się parasol, noga, nad niemi okulary, i cała postać redaktora gazetki miejscowej.
Nienajpożądańsze te ażeby zgóry ukrócić odwiedziny, dałem znak, że cierpię, i wskazałem miejsce przy stole bocznym.
— «Trzeba się ochraniać...» — mówił z gałką parasola wstrzymaną w ustach, gdy oczyma z pod szkieł wokoło rzucał.
Leżała na stole rozerwana koperta listu, z początkowemi pieczęciami hiszpańskiemu...
Redaktor dalej mówił:
— «Nowego nic nie mamy, atoli ów do hiszpańskiego króla strzał zdawa się być jedynie płonną komedją...»
Dałem znak gestem, iż to może być, gdy redaktor wyciągnął nogę, zasiadając poprawniej.
A leżała była przy obuwiu jego na dywanie kontramarka[1257] z teatru.
On mówił:
— «A propos komedji, nie wiemy jeszcze jasno, jak pojętą i przyjętą była ostatnia nowa sztuka. Podobno wiele osób, nie doczekawszy końca, opuściło teatr...»
— «Nie myślę» — rzekłem.
Redaktor, poprawiając giętkie okulary, dopowie:
— «Nie jest łatwem coś uderzającego stworzyć w epoce nieśmiertelnego Wiktora Hugo[1258] i innych nieśmiertelnych. Chciałem wszelako sam być w teatrze... lecz — spojrzał na kalendarz i wyczytał «Rozalji panny» — lecz to był dzień otwartego wieczora u generałowej, a żałobę i pamięć tej zacnej matrony czcić jest godziwem».
Westchnął.
— «Myśl nawet była w redakcji naszej poświęcić ustęp temu gwoli i znalazłoby się zapewne na to miejsce, lecz, sporo pierw anonsów płatnych usunąwszy...»
To i podobne mówienie gdy zamknął gość i gdy sama się przez się wizyta w swej treści wyczerpnęła, podniosłem się ciężko znudzony i, odprowadziwszy do drzwi redaktora, który mówił: «Ochraniać się trzeba», zamknąłem drzwi, spojrzałem potem naokoło, a zarazem widząc kopertę na stole, i kontramarkę na ziemi, i kalendarz ścienny — głośno splunąłem...
Człowiek ten nic mi nie powiedział — nic! Wydawało mi się, że jest w powietrzu swąd i że, jeżeli się wolno tak wyrazić, czuć jakiś rozkład chemiczny jakiegoś okolicznościowego słowa, nie żywego, lecz upowodowanego zdarzeniami.
I obmierzione mi zostało na dni kilka wszelkie literackie zajęcie, tak, że usunąłem przyrządy piśmienne i portfele moje w bardzo odległy zakąt stołów i że, nic nie mogąc robić, wychadzałem za miasto w pole...
I szczęście wielkie, że nikogo też nie spotykałem!
Raz jedynie zacny z kraju obywatel, zatrzymawszy mię gwałtem na chwilkę, rzekł mi był z ubolewaniem:
— «Cóż to za smutny przypadek — ta ś. p. panna Róża. Bo żeby to nie u wód, gdzie się przecież dla zdrowia jeździ!... Acz i tu, panie dobrodzieju, tak samo się przeziębisz, jak gdzie indziej... Wyznać też należy, że to panna była — niema co mówić!»
Może ów napotkany rzekł był i coś więcej jeszcze, lecz tego nie wiem, bo chadzałem niesiony poczuciem niesmaku głębokiego, i zdarzało mi się ani spostrzec, jak nagle zamiejska mnie jaka okolica otoczyła.
— «Co ci ludzie z poczciwości słowa zrobili!?» — tyle tylko niekiedy do siebie samego spowiadając, znów szedłem dalej...
A oto razu jednego, o południu, stanęła przede mną, jakby obraz, niewielka, równa, wonna łąka, jedną falą pagórka swego łagodnie się pochylająca we wąskie łożysko strumienia, którego nurt, gdzie niegdzie szklił się widocznie. Bieg zaś cały przez długość lekkiego parowu łąki uwidomiał się raczej wiewem trzcin, silną zielonością roślin i kwiatów dwubrzeżnych obfitością. Czarne kępy mięty pachnącej, niezapominek mnóstwo lazurowych i wysokie irysy wskazywały kierunek tego strumyka; kładka leżała czysta, równa, myta rosami i ocierana powiewy — tam i sam chodziły gęsi, nieco gubiąc się w trawach i białe tracąc pióra, które wiatr gonił.
Dzieweczka maleńka pono gęsi te pasła, albo one ją... gdyż szła, gdzie szły — to też ją nazywano we wsi «głupia», bo wielkie, szare oczy miała zawsze kędyś wlepione, a bronzowe słońcem i zaniedbaniem rączęta i stopy bez udziału tych oczu, zawsze gdzie indziej wlepionych, obchodzić się musiały, same sobie naoślep radząc.
Zbliżyłem się do kładki bez wyraźnej myśli przejścia na stronę dzieweczki i jej gęsi.
Irys jeden, jak ametystowy kielich, tem jaśniej barwą swoją oczy wabił, iż chwiało się na nim uczepione wielkie, białe pióro gęsie, jak żagiel zgięte.
Po dwakroć laską moją zakrzywioną jak rzymskie pedum[1259], próbowałem z kładki przynaglić ku sobie kwiat nadbrzeżny... gdy na razie, to widząc, skoczyła «głupia» i urwany kwiat razem z piórem podała ku mnie bronzową rączką swoją.
Całość tej małej postaci, na zielonem tle się uwydatniającej, gdy zatrzymała na chwilę wejrzenie moje, znudzona tem dzieweczka wrzuciła mi w rękę kwiat i pióro, wołając:
— «Chcesz to, masz! — ja za gęsiami lecę...»
I pobiegła szczera i wesoła...

Dopiero więc tej głupiej winien jestem powrócenie mi pióra do ręki, którego i używanie i użytek obmierzili mi byli literaci.

1883.


CZARNE KWIATY

...Możnaby ciekawe w tym względzie rzeczy tu zapisać, ale zaraz wstręt cofa pióro i przychodzi na myśl zapytanie, czy warto!... Przy pojęciach albowiem współczesnych o czytelnictwie i o twórczości piśmiennej zatracone jest prawie uczucie, kiedy pisarz stara się uniknąć stylu, przez uszanowanie dla rzeczy opisywanej, a z siebie samej zupełnej i zajmującej; kiedy zaś przeciwnie, nie dopracowawszy formy, styl zaniedbuje... Kiedy chodzi po ziemi, okazując jak nisko zstąpić potrafił; kiedy zaś również nisko stąpa przeto, iż wznieść się wyżej nie mógł? Te rozróżnić odcienia, tak dla pewnych osób jednoznaczące, rzadki bardzo czytelnik dziś potrafi i dlatego niebezpiecznie jest w jakąkolwiek nową drogę na cal jeden postąpić i dlatego najbezpieczniej jest wkółko, jedne i też same motywa i formy proporcjonować[1260] tylko, nic nie wznowiwszy, ani dodawszy, ani na nic się nie odważywszy.
Są wszelako w księdze żywota i wiedzy ustępy takie, dla których formuł stylu niema i to właśnie sztuka jest niemała oddać je i zbliżyć takiemi, jakiemi są. Mająż one pozostać zanikniętemi osobistemi nabytkami przez obawę rubasznego krytyka, przywykłego do dwóch tylko formuł, na wszelki płód wyciętych, jako obowiązujące malarzy pokojowych wycięte patrony...[1261]
Pierwszą z tych formuł jest jakiś książkowy klasycyzm, o którym Grek peryklejski, ani Rzymianin za Cezara czasów bynajmniej nie wiedział, drugą pewne formuły czasowe dziennikarskie, to jest proste, techniczne wypadki, z rozwinięcia druku samego powstałe. Jedna z tych ram wszystko objąć jest w stanie mniej łącznością pomiędzy książką a żywotem, druga wszystko, mniej istotą źródeł, z których ono wszystko płynie.
Stąd to niezawodnie snadniej dziś upowszechni się udany pamiętnik średniowieczny, niż fakt spółczesny, sumienie obowiązujący, należny mu wpływ wywrze i należną zachowa powagę. Jakoż czytelnicy podobni są w tem do osoby oddalonej od przyjaciela swego, a mającej wizerunek jego na pamiątkę, która, gdy on przyjaciel z drogi wraca, «nie przeszkadzajże mi» rzecze jemu «bowiem oto godzina jest, w której na portret patrzeć zwykłam, listy właśnie że pisać mając».
...To, pamiętam, jednego razu w Rzymie z katakumb powracałem, gdzie często patrzeć lubiłem na pozostałe freski pierwochrześcijańskie, rzecz, o której tu napoczynać nie chcę, bo to byłaby historja bardzo długa, o każdym znaku i o każdej linji, w tych rysunkach używanej, ale tyle tylko oto wspomnę, iż to ogromne podziemne miasto z napisami i rysunkami swemi okazało mi, jako przez całe akta dramatu tego seraficznie krwawego nie była prawie jedna kropelka krwi wylana bez uszanowania jej i omodlenia braterskiego współwyznawców. Te szkła, dziś błękitno-krzemiennej barwy, które jako ampułki rozbite (albo i całe) w katakumbowych sarkofagach, do półek bibljoteki podobnych, tu i ówdzie leżą, błogie robią wrażenie, świadcząc, jako zbierano rozpryśniętą po ścianach katowni i schodach gmachów publicznych krew męczeńską. Tak ją szafowano szeroko i wspaniale, jako owczarni krew bogaty pan szafować może — a tak skąpi jej byli!!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

...To około tego czasu spotkałem był zstępującego ze schodów hiszpańskich, pochylonego jako starca i kijem pomagającego chodowi swemu Stefana Witwickiego[1262] — śliczna, młodości jakiejś wiecznej pełna twarz jego i włosy, jak z hebanu mistrzowsko wyczesane ornamentacje, w grubych partjach na ramiona spływające, szczególniej wyglądały przy tym sposobie wleczenia się o kiju, bardzo zgrzybiałym starcom jedynie właściwym. Niedługo potem odwiedziłem go był w mieszkaniu jego, ale już to zaszło przed śmiercią jego na jaki tydzień. Leżał ubrany, jak zwykle, na kanapie, męczyło go mówienie, spoglądał tym samym wzrokiem, niezwykłą zawsze jasność i zarazem kroplę łzy mającym w sobie, tudzież podnosił się niekiedy, podając rękę komu, aby go przeprowadził po pokoju. Tak to spojrzawszy ku mnie, wchodzącemu doń, przywitał mię, a wyciągnąwszy rękę, posunął mi po ziemi leżącą przy kanapie pomarańczę, którą (że zwyczaj miał mnie i Gabrjelowi Różnieckiemu[1263]), jak mu się co w pracach naszych podobało, przynosić cygara i fraszki jakie) uprzejmie przyjąłem i podniosłem. Gabrjel właśnie że był tam, bo on do ostatniej chwili całe noce przy ś. p. Stefanie, już zupełnie zdefigurowanym[1264] ospą, siadywał, usługi wszelkie mu oddając. Otóż Stefan Witwicki dał zrozumieć Gabrjelowi, że chce z kanapy wstać, a ten mu rękę podał i zaczęli wkoło pokoju powoli obchodzić... Tak to wlokąc się, po pierwszy raz Witwicki wpadł w lekki, bardzo błogi, ale widzialny obłęd — i zaczął tu i owdzie wskazywać ręką i zatrzymywać się:
«...A oto (mówił) co to za kwiat jest?... Ten kwiat, proszę cię (a nie było kwiatów w mieszkaniu), jak to się nazywa ten kwiat u nas?... To tego pełno jest w Polsce... I te kwiaty... i tamte także kwiaty... to jakoś u nas zwyczajnie nazywają...» Potem już odwiedzałem Witwickiego, kiedy leżał zdefigurowany panującą podówczas ospą i już nic nie mógł mówić. Niewiele przed śmiercią Witwickiego umarł jenerał Klicki [1265], całe dnie i noce otaczany, nieledwie zbiorem wszystkich Polek i Polaków, podówczas tam bawiących, co wspomnienie zostawia równo szacowne i rzadkie.
Ile razy przypominam sobie ostatnie rozmowy z osobami, co już w niewidzialny świat odeszły, zmarłszy tu, tyle razy nie wiem, jak pominąć to, co ze zbioru razem wspomnień tych, samo czasem zdaje się określać i dlatego właśnie w dagerotyp raczej pióro zamieniam, aby wierności nie uchybić — inaczej przyszłoby mi bowiem zacytować słowa jedyne Voltaire’a, jakie kiedykolwiek na myśl mi przychodzą, lub przychodziły z autora tego, a te są:

«Je tremble!... Car ce que je vais dire
Ressemble à un systeme»[1266].
(Voltaire).


Może też to najfilozoficzniejszy filozofa tego apoftegmat[1267].
To — później, później — w Paryżu Fryderyk Chopin mieszkał przy ulicy Chaillot, co, od Pól Elizejskich wgórę idąc, w lewym rzędzie domów, na pierwszem piętrze mieszkania ma z oknami na ogrody, i Panteonu kopułę i cały Paryż... jedyny punkt, z którego napotykają się widoki cokolwiek zbliżone do tych, które w Rzymie napotykasz. Także też i Chopin miał mieszkanie z widokiem takim, którego to mieszkania główną częścią był salon wielki o dwóch oknach, gdzie nieśmiertelny fortepian jego stał, a fortepian bynajmniej wykwintny, do szafy lub komody podobny, świetnie ozdobiony jak fortepiany modne, ale owszem trójkątny, długi, na nogach trzech, jakiego, zdaje mi się, już mało kto w ozdobnem używa mieszkaniu. W tym salonie jadał też Chopin o godzinie piątej, a potem zstępował jak mógł, po schodach i do Bulońskiego lasku[1268] jeździł, skąd wróciwszy, wnoszono go po schodach, iż wgórę sam iść nie mógł. Tak jadałem z nim i wyjeżdżałem po wielokroć — i raz do Bohdana Zaleskiego, który w Passy mieszkał, wtedy po drodze wstąpiliśmy, nie wchodząc doń na górę do mieszkania, bo nie było komu Chopina wnieść, ale pozostając w ogródku przed domem, gdzie maleńki jeszcze wówczas poety synek na trawniku się bawił...
Od zdarzenia tego ubiegło wiele czasu, a ja nie zachodziłem do Chopina, wiedząc tylko zawsze, jak się ma i że siostra jego z Polski przybyła. Nareszcie zaszedłem razu jednego i odwiedzić go chciałem. Służąca francuska powiada mi, że śpi; uciszyłem kroku, karteczkę zostawiłem i wyszedłem. Ledwo parę zstąpiłem schodów, służąca powraca za mną, mówiąc, iż Chopin, dowiedziawszy się, kto był, prosi mię; że jednem słowem nie spał, ale przyjmować nie chce. Wszedłem więc do pokoju, obok salonu będącego, gdzie sypiał Chopin, bardzo wdzięczny, iż widzieć mię chciał, i zastałem go ubranego, ale do pół leżącego w łóżku z nabrzmiałemi nogami, co, że w pończochy i trzewiki ubrane były, odrazu poznać można było. Siostra artysty siedziała przy nim, dziwnie z profilu doń podobna... On, w cieniu głębokiego łóżka z firankami na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo tak, jak zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś monumentalnie zarysowanego... coś, co albo arystokracja ateńska za religję sobie uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej, albo to, co genjalny artysta dramatyczny wygrywa np. na klasycznych tragedjach francuskich, które, lubo nie są do starożytnego świata przez ich teoretyczną ogładę podobne, genjusz wszelako takiej np. Racheli umie je unaturalnić, uprawdopodobnić i rzeczywiście uklasycznić... Taką to naturalnie apoteotyczną[1269] skończoność gestów miał Chopin, jakkolwiek i kiedykolwiek go zastałem... Owóż przerywanym głosem dla kaszlu i dławienia wyrzucać mi począł, że tak dawno go nie widziałem; potem żartował coś i prześladować mię chciał najniewinniej o mistyczne kierunki, co, że mu przyjemność robiło, dozwalałem; potem z siostrą jego mówiłem; potem były przerwy kaszlu, potem moment nadszedł, że należało go spokojnym zostawić, więc żegnałem go, a on, ścisnąwszy mię za rękę, odrzucił sobie włosy z czoła i rzekł: «...Wynoszę się!...» i począł kaszlać, co ja, jako mówił, usłyszawszy, a wiedząc, iż nerwom jego dobrze się robiło, silnie coś czasem przecząc, użyłem onego sztucznego tonu i, całując go w ramię, rzekłem, jak się mówi do osoby silnej i męstwo mającej: «...Wynosisz się tak co rok... a przecież chwała Bogu oglądamy cię przy życiu».
A Chopin na to, kończąc przerwane mu kaszlem słowa, rzekł: «Mówię ci, że wynoszę się z mieszkania tego na plac Vendôme...»
To była moja ostatnia z nim rozmowa, wkrótce bowiem przeniósł się na plac Vendôme i tam umarł, ale już go więcej po onej wizycie na ulicy Chaillot nie widziałem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

...Przed śmiercią jeszcze Chopina zaszedłem był raz na ulicę Pontieu przy Elizejskich Polach do domu, którego odźwierny z uprzejmością odpowiadał, ile razy kto zachodząc pytał, go, jak się Monsieur Jule ma... Tam, na najwyższem piętrze pokoik był, ile można, najskromniej umeblowany, a okna jego dawały na przestrzeń, jaką się z wysokości zawsze widuje, tem jednem tylko upiększoną, iż czerwone słońca zachody w szyby biły łunami swemi. Kilka doniczek z kwiatami na ganku przed oknami temi stało, a ośmielone przez mieszkańca wróble zlatywały tam i szczebiotały. Obok drugi maleńki był pokoik — to sypialnia.
Było to więc około piątej godziny po południu, kiedy przedostatni raz byłem tam u Juljusza Słowackiego, który właśnie kończył obiad swój, z zupy i pieczonej kury składający się. Siedział przeto Słowacki przy stoliku okrągłym na środku pokoju, ubrany w długie, podszarzane palto i w amarantową, spłowiałą konfederatkę, akcentem wygody na głowę zarzuconą. I mówiliśmy tak o Rzymie, skąd właśnie że niezbyt dawno przybyłem do Paryża; o niektórych znajomych i przyjaciołach — o bracie mym Ludwiku, którego ś. p. Juljusz rzewnie kochał; o «Nie-boskiej Komedji», którą wysoko bardzo cenił, o «Przedświcie», który miał za piękne dzieciństwo... Także o sztuce, że wpadła w mechanizm; także o Chopinie (który żył jeszcze), a o którym Juljusz, pokaszlując, rzekł mi: «Parę miesięcy temu spotkałem tego moribunda...»[1270] Sam wszelako pierwej od Fryderyka Chopina odszedł ze świata widzialnego, umarłszy.
Do pokoiku tego, który, jak Juljusz mawiał, «zupełnie byłby dla szczęścia człowieka wystarczającym, gdyby nie to, że w jednej stronie jego kąty nie są zupełnie proste, źle będąc skwadratowanym» — do tego, mówię, pokoiku innego dnia wieczorem zaszedłem był, a Juljusz stał przy kominie, fajkę na cybuchu długim paląc, jak to używa się w Polsce na wsi; na kanapie siedział malarz Francuz (którego Juljusz potem egzekutorem testamentu swego zrobił)[1271], ale ten nie mówił i milczał milczeniem mało naturalnem i siedział. Nad kominkiem wisiał bronzowy medal, Juljusza przedstawiający, który jest jedną z najpiękniejszych w tym rodzaju robót Oleszczyńskiego[1272].
O Francji, o rewolucji, o rzymskich wypadkach mówiliśmy — on naturalnem, ale kolorowanem słowem i niespodziewanemi obrotami mowy i niekiedy akcentem zrezygnowanego żywota głębią apostrof[1273] filozoficznych, w «Marji» Malczewskiego napotykanych, przypominającym. Co wszelako niezawsze z wielkiemi jego czarnemi, ognia pełnemi oczyma i z orjentalną skronią i z otworami energicznemi nosa orlego sprzymierzało się... Pod koniec rozmowy mówił mi: «Piersi, piersi nadwerężone mam, każą mi już tylko cukierki jeść, co chwilowo łagodzi kaszel, żołądkowi zato o tyleż szkodząc. Przyjdź jeszcze w przyszłym, w zaprzyszłym tygodniu, potem... czuję, że niezadługo i odejść z tego świata przyjdzie mi». Wyraźnie mi to mówił, bawiąc się cybuchem fajki swojej, tam i owdzie powoli poruszanym, jak wahadło zegara ściennego. W następnym tygodniu pospieszyłem znowu zajść do Słowackiego, ale spotkałem kogoś (możnaby rzec z uczniów jego), który odeń powracał — a było już ciemno — i ten powiedział mi: «Jutro lepiej zajdź do Juljusza, bo dziś właśnie dlatego wyszedłem od niego, iż nieswój jest...» «Jakże się ma?» pytałem. «Nie wiem» odpowiedział mi «ale tyle ci tylko powiem, iż wedle słów Juljusza bardzo wątpi o zdrowiu swem i zawzywał już dzisiaj pomocy i opieki św. Michała archanioła, tusząc, że mu to sił na jakiś czas użyczy». Te słowa usłyszawszy, (lubo bez dwuznacznego zadziwienia, bo wiedziałem, że Słowacki bardzo religijny był), na inny dzień odwiedziny moje odłożyłem.
Ten inny dzień w następnym tygodniu wypadł, ale już to o rannej godzinie było i było to tak, że, wszedłszy pierwszy, widziałem ciało zimne Juljusza, bo w nocy poprzedniej sakramentami opatrzony (list od matki swej, nadeszły właśnie w chwili skonania, odczytawszy), zasnął śmiercią i w niewidzialny świat odszedł. Mało piękniejszych twarzy umarłego widzi się, jako była twarz Słowackiego, rysująca się białym swym profilem na spłowiałym dywanie ciemnym, coś z historji polskiej przedstawiającym, który łoże od ściany dzieliło. Ptaszki zlatywały na niepielęgnowane doniczki z kwiatami; krzątano się około pogrzebu, a pogrzeb ten, jaki był, to różni różnie opisali. Ja na pogrzebie tym żeńskich istot widziałem dwie. Jedna z tych rzewnemi łzami zalane była, co mi wspomnieniem zostało bardzo pocieszającem na wiele dni potem, kiedy liczne podówczas społeczeństwo polskie, w Paryżu bawiące się, odwiedzałem był — bo wiele było (jak zawsze świetnych i niepospolitych) Polek podówczas w Paryżu... Mam rysunek Juljusza, który on w Egipcie rysował z natury, bo pejzaże zwłaszcza rysował wcale dobrze, ale przeciąłem pamiątkę tę na dwie części i jedną do albumu osoby z kraju przybyłej ofiarowałem, drugą zostawując sobie — aby sprawdziły się słowa, w «Beniowskim» napisane, «iż prawą rękawiczkę twą zawieszą w muzeum jakiem, a o straconą lewą będą skargi!...[1274], ironja bowiem tak nadobnie bezzjadliwa, jako ironja Juljusza, pośmiertelnym bynajmniej wspomnieniom nie zawadza. Owszem, brzmi ona podobnie tym słowom, które Filip Macedoński przy budzeniu się powtarzać sobie kazał: «Królu, słońce już wschodzi; pomnij przez cały dzień, że śmiertelnikiem jesteś».
To zaś przypomina mi zupełnie odrębną rzecz o osobie bynajmniej sławnej, bynajmniej zasłużonej talentem, pracą lub cierpieniem; o osobie, której nazwiska nawet nie wiem, a narodowość wątpliwie wiem... Dołączę to więc wspomnienie osoby śmiertelnej, nieznanej mi, niemniej ściśle wierne, z natury wzięte; czynię to zaś tem swobodniej, iż na wstępie zastrzegłem, co o krytyce, krytykach i stylu książkowym sądzę i tuszę, w treści, jako niniejsza, w której za cały interes właśnie uważam ścisłą tylko wiarogodność sprawozdania.
Otóż — było to w parę lat po śmierci, powyżej zapisanej. Nie byłem w Paryżu, nie byłem we Francji, ani w Londynie, ani w Anglji, ani w Europie, ani w Ameryce... Byłem na kotwicy na pierwszym wstępnym pasie oceanu Atlantyckiego pomiędzy wyspami kredowatej białości, połamanemi w ściany prostopadłe. Niedziela była, słońce na niebiosach bez chmur, niżej ciemno, atramentowo, szafirowe ogromne fale, ale cisza taka, że żagiel żaden nie drgnął, sznur żaden niedbale spuszczony nie poruszył się... Nie widziałem jeszcze wszystkich osób, ekwipaż składających, a wszystkie dla słońca pięknego na pokład wychodziły właśnie; siedziałem na ławce pod masztem wielkim, przy mnie nowy znajomy, światły młodzieniec jakiś, z rodu izraelita, z którym często mawiałem. Płynąć nie można było dla zupełnego braku wiatru i, kiedy się dalej popłynie, zgadnąć nie można było...
Kiedy tak siedziałem, nieskończoną przestrzeń fal przed oczyma mając, przewiała przed nami suknia kobieca, a obok mnie siedzący współpodróżnik rzecze mi po francusku: «...Patrz pan, który jesteś artystą, jaka piękna kobieta właśnie przeszła, biednemu pieskowi w tę wielką podróż zabranemu mleka na talerzu wynosząc, w dzień, w który wszyscy cieszyli się pogodą i niedzielą, a to szczenię biedne ani wiedziało, gdzie i na jak długo zaniepodziało się». Że nie spojrzałem, jak mi towarzysz radził, odpowiedziałem mu więc, jak to się mówi, kiedy o czem innem właśnie myślisz: «Właśnie, że dlatego teraz nie pójdę jej oczyma szukać, kobiety bowiem najpiękniejsze są wtedy, kiedy nie słyszą, ani widzą, ani zgadują, że się spogląda na nie. Będę więc uważał ją innym razem, innego razu zobaczę ją...» co powtórzyłem jeszcze z przyciskiem, aby odmienić tok rozmowy. Ale, że to była dziwnie piękna osoba (podobno Irlandka), to przecież i tak, kiedy przesunęła się, spostrzec można było, boć ze stereoskopów[1275] już wyraźnie dziś wiemy, ile to człowiek obejmuje wzrokiem mimowolnie, choćby i nie patrzył się wprost na przedmiot. Słońce potem zaszło, wiatru nie było i księżyc wzeszedł i podniósł się, i zasnąłem w kajucie ciasnej, dusznej... i straż tylko po moście okrętu trzymasztowego przechadzała się... Krzyk jakiś rozległ się w nocy — jacyś ludzie przybiegli z latarkami — wielki murzyn, służący główny okrętowy tu i tam przewinął się po schodach, doktora szukając... O świcie ruch był jakiś niezwykły na okręcie — wstałem i wyszedłem na pokład. Ta osoba młoda i piękna, którą obiecałem był innym razem uważać i widzieć, nagle umarła w nocy. Zwyczaj jest, że w takim razie, przeznaczonym na to czarno-szafirowym żaglem, w wielkie białe gwiazdy obrzuconym, przykrywają to miejsce, gdzie zwłoki leżą — taka plama czerniła na środku pokładu o wschodzie słońca...
Tu przychodzi mi na myśl, czy poezję tę, co prawdy rylcem ściślej sama się w żywotach zapisuje, warto jest dla cynicznego czytelnictwa dzisiejszego piórem z niepamięci wywodzić i określać... Romans jaki, fantastycznie skłamany po zażyciu indyjskiego haszyszu[1276], przyjemniejsze i pożądańsze wrażenie robi!!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Później, później, kiedy do Europy powróciłem, Adam Mickiewicz mieszkał w okolicach placu Bastylji, w gmachu bibljoteki arsenału, gdzie i bibliotekarzem był. Miejsce to przepowiedziany przez niego człowiek z dynastji Wielkiego Napoleona (dzisiejszy imperator francuski) ofiarował świętej i wiekopomnej pamięci Adamowi Mickiewiczowi — miejsce szczupłe, mało nawet jako fundusz dla familji licznej poety przynoszące, a ofiarowane mu, zdaje się, dobrze już potem, kiedy w dziennikach czytało się, iż profesor Kollegjum Francuskiego, Adam Mickiewicz i mało liczni inni odmówili przysięgi na wierność imperatorowi francuskiemu. Około to późniejszych jeszcze tego panowania miesięcy bibljotekarz do imperatora napisał też Horacjusza językiem odę, nieskończenie z formy przystającą do urzędu i miejsca powierzonego mu.
Więc to krótko przed misją na Wschód, na jaką z bibljotekarstwa udał się był pan Adam, zaszedłem doń, do gmachu bibljoteki arsenału, gmachu ciemnego, z korytarzami i kamiennemi schodami. Było to w niedzielę, bo pamiętam, że ze mszy szedłem i książkę ze sobą miałem. A szedłem go przywitać, więcej niż kiedykolwiek serdecznie, bo bliżej... bliżej zaś z powodu, iż dochodziło mię było, że wspominał mię, kiedy w Ameryce zostawałem; a kiedy tam odpłynąłem, powiedział tylko komuś: «To on tak, jakby na père Lachaise[1277] pojechał!...» co że zrozumiałem, było mi przyjemnie, iż ktoś mię wspominał w Europie i dlatego też przyjemnie szedłem przywitać go. Wesoło spojrzał na mnie i uścisnął i rozmawiałem z nim do zachodu słońca, bo pamiętam, że czerwono zrobiło się w oknie, kiedy myślałem odejść. Pokoik to był mały z piecykiem dobrze zapalonym, gdzie od razu do razu pan Adam poprawiał nieco węgle kijem.
Ubrany był pan Adam w futerko wytarte, szaraczkowem suknem powleczone, które, skąd w Paryżu można było dostać, tej barwy, kraju i podżyłości, pytanie ciekawe — bowiem była to, zdaje się, kapota, jaką zagonowa szlachta zimą nosi w prowincjach, dobrze od Warszawy oddalonych. Wpobliżu wisiała piękna rycina, przedstawiająca św. Michała Archanioła podług oryginału, który jest u Kapucynów w Rzymie, czy też podług tego obrazu Rafaela, który w Luwrze jest, tego dobrze nie pamiętam. Także Ostrobramska Matka Najświętsza i Dominikina[1278] oryginalny rysunek, komunję św. Hieronima przedstawiający; jeszcze także rycinka mała, z Napoleona I-go przed generalstwem jego portretowana, a pod nią dagerotyp mężczyzny sędziwego, prosto stojącego, w surducie zapiętym, jak chodzą francuskie inwalidy — a był to czas właśnie pierwszych wojennych kroków, ostatniej wojny... Na biurku zaś, od czasu niedawnego dopiero widzialne u pana Adama dwa niedźwiedzie pasujące się — odlew z gipsu.
To było jeszcze przed śmiercią małżonki Adama Mickiewicza, po której to śmierci i pogrzebie na jakie dwa tygodnie zaszedłem znów do pana Adama o godzinie może dziesiątej rano i zastałem go w progu drzwi, wychodzącego właśnie, tak, że, drzwi kiedy otworzyłem, wpadłem nań — wrócił więc na jakie półtory godziny jeszcze, przez które z nim mówiłem, a potem razem też wyszliśmy, bo miał był gdzieś iść jeszcze onej półtorej godziny pierwej. Mówił mi o śmierci żony, szczegółowo, bardzo pogodnie, małe zboczenie robiąc: że nieświadomość prawdy tylko daje przerażenie zgonu i rzeczy, śmierci dotyczących... Aż, kiedy przy jednej z ulic ja miałem inaczej obrócić drogę, a on gdzie indziej iść, ścisnął mię za rękę i mocnym głosem rzekł mi: «No... adieu!» Że nigdy ani po francusku, ani tym tonem nie żegnał mię był, a tyleć razy rozchodziliśmy się, przeszedłem potem nieledwie na drugi koniec miasta, i na schody do siebie wstępując, słyszałem jeszcze to słowo «...Adieu!»
Przypadek zrządził, że nie mogłem widzieć odtąd pana Adama, ani pożegnać go, kiedy na Wschód wyjeżdżał — słowem, że to ostatnie było ono dziwnie mi podówczas brzmiące pożegnanie... Co, aby jaśniejszem było, dodać trzeba, że nieboszczyk pan Adam miał to do siebie, iż nietylko, co mawiał, ale i jak mawiał, zatrzymywało się w pamięci...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przy ulicy Tours de Dames na wzgórzu jest dom, do którego dopiero wszedłszy, rozkład schodów i fragmenta z gliny polewanej czternastowieczne, florenckie okazują, iż poważnego artysty to mieszkanie... Tam gdy niedawno wszedłem był — a potem na najwyższe piętro do atelier[1279] p. Delaroche’a[1280], wielki artysta raczył mi pokazać ostatni obraz swój, właśnie że skończony. Była to rzecz wielkości dużego półarkusza, malowana na drzewie. — W zaułku Jerozolimskim dawało się więcej czuć, niż widzieć przez podobną do okna szczelinę, iż człowiek, którego zwano Mistrzem, Rabbim, Mesjaszem, Królem i Prorokiem, i uzdrawiającym, pewnym lekarzem, a który był Chrystus, syn Boga żywego, właśnie że jest wzięty przez straże i prowadzony od urzędu do urzędu, a może właśnie na górę trupich głów. Piotr św., najbliżej okna owego stojąc porywa się, jak człowiek, szabli szukający, a Jan święty, na piersiach kładąc mu ręce swe, uspokaja księcia apostoła i sam zan, przezeń czuwając, w okno patrzy.
Ta grupa jest przy ścianie okna, po niej ustęp, jak w Stabat Mater[1281] ustępy strof; dalej klęczy Matka Najświętsza, jak się klęczy przed ołtarzem w kościele, kiedy jest wystawienie Najświętszego Sakramentu; za nią ustęp znowu i grupa świętych niewiast w katakumbowej jakiejś architektury cieniach... Oto obraz cały z męki Pańskiej, w którym osoby Zbawiciela widocznej niema, ale jest ona tylko w gamie wyrazów twarzy osób, mękę Pańską widzących, wyrażona.
Wielce uradowany, iż jest przecie na świecie artysta, patrzyłem na ten maleńki obrazek, a że ś. p. Delaroche (tak, jak bywało kiedyś Ary Scheffer)[1282] raczył mi pozwalać, abym, oglądając utwory jego, mówił wszystko, co mi się zdaje, ja zaś na tym już stopniu stojącym artystom nie mniemam, aby inaczej się mówiło, długo więc myślenie moje określałem w słowach ściśle wiernych. I skończyłem na tem, że sądzę, iż obraz taki następstwa swoje mieć powinien i że sam jeden oderwanie wzięty niepełną jest rzeczą, na co mi p. Delaroche odpowie: «Trzy właśnie takie robić chcę, aby to sformowało trylogję...» Potem pokazał mi jeszcze portret Thiersa[1283], wyborny pod wszelkim względem, i, znów do małego obrazka powróciwszy, rzekł mi tonem żegnalnym (bo właśnie ktoś nadchodził jeszcze): «Tak, trzy dopiero obrazy tego rodzaju, razem wzięte, okażą całość...» i, parę kroków ku drzwiom ze mną robiąc, po dwakroć dodał: «Skoro tylko dwa inne obrazki zrobię... pokażę je panu — pokażę je», co zwykł był określać dobitnie, bo nie eksponował publicznie dzieł swoich, ani niekażdemu je pokazywał, zwłaszcza od niejakiego czasu... Odtąd nie widziałem już pana Delaroche’a, w którego śmierci ostatni promyczek Leonarda da Vinci mrokiem się okrył...
Dowiadywałem się, czy dwa inne obrazki zaczęte były przed śmiercią wielkiego artysty, ale nie... Może w szkicach...

∗             ∗

Rzeczy, tu opisane, «Czarnemi kwiatami» zwę; wierne są, jak podpisy świadków, którzy, pisać nie umiejąc, znakami krzyża, niekształtnie nakreślonego, podpisują się. Kiedyś w literaturze, którą może zobaczę innym razem, pisma takie nie będą dziwnie wyglądały dla szukających powiastek czytelników. Są bowiem powieści i romanse i dramy i tragedje w świecie niepisanym i nieliterackim, o których się naszym literatom ani śniło, ale te określać czy warto... już?...

1856 r.


BIAŁE KWIATY

Napewne tego nie pamiętam, gdzie widziałem płaskorzeźb, wyobrażający wychodzącego z świątyni Zacharjasza, a nie mogącego otaczającym mówić, iż zaniemiał do czasu narodzenia się Jana św. Chrzciciela, syna jego; zdaje mi się, że to we Florencji na tych bronzowych bramach Chrzcielnicy św. Jana, o których Michał Anioł Buonarotti rzekł był, iż oczekującemi raju na ziemi bramami są, które przenieść jeszcze, gdzie raj jest, zaniechano.
Za pewne jednak uważam, iż tak trudnej rzeczy, jaką jest rzeźba chrześcijańska, to niewątpliwie najpiękniejszy może przedmiot. Starzec niemy jest — cisza wielka wokoło — wszystkie osoby słuchają i pytają razem i odpowiadają razem... milcząc...
Otóż — w jednej nieskończenie ważnej kwestji estetycznej pod obecne czasy u nas i na świecie w kwestji, dlaczego (sumiennie rzecz biorąc) niema nigdzie prawdziwego dramatu, przyszedł mi na pamięć ze względu na sztukę, mówię, ów płaskorzeźb florencki. Kto się nie zgorszy prostotą szczerej prawdy, ten zgadnie łatwo bardzo, dlaczego w literaturze naszej dramatu być nie może... ale dlaczego w żadnej innej dziś go niema. — Na to (doprawdy, że bawi mię), iż ja jeden śmiem odpowiedzieć, te «Kwiaty białe» zapisując, aby Francuz zczasem i inny obcy literat przełożył sobie na język swój wiadomość, skąd ta u nich nieobecność prawdziwego dramatu powstała.
U nas bowiem, ta z przyczyny niezmiernie prostej, czyli, iż literatura nasza nie określiła jeszcze ani jednego skończonego typu kobiety, a jakoż bez kobiety dramat być ma? — Nawet sama «Marja» Malczewskiego, to tylko krzyk jeden kobiety, która kochanką nie śmiała być jeszcze, żoną nie miała i nie mogła. Aldona, jest to wieża śpiewająca — Grażyna w hełmie swym zamkniętym nic a nic już nie mówi nawet... Inne zaś innych kobiety są tylko przygrywkami w antraktach opery, poza ich udziałem dziejącej się. Najjaśniej przeto widać przyczynę estetyczną nieobecności pełnego dramatu u nas, lubo najniejaśniej mistyczne i realne, to jest społeczne wyjątkowego zjawiska tego źródło i zupełną naturę jego, tak dalece, iż skrzętnie bardzo skracam to.
Ależ — u dzisiejszych pisarzów innego narodu, gdzie zewszechmiar szeroko każdy romansista najmniej sławny na wszelaki możebny i niemożebny sposób przedmiot ten traktuje i uprawia... czemu, mówię, tam, serjo uważając, pełnej dramy niema — tego, ile wiem, nikt dotąd niezbicie nie okazał...
Ja też nie dowiodę bynajmniej po akademicku, bo tu wcale nie myślę o tem, tak dalece, iż wynikiem tylko jest prawie bezwłasnowolnym ta o nieobecności dramatu u cudzoziemców i przyczynie jej główna uwaga. Powiem jednak, pokrótce, dlaczego to jest tak z powodu, iż odpowiedź na to krytyczne zapytanie posłuży mi do toku głównej rzeczy, w tych kilku kartkach zawartej.
Dramy prawdziwej nie może być, ilekroć się zatraci pojęcie dramatyczne ciszy i pojęcia jej natur — czyli, jaśniej tłumacząc, albo raczej szerzej tłumacząc założenie powyższe: kiedy się zatraci basso[1284] w muzyce, a kolor biały na palecie malarza, a pion w rysunku; cóż zupełnego tak niezupełne środki otrzymać są w stanie? Nadanie stanowczego kierunku i stopnia ciszy w dramatyzowaniu jest dla dzieła tej natury tem, czem w obrocie planety niedotkliwa i niewidzialna planety oś.
Kto ma uszy ku wysłuchaniu prawdy, ten niech całości jej wysłucha. Ja, że za wstęp jedynie użyłem jej tu do prostego spisu kilku wrażeń, wspomnę tylko dla korzystać chcącego innostronnie. Z wzmianki powyższej czytelnika, iż nie wiem, któryby dziś autor bez potknięcia się w śmieszność potrafił dociągnąć tam aż dramy pochód, gdzie Calderon zamyka swój i wychodzi już sam na scenę, mówiąc:
«Dalej, pisarz dramatu, podnieść się nie będąc w stanie... skończył».
U Szyllera bezmowne zupełnie chwile dramy może najwyższemi są poetycznemi jego polotami. Zdaje się, że to nie inąd, ale tędy drama w rzeźbę przechodzi — co zazwyczaj w tańcu raczej poszukiwano, akrobatyzując przeto monumentalną rzeźbiarstwa powagę. Jakiż barbarzyński błąd tych systematyzujących tak estetyków!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdzieżby Niobe podziała swoją twarz, gdyby rzeźbiarstwo przez sam taniec z dramą ożenione było?...
Albo — zapytanie rubaszne i beztreściwe nic nie opiewające jako myśl, zapytanie Hamleta patrzącego, gdy aktor łzy wylewa, zapytanie to: «...Co jemu do Hekuby?...» byłożby tak wysokie w prozie jego?...
Jakoż, słysząc dopiero natury cichości rozmaitych, przychodzi się potem do usłyszenia dramy i głębokości wyrazów bezmyślnych, bezkolorowych, białych (że tak je nazwę) i to zda się być wątkiem wszelkiego dramatyzowania prawdziwego.
Tędy dąc — doszedłbym jeszcze do daleko ważniejszych rzeczy — to jest do mianownikowania filologicznego i że to jedynie tą drogą kres swój znachodzić może, czego zasłużony i genjalny Kamiński[1285] nie wiedział jeszcze, acz my przez jego zasługi, położone w rozkładaniu wyrazów, dowiedzieliśmy się... ale byłoby to za wiele o tem pisać. Wspomnę tylko że-ć głąb wszelka jest to i kłąb i gołąb ale dalej... uciszam się już jako Calderon w dramie swej... wiadomo jest wszelako, iż w tej pracy to, co jest filozoficznym jej kamieniem, to właśnie, że ta znajomość kresu, do którego rozkładając wyrazy objaśnia się, a od którego już rozkładając je zaciemnia się zamiast objaśnienia — i ten to kres mianownikiem ja zowię.
Patetyczność nie pochodzi od πάυος (choroba). Patetyczność pochodzi od πάσχω...[1286]
Tylko zdrowe cierpienia dramatycznemi zdają się być... choroba ma na polu wiedzy patologję raczej, nie patetyczność.
Różnice tu, na polu sztuki są takie między powyższemi określnikami jak na polu życia np. między historycznym i histerycznym fenomenem jakim...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jeżeli mówię cisze różne, to i wyrazy one białe, bezmyślne, nie odpowiadające nic, a których kilka tu i owdzie słyszałem, albo którym raczej świadkiem byłem, bo od tła, na którem miejsca swe znajdowały, nieodłącznemi są.
To — pamiętam, że dawno, dawno — było to jeszcze w roku 1846, kiedy tak odmienne było całe tło myśli w Europie, a «Dziady» pana Adama były mi potężną, jedyną nutą myśli i uczuć, jak każdemu; te czytałem. Było to w dzień najprozaiczniejszej barwy, ni suchy ni dżdżysty, o dobie około południowej i bardzo powszednią barwę mającej, na zagrodzie ubogiej ojców moich, gdzie urodziłem się — na prostej, bezpoetycznej obwodu stanisławowskiego w Mazowszu, równej, jak piaski ziemi. Szedłem wzdłuż alei, która sad owocowy od warzywnej ogrodu części przedzielała — alei, bynajmniej z drzew sędziwych i sadu wcale szczupłego — nie myśliłem o niczem w tak niejakiem miejscu pod każdym względem — — gdy naraz dziewczyna, za aleją w ogrodzie warzywnym onym pieląc, głosem bynajmniej pięknym i niedokończonym tokiem urwanej pieśni zanuciła:

«...A odjechać od niej nudno
a przyjechać do niej trudno!...»

Stanąłem jak wryty, myśląc, że głos do naczytania się w dramacie[1287] pana Adama piosenki onej zastosowałem w sobie słuchem moim; ale po chwili znowu najwyraźniej też słowa tem głośniej mię doszły:

«A odjechać od niej nudno
a przyjechać do niej trudno...»

«Prosta pieśń» — rzekłem — «ale dobrą myśl zawiera...» (widać stąd także, że Mickiewicz z pieśni gminnej ją przybrał).

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Niebieskiej uroczystości cisze są w Albano, za Rzymem nad jeziorem, które odbija w sobie Castel Gandolfo — tam, kiedy zadzwonią na angelus[1288], a niebo jest chmurki nieświadome i jezioro nieświadome zmarszczki, laury wtedy wiśniowe niepomszonemi i szerokiemi liśćmi swemi cień, jak one, cichą rozrzucają po ścieżce krętej nad wodą, a przy skale, jak gzyms u gmachu starożytnego, uczepionej. Po ścieżce tej pojechałem był raz o południiu ku grota ferrata[1289] i powracałem wieczór tąż samą ścieżką, a, jadąc na ośle, zwłaszcza w górach, pamięta się dobrze szczegół wszelki na drodze spotkany. Dzwoniono na angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w rozmowę wprowadzeni. Widząc albowiem wieśniak, ów Wioch, że katolik jestem, nie myślił, abym był obcym człowiekiem i mówić poczęliśmy, jadąc społem, o tem i o owem — nawet o nietoperzach, które już świstać poczęły nam wkoło kapeluszów, że mrok zapadał... Jakoż pomnę, iż Włoch ludowym opowiadał mi sposobem starożytną bajkę grecką o Prometeuszu[1290] i Epimeteuszu[1291], przetłumaczoną na ten sposób, iż Pan Bóg, ptaszka stwarzając, błogosławił mu, a zły duch, coś lepszego wymyślić chcąc, dał życie nietoperzowi... Takie to różne rzeczy mówiliśmy, nogi mając wolno w strzemionach naszych i opuściwszy cugle niepotrzebne, gdy osiołki po wąskiej jak miedza polska, skalistej wiszarze, pod spadzistą skalą a nad jeziorem próbowały uważnem kopytem raźno zdążać...
Naraz — osiołki stanowczo wstrzymały się, a my siedząc na nich, poczuliśmy, że o zaporę uderzamy; lubo dla mroku zupełnego dostrzec odrazu trudno było, co zamurowało ścieżkę wąską, tam jadąc, tak dobrze już poznaną. Był to zaiste odłam skały tak, jak szeroka droga, na którą się ze szczytu góry stoczył, wielki, zupełnie więc zamykający przejście... Kiedy przeto, siodła opuściwszy, oprowadzaliśmy, jak można było, osły nasze, sami przez głaz przełażąc, rzekłem do towarzysza Włocha: «Przed kilkoma godzinami przejeżdżałem tędy cwałem za dnia i pamiętam napewno, iż tego głazu nie było tu...» A on chwilę przemilczał — potem, uchylając nieco kapelusza (jak przy zagajeniu rozmowy naszej na Angelus) wpół monologowym akcentem rzekł: «Ten kamieni rodzaj nie upada, kiedy chrześcijanie są na drodze... ale, kiedy nikogo niema, to one się tu staczają z wierzchu skał... bywało...
— Teatr i drama współczesna, aby sądzić, do ila, z tego punktu widzenia uważając je, krytyki nie wytrzymują i umarłemi są, to trzeba i innej natury ciszę jak z teatru deskami zbliżoną uczuć i dotknąć jej.
Kiedy o południu wśród tłoku i gwaru na schodach, do izby poselskiej wiodących, śmiercią Cezara upadł minister Rossi[1292], a krew wstęga krzywą od szyi mu się na ścianę zatoczyła, do odpasanej szarfy podobna, nadszedł po niewielu godzinach i on harmonijny wieczór włoski i księżyc, zanim w chwili sobie właściwej wytoczył się na niebo, tylko, że przesłoniony (pamiętam) chmurą wąską, jak kiedy prosty człek rękawem ociera czoło swoje albo oczy przysłania...
Minister miał był zwyczaj w znanym kącie loży, czerwonym aksamitem wybitej, jemu tylko należnej, w teatrze o spóźnionej godzinie siadywać; a ktokolwiek uczęszczał na operę, pamiętał niezawodnie, że medalowej czystości rysów profil, z wiadomej strony od wchodu do sali o pewnej godzinie należy mu się widzieć. Nocy tej — takim, jak się rzekło, księżycem oświeconej — czemu grano po pierwszy raz na operę przerobionego Makbeta, to, kazuistyczne[1293] tylko dziejów teatru filjacje[1294] wytłumaczyćby (nie najzupełniej napróżno) może i potrafiły.
Pamiętam, że przez ciche, bez pieśni imandolinów i rozmów zazwyczaj raźnych ulice może i nie ja jeden dlatego się udałem do teatru, aby publiczność widzieć...
Chwila otworzenia kurtyny wedle codziennego programu gdy nadeszła, znaczna liczba widzów w przysionku teatru, nienajjaśniej oświeconym, i po kawiarniach bliskich, gdzie nikt dziennika ze stołu nie podejmował, nieporządnie przechadzała się... Po niejakim czasie weszła garstka, a połowa jej wyszła i weszła znów — muzyka rozpoczęła uwerturę... W wyższych lożach tu, owdzie, parę osób niestrojnych albo niespodziewanie strojnych dam parę pokazało się. Niektórzy wychylali się i oglądali naokoło, jakoby afektując[1295], iż widzieć chcą oblicze i liczbę publiczności, nareszcie za rozwinięciem opery sformowała się pewna całość gości, używających teatru z nawyknienia, jak gdy o pewnej dobie higjenicznie kto nawykł w wiadomym kierunku bez celu przechadzać się...
W miarę jednak, jak opera przez treść swą w dramę i tragedję przechodzić zczasem zaczynała, pusta loża ministra Rossi nieoświecona, jako inne (iż familijna była), ciemno - purpurowe, aksamitne wnętrze swoje ku światłu jak wielka rana odmykając, uprzedziła wrażeniem magiczną oną Shakespearowskiej tragedji chwilę, kiedy cień zasztyletowanego Banka na pustem krześle przy uczcie teatralnej zasiadać ma... I poczęło się grać pomiędzy publicznością a sceną to, co Shakespeare w «Hamlecie» obmyślił był, aby zagrać tragedję na dworze, scenę na scenie dając... i kto wtedy publiczność a scenę widzieć tam przyszedł był, to w czasie kiedy aktor, Banka cień przedstawiający, wynika z trapy[1296] swej, ranę czerwoną pokazując, znajdował się sam pomiędzy teatru pełnią a pustką loży ministra, jak Hamlet u nóg Ofelji... i nie dowierzał sobie sam, że widzem przytomnym jest, albo, i tu i tam Shakespeara tylko aktorów grających widząc, baczył, azali sam jeden Shakespeare chyba widzem prywatnym gdzie nie stoi...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Takich to cisz akordy straszne są samą głębokością sądnych kombinacyj swych, przytoczyłem zaś on powyższy zarys na to, aby białe kwiaty stosowny sobie miały cień, lubo nic tu się nie pisze, coby nie było uszczknięte, że tak powiem, z niw natury rzeczy i, jeżeli mniejsza jest cokolwiek nieobecność stylu, jakiej użyłem w czarnych kwiatach, to o tyle tylko, o ile jest wcale niemożebnem, uniknąć sztuki, owszem, o ile ta w tej sferze sprawuje prawdę przedstawienia.
Błogosławiony i szczęśliwy pisarz, który prawdziwej patetyczności bezbarwne słowa zna i strzeże — pisarz i człowiek każdy — lubo często te nieledwo wcale od nas zależeć nie zdają się. A są tem piękniejsze, z tego je stanowiska ceniąc, im mniej jako idea i myśl zawierające w sobie — im niejaksze...
Często, że je określać trudno, zapominane są i mało baczone... Zaiste nie kryję, iż uprzytomnianie ich sztuką pisania bacznej bardzo pilności wymaga...
Mniemam wszakże, że byłoby zarówno pięknie, jak, zdaje mi się, koniecznie prawie, aby sztuka polska, pod tym względem pierwszą się w europejskiej dzisiejszej literaturze jawiąc, słupy swe żelazne zakopywała stanowczo i wyraźnie. Nowego budynku estetyki niebezpieczna jest systematami, najniebezpieczniejsza prostotliwą parabolą z życia bezstronnie przyjętą, uczuciem utwierdzać... A zaś świadomość paraboli sama przez się coraz dalsze pokaże kresy, braki, dobytki...
Pamiętam kilka słów, zaszłych mi w drogę tu i owdzie, które najdobitniej uprzytomnieć mogą ogólny zarys moralny i estetyczny tych notatek. A przytacza się je (jako każdy dobrej woli czytelnik zauważyć potrafi) z wdzięcznością nawet, iż za wskazówkę poszukiwań prawd estetycznych posłużyły, żadnej myśli nie określające słowa powiedział mi raz jeden z najpoważniejszych obywateli w Europie, kiedy w onych niedawnych łunami rewolucji świetnych latach przybyłem z Rzymu do Paryża. Starzec ów znakomity, pogodnie rozmowę zagaiwszy, pytał mię o Rzym starożytny: ile, gdzie, jako odkopywanie starożytności postąpiło... Odpowiadałem był, jako osobie, dotykalnie rzecz znającej, i jako się mówi z kimś, co w rozmowy celu niknie przez to, iż przedmiot szczerze zna. Że taka rozmowa w sobie samej żywot ma, wypadło mi najprościej dla porównania postępu prac zapytać: «A kiedyż książę jegomość ono Forum Romanum widziałeś?...» Odpowiedź była najprościejsza, którą jednak w notatki słów onych, powyżej określonych, zamieściłem — odpowiedział mi był książę: «To było w przeszłem stuleciu». Trzeba być zaiste wywikłanym z fałszów estetyki schorzałej formułek, aby śmieć wytykać i poszukiwać dróg odbudowania szkoły nowej w sztuce, czy to w literaturze-sztuce, wszelako coraz bliżej (śmiem to zapowiadać) zobaczycie już w Europie kierunki te, najaw wychodzące; trzeba więc, aby młoda szkoła polska baczną była.
A inne znowu słowa, w Londynie np. które przytrafiły mi się, dały mi to dostrzec, jak jest łatwo poddać się formułkom czczym bezpatetycznej dramy.
Artysta, też i ludowego pierwiastku czciciel, mieszkałem tam w najuboższym prawie domku najuboższej miasta części. Wieczorem raz, przy świetle sam zostając, nie uważałem, iż ktoś wszedł, zwłaszcza, iż angielski klimat wilgocią swą przygłuchnięcie może chwilowe zwiększył... Mąż postaci zacnej (i rycerskiej nawet twardością rysów swych) stał przede mną, laskę grubą trzymając. Wstałem i przywitałem. «Nie wiem, — rzekł gość, — jak się odezwać mam: Obywatelu, ziomku, rodaku czy panie». Dekoracje tej sceny były więcej niż zaniedbane, a ja mniej starannie od gościa osłonięty. «Proszę usiąść» odrzekłem. «Nie!» — na to przychodzień — «pierwej niech wiem odpowiedź...» Otóż, —rzekłem, — widzi pan, można powiedzieć «Panie» i powiedzieć «Bracie», powiedzieć «Bracie» i rzec przez to «Panie» i wszystko w tem (wedle estetyki polskiej) zależy od tego, jako się powiada albo słyszy — a ktemu aby widziano, dotykano i słyszano słusznie, toć są sztuki piękne, odpowiadające wzrokowi, dotykaniu, słuchowi... tych sprawiedliwie uprawianie czyni... a muzyka już u nas przecie kwitnie...»
Tak oto coś począłem mówić, gdy przychodzień pięknym męskim głosem rzecze: «To najlepiej: rodaku!» ale przycisk taki był na literze pierwszej, iż w głuchocie mej dalsze mi zniknęły, światło przytem mdłe i postawa i laska gruba uczyniły razem, iż zdało mi się nie «rodaku» ale «rrrobaku!» usłyszeć.
Że bez śmiechu to notuję jako potrzebny odcień w zarysie tym, proszę również tak przyjąć; nie celem mi tu śmiech, ani środkiem nawet. Innych pewniejszych środków bliskie jest to pisemko z siebie samego. Biały-ć i to kwiat, bo zarysem jego było serjo[1297] i drama, ale widno, do ila własnego tu wyrobu estetycznego i pojęcia patetyczności własnej zbywa! Może w innych poszukiwaniach innych dróg na innych polach posłużę i ja komu za objaśniające śmiesznością swą światełko... Wszyscy służymy... estetyka zaiste że narodowa polega na tem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ktoby myślił, że poszukiwania świadome nowych estetyki zdobytków byłoby na polu szerszem, po francusku naprzykład stosowniej wypowiedzieć, myli się. Swobodnie tu jest i przystępnie wszystko w tym wielkim i zacnym narodzie, dla którego szacunek mam świadomy siebie, ale... możeby trzeba władzę pierw mieć, albo systemat sławny na to, a obie te rzeczy wprost przeciwne są celom takowej i mojej pracy. Mistrze zaś wielcy w sztuce, choć to i usłyszą i zrozumieją, cierpieć będą, że nic k’temu nie uczynili, a nie uczynią nic... czekając zawsze, aż uczeń mistrza, a pokolenie zakasuje pokolenia, skąd ciągu nie ma i mieć nie może tak rozwijana sztuka... Konkurencja na polu postępowi jedynie dostępnem jest najprostszem absurdum[1298], a emulację[1299] zabije zawsze konkurencja i energję twórczą wyniszczy.
Lubo niema co się tam przecie ścigać, gdzie dróg jest nieskończona liczba — to tylko jak się jedną drogę widzi, ścigać się może jest koniecznem, i to jeszcze może!... Przytem nieświadomość wartości elementów komiki i satyry, wyniszczy tu zawsze siew tej niwy...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ciszy w najkolosalniejszym słowa tego tonie nie doznałem nigdzie jeszcze wyższej nad ciszę o jednej nocy, acz zimowej na oceanie... że słów na to niema, mimo, iż twarda to i prawie głodna podróż dwumiesięczna przeszła była i uprozaiczniała dobrze... Pomnę, iż, obejrzawszy się wkoło, ani modlić się nawet słów nie miałem — i zapłakałem tylko... że może być tak wielka cichość... a przecież tyle mórz pierw innych znałem...

Izraelicie, towarzyszowi podróży, którego raz w życiu napotkałem i to na okręcie, patetyczne rzeczywiście winienem także słowo. Był to młodzieniec światły, w filologji i filozofji także niemieckiej biegły, historję też znał i o sztuce miał wyobrażenie; umiał on i po polsku parę wyrazów, bo, acz zagranicą wzrósł, pamiętał, że dziecięciem w Polsce był, jak to mówi się czasem u nas szlachty: był to żydziak.
Jedliśmy nieraz razem z jednego naczynia ryż gotowany, zwłaszcza kiedy trudno było gotować z powodu, iż burze kuchnię rozbijały, a fale wyższe masztów przechodniem na statku pomiatały. Bo to była też niebezpieczna żegluga, dwa okręta współpłynące rozbiły się, jeden rozbity widzieliśmy na własne oczy.
Wiele razy na zwojach sznurów z izraelitą owym całe noce rozmawialiśmy po francusku o polityce, historji, filozofji, estetyce, o religji Chrystusa Pana i o talmudzie i o Mojżeszowem prawie i o nie wiem już czem. Gdy nadeszła niedziela (jedna z tylu niedziel!), że, ubierając się w kajucie, przymknąłem nieco drzwi, patrzę, aż ręka się przez szparę, z niedomknięcia drzwi wynikłą, wsuwa, podając mi różową flaszkę olejku do włosów i bieliznę świeżą; rzeczy, domyśleć się łatwo, jak kosztowne i rzadkie tam, gdzie już wodę bardzo oszczędnie rozdawano, i przy broni nabitej, aby ludzie się o wodę nie pobili... Izraelita wszakże, przynosząc mi te rzeczy, wiedział z innych niedziel po samej książce do nabożeństwa, spotykanej u mnie, iż dzień ten wyróżniać zwykłem. Otóż mówiłem z nim wiele, wiele różnych rzeczy...
Jednego razu, wpodłuż statku, miotanego ogromnemi falami, chodząc, że spodziewano się znaczniejszej burzy w nocy, ruch był wielki i krzyki rozkazów szczególniejsze, niż dotąd; a że, chodząc tak przed oną oczekiwaną burzą, mówiliśmy żwawo coś o bożoczłowieczeństwie Chrystusa Pana naszego, interlokutor mój przymilkł jakoś na chwilę i ja za nim — potem, wskazując mi na fale, rzekł: «A więc wierzysz i w to, że Mesjasz chodził po falach, jak po ziemi?»
«Wierzę» — odpowiedziałem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po niejakim przestanku obustronnym, widząc, iż mój interlokutor izraelskiego jest wyznania, a światły człek, dodałem:
Przypominasz sobie zapewne moment i okoliczność, w których Pan przez morze szedł (boć czytujesz ewangelję ze mną razem, kiedy mi hebrajskie czytanie na tłumaczeniu nowego testamentu w wolnych chwilach pokazujesz), był to więc moment, kiedy już rzesze całe w najwyższym stopniu zaczęły się za Chrystusem Panem porywać w zapale tłumnym — lada chwila królem już ziemskim mógł być okrzyknięty... Otóż uchadzał wtenczas drogami, najmniej od rzeszy znanemi... W takiem to położeniu raz przez powierzchnię morza szedł... akt był logicznie naturalny, wynikł z rzeczy samej, jeżeli, jako widzisz, na maleńkiej ziemi syryjskiej zostawszy panem, to wystarczyło już, aby panem oto był wszech ziem — tam więc, gdzie owa ziemia maleńka, kończyła się też i cała ziemia z lądami swemi, a zaczynało się morze... Powiesz mi (lubo filozof jesteś): «A czemu to tak nie pójdziesz, bracie, aby pokazać mi, że tak jest?» Zmieńże pierwej proporcję moją do Pana mego — tudzież uważ, azali on, aby pokazać to, czynił tę sprawę, czy nie raczej, aby ukryć dostojność swą...»
«To jedno ci powiem», (mile tu wspominany, a raz spotkany) izraelita rzecze mi, że: «Jużci Chrystus wasz był to może najidealniejszy człowiek...»

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Książe pewny z zacnego, a wielmożnie historycznego szczepu (bo hetmanów rycerskich między swemi dziady mający), był też od niejakiego czasu w Ameryce, obywatelem rzeczypospolitej zostawszy, i na pięknem przedmieściu miasta New-York, które to przedmieście zowie się Brooklyn, zamieszkiwał. Wiele mu winienem chwil przyjemnych i przyjacielskich usług, a usługi mówię dlatego, bo jest rzadkiej uprzejmości serca człowiek. Kiedy, wielkim smutkiem dotknięty, po onem wybrzeżu przechadzał się raz ze mną, a słońce właśnie ku zachodowi miało się chmurą, mocnemi promieniami przeszytą, osłonięte widać opodal wzgórze małe, zielonem wówczas porosłe żytem, w kłosach właśnie będącem — dalej szeroka rzeka srebrzyła się pod słońca jasnością, fortecy małej mury na brzegu jej i okrętu tuż resztka czerniły się...
Nie pamiętam, o czem mówiliśmy, ale, mówiąc rzeczy rozmaite, pamiętaliśmy, dokoła spozierając, że okręt ten zachowała do dziś Ameryka, na pamiątkę męża, co na nim przypłynął z Europy...
Wzgórze zielone i forteczka pamiątkami są narodowemi, kędy mąż ów Anglików zbił, a cofających się żołnierzy swych utrzymał tam nieraz odwagą osobistą... I pamiętaliśmy jeszcze, że towarzysz przechadzki mej, z poważnie historycznego, a książęcego rodu pochodząc, liczył pomiędzy żeńskimi przodki swymi właśnie że onego wsławionego w Ameryce polskiego bohatera najukochańszą ulubioną...
Bohater ów — łacno jest wiedzieć, że Kościuszko, a zaś (potomek?) ulubionej wielkiego wygnańca tego, (przez ród jej niegdyś wzgardzonego)... był właśnie ze mną tam wygnańcem i zamieszkałym nieledwie że na pobojowisku, które sławę Kościuszce zjednało!
Książę obywatel rzpltej amerykańskiej przyjmował radośnie to: wet za wet po wieku...

(1857.)


ROZPRAWY WIERSZEM I PROZĄ
PIEŚNI SPOŁECZNEJ CZTERY STRON
Jeżeli-że cię zapomnę, o Jerozalemie,
niech zapomni sama siebie prawica moja.
Psalm CXXXII.
I.
RÓWNOŚĆ, WOLNOŚĆ, BRATERSTWO.

W twoje chóry, pieśni nasza,
Czegoż-bo nie wplecie?
Od ołtarza do pałasza
Wszystko, co na świecie...

Z ciebie, z ciebie powyrasta
Nowy lud — i miasta...

Ty przelecisz granic straże,
Kraty cytadeli,
I zadziwią się mocarze,
Że cię nie widzieli;

I zadziwisz myślicieli,
Że tak skromna szata
I że prządka u kądzieli
Tak wysoko lata.

Zdarłeś piórka do pisania,
Panie Mikołaju[1300],
Wzrosną piórka do latania
Po nietwoim kraju;

Tylko z Bogiem i z tą wolą,
Co w łasce u Boga —
A popioły zaswywolą,
Wstrząśnie się podłoga

I ze sklepień podkościelnych,
I z oranej ziemi.
Wielu wstanie nieśmiertelnych
Z szablami jasnemi.

Pierwsi będą od przeszłości,
Od przyszłości drudzy.
Tamci króla jegomości,
Ci królowej słudzy.

Jak kto kocha, tak niech kocha,
Szczęść, mu, Panie Boże!
Równie dobry pług, jak socha,
Jeśli dobrze orze.

Niech bywalcy, co za morzem
Strasznie się zmądrzyli,
Szydzą zdrowi, że dziś orzem,
Jak starcy uczyli.

Z Bogiem, z Bogiem, panie bracie,
Jeszczeć to się zmieni!
Niechno jeden spocznie w chacie,
Drugi się ożeni.

Tylko śmiechu nie odmieniem
Z tych pociesznych swarów,
Co nie warte (z przeproszeniem)
I smyczy ogarów![1301]

Tylko zmienim nienawiści.
Cnocie hołd oddamy
I mądrości, co wyczyści
Po łańcuchach plamy.

Po łańcuchach cytadeli,
Co aż serce toczą,
I tych, cośmy nie widzieli,
Że są, ale tłoczą.

I tych w prawo, i tych w lewo,
I tych od zachodu,
Gdzie jest pono wolne drzewo.
Ale człek mrze z głodu.

Wolność w Polsce będzie inna,
Nie szlachecko-złota,
Ni słomiana wolność gminna
Od płota do płota,

Ni słowieńsko przepaścista
O tatarskim czynie,
Ni ta, z której kabalista[1302]
Śni o gilotynie[1303].

Wolność będzie z dobrej woli,
Jak w pieśni rymowej,
Gdzie i z nutą myśl swawoli
I nuta gra słowy.

Każdy Polak z łaski bożej
Swój, a narodowy;
Jeśli albo przez się tworzy
Dla Polski, królowej,

Lub przez Polskę dla jej dzieci
Z wysokości świeci.

Przez się tworzy narodowi,
Kto się doskonali;
A przez naród człowiekowi,
Kto naród ocali.

Lecz ta Polska nieskończona
Przez cel, którym pała;
Więc to tylko dwa ramiona
Świeckiego jej ciała.

Dwa ramiona orła — krzyża —
Co spodem jest z roli.
Górą k’niebu się przybliża
Przez to, co go boli.

A przez rolę czyni wiara,
Bo rzucasz nasienie,
I już Bóg się o nie stara,
By miało korzenie.

A zaś przez się (więc przez życie)
Czyni umiejętność.
Co nadziei ma sowicie,
Nie dba o majętność.

A przez miłość — dobrej woli
Narodu stróżowie,
Co nie z roli, ani z soli,
Lecz z ciernia na głowie.

A przez wiarę tylko w Boga
Równość jego synów,
A przez miłość tylko droga
Do braterstwa czynów.

A przez pewną swych kolei,
Choć wgórę podrywa.
Chrześcijańską moc nadziei
Wolność się zdobywa.

Wolność bowiem to nadzieja,
Zawsze ona wdali;
Zawsze u niej «ja» i «nie-ja»
I zawsze się pali.

Wolność nie jest to dziewica,
Jak marzy pacholę.
Ni płaczliwa pokutnica
W niedostępnym dole.

Wolność nie jest rzecz pędząca,
Jedno pęd pocisku —
Nie osoba kochająca,
Lecz ogień uścisku.

Wolność jest to wszechużycie
Wszechpotęgi bytu;
I dlategoto widzicie,
Że zawsze u szczytu.

A jak słońce, choć w osobie
Swej za światem gore,
Przez wydany kwiat na globie
W rękę jednak biorę —

Tak i wolność społeczeństwa
Słońcem jest duchowém,
Lecz przez kwiaty bezpieczeństwa
Wieńcem narodowym!

Lecz przez wonie onych kwiatów
Modlitwą nauki,
A przez piękność ich szkarłatów
Arcystylem sztuki...
............
Pieśni — pieśni! W twoje chóry
Czegóż-bo nie wplecie?
A twojemi czegóż pióry
Nie rozdasz po świecie?

II.
NIEWOLA.

Niechno które wolność pola
Ozłoci promieniem,
Wraz tem czarniej i niewola
Określa się cieniem.

Niema woli bez niewoli;
Nad ich zespoleniem,
Chce, czy nie chce, wszystko boli
Ciałem lub sumieniem.

Bo, jak Twórca w próżni ciała
Światłość z cieniem różni,
Tak i ludzkość niech oddziała
W ideału próżni.


A w rozdziale tylko prawem
Wolności z niewolą,
Pod balsamu zginą jawem
Sny, co jawnie bolą.

Każdy Polak prawem życia
Swój. — I śmierci kara
Wyrzuconą jest z użycia,
Jak pogan ofiara...

Lecz, kto świętych praw morderca,
Świętość sam utraca
I z wolności się wszechserca
W niewolę powraca —

I przykowan jest do roli,
Jak w carstwie człek rolny —
Tak iż carstwo do niewoli
Pójdzie w Polsce wolnéj...

III.
WŁASNOŚĆ.

Własność nie jest posiadaniem
(Często niewłaściwie),
Lecz społecznem używaniem
Tego, co w nas żywie.

Bo Mikolaj też posiada
Litwę i Koronę,
A jednakże coś w nas gada,
Że to ukradzione.

Posiadaczy praw on strzeże,
Komunistów wiesza,
Tylko, jeśli sam co bierze,
To sam się rozgrzesza

Własność tedy to rzecz inna,
Inna posiadanie —
Pierwsza z rodu już niewinna,
Druga, jak się stanie.

Każdy Polak z łaski bożéj
Swój przez prawo życia,
Więc, gdy przez się co utworzy,
To ma się z użycia.

A jak tylko dobrze ma się,
To przez mienie działa.
Kiedy inni w tymże czasie
Przez się, z potem ciała.

Ci czas mają — ci zaś mienie;
Niechże tedy wpływa,
Kto ma mienie, przez sumienie
Na czasów ogniwa.

Bo, jak czasy złe nastaną,
Wszystkich będzie wina —
Ale pierwej ci powstaną,
Którym idzie ślina.

Gdy zaś zdumi właścicieli,
Że ludzie pochyli
Na ojczyzny się mścicieli
Wyheroicznili,

To zadziwić zdolna wzajem
Tamtych obojętność
I, zerwawszy z obyczajem,
Wpadną na majętność.

I gwałt taki się rozniesie,
Jakiego nie było,
Tak, że drzewo drzewu w lesie
Będzie zazdrościło.

Niema mienia bez sumienia;
Na każdej zagrodzie
Ciążą długi uprawienia
Wolności w narodzie.

Życie z życiem tak graniczy,
Jak zagon z zagoném,
I nad rolą nie rolniczy
Świat jest osiedlonym.

Każdy własność ma takową,
Że chce posiadania.
I za pracą narodową
Lub ziemią ugania.

Kto nie z czasu, ale z mienia
Pan, niech się nie nudzi,
Lecz niech mienie usumienia
Przez naród dla ludzi.

I jest większy, kto posiada,
Jakby nie posiadał,
Niż kto służy u sąsiada,
By sam tylko jadał.

Lecz i taki, co nie może
Innych darzyć mieniem,
Kiedy w duchu się rozmoże,
Nadda poświęceniem.

Bo i przez się (więc przez życie)
Tworzy umiejętność,
Co nadziei ma sowicie,
Nie dba o majętność...
............
Własność tedy to rzecz inna,
Inna posiadanie —
Pierwsza z rodu już niewinna,
Druga, jak się stanie.


Lecz, co stanie się niewinnem,
To ma wiedzę siebie,
A co takiem, bo dziecinnem
Tego wiedza w niebie.

Własność tedy, ta z człowieka,
Co szepce mu w duszy,
Niech się w żądzę nie rozwścieka,
Bo i własność skruszy.

A bez takiej człek własności
Błotem się już stawa
I podlega konieczności,
Jak płynąca lawa.

Zalać może tłum chwilowo,
Lecz nic nie ocali,
I podepczą go nanowo,
Jak będą wracali.

Własność żądzą i szaleństwem
Zniszczyć się jest w stanie,
A zaspanem bezpieczeństwem
Głupie posiadanie.
............
Pieśni, pieśni, — w chóry twoje
Czegóż-bo nie wplecie,
Wszystkie serca niepokoje
I te, co na świecie!

Boże, wiecznych praw artysto,
Jak u Ciebie rządnie,
Nadzmysłowie oczywiste,
Serdeczno-rozsądnie!

Lilja własność ma kwitnięcia
Białemi kielichy,
Ani zajrzy barw książęcia
Tulipanom pychy.

Ani zajrzeć może komu
Taka najpiękniejsza,
Jak chełpliwy dąb z ogromu,
Lub trawka najmniejsza...

IV.
RZECZPOSPOLITA.

Co u zwierząt znakomitem,
To u ludzi krzywość;
I co tobie pospolitem,
Dla mnie osobliwość.

Pospolitych rzeczy zatem
Taka jest różnica,
Jak różnica świata z światem,
Z księżycem księżyca.

Wszędzie pewne prawd nasiona
I kształtów warunki —
Ziemię, ludzi i imiona
Pokrewnią w stosunki.

Tych stosunków spokrewnienie
W treści, co rozkwita
I jak drzewa jest nasienie,
To rzeczpospolita.

I nie spisek, ani zmowa,
Ani sprzysiężenie,
Ani żadna partja nowa,
Lecz wielosumienie.

Rząd jest tylko sprawiedliwość,
Co nieprawem karze;
Gromi nawet nieuczciwość,
Szanuje ołtarze.

Rząd naczyniem jest przedziwnem
Dla rzeczpospolitej,
Co zeń wieńcem się oliwnym
Przelewa w błękity.

Pospolita rzecz jest — — wiecie,
Co rzeczpospolitą?...
Miłość tylko — ta na świecie
Żebraczka niby to.

To, o bracia, a nie jaki
Krój lub chorągiewka,
Albo inne jakie znaki,
Albo jaka śpiewka.

Pieśń to cała i ogromna,
Ziemi śpiewająca,
Jak stworzenie wiekopomna,
Końca nie mająca.

I że miłość, więc dlatego
W tak różne odcienia
Przepokrewnia do jednego
Światów wszechsumienia.

Bo są różne prawd nasiona
I kształtów warunki,
Co grunt, ludzi i imiona
Pokrewnią w stosunki.

Bo i nieme zmarłych słowo
W pomniku lub czynie,
Bo i przeszłość jednakowo
Z przyszłością tam płynie.

I rząd tylko despotyczny,
Co ujednodusza
Prąd miłości różnoliczny,
Taki — to katusza!


Taki tylko, z piekła rodem,
Runąć ma i runie,
A rozleje się przechodem
Swąd po jego trunie[1304].

I nierządu przejdzie chwila,
Jak dla doświadczenia,
Czy już miłość się dosila
Do swego dojrzenia.

Pospolita rzecz panowie,
To nie nierządnica,
Lecz w gwiaździstym złotogłowie
Czysta anielica.

Przywiedź króle i mocary,
Żeby z nią mówili,
A zobaczysz, czy tiary[1305]
Przed którym uchyli.

Przywiedź katy i szalbierze,
Co nam wolność kradną,
A zobaczysz, czy, jak zwierzę,
Do stóp jej nie padną.

Węże ona zdepce nogą
Liljowej białości,
I przed Panem nieubogo
Zabłyśnie w miłości...

............
............

Panie! — Pieśniom szaty dałem
Takie ubożuchne,
I o sztuce zapomniałem,
We wszechpieniu głuchnę:

Głuchnę, ślepnę — wgórę lecę,
Olsnąłem, nie świecę...

Zapatrzyłem się w pięknościach
Wielkiej męczennice,
W opatrznościach i w litościach
Twych nad błyskawice.

Panie! — Iluż to już znałem
Wierniejszych Ci, Panie,

Co modlili się chorałem[1306],
Cierpiąc katowanie,
I łzy leli — i krew leli
W strasznej cytadeli.

Tworzącego zeszlij ducha,
A kamień posłucha...

I rozwiane piasku ziarna
Po nieswoich sieniach —
I gdzieś zaschła krew ofiarna,
I prawdy w sumieniach...
............

Niech przeciwnik nie ucztuje
Na ducha pogrzebie,
Ani bioder przepasuje
Z odgróżką na Ciebie.

Ani, w mieście siedząc dużém,
Chorągwi rozwiesza,
Co na jednej słowo zburzym,
A na drugiej: rzesza.

I niech złosci te ustaną
Pomiędzy rodzeństwem
Bo i słodycz wyczerpana
Tem lichem męczeństwem.

Fatalności też duchowie
Niechby już przestali.
A stróżowie aniołowie
Zdala nie płakali.

Tworzącego zeszlij ducha[1307]
Na świata beztory,
A i głaz się udobrucha,
Zakwitną topory.

I rozkapią się woniami
Te czarne chmurzyska,
I psalmami, motylami
Wyfruniem z mrowiska!...

Chwała, chwała Tobie, Panie,
Chwała — —
Niech się stanie!
(1848).



PROMETIDJON
RZECZ W DWÓCH DIALOGACH Z EPILOGIEM
...in quo possit intelligi, quantum restet
animae...
(Plin: «O gladjatorze konającym»)[1308].

Tobie, umarły[1309], te poświęcam pieśni,
Bo cień, gdy schyla się nad pargaminem,
To prawdę czyta, o podstępach nie śni...
Tobie poświęcam, Włodziu!... Słowem, czynem,
Modlitwą bliskim znajdziesz mnie i wiernym
Na szlaku białych słońc, na tym niezmiernym,
Co się kaskadą stworzenia wytacza
Z ogromnych Boga piersi, co się rozdziera
W strumienie, potem w krzyż się jasny zbiera,
I wraca — i już nigdy nie rozpacza!...[1310]

Tam czekaj, drogi mój! Każdy umiera...

WSTĘP.
Morituri te salutant, Veritas[1311].

............
............
............
Więc pożegnałem was, którzyście chcieli,
Bym nie osmucał tych brzegów zielonych,
A przecież żywy-m!

*

...Witajcie, anieli
Pokornej pracy, w szatach rozświetlonych,
Z zaplątanemi włosami w promienie,
Jak moda świętych uczy: odniechcenie!...

*

O sztuko! Człowiek do ciebie powraca,
Jak do cierpliwej matki dziecię smutne,
Lub marnotrawny syn, gdy życie skraca,
A słyszy Parek[1312] śpiew: «Utnę już — utnę!...»
O sztuko, wiecznej tęczo Jerozalem,
Tyś jest przymierza lukiem po potopach
Historji; tobie gdy ofiary palem,
Wraz się jagnięta pasą na okopach...
Ty wtedy skrzydła roztaczasz, złocone
W świątyni Pańskiej oknach szyb kolorem,
Jakby litanje, cicho skrysztalone,
Co na aniołów czekają wieczorem.

*

Tak jesteś czasu ciszy; czasu burzy
Ty się zamieniasz w ton, czekasz w trybunie,
Aż się sumienie kształtem wymarmurzy,
Podniesie czoło, i fałsz w proch aż runie!

*

Tak jesteś czasu burzy; czasu gromu
Tyś bohaterstwa bezwiednym rumieńcem,
Z orłami hufce prowadzisz do domu
I nad grobowcem, biała, stajesz z wieńcem...

DO CZYTELNIKA.
I.
Pismo to przyozdobić miałem myśl imieniem, któreby je od formalnej książkowej krytyki uchowało. Wszakże ufam do tyla publiczności, że tego sobie wybiegu, lubo arcyprzyjętego i pod pewnym względem wielce mi pochlebnego, nie pozwolę. Zamiast powagi imienia położę raczej powagę rzeczy samej. Forma greckiego dialogu[1313] zdała mi się być najkorzystniejszą do zaszczepienia głównych pojęć o powadze sztuki, bez czego niepodobna do rozwinięcia dalszego, w prozie historycznej i w prozie technicznej, przystąpić.

C. Norwid: Jankiel.

W dialogach podobnych najważniejsze dla ludzkości pytania rozstrzygały się u tych ludów, a mianowicie u Greków, u tych, mówię, bez których, przynajmniej co do znajomości formy, nic jeszcze dotąd uczynić nie jesteśmy w stanie i nic się nie uczyniło stanowczego.
II.
W dialogu pierwszym idzie o formę, to jest piękno.
W drugim o treść, to jest o dobro, i o światłość obu, prawdę.
III.
W obydwóch dialogach o zyskanie uznania potrzeby i powagi jak najżywotniejszej i jak najrozciąglejszej dla tego, co «sztuką» się nazywa — a to zaś z powodów, których elementarne pojęcia czytelnik znajdzie naprzód w tych dialogach, potem w uszanowaniu pracy ludzkiej, a potem w historji i technice.
Autor, nie mając na celu rozumu, który zaczyna od negacji i kończy na negacji, to jest, kroku nie robi, a któremu drogi są utorowane i nie spotykające zawad, owszem, rozprzestrzeniane nawet przez tych, którzy z konsekwencjami rozumu w czynie walczą —
Ale, mając na celu mądrość, która zaczyna od bojaźni bożej, «bo początkiem mądrości jest bojaźń boża», a która, tak od bojaźni w Bogu zaczynając, kończy na wolności w Bogu, musi sobie krzyżem, to jest bolesnem bojowaniem, drogę pierwej otwierać — i dlatego czytelnik wiele niemiłych rzeczy tam napotka, których smutno było dożyć w sobie, smutniej dowiedzieć się, a jeszcze smutniej wywlekać na forum[1314] i pasować się z niemi. Gorzką taką pracę dlaczegożeś przedsięwziął?...
BOGUMIŁ.
DIALOG, W KTÓRYM JEST RZECZ O SZTUCE I STANOWISKU SZTUKI.
JAKO FORMA.
Nie za sobą z krzyżem Zbawiciela, ale za Zbawicielem z krzyżem swoim, ta jest zasada wszechharmonji społecznej w chrześcijaństwie — ten jest tego, co zowią materjalnie specjalnościami, rytm i akord. Ta to jest nareszcie tajemnica ruchu sprawiedliwego.

Taka rozmowa była o Chopinie,
Który naczelnym u nas jest artystą:
«Co do mnie, polski ja w nim zamach cenię,
Nie melancholję romantyczno-mglistą,
I, chociaż małe mam wyobrażenie
O sztuce, przecież wiem co jest muzyka;
I może lepiej wiem od grającego,
Jeśli mi serce bierze i odmyka,
Jak ktoś, do domu wchodzący własnego».
............
«Jest to zapewne wiele — rzeki Bogumił —
Lecz jabym główniej myśl artysty badał,
I czy dosłownie naród on spowiadał,
Czy się nie wstydził prawdy i nie stłumił,
Mogąc łatwiejszy oklask zyskać sobie,
Mogąc być prędzej i szerzej uznanym,
Czy, mówię, prawdę na swym stawiał grobie,
Czy się jej grobem podpierał ciosanym?»
«Cóż te morały do rzeczy należą? —
Konstanty na to o zwał się z młodzieżą —
Albo cóż prawda tam, gdzie jest udanie,
Tam, gdzie jest wszystko przez naśladowanie?
Albo muzyka coby mi znaczyła,
Żebym już musiał, jak hjeroglif[1315], badać,
Lub, wedle onych pojęć Bogumiła,
Żebym się musiał w mazurku spowiadać!
Co pięknem, to się każdemu podoba,
I konfesjonał na to niepotrzebny.
«Ho, hop — koniku mój, rwij się od żłoba...
Ho hop!...» Cóż na to Bogumił wielebny?»

Tu się rozśmiało wielu, co już znaczy,
Że najzupełniej prawda okazaną
I że mówiący pięknie się tłumaczy,
I już o sztuce tu nie rozmawiano.

Tylko grający, stojąc przy pulpicie,
O kompozycji[1316] mówili warunkach,
O tem wcieleniu życia w sztuki życie,
Gdzie kalkul[1317] w duchu i duch sam w rachunkach.
Więc znów rozmowa własną prawdy wagą
W nieśmiertelniejszej powracała zbroi,
Bo są nieznane siły, które nagą
Myśl, gdy już o nią dumny człek nie stoi,
Na niespodzianym stawiają świeczniku —
Bo jest, powiadam, w słowa określniku
Architektura taka, jak te gmachy,
Gdzie, któryś z mędrców starożytnych mniema,

Że duch się jego mieści, to na dachy
Wstępując płaskie, to pomiędzy dwiema
Kolumny w sieniach stając, to w piwnicy.
Więc i z rozmowy duchem tak się stało.

«Co piękne, nie jest to — mówił Maurycy —
Co się podoba dziś, lub podobało,
Lecz, co się winno podobać, jak niemniej
I to, co dobre, nie jest, z czem przyjemniej,
Lecz, co ulepsza».

«Ha! — Konstanty nato —
Więc piękne jest to coś dla kasty jednej,
Więc piękne mądrym jest arystokratą?»

«Dla dwóch: dla kasty, bo tak zwiesz ją, wiednej
I dla mającej czystą serca wolę».

«Ho — hop!... bogdaj to piosnki nieuczone,
Ludowe. Ho — hop!»

«A przecież wiedz, że piosnki one,
O których mówim tak, przy pełnym stole,
Herbatę chińską pijąc, niezupełnie
Przez nieuczoność się określać dają
I że ich wiele jest o złotej wełnie
Baranka, który za nas wszystkich ma ją,
I że ich wiele jest z głębszej krainy
Nad to, co o nich mówi się nawiasem».

«Arystokracja jest bo i u gminy,
Jak między szlachtą gmin też bywa czasem» —
Ambroży dodał.

«Co do mnie, jeżeli
Tu o harmonji mówim — hrabia rzeknie —
Ta jest z porządku. Gdzie porządnie — pięknie,
Gdzie bezrząd — chaos, z szatanem anieli!
Więc dyscyplina u mnie, a uczciwa,
Jest tą harmonją, łączącą ogniwa.
Niech zatem każdy rzeczy swej pilnuje[1318];
Ten to generał-bas[1319] harmonizuje!»

«Za pozwoleniem — przerwie znów Ambroży —
Przeciw ogniwom, łańcuchom, obroży
Nikt tu zapewne nie ma nic. My, panie,
O idealnem mówiliśmy kole
Bez względu, jakie ma zastosowanie,
Czy kto zeń pierścień ślubny lub niewolę,
Czy kto tryumfu ark[1320] kościoła banię,
Lub do zegarka łańcuch zeń utworzy».

Tu «zamachowy» mąż: «Dzięki ci, panie!
Przecieżeś przy mnie stanął raz, Ambroży.
To też myślałem zawsze, żeś ludowiec».

«Nie wprowadzajże mnie przez dobre chęci
W niewybłąkany frazesów manowiec».

Tu zamachowicz rzekł: «Ambroży kręci!»

Alić Bogumił wezwie: «Rzecz o sztuce,
Elementarna rzecz, jakże daleko
Unosi! Dalej, niźli, mówiąc, rzucę
Słowami, chucią... ducha może całą rzeką,
Jakoby arfą, dograć mającą w otchłani...»
............
«Przestańmy! Cyt!... Uciszcie się, moi kochani! —
Władysław wołał — Wkrótce Bogumił zaśpiewa».

«A cóż mam śpiewać? Nie chcę być od rzeczy.
Każdy o pięknem słowa się spodziewa,
Więc chyba zamknąć przyszłoby rozmowę
Rozmowy hymnem».
«Mów, nikt ci nie przeczy,
I owszem, choćby i to, co nienowe».
............
«Spytam się tedy wiecznego człowieka,
Spytam się dziejów o spowiedź piękności,
Wiecznego człeka, bo ten nie zazdrości,
Wiecznego człeka, bo bez żądzy czeka,
Spytam się tego bez namiejętności:
Cóż wiesz o pięknem?
..... Kształtem jest miłości.
On mi przez Indy, Persy, Egipt, Greków,
Stoma języki, i wiekami wieków,
I granitami rudemi, i złotem,
Marmurem, kością słoniów, człeka potem,
To mi powiada on, Prometej z młotem.

Kształtem miłości piękno jest, i tyle,
Ile ją człowiek oglądał na świecie,
W ogromnym Bogu, albo w sobie-pyle,
Na tego Boga wystrojonym dziecię,
Tyle o pięknem człowiek wie i głosi,
Choć każdy w sobie cień pięknego nosi
I każdy, każdy z nas, tym piękna pyłem!
Gdyby go czysto uchował w sumieniu,
A granitowi rzekł: «Żyj, jako żyłem!»
Toby się granit poczuł na wyjrzeniu

I może palcem przecierał powieki,
Jak przebudzony mąż z ziemi dalekiéj.
Lecz to z granitu bryłą tenby zrobił,
A inny z tęczy kolorem na ścianie,
A inny drzewaby tak usposobił,
Żeby się dłońmi splotły w rusztowanie,
A jeszcze inny głosuby kolumnę,
Rzucając w psalmy akordów rozumne,
Porozpowijał, jak rzecz zmartwychwstałą,
Co się zachwyca w niebo. Szłaby dusza
Tam, tam, a płótno nadółby spadało,
Jako jesienny liść, gdy dojrzy grusza.

*

Więc stądto, stąd i słuchacz i widz jest artystą,
Lecz prymem[1321] ten, a owy niezbędnym chórzystą;
Więc stąd chórzysta w innej prymem jest operze,
A prym chórzystą-widzem w nieswej atmosferze;
I tak się śpiewa ona pieśń miłości dawna,
Nieznana raz, to znowu sławna i przesławna...
............
I dość: niech «słuchacz w duszy swej dośpiewa!»
To w niebo tak, a w ziemię jak się pieśń przelewa.
Praktycznym wam i sobie, ilem jest praktykiem,
Opowiem. Jak kamienie krągłe, za strumykiem
Kształcone falą, tak jest za pieśnią i praca,
A praca — toć największa praktyczność na świecie.
Tu człeka znów wiecznego zapytam, bo wieczny,
Bo prawdę mówi, kłamać nie może, jak dziecię,
Od pychy sław pancerzem historji bezpieczny.

*

Więc, jak o pięknem, teraz powiedz mi o pracy?

*

Prometej Adam wstał, na rękach z ziemi
Podnosząc się, i mówić zacznie tak: Próżniacy!
Próżniacy wy, ciekawość siły wam zatrwoży,
Gdy, jak o pięknem rzekłem, że jest profil[1322] boży,
Przez grzech stracony, nawet w nas, profilu cieniach,
I mało gdzie i w rzadkich odczuwam sumieniach,
Tak i o pracy powiem, że zguby szukaniem,
Dla której pieśń ustawnem się nawoływaniem.
Więc szukał Ind, nurtując granit z lampą w dłoni,
I znalazł to, z czem szukał; szukał Pers w pogoni,
I dognał to, czem gonił; szukał Egipt w Nilu
I złowił to, czem łowił; toż Grek, i Etruski,
I świata pan. Rzymianin, i Part z koniem w łuski,
I różny inny mąż, których jest tylu!

A teraz wróćcie do waszej rozmowy
O sztukach pięknych i pieśni ludowej,
A teraz wróćcie do wyobrażenia,
Że jest rozrywką znudzonej materji
Odcedzać światło i czyścić półcienia,
Z bezkolorowej wskrzeszając Syberji
Pozatracane boskości wspomnienia;
Że piękno to jest, co się wam podoba
Przez samolubstwo czasu lub koterji,
Aż zobaczycie, że druga osoba
Piękna, że dobro też zsamolubnieje
I na wygodno koniecznie zdrobnieje,
I wnet za ciasnym będzie glob dla ludzi,
Aż jaki piorun rozedrze zasłonę,
Aż jaki wicher na nowo rozbudzi,
Aż jakie fale zatętnią czerwone!

*

Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno nato jest, by zachwycało
Do pracy — praca, by się zmartwychwstało.

*

I stąd największym prosty lud poetą,
Co nuci z dłońmi ziemią bronzowemi,
A wieszcz perjodem pieśni i profetą[1323],
Odlatującym z pieśniami od ziemi.
I stąd największym prosty lud muzykiem,
Lecz muzyk jego płomiennym językiem.
I stąd najlepszym Cezar historykiem,
Który dyktował z konia, nie przy biurze,
I Michał-Anioł, co kuł sam w marmurze.

*

Pieśń a praktyczność — jedno, zaręczone,
Jak mąż i dziewka, w obliczu wieczności.
Zepsułeś sztukę, to zepsułeś żonę,
I narobiłeś intryg tej ludzkości,

I narobiłeś romansów. A Adam
Prometej: «Z pracy, bez ciebie, upadam,
O przyjaciółko!» — woła, jako w pieśni,
Co nad pieśniami pieśń, próżno się wcześni!

*

O Polsko, pieśnią Pan Bóg cię zapala,
Aż rozgorzejesz, jak lampa na globie!
I chłop, co nieraz rąbie u Moskala,
Dla onej pieśni robi, co jest w tobie,
Dla onej, która to carstwo rozwala!

*

Rzecz dziwna! Wszakże jeszcze są dziwniejsze.
Pieśń twa, o Polsko, przeszła już ciemniejsze
I na świeczniku staje ze skrzydłami
Złotemi... także dźwięk, co gra harfami
I polonezem przechodzi Europę...
I — tylko kształtu nie masz dla wnętrzności:
Alabastrową jakoby kanopę[1324]
Dłótując, bryły zawsze nam za drobne
I zawsze formy do obcych podobne...

*

Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci;
I tak się kocha matkę, ojca, braci,
Kochankę, Boga nawet, więc mi smutno,
Że mazowieckie ani jedno płótno[1325]
Nie jest sztandarem sztuce, że ciosowy
W krakowskiem kamień zapomniał rozmowy,
Że wszystkie chaty chłopskie krzywe, że kościoły
Nie na ogiwie[1326] polskim stoją, że stodoły
Za długie, świętych figury patronów
Bez wyrazu; od szczytu wież aż do zagonów
Rozbiorem kraju forma pokrzywdzona woła
O łokieć z trzciny w ręku Pańskiego anioła.
Niejeden szlachcic widział «Apollina»
I skopasową milejską Wenerę,
A wyprowadzić nie umie komina,
W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę,
Budując śpichlerz, często zapomina,
Że użyteczne nigdy nie jest samo,
Że piękne wchodzi, nie pytając, bramą!

*

Kto kocha, widzieć chce choć cień obrazu,
Choć ślad, do lubej wiodący mieszkania.
Choć rozłożone ręce drogowskazu,
Choć krzyż, litanji choć nawoływania.
Choćby kamienną wieżę, w błyskawice
Idącą, Boga by oglądać lice!

*

Bo miłość strachu nie zna i jest śmiała,
Choć wie, że konać musi, jak konała;
Choć wie, że krzyżów za sobą pociąga
Pułk, jak wiązanych arkad[1327] wodociąga,
I że przypłynie krwią do kaskad[1328] wiecznych,
Czerwieniejących w otchłaniach słonecznych.

*

I wszelka inna miłość bez wcielenia
Jest upiorowem myśleniem myślenia.
Bo u Polaków Charitas[1329] z Amorem
Są już miłości słowem niepodzielnem,
Którego logik nie przetnie toporem,
Jak bohaterska pierś, jest nieśmiertelnem.

*

O Grecjo! Ciebie że kochano, widzę
Dziś jeszcze w każdej marmuru kruszynie,
W naśladownictwie, którego się wstydzę
Za wiek mój, w kolumn karbowanych trzcinie,
Opłakiwanej od wierzchu akantem[1330],
W łamanych wierszach na łkania zapału,
I w sokratejskiej sowie z ócz brylantem,
I w całej filos[1331] twojej — aż do szału!

*

O Rzymie! Ciebie że kiedyś kochano,
W kodeksie jeszcze widzę barbarzyńskim,
Którego krzyżem dotąd nie złamano,
W akademickim języku latyńskim,
W pofałszowanych Cezarach i w słowie:
Roma. To odwróć, Amor ci odpowie!

*

O Polsko! Wiem ja, że artystów czołem
Są męczennicy. Tych sztuka popiołem[1332].
Ale czyż wszyscy wiedzą to w ojczyźnie
I czy posiałaś sztuką krwawe żyźnie?
............

*

Pieśń masz, lecz pieśni gdzież rozgałęzianie?
Toż i przywódca Konrad uwięziony
Mówi-ć, że czuje jej zaokrąglanie,
Że się lubuje wdziękiem onej strony
I zda się dłońmi tykać już wcielanie...[1333]
Kto kocha, widzieć chce oczyma w oczy,
Czuć choćby powiew jedwabnych warkoczy.
Kto kocha, małe temu ogromnieje,
I lada promyk zolbrzymia nadzieje;
Upiorowego niedość mu myślenia.
Chce w apostolstwo, czyn, dziecię wcielenia,
Bohater w dzieło wielkie lub w ojczyznę.
Bóg w kościół, człowiek w poważną siwiznę.

*

O, gdybym jedną kaplicę zobaczył.
Choćby, jak pokój ten, wielkości takiej,
Gdzieby się polski duch raz wytłumaczył,
Usymbolicznił rozkwitłemi znaki,
Gdzieby kamieniarz, cieśla, mularz, snycerz,
Poeta, wreszcie męczennik i rycerz
Odpoczął w pracy, czynie i w modlitwie[1334],
Gdzieby czerwony marmur, cios, żelazo,
Miedź, bronz i modrzew polski się zjednały
Pod postaciami, co, niejedną skazą
Poryte, leżą w nas, jak w sercu skały —
O, tobym w liściach rzeźbionych paproci,
I w koniczyny treflach[1335] i w stokroci,
I w kos zacięciu łukiem, i we freskach,
O bazyljanek mówiących męczeństwie[1336],
O, tobym w drobnych nawet arabeskach[1337]
Z naturą rzeczy polskiej w pokrewieństwie
Nierozplątanem będących, doślepił,
Że to miłości balsam bronz ten zlepił.
..........
Izrael wiarą bardzo się rozszerzył,
To też największą z godzin miał godzinę,
Lecz póty wierzył, aż się przeniewierzył,
Gdy Wcielonego zobaczył w dziecinę.
To strach mnie nieraz przechodzi zimnicą
(Czy może słabość), gdy tej naszej wiary,
Co ma dośpiewać się zmartwychwstalnicą,
Nie widzę, aby miłości filary
Podejmowały ciężką piramidę;
I drżę, i, nucąc psalm, sierota, idę.

*

Gdzież idę? Idę sobie do duchowych,
Co materjalnym zwą mię rzemieślnikiem;
Duch u nich próżnia, form brak postaciowych,
Nieowładnięcie formy treściownikiem.
Duch u nich miejscem na duch. Potem idę
Do świeckich, ci mnie widzą za duchowym
I jak mistyczną goszczą piramidę.
I tak przechadzam się w śnie Prometowym!
............

*

............
To dość! O pięknem rzecz jest rozwiniona.
A teraz lampę wewnątrz stawiam urny.
Statuę grecką weź, zrąb jej ramiona,
Nos, głowę, nogi, opięte w koturny,
I ledwo torsu grubą zostaw bryłę:
Jeszcze za żywych stu uduchowniona,
Jeszcze to nie głaz ślepy. Jedną żyłę
Pozostaw, wskrzesi. I tę zrąb, zostanie
Materji tyle prawie, co gadanie.
To w tem o pięknem przypowieść ma leży.
I tak ja widzę przyszłą w Polsce sztukę,
Jako chorągiew na prac ludzkich wieży,
Nie jak zabawkę, ani jak naukę,
Lecz jak najwyższe z rzemiosł apostoła
I jak najniższą modlitwę anioła.

*

Pomiędzy temi praca się stopniuje[1338],
Aż niepotrzebne prace zginąć muszą;

Ze zbudowania w duchu się buduje,
Smak się oczyszcza i żądze się głuszą,
Przyroda niema jest uszanowaną,
I rozebrzmiewa czyn długą hosanną!
Nie on tatarski czyn, krwawa drabina
Na rusztowanie, czerwone łunami,
W cesarstwie tego tu świata Kaina,
Lecz konań wielki psalm z wykonaniami,
Lecz praca, coraz miłością ulżona,
Aż się i trudów trud wreszcie wykona».
............
Tu skończył. Jedni rzecz znaleźli śliczną,
A gadaniną drudzy ekscentryczną[1339],
A inni dzieło pisać mu radzili,
Ile możności grube, z tablicami,
Którego nigdyby nie rozkupili,
Czytali głośno, chwalili stronami,
Któreby w Lipsku wyszło po trzech latach,
Gdy może, z chleba lepiąc w kazamatach,
Powstanie jaki polski Benvenuto
I w orlim hełmie wyrzeźbi rozkutą!

*

Dość jest, jeżeli z wierszy tych zostanie
Dwa w życiu, jeśli medalem przysłowia
W skarbonkę słowa wierszy stąd dwa wkanie...[1340]
Skończyłem.
Życzę-ć, czytelniku, zdrowia.

WIESŁAW.
DIALOG, W KTÓRYM JEST RZECZ O PRAWDZIE, JEJ PROMIENIACH I DUCHU.
JAKO TREŚĆ.
31. Bo możecie wszyscy, jeden po drugim, prorokować, aby się wszyscy uczyli i wszyscy pocieszeni byli...
XIV. Św. Paweł.

«A ja wam mówię, — Wiesław się odzywa —
Że, co opinji głosem się nazywa,
To jest... cóż?
To jest proroctwa promieniem
Ostatnim, z którym świat niecałkiem zrywa;
To jest ludzkości wstrząśniętem sumieniem,
I nie narodu tego lub owego,
Wedle spuścizny i ojczyzny jego,
Co tylko służy ku zespołecznieniu
Różnowyraźnych akordów w sumieniu,
Ale ludzkości, ile jej dojrzewa
Co wiek, co wieku mąż, co cud, co dzieło,
Jeśli się w Boga obliczu poczęło!»

«To jest mistycyzm — Konstanty mu na to —
Lub filozofja; to Schelling[1341] i Plato...»
«To urojenie głów bezczynnych», — doda
Generał jazdy.
«To jest może oda
Do czynu...» szepnie mąż tak zwany stanu.

«A ja zaprzeczyć śmiem jasnemu panu —
Prowadził dalej Wiesław — mnie się widzi,
Że człowiek zawsze sił się wyższych wstydzi
I, do motyla podobny na wozie,
«Ot, jakże ciężę mu!» lubi powtarzać...»
«Nie przeczę... owszem... choć się kocham w prozie —
Konstanty nato — lecz... może się zdarzać!»

«Jeśli mistycyzm jest to urojenie,
Lub urojenie tylko mistycyzmem,
To nie wiem, zaco słowo to: «sumienie»,
Miałby dotykać kto z was ostracyzmem[1342].
I owszem... to-ć jest urzeczywistnienie
Najdoskonalsze, i może jedyne,
I owszem, brylant to jest, który wagą
Przecieka, prując powierzchowną glinę,
I owszem, prawda to z swą piersią nagą!

Co większa, tu się spytam generała:
Czy siła, która zastępby złamała
Karabinierów konnych, jest marotą?[1343]
Nie, a więc mniejsza, czy z śpiżu, jak działa,
I czy jest konna, czy chadza piechotą,
Jeśli przepędza zbrojnych, mniejsza o to»[1344].

«I owszem — na to z uśmiechem generał —
Radbym dowodził takowym żołnierzem».

«A jabym — na to ktoś — rad go ubierał
I karmił wojsko takie...»

«Bardzo wierzem!»
Krzyknięto, wielce dowcip chwaląc owy,
I o opinji nie było rozmowy ......

Bo tak się w Polsce, tej najtragiczniejszej
Z narodów, każda dyskusja przecina,
Choćby o rzeczy z ważnych najważniejszej,
Choćby o siłę szło, co sprawę wszczyna.
Dowcipność lada, często bardzo krucha,
Skrępowanego prawdy Ugolina[1345]
Druzgoce. Cichość nastąpiła głucha,
Jak po zaśpiewie na pogrzeb chóralnym,
Jak po zabiciu kogoś choć moralném,
Jeśli moralnem może być zabicie?!!
«Panowie! — Wiesław wszczął — czemu milczycie?
Czemu po śmiechu każdym taka próżnia?
Czy nie zabito w lesie tym podróżnia?
Czemu ta cichość, jakby po przestępstwie?
Otóż znów powiem wam, ja, natręt nudny,
Że to po drwinach z prawdy, po odstępstwie!
I...»

Tu zaczęto zżymać się. «Obłudny...
Wykrętarz...» «Człowiek, świata nie znający —
Szeptano.

«Oh, znam ten świat cudny
I przeto trzymam go tak za puls drżący,
A, w chore oczy patrząc, śledzę życie!...
Znam go, bom spytał was, czemu milczycie?
To dość...»

Tu kilku rzekło: «Gadaj dalej!...»
«Widzicie: prawda jest, tylko się pali
Pod popiołami białemi, co leżą,
Jako westalek chór z śnieżną odzieżą.

Owóż opinji jeszcze onej cieniem
Jest i milczenie to wasze przed chwilą.
Bo ona, rzekłem już, że jest promieniem
Ostatnim proroctw. Sny jej się nie mylą.
Ona, jak chmury dotknie, to wystrzela,
Ona, jak słowo rzeknie, to się wciela,
Ona, jak czoło pomaże, to wstawa,
I promienieje, i promień rozdawa...
Bo ona głosem ludu, głosem Boga!

Tu muszę szerzej mówić, tu, jeżeli
Bym przerwał, krzywaby was mogła droga
Tam powieść, kędy źli chodzą anieli.
Tu już nie pytam was o pozwoleństwo,
Sam mówię.

Skądże głos ów ma pierwszeństwo?
Czemu na puszczy on ma być wołaniem?
A stąd proroctwem czemu? W Izraelu
Skąd są proroki? Z tem się zapytaniem
Przechadzam.

Owóż widzę ich tam wielu,
Jako z pospólstwem, z książęty, z kapłany
Najuporczywiej walczą te łachmany.
Któż oni? Prawo jakie ich podpiera?
To, że dla prawdy każdy z nich umiera
Codzień, co chwila, co słowo, co groza,
Co oklask. Prawa przed nimi litera
Drży, jak pod wiatrów skrzydłem żółta łoza,
I mają tylko dwa warunki zgóry[1346],
Pierwszy: że jeden ojców Bóg, a wtóry:
Żeby walczyli prawdą i dla prawdy.
Dziś, kiedy w ustach lud wszędzie i zawdy,
Głos ludu musiał wnijść, i masz go w jury[1347].
............

Opinjo, ojczyzn ojczyzno, twe siły
Są z głosu ludu. Głos ten wszakże wtedy
Pozarastane otwiera mogiły
I jest ogromnym głosem Boga, kiedy
Już tylko głosem i bez swojej siły —
Kiedy orzeka prawdę, by ją orzec,
Jak w nieczłowieczem ujęciu toporzec —
Kiedy jest przeto na puszczy wołaniem,
Gdy musi żebrać, aby go słuchano,
Choć mógłby bawić tęcz umalowaniem —
Kiedy jest ducha ostatnią wygraną,
Kiedy, bez kształtu prawie i bez linji,
Głos czegoś... nie wiem... głos jakiejś opinji...
............

To strach! — — Milczycie teraz, strach to wielki,
Ten głos, przez potów, krwi i łez kropelki
Ociekający w sumienia naczynie
Pod narodami, jak w mistyczną skrzynię,
Jak w wór bajeczny Greków z morskim wiatrem,
Jak w ściek pod męczeństw tu amfiteatrem...

*

To mówiąc, słuchać każę, każę nato,
By nie ociekła i stąd kropla zato...»
............

«Ho, więc prorokiem jesteś? Nie wiedziałem!» —
Konstanty wrzaśnie, a inni z zapałem:
«Przestań!» A inni: «Mów...»

«Już powiedziałem!
Więc, co jest prorok, wiecie, a co wieszcze,
Przestańcie gwarzyć, pokrótce obwieszczę.
Jako więc prorok, wychodząc z sumienia,
Prawdą dla prawdy gore w kształt promienia,
Tak wieszcz z piękności wychodzi poczucia
(A piękność kształtem prawdy i miłości),
Więc od snowania wchadza do wysnucia,
Określa profil... Stąd zalet całości
Szukamy w wieszczu — stąd wszyscy wieszczowie
Rozpoczynali piękności podziwem —
Stąd nieraz wiecznych się z nich rzeczy dowie
Ten tylko, kto wie, że ogniw z ogniwem
Złączenia właśnie są przez przeciwności,
Że za profilem prawdy i miłości
Tegoż profilu całość jest odjemna,
Przeciwna, jakbyś wystrzygł nożycami
Z papieru i część odleciała ciemna,
Część tła, co w profil się szczerbami plami.
Tę część na niebo kładąc, wieszcz powiada:
Oto błękitnej prawdy jest plejada![1348]
Gdy prorok, owszem, część istotną bierze,
W nadziei razem, w miłości i wierze,
Bo prorok idzie, wieszcz po próżni lata,
Unosi, częściej zachwycać potrafia,
A wróżbiarz z fatów, z przypadkowań łata,
Nie idzie, ani ulata, lecz trafia.

I tak, w Italji, tej mojej macosze,
Tak pięknej, wieszczów laur na gruzach szumi...
I tak, u matki mojej jest potrosze
Proroctwa, choć je car i głupstwo tłumi,
Car, bo rozumny, głupstwo, bo tchórzliwe,
Zamiast oczyszczać, depce serca żywe!

*

I tak wróżbiarze, z trafów się karmiący,
To są dzisiejsi świata politycy,
Kuglarze, fatum słudzy, czarownicy!
Tym wieszcz i prorok — to miecz gorejący!»
............

Tu kredą koło zakreślił na stole,
A potem z środka promień wywiódł w kole
I mówił:
«Środek, który centrum[1349] znaczy,
Znaczy i sposób w tym polskim języku,
Który ma w sobie i w ludziach słuchaczy.
Owóż to jeden sposób! O, mistyku
Największy, Piaście stary, tyś to wiedział
Od złotowłosych pielgrzymów z za świata!»
............

Tu zamilkł. Potem rzekł: «Ta cała krata
Promieni, w formy strzelających przedział,
To są prorocze wnętrzności narodu,
A wieszczów wieniec to linja obwodu,
A wnętrzny koła astr[1350], skąd są promienie,
To przenajczystsze narodu sumienie!

Stądto natchniony kmieć na trafowników,
Na powierzchownej prawdy udawaczy,
Ma ono mądre słowo carowników.
Car w ludzie jest to, co le prestige[1351] znaczy.

Więc niechaj prawdą dla prawdy walczący
Wpierw rozczarują czar ów carujący,
Car ów, co władzy zewnętrznem kłamaniem,
Więc nie od Boga władzy pochodzącej,
Niech go odgarną dziś, a dziś powstaniem!
Dziś jeszcze wstawszy stąd, od tego stoła,
Gdzie zasiedliśmy w podobieństwo koła.
............
A czar ów w nas jest, kiedy się drapujem,
W niewiastach, kiedy anielskości kłamią,
W duchownych, w których ducha mało czujem,
W konspiratorach[1352], co sztylety łamią
Na wykrzykników trupie, w mężach stanu,
Co w oknach lampy palą przez noc całą,
W poetach, ile zaślepieni chwałą.
Najjaśniejszemu ci wciąż służą panu,
Bo on, to papież czaru.

Czar papieży,
Ile z zewnętrznej pochodzi przyczyny,
Z szat drogich, pawich piór i pajęczyny
Koronek, również do niego należy[1353],
I przez to tylko łączność tam być może,
Nim wojnę prawdy Polska wygra w sobie,
Nim przed oblicze miecz przyniesiem boże,
A On odpowie: «Dość jest. Resztę zrobię».

O Polsko! Granic twych nie widzę linji,
Nic nie masz oprócz głosu, tak uboga!
Istniejesz przecie: tyś córą opinji,
Tyś głosem, który jest to, co głos Boga!

*

O Polsko! Twojem proroctwo wyznaniem,
Bo jednaś dzisiaj na puszczy wołaniem.

*

Tak wierzę, tak jest, ile człowiek może,
Że jest, powiedzieć; tak jest, wielki Boże!
............
A teraz wróćcie do waszej rozmowy,
Do rozłamania głosu na koterje[1354],
Gdzie w drobnych kółkach coraz genjusz nowy,
Powstając, ludzkie za sobą mizerje,
Osobistości, będzie wlec dopóty,
Aż i proroctwa nie stanie... na buty!»

*

Tu przestał, słowo hamując ostatnie.
Jedni mówili: «Prawdę ma!» A drudzy,
Że się tłumaczy niedość akuratnie,
Że demokratą, ni arystokratą,
Że mógłby wody dolewać, jak słudzy
Na Galilejskiej Kanie[1355]. Wiesław na to:

«O bracia! Wino jeśli silne dawam,
Nie małobaczny piwnic jam niszczyciel,
Tylko, że w wierze o winie przestawam.
Jak zbraknie, wody dam — zmieni Zbawiciel!»

*

Tu przemilkł. Potem rzekł: «Prawdy powietrze
Póki jest czyste, wszystko się rozwija:
Weselsze kwiaty, liście w sobie letsze,
Jaśniejszy lilji dzban, smuklejsza szyja,
Wolniejszy człeka ruch i myśli człeka...
To zbrudź, to zamąć — liść, kwiat, człowiek czeka!

*

A chcecież widzieć tego, który mąci?
Oto, patrzajcie, tam stoi ten krwawiec
I mówi: «Jam jest, który Pana strąci
Zwysoka, jako zepsuty latawiec —
Jam jest, któremu msze się także mruczą
W każdem pochlebstwie sobie, każdym swarze,
W teatrze pychy własnej, w pychy farze —
Jam jest, któremu nieraz dzieci uczą
Na księży, wdzięczyć nakazując twarze,
Stygmatyzować[1356] fałszem, biedzić, krasić,
Któremu palić świece nie nowina
I nie nowina zapalone gasić,
Któremu poszczą nieraz, ba, i biczem
Tną się, by o tem wszystkiem trąbić niczem,
Któremu stroją się w ornaty złote,
Krok udawając, co nie z tego świata,
Albo i w chłopską, dziurawą kapotę,
Albo i w mądry biret[1357] i w stygmata[1358]
Jam jest on wszechfalsz zewnętrznego świata!»

*

Ten, ów, widzicie, mąci, mąci tyle.
Że, gdy do walki wyjdzie z nim gladjator[1359],
To nieraz bracia, co wątpią o sile,
Wpierw mu, jak Jowisz, murem staną, Stator[1360],
Albo rozszarpią i uczczą w mogile!

*

Ileż to razy za piękne on stawił
Potworne? Peruk piętrowaniem bawił,
Bo mu do rogów były podobniejsze,
Lub nadętością szat, bo tem próżniejsze!
Albo wspinaniem się na korki twarde,
Jak kopyt róg, lub musem na postawy harde
I rozrzucenia bohaterskie włosa.
Zmrużenia powiek, wgórę podrzucenia nosa,

Schylenia powiek nakształt dojrzałego kłosa!
To on, mąciciel, który mszy tych i kantyków[1361]
Zdaleka słucha póty, póty, tuman czyniąc.
Aż mają uszy, a nie słyszą krzyków,
Aż Boga przedać idą gdzie za piéniądz
I przepijają szaty jezusowe...
............
Aż złe i dobre miną, wezmą nowe!»

EPILOG.
I.

Słowo jest czynu testamentem; czego się nie może czynem dopiąć, to się w słowie testuje[1362], przekazuje; takie tylko słowa są potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem, wszelkie inne są mniej lub więcej uczoną frazeologją albo mechaniczną koniecznością, jeżeli nie rzeczą samej sztuki.

II.

Każdy naród przychodzi inną drogą do uczestnictwa w sztuce; ile razy przychodzi taż samą, co i drugie, to nie on do sztuki, ale sztuka doń przychodzi, i jest rośliną egzotyczną, i niema tam miejsca na artystów... Tak jest gdzie niegdzie do dziś.

III.

Owóż, tak przychodzili:
Indjanin cierpliwy przez pojęcie grzechu i pokuty, pracę dla pracy.
Egipcjanin przez religijną Nilu inżynierję.
Fenicjanin przez pojęcia życia, jako używania, handel, przemysł, konstrukcję okrętów. Stąd na kolonje starożytne.
Hebrajczyk przez lirykę i chwałę Pana, oczekiwanie, zawieszenie. (Na krzyżu!).
Pers przez pojęcie światła, skąd kolory tkanin perskich sławne.
Babilończyk przez pojęcie mocy i panowania (pion i cegła).
Grek przez półboską t. j. bohaterską heroiczność.
Rzymianin przez pojęcie ogromu i ogarnięcia (koloseum).
Chrystjanizm przez przecięcie linji ziemskiej horyzontalnej i linji nadziemskiej prostopadłej, z nieba padłej, czyli przez znalezienie środka +, to jest przez tajemnicę krzyża (środek po polsku znaczy zarazem sposób).
Niderlandczyk praktyczny przez chemję, to jest przez wynalezienie olejnego malowania (Van Eyck), stąd na Niemcy i narody północne.
Włoch przez natchnienia ś. Franciszka z Asyżu i przez plastyczną muzę Danta, wokoło których cała się sztuka włoska koncentruje[1363].

IV.

Francuz przez pojęcie poloru i zewnętrznej cywilizacji kształtowanie stopniowe, moda: po łacinie modus, tryb.
W Polsce od grobu Fryderyka Chopina rozwinie się sztuka, jako powoju wieniec, przez pojęcia nieco sumienniejsze o formie życia, to jest o kierunku pięknego i o treści życia, to jest o kierunku dobra i prawdy. Wtedy artyzm się złoży w całość narodowej sztuki[1364].

V.

Podnoszenie ludowych natchnień do potęgi, przenikającej i ogarniającej ludzkość całą, podnoszenie ludowego do ludzkości nie przez stosowanie zewnętrzne i koncesje formalne, ale przez wewnętrzny rozwój dojrzałości, oto jest, co wysłuchać daje się z muzy Fryderyka jako zaśpiew na sztukę narodową. Myśli, które jeszcze nie nadleciały na widnokrąg, szumią zdała skrzydłami, niby arfy eolskie... i w tem to wieszczba jest muzyki. Kiedy już je okiem objąć można, malarz tęczą lecące zachwyca na płótno lub mur gmachu. A skoro już lekkiemi skrzydły swemi poczynają osiadać na frontonach świątyń i zmarinurzać, jak postacie do snu się kładące, wtedy rzeźbiarz miejsce im otwiera w cichem łonie głazu ciosanego. Tam śpią na pokolenia i nieraz na nowo w pieśń wstępują przez ruinę, pejzaż lub legendę, przez natchnienie poety!
Tak to zapracowywa się na sztukę w labiryncie tych sił postaciowania, które wyobraźni imię noszą. Narodowy artysta organizuje wyobraźnię, jak naprzykład polityk narodowy organizuje siły stanu.

VI.

Kapitał albo posag narodowy nietylko jest w geodetycznem[1365] usposobieniu kraju (ziemi), nietylko w klimakterycznych[1366] jej warunkach, nietylko w sile ramion i krwi rasy, ale i w potędze obrobienia i użycia onych materjałów. Natura wyobraźni, to jest siły postaciowania, w obowiązującej jest harmonji względem otaczającego materjału. Zdawałoby się, iż człowiek, z ziemi żywotności zasób wyciągając, obowiązanym jest ją podnieść i uświęcić godnością idealizacji twórczej.
Narody, które przepomnialy onego-to ziemi podnoszenia, nie postawiwszy sztuki swojej, a tem samem nie wywiązawszy z niej łańcucha rzemiosł i rękodzieł, albo byt realny utraciły, albo praca u nich, z pracą ducha żadnego nie mając połączenia, jest tylko konieczną fatalnością i pokutą pewnej warstwy ludu, który, drogą ręcznej pracy zdobywając nawet wewnętrzne ukształcenie, coraz myśli naturą musi się odsuwać od tej drugiej, duchowo tylko pracującej, wyższej warstwy narodu. Bo inna jest treść myśli, pracy ręcznej drogą otrzymana, inna samem myśleniem. Kończy się więc na tem, że odstrzelona myśl od związku stopniowego z pracami, w chwilach trudnych powraca do onej-to ludowej inteligencji i rozumu chłopskiego, albo motywów ludowych, albo przysłów, albo legend i pieśni i tradycyj technicznych nawet szuka. Często już jest za późno. Wtedy kość pacierzowa z mleczem swoim, połączającym całość pracy w narodzie, się rozpada na wspomnienia przeszłości i utęsknienia do przyszłości.
Pomiędzy przeszłością a przyszłością otwiera się próżnia rozpaczliwa. W tej próżni zrodzone pokolenie, między przeszłością a przyszłością, niezłączonemi niczem, czemże w rzeczywistości ma pozostać? Aniołem, co przelata, upiorem, co przewiewa, zniewieściałem niczem, męczennikiem, Hamletem?

VII.

Weźcie z Żydów naukę, o rodacy, z Żydów, którzy to w dumę, wam podobną, przez nadziewania się przyszłością i wyglądania zaszli. Jak to oni, co, wszelkiem wcielaniem i postaciowaniem pogardziwszy, nie rozwinęli sztuki swojej, lubo w słodkim klimacie, jak to oni, mówię, w każdej próbie obiecowali sobie stawić Panu świątynię i drzwi gmachu przyoblekać w rzezania i świeczniki lać złote i miedziane. Bo powiadam wam, że kmiecie my wszyscy tu jesteśmy i od uczestnictwa w związku pracy nikomu wywinąć się nie wolno pod karami wielkiemi, które stąd na społeczeństwo upadają.
A kara jest pierwsza i najgłówniejsza zato, że się słowo rozłamie narodowe na słowo ludowe i zewnętrzne ono słowo uczone. I jak zbawicielski głos zawoła, to już go nie poznacie, to powiecie: «Miałżeby przyjść zowąd? A wszakże go zinąd wyglądamy...» Tak u Żydów się stało. (Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tem, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi. Aby nie było, albo coraz mniej było tego, co Chrystus Pan w smutku człowieczeństwa swojego orzekł: «Nie jest prorok beze czci, tylko w ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich». Postęp prawdziwy dąży owszem do tego, aby prorok, to jest, sumienny mąż, głos prawdy, uczczony, albo raczej zrealizowany był w ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich. Trzeba bardzo czystego powietrza prawdy, ażeby skutek ten nastąpił, i trzeba urobienia wybornego powściągliwości, aby miejsce dla głoszącego prawdę się znalazło. Na każącego Skargę o tym stanie Polski, w jakim ją dziś widzimy, butna szlachta polska porywała się; nie wierzono, aby naród wielki rozproszony po świecie chleba żebrał. Powietrze prawdy może się dotyla zanieczyścić, iż nic się wznioślejszego nie rozwinie w narodzie, aż przez sokratejskie zwycięstwo nad narodem własnym. Takich zwycięstw stopniowe umorzenie, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, przyprowadzić winno do uniepotrzebnienia męczeństw. To jest postęp).
Końcem końców, praca z grzechu jest, i tylko ją miłość odkupuje (co tu w myśli o sztuce, jako uldze pracy, wspomnieliśmy, a zaś uldze dlatego, że, nawet materjalniej rzeczy biorąc, toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami[1367] sztuk są, a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości). Żydzi przeto, do których znów powrócę, postawili jeden tylko pomnik, a i tego wartości nie pojęli, postawili fatalnie, bo to jest on krzyż Pański. I dziś oto cóż czynią? Przemysł, to dziecię sztuki, calem ich widzicie zatrudnieniem!

VIII.

Żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonję tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną. Od lat kilku słyszano[1368], że świadczyłem tej prawdzie; wielu, to czytając, wspomni sobie albo słowa moje, albo listy, albo rękopisma, albo i rozrzucone nawet druki. Piszę to dziś dorywczo, aby ślad pozostawić, alebym wam rozwinął przez całą ogromność historyczną, ile to się wagi przywiązuje do rzeczy, którą dziś nawiasem w szkicu tutaj określam, bo nie mogę zbyt na zdrowie moje liczyć; piszę więc, jakbym mówił.

IX.

Różnica pomiędzy słowem ludu a słowem pisanem i uczonem jest ta, że lud myśli postaciami.
A umiejętnik postacie do myśli swych dorabia.
Że więc tylko przez harmonję tradycyjną pracy narodu ten dialog, ta rozmowa myśli ludowej z myślą społeczeństwa odbywa się. Rozmowy tej ujęcie w harmonję sztuki, rękodzieł, rzemiosł i rolnictwa stanowi zdrowie narodowe, stanowi przytomność i obecność, byt.

X.

Naród, tracąc przytomność, traci obecność, nie jest, nie istnieje.
Głos prawdy, ludzie, prawdą żyjący i dla prawdy, mogą znowu powołać go do życia.

XI.

Lud ręczną pracą zdobywa wiedzę, i dlatego nie potrzebuję już tłumaczyć, czemu on myśli postaciami. Jużcić on tylko ciągle postaciuje, pracą plastyczną myśląc. Wykazałem więc, jaka jest różnica myślenia ludowego i przyczyna różnicy.

XII.

Kto ma teraz trochę zastanowienia, ten zrozumie, jaką pełnią powinność piętrzące się arkady tego sztuk wodociągu, połączającego łańcuch pracy, bo ducha pracy (to jest, ono myślenie ludowe i naturę mu przyrodzoną) z myśleniem ludzkości w społeczeństwie, które czyni powinność połączania narodów z narodami, ale połączania, nie naśladowania i małpowania, bo wtedy ludowa myśl odstąpi, jako nie czyniących powinności, kiedy ona swą pełni.

XIII.

Naród bowiem składa się z tej sfery dolnej, która go różni od drugich.
I z tej górnej, co łączy go z drugiemi.
Ale łączy go, a nie siebie.
Te zaś dwie całości w dialogu onej myśli ludowej ze społeczną nieustannym przestają, jako wyżej się rzekło. Taka to jest architektura onej kopuły niewidzialnej, w której siedzi skrzydlaty duch narodu i psalmów wstęgi prześpiewuje.

XIV.

Nie liczenia na trafy, na wypadki, ale na postępki w trzeźwości prawdziwych proroków, to jest, prawdą dla prawdy i z wyznaniem jednego ojców Boga walczących. Kto powiada, że jest materjalizmem podnosić materję narodową, len od onej nieuniknionej pokuty syna adamowego odciąga. Odkupywać ciężar pracy miłością twórczą, to jest raczej do czynienia stojącemu w prawdzie obowiązku, mnożyć chleby cudem patrjotyzmu dodatniego, twórczego, cudem, mówię, miłości tego obowiązku, któryto ojczyzną albo narodem nazywamy. A zaś przedewszystkiem z myśleniem ludowem w pracowitej harmonji się kojarzyć, czego główne pojęcia są powyżej. Oczyszczać głos opinji, tak, iżby przeczysto się dał słyszeć, trąbę jakby sprawując ku wysłuchiwaniu wołań Pana. Uwagi te, jakby nierozdzielne z powodzeniem sztuki w Polsce, kreślę.

XV.

Tylko sztuce, pojętej w całej swojej prawdzie i powadze, Polak dzisiaj poświęcić może życie. Wieleż to talentów już zmarniało przez nierozświecenie tego poważnego stanowiska, jakie sztuka ma zająć! Zwłaszcza, iż sztuka poświęcenia zupełnego wymaga i jest jednym z zakonów pracy ludów i pracy ludzkości.

XVI.

Kto odwodzi od rozwinięcia sztuk, rzemiosł i rękodzieł w narodowym kierunku, ten odwodzi naród od nieuniknionej tu pokuty, w dumę go wprowadza, w próżność. Nie pełniący pokuty sumienia czystego mieć nie mogą; objaśniam to, co w «Pieśni Społecznej» zawołałem: «Niema mienia bez sumienia!» Objaśniam to i w porozrzucanych fragmentach pism moich; od ich początku aż do dziś czytelnik objaśnienia najróżnostronniejsze znaleźć może.

XVII.

Kto powiada: Anglik nato, by brzytwy robił, a Włoch aby malował, i t. d., a my za pieniądze kupim wszystko, w błędzie jest; nie zna rzeczy, bo pieniędzy nie będzie, jak się pracy u siebie do godności czynnego myślenia uświęconej modlitwą sztuki nie podniesie. Bo to nie jest tak, jak ci panowie myślą: u Anglika ono robienie brzytwy, a u Włocha ono malowanie, a u Polaka sianie zboża, to tylko punkta wyjścia pracy, nie zaś cała ich praca. Każdy musi odrabiać ową pańszczyznę adamową.

XVIII.

Rozdzielenie ekspozycyj[1369] publicznych na ekspozycje czyli wystawy sztuk pięknych i rzemiosł albo przemysłu jest najdoskonalszym dowodem, o ile sztuka dziś swej powinności nie wypełnia. Wystawa powinna być, przeciwnie, tak urządzona, ażeby od statuy pięknej do urny grobowej, do talerza, do szklanki pięknej, do kosza, uplecionego pięknie, cała cyrkulacja idei piękna w czasie danym uwidomioną była. Żeby od gobelinu[1370], przedstawiającego rafaelowski pendzel jedwabną tkaniną, do najprostszego plócienka cała gama idei pięknego, rozlewająca się w pracy, uwidomioną była; wtedy wystawy będą użytecznie i sprawiedliwie na uszanowanie i ocenienie pracy wpływać. Dziś jest to rozdział duszy z ciałem, czyli śmierć.

XIX.

Czytelniku, obywatelu dziewiętnastego wieku, mamże ci tłumaczyć skąpstwo słowa i niekwiecistość stylu? Czytelniku, Polaku, mamże ci tłumaczyć, czemu tu o rzeczach narodowych w tej estetycznej pracy mówię? Czytelniku, artysto, wiedz, żem znał, i grzebał, i opłakiwał wielu z naszych utalentowanych wielce i porozbłąkiwanych po wszech drogach artystów[1371]. Czem mogę, służę słowem i urabianiem publiczności a podnoszeniem twórczego ducha postaciującej siły naszej.
Onego czasu Górnicki pisał w Dworzaninie:
«Wspomnę też tu i to, żem Dworzaninowi (szlachcicowi) malowania nie znaczył, bo mi się to widzi niepotrzebne, a też naszym Polakom, którzy delicatum palatum[1372] niedawno mieć poczęli, nie szłoby to w smak...» etc.
Czy mamy się w wieku XIX na tej estetyce Górnickiego, jak na całej zdobyczy w polskiem sztuki pojęciu, oprzeć?

XX.

Nie książek, ale prawd — to mi przewodniczyć zwykło w piśmie. Sądzę, że nie nadużyłem materji w tej książeczce i, że-ć się zdać może, czytelniku, ile uduchowniona myślą jest. Nie jest to, co winienem z podróży moich po cmentarzach sztuk przynieść, wszakże zczasem opóźniać się nie godzi; niechaj i to służy za początek:
Nie z krzyżem Zbawiciela za sobą, ale z krzyżem swoim za Zbawicielem idąc, uważałem za powinność dać głos myślom, w piśmie tem objętym, i dlatego zmiłuj się, czytelniku, za to, co się broszurą dziś nazywa, testamentu sumiennej myśli nie bierz. Owszem, dobre odczytuj i kończ w sobie, a błogosławiony, kto się nie zgorszy ze mnie!
Pisałem w wigilją roku 1851.


PIĘĆ ZARYSÓW OBYCZAJOWYCH
Kochającym westchnienie moje,
A nienawidzącym uśmiech mój.
Byron.
1.
RZECZYWISTOŚĆ.

Szekspira dramat, który ma takie nazwanie:
«Śmierć Juljusza Cezara»[1373], czytano wieczorem
I, jakkolwiek znał każdy z wchodzących w zebranie
To arcydzieło, jednak ciszono się chórem,
Jakby drżąc, albo razem znów słuchać nie chciano:
I niby arfą byli, przez mistrza ograną.
Działo się to pod wieczór ciepły; otworzone
Na balkon okna w salę brały laurów wonie,
Od góry zaś niepewną gwiazd białych koronę
Tej konstelacji, która, upadłszy po stronie
Drogi mlecznej, zowie się «tarczą króla Jana
Sobieskiego»[1374].

— Czytano scenę, co jest znana,
Scenę nocną, w samotnym Brutusa namiocie,
Kiedy miał szpadą sarkazm wypisać o cnocie —
Jeśli więc mówię: byli do arfy podobni,
To już z Szekspira biorę, który chłopca woła,
Żeby grał Brutusowi w tejże właśnie scenie,
Potem ażeby zasnął i przyszło widzenie —
A przyszło, skoro pamięć czuć się już nie zdoła,
Przepadłszy pierwej, struna za struną, pod palcem
Chłopca, którego zdejmą sen. Takim to malcem,
Jakoby paziem, Szekspir porobił przybory
Do wrażeń, umilkł potem — i wchodzą upiory.
Choć pewno pisarz o tym nie myślał fortelu,
Tylko tworzył, logika tworzenia nie nasza
I dlatego tak dziwnie misterna, jak wielu
Żadną się być wydaje. Tworzył, jako czasza,
Do wrębów pełna, błękit powtarza wysoki
I uchyla płyn z siebie, dopiero, gdy w czarę
Łzy upadną na płynem odbite obłoki,
Łzy, co nie mierzyć zwykły, lecz przepełniać miarę.
Archimedes tak znalazł koronny rachunek,
Wcale nie poto idąc do łaźni publicznej —
Twórczość albowiem jest to pewnik i trafunek,
Przypadkowy nazewnątrz, wewnętrznie logiczny.
Z sumienia nań gdy pojrzysz, wyda ci się ona
Złożoną z długich zasług, aż jest dopełniona,
Niby koroną pracy będąc sprawiedliwą;
Z zewnątrz zaś twórczość, owszem, będzie ci się zdawać
Darem hojności niebios i tą linją krzywą,
Bez której prostym życia musi nie dostawać,
Linją, co w geometrji buntem jest, leczona
Czyni, że geometrja jest zużyteczniona,
Bo inaczej bez liter byłaby wskazówką,
Niezaprzeczenie pewną w sobie łamigłówką.

Czytano więc jak twórczą rzecz, zaś jako znaną
Przerywano w czytaniu i czytać wracano —
Aż wreszcie od Cezara przyszła republika

I polityka czasów, które się dotyka
Z tym grzmotem słów, narazie bolesnych i mętnych,
Które historja mija, a realność myli:
Sądem poważnych, sercem ludzi niepamiętnych,
Czyniąc zjednanych co rok z tem, z czem się waśnili.

«Oh! Doświadczenie — Wiesław mówił — doświadczenie,
Czemże ty dla nas jesteś? Przyjrzyjmy się, proszę,
Wszak, nie będąc starcami, gdy cofniem wspomnienie
Poza nas: pobojowisk sto, cztery rokosze.
I cała młodość nasza przeszła na czytaniu
Telegraficznych depesz o różnem powstaniu —
I mawia się wśród sinej krwi, jak wśród bławatków:
Od ostatnich do tylko co zaszłych wypadków —
A nim wyrzekłeś ona chrześcijańską datę,
Już się zmieniła! Czasy w wypadki bogate...
Bogdajby w myśli, cnoty i dopięcia planów!
O, nie patrz na uśpione w kolebce dzieciny,
Ani rad igrzyskami chłopiąt się zastanów,
Ani bądź ojcem, ani licz się między syny,
Ani, piastunem będąc, drobne baw pacholę —
Bo samolubem konasz, zostawując — bole!
I nic więcej».

To rzekłszy, ręką szukał serca,
Spokojny, jako chirurg, blady, jak morderca,
Gdyż wiedział, że mu na to odrzekną: «Bądź bogiem!»
I naprzód czuł, że prawdy te są monologiem.
Chryzogon, to słyszawszy, pocznie w inne słowa:
«Ludzkość wymaga ofiar — ludzkość jest zbiorowa,
Gdy jednostkowy człowiek kona, albo chory,
Ona idzie — silna to jest dziewka i zdrowa —
Ten, owy grób przeskoczy, odepchnie doktory
I dalej rusza — to jest realności prawo:
Bogiem bądź lub nie przychodź tu z twarzą bladawą,
Jak nów katakumbowy, bo ludzkość urosła!»
— «Przyznaję — na to Wiesław — że krzepka to pani,
Lubo nie mogę mniemać, że czuła i wzniosła,
Ani zwałbym postępem, co wstecz się pogani —
Rzeczywistości nawet wręcz odmawiam zwania
Energji, która tylko to wie, że ugania!»

«Jako? Cóż to jest? — nagle razem zawołano —
Tak rychło więc do tego doszliście już, aby
O realności samej poróżnić się miano?
Jeżeli tak, to koniec. Wpierw rozmowa szłaby.
Ale, jeżeli nawet w tem się już różnicie,
Że ów nazywa śmiercią, co tamtemu życie —
To za wiele; czytajmyż już lepiej Szekspira!

Czytajmy!» — i ucichli —

— Okno ktoś otwiéra,
Które był lekko przywiał Wiesław — ktoś nadchodzi,
Płaszczem okryty —

— Ha! ha! Straszyć nas przychodzi —
Zgadnijcie, kto? — To mówiąc, milcząca postura[1375]
Wstrzymywaną jest, aby nie zdjęła kaptura
Aksamitnego — —

— «Bądźcie spokojni, panowie,
Zawoła gość, nie zgadnie żaden! Powiem ja sam,
Kaptur zaś, ile zechcę, zatrzymam na głowie
I długo was nie znudzę — idę — nie popasam —»
A słowa te powoli mówiąc, siadł przy stole,
Ręką podparłszy głowę, gdy kaptur, na czole
Wywinięty, obrzucał lica jego cieniem;
Łokciem zaś parł Szekspira tom ów otworzony.

Milczano z półuśmiechem — «Ja jestem zwątpieniem
Rzeczywistości — mówił ów gość nieproszony.
«Jakoż, gdyby naprzykład cień królewicowi

Ojcowski się pokazał i rzekł, jak w Szekspirze:
— Dwór ten cały i orszak cały równe snowi,
I wszystek blask ów, co się po zbroicach liże,
Jak wąż — i te chorągwie, i to, co stanowi
Całą realność, wszystko to równe jest snowi.
I żeby, mówię, skreślił rzecz każdą prawdziwie,
Jak ona jest — i żeby widział więc królewic,
Jak jest, to naprzód byłby warjatem u dziewic,
Potem u wszechpochlebców, potem u dworaków,
Potem u czaszek pustych, potem i u ptaków
Cmentarnych, i rzucanoby kościami za nim,
Wołając «ideolog![1376] Realność popsowa,
Bo warjat jest» — — i taka tragedja grobowa
Grałaby się, a grała kosztem arcytanim,
Tańszym, niż ten Szekspira dzisiaj tom.

— — Tu zcicha
Zaśmiał się, potem ręką sięgnął do balkonu
I urwał kwiat — i głowę skłonił do kielicha,
Jak ten, co czystą lubi woń lub śni i wzdycha.

Tu rzekł Chryzogon: «Lampa gaśnie nam, panowie!
Światła!» — Wraz świecznik, który, na bronzowej głowie
Sfinksa oparty, gorzał, zniknął — zadzwoniono:
I po przestanku równie cichym, jak niedługim,
Sługa wbiegł ze świecznikiem takim samym drugim,
Głowę mającym sfinksa — głowę pozłoconą.
1847.

2.
PISARSTWO.

Ktokolwiek pisze rzeczy, jak one się dzieją,
Ten stawa się cynikiem[1377] kto, jak się dziać mogą,
Ten bywa wizjonarzem[1378], radzi się zeń śmieją,
I bardzo słusznie — trzecią zaś kto idzie drogą,
Czyli kto pisze, jak się rzeczy dziać powinny,
Ten bywa nawet zdrajcą — to niemniej jest słusznie,
Bowiem zdradza nałogi. Pierwszy więc jest gminny
I plaski, drugi marzy tylko wielkodusznie,
Trzeci zaś obrał drogę, dopóki żyw, brudną:
Styl jego nieprzystępny i intryga nudną.

Tak więc — nie piszmy w onych trzech zboczeniach głównych,
To jest: nie piszmy wcale — lecz, znając usterki,
Przejdźmy z manowców sztuki do ścieżek jej równych
Z laską krytyki w ręku, jak dawne pasterki,
Te zwłaszcza, które wieków temu parę lano,
W powykrzywiane formy, bladą porcelaną.
Lub, co jest tem bezpieczniej dla błędnych stóp człeka,
Oprawmy je w żelaza, niczem niezachwiane,
Tam i owdzie puszczając, gdy stanęła rzeka,
Szyby swoje ku słońcu podawszy pisane —
A każda kresa na nich, jak ślad dyjamentu,
W geometryczne jasno złoży się figury,
Od równoległych linij do elips zakrętu
Żadnej nie cierpiąc chyby ducha i natury!
Jakkolwiek powielekroć wśród takiej zabawki
Niejeden krytyk runął, lecz runął z uwagą,
Że człek jest tylko marnem igrzyskiem ślizgawki —
Szaty że pęknąć mogą — prawda że jest nagą!
Co więc bynajmniej z toru myśleńca nie zbija;
Ty mówisz, że on upadł — on że się omija,
Albo pogląda w niebo, z Arystotelesem
Natchnąć się i tem raźniej poskoczyć obcesem.

Niema-bo jak krytyki rzemiosło sprężyste,
Na czytelników krótkiej oparte pamięci,
Tudzież na smaku; dwie to bazy[1379] wiekuiste,

Jak granit! Chcesz krytykiem być? Wystarcza chęci.
Wczoraj jeśli sarkałeś na stylu zawiłość,
Głośże dziś, że niejasno tłumaczy się miłość,
Że cienie są potrzebne, jak północna pora —
By poufnego tobie zakryć autora —
Chmur kilka tam i owdzie wcale nie zawadzi,
Skoro chmura, jak słońce, do celu prowadzi;
Jutro znów jasność stylu zalecisz innemu,
Szkłem pałacem sprowadzisz mu światło na lice;
Czytelnicy przepomną, nim spytają «Czemu?»
I pióra twego wielbić będą błyskawice;
Onegdaj jeśli cynizm gromiłeś w kim innym,
Możesz pojutrze książki oddzielić od człeka,
Wskazać, iż tchnienie boże nie samym niewinnym,
Lecz, komu chce, się dawa i zasług nie czeka —
Lilja że w błotach miękkie zapuszcza korzenie,
Wenus z szumowin morskich bierze narodzenie,
Że błędem jest pożądać od sztukmistrza czynów,
Nie zaś dzieł sztuki jego — palm, nie zaś wawrzynów.
Sposobem tym, gdy pamięć czytelników płocha,
Uczynisz, co chcesz, z sądem takiego motłocha,
Bo tylko smak, i tylko jeszcze twój koniecznie,
Dasz jemu w miejsce prawdy, istniejącej wiecznie.
To zaś, gdy trwa przez wiele lat, robi się potem
Samo przez się, jak śpiącej prządce z kołowrotem
Nić idzie w palce martwe, włókno w nić się niesie,
Noga w takt kołem kręci i nie morduje się;
A ktoby ci zarzucił, że gościsz niedługo
W przysionkach prawdy, jako niestały przechodzień,
Westchnij i powiedz: «Człek jest jedno-dziennym sługą,
Wystarcza mu więc, gdy się niepokoi o dzień».

3.
RUINY.

W ruinach, w nocy, mówią się i takie słowa,
Które gdzie indziej dziwnym brzmiałyby sposobem;
Nietylko bowiem z myśli jest myśli osnowa —
Człowieka myślącego postawno nad grobem
I mów z nim, a następnie, spotkawszy go w tłumie
Maskaradowym[1380], spytaj o rzeczy też same:
Zobaczysz, co rozumiał tam, co tu rozumie.
Wprowadź go w okowaną więzień niskich bramę
I do tryumfalnego arku[1381], co błękitną
Z wnętrza jaśnieje szybą czystego powietrza,
A poznasz wraz, gdzie jego myśl pocznie być szczytną,
Gdzie szybszym rytm i tęcza porównań gdzie letsza?
Zali to jest mistyczne?[1382] Nie wiem, ale to wiem,
Że nie tłumaczy się to dyjetą i zdrowiem,
Bo ani się ku temu przeziębić nie zdoła,
Ani dostać gorączki.

— W świątyni pokoju,
Gdzie przez wyłomy sklepień gwiazdy ciekną z nieba,
Gdzie bluszcz czarny gronami pełnemi się wiesza,
Chodził o nocy Wiesław z Markiem. Głazów rzesza
Ogromnych, jak postaci wiele w sądnym stroju,
Lub rzesza widm, tu, owdzie — sterczała głowami:
Niektóre spały, inne niby ramionami
Dźwigały się, a inne pochylały skronie.
Cicho było — zdaleka czerniał ark Tytusa,
Kolosseum i Forum po przeciwnej stronie,
I oliw sad. Firmament, jak lice Chrystusa,
Wypogodzony bardzo, jasny od promieni,
Z historycznością onych na dole kamieni
Zgadzał się, jako gdy jest tło stosowne z twarzą,
Pejzaż z sceną, dla której stanowić ma ramy.
W taki czas spyta Marek:

— Czy się jeszcze zdarzą
Zburzenia takie, jak te, co tu spotykamy?
Czy ruin takich więcej zostanie po świecie? —
— Takich? Wątpię — całości ku temu nie mamy
Równie plastycznych[1383]; wszakże, tychto ruin dziecię,
Tejże wynik oświaty niemniej kolosalny,
Naprzyklad naród cały skoro się obala,
Potężna jest ruina, zarys mniej widzialny.
Tu zmilkli; potem Marek rzekł:

— Przyszłość ocala,
Co jej potrzebne; naród żaden nie umiera,
Tak, jako człowiek — ciało tylko się otwiera,
Niby trumna — następnie duch, wedle zasługi.
Zstępuje lub wstępuje wyżej, albo niżej —
Cały ciąg przyrodzenia, ilekolwiek długi.
Służy ku temu — formy są, jak mnogość krzyży
Lżejszych lub cięższych — w roślin przechodzi formułę
Wegetujące martwe serce — więcej czułe
Przechodzi w formę ptaka, mniej czułe w minerał;
Jak żył duch, tak się będzie nareszcie ubierał —
Acz są i wyższe sfery.

— Tego nie czekałem! —
Wykrzyknie Wiesław. — Mówisz więc, że za pokutę
Duch się z właściwą sobie formułą i ciałem
Spotka w ciągu stworzenia, jako nuta w nutę?
Cóż mi to za pokuta? Harmonja skończona!
Jam myślał wprost przeciwnie: że forma rozstrzona,
Że duch nad ciało wzniesion i całowidzenie
Sił życia niepowrotne — że to jest cierpienie!
Gdy duch nad czasów gruzem, smętnie rozrzuconym,
Jest, jak ten oto księżyc, w górze zawieszonym
Nad bezharmonją ruin — i włóknem promieni
Nastraja ład i cierpi, że nie może siłą,
Jak za życia, oburącz chwycić tych kamieni,
By złożył je w świątynię — — I tak nad mogiłą
Samego siebie siada, lamentując póty,
Aż Bóg lub człek mu dogra niedogranej nuty.
Kmieć polski to opiewać zdaje się, gdy mniema,
Że ten lub ów spokoju człowiek zgasły nie ma
Dla tej lub tej przyczyny — że we śnie, na jawie,
W symbolicznej o pomoc kwestuje postawie —
I pokutuje.

Sztuka gdyby jeszcze była
Czuwającą, nie taką, jak ją widzisz, zgniła,
To winnaby w grobowcu wyświecać potrzebę
Zmarłego; dziedziczyłby syn po ojcu glebę,
Nie zaś one kolumny złamane, lub one
Trupie głowy. Cmentarze chrześcijan z tej przyczyny
Gorszą mię; codzień mówisz: w ciała zmartwychwstanie
Wierzymy — lecz cmentarze tak są opuszczone,
Takie bezmyślne, starogreckie gadaniny,
Pojęte źle, jonickie, korynckie płakanie,
W herbach ze średnich wieków, z krzyżem, jak z orderem,
Przypiętym gwałtem — wszystko wyraźnie nieszczerem:
Nałóg tylko, i nałóg, i lekceważenie
Życia lub śmierci, w mgliste ubrane westchnienie.
Z czego ani się dziwię, że metempsychozę[1384]
Wykładasz mi, z Owida przełożywszy w prozę,
Bo, jeśli mniemać można, że dziś chrześcijanie
Niezbyt wierzą w uznane ciała zmartwychwstanie,
To nie dziw mi, iż wracasz w czasy Pytagora,
Platona i Owida, w tych rzeczach doktora.
— Wszakże ja — ciągnął Wiesław — widzę, iż to ciało
Nawet, jak uczy chemja, jest z głównej zasady,
Której sztucznie otrzymać nigdy się nie dało

Z absolutną czystością — że, dalej, pokłady
Rozliczne doń się niosą swemi proporcjami
I że, jako się w chemji ma z minerałami,
Tak jest i z ciałem ludzkiem: ileś go ocalił
Czystością, tyłeś podniósł i uzmartwychwstalił.
Reszta zaś, powiedziałbym, w ogniu się odcedza,
Jak rozrzucone w świecie uczucie i wiedza,
Albo czyn, albo praca. Co złe z nas zostaje,
To w ustach złych w siedemkroć wraca i powstaje;
My zaś cierpim, czekając, aż w lepsze się zmieni
Przez lepszych. — My rzucamy tu mnóstwo promieni
Krzywych lub prostych — dobrzy, te zebrawszy drugie,
Pracują, by odprościć pierwsze, i zasługę
W tem mają. Trudno zatem wierzyłbym w przemianę
Owidjuszową — owszem, skoro złe uczynię
I płaczę, to gdy wyższym się od siebie stanę,
Bo, jeślim równy sobie, jako się obwinię?
Że zaś upadek podnieść nie może człowieka,
Więc łaska to sprawuje, że upadek widzę;
Więc się zadłużam Temu, co mię lepszym czeka,
Więc z łaski pokutuję i z łaski się wstydzę.
Gdybym zaś, jak ty mniemasz, czyniąc rzecz pająka,
Stał się pająkiem, duch mój grzechu nie wyjąka,
Owszem, byłby w swej prawdzie, czyniąc, co się tycze
Pająka, tryumfalne przywdziawszy oblicze,
I jako prawy pająk chełpiłby się z czynu,
I nawet byłby wielkim wśród pająków gminu!
Powiem nawet, że prawie możnaby już wiedzieć,
Skoro się duch z pokuty wyzwala czasowej;
Neron czy w limbach[1385] jeszcze dotychmiast ma siedzieć?
Pytanie śmieszne — wszakże, z zwyczajów osnowy
Bacząc, czy obojętnym już, lub jeszcze kusi,
Lub wzbudza żal — poznamy, ile cierpieć musi.
A wszystko to, jak widzisz, prawie namacalne
I tak jasne, że, gdybym dał do Przeglądnika
W Poznaniu, to nie wziętoby mię za mistyka:
Tylkoby oskarżono znów, że materjalne.
Mniejsza o to!

Słyszałeś, że i świętych ciała
Znajdują się w całości, jakby forma ona,
Zatrzymana lub na czas w duchu zachwycona,
Dnia gromnego zmartwychwstań swobodnie czekała.
Bywa nawet, że ciało to blaskiem jaśnieje;
Tu, zda się, mówię brednie — tak wszelako bywa.
Mniej u żywych, aczkolwiek i tu światłość dnieje
Promienna, coś, jakoby mojżeszowa grzywa,
Blask, podobien do tego, który apostoły
W czas przemienienia swemi schylonemi czoły
Witali, gdy mówili: «Dobrze nam tu, Panie» —
światłość ta, to jest przedświt już na zmartwychwstanie.
Przypomnij sobie, jeśli widziałeś, oblicze
Poczciwego człowieka, gdy myśli rzecz świętą,
Zali niema tam blasku? Albo głowę, ściętą
W sprawie czystej? Lub może widziałeś i bicze
Ciemności na człowieku, co myśli rzecz ciemną,
Chroniąc się od światłości, iż mu nieprzyjemną.
Skra jest skrą! Lecz ta światłość w potędze ogromnej
— Nie już w odblasku — Szawła butnego obala.
Kto spojrzał, gdzie sam w sobie gore wiekopomny,
Temu się łuną czoło śmiertelne zapala.
Figur zaś tu nie myślę retorycznych — wierzę.
W życiu, co dnia, acz tego nie oddawa słowo,
Nieraz ów blask nad zacną przelatuje głową,
I jeśli powiem widny, to tylko zbyt szczerze,
Bo jest więcej wewnętrzny, niźli planetarny,
Bo złowić go nie zdołasz sztuką fotografu;

Bo szybszy i nie jako czas i przestrzeń marny,
Szybszy od gromu, szybszy od wszelkiego trafu,
Od ścisłych czasu mierzeń — co więcej, iż przytem
Niewydrożonem sumień płynący korytem.
Chciej-no go pendzlem schwycić, musisz wprzód sam w sobie
Zbudować się ku temu — twarze wtedy obie,
Tego, co kreśli obraz, i jego modelu,
Podobne są chwilowo, współzbłysnąwszy w celu.
Mów, jak chcesz, i zwij, jak chcesz, te słowa, a przecie
Każdy, kto palcem sztuki dotknął, wyzna ze mną,
Że tak jest pewno, pewniej, niż wiele na świecie
Nieomylności ludzkich, — i, choć mówię ciemno,
Jaśniejsze to od jasnych wielu kontradykcyj[1386],
Co świecą dziś, lecz jutro już trza im restrykcyj[1387],
Nawet i kłamstw, ażeby świetną ich wymowę
Utrzymać — bo rozpierzcha się, jak mgły marcowe,
Po których ciemne widać błoto.

O, tak, bracie:
Katakumby tak mówią, tak tu i w dogmacie,
W życiu i w wiedzy. Cóż mi są metempsychozy?
Eneasz wszedł do piekieł i wyszedł bez zgrozy,
Orfeus i Pytagor byli tam niechrzczeni —
Lecz mnie ci więcej drożsi, co, w rzeczach potocznych
Trzeźwi będąc, są przecież w wieczne zachwyceni,
Treść niewidzialną z onych zgadując widocznych.
Jakkolwiek wiem, iż ludzie uwzięli się na to,
Żeby nie iść do niebios, lecz stękać za kratą,
Szwankując się i trapiąc. Wszystkie weź cmentarze
I aby jeden pokaż, który mi zaprzeczy:
Bo inna protestanckie one wirydarze[1388],
One ogródki, ono, wcale nic do rzeczy,
Skrywanie aktu śmierci kobiercem fijołków,
A inna zamyślenie smętne pod drezdeńską
Sykstyną Rafaela, pogodnych aniołków,
Co wieją jeszcze oną wolną, nazareńską
Prostotą i bynajmniej nie są przerażeni
Widzeniem, ani oczu kryją, jak Żydowie,
Kiedy grzmotami mówił Bóg w snopach promieni
Do Mojżesza — i owszem, to im jest na zdrowie.
Twarzy swoich nie martwią one wyniszczeniem,
Lecz włos trefiony mają, wzrok jasny natchnieniem
I łagodnością błogiej głębiny sumienia:
Grób żaden tak lekkiego nie użył kamienia! —

Nieraz gorzki mię uśmiech brał na tych cmentarzach,
Gdzie plączące niewiasty, w batystach[1389] z marmuru,
Martwią się; nie widziałem w tych posągów twarzach
Różnic życia a śmierci — wszystkie, jak z albomu
Portrety, które mało obchodzą nas w domu.
Widziałżeś grób człowieka, co umarł szczęśliwie,
Grób prawie że radosny? Grób, co tobie mówi:
Ciesz się, bo oto ludzie kończą już godziwie
I śmierć podobną bywa łagodnemu snowi!
Krokiem zwycięstwa nowym nie pogardzaj, bracie!
Nie — oni ci postawią płaczącą figurę,
Siebie żałując — w trzy dni ani wiesz o stracie.
Skoro ci ząb wypadnie, czujesz miejsce próżne,
Lecz często mniej, gdy duchy odchodzą podróżne,
A figury kamienne płaczą — płaczą zrana
I wieczór, jak najęte.

O ty ukochana
Ludzkości chrześcijańska! Czy taić ci o tem,
Że jesteś nieskończenie szanowne nicpotem? —
Osiemnaście więc wieków trwasz, a taka próżnia

We wszystkiem! Mało gdzie cię myśl wyższa odróżnia
Od pogan, z których żyjesz!

Czyście nie widzieli,
Że mieszkacie w świątyniach starożytnych bogów
I w bohaterów grobach? Że aniby śmieli
Stworzyć co architekci, prócz stodół a stogów,
Bez świątyń tych i grobów, z których nasze domy?
Cóż zaś zostanie po nas?

Tu Marek rzekł: «Co my
Myśleć mamy o grobach w wilję zmartwychwstania?
Lada ranek czekamy dnia ostatecznego».

Czekacie? — Prawda! Znam ja ten liryzm czekania,
Usprawiedliwiać zdolny, ależ nie każdego!
Przysłowiem się on stał już. Tak i o narodzie
Mniemamy! Mając kilka błyskawic w odwodzie,
Czekać można, aż spyta kto: «Mili panowie!
Rzeczono jest, że ani nawet aniołowie
Nie wiedzą dnia tych czasów i że będzie właśnie
Przeciwnie — skądże jedni wy wiecie tak jaśnie?»
Co zaś znów do narodu — zaiste, że miło
Powiedzieć sobie: na czas stanowczy się chowam,
Aż dzień przyjdzie, gdy wszystko będzie się robiło
Samo przez się; więc k’temu rzeknę tylko to wam:
Że — bądźcież bezpotomni, skoro tak myślicie,
Lub życiu czyńcie przyszłość, powodując życie!
Mnich gdy powie, że Pana wygląda na niebie.
Istnie on prawdę mówi, użyteczną wielce,
Bo jest tą dziewką mądrą[1390], co czuwa za ciebie
I oliw tłustość co dnia wlewa po kropelce.
On społeczeństwo czasu pragnienia napoi,
Chleb pomnoży. Lecz inna, gdy tam się nie stoi,
Gdy i bierze się z świata i światu zadłuża,
A klasztornego zewnątrz używa przedmurza.
Lecz dość — bo smutków wiele znam niewyrażonych,
A mało słów, co służyć im lubią. Mój drogi!
Smutno jest, gdyby z pierwszych który umęczonych
Wstał teraz i z swą stanął palmą pośród drogi,
Co te do arku płaskie wyściela kamienie —
Ah, drogi mój — i gdyby spytał o krwi morze.
Wylane za nas...

Tutaj stało się milczenie.
Droga pomiędzy nimi, jak potoku łoże
Wysłanego kamieniem, bardzo była pusta —
Tą szli pod ark Tytusa; gdzie niegdzie zdaleka
Bielał kolumny odłam, jak wisząca chusta,
Lub czernił się na niebios otchłannem przezroczu.
Szli tak po głazach, kędy wracał imperator
Ze zburzonego miasta świętego[1391], co czytaj
W Tacycie[1392] — i sumienia, czemu tryumfator,
Zapytaj!
Pisałem 1849

4.
BURZA.

«O społeczeństwo ludzkie, ty byłobyś rajem,
Albo przynajmniej czemsiś pogodnem bez przerwy,
Gdyby nie ta rzecz jedna, co zowią: zwyczajem,
I druga, niedość znana starożytnym: nerwy!
Galileusz, gdy matka w kolebkę go niosła,
Czy winien był, że przed nim barbarzyńskie sędzie
Roznamiętnili kodeks[1393], a klątwa z nim rosła? —
I że pierw jest człowieka wróg, nim człowiek będzie?
Wróg zwyczaj, pokolenia nie ważący za nic,

Jakby je wszystkie naprzód znał i był bez granic.
Jemu to gdy pokażą niemowlę w pieluchach,
Ceni je ledwo jako ogniwko w łańcuchach,
Jak dalszy ciąg, jak wiersza zerwanego kropki,
Próbując, ile ramię będzie do maczugi,
Ile do ostróg nowonarodzone stopki? —
Aż tu właśnie że przyszedł czas zrzucać kolczugi,
Aż tu broń idzie palna za kolebką dziecka,
I dorósł mąż, wołając: Ludzkości zdradziecka!
Cóż mi ty za obecność dałaś? — Narodzeni
Po panteizmie, który biblję fałszem mieni,
Inaczej znów w też same wstępują okowy —
Człowiek nowy swobodnie wznieść nie może głowy
Ku niebu, tylko zaraz przez ordzałe kraty,
Bo, zanim wyjdzie na świat, są już kazamaty[1394].
Bo, jeśli woła «wierzę», pierwej jest pytanie,
Czy, jak to on powiedział, usłyszeć są w stanie,
Czy raczej tak, jak słuchać się ponawykało,
Nim usta te, co rzekły «wierzę», były ciało!»

To mówiąc, Wiesław w ciche pozierał niebiosy,
Jak człek, którego bliższa nadzieja ucieka.
Skwar był — kropelka jedna, jak zbłąkanej rosy,
Upadła mu na rękę — zagrzmiało zdaleka —
Szyb drżenie i szmer kwiatów, co u okna stały,
I lot gołębia, krzywo pędzącego nadół,
Ledwo że atmosfery zmianę zwiastowały.
Jużci grom bił na niebie i deszcz lał na padół
I wielkie smugi złotych błyskawic na ścianie,
Jakoby adamaszku[1395] żółtego zdzieranie,
Tam i owdzie w mieszkaniu czyniły niepokój;
Rzekłbyś, że skrzydła z siarki zagarnęły pokój.
Grzmiało tak i łyskało się zapamiętale,
Wtem, kołatanie do drzwi usłyszawszy mocne,
Wstał Wiesław i, przebiegłszy osiarczoną salę,
Drzwi otwiera, lecz komuż?

— Jak widzenie nocne,
Gdy w spieczonej gorączką rozbłyśnie źrenicy,
Poznał nieprzyjaciela!

— «Co chcesz tu, Maurycy?
Ty, który, nim gdzie wnijdę, oczerniasz mię gniewnie?»
Maurycy na to: «Więcej o tem ani mowy,
Ani myśli! Czy słyszysz, jak pada ulewnie?
Czas zmienił się — przepraszam cię — jestem nerwowy!»


Tu samo się przysłowie stare napomyka,
Mało gdzie równie trafne — że: «racja fizyka!»

5.
LILJE.

Konna rozmowa czasem nie jest nieprzyjemna,
Zwłaszcza, gdy księżycowa noc, od spodu ciemna,
Od góry jasna, srebrzy drzew wierzchołki pełne,
Jak runa owiec, gęsto puszczających wełnę,
Młyny gdy przytem szumią na stawach dalekie,
A ku drodze się dęby schylają kalekie,
I jest smętno — konie zaś, z jednej będąc stajni,
Strzyżeniem ucha szepcą wzajemną pociechę,
Że spocząć pod znajomą powracają strzechę.
W podobny czas do domu zjeżdżać są zwyczajni
Jerzy i Wiesław — pierwszy na siwym, a owy
Na jabłkowitym, perskim, który ma podkowy
Kute w Tobolsku, grzywę czarną, kulę w karku,
Iż jest od Kabardyńca kupion na jarmarku[1396].

Jechali więc tyłami stodół, dzwonnic, młynów —
A był nad nimi księżyc pełny, srebrny cały,
Jak rzymski medal męża, dojrzałością czynów
Zupełnego, co w tryumf przeszedł arkiem chwały,
Jak pieniądz srebrny z czasów tragicznych Cezara,
Na którym legjonisty postać z ciężarami
Wojennemi wykrągla się kształtem filara.
Albo jak dawna polska złotówka z orłami.
Jechali tak w oplotach starego cmentarza
Żydowskiego, co kirkut[1397] zwą u arendarza.
Kamienie białe, zwierzchu księżycem srebrzone,
Sterczały naokoło, jak widma, gdy nocą
Z murawy się podnoszą cicho i szczebiocą
Do siebie, czy od ludzi nie są spostrzeżone?

Jechali tak, gdy Jerzy z rozmowy w gościnie,
Skąd wracali, te słowa z westchnieniem wywinie:
«Smutno, o, smutno! Wielkie rozdarcie na świecie,
Na które gdyby ludzie lekarstwo wiedzieli,
Ile że jest lekarstwo, ustaliby przecie
Rozdzierać się i męczyć. Pan ciągle kościeli
I jedna, oni dręczyć się i targać wolą —
Rany zadawać, nie jak chirurgowie śmieli,
Lecz jakoby oprawce, węglem, gwoździem, solą
I żółcią». Alić Wiesław odpowie mu na to:
«Próżność i wywyższenia się żądza to czyni.
Zaradzić temu? Chyba, że wolności stratą
Konieczną i cenzurą, co, jak ochmistrzyni,
W opiekę weźmie, silną także dyktaturą.
Albo zaradzić temu jeszcze można chłostą
Sprawiedliwości Pańskiej, głodem, gromów chmurą,
Najazdem i zarazy obrzydliwej krostą».

Więc Jerzy rzecze, dając siwemu ostrogę:
«Bóg tylko, że jest wiecznym, i ci, co mu chwały
Zaprzeczyli, obierać taką zwykli drogę —
Człowiek zaś, nieśmiertelny zarówno jak mały,
Nie mniemam, by skutecznie tychże sprężyn użył;
Dłużny jest — cóż więc, gdyby nadto się zadłużył?»
To mówiąc, przejeżdżali łąkę ścieżką wąską,
A konie, cugle mając zlekka opuszczone,
Igrały nozdrzem z każdą po drodze gałązką.
Strzemiona na wierzch siodeł były zarzucone
Niedbale, niby obrót mowy w zaufaniu —
A było zorze, jakby tuż na przedświtaniu.
———————————
Lilje wonne opodal rosły ————
———————————
——————— przeto Jerzy
Te powie słowa: «Gdyby, co wiedzieć należy,
Wiedzieć chciano i pomnieć chciano wszechprzytomnie,
Pomnieć i ufać temu całą prawdy siłą
(To zaś jest, co te lilje mówią teraz do mnie —
To zaś jest, co tym liljom powiedziano było
Przed wiekami, na puszczy — tam), gdyby wiedziano,
Że, mimo żądz i miotań, więcej się nie staną
Na cal jeden nad tyle, ile stać się mogą;
Że ani włosa barwy zmienić nic są w stanie,
Ale że biada, jeśli wsteczną pójdą drogą,
Nie dotrzymawszy miary, o, najdroższy panie,
Jakżeby dziś już równo było na planecie,
I nikt na krnąbrne sarkać nie musiałby dziecię,
I aniby zdradzano, ni podstępowano.
Ni oczerniano, święcąc kropidłem rozsądku
Albo umiejętności. Wtedyby w porządku
Przedwiecznym dojrzewano i zmartwychwstawano.
Wtedyby odpoznano, że zazdrość bezsilna,
Ślepa zawiść, praktyczność, bez Boga omylna,
I że się nie zda na nic kłamać w imię boże,
Lub zbożnieć w imię kłamstwa — że, chcecie albo nie,
Prawda zwycięży, choćbyś w grot ubrane słonie
Popędził na nią, choćbyś na tortur ją łoże
Wyciągnął».

A więc Wiesław tu wstrzyma swojego
Czerkieskiego — i czapki przed krzyżem uchyli
I rzecze: «Dzięki Tobie, Ojcze, ze wszystkiego
Mojego serca, iżeś tym, co się spysznili

Umiejętnością, zakrył rzeczy te, a onym
Prostaczkom je objawił ciemnym i wzgardzonym».

Modląc się tak, wesoło do dom powrócili.
To zaś wszystko działo się o nocy, bo we dnie
Możeby wstydem było modlić się przed krzyżem
Przydrożnym — raz, że fraszki[1398] nie dają powszednie,
Drugi raz, że to droga traktu z Żytomiérzem,
Kędy powozy jeżdżą, zaś ostatni, trzeci,
Że, skoro chcesz się modlić, to wnijdź do komory
I sam z Przedwiecznym zostań, jak z ojcem są dzieci.
To ostatni jest powód — nie najmniejszym wtory!



O SZTUCE
(DLA POLAKÓW)
Są obrazy Van Eycka, z tym podpisem, w rogach umieszczanym: «Jak mogłem. VE».
ZAWIERA TREŚCI:
1. Sztuka w obliczu czasu bieżącego i w obliczu ścisłych umiejętności. — 2. Sztuka w obliczu praw natury. — 3. Sztuka w obliczu życia. — 4. Sztuka w odniesieniu do religji. — 5. Pojęcia narodowe. — Razem: Objawienie, uzasadnienie i obrona sztuki u Polaków.
DEDYKACJA.
Tym, którzy z wielką historji zniewagą
U słupa prawdę rozebrawszy nago,
Już, już, świstali,
Jako dziewicy obuwie wężowi
Spadnie na czoło lada kwiat i powié:
«Dotąd!... Nie daléj!...»
∗             ∗
Tym zaś, co, serca jeszcze mając szczątek,
Nie powstydzili się wielkich pamiątek
Myślą czcić wielką,
Palmy się schylą od wołań anioła
I, pognębione okrążywszy czoła,
Łzę otrą wszelką.
I.

Pisać o sztuce dla narodu, który ani muzeów, ani pomników, właściwie mówiąc, nie ma — pisać dla publiczności, która zaledwo biernie albo wypadkowo obznajmiona jest z tym przedmiotem, jest to nie pisać o sztuce, ale objawić ją.
Niemniej pisać o sztuce dla Polaków i po polsku w chwili, kiedy bardzo niedawno część ta intencyj i pracy obwołaną została za niewłaściwą, szkodliwą i osławienia godną[1399], owszem, tak poniżonemu przedmiotowi obywatelską godność zyskać, jest to nie pisać o sztuce, ale uzasadnić ją i postanowić.
Trudność ta druga, gdyby nie była z braku rozwiązania onej wstępnej i pierwszej pochodzącą, byłaby może nie do zwalczenia dla współczesnych.
Skoro zatem okaże się możebność korzystnego obcowania z taką publicznością w takim przedmiocie, znikną przez to samo osławienia i wyklinania owe, albowiem okażą się być, czem są — niewczesnemi.
Okazanie pogodne (ponadpanfletystyczne) niewczesności zarzutów bywa i zagładzeniem onych wszędzie, a jest nieodzownie w tym przedmiocie.
Gdyby Polska-naród nie wyczekiwała i mogła nie wyczekiwać nic od Polski-społeczeństwa, jak np. w kwestji włościańskiej dziś się dzieje, owszem, gdyby bez obrazy majestatu cywilizacji mogła Polska-naród uważać Polskę-społeczeństwo z a wynik tylko geograficzno-strategicznych widoków i planów swoich, zaiste, że ten promień intencji i pracy, który się sztuką zowie, mógłby być dla niej obojętnym, jak też z nim poczynali sobie wielcy nawet pisarze nasi, co wspomniało się indziej[1400]. Kiedy albowiem naród dopiero uzasadnia się, a społeczeństwa ważność nietylko, że wyrównywać mu nie może, ale zupełnie jest wypadkową i podrzędną, i do dalszych poruczeń zostawioną, wtedy zaiste, że jedyna tylko sztuka obchodzić go zwykła, inżynierja, lub wyłączniej sama sztuka wojskowa, jakkolwiek i ta jeszcze niestety... jest sztuką!

Owszem, dostrzec się daje, iż wyłączenie pierwiastku sztuki zpośród licznych darów, znamienujących wodza — owszem, ograniczenie się na heroizmie nagim bez udziału tej historycznej estetyki, która epopeję tworzy, dawać zwykło wiele bitw szczęśliwych, wiele przegranych wojen... Tak i w zewszechmiar oddalonej napozór sztuce lekarskiej bynajmniej niepłonnym jest przydatkiem, iż umiejętność ta i ta możność «sztuką» się zowie. Nietylko albowiem wśród licznych szczęśliwego lekarza darów mile witanem bywa, jeżeli jest odgadującym bystro, ale, jak dalece rzeźbiarskiego prawie ukształcenia chirurgja wymaga, o tem nie można wątpić — co zaś fizjonomiki się dotyczę, jak naprzykład szanowne dzieła Lavatera[1401], o tych zawyrokować nawet trudno, czyli są dla artystów, czyli dla lekarzy sporządzone. Mamże i o umiejętności, skąd imąd ścisłej, to jest o matematyce nie przepomnieć, iż tam, gdzie astronomji się oddaje i usługi jej pełni, powielekroć opiera się ona na prawach, profetyzmem[1402] natchnienia otrzymanych, i te za posadę sobie bierze sama indziej wszechzasadniczą będąc, tak iż nie skłamię, jeśli powiem, iż skrzydłom owdzie cyrkiel zdąża... Prawo z czemże obcuje, jeśli bezprawiem nie jest?... Jawność, sąd przysięgłych i obrońcy do ilaż bez oratorstwa obejść się mogą?... Historji potrafiłżebym archeologję i paleografję i właściwą nawet monumentalną sztuki odjąć bez powalenia jej na ziemię?...
Jeżeli więc wojskowa sztuka, medycyna, matematyka, prawo i historja, zdanie swoje o sztuce wiekami całemi zapisawszy, do nierozdzielnego onąż współudziału stanowczo przypuściły, nie pozostaje nam, zaiste, poszukiwać, gdzie jest ów głos zaprzeczny, tak niepobłażliwie z istotą sztuki obchodzący się, ale raczej, pominąwszy go, wejrzeć jeszcze w dwie najpoważniejsze sfery bytu: w naturę i w życie, czyli czasem w tych dwóch nie jest sztuki istota więcej, niżli w powyższych i ostatecznie uprawnioną? Poczem już, gdyby tak być miało i tak okazało się, religijnego tylko jeszcze spytać należałoby się namaszczenia, czyli i to nie jest sztuce odmówionem.

II.

Sztuka, w znaczeniu przyjętem najpowszechniej dlatego może, że w znaczeniu jej najniższem, będąc «naśladowaniem natury», nie może być już przez to samo w naturze inaczej dociekaną, jeno jako piękno i onego to piękna bezpośredni okres, czynny udział, osobna pora, słowem prawo, wpośród współdziałania wszystkich innych praw natury istniejące i obowiązujące. Takowy to udział, taki okres, osobna pora taka, prawo takie, jestże w całosprawie przyrodzenia tak wyraźnem i dzielnie obowiązującem, ażeby, na niem się oparłszy, uprawnić przeto ową tylowiekową pracę intencji i wiedzy, która «sztuką» zowie się?... Natura wydzieliłaż miejsce i czas prawu takowemu, prawu piękna? — Że albowiem wszystko w naturze pięknem jest albo bywa, to może właśnie dlatego, że wszystko nie ma jeszcze przez to samo osobnej istoty swojej i podejrzewać dałoby się raczej o zależność od sposobu rzeczy uważania, od sposobu patrzania na nie. Lecz nie — prawo to, prawo piękna, ma i czas, sobie osobno wydzielony w porze kwitnienia wszelakiego, i ma przedmiot swój w kwiecie.
Jakoż kwiat, ta to błaha zawiązka piękna, która wdzięczy się dziś, a jutro wiatr ją zwarzy, pochłonie zwierzę paszczą? grubą, człowiek nogą poważną zdepcze — kwiat, który nietylko w każdym względzie ponadużytecznie pięknym bywa, ale jeszcze są kwiaty jakoby na wyłączną posługę piękności i to bardzo wyszukanej, przeznaczone. Kwiat i pora kwitnięcia, we wszystkiem piękna, tak dalece «realnem i praktycznem» (jak to dziś mówią) prawem jest, iż, gdyby Atylla lub inny barbarzyniec jaki bicza trzaskiem zmiótł te wdzięczne fraszki i te ozdoby z pól a drzew, zaiste, że obozy jego w odwrotnym marszu nawet musiałyby wymierać głodem wielkim, za pogwałcenie onych to słabych praw pobite. Od owoców prawdy albowiem aż do ziarnka rośliny najdrobniejszej, która w szczelinie głazu twardego ma mieszkanie, wszystko przechodzić musi porę kwiatu, porę piękną kwitnienia, jeśli ma być owocem użytecznym i ważność mającym. «Przypatrzcie się (mówi Pan i Mistrz) liljom jako rosną: nie pracują ani przędą, a powiadam wam, że i Salomon we wszystkiej ozdobie nie był tak ubranym, jako jedna z tych» (Łukasza Ś. XII. 27).

III.

Ale, że, niźli i o religijne zapytamy się dla sztuki namaszczenie, obiecaliśmy sobie nietylko praw jej pomiędzy prawami natury poszukiwać, lecz i w sferze moralnej życia wskazać, jakie zajmowałaby ona miejsce, pośpieszamy więc orzec, że, jeżeli jest w człowieczeństwa dziejach stan prostoty, z której się wychodzi, i tej drugiej prostoty, do której się dochodzi, stan prostactwa i stan prostoty doskonałej, tedy cały on ciąg onego to właśnie dochodzenia nie może się bez arcypoważnego udziału sztuki w życiu obejść i nie obywa się. Zaiste, bardzo prostotliwą, naturalną i bezwykwintną jest rzeczą oddać w dwakroć poszturk mało uważnego przechodnia w ulicy ciasnej. Zaiste, bardzo ofiarnym jest czynem policzek nadstawić po uderzeniu pierwszem, ale ani ofiarną i stygmatyczną, ani naturalną rzeczą jest wymierzyć sobie i bliźniemu swemu sprawiedliwość. Samo słowo «wymierzyć» zapowiada już coś sztucznego.
W tymże względzie, osobie nieprzyjaznej złą nowinę donieść w całej przeraźliwej jej nagości, naturalnym jest czynem, i nic w sobie sztucznego nie mającym, ale zaczekać na upamiętanie się czyje, ale uprzedzić one, ale temu, który zranił ciebie, okryć mogącą zabić go wiadomość, są to nienaturalne i wielkiego wymagające artyzmu poruszenia. Jakoż podłość jest bliższą człowieczości, ale sztuka w życiu więcej jest obowiązującą i potrzebną. «Miej serce... i patrzaj w serce!»
Nietylko «miej» powiada tu poeta, ale zarazem «miej i patrzaj» w nie... Wiersz ten, może największy treścią, jaki kiedy kolwiek napisał ś. p. Adam Mickiewicz, pomijamy z żalem, iż nie możemy tutaj dla szczupłości zakresu w szerokości chociażby równej całemu temu pismu badać go i wykładać.
Zbliżyliśmy się albowiem już do samego, że tak nazwę, prądu sztuki w życiu, gdzie pomiędzy naturalnością podłą, naturalnością nałogową, wolną od udawania dlatego, iż celu jeszcze niema, a pomiędzy siebie tylko na celu mającą ogładą zewnętrzną, jednem słowem, pomiędzy bezlubstwa a samolubstwa grubdjaństwem i fałszem, żaden składny dwuznacznik, żadna, mówię, doktryna upogodzić nie może wciąż powstawać muszących przeciwieństw na polu życia, jedynie albowiem tam aż przeprowadzonej sztuki jest to okres. Jakoż, gdyby tu technicznego a przeto wyłącznego wolno było użyć wyrażenia, powiedzieć dałoby się, iż sztuka equacją[1403] jest postępu, postępu, nawet moralnego, o ile ten historji jest przedmiotem.
Ileż-bo to smutków do niewypowiedzenia smutnych, boleści ileż do niewypowiedzenia bolesnych, ileż to i trudności do niewypowiedzenia trudnych dlatego jedynie spotyka się, iż przez niewypowiadanie tychże słuszne aż do onegoto niewypowiedzianego wzrosły stopnia!... Hamlet w domu swych przodków czemu to aż z aktorami przestawanie za jedyną mieni sobie ulgę?...
Zaiste podrzędnym, przypadkowym lub okolicznościowym, a niekiedy dziwacznym mienią ów głęboko mistrzowski pomysł wprowadzenia aktorów na dwór książęcia w chwili, kiedy już całe dworu tego rzeczywiste, potoczne i naturalne życie wynaturzonym tylko fałszem stało się. Z stanowiska jednakże, o którem powyżej mówiliśmy, dramatyczny ten obrót najprostszem rzeczy jest następstwem. Kiedy albowiem cały obyczaj familijny i powszednia jego rzeczywistość brudną stały się maską, wtedy maska teatru zamieniła się tylko w rzeczywistość, nieskończenie godniejszą wyboru i pierwszeństwa. Przyjęła nawet silę akcji i jakoby prawdą stała się. Na przykładzie, następnie umieszczonym, z aktu pierwszego sceny drugiej wziętym, łatwo jest dopatrzyć wszystkich tych zarysów sztuki w życiu, o których dotąd mówiliśmy, a które uprzytomnia się wydatniej za zbliżeniem spostrzeżeń z wzorem (pomnieć tylko należy, że rozmowa jest matki z synem po śmierci ojca).

MATKA. Wiesz sam, i rzeczą jest najprostszą w świecie,
I tak to bywa wciąż, że, co się rodzi,
Przechodzić musi przez śmierć w nicość trzecię,
W wieczność...
HAMLET. Wiem, pani: tak, to tak przechodzi...
MATKA. Więc czemuż rzeczy nie brać, jak są one?
Zwyczajne czemu zdawać się ma dziwném?
HAMLET. Zdawać?... O pani, to nie jest zmyślone
Czarnym kolorem płaszcza, ruchem sztywnym,
Wzdychaniem, które silę płuc oznacza,
Bladością cery, dużym łez potokiem,
Z całą ich formą, modą i urokiem
Który się zdawać może, że rozpacza...
Nie, to mię wszystko najmniéj nie wyraża.
Właśnie, iż sztuka wygrać to jest w stanie,
Właśnie, iż często udać się to zdarza,
Gdy to, co cierpię ja, jest nad udanie...

Kiedy tak, w pierwszym zaraz akcie i w drugiej scenie (a więc dobrze jeszcze przed ucieczką do aktorów i sceny) zasiania się już Hamlet przed ona radą matki, ażeby brać rzeczy, jak są one, naturalnie i poprostu i nie wdać się w patetyczne smutki, królowa odrzuca się na stanowisko, przypuszczające dramę w życiu i próbuje, do ila ta celom jej posłuży, mówiąc:

— Że Hamlet ojca płacze, jest przykładnie,
Bardzo przykładnie, owszem, bardzo ładnie...

Na tym to przykładzie krótkim o ile tego wymaga zakres pisma, ale w którym brzmią główne tony, o przeprowadzonej sztuce w życie świadczące, zamykamy nasz okres, temuż poglądowi na sztukę poświęcony i należny, a przechodzimy do uważania onejże wobec religji.

IV.

Kiedy niedawno zmarła Rachel[1404], która była wielką artystką dramatyczną, znalazła się już na południu talentu swego i w Potsdamie grała przed złożoną z królów publicznością, zdarzyło się, iż po najpomyślniejszem z tych przedstawień, skoro się udała na spoczynek, uczuła była jakoby rękę wielką, tłoczącą jej pierś na sposób, w jaki się pędzącego w biegu zatrzymuje... i usłyszała była głos: «Tu koniec twój — tu skonasz!...» I zdało się jej było, iż obejrzała się za głosem, patrząc, gdzie skonać ma, gdzie jest jej koniec?
Ale zobaczyła tylko czworoboczną izbę, wapnem prostem bieloną, pustą, i zdało się jej, że nic w tej tak pospolitej izbie niema.
A patrząc, patrząc dłużej, kiedy dziwowała się onej wielkiej prostocie miejsca tego, dostrzegła jeszcze klęcznik i dostrzegła postać klęczącą, ta zaś była jakoby posąg, którego nie można było widzieć twarzy, lecz który na wejrzenie przypominał statuę Polymnji[1405] z Louvru... Dzienników wiele powtarzało zdarzenie to, które słynna aktorka opowiadała była bliskim swoim, ale nikt snu owego nie tłumaczył. Jest on jednakże wielce jasny... Każdy aktor, wchodząc do celi kameduły, przed podobnym klęcznikiem powiedzieć sobie może z onym głosem tajemnym: «Tu koniec twój...»
Jakoż wobec religji sztuka, samoistność swą tracąc, wstępuje już w porządek potęgi wyższej życia, gdzie o tyle tylko żywa jest sobie, o ile litery światłem staje się, o ile kona sobie, a najjaśniejszym tajemnicom wiary objawionej jako uwidomiające ciało, postać i forma posługuje[1406]. Ołtarz już kresem jest samoistnego sztuki bytu i, jeżeli w sztuce wojskowej, medycynie, matematyce, prawie, historji i t. p. udział sztuki wybiera sobie właśnie że najżywotniej samodzielne części tych umiejętności, stając się jakoby ołtarzem świętego ognia ich, to przeciwnie, na stopniach religijnego ołtarza ołtarzów udział ów sztuki na najformalniejszej właśnie części ogranicza się, tak, iż powiedziećby można, że prawdziwej religji forma udziela jeszcze ducha wiadomościom doczesnym przez sztukę. Spostrzeżenia tego, na którem budowa niniejszej pracy o sztuce zakłada się, ażeby tem wybitniej prawdę uczuć i kres ów tajemniczy przemieniania się sztuki w wyższą natury potęgę naznaczyć, nie od rzeczy będzie przytoczyć tu słowa świętego mędrca, Tertuljana, do senatu rzymskiego; te brzmią:
(14. Apologetik). «To pociesza nas, że bogowie wasi, czyli posągi, ażeby dostąpić bóstwa, przechodzą pierwej przez te same katusze, na które my codziennie przez ich fałszywe bóstwo wystawieni bywamy. Wy przybijacie chrześcijan do krzyżów i słupów; czyliż nie tak samo rzeźbiarz, formując postać bóstw, od krzyża lub pala rozpoczyna? Nie na krzyżuż to odbierają one pierwsze zarysy świętości ich profilów?
Wy i żelaznemi pilnikami rozdzieracie boki chrześcijan — ależ piła, pilnik i rylec nie mniej, owszem, staranniej obrabia członki bóstw... Wy i głowy chrześcijanom odejmujecie według upodobania, tak, jak się z bogami waszemi dzieje, które główby nie miały, gdyby onych rzeźbiarz nie dał im. My rzucani bywamy na pastwę bestyj, a na czyjąż to pastwę Bachus, Cybella i Ceres podawani bywają? W ogień rzucacie nas, a ileż bóstw tej próby nie przechodzi? Do kopalni bywamy wysyłani, a toć z onych kopalni i bałwany wasze dobywa się. Lecz, co nadto jeszcze pewnego jest, to to, iż zaiste, że równo bogowie wasi nie czują zniewag onych i poniewierek i zaszczytów...»

Wszelako oto i tu jeszcze, jakkolwiek w obrazie tak bolesnym i dla innych powodów przytoczonym, potwierdzone jest to, co właściwą, co rzetelną sztuki stanowi prawdę. Można było albowiem w ten już sposób do Rzymian odzywać się, można było w sposób nierównie snadniejszy do Greków, jak to apostoł Paweł czynił, właśnie że dlatego, iż w samem onem rozwinięciu sztuki i estetyki leżała już pierw ujma temu dzikiemu bałwochwalstwu, które cale wymowy nie dopuszcza, a porozumiewanie się wszelakie zbrodnią mieni. Doświadczenie historji uczy, iż, skoro lud jaki bogi swoje idealnej piękności podda, wraz i bałwochwalstwa potwór znika; alegorje się zaczynają, po nich figury retoryczne miejsce biorą i prawda już odtąd te przynajmniej prześladowstwa spotyka, które i dziś godzić na nią mogą, wcielonych obrońców jej zamęczyć, ale prawdy w niczem nie uszkodzić, owszem, na tem błogosławieńszym postawić ją przeto świeczniku. Ideał albowiem, nieskończonym będąc, najnieustanniej przez to samo przewyższać się dozwala, bałwochwalstwo zatem na tej drodze w lenistwo jedynie i w błąd nieledwie estetyczny, albo już w tę ostatnią maskę interesu brudnego się zamienia, którą pokrywał się ów rzeźbiarz dla świątyni Diany pracujący, i dlatego jedynie przeciw kazaniom Pawła świętego apostoła podburzający rzeszę ciemną. Nie był to już wszelako prawdziwy artysta grecki z czasów pięknych, ale właściwiej kupiec; prawdziwy Grek byłby raczej wędrownem jakiem bóstwem apostoła każącego uznał i, za takowe obwoławszy, woły mu na ofiarę przywieść radził, jak to w innem mieście greckiem miejsce miało. W idealnem piękna uprawianiu leży pewne uczucie wyższego porządku rzeczy, ku któremu wznosząc się, jeżeli nareszcie u szczytów onego napotkanej prawdy nie można wziąć, to jedynie dlatego, iż człowiek wziąć sam nic nie może, coby mu pierw nie było dano wziąć. Bałwochwalstwo przeto na tej drodze (jak to rzekliśmy wyżej) jest już raczej lenistwem, opieszalstwem i gnuśnością, prawy zatrzymującą postęp. Amm. Marcel, w początku piątego wieku pisząc, tak obraz stanu tego kreśli:
«I te niewiele domów, gdzie poważnie umiejętności i sztukę uprawiano, zamieniły się już na teatra zniewieściałości i uciech szalonych, które tego są następstwami. Nie słychać już tam nic, oprócz samych głosów ludzi i instrumentów; zamiast filozofa albo mówcy grajek, trefniś lub skoczek poszukiwany bywa. Księgozbiory zamknięte są, jak groby, a gdzie o treść pytać należałoby, tam raczej za fletem, lirą albo innem muzycznem narzędziem biegną, i to jedynie jako za nieoddzielnym płaskiej komedji chórem». — Starożytni wprawdzie pewny rodzaj muzyki zawsze w pogardzie mieli, mowa tu jest wszelako o ogólnem raczej wygaśnięciu wszelkich idealnych poczuć i zaparciu się ich postępu. Z chrześcijaństwem dopiero bowiem święty Ambroży, a główniej święty Grzegorz papież, objawiają, uzasadniają i stanowią muzykę dzisiejszą.

V.

Po skreśleniu zatem w ustępie pierwszym, jaką zastaliśmy ważność publiczną sztuki, a jakie ona nietylko w czasie bieżącym, ale w sztuce wojskowej, medycynie, matematyce, prawie i historji, przez cały tok postępu onych zajmuje miejsce i jest bynajmniej tem «czemściś», zaco ją wszyscy prawie wszystkich narodów teoretycy uważają, a na ich wiarę nasi polscy — wypowiadamy z naszej strony bardzo prosto: że sztuka w obliczu umiejętności jest sferą każdej z nich żywotną i dopóki są one żywotnemi.
Po okazaniu następnie w rozdziale drugim, że wobec natury uważana sztuka wchodzi w jej prawa,
po skreśleniu w ustępie trzecim, że uważana sztuka w życiu jest equacją postępu moralnego,
i po tem co ustęp czwarty zawarł, to jest, iż w odniesieniu naostatek do religji sztuka ujście swoje tam znajduje, ale, jako wszędzie indziej żywotną jest, tak odwrotnie, u ołtarza progów w literę jedynie, wyjaśniającą słowo, zamienia się i zamyka przeto całość istoty swojej.
Po objawieniu, uzasadnieniu i obronieniu sztuki, jednem słowem pozostaje mi tylko z zadziwieniem wielkiem odpowiedzieć, jak mogła rzecz z siebie tak poważna obwołaną być za czczą i szkodliwą. Tudzież, o ile da się (w tak złem powietrzu) skreślić także pojęcie polskie, na tem obszernem polu koczujące.
Zapytanie jednakże pierwsze milczeniem tylko, albo skreśleniem ogólnem stanowiska sztuki do doktryny, albo następującem, co najlepiej, zbyć można porównaniem: I kryształowa szyba, kiedy się wskośnie na nią patrzy, zasłania oczom przedmioty...
Przejdźmy teraz do narodowych pojęć.

∗             ∗

Zdaje mi się, że dotąd nie określono jeszcze, ani w sposób wyraźny określić probowano, czyli i o ile i jako ma się właściwie rozumieć to słowo: sztuka narodowa. Jest albowiem wiele sposobów, bardzo klasyczną i akademicką formę mających, a sporządzonych, zdałoby się, wyłącznie ku temu, aby treści zawiłe, mianowicie zaś te, których rozwiązanie owoców pochlebnych nie przynosi, omawiać, odraczać lub, solennem pokrywszy milczeniem, mieć je na boku i ostrożnie, jak starą broń nabitą, wokoło której domownikom i dziatwie skrzętnie radzą przechodzić... Taki stary arkebuz[1407] wszakże pokazuje się zczasem, że, bynajmniej nabitym nie będąc, próżno straszył lat parę z kąta swego.
Sztuka narodowa, jako czas, może być tylko wyrazicielką historycznej, że tak powiem, godziny, o której naród jaki poczuwa się do udziału w wyrobie ogólnym; dzisiejsze rysunki chińskie zupełnie tej wartości są co bizancko-włoskie przed Giottem[1408], lubo Chińczycy na tak niesłychanie wyłącznej osobności trzymają się... Proszę tedy z łaski swojej zjawisko to inaczej wytłumaczyć...
Sztuka narodowa, jako miejsce, może już być wyłączniej uważaną, ale i to ze względów następujących:
Idea, gdyby tylko myśleniem czczem pozostać miała, nie potrzebowałaby bynajmniej warunkom miejsca odpowiadać; ale że idea prawdą zostać ma, a prawda nie jest tylko onem samem myśleniem czczem, idea przeto poddawaną jest w części pewnej i warunkom miejsca, nie, ażeby przez takową próbę traciła co, ale owszem, aby jedną więcej zaletę zdobywała. Duch modlić się może tak szybko, że warunki miejsca, przed tą ona szybkością ducha zniknąwszy, jakkolwiek trwają zawsze, nie trwają już dla modlitwy jego — ale człowiek kiedy modli się, potrzebuje choćby tyle miejsca, aby spokojnie klęknąć mógł. Tak się to ma idea do materji, czas do przestrzeni — rzecz, za niesłychanie zawiłą i do okazania niepodobną uważana.
Żeby jednak bliższe z tego dla narodowej sztuki wyprowadzić się dało wnioski, równanie ono powyższe nie wystarcza, trzeba jeszcze wyniku z równania tego, trzeba jeszcze tej trzeciej rzeczy, któraby, owocem czasu i owocem przestrzeni naraz na drodze sztuki będąc, świadczyła nam nietylko o istnieniu stopni i kierunków, ale i wskazywała one w pewnym względzie. Takim to więc owocem cóż jest?... Wyraz, czyli, jak się to potocznie mówi, słowo.
Wyraz «słowo» albowiem, naraz prawie miejsca i czasu potrzebując, naraz używa onych, ani bez nich jest sobą.
Z tego względu przeto wyraz «piękno» u różnych różnostronnie i różnostopniowie rozwiniętych w obliczu sztuki ludów gdy zważymy, okaże się nam najwłaściwiej pierwopromień wszelakiej sztuki narodowej.
A naprzód najzupełniej błędnem mniemaniem jest, iż owa olimpijska sztuka grecka dla greckości swojej tak wiecznotrwałą i tak wiecznowzorową okazała się i okazuje; bynajmniej, była ona najwięcej ludzką ze wszech sztuk, a w Grecji miejsce tylko miała, i wcale nie to drugie ponad innych ludów sztukę wyniosło ją. Koło zawsze jest kołem bez względu na to, czy Euklides, czy mag perski kijem swoim podróżnym wokoło nogi je zakreślił, ale kabalistyczna myśl chaldejska z koła tego, lubo wspólnego wszystkim, zodjak wykreśli, gdy tymczasem dzisiejszy Anglik wyziębi je raczej, na oś wsadzi i do machiny wprzęże. I staną się oto rzeczy dwie wcale odrębnej treści.
Tak samo wyraz «piękny» w ustach dzieci oznacza «tęczowy», to jest z wszystkich kolorów najsilniejszych złożony. U ludu ruskiego «piękny» znaczy «krasny», a krasny czerwony. U Sybirczyków podróżnik Castern zauważył, że dwa tylko wyrazy są determinujące piękność, to jest wyraz «biały» i wyraz «czarny» dla przyczyny niezmiernie jasnej, albowiem śniegu nawał leżącego ujednobarwia i ujednokształtnia subtelniejsze różnice rzeczy. Wyraz: wielki i mały, silny i słaby, gęsty i rzadki, i t. p. określają tam zawsze jednakowo «biały» lub «czarny». Lelewel podobnież zauważył, że głoskę b wedle greckiego obiecadła (Kochanowski mówi obiecadło, nie abecadło), zamieniwszy na w, zamieniał się stopniowo i wyraz boli, biały, na wyraz weli, wielki, i odwrotnie.
U starożytnych przeto Greków wyrażenie piękna καλός, używało się i jako dobre, zacne, a w brzmieniu swem nosiło zarys najpełniejszej i najogólniejszej formy, to jest «koła» (polski nawet wyraz «koło» pochodzi z greckiego), i nosiło przeto jeszcze wyrażenie to ślad ruchu, życia od κυλιω, zataczać, krążyć, obrót sprawować. I nosiło w sobie jakoby wyraz: puhar, toast, od wyrazu καλις kielich... i spełniało się...
U starożytnych Rzymian że sztuka nie była właściwie rzymską, oprócz wojskowej inżynierji, wyraz przeto pulcher piękny, z zabranego do nich kraju przyszedł, to jest z Grecji. Ale oni złożyli go sobie z wyrazu πολός, wszech, i z wyrazu χόρος, chór, i z brzmienia jeszcze ἥρως bohater, stanowiąc tym sposobem wyrażenie pojęcia rzymskiego o piękności, jakoby wszechgłosu, wszechbohaterstwa, i jakoby wszechchrobrych chóru...
U Germanów (u Niemców) piękność ma określnik schöne; ten nosi w sobie pojęcie obserwacyjne i do czasu zastosowywane, jakoby dojrzałość i dokończoność w porę właściwą określające, dlatego to brzmi w nim i wyraz słońce (Sonne) i wyraz «już» (schon), i wyraz scheinen, wydawać się, i nareszcie słowo schonen, które znaczy: szanować, chronić, pilnować, oszczędzać...
U spadkobierców Rzymian, Włochów, którzy sobie utworzyli język drugi italski, jakkolwiek niema już onego zabranego Grekom wyrazu pulcher i jest raczej swój własny «bello» ten, wszelako pokrewny jest starożytnemu rzymskiemu wyrazowi, oznaczającemu wojnę (bellum) i taniec balio (ballare), jakoby określając, iż uradowanie się ze zwycięstwa jest piękności wszelkiej źródłem. To też niema zaiste ludu, u któregoby uczucie publicznej radości i ostentacji politycznej znajdowało łatwiej i patetyczniej formy swoje. U Francuzów i u Anglików tenże sam wyraz wioski z niewielkiemi wyrzutniami lub odmianami «piękność» znaczy.

∗             ∗

U Polaków określnik «piękno» dwa nosi brzmienia w sobie i rozwija się w trzecie. Złożony jest on albowiem z wyrazów «pieśń» i «jęk», a zamienia się w trzeci wyraz jakoby «pojęk-ność» i jakoby nad boleścią tryumf znaczący. Krótkość zarysu tego nie dozwala nam tu przebiegać wszystkich poetów polskich i do onego otworzenia powyżej przez nas wyrazu piękność, stosować. Ograniczam się przeto na zacytowaniu dwóch tylko wyjątków, z dzieł ś. p. Juljusza Słowackiego wziętych, raz z przyczyny, iż poeta ten najwyłączniej ze wszystkich poetów polskich jest artystą, drugi raz z przyczyny, iż wyjątki te najbliżej treść poszukiwaną określają.
W «Królu Duchu» mówi on tak o tajemnicach liry (Pieśń III):

XVII.
Stary był, pomnę, Zorjan się nazywał;
Gdy go palono, cichszy od owieczki
Na lirze sobie czasami podgrywał,
I szedł przez ogień z uśmiechem piosneczki.
Ani klątw rzucał, ani wydobywał
Głosu wielkiego z maleńkiéj lireczki —
Głaskał ją tylko, wyjaśniwszy lice,
Niby zlęknioną, białą gołębicę.

XVIII.
Zdawał się mówić i twarzą i ręką,
Jakby nad brzegiem szemrzącego zdroja:
Nie bój się, liro, bo śmierć nie jest męką,
Ani się lękaj cielesnego zboja!
Nie bój się, moja maleńka lirenko,
Nie bój się, siostro, nie bój, córko moja!
A natożby to nasza mądrość była,
Gdyby przed śmiercią skonać nie uczyła.

XIX.
Przyjmowano cię po domach, po chatach
Pókiś ty ze mną była wędrownicą;
Bądźże dziś wdzięczna, a nie płacz przy katach,
Bo się ucieszą i ton twój podchwycą...
..................
Czekaj — wstaniemy oboje po latach,
Gdy błysną luki z tęcz nad okolicą,
Wstaniemy razem z wielką jaką zgrają
Harfiarzy, co, jak anioły, śpiewają...

Indziej, w najskończeniej pięknym i dojrzałym utworze swoim, «Anhellim», tak naucza tenże o pięknem:
«Anhelli», Rozdział I. «Lecz wy będziecie w grobach i całuny będą na was spróchniałe; wszakże wasze groby będą święte, a nawet Bóg od ciał waszych odwróci robaki i ubierze was w umarłych dumną powagę... będziecie piękni. Tak, jak ojcowie wasi, którzy są w grobach, bo spojrzyjcie na każdą czaszkę ich: nie zgrzyta ani cierpi, lecz spokojną jest i zdaje się mówić: dobrzem uczyniła».
Dalej — nawet o piękności kobiety w rozdziale XIII. «Serce jej od modlitwy ciągłej stało się pełne łez, smutków i niebieskich nadziei i wypiękniało na niej ciało. Oczy rozpromieniły się blaskiem cudownym i ufnością w Bogu, a włosy słały się długie i podobne szacie obszernej, kiedy się w nie ubierała, i podobne namiotowi biednego pielgrzyma».
Jako jednakże Grecy mieli w wyrazie kalos formalne także określenie koło, tak Polacy, nie już w jednym i tym samym wyrazie piękno mają formalną onegoż podwalinę, ale w osobnym architektonicznej piękności określniku «ładny» — ładny albowiem idzie od wyrazu ład, porządek i harmonję oznaczającego. I ładny jest wyrazem tak ściśle formalnym, jak piękny wewnętrznym i duchowym, tamten albowiem zastosowanie tylko harmonijne do porządku jakiegoś istniejącego okazuje, gdy ten przypuszcza dramę, boleść, jęk, a dokonania i pokonania onych, nowy zdobywając ład, spodziewa się. Niższym wiele od określnika ładny jest jeszcze nakoniec wyraz śliczny, znaczący jedynie piękność porównawczą, krytyczną, wyborową, a tłumaczący się brzmieniami swemi, iż oznacza rzecz, obliczem z licznych pierwszą i wyborną.

NIEWOLA I FULMINANT
DWA RAPSODY.
«Id ego jusjurandum patri datum usque ad hanc diem ita servavi, ut nemini dubium esse debeat, quin reliquo tempore eadem mente sim futurus»[1409].
Annibal.
«e pur si muove!»[1410].
Galileus.
DO CZYTELNIKA.

Od pamiętnej utarczki tak zwanych romantyków z tak się zowiącymi klasykami, czyli raczej, naówczas, natchnienia z formalnością, literatura polska w kraju zstępowała do ludu, namnożyła zbieraczy podań, przysłów, pieśni, obyczajów: zdawałoby się, iż Pompeję żywą pod nogami swobodnie przechadzających się postrzegła. — Taż literatura zagranicą zstępowała w ducha człowieczego, badając się wnętrzności jego dziwnych, i dała początek filozofji, a otoczona społeczeństwy, które, zatrząsłszy się w posadach, najżywotniejszych tknęły pytań, przekwitnęła w mistycyzm i umilkła, tak, jak siostra jej w kraju, wyzbierawszy perły ducha ludu.
Teraz, po tem duchowem, po tem przeciwformalnem obrobieniu, literatura ta, nie wątpię, czynny przyjmie kierunek, co już nawet w pierwotnej swej przesadzie napotykać się daje. W przesadzie, mówię, bo w pogardzie warunków literackości na rzecz czynu, w pewnej, nazwałbym, żądzy upraktycznienia piór najlżejszą uposażonych subtelnością. Wiadomo jednakże, iż praktyczność literatury nie zależy na ześrodkowaniu jej w myśl jedną, co przeciwnie mistycznym raczej jest kierunkiem, a który pod tę porę jest spełniony, lecz i owszem na wypojedyńczeniu (na uspecjalizowaniu), na rozpromienieniu tego węzła narodowej mądrości. U progów tejto pracy dzisiaj niewątpliwie stoimy, pracy, która zażartsze może, niżli pierwsza, napotka przeciwności. A to dlatego naprzód, że, o ile pierwsza samem natchnieniem, samą nieograniczonością, że tak powiem, samym przeciwformalizmem, zdążać mogła, o tyle druga już wiedzeniem, już opatrzeniem się sumiennem, już przyjęciem pewnej osi bytu może tylko się wzmóc i zakwitnąć. Narzekanie na brak (choć widoczny) specjalnych ludzi, tych cegiełek, tych promieni, tych zwrotek, bez uznania planu lub ogniska albo rytmu całej epopei, zaiste, że jest ślepem narzekaniem na brak patrjotycznego obskurantyzmu[1411] i nic więcej. Gdyż duch ludzki, powszechnik i pan z natury swojej, im zacniejszy, tem skorzej stanie się tym sługą, tym szczegółkiem, jeśli zmartwychwstanie i odpowszechnienie swe poczuje w społeczeństwa całości, choćby idealnie dotrzymanej. Stanie się, mówię, tą cegiełką, by odnaleźć się w planie gmachu gmachem, stanie się tym promykiem, który się odnajduje w sercu słońca, stanie się tą zwrotką epopei, która znów w całopieśni i jej rytmie ogólnym się odgadnie; chcieć inaczej, jest to żołnierzy poszukiwać, nie dotrzymawszy pierw chorągwi i konskrypcję[1412] zamieniać na proskrypcję...[1413]
Ażeby więc literatura polska poszła dalej i nie zatrzymała się przesytem jednostronności otrzymanej, a następnie w manjeryzm nie upadła, co nieuniknioną bywa koniecznością, ile razy słowo pola nie ma — ażeby, mówię, w sferę drugą (na wstępie do której stoi dzisiaj), w sferę literatury czynu weszła, należy niezwłocznie się opatrzyć w tymto narodowym całokształcie obowiązującego organizmu, który ześrodkowane osobności wiedzy życia w zawieszeniu nieprzebaczonem już dziś trzyma. Bo jest ciało śmiertelne i dało nieśmiertelne, jak powiada apostoł — wszystko zatem, cokolwiek ściąga się do uprzytomniającego określenia tegoto nieśmiertelnego dała, przez to samo jest literatury czynu wszczęciem. Mam zupełną wiarę, i wiem nawet, że osoba narodu, w niejawności fatalnej pochowana, jeżeli sobie przytomny ma całokształt idei swojej, wzrastać może i wzmocniać się w sobie, walcząc sobą. Nie mogę tu albowiem zapomnieć wzoru Sokratesa, który obrażenie od kajdan, wytłoczone na nodze, uważał za treść i za przykład, popierający rzecz o bolu i stosunku bolu do żywota, panując wyraźnie tym sposobem nad fatalnością położenia, owszem, rosnąc w wolności, nie do pokonania pewnej siebie.
Pisałem w Paryżu 1848 r.

OSTRZEŻENIE.

Uwagi powyższe, broszurka o «Niewoli narodu i objaśnienia do niej», nakreślone były dla poufnych osób lat temu przeszło dziesiątek. Po upływie czasu tego, a czasu, który pół świata politycznie zmienił, podobało się zażądać, aby pisemko to doraźne drukiem ogłoszone było; przywalano i na to wedle rękopismu niniejszego, wszelako korzystać muszę z bibljograficznego tego trafu, ostrzegając publicznie, że zdarzyło mi się widzieć rękopisma, podawane za moje i pozory lub cyfry moich pism noszące, a które wszelako wcale mojemi nie są, że przeto takowych jedynie odpowiedzialność przyjmuję, które cały wypis nazwiska mojego, przyznany przeze mnie, noszą.
Pisałem 1863 r.

NIEWOLA.
PROLOG.

W dwa półkręgi przeciwznaczne
Niech dwa chóry mię opaszą —
Dla obydwu śpiewać zacznę,
Aż się zwiodą, skrzyżą, spaszą...
Potem wirem, tokiem, prądem
Dalej w prądy, toki, wiry —
Szałem, sądem i rozsądem
Gwiazdy z nieba, z ziemi żwiry...
Potem całoczłowieczością,
Potem całonarodowiem,
Półboskością, bo mdłością,
Aż gdzie kończy się wszechzdrowiem,
Gdzie zaczyna — nadśmiertmością,
Aż — gdzie zawiem — nie dopowiem!!

*

Was — co tęsknić nie umiecie,
Was, co sercem, okiem, dłonią
Stanowicie dziś na świecie —
I was, których tchnienia gonią
W pozateraz, w pozalecie —
Półkręgami chórów dwoma
Rozeznacza, choć nie wiecie,
Kto? — i radzi sobie w świecie
Nie to świecka, nadwidoma.
Więc wam, których duszą oczy,
Dziś wiecznością, a ruch życiem,
Gdy orzeknę, że was stoczy
Czas, to przecież wzruszę gniciem!....
A wam, których okiem dusza,
Wieczność dniem i ruchem życie,
Wam gdy wspomnę, co przymusza,
Co w śmierć, w ono nadużycie

Niedowolnem prawem skuszą,
To z nadświata w świat zbłądzicie!...

Rozpocząłem z śmierci progu,
Bo mi ona siostrą w Bogu...
Bo mi ona ręki cieniem,
Skoro w słońca patrzę tarczę,
A wzrok stapia się z promieniem,
I już wątpię, czy wystarczę,
I już wątpię, czy sumieniem
Wszechsumienia nie obarczę
I — już wątpię...

A w zwątpieniu —
Śmierć przyzywam po imieniu
I jej włosa owian krepą,
Jak z przepaską napół ślepą —
Lub, jak w wielkiem ołzawieniu,
Przez brylantu patrzę kraty —
Niedolotek, choć skrzydlaty,
I przewolny, choć w więzieniu...

Śmierć mi rytmem w nieskończeniu,
Wszczęciem słowa, co nad słowa,
I językiem, w podniebieniu
Gwiazd, piejącym: O Jehowa...
Aż sprzeczności gdzie rozsnowa
W harmonijnem zjednoczeniu,
Aż gdzie ani dnia, ni cieniu!


I.

Pytaniem pierwszem dla mnie: co niewola?
Iż niedość płaszczyć się pod głazu bryłą,
Duchowi bluźniąc, że to ludzka dola,
A choćby nawet tobie łatwem było,
To nie sam jesteś...

Rodzisz pod mogiłą,
Więc niewolników drugie pokolenie,
Na poojczyste zakląwszy westchnienie,
Myślisz, że zdoła o psalmie pokutnym,
O zrozpaczeniu żyć niemęsko smutném?

Do czasu jedni pościć będą pieśnią,
Drudzy zamarzą się i w mgły roześnią,
Inni utoną w śmierci oceanie,
Ci w Sybir pójdą, owi na wygnanie,
A owi... Do tych mówię:

Kto zostanie,
Niech już nad grobem ojczyzny nie płacze,
Lecz niech uważa głaz, pytając w duchu,
Gdzie stopy wryję? Dłońmi jak zahaczę?...
Iż coraz ciaśniej przyjdzie gnić w łańcuchu —
A skoro pierwsze, szronem już pokryte,
Na drugie, bólem pokolenie zryte,
Z niezrozumieniem patrzeć będzie chłodnem,
Jużci i trzecie nadbieży przebite —
To, choćby którym grób stał się wygodnym,
Drudzy im skłócić przyjdą nawet sny te[1414].

Więc pytam ciebie, prostem pytam słowem,
Czy wiesz (acz cierpisz), co to jest niewola?
Skąd ona, pokąd jest ona narowem,
A pokąd kresem lub granicą pola,
I koniecznością tak nieodcofniętą.
Jak śmierć, co każdą nić rwie napoczętą?

Jeśli-bo z siebie wyrzucisz niewolę,
Ile narowem w krew się jej zaniosło,
A ile prawem, zwierającem wolę,
Jeśli jej tyle przyjmiesz, jak rzemiosło —
Zrobiłeś wiele, wiele, bracie miły,
W tych katakumbach tej polskiej mogiły.

Niewola — jest to formy postawienie
Na miejsce celu. — Oto uciśnienie...

Poczęty jestem: wiem, że skończyć muszę,
Ile formalną tu bywam osobą,
Więc i nie czekam, aż mi wezmą duszę,
Lecz duchem formę z każdą niszczę dobą —
Unadforemniam się i palę ciało,
By, jako mirra, w woń się rozleciało,
Przez pot, co trudom zacnym towarzyszy,
Przez łzy lub czynne cierpienia w zaciszy,
Częstokroć przez krew, dla celu wylaną;
Tak, że nareszcie śmierć, ta form mistrzyni,
Gdy przyjdzie, dusza będzie rozebraną
I rzuci resztę szat do czarnej skrzyni.
To niegdyś Sokrat dowodząc Atenie,
Nie umarł... skończył tylko dowodzenie.

Bo wolność — jest to celem przetrawienie
Doczesnej formy. Oto wyzwolenie!...

Lecz tobie w Rosji, bracie Słowianinie,
Cezarską formę przynieśli z Zachodu
I na rodzimej postawiono gminie,
Tak, że cesarstwo masz, nie masz narodu!

A tobie, Czechu i bracie Rusinie,
Cezarską formę przynieśli z południa,

Co czeskich, ruskich, gdy napotka w gminie,
Bierze i sobie na carskich przeludnia —
A ciebie, ciebie, Polsko, formy trzema
Przykryto, Bogu kłamiąc, jako Kain,
Iż życia więcej pod formami niema,
Że się zapadły i obszary krain — —

Ale Bóg spyta — On, co sam jest celem
I życiem — kto tu pustych form czcicielem?

Niejeden do was faryzeusz rzecze:
«Bezformalnego niema nic, niestety!»
Tak, lecz «niestety», więc już formie przeczę,
Więc chcę, by środkiem była mi do mety,
Więc jej używam ja, nie mnie używa;
Więc poco cel mój, Boga, mi zakrywa?
A Bóg mój żywot jest i zmartwychwstanie,
I to jest wszystek cel, choć przez konanie.

Wiem, że i naród formy miewa różne,
Jak człowiek szaty świetne i podróżne,
Lecz wiem, że, formę gdy zdejmiesz z narodu,
To jeszcze będzie walczył wieki całe
O te, co w życiu ma, formy dostałe —
A wiem, że, cesarz gdy bezdzietnie skona,
Cała historja cesarstwa skończona!
Że i minister czasem lub wikary
Cesarstwo z sobą wywleka na mary...

Bo jest to forma tylko, co używa,
Śmiertelną będąc, życiem żyjąc obcem,
Gdy ja chcę formy użyć, jak ogniwa
W łańcuchu dziejów, lub granicy z kopcem;
Gdy ja, co wolno mi, chcę wiedzieć pierwéj,
By, co nie wolnem, na boku zostało
Jako wyjątek, jak konieczność przerwy,
Jak ta osobność, którą zowią: ciało.
Duchem ja idę przez ciała foremność,
Bo tylko względem światła bywa ciemność —
Lecz światło nie jest względnym cieniu brakiem.
Nie-Moskal nie jest już przeto Polakiem —
I nie chcę, abym, co nie wolno, wiedział,
By to, co wolno, wyjątkiem zostało[1415];
U mnie jest wolność grunt — niewola przedział,
U mnie duch treść jest, pozorem jest ciało.
————————————
Kobieto, która z harmonijnem łkaniem
Przed Matki Boskiej klękasz malowaniem,
Co starła węża głowę bosą nogą,
Małżeństwa formy nie uznawszy celem,
Lecz jako środek, by żyć z przyjacielem,
Jako konieczny dla świata wyjątek, B
rudnego ciągłą rzezią niewiniątek —
Kobieto dobra, miałażbyś ty czoło
Nie dla miłości iść przed ołtarz Pana —
Lecz od małżeństwa, przez zawrotne koło,
Jak niewolnica wlekąc się sprzedana,
Wciąż na niewolę narzekać ojczyzny,
A dzieci uczyć — czego? — tej zgnilizny!...
Gdy zasnął Adam, w sobie miał już żonę,
Nie tę lub ową, poza nim stworzoną,
Lecz jako żebro sercu jego bliską,
Miał ją — a Bóg jej dał byt i nazwisko.
Przeto, nieprawość popełniając prawą[1416],
Porzuci ona własną matkę łzawą

I przed ołtarzem stanie z ulubionym
Po nierozdzielność tego, co złączoném.

Niejeden powie faryzeusz na to:
«Człek rzadki może być mędrcem, jak Plato,
Jest doskonałość nad siły ziemiana...»[1417]
Uznam to, owszem, i dlatego właśnie
Ludzka ułomność nie ma być wzniecana,
Iż sama wznieca się — i sama gaśnie —
Z kościołem walki nie pocznę ja karléj,
Ni chcę familji roznieporządnienia,
Lecz radbym tylko, by inaczej marli,
Jak mrą — lecz, szerzej rozdawszy sklepienia,
Pragnąłbym wolnych jasne widzieć czoła,
Bo sporo-ć jeszcze jest dni i przestrzeni
Od najczystszego z zwierząt do anioła,
I niedość ziewać tu, w wielkiej tej sieni!

O Jezu, Jezu! Ty, któryś z proroków
Ani z zakonu i słowa nie zmienił,
Tylkoś je, nakształt chmur, nakształt obłoków,
Promieńmi słońca wolności zrumienił —
Prawdziwy Boże i człeku prawdziwy,
Który cesarstwo cesarstw tego świata
Umiałeś spożyć gałązką oliwy —
Ty pobłogosław nam w poddaństwie kata.

Niech niewolniki nie będziem ludzkiemi,
Bo wolność tam jest, gdzie duch Pański czuwa.
Niech, jako Fidjasz, ideały z ziemi
Tworzym, nie ziemia piersi nam opsuwa,
Bałwany czyniąc i tak kupcząc niemi,
Że nie zostanie miejsca dla człowieka,
Że nie zostanie dla człowieka ziemi,
Choćby wyciągał dłoń po ostrze ćwieka!


II.

Pytaniem drugiem u mnie: skąd niewola?
Wroga mojego znać chciałbym do głębi;
Skąd, gdzie, dlaczego łańcuchem okolą
Moją szlachetną pierś? Czemu krew ziębi?
Więc badam w sobie dwa pierwiastki różne,
Ten, co widzialny, ów, co niewidzialny,
Jakby zwaśnione z sobą dwa podróżne
Woddali jednał cel jeden — moralny.
A potem siebie, tak niewolonego,
Znów między znaném widzę a nieznaném,
Między «skąd idę?» a «idę do czego?»
W sobie i w dziejach ja ukrzyżowanym!
——————————
I żal mi bardzo was, o postępowi,
Którzy zniweczyć przeszłość chcecie całą,
By łatwiej było, lecz jako żółwiowi,
Orzec: «Tak wiele już ubiegłem z chwałą».
Tylko że, aby drogę mierzyć przyszłą,
Trzeba-ć koniecznie pomnieć, skąd się wyszło!
I żal mi, żal mi was, o opieszali,
Którzy zniweczyć przyszłość chcecie całą.
Podczas gdy wasza przeszłość w was, bo ciało,
Przyszłością waszą, duchem, wciąż się pali,
Podczas gdy zwierzchnia część rozpierzcha w strugi
Pod tym wewnętrznym ogniem onej drugiéj —
I żal mi jeszcze tych, którzy się dziwią,
Że, chociaż formę tak i tak wykrzywią,
Frygijską czapkę[1418] na drzewie zawieszą,
Lilije z tarczy odrzucą herbowéj,
Czapkę znów odjąć z gałęzi pośpieszą,
Zasadzić lilje lub krzew jaki nowy.

Nietrzeźwiej z formą w osobie człowieka
Pytagorejscy czynili bigoci[1419],
Umyślnie ślepnąc, by weschła powieka,
Widoku róży próżna lub stokroci,
Wolniejsze marzeń kwiatom dała pole,
A duch, przez formy szczerb, czuł szerszą wolę.

Lecz inna — zewnątrz, przez podarte ciało,
Przez nerwów siatkę kusić myśl człowieka,
Co już u Drujdów[1420], u Indów się działo[1421],
A inna — skoro duch formy te zwleka,
I wyskrzydłowia się, jak orlę z gniazda,
I wyobłacza się, jak z chmury gwiazda,
I coraz jaśniej wie, gdzie, naco czeka.
W człeka istocie niewola jest z ciała,

Skoro je za cel duch postawi sobie,
W narodzie z formy, choćby doskonała,
Choćby to była z form przednia na globie,
Jeśli się celem, nie zaś środkiem stała.


III.

Pytaniem trzeciem u mnie, jak daleko
W wolności trudach naród mój przestawa,
Trumienne pokąd już dźwignięte wieko,
Bym znał, co mogę lub na co nie stawa,
Bym, wiedząc, co jest słuszne, co niesłuszne,
W oczekiwanie nie upadł bezduszne.

Naród, że cierpi, więc nie jest ideją,
Lecz jest wcieleniem żywém, organiczném,
Istotą rzeczy. Czuć ją, poznać chcę ją...
I oto z starym światem politycznym
Już od kolebki do boju powstawam,
Gdyż rzekł: «Narody tworzę, bo wykrawam».

Gdyż, jako życia twórca. Bóg, powiedział:
I ukaranym ma być w dumie swojej,
Chociażby nie wiem jak wysoko siedział,
W bronzowej choćby stał, jak Goljat, zbroi;
Mówię, że kamień polny będzie wiedział,
Kędy się czaszki doszukać Goljata,
Niźli sam kata miecz kark zwab kata.

Bo naród cierpi, więc nie jest ideją,
Jedno wcieleniem żywém, organiczném,
Istotą rzeczy — Uczuć, poznać chcę ją,
Uzacnić ją chcę bytem politycznym,
A bytem formy tej, którą zasłużył,
By nie kształt jego, lecz on kształtu użył,

By, mówię, wolnym był, nie służył ciału,
Przez stopnie idąc form — do ideału.

O polityczni męże, ludzie stanu,
Praktyczne głowy... wierszem do was mówię,
Jak Ezop swemu wielmożnemu panu —
I pytam: czemu cierpią narodowie?
Kto są, że cierpią... bo-ć nieorganiczni
Nie cierpią — lecz są, jako wy, praktyczni — —
Lub precz odejdźcie! — Nie rzekę i słowa
Zstępując w limby wielkiego narodu,
Krzywą wam stała się najprostsza mowa,
Bez epopei wam i bez rapsodu,
Cezarskim, formy pustej niewolnikom,
I wam, formalnej wolności sprawnikom.

Do limbów ludu wielkiego sam schodzę
Bez pancernego dotąd towarzysza,
Bez Wirgilego z pochodnią na drodze —
Jęk tylko przy mnie — płacz się nie ucisza,
Mogiły tylko — gdzieś wichrami rwane,
Gdzieś bez rycerzy konie rozbiegane...
Czasem wygnańców bladych twarze blade
I łez niewieścich rosę krótkotrwałą
Widzę — lub głupstwo czerstwe, jak dryjadę[1422]
Rumianą, w pląsach, w chichotaniu całą —
I czczość... a wyżej, nad owym chaosem,
Kometę sądu, z okrwawionym włosem.


(NARÓD).

Bo naród cierpi!... więc jest organizmem
(Choćby mu formy obce narzucono)
W posadzie swojej, on patryjotyzmem,
Więc on miłością, więc tą bytu stroną,
Która jest wiecznym przeciwformalizmem —
A jako w człeku duch odmienia ciało,
By mu dowoli się rozduchowniało,
Ku ostatniemu formy zaprzeczeniu
Przez śmierć; — a jako naród, carstwem kryty,
Choć najbezbożniej przyrwany w korzeniu,
Będzie się przez grób wydzierał w błękity;
Tak — jeszcze w sobie on z rzeczpospolitéj
(Która niecierpi form) i z form się składa,
A te niż władną nim on niemi włada —

A iż się składa z rzeczypospolitéj,
Co form nie znosi, i z tych form czasowych,
Więc z rzeczy sobie przeciwnych jest z wity —
Przeciwnych póty, pókąd współruchowych[1423].

Skąd, jeśli pytasz o formę rządową,
Przeciwformalnej strony o to pytaj.
Co duchem — w drugiej, co osobą, czytaj,
Będziesz uczucie miał w pogodzie z głową —
W pogodzie, to jest, w wolnem zaprzeczaniu
Przez umartwienia ku zmartwychpowstaniu.

Forma bo każda treści jest martwiącej,
Koniecznej, wszakże urzeczowniającej...


(GMINA).

Więc myślą twoją, bracie Słowianinie,
O ludziach wolnych gmina gada gminie,
I posły sobie ma z republikanów,
Co wedle ducha są bezformularni —
Faworem[1424] rzeszy i faworem panów
Gardzący, prawdzie wewnętrznej ofiarni.
Gmina też innych nie wyznacza z tłumu,
Nie rozumiejąc innego rozumu —
Ci zaś są praktyk nie bardzo świadomi,
Ale praktyczność z nich jedynie żywa,
Bo oni, duchem prąc, jako cięciwa,
Niepokonalnie w przyszłość są ruchomi.

Ci, jeśli formę mają postanowić,
Muszą się oraz i zbezpostępowić,
Z duchowych, mówię, praw ustąpić nieco;
Więc przyobleką się w kształty niepewne,
Które się lada ruszeniem rozlecą...

Rzeczy te oni z gruntu lekceważą;
Grunt ich jest postęp — stąd ani człowieka,
Ani ci formy wyraźnie pokażą;
Stałego u nich nic, zmian wszystko czeka!

Czeka — a pędzi...
...Kto jest dobrej wiary,
Ten już zrozumiał, że bezwarunkowo
Onym to pędom czekania bez miary
Nie można sprawę rzucać narodową,
I że duch formy nie chce, ani człeka;
Więc niech obiera duch — — reszty niech czeka.


(RÓD).

Narodzie! Rody czcij (ile są z ducha),
Ty, coś jest także wielkim rodem rodów!
Ród nie jest tylko forma czcza i sucha,
Ale miłości zdrój i tęcza płodów.
Duch — który, nieraz przesłonion wiekami,
Gruzami wieżyc przywalon sto razy,
Odwezwie zczasem: «Znów my — i ciż sami!...
Gdzież sławy nasze?... Gdzie, ach, nasze zmazy?»[1425]
Tak był Zawisza, jeszcze stąd, po wiekach,
Na nieprzyjaciół samotrzeć godzący,
Tak jest niejeden i dziś, w matek mlekach
Błędne lub zacne dziadów słodkossący...
Bo, póki ród się handlarstwem posagów
Nie przeposaży na zagon szparagów,
Póty jak kręty slup, ołtarz zdobiący,
Póty jak wonna gromnica się pali,
Albo jak włóczni żerdź z płomieniem stali.

Więc, jeśli gmina (ród demokratyczny
Społeczny) w własnej cel ma formie swojéj,
A przeto stan z niej żywi się praktyczny,
I szpieg, i żandarm, co u bramy stoi,
To ród — (ta wzamian historyczna gmina) —
Iż poza sobą cel ma w duchu rodu,
Ustawne z formą carstwa boje wszczyna;
On na wygnaniu blednieć idzie z głodu,
Albo przy taczkach kona na Syberji,
Lub się przeradza w służalczej liberji...

Gminy więc swymi niech republikany
Wybiorą rodów (z ducha znanych) duchy;
Z tych jeden wstanie najpoczciwiej znany,
A z tego — mąż się sam[1426], jako z pieluchy,
Najsamowładniej wywinie — i będzie
Bolesławowski miał duch w swym urzędzie.

Korony jemu rzymskie państwo nie da,
Ale ją włoży sobie sam na czoło,
Z ducha narodu w sejmu wszedłszy koło
I w kościół, co więc oleju nic przeda!...

Stąd gminy wolne kształci się sumienie
I mężów, ogień czczących postępowy,
Stąd pilne rodów o sobie baczenie,
Stąd wolnym kościół od świeckiej podmowy,
Nie zaś wolności tłoczącym nasiona...
Stąd i naczelny syn rzeczpospolitéj
Niehamowane czującym ramiona:
Stąd i bezczelny szał w gruncie pobity.

∗             ∗

Ten — (mniemam) cierpi organizm w narodzie,
Lecz czyli formy wolniejszej już dożył[1427]
Czy w gminie prostość, czy uczciwość w rodzie
Na wadze myśli ogólnej położył?
Czy, owszem marzeń kołysań litanja,
Za lada czasów woli pędzać manją,
Wszechdojrzałości oczekując ludów —
Albo łych ziemskich cudów: rewolucji.
Albo niebieskich rewolucyj: cudów?...
To czytelnika zostawiam solucji...[1428]
Żadne bo pióro w osobności swojej
Ostatecznego wyrzec nic nic zdoła —
2adcn bo śpiewak, co na chmurze stoi,
Choćby żaglowem skrzydłem wiał anioła,
Nie zrzuca z niebios prawd, lecz o nie woła!

A czas jest — czas jest — sny się na nas niosą
Różane, łzawa przetykane rosą,
Sny miękkie — kajdan płód — gdy jaw straszliwy,
Gdy prawda, nogą cierń depcąca bosą.
Może już spyta: «Czemuś nieszczęśliwy?!»

∗             ∗

Wierzę, że naród trwa, bo cierpi noże;
Wiem, że organizm tylko krew lać może —

Wierzę, iż główną przeto powinnością
Znać ów organizm, krzepić go miłością —

Że, aby pomóc bólem złożonemu,
Nie dość organizm lepszy wyśnić jemu,
Ucząc, iż będzie duchem, jak spróchnieje,
Lecz rany zamknąć, życia wlać nadzieję —

Wierzę, że miłość nie wtłacza ideję,
Lecz że ją wciela i sama boleje —
Wierzę, iż celem jest wszechdoskonałość
Przez wykonania stopniowe po całość —

Wierzę, że ludom, gdy nie postąpienie,
Lecz dostąpienie hasłem ostateczne,
Tytańskie[1429] na pierś wracają kamienie:
Takie ich ruchy są bezwiednie wsteczne —
I — że wolności rozpołowić dwójcę
Jest to znieść walkę, miejsce dając bójce —

I że, gdy wolność postępu w osobie
Na rzecz postępu w historji zaprzeczysz.
Wielki ci stanic mąż na woli grobie,
Pytając: «Czemu to ducha kaleczysz?...
Ktoś jest, człowieku marny?» — a ty jemu:
— Jam Brutus, chcę cię zgnieść, choć nie wiem, czemu!

Wierzę, iż postęp w historji gdy zgładzę
Na rzecz postępu w osobie człowieka,
Odwlekę wolność, ojczyznę przesadzę
I będę cieszył się, że sprawa czeka —
Lecz aniołowie z umarłych popiołu
Na mój czy wstaną głos — zasiąść do stołu!?
——————————
Wierzę, iż w błędzie są owi krytycy,
Którzy mnie rają dziś okrzętność wiersza;
Na rynku owszem albo na ulicy
Radzę im czytać to... iż jest rzecz pierwsza!
— Szczęśni!... W ogrojcach u Bogarodzicy.
Gdzie lilje złotym wiatrem się kołyszą,
Przejrzystsze formy znajdą i opiszą.
Nie gnani będąc siarką błyskawicy...

Dziś — nad otchłanią mar, wiejącą mgłami,
Nad piramidy studnią cembrowaną
Kośćmi białemi, bluszczu sztandarami.
Stojąc, zapuszczam lampę, choć glinianą:
Powietrze badam błędnem światła trwaniem,
Jak człek, co, w otchłań nim stąpi nieznaną,
Dreszcz zrzuca pierwej z ramion — przeżegnaniem.


EPILOG[1430].
PLATO I ARCHITA[1431].
ARCHITA.

Geometrycznej nieświadom nauki
Widziałem prosty lud, kładący bruki,
I, jako kamień jedna się z kamieniem.
Baczyłem, stojąc pod filarów cieniem —
Aż żal mi było bezwiedności gminu,
Mimo że wieczną on jest wagą czynu!...
Więc, geometrji myślane promienie
(Rzeknę) gdy z głazem złączę i ożenię,
Sferyczność[1432] w drzewie wykluwszy toporem,
Siłami ramion pchnę bronzowe walce,
Promienne jeśli kołom natknę palce...
To — któż wie...

PLATO.

Boskie zmysłowiąc obrysy[1433],
Archito, koturn rzucisz za kulisy,
Języka lotność niebieskiego zgrubisz[1434],
Więc filozofję, Grecję może zgubisz...

ARCHITA.

O Plato! Padam przed prawdy bezkońcem
I nieraz, myśli z drzewa ciosąc, płaczę,
Tak wielce wszystko przesiąkłe jest słońcem,
Któremu nie ty, ni ja biegów znaczę;
Dlatego świętych nie zniżę arkanów[1435]
Ani ojczyzny krągłą tarcz wyszczerbię,
Owszem: z tych, które rażą cię dziś, planów,
Z kres tych na Grecji idealnym herbie,
Z liczebnych równań w sił zmienionych dźwignie
(Lubo promienność uroku w nich stygnie),
Któż wie — powtarzam — czy lud, w sobie drobny,
Bezsilny ciałem, jak wyspa osobny,
Sykulów[1436], mówię, naprzykład, siedziba[1437]
Tą siły ramion zmnożywszy nauką,
Nie zdoła bronić się, jak morska ryba?...

PLATO.

Przyjdzie i tobie dzień zwycięstwa, sztuko!...


FULMINANT.
1863.
«Un soldat gagne beaucoup de solidité et d’aplomb à connaître ainsi 1’ennemi et son mode de combat; le plus souvent les paniques viennent de l’ignorance».
(«Quelques souvenirs de la campagne d’Italie» par un officier français)[1438].
I.

Na sny niewieście, na jęki tułackie
Skazanej pieśni próżno człowiek rzecze:
«Milcz! Jestem czynu mąż, bo tobie przeczę!»
(O bezojczyste pojęcia, sołdackie!)
Gdzież, kiedy, czyje ostały się miecze,
Bez słów, bez myśli, bez prawd i ich części?
Jeśli nie miały pęknąć w rękojeści,
Jak kruchy kielich pęka przed spełnieniem,
Upadły dwakroć — sobą i sumieniem!


II.

Nie — rozum tylko ten, co pieśń wytrzyma,
Boleść ta tylko, co aż w psalm się leje,
Tylko szał, który strun liry się trzyma,
Hart, który wobec serca nie truchleje —
Tylko ten rozum, ból, szał i ta siła
Warte są dziejów, iż mają nadzieję;
Gdy wszystko inne — to błąd — to mogiła —
To gorzej, niż błąd i niż grób... to knuty!
Świat wezmą, jednej nie zdobędą nuty!


III.

Z unij nieszczerych, w które kłamstwo kusi,
Ludzkość się pryszczem obleka zjadliwym,
Ran zaniedbanie kwitnie mięsem żywém,
Te miecz wycinać, skra wypalać musi —
Nad organ zgniły, nad soki spsowane,
Przenosi miłość w zdrowem ciele ranę;
I oto wojna stąd, która uderza
W najczystsze piersi prostego żołnierza.


IV.

Lecz, gdyby człowiek znał życia klejnoty,
Lecz, gdyby czujnym był o wszystkiej dobie,

Z dojrzałej mówiąc wiedzy i prostoty:
«Żołnierzem jestem, cokolwiekbądź robię» —
Lecz, gdyby wszelkiej energji przytomność
Umiała spożyć zawsze, co współczesne,
Nie odkładając nad siew na potomność:
Oh, jużby dzisiaj te rany bolesne
Ledwo to czuły, co zna noga bosa,
Na węża głowie postawiona płaskiéj,
I nikt za łaskę nie marłby już z łaski,
Wołając: «Gdzież jest, o śmierci, twa kosa?!...»


V.

Ale ruszenie takie pospolite,
Taka dodatność sił nieustająca,
Co, idąc ciągle, zaledwo się trąca,
To jeszcze rzeczy, dla świata zakryte —
Zakryte laurem, lub oliwnem drzewem,
Nad ruinami przysionków bez celu,
I nie ma taki minister portfelu[1439],
Któryby wiedział, co jest bożym gniewem?...


VI.

I nie są wojny, nie są uprzedzone,
Aż gniew ów boży wybuchnie koniecznie,
Aż gdzieś kruszcową wyszczerbi koronę,
Zaświta wszystkim stanom obosiecznie,
Posady wstrząśnie skłamanych pierw gmachów,
Strach z śmiechu robiąc, lub śmiechy ze strachów;
Byt aż wszelaki poduma o celu,
Czas, o wieczności myśląc, brew nasroży,
Minister szukać aż pocznie w portfelu,
Coby to było tak zwany gniew boży!?
Twierdząc, że jeśli epok nie ma wieczność,
A miłość granic nie ma, to obiedwie
Tylko są bladym pomysłem zaledwie:
A przeto boży gniew jest to... konieczność!


VII.

Nienalanego uczciwie kielicha
Męty ostatnie, plama na dnie licha,
Którą na nowo odszlachetnić trzeba
Golgotą wtórą i setną Golgotą,
Krwi wytryśnięciem szturmując do nieba —
Oto więc wojny — skąd są, poco? — Poto.


VIII.

Lecz ty, co pytasz, skąd, poco? — tyś jeszcze
Człowiek, tyś rycerz — inni, o tem wcale
Nie rozmyślając, ukryli błąd w chwale,
Jak kryją nicość w rymach mierni wieszcze.
Oni, skądkolwiek są, zawsze Wandale[1440],
Z hordami w zmowie zbrodni telegrafem,
Którego celem strach, siła jest trafem!


IX.

Z tego i słowa bywają przed wojną,
Które po wojnie krew na sobie noszą;
Prawda wciąż, jako Minerwa[1441], jest zbrojną,
Ani jej tylko raz w rok zbroję noszą.
Szczęsny, kto z twarzą doczeka spokojną,
Aż róg zatrąbi, i z spokojną twarzą
Odpozna siebie, że był tylko strażą!
Kto w gniewie świętym bez szału ucela,
Siły swe trzymać nawyknąwszy w dłoni,
Ten poznał siebie i nieprzyjaciela;
Zbraknie mu nieraz czasu, jadła, broni,
Polegnąć może — sprawy nie uroni.


X.

Pobojowisko za niego odstrzela
W przeszłość i w przyszłość walką obosieczną,
Aż zacnych serca słusznie się zatwardzą,
Miłość się cofnie z ziemi w sferę wieczną,
I oto biada tym, co nią pogardzą!
Tu jest dopiero dzień sądu, dzień sądu,
Gdy miłość z ziemskich nizin się oddali,
Wytrwać nie mogąc sobą wśród nierządu,
A przeto nierząd jakoby ocali
I moc mu nada, uzna go jakoby
Czemś prawowitem, jak duch stwierdza groby.


XI.

Wiedzże więc, zaco ja cię nienawidzę,
Niewolo!... Wiedzcież wy, czemu, Wandale!
Oto, iż dla was serce mieć się wstydzę,
Od życia progu żyć nie mogąc wcale,
Od dziecka musząc kląć, od pierwszej chwili
Zaczątków serca już serca nie mając,
Lecz coś, co jakby miecz dobyć się sili,
Coś, o czem, że jest, wiem, was odpychając,
Coś, co jest wielką nienawiścią pierwéj,
Niźli na miłość wyróść mogło w nerwy,

A jednak taką być musi!... Przeklęci!...
Wy, zacniej rozrość się nie dawszy chęci,
Ducha świętego zbójcę, lub kramarze!
Bogu nim wyznam to, sam pierw ukarze.


XII.

Niech wie, kto rycerz, kto człowiek, niech zna to,
Co się zwać godzi rzeczywiście wojną!
Sokrat był w boju, i w boju był Plato,
I Archimedes z postawą spokojną;
Pytagor kreślił plan potyczki walnéj,
Cezar w gwałtownym marszu do Hiszpanji
Poemat pisał...[1442] gdy ten wiek realny
Dziś stał się jednej niewolnikiem manji.
— «Nabij i zabij!» krzyki dwa... a więcéj
Cóż? Niezachwiany cyrkiel i rutyna,
Strzaskanych ramion jakie sto tysięcy,
Lecz nigdy na czas spożyta przyczyna!
Wojnę z poezji zdarto starożytnéj,
Nie wwiódłszy pod znak chrześcijaństwa szczytny,
I — jest ni z jednym, ni z drugim sztandarem:
Kongres pokoju wynajdą i zasną...[1443]
Każda myśl wyższa troszkę jest ciężarem
Lub się utrzymać nie śmie mocą własną
W tym dziewiętnastym wieku chrześcijaństwa,
Co zrobił postęp taki znamienity,
Że już nie pomni nikt Druzów[1444] tyraństwa,
Dla stokroć większych tyraństw między Scyty[1445].
Gładzi się jedno drugiem i jest ślisko
Na scenie, która krwi wciąż pragnie nowej.
Śmiałżebyś orzec, że to koczowisko,
Nie zaś odwieczny zastęp Chrystusowy,
Że serce ludzkie stawa się pomału
Czasów wahadłem, już nie wiecznym listem,
Kazuistyczne, a bez ideału,
Jak historyczno-polityczny system,
Że żołnierz jest już zakonnikiem szału,
W dnie, ostateczną obwołane trąbą,
Gdy prozy zbytek tłustej iść nie może,
A kłamstwa demon spada hekatombą...
I to nazywa się historja?... Boże! —


XIII.

Jest przyrodzony gniew we krwi człowieka,
Jak elektryczność w powietrzu... Gniew taki,
W roty ujęty, gdy sygnałów czeka
Muzyką, wódką, grozą... to żołdaki!
Na lat epokę młodzież on wywleka
Od matek łona — i aż wyczłowieczy
Tak, że pułk ojcem jej, odwach kościołem —
Człowiek, co rany tam czyści i leczy,
Już czynownikiem... już nie archaniołem;
Kobieta żartem — przyjaźń, wdzięczność, miłość,
Pojęcie każde szersze, lub myśl wzniosła,
Są śmiesznym w marszach zbytkiem, jak otyłość!
Oto... gdzie horda średniowieczna wzrosła!...[1446]
Tam, idąc dalej, wreszcie «dalej» niema...
Bo zapał święty nie rodzi się z chuci,
Ni z gróźb — on właśnie że wzgardził obiema.
Tam się nie idzie dalej, aż się wróci!...
Lecz hordy owe, hordy pierwsze, szczere,
Ludzkości żywą nie bywały częścią;
Te, wziąwszy prawną na siebie literę,
Pełnić jej nie chcą duchem, wolą pięścią —
Literę przyjmą, by odepchnąć erę
I węzeł kłamstwa uczynią takowy,
Gordyjski węzeł, że wódz go poszuka
Kulą we wnętrzu swej szlachetnej głowy:
Świat wspomni o nim, żołdactwo go sfuka!
Lecz mówże z nimi o nich, lub o Bogu,
Lub o ojczyźnie, gdy im dwakroć razy
Myśleć nie wolno przez cynizm nałogu,
Co spodla każdą treść, i przez ukazy!
Na grobie Korffa[1447] dziś, jako na progu
Świątyni, pierw, nim łzę polską spostrzeżeni,
Sołdat winienby klęknąć, wstać rycerzem!...


XIV.

Jest gniew i drugi, gniew nadprzyrodzony,
Który nie ze krwi powstawa szalonéj,

Ani gra w ciele, jak skry elektryczne;
Gołębia kształt ma, żądło ma mistyczne.
Gdy serce, dłużej cierpiąc, już byłoby
Nie sercem, ale podłości organem,
Gniew ten powstawa — i równie jest doby
Gniewem, jak serca, i razem jest stanem
I czasem. Trudno odgadnąć, skąd mierzy?...
Z godzin szeregu?... Z szeregu żołnierzy?...
On mścić się, pastwić się on nie potrafi,
Iż człeczym nie jest, lecz upadłym zgóry,
Jak piorun, który popod ziemię trafi,
Rękojeść mając wyżej, niż są chmury.
Marek Aureli pisał o tym gniewie
Do senatorów rzymskich, mądrych ludzi;
Lecz senat o nim dzisiaj żaden nie wie,
Pokąd się w łunach i krwi nie przebudził...




O JULJUSZU SŁOWACKIM
W SZEŚCIU PUBLICZNYCH POSIEDZENIACH
(Z DODATKIEM ROZBIORU BALLADYNY)
...servi inutiles sumus... quod debuimus facere, lecimus[1448].


LEKCJA PIERWSZA.

Słowa publiczne i prywatne nie różnią się przez tła i formy, ale więcej przez ich naturę samą; prawda ta, ważna jest szczególniej dla nas jako nie mających bytu politycznego, a przeto opierających się na bezwzględnej ważności słowa. Pod klasycznemi filarami frontonu Magdaleny[1449] widzieliście dorodnego człowieka w hełmie rzymskim, odzianego szatą, podobną do sagum[1450], i mówiącego patetycznie; tło tutaj klasyczne, forma klasyczna, jednak słowo człowieka tego publicznem nie jest, — jest to bowiem sprzedawca ołówków. Gdyby zaś Kopernik kilku poufnym przyjaciołom zwierzał prawdę, objaśniającą harmonję światów, słowo jego, lubo przy mniej patetycznych warunkach, należałoby do całego świata. Taka to wielka jest różnica między słowem prywatnem a słowem publicznem. Obowiązkiem mówcy publicznego jest: jasność w prawdzie nie jasność w literze samej, a która przeto zależy od wielu poza nami będących warunków, nie koniecznie zaś od nas samych. Jasność w sferach nie umysłowych nawet jest to przeźroczystość; światło jest przeźroczyste, mowa niemniej jasną jest wtedy, gdy jest przeźroczystą. Tak naprzykład gmach architektury doskonałej przeźroczysty być może i powinien, chociaż z granitu, a jest on nim wtedy, gdy fronton pozwala odgadnąć plan i budowę wewnętrzną gmachu całego, gdy tymczasem szyba kryształowa może owszem zakrywać przedmioty, za nią będące, skoro ten, który patrzy, obierze niewłaściwy, t. j. obierze wskośny punkt zapatrywania się. Od mówcy więc samego nie zależy tu wszystko: jeżeli albowiem dla uprzytomnienia jakiej prawdy potrzeba pierw długich komentarzy, uwaga słuchaczy odciąga się poza oś kryształu tej szyby, poza ogół planu tego gmachu — i oto zarazem przeźroczystość owa zatraca się.
Jeżeli wiecie, co jest poeta, nie dziwię się; każdy, kto nie medyk, wie przecież w pewnym względzie, co jest krew, dość aby się skaleczył... Jeżeli akademje nie żądały definicji poety, nie dziw, najłatwiej definjować to, co w oddali.
Ale, jeżeli kto zna stanowisko poety w społeczeństwie i jego służbę pojmuje, ten wie bardzo wiele, więcej, niżeli wszyscy wiedzą, więcej niżeli wiedzieć można, więcej, niżeli jest uznanego w rzeczywistości. Kiedy się mówi żołnierz, urzędnik, rzemieślnik, daje się zarazem pojęcie pewnego tła ich działalności, kiedy się zaś mówi poeta, nie określa się tego. Żołnierz, urzędnik, przyjmuje to ze społeczeństwa, co ono mu dać i co on przyjąć może, gdy tymczasem poeta przyjmuje to jedynie, czego mu zaprzeczyć nie można. Nawet urzęda i stopnie akademickie udzielane bywają poetom wtedy jedynie, kiedy im onych odmówić niepodobna.
Język uświęcił to formą osobną wyrażenia zarówno potocznego, jak głębokiego, to jest: «nie można odmówić mu talentu, nie można odmówić zasługi i t. p.». Byłoż tak zawsze? Jest-że poezja tak młodą, że nie miała dosyć jeszcze czasu, aby wyrobić dla swych zwolenników stanowisko w społeczeństwie? Nie — zaprawdę. Pytania te są ważne choćby dlatego, że nigdy dotknięte nie były. Spójrzmy w przeszłość.
U ludu izraelskiego, od którego poczynam, gdyż chronologja i archeologja społeczna nie poczyna się pierwej, poeta miał zupełnie jasne i społeczne stanowisko; urząd i godność jego odpowiadały owdzie temu, co dziś nazywamy «sędzią przysięgłym»; prorok nie był przypadkowym — lud, urząd, i królowie, wiedzieli, co jest prorok, owszem, to było właśnie piękne i wielkie, że osobistość tylko proroka mogła ulegać krytyce, że, powiedziałbym, wątpić można było, czy ten i ów jest prorokiem prawdziwym, nie wątpiąc wcale, że prorok jest, co jest i jakie jego stanowisko.
U Greków poeta orfeiczny[1451] wielce do proroka izraelskiego podobny, dramatyczny, to kapłan, albowiem ołtarz jest przed sceną — bohaterski zaś, to znów historyk, albo muzyki wojennej przewódzca. Ci, co z Koryntu do Rzymu z kapitulacja miasta wysłani byli, to już oratorowie, nie poeci; poeta do tak praktycznej misji nie byłby zdolny! Proza historyczna, oratorstwo i dyplomacja u Greków zaczęły się dopiero pod koniec ich istnienia, gdyż historja Grecji na epopei się raczej opierała. U Rzymian dopiero, których misja była najmniej wyłączną, najmniej, że tak powiem, rzymską, gdyż na cały świat się rozlewała, poeci przechodzą już na stanowisko wyłącznie literackie. W miarę zaś, jak do objawienia się zbliżamy, prawdziwi poeci milkną, albo są to już pedagogowie, nauczyciele i klienci, co bez Mecenasów[1452] się obejść nie mogą z powodu że ich stanowisko społeczne jest wątpliwe, Horacy pisze wierszem sztukę wierszowania. Od tego więc czasu pieśń na samą siebie się obejrzała i ujmuje swoje prawa w formę — i odtąd to aż do Tyberjusza wszelka praca intuitywna ucicha; Sybille zaczynają przestawać mówić — jest to godzina, w której na krańcach państwa rzymskiego przechadza się Słowo wcielone z uczniami swymi. Niemniej, za czasów Nerona, to jest współcześnie do pierwszego prześladowania chrześcijan rodzi się Plutarch, a ten za rzecz niezbędną uważa upowszechnienie już rozprawy swojej, prawie akademickiej, o zasadzie pojmowania poetów i o sposobie ich czytania. Tak dalece nie tyle już tworzenie, ile z utworów korzystanie obowiązuje. Egipt zostawiłem na boku — o jego poezji nie wiemy nic; jest to dom niewoli, naród w którym martwa symbolika pożarła wszystko. Gdyby się tam poeta zjawił był, to nie mógłby być kto inny, jak Mojżesz — lecz ten egipskie tylko mleko ssał, ale przez krew i ducha do Izraela należy.
Dlaczegóż socjalna godność poety upada i korony poetyckie zlatują w miarę, jak ku godzinie objawienia się zbliża, i dlaczego na pole literackie poezja przechodzi? Tajemnica tego bardzo jasna: kapłanowie nadziei nie mieli już co robić u betleemskiego żłobu. Nadzieja wszelako odsłoniła nam przez to samo opony i pokazała pierwociny całokształtu architektury swojej, objawiła się niejako i stała się jedna z trzech cnót, gdy pierwej była jedyną. Gdzież więc ci kapłanowie nadziei od chwili, w której spełnia się na ołtarzu święta ofiara, od czasów pomiędzy Horacym a Plutarchem, od chwili, w której poeta nie chrześcijański z kartek sibilijskich spisuje proroctwo, że się narodzi syn z dziewicy, który będzie królem wieków, od czasów, kiedy i druidy w Gallji dzikiej na kamieniach wnijścia do świątyni kładli napis «Virgini pariturae»[1453], od chwili w której Sybille przestają mówić. Gdzież więc, mówię, ci kapłanowie odchodzą Oto odchodzą oni poza niedziele tej nadziei, oto odchodzą w dnie jej powszednie i robocze, albowiem dla człowieka pojedyńczego nadzieja jest już spełniona, ale dla człowieka zbiorowego, narodu i narodowości poczynającej się, spełnienia nie było. Tam więc oni odchodzą, a przeto urzędu swego kapłaństwa nadziei nie składają, który zaś nie poruszył się z miejsca i przy ołtarzu pozostał, ten stawał się świątecznego języka poetą, jak nasz Sarbiewski, gdy tymczasem inni odchodzą witać całość, co jeszcze blasku zbawicielowego nie doznała. Idą na pola gdzie światłość Pańska nie zajaśniała jeszcze, idą do tego, co ma się nazwać ojczyzną, a czego ludy starożytne wcale nie rozumiały, albowiem doskonałość ciał ich zbiorowych nie była w stanie nigdy wytrzymać doskonałości człowieka pojedyńczej — owszem, w wal- ce z nią była i jakoby na zatrzymywaniu onej własny zyskiwała rozwój.
Bo, choć Izrael posiadał wszystko, aby całością wielką stanął, jednakże rozwoju prawdy chrześcijańskiej wytrzymać nie mógł. Nie Wytrzymał on tego, co ta prawda nauczyła, że nietylko święty, ale i obcy włóczęga, to jest Samarytanin, równych praw miłości doznawać powinni i że pożytecznem nie jest wcale, aby jeden dla narodu zginął.
Widzę się obowiązanym objaśnić tę peryfrazę[1454], wziętą z wniosku senatorskiego żydowskiego, kiedy szło o sprawę obywatela izraelskiego, czyli obywatela narodu, w prowincję rzymską i gubernję jedną zamienionego. Wtedy albowiem wniosek ów brzmiał: iż pożyteczna jest, aby Jezus Nazareński, czyli, jak tam mówiono, «aby jeden dla narodu zginął, albowiem Rzymianie mogliby po zaburzeniu, które nastać mogło, przyjść i gorzej ucisnąć tę ojczyznę, to jest tę gubernję rzymską». Wykazując przeto, o co się rozbiła izraelska całość, położyłem na boku rzecz religji w tym względzie i mówię jedynie, dajmy na to, o proroku izraelskim, stawianym przed sąd izraelski. Sąd zaś ten o obywatelu i proroku swoim pontyfikalnie wyrokuje, że pożyteczna jest, aby zginął dlatego, iż najeźdźcy ojczyzny mogliby przez życie jego uszwankować i obrazić się. Jest to pierwszy i ostatni dyplomatyczny krok, którym zakończyła się pielgrzymka izraelskiej ojczyzny do nicości. Długo wypadałoby określać i czas na to nie pozwala, aby w całości wypowiedzieć, iż polarnie[1455] przeciwne stanowisko zajęła w tym względzie najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska w rozwoju dziejów ludzkości, gdzie liberum veto nauczyło przeciwnie, to jest, że dla jednego sprawiedliwego cały naród na kartę postawić można: w czem wszelako drogą mi jest rzeczą, iż do tak nieroztropnego narodu mam zaszczyt się policzać. I nie mniemam bynajmniej, aby «liberum veto» (ten przezacny i wielki klejnot) zgubiło Polskę, ale że nieoświecona onegoż liberum veto aplikacja[1456] uczy, iż nie należy wielkich narodu myśli zniżać do nieoświeconych obywateli, ale raczej umysły ludzi do wielkich narodu myśli wznosić.
Była też i Grecja ponad wszystkie nieledwie ludy uposażona, ale ta nietylko Zbawiciela, ale nawet przezacności sokratesowej znieść nie mogła i, podawszy mu truciznę, aby narodu nie przerósł, poniżyła się sama. Gdy tymczasem na zewnątrz wywiódł ją właśnie najpiękniejszy jej bohater i profilem podobny do stawianych przed narodzeniem się jego posągów w świątyniach... Ten to najpodobniejszy do niej i najukochańszy jej syn, to dziecko jej, wykołysane pieśnią, które zasypiać nie mogło bez «Iljady» i miecza pod głowa — Aleksander! On wywiódł ją poza nią i immolował[1457] jej egoizm... Byłci nareszcie i Rzym, ale ten znów zamiaru nigdy nie miał, aby się kusić o otrzymanie tej ojczyzny, do której my zdążamy. Rzym też nie miał był nic potemu, aby taką całością stał się, nie miał nawet jednej familji, była to bowiem szajka zbiegów, zmuszona sąsiednich narodów niewiasty porywać, aby pierwsze utworzyć stadła. Nie miał niemniej granic ani środka; środkiem dla niego była kolumna na forum, na której naznaczone były odległości od miast i koczowisk ludów świata, gdy znów granicami państwa — granice świata. Nie mógł się więc Rzym kusić o zrozumienie słowa «ojczyzna» i, jeśli w nim błyszczą postacie wytwornym patrjotyzmem, są to raczej resztki greckiego słońca, jest to patrycjat rzymski, wychowany na greckiej pieśni i wiedzy. Ja sam przy kagańca świetle w grobach Scypjonów widziałem zamiast c rzymskiego greckie k na napisach, a jeżelić kto ortografją obcą na familijnych grobach pisał, zaiste, że musiał być mniej na żywiole rodzinnym wykarmiony.
Jeżeli zatem powiedziałem, że poeci odchodzą w te strony, w których światło zbawicielowej prawdy jeszcze nie świeciło i idą przecież, nie tracąc właściwego im kapłaństwa nadziei, powiedziałem rzecz słuszną. Od tej chwili albowiem zajaśniała dla historji prawda nowa, że ojczyzna nietylko w chrześcijaństwie się zaczyna, ale zawsze jest ziemią obiecaną, że, ściślej mówiąc, pierwej była ziemią obiecaną, potem społecznością obiecaną, a teraz mówię, że razem i ziemi, i społeczności obiecanej wygląda się. I poczęła się oto dla poetów służba nowa, której świadomości lubo nie mają, dziś wszelako po wyciskach stóp ich domyślamy się kierunku dróg, które przebiegli, i natury owoców, które przynieśli. Mając oni za jedyną potęgę i środek słowo, słuszna, iż rozpoczęli od języków; gdy więc jedni zatrzymali się przy ołtarzu rzymskim, jak Sarbiewski, drudzy szli we właściwym im kierunku kapłaństwa nadziei. Ten i ów lud albowiem dziś polany wodą, dziś też policzony został w księgę i epopeję chrześcijańską, aleć języka lud żaden z dnia na dzień nie przemienia, języka, mówię, pasji uczuć i całej dramy życia, które się za przejściem chrześcijaństwa odmieniło, zwłaszcza, iż lud takowy składał się z rozmaitych warstw; kapłanowie więc owi podnieśli od dołu język ludu. I byli to truwery, minesingery, bojanowie i resztka skoldów[1458], którzy, uchrześcijańszczając języki choćby wytwornością i formą onych wyższą, nadzieję nową przynosili. Aż po czasach służb takich powstawały potęgi ogólniejsze, jak Dant naprzykład, który nietylko już ojcem chrzestnym języka swojego został, ale teologicznego tłumaczem i politycznego twórcą. Postwarzali oni też wiekom i czasom swoim języki, a o socjalnem jednak poety stanowisku i w tej drugiej erze ich działania nic się nie dowiadujemy, owszem na mecenasach każden się z nich opiera. Scaliger[1459] jest Danta mecenasem, Kalderona król Filip uwzględnia, Jana i Piotra Kochanowskich król Jegomość. Nie mówię też tu o zasługach wyłącznie filologicznych tych poetów: kwestja języka transfiguracyj społecznych i samego wreszcie języka fenomenów[1460] jeszcze nie była spostrzeżoną. Ważności zaś takowej między innemi najlepiej dowodzi to, że pod ostatnie czasy, gdy Chiny (acz przy niewidzialnym chrześcijaństwa oryflamie)[1461] poczęły się już rozłamywać, największą trudnością, jaką sprawy tej ogromnej spotkało rozstrzygnięcie, było nic więcej, tylko jednego wyrazu używanie, to jest, że nie wiedziano, czy wyrazu czing lub też czing-ti użyć na określenie chrześcijańskiego Boga. Kiedy więc już wszystkie języki gminne stanów i narodów utworzone były, rozpoczęły się znowu, że tak powiem, nowe języki fenomenów, właśnie, że z samej składni i z samego postaciowania się i ruchu ciał zbiorowych powstałe. Bez tych zaś języków nie możemy, zaiste, poznać epoki, w której się żyje, chyba, że po liczbach kalendarzowych i matematycznych cyfrach, nieomylnych tam zwłaszcza, gdzie właśnie że już życia niema! Od tej to zaś chwili prace poetów na dwie się połacie rozłożyły: przeszłości i przytomności. Na jedną, aby rozwiązać mowę wieków w ustach sfinksa, i na drugą, aby mowę chrześcijańską odtworzyć nanowo w chwili, gdy dąży do ubóstwienia formy samej, a przeto do spogańszczenia się, lubo częstokroć bezwłasnowolnie i bezsamowiednie. Skoro zaś poeci odeszli w to już strony, nastąpiła dla nich straszna próba. Ileż razy albowiem musieli spotykać te momenta, w których formy prawd samych zamieniały się w fałszu bałwany i trzeba było walczyć z tym chaosem form, który przez wszystkie wieki we wszystkich wyobraźniach rodził potwory Sfinksy, Chimery, Minotaury i smoki, zawsze i wszędzie u ludów wszystkich wyrażane zbiegowiskiem bezładnem rozmaitych form w jedną poczwarę. O tych to straszliwych walkach pięknie mówi Juljusz Słowacki:

Cierpienia moje i męki serdeczne
I ciągłą walkę z szatanów gromadą,
Ich bronie jasne i tarcze słoneczne,
Jamy, wężową napełnione zdradą,
Powiem, wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemie kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
I wielkie duchów świętych wojny święte!

Zajmujemy się tu wyjaśnieniem obowiązków poety, bo i jakże możemy oceniać, jak je wypełniał, skoro nie wiemy pierwej, jakie miał obowiązki? Krytyka dzisiejsza mało się tem zajmuje, owszem, opiera się ona zawsze na smaku recenzenta, kryterjum zewszechmiar względne i nieuprawnione niczem. Poszukujemy więc zasad, rysujących obowiązki poety, krytykę zostawiwszy na stronie. Jestem przekonany, że wszelkie prawo i na innych polach obowiązuje zupełnie o tyle tylko, o ile zupełnemi, żywemi postaciami prawych obywateli zapieczętowało ważność swoją. Ludzie prawi dają dopiero obowiązującą moc prawu ludzi!
I tak naprzykład prawda ta, iż mądrość nie jest samą tylko wiedzą, lecz że ona w życie przejść musi i je ogarnąć, jak i ta druga, że dusza jest nieśmiertelną, dawno były znane: pierwsza, u wszystkich mędrców, druga u Egipcjan; ale prawdy te nie obowiązywały były tyle, aż dopiero od chwili, gdy w życiu sa- mego Sokratesa kielich jego prawdom tym moc nadał. Grek ten jest tu pieczęcią: kielich dopełnił i na statuę żywą obowiązku zamienił statut pisany. Byłże wszakże poeta, któryby w dziejach poezji to zajmował miejsce, które Sokrates w filozofji dziejach zajmuje, któryby przeto niemniej, jak ów mędrzec, na polu swojem wcielił żywioł poetyczny i zapieczętował śmiercią?... Pytanie to jest arcyśmiałe — gdzież albowiem obrócę oczy, aby znaleść cyklicznego[1462], że tak powiem, poezji męża?
Miałżebym się aż wrócić do owego, który był piękny i złotowłosy, jak Apollo, silny, jak Herkules, gdyż lwy rozdzierał, skoro napadały trzodę — który, skoro mu królewską podają zbroję, przenosi nad nią kamienie, z potoku wzięte — który na biodrach nagich czuje wiatr z poświstem pędzonej przez zazdrość włóczni i przebacza — który, śpiewając, walczy — zwycięża i rządzi pieśnią (Dawid). Orfeusz jeden, gdybyśmy więcej o nim wiedzieli, może się do niego przybliżył! A jakkolwiek Dant był najcelniejszym z poetów, i w kilku bitwach udział wziął, i w politycznem życiu, i na wygnaniu, idzie nam tu przecież o takiego, któregoby nie już fenomenologiczny[1463] późniejszych wywód tak postawił, ale któryby sam współcześnie świadczył i wiedział, czemu świadczy.
Tu uczynię przerwę i zapytam: Cóż jest bajronizm? Odpowiedzią będzie:
Najpowszechniej bajronizmem zowią rozczarowanie, tchnące niesmakiem, pieśń samobójczą, epopeję antysocjalną, antyreligijną, tudzież bez wątku i końca. Trzydzieści siedem lat za dni naszych wystarcza, zaiste, na epokę polityczną; ale trzydzieści siedm lat nie wystarcza jeszcze na wydanie sądu o człowieku, bo przy obecnych rękojmiach prawdy plotka nawet, wypowiedziana pobieżnie, trzydzieści siedm lat trwać może. Otóż właśnie, że trzydzieści siedm lat dobiega temu, bo to było, jak dziś, około Wielkiej Nocy, gdy w miasteczku greckiem zerwała się burza, pod tę porę nieprzewidywana. Wicher wielki porywał dachy i figowe drzewa w piasku okręcał wierzchołkami, a lud, pokazując palcem na okno niepozornego domostwa, wołał: «Burza jest wielka, albowiem kona człowiek wielki». Człowiekiem tym był Archistrategos[1464] — Noel Byron, o którym Mickiewicz powiedział był, że jest Napoleonem poetów, a co jest jednakże niewłaściwe. Mickiewicz albowiem powtórzył tylko słowa współczesnych, którzy tak Byrona nazywali za życia, i gdyby był chciał swoją myśl powiedzieć, znalazłby odpowiedniejszą dla niego nazwę. Za czasów Napoleona wszelką doskonałość na każdem polu mężczyźni nazywali Napoleonem, kobiety zaś Janem Jakóbem Rousseau[1465] takby i dziś jeszcze jakiego figlarza zwano małym Metternichem. Matka Noela Byron zwała go — J. J. Rousseau, jest to zaś język czasu, echo czasu, znaczenia istotnego nie mające. Tak samo i za czasów Cezara ludy dzikie wszelką potęgę zwały Kaesar (Caesar) i stąd wyraz niemiecki Kajser; tak i za Karola Wielkiego ludyszcza północne wszelką potęgę zwały Karól i stąd wyraz polski Król. Odrzuciwszy więc te okrzyki, nie zaś zdania współczesnych, na stronę, ze stanowiska historji powiedziałbym raczej, że: Byron Sokratesem jest poetów, umiał albowiem żywioł poetyczny w życie i w czyn wprowadzić z wiedzą tego, co czyni, a poparł to myślą, pieśnią, energją czynności swojej — owocem, przez nią otrzymanym i śmiercią wreszcie. Ecce[1466] poëta!

LEKCJA DRUGA.

Na posiedzeniu zeszłem zapytywaliśmy siebie, co jest poeta i jakie są jego obowiązki? Ponieważ zaś nikt o to nigdy nie pytał, przeszliśmy cały tok historji. I widzieliśmy stanowiska poetów starożytnych, od Izraela przez Grecję i Rzym przeszedłszy. Widzieliśmy, jak umilkła pieśń w imię spełnienia nadziei człowieczeństwa, w miarę, jak do objawienia się zbliżyło i jak poeci na nowe pola idą nowej szukać nadziei ojczyzny! Widzieliśmy następnie, że jedni przy ołtarzu rzymskim zostali, jak Sarbiewski (wyraźnik całego tego cyklu poetów), drudzy, aż na krańce formujących się dopiero narzeczy gminnych podążają, a inni nareszcie w jednę rękę pieśń gminną, w drugą harfę kościelną wziąwszy, tak pośredniczą w onem rozejściu się, jak Zaleski.
Widzieliśmy albowiem, że jakkolwiek lud jaki był już sakramentalnie ochrzczo- ny, nie przeto jednak istota jego z dnia na dzień całej swojej nie odmieniła treści, bo trzeba było nietylko dusze pojedyńcze do słowa objawionego chrztem powołać, ale i ducha narodu i ducha języka nową słowa potęgą uszlachetnić. A idąc tak za dziejami poezji i poetów losami i przeto obowiązki ich wyśledzając, doszliśmy aż do elementów, poprzedzających dzisiejszą epokę. Alić pojawiła się nam tu zaranna mgła, czy chmura i nie zadziwiło nas bynajmniej, że za takową tak nazwany bajronizm uważany jest, owszem, pocieszyło nas, że, ilekroć się z fałszywego wychodzi punktu, tylekroć i punkt dojścia nie może zadowolić. Jeżeli albowiem, przez tyle wieków krytykując, uwielbiając lub prześladując poetów, nie pytano się o ich obowiązki, jakże i ocenienie tak stanowczego zjawiska mogło być słuszne?
Tu, zaiste, że pora jest obrócić się do tych, o których powiada Byron: «Pocięci scyzorykiem, atramentem zlani» i dostroić, czem urywa strofę Juljusz Słowacki: «Chociaż mi serce pęka, śmiech mię bierze...»
Posiedzenie więc to miało być poświęcone wyłącznie Byronowi, wszelako, posłyszawszy, iż zdanie moje, że po niedzieli historycznej są przecież i poniedziałki historyczne i że nadzieja przeto, jakkolwiek spełniwszy się za przyjściem chrześcijaństwa, nie przestała jednakże być nadzieją, ostatecznie zrozumianem nie było. Winien jestem naprzód to objaśnić.
Ja umyślnie unikam bezpośrednio religijnych subtelności, ale, jeżeli miałbym kogo gorszyć, to i owszem, gotów jestem się z tego wytłumaczyć, proszę tylko o wyłączną indulgencję[1467] na minut dziesięć, dla przytoczenia anegdoty ze zdarzenia istnego wziętej, a która za wstęp mi posłuży do wykazania ciemności określeń moich, i do objaśnienia tezy, że nadzieja wieków nie przestała przecież za chrześcijaństwa nadzieją być, że znowu zeszła do dni powszednich swoich.
Kiedy podróżowałem po Polsce, byłem na górze Święto-Krzyskiej i ostatni benedyktyn pokazywał mi bibljotekę. Ze stosu zakurzonych foljałów podniósłszy książkę, dostrzegłem tytuł «O szlachetnem z zacnemi domy paragonowaniu»[1468] to jest Manuel du bon ton du XV (Il) siècle[1469]. W rozdziale, w którym uczono, jakie formy ma przybierać młody człowiek, starający się o rękę panny, ojciec jezuita radzi, aby młodzieniec, wchodząc do komnaty gdzie są antenatów wizerunki, do żadnej figury malowanej tyłem się lub bokiem nie obrócił. Posądzają jezuitów o chytrość, i przebiegłość: tu widna, że i owszem, najszczerzej autor rzecz określił, gdyż, im ród szlachetniejszy, tem więcej wizerunków, tak dalece, że nareszcie do arcystarożytnego rodu wcale bez obrazy wejść nie można, ludzką mając ciała budowę. Takie same jest właśnie położenie i każdego pisarza, skoro głos podnosi w społeczeństwie, które nie mogło się ustrzec ekstremów, chociażby one najszanowniejszemi były. Wobec osób historycznego znaczenia objawiający publicznie zdanie swoje stawa zaraz w pozycji owego młodzieńca — pozycji niejasnej, a w której przeto bardzo łatwo niejasnego użyć wyrażenia.
Jeden z historyków francuskich napisał te słowa: «Przedwieczny wciąż historję pisze i żadnemu ludowi jej nie zbraknie, dopóki są białe karty, na których pisać można» — bez tych to kart białych słowo traci wartość swoją pierworodną i przyrodzoną, a mianowicie odrodzalną. Po tym wstępie wracam do tezy naszej.
Nadzieja, mimo zwycięstwa na Golgocie odnadzieja się nieraz napowrót, to zwycięstwo albowiem bynajmniej nas od prac i od obowiązków nie uwolniło, skąd jest też wiele do walczenia we dnie powszednie nadziei, chociażby dlatego tylko, że z pogaństwem się ciągle spotykamy, bo znów przez 19 wieków nagromadzały się i nagromadziły żywioły barbarzyństwa. Nieraz przecież jeszcze chrześcijański trup kładzie się od chrześcijańskiego miecza tysiącami i pytanie jest, czy nie jak gladjatorowie raczej dla uciechy patrzących walczymy, a nie wiemy czy na via crucis[1470] idziemy! Nie trzebaż to nam jeszcze filozofję uczłowieczyć, politykę i ekonomię uchrześcijanić, praktyki religijne odserdecznić choćby w nas samych, salonowe formy uprostodusznić, a rubaszność gminną wznieść nad poziom! Jeszcze przecież w postępie pogwałconym lub opóźnionym jakby antropofagi[1471] spychamy starców, a młodzieńcom dostępu nie dajemy, jeszcze bibułą drukowaną zaklejamy sobie oczy, a słowa natury i liter, palcem pisanych bożym, czytać zaniechaliśmy. Jeszcze ja sam widziałem, jak czcionkami ołowianemi strzelby nabijano na bratobójczy okrzyk, ale karty narodów rozcinano w biurach kościanym nożem, jak karty książek. Jeszcze się pchamy, jeszcze się wałęsamy między tą cywilizacją atradycyjną[1472], której wielka praktyczność jest często wielce niepoczciwa, a pomiędzy naszą ukochaną cywilizacją tradycyjną, której wielka poczciwość jest wielce niepraktyczną, jeszcze, jednem słowem, jesteśmy dopiero ludźmi XIX wieku. Ale głównym przedmiotem naszym po zarysie historji poezji było na dziś wyświecenie pojęcia o bajronizmie, do tego przeto powracamy. Ilekroć pojawi się pisarz, który wonie i kwiaty historyczne ułoży w piękne tomy, tylekroć arcybudująca sława jego rozejdzie się po wszechświecie i chociaż tylko z żywych praw chrześcijańskich ułożył on kilkanaście tomów encyklopedji podręcznej, np. «Encyclopedie du Christianisme pour les gens du monde»[1473] imię jego zaskarbi sobie rozgłos. Często wszakże pisarz takowy wziął oto przejrzystą chustę Ś-ej Weroniki i z tej ulotnej tkani uszył codzienną bieliznę dla współczesnych. Ale, ilekroć prosty żołnierz, jakiego zakonu maltańskiego braciszek, jaki templarjusz[1474], szczery jaki i wolność kochający duch w imię miłości w kierunku prawdy, prosto a samodzielnie dąży, tylekroć na potępienie jego rozpowszechnią się tylko wątpliwości sumienia, jeżeli jakie miał, lub licencje i klątwy, które z ust niedosyć zaciśniętych wylatywać mu mogły. Niechże się nikt rzeczami temi nie gorszy, a kto łaska, niech do mnie się odniesie, abym objaśnił je. Licencje niczyje mię nie obchodzą, przyjęto jest albowiem usuwać się od krat konfesjonału, zajętych osobistością cudzą. Wątpliwości zaś sumienia ludzi publicznych pomierzać się zwykły na łokcie kościołów i społeczeństw, z których indywidua te wychodzą; co zaś do przekleństw, te co znaczą i czy ich poetom używać wolno, powiemy osobno, jak będziemy mówili o poemacie Słowackiego, «Beniowskim». Wtedy niemniej i klątwy, które w pismach Byrona spotykamy, lepiej się nam wyjaśnią.
Religijnym był Byron więcej od kościoła i wieku swego. Lord, nietylko był za emancypacją katolików w Anglji, w czem, zaiste, że ponad swobody, przez oficjalny kościół angielski uznawane, wznieść się umiał, ale nawet, jak sam to wyznaje, bał się dlatego starości, aby nabożnisiem zczasem nie zostać. «Oto bowiem, powiada, kiedy pod sklepienia katolickich świątyń wchodzę, czuję jakoby promień, pociągający mię». Był on zaś nietylko więcej tolerującym niźli kościół i społeczeństwo, w którem żył, ale bardzo nad ton wieku wyższym. Dowiedziawszy się, że nieznana mu osoba zmarła, a ta odmawiała była modlitwę na intencję poety, zawołał: «Największa sława, która uolbrzymia człowieka w oczach jego nie może iść w porównanie ze znaczeniem takiej modlitwy!» Wszystkie wieńce Homera i «Napoleona gdyby je razem na jedno czoło wkładać można — nikną mi w porównaniu do tak bezosobistej intencji». Nie od rzeczy tu będzie, jeżeli przypomnę, że jego Świątobliwość Pius IX, papież, kiedy przyjmował Mickiewicza, a poeta, ukląkłszy, odezwał się: «Oto jestem syn marnotrawny», «ecco mi il filiol prodigo» odpowiedział: «syn najukochańszy», «filiol carissimo!» Ja zaś od Papieża większym nie jestem katolikiem. A któż, zawołam, przeto marnotrawniejszym synem był i tak wychylił do dna truciznę pieśni, jak to uczynił Byron pieśni, Sokrates?
Urodził się on w ojczyźnie lordów i był lordem, więc miał ojczyznę, mógł przeto wielkim mężem w społeczeństwie szczęśliwem zostać. Jak zaś pojmował to zadanie, najlepiej pokazuje pierwsza jego depesza do lorda Holland, której treść prawie dosłownie brzmi jak następuje: «Odsyłam raport, dotyczący wypadków w Nottinghamshire[1475], przekonanie moje w zapatrywaniu się na nie jest zupełnie różne. Usprawiedliwiam zbuntowanych i staję w ich obronie. Klasa rzemieślnicza jest bardzo upośledzona, jeden człowiek przez mechaniczne środki zastępuje siedmiu i wraz reszta pozostawiona jest bez pracy; należy się cieszyć z postępu machin, ale milordzie, nie godzi się, aby machin doskonałość okupywać człowieka degradacją». Oto pierwsza depesza wstępującego do parlamentu angielskiego męża stanu: — Poeta!...
Urodził się on pod kotarą, w Palestyńskich rycerzy godła ubraną, ale herb jego nikomu nie zawadza; zabłysnął on trzy razy tylko na trzech hełmach, gdy do Grecji wyjeżdżał... — Poeta!
Był on obdarzony wytwornością mowy i dziwnym słowa czarem, ale często w listach swoich schodzi do najniższej prozy, są albowiem listy, w których pisze o trzewikach dla emigrantów włoskich... Poeta!
Wielkim mógł być zapewne dyplomatą, jeżeli pokolenia zbuntowane i niechcące służyć powstającej Grecji, w imię Byrona tylko przystępowały do konfederacji — jeżeli baszowie tureccy z nim się tylko znosili, tak, iż do dziś szkołą byłoby dla dyplomaty rozpatrywać się, jak od pierwszej chwili przybycia do Grecji umiał Byron zażywać wszystkich języków, dla każdego stronnictwa i stanowiska zrozumiałych. Ale, do komitetu niepodległej Grecji pisząc, ten lord angielski mówi:
— «Myślę że wystarczającym celem jest wolność i niepodległość narodu, że jednak u Anglików, rodaków moich, nałóg do handlarstwa i przemysłu górę bierze nad wszystkiem, tedy dołączam i konsyderacje[1476] o handlu angielskim w stosunku do położenia Grecji...» Poeta!...
Poeta! — powtarzam, albowiem dyplomaci, a nawet i niedyplomaci, uważaliby raczej za stosowne rozpoczynać przez okazywanie, owszem, iż nałogi i zła ojczyste są drogocenną spuścizną pamiątek lub glębokiemi na przyszłość narodu widokami. Poeta!...
Mógł on też swobodnie, jak to mówią, karjerą swoją zająć się przy tak znacznym majątku, jaki posiadał, ale on pieniądzmi długo wspierał ludzi nieszczęśliwych — potem powstający naród, a pod koniec tej Byrona służby zastawione były nawet jego książki prywatne. — Poeta!
Mógł nareszcie militarną karjerę wziąć za cel swój, zwłaszcza, że urodzenie dawało mu już stopień w armji, co więcej, że strzelał, jak Tyrolczyk, bił się na pięści, jak najlepszy bokser, pływał, jak nikt na świecie, ale archistrategos przeniósł nad to pojęcie wojska zreformować raczej system karny w garnizonie greckim. — Poeta!
Pierwsze słowa jego, w parlamencie angielskim powiedziane, były: «Nie poświęcajcie człowieka dla machinacji i machin!», ostatnie w Grecji: «Nie poświęcajcie narodu dla rutyny!». Pomiędzy temi dwoma wszakże są całe dzieje Europy aż do dzisiaj jeszcze!
A gdy już tak na Homera ziemi «Iljadę» wskrzesił, tedy w Fidjaszów[1477] i marmurów ojczyźnie niema jego posągu, Europa zaś literacka naucza, że bajronizmem zowiemy antyreligijny, antysocjalny, antyrealny pierwiastek. Wolę ja za Juliuszem Słowackim powtórzyć: «Pobielanych grobów nie godzi się być cyprysami» — albo westchnąć z nim razem: «Żeby też jedna pierś była zrobiona nie podług miary krawca, lecz Fidjasza! Żeby też jedna!...»
I oto jest jakoby Ultima Thule[1478] pieśni, albowiem epopeja tu przenikła w siebie samą, siebie w rzeczywistość odradzając. Napoleon Wielki przymuszany był pojmować kosmopolityzm[1479] de la manière défensive i pobito go; ale tylko Kościuszko w Ameryce i Byron w Grecji pojmowali kosmopolityzm ze strony dodatniej i zwyciężyli też dla Ameryki i dla Grecji.

Nie wiem, kto w 30 roku był tym archistrategosem epopei, co na sztandarach napisał: «Za naszą i waszą wolność», ale wiem, że to był on: potwierdza to albowiem kwestja włościańska, agitująca właśnie państwo rosyjskie z inicjatywy polskiej i nie gdzieindziej czerpiąca pierwotną siłę swoją. Do Belwederu z bagnetem idzie poeta[1480], — dalej powstaje Okonel[1481] i Lamartine[1482], — dalej jeszcze Mickiewicz we Włoszech zakłada to, co się teraz robi; a przed oczyma naszemi Ludwik Kossuth[1483] tęż samą kończy epopeję, co się w Missolungi[1484] rozpoczęła. Dlaczego epopeja na tym Europy pasie jest większa od sił trzech gabinetów? Dlaczego Mikołaj do tyla obawiał się i zabraniał poezji, do ila prochu? Czyliż nieprzyjaciele nasi mają być bystrzejsi od nas samych! O, zaiste, że służba poetów jest poważna, ale prawda ta dopiero na wstępie do epoki dzisiejszej świtać poczęła, u bram której z Homera lirą i Leonidasa mieczem spoczął Byron, trzy słowa o sobie rzec mogący: veni, cantavi, vici[1485].

LEKCJA TRZECIA.

Po zakreśleniu całego widnokręgu poezji, a przeto epopei aż do granic onego i aż do wrębów, które się już w licencje nawet przelewają lub przelewać mogą, — pozostaje nam utrwalić cztery pojęcia: pojęcie oryginalności poetów, profetyzmu ich, naśladownictwa i czytania.
Umysł francuski ma do siebie, iż wyściga się, nie powiedziałbym, czynem, lecz praktyką. Jakoż, gdyby nam przyszło szukać u sławnych filozofów francuskich, co jest oryginalność, nie znalazłoby się na to odpowiedzi. Czyn a praktyka, to dwie rzeczy, których definicje i różnica nie obowiązują nas w tym momencie. Powiem tylko, że, jakkolwiek filozofowie nie wyrobili pojęcia oryginalności, jednakowoż, ile razy autor komedji jakiej użyje zwrotkę jedną z komedji, przez kogo innego napisanej, wraz jest kodeksu francuskiego artykuł, do odpowiedzialności za to przywłaszczenie powołujący. Kodeks i żandarmy wyprzedzają tu filozofów. Nie moja w tem rzecz pytać, co godniej, a co wygodniej? Czy przez rozjaśnianie pojęć czy przez karanie braku pojęć działać?... Ale artykuł taki w kodeksie karnym zupełnie odpowiada prawdzie i kodeks jest tu profetyczniejszy[1486] od teoryj literackich współczesnych — i policji przeto należałoby miejsce w akademii. Zdaje się on albowiem mówić, że oryginalność jest to sumienność w obliczu źródeł. Jak to, czyż ona sama nie jest źródłem? — zapyta kto. Takiej oryginalności niema. Sokrates, który nie szukał, aby uczniowie jego zgrawitowali do słońca piersi jego, zatracając indywidualną siłę obrotu około osi umysłowej każdego z nich osobno, który przeto szanował w uczniach swoich ludzi wolnych, który przeto miał mądrość — gdy mu dziękowano (mówię) za udzielanie wiedzy, upraszał i zaklinał, aby dziękowano raczej temu, który sprawia, iż ze słów jego korzystają. Sokrates, tak postępując, sumiennym był w obliczu źródeł. A względem osób? — zapyta kto. Wytłumaczę to przykładem z lekcji poprzedzającej. Skoro określiłem, jak prace epopei wyjrzały w sferę czynu i jak cała epoka z użytego słowa zniszczyła się, jak czcionkami ołowianemi nabijano karabiny, a drukowane papiery roztarto, pojawił się fenomen najważniejszy, jaki jest w wieku XIX, to jest, że w całej Europie, w Irlandji, w Węgrzech i we Francji postawiono ludzi słowa na czele rzeczy dziejących się — i, określając zjawisko to, przechodziłem koło pana de Lamartine i pokłoniłem mu się. Niestety, czułem, że nazwisko to nie jest sympatyczne; ale czyż dlatego, że on nie dopełnił obowiązków swoich, ja miałem nie ocenić fenomenu współczesności i być niesumiennym w obliczu wskazującej mi źródła swe prawdy? Ja nikomu się nie kłaniam i dlatego mogę się pokłonić prostemu krzyżowi, złożonemu z suchych gałęzi, a pominąć z nakrytą głową rdzenne dęby i cedry wielkie w dziewiczych lasach Ameryki. Dzieje stoją więcej na tem, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali. Lamartinowi było dane fenomenu najważniejszego w XIX wieku być wyobrażeniem, i to mi wystarcza. Poeta ma to tylko przedewszystkiem, czego odebrać mu nie można i mówi on do świata, jak Faust do Mefistofelesa: «Was kanst du mir, du armer Teufel, geben?»[1487] Poeta potrzebuje tylko zwycięstwa prawdy! Ja nie kłaniam się nikomu, tylko źródeł źródłu, i stąd to uszanowanie moje dla Mickiewicza, Kossutha, chociaż z ludzi tych O’Connel sam tylko może ma moje rzeczywiste sympatje. Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.
Ktoś mi powie, że sumienna wzajemność wobec źródeł nie daje samosiły i że trzeba dla indywidualnej oryginalności mieć źródło w sobie, ale ja powtórzę i powiem, że takiej oryginalności absolutnie indywidualnej niema, nie było i nie będzie. — A Sokrates? Nieśmiertelność duszy przed Sokratesem znaną była egipskim kapłanom. — Aleksander? Aleksander do Arystotelesa, zdrowia mu życząc, pisze te słowa: «Te rzeczy, których ja poufnie od ciebie się nauczyłem, nie dobrze jest, że publikujesz, albowiem lepiejby było, żebym to ja je sam tylko wiedział». No, ale Cezar? — Ah! Cezar nie załamywał tak rąk na piersiach, jak na kolumnie Vendôme[1488] — wszelako Plutarch donosi, że załamywał on je tak samo, tylko że ztyłu. Napoleon? Zapewne, ale trzebaby mieć komentarze Cezara, które go nie opuszczały nigdy, i przeczytać dopiski, robione na marginesach. — A Dante? Dante kroku nie zrobił bez Wirgiljusza nawet w piekle, a bez innych w czyśćcu i w niebie. «O, wołając do nich nieustannie, maestro mio! dottore mio! duca mio!» — Ależ Kopernik? I starożytność przecież znała krągłość ziemi. Ale ktoś mi powie: więc chcesz oryginalności nieledwie takiej, jak Zbawiciela? — Tu odrzekę, że ani jednego słowa Zbawiciela niema, któregoby wprzód w prorokach i przypowieściach ludowych nie było. I owszem, nie już ludu wybranego prorocy, ale i greccy nawet mistrzowie wiele z tych praw moralnych znali. Sam Zbawiciel powiada, że nauka jego nie jest jego, że nie przyszedł nauczać, ale dopełniać. — Więc, że oryginalności wcale niema absolutnej, na to już zgoda! Oryginalnym właśnie dlatego jest każdy prostotliwy i zacny człowiek w rozumie swoim; każdy poczciwy człowiek ma coś oryginalnego w sobie. Oryginalność ma człowiek prosty z ludu. Oryginalność więc jest tylko sumiennością dodatnią w obliczu źródeł. A ktokolwiek uważał, jak określoną była wyżej oryginalność, temu o naśladownictwie ostatecznie prawdę odkryć można odrazu i bezpiecznie. Naśladownictwo bowiem jest albo niewiadomością, albo najohydniejszym fałszem — i tu pojęcie kodeksu francuskiego jest właściwe. Kto albowiem pochwyci dziś Szekspira, cóż zrobi dla postępu? — Próżniak jest i oszukaniec, i na cal jeden dla rzeczywistego postępu kroku on nie zrobił i nic dlań nie ucierpiał. Bo, czyliż jedną noc zimową konie przed teatrem trzymał za to, iż wyższy teatr grał się w piersiach jego?... Bynajmniej!... Dlatego po epokach szarlatanizmu jeden atom oryginalnej i sumiennej pracy przeważa góry naśladownictwa. Malenieczka książeczka Kopernika poruszy świat, a tysiące woluminów leży bez życia. Widzieliśmy Byrona, zastawiającego książki, i widzieliśmy naród, powstający z niewoli, z najcięższej niewoli jasyru[1489] — gdy tymczasem nikną wolumina strategji[1490], a naśladownictwem wypchnięte ekspedycje cofają postęp sprawy. Tylko oryginalność, dobrze pojęta, tylko twórczość prawdziwa może utrafić i postawić się czynną w planach bożych, to jest zwyciężyć, — bo jedyny Pan, Mistrz nasz i nauczyciel, jest twórczy wiecznie. Naśladownictwo martwe przy coraz usilniejszym postępie eksploatacji wszystkiego, co nowe i dodatnie, dojdzie aż do zużycia samego ładu i rytmu następstwa, wtedy zaś, zastąpione być może jakim fenomenem magnetycznym, co zostawiam na boku. Wspomnę tylko, co poeta nasz mówi. «Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. — Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół, i szatan je zbiera, dodaje z radością do swych kłamstw i złudzeń — a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana! — »[1491]. Oto jest, co się dotyczyło oryginalności i naśladownictwa, więcej rezultatami, jakie one w życiu społeczeństwa sprawiły. — Tu nastąpiłoby zkolei mówić o profetyzmie[1492] poetów, który jest tylko sumienności w obliczu źródeł najwyższą i najczystszą potęgą, albowiem mieliśmy zamiar wszystko uprzątnąć i w pamięci odświeżyć, aby przystąpić przygotowanymi do ocenienia dzieł Juljusza Słowackiego. Profetyzmu jednak będziemy mieli sposobność dotknąć przy samym rozbiorze, teraz zaś mamy mówić o czytaniu.
Ktoś powie, że czytać każdy umie; zaprawdę mało kto czytać potrafi, — ale kiedy, jak uważano, zdarzyło mi się już w ciągu tego kursu głosić rzeczy, literaturą pierwej i przede mną nieobjęte, mam tu zaraz sposobność zarozumiałość tę ulegalizować, oświadczając, że wszystko to, acz nowe, z czytania przecież nabyłem. Znam albowiem kogoś, który wielkich korzyści z podróży odległych nie odniósł, ale starał się chociaż czytać Tacyta w Świątyni Pokoju, a Wirgiljusza opodal grobu jego, tragików greckich w amfiteatrach pompejańskich, Józefa Izraelitę i Ojców Kościoła w okolicach katakumb, pierwochrześcijańskie rysunki symboliczne oglądając, Danta we Florencji, a Szekspira w Londynie, noc pierwej całą po miasta tego nędznych ustroniach przechodziwszy, Byrona na pełnym oceanie, a Emersona w Ameryce na dachu płaskim, gdzie jest zwyczaj przechadzać się. Nie nowy to zapewne, nie jedyny i nie główny czytania sposób, aby miejsce, mówię, odpowiednie przedmiotowi dobierać. Niektóre indyjskie poezje w lasach tylko się czytywały... Ten miejscowości warunek bezwiednie silą się dziś zastąpić ilustracje, ale ilustracje te do treści drukowanych jako tło stosownie dobierane być winny, czego jeszcze nie bywa — pokazuje to wszakże, że nie wy- starcza już dziś czytać jednym tylko organem i że jakoby trzeba czytać wieloma razem władzami umysłu. Sokrates przez usta Platona o wynalazku pisma mówi: skoro Theut Tamusowi przedstawił wynalezione przez siebie piśmienne znaki, Tamus zawołał, gdy litery ujrzał: «Liter ojciec, zaślepiasz się miłością do niewidzenia celu liter. — Oto uczynisz ludzi niepamiętnymi i nie więcej, albowiem dałeś sposób przypominania sobie i reminiscencji, a ci, którzy się tych liter nauczą, pewni bedą, że powierzyli im tajemnicę wiedzy własnej i że się obejdą bez mistrzów». To przytacza Platon z ust Sokratesa. Wyrażenie zaś «bez mistrzów» znaczy spiritus rector[1493], i odnosi się do Mistrza mistrzów, albowiem jakośmy wyżej o oryginalności Sokratesa mówiąc nadmienili, odsyłał on owdzie uczniów swoich. Po tylu też wiekach piśmiennictwa nie wystarcza już jednej formułki czytania, aby przeto jednostronne reminiscencje powtarzając, nic łudzić się, że się postępuje! Ale tu ktoś mi może zrobić dwa zarzuty: 1° Czyliż słowa jednostronnem ich używaniem nie wykoślawiają się i nie wykrzywiają, jak źle noszone obuwie, i czyż dlatego nie trzeba ich jedynie czytać tak, jak autor sam je tworzył? Odpowiem i dodam świeży przykład na wyrazie «szlachta». W gazecie warszawskiej był niedawno szeroki artykuł, w którym dawano egzegezę[1494] wyrazu szlachta. Autor nie zaprzecza, że szlachta ma niemieckie brzmienie i znaczy: bić, ubijać, a mianowicie: klepać blachę, lecz, kołując tak około pierwiastku wyrazów, nic z nich ostatecznie nie wyciąga. Nie lepiejż było po krużgankach gotyckich kościołów naszych przejść się, aby się przyjrzeć śpiącym rycerzem z marmurów chęcińskich wyciosanym? Zaprawdę, należy cofać się na tła, na których znaczenie wyrazów odbija się i formuje, a wtedy zrozumiałoby się, że słowo schlagen, klepać blachę, w starogotyckim języku znaczy: uderzać po pancerzu, to jest: pasować na rycerza. Oto jest odpowiedź na pytanie, czy wyrazy, jednostronnie używane, krzywią się i zużywają aż do zatracenia ich wartości. 2° W drugim zarzucie ktoś mi powie, że w czytaniu należy odwracać się do potęgi pierwotnej, z jaką autor tworzył, a któż tak za czasów Szekspira pojmował go, jak my dziś! Ale ja odpowiem, że czytanie autora zależy na wyczytaniu zeń tego, co on tworzył, więcej tem, co pracą wieków na tem urosło. Jest to cień, który z łona najnieskończeniej wyższej prawdy upada na literatury papier i świadczy albowiem, że poza słowami naszemi jest jeszcze żywot słowa! Prawda najpoważniejsza, a której w żadnym literatury kursie nikt nie uczy...
Słowa autorów mają nietylko ten urok, tę moc i tę dzielność, którą my im dać usiłujemy lub umiemy, ale mają one jeszcze urok i moc żywotu słowa; czytać więc nie każdy umie, bo czytelnik powinien współpracować, a czytanie im wyższych rzeczy, tem indywidualniejsze jest, im bliższe umarłych sfer świata dzieło się czyta, łatwiej je pojąć: każdy zrozumieć może rejestra kupieckie, kucharkę doskonałą albo regulamin bataljonu — w miarę zaś, jak ku wolniejszym sferom wznosić się będziem, czytelnicy różnić się poczną w tem, co czytają... Koniec końców, książki są niesłychanie szanowną spuścizną i byłoby omaryzmem[1495] zamachnąć się na te drabiny do Olimpu — ale nacóż się zdały i drabiny, po których nikt nie chodzi? Wcale się wiec nie wstydzę, że mówię jak drugi Omar, popalić księgi... ale sercem...
Do tych uwag do czytania, a niezbędnych uwag, należy dodać co następuje: W wiekach średnich nietylko, że nikt z prawdziwą miłością i przyjaźnią nie krył się, ale wielu było sławnych jedynie z tego, że kochać lub przyjaciółmi być umieli — dziś przeciwnie. Czemu dziś miłość i przyjaźń chronią się i nie wytrzymują ludzkiego wzroku? Oto nadużyły się już tych słów formy określne. Czyż niema na każdym rogu ulicy ogłoszenia miłości nowych i siedemkroć siedemdziesiąt siedm romansów drukowanych w Paryżu i Londynie, a czytanych do wybrzeża rzeki Amur, aż w Syberji! Żaden rzymski patrycjusz nie napisał dwunastu tomów o patrjotyzmie, bo to jest rzecz nieprzyzwoita. Rozgadaniem albowiem takiem można ucodziennić i nabok usunąć nietylko przyjaźń, miłość, ale same nawet słowa «wolność» i «ojczyzna»... I nietylko, mówię, prawdy boże można usunąć za kulisy, ale i sejm, gdy się w dystrybucji[1496] i formach słowa uprywatni, można odesłać do domów, bo to będą już nie symbole, ale prywatni jegomoście i ci pójdą do domów! Nie o obskurantyzmie[1497] ja tu mówię, ale o onkcji[1498], która jest nerwem prawdy i bez której prawda nie może żyć.
Mowa ludzka gdyby nie składała się więcej z niczego, jak z pewnej tylko liczby wyrazów i z pewnej kombinacji wyrażeń, nie byłoby różnicy między literaturą a matematyką: literatura byłaby tylko błędną matematyką. Jeżeli więc mędrcy i filozofowie dzisiejsi nauczają nas, że słowa nas wyrażają — przepraszam i ostrzegam, że to jest mimowolna zdrada, bo wyrazy i słowa nasze są także i na to, że nas sądzą, nietylko, że nas wyrażają.

LEKCJA CZWARTA.

Skoro zapowiedziałem, że w miarę uzbierania się pokładów cywilizacji czytanie niemniej musi w wyższe potęgi urastać i trzeba mi było okazać na przykładzie wynaturzanie się wyrazów, co więc pokazałem na słowie niemieckiem schlagen i wytłumaczyłem, że słowo to odbrzmiewa uderzeniu płazem po pancerzu, zarzucono mi w tem tłumaczeniu niewłaściwość. Nie mogę się szeroce rozwodzić nad zarzutem, który mi zrobiono, bo zbyt wiele zabrałoby to czasu, ale powiem tylko, co też wystarczy, że Bolesław Chrobry, jakkolwiek dobry patrjota i wielki człowiek, był tylko grafem państwa niemieckiego, i że nie mógł być czem innem jako monarcha katolicki. Państwo rzymskie człowieka zbiorowego w pancerz ubrało, tak, jak dziś koleje żelazne przez kompanje nie rodzime, ale zagraniczne w Rosji i Polsce budują się — lubo ja wiem, że jest szkoła patrjotyczna, która samorodności szuka jakiejś, której żaden naród mieć nie może pod karą zeschnięcia. Nietylko forma i rytuał zakonu rycerskiego na świecie całym jedne były, ale nawet cechy i bractwa wniosły germańskie nazwy do rzemiosł naszych. Wyrazy nazw tych przebrzmią kiedyś w narodowe pierwiastki słów i każden ślusarz będzie je wywodził ze słowiańskiego początku, ale dzisiaj są one tak, jak fraki, właściwe tylko romańskiej cywilizacji, które nosimy i które nas wcale nie dziwią, ani patrjotyzmowi szkodzą, póki umiemy być trzeźwymi i od kroju fraków nie zależeć. Wracając zaś do początku zarzutu, trzeba przypomnieć sobie także, że wcale nie uczucie szlachetności, ale raczej uczucie teokracji[1499] jest przyrodzonem człowiekowi, a przeto nieprzenośnem. Uczucie teokracji jest wspólne wszystkim narodom i nawet na wyspie odludnej wyradzać się samo potrafi, gdy przeciwnie szlachetność jest już uczuciem artyficjalnie[1500] naturalnem, a przeto przenośnem i z obcowania z ludźmi i ludami wziętem. Tym sposobem i brzmienie wyrazu, i natura rzeczy, którą ten wyraz określa, podwakroć dowodzą, że samorodnym on być nie mógł, jak fraki i koleje, mimo pewnika, iż szlachectwo polskie zaowocowało w prawdy większe i piękniejsze, niżeli kiedykolwiek jakikolwiek naród miał... Idąc dalej i zastanawiając się zkolei nad wyrazami innemi, mógłbym pokazać, że wyraz gmina od niemieckiego gemein pochodzi i t. p., a takim sposobem w całej nomenklaturze społecznego języka zobaczyliśmy ukrytą architekturę gotyckiego gmachu; — to są rzeczy, które narodowości nie ubliżają bynajmniej... są socjalne, nie nacjonalne.
A teraz przystąpmy do właściwego zadania tej lekcji, to jest do zgłębienia i objaśnienia narodowego arcydzieła Juljusza Słowackiego pod tytułem «Anhelli».
Gdyby wydumaną przez wygnańca na odludnej wyspie «Apokalipsę»[1501] dał kto do czytania literatowi i poecie rzymskiemu, choćby tak doskonałemu, jak Horacy, i tak dobrze umiejącemu po grecku, cóżby ten doskonale umiejący po grecku z Apokalipsy wyczytał? Oto uczyniłaby na Horacjuszu «Apokalipsa» wrażenie takie, jakie na nas czyni «Tysiąc nocy i jedna»[1502]. Jest więc błędem najszkaradniejszym, gdy nie wiemy (a prawie występkiem, gdy wiemy) czytać utwory narodu nieszczęśliwego temi oczyma, któremi się utwory poetów tryumfujących czytają. — Nie moja wina, że wpierw o całej i o wszystkich cywilizacjach mówić tu muszę, zanim przystąpię do cywilizacji naszej i do «Anhellego», ale sumienie każe mi śmiałe rzeczy i nie oględnie mówić, proszę więc o uwagę, albowiem, gdyby opinje moje niedo- brze zrozumiane były, moglibyśmy sobie zaszkodzić i temu poecie, który tak źle pojmowanym i tak źle znanym jest: nie było jeszcze kompletnego wydania dzieł Juljusza Słowackiego, a trzecia część pism jego tuła się po Galicji do dziś dnia.
Aby być człowiekiem ukształconym, dość zdać się na wiarę cywilizacji, którą się napotkało; ażeby być kształcącym się, potrzeba coś z siebie dodać i niedość już potulnej bierności. Ale, ażeby być kształcącym, do źródeł wrócić należy. Najwygodniej być ukształconym, człowiek wtedy ma horyzont ducha pewny, zakreślony i skończony, jako posąg w formie bezjegowolnie wpierw zrobionej odlany; stan taki Włosi określają wyrazem «tondo» a Rosjanie dobitnie i malowniczo wyrazem «krugom». — Jeden i drugi wyraz, tondo i krugom znaczą okrągły, czyli, jako ujemna forma posągu, zwypadkowany bezwłasnowolnie, różnemi naciskami zewnętrznemi... tak to byli niewolnicy rzymscy aż do dni Spartakusa[1503], który gwałtem i krwią poprzedził oliwne słowa Chrystusowe. Ale człowiek, co w kręgu tym duchem nie zamieszkał, lecz tylko przeszedł pod nim, jak pod tryumfalnym łukiem, który przeto pamięta, że Spartakus już był, a Chrystus Pan był i jest — człowiek taki jest kształcący się, nie okrągły, i owszem, ciągle wyokrąglający się współdzielnie. Tu dopiero słowa Montaigne’a «ondoyant et divers»[1504] są prawdziwe; człowiek bowiem taki, to już nie kryształ, wedle praw matematycznych rozwijający się i rosnący, zato martwy, człowiek taki, to nie niewolnik! Żeby zatem korzystać z cywilizacji, trzeba nie być jej samym tylko logarytmem, gdyż w takim stanie, napotkanym i gotowym, pocóżby duch na planetę wchodził? Jeżeli człowiek tak ukształcony jest, to człowiek spotkany i gdyby tak pozostał byłby homunkulusem[1505] przez Doktora Fausta w retorcie szklannej zrobionym. Skądże to pochodzi? Z jakich źródeł wypływa? Oto stąd, że cywilizacja każda, jako skończoność uważana, jest fałszywa, że każda jest względna i żadna z napotkanych nie jest ostatecznym i tryumfalnym ludzkości owocem. Cywilizacja, mówię, każda podobna jest do rusztowania, które ma kształt gmachu i jest arcywyniosłe i okazałe i zdaje się być niebotyczne. I ma piętra i sklepienia, a z tem wszystkiem razem nie jest jednakże niczem więcej, jak tylko płaską i poziomą deską, schodem jednym, na to tylko służącym, aby po nim deptać i chodzić. Kto zaś nie zna architektury i na rusztowanie takie patrzy, tedy widzi księżyce i gwiazdy, przez ażurowy gmach przesuwające się. I mówi sobie: «To gmach wielki», ale biada temu, kto tu sfinksa zagadki nie odgadł, albowiem ani zamieszkać w tem rusztowaniu, ani wzgardzić niem nie jest rzeczą słuszną i prawdziwą — prawda mówi i woła: «Nie bądźcie niewolnikami ludzkimi». Ja nie cenię Spartakusa za przegrane bitwy i popełniane gwałty, ale mu i to jako wolności wieniec oddaję, że na kilkanaście tysięcy trupa z jego obozu nie było żadnego rannego w plecy... Bitwy on przegrał, ale męstwem wyrównał szlachetnym, a przeto kastę zniósł. Między cywilizacją starożytną a cywilizacją chrześcijańską ta jest główna różnica, że w tej ostatniej zarówno już idzie, jak być pobitym i jak pobić. Starożytny Rzymianin o koniec swej dramy i jej moralny wątek nie dbał; gdzie fortuny i wątku nie stawało, tam kazał się niewolnikowi lub truciznie z następstw dram wyręczyć, zarzucał tylko płaszcz na oczy przed widokiem niewolniczego miecza lub najętej płacą trucizny; tak też i ludy starożytne dwie tylko konieczności ostateczne przed sobą miały: eksterminację[1506], albo pochylenie szyi, wyciąć w pień, lub dać się uwiązać u pnia... Dziś się to odmieniło; cywilizacja chrześcijańska ludu żadnego w pień już wyciąć nie może, nie dla czego innego, tylko, że na dnie rzeczy wycinanej miecz wycinający napotka część samego siebie, prawie część własnej rękojeści, prawie że jelce[1507] własne i stal własną, a wtedy przerazi się i cofnie[1508]. Oto i tyle jest zwycięstw prawdy chrześcijańskiej, politycznie ją uważając, tylko tyle — ściśle odmierzam. Socjalnie zaś nie już politycznie proszę mi powiedzieć, jak dalece zaszło chrześcijaństwo? Parabolą[1509] rzecz tę określam, bo parabole mają to do siebie, że nietylko prawdy przedstawiają, ale i dra- mat życia, prawdę wyrabiający — dlatego też między innemi powodami, parabolami Zbawiciel określał niektóre prawdy. Filozofja niemiecka jest w błędzie pod tym względem, bo nie wie, że jest tylko pewna warstwa prawd i że są tylko pewne strony prawdy, które się idealnie przedstawić i idealnie formami myśli objaśnić dają, ale, że drugi prawd okres dla uwydatnienia swojego potrzebuje dramatu życia — paraboli. Powieści i pogadanki paraboliczne Mickiewicza dramatyzowały życie prawdy opowiadanej — ale któż je spisywał i cenił w ostatnich Mickiewicza latach? Oskarżę tu, że upominałem oto za życia Adama — któż to podjął?! Zginęły!... Otóż chcemy określić, jak daleko zaszło chrześcijaństwo socjalnie? W najucywilizowańszym narodzie i kraju niech człowiek, mający z głodu skonać, ukradnie bułkę chleba i niech powie przed sądem, a nawet przed sądem przysięgłych, gdzie pomiędzy nim a sędziami krucyfiks stać będzie: «Pan i Bóg mój z cudzego zboża kruszył kłosy dla uczniów swoich». Zaiste, skazany będzie taki człowiek jako złodziej na więzienie. Dajmy nato nawet, że jury[1510], jako z postępu chrześcijańskiego wyszli, nie skarżą człowieka takiego na więzienie, wtedy ja się zapytam, kto mu odda cześć jego, kto zeń zdejmie to piętno hańby, że był o kradzież posądzony? Powiem nawet, że niechby współcześnie do takiej sprawy o głód człowieka, polityczna jaka reakcja w społeczeństwie miała swój rygor — Jury przenieśliby polityczne usposobienia na pole sprawiedliwości i potępiliby takiego człowieka dla porządku i przykładu. Ja nie jestem urzędowy profesor ani rewolucjonista, wiec mnie ani deklamacja, ani regulaminu fawor[1511] nie obowiązuje. Człowiek na to przychodzi na planetę, ażeby dał świadectwo prawdzie. Trzeba przeto wiedzieć i pamiętać, że cywilizacja każda uważana być winna jako środek, nie jako cel — dlatego też zaprzedać cywilizacji duszę swoją i przytem modlić się w kościele, jest to być Tartuffem[1512]. — Jesteśmy synami narodu szlachetnego i idziemy do ojczystej ziemi obiecanej, a jest ona ziemia obiecana nie dlatego, że winne grona w niej będą większe, niż gdzie indziej, i że w niej mleko i miód płynąć będzie — ale dlatego, że zapowiedziano nam na Golgocie, iż prawda zwyciężyła i że my przeto w sukcesję dokonanej prawdy onej wchodzimy.
Już przecie z jednej strony na Psiem Polu[1513] pokazanem było, że nie jesteśmy na szwadron jeden jazdy cudzej i indywidualnego sumienia nie mającą posyłkę przeznaczeni, gdy znów przeciwnie pod Wiedniem[1514], że potęgi własnej i tej indywidualności bytu dla siebie samych nie chowamy... Cywilizacja przeto, która dlatego szuka, że tak powiem, okrągłości, całości i skończoności swojej, aby się poświęcić, ma swoją rację — raison d’être[1515] i sprawiedliwa jest; kijem się podeprzeć wolno pielgrzymowi i nie jest to słabością wobec celu pielgrzymki jego. — Eunuch króla jednego pogańskiego, przez usta Elizeusza proroka poznawszy prawdziwego Boga, pytał się, czy to jemu za złe wziętem nie będzie, jeżeli, skoro król, na ramieniu jego oparłszy się, do świątyni słońca się uda i pokłony dawać będzie, czy on wtedy także pochylić się pod ciężarem ramienia królewskiego może?... Elizeusz powiedział: «Idź w pokoju!» — idź, to jest nie zatrzymuj się na drodze prawdy, a ona sama wskaże ci skrupułów miarę, jeżeli iść, to jest postępować, nie zatrzymując się, będziesz. Tyle też tylko cywilizacji wolno pochylić się przed wieku wymaganiem, tyle tylko i nie więcej na jeden atom! Powtarzam więc raz jeszcze, że cywilizacja każda o ile za skończoną, o ile w siebie zatrzymaną i nieodwołalną uważa się, może być sprawiedliwie podporą tylko, a nie celem, — rusztowaniem, nie zaś budową.
Powiemy dalej rzeczy, które są niesłychanie ważne, a te będą ciemnemi się wydawać. Cywilizacja każda nawet u ludów starożytnych miała dwa bieguny: punkt wyjścia i punkt zamierzchu swego. U ludu wybranego punkt wyjścia, to Jeruzalem z Syjonem[1516], a im odpowiada Samarja, gdzie punkt zamierzchu promienia, wychodzącego z Syjonu. Tam już lwy pożerały ludzi, ludzi, od których nawet wody napić się było zdrożnością. Wprawdzie pod koniec ludu wybranego nie Syjonu obywatela, ale samarytanina Pan okazał być pierwszym i wybranym, ale to w nawiasie. Przechodzę do państwa rzymskiego, aby też samą architekturę okazać; miało ono dwa punkta: Kapitol — punkt wyjścia i cały pas północny cyzalpiński, a mianowicie Galję z jej nadbrzeżną Marsylją, Marsa kolonją militarną, coś jakoby Botani-bej[1517] rzymskie, punkt zamierzchu. Stąd to o wygnanych wogóle mówiono: «Poszedł ten i ów na ryby do Marsylji», to jest na zatracenie. Jakkolwiek znowu z Galji na Kapitol weszli mężowie silni, a chorągiew Łazarza i Magdaleny, do Galji wygnanych, powiała nad murami Watykanu — i tu drugi jest nawias. Wspomnę tylko, że Tacyt w życiu Agrikoli, jeżeli się nie mylę, powiada, iż w Marsylji dziwnie osobna wyrabiała się filozofja. Jak zaś Jeruzalcm do Samarji i Rzym do Marsylji, tak następnie całe średniowieczne katolickie imperjum ma się do Ameryki. Samarytanin i Marsylczyk amerykański w osobie Washingtona[1518] pogroził znowu staremu światu palcem, a w osobie Anglji odepchnął go, ale to znowu jest w nawiasie! Oto jest jakoby obraz geograficzny i przewodnik podręczny wartości moralnej tych cywilizacyj. Takiej geograficznej lekcji nikt wprawdzie dziś nie uczy, ale podobno, że tak uczyć będą skoro umiejętności ściśle będą pojmowane w duchu chrześcijańskim, a który to duch radzi i wymaga, aby od punktu tryumfującego do cierpiącego czuwanie usilne jasno miało wytkniętą drogę. Umiejętność taką historji nazwałbym archistrategją dziejów, ale, dając jej oś i nazwisko, zastrzegłbym, aby nigdy nauka ścisła nie stała się — pieśnią żywą zostać ona powinna... Zakreśliwszy takie to linje i osie mogę powiedzieć, że są jeszcze następujące drugiej potęgi osie. I tak, dla Ameryki ujemnemi biegunami będą murzyni, dla Anglji — Irlandja, dla trzech mocarstw — Polska, dla Rzeczypospolitej Polskiej w pewnym okresie jej dziejów — zaporoska sicz, dla Niemiec — emigracje niemieckie do Ameryki, dla Francji — własne jej rewolucje; wszędzie mamy a i z, Ω i Λ. Może kiedyś mąż stanu nie będzie inaczej pomierzał ważności kwestyj społecznych, jak tą tylko mojżeszową trzciną, którą wskazuję, ale dziś byłoby to jeszcze niebezpiecznie, bo któż wie, czy tej trzciny mojżeszowej nie oddanoby bursie[1519] i czy z tej laski źródłotwórczej nie zrobionoby łokcia kupieckiego? Nie ja przecież pierwszy nazwałem wiek ten materjalnym i ze wszech miar przedajnym...
Nakreśliwszy bieguny wszystkich cywilizacyj głównych, bieguny dodatnie i ujemne, moglibyśmy jeszcze uogólnić te szczegóły, wypowiadając, że cały nareszcie krąg każdej cywilizacji miał u krańców obwodu swego koczowiska, t. j. osoby zbiorowe dziczy wszelakiej, które nazywano olbrzymami, potworami i biczami bożemi, a których to koczowisk ogniska dalekie były jakoby czatami ogni bożych, mieczów i biczów bożych, czekającemi, aż głos krzywdy, choćby tylko oddany powietrzu westchnieniem i jękiem, nie zaświśnie z burzy gwałtownością, aby znagła poruszyły się te chmury mieczów, biczów, ogni i szły, karę za krzywdy niosąc. Tak było zawsze — i silniejsze to są gesta i majestatyczniejsza ich rzecz, aniżeli dyplomatów formułki[1520]. Tak jawiły się światu Galle, Germany, Hunny, Tatary, rewolucje socjalne — a razem znów biorąc tę masę całą i jednym oka rzutem obejmując ten obraz, będziemy mieli świat pogański na wierzchu i świat katakumb spodem... Polska tylko jedna i Grecja może druga nigdy biczami bożemi nie bywały: Polska mieczem tylko, i to bynajmniej nie rdzawym, miała zaszczyt być razy parę... Lecz gdzież, Polskę tak jak świat mierząc i cywilizacji jej całej biorąc promień, gdzież więc punkt wyjścia Syjonowi i Kapitolowi, a gdzie punkt dojścia odpowiadający onym Samarjom, Marsyljom, Ameryce?...
Oto, niestety, punkt dojścia znajdziemy wszędzie, albowiem niema kraju takiego, gdzieby wygnaństwa polskiego już nie było; wszelako najstateczniej miejscem tem jest Syberja. Takim to więc sposobem do założenia głównego lekcji naszej przeszliśmy i oto jesteśmy u bram, u tła a poniekąd u samej istoty «Anhellego». Że przeto Syberja dla Polski jest punktem zamierzchu cywilizacji, widzimy w tem przyczynę, która powoduje, iż w poemacie tym są sceny, należące do całego wygnaństwa. Poeta tutaj za tło wybrał najwyraźniejsze tylko miejsce w biegunie ujemnym. Ten przedewszystkiem z żywych i czynnych może być spokojnym, kto od początku do końca widzi obowiązujący wolność jego cały regulamin cywilizacji w czasie danym, odwróćmy się więc i poszukajmy punktu wyjścia, abyśmy cały przebieg zestroju cywilizacji polskiej widzieli a przeto tem łatwiej wrócić do końca mogli. Marco Polo[1521] nie wstydził się był naiwności, z jaką szukał źródła wiecznej dla człowieka wiosny sił w pustyniach Azji i odnalazł te same skrzydła, któremi poleciał Kolumb i któremi jedynie człowiek źródło młodości odkryć może. Nam idzie tu o to, skąd byli ci pierwsi ludzie, którzy ziarno cywilizacji ludzkiej przynieśli, boć cywilizacji takiej niema któraby, jak grzyb wyrastała, wyjąwszy wierzące w ten mineralizm Chiny. My zaś nie ogników błędnych szukamy, ale mówimy raczej o słońcu prawdy. Tym przeto punktem wyjścia, tem źródliskiem dla nas jest Rzym. Słońcem rzymskiem są katakumby rzymskie, przemienione w noc Nerona na świeczniki, albowiem on to zatkniętych na słupach, materjami palnemi okręconych i zażegniętych w kagańce zamienił chrześcijan pierwszych, i po raz pierwszy. To zaś nie, aby chrześcijan prześladował, ale aby Chrystusa palił, albowiem dlatego jedynie, aby zakryć rozpustę swą przed ludem i z trwogi. Stąd to, mówię, promień chrześcijaństwa popłynął na świat i tutaj też cywilizacji polskiej źródło jest. Kiedy przeto Słowacki u bieguna zamierzchu cywilizacji polskiej, t. j. chrześcijańskiej w Polsce, z lirą swoją stanął, albo raczej na biegun ów posłany był, wtedy uczyniło się przez nieobjawioną wówczas archistralegją poezji, że inny poeta na Kampanji Rzymskiej zatrzymał się, aby nam ocalić przytomność historyczną. A jeżeli wspominam Rzym, mówię tu o ś. p. Zygmuncie Krasińskim, którego gdy chrzczono, Napoleon Wielki dał mu stopień adjutanta króla rzymskiego, a którego więc jakoby odnoszenie się do Rzymu było zarazem legalne i ponadwiednie patrjotyczne — o autorze, jednem słowem, który ponadprzyrodzonych używał środków dla utrzymania historycznego ducha w społeczeństwie, bliskiem zgminnienia przez niebyt polityczny. Mamże dodać, że, nie mając sejmów i prawie dziennikarstwa, słuszna byłaby rzecz przynajmniej postarać się chociaż o trawienie dobre arcydzieł, które zbiorowego umysłu będąc zawsze poniekąd ideałem, nie mogą sejmowej (zejm-owej) zbiorowej nie mieć ważności... A jednakże iluż na stu czytelników z głębszą myślą do ręki je biorą? Czyliż tylko przez gruntów łany, i to sznurem karbowych, pomierzać mamy obszar ojczyzny naszej? Wiedzmyż o tem, że epoka polityczna Milikowskich, o których przedmowa do pism Ligenzy mówi[1522], skończyła się za Sasa. Aby przeto nie być cywilizacji manekinem, ani w retorcie przygotowanym homunkulusem trzebać przecie z tej cywilizacji zdać sobie sprawę i od rana do wieczora plany jej mieć przytomne. Boć tym tylko sposobem, realności własnej nie mając, trzeźwość obywatelską zyskuje się. Znamy to niby rzeczy cudze, słuszna więc postarać się o poznanie i epopei własnej, groby i posągi stawiać umiemy, ale to coś przypomina groby które prorokom stawiano, a o których Zbawiciel ze zgrozą wspomina.
«Anhelli» Juljusza jest to świecznik, w mrokach sybirskich palący się: przeciwny zaś, a odpowiadający mu poemat jest Krasińskiego «Wigilja Bożego Narodzenia»[1523], dwa poemata, bez których, (śmiem powiedzieć rzecz, która się wyda napuszoną i dziwaczną — dlatego, że ją powiem poprostu) bez których, mówię, przewodnictwa nie można być oświeconym patrjotą polskim. Tem więcej, że zamiast sejmu mamy koterje, a zamiast dziennikarstwa mamy mechanikę dziennikarstwa, od obcych wziętą, i coś, co we mgłach embrjonu[1524] jeszcze spoczywa. Jeden z tych dwóch tak dalece przeważnych poematów idzie od Syberji, gdzie są dzieje serca pojedyńczego człowieka, bo tam dzieje narodu kończą się, a drugi z Rzymu, gdzie są dzieje narodu, bo tam ogólność właśnie indywiduum chłonie. Otóż może nie należałoby inaczej tych dwóch arcydzieł czytać, jeno razem, jeden obok drugiego kładąc. Pomiędzy Juljuszem Słowackim a Zygmuntem Krasińskim ta odpowiedność rzeczy i to braterstwo były zapowiedziane, a nawet i śmiercią stwierdzone, o czem w ostatniej powiem lekcji. Są to dwaj wodze epopei polskiej, na czatach swych stojący — za ich dni mieliż oni wojsko?
Aby się zaś ograniczyć choć tylko na tem, co w szczupłym zakresie czasu zrobić można, zobaczymy też przynajmniej wstępy i końce tych dwóch poematów, z których podobało się pieśni przedwiecznej i wiecznej, aby jeden stał u początku, drugi czuwał u końca i ażeby człowiekowi i społeczeństwu, to jest narodowi, uprzytomniali cały promień cywilizacji jego, przywodząc go do uczucia własnego i sprawiedliwego Ja. Pamiętajmy przytem, że to co innego jest czytać poetów, co gadają o lirze, ale to chyba o tej, którą drukarz wyciska na okładkach ich tomów, gdyby im zaś lira Amfjona[1525] z niebios zleciała, w ręce wziąćby jej nie umieli — co gadają i o twórczości, ale, gdyby im kazano śpiewać tak, aby kamienie się składały w mury miasta, to każdy z nich palecby w atramencie umoczył... i wąsy sobie zrobił.
W poemacie Słowackiego Anhelli, idąc z Szamanem przy blasku gwiazd «po śniegiem okrytych stepach, spotyka obóz cały małych dzieciątek i pacholąt, gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. — A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej nowego katechizmu i pytał dzieci o rzeczy niegodne, a pacholęta odpowiadały mu przymilając się, albowiem miał u siodła kosze i chlebem mógł je nakarmić; a były głodne... Oto zapomniały już płakać po matkach swoich i tu się wdzięczą do chleba, jak małe szczeniątka, szczekając rzeczy złe i które są przeciwko wierze — powiadając, że car jest głową wiary i że w nim jest Bóg i że nic nie może rozkazać przeciwko Duchowi świętemu, nakazując nawet rzeczy podobne zbrodniom, albowiem w nim jest Duch święty». Pomijam rzecz, której byłoby wielkim wstydem nie znać, to jest: iż wszystkie ludy do Olimpów swoich zawsze podobne, że przeto dogmat popów uczy, iż Duch święty od samego tylko Ojca zgóry i byt po siemu[1526] pochodzi, katolicka zaś forma chrześcijańskiego dogmatu określa, iż Duch Śty zarówno od Ojca i od Syna, od boskości i człowieczości najświętszej płynąc, wolności jest przeto zakładem. Widzimy przeto tutaj w obrazie powyższym zapomnienie miłości i wiary, a jednakże anielską przytem niewinność. Potwór to nieznany starożytnemu światu. Koniec złego zarazem i koniec dobra, koniec wszystkiego: niewinność równa zepsuciu! «Zresztą cisza» jak mówi Shakespeare. — Teraz spójrzmy w odwrotny biegun.
U Krasińskiego w wigilją Bożego Narodzenia poeta błądzi po polach Kampanji Rzymskiej, spalonych słońcem «przy niebie czystem, jak zawsze» i nie napotyka tego, co pierwszy, ale widzi, że «daleko na wodach stoi plama czarna, jakby żywa, coraz większa i lecąca ku niemu. — Wielki to i posępny okręt, bez płócien i masztów, a wszystkie fale kołami rozbija na pianę — i z pośrodka jego bucha słup dymu, który leci nazad w nieskończoność» — (Okręt ten, jest to arkan cywilizacji całej, w której żyjemy: wozy i okręta parowe, mechanicznie wiążące i popędzające ludy). Dalej Krasiński mówi: «Stały tam postaci w karmazynowych czapkach i w płaszczach bielejących; usłyszałem niby zgrzyt łańcuchów — zdało mi się, że pada ciężki most, długi most, od okrętu rzucony do brzegów — po nim w ciemnościach wiją się te postaci i dążą ku mnie. — A gdy niedaleko już były, zapytany jednym głosem: «Kędy droga do Rzymu?...» — Jam odparł: «Niema tu drogi, tu pustynia». A oni odrzekli: «Prowadź nas zatem!» — A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosom: «Myśmy ostatki szlachty polskiej[1527]. — Anioł pokazał się nam, anioł niepodobny tym, których oglądały ojce nasze, bo miał skrzydła bez blasku, i welon żałobny na czole — lecz wiemy, że on z nieba zesłan — a on nas tu posłał. Długośmy płynęli — wielkie tam były wichry i istoty na morzu, lecz dopełni się wola Pańska, jeśli dziś o północy staniem w bazylice Piotra». — To było pisane lat temu dwadzieścia, a nie wczoraj, po przeczytaniu gazet z Rzymu. Około tegoż samego czasu pisane było arcydzieło Juljusza.
Spójrzmy teraz na końce tych dwóch biegunów i tych poematów, tak niesłychanie ważnych dla trzeźwości Rzeczy Ojczystej (Rzeczypospolitej).
«Anhelli był umarły!... Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach. — I oto nagle z płomienistej zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały, i leciał z okropnym tętentem. Śnieg szedł przed niemi, przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią. — A w ręku rycerza była chorągiew, a na niej trzy ogniste litery paliły się. I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: «Tu był żołnierz[1528], niech wstanie! — Niech siada na koń, ja go poniosę prędzej, niż burza, tam, gdzie się rozweseli w ogniu. Oto zmartwychwstają narody! — Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa! — Nad krwawemi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiej. Korony ich ulatują z głów, jak orły niebieskie, i czaszki królów są odkryte. Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła. Kto ma duszę, niech wstanie, niech żyje, bo jest czas żywota dla ludzi silnych!» — Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy z nad trupa, rzekła: «Rycerzu nie budź go, bo śpi! — On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć dalej, nie budź go. — Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste, jak diamentowe źródło, i tak wonne, jak lilje wiosenne». Znaczy: ja jestem kobietą i zawiązaniem człowieka w społeczność, — gdybym mu przeczystości serca nie zaćmiła, tedy byłoby to diamentowe źródło, pierwotny kryształ mineralny i byłaby to woń wegetalna lilji, ale nie byłoby to słowo stworzenia ciałem człowieka. — Eloe chwali się tu przed rycerzem z chrześcijańskości swych praw, rycerz zaś szuka sołdatów na dzień fatalny bicza bożego. — Zrozumcież! — «To ciało do mnie należy, i to serce mojem było. Rycerzu, koń twój tętni, leć dalej!» — I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiej, a Eloe usiadła nad ciałem martwego. I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał».
Anhelli jest personifikacją serca ludzkiego wobec tragedji historji: gdzie już wytrzymać nie może i kończy, tam sąd się zaczyna, bo ulegalizowana jest bezserdeczność. Czas jest, ażeby Anhelli obudził się, ale, skoro obudzi się bez serca, czyliż tak wypełni misję swoją, jak ludzkość chce? A jednakże on jest sercem cywilizacji. — Eloe «uradowała się», że serce człowieka nie nadużyte: jestto prawdziwa kobieta chrześcijańska!...
Krasiński mówi już o sercu narodu w obliczu dogmatycznej całego chrześcijaństwa sprawy. Okręt parowy, to jest cywilizacja, nadewszystko przez sam interes mechaniczny zbliżająca ludy, przywodzi do Rzymu resztki szlachty polskiej, której nie sama machina parowa, ale anioł żałobny iść kazał. Narody wszystkie idą ze swemi chorągwiami do grobu Piotra. Ciało i krew, jako budowa zewnętrzna, miota się i transfiguruje[1529], sklepienie upadkiem grozi, a narody, aby sklepienie owe nie przygniotło chorągwi ich, ruszają z miejsca. «I pierwsi Rzymianie zaczęli się zrywać i uciekać». — Polacy zostają jedni i zbliżają się ku wielkiemu ołtarzowi «a cztery kręcone filary ołtarza pękły, jak ścięte drzewa runęły — i baldachim spiżowy runął — i kopuła cała, jak zstępujący świat, biało spadała na ziemię. I wszystkie portyki, i pałac Watykanu, i kolumny dziedzińca łamały się, rwały, w proch się sypiąc — i obie fontanny, jak dwa gołębie, przypadły do ziemi, konając, a lud uciekał coraz dalej, jak morze, wyparte z brzegów»... Kardynał wstąpił na ten olbrzymi kopiec, «szaty purpurowe opadły mu z ciała i przemienił się w postać białą, łagodnem światłem osrebrzoną... — Zbliżyłem się do niego — mówi poeta — i rzekłem właśnie w chwili, gdy wschodziło słońce: «Panie, czy prawda, że ostatni raz wczoraj Chrystus narodził się w tym kościele, którego już dziś niema?» A on z dziwnym uśmiechem... odrzekł mi: «Odtąd Chrystus ani się rodzi, ani umiera na ziemi, bo odtąd już na wieki wieków jest i będzie na ziemi». — A ja, to słysząc, zbyłem trwogi wszelkiej i zapytałem się: «Panie, a ci, których przywiodłem wczoraj, czy na zawsze już leżą pod temi gruzami, wszyscy umarli kolo umarłego starca?» A ów biały święty odrzekł mi: «Nie trwóż się o nich. Zato, że wyrządzili mu ostatnią przysługę, Pan odwdzięczy im — bo zachodzący, tak, jak wschodzący, umarli, tak, jak żywi, są z Pana, owszem, im lepiej będzie i synom synów ich». A gdym zrozumiał (powtarzam: «zrozumiał») ucieszyłem się i duch mój się przebudził (powtarzam: «przebudził»).
Nie potrzebuję dodawać, że dzień, w którymby narodowość chrześcijańska jakkolwiek bądź powiedziała, że Kościół chrześcijański do niej tylko «od wieków i na wieki» należy, byłby dniem, w którym narodowość ta stałaby się przez toż samo żydowską, nie chrześcijańską. Jak również, mamże tu dodawać że, gdyby od rozwoju dziejów ojczyzny odjąć to, iż byli pierwej obcy ludzie, i nie rodacy, co przynieśli słowo ewangelji, i odjąć w następstwie kodeks rzymski, a za nim gramatykę, na której się język budował, pozostałyby pieśni dzikie ludu, panowanie ras — przywilej mocy dominacyjnych[1530] — fatalność zamiast Boga, który jest miłość, i uważanie siebie za centrum ziemi, jak to Chińczycy utrzymują. Nie parowym też mechanizmem wyźródliły się narodowości, a stąd i pełnoletność synów w obliczu matki starej nie rachunkiem taryfy, ale żywą dramą się odbywa — najemnicy i niewolnicy tylko kwitują się. Taki będzie też sąd transfiguracyjny na obie strony, tak dla ludów, jak i dla Kościoła.
Ponieważ «Anhelli» i «Wigilia Bożego Narodzenia» pisane były lat temu 20, kiedy rozgadanej dziś a niezgłębionej kwestji rzymskiej nikt nie dotknął i z wygnańców także sybirskich, (których wygnańcami w ojczyźnie znów oglądamy) nikt nie wracał, muszę więc tu słów parę o profetyzmie poetów powiedzieć. Nie godzi się, powtarzam raz jeszcze, czytać utwory narodu nieszczęśliwego temi tylko oczyma, któremi się utwory poetów tryumfujących czytają; owszem, powiem to, jakbym na sejmie mówił, że jest występkiem przeciwko Rzeczypospolitej nie znać epopei własnej; takich przynajmniej, mówię, buletynów[1531] ducha, jak «Anhelli» i «Wigilja Bożego Narodzenia» lekce czytać nie godzi się. Ktokolwiek raczył zapamiętać rys posiedzenia pierwszego, wie, że tam była zakreślona różnica między dwoma pielgrzymkami poetów starożytnych i późniejszych, takaż sama też jest różnica proroków właściwych, izraelskich — proroków greckich, jak Epimenides, którego Paweł apostoł prorokiem zowie, a nas, poetów nowożytnych, tamci bowiem mogli najwyraźniejsze rzeczy w szczególności mówić, bo szli do osobistości pojedynczej, ci zaś tylko mogą ogólne i jakoby fenomenologiczne dawać proroctwa, bo do ogólności chrześcijańskiej, bo do zbiorowości idą. Jeżeliby wiec kto wyraźnej nie osoby, ale osobistości Anhellego na Syberji szukał, widocznieby się omylił, i gdyby kto Polaków pod kopułą Piotra z czapką czerwoną i z kordami w prawicach szukał — zaiste, że w tej samej miarze błędu byłby. — Wyraz kord z greckiego naprzód, a potem z łaciny idąc, znaczy cor, serce[1532], a wyraz pałasz od słowa pałać idzie...
Pokazawszy gdzie stoi, jaką ma ważność, jak jest zbudowany i jak się czyta poemat «Anhelli», przeprowadziwszy myśl jego przez wszystkie stacje mąk dziejowych, pozostaje nam jeszcze po szczególe osoby, albo raczej fenomenologiczne typy w tym poemacie rozebrać i wiarogodnie z onych zdać sprawę, tembardziej, że sam Słowacki o każdej z nich własne noty zostawił. Skreśliwszy więc tło ogólne i ważność tego tła, okazawszy i wytłumaczywszy każdą osobę, nic już więcej do powiedzenia nie zostanie, wszystko tylko zostanie do czytania. Każdemu zaś z temi wiadomościami czytać będzie możebnem ten poemat, czytać nawet lepiej odemnie, i to mi jest najdroższe, że lepiej. W Szekspira dziełach znajdują dziś myśli, których on za dni swoich literalnie nie poczuwał. Czyta się poetów, że tak powiem, w coraz głębszych głębiach — tak, że czytanie każdego arcydzieła jest nieskończone, aż przyjdzie dzień, w którym wszystkie konsekwencje jego aż do dna wyczerpną się, a wtedy gama wtóra treści powstaje. — I tak: o Anhellim, jako osobie głównej, powiada Słowacki przez usta Eloe, że jest to serce, przeznaczone na ofiarę, to jest, które odmierza sprawiedliwość cywilizacji, tak, jak w poemacie Zygmunta występuje serce narodu w obliczu nie innej ostateczności historycznej. O Szamanie poeta powiada raz, że to czarownik, drugi raz, że sybirskiego ludu Mojżesz; jest w nim jedno i drugie. Mojżesz sam poczynał sobie i z wolą Pańska czarodziejsko wobec mądrości magów egipskich, a idąc z misją Pańską do ludu, pod czarem będącego, skoro mądrość czaru tego pobił, żądał wtedy, twarz w twarz królowi patrząc, jak męczennik, aby lud celowi prawdziwemu oddany był. Dobrze następstwa te misji tego największego męża pojmijmy. Mojżesz, będąc poprzednikiem Zbawiciela, i człowiekiem, nie mógł legalniej tej sprawy rozpocząć — jest to broń najdzielniejsza. O’Connel tak samo poczynał sobie w Anglji i, jeżeli sztuk czarodziejskich nie robił, bo nie miał do czynienia z magami onej potęgi, to retoryka jego, którą z ciemięzcami walczył jest ową magją, niczem innem, a nawet powiem, że w budowaniu form swoich nie wyszła zinąd. O’Connelowi tylko nie było dano damy swojej dokończyć, co znaczy, że ma ona na szerszy horyzont wzróść. Takie jest wytłumaczenie Szamana. Na tem zaś tle krańcowem obowiązuje ta laska Mojżeszowa i ten miecz, o którym mówimy: powiedziałbym, dlaczego u Anhellego Szaman istni w sobie Mojżesza, gdzie koniec toku dziejów — i dlaczego Kardynał i u Zygmunta w proroctwie jego współcześnie istni w sobie Jana Ś., przyjaciela zbawicielowego (ale to są ciemne rzeczy i nie mamy czasu na wszystko!). Walenrodyzm jest to romantyczna powiastka i niezupełna jeszcze pochew miecza tego. Mickiewicz miał prawo mówić: walenrodyzm, ja mówię: winkelrydyzm. — O trzeciej postaci, o Eloe, także sam poeta mówi, skąd się poczęła i co znaczy, a my, ponieważ od początku kursu nie chcieliśmy nic od siebie narzucać i teraz też na słowach autora najwierniej opierać się będziemy. «Urodziła się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, z tej łzy, która była wylana nad narodami». — Tak mówi Juljusz, a my tłumaczyliśmy w rzeczy rozejścia się poetów od ołtarza, że słowo ojczyzna rodzi się właściwie i stanowczo z chrześcijańskiej potęgi. Poeta dodaje, że Eloe zgrzeszyła, ulitowawszy się nad męką ciemnych «cherubinów i umiłowała jednego z nich i poleciała za nim w ciemność» — a myśmy mówili o Byronie i o licencjach nawet epopei i rozświecaliśmy całe pole narodowości, niestety, krańcami obszaru swego graniczyć mogące z nieuniknionym a względnym fałszem. Zło albowiem, przez litość wielką popełnione na politycznem polu, jest to uwzględniona owocami swemi i ofiarą indywidualności licencja poetyczna. Która, jakkolwiek na widnokrąg historji nowo narodzoną i bez oczyszczenia wprowadza postać, grzechem jest przecież epopei, ależ grzechem ciała zbiorowego, które nie może być odrazu doskonałem. Wiele jest w «Anhellim» scen na tej przedewszystkiem opartych myśli; wychodzi tam i ksiądz, który do miecza porwał się i dosiadł konia, wołając: «Za ojczyznę!» i biskup, który przeto, księdza tego święty bunt sądząc, nie może wszakże zdjąć zeń kapłaństwa — pastorał z rąk mu wypada przed klątwą, z ust mającą wyjść — i inni... O osobie nawet, lubo podrzędnej, Ellenai powiada Juljusz, że była zbrodniarką, na Syberję zesłaną, a jednak koniec jej życia wieńczy pocieszającym i poezją wonnym cudem, jakby zerwany koniec srebrnego pasma, przetykanego kwiatami z życia jakiej średniowiecznej świętej. Sceny zaś tej zbrodni, która jest świętą, występku, który jest obowiązkiem, sceny konieczności są właśnie że genjalnym obrazem kończyn. Tam zbrodniarka jest już przez niebo kanonizowana, tam kościół wojujący przez kościół tryumfujący wyręczan bywa i zastępowan. Zły ksiądz jest dobrym, niewinność jest zbrodnią — tam wszystko się przesila — śmierć jest życiem, bo tam jest już polarny zamierzch cywilizacji narodowej! Dla tych to samych przyczyn powtarza się i w przedśmiertnej scenie Anhellego, legenda o aniołach, do Piasta posłanych, tak, jak w łunie zachodu są też blaski do wschodu podobne, i tak, jak ostatni władca Rzymu nazywa się Romulus Augustulus, bo pierwszy Romulusem był. Widzimy więc bez naciągania, że zadaniem poety było po szczególe uprzytomnić narodowi biegun zamierzchu cywilizacji jego. Jest w «Anhellim» jeszcze jedna scena, nie sybirska wcale, albowiem wchodzą do niej trzy partje polityczne, krzyżujące trzech bladych ludzi w czerwoności zorzy polarnej. Ukrzyżowanie to objaśnień żadnych nie potrzebuje, bo ukrzyżowań takich (bez żadnych metafor) było i będzie niezmiernie wiele, niezmiernie wiele na wszelkich polarnych zamierzchu punktach! Wszędzie, gdzie jednostronności tak się rozeprą łokciami rubasznemi, że aż tło, na którem rysują się postacie, popęka, to chociażby na płótnie tła owego wymalowane były osioł, żaba i kozioł, zawszeć będzie za takiem płótnem krzyż drewniany i tablice obrazu utwierdzający, który z za porozdzieranych nici wyjrzy.
Otóż całe sprawozdanie moje o «Anhellim», ale nie moja rzecz jest mówić tak, jak się mówi z katedr literackich, albowiem pytanie jest, czyli godzi się przeczystą łzę narodu podnosić na widok nato i nato tylko, aby ją mierzono, i ważono? Katedry nie są dzisiaj w celu, aby testamenta pieśni ojczystej narodu otwierać, ale raczej ku temu, aby nauczać gramatyki i, że tak powiem, samej kaligrafji sztuki.
Błędne jest też mniemanie (jeżeli je wiernie w pamięci zatrzymałem), objawione przez doktora filozofji Klaczkę, że w literaturze naszej niema dzieł dopełnionych i pogodnych; dziełami takiemi są: «Anhelli», «W Szwajcarji», «Grażyna», «Irydjon», którym jako pogoda twórczości, jako całość toku i rytmu i języka skończoność równe są tylko, a wyższych niema nigdzie. Dziwić się tylko raczej trzeba, że są tak pogodnemi. Utrzymuje doktor filozofji Klaczko, iż właśnie, że zaletą poezji polskiej jest to łamanie się i rwanie, które w «Dziadach» n. p. spotykamy, gdy nam zdaje się, że tego zbyt upiększać i poetyzować sobie nie trzeba, bo to nie poeta, ale społeczeństwo temu winno.
Na zakończenie rysu tego w dowód wysokiej «Anhellego» wartości oświadczamy, że ś. p. Zygmunt Krasiński, dowiedziawszy się przez list mój o zgonie Juljusza Słowackiego pisał mi z Hajdelberga: «Dowiedz się, czy nie zostawił wiadomości co do nagrobku; jeżeli nie, to połóżcie mu napis: «Autorowi Anhellego», a ten jeden wystarczy dla zapewnienia mu sławy na pokolenia przyszłe». Lubo bezpośrednio współczesne to zdanie o «Anhellim», nie mniej przynosi objawiającemu je zaszczytu.

LEKCJA PIĄTA.

Mamy oto przed sobą dwa poemata: «Beniowski» i «Król Duch»; obydwa są niedokończone, stanowią one jednak moment najdzielniejszy w piórze Juljusza Słowackiego.
Historja cywilizacji jest tak młodą, że pełnoletności swej nie dorosła, oczekuje albowiem na papiery legitymacyjne z mumij egipskich i z azjackich pomników, a których pismo i słowa ledwo że sylabizować dotąd umieją; ale zdaniem mojem, czego jest brak najwięcej, to pamięci serca. Dobrze to bowiem czytać postęp idej, porozstawianych, jako równania algebraiczne, jedna po drugiej, ale czy kto pomyśli ile boleści, ile rozdarć każde narodzenie się myśli potrzebowało? Dopatrzono nareszcie, że we wszystkich semickich hieroglifach opuszczone są samogłoski, co już jest wielką zdobyczą, a kiedyż to dopatrzą, ile jest w historji opuszczonych łez, łkań, rozdarć i tortur, które są powszedniemi towarzyszami narodzenia się i wydojrzenia każdej prawdy. Jako więc królowa Jadwiga, kiedy dano jej wiedzieć o zapłaconej krzywdzie, pytała: «A kto łzy zapłacił?» — tak pyta się dziś dusza chrześcijanina, czytając historję tryumfalną. Wdzięczny przeto jestem poecie, który stara się uwieczniać nietylko pobojowiska, ale i jęki z boleści, i wrzawę, i cierpienia walki dokonywanej, bo są one dla dziejów właśnie że tem, czem owe wyrzucane samogłoski z pomników semickich. I gdyby się dziś mogło rozejść to brzmienie wykrzyknika Ach! jakie szło przez wszystkie wieki i narody, byłoby to tysiąckroć lepiej od wielu ksiąg wyjaśniło dziejów tajniki.
Wielkiej, zaiste, odwagi trzeba, by uświadamiać i uwieczniać współczesne i potoczne momenta. Słowacki miał tę wielką i największą odwagę, i on jeden podobno, że miał ją czasu swego. W «Beniowskim» na każdej karcie czuć się daje powietrze jakieś nie miejsca, ale czasu, kiedy otwierać ust nie można, a milczeć się nie godzi i można tylko sykać z bólu i być przeto uważanym za sykającego węża, chociaż się jest syczącym z bolu niewolnikiem. Pod tytułem tego Juljuszowego utworu czytelnicy w myśli podpisali wyraz «powieść», tak, jak na murze owym, gdzie dla wymagań policyjnych pod rzeźbionym orłem podpisano «paw». Ta też książka rymów o różnych wielkich boleściach, nazwana «Beniowskim», za poetyczny a urwany romans uchodzi. Treść jej ścisła, nagą określona prozą, ukróciłaby poecie czas pracy ale dla społeczeństwa ojczystego zmarnotrawiłaby go może napróżno. U inkwizytorów weneckich były stoły, z otworem okrągłym w środku, a otwór ten nakryty był hełmem: wokoło stołu urzędnicy spisywali, co wyglądająca głowa hełmu mówiła, gdy ciało tak posadzonego winowajcy pod stołem poddawano torturom. Mało też sensu było w tem mówieniu, ale słowem i ideą, łączącą porwane wyrazy był gwałt, a zaś echem gwałtu odpowiadające mu z łona sprawiedliwości przekleństwo. Tak rymy «Beniowskiego» związku i toku napozór nie mające, nie miałbym do niczego przyrównać.
Przekleństwo albowiem jest nierozłączne z każdą pogwałconą prawdą. Każda prawda, narodzona krzywo i ironicznie, dlatego tylko, że jej nie dano narodzić się inaczej, sądzi przez to samo społeczeństwo i jest to najsilniejszem siebie samego przekleństwem. Zniepokój tak słowo prawdy, aby nie mogło w spoczynku i pogodzie dojrzeć, a ludzie się niem strują, o tyle, ile zniepokoili je... Przemilczenie nawet samo potępia: sułtan pewien dlatego tylko z lekkiej choroby umarł, iż nie wolno było domyślać się i mniemać, jakoby chorować mógł słońca pokrewny. Milczenie rzuciło na niego klątwę — i umarł!
Na posiedzeniu drugiem odłożyliśmy na później rzecz o przekleństwach, dodam więc tutaj, kiedy miejsce po temu, że przekleństwo jest przeciwbłogosławieństwem, które w formie modlitwy się wyraża. Powie mi kto: «Jakiż może modlitwa mieć związek z przekleństwem?» a ja mu odpowiem: czyliż ten, który przeciwko samemu sobie nie modlił się, modlił się kiedykolwiek? Zaiste, nie. Jeżeli więc modlimy się przeciwko sobie samym, tedy przeklinamy się. Każde bowiem dążenie do doskonałości jest przez to samo jakoby przekleństwem samych siebie w niedoskonałych popędach naszych. Poema «Beniowski» tak dalece pełne jest przekleństw, iż treścią jego jest to właśnie, co jest podrzędnem; forma tak ironiczna, że nawiasy są celem. Jestto jakoby rozmowa z próżnymi, formalnymi i zewnętrznymi ludźmi, do których po gawędce potocznej o pogodzie i o wielu innych rzeczach mówimy nawiasem: «A czy nie pogadalibyśmy teraz trochę o prawdzie lub o łzach, które poród prawdy wyciska?...»
Po wytłumaczeniu zaś, do ila «Anhelli» jest poematem, u bieguna zamierzchu cywilizacji stojącym, rozumiemy już wierność tego, że sybirski bohater daje znowu nazwisko swoje zbiorowi rymów, ostateczności socjalne mających za przedmiot. «Anhelli» jest «Beniowskim» po olimpijsku, po wiecznemu, i odwrotnie, «Beniowski» jest «Anhellim» po dzisiejszemu.
Przechodzimy następnie do drugiej części, to jest do najciemniejszego poematu «Król Duch» i dlatego słów kilka o ciemności wyrzec musimy. Od osobistości autorskiej Adama Mickiewicza nie można odjąć pierwszej części «Dziadów», utworu, który poetę stanowczo przed światem ukazał, tak, jak od pierwszego wydania poezji Mickiewicza nie można niemniej odjąć listu jego do krytyków i recenzentów. Bohaterem «Dziadów» jest głęboko czujący człowiek, miany za obłąkanch przez ludzi małych, dla których wszystko to, co przechodzi ich szkiełko kieszonkowe, istotnem przeto samo nie jest. Tak wystąpił Mickiewicz, którego utworów część spora i dzisiaj jeszcze nie jest jasna, a był sławny i jest sławny. Zygmunta Krasińskiego prawie połowa pism niezrozumiałą pozostaje, a był sławny i jest sławny. Dla Danta stworzono osobny wyraz «dantesco», co znaczy: zawile, ciemno i niezrozumiale, a był sławny i jest sławny; o Szekspirze toż samo... Jakże więc może być, aby krytycy, ci tak logiczni ludzie, sławili to, co za niezrozumiałe ogłosili? Nie chcę na to bynajmniej odpowiadać, niech się tłumaczą ci, co sądzą, a nie ci, którzy objaśniają; co do mnie, dodam tylko, że niema pisma perjodycznego polskiego, w któremby nie było świadectwa dla mnie, że wyłącznie mam o ciemności stylu pojecie. To zaś, tak, jak i tamto, nie dziwi mnie, jedno i drugie jest nielogiczne i właśnie dlatego jest mi jasne. Nie mogę ja albowiem utrzymywać, że prawda jest teorją samą, gdyż nie wiedziałbym, czem się sprawdza, gdyby, mówię, praktycznej i sprawdzającej ją strony nie miała. Prawda obejmuje życie, jest więc niejasna, bo obejmuje rzecz ciemną; gdybym odjął prawdzie życie, odjąłbym jej to, co ją sprawdza, ale byłaby jasnym fałszem. Winszuję zaś tym co życie jasno widzą, dla mnie jest ono sprawą pełną stron dramatycznych, a nie automatycznych, a więc i zawiłych, skoro zaś musiałbym od prawdy oddzielić życie, musiałbym zaraz podejrzywać, że ona jest fałszem, i dopuszczając tylko, że do niej wchodzi życie, dopuszczam, że jest prawda. Ja myślę, że to jaśniejsze jest od zarzutów, jakie krytycy robią.
Wstęp ten nie jest od rzeczy i niepodobna zamilczeć, co jasnością, a co ciemnością zowią, skoro się ma o najciemniejszych z utworów mówić. Zwierciadło płaskie i oko suche, a nie strudzone czuwaniem, jasne są i jasno odbijają przedmioty, ale co innego bywa z oczyma, które zalewały łzy; woda także, rozlana na talerzu, jasną ma powierzchnię i wyraźnie ciasny świat odzwierciadla, ale co innego jest z Okiem Morskiem w Tatrach, w którego głębiach burze huczą, rozpamiętywając znany im zbliska potop świata. Sama nawet igła magnesowa stałe i niezmiennie do jednego punktu nie zmierza, ale dewiuje[1533] na mil wiele... Nauki też tak zwane ścisłe, sciences exactes, zyskują jasność swych teoryj przez to właśnie, że mają za cel tylko połowę prawdy i dlatego powiedziałbym raczej, że w obliczu prawdy są inexactes[1534]. Wprawdzie dziesięcioro bożych przyka- zań, jakkolwiek życie ma na celu, jest jasne i logiczne, ale to pochodzi z tej przyczyny, że w nich nakazano tylko to, czego nie trzeba robić, a zatem są one połowiczne. Dzikim ludziom powiedzmy np. «nie kradnij», to pojmą jasno, ale nauczmy no ich np. «przebaczać nieprzyjaciołom», to zaraz z powodu, że myśl ta objęła już całą prawdę, będzie ona dla nich niejasną — i po raz pierwszy ci dzicy spostrzegą, że trzeba prawdę nietylko usłyszeć, ale usłuchać. I oto będziesz im niejasnym, i oburzą się, i postawią ci może jeden z krzyżów owych, któremi przez XIX wieków na planecie kreśliła światłość pochód swój... Każden przyjmuje prawdę teoretyczną, ale niejeden odepchnie ją, skoro się pokaże, że ona nietylko logiczna jest, ale i współpracy wymagająca — a więc, jeżeli wołamy o jasność, czyż nie wołamy czasem o nasz spokój, o naszą bezwładną wolność, o inercję? Słowacki powiada w jednym z listów swoich, że za Sasa, jeżeli na sejmie lub sejmiku człowiek który o wyższem pojęciu ducha narodowego przemawiał, to z kąta gdzieś najciemniejszej sejmowej ławki wydobywał się zaraz głos, wołający: «Jeżeli co masz — w trzech słowach jasno nam wytłumacz, a nie czmuć oczu». Umysły takie są zaiste więcej, jak ubóstwione same w sobie i przez siebie — cóż podobniejszego Tytanowi?...[1535] Wszechmocny poddał bowiem samą wszechmocność prawom świata, jeżeli sześć dni pracował, a siódmego od pracy odpoczął, gdy tymczasem ludzie owi, podobni do azjackich władców, żadnego wyższego prawa nad osobiste bezprawie uznać nie chcą i nie sięgają nigdy wzrokiem duszy poza ciasny widnokrąg arbitralnej swej jaźni; głos ich: «Ja jestem harmonją i sądem wieków — Ja jestem środkiem i celem, głos od Azji wołający: «Ja i Hurrach!» Czy poznajecie jego tony i skąd płynie? — Równał się on Bogu i pienił się, a potem trawę gryzł, jak zwierzę ciche w obłąkaniu swojem. Nazywał się on Nemrod i Semiramis i Neboh-odnocar[1536], — aż w Judei puszczach głos ów: «Ja jestem...» napotkał głos inny, który kazał owszem: «Ja jestem niczem, jam głos tylko wołającego na puszczy», a potem wraz onemu «Ja» odrzekło «Nie Ja» w osobie Zbawiciela. Ale chciał on jeszcze spróbować, czyli «Nie Ja» prawdziwe jest i poznał, ale to było już przy pękaniu się skał, było przy ciemności słońca, jako włosianej tkaniny ciemność, było zapóźno. Więc rzucił włócznię swoją, przebódł i przez szramę rany zobaczył dopiero twarz w twarz — to «Nie Ja» i zadrżał... Czy mam teraz objaśniać i poemat «Król Duch», który właśnie że dopiero co wytłumaczyłem, czy też mam zejść w szczegóły i powiedzieć, że w utworze tym bohaterem jest «Ja».
A naprzód, w utworze tym «Ja» jest to Her Armeńczyk, trzeba było albowiem wziąć powieść grecką o przechodzeniu dusz dlatego, iż cały pas wieków budowa poematu obejmuje — tem więcej, iż w przedchrześcijańskiej karcie Grecja republikanizmem swoim onemu azjackiemu Ja przez samo jej demokratyczne my technicznie zaprzeczała była. W poemacie zaś «Król Duch» napotyka się na drugim pasie dziejów Iwana Groźnego (ostateczne jakoby tegoż azjackiego Ja wcielenie) a który dopiero, gdy żerdź oparł żelazny na nodze sługi Kurbskiego, słuchać mógł o tyle prawd czytanych, o ile w ciele zwiastuna onych ranę uwiercił, krwi utoczył i ducha zmacał. Najjaśniejszej Rzeczypospolitej tarcza pod królem Batorym staje tu mocą bożą, jak Judea. Książe Andrzej Kurbski biblijnym nawet stylem w liście swoim odzywa się, mówiąc do cara: «Zaco pomordowałeś silnych w Izraelu?» Król Stefan niemniej dziwnym napozór sposobem chce osobiście w pojedynku z tem «Ja» się spróbować; wiedział król zaiste, co robił, jeżeli sam wyraźnie pisał: «Gdzież ty jesteś, panie Boże rosyjski? Wystąp przede mną!» Ale pojedynek ów mistyczno heroiczny dopiero bosa i rozdarta noga na Golgocie kończy, mówiąc «Nie Ja» i zwycięża przy komety blasku. Przypomina mi to ustęp pieśni, który znałazłem był u Benedyktynów na Święto-Krzyskiej Górze, kiedy podróżowałem po Polsce.

«Tak kościół trzyma, że, gdy Pan umierał,
Na północ, głowę skłoniwszy, spozierał,
— Gdyż w oliwnym
Gaju dziwnym
Wszcząwszy mękę,
Skłaniał rękę
Ku północnym ludziom».

Oto więc najciemniejszy poemat, skoro go się będzie czytać, ze strony życiowej nań patrząc i ze stanowiska chrześcijańskiej cywilizacji go uważając, zrozumiałym się wyda.
Zygmunt Krasiński był w Rzymie w czasie tym, kiedy wyszedł «Król Duch», ale zachwycony był pięknością samego języka i mawiał mi nieraz, że uważa go za piękniejszy co do formy nawet od przekładu «Jerozolimy Wyzwolonej» Piotra Kochanowskiego, acz winienem przecie i to dodać, że kardynał Mezzofanti[1537], mówiąc raz ze mną, wyraził się był, iż «Tassa w oryginale nie czytuje, bo milej mu jest czytać tłumaczenie polskie, Piotra Kochanowskiego!» Mimo to Krasiński «Króla Ducha» nie pojmował i wyrozumieć ogółu jego nie mógł. Ktokolwiek też życzy sobie czytać poemat ten tak jasno, jak się czytają dzienniki, ten celu swego nie otrzyma. Ciemna to zaiste i burzliwa historja azjackiego «Ja» w dziejach, a koniec tej mono-epopei naznaczony zwycięstwem tego «Ja» nad sobą samym:

«Spijże, mój kształcie pierwszy, z ducha zdjęty,
Świecący wdali, jak księżyc na nowiu;
Upiorny, za krew wylaną przeklęty,
W koszuli z drutów i w czepcu z ołowiu!
Klątwa na ciebie, jak na dyjamenty,
Na bazaltowe kolumny w pustkowiu
Pierwszej natury z ducha budowane,
W ciemności, w chmury i w piorun ubrane...»

Cały ten tok energji historycznej, rozbijając się o koniec własnej osobistości, wypowiada:

«Lecz ja na tobie nogę postawiłem,
I dalej szedłem; jużem był boży.
Morza się cofną, góry pójdą pyłem,
I Świat się komet deszczami zatrwoży,
Gdy duchem spełnię, co ciałem spełniłem,
Duch, ukazany w pierwszej świata zorzy,
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,
A lat tysiące są jak jedna chwila».

Od Armenji, gdzie wedle podań arka zatrzymała się, przechodząc przez Iberję, Kaukaz, Scytję, Roksalanję, Markomanję, Kimbrję aż do Kaledonji napotyka poeta różne ludów przedświty, napotyka je tam i sam bezładnie. W dwóch wierszach maluje dwieście lat, w jednej łunie sto pożarów, a w zamachu jednym i jednym miecza poświście, rzezie całe; każdy też czytelnik, obznajomiony z historjozofją mitów, zrozumie, że, gdyby w toku epopei, mającej za bohatera «Ja», było więcej ładu, epopeja ta byłaby raczej systematem filozofji dziejów. Albo tu zamęt jest konieczny, albo pomysł całego poematu niewłaściwy. Myśl wszelako ogólna monoepopei wyraźnie i bez właściwego jej omroku czytelną jest w ostatnim momencie, to jest kiedy przesilenie osobistości w owem «Ja» dotyka praw bożych i przechodzić się zdaje wszelką miarę, a jest jednak spowiedzią tylko:

«I któżby to śmiał w księgi ludzkie włożyć,
Dla sławy marnej a nie dla spowiedzi? —
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w niebo tak, jak w tarcze z miedzi,
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady,
Aż się pokaże Bóg w niebiosach blady...»

Co znaczy ten Bóg blady? Oto Bóg Syn, Bóg umęczony — Bóg człowiek w chwili śmierci i chwili zwycięstwa swego na ziemi! Poeta określa spotkanie z Azji przeprowadzonego «Ja» w Iwanie Groźnym z wszechmocnem cywilizacji chrześcijańskiej «nie Ja». Dlaczego zaś Królowi Duchowi taż sama forma jest nadana, jakiej Tasso, a z nim Piotr Kochanowski do pierwszej epopei chrześcijańskiej użyli, to się lepiej wyjaśni tem, co powiem niezwłocznie.
Gdybym miał otworzyć zdanie moje o epopei, wtedy co do epopei chrześcijańskiej postąpiłbym tak, jako gdyby wszystkie pejzaże, jakie kiedykolwiek malowano, przyszło w całość ułożyć. Możnaby zaś tego dokazać pod czterema warunkami światła, wschodu, zachodu, północy i południa, je ustawiwszy. Tak samo też i epopeje, które mają za przedmiot ciąg chrześcijańskiego żywota i cywilizacji, możnaby w cztery ułożyć postacie. I oto najpierw «Jerozolima Wyzwolona» poczynałaby się o świcie dziejów, w czas tej jutrzni młodej, którą wszyscy poeci głoszą jako natchnieni źródlisko, jako gwiazdę zaranną w samej młodzieńczości sił poczętą. Dlatego to Tass nawet rozpoczyna przez obraz jutrzni. — Drugą w następstwie epopeją, odpowiadającą pierwszej, lecz jak zachód odpowiada jutrzni i wschodowi, jest «Don Quichotte». Bohater właśnie że nie twórczy, ale tylko już zamagnetyzowany przeszłością i resztą jej fantastycznego płomienia zażegnięty, porywa się on z łoża do dziennych prac w chwili, gdy go noc zaskoczyła; zdało mu się jakoby, że to przedświt, a to był ostatni słońca blask. Jest to epopeja restauracji. Godfryd[1538] jest typem energji twórczej, Don Quichotte typem energji nadrobionej i sztukowanej. Jakoż najnieszczęśliwszy to w historii człowiek, wszystko na nim złatane, aż do zapału; nie kontynuator to, nie ekspiator[1539], ale opętaniec rzeczy przyszłych, podobny do tych antykwarjuszów urojenia, którzy sami przed sobą gotowi są kłamać rzadkości bibljograficzne lub na starej broni herby podrabiać, aby choć na chwilę się ułudzić! Najsmutniejszy to typ — płakać można, czytając Don Quichotta, gdy, przeciwnie, grzać się młodości ogniem przy czytaniu «Jerozolimy».
Oto więc wschodowy i oto zachodni blask wszelkiej epopei — ale, że dziejów całość nietylko ma twórczość żywotną i rozstrój, kryty blichtrem łatanego naśladownictwa, ale że ona ma jeszcze momenta wczasu, wypocznienia prozy, któreby południem nazwać można — w te więc czasy wakacyj i bohaterem takiej epopei nie byłby już Godfryd, nie Don Quichotte, ale poczciwy chłopiec jaki dzielny i szczery — Pan Tadeusz — i oto jest trzecia epopeja w toku chrześcijańskiego życia. Co zaś do czwartej, której światłem nie byłby ani zorzy promień, ani zachodu czerwoność, ani południowego słońca realizm, tę musiałby oświecać księżycowych przesileń moment lub godzina północy. Takiej to epopei początkiem zdaje się być «Król Duch». Miała to być, zdaje się, epopeja fenomenologiczna, jakiej dotychczas jeszcze nie ma żadna literatura.
W duchu czasu jednakże zarodek tego leży, charakterem dzisiejszej poezji jest to, że za bohaterów bierze ona idee, albo bezosobiste fenomena: wszystko to są jeszcze Manfredy, Hamlety, Wertery, Gustawy, Fausty i t. d., nie są to właściwie epopeje. A jednakże śmiem mniemać, że poza obrębem czterech powyższych, chrześcijańska epopeja nie istnieje. «Luzjady»[1540] albowiem nie można uważać jeno za drugą połowę «Jerozolimy» Tassa. «Komedja Boska» Danta nie jest również epopeją, bo w niej bohater współczuje tylko, nie zaś działa, jest ona prędzej «Odysseą», bo jest wędrówką do ojczyzny, jakkolwiek tą ojczyzną nie Itaka już, ale niebo. Jest jeszcze i więcej ksiąg różnych, bohaterskim rymem pisanych, ale te są tylko epizodami treści powyższych.

LEKCJA SZÓSTA.

Gdybyśmy do pojęć o najoryginalniejszych Słowackiego utworach dodali sprawozdanie o dramatach i powieściach, pozostałoby tylko ocenić rzecz języka jego, poczem moglibyśmy utrzymywać, żeśmy dopełnili zadania. Co zaś do biografii, tej całkowitego rysu mamy prawo oczekiwać od tych, którzy całe życie, jak np. Józef Reizenheim, a nie jedną część jego, jak ja, znają. Tu wszelako winien jestem wskazać jeden szczegół — szczegół to już pośmiertny, ale ma związek z metodą przeciwstawienia «Anhellego» i «Wigilji Bożego Narodzenia», wyżej przez nas przyjętą. W roku 1840 ta część Paryża, co jest parafją ś. Filipa de Roule, nie miała jeszcze pięknych gmachów, które ją teraz zdobią. W końcu 1839 r. Juljusz Słowacki mieszkał tam i pisał «Lillę Wenedę», w kwietniu zaś 1840 r., kończąc list do Zygmunta Krasińskiego, który jej za wstęp służy, tak się odzywa: — «Niech ta postać do nas należy, niech będzie jako łańcuch, łączący dwóch Wenedów ręce, nawet w śmierci godzinie. — A tych dwóch wodzów, czy ty myślisz, Irydjonie, że tworząc ów mit jedności i przyjaźni, nie łudziłem się słodką nadzieją, że kiedyś i nas tak we wspomnieniach ludzie powiążą i na jednym stosie postawią?» Jeżeliby teraz obyczaj palenia na stosie usunęli, zobaczylibyśmy, że tak w rzeczywistości jak we wspomnieniach, wypełniło się Juljusza przepowiedzenie; zwłoki bowiem jego postawiono w kościele parafjalnym ś. Filipa. A gdy wiele lat upłynęło i gmachy okazalsze tam w tej części miasta stanęły, jeden z tych gmachów nabyty został przez rodzinę Zygmunta Krasińskiego, gdzie też wielki poeta umarł, a zwłoki jego, iż wedle prawa w parafjalnym wystawione musiały być kościele, położono przeto na tychże deskach, gdzie lat temu kilka Juljusza spoczęła trumna. Trzeba było wsze- lako, aby wpierw cała ta część miasta przebudowaną została i aby tamże, nie gdzie indziej, wśród ogromnego Paryża stał gmach, w którym «Irydjona» autor skonał. Wiersze, do których w tragedji odnosi się ten wypadek, są następne: «O, patrz, zabity brat na piersiach mi śpi! — Czy rozciąć łańcuch między wami dwoma? — Nie rusz łańcucha! — Gdzie stos dla umarłych? — Masz zgliszcze — burza zgasiła pochodnie». Kończąc czytać te wiersze i wiedząc, jakiego to wypadków składu trzeba było, aby się te rzeczy z sobą powiązały, chce się powiedzieć słowo: Amen. Co wszelako piękniejsza, to, że do tego brata w pieśni, kiedy mu to pojęcia obywatelskie nakazały, nie wahał się Juljusz tak piorunową rzecz napisać, jak ów «Wiersz do autora Psalmów» — chciał go on nawet spalić potem, ale obecny temu Pan Edmund Chojecki[1541] z ognia rękopism wyrwał i w Lipsku wydał. Polityczna osoba Juljusza wierna była klejnotom republikańskiej przeszłości naszej wedle świecznika konfederacji barskiej; co do przyszłości, szedł on promieniem krzyża prosto i śmiało: widoczne to jest w liście, pisanym do księcia A. C.[1542]. — W liście do emigracji widzimy go niemniej proszącego o pamiętanie, że nietylko stanowcze wypadki, ale i ciągłość idei zbawia społeczeństwo, z normalności swojej wytrącone. Gdy religijność, źle przetrawiona, i jednostronne stanu naszego pojmowanie narobiły rozdarć tyle, Słowacki nie uległ czasu elementom i widzimy go do instancji najwyższej, bo do grobu Zbawiciela, boleści swoje i kielich swój zanoszącego. Kiedy był czas, że chciano Korab Piotrowy zastąpić balonem, steru jeszcze nie mającym, Juljusz od tej reformy na narodowej drodze się odsunął i w «Beniowskim», robiąc aluzję do na nadniemeńskiego wieszcza, tak się odzywa, rzekę swoją rodzimą na świadki biorąc:

Ty także sławna, że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiej rozterce
Gadają. — Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać, żem wielki, że w sławę płyniemy —
Lecz rzekł: «Niech idzie tam, gdzie my idziemy!»
Ha! hal Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?
Jaka wam służy, gdzie portowa wieża?
Lub w Słowiańszczyźnie bez echa toniecie
Lub na koronę potrójną papieża
Rzucacie wgórę podniesione śmiecie[1543].
Znam porty wasze — znam i znam wybrzeża.
Nie pójdę z wami i t. d.

Tak się to określa na wsze strony narodowy jego republikanizm z ducha. —
Po obrazie tym polityczno-socjalnym stanowiska poety, na straży swojej stojącego, przechodzimy do języka wogóle. Na posiedzeniu pierwszem widzieliśmy, że przed zaświtem na narodowości poeci, rozpocząwszy języków nowych tworzenie, nie przestali być wieszczymi, owszem, same językowe ich prace, intuitywnego natchnienia potrzebujące, słusznie tego domyślać się każą; w pracy tej dla przyszłości, oczywista, iż wieszczymi byli. To objaśnia nam mnóstwo następstw, a mianowicie tłumaczy ten fenomen, że wszyscy poeci, postępu nieco przynoszący, zarówno w rozbracie ze społeczeństwem swem bywali; jakże albowiem, posuwając społeczeństwo w przyszłość i język uczuć przyszłych mu przynosząc, porozumiewać się jasno z obecnością? Jakże można swobodnie rozmawiać z ludźmi, których język się tworzy? Nie jestże to tak, jak gdyby kto zdawkową monetą płacił wtedy, kiedy ta jeszcze od stempla oderwać się nie może, albo gdy jest gorąca i do czerwoności rozpalona? Ale, kiedy poeci najbardziej nad jej utworzeniem pracujący, doraźnie ze społeczeństwem współczesnem pogodzić się nie mogą, za coby znowu mieć przyszło tych poczciwców, którzyby woleli, aby monety owej, parabolicznie określonej, wcale nie było, lub którzyby trudności jej tworzenia znać nie chcieli. Nie byliżby podobni do wdziękoszów, którzy przeglądają się w zwierciadłach, merkurjuszem[1544] od spodu powlekanych, ani wiedząc, iż otrzymywanie tych zwierciadeł febry śmiertelne sprawia? Krytycy tu przedewszystkiem odpowiedzialni są, jeżeli nie przestrzegają bacznie o wzajemnych pracy obowiązkach. Gdyby zatem przyszło całość poetycznej służby Juljusza na tem polu, na polu, mówię, języka, ocenić, zaprawdę że należałoby zgóry wyznać, iż tu on równego sobie niema. Żaden: ani Adam, anni Zygmunt, ani Bohdan, ani sam Jan nawet Kochanowski nie mieli tak, jak Juljusz, w jednej lirze języków wszystkich wieków, wszystkich, że tak powiem, płci: od języka «Bogarodzicy» do pamfletu, od rycerskiego słowa do dziewczyny, dźwięk słowiczy mającej w swym akcencie. I oto jest jakoby klejnot korony jego i dlatego to jasnem będzie, co ktoś powiedział, że, «gdyby się słowa[1545] mogły stać nagle indywiduami, a gdyby więc ojczyzną był język i mowa, tedy posag Juljusza stałby, głoskami stworzon, z napisem «patri patriae». Kochanowski bowiem miał tylko jeden język, Mickiewicz jeden, Zygmunt, Bohdan, Malczewski i każden z tych filarów słowa narodowego jeden, ale Słowacki Juljusz wszystkie wieków, czasów, społeczeństw, typów i płci języki miał. W tej to zapewne myśli rzekł o sobie, jako czoło wielkiemu Adamowi stawiający:

Choć mi się oprzesz dzisiaj, przyszłość moja
I moje będzie za grobem zwycięstwo!...
Legnie przede mną twych poetów Troja.
Twe Hektorowe jej nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył...»

W narodzie bez publicznego bytu, w publiczności bez własnych form, w społeczeństwie chcenia iskierkowate, ale chęci stałej nie mającem, podobało się opatrzności, że trzech postawiła poetów, sybillicznym[1546] natchnionych duchem, a przeto obejmujących prawdy wieszcze w fenomenologiczny form całokształt. — Mickiewiczowi było dano, że mojżeszowy język gniewu narodowego lwią nasrożył grzywą, jakby bój trwał. Zygmunt Krasiński tegoż czasu sejmowy, senatorski, publiczny słowa majestat uprawiał, jakby za dni wielkich Rzeczypospolitej i kłamali obydwa: Mickiewicz ów gniew narodowy, Zygmunt życie, kłamali, jak niańki dzieciom chorym powieściami bezsenne krócąc noce, albo, jak Korybantowie[1547] starożytni, w miedziane uderzając tarcze, aby Saturn, płacz dziecka usłyszawszy, całej przyszłości w niem nie pożarł!
Wszelako i to niedość; potrzeba było także i westalski, dziewiczy język stworzyć; dziś albowiem jeszcze na palcach policzyć możnaby damy polskie, poprawnie mową swą mówiące. Bohdan Zaleski pracę tę zaczął, a i Teofil Lenartowicz, któremu się wydaje, że przedewszystkiem ludowy język odtwarza, żeńską właściwie stronę onego odnalazł. Jakkolwiek bowiem mamy dwie poetessy[1548]: Żmichowską i Deotymę, pierwsza jednak daleko więcej męskiem piórem od wielu męskiej płci poetów pisze, Deotyma zaś wcale żeńskiego słowa nie uprawia i jest raczej arcyszanownym teozoficznym fenomenem. Muza jej sybilliczna, ale niewieściej służby w chrześcijańskiem już społeczeństwie ani spostrzegła; tem więc większa ważność jest, powtarzam, niewieściego języka. Badacze natury nieomylnie roślinom płeć przyznają — trawce nawet, którą człowiek nogą potrąca, nie odmawiają jej bynajmniej, ale korona zmysłów, mowa, wcale pod tym względem ważona nie jest. Kiedy po upadku literatury narodowej bywali młodzi ludzie skazywani do lochów i więzień za jednej książki przeczytanie, zdarzało się, że damy, gotowe nieść ulgę więźniom owym, na niebezpieczeństwa narażały się, ale wiele było, które piękną polszczyzną mówić nie były w stanie. Jest to zarówno krwawe, jak śmieszne; czyliż albowiem nie mógł więzień, tak heroicznie pocieszany, odpowiedzieć: «Nie narażaj się pani, ale raczej mowę ojczysta szacuj, bo zato właśnie ja tu cierpię!» Trzeba było więc odrodzić albo też i stworzyć w literaturze naszej żeńską mowy ojczystej połowicę, aby przeto zagaić dźwiękiem i muzyką, jej właściwą, życie potoczne. Albowiem gasło i to także, a skutki tego wygasania dotychczas jeszcze są widoczne. Dla tychto jeszcze przyczyn, skoro weźmiemy poezje innych ludów, znajdziemy tam typy niewieście, gdy tymczasem poezja polska typu niewiasty polskiej prawie że nie wydała. Malczewskiego «Marja», to raczej krzyk kobiety, która ani kochanką ani żoną rozwinąć się nie może; mogła była być wszystkiem, wszelako zaduszona jest w chwili upostaciowania swojego. Mickiewicz lepiej i dyplomatyczniej się wywiązywał z zadania tego; on Grażynę swoją hełmem przykrył i tak dosadnie, że nie wiesz do końca, czy to mąż jest, czy to niewiasta. Aldonę w wieży schował i nieprzejrzanym murem przed oczyma samego męża jej osłonił. Telimeny, myślę, że za typ polskiej niewiasty brać nie można, a Zosia jest jeszcze małoletnia. Charaktery niewiast Zygmunta Krasińskiego są to notatki na marginesie jego poematow. U Słowackiego Balladyna jest personifikacją, z pewnego wysnowania ballad gminnych wynikłą, Lilla Weneda legendowym obrazem albo jedną z tych architektonicznych masek, podpierających gzymsy, masek, których czoła wyzierają, ale których szyja, pierś i ciało w płaskość ściany przepada. Jednem słowem, poezja nasza pod tym względem podobna jest coś do tego okrętu Lambry, który rozstrzeliwać kazał żeglarzy swoich, skoro się w kobiecie pokochali. Nie wiem, czy to dobrze, że poezja tak młoda surowszą się być okazuje od samego pisma św. ale jest szkoła, która brak ten za teologiczny bierze nabytek. Szkoła ta ułomność ma za całość skończoną, a chorobę wszelaką nazywa umartwieniem i nędzę ludzką mieni wolą bożą. Do tej to szkoły z Zygmuntem Krasińskim powiedziałbym: «...Poezja, wszystko to ozłoci... kiedyś!»[1549] — Ale czy wytłumaczy?... Czy przetworzy?...
Kiedy tak opatrzności podobało się, zsyłając narodowi wieszczów, nad rozłamaną istotą jego społeczeństwa czuwać. Słowackiemu, jak to widzieliśmy, dostało się w podziale utrzymać język: wszechjęzyk narodowy. Dlatego to nietylko czuł on to natchnieniem, jak inni, ale wiedział jasno, co cypełnia, wiedział, co czyni, i zaiste, że winien był to wiedzieć, bo w robotę taką wchodzi nie już sama poezja, ale artyzm techniczny i sztuka w całej swej nagości. Powiada on przeto wyraźnie, o co mu idzie:

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był, jak piorun, jasny, prędki,
A czasem smutny, jako pieśń stepowa,
A czasem, jako skarga Nimfy, miętki,
A czasem piękny, jak aniołów mowa —
Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
Z niej wszystko dobyć — zamglić ją tęsknotą,
Potem z niej łyskać błyskawicą cichą,
Potem w promieniach ją pokazać złotą,
Potem nadętą dawnych przodków pychą,
Potem ją utkać Arachny robotą,
Potem ulepić z błota, jak pod strychą
Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa...
I gdyby stary ów Jan Czarnoleski
Z mogiły powstał, toby zrozumiał,
Myśląc, że jakiś poemat niebieski.
Który mu w grobie nad lipami szumiał,
Słyszy, ubrany w dawny rym królewski
Mową, którą sam przed wiekami umiał.
Potemby, cicho mrząc, rozważał sobie,
Że nie zapomniał mowy polskiej w grobie.
Więc nie mieszajcie mi się tu, harfiarze,
Którym dziś klaska tłum! — Precz, mowo smętna,
Co myślom własne odejmujesz twarze,
Dając im ciągłą łzę, lub ciągłe tętna;
Wolałbym słuchać morza na wiszarze
Jakiej opoki, co, wieków pamiętna,
W szumie, jakoby nie w skończonym rymie,
Odrzuca falom jedno wielkie imię...

Po takowem zdaniu sprawy z języka Słowackiego przejdźmy do poglądu na tragedje i powieści jego, ale następujące słów kilka pierwej są niezbędne.
Hymn i psalmy, nawet rapsody heroiczne, nawet powieści pojawiać się w literaturze mogą odrazu, ale dramat jako Minerwa z mózgu jowiszowego wyskoczyć nie może. Grecy do dramatu mieli przygotowaną drogę przez bachiczne trahos[1550]; Kalderon zaś i Szekspir przez chrześcijańskie misterja. Gdzie zaś teatr z własnego nie wzrósł korzenia, tam czekać on musi, stojąc na boku gmachem dużym, a raczej próżnem i bezużytecznem rusztowaniem — czekać, karmiąc społeczność pożyczonemi tworzywami. I jeżeli Solon gorszył się poczynającą namiętnością Ateńczyków do dramatu, utrzymując że wprowadzenie tych przedstawień kłamstwu, naśladownictwu i intrydze da początek, to zdanie jego, tak surowe, odnieść można prędzej do wprowadzonej obcej, nie zaś do tej z korzenia rodzimego wyrosłej dramaturgji. Jednem słowem, aby życie w siebie wglądało, potrzeba przecież, aby za sobą pozostawiło formy swoje; czas więc przygotować musi pierwej szczeble, na które wszedłszy, rozglądanie się społeczeństwa w sobie samem nie może moralnych korzyści nie przynosić. Cały przecież ogół naszego bytu i form będzie na scenie kiedyś, jak widzimy wiek zeszły, ale pozostanie zeń to wszystko, co żywotne, co wieczne. W świecie nawet moralnym wszystko to, co lada kto udać już potrafi i przyoblec, wchodzi pod też samą kate- gorję, co ubrania wieku zeszłego. Dlatego to miłość wyraża się tyle wieków, a przecież list miłosny z przeszłego wieku każdy, trochę talentu i archeologicznych wiadomości posiadający, naśladować potrafi, gdy tymczasem listu współczesnej nam formy uczucia nie tak łatwo byłoby udać. Czas niekoniecznie naszym, ale i my czynszownikami czasu jesteśmy, nie dzisiaj więc jest nasze, jak zwykle mówią, ale wczoraj i onegdaj, a dziś warunkowe bardzo; prawda ta obowiązuje bezpośrednio dramę. Gdyby dramata czyli tragedje Juljusza Słowackiego były pisane przed Kochanowskim, postawiłyby nas na równi z literaturą hiszpańską lub angielską; dziś są one ekspiacją szczodrą za teatr warszawski, karmiony od kolebki winem szampańskiem i to tem jeszcze winem, którego Szampanja nie wydaje. I jeżeli Fredro, Korzeniowski, Bogusławski są dramaturgami, ale nie mają języka epok, to «Lilla Weneda», «Sen srebrny» i «Mazepa» wymaganiom tym zupełnie odpowiadają. Jest to nietylko zaleta, ale obywatelska zasługa.
W powieściach Słowackiego bajrońskiej formy nie godzi się uważać za naśladowczą tak, jak «Wallenrod» i «Marja» Malczewskiego mimo tejże formy naśladowczemi nie są. Na posiedzeniu drugiem, Byrona kreśląc ważność, tłumaczyłem to — tu tylko dodam, że naśladownictwo w stosunku do tych, którzy coś obowiązującego cały rozwój ludzkości przynieśli, nie jest rzeczą naśladownictwa, ale człowieczości i że, jak kopernikistami nie godzi się zwać astronomów, tak bajronistami poetów. Słowacki w przedmowie do «Lambra» mówi wyraźnie, że są to dzieje tych znajomych naszych, po których zgonie przedwczesnym bliscy długo mawiają, czem oni być mogli, a dalecy, że nie byli niczem — mówi więc nie o urojonych typach, ale o znanych i żywych. Było to pisane w roku 1833. Miał on dziwną współczesność i może dlatego właśnie współcześnie był niepojmowany. Współczesność albowiem jest dwojaka. Kiedy w Warszawie 1836 r. nocą budzeni bywaliśmy przez kolegów, aby choć obecnością naszą zasłać pożegnanie wysyłanym na Sybir, Słowacki wtedy z drugiego końca Europy «Anhellego» ojczyźnie przysyłał; to jest pierwsza współczesność. Tej samej zaś zimy w zacnym polskim salonie mówiła mi pewna pani domu, «że rozpowiadają coś ciągle o zsyłkach, a przecież z nas nikogo w czwartek nigdy nie brakuje». Oto druga współczesność. Słowacki miał tę pierwszą, bez której poeta jest tylko kaligrafem lub notarjuszem.
Literatura żadna pewno takich nie miała czytelników, jak ci młodzi czytelnicy w Wilnie i w Warszawie, którzy krwią i łzami kartki czytanej poezji okupywali. Katastrofy te były, zaiste, rzezią niewiniątek w wigilją odrodzenia się słowa narodowego. Ani laury żadne, ani rozgłos nie ozłacały im czarnych więzienia kątów. Cześć więc oddaję Słowackiemu zato, że on ze swoją lirą na tych polach bywał przytomny. Okazał on tem prawdziwy patrycjat serca swego i ta to obywatelska współczesność dała mu igłę magnesową zamiast stylusa w rękę. Tem chętniej zaś oddajemy tu Słowackiego zasługom sprawiedliwość, im wyraźniej sam świadczy, o ile mu to za życia odjętem było. Pisze on do Zygmunta Krasińskiego: «Stary i ślepy harfiarz z wyspy Scio przyszedł nad brzegi morza Egejskiego, a usłyszawszy z wielkim hukiem łamiące się fale, myślał, że szum ów pochodził od zgiełku ludzi, którzy się zbiegli pieśni rycerskich posłuchać. — Oparł się więc na harfie i śpiewał pustemu morza brzegowi, a kiedy skończył, zadziwił się, że żadnego ludzkiego głosu, żadnego westchnienia, żadnego pieśń nie zyskała oklasku. Rzucił więc harfę precz daleko od siebie, a te fale, które śpiewak mniemał tłumem ludzkim, odniosły złote pieśni narzędzie, i położyły mu je przy stopach. I odszedł od harfy swojej smutny Greczyn, nie wiedząc, że najpiękniejszy rapsod nie w sercach ludzi, ale w głębi fal egejskiego morza utonął». Współczesności zatem dwie jest zawsze a dzień, w którymby jedna z nich wygasnęła, byłby albo dniem dojścia postępu do kresu, albo wygaśnięcia zupełnego wszelkiej energji postępowej, albo zbliża się pora — zbliża się dzień i już, już jest we drzwiach, kiedy to, co tu zowiemy «współczesnością», większe rozmiary przyoblekłszy, stanie się jedyną formą i jedynym organem... konspiracji! Pojmując to jasno i wszechstronnie, nie można się, zaprawdę, nie radować: doszliśmy więc do obowiązującej wiek potęgi, do współczesności, uważanej jako siła, potrzeba i obowiązek razem.

(Koniec lekcji szóstej i ostatniej).


DO M... S...
O BALLADYNIE
(DODATEK).

Tobie, Sewerynowi i komuś trzeciemu winienem podziękować, iż chcieliście powyższe mówienia spisywać, tudzież tym przyjaciołom naszym, którzy uważali za słuszne koszt wydawnictwa podjąć. Ale ty dałeś mi także sposobność wywiązania się, bo życzyłeś sobie, abym, dołączywszy rozbiór «Balladyny», dołączył przez to samo wzorzec do czytania tragedyj Juljusza, o których szczegółowo mówić w kursie tak szczupłym byłoby to stracić całość obrazu. Czynię przeto ci zadość, i sobie, bo życzeniu twemu zadość uczynić mogę.
Na pierwszy rzut oka «Balladyna» wydaje się fantazją w luźnem bardzo znaczeniu tego luźnego określnika; tak wydała się ona doraźnej masie czytelników po ukazaniu się świeżo wyszłą książką. Tak, niestety, podobno że i dziś dla większej bardzo liczby literatów wydaje się ta tragedja. A przyczyna tego leży raz w tem, iż Juljusz nie był architektą, jak Zygmunt, ani rzeźbiarzem, jak Mickiewicz, ale był to poeta-malarz, choć mógł bywać i tym, i owym — i poetą-muzykiem nawet, co wszelako po szczególe opatrzność Bohdanowi[1551] wydzieliła. Drugi raz — przyczyna tego leży także i w tem, że do tragedji własnej stawił razem Juljusz teatr jakoby przenośny, w okładkach, że tak rzekę, książki schowany. Są tam dekoracje z liści, rosami mokrych, uwite, rzutami pstrego światła ozłacane, malin woni i konwalij pełne. Rozpruj książkę i przeciągnij po stole, pionowo karty jej stawiając, a okaże ci się gajów zielonych i chat i baszt połamanych perspektywa ojcowskiemu i pieskowo-skalnemu[1552] podobna wąwozowi. A to wszystko jasności planu pierwotnego i, że tak rzekę, harmonji zasadniczej szkieletu samego nie uwidomia, osi dramatycznej nie okazuje, typów nie uwydatnia, owszem, zamglewa rysy główne i unieczytelnia rzecz, lubo w sposób dziwnie powabny.
Wszelako zdam ci sprawę z moralnego budownictwa, które tragedję tę wydało, i wypowiem wszelkiej osoby herb stanowczy, ale pierwej nadmienię to, co powiedział czy napisał gdzieś August Cieszkowski o apokryfach. — Mędrzec ten powiada, iż nietylko pierwotnej epoki apokryfy (to jest ponadzwykłej budowy pisma)[1553], ale nawet i te, które udawanie za cel miały, w epokach późniejszych pisane, należy pomiędzy źródła prawdy historycznej umieć kłaść — to jest, że z jakąkolwiekbądź wolą rzucane światło, skoro się je sprawiedliwie zebrać i uśrodkować potrafi, wielce użytecznem bywa. Nadmieniam to dla osób, które wszystko, cokolwiek poza literaturą czarną druku książki wyczytuje się, uważają zaraz za poetyzowanie i naciąganie do rzeczy, których drukarz ołowianą czcionką nie zagwoździł, a o których przeto, jak to mówią, «autor ani myślił...»
Po tym wstępie — od czegóż zacznę?... Oto powiem ci naprzód, że razu jednego, może we śnie, zdarzyło mi się znajdować jakoby w miejscu, którego piętra i posady noga moja nie czuła, iż uwęgielnioną miały podwalinę, a którego sklepień czy firmamentu pojąć zaraz nie mogłem... Ale w światła smugu, który szeroką ciemność jakby wielkim pasem przepływał, zobaczyłem, iż stał człowiek-muzyk przed organami. I widziałem, że, jedną ręką grając, drugą wgórze ruchy i zwroty czynił, jako gdy kto gesta magiczne rzuca. A kiedy wpatrywałem się długo i spostrzegłem, że muzyk ten współcześnie gra i sklepienie mularskiem robi narzędziem, aby echom tonów, przezeń wygranych, właściwem było, tedy bardzo mi żal się zrobiło i chciałem płakać, myśląc, jak dalece trudne jest życie pieśni. A głos przyjaciela mego jednego, co już tu nie żyje, zawołał na mnie, mówiąc: «Oto jest Polak...» I od tego to czasu ani na polu sztuki, ani życia, ani wiedzy i czy- nów politycznych nie dziwi mię mnóstwo bardzo wyjątkowych tak położeń, jako i zawiłych napozór gmatwanin. Owszem, jasne częstokroć i oficjalnie okaźne więcej mi zadawa trudu, skoro uczytelnić je zamierzam, niż zawiłe.
Czy pamiętasz te czasy, kiedy po 1830 roku całe prawie polskie piśmiennictwo w góry i lasy poszło gminnych poszukiwać podań, kiedy wyraz «bajka» nabrał powagi, wyraz «gawęda» stał się między stylu rodzaje policzonem nazwiskiem, wyraz nieznany pierwej «klechda» odniepomniał się, kiedy «przysłowie» Salomonową nieledwo koronę filozoficzną wdziało, kiedy w kraju Wojcicki Kazimierz Władysław akcenta, nieznane salonom świetnym, bez fraka wprowadził w towarzystwo, a w Paryżu Chopin grał mazurki i obertasa, których nieraz porcelanowe pasterki z czasów Ludwika XV (ani wiedząc o tem, co czynią) słuchały. Kto ten czarodziejski flet dał w ręce myśli polskiej? Czy to zrobiło się przez statut jakiego towarzystwa, ku temu zorganizowanego z prezydentem wieku i kasjerem i podkasjerem?... Bynajmniej!... Po listopadowego powstania upadku, po upadku powstania, które gminnych elementów objąć i uhistorycznić współudziałem nie mogło, czy nie umiało, czy nie chciało — nastąpiło przecież lat kilkanaście literatury wyłącznie gminnej... Dura lex, sed lex est[1554]. — Tak było. — «Balladyna» jest dzieckiem, 1839 roku na świat wyszłem, ale pocznę od siostry jej, Aliny, z dzbanem swoim glinianym na głowie w las zabłąkanej i stojącej tam, jako się spotyka karjatydę[1555] grecką po zwalonej świątyni jakiej pozostałą. Któż ona jest, ta smukła, cicha, piękna — prawie że w tragedję, nie wchodząca, a bez której właśnie że tragedji nie byłoby? Ta wypchnięta nożem siostry z bram żywota i śmiercią barankową dramatyzująca bezosobiście całość sprawy? Ta, o której poeta jeden kiedyś mówił:

«...cicha, jak baranek
Na chorągwi kościelnej...»

Jest to właśnie, że kryształ sam najczystszy tego wielkiego i bezwyraźnego pojęcia, które nazywamy słowem Lud. A siostra jej? A Balladyna, zabijająca ją jakoby trafem i za fraszkę, za dzban jeden malin, jak sama mówi, lubo i dlatego zarazem przy tej fraszce, aby zostać grabi Kirkora żoną... kto to? — Kto jest tą ludu siostrą?... Parafjańszczyzna!
Dlatego to ona wyprze się starej matki swojej, skoro sama już w zamkowem rozbłyśnie życiu świetnością dworską — potem godności zajętej obowiązek pojedna kłamstwem i tajemnicą z wszelakiej natury licencjami i rozpustą — potem tajemnica w niej rozdzieli ją i pocznie wiedzieć, co spowiednik, a co konieczności położenia i godność zajęta każą. I stanie się fatalną, a siły fatum dziejowego w ręce jej się kłaść poczną, wcieleń sobie szukając — więc i panować koniecznie będzie musiała, ale już nie będzie sobą nigdy, bo larwa jej zostanie na udziałanym tle, włóknami wypadków rozciągnięta, jak malowany obraz — piorun ją zabić musi bo ona jest elementem, już nie osobą, bo ona jest piorunem, który nie uderzył jeszcze, a więc nie zabił się sam, niszcząc miejsce własnego skonu. Oto ona, oto panowanie jej, koniec i początek:

Król-kobieta piorunem boskim zastrzelony.
Zamiast w koronacyjne, bić w pogrzebu dzwony!

Kiedyż zaś to się stało, że Parafjańszczyzna odsunęła w grobowa ciszę siostrę swoją rodzoną, Lud, sama pnąc się wyżej i panowanie rozszerzając bezhistorycznemi sposobami? Gdzież Tradycja wtedy znajdowała się z pontyfikalnemi mocami senatu swego?... Oto dramatyzuje dalej Juljusz sprawę tę zawiłą, skoro uosabia tradycję w Pustelniku-królu — Pustelnik jest Tradycją, tak, jak Alina Ludem, a Balladyna Parafjańszczyzny postacią. Do pustelnika, do tradvcji, wiednie i bezwiednie, przypadkiem i umyślnie, gościńcem i ścieżkami zarosłych cierniem manowców, wszystko końcem końców zabłąkiwa i ostatecznie wraca jedyna, cale określona osoba, z tej tragedii osób wszystkich wyjątkowa skończonym charakterem, Kirkor, rycerz, szlachcic republikancki, mąż, jakiego istoty żaden polski poeta nigdy tak nie określił, człowiek serca swobodnego, wiary prostej i ręki dużej; sam powiada o sobie na początku:

Rady zasięgnąć warto u człowieka,
Który się kryje w tej zaciszy leśnej,
Pobożny starzec —

I oto takiemu serca odrodzonego mężowi Tradycja w osobie pustelnika daje naprzód klejnotów korony Rzeczypospolitej zrozumienie — kluczem odmyka dawidowym mistyczną pieśń zaczątków sprawy narodu, co w następnych, Homera godnych rysach i wierszach, jest objęte:

...ku ojczystej stronie
Wracali niegdyś od Betleem żłobu
Święci królowie — dwóch magów i Scyta.
— Ów król północny zaszedł w nasze żyta,
Zabłądził w zbożu, jak w lesie, bo zboże
Rosło wysokie, jak las, w kraju Lecha.
Więc, zabłądziwszy, rzekł: «Wyprowadź Boże!»
Aż oto przed nim odkrywa się strzecha
Królewskiej chaty — bo Lech mieszkał w chacie;
Wszedł do niej Scyta i rzekł: «Królu bracie
Idę z Betleem, a gwiazda błękitna
Twoich bławatków ciągle szła przede mną,
Aż tu zawiodła i t. d...

a dalej o klejnotach dziejów Rzeczypospolitej mówi:

...stąd nasza korona.
Zbawiciel niegdyś, wyciągając rączki,
Szedł do niej z Matki zadumanej łona
I ku rubinom podawał się cały,
Jako różyczka, z liścia wychylona,
I wołał: caca!...

Jakoż pięknie to i po cudownemu staje się, iż taki tylko mąż, jak Kirkor, bezpośrednio dojść mógł tradycji wątku, lubo tyle się postaci rozmaitych około królewskiej pustelnika chaty okręca. Ale też to jest człowiek, u którego dziś jest jeszcze historją:

Dzisiaj, (mówi on) odrobić chcę całą pańszczyznę,
A odrobiwszy całą, żyć szczęśliwy
Z drogą małżonką — całą ci ojczyznę
Włożę na barki, a, gdy będziesz dźwigał
Rzeczy i ludzi, to ja się zakopie
W zamku, spokojny... Niechby mi dościgał
Sad owocowy, niechbym małe chłopię,
Dzieciątko może na ręku kołysał —
O to się modlę... Ty mi zaś co roku,
Z tronu do chaty listy będziesz pisał.
Niechaj raz na rok spadnie mi z obłoku
Biały gołąbek i pod skrzydełkami
Przyniesie powieść, pełną tych wielkości,
Co budzą uśmiech i sen pod lipami
Dają smaczniejszy...

A indziej znów do ludu się odzywa ten rycerz, miecz ocierając:

«— O Lachy, ja, nieznany rycerz,
Nie mogę przesławnemu władać narodowi;
Com uczynił, czyniłem nie dla wyniesienia
Głowy mojej — czyniłem to dla szczęścia ludu.
— Jam stworzony do ciszy wiejskiej i prostoty;
Dla mnie za ciężką była nawet godność grafa
I zniżyłem ją szczeblem, pojąwszy w małżeństwo,
Zamiast jakiej królewny, ubogą chłopiankę.

Tą chłopianka wszelako Alina miała być, nie zaś uosobienie parafjańszczyzny w postaci Balladyny, która, słysząc słowa rycerza, ludowi rzeczone, najkolosalniej już w charakterze swoim dramatycznym występuje, bo zapiera się tak ulubionego swego dla malowanego na herbie garnka malin, jako siostry i matki swojej krwawo wyparła się. Rozsądny człowiek powiedziałby, iż błąd jest wielki ze strony tak nieskalanie karmazynowego, jak Kirkor, człowieka łączyć się miłości węzłem z dziewką jakąś w legendowy sposób — prokurator odrzekłby nato, iż kryminalne podstępstwo uwikłało grafa w tę sprawę — tragik zaś ani rozsądnym tylko widzem, ani prokuratorem być nie może. Trudniejsze nad te dwa stanowiska wydzielono jemu od wieków. Urzędnikiem on królestwa, co bywa tylko z tego świata, ale które jest wcale nie z tego.
Felicissima culpa[1556] Kirkora jest tylko następstwem usunięcia się tradycyjnych sił od realnego wątku w pustelni zaciszę. Tradycji dość jest odkląć się i wyjść za kulisy, aby przekląć. Gdyby władzy tej tradycja nie miała, władzy, mówię, przez samo usunięcie się swoje, cóżby władzą spirytualną[1557] było? Sofoklesowskie «niestety» czyli dzisiejsze «zapóźno» tu się odgrywa:

...Czemu się ten rycerz
Dwudziestą laty pierwej nie urodził?
Byłem na tronie, to kraj cały płodził
Same poczwary: jak niezdatny snycerz,
Który w kamieniach szuka ludzkiej twarzy,
I czyni ludziom podobne kamienie.

Ale bez duszy... Czyliż przyrodzenie,
Nim stworzy, długo o stworzeniu marzy,
Długo próbuje, naprzód tworząc karcze,
A potem ludzi, jak Kirkor?

Smutne to jest i bardzo smutne to malin pełnego dzbanka rozbicie, w tragedję Juliusza rozwinięte. Lud omackiem w lesie zabity — Tradycja odklęta w pustelnictwo — mąż jedyny, przy którym wszystkie męże, przez poetów naszych kreślone, blednieją, przy którym mąż z Nieboskiej Komedji jest niepewnym siebie deklamatorem, albo wielkim tylko na poczętą postać zarysem — mąż osobny, Kirkor, fatalnością tragedji na zgubę wiedzion. Parafjańszczyzna jedna dalej i coraz dalej rozlicznemi larwami swemi pnąca się, a w ostatnim sług poczcie karjerzystów już (jakich uosobieniem jest von Kostryn) chwytająca się... czasu coraz mniej — pokradziony intrygami — pogwałcony pioruny, te elementów, sobie zostawionych, wyraziciele, już bliskie. Tacyt mógłby czytać «Balladynę» i może łzę-by w oku poczuł, a czytało ją kilkanaście tysięcy rodaków czytających — — — czytających? —
Osoby fantastyczne, Goplana, Chochlik, Skierka, przeznaczone są do odmieniania dekoracyj tego teatrum przenośnego — są one tłem. A ktoś mi powie przecież: «Skądże się bierze znowu, iż tło natchnąć może takiego Grabca, syna pijanego zakrystjana, i w dnie tabula rasa[1558] społeczności, trafem na najwyższą wynieść godność?»
— Ah! kochany M... Jest to tajemnica stanu. Gdzie indywidualności zaprzestaną dziejowej pełnić służby, tło zaczyna być wszystkiem i nazwiska nawet różne, arcypoważne nosi — czasem nazywają je: la forçe des choses... raison d’Elat... fusion... confusion etc.[1559]. A w społeczeństwie, tak ochwianem w posadach swoich, skąd pochodzi nareszcie, ze nimfeiczna postać ukocha właśnieże rubasznego Grabca?... To może znów z powodu, że nimfeiczna, że, jak powiada tragik, galaretowa. Może wyanieliła się ona technicznemi środkami pielęgnowania i toalet, może, że tak powiem, technologicznie ciało swoje ubóstwiwszy, trzeba jej zato potem kości twardych, jak bezszkieletowemu polipowi, i gotowa jest rzucić przejrzyste ręce swoje na kark rubasznego zakrystjanowicza, na pierś podpiłego Grabca — nie wiem! To wiem tylko napewno, że Filon, pasterz, po zabiciu ludowej Aliny cały liryzm swój do Greków liryki odnieść musi; nie ma on już od kogo się wywiedzieć, co z rodzimej poezji w gajach i polach szumi. Straszny to jest człowiek, który płakać po pęknięciu drogiego sobie serca na swój sposób nie potrafiłby. Z fletem wierzbowym w ręku jednym, a z mitologicznym słownikiem łacińskim w drugiem ręku zdaje się przechadzać po Zofjówki[1560] parku, a to cmentarz! Przed sadem kryminalnym postaw tego płaczka, aby świadczył, to właśnie, że on pierwszy zdradzi, bo precyzję sumienną lirycznemi zagmatwa frazesami — i rozpłacze się. Ze społeczeństwa, tak rozstawionego, z typów, tak postawionych, jakież grupy nareszcie rozdzielić mogą miedzy siebie ogólnego życia tajemnicę?...

KOSTRYN. Dwóch językami walczyło po mieście,
Lud namawiając do boju...
BALLADYNA. Gdzie oni?
KOSTRYN. (wskazując) Pan Burmistrz Kurjer i Pismo.



RZECZ
O WOLNOŚCI SŁOWA[1561]

Są, którzy uczą, iż dla poezji trzeba przedmiotów, które nie byłyby suche i niewdzięczne... Poezja ta, co, ażeby była poezją, potrzebuje przedmiotów nie suchych i czeka na wdzięczne — nie należy do mojej kompetencji.

WSTĘP.

I. Panie i panowie! Dotąd wolność słowa jest tylko zdobywaniem wolności objawiania słowa. Jest przeto atrybutem wolności osobistej.
Ale o samejże wolności słowa nikt nie mówił. Tak, naprzykład, jak wolno jest każdemu puszczać się balonem, albowiem to należy do jego wolności osobistej, ale żegluga powietrzna nie jest wcale uzasadnioną.
To, co nazywają wolnością słowa, jest dotąd wolnością mówienia, la liberté de dire...
Zmieszanie tych dwóch pojęć pochodzi z małej znajomości słowa.
II. Słowa człowiek nie wywiódł z siebie sam, ale słowo było z człowieka wywołane i dlatego dwie przyczyny tam uczestniczyły: jedna w sumieniu człowieka, druga w harmonji praw stworzenia.
A skoro tak wybrzmiewać poczęło, słowo napotkało jeszcze harmonję form, otaczających wyobraźnię mówiącego, czyli literę. Miało przeto odrazu swój wnętrzny stan bytu i swoje zewnętrzne odbudowanie literą.
III. Pierwszą słowa formą zdaje się być wewnętrzna pieśń i monolog, którego ślady do dziś w pustelnictwie indyjskiem spotykają się.
Drugą — zarazem dialog i apolog[1562], czyli rozmawianie podobieństwami.
Trzecią — chór obrzędowy i tak dalej... Ale, że człowiek sam słowa nie wywiódł z siebie i że tam dwie przyczyny uczestniczyły, przeto historja słowa nie może być osobistemi notatkami jego osobistych w mówieniu postępów.
IV. Uzurpacja[1563] woli osobistej nad prawami, które ją warują a nie obchodzą, jest tak odwieczna, jak historja ludzi i ludów. Słowo temuż ulegało i ulega...
Stąd dwa kierunki i charaktery dwóch głównych kart historji dopatrzyć godzi się.
Do epoki chrześcijańskiej siła stawa się słowem... (i nawet w arcydziełach starożytnych moc głównym jest wdziękiem).
Od epoki chrześcijańskiej — słowo stawa się siłą, i jeżeli tamta dochodziła do arcydzieł potężnie plastycznych, tedy ta właśnie, że przeciwnie dojść ma do pewnej bezsilności, bezpersonalizmu, do bezstronności, do arcydzieła prawdy. Oto początek, dzieje i cel!...
V. Prawdziwa poezja była, jest i będzie poniekąd inicjacją[1564] dlatego, że może we dwóch wierszach skreślić całą epokę, a obraz i pomnik zbliżyć jednem wyrażeniem. Starożytni tę po szczególe wiersza formę zwali «wierszami złotemi»...
Miałem za zadanie, aby w przeciągu godziny uprzytomnić kilka tysięcy dziejów i walk i prób słowa: całą jego epopeję dać, pewniki wyciągnąć, wątpienia wskazać, ognie zapalić...
Temu gwoli, skoro się obejrzałem, znalazłem się w koniecznem posiadaniu poematu.
Takowy paniom i panom czytać będę miał zaszczyt.
VI. Lektury publiczne nie są żadnym nowym wynalazkiem. Starożytny cesarski Rzym je znał i sami imperatorowie rzymscy udział w nich bierali (nie zawsze najszczęśliwszy wprawdzie).
Te wszelako nie były tak zwaną prozą, były wierszem i nietylko, że były wierszem, ale nawet w ojczyźnie prozy, bo w Rzymie, który swoich rodzimych poetów wcale nie miał, i tam były wierszem.
VII. Głos żywy ma do siebie, że nikt nigdy po dwa razy nie wypowiedział tychże samych rzeczy tymże samym wydźwiękiem i gestem. Słowo więc, raz rzeczone, ma niepowrotność swą. Czytanie więc ma stronę monumentalną, czytanie więc sztuką jest.
Dokończyłem zadania autorskiego i obowiązek czytelnika ropoczynam.

I.

Co znaczyłaby ludzkość, gdyby ją kto zmierzył,
Jak ona jest i w taką, jak jest ona, wierzył?
Co onaby znaczyła, widziana tak szczerze,
Jak ją znam i oglądam, nie zaś, jak w nią wierzę?
Coby ona znaczyła?
Dziewięćset milionów
Skazanych na śmierć istot — parę zaludnionych
Półwyspów... Oto wszystko — i trup w każdej chwili
Zowąd — a zowąd słabe niemowlę zakwili —
Oto i wszystko...
Ludzkość z takowem obliczem,
Lubo to jej oblicze, nie byłaby niczem,
Jakby, do samej siebie twarzą poniżona,
Przestawała być sobą — wszelako to ona
I to własny jej obraz — i ten ją zagładza;
Tak ludzkość bez boskości sama siebie zdradza,
Aż dopiero, gdy w eter opłynie niebieski,
Powraca jej majestat i szkarłat królewski,
Aż dopiero widziana, jaką była, bywa
I będzie, to, zaiste, jest ludzkość prawdziwa.

Nie inaczej z człowiekiem. Gdy nań kto poziera,
Jak on jest i purpurę mu królewską zdziera,
Oglądając go lichym od stopy do powiek,
Jak pyłu garść rwanego wiatrem... — Cóż tam człowiek!
Ale pył ów, odniesion harmonji stworzenia,
Kiedy atomem swoim w gwiazdę się zamienia,
I wielka rzecz stąd rośnie co godzina, co wiek,
Co era — to mówimy wtedy: oto człowiek!

A jak z ludzkością całą, a jak z oderwanie
Uważanym człowiekiem, zarówno się stanie
I ze słowem; to, wzięte odrębnie, cóż znaczy?
Niewierny dźwięk, i przywieść mocen do rozpaczy,
Tak niewierny, tak kłamny wnętrznemu znaczeniu,
Jak zmarłego by poznać chciał kto po dzwonieniu.
Lecz tenże dźwięk niewierny dostrojon otwarcie
W Grecji do roześpiewu, do milczenia w Sparcie,
Do mlecznej drogi proroctw gwiazdami w Judei,
Do litery u Rzymian, Słowian — do nadziei...
Nareszcie do słów wielkich, co na zawsze nowe,
Niczyje, wszędy własne, nigdzie nie miejscowe,
Skądsiś natchnione duchem... Dopiero takową
Zmierzone próbą, wybrzmi ta rzecz wielka — słowo!

Najmniej-bo znaną rzeczą, lub znaną najbłędniej,
Bywa słowo. Nałóg je codzienny podrzędni
I rozlewa, jak wodę, tak, że niema chwili
Na globie, w której nieby ludzie nie mówili,
A jako w gospodarskich zaprzętach bez końca,
Nieustanniej się wody używa, niż słońca.
Tak i słowo brzmi ciągle i ciągle jest w ruchu,
Bardziej, niż światłość jego, promieniąca w duchu,
I, gdy wciąż wszyscy mówią, mało kto się spyta,
Jaki też jest cel słowa? Jak słowo się czyta
W sobie samem?... I dziejów jego promień cały
Rozejrzeć mało kto jest ciekawy, zuchwały.

A jednak — niechno wolność mowy kto znieważy,
Ten sam, co nią pomiatał, głośno się uskarży,
I będzie mówił: «Jako? Wszak słowo jest wolne,
To, co pierwej, jak kwiaty sam deptałem polne,
I nad którem śród licznych zatrudnień hałasu
Nieco się zastanowić zbywało mi czasu!...»
Tu cóż powiem?... I czyliż, od tych mniemań oto

Spółczesnych rozpocząwszy, snować mam nić złotą
Aż do świtu, gdzie pierwsze są mowy zaczęcia,
Lub odwrotnie? Sam nie wiem. Szkodzą mi pojęcia
O człowieku od strony, gdzie blask rajskich progów,
Zaś od spółczesnej strony huragan nałogów.
Z obu krańców dwie chmury; kierunkiem więc trzecim,
Orfejskirm[1565], pójdę, którym, choć wątpimy, lecim,
A który nieraz w tęczę mieni chmurny temat,
By ludzie o nim rzekli: «To nic, to poemat!»

Przypomnę, jak bywało za czasów prawdziwie
Wieszczych; co zmarłe uczczę, co kona ożywię.
Lat sto tam, ówdzie rzucę, drugie zaś sto minę,
Idąc za gwiazdą, która nie świeci godzinę...
Rzeczy nudne wytoczę... Albowiem szanowni
Poprzednicy, poeci, pisarze wymowni,
Ośpiewali już wszelki dźwięk ojczystej ziemi,
Źródło każde i brzozę z włosy zielonemi,
Wszelaka stokroć polną, każdy liść stokroci,
Tęczę — rosę — i promień zorzy, co je złoci; —
Tak, że mnie nie zostało, jedno mieć na pieczy
Prosty, spólny interes pospolitej rzeczy



II.

Mędrcy dzisiejsi głoszą, kto powolny słucha,
Że człowiek jest następnem ogniwem łańcucha
Stworzeń ciągu, że łańcuch ten wyjrzał człowiekiem
Ponad kryształ i koral i pierś zdętą mlekiem,
I że tak się stał czlowiek, istnienie, spotkane
W logicznym ciągu rzeczy — d’une manière spontanée.
Żart wywinąć z doktryny tak wielce misternej
I tyle kosztującej prac, byłby żart mierny.
Sprawdzić ją? Nie dopełnia się tego w godzinę,
Pominąć? — Niepodobna — przeto nie pominę,
I wypowiem, że stoję na polu przeciwnem.
Będąc wiernym podaniom ludzkości naiwnym;
Zaś, czemu wiernym jestem, nad tem się rozszerzyć
Zechcę, by nie myślano, że śmiem lekcewierzyć.
(Lekcewierność zewszechmiar wiary jest daleka,
Obrażająca godność prawdy i człowieka).

Nie!... Człowiek był wytwornym i ludzkości prolog
W raju jest — tam pomniki... kędyż archeolog,
Któryby te dalekie, te wysokie karty
Podjął i jako napis przeczytał zatarty?
Gdzie słuchacz, czytelnik gdzie?... Dotyla jest względny,
By się nie dał uwikłać w tak wiedzy podrzędnej,
I pomnił, że na puszczy wiatr dziś równie szuka,
Jak badacz, a z ruiny czerpie całość sztuka.

Toć pasterki z Bretanji z drujdycznych napisów
Przejęły haft ubrania i szyły z abrysów
Nieczytelnych barwienia na gorset jedwabne,
Z niezgrabnych grobów biorąc uwdzięczenia zgrabne.
Ruchów wiele i wszystkie tańce narodowe
Są to zmienione rytmem gesta obrzędowe;
I jest pomników w życiu więcej, niźli który
Archeolog je marzył, chciwy na marmury.
Bynajmniej śmieszną rzeczą znaleźć kształt mamuta[1566],
Kopiowany z natury przez spółczesne dłóta...
A cóż dopiero, gdyby kto nie szukał w ziemi,
Lecz w kronice, głoskami pisanej żywemi.
Tu zaiste poezja czynny udział bierze,
Gdy natchnienie «wiem» mówi, wiedza mówi «wierzę»
I, kiedy archeolog, nie idąc za trafem,
Poczyna być sztukmistrzem, a nie fotografem.

Ludom zwłaszcza północnym wielka stąd nauka:
Cóż Grek w Tartarji znajdzie, jeśli, jak Grek, szuka.
Swoja własna metoda jest aktem własności
Bez niej nie mieć nie można, nawet dziadów kości,
Nic!... Tu przerwę uczynię...
Lecz własna metoda
Bez ogólnej, człowieczej, chciałbym wiedzieć, co da,
Gdy do wrażeń tych samych nałożone oko
Ześlizga się po swojskiem, w nowe tkwi głęboko;
I, kiedy tak jest, człowiek uwłaszczon sam w sobie,
Że mówi: «Nie znam ręki, pokąd ręką robię,
Ani oka, gdy silnie w przedmiot się zapatrzę».
Zaiste, być aktorem, trza być i w teatrze,
Oderwać się od siebie i wejść w siebie, słowém,
Aby być narodowym, być nadnarodowym!
I aby być człowieczym, właśnie że ku temu
Być nadludzkim, dwoistym być, a jednym — czemu?

Czemu na wstępie w życie nie jest przyrodzona
Dwoistość ta, tak trudna, tak nieunikniona?
Lecz otrzymana sztuką życia i rozwagi,
Potrzebna wpierw, nim człowiek dostrzegł, że jest nagi,
Lecz napotkana później i później o wiele,
Jakby, niżeli środki, wprzód istniały cele!

Czemu tak mało ziemi co krok dookoła
Widzim, a niebo całe jednym ruchem czoła,
I czemu człowiek, na świat wchodząc z sobą niesie
Pokarm matki, coś włosa, którym okryje się.
Rąk dwie, jako narzędzia, dwie nóg do biegania,
Zadatek wszystkich potrzeb, wszystkich — prócz mieszkania?
Powiadają, że on się kształtuje stopniowo,
Że stopą jest dzisiejszych, co wczorajszych głową,
I że raczej upadku logiki jest echem,
Niż upadku człowieka, to, co zwiemy grzechem.
Jeżeli tak jest, czemu kamienne siekiery,
Naczynia i co tylko z pierwszej mamy ery
Zebrawszy — nie przedstawia postępu kształcenia,
Ani się potęguje, ni w łańcuch spierścienia?
Od pierwszej bryły myśli, która (uczą) była
W człowieku, tak, jak matka człowieczeństwa, bryła!
Topór w zrobieniu swojem jest raczej odmienny,
Niż mniej kształtny; artysta dzisiejszy go zdoła
Wziąć na wzór rzeczy wielkiej, nie beztwórczej — zgoła.
Tam jest skąpstwo rzemiosła, nie jego dzieciństwo.
Tam jest prędzej styl wielki, niźli barbarzyństwo.

Przy takowym toporze i tak urobionym,
Jak wielka myśl bez ozdób byłem zadziwianym,
Widząc kolję niewiasty z paciorków pierwotną!
Więc są kolje pierwotne?... Więc człowiek natury
Szukał jakiegoś piękna ponad piękno skóry
Zmysłowe i nie zaczął od potrzeb bez wdzięku?
A mówią, że i słowo poczęło się z jęku.

Jeśli tak, radbym wiedział, skąd ludzkość wie o téj
Jakiejś wolności słowa, którą krwie i poty
Przez wszystkie lat tysiące okupują próżno,
A która jest niewolą, wedle epok różną,
I której nikt nie widział królującej święcie,
Lecz kto śmiał kiedy wyrwać z duszy jej pojęcie?



III.

Nie! — Człowiek nie dopełzał zwolna człowieczości
Od nijakości jakiejś, nicości i czczczości,
Od najniższej tu rzeczy — bo, gdyby tak było,
Toć są globy daleko, mniej wytworne bryłą,
I od naszego niższe... gdzież nareszcie atom?
Najdoskonalej marny, wyrwałbym tym światom.
Nie! Człowiek — całym powstał, zupełnie wytwornym,
I nie było mu łatwo być równie pokornym,
Bo cały był i piękny... i upadł... Dziś praca

Coś w nim trawi, kształtuje i coś mu powraca,
Dziś znamy wstyd, co każe stosować się ciału
Do czegoś nieznanego... (to do ideału)
Dziś czujemy lenistwo... (to z raju roślina,
Co, bez prac radząc tryumf, tryumf przypomina).
Nic z pierwotnych tych epok wcale nie zginęło.
Żyją stare religje, pierwsze ducha dzieło.
Do dziś są Sabeiści[1567] i do dziś Szamany[1568],
I fetyszyzm[1569]; gdzie pomnik lepiej dochowany?

Cóż sabeizm, szamanizm, fetyszyzm nam głoszą?
Że religje nie z pyłu się wgórę podnoszą,
Lecz z gwiazd dżdża u Sabeów — z wnętrza monologu
U Szamanów — z konpunkcjji[1570] w amulecie[1571]-bogu
U fetyszystów — słowem, że człek tu przychodniem,
Nie znał gdzie jest, poglądał co nad nim, co pod nim,
A potem rdzenia własnej samotności szukał.
A potem w wyobraźnię, potem w granit stukał,
Aż mu wyjrzał bóg-fetysz z głuchego granitu.
Ten sam, co był w sumieniu i gwiazdach u szczytu,
Ten sam, co jest.
Nieco poglądając dalej,
Czas rozwionie, prawda się w źrenicach zapali,
Otworzy się sklepienia i wzroku budowa.
I oto nagle widzi-m pierwszą kartę słowa,
Pierwszą widzim literę z harmonji stworzenia,
Ogromne A podziwu świata i sumienia!

Litera wcale nie jest, jak tuszy niektóry,
Czemś dowolnem, co nie ma swej architektury,
Ani uzasadnionem na pierwiastku wiecznym;
Stara, jak słowo, ona czyni je stateczném.

Tu należy znać, co jest wygłos i milczenie,
Spomnieć, że: istnie niema strun, raczej strun drżenie
Nieustanne istnieje pewniej, niźli struny,
Które się akordami wciąż niosą w bieguny.
Tak, słowo jest w człowieku akordem atomu.
Nieustannie człek mówi — jak milczy, to komu?
Nie duchowi, ni sobie, ni wewnętrznej pieśni.
Słowo, niźli narzędziem, celem było wcześniéj.
I tak jest dziś. Tu słowa uzasadniam wolność:
Nie przez pisarską jaką replikę[1572] i zdolność.

Dlatego to jest wolne słowo, jak stworzenie.
Dlatego to wymownem być może milczenie,
Dlatego nad wykrzyknik jedno mgnienie oka
Donioślejsze. Jest cisza płytka, jest głęboka...
Dlatego z wielu figur wymowy, na scenie
Najsilniejszą przestanek — głosu zawieszenie.
I cisza stąd daleko jest szerszą w swej gamie
Od gromu, który cały horyzont połamie.
Dlatego to nareszcie wiemy doskonale,
Że, choć mówi się: «Proza» — prozy niema wcale.
I jakżeby być mogła, skoro są perjody,
Dwukropki, komy, pauzy? To jest bruljon Ody,
Nienapisanej wierszem. Proza jest nazwiskiem,
Które, jak zechcę, głosu odmienię przyciskiem.

Dziwnie wielki Mojżesza stilus w jednem słowie
Kreśli początek, ludzkiej założony mowie.
Oto — mówi — Przedwieczny przywiódł przed człowieka
Bydło, zwierzę i ptastwo powietrzne — i czeka,

Aby je wszystkie przezwał ich imieniem własném...
Nie można być, doprawdy, kolosalniej jasnym!
Dwie albowiem przyczyny tu w działanie wchodzą
Słowa się po sprawdzenie odnoszą, gdy rodzą,
Swoją zaś ścisłość mierzą natury obrazem —
Są prawdy, z ducha i są z litery zarazem.
Wszechmądrość i sumienie, jak słońce z zwierciadłem,
Rozejrzawszy się, ciska promień abecadłem...
Garbate G w pisaniu starych Samarytan
Jest «Ghimel» wielbłąd, «nun», jest jako ryba czytan.
Wszystkich języków jeden początek źródłowy
Do dziś widny — bo wszędzie jedne części mowy!
Długo stąd inwokacje[1573] na pierwszej stronicy
Książek: do muz na górze i do prawd rodzicy.
(Co zmieniło się potem przez praktyczność czasów,
Nie muzy inwokując, ale mecenasów...
Dalej nareszcie pieczęć tam siadła cenzora,
A dziś miejsce to zajął portret autora).

Ślad wszystkich słowa epok i wielu tajników
Pozostawa i snowa się... I tych pomników
Nieczytelnych... lub, jaśniej powiem, nieczytanych,
Lub jeszcze jaśniej rzeknę: tych niedomniemanych,
Sporo jest dotąd, lubo i te coraz bledną...



IV.

Naprzód mędrzec-pustelnik wszędzie znaczy jedno!...
Ten dziś w Indiach za główną tradycję uważa,
Że sam sylabę świętą ustawnie powtarza,
Świadcząc, iż słowo rytmi nieustannie w duchu
Mową — raz bliżej oku dostępną, znów uchu.
Z takim to Macedoński Aleksander mówi:
Ale on pojrzał w czoło Jowisza synowi,
W złoty oprawne kirys[1574] i nic nie powiedział,
A potem wstał, na miejsce pojrzał, gdzie był siedział.
I bosą nogą w prochu poziomym zaorał
I zamilkł; Grecy powieść pojęli i morał.
Ten jest pomnik pierwszego słowa monologu.
Gdy mniej znało się z ludźmi być więcej jak Bogu,
I będąc sfinksem, światu naczas wynalazło
Ciemną zagadki formę, jak hamulce na zło,
Przed którym zastanowić się musiał koniecznie,
Próżny człowiek nie nawykł rozmyślać statecznie.
Nie było społeczeństwa — nie było rodziny. —
Wgórę szło wnętrzne słowo, na poziom szły czyny:
Człowiek się nic bliźniego duchem nie zajmował,
Kain odparł był: «Nie wiem, gdziem brata pochował».
A pierwsza śmierć wydała się, jak bóstwo nowe,
Nieodwołalnie silne, i zziębiła mowę.
Aż do czasów Enosa, gdy duch z monologu
Wyszedł i rozpoczęto zbornie śpiewać Bogu,
I zabrzmiał chorał pierwszy[1575].
Tu wewnętrzne słowo,
Wdziawszy na się obrządek, zakwilnęło mową,
I w tym je stopniu widzim wychodzące z arki,
I nie brzmiało inaczej między patryjarki,
Aż do czasu, gdy coraz to szerzej zewnętrzne
Stawić sobie chce miasto Babelu napiętrzne,
I o ile wpierw było w monologu schnące.
Jako zbujale drzewo, wątpliwie kwitnące,
O tyle teraz całe się nazewnątrz niesie,
Już ma dość, gdy wie, jako podrzędną rzecz zwie się,
Aż właśnie (podług dziwnie pięknego podania)
Z wewnętrznych poszły przyczyn mowy pomięszania.



V.

Odtąd dwie są doktryny: jedna z ojca w syna
Testamentem tradycji wewnętrzna doktryna,


C. Norwid: Szkice piórkiem.

Druga zaś dla dalekich krewnych i czeladzi
Lub podróżnych, skoro je w namiot traf sprowadzi.
Ta zewnętrznie odbrzmiewa pierwszej, jak w orzechu
Rdzeń ma się do łupiny, jak słowo brzmi w echu.
Podobieństwo zależne formą od ilości:
Im pokolenie większe, tem większe różności
Doktryn dwóch; aż nareszcie zgodzić się nie mogą
I dwie tradycje, każda swoją idzie drogą...
Stąd Mojżesz, stąd Prometej, o dobie tej samej
Niebieski biorąc ogień dwojakiemi bramy,
Skoro jeden szemraniem ludu jest trapiony,
Drugiemu sęp wnętrznoście maca codzień szpony.
Stąd tam, ówdzie są mitów ciągłe podobieństwa,
Walki też same, cudy, znaki i męczeństwa,
Które, nie wie geograf i chronolog nie wie,
Czemu jedne a różne, jak liście na drzewie.

Mąż, czoło pokolenia, nietylko już samem
Słowem, przez spadkobierców obcuje z Adamem,
Lecz ważne miejsce nieraz naznacza kamieniem,
Gwóźdź zabija, by świecił stałem przypomnieniem,
A szeregi tych gwoździ, nieraz rdzą wytarte,
Inicjowany czyta jak pisaną kartę —
Z tego to najwytworniej kształci się w Egipcie
Ta kabała, co do dziś widna w hieroglipcie.
«Hiero-gliptos» tłumaczy się «dawne narycia»,
Ćwiekowate zaś pismo jest od gwoździ bicia
I Eklezjastes ciemne dla nas porównanie
Głosi o prawdach, że są «jako gwoździe w ścianie»[1576].

Tu doszedłszy, od ziarnka słowa i litery
Aż do mowy i pisma i Mojżesza ery,
Kiedy się z góry takiej obejrzę dokoła
Widzę, że świętość słowa pierwszą jest, co woła,
Celem będąc zarazem i środkiem — zaś dla niej
Litera jako przestrzeń i czas wśród otchłani
I że, jak harfy niema, ani w harfie struny,
Coby nie grała ciągle swojemi bieguny,
Choć brzmień tych ucho ludzkie nie zna, lecz ocknienie
Ptaszyny, popłoch muszki, pyłu przerażenie —
Tak w duszy człeka słowo i tak w dziejów toku
W biegunach globu tego, w świetle na obłoku
We wszechładzie, wszechtonie słowo nieustanne
Miarkuje się i rytmi i śpiewa hosannę.
Dlatego, jeśli kiedy ciężarność zmysłowa
Wątpi, lub nie powiada:: «Wierzę w wolność słowa»,
To apostolskie «credo»[1577] podobnież nie ruszy,
Że nie mówi się: «Wierzę w nieśmiertelność duszy»,
Lecz, że mniej utwierdzony akt wzmacnia wyznanie,
I że się mówi: «Wierzę w ciała zmartwychwstanie».

Doszedłszy tu, ten samy palec, co w Babelu
Uzewnętrzniałe słowo nawrócił do celu,
Widzę nie już w ruinie, lecz w budowy planach;
Mojżesz wywiera czynem wpływ na Egipcjanach,
I dlatego Aaron ma słowa potęgę:
Na zewnątrz miecz, na wewnątrz podejma duch księgę.
Słowo jest odtąd pełne tem krąglej, że miało
Niezadługo już zpsalmić go w epos doskonałą,
I na zewnątrz, gdzie drama lub codzienne czyny,
Parabolę[1578] w kształt zwierzchniej postawić doktryny,
Wewnątrz pod lekkim cieniem przeźroczystej palmy
Złotą harfę Dawida, rozgorzałą w psalmy.



VI.

Myślałby kto, że wszystko bliskie dopełnienia,
A to zaledwo pierwsze wyzwolały brzmienia;

Lud, nawykły się karmić zewnętrzną kabałą,
Chce egipskiego cielca — rzeszy grube ciało
Tłoczy wewnętrzne słowo i znów zamięszanie.
Cóż dopiero... gdy szerzej obejrzysz się na nie!

Tam, na krańcach obszaru błogosławionego
Prometej ogień poniósł — dla kogo? Dla czego?
Co dnia bok mu rozdarli, a skoro mistrz słowa
Taki, jak Orfej... serce takie... taka głowa
I taka pieśń powstanie, to w jednej wieczerzy
Rozwarkoczonych kobiet, którym naród wierzy,
Zginie.

Solon, późniejszy, chóru nie zrozumie,
Teatru się ulęknie, mniej mądry, gdy w tłumie[1579],
A objawiciel Sparty uzna za stosowne:
Czcić to, co energiczne, hańbić, co wymowne.
Fryg Ezop z obosieczną formą apologu
Zdałoby się, że wytrwa, bo chytry i w progu,
Ale i tego widzę, że na skały kraniec
Pcha rzesza parazytów, pcha delficki taniec,
Aż wygiął się nad otchłań i stopę usunął:
Wzleciał spłoszony orzeł... bajkopisarz runął!



VII.

Gdziekolwiekbądź wewnętrzne słowo ucierpiało,
Szedł potwór, który wietrzył, aż utyje ciało,
Szła hiena niewoli... Niedługo czas złoty
Kwitnął Dawida harfy, promiennej, jak cnoty,
Gdy on w pieśń uszykował poetyckim jawem
To, co zaciosał Mojżesz rutyną i prawem.
Dwadzieścia cztery chórów szło z nim, jak do bitwy,
Cztery tysiące głosów śpiewało modlitwy.

Żaden lud nigdy, nigdzie i nie miał nie ma
Takiej pieśni, jak «Psalmy». Każda przy niej niema.
Niezadługo myśliłbyś, że słowo na tronie
Zajaśnieje: już widny przebłysk w Salomonie,
Już są księgi, jak Hiob, są już przysłów zbiory,
Wzamian sobie zagadki dają autory.
Zdałoby się, że druku potrzeba im nieco,
Alić fenickie nawy rozwioślone lecą
I na cały świat niosą wiedzy błyskawice,
Zarzucając alfabet i srebrne kotwice.

Homer zdala, przez wieki cenion za dni onych
Żył, ale czy dotykał wawrzynów zielonych,
Jeśli nie wiemy dotąd gdzie i w stanie jakim,
Ani czy rzeczywiście był ślepym żebrakiem?
Wszelako, że rycerskie ośpiewał herbarze.
Słynniejszy od Hezjoda, co sławi ołtarze.



VIII.

Tu trzeba już wziąć ściślej znaczenie wyrazu.
Parabola jest obraz, pieśń jest duch obrazu;
Słowo, brzmiąc nieustannie, z przestrzenią i czasem
Znosi się — obraz każdej myśli jest nawiasem;
Dlatego samorodnie nieraz parabole
Ludowe zakwitają jak ugoru pole,
Całe bowiem stworzenie sklepi się obrazem.
Człowiek, myśląc, maluje i śpiewa zarazem.
Wyraz «jako»[1580] jest pendzlem lub dłótem tak samo
Jak głoska «O» jest nutą, a spółgłoski gamą.
Słowo więc całość swoją od początku niosło,
Rozwinęło je tylko uczone rzemiosło.
I od początku była część zewnętrzna słowa
I wewnętrzna — jak wszelka świątyni budowa.
Duch miał czem się nazewnątrz wyrażać, lub wgórę
Monologiem podnosić — miał architekturę;
Lecz budowa, gdy części w ciążeniu się miną,
Czołem zapada w ziemię i sterczy ruiną.

Gdziekolwiekbądź wewnętrzne słowo ucierpiało
Szedł potwór, który wietrzył, czy utyło ciało,
Szła niewoli hiena... Już po Salomonie,
A ledwo jutrznia prawdy błysnęła na tronie,
Zewnętrzne bałwochwalstwo znów uciska ducha,
W powietrzu dźwięk daleki, jak kajdan łańcucha,
I świst bicza powózek assyrskiej szarańczy.
Kto słyszy — drży, kto nie śmie słyszeć — gra i tańczy.
Cóż stało się z świętemi wnętrznościami słowa?
Gdzie ład nastroju pierzchnął? — Gdzie słowa budowa?
Gdzie mąż, niewiasta, kapłan? — Gdzie chóry i czeladź?
Źródło — zdroje i puhar — i wiedza, jak przelać?
Sen i jaw, myśl i forma, wygłos i milczenie,
Świętym targnione gwałtem, nurtują sumienie.
Dwunastoletnie dziecię powstawa prorokiem
I senatorów sądzi z zaiskrzonem okiem
Uchodzących... To Daniel!... Jeremias, pachole
Czternastoletnie, z wielką smętnością na czole
Ogląda się — dno czasów widzi, mija pozór,
Grożąc, że niedaleki Nabuchodonozor!...
Brody jeszcze Ezechiel nie ma między jeńce
Spółświęte, umęczony przez spółpotępieńce,
Którzy go popychają w babilońskim tłumie,
«Bądź przystępnym — wołając — kto ciebie zrozumie?»
Najjaśniejszy Izajas przez roku półczwarta
Nagi, postacią ciała, jak pisana karta,
Głosi, by wyczytano z niemej jego twarzy,
Jak ziemię i lud zniszczy tyran i obnaży.
Gest — na literę, ciało swe — na parabolę,
Jęk oddają na wygłos, gdy duchowi — wolę;
A lud twardo im milczy, lub niewczas się kruszy,
Rzekłbyś, że duszy Stwórca chce zwątpić o duszy!

Stan taki Słowa jako swe ogłosi cudy?
Co dokona u siebie, pocznie między ludy?
Tyran rozegna jeńce pod zakresy świata,
Pomiędzy barbarzyńce pójdzie wieść skrzydlata
I księgi się na grecką upowszechnią mowę,
Zatwardziałości ulżą międzynarodowe.
Postęp czekać nie będzie na ochotę człeka,
Przejdzie mimo, niech serce krwawi się i czeka!
Tymczasem wewnątrz chaos ducha tenże samy —
Łamią się wodze, partje, świątynie i bramy.
Patrz, gdzie zawisło Słowo! Dwa stronnictwa zbrojne,
Dwoma obozy stając, znają jeden — wojnę!
Ci i tamci wołają Oniasa proroka,
By, śród których stanąwszy, wziął klątwę z obłoka
I cisnął na przeciwnych... Zatrzymał się starzec,
Pojrzał, przykląkł — i naraz odgadnął, co ma rzec:
«O! Wszechprzytomny! (mówiąc) Ponieważ z tej strony
Są męże Twoi, z tamtej Twój lud uzbrojony.
By krwawił rzecz w rozdarciach jałowych i długich,
Błagam Cię, nie wysłuchaj ni jednych, ni drugich!...»
Tu przemilkł. A pocisków grad z dwóch stron uderzył
I oblicze mu strzaskał, iż go nie uśmierzył.
Koniec słowom!...
Na całym świecie pozostało
Jedno pragnienie wielkie, by Słowo się stało
I aby wiek zakwitnął pojęcia się wzajem.
Czem sprawi się to?... Berłem? Prawem?
Obyczajem? Słowo już swoje wszystkie zyskało potęgi
Od psalmodji wewnętrznej — do mowy i księgi.
Ma pieśń i parabolę, zagadkę, przysłowie,
Dialog, dramę, epos, prawidła w wymowie.
Ma harangę[1581] i powieść, wreszcie romans grecki,
Pamflet i panegiryk[1582] senatu, szlachecki...
Raz nawet już stanęło u kresu dojrzenia:
Poczuło, że jest także i wolność milczenia,
Nietylko wolność Słowa... Tę zaś nową rację
Lud uwiadomił rzymski przez manifestację
Na Monte-Sacro, idąc w porządku i grozie
Takiej, że epopeja zdziwiła się prozie...

A senat wysłał męża w todze, by ludowi
Bajkę rzekł i w tej bajce: co senat stanowi[1583].

Gdy więc od wniebogłosów, gdy więc od natchnienia
Słowo objęło wszystkie tony do milczenia,
Cóż nie powie, nie skreśli? — Czegoż nie wyczyta?
Dwojga mu brakło tylko: Spiritus et vita[1584].



IX.

Augusta wiek, tak zwany złotym, promienieje...
Wszelki pracownik słowa iści swe nadzieje.
Jakkolwiek do dziś jeszcze nie znamy przyczyny
Dla której Owid smętne nawiedził równiny
Bez zielonego lauru, lecz w burce tułackiej.
Ani gdzie zmarł ów pierwszy poeta sarmacki.
Wiek Augusta... to tryumf... to pokój... a przecie
Sam Horacy ze świątyń każe wynieść śmiecie
I głos jest, że najeźdźca zetrze Romy głowę
W popiół, na którym konia wyciśnie podkowę...
Tymczasem słowo w pełni swej jaśnieje światu,
Nawet ma i naczynie złote mecenatu[1585].
Czegoż mu zbywa jeszcze, skoro wynalazło
Samą prozy potoczność i użyło na zło...
I wszystko ma od niebios szczytu do niziny,
Gdzie oliwa zielona, gdzie gęste wawrzyny.

Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej,
Stało się — między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty
I do historji, która wielkich zdarzeń czeka,
Dołączył biografję każdego człowieka,
Do epoki — dzień każdy, każdą dnia godzinę,
A do słów umiejętnych — wnętrzną słów przyczynę,
To jest intencję serca... Więc zstąpił sam na dno,
Zawładnął, nie jak króle i uczeni władną.

A teraz co?... Czy tylko cierń jego korony,
Czy tylko wstydem słońca horyzont przyćmiony,
Czy tylko szrama wielka na skale rozdartej,
Grób pusty — kamień ziemi trzęsieniem wyparty,
I rozetkniętych krzyżów tysiące tysięcy,
I wieków dziewiętnaście... I cóż? Czy nie więcej?

Nie! Odtąd jest rzecz, światu nieznana staremu:
Punkt wyjścia, szlak, i siła, i wiadomość, czemu.
Wiemy odtąd, że stary świat nie postępował
Ani szedł... lecz pochłaniał się i grawitował.
Zmienione są niebiosa, ziemia odmieniona,
Nie sama boskość, ludzkość ludziom objawiona.
Ogół stał się... a słowo co ma począć dalej?
Z wewnątrz nazewnątrz czy się język zapali
Tak, że usłyszą wszystkich ludów pierwociny
Ojców mową zbliżenie tej spólnej godziny?
Słowo każdego już jest poczęści zbiorowe.
Osoba jakaś wielka jest gdzieś w społeczeństwie:
Czoło ma w gwiazdach, stopę czerwoną w męczeństwie.
Grek mówi: «To i Grecja...» powiada Rzymianin:
«To i Roma...» «I Polska» wykrzyka Słowianin.
«Miecza tylko!...» Mahomet zawołałby we śnie,
«Druku tylko!...» kto inny, zarówno niewcześnie,
«Miecza tylko i druku!» tam i sam przez wieki
Wołaliby młodzieńcy (wracali kaleki!)
A twarda dziejów bryła szłaby równem tętnem,
Wiecznością grożąc silnym, mądrością namiętnym.

Słowo już mnie człeka w jeden ogół zlewać
Nauczyło go jeszcze razem się spodziewać,

Poczuć osobę trzecią, co z nim zamieszkała —
Lecz istnieje punkt wyjścia: nie sam człowiek działa.
A jako ów, co wolno po równinie chodzi,
Ruchy swoje odmienia, gdy jest z wiosłem w łodzi,
I chociaż niemniej woli, lecz inaczej woli,
To się oprze na sobie, to się usymboli[1586]
I fale gestów swoich podda żywiołowi,
Spłynie z nim, potem nad nim znów się zastanowi:
Tak słowo, historyczną przyjąwszy potęgę,
Oprawiło się w ducha moc i w dziejów księgę.

Już w Grecji, umiejętnem pismem znamienitej,
Ścielono nogom Pawła pargamin rozwity,
I ołtarze mu w Listrze słuchacze namiętni
Stawić chcieli — już słowa grom w powietrzu tętni,
Gdy mąż ów, cały prawie świat obiegłszy stary,
Spór znalazł w Antiochji o literę wiary
I, takowy rozstrzygnąć że sam nie był w stanie,
Szedł, gdzie Piotr, Jan i Jakób czynili zebranie,
I gdzie się wolność stalej niż kiedy wysłowi,
Mówiąc: «Zda się godziwem Świętemu Duchowi
I nam...»
Oto jest złota wolności korona!
Większej nad tę nie było i niema — to ona!
Słowo wróciło w ducha i stało się całe
W człowieku i w zebraniu równie doskonałe.
Odtąd przez wieki żadna nie błysła nam nowość,
Tylko różne języki przez różną miejscowość
Spadkobierstwo przyjmują, lub szerzą dobytek.
Wolność w użycie wchodzi, w prawo jej użytek.
Tam, owdzie, jeśli rzuty zbrojnego ramienia
Mogą przyćmić tę światłość, słońce się nie zmienia,
Wszystkie potęgi słowa są wciąż działalnemi.
Jak wielu strun, od niebios napiętych do ziemi;
Jeśli gdzie gwałt się chmurzy, to w przejściu takowem
Świętość słowa rycerskiem odzywa się słowem,
Wnętrzny monolog cisze uprawią klasztorów,
Drama chwilowo zmilknie przez doniosłość chorów,
Lecz gminny żywioł łyska pozornym zamętem,
Parlament nazywał się pierw «parabolmentem»[1587]
Od wyrazu gminnego: i wyszedł powoli
Z postaciowej sprawy — ludźmi... z paraboli!...
Króle, zatargi sądząc pod dębem, śród gminu,
Zeszli do przypowieści... te — do praw i czynu,
I oto dziś...
Cóż słowo to parlamentarne
Spełnić ma?... Wielkie słowo, społecznie ofiarne,
Trawiące, jak świątynia niewidzialna w tłumie,
Co brak jemu, gdy ludzkość się już łączyć mnie
I mogłaby nieledwie chórem zabrzmieć tkliwie?
Prawda, ależ czy mnie różnić się godziwie?

Człowiek, aby się różnił, że ma zbroję całą,
Nie dosyć jest — rozdarcie w sercu pozostało.
Zbroją czystszą, gdy tenże razem jest znamieniem,
Symbolem, z sercem całem i z całem sumieniem
Ponad siebie sam będąc, jak orzeł legionu
Srebrny, biały i zimny, choć ma krew u szponu,
Chociaż, gdzie skrzydłem skinie, tam wieńce lub włócznie,
A on nad sobą zawsze w obowiązku spocznie.

Jakiż jest bowiem słowa cel i arcydzieło,
Jeśli nie to, by ludzkość wszelaką przyjęło,
A dotrzymało boskość i świeciło astrem[1588],
Złagodzonym wytwornej lampy alabastrem.

Ten tylko ma swe serce, który go używa
Ile ono jest sercem i tak się odzywa —
Ten podobnie z energją całą może działać,
Kto razem zdolny mieć ją i razem nią pałać.
Nieszczerość stąd pozorna, prawda, lecz szczerota,
Choć jest powietrzem cnoty, nie jest żadna cnota,
Ona jedyną chwilą cnoty tryumfalną,
Gdy wykrzykuje: «Patrzcie, jam dzielną i walną!»

Ten się nareszcie różnić potrafi ofiarnie,
Kto i symbolem zdoła być parlamentarnie,
Tem szczerszy, że w całości zdanie wypowiada,
Nawet gdy nic nie mówi, powstawa lub siada,
Będąc nietylko ojcem swych słów, lecz i synem
I duchem — i dopiero uroczystym czynem!



X.

Jeśli więc tak być mogło, kiedy mówców usta
Znały już wszystkie formy, za czasów Augusta,
Że stał się głos, co słowo zewnętrzne zasmucił
Do wnętrznego zwróciwszy, i kartę przewrócił,
Mówiąc: «Jak chcecie głosić budujące treście,
Gdy w głębi serca sami niedobrzy jesteście?»
Tedy i dziś, i teraz, i wszelakiej doby,
Mimo druk i dzienniki (dwa nasze sposoby).
Skoro ten druk — to pieniądz, a ten pieniądz — siła,
Jak chcecie, by się wolność słowa rozszerzyła?...
Jeśli i te wyrocznie, które prawdy głoszą,
Niewysłowione w sercach niewole ponoszą,
Heroizm sam jeśli jest rolą bohaterów,
Nie powietrzem i szkołą ludzkich charakterów,
Czytelnik jeśli czyta własne w autorze,
Księgarz własne kartuje, każdy żnie, nikt orze,
Pokąd, co jest na czasie, zwie się dobrem wtedy,
A książki się ścigają, jak welocypedy...

Tamten powiada «wolność», ale ruchem nogi
Łańcuch kryje, co wlecze mu się u podłogi.

Ów mówi «szczerość» głosem wcale nie skłamanym,
Lecz ani spytał, czy on w sobie oszukanym
Ciosy ciężkie, na które niech nikt nie na rzeka,
Bo pozorne i znane, gdy widne zdaleka;
Ale, który to pisarz, księgarz i czytelnik
Tą się zabawi rzeczą, kiedy to nie zielnik,
Złożony ze stokroci i tych roślin wonnych,
Które kwitną u wieszczów w ich rytmach bezzgonnych;
Kiedy to nie jest żaden z tych złotych pejzaży,
Gdzie babilońska wierzba nad wodą się skarży,
Dłoń załamując białą na skronie — ni owy
Poetyczny dąb, ani jesion romansowy.
Ani zieloność miękka, ni bluszcz grobów syty —
Tylko spólny interes rzeczypospolitej!



XI.

Jako przez czasy wszystkie w sposób wieloraki
Cierpiało ucisk słowo, cierpi dziś: lecz w jaki?
Tu pytanie, na które pełno gdy odpowiesz,
Tyle więcej się wzmożesz, ile więcej dowiesz.
Przeto zdala od żółci i wszelkiej przysady
Powiem treść i świadczące codzienne przykłady.
A naprzód, by obłędną myśl wprowadzić na tor,
Zeznam, iż dzisiaj autor i wulgaryzator[1589]
Siły dwie, dwa kierunki i dwa jak wiek wieki
Zamieniwszy na jeden, jest jeden kaleki!
Jeden głównie kierunek, żeby jak najskorzej
Oświecić masy — tanio, jak można, choć gorzej,
Choćby zrubasznić prawdę, lecz uczynić wziętą,
Zniżyć o sto, to będzie sto więcej pojętą!...
Zniżona tak, zaczerpnie namiętności kału.
Potem się wyprze ojca swego, ideału,
Lecz szeroką się zrobi, jak pożar, a ilu
Pojrzy na łunę, rzeknie: «Co za jasność stylu!»

Aż śmiech bierze (podobny Annibala śmiechom)
Przyznawać autorstwo — komu? Pieśn echom.

I dowiedzieć się, ile wiadomość jest nowa,
Że nie są jednem słowem dwa odmienne słowa,
Że przepisarz, opisarz, spisywacz, stenograf,
To nie autor, rzeźbiarzem, że nie jest fotograf,
Ani mówcą lakońskim każdy abrewjator...[1590]
Dwie to ręce — autor i wulgaryzator!

Autor[1591], słowo greckie, ciemne i magiczne;
Wulgaryzator, rzymskie, jasne i uliczne.
Nie idzie o to, które z kolebki lub trumny,
Lecz że to są dwie struny. I że muzyk umny
Nie naciąga dwóch w jedną, tylko człowiek dziki
Brzdąkający, jak Marsjas[1592] lub pijane z Frygji.

Powiadają, że boski Mistrz równie był jasny
Dla mądrych i maluczkich (dopisek to własny
Do ewangelij czterech, nie wiem, z której wzięty).
Któż mniej od Zbawiciela bywa tu pojęty?
I czy On wszystkich uczył równo parabolą?...
Dziś w ewangeljach nawet czytają, co wolą,
A czego wcale niema — lecz co tak się czuje,
Tak czyta, jak się puści i zwulgaryzuje.

Autor idzie w ciemność, by wydarł jej światło,
Wulgaryzator w jasność, by rozlał ją na tło.
Dwa kierunki, pozornie różne i czasowo
Sprzeczne, jako litera praw i duch jej: słowo,
(Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka,
Że, gdy jedni jasności, ów ciemności szuka).
Szczęśliwi, którzy z rąk dwóch jedno skrzydło robią;
Prac widać dokończywszy, zasnąć się sposobią;

Lecz, kto tworzy, ten wielkim i samotnym losem
Niesiony jest, gdzie twórczość, więc blisko z chaosem[1593]
Dwoma ramiony w cienie nieustannie godzi
A ile rozdarł, łyska coś, grzmi, coś się rodzi!...
To autor... i tak byli wszyscy bez wyjątku,
Do dzisiejszego twórstwa od twórstwa początku!
(Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka,
Że, gdy jedni płytkości, ów ciemności szuka).

Wulgaryzacji celem jest tak wielce jasność.
Że ono ginie w cieniu, całą tracąc własność,
I znika tam, gdzie światła gotowego braknie,
Łaknąc wciąż; jej też słuszna dawać, gdy kto łaknie,
Ale ona nie sama przez się nie stworzyła:
Ona — to przemysł prawdy, nie skarb jej i siła!...
Ona, by dziś dogonić zapóźnione kroki
Postępu mas, przysyła im ukłon głęboki,
Lecz, kłaniając się, patrzy na obuwie rzeszy,
Czy w nagleniu dotrzyma sandał i pośpieszy.
Cel jej, gesta i grzeczność, i jej popularność,
I konieczna jej prawda, i cała jej marność —
Są skądinąd, gdzie indziej, i nie z tego świata,
Ku któremu niewdzięczne autorstwo wzlata.

Cóż powiem? Że te pierwsze, te elementarne
Prawdy są dziś nowością... Jakże zdania marne,
I niechaj to da obraz uciśnienia słowa,
Gdy rzeczy tak widoczne, tak jawnie się chowa.
Dalej, by skreślić całość, pójrzmy na metody
Nauczania, tworzone jako parochody[1594]
Ile możności szybkie, ponętne — dla ludzi
Praktycznie zatrudnionych, których książka nudzi,

Lub zabawne metody dla szczęśliwych, którzy
Bawić się chcą, więc których praca głębsza nuży.
Oto obraz — i wierny!...
Jakoż teraz słowo
Pojęte jest technicznie, zamiennie, wekslowo,
I tylko jako środek. I o żadnej dobie
Jako cel... i już niema gdzie zmodleć się w sobie.
A jako cel nie będąc dosyć poważone,
Bliskie jest stradać cechę jedną, cechę onę,
O której w umiejętnym świecie ani mowa,
Powiedzieć chcę, że bliskie stradać świętość słowa!

«Świętość słowa?» — zapyta akademij członek,
Dziennikarz, opowieściarz lub nadzorca czcionek,
Słowom cała Minerwa — o tym przymiotniku
Słowa nie wyczytawszy w spółczesnym dzienniku.
Autorstwa pojęcie i wulgaryzacji,
Bez różnicy zmieszane, to wagon na stacji,
Karmny wodą i ogniem, co wzajemnie pryszczą;
Zżyma się, aż źrenice mu czerwono błyszczą.
«Gdzież nie pójdzie!» tłum woła.
Ani na cal dalej,
Tylko pokąd mu drogę ręką wyrównali.

Poniekąd złudna szybkość w tem upowszechnieniu,
Które ogółu nie zna, gdy mniejszość jest w cieniu,
I choć się większość boskim uświęca tytułem:
«Vox Dei»[1595] ona większą częścią, nie ogółem.
Gdyby zaś była onym, to w swojej całości,
Pytam się, co zastrzegła dla głosu mniejszości,
Który nie ustał nigdy, ni kiedy ustanie,
Z niego to bowiem, z niego jest początkowanie,
I dnia, którego mniejszość straciłaby mowę,
Dosnułby się kłąb dziejów, lub skłamał osnowę;
Nie z większości-bo promień inicjatyw świta,
Ani z wielmożnej dłoni, lecz z tej, co przebita!
Z trzech przeto stron dziś cierpi słowo — i trojako:
Jako świętość, jak mniejszość, i nareszcie jako
Ogół, który ogółem nie jest, lecz odłamem.
Tak dzisiaj słowo cierpi ujarzmione kłamem!
Dopiero ze swej strony rządowe rękojmie
Karcą wpierw te zdrożności, nim ogół je pojmie,
Stanowiąc prawa tłoczni, co wchodzą w działanie
Względem płodu, którego tak wątpliwem drganie.
Oto jest bezprzysadnie skreślon obraz rzeczy;
Niech go pełniej wypowie kto, słusznie zaprzeczy!

Najmniej wszelako rządy, lub w ostatku, ganię;
Wierząc świętości słowa, nie liczyłem na nie,
Lecz chcę, by obywatel czuł u swojej wargi
Coś nad rządów rękojmie lub niewczesne skargi.
Chcę, by pióra dotknięcie, żeby ust otwarcie
Nie na wiotkiej się prawa osadzały karcie,
Lecz same niosły z sobą umocnienie swoje
Od pierwszego w świat kroku, jak Minerwa zbroję[1596].
Widzę, że skoro wolność słowa jest w ucisku,
To, co jej wzięto, cynizm daje pośmiewisku
I ironia to bierze w opiekę macoszą,
Mówiąc: «Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą!»
Zaś cynizm ma poważną przeszłość i ma szkołę
Starą: jak to, że dziecię w świat przychodzi gołe,
Ani zapomnieć słuszna, iż wykwintne owe
Myślenia, co korony nosiły laurowe,
I stopę miały złotym promienną koturnem —
Musiały się gdzieś spotkać z czemś prostszem, mniej górnem,
I że cynizm w ateńskiej wiedzy Panteonie[1597]
Był Herkulem!...
Ci błądzą, co mają ironję

Za zło ludzkiego serca... Ta lewica marzeń
Niekoniecznie stąd idzie... Jest ironja zdarzeń,
I jest ironja czasów. Obie się nie rodzą
Z woli serca jednego, ani w jedne godzą.
Prawda, że rząd nie może być palcem wytykan,
Że nie znosi działanie ustawicznych szykan,
I że stworzeniu wstrętną jest języka żywość;
Lecz cóż lepsze? Czy głucha, niema podejrzliwość,
Zimna, jak pian powierzchnia, nim bałwany wstaną?
Podejrzliwość czemże jest? Milczącą szykaną.

Nie! Znam ja coś gorszego nad uśmiechy krzywe,
Nad cynizm, nad ironję: znam serjo fałszywe!
I gdy byłem w Neptuno[1598], gdzie łaźnie Nerona:
Wypłukuje z wiszarów fala zapieniona,
Bijąc w takt nieustannie i z wielkim spokojem
Obłamuje mozajki i ciska, jak swojem,
Różnobarwnemi głazy i ciągle je ślini
Pianą, i zaokrągla, i równemi czyni,
I, jak kulami, rzuca ten tyle potężny
Żywioł, jak malec jaki lub kto niedołężny.
A pomyśliłem wtedy, że fałszywe serjo
Ruchem tych fal, że kolor morza jest liberją.
I że to społeczeństwo jakieś niewolnicze
Bawi się tu, więc czyni, co się jego tycze...
I odszedłem od brzegu morskiego...
Nie chciałem
Ironji, ale ona szła, jak cień za ciałem,
I tarzała się w piasku, gdzie stąpiłem nogą,
Jak padalec, stała się obuwia ostrogą,
Choć ani mogłem myśleć o niej, ni myślałem
Tam, gdzie się stokroć łatwiej spotkać z ideałem.

Inny przekląłby morze, jam wielbił te słowa
Psalmu: «Naśmieje się z nich kiedyś sam Jehowa!»
I poznałem, co to jest ironja zrządzenia,
Które nie wyszło z serca ludzkiego ni chcenia.
I spomniałem to serjo fałszywe, okrutne!
Gdy ludzie, prawdę widząc, czczą kłamstwo wierutne,
Niewolniki tych, którzy dzierżą, i zgnębionych,
Nie śmiejący nic stworzyć, pyły form stworzonych,
Służebni zawsze, zawsze żadni.. Czy ich słowo
Przeczy lub twierdzi? Równie krągłe jednakowo,
Bo myśl ich jest tym piaskiem brzegu, który psuje
Formę swoją, tym kształtem, jakim morze pluje,
Pieniąc się i popycha stopą fali białą
Ten proch, jak księgę jaką pustą i zbutwiałą.
Pogardziłbym — i zmilkłbym!
Czy serjo takowe,
Gdy, jak wąż najedzony, oślini ci mowę,
A społeczeństwo jemu więcej, niż przyklaśnie,
Bo przemilczy, lub, w słońce poglądając, zaśnie,
Jak Dulcinea silna, leniwa i czerstwa —
Lub ogół w asocjację[1599] zmieni przeniewierstwa,
I między wszystkich rozda po cząstce nałogu,
Żeby się wydać pełnem społeczeństwem Bogu
I okrągłem i całem...
Czy takowe serjo,
Któreby niebo swoją okryło liberją
I zapięło na guzik cynowy księżyca,
Lepsze jest od ironji i pewniej oświeca?
Czy takie serjo, które od wieka do wieka
Zjedna sobie na zimno genjalnego człeka,
A potem go utuczy mową pogrzebową,
I postawi mu grubą figurę bronzową,
Na której ptak wypocznie i bluszcz pójdzie do niej,
— Czy serjo takie wiele czulsze od ironji?...

Wszelako taki ogół, co tak się osklepi,
Nie ironja, nie cynizm wybudują lepiej.
Jedna i drugi, istną nie będąc przyczyną,
Trwają tyle, ile są społeczności winą,
Lecz któż niemi cokolwiek zacnego postawi?
Nikt, choć niemało złego i gorzkiego strawi.

Gdzie przeto całe trzeba sklepienie rozpękać,
Gdzie przeto wolność słowa musi w poród stękać,
Tam, to jest u samego roboty poczęcia,

Pytam się: który przymiot swe zachował wzięcia?...
Czyli wiedza? Czy talent? Czy wielka wymowa?
Nie! Tam charakter człeka, a więc świętość słowa!



XII.

Jak przeto czyni owy budownik katedry,
Że nie pierwej związuje na poddaszu cedry,
Ni obleka ich blachy tarczą, lecz odwrotnie
Działa, w głębię się mając z taczkami samotnie
I, aby wzniosłe stawił, grzebie pierwej w menu
A potem mur utwierdza cegły czerwonemi,
Powtarzając zasadę budowli — pomału —
Nareszcie czaszkę sklepi z okiem bez kryształu,
Acz w zaciosach ciąg trzyma jeden i ten samy,
Od posad do kolumny, trzęsącej liściami,
W sklep idącej gałązek nerwy, aż co dalej
Stawiąc, gdy się już wszystko skostni i ustali,
Na jeden raz w ostatnią ująwszy wieżycę,
Całego gmachu obraz w niej trzyma, jak świecę,
I zapala u słońca blach rozmaitością
Strzałę wieży, jakoby duch błysnął nad kością —
Tak od świętości słowa rzecz snować poczęta,
Zestrzelona w charakter, staje, jest dopięta.

Człowiek, który na wstępie nieustannie mówił,
Milczy i pisze naraz, gdy się zastanowił,
Naraz milczy i pisze, bo zastanowienie
Ogółu jest objęciem, więc jest określenie,
Więc to jest forma. Przeto: litera i słowo
Z wewnątrz nazewnątrz całą zakwitnęły mową.

Alić, gdy słowo w ślepe zmieniono narzędzie,
Zginął plan, opuszczono rusztowań krawędzie,
Pomięszanie wewnętrzne, znaczeń słów przemiana
I ruina, nim Babel była zbudowana!
Dwie się tradycje odtąd głównie rozpierają:
Poufna i zewnętrzna; kasty tu powstają,
Ale zarazem pismo i ruch dramatyczny,
Pełny, gdy równie święty, o ile praktyczny,
Przełamany, gdy praca wnętrzna zaniedbaną,
Lub w kajdany okuty, gdy ta zapomnianą.

Odtąd znów świętość słowa przez prorocze usta
Odklina, co zaklęła nicość lub rozpusta,
I szeregami ludzi ukamienowanych
Pozywa świat do źródeł przed stopy rozlanych,
Aż gdy ostatnią kroplę rozetrą pod piętą,
Woda się w krew zamieni, nie będąc pojętą!

Nareszcie słowa świętość w majestacie całym
Gore, lecz nie zewnętrznie głośnym ideałem
I, niźli spostrzegł, pierwej świat jest zwyciężony
Od wewnętrznej zarówno, jak zewnętrznej strony.
Równowiednie się słowo stanowi i czyta,
Tworzy charakter, coś jak «spiritus et vita»,
I siłą jest — jak pierwej w świecie starożytnym
Siła się tylko słowem mieniła zaszczytném;
A wielkie charaktery, słynne przez klasyków,
Winne wielkości pomiar ciszy niewolników.
Odtąd, mówię, charakter nie jest już wypadkiem
Cudzego upodlenia, jeno prawdy świadkiem.

Parabola wraz stręczy rękojmie zbiorowe
Harmonijnej dyskusji i z błędu wymowę
Czyni, zaś z kłótni daje dialog bogaty,
Z uniesień deklamacje... Tu rozejma światy,
Przez dany cel niskiemu światu niskie bierze
I podnosi, jak słusznie uprzężone zwierzę.
Zawiść na bodziec mieni, zazdrość czyni biczem
Samej siebie, chełpliwość z krzykiem jej zwodniczym
Zamienia na te gzymsów wyskoki, co same
Są nic, lecz arcydzieło ubierają w ramę.
I, nie widząc go, służą mu, a sobie rade,
Dmą w pełność własnych kształtów i w złota paradę.

Zło, zaiste że w dramie słowa rozwiniętej
Strawione jest i gniewu oścień jest połknięty.

Mąż, co na prawdzie stoi, jako heros nagi,
Ma już wszystko, gdy dość ma czasu i odwagi.

Takowa to oś skoro wzięła utwierdzenie,
Stało się w dziejach miejsce, nie miejsca widzenie,
Wołające w etery proroczego ducha —
Miejsce pewne, garść ziemi dotkliwa i sucha.
Stąd graniczność, stąd ludów przestanki i mowy.
Konieczny bezinteres międzynarodowy.
Ciała nowe, nie z bioder samych gór powstałe,
Lecz i ze słów, o ile jaśnieją dojrzałe.
A ktoby mi zaprzeczył doniosłości słowa
I że nie wstaje przezeń istność narodowa,
Ni stworzyć to parlament, co historja, zdolny —
Ten wszystko może umieć i znać prócz, że wolny!
Nie rodzimość to bowiem języka zrobiła
W Ameryce parlament, ale słowo-siła,
Tworząc świat cały nowy, jak niebieskie ciała
Za dni pierwszych, gdy twórczość byty wymawiała.
Nie język przenajczystszy genezą[1600] korzeni
Waszyngtonowi orła dał i garść promieni,
Lecz Ten, co ze wszech figur i ze wszech przymiotów,
Ze wszystkich tkań, ze wszystkich uciszeń i grzmotów
Czyni ogromną aurę wolności sumienia:
Wysokość sfery słowa, nie wartość korzenia![1601]

Zarody i roślinne języków wartoście
Próżna jest, gdy wzajemnie ściągają zazdroście.
Żaden sam z siebie nie był i nie jest dostatni;
Dziś wziętszym ten, co szczegół kreśli akuratniej,
Skoro o pracę idzie i o krajów miedze;
Głębszy stanie się wziętszym, gdy pójdzie o wiedzę.

Proszę hebrajska mową pisać fejletony,
Po parysku dotykać dawidowej struny,
Skandynawskie marzenia wyłożyć na mowę
Rzymskich legistów, kształtne fraszki lucjanowe
Na braminów dialekt. — Zewsząd będą straty,
Każdy język okaże się w czemś niebogaty.
Lecz, jeżeli mąż, członek narodu, już stoi
Tam, gdzie o swe słabości człowiek się nie boi
I gdzie ze stron ujemnych urabia się nowa
Bezstronności potęga, dodatność zbiorowa,
Niechże narodu język strony swe mniej chwalne
Zna i prawdzie zeń łuki wiąże tryumfalne.

Polskiemu językowi na czem z rodu zbywa?...
Na literze! To jego strona jest wątpliwa.
Nie na słowie, ni słowa duchowem bogactwie,
Ni jego włóknach srebrnych, raczej na ich tkactwie.

Litera u nas słusznie nie była pojęta,
(Może Achilles winien, lecz to jego pięta)
Litera za rzecz była uważana szkolną,
Kiełznającą umyślnie, nie bezwłasnowolną,
I ani jeden głos się nie podniósł z otwartą
Myślą, że ona częścią słowa równie wartą.

Do dziś, zaiste, wyznać trzeba, choć boleśnie:
Późno wychodzi książka, czyn wzamian przedwcześnie,
Gdy na wyścigi takie prac, co nieład wadzi,
Patrzą smętnie i mówią: «Kto kogo przesadzi?...»
Do dziś ze wszech historyj tą, która utrafia
W serce sprawy, byłaby książki biografia.
Wszelako bez słusznego litery uznania
Ciągu niema i toku, lecz fazy i drgania.
Fazy, przez same następstw wywołane starcie
Chemiczne, nie zaś z ducha czerpane otwarcie;
Próżne myśli i woli odbrzmiewania czasów,
Które ledwo być winny kreskami nawiasów.
Namiętne dziś, dopokąd odpór jest ich siłą.
Jutro puste, pojutrze ani wiesz, co było.

Tchnąć możesz bez litery i bez jej uznania,
Ale dać nic nie zdołasz: ona rękę skłania.
Ludy, chociaż mniej zdolne, choć płytkie natchnieniem,
Skoro literze wierne, zgłuszą cię swym cieniem
I przejdą mimo twoich uroszczeń, bo one
Dawać mogą, nietylko wskazywać koronę.

One dzierżą ujętą własność i podzielną,
I mogącą się drobić, jak bułkę kościelną,
Gdy ty z głębiami słowa w niedosiężnej studnie,
Bez wiader ku czerpaniu, strawisz się odludnie
I jeszcze szemrać będziesz, zniechęcony nader:
«Ja mam źródła, on pije z suchego dna wiader!»

Moc miejmy obejrzenia się na braki które,
Ujemne będąc, kreślą całości naturę,
I są jakoby twórczą narodów pokorą:
Pozornie krzywdząc, one dlań skarbią i biorą.
Z rodu, rzekłem, polskiemu językowi zbywa
Uznania, iż litera jest ciągiem ogniwa,
I że, jakkolwiek jasno każda perła świeci,
Przestawa być litanią różaniec bez nici.
Dość jest spojrzeć na szereg typów, co, gdy staną,
Więcej rzekną nad słowa lub księgę pisaną.

Benedyktyn milczący w jaworowym lesie,
Za nim posąg Jadwigi, który w ręku niesie
Model Jagiellońskiego Uniwersytetu...
Jezuita, ksiądz pijar, filozof francuski...
A potem: w stronę jednę sybirskie powózki,
W drugą pielgrzymi kostur... Oto są posągi
Tych epok, jak się one nastawiały ongi.
Dziejów sąd ma u siebie tę straszną potęgę,
Że może słowa nie rzec i utworzyć księgę,
Skoro, nie gwałcąc zdania ani rzeczy biegu,
Postawi tylko trumnę przy trumnie w szeregu,
A wiatr kątami onych zawiśnie w te słowa:
«Nie rzekłem nic!... Czytajcie, co zmówił Jehowa!...»

Powiadają, że «Księgi Pielgrzymstwa» śród krzyże
Porzucone z kartami, które wicher liże,
Jak pianę fal, są arcypotężnem zjawiskiem,
Że duch bywa materji marnotrawstwa bliskim,
Że, zaiste, jest wielkiem natchnienie wulkanu,
Ptak je wietrzy, drży jemu grzywą kark kurhanu,
Firmament się zanosi łkaniami Sodomy.
Coś dzieje się, wracają niedopękłe gromy
We chmur wnętrza, jak poród, co uląkł się siebie;
Coś się na ziemi dzieje, stało się na niebie.
Miasta, jako ich mury pobladły wapienne,
Bruki placów jak piersi podnoszą się senne,
Gmin szemrze... potem naraz czerwonysłup łuny,
Przekreśliwszy firmament, rozdeszcza pioruny.
Rolnik pług załamuje w skibę rozżarzoną,
Jak krzyż w zachodu blaskach. Król chwiejną koroną
Maca po drżącej ziemi, gdzie państwa granice,
Zgładzone burzą w karty piasku bladolice,
A poświst wichru równa ludzkość cichym pyłem...
Mówią, że to jest wielkie! — Ufam!... Ja tam byłem!...

Wszelako, acz jest piękne wulkanu natchnienie
I, trzęsąc harfą nerwów, ma coś, jak sumienie
Doniosłego — być może, że i Nilu łono
Szerokiego, co z swoją palm rzadkich koroną
Na równem czole, w płaszczu safirowym wody
Wraca rocznie, pamiętny, by ukrócić głody
I rozwiniętą szanty lazurowej połą
Otula pierś narodu, jak matka pierś gołą
Niemowlęcia, by wstał jej syn zdrowy i syty
Pojrzeć na dobroć Boga, na zbóż aksamity:
Myślę, że i ten cichy co rok widok łanu
Majestatycznym bywa niemniej od wulkanu.

Bawi mię, gdy dziennikarz albo publicysta
Klnie średniowieczną ciemność, z której wciąż korzysta;
Ta ciemnota musiała nieźle być użyta,
Gdy się, jak świeca, topi, a przy niej się czyta.
Ciemnota, która mimo niezgrabne praktyki
Stworzyła arcydzieła, stworzyła języki!

Tych się nie tworzy sennym natchnienia polotem,
Zboże po burzy wstawa, lecz nie siane grzmotem,
I raczej praca długa a wierna literze
Całokształty takowe urabia i strzeże.



XIII.

Trzeba było łacińską, czeską lub niemiecką
Piszące ortografją ustatkować dziecko,
Mowę zrównać, uczynić bogatą w nazwiska
Płodów ziemi i uczuć, dać jej grom, co błyska,
I dać jej ścisłość słowa statutów i głębie
Biblijne, i niewieście gruchania gołębie;
Słodycz, i moc, i prawdy ciesielski sznur, potem
Tłumaczeniami stwierdzić — i jeszcze błyskotem
Bieżących wdzięków zwonić, jak ślubny strój żeński,
By się po polsku uczył dwór andegaweński!

Trzeba było mieć tłocznię i drukarską czeladź
Wytrwale pracującą, by ducha w rzecz przelać
Nie na dzień, nie na jeden pamflet zaułkowy,
Lecz na wieki przed ludźmi i źródłem wymowy.
Praca, której nie pełni się między gawędką
A gawędką, ni ciska konwulsyjnie, prędko.

Trzeba było, jak Ojciec Niebieski, na długo
Ukochać, trzeba było być duchem i sługą!...
Zwycięstw takich, dlatego, że takich, i właśnie,
Żaden nie zniszczy mocar, on pierwej sam zgaśnie,
I żaden żandarm, ani cenzor, ni pachołek
Orderowy, bo to jest tron, nie lada stołek.
Trzeba było być duchem, pokorą, i pracą,
I siłą, i nicością — trudem, nie lada co,
Żeby ów polski język nie opłonął naraz,
Lecz, jak twierdza zupełna, jak obronny taras
Ruś, Litwę, Prusy objął. Zarówno w Siewierzu,
Jak w Królewcu wybrzmiewał, albo Sandomierzu,
Gminny, sielski, uczony, kmiecy i królewski,
Ten kasztelański Jana język czarnoleski.
Język, który na sądzie popiołów zawoła:
«Uwity jestem z nerwów skrwawionych anioła
I sadzę was od stopy do włosa, bo jestem
Wszystkich was razem duchem i moralnym chrzestem!»
Lecz dlaczego, lecz przez co to słowiańskie ciało,
Duchem możne, w litery pracach opieszało
Tak dalece, że sama nazwa Słowianina,
Nie znane mu, co głosi ni skąd się poczyna?
Jakby owy, co nigdy nie był ścisłym w mowie,
Nie wiedział zato, czemu, ani jak się zowie.
Treści te, aby słusznie odczytać, godzi się
Wrócić w czas, gdy kowano litery w napisie,
I dopiero, epoki powietrzem owiane,
Wygłosić, jako były w pamięć zaciosane.

Wyraz Slavus mógł znaczyć i sclavus. (Wyrazy[1602]
Przeistaczają brzmienia, powielekroć razy.
Jak Bułgar jest od brzegów rzeki Wołgi — ale
I od vulgus; tamtemu to nie przeczy wcale).
Sclavus, sława i słowo — tak są zgodne mało,
Jak hańba i jak tryumf, jak wiszące ciało
Na szubienicy podłej i wieniec laurowy.
Tu jest klucz tajemnicy, tu dwuznaczność mowy!
Krzyż, tak samo, jak piętno niewoli, promienił
Sińcem ciała, a potem w błękit się przemienił
I rósł, i oto jego ostateczna stacja
Dziś nad tropikiem świeci: krzyża konstalacja.
W ósmym wieku znak owy weszedł, jak narzędzie
Adoracji mistycznej, i jął zbawiać wszędzie.
Z czego przezwisko właśnie że dotąd haniebne,
Sclavus, rzadsze się stało, mniej jawnie potrzebne,
Aż swej niesławy całkiem nareszcie pozbyło,
Kiedy się w dziejach świata słowo stało siłą.
I dlatego w przezwisku tem jest sens ciekawy,
Że sława ta oznacza zbycie się niesławy
Przez rozbrzmienie śród ludów tej dobrej nowiny,
Że stawa się już słowo, nie ukaz i czyny —
I że Mówca, że jakiś Rzecznik świat wybawi,

Nie już mocar; to czuli Spartaki i sclavi,
Czuli to nie już mocni, lecz słabi — bo słowo
«Słabi» jest slavi, tylko zmienione wymową.
Słabi — Sklawy — i Sławni — i Słowo: to cała
Jest treść dziejów, jak dziejów oś się obracała!

Gdy do ludów tych cichych, rzewnych, do tych głucho
Pragnących doszło słowo, podjęło je ucho
Do zagonów schylone, co słyszy grzmot wdali —
Słabi — chrobrymi, silni — słabymi się stali —
«Pauperes spiritu», «Mites» «qui lugent»[1603] ci Sklawi
Usłyszeli, że dziwny Pan im błogosławi,
Że co haniebnem było, stało się bezgannem,
I że samo pojęcie sławy zwarjowanem!
Do dziś znać, że Słowianin wyglądał, czy wdali
Zorza się jakaś nagle światu nie zapali;
Mag narodów wyzierał gwiazdy nie na niebie,
Lecz w sercu i w goszczeniu i w łamanym chlebie;
Od rdzenia więc stanowczą poruszony erą,
Czuł on słowo, niewiele bawił się literą.
Słowianin też i pisma nie miał, ile wiemy;
Druk już mając, jeszcze go znał kształty gockiemi.
Tak litera mu zawsze była obojętną,
Jakby coś dowolnego, jakby zwierzchnie piętno.
Nigdy podobno onej poważyć nie umiał,
W literaturze mało, mniej w dziejach rozumiał,
Zaś w dogmacie była mu niby nałóg stary
Dziecku, co obudziło się w objęciach wiary.

Błądzą, którzy spółczesne odnoszą warunki
Do niepowrotnej z epok, do epok piastunki,
I nie pomną, że prawdy grom się rozniósł prędzej,
Niżeli dziś u Słowian kurs cudzych pieniędzy.
Przyczyny dwie tę lotną promienność zrządziły,
A każdej dziś niejasne są drogi i siły.
Pierwszą nazwę przyczyną, że wieść roznoszona
Najdoskonalej była w sobie dopełniona;
Drugą zaś, że nietylko Izrael, świat cały
Pragnął, i serca były wyschłe, jako skały,
Chciwe dżdżu. Dzisiaj ledwo ucichła kobiéta,
Która sakrament usty bezplamnemi wita,
Pojąć może pragnienia owe w całym świecie:
Poganin je uczuwał i drujd — mąż i dziecię,
Jak kto mógł... Przyrodzenie, nastrojone w jedno,
Symboliczniło nieraz lada myśl powszednią;
Sen pomagał godzinom jawu, jaw się zlewał
Ze snem przez wieszczą siłę; kamień się spodziewał
I nerw, cisza, i echo... Pod taką to dobę
Sklawus, gdy słowo uczuł, uznał swą osobę,
I że od rdzenia swego opromieniał erą,
Czuł słowo, niekoniecznie się troszcząc literą.
W Chinach jest do dziś zakon, który ma uznane
Za cnotę, żeby świstki szanować pisane,
Podejmując je z pyłu, który wicher miecie,
By się litera marnie nie nurzyła w śmiecie.
Myśl niejedna, u Słowian w niedojrzałym czynie
Spełzła, byłaby książką dojrzałą w Pekinie!...
Dlategoż zawdy Chińczyk ten sam, jako wieczność,
Dla owego — u Słowian luźna niestateczność.
U Chińczyków stąd idzie w rzeczy najdrobniejszej
Staranne dopełnienie, lubo zapał mniejszy;
Prace ich do flamandzkich podobne wyrobów,
Mimo różnicę pojęć i zapas sposobów.

Nieraz się księgozbiory w Polsce podnosiły,
Lecz jak twierdze obronne, nie jak wczesne siły;
Praca litery nigdy nie była jak funkcja,
Ortografja wątpliwa, mętna interpunkcja...
Do dziś terminologia obca lub uboga
(Owoc niedbalstwa głośno składamy na wroga!),
W polemice tak mało formy urobione,
Że trudno jest się różnić, łatwiej zejść na stronę,
I nie mogąc do głębi każdą kwestję zbadać,

Rwać się nie w czas, lub nie w czas do snu się układać.
W społecznych formach wyleźć nie można z praktyki
Robronów[1604]: «Jaśnie», «imość», «pani dobrodziki»
Że Liviusa manuskrypt o dobie tej samej
Wszedł do Polski, gdy ledwo co w ojczyste bramy,
Albo Makiedońskiego Aleksandra listy,
Lub nieznany dziś klasyk — mało rzeczywisty
Stąd tryumf. O tem wszystkiem i z dumą i chwałą
Wiemy, że to, gdzieś będąc, gdzieś się zapodziało.
Tak, wszystko jest... gdzieś... jakoś... — i się zapodziewa,
I że ginie, przeto się wszystkiego spodziewa,
A ktoby winił chwiejny ludu temperament,
Nie zgadłby nic... Któż może wykonać testament
Choćby najczulszej z matek i sam bardzo szczery,
Skoro nie ma pojęcia ważności litery?

Jest więc punkt, gdzie nic serce nie pełni, gdzie zapał
Nic nie dawa, lub w ognie się omylne złapał,
Błędu nie wie, z najdroższych skarbów czyni zamęt
I nie może mieć ciągu, bo ciąg — to testament!



XIV.

Oto moja messeńska, moja tyrtejowa[1605]
Pieśń i boleść: skończyłem «O wolności słowa».
A teraz kędyś palma ze stepu mię wzywa
I Oazis, bogdajby choć ta niekłamliwa!
Spocząć pragnę, iż błędną rzeczą nie uwiodłem,
Pragnę spocząć — i pójdę spocząć — i poszedłem...
Gwiazdy przede mną, za mną gwiazdy dżdżą złotemi
Kresy, gdy lecę, niebu odrębny i ziemi,
Jakbym sam trzecią rzeczą był między obiema...
Piasek mówi: «Przeleciał!», wiatr: «Już go tu niema!»
Lecę — i ani zgadnąć mogę, setnie jakie
Lat — i mil — i atomów tykało kulbakę,
Pianą dzierzganę białą — ni drogi jak wiele
Ubiec musiałem, prawe upatrując cele,
Porzuciwszy świat, na dwie partje rozłamany:
Między tytany szału i flegmy tytany
Sam przez pustynie lecąc, wybladły, że prawie
Litowały się mego pragnienia żórawie
I pluły mi dziobami wilgoć, a ja dalej
Pędziłem, by mnie bliźni sucho nie żegnali.
Bym nie zbył reszty serca pierwej, aż się cegły
Nad trumną zaczerwienią, iż miłość dostrzegły!...

Zdala, zdala, nim stopa ma dotknęła piasku,
Zawołałem sam: «Tadmur!»[1606] przy księżyca blasku
Kolumn tysiąca więcej widząc, których chóry
Szły tam i owdzie kiedyś w myśl architektury.
Co gdzieś albo istnieje, lub stała się siłą
Myśli ludzkiej i widzi, w niczem jak coś było.
I było cicho pośród ruiny ogromnej,
Wkładającej na niebo profil wiekopomny,
Cały szczerby swojemi, jakby się o ramię
Boga oparło czołem miasto, gdy się złamie.
Patrzyłem i wydziwić się nie mogłem onej
Całości rzeczy, w całość ruiny zmienionej,
Pięknej ogółem, który powstał ze zniszczenia,
Z potrącenia, zdeptania i z lekceważenia,
Gdy rzędy kolumn, jakby skamieniała lira
Niewzruszenie a ciągle śpiewały «Palmyra!»
Księżyc stał za strun owych skamieniałą kratą,
Bluszcz dopełniał, gdzie linję czułeś zbyt szczerbatą,
I, jako dłótem ryty, szedł przez blade łomy,
Lekszy od ornamentów, równie nieruchomy,
Nakreślony harmonją tak, że niepodobna,
By zeń bez szwanku gałąź odprysnęła drobna;
Kto zaś nie barbarzyniec, ten w ruiny tumie

Bluszczu nie tknie, lub całość mniej odeń rozumie!
«Całość» rzekłem we wnętrzu ducha — i struchlały
Dodałem: «Taka, że jej nie wypowiem całej...»
I nie wiem czemu ręką chciałem kamień drobny
Podjąć, lecz nie jak fragment wydał się osobny
Palcom moim... Zadrżałem i ramię cofnąłem,
Czując, że za część jedną rzeczy pełnej wziąłem...
I natychmiast szepnęła do mnie myśl ostrożna:
«Patrz! Oto i ruinę nawet popsuć można».
A jam jej odpowiedział: «Zaprawdę — ruina
Jest całością!... I nową twórczość odpoczyna!»
A, patrząc dłużej, rzekłem: «Jest kres taki, który
Nie ruiny już tycze, lecz architektury!»
I począłem się w duchu tą myślą dziwować:
«Szczególniejsza, że można ruinę zepsować!...
Że więc dzieło zniszczenia i dzieło tworzenia
Harmonijnie się kędyś łączy i spierścienia...»
W tym momencie dotknąłem palcem zmartwychwstanie
I wymówiłem słowo: «Jestem!» niespodzianie,
I chciałem ręką wtóry kamień podjąć z ziemi,
Lecz zdał mi się ogółem łączny ze wszystkiemi...
Zadrżałem znów, gdy orzeł rzekł, jak trąba grzmiąca:
«Kto tu trąca ruinę, ten principium[1607] trąca...»

Odtąd już, w jakąkolwiek się przeniosłem sferę,
Zrozumiewałem całość słowa i literę.



PRZYCZYNEK DO
„RZECZY O WOLNOŚCI SŁOWA“

Mówią — że to jest wielkie; ja wiem:
ja tam byłem.
«Rzecz o wolności słowa».

I.

Gdybym był Plinirusem (młodszym) i gdyby Tacyt do mnie pisał, zapytując o szczegóły, malujące dzień, w którym Wezuwjusz otworzył w sobie krater niepamiętny i zarosły kolosalnemi dęby, co, jakoby paździorze lekkie, wybuch naprzód odepchnął, a potem wstał kolumną ognia — tedy zaiste, że byłbym podobnym do uwierzytelnionych korespondentów pism czasowych i odpowiedziałbym ich obowiązkom, albowiem zabawiałbym się fotografowaniem.
W inny atoli sposób piszę, dla powodów, które nie będą niejasnemi dla tych wszystkich, co byli łaskawi kiedykolwiek uważnie mię czytać. «Jakże się prędko zapomina na świecie! Życie jest krótsze od pamięci i każdemu, ktokolwiek czuje, że ma posłannictwo do spełnienia, brak czasu na najpotrzebniejsze roboty. A jeszcze przytem trzeba, byśmy na nowo imali się prac, co zdawały się dokonane!» Zawołał był we słowa te mowca znamienity, skoro przyszło mu wracać do dawnych mów swoich, jak mnie tu przychodzi na myśl powtarzać nieużytecznie głoszone pojęcia moje o obowiązkach dziennikarstwa, o dystrybucji[1608] słowa i jawności. Że więc nie mam być podobnym do uwierzytelnionych fejletonistów, przeto w inny rozpocznę sposób.

II.

Bóg i parlamentarny system ocaliły Francję od upadku w przepaść tak wielkich rozmiarów, że, skoro ze spokojną myślą obliczyć je przyjdzie, okażą się one przenoszącemi o wiele sam wymiar plag i ruin. Dziś to wcale inaczej się przedstawia, dziś się tego wcale nie pomierza z powodu, iż wrażenia i boleści bliższemi są. Oto i zaraz przykład: wedle moich pojęć, korespondent dziennika ma większy obowiązek chronić od czasowych narazie wrażeń, niźli onym stawać się korytem. Dawno, jeszcze przed wystąpieniem Garibaldiego[1609] na scenę polityczną, uważałem, iż odwieczna tragedja, gnająca się pomiędzy wolą człowieka a historją, ściera się gdzieś w powietrzu i piorunnie się kędyś spotkają te potęgi. Cały ciąg różnorodnych pojawów konspiracyjnych nacechowany bywał jedynem znamieniem talizmanu, to jest energją! Za dni Komuny[1610] były chwile, w których nie wybrzmiałoby dla niczyjego ucha niedorzecznie, gdyby kto ogłosił, że zamianowany został człowiek «energiczny» dyrektorem obserwatorjum, lub dyrektorem opery — niemniej, gdyby kto mówił, że «energiczne» mleko na targu rannym sprzedawano, i nie zadziwionoby się, widząc konduktora machiny parowej w wielkich u pięt ostrogach... Wyraz «energja», jak «amulet», kabalistyczną przybrał wartość i pojęcia ludzi wydawały mi się temi ogromnemi odłamy niniwitańskich gmachów, na których widzisz ryte wielkie bestje, z muskulaturą potwornej plastyki od stóp do głów, skrzydła mające i oblicza, ale te i tamte giną i bledną przy uwydatnienia każdego nerwu, jak pletnia rzemienna twardego. Widziałżeś te babilońskie i niniwitańskie rzeźby i odłamy w muzeach albo rysunkach? To widziałeś i pojęcia ludzi czasu Komuny. Pejzażu ruin Paryża i obrazu bitew nie maluję ci, ale raczej pojęć społecznych obraz.
Wszelako — wiesz zaiste, że dziś nad Eufratem złomy babilońskich gmachów piasek cichy zasuwa i blady owies kołysze się na łysinach potworów kamiennych — jedne drzewko zostało tam, gdzie ogrody Semiramid, a u gałęzi jego Arab, co konie twoje wiąże, zwraca ci uwagę, że i te drzewko nie rodzime jest i nie miejscowe, jedno niedocieczonym cudem z nasienia, jeszcze do ogrodów Semiramidy sprowadzonego, powstałe! (Podobny przykład aklimatacji[1611] i trwania ogrodnicy uczeni spotykali naokoło zwalisk Łobzowa, gdzie, że ogrody ongi były, przechowały się do dni obecnych krzewy z dalekiego kraju...) Jako więc ogromy ruin i narycia babilońskich potworów energji, zarównane dziś piaskiem, i jako owe jedne drzewko zielone — tak spotęgowana wola jednostki w Komunie spotykała się tu z potocznym rozwojem parlamentu. Owszem, jakoby dla tem jaśniejszego uwidomienia rzeczy widzisz, że ten parlament wersalski[1612] nie posiada nawet w groncie swojem żadnej uderzającej i szczególnej znamienitości. Ani tam Demosten, ani Cicero — pyszna elokwencja Wiktora Hugo nawet nie tam... tam tylko sam parlamentarny system i nie więcej.

III.

Kto ma uszy ku słuchaniu, niechże wysłucha, która godzina na zegarze Europy tej uderzyła — Europy tej (śmiem rzec) bez principjów i generacyj tych obecnych niespokojnie i źle wychowanych, albo właściwiej powiem: niewychowanych wcale! Większość ojców nie miała czasu i środków na ojcostwo, a edukacja publiczna jest kaduczna. Za dni teroryzmu w kawiarni jednej wziąłem oficjalny dziennik i napotkałem instrukcję (energiczną) delegowanego ministerjum oświecenia, ale czytając, śmiech mię porwał, spostrzegłem, że w kawiarni uśmiechać się, trzymając w ręku oficjalny Komuny dziennik, jest otworzeniem przystępu denuncjacji... Zakryłem przeto twarz arkuszem bibuły oficjalnej i czytałem: «Wizytator baczyć będzie energicznie, aby żadnego obrazu, krucyfiksu, madonny, słowem: żadnej postaciowej ruchomości, wrażenie robić mogącej na umyśle małoletnich, sala szkolna nie obejmowała... Rozszerzymy instrukcję do wymiarów jak najrozleglejszych, ale życzymy sobie, aby młodociany umysł obywatela był niwą nijaką — terrain neutre» etc... Nie mogłem się od śmiechu wstrzymać i porwałem do rąk «Charivari»[1613], jako odpowiedni grymasowi ust dzienniczek. I pomyśliłem: cóż ten człowiek wie o nijakości umysłu nowonarodzonego?... Gdzie i kiedy to miało przykład?... Co nazywa człowiek ten postacią i obrazem?... Azali abecadło i każda z liter nie jest postacią?
Jednakowoż, też same absurdum, lubo rozwolnione sporą miarą wody, rozbełtawszy we wielkiem naczyniu, służyło zaiste że za źródło napawające edukację pod sterem samegoż nawet uczonego i dobrzechętnego Konarskiego[1614] i wszystkiego tego, co jeszcze po dziś dzień naucza! Co więcej, że gdybyśmy kilkanaście lat bieżącego spokoju Europy wzięli pod uwagę, okazałby się taki nieustanny zamęt nawichrzeń i zdarzeń śród zbliżonych więcej niż kiedykolwiek czynności i sfer czynności ludzkich, a przeto udzielający się wszelako i wielorako, który zupełnie jest uniemożliwiającym wychowanie człowieka. Zdawałoby się, że ojcowie w interesach swych nieustannie kłócąc się i zabijając, nigdy na też interesa ze stanowiska snujących się niżej ichże własnych dzieci nie pojrzeli... lubo to są one interesów owych spadkobiercami.
Jakoż i tu jeszcze wyraziła Francja sprawę ogólną. Tylko Bóg i parlamentarny system Europę dzisiejszą ocalić potrafią od upadku w anticywilizacyjny kataklizm. Z tej to mniemam przyczyny na ogromnem tle łuny ogromnego miasta i w tak spotęgowanych zarysach spotykała się tu, jak na cyrku, jednostkowa energja z upoważnioną, ciągłą prozą parlamentarnego zgromadzenia: aby, mówię, tem okazalej napisane było wielkiemi litery i czytelnie zadanie czasu. Zdaje mi się albowiem, że na tym świecie wszystko, cokolwiek żyje, świadczyć musi prawdzie, i jeżeli i co z godnością wolnego działania nie spowiada i nie wyznawa ani jej głosi, tedy i to objęte bywa w naturze zdarzeń przez prąd następstw i samąż naturalną osoby swej postacią uwidomia też prawdę, którą miało było na czas wyznać.

Pisałem w Paryżu 1871 maja.

FILOZOFJA WOJNY[1615]
PRZEDMOWA.

Jako zabytek średniowiecza, tudzież dla zachowania niejakiej powagi, jak i ku zniewoleniu umysłów naiwnych, utrzymał się zwyczaj przeplatania modłami przygotowań wojennych. Praktykuje się to ku chwale bóstwa w obu wrogich sobie obozach. Upowszechnienie filozofji samejże wojny zdało nam się rzeczą nieomal równie ważną, albowiem posiadanie dokładnego pojęcia o tem, co się praktykuje, nie przyniosło nigdy jeszcze szkody ani dziełu, ani pracownikowi wolnemu.
1870. Paryż.

I.
WOJNA. — DEFINICJA. — RACJA BYTU.

Definicja samowoli jest najmniej idealna zpośród pojęć, albowiem dochodzi się do niej stopniowo drogą poprawek, tak, że są to raczej rozliczne definicje przeróżnej samowoli, do których pojęcia dochodzimy z łatwością.
Niemniej wszakże samowola, uważana sama w sobie, zdaje się zawsze świadczyć o trwaniu ustawy, czy zasady, tudzież o żywotności prawa indywidualnego[1616]. Uważana w tym względzie, samowola nietylko że daleką jest od wszelakiego występku i nietylko wybaczyć da się w przeróżnych okolicznościach, ale ponadto jeszcze wchodzi z istoty swej w całokształt życia, jako element przejściowy. Tak, że, czy karamy samowolę, czy ją znosimy, czy mamy względem niej obowiązek, czy cierpliwość, prawa mamy jednakże niewiele, a zawsze brak nam siły do wygnania samowoli.
Byłoby najzupełniejszym błędem wyobrażać sobie, że wojna jest ustawą, podczas gdy ona jest tylko samowolą w jednem z najszerzej pojętych znaczeń tego wyrazu. Ustawa, znosząca wszystkie ustawy, nie istnieje.
Nie wojnę tedy, ale walkę, która przez uniwersalność[1617] zobowiązań paraliżuje wszelkie działanie, przyjmuje się jako ustawę i zasadę, której najsroższe nadużycie stanowi wojnę.
Wojna jest samowolą do tego stopnia, że nawet, mówiąc strategicznie[1618], bitwy najbardziej mordercze są prawie zawsze następstwem błędów, które wydarzyły się uprzednio na radzie, lub w czasie wykonania; rzadko zaś wojny osiągają zwycięstwo drogą masakry. Przeciwnie, wyniki tych spotkań morderczych bezpłodne są z tej przyczyny, że, skoro działanie zaczepne stron obu jest równe, niemasz już miejsca na dzieło walki, która jedynie posiada rację bytu wojen.
Umieć walczyć znaczy to umieć przyjąć i praktykować heroizm we wszystkich warunkach i na wszystkich stopniach pracy społecznej, podczas gdy prowadzenie szczęśliwej wojny jest tylko umiejętnością skoncentrowania i użycia tejże całości heroizmu[1619] w personalnym wysiłku misji społecznej. Personalizm tedy (mimo, że jest to personalizm całego społeczeństwa) pociąga za sobą samowolę, którą zowiemy «wojną». Dla tej to również przyczyny wojna wszelka jest cząstkową, podczas gdy walka nieustannie jest powszechną na całej linji niezliczonych działań.
Uparty przesąd i myśl zacieśniona uważają heroizm za przydatek pośród normalnych sprężyn działania; błędność tych mniemań wywodzi się stąd, że momenty wybuchu jakiejś siły narzucają się oku same przez się, podczas gdy ciągle jej współdziałanie mniej jest widoczne. Społeczeństwa cywilizowane nieuchronnie są w pochodzie, a możliwość owa powstaje przez zużywanie i tworzenie od nowa heroizmu, który prowadzi i towarzyszy niby wywiadowca wielkiej armji pracy. Europa wywinie się z pieluch azjackich jedynie przez cywilizację grecką, a tak samo cywilizacja europejska pójdzie wyżej i wywikła się z więzów śmierci wówczas tylko, jeżeli przyjmie i praktykować będzie heroizm w liczniejszych niż dotąd stanach i stopniach pracy społecznej. Ośmielę się nawet wyznać, że rozbrojenie sił militarnych Europy, przedstawione i wypracowane jako idea, będzie miało zawsze wyniki praktyczne w szczegółach, i że toż rozbrojenie, jeśli pokuszą się mi środki ostrożności, będzie miało za skutek nagromadzenie powodów wojny. Albowiem zgoła nic wojna powszechna zdoła położyć kres walkom, lecz przeciwnie: upowszechnienie walki zdławi wojnę i sprowadzi jej upadek. Przedewszystkiem «wojna powszechna» jest powiedzeniem tak mało logicznem, że przymiotnik kasuje w niem rzeczownik. Wojny nigdy nie są powszechne, albowiem samowole są w rzeczywistości cząstkowe.
Samowola nietylko jest działaniem realnem, ale i działaniem, którego wartość moralna jest przemijająca; oto dlaczego wojny, które odpędzają ciemiężycieli i odrzucają przeciwników, uważane są za święte i sprawiedliwe, te zaś, które niweczą wroga i zgładzają go, rzadko były cenione w historji, a niekiedy nawet zapominane były do tego stopnia, że ledwo archeologja przechowała o nich wzmiankę.

II.
NIEPRZYJACIEL. — DEFINICJA.

Wojna z nieprzyjacielem nie jest niczem innem, jak wielką zwadą, i przez to przypomina pojedynek, albowiem nieprzyjacielem jest ten, który, walcząc, nastaje bezpośrednio na naturę przeciwnika. Takiemi bywały naprzykład wojny ras, niecierpiących się z przyczyn naturalnych. Widywano wówczas ludzi niezbrojnych, którzy, potykając się z wrogiem, plwali na ziemię; gest to, zarówno jak funkcja, bardzo mało historyczna, ale akcentująca w sposób poufały pewną prawdę, tę mianowicie, że nieprzyjacielem jest ten, który wrogość swą odnosi nie do innej przyczyny, jak tylko do samej natury i do jej funkcyj istotnych.
Te wojny zaś były niechybnie wojnami pierwiastkowemi, albowiem energje pierwotne ludów, rozmaicie uposażonych, starały się nawzajem uzyskać nad sobą przewagę, mając na oku władzę nad światem takim, jak im się wydawał i sposobem takim, jak dziedziczy się nieruchomości — jedyny naówczas sposób nabywania własności! Nie walka tedy tworzyła naówczas ustawę, przyjmując wojnę jako nieuniknione nadużycie, lecz przeciwnie; i w następstwie tego wszelka rasa mniemała, iż ma szczególną misję karania reszty świata i niweczenia jego pychy. I tak działo się w istocie, wszelako o tyle tylko, o ile zagłada zajmowała miejsce, należne odtąd walce.

III.
CIEMIĘŻYCIEL. — DEFINICJA.

W następstwie tego, co się rzekło i wykazało, ciemiężyciel przybywa w tryumfie, tępienie staje się rutyną, a władza nabiera sankcji[1620]. Jest to stan rzeczy o tyle nie dający się utrzymać, że rozgraniczenie obu światów staje się jawne, że oba obozy czują swe sąsiedztwo, że wstręt wzrasta, a wypowiedzenie wojny niemal spada zgóry, jakgdyby wojna wkraczała w porządek świata i jakgdyby mogła wejść weń, przywłaszczając sobie moc ustawy.
Wszelako pozór jest tu raczej widoczny, niż złudny, albowiem zjawia się walka, jako że to ów moment w historji, w którym wypowiedzenie wojny równa się wojnie samej. W istocie, akt obywatelski ze strony uciśnionego wobec tryumfującego wroga streszcza w sobie całokształt sprawy, a bardzo często brak jest uświadomienia sobie skutków praktycznych, bo taka jest cecha sprawiedliwości, że żadną miarą nie może ona wypływać z przyczyn materjalnych. A jeśli wojna z nieprzyjacielem wydawała nam się wielką zwadą, to wojna z ciemięzcą będzie zawsze jakoby ustawiczną manifestacją[1621] każdej chwili życia społecznego w stanie nieuleczalnej nieprzyjaźni. Oznaki samegoż życia służyć będą za znaki łączności. Sferą walki będą temperamenty przeciwników; bo, jeśli nieprzyjacielem jest ten, kto wrogość swą odnosi jedynie do natury, to ciemięzcą jest ten, kto narzuca własną naturę i ma za cel ujarzmienie woli niepodległej zapomocą wypływów osobistych. Błąd wypływa tu stąd, że zamiast szukać przyczyny nieporozumienia w rozmaitości punktów widzenia, szuka się jej brutalnie w rozbieżności sprzecznych z sobą temperamentów.
Jednakże ta faza wojny nie przedstawia się nam już jako czysty pojedynek, albowiem wkracza tu temperament jako trzeci, a tajemniczość jego leży w tem, że jest to czynnik zmieniający się. Narody ujarzmione przez długi czas przejmowały zkolei sekret władzy, modyfikowany przez temperament wtórny, a czynność ta, niezbyt dostrzegalna, jakkolwiek zgoła niezaprzeczona, trwa przez wieki bez najmniejszej przerwy. Mężowie stanu, tudzież ci, którzy przez rodzaj swych zajęć skazani są na tak zwane życie «praktyczne», nie przypuszczają zgoła istnienia ustawy tyle bezwzględnej i szukają sposobu na klęskę wojny, nie posiadając dosyć prostoty demokratycznej, by spojrzeć w twarz istocie prawdy. Naszem zdaniem, wojna nie podda się nigdy, a z pewnością nigdy nie ugnie się przed tem, co jej jest zwyczajne, to znaczy przed siłą widzialną, lecz natychmiast, skoro inteligencje ludzi zadadzą sobie trud podniesienia nieco czoła i skoro nabiorą świętej śmiałości spojrzenia idei doskonałej twarzą w twarz — okaże się, że zarówno w wojnie samej, jak w dawnym jej przebiegu dadzą się znaleźć środki logiczne, łagodzące w wielkiej części tę odwieczną klęskę. Wystarczyłoby zrozumieć i odważyć się zrozumieć rozmaite fazy wojny, by jej zadać, przez to tylko, pierwszy cios maczugą Herkulesa.
Rzecz dziwna. Ludzie wzywają imienia Boga, a nawet nie gardzą tem, by zwracać modły do tego, który, jak przypuszczają, jest władcą armji, ale czy zadają sobie trud, by zrozumieć wojnę i rozprawiać o niej? Ta cicha zgoda jest ostatniem oszukaństwom ze strony inteligencji rutynicznej[1622].
Z pewnością — najpopularniejszym wyrazom wszelkiego punktu spornego jest walka na pięści, ale wielka będzie odpowiedzialność inteligencyj, które nie zadały sobie trudu, by poskromić bestię, zmuszoną do uciekania się do tej ostatecznej instancji.

*

Wojny zakończą się w dniu, w którym człowiekowi, głoszącemu pewną prawdę, interlokutor jego odpowie szczerze: «Prawda jest!» Nieduże, niezbyt akademickie i niemal naiwne jest to powiedzenie, które dla swej dostojnej prostoty nie zdaje się niemal zasługiwać na wzmiankę.
Niemniej, jeśli się uważa za republikanina, trzeba koniecznie zejść z utartej drogi i postanowić sobie być prostym w miarę potrzeby.

*
Rozwinąwszy rację bytu wojny, szukaliśmy definicji wroga, potem zaś nieprzyjaciela tryumfująccgo, który jawi się jako ciemięzca; zostaje nam teraz śledzenie tej konsekwentnej przemiany, albowiem ja trwam w wierze, iż dwa tysiące lat logicznej pracy ludzkości zostawiło nam nieco światła, by móc spojrzeć w lice nieznanemu, a nadewszystko, że to nieznane zdaje się raczej być zaniedbanem...

IV.
PRZECIWNIK. — DEFINICJA.

Zarówno nieprzyjaciel, jak ciemięzca, mają tę słabą stronę wspólną, że ani jeden ani drugi nie ma powodu być moralnym, — wszelako inaczej ma się rzecz z trzecim przejawem tegoż motywu. Inaczej ma się rzecz z przeciwnikiem.
Przeciwnika, jako tego, który przeciwstawia nam szereg aktów woli, zwanych przez nas charakterem, uważa się za środek techniczny i konieczny w wielkiem dziele prawdy, i on to właśnie jest bojownikiem doskonałym. O nim też powiedziano jest w pełnej prostoty i wielkości inwokacji:
«Bóg dozwoli mi oglądać ukaranie nieprzyjaciół moich — wszelako nie zabijaj ich, Panie, od jednego ciosu, iżby nie zapomniał lud mój o sprawiedliwości Twojej!» (Dawid LIX).
Nieprzyjaciele wyginą i śladu nie zostanie po ciemięzcach, lecz przeciwnicy będą zawsze, albowiem od początku nie chowaliśmy przed sobą tej prawdy, jako walka jest tu ustawą, której częściowe nadużycie zwie się wojną. Minęły już nawet, jak się zdaje, czasy owej tajemniczej nauki, szerzonej przez państwo, które starało się umiejętnie utrzymywać nadal błędne mniemanie, by oswajać posłuszne masy z fatalnością zyskowną. Ludy powinny wiedzieć o tem, że stosunek wrogi jest potrzebny, a jeśli wiadomość ta przyczyni się czasem do ostudzenia naturalnej zapalczywości, prawdziwy entuzjazm wyniesie z niej niewątpliwą korzyść.
I z tej to właśnie racji zwalcza się nieprzyjaciół i odpiera ciemięzców, lecz mierzy się z przeciwnikiem.
Wszakże czyliż mierzyć się znaczy przyjmować niepojęty jakiś dualizm?[1623] Lękać się dramy, ograniczać życie, a zapominać o granicach?... Zgoła nie!
Przeciwnik, jako ten, który przeciwstawia nam szereg aktów woli, zwanych przez nas charakterem, jakkolwiek ma za zadanie domagać się tegoż samego z naszej strony i tym sposobem mierzyć się z nami, nigdy wszakże nie jest niezmierzony, albowiem prawda posiada nieskończenie większą ilość szeregów wiążących, i oto dlaczego jeden z dwu przeciwników musi ustąpić.
Doszliśmy tedy do kulminacyjnego punktu prawdziwej wojny, takiej mianowicie, która zdaje się zniewalać przemożnie olbrzymi trud ludzki. Zwycięstwo jest tu zupełne, albowiem ten, który ustępuje, nie czyni tego jedynie ze względu na charakter indywidualny, ale przedewszystkiem ze względu na tego, który przewyższa go w istocie.

V.
OPONENT[1624]. — DEFINICJA.

Przeciwnik, mimo, że zmuszony jest ustąpić i że spełnia swą misję, nie postępuje wszakże w żadnym razie w sposób swobodny i czynny, i dopiero stając się oponentem, wchodzi w obręb działalności powszechnej, jako człowiek użyteczny. Podczas gdy nieprzyjaciel z natury swej psuje nam szyki, gdy ciemięzca stara się narzucić temperamentom własny swój akcent, gdy przeciwnik zatrzymuje siebie i nas, by się zmierzyć i wzajemnie się hartować — postęp prawdziwy poczyna się dopiero z chwilą wystąpienia oponenta. Albowiem oponent to my sami, uważani z innego punktu widzenia; a z konieczności jest to współdziałacz prawdziwie aktywny.

*

Tu oto jest kres wojny! Wszelako powiecie: «Jest-że to naprawdę?... Nie idzie tu o nic więcej, jak o stawienie czoła wrogowi, o odparcie ciemiężyciela, o zmierzenie się z przeciwnikiem i o wzajemną wymianę wszystkiego w roli oponenta?» Oczywiście, iż to jest wszystko i pośród gwałtownych scen mordu, pożaru, głodu, pustoszenia krajów i utrapienia serc ludzkich dokonywać się będzie nieprzerwanie ten sam proces, niewzruszony, jak bóstwo. Nie spuszczać go z oka zapomocą czujnej inteligencji, ani przyśpieszać go, ani opóźniać przez kłamliwe paljatywy[1625], iść za nim w trop bez zbaczań — oto wielkie zadania prasy, albo nieubłagane jej potępienie. Czyliż strach paniczny nie pojawił się po raz pierwszy w świątyni, zaniedbanej i wystawionej na pastwę łupieżców, jak to powiada Pauzanjasz?...[1626]
Wielki to błąd ze strony tych, którzy mniemają, iż funkcja słowa psuje się w zetknięciu z życiem czynnem, jakgdyby działanie i myślenie nie były to dwa bieguny jednej całości i jakgdyby czas bardziej serjo nakładał mus inny niż ten: przemawiania serjo.
Pisałem w Paryżu, 1870, wrzesień.


„BOGA-RODZICA“
PIEŚŃ
ZE STANOWISKA HISTORYCZNO-LITERACKIEGO ODCZYTANA

«Szlachetne pragnienie musi się w nas
zapalić do przyczynienia się także datkiem
z własnych zasobów, aby powiększonym był
owy bogaty spadek prawdy, obyczajności
i wolności, który odziedziczyliśmy...»
Schiller.

Pierwszymi historykami są poeci, a pod ich nieobecność starcy, dalej kronikarze, i dopiero właściwi historycy; ci, którzy za dni naszych, użaliwszy się, że dotychmiast «historja przez poetów pisaną bywała», zapowiadają jej rzeczywistą prawdę odkryć. Słowa te ich są bardzo obiecujące i oczekiwać na owoce pozwalają.
Atoli w obecnym stanie rzeczy historja jest poniekąd umiejętnością, najmniej mającą podobieństwa do nauki ustalonej. Dowodów ku temu za wiele przyszłoby okazywać z łatwością potoczną. Same określniki zasadnicze, bez których żadna nie istnieje umiejętność, są u historyków tegoczesnych tak dalece niejasne, iż policzać onychże w szereg umiejętniczych środków niepodobna. Wyraz np. «autochtony» jest urojeniem, albowiem nigdy nie było autochtonów i dopiero skutkiem zachwiania tradycyj biblijnych na miejsce «jedynego autochtona» stało się koniecznością dydaktyczną spłodzić autochtonów miljon. Jest to więc nie rozwoju wiedzy, ale systemu wynikiem. Nieprawdą jest podobnież jakoby wędrówki ludów jednorasowemi pokładami człowieczeństwa tam i sam odpieranemi, zaludniły obszary krajów... Tak niekoniecznie było, gdziekolwiekbądź albowiem lud jaki przybywał i osiedlał się, zastawał zawsze słabe, rzadkie, ale odeń na miejscu starsze osady. Dalej, ktokolwiek nie ze samych dzisiejszych pism, lecz i z życia pouczał się historji, ten wie, iż tak zwanych ludzi dzikich nigdy i nigdzie żaden głębszy nie spotkał badacz. Byli to i są raczej ludzie zdziczeli, a nie pierwotnie dzicy. Przemyślni w oszukaństwie i w podstępstwie, wyrafinowani w zadawaniu okrucieństw, biegli w imponowaniu zewnętrzną ciała postawą i tonem. Żadnego podziwu nie mający dla cywilizacyjnych płodów naszych, lecz, i owszem, spokojną tylko pychę, iż wytworniejsze znają użytki... Tacy są przecież rudoskórzy amerykańscy, zarówno nadzy, jak przesadni we wymyślaniu ozdób i strojeniu się, a zewszechmiar ukazujący jakoby ostatnią jakąś modę spotworzonej pod koniec swego bytu, ale kiedyś byłej cywilizacji. Ani, mówię, autochtonów, ani dzikich ludzi, ani jednolitych całości ras, rzeczywiście i prawdziwie te rozejrzawszy pojęcia i nazwy, wcale niema. Lud sam żaden ze stworzenia następstw na swojem miejscu nie wysnuł się — wszystkie przychodnie są i wszystkie spotykają się... Ludzkość idzie... zawsze.
Dlategoto śród tak zasadniczych błędów zarówno czytelnik chce się dziwić, czemu żaden historyk nie wie odkąd rozpocząć swą historję, i zarówno dziwić się temu nie może, albowiem, kto chaosu nie zamknął, nie zna poczęcia. Kronikarze w tym względzie głębszymi są i bliższymi prawdy, ale ci pojęci są płytko, a kroniki Źle odczytane. Wyrażenia, na których częstotliwie oparło się wszystko, bywają zaledwo że w zbliżeniu dotykane z właściwej ich strony. Całe przeto karty pierwsze, np. polskiej historji, są nieodwarte, całe nie z tej samej przyczyny bezwyraźne i obowiązującej siły nie mające. Nareszcie i samo pojęcie człowieka historyczne jest zniżone i obłąkane. Na źródeł brak do pierwotnych kart dziejów użalanie się jest filozoficznym absurdem. Jeżeli albowiem historja tak jest pojętą, iż same jej braki, wyszczerby i przemilczenia nie oświecają i nie mówią, tedy to nie jest wcale umiejętność pełna, ale zbiorowisko inwentarzów mniej lub więcej kompletnych, i których nigdy dość nie będzie. Umiejętności pełność dopiero tam zaczyna się, gdzie i samo jej przemilczenie coś wyraża. Nareszcie regułą jest powszechną, iż, skoro gdzie badania historyczne do tego koniecznego kresu dojdą, w którym ciągle i ciągle też same cytaty tych samych kilku pisarzy starożytnych wkółko powtarzają się, wybija naówczas godzina zamknięcia ksiąg, a otworzenia archiwów kopalnej ziemi i językowych pokładów. Wszelako ruina żadna w Slowiańszczyźnie nie jest historycznie odkopaną...[1627]. Odkopanie historyczne a odkopanie ogrodowe są dwie rzeczy. Dla pierwszego niekoniecznie trzeba i samych nawet kształtów gmachu, częstotliwie natura pokładów piasku i atomy onegoż wystarczają. Jest to już dziś umiejętnością, nie dowolną igraszką, a której aby się nauczyć, trzeba i przy wykopaliskach różnych krajów czynnym bywać. Mnogie zaś historyczne europejskie towarzystwa są ku temuż, aby o właściwej godzinie i epoce umiejętności ostrzec czytający ogół — tak, jak zbiorowe ciała ku temu są, aby obowiązującą siłę wyrobić i utrzymać — jak wydawców i księgarzy oświeconych baczność ku temu jest, aby nie dać się przeczerpywać chorobliwym smakom literatury, które, same sobie zostawione, do zupełnej muszą doprowadzać obojętności i do koniecznego bankructwa — tak, jak nareszcie godność osobista oświeconego i religijnego człowieka ten ma publiczny obowiązek, ażeby, nie płaszcząc krańców prawdy, wyznawać ją. To zaś, razem wzięte, zwie się pracą sumienną...

Szczęśliwymi, zaiste, są ci pisarze, którzy mogą trzymać się ściśle przedmiotu głównego i nie ociemniać stylu przez uboczne albo długie wycieczki poza krańce ram właściwych rzeczy. Ta wszelako wielka przyjemność należy jedynie do właści pisarzy szczęśliwych, to jest, w ogóle żywym literatury znajdujących się, czyli przeto w takowym, który nieustanną pracą dopełnia swojego spółpracownika i nie wyniszcza onegoż ani zatraca. Słowem jednem i prostem, jest to tam tylko, gdzie jest miłość i bezosobista potrzeba ciągłego uwielbienia praw postępu, niby ogromna i udatniająca się nieustannie modlitwa wzdychającego za prawdą i wolnością ducha ludzkiego — tam, mówię, gdzie przeto niema potrzeby jednocześnie zajmować miejsce swoje i toż miejsce robić, albo jeszcze pierwej onegoż miejsca przestrzeń uzasadniać.

Żyjemy zaś (jeżeli się nie mylę?) w epoce łatwego czytania rzeczy, płodzonych szybko, ponętnych i głośnych. I to stało się jedną z pięknych pobudek do wywołania równocześnie odczytów, z powodu, iż przy szybkiem umysłowych płodów spożywaniu odczytywać nanowo godzi się. Ta wszelako charakterystyka epoki naszej nie przynależy się szczególnie ludom zachodnim, to jest właśnie tym, które tworzenie rzeczy głośnych, małotrwałych i ponętnych aż do industrji posunęły, z powodu, iż te ludy umieją zarazem świat zarzucić romansami, dorywczem dziennikarstwem i sensualną dramaturgją, — i zarazem wielkie, poważne, cywilizacyjne kroki robić. Literatura owa jaskrawa i przelotna u ludów tych zewnętrzną tylko jest oponą, a przeto umiały one równocześnie hieroglify odczytać nad Nilem, asyryjskie z cegieł podjąć napisy, z mroków islandzkich Eddę v. Eddas zbliżyć do nas i odszukać zarzucone książkami «Nibelungen». Atoli wszystko to objaśnia tylko, gdzie mniej dobitnie lub dobitniej wycisnęła się cecha epoki, lecz bynajmniej onejże nie usuwa. Czytanie, o którem na innem miejscu wypowiedziałem, iż jest sztuką, znajduje się obecnie i pogłównie na stanowisku sensualnej potrzeby i rozrywki. Cechą jego główną w starożytności i aż do połowy średnich wieków było czytanie głośne, deklamacyjne, modlitewne. Tak wygładzano epos i legendę, której stąd osobna idzie nazwa. Czytaniu zaś owemu powinniśmy tok i nastrój wyższy, bo publiczny, tudzież poszła zeń eufoniczna ogólność względem dialektów i ich odcieni, a nawet szczególny rodzaj onkcji, która potem, we wtórej epoce czytania samotnego i badawczego, stała się zarodem rozględnej krytyki i etymologicznych prac poczęciem.
Niezbadaną jeszcze w głębiach swoich, ale istną zdaje się być prawdą, iż postęp twórstwa warunkuje się postępem czytelnictwa. Ażeby mieć bezwątpliwie nowe utwory, trzeba pierw istniejące w zupełności mieć odczytanemi. Te albowiem, które co miesiąc nowemi zwą ludzie, bawiący się czytaniem, lub wydawcy, są odmiennemi tylko, nie nowemi, to jest, iż np. po utworach osnowanych na materjalizmie, następują feeryczne i na mistycyzmie osnowane, lub po patrjotycznych kosmopolityczne i t. p... Ruch taki jest przemianą tylko postawienia się na temże samem miejscu i utwory takowe wcale nowemi nie są. Jest to, zaiste, że zupełnie nowy wynalazek, za cel mający nietylko samemi przeciwstawianiami względów i obrazów, czyli samą tęczy irradjacją, ubawiać i wyniszczać poczucie istotnych potrzeb umysłowych, ale nadto dawać kłamne uczucie, iż takowe przestępowanie na jednem miejscu jest postępowaniem i pochodem. Ostrzec o tem czytający i opinjujący ogół należy do obowiązku zbiorowych ciał umiejętniczych, które ku temu uwzględniane i posiłkowane bywają przez społeczność. I zapewne to rzecz ciała owe sumiennie podnieść zamierzają lub ją podniosły.
Od statecznego, zupełnego i dogłębnego odczytania istniejących już płodów literatury, jak dalece pochód onejże i następna zależy autorska twórczość, to na najpiękniejszym z przykładów łatwo okazać. Podobno, że jedynym z autorów spółczesnych polskich, umiejącym czytanie wyższe, jest Szajnocha. Jemu to gdyby naród za kilka kartek o «Popielu i myszach» («Szkice») ofiarował medal złoty z obywatelską koroną, nietylko, iż takową społeczeństwa przyzwoitością nie byłbym był bynajmniej zadziwiony, ale byłbym ledwo zadowolony. Te wszakże kilka kart Szajnochy, gdyby on sam był dogłębniej je odczytał, powinny były otworzyć lub dać hasło do otworzenia mnogich a wielkich milczeń przedkronikarskiej historji polskiej i powinny były już do teraz całą szkołę wywołać. Nic się jednak nie stało w podobnym względzie i samo nawet tak świetne Szajnochy odkrycie, zamiast dać polot, wstrzymało się.
Przyczyna tego jeżeli leży w obojętności czytelnictwa polskiego, to powyżej, iż autor zatrzymał się na wskazaniu pierwszych liter głównych i uważał za dobre nie posunąć się aż do odczytania całej treści dlatego, iż takowe bez narażenia się na pobłądzenie rzadko się dawało uskutecznić. Ale ja się pytam, czyli ktokolwiek z nas ostatecznie zaręczyć sam może za istotną podawanej przezeń prawdy historycznej pewność i czyli czasowi czegoś zostawiać w próbie tej nie mamy? Gdy, przeciwnie, zdaje się to być pewnością, iż zupełne jedynie i całe treści jakowej określenie powołuje interes czytelników.
Wyraz «mus», w żyjącym polskim języku, znaczy po dziś dzień «pianę» — musować znaczy pienić — «écumeur de mer», zapieniający morze, znaczy pirat. Tenże wyraz «mus» niemniej po dziś dzień w języku żeglarskim znaczy pachołka okrętowego, albowiem zarówno w żeglarskim języku (który jest osobny i słowniki swoje posiadający), jak w całym przyborze i ustroju dzisiejszych okrętów zachowały się w pewnej tylko części dawnego żeglarstwa spadkobierstwa. Szajnocha, toż samo innemi gdy stwierdza wyrazami, cytuje dziewięć egzekucyj, dokonanych przez «myszy» na osobach, mniej więcej zawsze możnych, śród których jest arcybiskupów czterech. Z czego dopiero ten genjalny Pisarz wyprowadza wniosek (niedoczytany), to jest, iż łupieżcy na bogatych głównie godzili. Otóż ten właśnie wzgląd jest zaledwo że podrzędnym i zpewnością że każdemu innemu wojsku i wojownikowi owoczesnemu równie spólnym, jak Nortmanom, tak dalece, iż w niczem on Nortmanów nie wyszczególnia ani nie objaśnia. Przeciwnie nawet, wywnioskować możnaby np., iż pod czasy owe tylko możni, bogaci i omurowani w swoich zamkach załogi potężne trzymać mogli, trzymali i lada myszy nie jadły ich. Dlaczegoż przeto taka plaga choćby na one dziewięć możnych głów upadła?
Nortmanowie, nieco za pośpiesznie nazwani korsarzami, nie byli bryłą rasy, wypełniającej najazd. Coś, zaiste, wyższego ten posiadać musiał, kto, narodem nie będąc, po dwóch krańcach naraz morzami Europe oblegał, na oceanie, Śródziemnem morzu, Czarnem i Kaspijskiem argonaucił (słowo to, argonaucić, nowe jest i może przepraszam za nie) — — kto saracenom Sycylję wziął, a imperatorom greckim i lombardzkim królom część Italji — kto zatrząsł Konstantynopolem, przykazał Anglji i uzasadnił się we Francji, a potem jeszcze w Ameryce Kanadę odkrył i Luizjanę i założył Quebec, kto na polu praw dotrzymał wielkiego trybunału (Echiquier) konstytucję i okrzyk «haro!»[1628] — tudzież na dzień wielki chrześcijaństwa «Diex el volt!»[1629]
Północy syn, Nord-man, skandynawski «viking», zatok król (vik — zatoka, king, kyning, könig), nietylko umiał nawoływać wielkie burze i ciemne noce, by nastrajać wtedy żagle swoje, i nietylko w religji miał swojej, iż śmierć na spokojnem łożu (strädod) obrzydła jest niebiosom; miał on jeszcze dogmaty, zawiązujące towarzystwo: słowa dotrzymać rycerskiego — przeniewiercą brzydzić się — sponiewieranego, uciśnionego, wdowę i sierotę ochronić i pomścić...
Bystro wyraża się o strategji Wikingów historyk, mówiąc: «La terreur marchait devant eux et subjugait par avance...»[1630]
Wiedzieli oni dobrze, i «par avance...»[1631] przez «musów» swoich, że, gdzie, na kogo i zaco skoro boży sąd upadł, albo zostanie on mimo dostojeństwa i mimo bogactw we wieży swojej odbiegniętym przez załogi i lud w godzinie próby, albo, co straszniejsza, umiejętnem a dwuznacznem milczeniem rzeszy i opóźnieniem ratunku przejdzie w groźne Wikingów ręce[1632]. Monarchowie tak nieraz podsuwali Nortmanom całe te prowincje swoje własne, które zasługiwały na niełaskę, a nieinaczej czynił i głos ogółu tej lub owej miejscowości względem możnych. Stąd to i u kronikarzy w zapisywaniu zdarzeń o «myszach» jest niejaka metaforyczność i oględność wielce delikatna. Jakoż z wielości to ciał potrutych, które się wodami jeziora rozpłynęły, wyszły były natychmiast myszy owe, co, nibyto (niekoniecznie z wielkim zapałem i przez całe pospolite ruszenie narodu) bronionego monarchę zagryzły!...
Wieści o sprawach miejscowych od brzegów Polski dochodziły były w dnie jarmarków nawet i do samego świętego miasta Odyna.
Adam Bremeński mówi o mieście Birka: «Miasto położone w środku Szwecji, opodal Upsali, świątyni najsławniejszej u idolatrów Sueonów, tam, gdzie golf barbarzyński, czyli bałtycki, ciągnie się ku północy...
...droga jest niebezpieczna... i wszelako najpewniejsza z dróg u brzegów Szwecji — tam okręty duńskie, norwegskie, słowiańskie, tudzież Sembów (mieszkańców Prus) i innych scytyjskich ludów zatrzymywać się zwykły dla jarmarków, na których jest wymiana produktów ziemi».
«Witalisy» późniejsze (przyjaciele bozi, a nieprzyjaciele ludzkich względów) byli już arcyupadłem i nieumiejętnem religji Wikingów naśladownictwem. Siły historyczne tak dziwnie bywają trwałemi, że, gdy Byron tworzył typ korsarza, i on sam i krytycy utrzymywali, iż na widoku miał jakiś typ idealny, gdy tymczasem było to tylko idealne określenie normandzkiego człowieka, którego Byron we krwi swojej nosił — i nie więcej.
Wyznałem, iż szczęśliwymi są ci pisarze, którzy mogą bezzbocznie samego się przedmiotu trzymać; przyszło jednak rozszerzyć niniejszy wstęp i o napozór ustronnych mówić rzeczach, przeto, iż za cel mam rozejrzenie i odczytanie starożytnej pieśni polskiej «Boga Rodzica», od ośmiuset lat z różnym wygłaszanej zapałem lub z różnego stopnia i rodzaju uwagą czytanej. Do ila zaś zbyt długim albo niewystarczającym ten wstęp jest, okaże się to dopiero w ciągu rzeczy.
Mniemanie jest moje, iż pomimo akademickich definicyj i skrzętnych poszukiwań, nie ma jednak lud żaden onej właściwej epopei, która skarbem jest Greków. Są zaprawdę arcypiękne i napozór podobne do epopei utwory, to późniejsze, to starożytne, tak, iż one, w sensie potocznym mówiąc, za należące do tegoż samego dzieł rzędu liczy się. Nie przyjmuje ich jednakże sąd ściślejszy. Obraz z nich literacki złożyć można, lecz poddać pod krytykę niebezpieczna. Atoli porówni mniemam i widzę, że każdy lud, jako Grekowie, jeżeli nie tak wytwornie upojedyńczoną epopeję, to onejże żywioły lub pracę posiada, i że epopeja przeto jest żywotnym warunkiem ludów historycznych, który tylko najformalniej u Greków wyraził się, ale niemniej każdemu jest właściwym. Policzyłbym zapewne Torquata Tasso i Cervantesa nawet, i Mickiewicza lub Słowackiego między epopei twórców, lecz tam, gdzie i o samym Wirgiljuszu możnaby nie zwątpić. Sąd jednakże właściwej krytyki estetycznej nie może być na stopę zwykłego poglądu literackiego.
Epopeja jest utworem nastroju wysokiego, opiewającym bohaterstwo, o czynności jednej i wybranej jako określnik całości jakiej sprawy, obchodzącej naród i epokę. «Achilla gniew!...» jest wszystko.
Nadto ma ona jeszcze rozwojowe warunki intrygi, osi, czyli węzła swojego żywotnego, a po szczególe inwokację i zaklęcie. Cudowności także używa, lecz i sami to gramatycy zgodnie przyznają, że «poecie tej tylko cudowności używać wolno, w której sam wiarę pokłada».
Tu, ażeby wstęp mój, i tak już nieco przydługi, uhamować, wypowiem, że powyższa definicja znacznych rozszerzeń dziś wymaga. Że formalnego potomstwa taka (lubo właściwa) epopeja nigdzie nie ma. Że praca ta jednakże, wszędzie istniejąc, stanowi u ludów innych rodzaj wielkiej księgi narodu, choćby księga taka nie była sposzytą w jeden tom. Że moralnie wszędzie ona istnieje i istniała. Niekiedy nazywają ją i «literaturą»... Pochodzi to z przyczyny, iż nietylko pojedyńcze umysły pracują, ale i wzajemne ich ześrodkowanie i całość... Tak pojęta epopeja zda mi się opiewać dzielność jakowego ludu, a dzielność jest to jego praca i nabożeństwo. U Homera też, dwie te rzeczy gdyby odjęło się, zostałby romans lub powiastka.
Dla tychto więc zasadniczych elementów i ażeby do pierwotnych źródlisk epopei polskiej przybliżyć się, biorę sobie za cel rozejrzenie i odczytanie pieśni «Boga Rodzica» ze stanowiska historyczno-literackiego.

TEKST.

BOGA RODZICA, DZIEWICA, BOGIEM SŁAWIONA
MARYJA — U TWEGO SYNA HOSPODYNA
MATKO ZWOLONA,
MARYJA — ZIŚCI NAM — SPUŚCI NAM
KYRJE ELEJSON TWEGO SYNA
CHRZCICIELA ZBOŻNY CZAS,
USŁYSZ GŁOSY, NAPEŁNIJ MYŚLI CZŁOWIECZE,
SŁYSZ MODLITWĘ — JENŻE CIĘ PROSIMY,
TO DAĆ RACZY — TEGOŻ PROSIMY:
DAJ NA ŚWIECIE ZBOŻNY POBYT,
PO ŻYWOCIE RAJSKI PRZEBYT,
KYRIE ELEJSON.


Skarbnica archeologji żywotnej, Kościół katolicki rzymski, przechował nam najstarszą formę literacką nazywania rapsodów od wyrazów pierwszych wiersza pierwszego. Przed papieskiemi bullami uznane za ogólną własność hymny, rapsody, pieśni i jakoby do wielkiej księgi narodu policzane, wyzywano po pierwszych onychże słowach. A to ze źródła tego, iż śpiewający pierwszy zagajał jakoby chór lub uwagę czy uciszenie się zboru powodował, wyzywając, co ma być głoszone. Tak np., jakoby dziś gdziekolwiek polski lud zebrany miał się do pieśni i jakoby pierwszy śpiewak zawołał: «Kto się w obronę!», intonując przez to dawidzki psalm według tłumaczenia Kochanowskiego.
Pytanie jest wielkie, acz w tem piśmie osobne i które po części tylko tu nadmienię: czyli Odysseja w obyczaju wulgarnym u Acheów nie nazywała się, jak my ją piśmienne zowiemy: «ΟΔΥΣΣΕΙΑ» — ale raczej: «῎Ανὂρα μοι ἕννεπε»...?
Wytłumaczenie to nazwy hymnu świętego Wojciecha zarazem jest od pierwszego słowa dowodem, do ila ta pieśń żyła w duszach i od jak nieskończenie dawna do wielkiej księgi narodu należała.
Wyraz «Bogarodzica», wyrzeczony po pierwszy raz na krakowskim rynku, a potem powtarzany «wszerz i wdłuż całej Polski» ówczesnej (oprócz Gniezna), bez pominięcia «najmniejszego nawet sioła» (Długosz w «Dziejach»), gdzie przez lat 3 jako Zbawiciel ewangelizował św. Wojciech: wyraz ten «Bogarodzica» tłumaczył naraz wszystko zbierającemu się ludowi. On, że «dobra nowina» jest potwierdzana albo i przyniesiona, głosił sam przez się. Słowa zaś wielkiego męża bożego «prędko po całej rozchodziły się krainie».
Co więcej, mniemanie jest moje, ze starannego uważania budowy ogólnej hymnu «Boga-Rodzica» powzięte, że składa się ten poemat modlitewny z części dwóch. I że pierwsza część, poczynająca się od wyrazu «Boga-Rodzica», zaokrągla i zamyka sens swój pierwszy na finalnym obrazie ostatecznych widzeń skroś nieba «tam», gdzie już tylko «widzenie Twórcy anielskie bez końca!...» a po jakowem słuszna jest, iż nietylko żaden Dante ni Calderon, ale nawet i ścisły teolog, nie potrafiliby czegokolwiek za rozwijające tęż samą treść dalej uznawać. Jakoż po takowemto tej pierwszej części zamknięciu spoziera jeszcze raz oko śmiertelne na padół, mówiąc z westchnieniem: «Tu — — się nam zjawiło djable potępienie!»
I rozpoczyna się odtąd część wtóra tegoż samego poematu, taż sama treścią, ładem i żywotnością teologji, ale we wszystkiem bliższa warunków historji doczesnej kościoła wojującego i pasji boskiej. I ta znowu po wtóry raz zamyka się, jak pierwsza, po siedemkroć wyśpiewywanem «Amen» przez wyznawców i chóry radujących się sił niebieskich przy odwarciu bram raju.
Zbudowanie takowe dwóch sfer hymnu arcywidoczne jest choćby tylko z przyczyny dwóch ostatecznych końców treści.
Pierwszej przeto części pierwszego wiersza słowa pierwsze dają nazwę rapsodu sposobem bull papieskich i początkują inwokację przez tę patetyczną formę deklinacji, która zamiast piątego przypadku używa pierwszego. Zamiast odrazu «O Marjo...» jest jeszcze trzykroć pierwej imię w przypadku pierwszym, lub przymioty, toż imię zastępujące, co daje tym sposobem wyraźną litanję wstępną:

Boga Rodzica dziewica!
Bogiem sławiona Maryja!
(u Twego Syna hospodyna)
Matko Zwolona —
Maryja!...
Ziści nam — spuści nam:
Kyrie Elejson...
Twego Syna, Chrzciciela, zbożny czas.

Zupełne zbliżenie tych wyrazów «Syna» i «Chrzciciela» cechuje epokę ewangelizacji u Słowian, gdzie syn Zacharjasza i Elżbiety nie uprzedza o nieco czasu Zbawiciela, ale gdzie chrzest i Chrystus razem się jawią. «Zbożny czas», nietylko w tymże tu jest sensie, ale opiewa on zarazem i czas zbiorów zboża, raz z powodu, iż wszystko w tej pierwszej części poematu kreślone jest na jednem tle sielskiem i kmiecem, drugi raz, iż odnosi się to wyrażenie do podobnego jemu lub wzorującemu je, u Mateusza (IX, 38): Proścież tedy pana żniwa, aby wysłał robotniki na żniwo swoje — czyli — «u Twego Syna» — pana (hospodyna) ziści nam, «spuści nam — — zbożny czas...» — czas zbiorów zbóż, należących do «pana żniwa» — «dominum messis».
«Kyrie elejson», które w tej pierwszej strofie części pierwszej użyte jest dwukrotnie, a później już w całym ciągu pieśni nie powtarzane, raz zamyka wstępną litanję, która może w oryginalnych pierwszych rękopisach była lub bywała dłuższą i więcej rozwiniętą, drugi raz zdaje się być muzykalnym strofy odcinkiem. Że albowiem ta pieśń długo i częstotliwie była śpiewaną, to znać jest na niej samej, tak, jako dziś ją mamy, i to każdy, nieco we filologji biegły, zapewne uważył.

«Usłysz — Głosy...
«Napełnij — Myśli...
«Słysz — Modlitwę!

Stopniowanie to umyślne, bo które jeszcze pierwej spotyka się we wyrażeniach po sobie idących «ziści», «spuści», jest tak prawie że bezprzykładnie pięknem i arcydzielnem, tak zarazem głębokiem i estetycznie udziałanem, iż, gdyby tylko te jedynie z całego utworu wiersze zostały, już umielibyśmy wyraźnie poczuć, dlaczego i Wujek, i Skarga, o tej pieśni gdy mówią, są w niejakim zachwycie, ze stylu ich, słów i określeń do dziś czytelnem.
Jest to, zaiste, że prawdziwa i podobno jedyna, jaką posiadamy, glosa pierwochrześcijańska.
I dlategoto dalej po takiej glosie idzie już to jęczenie, które bywało u pierwszych chrześcijan stopniem pewnym i przymiotem glossolalji właściwym — — «jenże!...» czyli: jęcząc prosimy Cię... i stopniowany jeszcze docisk jęku: «to dać raczy, tegoż prosimy...»
Rozjęk zaś takowy, modlitwą wewnętrzną i śpiewem ustopniowany, należał był tak nierozłącznie do modlitwy śpiewnej, jak niektóra część białego ręcznika, jakiej używa kapłan przy mszy św., początek swój wzięła od potrzebnej chusty do ocierania łez. Czytanie pomników albo musi się archeologją żywotną posiłkować i oświecać, albo pozostać użalaniem się na brak źródeł (których częstokroć jest za wiele) i, nie odczytawszy prawie nic, wszystko obmierzić, bo uczynić i sławnem i nieznanem[1633].
Nieocennie drogą jest to rzeczą, iż w najpierwszych trzech słowach pieśni: «Boga — rodzica — dziewica» lat temu osiemset był już obwołanym dogmat, o którym, skoro za dni naszych stało się solenne i pontyfikalne kościoła orzeczenie, wielu ze spółczesnych publicystów jakoby «o wynalezionym nowo» dogmacie prawiło!...
Do osobnego zaś podniesienia należy w tym ustępie użyty wyraz: «hospodyna». Wyraz ten jest podobno jednym z najstarożytniejszych fragmentów pierwosłowiańskiej cywilizacji, lecz u Polaków, gdzie się społeczność wcześnie uzasadniać poczęła, wyraz ten wcześnie się rozmnożył na «gospodarzy» i jedną z pierwotnych swoich stradał godności. U południowych Słowian dłużej trwał on w jednem z pierwszych znaczeń swoich, ale na Wołoszczyźnie i to znaczenie spotworzyło się tak, iż niektórzy etymologowie, pod jednej epoki wpływem będący, tłumaczą «hospodar» od greckiego i bezpośrednio wyraz ten z «despotą» łączą. Indziej wybrzmiewa on jeszcze: «pan — sir — mon-sir v. monsieur».

Atoli pierwsze, kardynalne znaczenie słowa tego wiązało się było z praktyką pierwszych religijnych zasad. Gościnność na początku nie była samem tylko uczuciem i obyczajem, ale religijną praktyką, osadzoną na tej wierze, iż bóstwo może posyłać ludzi wędrownych, czy, jak później usubtelniono, przybierać ich zewnętrzność i że posłańcy czyli aniołowie przyjmowani być mogą w gościnnych domach pod mniemaniem, iż ludzi przyjmuje się. Ci zaś bez zostawowania darów nie odchodzili i należało baczność mieć dla wszystkich czujną i ochotną. «Gospodyn» jest to «gość a pan», «a jedyny» — we skandynawskiem dobrzmieniu «gość a Odyn» — a w dobrzmieniach innych jeszcze toż samo. Nie, ażeby etymologii wiele miał jeden wyraz, ale iż starożytność wyrazu udziela mu wielu wpływów wielu epok. Hospodyn jest to hebrajski «Emmanuel» poniekąd, wyczekiwany i spodziewany gość, ale i pan — ku czemu, po przemianie praktyk religijnych, pozostało już obyczajowe, ale arcystare przysłowie: «Gość w dom, to Bóg w dom», a to jest: «gospodyn». Nazwa ta po żeńskiej stronie pozostała z powodu małżeństw chrześcijańskich, które z jednożeństwem uidealizowały kobietę («gospodyni») i niejako anielski charakter przyznały jej.

TEKST.
NARODZIŁ SIĘ DLA NAS SYN BOŻY,
W TO WIERZYI, CZŁOWIECZE ZBOŻNY,
IŻ PRZEZ TRUD — BÓG SWÓJ LUD
ODJĄŁ DJABŁU Z STRAŻY.
PRZYDAŁ NAM ZDROWIA WIECZNEGO:
STAROSTĘ SKOWAŁ PIEKIELNEGO.
ŚMIERĆ PODJĄŁ, WSPOMNIAŁ CZŁOWIEKA PIERWSZEGO.
JESZCZE TRUDY CIERPIAŁ BEZMIERNE,
JESZCZE BYŁ NIE PRZYŚPIAŁ ZA WIERNE,
AŻE SAM BÓG ZMARTWYCHWSTAŁ.

Wyrażenie, iż Syn Boży «dla nas» narodził się, jakimkolwiekbądź tonem określające wyłączność, zatrzymywać nie może teologicznej myśli, ale jest ono niesłychanie ważnem dla historyka. Owszem, wątpię zupełnie, ażali, bez wyrozumienia historycznego tych słów, można jakąkolwiek mieć pretensję do oświeconego patrjotyzmu, który, jeżeli nie jedynym jest celem historycznych prac, to pewna, iż z głównych nie ostatnim. Dla Betleemu pod panowaniem rzymskiem i dla Sanhedrynu w Jeruzalem, nie tak zaświtała gwiazda Pańska, jako dla wschodnich trzech książąt i mędrców. Inaczej okazał się Zbawiciel na Via Appia w Rzymie, kiedy już w powietrzu siarczył się pożar miasta i gotowały się początki dziesięciu prześladowań krwawych, ażeby, z tych wyszedłszy jako w purpurze, wywalczał nią nanowo chrystjanizm u genjalnych impostorów i u pełnych talentu herezjarchów.
Nowy i zupełnie starożytnemu państwu nieznany stopień posłuszeństwa trzeba było nadto doskonałemu rzymskiemu przedstawić urzędowi, a skromną męczeńską niezłomność pompatycznemu heroizmowi. Ze wszechmiar wyrobionej elokwencji przeciwstawić zdrowe i szerokie słowo Ojców Kościoła, a attykom przeciwstawić apologistów. Metaforyzm przeto wyrażenia, iż «narodził się dla nas Syn Boży...» w tymto sensie znaczenie ma i osobne, i niepoślednie.
Prawda, jako meteor Epifanji[1634] nad arameńskim starożytnym światem przeszła, objawiła się we wybranem izraelskiem człowieczeństwie, ale już ona we wszystkie historyczne i cywilizacyjne potęgi od stóp do głów oblekła się była pierwej w sferze grecko-rzymskiej, nim pojrzały na nią i pokłoniły się ku ziemi ludy podpółnocne, nim północne na chwilę osłupiały, na chwilę wyzwały ją na nierówny, lecz szczery i rycerski pojedynek, lub, po rozmyśleniu głębokiem, rzekły jej «amen». Szwedzki Olof na zgromadzeniu ludu, na lingu jeneralnym, na allshärjarting, przedstawia kwestję chrystjanizmu. Rzucone są gałki losu i kwestja na porządku dziennym stawa.
Wtedy podnosi się jeden starzec, w te słowa mówiąc:
«Usłuchajcie!... Ty, narodzie, i ty, królu!... Wiemy już wszyscy, iż chrześcijański Bóg spomaga tych, którzy weń wiarę mają. My dowody tego mieliśmy i w niebezpieczeństwach na morzu, i w innych... Zacóż to odrzucać, co nam użyteczne być może lub gdzie indziej tego poszukiwać, co samo do nas przyszło? Niejeden już z naszych, ażeby o tej religji nowej powziąć języka, udawał się aż do Dorstadu — a przeto to wam radzę, ażebyście przyjęli wdzięcznie sługi tego Boga, który wielmocniejszym jest nad wszystkie inne, którego zachowanie zawsze jest mieć dobrze, skoroby się inne bogi sprzeciwnemi dla nas okazały».
Na mocy tychto słów, ogromnym oklaskiem całego tingu utwierdzonych, rozpoczęła się ewangelizacja Szwecji.
W Danji cesarz Otton I-szy, pobiwszy Harolda, kładzie możność ewangelizowania narodu za warunek istnienia jego i korony. I miecz odpiera mieczem. W Norwegji świtający jej chrystjanizm tak ze wszechmiar groźną i otwartą spotyka postać ludu, iż chrześcijański Jarl Hakan nie ośmiela się wiary i celów swoich wyznać na publicznym tingu. Owszem, wyciąga rękę ponad sakryfikatorski kubek starców i, dla sumienia swojego, krzyż zakreślając w powietrzu, daje ludowi zrozumiewać, iż czyni znak młota odynowego... Alić tamże Olof Tryggwason inaczej rzecz tę rozstrzyga: «...Chcecie (mówi do zgromadzonych), ażebym jako Hakan Jarl w ofiarowaniu idolatryjnem udział bierał? Czynić to gotów jestem i immolować będę nie już podrzędne jakie ofiary niewolników, lecz naprzykład sześć najwyżej podniesionych głów śród szlachetnych waszych przywódców. Temu zaś gwoli, myślę, że idole się uradują!...» A to rzekłszy, gdy sześciu z pierwszych w tłumie mężów skazał na gardło, pochrzcili się.
Północny człowiek nieinaczej i w Ultima Thule z krzyżem się potkał. Thormod wylądował w Islandji, z desek kościół postawił, odprawił mszę. Potem siedmiu klerków z kadzidłami wyszło na przodku w miejscu idolatryjnego zgromadzenia i obwołanem zostało chrześcijaństwo jako obowiązujące wyspę. Spółcześnie, iż wulkan cisnął był ognie, wróżyli jedni, że bogowie za Odyna czcią się ujmują, drudzy, iż nowy bóg z mocą wziął królestwo. Naówczas Thorger, mąż idolatryjnemu prawu wierny, wysłuchawszy te i owe wnioski rzeszy, cofnął się do namiotu swojego i, na głowę płaszcz arcykapłański zarzuciwszy, pozostawał tak, milcząc, jedną noc i jeden dzień. Zaś dnia następnego podał ludowi prawo, obowiązujące wszech-Islandję do przyjęcia chrztu i chrześcijaństwa z obaleniem posągów i świątyń i z uderzeniem bannicją, ktobykolwiek o ofiarowaniu bałwanom był przekonanym. Wielką wszelako nędzę ludu islandzkiego mając na względzie, przyzwolił on pożywać jeszcze mięso konia i eksponować dzieci zwyczajem dawnym.
Rzecz ta gdy przez cały ting jednomyślnie została przyklaśniętą, Thorger uchylił czoło i przyjął chrzest.
Moc ubóstwić — męstwo dla samegoż męstwa praktykować i energją dzielności upajać się — że jedynym było dogmatem walhalicznym, przeto i chrześcijaństwo tam nie weszło, jak do Aten lub Rzymu, ale raczej z sądem i z mieczem, pomiędzy twarde, siwe krocząc skały i pod niebem, ciężkiemi chmury osłupionem. Jeżeli wszelako to, co rozsądkiem nazywa się, może być przyrodzonym i etnograficznym darem, tedy zaiste że tylko północny człowiek jest z przyrodzenia rozsądny.
Arameeński mąż, Heber, Abraham, na czemś więcej, niźli na rozsądku, osadzał się, kiedy mu przychodziło wyjść z Chaldei, lub na syna własnego podnieść nóż. U Greka rozsądek jest wynikiem estetycznej symetrji, ale żaden grecki bohater przez rozsądek nie słynie pierworzędnie i raczej przez zapał tylko lub przez dowcip. Rozsądek nareszcie Rzymianina zależy na patrycjalnej ciała powadze, na panowaniu nad sobą samym i na dyplomatycznej mierze słowa, jakoby tam nie zapominać umiał szlachcic o pontyfikalnym swojego pochodzenia obowiązku. Zaiste, że te osobliwe genjusze ludów dopiero się w całej posągowej ich nagości wtedy ogląda, kiedy do nich chrześcijańskie światło zbliżyło się, ten, a nie inny, uwydatniając profil postaci. I dlategoto arcy jest godnym rozejrzenia wiersz ten «Boga-Rodzica», że «narodził się dla nas Syn Boży».
Świadomość ta, iż zewszechmiar prawomocnie — i nieledwie powiedziałbym, że właściwie i rozsądnie — do podpółnocnych ludów ewangelizowanie ich nadeszło, należałaby do prostego rozglądu samychże historycznych następstw albo do obecnej o nich wiedzy i nic w sobie nie miałaby dziwnego ni osobnego. Wszelako, jeżeli sam apostoł, na miejscu i w czasie czynności swojej świętej będąc, tak samo o przyjściu chrześcijaństwa do Polski powiada i za nieuniknione koniecznie je uważa, tedy godzi się i można to poczytywać za charakter godziny, w której słowiaństwo polskie do chrześcijańskiego ogółu przystępowało. Zaś pracy tej i po szczególe niniejszego tejże pracy paragrafu właśnie iż myśl ta celem jest. We wypowiedzeniu albowiem, iż «narodził się dla nas Syn Boży», widzieć chcemy nas samych onejże godziny ku temu zgotowanych. (Constant. porph. de adm. imp. 63). «We Wiślicy (podobno tej samej, w której o wiele potem późniejszy Łokietek miał widzenie Matki Zbawiciela) we Wiślicy, stolicy Wiślan, nad Nidą, rządził Wyszisław v. Wyszewit, Βονσεβουτξες, bałwochwalca, który, wyszydzając chrześcijaństwo, szkodził onemuż. Do niego apostoł Metodius te słowa wyraził mówiąc: «Radzę-ć, synu, ochrzcij się sam i na własnej ziemi twojej... Albowiem, gdybyś tego nie dopełnił, tedy będziesz ochrzczonym, lecz na cudzej... I naonczas mnie spomnisz». («Krestiti synu woleją swojeją na swojej zemli — da ne plenen nadmi budieszi kreszczen na zemli czużej... pomeneszi me!» (Method. — u Polewoja).
Nie było to więc ani tajne samymże wiary ś-tej krzewicielom, ani oni tego uważali za niewypowiadania godne, iż do słowiańskiego ludu Chrystus przyszedł w majestacie i w mocy.
«Północ» w sensie biblijnym oznacza stronę mężów i grzeszników; jakoż, dla człowieczeństwa przyszedł Zbawiciel i nie dla nie potrzebujących lekarza lekarz.
Łatwość przeto tę zapewne bacząc, z jaką słowiańskim dane było ludom przystąpić do chrześcijańskiej ogólności, — obwołuje dalej pieśń apostoła, aby nie zapominano, iż «przez trud Bóg swój lud odjął djabłu z straży».
I staranniej jeszcze kładzie na tem przycisk, aż w Kościele Cierpiącym tęż samą treść podnosząc po śmierci: «Jeszcze trudy cierpiał bezmierne, Jeszcze był nie przyśpiał...»
Podobno, że po wszystkie czasy u umiarkowanego naturalnie temperamentu Słowian, a zwłaszcza i dlatego Słowian geograficznie środkowych, bywało rzeczą łatwą zyskać ogólne przykłonienie się. Czy to jest dobrze albo źle, tu nie roztrząsam, ale pewną jest rzeczą, iż ostatecznie wszystko za ogólnem przyznaniem od najdawniejszych czasów u nas się rozstrzygało. Samowładztwa nawet najwyższe były z elekcją razem. Słowianin zasadę tę, która z natury swojej miała być naturalnym despotyzmu hamulcem, aż do przymusu sam posuwał — tak dalece jest ona u niego główną. Wybór «Piasta» na końcu bieżącej historji polskiej jest tenże sam, co Piasta kruszwickiego albo Czarnego Leszka... (Tratka, 1279, mówi: «Po Bolesławie przez wybór nastał Leszek».) — I dlatego «Piast» za ostatniej epoki królów, jako okrzyk zarazem i jako idea już wybrzmiewa. Podobno, iż narody w kardynalnych kryształach swojego zasadniczego principium nie odmieniają wcale — podnoszą je, rozwijają, doskonalej lub mniej doskonale aplikują, lecz nie zmieniają.
Ku północy i morzu, ku południowi i jego słońcu opór, jaki stawił Słowianin chrześcijaństwu i ewangelizacji, zapewne był więcej stanowczym i wyraźniejszym. Co do właściwego «skruszenia bałwanów» na słowiańszczyźnie środkowej, wiele jest w tem kronikarskiem wyrażeniu do istotnego odczytania. Książęta nowopochrzczeni zamach ten przejęli od braci monarchów, gdzie on twarde granity za cel miewał. Świątynie były wprawdzie niekoniecznie, jak one opisywali wędrowni kupcy w swoich bogatych opowieściach, lecz na pośrodkowej słowiańszczyźnie arcymało w świątyniach tych było do kruszenia. Co innego jest symboliczny pierwszy zarys budownictwa, a co innego właściwa architektura. Wyprowadzenie «komina» na dach dopiero za Łokietka w powszechne użycie wchodzi, lubo symboliczne budownictwo leży i w posadach mogił. Toż samo jest i co do pisma, które zawsze i wszędzie z budownictwem ma związek. Litera, w umiejętniczym i obowiązującym jej sensie, niekoniecznie swoje ugruntowanie znajdowała była w umyśle i temperamencie Słowian, lubo że przedchrześcijańscy Słowianie mieli swoje «pisania», jakkolwiek nie odnalezione dotąd, ja najmniej nie wątpię o tem. Z poszukiwań własnych, gdyby ramy tej tu rzeczy dozwalały, zdołałbym mówić w tym przedmiocie. Najstarsze «runy» pisały się wkrąg koła (patrz np. «kalendarz runiczny») i kreślone były jako wełna strzyżonego barana ofiarnego, zwijana wkrąg i rozwijana, co dlatego wybrzmiewa: «Runo wełny...» Nie uważam także za wieści «czcze» i «podstawy nie mające» (według zdania pisarzy naszych), jakoby Bolesław Chrobry kazał był jakieś z czasów pogańskich «księgi popalić», lubo «deski» te albo ich szczątki nie są znalezione. Dzisiejszem zapewne pismem Bolesław «wydawał edykty», ale jakiemi urobionemi w społeczeństwie drogami i środkami edykty te roznosiły się i na prądach jakiego sposobu publikowania onychże, to z istotną ścisłością nie jest jeszcze dotąd rozejrzane. Atoli monarcha ów doraźnie i ręką silną cały jakowyś zborny porządek rzeczy przełamał i stłumił, skoro tenże za pierwszem stanu osłabieniem zgarnął się był natychmiast w dawne koła i pod pierwosłowiańskie cechy i znaki, za Masława, z którego kosami (herb «kosy») podniosło się przeciwchrześcijańskie oddziałanie. I ogół to ten sam, cały odwrócił się przeciw kościołom, który temu kilkadziesiąt lat tylko (czyli w historji jakby zeszłego miesiąca) ze świętym Wojciechem całą wiecą narodu «Boga-Rodzica» śpiewał, a teraz zapewne pierwotny onej rękopis wraz z «fundacyjnemi dokumentalni i pierwszyeh przywilejami biskupstw» (Długosz II. 96) płomieniami pożarów zatracił. Lecz to jest zarówno i tenże sam ogół, który niemniej, skoro po dobie upamięta się, wyraz «hospodyna» (podobno, iż jedyny w polskiej poezji, a w onejże użyty pieśni wielkiej) odpomni nanowo w hozannie dla Kazimierza («A witajże nam, witaj, miły gospodynie» — Bielski).

Tak łatwy to umysłów ogół na względzie mając, zarówno wypowiada święty poeta, iż «narodził się dla nas Syn Boży», i zarówno coraz to silniej dodawa, aby pamiętano, «iż przez trud... i przez bezmierne trudy» utwierdzają się w ludzkości owoce dobrego poselstwa i dzieło zbawienia gruntuje się.
Wyrażenie «starostę piekielnego», lubo wobec rozbioru treści, który tu podjęliśmy, jest podrzędne, godzi się wszelako zważyć jako dowód zupełnie swobodnej wolności słowa i naciskiem żadnym zewnętrznie nieupodejrzliwionej. Godność albowiem starostów jest arcysłowiańska i pierwotnie od powagi wieku samego pochodząca, a którą to po szczególe przedchrześcijańska moralność do zupełnego doprowadzała despotyzmu, tak, iż starzec starszy rozkazował jeszcze młodszym starcom, i że przeto moralny sens w archeologicznym tracił się wątku. Urzędy, z tegoż wprost wyrosłe, nazbyt w kwalifikacjach swoich objęły były prawo przedawnienia. Zaś chrześcijańskie pojęcie o godności wieku na szerszej się uzasadnia prawdzie. Literalnym nadto powodem, iż użyto tego wizerunku «piekielnego starosty», stała się i ta wierność świętemu pismu, jaka obok filozoficznej i poetycznej twórczości autora w całym utworze jego ciągłe napotyka się. Starosta tu albowiem odpowiada (u Ew. Mateusza XII. 29) mocarzowi w grodzie obronnym, którego złupić nie może człowiek, «ażby pierwej związał mocarza onego», czyli, jak wyraża pieśń: «starostę skował piekielnego».
Szczegółem tym jednego wyrażenia — nie oddalając się zanadto od głównego w tej strofie i pogłównie tu rozglądanego poetyckiego sensu we wierszu, iż «narodził się dla nas...» — winniśmy domieścić, iż święto Narodzenia Pańskiego jest «jedynem świętem Północy», pod osobną ta nazwą u wszystkich chrześcijańskich znanem wyznań.
Jakoż, gdyby kto w czas wigilji, o tej właśnie mistycznej nocy, podniósł się nad glob na wysokość, z którejby mógł północny jego obejrzeć profil, zobaczyłby od odległych krańców Kanady przez ocean, grupę angielskich półwyspów, Skandynawję, Germanję, Polskę, i przez Polskę aż do niektórych osad syberyjskich wielkie jedno koło zapalonych gwiazd ognia radosnego!...
Ludy inne mają i milenja swej historji poza dniem narodzenia chrystusowego, ale historyczny człowiek północny narodził się rówieśnie.
Arcyhistoryczny, a jednak poetycki sens tych mówień ażeby pojąć, trzeba we wigilję Narodzenia Bożego stać gdzieś na kotwicy, w jakiej zatoce portu idolatryjnych jeszcze do dziś ludów i mocarstw, i od strony jednej uczuwać idące ponad falami resztki odległego tyfonu, a od drugiej słyszeć echa armat chrześcijańskich, ku uczczeniu święta przez noc całą grzmiące z okrętów, i dymy ich, biało się ciągnące ku pagodom miast, widzieć samotnie.
Historja albowiem nietylko była, lecz i jest, i dlatego z pisanych dokumentów udziela się w niektórej jeno części swojej.

TEKST.
ADAMIE! TY BOŻY KMIECIU,
TY SIEDZISZ U BOGA W WIECU.
DOMIEŚĆ NAS, SWE DZIECI, GDZIE KRÓLUJĄ ANIELI:
TAM RADOŚĆ, TAM MIŁOŚĆ, TAM WIDZENIE
TWÓRCY — ANIELSKIE, BEZ KOŃCA!...

TU — SIĘ NAM ZJAWIŁO DJABLE POTĘPIENIE...

Sielskość ma i mieć zawsze będzie osobny urok, tak dalece, że oto i w jednym z najdonioślejszych pieśni nastrojów czuć się dawa i nie przestaje być wdzięczną. Przyczyna tego arcygłęboko leży, bo jeszcze w niejakim szczątku pierwotnej religijności ludzkiej z tak zwanego biblijnie patrjarchalnego czasu. Jest uwarunkowana naturalnie samem sielskiem życiem pewna moralność i ta ma zarazem uroczą stronę dawności swojej, czyli pierwotności, i ma niemniej swoją ograniczoność, jak wszystko, co naturalne jest. Arkadja pozostanie żywiołem poetyckim i utęsknieniem tego złotego wieku, który jeszcze pod jej formami nawet prorokującemu poniekąd Wirgiljuszowi objawił się, ale zapóźno wejdzie ona w historyczny interes Grecji, ani na czas ligi achejskiej nie pojmie. Naturalnie poniekąd moralnymi pasterze ażeby bywali, to jest im od patrjarchalnej podane tradycji, lecz Zbawiciela światłość na niebiosach poleciła i pasterzom iść do Betleem...
Naiwne zaś podanie u polskiego ludu przechowywa się, że byli to właśnie pastuszkowie słowiańscy (!).
Wyrys pierwszego człowieka jako «kmiecia bożego», zasiadającego we wiecy u Najwyższego, mniemam, iż dla każdego czytelnika, który — nieco bliżej Homera poznał, zdaje się być jego samego ręką na polskiej ziemi i polskiemi utworzonym słowy. Nic równego niema temu ustępowi pieśni «Boga-Rodzica» w całej pięknej literaturze polskiej.
Sioło też, we właściwem onego rozumieniu, oprócz niektórych szczęsnych momentów u Izraela, kiedy każdy pod własną spoczywał figą, oprócz pelazgijskich chwil Arkadji szybko w poezję przeszłych, nigdzie na świecie całym tak istotnie bytu swojego nie miało i nie ma, jak w Polsce. Germańska wieś od najdawniejszego swego początku, i zawsze, i do dziś była i jest małem miasteczkiem — burgiem. U latyńskich ludów wieś jest «willą». Tak, iż wsi właściwej nigdy i nigdzie nie było, oprócz w Polsce. Przymioty tego osobnego charakteru i ujemne onegoż strony stanowią jedną z najważniejszych tajemnic historji narodowej.
Jeżeli zaś tak jest i dotychmiast, jakaż to musiała być wiosenna i świeża młodość, cała kwiaty białemi wonna i pierwotna, za onych dni, w których do pierwszego człowieka śpiewał Słowianin: «Adamie, ty boży kmieciu».
Poeta też (wedle mojego sposobu rozdzielania «Boga-Rodzica» na części dwie) skłania się tu do tej najpierwotniejszej głębi ducha narodu i uświęca ją ostatecznemi widzeniami rzeczy niebieskich.
Kadłubek w tym zda się mówić sensie o ś-tym Wojciechu, że «...Polaków, jako młodziuchnych we wierze, wzmocnił».

«Domieść nas, swe dzieci, gdzie królują anieli»:
Co do próśb o spółkrólowanie ze światem anielskim po błogosławionym żywocie, te zapisywane bywały na grobowcach królów jeruzalemskich, a przeto później od naszej wielkiej pieśni.

«Mądre tedy jest (kreśli Skarga) w tej pieśni wszystkiej wiary wkrótce wyznanie, utwierdzenie nadziei i nauka pokuty, trzeźwa i roztropna modlitwa». — Dalej zaś wymownie dodaje tenże o przymiotach rycerskich tegoż utworu, co dało nam myśl do poszukiwań, czyli się on nie z dwóch składa części, — i na tem jest rozbiór nasz osnuty.

CZĘŚĆ WTÓRA.

TEKST.
NI SREBREM NI ZŁOTEM NAS Z PIEKŁA ODKUPIŁ,
SWĄ MOCĄ ZASTĄPIŁ.
DLA CIEBIE — CZŁOWIECZE — DAŁ BÓG PRZEKŁUĆ SOBIE
BOK, RĘCE, NODZE OBIE.
KREW ŚWIĘTA SZŁA Z BOKU NA ZBAWIENIE TOBIE.
WIERZŻE W TO, CZŁOWIECZE, IŻ JEZU CHRYST PRAWY
CIERPIAŁ ZA NAS RANY.
SWĄ ŚWIĘTĄ KREW PRZELAŁ ZA NAS CHRZEŚCIJANY.

JUŻ NAM CZAS, GODZINA, GRZECHÓW SIĘ KAJACI,
BOGU CHWAŁĘ DACI,
ZE WSZEMI SIŁAMI BOGA MIŁOWACI.
MARYJA DZIEWICA, PROŚ SYNA SWEGO.
KRÓLA NIEBIESKIEGO,
ABY NAS UCHOWAŁ ODE WSZEGO ZŁEGO.
WSZYSCY ŚWIĘCI PROŚCIE,
NAS GRZESZNYCH WSPOMÓŻCIE,
BYŚMY Z WAMI PRZEBYLI,
JEZU CHRYSTA CHWALILI.
TEGOŻ NAS DOMIEŚCI, JEZU CHRYSTE MIŁY,
BYŚMY Z TOBĄ BYLI,
GDZIE SIĘ NAM RADUJĄ JUŻ NIEBIESKIE SIŁY.

AMEN, AMEN, AMEN.

AMEN, AMEN, AMEN, AMEN.
TAKO BÓG DAJ,
BYŚMY POSZLI WSZYSCY W RAJ,
GDZIE KRÓLUJĄ ANIELI.


Dzieląc pieśń, jak ją dzielą, na części dwie, i nietylko dopuszczając, ale budząc, aby kto ode mnie lepiej to arcydzieło pojął i rozejrzał, — wypowiadam myśl swoją, iż wtóra część od słów «Ni srebrem ni złotem...» rozpoczyna się po tej jednowierszowej pauzie:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

«Tu się nam zjawiło djable potępienie!»

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Która to pauza pomiędzy dwiema całego poematu częściami stanowi przedział, jakoby pomiędzy chórami dwoma w starożytnych lirycznych utworach obrzędowych.
Zaś, o ile cała moralna strona pierwszej części opiera się na pojęciu pracy i trudów, o tyle ta druga mówi wyłącznie o ofierze.
Kolorytu sielskiego i kmiecego nietylko w części tej niema, ale założone jest jako główny wstęp nieufanie w srebro ani w złoto... Jest to po szczególe chór rycerski, chór wyłącznie dla rycerskiego skreślony stanu i towarzystwa. Tak dalece, iż mniemałbym, że naprzód całą pierwszą część lub początkową litanję śpiewało razem wszystko zebranie głosów, a wtórą część stan rycerski intonował, — że przełamywały się dwa chóry pauzą i zamykało się nareszcie odśpiewanie całego tekstu tą znowu litanją, którą spotykamy wkońcu hymnu, ale która już jest zewszechmiar widoczniejsza i w formie i w sensie. Niema tu już w części tej «Adamie ty boży kmieciu...» ale jest, z osobnym tonem, zagrożenie: «Ni srebrem, ni złotem...» dziwnie o wiele i wiele późniejszemu podbrzmiewające wyrażeniu: «ni z roli, ni z soli». Tajemnicze bo jest wzajemnictwo tych szczególnych w epopejach narodów wierszy, tonów i wygłoszeń, na których cała harfa wyłącznej jakiego narodu energji stroi się!
Podział takowy pieśni, o którym dosłownie Skarga nie mówi, zdaje się on jednakże widzieć lub mieć przed oczyma, skoro dwa przyznaje charaktery utworowi temu: katechistyczny i wojenny. Lubo dwu tych razem pod właściwym stopniem wystosowanie stanowiło jeden, albo mało, albo nieumiejętnie dziś czytelny, to jest, charakter rycerski. Szczegóły pod tym względem są tak zatarte, jak to bywa i poniekąd być musi z dawnemi arcydzieły, których delikatniejsze zarysy przez czas tępieją i, tylko grubsze gdy są widocznemi, czyni się rodzaj palimpsestu, wymagającego odczytania nanowo. Sprawa, o której już w tej naszej pracy mówiliśmy[1635].
Za czasów, bliskich Arturowi albo Wielkiemu Karolowi, wystarczało rzec wyraz ten: rycerstwo — kawalerskość, ażeby nie było potrzeby dodawania, iż to stopień jest historycznego kapłaństwa i nabożności. Figurę pamięci na sakramenta miało rycerstwo każde, jako to chrztu w łaźni rycerskiej, bierzmowania w dotknięciu mieczem nagim, przyjęcia w zbór i w uczestnictwo ciała zbiorowego w uczcie okrągłej i mistycznego małżeństwa w idealnem dla damy uwielbieniu i przeto uczczeniu niewiast. Inwestyturę też swoją w pasowaniu czyli zapięciu pasem bioder na znak wzięcia się do dzieł rycerskich.
Gotował się też rycerz w duchu do spraw swoich, a tego wielki teolog Wujek nie potrzebował za czasów swoich opowiadać i do niego to wyłącznie nie należało, jednym wszakże pióra pociągiem o «Boga-Rodzica» powiedział dość, skoro ją: «katechizmem polskim» nazywa.
Dla tychto samych powodów pióra późniejszego duchowieństwa, albo, że tak powiedziałoby się, niedopasowani poniekąd pisarze znajdowali w «Boga-Rodzica» teologiczno-filozoficzne usterki i niewłaściwości. I dla tejże przyczyny śpiewanie tego arcydzielnego rapsodu zwolna wychodzi z użycia pod epoką, w której zakonność rycerska ustępuje z szeregów tak nazywanej po dziś regularnej armji państwowej. W sposób, iż z nieodczytanego słowa «rycerskość lub kawalerstwo» zatrzymanym naprzód zostawa sens rzeczy, a potem podawanym w podejrzenie i do wyziębionej doprowadzonym obojętności[1636].
«Dobre poselstwo» Chrystusowe na cierpliwości, znoszeniu uraz, lubo pogłównie na nieustannej miłości oparte, nie dopiero wtedy dotknęło było sumienność wojskową, kiedy Ojcowie Kościoła osobnemi traktaty rozstrzygać musieli, czyli znak honorowy militarny godzi się chrześcijaninowi, albo nie godzi przyjmować i nosić. (Patrz «O wieńcu»). Ani też zagajenia takie, dopiero na osiem wieków przed «Boga-Rodzica», i dopiero, mówię, wtedy zastrzęsły sumieniami ludzi mieczowych, kiedy już Maksymiljan z Medjolanu do Galji z legjonami rzymskiemi wchodził i w Octodur (dziś Marigny dans le Valais) zatrzymał się, kędy mu Dioklecjan zaciężny legjon tebańczyków pod Maurycym nadesłał był. Wtedy albowiem już przeszło tysiąc żołnierzy, mieczami wyciętych co dziesiąty z szeregu, uzasadniło było znajomość rycerskiego rzemiosła, taki od reszty legjonu do imperatora pisząc list: «Twoimi jesteśmy żołnierzami, o imperatorze, ale wypowiadamy otwarcie, iż jesteśmy i Boga wojskiem. Powinność wojskowego tobie oddawamy posłuszeństwa, życia niewinność — Jemu. Od ciebie, cezar, płacę bierzemy, a istnienie od Najwyższego...»
W odpowiedzi, iż cały legjon do szczętu wyciętym został, nietylko już ślad mamy historyczny, że wątpliwości takowe teologiczno-moralne podnoszonemi były, ale że i swoją miały solucję. Atoli nie dopiero wonczas kontrowers tak wielki i historyczny począł się był i doskonałego rzymskiego legjonistę obchodził. Nad Jordanem jeszcze, gdy Jan chrzcił i kazał (patrz u Łukasza Ew. III. 14), «pytali go też i żołnierze, mówiąc: a my, co czynić mamy? I rzekł im: żadnego nie bijcie, potwarzając, ale na żołdziech waszych przestawajcie!»
Większy wszelako i do rozwikłania w pozornych sprzecznościach swych trudniejszy bezkierunek i zeń idący smętek owładnął był nie owe orły udyscyplinowanego wytwornie żołnierza rzymskiego. Całe tam albowiem społeczeństwo, organicznemi członkami ruch przyjąwszy, nie dawało przez to samo zaciemniać prawd i uczuć, lubo twardziej decydowało i walkę.
Ale ku północy i śród ludów, na poniekąd bezorganicznem pospolitem ruszeniu opierających wojenne siły narodu, czyli przeto tam, gdzie bohaterski osobisty zapał mniej się na świadomem opierał posłuszeństwie, doktryna chrześcijańska zasmuciła (wyraz jest historyczny: «zasmęciła») półbóstwo bohaterskie. W Odyna ojczyźnie poprostu i twarz w twarz na pojedynek wyzywał Odynowicz nowego boga. Znane jest to przesilenie dnia z nocą w Skandynawji, niedostępne do dziś dla historyków, iż tak zamkniętą była na czas.
U Słowian też, ku południowi, wyśpiewywał pobity wojownik smutki swoje.

Krugulce święte wypłoszył z gaju,
Sprowadził bóstwo z obcego kraju,
Jednę rai towarzyszkę
Mieć na całę ścieżkę
Od wiosny... do Marzanny!

Czas zaś nie tak prędko przemienia się tam, gdzie organicznie społeczeństwo nie rusza się, lecz pogłównie na uczucia przetworzeniu, albo na ogólnej opinji opiera postęp. Myślę, iż Bolesław Wielki organizacją rycerstwa i wielce się zajmował, i wiele jej dopełnił, skoro i łaźnię rycerską (wytłumaczoną nieco po mongolsku przez kronikarzy i pisarzy polskich), jak mógł, tak postanowił. Wszelako zakon ten rycerski, widoczna, iż nie rozweselił się był jeszcze w prawdzie nowej, i że stary smętek heroicznego zuchwalstwa niezupełnie musiał być za czasów apostolizacji św. Wojciecha odrodzonym, jeżeli za reakcji przeciwchrześcijańskiej wystąpić i zwyciężyć nie mógł, owszem, jeżeli Masławowi dozwolił podchwycić się kosami gminy. Tudzież, jeżeli jeszcze Bolesław Zuchwały towarzyszów i rycerzy znalazł w zamachu swoim — na świętego Stanisława u ołtarza, którzy «ni srebrem ni złotem» podobno nie gardzili.
Śród takichto żywiołów Ad-Abert, z rodu i ukształcenia zupełny patrycjusz, a przeto świadomy historycznego rozwoju prawdy chrześcijańskiej, lubo — jako apostoł — zupełnie prosty i pokorny sługa, stał się i pociechą wojska (woj-ciech).
We wtórej przeto części hymnu «Boga-Rodzica», która, według mojego rozglądu, zda mi się być pogłównie rycerskim instrumentem, do uważania jest to, iż nie mówi się już «człowiecze zbożny», lecz tylko «człowiecze»: «wierzże w to człowiecze» — i wyżej: «dla ciebie człowiecze» i że po pierwszy raz w całej pieśni użyte jest nazwisko «chrześcijan» w ogólności: «Swą świętą krew przelał, za nas, chrześcijany!»
Widoki też przebitych rąk, boku, stóp, krwi lejącej się i przelewanej i ran niezamknionych w zbliżeniu zupełnem pokazywane są w tej części wtórej, która za swą treść ma natchnienie ofiarą, gdy obrazów tychże w części pierwszej, która samem streszczeniem jest głównych prawdy tajemnic, wcale niema. Natomiast opiewa ona pogłównie trudy, prace dla tryumfu wiary, tudzież tryumf sam i zeń spadkobierne dary.
Jakkolwiek i tu ze stałą, w ciągu całej pieśni, wiernością pismu świętemu autor obziera się w tym ustępie także na list pierwszy św. Piotra apostoła, poniekąd do ojców tych Polaków pisany, dla których «Boga-Rodzica» skreśloną była... i jest...
Albowiem, bezpośrednio pisze Cephas też same słowa do wybranych przychodniów, rozproszonych po Poncie, etc. etc.
(I. 18). Wiedząc, iż nie rzeczami skazitelnemi, złotem, albo srebrem, jesteście wykupieni... («ni srebrem, ni złotem» w pieśni).
19. Ale drogą krwią, jako baranka nienaganionego... (w pieśni: «iż Jezu Chryst prawy», wyraźnie, że «prawy» v. «nienaganiony»).

Od zamknięcia ustępu pieśni, który właśnie rozebrać staraliśmy się, poczyna się już przyśpieszać rytm, jakoby gotującego się do wielkiej próby męża westchnienie.
Nareszcie stanowcza jakaś nadchodzi chwila — pieśń mówi:

Już nam czas!... godzina...
grzechów się kajaci,
Bogu chwałę daci,
Ze wszemi siłami Boga miłowaci...

To wybicie godziny i to wszystkich sił nawoływanie niewątpliwie stanowczą i, nie za wiele powiem, że przedwojenną określa sytuację. Co więcej, iż długo jeszeze potem trwał ten sposób prowadzenia wojny i bitwy, iż od dojrzałego, a jedynego uderzenia i ciosu, zależało całej sprawy rozstrzygnięcie. Takowy zaś leżał w wewnętrznem uczuciu chwili... doktryna, którą wyraźnie wypowiada Dziewica Orleańska, przed jedną z bitew swoich, podobnież wołając, że: «już czas!»
A skoro tu dochodzi «Boga-Rodzica» w tej wtórej części pieśni, następuje jeszcze to konieczne niedoufanie dojrzałości ofiary swojej i ta prostotliwa obawa, która bywa prawdziwego nieraz męstwa towarzyszką:

«Maryja Dziewica! proś Syna Swego,
Króla Niebieskiego,
Aby nas uchował ode wszego złego...»

A następnie, tak, jak na początku, litanijne zamknięcie hymnu:

«Wszyscy Święci proście»

I dopiero po pierwszy raz w całej tej pieśni, przez ciąg i jednej, i drugiej jej części, bezpośrednie do Chrystusa Pana zawołanie — — ostateczne i jedyne:

«Tegoż nas domieści, Jezu Chryste miły!»

Mistrzowskim zapewne jest to układem, iż na końcu dopiero znajduje się bezpośrednie słowo do Najwyższego i że, przez cały hymnu ciąg, modlitwa idzie hierarchjami i wstawieniami się, jakoby coraz we wyższe kręgi niebieskie. Ale śmiałbym uważyć, iż to zarazem okazuje, że niekreślona ona jest o tyle dla bezpośredniego kapłaństwa ołtarzowego, ile właściwiej dla chórów ludu i dla stopnia rycerskiej pobożności.

Co zaś znaczy po siedemkroć wyśpiewywane «Amen», to, wedle mojego rozpatrzenia budowy poematu tudzież symboliki pierwochrześcijańskiej zdawałoby się, iż dodane to było już po śmierci św. Wojciecha. A może zwłaszcza w onej bitwie pod Santokiem wygłaszane, gdzie (mówi Długosz) Polacy, skoro Pomorzan zwyciężyli, modlili się, śpiewając «in laudem et gloriam» S-ti Adalberti. I że siedem «Amen» oznacza siedem włóczni, któremi zapieczętował męczeńsko ten święty swoją drogę na ziemi.
Nareszcie, do uważenia jeszcze jest, iż po wyśpiewaniu onychto siedmiu «amen» mówi pieśń:

«...Tako, Bóg daj,
Byśmy wszyscy poszli w Raj,
Gdzie królują anieli».

Inaczej albowiem cóż znaczyłoby «tako»?...
Tu, zapewne, dołączyć należy odniesienie do znanych i częstotliwie cytowanych słów naszego proroka o całości pieśni «Boga-Rodzica», a mianowicie tych, gdzie Skarga świetnie wylicza, czego dopięli Polacy przy pojęciu i rozgłosie tego hymnu. I że przeto «potomkom przykład zostawili, który jako naśladują, niech się sami sądzą».

Pisałem w Paryżu 1873 r.


MILCZENIE
I.
CZĘŚĆ WSTĘPNA.

Czy śpiącego można przebudzić grzecznie?... Podobno, że nie; gdyby albowiem budziło się go upadkiem na twarz najlżejszego listka róży, jeszcze byłoby to tylko bardzo wykwintnie albo poetycko pomyślanem, lecz nie byłoby grzecznie, bo końcem końców trzeba śpiącemu przerwać snowania myśli jego — i to przerwać doraźnie, nie powoli, lecz nagle, przenosząc go jednym ruchem w rzeczywistość i w oczywistość inną. Nie można przeto z oczywistości jednej przerzucać nikogo w drugą sposobem grzecznym i pewne brutalstwo nieodłącznem zdawa się być od roboty takowej. Stąd to głównie i pierwszorzędnie pochodzi ta odpychliwość, jaką na samym wstępie spotyka u ogółu każdy nowy pomysł lub wynalazek, o ile jest początkującym lub posiłkującym nowe koło rzeczywistości i oczywistości; — budzić albowiem grzecznie w żaden sposób nie daje się. Owszem, większość ogromna spółczesnych, ażeby stanowczo uprzedzić wydarzenia i spoczynek utrwalić, starała się i bardzo pilnie stara uzasadnić i rozpowszechnić przekonanie, iż nic nowego pomyślanem i okazanem nie może być i że wszelka umysłowa w tym kierunku podejmowana praca przez to samo jest płonnym zachodem.
A co (należy ostrzec) może się napozór udowadniać z tej przyczyny, że, skoro wszystkość rzeczy i spraw świata tego w jedną harmonię jest obejmowana, łatwo jest odwrotnie w tejże harmonijnej jedności dopatrzeć wszystkiego zaczątków, jakoby przeto już nic nowego być nie mogło! Jest w tem jednak błąd ogromny, to jest: że absurdum[1637] bierze się za nowe — tylko albowiem absurdum leży poza ogólnym prądem harmonji bytu, wszystko ogarniającej. I wielokrotnie i dosyta nasłuchany w tym względzie cudzych zwątpień, byłem raz użytym w delegacji do jednego istotnie zasłużonego człowieka, któremu koledzy ofiarowali byli dobrze zasłużony medal. Rzecz tę cenną oddawałem w ręce uradowanemu i nie spodziewałem się był bynajmniej żadnych patetycznych utrudnień w tem poselstwie, osoba albowiem i prawdziwie zasłużoną była i szczerej prostoty pełną. Atoli, skoro uznawany i oceniony, przyjąwszy swój medal, począł starannie go obzierać, dostrzegłem nagle na jego licach przebłysk podobny do uśmiechu, pomieszanego z wielce głębokiem wrażeniem, — to zaś było tak dziwnie wyraziste, iż długo jeszcze potem nasuwała mi sama wyobraźnia ten psychologiczny obraz. Aż we wiele czasu po delegacji, znalazłszy się raz bardzo poufnie z mężem, o którym tu się mówi, podniosłem umyślnie okoliczność i zapytałem o przyczynę szczególnego wrażenia...
— Rzecz jest niezmiernie prosta! — odpowiedział. — Po pierwszy raz w życiu zobaczyłem czoło, usta i nos własny w profilu... I, gdyby nie wasz medal, może, jak bardzo wielka liczba ludzi, położyłbym się w grób, nigdy pierwej własnego nosa mniej jednostronnie nie widziawszy. Ja, który przecież ze wszech stron piramidy oglądałem!... Otóż myśl mi przyszła była, że zaiste muszą być jeszcze rzeczy nowe do okazania ludzkości, jeżeli, mówię, własny jej nos można zwiastować!
— Szkoda wielka — rzekłem — że tego właśnie nie raczyłeś nam był powiedzieć.
— Kiedy... jakoś... sam przyznaj, iż takich rzeczy się nie mówi...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Sąż zatem głębiny i stopnie szczerości ducha i oczywistości, które się jakoby spółmilczeniem ogółu uznawa, ale którym jawność spółczesna odmawia wygłosu, co okres, co wiek takowych to zmilknień nieuchronnie dla rozwoju swojej pełności potrzebując? Za całego okresu heroicznego greckiej filozofji, to jest, aż do Arystotelesa (lecz nie policzając tego mędrca), nikt nie pojmowałby takowej jawności względnej, zakreślone zgóry szranki mającej, ani ona komu wystarczyłaby! Nieledwie że na ulicy zapytać było przecie można, co jest dusza, jak i ile nieśmiertelna, co życie, żywot, naco i dlaczego filozofja... Zapytywany z niemniejszą odpowiedział prostotą: «Tyle a tyle wiem, lub nie wiem; co do filozofji, ta za cel ma uczynić człowieka moralnie szczęśliwym!»[1638].
Starożytni nie znali wcale pewnego rodzaju uśmiechu, który dopiero myśmy wynaleźli, a który też wynalazek nam przynosi niemały zaszczyt. To jest, oni nie znali uśmiechu zatęchłego umysłu i zupełnie zwątpiałego serca, z jakim odpowiadają dziś mędrkowie na zapytania ludzi naiwnych, świeżych i coraz rzadszych. — Zacny Diogenes przeczuwał zbliżanie się tej epoki wtórej, skoro, w księgozbiorze akademji widząc zapracowanych starców, pytał, ktoby to byli. — «Ci, co prawdy szukają» — odrzeczono. — «Ach! A kiedyż oni będą mieli czas ją praktykować!?...» Te wielkie słowa jego i inne, brzmiące żywo, jakby wczora rzeczonemi były, nie spotkały były narazie naszego spółczesnego uśmiechu i ostrzeżenia, iż «takich rzeczy się nie mówi...»; że do takich głębin wielkiego zadania bytowego nie wstępuje się; że wiedza (mianowicie od arystotelejskiego podziału na umiejętności specjalne) ma zadanie inne... a jakie zadanie — tego się także nie mówi!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słowem — że mądrość oczekiwać spokojnie winna na uzupełnienie wiedzy przez pojedyncze rozwinięcia umiejętności wszystkich, i że wtedy czas przyjdzie praktykowania prawdy! To jest bardzo piękne, tylko z jednej strony nie zaspokaja wcale, i owszem, prawie potwierdza Diogenesa zarzut, z drugiej jesteśmy w stanie zrobić tę małą uwagę, że podział na specjalne umiejętności zaskoczonym bywa i może być przez pojawienie się całych nowych umiejętności, których prąd i kierunek od naszego umyślnego systematorstwa nie zależy.
Rzecz szczególna: ze wszystkich mędrców starożytnych jedynego Diogenesa powiedzenia wybrzmiewają nam do dziś jako utwory spółczesne. Moglibyśmy go nazwać Hamletem filozofji, gdyby na myśl tę samą nie wpadł był Plato, nazywając go «obłąkanym Sokratesem!» Wszelako omyliłby się bardzo, ktoby Diogenesa poczytywał jedynie za improwizatora dorywczego i za bezkierunkowy jaki humor. On nie jest dotąd jeszcze obejrzanym w całości umysłu swojego. Zwłaszcza, iż sam powiada: «Ja, przesadzając we wszystkiem i pełniąc nazbyt, czynię to ku temu, ażeby ci, co przyjdą po mnie, nie potrzebowali pełnić nazbyt, lecz w samą miarę...» Filozof, który to i z taką wyraża trzeźwością, nie jest samym tylko genjalnym humorystą. Lecz planetarna wartość wielkiej Diogenesowej gwiazdy mniej była i mniej jeszcze bywa ocenianą od jej błyskotliwych tęcz dowcipu. Na mędrcu tym zamyka się ta filozofja, którą ja heroiczną nazywam. Wedle tegoż uważania mojego filozofja ta nie zaczyna się wcale od Talesa[1639], lecz od Ajschylosa[1640] dramatycznych przedstawień, gdzie wykładało się posady mądrości tradycyjnej i wypowiadało idee postaciami, zaś zamyka się i kończy niemniej dramatycznie, jak ją Ajschyłos początkował, to jest, zamyka się dialogami platońskiemi, tak, iż to, co sztuka nieledwie techniczna w Sofoklesie podziwia i ceni, nie należy bynajmniej do filozoficznego pochodu i rozwoju myśli greckiej, lecz dla dziejów sztuki zostawa. Gdy tymczasem platoński dialog ludzi zwykłych, ludzi, na ulicach Aten spotykanych, a poszukujących nieznanego Boga, prawdy i cnoty śród doczesnych i arcypotocznych bytu warunków, jest w prostej linji ostateczną jakoby rzeczywistością onych dialogów olimpijskich, ajschylowskich, gdzie sprawy i myśli ludzkiej jeszcze niema, gdzie święte i mądre fata człowiekiem dla idei pogardziły. Pogląd ten, osobistym moim będąc, może nie znaleźć usłusznienia, ale usuwa on na swoje miejsce pojęcia szkół, które sprawiedliwemi być nie mogą względem czasów, w których jeszcze szkół nie było i w których to, co później jedną ze szkół zowie się, było raczej powszechną ogólnością. Szkoły świadczą więcej o miejscu niż o ciągu rzeczy, a niekiedy są tylko nominalne[1641]. Także i dostąpiona z pochodem czasów doskonałość specjalna (np. tragedja sofoklejska) nie godzi się ażeby przeto wstecznie upodrzędniać miała objaw, który, lubo zaczątkowy, miał także swoją doskonałość, będąc wyznaniem publicznem wiary i wiedzy swego czasu.
Czy przez przybliżenie (à peu près), jak pierwotni czynili, czy (jak poarystotelejscy) przez system, otrzymuje się i udziela słuszniej światło i dobro?... Oto już pytanie, etycznie kardynalne i wprost podejmujące zacny ów Diogenesa utysk względem akademickich pracowników, skoro widząc ich, prawdy szukających («quaerere verum»), słusznie wołał: «Kiedyż oni czas będą mieli, ażeby znalezioną praktykować!?» Zaiste, jakniebądź i czujnie i spółpracowicie oczekuje człowiek na owe, których dostąpić mamy, doskonałości, zaręczone nam postępem, ulepszeniami potwierdzone i jaśniejące coraz nowym, coraz pełniejszym (lubo zawsze niewystarczającym) systematem, jednakowoż tenże sam człowiek i współcześnie zajmuje przecież także żywe miejsce w codziennej dramie doczesności, a na jej powołania odpowiadać i dopisywać onym jest obowiązany. Miałżeby on przeto jedną wiedzę podrzędną i zdawkową na codzienne takie wypadki, drugą zaś w zapoczątkowanych pracach ludzkości i jej spodziewaniu domniemaną? Jedną tymczasowo posługującą, drugą obiecaną... Stąd obiedwie niezupełnie trwale mu właściwe, obiedwie warunkowe. Śród takich to wiedz i tak się znajdując postawionem, uważa człowieczeństwo za dobre używać częstotliwie, zamiast odpowiedzi, niewypowiedzianych odwłok zdania, przemilczeń i niedogłębień wątpliwych. Atoli takowe właśnie że umyślnie czy przemyślnie niedopowiedziane odwłoki zdania, przemilczenia i niedogłębienia, są przecież utajoną myślą, więc są tylko koniecznie niedopowiedzianym ciągiem rzeczy!...
Czy system posiłkuje w czemśkolwiek prawdę, czy sprawdza ją albo jej świadczy — on, który zarówno rzeczom fałszywym jak niefałszywym może służyć?... Gdzie i poco wciąż nowe i zastępujące dawne systemata prowadzą, przewalając uprzedzicieli swoich?... Czy nareszcie system, sam w sobie uważany, kształci się także i postępuje?... Myślę, że nie, albowiem, skoro system się buduje na pojęciu zupełności, całości i harmonji, takowym brakować nic nie może; mógłby tylko na szerz postępować, coraz większą obejmując wszystkość następstw, pojawisk i szczegółów. I byłoby nareszcie do wnioskowania, że ostatecznem dostąpieniem doskonałości systematu musiałoby być jego porównanie z systematem świata naszego. W tem wszystkiem wszelako nic nam prostotliwie nie powiedziano dotąd i dlatego z wątpliwością wyrażam się. Wiem, że, czemuniebądź system służy, zawsze on nie większą, ani mniejszą cząstkę prawdy obejmuje, to jest, że, budując się na pojęciu całości, zupełności i harmonji, jużci że wyrażać musi ideę symetrji, miary i promienności... Oto wszystko!...
Zaś co do działania przez przybliżenie (approximative), to wydawa mi się być najwłaściwiej doniosłym atrybutem ducha ludzkiego. Nie wiem zaprawdę, czyli jest jaka forma działalności umysłowej odpowiedniejsza położeniu naszemu, jak przybliżenie! Jesteśmy w każdym zmyśle i rozmyśle naszym otoczeni kryształem przezroczystym, ale uobłędniającym poglądy nasze. Podobno, że, cokolwiek czynimy, zagaja się albo uzupełnia przez przybliżenie. Jesteśmy sami poniekąd nieinaczej istniejącymi na planecie, wirującym szybciej od uderzeń pulsu... A przeto możnaby nawet rzec, iż działanie przez przybliżenie nie jest dla nas przypadkiem, lecz podbitym sobie warunkiem[1642]. Stąd to, obejmując i jednocząc dwa wielkie klejnoty umysłowe, czyli: rozwagę umiejętności i nierozwagę instynktu przyrodzonego, jest ono zupełnie człowieczem. To też my, tak rzecz pojmujący, nie odpowiadamy przemilczeniami na pytania żywotne — bynajmniej...

Po kilkunastoletnim pobycie w jednej z najświetniejszych stolic Europy kolega mój, gdy miejsce miał opuszczać i skoro już wszystko do podróży przygotowanem było, rzekł do mnie: «Oto będę miał teraz nieco swobodnego zupełnie czasu, zechciej przeto o stosownej godzinie czekać mię jutro w małym parku przed budynkiem głównej bibljoteki — a ja będę się starał nadbiegnąać z jednej czytelni (cabinet de lecture), gdzie mam jeszcze z kimś spotkać się i na papiery potrzebne okiem rzucić — poczem zajdziemy też zobaczyć bibljotekę... Inaczej przecież wyjechać nie godziłoby się!...»
W słowach tych, zupełnie naturalnych, cóż usłyszał każdy obecny i wszelki spółczesny, a co usłyszałby milczący przez lat parę pitagorejczyk?... W tychże samych, mówię, wyrazach, które wszelako wystarcza cokolwieczek odmiennym wygłosić nastrojem, ażeby, piorunującą stawszy się satyrą, cały przedstawiły obraz błędu i nieszczęścia głębokiego naszej wiedzy i za nią idącej cywilizacji?
To też prostem i logicznem następstwem stało się, że kolega mój niedopisał i spóźnił się. Oczekiwałem go spokojnie w przyjemnym cieniu bukszpanów, patrząc na maleńkie dziecko złotowłose, bawiące się kamyczkami, z piasku wygrzebywanemi ze starannością nieprzerwaną...
Skoro zaś oczekiwany nadbiegł wreszcie, już zaledwo wystarczyło nam czasu na obejście wokoło gmachu bibljoteki i na architektoniczne uznanie jego zalet. Otóż — mówiło się — skoro spojrzymy na te szerokie i rozszerzające się jeszcze bardziej masy pełnego muru, a spojrzymy ze stanowiska starożytnych literatur, czyli, że tak rzekę, kilku ksiąg sanskryckich[1643] i zendyjskich[1644], kilkudziesięciu greckich i rzymskich, i hebrajskiej jednej i jedynej...[1645] zaiste, że sama się myśl beznakłonnie ku temu zapytuje, jeżeli nie: «Na czem skończyć ma ta nasza literacka płodność?» to: «Na czem ona zatrzyma się i w co się odrodzi?» Będzież potrzeba, ażeby być jako tako, zgruba oczytanym, tyle pierw oczu sterać, ile ich zaniepodziewa w księgach swoich mandaryn[1646] chiński, do ostatecznego egzaminu przygotowujący się?!
Dziś, gdy, jeżeli gdzie, naprzykład, dziewięćset perjodycznych pism wychodzi, to oneż dziewięćset dzienników daje — tyleż romansów i powieści w feljetonach, a przeto samych już romansów dziewięćset na rok, coś jakoby trzy na dzień, spotyka się i to jeszcze w jednym tylko kraju Europy i w jednej ze stolic!
Dopowiedzieć co rychlej przynależy, że to zawsze jeden tylko romans, ów ostatni, ów interesujący romans obchodzić winien, ów, co obchodzi wszystkich, i że to zawsze jedna tylko broszura, owa ostatnia, owa, która to zainteresowała wszystkich, ta jest tylko obowiązującą. I że nawet nie czytać można innych, a jednak być człowiekiem...[1647]
Tymczasem niefortunnie rzucone i wdeptane w śmiecie osobistości, moralnie zaniedbane, przy bladej świeczce, z trudem zakupionej, czytywać będą na doywczo wpadłych im w ręce drukach to, co przypadek sam im nastręczył i w oczy cisnął przy zbytkowaniu i rozpuście umysłowej szczęśliwych śmiertelników. I udarty jakiś kawałek papieru drukowanego świecić będzie tym chciwym rozwinięcia umysłowego oczom i sercem. Atoli, jak według chińskiej karygodności wybiera kat z podanego mu kosza pełnego nożów ten lub ów nóż, trafem w rękę jego wpadający, a noszący na sobie napis: «ucho», «nos», «oko», «serce»... i wedle takowego to napisu zakrwawia go na członkach skazanego, tak nieszczęśliwy ów a chętny ukształcenia umysł, tułając się za bezcelnie i bezszczerze postawioną pracą umysłową, natrafiać musi i natrafia na pojawy, więcej daleko zakrwawień i ran, niźli pojęć mu przynoszące! — W całości zatem naszej umysłowej rzeczy jest coś sfałszowanego, coś zakłamanego powierzchownie i nie znoszącego szczerych, prostych zapytań, jak to zwykło się zdarzać w fałszywych położeniach! Że albowiem wiedza, dla użytku jarowego bieżącego uprawiona, zawsze końcem końców musi ostatecznie, nawet przez otrzymane rzeczywiste swe owoce, służyć wiedzy dla wiedzy, to jest tylko doskonałej architektoniki[1648] rzeczy umysłowych wypływem — lecz człowiek w tem, nic sam nie postawiwszy, bywa tylko jakoby arcyinteresującą igraszką ciekawości bezgranicznej — ciekawości, która, jeżeli wycofanemu z interesów i dostatnio postawionemu w rzeczywistości, a przyjaznemu wiedzy umysłowi może robić przyjemność umysłową (zwłaszcza, gdy innych przyjemności tenże już nie używa), to niekoniecznie dawa się (mówię) sama ona bezdenna ciekawość stawić rodzącej się, rosnącej i postępującej wciąż ludzkości jako jedyny umysłowego bytu interes.
Człowiek chce wiedzieć, gdzie i poco pracuje myślą?... Choćby tylko dlatego, że bez tej wiadomości niecała jego energja w dzieło zagaja się. Byłoby to zapewne czemś w rodzaju bardzo niegrzecznej rzeczy, gdyby kto do spółczesnego mędrca słowa te wystosował:
«Racz powiedzieć, mężu, czy człowiek może wszystko wiedzieć?
«Czy oczekiwać on ma, aż wypojedyńczone umnictwa dokwitami swojemi ostatecznemi stworzą wieniec i koronę światła? A tymczasem, czyli należy, ażeby codzienne jego życie świadczyło zastałym nałogom lub przesądom i posługiwało przyjętym hierarchicznie pychom? Mężu, rzeknij...»[1649]
Parabaza[1650] takowa zaiste, że byłaby rodzajem niegrzeczności, i to tem wyraźniejszej, że na samym wstępie (niniejszej części pierwszej «Milczenia» naszego) dostatecznie się udowodniło, jak dalece jest niepodobieństwem śpiącego grzecznie przebudzić.


II.
CZĘŚĆ DRUGA, WŁAŚCIWA:
GRAMATYCZNA, FILOZOFICZNA I EGZEGETYCZNA.

Niech pp. gramatycy zechcą wytłumaczyć wszystkim lingwistom Europy i Ameryki, tudzież wszystkim osobom umiejętnym, jak to się zrobiło, że cała jedna część mowy jest opuszczona we wszystkich gramatykach wszystkich języków?
Czy nie byłoby to z przyczyny, iż nienazbyt często oneż gramatyki dają definicję części mowy?...
Nic tego nie wiem... Sam zaś, o ile dane mi jest znać, głoszę, iż cała jedna mowy część jest z dotychczasowych gramatyk wypuszczoną. I to ta, na której buduje się i osklepia frazes — i nietylko nawet jeden frazes, lecz i następnego logiczne zagajenie, i trzeciego, i czwartego wątek etc... Częścią tą mowy jest: przemilczenie... Montesquieu[1651] nie powiada nic nieznanego, skoro mówi, iż daleko więcej od mówienia wyrazić może i wyraża nieraz milczenie. Lecz, otóż to jedno tylko gdyby jego było atrybutem i świadectwem, jużci, że to, co od mówienia więcej wyrazić może, musiałoby być mówienia częścią. Pretensja zdaje się być dosyć usłusznioną.
Milczenie więc, a mówiąc w zastosowaniu praktycznem, przemilczenie, jest niezawodnie częścią mowy. Prawda nazbyt duża, ażeby jej nie przeczuwali pp. gramatycy, i ażeby nie podejrzewali, że jest jeszcze coś semipsychologicznego[1652] do objęcia; ale poczęli sobie oni w tym względzie najniezgrabniej i prawie zabawnie, bo uczynili częścią mowy wykrzyknik. Zaś wykrzyknik nietylko policzać trudno do zasadniczych gramatyki posiadłości, z przyczyny, że jest on pozaskładniowym, bo cały się na wyrzutniach i niegramatycznościach buduje, ale i z tej, że, właściwie mówiąc, tylko tam brzmi wykrzyknik, gdzie nie jest deklamacyjnie zastrzeżonym i nakreślonym, lecz, gdzie sam z ustroju słów gwałtem się wyrywa... Są wprawdzie osoby, które dwa i trzy wykrzykniki w jeden punkt kładą, ale to wcale rzeczy nie pomaga, ani nic w niej nie wzmacnia.
Co więcej, wykrzyknik nietylko powodować nie zwykł następstw budowania wypowiedzeń, lecz właśnie, że je zatrzaskuje i urywa. Nie można więc było niewłaściwszego zrobić wyboru.
Inaczej zupełnie jest z przemilczeniem, które, (według mojego twierdzenia) będąc żywotną częścią mowy, daje się naprzód w każdem zdaniu wyczytać, a potem jest logicznym następnego zdania powodem i wątkiem. Tak, iż to, co drugie z porządku zdanie głosi i wypowiada, było tylko co pierwszego zdania niewygłoszonem przemilczeniem, a to, co trzecie mówi zdanie, leży w drugiego przemilczeniu, a co czwarte, w trzeciego... i tak, aż do dna treści, która tym dopiero sposobem jest rzeczywiście wyczerpaną na mocy logiki w takowym procesie dotykalnie objawiającej się.
Pp. gramatycy zaprzątać się zwykli jakąś abstrakcyjną mową, której niema. Mowa, dlatego, że jest mową, musi być nieodzownie dramatyczną! I jakże byłaby inaczej mową? Monolog nawet jest rozmową ze sobą albo z duchem rzeczy. Zdania tak abstrakcyjnie bladego, któreby wcale nie przynosiło ze sobą przemilczenia, prawie niepodobna jest wymyśleć! I gdyby się takowe złożyć udało, to musiałoby ono być nienależącem do ogółu żadnej żywotnej mowy.
Skoro mówisz: «Jakże mi się miewasz, przyjacielu?», przemilczane w tem jest:
— Dość dawno cię nie spotkałem lub nie widziałem, ażeby tem żywiej zapytać — «Jakże mi się miewasz przyjacielu?» — A to przemilczenie wstępne będzie zaraz wygłosem zdania następnego, i tak dalej.
«Jakże mi się miewasz, przyjacielu? Albowiem dość dawno nie widziałem ciebie, ażeby tem żywiej o to pytać».

Podobnież i w następnem zdaniu:
— Nie należy być o wiele jaśniejszym od przedmiotu — przemilczane jest:
Przedmiot każdy ma sobie odpowiedni stopień światła, pod którego wpływem najstosowniej przedstawia się — a przeto:
«Nie należy być o wiele jaśniejszym od przedmiotu» i t. p... — Czyli, toż samo wybrzmi przy następnem rozwinięciu rzeczy i przy stopniowej przemianie przemilczeń na wygłosy:
— Nie należy być o wiele jaśniejszym od przedmiotu, każdy albowiem ma sobie odpowiedni światła stopień, pod którego wpływem się najsłuszniej przedstawia, i t. p.
Z tej to pochodzi właśnie przyczyny, co Montesquieu za innymi powiada o wyrażeniu mocy, właściwej przemilczeniu. I tę to więc moc jużci że posiadać musi przemilczenie, skoro (jak okazaliśmy wyżej) radykalny ma związek tak z każdem pojedyńczo zdaniem, jak i z całością budownictwa mowy, jakżeby cośkolwiekbądź uwyraźnić było w możności?...

Gramatyczne i logiczne nasze w tym przedmiocie poglądy cokolwiek może skąpo, lecz stosownie do objętości niniejszego pisma na tych to skreślonych powyżej zamykając, przejdźmy do egzegetycznej i filozoficznej tegoż obrazu części.

Filozoficzne Pitagorasa milczenie (którego znaczenia dotąd nie wyjaśniła żadna egzegeza)[1653] przychodzi nam tu opowiedzieć i sprawozdać na mocy osobistych naszych poszukiwań. Niekoniecznie dlatego ażebyśmy to milczenie mieli za Pitagorasa i jego zwolenników pomysł i wynalazek, tylko z tej przyczyny, że do nas doszła wiadomość o niem przez tę drogę, bo my przez historję pitagorejczyków o tej praktyce dowiedzieliśmy się. Rzecz zaś sama ani nawet egipską, nietylko grecką i pitagorejską nie jest, lecz z najstarszych azjackich religijno-filozoficznych teoryj i praktyk płynie, a dopiero zaczerpnął jej był Pitagoras w Babilonie za czasu swej wędrówki i niewoli.
Lecz czy nawet dziś, przy zupełnem rozbałamuceniu czytelnictwa, może znaleźć się taki lekkomyślny czytelnik, który, przed oczyma mając, że italskiej szkoły mistrz żądał był od poczynających uczniów dwa, trzy, pięć i siedm lat milczenia, nie zastanowiłby się na chwilkę, iż tenże nie mógł przecież z onymi jak oficer z żołnierzami postępować, samym rozkazem nagim rządząc się, ale, że musiał on zalecenie takowe, nienajponętniejsze, jakiemś usłusznieniem zadatkować[1654]. Wypoczęta od zewnętrznych nadużyć i w normalny wprowadzona stosunek harmonja pomiędzy uchem zewnętrznem a wewnętrznem, pomiędzy patrzeniem optycznem a widzeniom — niemniej dotykaniem, niemniej smakiem ...słowem, odbudowanie całej postawy zmysłowej człowieka, długim spokojem milczącej ciszy pozyskane, nie wiem nawet, czyli byćby mogło wystarczającą zapowiedzią... Myślę, że nie!... Myślę, że egzegeza tej ciemnej treści, takie tylko dająca tłumaczenie, byłaby przestającą łatwo na nabytkach nieco podrzędnych. Tam — to jest, pomiędzy mistrza wnioskiem a przystępującego doń wolą — szło o coś pełniejszego od dyscypliny[1655] rad, o coś tak bezpośrednio żywego, iż tem samem zakląć dawało się cząstkę życia człowieka rozumnego i onąż umartwić. O co zaś szło tam, podobno, iż mnie zakrytem nie jest, albowiem dość uważnie poszukiwałem tego — lecz, ażeby tak niemałą sprawę bezpiecznie wypowiedzieć, należy mi siebie poniekąd aż do swojego osobistego przekonania filozoficznego pierw urzetelnić.
To jest, iż nie myślę wcale, ażeby wystarczyło człowiekowi, gdyby wiedział wszystko! Myślę, owszem, że człowiek potrzebowałby zawsze więcej... (Jakto? Więcej niż wszystko?!...) — Człowiek potrzebowałby (mówię) wiedzieć każdej pory, doby, chwili i okoliczności wszystko to, co w tych razach i względach wiedzieć on, jako on, powinien, i jako społeczeństwa ludzkiego członek.
To zaś wydawa mi się być więcej niż wszystko, albowiem toć jest wszystko, więcej znajomością i samejże niewiedzy i jej pomiaru.
Za dostojniejszą rzecz uważając otwarty w filozofji błąd, niż trującą umysły nierzetelność, wypowiadam zdanie moje prostotliwie. Zaś to podzielone (lubo i wyjaśnione przeze mnie) pojęcie było właśnie że pojęciem onej heroicznej filozofii, o której misterjach[1656] gdy się tu rozpoczęło mówić, wypadło nam przypadkiem nie utaić wyznania osobistego. Obraz albowiem takowy poszukiwanej dawno mądrości może dałby się i dziś tem usłusznić, iż, jeżeli widzimy, że przy spółcześnie panującym podziele na umiejętności ten albo ów specjalny pracownik stawa się zczasem jakoby doskonałą machiny częścią lub wytwornem narzędziem, tedy, dlaczegożby tejże samej wprawy nie nabierał i ogólną treść prawdy praktykujący umysł całego człowieka wedle machiny ogólniejszej?... Myślę, owszem, iż tam nasza podzielona na specjalności wiedza i działalność koniecznie będzie musiała dojść, gdy tak, jak cząstkowość specjaliści, uwłaszczyć sobie biegle potrafi niecząstkowość...
Dostąpienie przeto, zbliżenie się albo zbliżanie do kanonu wiedzy, określonego i uczytelnionego powyżej, było zapowiedzią obiecalną przyjacielowi-wiedzy, przedsiębiorącemu milczenia praktykę, którą zalecano i praktykowano dawno w pierwszych i nieledwie że najstarszych azjackich szkołach proroczych[1657]. Ezechjel tegoż samego dotknął był, i tak samo w Babilonie jak Pitagoras. Co do swojej idei, budowała się rzecz ta na pojęciu paraboli w najgłębszem i najszerszem onej znaczeniu; zaś co do praktyki, szło o osobiste zastosowanie ustatkowanego swojego myślnego organizmu do ustroju nieustannego w harmonjach stworzenia monologu wiecznego, i to na takie zbliżenia lub oddalenia, do jakowych ta albo owa osobistość rzetelnie się mogła była doprowadzić... Wytłumaczmy się więcej szczegółowo:
Pochopnie, lubo nienajrozważniej, mówi się, że: «Parabola nie dowodzi niczego...» Jużci tak jest, bo paraboli zadaniem nie jest dowieść, ale uoczywistnić — jedna zatem parabola oczywistni, lecz wszystkie razem uważane parabole nietylko że dowodzą, ale dowodzą tak bardzo ogromnej rzeczy, iż strach święty bierze pomyśleć o tem!... Dowodzą one albowiem analogicznego stosunku pomiędzy prawami rozwoju rzeczy świata tego, a prawami rozwoju ducha... Stądto i logicznie podejrzewany monolog nieustannie się parabolizujący, jużci że, jednem ze źródlisk żywych prawdy będąc, udzielać się miał i mógł na takowe oddalenia albo zbliżenia, do jakich kto osobistym własnego milczenia monologiem rzetelnie się doprowadzić starał i potrafił. Dochodziliż tam monologiści milczenia? — Jużci że dochodzili, skoro dobrze przed Pitagorasem, i nawet dużo później, niektórzy wcale do używalności mówionego słowa nie powracali, daleko więcej (stosownego czasu) wypowiadając przez lada drobny potoczny gest — przez upuszczenie lub podjęcie kamyczka z ziemi, uszczknięcie listka, dotknięcie jednym palcem rzeczy jakiejś pobliskiej. Widoczna w tem, jak dalece życzyli byli sobie na parabolizującym się jakoby bezwzględnie duchu opierać, mimo steru pojedyńczej człowieczej myśli. To tak i tu tłumaczy się i ona pozorna ciemność wyrażeń i tajemnica rzeczy, i Pitagorasowi przyznawane atrybucje fantastyczne — czy to słyszenia harmonji światów przez rytm obrotu ich, czy to rozumienia się ze zwierzęty i pojęcia pieśni stworzenia bezmownego... Wybłyski te genjuszu i te cudowności mogli biografowie antichrystusowi przeciwstawiać i przeciwstawiali żywym jeszcze bardzo wspomnieniom na Wschodzie osoby, czynów i wędrówek Zbawiciela świata; lecz, końcem końców, trzeba przecież je było z jakowegoś możliwego dykcjonarza[1658] wyciągnąć, który względne swoje istnienie musiał był mieć. Monologiści milczenia, mniej zapamiętali, późniejsi i którzy przy zadaniu ducha ogólnem uprawiali zarówno wyłączne gałęzie wiedzy (a przeto może lepiej obejmowali ogół, iż zarazem i onegoż szczegół uznawali), dochodzili byli do tejże samej furji profetyckiej[1659], lecz jedynie w wielkich zdarzeniach wyjątkowych. Za czasów bardzo wszechstronnej krytyki i zapewne niemałego światła (bo za czasu Sokratesa), kiedy jednakowoż lud ateński znalazł się był pod wpływem jednego z tych gwałtownych zawichrzeń sensu publicznego, które z wielkim i chełpiącym się zapałem ojczyznę jak najprostszą drogą do zatraty prowadzą — kiedy (historyczniej mówiąc) szło o wydanie i prowadzenie zgubnej wojny na morzu i na lądzie przeciw Syrakuzie i Sycylji, a szał był tak za wojną, iż mało kto na umiarkowańsze zdania światlejszych oglądał się, człowiek umiejętny i trzeźwy myślą, astronom i matematyk Meton[1660] (reformator greckiego kalendarza i który pierwszy o liczbie złotej[1661] pomyślił) nie zabierał głosu śród zgromadzeń, lecz podniósł się milcząc, a ująwszy pochodnię rozgorzałą, własny dom swój podpalił!... Przemowa żadna w najwymowniej patrjotycznych ustach nie mogła była ani lepiej sytuacji politycznej Aten skreślić, ani jaśniej rezultatów zamierzanej szalenie wyprawy wojennej ludowi przedstawić!... A lubo naturalną jest rzeczą, iż natychmiast wielu uważało astronoma za warjata, tak samo, jak niemało uważało było dawniej Ezechjela za obłąkanego, niemniej przeto i jednego i drugiego prorokowanie doszło jednakże do nas. Do tejże samej należy się tradycji ów, lubo niezmiernie późniejszy, prorok, który, napotkawszy jadącego do Rzymu Pawła (świętego), zdjął ze siebie pas i spętał się sam, dając przez to widzieć, jakie w Rzymie przyjęcie na apostoła oczekuje. Szkoły tejże samej możnaby się i dziś, lubo w bardzo grubych już kształtach, dopatrzeć, skoroby się uważnie i głęboko pomiędzy spólczesnymi cyganami poszukiwało[1662]; — zaś podobno, że w Persji estetyczne tradycje w tej mierze dochowały się jeszcze i są wyrażane przez poszukujących ile tylko można najmniejszej liczby słów do powiedzenia jakiej treści. Lakonizm[1663] albowiem, i nawet monumentalny rzymski styl, nie skąd inąd biorą swój początek i wypromieniają się.
Egzegezy pod tym względem czynione, jakie posiadamy do dziś, są gorzej niż niegodne przedmiotu. My tu jednakże ograniczać się powinniśmy, nietylko na samą odpowiedniość proporcyj tego szczupłego fascykułu[1664] pamiętając, lecz, wspominając sobie zarazem i naszego zacnego, a nawet umiejętnego przyjaciela, któremu jednakże, po wieloletnim pobycie w jednej z najgłośniejszych stolic cywilizacji, tyle zaledwo starczyło było chwil swobodnych, ile ich potrzeba, ażeby choć zewnętrznie gmach bibljoteki obejść i budownicze wartości jego ocenić lub podziwić. Pamiętny to, zaiste, acz maleńki wypadek, albowiem najniewinniej uparalbolizował mi był istotne publiczności spólczesnej obcowanie ze sferą wyrobów umysłowych i upomniał, do ila nierozwlekłym być wypada... nie-romansiście!...
Tego też dnia, a już wieczora, skoro raz w szczupłym parku zaczęło się było przechadzkę, wyprowadziła nas ona daleko poza miejsce dla bibljoteki okoliczne i znaleźliśmy się na wyniosłości, pod której piersią szeroką przepływało lub wrzało całe ogromnego miasta życie. Imponującym bywa, bo upajającym, ów gwar szeroki, który, urabiając się ze wszech wydźwięków wszystkich działalności i energij, śpiewa sam sobie nieustannie: — «Takich to, jak ja, pięć, sześć na świecie dziś... To cała cywilizacja jego, i wartość i siła!»
Jestci podobno tak, zaiste, że kilka ogromnych i nieustannych gwarów kilku stolic stanowi o żywotności historycznej i moralnej naszego świata; lecz, gdyby się na te huczące morza działalności i energij rzuciło naraz z góry onemi wielkiemi linjami, których zarysem i proporcją zwykł był Ajschylos postacie dwie urabiać z narodów i kroci, jatkieżby tu z tego naprzykład szerokiego tłumu i gwaru zgarnęły się kształty umysłowe? I tak sprawiedliwie otrzymane, jako je Ajschylos otrzymywał, to jest, ażeby postać, milionem będąc, miljon ów wypowiadała ściśle, nic poza sobą nie roniąc, lub może tyle zaledwo, ile na upostaciowanie odpowiedniego chóru jej potrzeba...
Spróbujmy!...

Jużci, ten Ogromny gwar i tłum zgarnąłby się naprzód w umysłową postać jedną, która nic innego, nic wtórego, nic godnego względu nie zna, nie dopuszcza i nie poczuwa oprócz swojego własnego i swojej pasji interesu. Kryć tego ani można, ani godzi się — tak jest. Postać ta znamienita ogarnęłaby i wyraziła większość masy wznoszącej i żywiącej ów kolosalny gwar stołeczny. Postać umysłowa, która pod jakimkolwiek tonem i formą porusza swe płuca i wargi, nic oprócz interesu swojej pasji nie wygłasza, nie uwzględnia i nie dopuszcza. Czy ten głos jest przemową parlamentarną, czy filozoficzną apostrofą, czy niewinną romansu formę przybierze, wsłuchaj się weń głębiej i spokojniej, a nie napotkasz nic innego, oprócz monologu pasji swojej i swego tylko interesu. O ile tym dwom odbrzmieć może w czemkolwiek ktoś inmy, czyja inna sprawa, lub interes, albo myśl, o tyle onemi zajmie się jeszcze ów osobisty monolog, ale zajmie tylko o tyle, i przeto, we wszystkości rzecz swą jedynie ważąc, nie wychodzi on nigdy ze swego punktu wyjścia!...
A nie wychodząc nigdy ze swojego punktu wyjścia, jużci że jest zawsze na miejscu. Tak, iż złudzeniem tylko optycznem powinienby być ruch tej postaci... A nie obejmując z całej wszystkości nic, prócz tego tylko, co do niej się odnieść może, jużci że nie taka dążność umysłowa nie świadczy i nie wypowiada dla prawdy bezwzględnej — ani jednego słowa nie dodawa do wielkiego bezinteresu wiedzy i uczucia; tak, iż złudzeniem akustycznem powinienby być we większej swej połowie kolosalny ów gwar stołeczny, z którego całokształt jeden właśnie podjąwszy, rozejrzeliśmy umysłowy jego charakter.
Drugim zaś kształtem z połowy drugiej tłumu i gwaru stołecznego, ogarniętym w niemniej kolosalną postać, byłby znowu umysł, poszukujący jedynie, ażeby być upodobanym względem mody czasu swojego i ażeby podobać się... Ten, nim otwiera usta, już odczytał pierw twe mniemania i dopowiada tylko do nich zdania swoje, poczucia swe do cudzych układa, myśli swoje z dovmyślonemi w drugich myślami wiąże, a jeżeli pierwszy nigdy swojego punktu wyjścia nie opuszcza, to ten drugi nigdy go i wcale nie miał. Pierwszy jest rozwijającym się nieustannie personalizmem[1665], — drugi bezświadomą albo przemysłową asymilacją[1666]. I oto są dwie postawy wielkie, cały ów ogromny gwar stołeczny, gwar, nie bez przyczyn przypisujący sobie siłę cywilizacyjną, wyrażające. Zaiste, nienazbyt wysoko potrzeba się wznieść, ażeby, nie usłyszawszy tam ani jednego słowa, podniesionego i wygłoszonego dla prawdy bezwzględnej i dla bezinteresu uczucia, pomyśleć słusznie: Jakże wielkiem jest albo bywa milczeniem ten, lubo taki ogromny, gwar i zamęt!....


III.
CZĘŚĆ TRZECIA.

Gdyby literatury ludów nie były żadnemi ogółami myślnemi, intuitycznie[1667] zadatkowanemi, lecz żeby się one przez stopniowany dorobek zyskiwało w miarę wzrostu i wydojrzewania człowieczeństwa, tedy dzieła pierwsze musiałyby być pokarmem dziecinnym, i dopiero o wiele późniejsze męskim. Tedy głębokie hymny, tedy moralne poważne zdania, w rym ujmowane, nie byłyby na zaczątku literatur, ani sama nawet potężna epopei istota tak wcześnie rodziłaby się. Tymczasem nawet najrozsądniejszy z mędrców starożytnych Kung-fu-tseu (Confucius)[1668] właśnie że swoją, prawie już ministerjalną prozę czerpie z hymnów i pieśni początkowych, i właśnie że z epoki onej, w której człowiek winienby był zajmować się bawidłami dziecinnemi. — Rubaszniej wyrażając się (bo spółcześni chcą tej jasności stylu, która jest rubasznością), możnaby rzec, iż powinnyby być na początku literatur książki dla dzieci, gdy tymczasem jest przeciwnie: utwory albowiem, nacechowane solennością i uczuciem wielkości, są otwierającemi rzecz umysłową.
Mają one lub miewają coś naiwnego, lecz nie początkującego dziecinnie, tylko jakoby coś dziedziczącego z charakterem synostwa boskiego.
Nieobecność prozy jest pierwszym wielkim pojawem na zaczątku wszystkich literatur. Człowiek od pierwszego na świat kroku wchodzi jako zupełna postać umysłowa: jest poetą! I innego my umysłowego człowieka nie znamy udowodnie na początku dziejów, jedno poetę! Trzymając się przekonania, że wielkie, charakterystyczne zarysy i linje, gdy się ze znajomością rzeczy i sumiennością je wykreśla, daleko są i trudniejszemi, i więcej kosztującemi pracy i czasu, i korzystniejszemi dla czytelnika, niż drobiazgowa jaka egzegeza bardzo wątpliwych, nigdy niewystarczających, a ciągle zbytecznych fragmentów, zamiast próżno zaprzątać się, czy rzeczywiście Orfeja dziełami są ułamki, które może Linos, Muzajos, Eumolpos albo Amfjon[1669] był utworzył, właściwiej godzi się nam światło rzucić na niejasną sprawę chronologji względem żywiołów. Mówimy np.: Hezjod[1670] i Homer, ale żywioł, który przedstawia i urabia Hezjod, jest o bardzo i bardzo wiele od żywiołu, którym tchnie Homer, starszym, tak, iż, obok siebie dwóch tych poetów stawiąc, jednego po drugim trza pojmować. Jakkolwiekbądź, psalmistowski Hezjoda żywioł poetycki może jeszcze nietylko bardzo późnego (porównawczo) Pindara[1671] dać, ale nawet aż wielką obrzędową pieśń Horacego. — Skoro zaś żywioł parę epok przetrwać podoła, usunąwszy się z pierwszorzędności i stosowne sobie temperamenta ras jakich objąwszy, trudno przeto pogodzić następstwa żywiołów z chronologicznemi warunkami i względami. Nie półmityczny Orfej, Amfjon etc..., nie sam teologiczny Hezjod, ale Tales gortyński (nie filozof, Tales z Miletu) powinienby oną poetycką epokę pierwszą umysłowej człowieka działalności w Europie przedstawiać. Tales z Gortynu albowiem był jeszcze zarówno muzykiem, prawodawcą i lirycznym poetą. I Amfjon, i Orfej w tychże pojednaniu atrybutów czerpali natchnienie, lecz drugiemu męczeńska śmierć przerwała była wcześnie rozwój zadania. Orfej jest rozszarpanym dlatego, iż światu północnemu przyniósł ewangelję indywidualnej miłości kobiety, czyli promień myśli i życia, bardzo późno przez ludzi poznawany, jeżeli nawet u daleko czytelniejszych Semitów dopiero «Pieśń nad pieśniami» («salomonową» zwana) ewangelję tę podejmuje. Pierwej żeni się bardzo stosownie przez zaufanego posłańca lub wiernego sługę, albowiem idzie nie o więcej, jedno, aby osoba miała tę gładkość, którą powoduje zdrowie, tudzież, aby z zacnego była rodu, z cnotą dziewiczą i z wyglądaną bardzo płodnością macierzyńską. Rzeczy te doświadczony a serdecznie życzliwy służący gdy mógł sam ocenić, nic nie pozostawało do życzenia. Takowego wszakże pojęcia o małżeństwie ostatecznością krańcową musiało być i bywało przynajmniej razdoroczne pomieszanie wszystkich małżeńskich atrybucyj[1672] w czasie nocnego obrzędu rozpustnego. Póki albowiem indywidualna kobiety miłość nieznaną i nieuznawaną była, pozostawała tylko przyrodzona płciowa ogólność. Ten to prąd pojęcia i energji rozszarpał Orfeja...
Powracamy do wyżej powiedzianego określenia, iż pierwotny umysłowy człowiek jest poetą. Żal nam wielki, że ciemne i mało rozwikłane są wiadomości o trwaniu żywiołów, ich sukcesjach[1673] i procesjach[1674] i o warunkach chronologji względem tak różnostałych zjawisk. Życzylibyśmy sobie albowiem — to samo, co okazaliśmy i wyłożyli w części gramatycznej, przeprowadzić jednym i równym krokiem w niniejszą część historycznie literacką, okazując dowodnie, że tak samo, jak we składniowem budowaniu się zdań: pierwsze zdanie osadza się na przemilczeniu, które następnego logicznie zdania stawa się wygłosem, a przynosi ze sobą drugie przemilczenie dla nastręczenia wygłosu trzeciemu zdaniu i tak dalej — tak samo (mówię) i we wielkich, umysłowych wyrobach wieków i epok, to, co było przemilczeniem całego umysłowego ogółu jednej epoki, stawa się wygłosem literatury epoki drugiej, następnego wieku, a co ta przemilcza, wygłosi trzecia, swoje znowu dla następnej przemilczenie ze sobą wnosząc. Prawo przeto maleńkie, które odkryliśmy i podawamy, jest zasługującem na uwagę, albowiem okazuje się być całem i na rozmaitych polach zarówno żywem. Onego pierwoumysłowego człowieka-poety dziełami pierwszemi są dumania, inwokacje[1675] — ten wyraz «muzo» jest tylko ostatnią kartką wielkiego psałterza, która się dochowała przez swoje ze wstępem do dzieł drugiej epoki zjednoczenie. Inwokacje takowe, boskiego wyglądające sprawowania, brały udział we wszelkiej działalności i psałterz niemały stanowiły... Niczego albowiem bezpośrednio dzialalność człowieka nie poczynała była — —

«Zeus zawsze i zewsząd najpierwszy jest,
I ostatnim i środkującym — on, z płomiennym
Piorunem, powstał i zeń jest wszystko:
Podstawą on ziemi, on nieba jasnego osią,
On monarchą zupełnym, bo niszczycielem i stwórcą!»
(Według tradycyj orfeickich)[1676].

W powyższej inwokacji — i, o ile ona całą jedną epokę dumań wyraża — zapytujemy przeto (według naszego prawa) co stanowi przemilczenie? Co, tam niewypowiedzianem będąc, ma przez to samo dać epoce następnej wygłos i postawę?...
Jużci widoczna jest, że w inwokacji powyższej — i, o ile ona wyraża całą jedną epokę, przemilczanym jest człowiek, albowiem Zeus ze wszech miar i względów wyręczył wszystko. Człowiek, praca jego, walki, cierpienia, i doświadczenie, i rozwinięta w nim siła zaradczości, to wszystko jest przemilczanem i daje dla następnej epoki wyrobu umysłowego zgotowane miejsce na epopeję...
Dlatego też ostatnia inwokacja z epoki inwokacyjnych psalmów, lecz pierwsza z epoki następnej brzmieć będzie:
«Człowieka (teraz), o Muzo, wypowiedz, którego zmysł musiał się ubogacić, gdy po zburzeniu świętego miasta Troi błądząc, poznawał on ludzi, obyczaje i narody. — Człowieka, który cierpiał w sercu swojem... i narażał się na morzu, i nie dla siebie tylko, lecz ażeby i towarzystwo ocalić. A pociechy nawet i tej, ze zbawienia bliskich, nie miał, gdyż dla głupoty własnej poginęli...»

Po legendowej, po cudownej pierwszej inwokacyjnej epoce, widzimy zatem, jak się jawi i wygłasza epopeja przez samo przemilczenie — lecz ten znowu śliczny całokształt epopei cóż on dalej (zawsze według naszego małego prawa) przemilcza i co zatem przemilczenie owo, w łonie epopei niesione, dać ma jako zasadniczy wygłos trzeciej epoce? Słowem jednem: czem ta trzecia epoka będzie? — Jużci że bohaterowie epopei swemi olimpijskiemi krokami przekraczają właściwą prozę historyczną, interesa państw i narodów, tudzież warunki polityczne i finansowe etc... a przeto owa właśnie proza historyczna jest przemilczeniem, na jakiem piękna i bujna postać epopei właśnie że dlatego się wznosi, iż do onej poziomej treści historycznej nie zniża się. Epopeja zatem koniecznie przemilcza istotną historyczną prozę, a zatem (stosownie do naszego prawa) po epoce epopei, czyli, skoro ta już się zbierze w całość i utwierdzi pismem, i nieco książką zacznie być, następuje przemilczane w epopei łonie dzieło historji.
Legenda (cudowna), epopeja, historja — oto co już widzimy z rozwoju myśli człowieczej i z następstwa przepowiedzianego epok.
Historja wszelako, mimo zestępującego na szeroki poziom żywiołu swojego, czyliż także miałaby się jeszcze na przemilczeniu uzasadniać i takowe na wygłos dla następnej epoki przynosić? Jużci że tak, i to nawet dosadniej niźli gdzie indziej, bo bywały nawet umyślne zatajemnienia intryg, które we sto lat dopiero później uczytelniały się!... Historja przemilcza to, na co wystarczający wyraz jeden znaleźć trudno, ale co ze stosownemi komentarzami nazwać godzi się... anegdotą. — Tam są tajemnice psychologji dziejów, biografji, niezmiernie ważne częstotliwie, lecz za małe i za mnogie dla historji, która też je przemilcza. One wszakże na dnie anegdoty czekają fatalnej godziny swojej, albowiem po epoce tej, którą anegdotą zowiemy, jest rewolucja!... I oto, jeżeli nasza prawda milczenia nie jest błędem, tedy umysłowego tok rozwoju dawa następujące perjody: legendę — epopeję historję — anegdotę — rewolucję. Tego ostatniego wyrazu nie należy tu brać z żadną wyłącznością. Tem bardziej, iż ogromne różnice pomiarów wielkości spraw zachodzić muszą z biegiem czasów. Z administracyjną jakkolwiek wyraźnością nie można zewszechmiar linji kreślić na mocy naszego punktu wyjścia, jednakowoż oko jasne pozna, że pojawiska w literaturach wszystkich spotkane temi samemi są perjodami. Rzymian powszechnie krzywdzą, narzucając im pięć wieków literackiego niemowlęctwa, a nawet i kiedy prawo dwunastu tablic[1677] jako najstarszą rzecz cytują. Tak się wcale nie godzi: tylko my niezupełnie jasno wiemy, jakie to było umysłowe życie pod bliższym wpływem tych sybilińskich ksiąg, które zbyt łatwo opuszczamy ze względu. Co więcej, że i prawo dwunastu tablic nie jest bez pośrednictwa decemwirów[1678] upowszechnione. Virgilius jest niezmiernie oględny i sumienny w tem wszystkiem, co sakramentalnego z obyczajów starych podnosi; otóż, to uwyraźnienie, jakie on dla wierszy sybilińskich dodaje, że umyślnie były rzeczy niepisane, lecz przez oralne[1679] staranie wybranych mężów w życiu utrzymywane, aby tem wierniej przechowywały się i udzielały, daje zaiste do myślenia, iż cała ta epoka, za literacko głuchą i jałową uważana, niekoniecznie takową mogła być. Spółcześni literaci ze zbyt wielką łatwością uważają nieobecność atramentu za nieobecność wszelkiego umysłowego rozwinięcia... Epoka uprzednia względem tryumfalnej epoki literatury rzymskiej, według zdania wielu poprostu przejętej od Greków, nie była wcale taka jałowa, pusta i głucha. Myślę, owszem, też dlatego tak szybko doszło się do stopnia arcydzielnego we większości kart «Eneidy», iż to wszystko pierw było w kronikarskich rapsodach, a dlatego wszystkość «Georgik»[1680] jest tak niezrównanem arcydziełem, iż uprzedziły je niemałe o rolnictwie zapiski i dzieła!
Podobnież jest z każdym innym żywiołem, albowiem okres, jakkolwiek nierozgłośny, ale który może mieć sybilińskie rzeczy i kolegium do onych przechowania, tudzież dwanaście tablic i kolegjum je strzegące, a nadewszystko zupełnie nowy i twórczo sobie udziałany typ w tak zwanych «soturach» (późniejszych satyrach)[1681], okres, mówię, taki nietyle zapewne jest bezliterackim, ile my bywamy bezrozważni, skoro lekko o nim mówimy. Nadto sotury, czyli satyry, wchodzą według zarysu naszego w epokę anegdoty, czyli w zaranie rewolucyjnego obrotu całej umysłowej karty.
Gdyby perturbacje[1682] w tej naszej smętnej historji nie były tak częste i szerokie, tudzież, gdyby żywioły etnologiczne nie przeżywały nieraz epok i przeto nie nadwyrężały porządku chronologicznego (o czem się już wyżej nadmieniało), tedy z naszym zarysem żywotnych praw milczenia (w mowie ludzkiej i w dziejach) możnaby wszystkie wieki, jeden po drugim, obejrzeć, jak one myśli swoje podawały sobie w przemilczaniu głębokiem. I nietylko wieki!... Bo biegły ascetycznie umysł może tygodnie i dnie życia umiałby zobaczyć, jak zasuwają się w siebie i z siebie podawają na temże samem prawie — przemilczenia...
Na cóż zaś uchylam nieco tej zasłony?... Oto na to, iż w nasze umysłowe sprawy jeszcze z samymże drukiem weszło wiele spółdziałań i przyśpieszeń mechanicznych, chemicznych, elektrycznych... Musi przeto sztuka czytania, jeżeli nie prześcignąć, to wyrównać szybkościom i promiennościom gromu i na samem zwierciadlanem lubowaniu się drukiem nie poprzestać! Literatury także podobno będą musiały nietylko się zajmować ślicznością i obfitością jakiego bujnego swego kwiatu, lecz i uważaniem całych siebie, jako żywotną funkcję pełniących i obowiązanych. Oto dlatego uchyla się nieco zasłony tej...

(1882).





  1. Tytuł dodany przez wydawcę.
  2. Mowa o wielkich poetach romantycznych
  3. panteizm (gr.), określenie dla wszystkich systemów filozoficznych, uznających jedność Boga z wszechświatem.
  4. «B. P. P.» = Biblioteka Poetów Polskich, wydawana w drugiej połowie XIX w. przez F. A. Brockhausa w Lipsku. Tom XXI, z datą 1863, zawiera «Poezje Cyprjana Norwida, pierwsze wydanie zbiorowe».
  5. Niedorzeczność: wszelkie twierdzenia naszych przeciwników, niezgodne z naszą rutyną lub przekraczające naszą inteligencję. Słownik współczesny.
  6. 1. «Promethidion, dialogi o sztuce». 2. Pisemko «O sztuce». W pierwszej z tych dwóch książeczek zapowiedziane było w formie dialogu to, co drugiej stało się powodem. Dziś nastąpiły już fakta i pokryły polemikę. (P. P.).
  7. biuletyn (franc.) — urzędowe sprawozdanie z przebiegu jakiejś ważnej akcji.
  8. «O krytykach i recenzentach warszawskich», pismo ś p. Adama Mickiewicza, Zakończone temi słowy: «...szczęśliwi! Pisałem w Petersburgu, etc.» (P. P.).
  9. «O potrzebie idei», proza Juliusza Słowackiego, tudzież inne feuilles-volantes, w których powiada, że rodacy tak dalece ideę lekceważą, iż życzyliby sobie, ażeby lord Palmerston sam, własnemi rękoma bomby rzucał na mury chińskie, nie zaś myślą stanu wojnę czynił. (P. P.).
    «Feuilles-volantes» (franc.) — ulotne, drobne pisma.
  10. «Wiadomości Polskie». Numer pisma, w którym jest doniesienie, jak była uszanowaną chwila zgonu świętej i coraz wiekopomniejszej pamięci największego poety czasu swego, Zygmunta Krasińskiego, co wszelako następnie wraz się zatarło i pokryło. (P. P.).
  11. Mikołaj Machiavelli (1469—1527), mąż stanu i historyk włoski. Z powodu szczerości, z jaką w książce «O księciu» odsłonił zasady dyplomacji, nazwisko jego stało się synonimem polityka, nie liczącego się z wymaganiami uczciwości.
  12. demagog (ar.) = agitator ludowy.
  13. Mowa o poemacie «Quidam» (zob. w dziale «Powieści».
  14. Stator, przydomek najwyższego z bogów rzymskich, Jowisza, jako boga wojny.
  15. Postaci z poematu «Quidam».
  16. alembik (gr.), przyrząd do destylacji płynów.
  17. bursa (łac) — giełda.
  18. Sir John Falstaff, postać, stworzona przez Szekspira w dramacie «Henryk IV» i w jednej z komedyj; jest to łgarz, pijak, tchórz i wymowny a dowcipny samochwalca. Na nim wzorował Sienkiewicz swego Zagłobę.
  19. katechistyczna (gr.) nocja (łac.) = pojęcie, do którego doszło się przez pytania i odpowiedzi.
  20. Zygmunta Krasińskiego.
  21. mowa o poemacie prozą Krasińskiego p. t. «Legenda».
  22. jako przysłowie używany cytat z Horacego: za głupstwa królów pokutują narody (dosłownie: ilekroć zrobią głupstwo królowie, karę ponoszą Grecy. Hor. ep. 1, 2, 14).
  23. Felicjan Łobeski, pisarz-malarz — a następnie i ten, do którego niniejszy list był pisany!... Przyczyna tragiczna, dla której wiersza tego nie położyło się na wstępie przypowieści «Quidam» — raz, że zalegał list ten w papierach zgasłego, drugi raz, że boleśnie było przez długi czas do rękopismu tej treści, i treści naprzód określonej, zbliżać się. (P. P.).
  24. kurhan (tur.) — mogiła stepowa.
  25. trefniś (niem.) = błazen, wesołek.
  26. framuga (szwedz.?) — wgłębienie w ścianie, nisza.
  27. Podług mniemania ludu, jaskółki na dnie wody przebywają zimę. (P. P.).
  28. rusałka (łac.) — nimfa.
  29. Prawdopodobnie do Anny Skimborowiczowej, żony Hipolita, wydawcy warszawskiej «Gazety Porannej».
  30. Drumla, instrument brzęczący, na którym pospolicie grywają cygani. (P. P.).
  31. Dwuorzech i czworolistna koniczyna znajdującemu wróżą szczęście, wedle mniemania ludu, dlatego też szukają ich z natężoną uwagą i w głębokiem milczeniu. (P. P.).
  32. lazur (późnołac.) = błękit.
  33. Właściciel, albo dyrektor domowy, pisał na każdym uszaku mieszkalnego domu, stodoły, śpichlerza i obory litery G. M. B., tudzież rok, czyli Gaspar, Melchjor, Baltazar, imiona trzech króli. (Łukasz Gołębiowski, karta 312). (P. P.).
  34. szermować (niem.) — walczyć (jak szermierz), mówić ostro, sprzeczać się.
  35. multanka — drewniana fujarka, piszczałka (od nazwy kraju: Multany, pn. Rumunja).
  36. Mowa o powieści Ryszarda Berwińskiego p. t. «Bogunka na Gople» («Powieści Wielkopolskie», Wrocław, 1840).
  37. — Niny Łuszczewskiej, matki Deotymy.
  38. W. W. — Władysław Wężyk, przyjaciel poety.
  39. Antoni Czajkowski (1816—1873), poeta i prawnik, przyjaciel Norwida w latach młodzieńczych.
  40. Trzeba pamiętać, że w czasie powstania tego wiersza nie znano jeszcze «stalówek» i pisano odpowiednio zaciętemi piórami wielkich ptaków, zwykle gęsiemi.
  41. chryja (gr.), długa, nudna rozprawa, napisana wedle specjalnych zasad retorycznych.
  42. rubryka (łac.) — rozdział, ustęp.
  43. kraska lub krasnowronka (coracias garula), przepysznie ubarwiony ptak z rodzaju wróblowatych.
  44. t. j. z uczuciem, jakiem przepełniony jest poemat Byrona «Wędrówki Child Harolda».
  45. zenit (arab.) — punkt najwyższego wzniesienia się.
  46. Sakraments-hauschen in der Lorenzkirche w Norymberdze, przez Adama Krafta dłutowany opiera się na barkach swojego mistrza i dwóch uczniów, a przechodząc krańcem kolumny do samego sklepienia, zatacza się nareszcie w kształt udatnego wieńca; lekkość gotyckich luków czyni go raczej giętką i gałęzistą latoroślą, przetykaną gdzieniegdzie gronami osób, przypowieści Pisma przedstawiających. (P. P.).
    Adam Kraft (1440—1507), rzeźbiarz niemiecki.
  47. lewita — izraelita z pokolenia Lewi, pełniącego niższe obrządki w synagogach.
  48. dwa wrogie sobie werońskie rody szlacheckie, przedstawione przez Szekspira w tragedji «Romeo i Julja».
  49. Ludwik Norwid (1820—1882), literat, od r. 1846 emigrant.
  50. sarkofag (gr.) — grobowiec w kształcie rzeźbionej trumny kamiennej.
  51. Od autora do redakcji «Biblioteki Warszawskiej». Proszę Redakcji o zachowanie prowincjonalizmów, jakich użyłem w wyrażeniach: iłknie, ślina, dwa roki, pięć roków, rozesnuł się do czysta itd., jeśli niniejsze pismo może jej być przydatnem. Jakoteż: o dołączenie w polskiem, co z Dantego wziąłem za dewizę, bo różnie strofę tę tłumaczą, a ja rozumiem, iż «trzy krzyże» i to światło, na ziemię działające, nie z astronomicznych tylko przyczyn (jako komentator Artaud chce rozumieć), lecz w religijnym użył stylu; zwłaszcza, iż iskra (poca favilla), o której wpierw wspomina, i z której światło to wywodzi, następną strofę zaczynając, najwyraźniej w przeności jest użytą.
    Ja dewizę tłumaczę, jak następuje:

    — Nad śmiertelnemi przez rozliczne ujścia
    Światowa jasność wznosi się: lecz ówdzie,
    Gdzie cztery koła w trzy się krzyże łączą,
    Wnikając, hojniej rozsypuje promień
    I, miazgę świata coraz czyniąc miększą,
    Urabia wedle przyzwoitszych kształtów...
    Dante. (P. P.).


    W przekładzie E. Porębowicza brzmi ten ustęp:

    Przez rozmaite bramy lampa świata
    Wschodzi śmiertelnym, lecz onym zaworem,
    Co cztery kręgi w troje krzyżów splata,
    Pod lepszą gwiazdą, ruchem bardziej skorym
    Krok swój posuwa; w naszej ziemskiej glinie
    Umiarkowańszym odbija się wzorem.

  52. «Po turecku wre», wyrażenie z pieśni illiryjskiej: «I po turecku konia rozigrawszy». (P. P.).
  53. Według podania greckiego, Niobe, patrząc na śmierć swych dzieci, zabitych strzałami Apollina, skamieniała z bolu.
  54. ark (łac.) = łuk, brama tryumfalna.
  55. profil (franc.), kontur twarzy, oglądany zboku; biust (franc.) = popiersie.
  56. akord (franc.) harmonji (gr.), dźwięki, złączone w zgodną, miłą całość.
  57. rapsod (gr.), poemat lub urywek poematu.
  58. nebulosa (łac.) — mgławica.
  59. arkada (średniołac.) — łukowe sklepienie, podparte filarami.
  60. Izyda — egipska bogini księżyca, małżonka Ozyrysa, boga słońca.
  61. wibracja (łac.) — drganie (powietrza).
  62. liktorowie (łac.) — w dawnym Rzymie słudzy sądowi, noszący przed najwyższymi urzędnikami topory w pękach rózg, oznakę władzy sadowniczej.
  63. ciceron lub cicerone (włos.), przewodnik, oprowadzający i objaśniający widzów.
  64. Polonjusz: Przemówię znów do niego.
    Co pan czyta, łaskawy panie?
    Hamlet: Słowa, słowa, słowa!
  65. Rzecz czarnoleska — twórczość poetycka taka, jak Jana Kochanowskiego w ostatniej, czarnoleskiej epoce życia.
  66. L. A. — Leopolda Abramowicza.
  67. lazaron (włos.). próżniak i włóczęga wioski.
  68. szum retoryczny — piękne, szumne frazesy.
  69. Plutarch (46—125 po Chr.), pisarz grecki, autor «Żywotów sławnych ludzi» («Vitae parallelae»).
  70. Tytuł dodany przez wydawcę.
  71. — (włos.) Niech sławią Pana mego ci, którzy przebaczają dla miłości Jego i którzy znoszą dopusty cierpliwie, a chorobę w pogodzie ducha. Św. Franciszek z Asyżu.
  72. «Eloi, Eloi, lamma Sabachtani?» Boże mój, Boże mój, czemus mię opuścił? (P. P.)
  73. (łac.) — Do Włoch, do Włoch!
  74. Wiersz, zwrócony do Kajetana Koźmiana, który (1771—1856) wówczas liczył już 75 lat.
  75. seraf (hebr. saraph) i cherub (hebr.), w mitologji izraelickiej nazwy postaci nadzmysłowych, towarzyszących Jehowie i noszących jego tron.
  76. westalka, dziewicza kapłanka, bogini ogniska domowego, Westy, w starożytnym Rzymie.
  77. Tabliczki, powleczone woskiem, na których starożytni Rzymianie pisali; papirus (gr.), roślina, z której starożytni Egipcjanie wyrabiali papier do pisania — tu: zwoje papieru.
  78. Sappho (w II połowie wieku VII-go i pierwszej VI-go przed Chr.), poetka grecka, uważana przez starożytnych za dziesiąta muzę, miała według podania z powodu nieszczęśliwej miłości rzucić się w morze.
  79. Chios, prawdopodobnie kolebka poezji homerowej.
  80. Fingal, właściwie Find Mac Cumaill, bohater jednego z poematów, składających się na «Pieśni Ossjana» poety szkockiego J. Macphersona (1736–1796).
  81. Św. Cecylja, katolicka patronka muzyki.
  82. kaskada (fr.), mały wodospad.
  83. Antonio Canova (1757-1822), rzeźbiarz włoski.
  84. Hebe — grecka bogini młodości, usługująca bogom przy ucztach (malowała nektar).
  85. anachronizm (gr.), uchybienie prawidłowemu następstwu rzeczy lub wydarzeń w czasie.
  86. regestr lub rejestr (średniołac.) — spis, lista, wykaz.
  87. biret (łac.), rodzaj okrągłej czapki.
  88. = (łac.) pożyteczne z przyjemnem.
  89. sensat (nowołac.) — człowiek przesadnie poważny.
  90. basetla (włos.) — wielkie skrzypce basowe.
  91. trombon (włos.) — metalowy instrument dęty, rodzaj długiej trąby.
  92. oazis (gr.) — oaza, urodzajne miejsce na pustyni.
  93. tryton (gr.) — grecki bożek morski.
  94. Endymion, król Elidy, według jednego z podań przebywa w górze Latmos, w grocie, uśpiony przez kochającą go Selene (po grecku: księżyc), która przybywa nocą, aby go bez przeszkody całować.
  95. Właściwie: Gertruda Komorowska, której losy opisał Malczewski w «Marji» — «Werter» Goethego. — «Bruno», poemat Tomasza Augusta Olizarowskiego. — «Mazepa», tragedja J. Słowackiego. — «Co Chopin pisał» — dzieła muzyczne, zapewne po podróży na Majorkę.
  96. Torquato Tasso (1544-1595), poeta włoski, autor «Jerozolimy Wyzwolonej». — Byron poświęcił mu poemat p. t. «Żale Tassa» («The Lament of Tasso»).
  97. Fidiasz, znakomity rzeźbiarz ateński.
  98. Milcjades, Temistokles, Cymon, Focjon i Arystydes, wodzowie ateńscy — Tukidides, znakomity dziejopisarz — Sokrates, filozof.
  99. 99,0 99,1 ciszy — zamiast: cisi.
  100. Różnica formalnego języka rzymskiego z wewnętrznym, przydechowym, przyduchowym greckim; — wiadomo, iż w piersiach Cicerona filozofja narodowa grecka z językiem państwa rzymskiego się mierzyła. (P. P.).
  101. O duchach w posągach że była wiara (lubo w tych książkach czy umiejętnościach, które mitologją nazywają uczeni, pominięta), to jeszcze wiemy od Brutusa, który, zachwiawszy się, gdy do Cezara przystępował, nawoływał okiem sił ze statuy Pompejusza, pod jaką Juljusz wonczas siedział, a która dziś w galerji Spada stoi. (P. P.).
  102. Plutarch już był do tyla literatem, że powieść powyższą, acz po grecku, wzmiankuje zaledwo, i to na korzyść Cicerona, jakby to nie był jeden z najuroczystszych państwa rzymskiego dramatów; w tej skorupie, którą historją nazywają, niewiele jest
    szpar, tak poważną przepuszczających światłość. (P. P.).
  103. Syn Grimhildy — Irydion, bohater poematu Z. Krasińskiego.
  104. — księdzu Hieronimowi Kajsiewiczowi (1812 — 1873), głośnemu kaznodziei.
  105. Mowa o wypadkach roku 1848-o.
  106. Im więcej przechodzę w myśli dzieje świeże czy dawne, tem wyraźniej widzę, jak we wszystkich sprawach ludzkich los śmiesznie igra; bo sława (jaką się cieszyli), nadzieje (jakie obudzili), cześć (jaka im oddawano) raczej wszystkich innych przeznaczały do rządów, aniżeli tego, którego los trzymał w ukryciu jako przyszłego władcę.
  107. «Pańskie Jeruzalem» czyli «Królestwo Boże», epoka Ducha Św., nadchodząca epoka wiecznej szczęśliwości, której przyjście głosił Z. Krasiński («Przedświt», «Psalmy Przyszłości»).
  108. Mowa o «Don Kichocie», arcydziele poety hiszpańskiego, Miguela Cervantesa Saavedry (1517—1616).
  109. Dulcynea, karczemny ideał Don Kichota. Wiersz ten jest dowcipną trawestacją wiersza z «Przedświtu»: «I ja też miałem Beatrycze moją».
  110. paradyz (gr.) — raj.
  111. tu: rycerze.
  112. gnom (gr.) — duch ziemny lub górski.
  113. kwef (franc.) — kobieca zasłona twarzy, woalka.
  114. koncha (gr.) — muszla.
  115. immolujący (łac.) — składający ofiarę, immolowany — złożony w ofierze.
  116. Kolumna Vendôme na placu tejże nazwy w Paryżu z posągiem Napoleona na szczycie, kopia rzymskiej kolumny Trajana.
  117. chlamida (gr.), rodzaj płaszcza starożytnych, zarzucanego na prawe ramię.
  118. alea jacta est (łac.) — kości rzucone. Zwrotu tego, który po raz pierwszy miał wypowiedzieć Cezar przed przejściem Rubikonu, używa się na oznaczenie śmiałego postanowienia.
  119. cykuta (łac.) = szalej, roślina trująca.
  120. na schodach do Kapitolu padł Cezar pod sztyletami spiskowców.
  121. Marcus Brutus. (P. P.).
  122. apoteoza (gr.) — ubóstwienie, zaliczenie w poczet bogów.
  123. ambra (arab.) — substancja, wydająca przyjemną woń przy spalaniu się, stąd używana jako kadzidło.
  124. św. Paweł jako reprezentant kościołów protestanckich i św. Piotr jako przedstawiciel katolicyzmu.
  125. arabeska (włos.), ornament, złożony w stylu arabskim, t. j. kombinacja linij stylizowanych, kwiatów, ptaków itd.
  126. cyfa — wyraz, nieznany słownikom.
  127. Mowa o dziele Joachima Lelewela (1786-1861) p. t. «Considerations sur l’état politique de l’ancienne Pologne...», Paryż, 1844 — toż samo po polsku «Uwagi nad dziejami Polski i ludu jej» w t. III «Polski...».
  128. Maurycego Mochnackiego (1801-1834) główne dzieło «Powstanie Narodu Polskiego» pozostało niedokończonym fragmentem.
  129. konstelacja (łac.), stan rzeczy, wynikający ze zbiegu wypadków.
  130. ultima ratio (łac.) = ostateczny, rozstrzygający argument.
  131. Cornelius Tacitus (55-117 po Chr.), najznakomitszy historyk rzymski.
  132. solucja (łac.) — rozwiązanie, rozstrzygnięcie.
  133. aparata (łac.) — przybory, przyrządy.
  134. ekspiacja (łac.) — uczynki, mające na celu zmazanie winy, pokuta, przebłaganie.
  135. martyrologja (gr.) — dzieje męczeństwa.
  136. = (łac.) są słowa i głosy.
  137. Plato (427–347 przed Chr.), obok Arystotelesa największy filozof grecki.
  138. Pigmalion, bajeczny król Cypru, wyrzeźbiwszy posąg młodej dziewczyny, zakochał się w niej; wzruszona siłą jego uczucia Afrodyta ożywiła ją i dała mu ją za żonę.
  139. Wiktoria (łac.), bogini zwycięstwa.
  140. dziryt (tur.) — rodzaj krótkiej włóczni.
  141. kurpie — chodaki plecione (z łyka), kierpce.
  142. viator (łac.) — podróżny, wędrowiec.
  143. Veni, Creator (łac.) — „przybądź, Stwórco!»; początkowe słowa hymnu kościelnego.
  144. onyks (gr.) — kamień półszlachetny, biało i czarno prążkowany.
  145. Fibule, czyli upięcia szat, były ryte z kamienia onyks zwanego.
  146. ecce homo (łac.) — oto człowiek.
  147. (franc.) — «I po kułakach zobaczymy, kto ma większe prawo». — t. zn.: rozstrzygnie prawo pięści.
  148. (łac.) pełen utrapień.
  149. Danajdy — w mitologji greckicj 50 córek króla Danaosa, które wszystkie (z wyjątkiem jednej) w noc poślubną zamordowały swoich mężów i za karę musiały w podziemiach Tartaru czerpać wodę do beczki bez dna.
  150. Ugolino — tyran miasta Pizy (w. XIII), wrzucony przez wrogów na śmierć głodową do wieży.
  151. taran (gr.) — machina wojenna do rozbijania murów fortecznych.
  152. (łac.) — Idący na śmierć pozdrawiają cię, prawdo! — Przekształcenie znanych słów, z jakiemi gladiatorzy zwracali sic do cezara bezpośredni o przed rozpoczęciem śmiertelnej walki.
  153. Jonasz — jeden z 12 proroków mniejszych (ok. w. IX przed Chr.); według opowieści biblijnej połknął go wieloryb i po 3 dniach wypluł go na ląd.
  154. (łac.) — zniszczył w dniu swego gniewu.
  155. Geist (niem.) — duch.
  156. dysertacja (łac.) — rozprawa.
  157. sztudirunek (niem.) — studia.
  158. epitet (gr.) — przydomek, określenie (charakterystyczne).
  159. grawitacja (łac.) — siła ciężenia, siła wzajemnego przyciągania się ciał.
  160. kabała (hebr. kabbalah) — tajemna nauka żydowska treści filoroficzno-mistycznej.
  161. ateusz (gr.) — bezbożnik.
  162. Do Augusta Cieszkowskiego (1814—1894), ekonomisty i filozofa, autora «Ojcze Nasz».
  163. enigmatycznie (gr.) = zagadkowo, niejasno.
  164. cytat z «Wigilji» — zob. wyżej nr 37.
  165. Wiadomo jest, o ile cała epoka, u nas tak nazwana, klasyczna pozbawiona była wszelkiego życia, a tem samem życia starożytnych. Wszystkie niepoetyczne klasyków tłumaczenia nie stały się historją, a nie zaczęły być poezją; w niczem do Greków i Rzymian niepodobne, tłmaczenia tłumaczeń, cieniów cienie! (P. P.).
  166. 166,0 166,1 Lachesis — przeszłość, Kloto — obecność, Atropos — przyszłość. (P. P.).
  167. Istotnie, miejsce, w którem leżą zwłoki autora «Marji» jest nieznane.
  168. Sylf (nowołac.) — genjusz, duch powietrzny.
  169. Dziwna jest, że w najbogatszej prawie jako poezja literaturze polskiej Polka, krom Marji Malczewskiego, nierozwiązanym dotąd typem — mnie się zdaje dlatego, że ten Polek poeta przedewszystkiem ani jednego od nich kwiatu na grób dotąd nie dostał, gdy pani Sand, ba, i pan Balzak tyle ich za życia odbierają!... Telimeny za Polkę nie uważam a Zosi za kobietę, a Aldony nawet za osobę — ta ostatnia Litwą, romantycznością, ludzkością... symbolem, nie kobietą.
  170. Przy dyssekcji ciała Maurycego Mochnackiego spękane serce znaleziono. (P. P.)
  171. «Ta pieśń» jest jakby przeróbką przypisywanej Salomonowi «Pieśni nad pieśniami».
  172. W całym tym ustępie odsyłam usilnie Czytelnika do salomonowego «Canticum canticorum», a miamowicie roz. I, 2, 4; II. 7, 15, 17; IV. 6, 10, 12, 16; V. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8.
  173. 1Nie było mi nigdy tak pomyślnie, ażebym pisma moje, od lat tylu po różnych czasopismach rozrzucone, wydał razem, czem mógłbym (Jak to inni czynią) przyzwyczaić do mowy, o ciemności oskarżanej — bo już dziś mi niełatwo innej mowy się uczyć. Zresztą dla wszystkich niepodobna, a dla jednego pisać i drukować się nie zwykło; każdy z nas przez niektórych do wszystkich mówi. (P. P.).
  174. Po siedmiu błogosławieństwach następują trzy ustępy formy innej, które są przepowiedniami samej walki, temi siedmioma hufcami, sprawionemi pierwej, rozpoczętej. W tem odsyłam usilnie czytelnika do Ewangelji świętej. (P. P.).
  175. Tamże do każdego pojedyńczo błogosławieństwa odsyłam usilnie dla zgłębienia, jak pojęte są i czyli nie tłumaczę błędnie? (P. P.).
  176. powinno być: cisi.
  177. O «Walce wesołej» w Psalmach Dawidowych i indziej w Piśmie św. (P. P.).
  178. Zniesienie różnicy płci ostateczny dar łaski — zmartwychwstanie — wchłonięcie tam, gdzie się ani żenić, ani rozwodzić będą, jako aniołowie bozi. (P. P.).
  179. Piotr Józef Proudhon (1809-1865), jeden z pierwszych przedstawicieli naukowego socjalizmu, występował w swych licznych pismach przeciw własności prywatnej.
  180. Od czasu, jak ośmieliłem się filozoficzno-filologiczne równanie mienia i sumienia orzec, niesłusznie i o inne «przekręcania wyrazów» oskarżany; chcę tu objaśnić, że stracenie własności przez życie i przez śmierć (co tak ważna dziś kwestja) w filozofji polskiej dobitnie się określa. I tak: zarówno
    nieposiada się z żalu, jak i nieposiada się z radości — konający albo przerażony zapomina o mieniu, a rozradowany w Bogu nieposiada się zeń dla sumienia. Jeśliby te różnice niejasnemi się zdały, to proszę spojrzeć w dzienniki francuskiej partji porządnej (katolickiej), jak mówią często, ona to nieposiada się ze strachu, i w broszurę P. Kosińskiego, w Poznaniu drukowaną (o sprawie polskiej 1848). (P. P.).
  181. Różnice, które jaśniej w «Trzech Pytaniach» (poszycie drugim pieśni społecznej), mówiąc o duchu rzeczpospolitej i duchu rodów, wyłożyłem. (P. P.).
  182. Ten odsyłacz niech słuzy za przemowę: «głęboki myśliciel C. Norwid» przeniósłby trud ten civitas Vągrovicensis na wągrowieckim kapitolu. Tymczasem zaś z bruku paryskiego nie może niczem innem się wypłacić humorystyce powiatowej, która wielce mu miłą. Jeżeli co pomyślił kiedykolwiek, to tę jedną (pomyślaną jeszcze przed chrześcijaństwem w pięknych Atenach) myśl: że tylko głupstwem swojem można ogólnej mądrości dopomagać; i tak np., gdyby się nie rozgawędził w felietonach, to, jak świadczy pióro wągrowieckie, nie podleciałoby ono tym lotem wielce ze wszech powiatów całoojczyzny wyglądanym. Ażeby się pióra tym sposobem wszystkie razem wzbiwszy i zleciawszy, orłem nam w powietrzu zabłysnęły, co daj Boże i Przenajświętsza Panno, Amen... Wiersz ten jest przypisany czytelnikom «Wiarusa», bo oni to są żywym dziennika polskiego feljetonem. (P. P.).
  183. dua albo duga (ukr.), kabłąk nad chomontem w jednokonnej uprzęży.
  184. Plato (427-347 przed Chr.), obok Arystotelesa największy filozof grecki. — Archytas Z Tarentu (400-365 przed Chr.), filozof pitagorejski i matematyk, przytem mąż stanu i wódz.
  185. Idealność Platona była przeciwną rodzącej się właśnie mechanice, uważając ją (w pierwotnym jej ekstremie) jako zdegradowanie kontemplacji. (P. P.).
  186. To się odnosi do przyszłości już wyraźniejszej mechaniki, której Archimed na rzecz ojczyzny zażył. (P. P.). Sykulowie (łac.), mieszkańcy Sycylji.
  187. évènement (franc.) — wydarzenie (zwł. ważne, doniosłe), «ewenement».
  188. bursa (franc.) — tu: sakiewka.
  189. (ang.) — Dla kogo to kopiesz?
  190. Juljusz Michelet (1798—1874), historyk francuski, przeciwnik jezuitów; — dewocja (łac.), przesadna pobożność.
  191. Karol Baliński (1817—1864), poeta, autor «Męczeństwa Zbawiciela».
  192. trywjalny (łac.) — pospolity, gminny, płaski.
  193. progres (łac.) — postęp.
  194. Uranus — planeta, należąca do naszego systemu słonecznego.
  195. pascha (gr.), baranek wielkanocny.
  196. skała tarpejska, strome, skaliste zbocze Kapitolu rzymskiego, z którego strącano skazanych na śmierć zdrajców i krzywoprzysięzców.
  197. do Henryka Podhorskiego, jednego z przyjaciół poety.
  198. baza (gr.) — podstawa.
  199. stylus (łac.) — rylec.
  200. Wiadomo jest, że Cezar nosił w pierścieniu rytą postać Wenery. (P. P.).
  201. Wiadomo jest, że Brutus ćwiczył się w jasności i zwięzłości pisma przez obawę krytyków poznańskich. (P. P.).
  202. Wiadomo jest, że posąg starego Brutusa był z miedzi (P. P.).
  203. Wiersz ten wysłał poeta w liście z Paryża 29 listopada 1851 r.
  204. Wiadomo, że kolumna Vendôme jest kopją kolumny trajanowej albo antonjuszowej. (P. P.).
  205. koturn (gr.), rodzaj obuwia z bardzo grubą podeszwą.
  206. pretorjanie (łac.), gwardja przyboczna cezarów rzymskich.
  207. Wiadomo, że hufce Atylli prowadzone były przez chorążych, znaki smoków z rozwartemi paszczami noszących. (P. P.)
  208. kwiryci, tytuł Rzymian, posiadających pełne obywatelstwo.
  209. (łac.) = szewcze, pilnuj swego kopyta.
  210. Bem Józef (1791—1850), w r. 1831 major artylerji, w r. 1849 nieugięty wódz powstania węgierskiego w Siedmiogrodzie.
  211. = (łac.) Przysięgi, danej ojcu, aż do dziś tak dochowałem... Hanibal.
  212. = Bohdanowi Zaleskiemu.
  213. leszcz — właściwie: ryba z rodzaju karpiowatych; tu zamiast: leszczyna.
  214. teleskopowa (gr.), t. j. widzialna tylko przez przyrządy optyczne, zwane teleskopami.
  215. tylko nerwami, nie sercem.
  216. falbana (włos.) — zakładka, obszycie u spódnicy, fartuszka itd.
  217. (arab.) — pokój (z tobą); zwykła formuła powitania u Arabów.
  218. (łac.) — gwizdy skłaniają, nie ziewalają.
  219. Dorjowie (Dorja), stary, genueński ród szlachecki, jeden z przywódców arystokracji w Genui. — «lamowy» — otoczony purpurową obszywką, dostojny.
  220. aerolit (gr.) = kamień lub metal, pozostały po meteorze — tu raczej meteor.
  221. konstelacja (łac.) = grupa gwiazd stałych.
  222. Meduza, w mitologji greckiej jedna z trzech Gorgon, z wężami zamiast włosów na głowie. Głowę tę umieszczano często na tarczach lub na pancerzu.
  223. Janus, staroitalski bóg wszelkiego początku; przedstawiano go z dwiema twarzami (biceps' = dwulicy).
  224. agonja (gr.), walka, zwłaszcza ze śmiercią przy skonaniu.
  225. Stoik — zwolennik filozofji, głoszonej przez Zenona (około r. 300 przed (Chr.) w pstrym portyku (stoa) w Atenach, a dążącej do ciągłego doskonalenia się i zapanowania nad namiętnościami.
  226. ekwacja (łac.) — zrównanie, wyrównanie.
  227. Aluzje do podań biblijnych o Abrahamie; por. Genesis I. Mojżeszowe, R. XVI—XVII, XXII.
  228. Władysław Zamojski (1803—1868), jenerał wojsk polskich i polityk.
  229. Tak jak ci, którzy pragną rysować krajobraz, zstępują na równinę, aby uchwycić budowę i wygląd gór i miejsc wzniesionych, a wychodzą na wzniesienia, gdy mają malować równiny — tak samo, by dobrze poznać charakter narodów, trzeba być księciem, a by równie poznać książąt, trzeba być narodem.
  230. resurrecturis (łac.) = tym, którzy mają zmartwychwstać.
  231. Sydon, najstarsze miasto Fenicji, słynęło z wyrobu purpury.
  232. apokalipski, zwykle: apokaliptyczny (gr.), zgodny z opisem św. Jana w jego «Apokalipsie».
  233. Św. Pawła apostoła rycerska dzielność według Dziejów Apostolskich R. IX.
  234. nec utroque Caesar (łac.) = nawet Cezar nie może działać na obie strony naraz.
  235. = do Adama Mickiewicza.
  236. t. j. odbywające w duchu pielgrzymkę ku tobie, dążące ku tobie z wewnętrznej konieczności.
  237. = do Andrzeja Towiańskiego.
  238. = O, gdybyś wiedział, jak straszną karą jest brak kary. Św. Augustyn (354—430).
  239. kuczki, żydowskie święto szałasów; odprawiać kuczki — siedzieć smutnym, zadąsanym.
  240. J. K. — Józef Komorowski, artysta dramatyczny.
  241. satelit lub zwykle satelita (łac.) — ciało niebieskie, krążące dokoła planety, księżyc.
  242. Z noweli «Stygmat».
  243. Z noweli «Cywilizacja».
  244. Do Marji Trembickiej.
  245. Do Marji Trembickiej.
  246. — Requiescat in pace — (łac.) niech spoczywa w pokoju.
  247. pasja (łac.) — męka Pańska.
  248. t. j. Jadwidze Łuszczewskiej, «Deotymie» (1934—1908), która w r. 1854 wydała pierwszy tom swych «Improwizacyj i poezyj».
  249. eksperyment (łac.) — doświadczenie.
  250. puszka Pandory. — Według mitologji greckiej wszystkie nieszczęścia i klęski wysypały się na ziemię z puszki, otrzymanej przez pierwszą kobietę, Pandorę, od bogów i otwartej wbrew zakazowi.
  251. Wiersz ten odnosi się do Marji Kalergis.
  252. immolować (łac.) — ofiarować, składać w ofierze.
  253. Eakus — jeden z trzech sędziów podziemia (według wierzeń greckich).
  254. kuretami (gr.) nazywano na Krecie kapłanów bogini Cybeli.
  255. szansa (franc.) = widoki powodzenia.
  256. nazwisko niby greckie, znaczy: lubiący krzyk.
  257. Lord Gordon, familijne nazwisko Byrona. (P. P.)
  258. epitet (gr.) — przydomek, przezwisko.
  259. scjentyficzny (łac.) — naukowy.
  260. hajduk (węg.) — tu: lokaj, sługa (pierwotnie w węgierskim stroju).
  261. historjograf (gr.) ekspedycji (łac.) = pisarz dziejów wyprawy.
  262. edycja (łac.) dziejów, wydanie w piśmie, opisanie wypadków.
  263. areopag (gr.) — najwyższy sąd w dawnych Atenach.
  264. Partenon — świątynia, poświęcona Atenie, bogini mądrości.
  265. Eumenidy (gr.) — furje, bogini zemsty i złego sumienia.
  266. fibula (łac.) — sprzączka.
  267. stilus (łac.) — rylec metalowy do pisania na tabliczkach woskowych.
  268. Filhelleni — przyjaciele Greków, którzy wspierali ich w walce o niepodległość.
  269. Dwa są rodzaje obywatelstwa u Greków dzisiejszych: jeden szeroki i natchniony, a tak wielki, że Grecy z prowincji ubożeją i niszczą się dla uczynienia czegokolwiek ogólnie użytecznego, zacnego, lub pięknego; drugi, który Grekom onym zamyka wszystko, skąpi i utrudnia. Stąd prawo autochtonów, heterochtonów — ci drudzy mają jedno tylko prawo, prawo immolowania się. Filhellenowie w czasie wojny byli zawsze na pierwszą linię wysyłani, a częstokroć krajowcy rabowali im żywność, by odsprzedawać ją drożej. (P. P.).
  270. W kościele w Nauplji pomnik dla Filhellenów, kosztem Francuza postawiony, jest tylko oczekującym rozpadnięcia się abrysem do pomnika, który kiedyś być ma — wszelako w chwili, kiedy to piszę, przedsięwzięto w Missolunghi postawić monument Byronowi. (P. P.).
  271. ogłoszoną po śmierci Mikołaja I (2 marca 1855) przez jego następcę, Aleksandra II.
  272. = Hańba temu, kto o tem źle myśli. («Dewiza Orderu podwiązki»).
  273. = (łac.) Zmartwychwstał, jak to zapowiedział.
  274. Podczas odprawiania modłów nad zwłokami Mickiewicza, w kościele, uderzył emigrant Jaźwiński kijem w plecy Wład. Zamojskiego i umknął.
  275. Zwłoki Mickiewicza, po przewiezieniu do Paryża, złożono w kościele św. Magdaleny.
  276. Dwom uczniom swym, idącym z Jerozolimy do Emaus, zjawił według podania Chrystus.
  277. Sokratesowi w kilka czasów po śmierci jego Ateńczycy statuę ze złota postawili. (P. P.).
  278. Dante grzebany w Rawennle i we Florencji. (P. P.).
  279. Krzysztof Kolumb jest grzebany w Hiszpanji, w St. Domingo i w Hawannie. (P. P.).
  280. Cztery lata temu szukano na cmetarzu komunalnym, gdzie był pochowany jednooki bez nogi żebrak, żeby Camoensa pochować. (P. P.).
  281. Kościuszko leży w Solurze i w Krakowie.
  282. Napoleona drugi pogrzeb niedawny.
  283. w Chrystusie Panu. (P. P.).
  284. i Horacy za króla uważał się, jako każdy w chwili zapanowania, o czem psalmista: «Łaskę mocy twojej wypuści Pan z Syjonu — panuj wpośród nieprzyjaciół twoich». (P. P.).
  285. powtarzania czego się smucić? odnoszą się do ciemnej paraboli o człowieku, na gody wprowadzonym, który nie miał szaty weselnej... (P. P.).
  286. Deus ex machina (łac.) = bóg z maszyny, przysłowiowe, z dramatu wzięte określenie nagłego a szczęśliwego rozwikłania tragicznej sytuacji.
  287. Hubert (1366-1432) i Jan (1386-1440), van Eyck, twórcy malarstwa holenderskiego; Michał Anioł Buonarroti (1475-1564), jeden z najgenialniejszych przedstawicieli włoskiego Odrodzenia, poeta, malarz, rzeźbiarz i architekt.
  288. (łac.) niech się stanie i niech żyje!
  289. Feb (— Phoebus Apollo), grecki bóg słońca, Apollo.
  290. Niektóre Vedas miały to ostrzeżenie na początku, iż jedynie przez żyjących w lasach czytane być mogą z korzyścią. (P. P.). — Vedas, t. j. święte ksjęgi Hindusów (zwały się też owe księgi «aranjaka» czyli «leśne»).
  291. neofita (gr.) — nowonawrócony.
  292. Łukasz wykłada się «światły» — Pod inwokacją tego ewangelisty formowały się stowarzyszenia artystyczne w Rzymie, Florencji i t. d., pokąd nie było tych formuł, które dziś akademjami sztuk zowią uczeni. (P. P.).
  293. Tak utrzymują pisarze Kościoła na zasadzie szczegółów, jedynie przez Łukasza ś. cytowanych. (P. P.).
  294. Alfabet jest fenickim rezultatem symboliki pogańskiej sztuki i wiedzy. (P. P.).
  295. Imperator Leon, sztukę wszelką, na usługi Kościoła oddaną, za bałwochwalstwo uważając, sam odziewał się w płaszcz taki, jaki ówczesne obrazy dawały Matce Boskiej.
  296. satyr (grec.) — bożek leśny z koźlemi nogami, rogami i ogonem, uganiający się za nimfami.
  297. kontemplator (łac.), uduchowiony badacz.
  298. (łac.) — stój, wędrowcze!
  299. (łac.) — obeznany z malarstwem.
  300. ex professo (łac.) — z urzędu; z powołania.
  301. manjeryzm (gr.) tu: przyzwyczajenie, nawyknienie.
  302. profan (łac.), niewtajemniczony w coś, nieobeznany z czemś.
  303. Dwukoleśny wóz rzymski biga. (P. P.).
  304. Mummius był tak nieokrzesany, że, gdy po zdobyciu Koryntu zarządził przewiezienie do Włoch obrazów i posagów, wyszłych z pod wprawnych rąk największych artystów, nakazał zapowiedzieć przewożącym, iż, jeśli je zniszczą, będą musieli oddać nowe.
  305. Do Mieczysława Pawlikowskiego, poety i powieściopisarza.
  306. galwanoplastyka (nowołac.) — pokrywanie przedmiotów powłoką metalową przy użyciu prądu elektrycznego.
  307. ergo (łac.) — więc, zatem.
  308. kirys (niem.) — pancerz.
  309. patres conscripti (łac.) czyli «ojcowie spisani» — honorowy tytuł senatorów w dawnym Rzymie.
  310. dewiza (franc.) — godło, hasło, zasada.
  311. Onufry Kopczyński (?—1817), autor głośnej «Gramatyki Polskiej».
  312. (franc.). Ów człowiek nieznany, idący za dworem, żywiący się górną nadzieją odkrycia świata, był smutny wśród powszechnej radości; spoglądał obojętnie i prawie z pogarda na podbój, który, zdawało się przewyższał wszystkie jego pragnienia. Tym człowiekiem był Krzysztof Kolumb. — Przełożone z hiszpańskiego: «Historja czasów króla Ferdynanda».
  313. okwicie = obficie.
  314. perystyl (gr.) dziedziniec lub przejście, otoczone kolumnadą.
  315. mirra (gr.) — wonna żywica wschodnia, używana jako kadzidło.
  316. Memnon — słynny posąg pod Tebami w Egipcie, wydający dźwięki o wschodzie słońca.
  317. lazaron (włos.) — żebrak (włoski).
  318. Feb (gr.) — bóg słońca, Apollo.
  319. plejady (gr.) — grupa małych gwiazd w konstelacji Byka.
  320. Mowa o portrecie jenerała Henryka Dembińskiego (1791—1864), malowanym przez Henryka Rodakowskiego (1823—1894).
  321. Pomyłka poety: Dembiński nie przebywał ani w więzieniu, ani na Sybirze.
  322. Porze, — znaczy tu: czasie — materji. (P. P.).
  323. Do Jadwigi Łuszczewskiej, «Deotymy».
  324. Mamki etruskiej. Znając naturę twórczości i dłóta Michała Anioła, nie można nie zwrócić uwagi na biograficzny szczegół, iż mamka jego była żoną obrabiającego kamienie rzemieślnika, z okolicy, w której prawie jedyne są mury cyklopejskie. (P. P.).
  325. Michał Anioł za odrodzeniem rzeczypospolitei florenckiej był członkiem rady ośmiu na czele narodu, i nie jest tu mowa o ofiarowanem mu senatorstwie za pośrednictwem Celliniego, którejto godności zapewne nie chciał, kiedy nic posłowi nie odpowiedział. (P. P.).
  326. Fortyfikuje miasto jako przywódca inżynierji i artylerii. (P. P.).
  327. Boskie imię, olimpijskie — Olimpja. (P. P.).
  328. Odyn, w mitologii skandynawskiej bóg burzy i wichrów.
  329. Wedle tak podań północnych, jakoteż wiary, a nawet mniemań klasycznych starożytnych historyków, pasmo pod biegunem północnym mrokami swemi daje przejście dla duchów na planetę. (P. P.).
  330. Nikodem Biernacki (1826-1892), skrzypek i kompozytor muzyczny.
  331. diorama (gr.) — wielki obraz, malowany z obu stron na tkaninie przeświecającej.
  332. bisior (arab.?) delikatna, droga tkanina lniana,
  333. Dzieciom w Polsce mówią, iż człowieka na świat przynosi bocian lub żóraw: w czem leży parabola, iż z górnych stron i od wschodu ludzkość bierze początek. (P. P.).
  334. Czasowym przesądem. (P. P.).
  335. Ten wiersz jest z Psalmu Dawidowego. (P. P.).
  336. cykuta (łac.) — szalej, roślina trująca.
  337. Tytus Maleszewski (1829-1898), malarz rodzajowy i portrecista.
  338. Aluzja do podania o Orfeuszu, który po zmarłą żonę poszedł do Hadesu i potęgą śpiewu wzruszywszy Plutona, uzyskał pozwolenie na jej powrót; zakazane surowo oglądnięcie się za nią jeszcze w obrębie Hadesu sprawiło, że utracił ją na zawsze.
  339. limby (łac.) — tu: podziemie, Hades.
  340. Spartakus — gladjator tracki, przywódca zbuntowanych niewolników rzymskich (73—71 przed Chr.).
  341. = (łac.), gdy zabrakło ziemi...
  342. Kastor i Polluks — mityczni bliźniacy (w greckiej mitologji), symbol nierozłącznej przyjaźni.
  343. falanga (gr.) — szyk bojowy (pierwotnie w wojsku macedońskiem), zwarte szeregi.
  344. Dedal, wedle mitu greckiego sławny budowniczy, który zbudował na Krecie labirynt.
  345. Pentelikon, góra wpobliżu Aten ze złożami słynnego marmuru; «lew z Pentelikonu» — z marmuru pentelikońskiego.
  346. Mowa o pomniku Św. Stanisława Kostki dłóta P. Legrosa, w klasztorze pojezuickim w Rzymie.
  347. Czterowiersz, wyjęty z «Carmen macaronicum» Kochanowskiego, znaczy po przetłumaczeniu wyrazów łacińskich: «Nie żądam, głodny, opatrzenia i nie pragnę zostać starostą, nie dbam o lizanie dworskiej polewki; głupcem jest każdy, kto w uszy królów mówi pochlebstwa, a nieszczęsnym, kto się zabawia w obłudnym zamku (królewskim)».
  348. puzon (niem.) — rodzaj dużej trąby.
  349. koma (ur.) — przecinek.
  350. eunuk (zwykle eunuch, gr.) — rzezaniec.
  351. = (łac.) król czy wieszcz.
  352. dagerotyp, fotografja, otrzymywana na srebrnej płycie wedle metody Daguerre’a, wynalezionej w r. 1838.
  353. krynolina (nowołac.), szeroka, sztywna, na obręczach opięta suknia kobieca.
  354. pole falerneńskie (ager Falernus) w Kampanji dostarczało w starożytności sławnego wina.
  355. do Antoniego Zaleskiego, przyjaciela poety.
  356. t. j.  nowelę p. t.  «Bransoletka».
  357. Roku 95, pod Domicjanem imp., wygnaniec z Patmos wrzucony był we wrzący kocioł. (P. P.).
  358. Salwator (łac.) — Zbawiciel.
  359. Wiersz ten umieścił poeta w broszurze «O sztuce (dla Polaków)», wydanej w Paryżu w r. 1858, a zwróconej w znacznej mierze przeciw rozprawie J. Klaczki «O sztuce».
  360. Jest to odpowiedź na wierszowany list Teofila Lenartowicza.
  361. Mowa o t. zw. «Argonautach», którzy z Jazonem na czele, wyprawili się do Kolchidy (południowo-zachodni Kaukaz) po cudowne złote runo, strzeżone przez smoka.
  362. Pięta była jedyną częścią ciała Achillesa, niezabezpieczoną przeciw ciosom.
  363. = T. Lenartowiczowi.
  364. = «malował» a nie «namalował mistrz włoski».
  365. John Brown (1800—1859), obywatel Stanów Zjednoczonych Am. P., za spisek, mający na celu zniesienie przemocą niewolnictwa, powieszony w Charlestonie 2 grudnia 1859.
  366. W przekładzie polskim: O ile mogłem osądzić w swem życiu, jedynie od ludzi dzielnych można oczekiwać ludzkiego zachowania się wobec pokonanego nieprzyjaciela; tchórze dowodzą swej odwagi okrucieństwem. Chrystus, wielki obrońca wolności, jak i zbawienia, który — jak przepowiedziano — rozpoczął misję swą od głoszenia wolności; Chrystus, powiadam, uznał, że należy mi wytrącić miecz stalowy, jaki nosiłem przez pewien czas, lecz włożył mi do ręki inny — miecz nadziei. — Jeśli wszystko dobrze zważyć, wcale nie jestem rozczarowany. Byłem bardzo rozczarowany co do siebie samego, że nie znalazłem się na wysokości zadania, jakie sam sobie wytknąłem; lecz teraz poddałem się całkowicie i w tem, bo plany boże, były ponad wszelką wątpliwość nieskończenie lepsze — inaczej nie byłbym odbiegł od planów swoich.
  367. Jerzy Noel Gordon Byron (1788—1824), największy po Szekspirze poeta angielski.
  368. Raffael Santi (błędnie nazywany niekiedy Sanzio, 1483—1520), jeden z najsłynniejszych malarzy włoskiego Odrodzenia.
  369. Splin jest nieznany u ludów południowych. (P. P.). — Ten wyraz angielski oznacza chorobliwy rozstrój nerwowy i połączone z nim przygnębienie, zniechęcenie do życia.
  370. fresk (włos.) — malowidło al fresco czyli na świeżym tynku.
  371. tu: anielskiej (wogóle).
  372. hosanna (hebr.) — «pomóż!», «zbaw!». Okrzyk ten wyrazał prośbę, a także uwielbienie.
  373. pamflet (franc.) — ulotka treści potwarczej, obelżywej.
  374. Przez wieków dość, bo aż do panowania zeszłego papieża, pokazywano w akademji św. Łukasza w Rzymle czaszkę bardzo piękną, jako czaszkę Rafaela Sanzio uważanż; gdy jednak za pontyfikatu zeszłego Ojca św. otworzony był grób Rafaela w Panteonie z przyczyny, iż Tybru wylewy zachodziły aż tam i zepsować go mogły, pokazało się, że ona czaszka, w akademii św. Łukasza odwiedzana przez wieków parę, nie była wcale czaszką Rafaela! Myślę, że wystarczający to jest dowód, o ile nie trzeba ufać pewnym anegdotom historycznym, lub, mając zaufać onym, dobrze jest pierwej do bezpośrednich źródeł zstąpić. Historia, jako umiejętność samoistna, jest to jeszcze bardzo młodziuteczkie dziecko, wieku prawie jednego nie liczące, i lubi się bawić różnemi wokabulami, jak naprzykład następujące wokabuły; Rafael, Fornarina, Beatrice, magnatyzm, jezuityzm. etc. (P. P.).
  375. Iris, grecka bogini dziewicza, uosobienie tęczy.
  376. dwa zwaśnione rody włoskie, znane z «Romea i Julji» Szekspira.
  377. legumista (łac.), ten, kto się żywi roślinami (strączkowemi, po łac. legumina), czyli jarosz.
  378. Abd el-Kader (1807-1883), emir arabski, bohaterski wódz przeciw Francuzom w obronie niepodległości; w czasie rzezi chrześcijan w Syrii 1860 r. stanął w ich obronie przeciw własnym rodakom.
  379. Wiersz zwrócony do p. M. Zaleskiej w odpowiedzi na zaproszenie.
  380. Sybilla — Deotyma.
  381. t. j. Ignacy Krasicki.
  382. aluzja do planowanej wówczas przez Deotymę powieści p. t. «Branki w jassyrze».
  383. Do Ludwiki Kuczyńskiej z Korczewa.
  384. Amfjon, w greckiej milologji syn Zeusa i Antjopy, stawny mistrz tonów.
  385. Amfjon miał otoczyć Teby murem w ten sposób, że, zwabione jego grą, kamienie same układały się i łączyły w jednolitą ścianę.
  386. «Wieków Marto» — albowiem Marla w ewangelji jest symbolem realności. (P. P.).
  387. Gedeon, jeden z «sędziów» izraelskich. Zob. Księgę Sędziów, R. 6—8.
  388. machabej (od imienia biblijnego: Machabeusz) — żyd (dziś raczej z odcieniem żartobliwym).
  389. Mowa o zachowaniu się Żydów warszawskich w czasie rozruchów w 1861 r.
  390. Wiadomo jest każdemu, że ani słońce, ani gwiazdy nie są tam, gdzie oczom patrzącego być się wydają. (P. P.).
  391. Panna Józefa Korczyńska, towarzyszka marszałkowej Kuczyńskiej.
  392. Joanna marszałkowa Kuczyńska (1812—1888).
  393. pilaster (franc.) — filar czworograniasty, wpuszczony przynajmniej do polowy w mur, a służący za podporę lub ozdoby.
  394. Saba, legendarna królowa etjopska, która miała odwiedzić Salomona w Jerozolimie.
  395. Debora (po hebr. «pszczoła»), wieszczka izraelska, która nawoływała do walki z nieprzyjaciółmi (Ks. Sędziów 5).
  396. Czarny kolor odzieży przejęli chrześcijanie od stoików. (P. P.).
  397. Stoik, zwolennik filozofji, głoszonej przez Zenona (około r. 300 przed Chr.) w pstrym portyku (stoa) w Atenach, a dążącej do ciągłego doskonalenia się i zapanowania nad namiętnościami.
  398. Mowa o t. zw. «uczcie kozła», obrzędzie tajemnym, zliczonym z kultem zmarłych przodków («dziadami»).
  399. Według podania greckiego Narcyz (Narkissos), piękny młodzieniec, zato, że wzgardził miłością nimfy Echo i tem spowodował jej zupełny zanik, tak, że głos tylko po niej pozostał — zobaczywszy się w zwierciadle źródła, na zrządzenie bogini zemsty, Nemezis, zakochał się w sobie do szaleństwa i wreszcie życia się pozbawił.
  400. plafon (franc.) — sufit, ozdobiony malowidłami lub płaskorzeźbą.
  401. Sarjusz — hr. Andrzej Zamojski, przywódca białych, w epoce powstania styczniowego.
  402. kwadryga (łac.), dwukołowy wóz starorzymski, zaprzężony w cztery konie.
  403. fara (niem.) — kościół parafialny.
  404. hipogryf (gr.) — zwierzę bajeczne, wymyślono przez włoskiego poetę Bojarda: skrzydlaty koń z głową gryfa.
  405. mir — pokój, zgoda, harmonja.
  406. M. de Boissy, legitymista, wygłosił 14 grudnia 1863 r. wielką mowę przeciw polityce Napoleona III i w niej protestował przeciw dawaniu pomocy Polsce Jako gniazdu światowej rewolucji.
  407. rekreacja (łac.) — odpoczynek, odświeżenie.
  408. Publius Vergilius Maro (70—19 przed Chr.), największy epik rzymski, autor «Eneidy».
  409. mistyk (gr.), u Greków człowiek, wtajemniczony w symboliczne znaczenie tajemnych obrzędów religijnych. Dziś: mistycyzm — uwydatnianie w religji pierwiastków nadzmysłowych.
  410. czynownik (ros.), pogardliwe określenie urzędnika.
  411. hydromel (fr.) — miód do picia.
  412. respekt (łac.) — wzgląd, poważanie; atencja (łac.) — szacunek.
  413. mandragora, po polsku: pokrzyk, egzotyczna roślina lekarska.
  414. Pythagoras (żył około 550 r. przed Chr.), sławny filozof grecki.
  415. Wiersz ten miał być wstępem do cyklu drobnych utworów p. t. «Vade mecum» (łac. — chodź ze mną!)
  416. addio (włos.) — z Bogiem! Formuła pożegnalna.
  417. «Order Podwiązki», najwyższa odznaka honorowa wielkobrytyjska. — «Order Złotej Ostrogi», papieski order, utworzony w XVI w.
  418. Dekoracje zdają się być zawsze dowodem braku albo fałszu jawności w społeczeństwie — z tej to przyczyny najmniej ich w Anglji widać, a najwięcej w Rosji. (P. P.).
  419. larwa (łac.). u starożytnych Rzymian określenie straszydeł i upiornych widziadeł, przynoszących nieszczęście.
  420. naturalia (łac.) — to, co daje natura, rzeczy naturalne.
  421. dojrzy — zamiast: dojrzeje.
  422. Eden (hebr.) — raj.
  423. entre’acle (franc., w spolszczeniu: antrakt) — przerwa między dwoma aktami sztuki teatralnej.
  424. Torquato Tasso (1544—1505), jeden z największych poetów włoskich, autor «Jerozolimy Wyzwolonej».
  425. Objaśnienie, do powyższego wiersza, według autografu Torquata: «Io sottoscritto dichiaro d’aver debito col signor Abraham Levy, di venticinque lire per le quali ritiene in pegno una giuba di mio padre, się camice, quatro lenzoli e due tovaglie. A di 2 di marzo del 1570. Torquato Tasso». (P. P.). —
    = (włos.) Ja podpisany oświadczam, że winien jestem p. Abrahamowi Levy’emu 25 lir, za które zatrzymuje w zastaw jubkę mego ojca, sześć koszul, cztery prześcieradła i dwa obrusy. Torquato Tasso.
  426. vanitas (łac.) — marność, znikomość.
  427. nędznik — tu w znaczeniu: nędzarz.
  428. centaur (gr.), postać mitologiczna: koń, którego szyję i głowę zastąpiono tułowiem ludzkim. Tu: ludzie dzicy, półludzie.
  429. (łac.) oto człowiek.
  430. globowy — ziemski.
  431. efemeryczny (gr.) przemijający, chwilowy.
  432. Menhir, wysoki głos druidyczny. (P. P.).
  433. Alfred de Musset (1810—1857), jeden z najwybitniejszych poetów romantycznych francuskich.
  434. Alfred de Musset (1810—1857), jeden z najwybitniejszych poetów romantycznych francuskich.
  435. Mikołaj Berghem (1620—1683), holenderski malarz krajobrazów i zwierząt.
  436. «świat mil» — między Kaukazem a północną Ameryką. (P. P.).
  437. «L’homme, c’est le style» — reszta objaśnień w «Pamiętnikach» kasztelana Kajetana Koźmiana, w rozdziale pod nazwą Potockiego. (P. P.).
  438. = (łac.) Aleluja! Pozdrawiają cię, Chrystusie... (domyślne: morituri = idący na śmierć).
  439. Muzyka jest czemś nadzwyczajnem!
    Sztuka? — To jest sztuka, i — oto wszystko.
  440. Orfej = Orfeusz, najsławniejszy z mitycznych śpiewaków i muzyków greckich, który siłą swego śpiewu ułaskawiał dzikie zwierzęta i poruszał skały.
  441. peryklejska — taka, jak arcydzieła sztuki które powstawały w czasie rządu Peryklesa w Atenach (449—429 przed Chr.).
  442. Emanuel, właściwie: Immanul, po hebr.: «Bóg jest z nami», oznacza wskutek wzmianki w ewang. Mateusza (I, 22 i n.) Mesjasza. — Góra Tabor (dziś: Dżebel et-Tor) miała być miejscem przemienienia się Chrystusa.
  443. = (łac.) spełniło się.
  444. Mowa o arcydziele Michała Anioła, posągu, przedstawiającym młodego Dawida.
  445. t. j. w tragedjach poety greckiego Ajschylosa (525—456 przed Chr.).
  446. Mowa o olbrzymim pałacu Andrzeja Zamojskiego na Nowym Świecie w Warszawie. Za to, że z okien pałacu rzucono dn. 19 września 1863 bombę na główno-dowodzącego wojskami w Królestwie, hr. Berga, pałac spalono i zdemolowano, wyrzucając m. i. sprzęty mieszkańców na bruk.
  447. Orfeusz — za to, że sprzeciwiał się orgiastycznemu kultowi Dionizosa — zginął, rozszarpany przez rozszalałe Menady.
  448. energumen (gr.), działacz, człowiek czynu.
  449. mekintosz lub makintosz (ang.) = płaszcz z nieprzemakalnej materji, nazwany tak od wynalazcy.
  450. «Cyrulik Sewilski», słynna komedja Piotra Augusta Beaumarchais’go (1732—1790).
  451. nepotyzm (łac.), nadawanie intratnych godności nie ludziom zasłużonym, lecz swym najbliższym krewnym.
  452. = (łac.) Chodź ze mną! Nazwa zbiorku poezyj.
  453. VM — Vade Mecum, tytuł zamierzonego zbioru
    wierszy Norwida.
  454. kanąć — kapnąć, wylać, uronić.
  455. Hero, kapłanka grecka, czekająca na kochanka swego, Leandra, który dla widzenia się z nią przepływał w nocy Helespont.
  456. ditto (włos., właściwie: detto) — to samo, to, co powiedziano wyżej.
  457. Dożowie weneccy nosili jako oznakę swej godności nie tiarę, lecz rodzaj czapki frygijskiej ze złocistego brokatu, zwisającej nieco wtył.
  458. Purytanie, protestanci angielscy, dążący do jak największej czystości (po łac.: purus, czysty) słowa bożego i usunięcia ludzkich wpływów w Kościele. — Przenośnie purytanizm — przesadna dbałość o czystość obyczajów.
  459. Popiersia sławnych mężów odlewają dziś z czyszczonego łoju, zwanego stearyną. (P. P.).
  460. Amazonki, według greckiego podania wojowniczy naród, składający się z samych kobiet.
  461. Ponieważ krytycy zarzucają autorowi niezrozumiałość, więc rękopism ten oddaje się do pisma wyłącznie katolickiego; wiadomo jest albowiem, że sąd katolika nie rozpoczyna się przez «nie rozumiem», że katolik nie rozumem, tą jedną władzą ducha, ale całopoczuciem wewnętrznej osoby swej pojmuje, że nie uważa siebie i współczesnych za ostatnich na globie, że ta wreszcie nieskwapliwość w sądzie spowodowała, iż rzeczy mniej dostępne dla przeszłych dochowało nam społeczeństwo chrześcijańskie. (P. P.). Vanitas vanitatis (łac.) — nicość nicości, marność marności.
  462. Feniks (gr.), bajeczny ptak, spalający się sam co pewien okres lat, aby z popiołów wzlecieć odrodzonym. Jest to egipska legenda astronomiczna.
  463. Patmos, wyspa na morzu Ikaryjskiem, św. Jan Ewangelista miał na niej napisać swą «Apokalipsę».
  464. hieroglif (gr.) — obrazkowe pismo egipskie; przenośnie: pismo lub obraz nieczytelne, niezrozumiale.
  465. Baltazar, ostatni król Babilonu; o tajemniczem Piśmie (Mene, Thekel, Upharium) mówi w Starym testamencie Księga Daniela R. V.
  466. kamea (włos.), drogi lub półdrogi kamień, ozdobiony wypukły płaskorzeźbą.
  467. Elektra, w legendzie greckiej o Atrydach córka Agamemnona, która namawia brata, Orestesa, aby pomścił na matce śmierć ojca. Tu przenośnie: pierwiastek, podniecający energię.
  468. Jest to dedykacja utworu dramatycznego «Za kulisami».
  469. Atalanta, w podaniach greckich sławna łowczyni.
  470. Partenope, w mitologii greckiej jedna z Syren. W podaniu o Persefonie zbierają z nią razem kwiateczki przed zjawieniem się Plutona.
  471. bardon (niem.) — lutnia, lira.
  472. ekspozycja (łac.) = wystawa.
  473. Berezowski, Polak, który wykonał w Paryża zamach na cara Aleksandra II, bawiącego tam dla zwiedzenia powszechnej wystawy w r. 1867. Na tej wystawie otrzymał Matejko złoty medal za swe «Kazanie Skargi».
  474. — (franc.) Nagrobek. Tu leży artysta religijny, Który się dobrze obłowił, Szukając pracowni W bezbożnem miejscu.
  475. Słynny chiński poeta Fo-To-Glaf (Chińczycy litery r nie wymawiają i zastępują ją literą l) udzielił mi «Chińskiej ballady», powyżej w tłumaczeniu mojem umieszczonej. Spolszczyć ten utwór uważałem za nieobojętne dla rodaków płci obojej, jakkolwiek maluje on tylko chińskie obyczaje. (P. P.).
  476. Do papieża Piusa IX z powodu encykliki jego z dn. 17 października 1867 r. w sprawie Polski. — «Oblężeniem» nazywa poeta zajęcie Państwa Kościelnego (wówczas jeszcze z wyjątkiem Rzymu) przez zjednoczone już królestwo włoskie.
  477. — (łac.) w Paryżu. Rzymska nazwa Paryża brzmiała: Lutetia, z dodatkiem nazwy plemienia galickiego: Parisiorum.
  478. Petersburg miał się początkowo nazywać po holendersku «Pieterburg».
  479. Hirkanja, obejmująca południowe wybrzeże morza Kaspijskiego, dziś należąca do Persji; mieszkańcy jej słynęli u starożytnych z dzikości.
  480. — T. Lenartowiczowi.
  481. aluzja do biblijnego podania o Marji i Marcie.
  482. sadzawka Siloe, której ewangelja św. Jana (IX, 7) przypisuje moc uzdrawiającą.
  483. Wiersz, wpisany przez poetę do pamiętnika Zofji Węgierskiej z powodu rozmowy o pewnej damie.
  484. Wiersz, napisany dla pani maleszewskiej, żony malarza, Tytusa M., przyjaciela poety.
  485. Marceli Guyski (1832—1893), znakomity rzeźbiarz polski.
  486. Mowa o portrecie A. Mickiewicza, malowanym przez W. Wańkowicza, a przedstawiającym jakby ilustrację do ostatniego z «Sonetów Krymskich».
  487. Tytuł dodany przez wydawcę.
  488. Ma to być satyra na «Kazanie Skargi» Jana Matejki, w którem przemawiający Skarga ma usta zamknięte.
  489. indyferencja (łac.) — obojętność; «nieindyferencja» — życzliwa uwaga.
  490. mowa o «Rzeczy o wolności słowa» (Paryż, 1869), poprzednio wygłoszonej przez poetę na zebraniu (z francuska «Konferencji») w Paryżu.
  491. «Księgarnia luksemburska», polska księgarnia wydawnicza w Paryżu, własność Władysława Mickiewicza, syna poety.
  492. Kokytos (łac. Cocytus), rzeka w Hadesie, dopływ Achorontu.
  493. harpje, w mitologji greckiej drapieżne, żarłoczne ptaki z głowami kobiecemi.
  494. Klinmerjowie, u Homera mieszkańcy oceanu na zachodnim krańcu ziemi, tuż przy wejściu do Hadesu, wśród wiecznej ciemności («mroki»).
  495. ostatnie wiersze (20—27) są przypomnieniem opisu ofiary, składanej przez Odyseusza dla wywołania duchów zmarłych (zoh. «Odysseja» księga XI).
  496. Przypis własny Wikiźródeł Sonet znany także pod tytułem:
    SONET DO MARCELEGO GUYSKIEGO JAKO AUTORA BIUSTU W. K. Z CHODŹKÓW
    Sonet przez ręce J.B.Z. (dlatego, aby Bohdan Zaleski czytał).
  497. Wiersz ten odnosi się do rzeźbiarza Marcelego Gujskiego (zob. wyżej!); «marmur», to popiersie pani W. K. z Chodźków.
  498. Marcus Furius Camillus, wódz rzymski, oblegając w r. 394 przed Chr. miasto Falerii, odesłał rodzicom dzieci najznakomitszych falerjan, które mu przyprowadził zdrajca nauczyciel, i tą szlachetnością nakłonił oblężonych do poddania się.
  499. ark (franc.) = łuk, brama tryumfalna.
  500. aluzja do zdobycia głodem Paryża przez armję Wilhelma I w r. 1871.
  501. wiersz, przesłany pani M. Czaplickiej.
  502. pater patriae (łac.) = ojciec ojczyzny, tytuł honorowy zasłużonych około narodu, pochodzący z mowy Ciceroua «Pro Sestio».
  503. komtur (niem.), m. i. tytuł pułkowników krzyżackich.
  504. Jest to odpowiedź nu ofiarowaną poecie, fotografię «Łazienek» warszawskich wraz z wizerunkiem postawionego tam przez Stanisława Augusta pomnika Jana III.
  505. aluzja do starorzymskiej legendy o niewolniku Androklusie, który wyleczył i ułaskawił lwa, a potem, rzucony mu na arenie do pożarcia, widokiem pieszczącego się z nim zwierza zadziwił cesarza Tyberjusza?) i otrzymał wraz z wiernym towarzyszem wolność.
  506. Wszyscy krytycy i recenzenci estetyczni współcześni we wszystkich dziennikach europejskich drugiego rzędu i wszyscy polscy we wszystkich pismach perjodycznych polskich są tejże głębokości, tegoż tonu i tejże jowialnej dezinwoltury. (P. P.).
  507. Żyjemy w epoce, w której człowiek przyzwoity ma słuszne prawo być w części artysta, żołnierzem, teologiem, etc., ale w części! Lecz jak można np. pisać kilka kart o rzeczach sztuki na powszechnej wystawie, wchodzić w kwestje techniczne ideału, wyrokować o nich, nie uczywszy się nic w rzeczach sztuki? Wprawdzie wystarcza być bankierem, konspiratorem, albo dużym właścicielem dóbr, aby wszystko umieć; ale, poczekawszy parę lat, czas to sprawdza. (P. P.).
  508. patrz satyry Salwatora Rosy — edycję florencką lub amsterdamską (P. P.).
  509. Salwator Rosa (1615—1673), malarz i sztycharz włoski, a równocześnie niepospolity poeta satyryczny i muzyk.
  510. lakustralne (od łac. lacus, jezioro, bagno) — bagno, powstałe z jeziora.
  511. — (łac.) najniemożliwiej.
  512. Ponieważ ta humoreska oparta jest na przygodach osób zpośród emigracji, więc pierwszy wydawca tego wiersza, ogłaszając go z pośmiertnych autografów, zmienił imiona występujących tu osób.
  513. Przypis własny Wikiźródeł Poemat znany także pod tytułem Skała Bolmirowej, z bohaterami: Bolmirem i Wiercisławą.
  514. wolant (fr.) lekka, powiewna suknia.
  515. lapidaria (łac.) — zwięzłe, jędrne słowa.
  516. misterjum (gr.) — tajemnica.
  517. Przypis własny Wikiźródeł Wiersz znany także pod tytułem Saturnalia.
  518. Mowa o papieżu Piusie IX-ym (1846—1878), który pod koniec roku 1877 śmiertelnie zachorował. Umarł 7 lutego 1878.
  519. Aristarch z Samotraki (około r. 170 przed Chr.), najsławniejszy z krytyków starożytnych; stąd «arystarch» — bystry i surowy krytyk.
  520. archy — arki Noego.
  521. Ostatnie zdanie świadczy, że «pustynne dzieci» to Arabowie.
  522. — (arab.) W imię Boga! Witaj, witaj!
  523. do hr. Zaleskiego, przyjaciela poety.
  524. cytat i «Marji» Malczewskiego (II. 2. w. 7).
  525. Juljusz Michelet (1798-1874), historyk i filozof francuski.
  526. Cornelius Tacitus (55—117 po Chr.), najznakomitszy historyk rzymski.
  527. El Maestro Tirso da Molina, właściwie Gabrjel hr. Tellez (1572—1648), dramatyczny poeta hiszpański.
  528. Izaak Newton (1643—1727), twórca nowoczesnej fizyki matematycznej i fizycznej astronomji; rozmyślania, wywołane widokiem spadającego z drzewa jabłka miały go doprowadzić do odkrycia prawa ciężkości.
  529. — (łac.) Byłem wygnańcem i (należy mi się) odpoczynek, nie sława...
  530. Ten wiersz i następny poświęcone są J. I. Kraszewskiemu.
  531. Pośród ofiar, składanych Kraszewskiemu w czasie jubileuszowego obchodu w r. 1879, znalazły się także... buty, dar jakiegoś szewca.
  532. Przypis własny Wikiźródeł Ten wiersz i poprzedni poświęcone są J. I. Kraszewskiemu.
  533. Przypis własny Wikiźródeł Wiersz znany także pod tytułem Dziennikarstwo i publicystyka.
  534. Br. Zaleskiemu.
  535. Hebron, starożytne miasto w południowej Palestynie.
  536. Uranja, w mitologji greckiej córka Dzeusa, muza astronomji, pośrednio także objawów atmosferycznych.
  537. Strzelec Akteon, za podglądanie kąpiącej się Dyjany zamieniony w jelenia i rozszarpany przez własne psy.
  538. Hiperboreja, bajeczna kraina szczęśliwości.
  539. egzegeta (gr.) — ten, kto zajmuje się wyjaśnianiem. — Aleksander Tyszyński (1811—1879) i Michał Grabowski (1805—1863), krytycy z epoki romantyzmu; Władysław Nehring (1830-1909) i Stanisław hr. Tarnowski (1837—1917), przedstawiciele krytyki naukowej.
  540. kwintesencja (łac.) — istotna treść, istota rzeczy.
  541. postscriptum (łac.) — przypisek.
  542. Wiktor Hugo (1802—1885), największy poeta i powieściopisarz romantyczny Francji.
  543. Zygmunt, autor «Irydjona». (P. P.).
  544. stilus (łac.) = rylec.
  545. Tymbaly (z franc. timbale, w spolszczeniu: cymbały), tutaj: instrument orkiestralny, kotły.
  546. Urywek ten odnosi się do poematu «Quidam».
  547. kazuista (łac.) — krętacz w sprawach sumienia.
  548. kord (węg.) — miecz, szabla.
  549. jelce (czes.) — rękojeść, głowica miecza.
  550. sanksryt (indyjs.) — język literacki klasyczny staroindyjski, używany jeszcze i dziś nieraz przez uczonych Hindusów.
  551. runy (germ.) — prastare pismo germańskie.
  552. kanoniczki (łac.) — jeden z zakonów żeńskich.
  553. dzwonek loretański — dzwonek poświęcany, mający podczas burzy zażegnywać pioruny.
  554. votiva Feliciae (łac.) = msza Śpiewana na intencję Felicji.
  555. fenomenolog (gr.) — zajmujący się fenomenologją czyli nauką o zjawiskach.
  556. komeraż (franc.) — plotka.
  557. trovatore (włos.) — trubadur, średniowieczny śpiewak-poeta, opiewający miłość.
  558. groom (ang.) — lokaj, towarzyszący panu w przejazdżce konnej.
  559. pośliski (tur.) — rzemień u siodła.
  560. Melpomena, muza poezji tragicznej.
  561. Sans-socui (franc.: «bez troski»), pruski zamek królewski pod Potsdamem.
  562. teza (gr.) — temat, antyteza (gr.) — przeciwieństwo.
  563. sekstern (nowołac.) — zeszyt, kajet.
  564. w południowych Włoszech.
  565. Saraceni — średniowieczna nazwa Arabów.
  566. piastr (włos.) — dawna moneta hiszpańska, włoska i turecka.
  567. = (łac.) ktoś.
  568. = (łac.) Szedł za nim pewien młodzieniec...
  569. = (łac.) Niektórzy ze stojących tu...
  570. Epir, wschodnia część północnej Grecji, nad morzem Adrjatyckiem.
  571. Regium (dzisiejsze Reggio), port na południowo-zachodniem wybrzeżu Włoch, nad cieśniną mesyńską.
  572. Hyrja, dzisiejsza Dalmacja, kraina nadmorska nad północno-wschodniem Wybrzeżem morza Adrjatyckiego.
  573. Puteoli, dzisiejsze Pozzuoli, miasto nadmorskie wpobliżu Neapolu.
  574. karawana (pers.), zwierzętami jucznemi.
  575. Publius Aelius Hadrianus (117-138), jeden z najmędrszych i najbardziej ludzkich cesarzy rzymskich.
  576. pia Appia, droga appijska, do dziś dnia zachowana wspaniała droga z Rzymu do Tarentu, założona w r. 312 przez cezara Ch. Appiusa.
  577. Trastubernae (dziś Trastevere), część Rzymu, położona na prawo od Tybru (trans Tiberim).
  578. as (łac.) — dawna moneta rzymska.
  579. Awentyn, jedno z siedmiu wzgórz, na których zbudowano Rzym.
  580. biga (łac.) — wóz dwukonny.
  581. starożytni Grecy i Rzymianie dzielili noc najpierw w praktyce wojskowej, a potem także w życiu prywatnem, na cztery wigilje czyli straże; trwały one od godz. 6 wieczór do 6 rano.
  582. postać fikcyjna.
  583. fastigjum (łac.) — szczyt, wierzchołek, ściana szczytowa.
  584. ciennik = altana.
  585. Sybilla — wróżka, wróżbiarka.
  586. salve (łac.) — witaj!
  587. tunika (łac.), rodzaj wełnianej, białej koszuli o krótkich rękawach.
  588. perystyl (gr.) — przestrzeń, wewnątrz domu rzymskiego, otoczona kolumnadą.
  589. wigilja (łac.) — tu tyle co: godzina.
  590. Amaltea — bajeczna koza, która karmiła Jowisza.
  591. poetessa (łac.) — poetka.
  592. Przysłowie, a pierw zabobon Rzymian. (P. P.).
  593. luminarz (łac.) — człowiek znakomity.
  594. nektar — napój bogów olimpijskich. — Jak Bachus — pijany.
  595. dewiza (fr.) — hasło, godło, zasada.
  596. ciżmy (węg.) — buciki.
  597. Zamolksis, bożek getyjski, w podaniach greckich przedstawiany jako filozof,uczeń Pitagorasa. — Solon, prawodawca ateński, jeden z «siedmiu mędrców».
  598. dialektyka (gr.) — umiejętność rozumowania lub rozprawiania.
  599. dysonans (łac.) = rozdźwięk.
  600. impluwjum (łac.) — czworokątny otwór w dachu domu rzymskiego, mający wpuszczać światło i wodę deszczowy.
  601. ondularny (roman.) — falujący.
  602. atticum (łac.), akcent atycki lub ateński w wymowie.
  603. Skałą nazywano cały obwód kapitolijski. (P. P.).
  604. t. j. Senatus populusque Romanus (łac.) — senat i lud rzymski.
  605. Partowie, wojowniczy lud scytyjski, który mieszkał na zachód od północnej Persji.
  606. pretor (łac.) — najwyższy urzędnik sądowy w dawnym Rzymie.
  607. hierarchja (gr.), dosłownie: panowanie księży — dziś zwykle: uszeregowanie urzędów wedle coraz większego zakresu władzy.
  608. dextra, sinistra (łac.) — prawa, lewa.
  609. fryga, t. zw. «bąk», zabawka dziecięca.
  610. tandem (łac.) — wkońcu, nareszcie.
  611. quidam (łac.) — ktoś.
  612. toga (łac.), wierzchnia, długa szata rzymska.
  613. vale (łac.) — bądź zdrów!
  614. teraca (włoskie: terazza), balkon, altana.
  615. Faun, italski bóg lasów i pól, później zmieszany z greckim Panem i Satyrami. Przedstawiano go więc jako młodzieńca z koźlemi nogami i różkami.
  616. Za panowania Adrjana męczeństwa były rzadkie, ale męczeństwo trwało tem uciążliwiej, że właśnie pomiatano sprawami temi, na policyjne je zamieniając kwestje. — Podobnych, o lampy, wiele spraw było, tem ważniejszych dla prawdy, iż te iluminacje zamieniały zczasem drzwi na bogi! Z tego zaś względu, iż męczeństwo w całej swojej wojennej ostrości nie wywoływane było, boleści dla prawdy były tem sroższe, że bezjawne i wielkiej wymagające baczności. — Co do właściwego znaczenia odpowiedzi Zbawiciela: «Oddajcie co Cezara Cezarowi, a co boskiego Bogu», — ta przez Ojców Kościoła objaśnioną jest w apologjach, acz wystarczy nam dodać tylko, że zapytanie, które ją wywołało, należy do tych, które nigdy nie powinny były mieć miejsca; powiedziane jest albowiem, iż Faryzeusz, kusząc Chrystusa Pana, zapytywał. (P. P.).
  617. regulamin (łac.), spis zasad postępowania.
  618. retor (łac.) — mówca, krasomówca.
  619. Przez łuk tryumfalny Tytusa, po zburzeniu Jerozolimy zbudowany, Żydzi patrjoci przechodzić nie lubili. (P. P.).
  620. abnegacja (łac.) — wyrzeczenie się (wygód lub przyjemności).
  621. fasces (łac.) — wiązki rózg z toporem pośrodku, jako oznaka władzy; stąd przenośnie: władza, za
    szczyty, godności.
  622. solenność (łac.) — uroczystość, uroczyste zachowanie się lub wygląd.
  623. augur (łac.) — wieszczbiarz, wróżący z lotu ptaków.
  624. Charon — w mitologii greckiej, przewoźnik przeprawiający dusze zmarłych przez rzekę Styks.
  625. precepta (łac.) — przepis, prawidło.
  626. Żart ten odnosi się do mniemania pitagorejczyków o przechodzeniu dusz. (P. P.).
  627. apoteoza (gr.), ubóstwienie.
  628. W kilkanaście wieków Byron jedzie służyć sprawie greckiej. (P. P.).
  629. Mowa o komedji Arystofanesa p. t. «Chmury».
  630. kapitel (łac.) — głowica, wierzchołek słupa (kolumny) nieraz ozdobiony rzeźbą.
  631. Z Zenonem o samobójstwie. (P. P.).
  632. edykt (łac.) — rozporządzenie monarsze.
  633. perpetualny (łac.) — powszechny, ogólny.
  634. Kastor i Polluks, «Dioskurowie», bracia Heleny trojańskiej, czczeni jako bogowie.
  635. «Jestżem mu Gwidem?» Odniesienie myśli do zajścia na stronie 188 skreślonego, «gdzie wyraz quidam ład pomięszał cały». (P. P.).
  636. szarpie, nici, wyszarpane ze starego płótna, niegdyś używane jako opatrunek na rany.
  637. (Palla) Pallium — szata poważna. (P. P.).
  638. spektator (łac.) — widz.
  639. Cyntja, rzymskie imię dziewczęce.
  640. chlamida (gr.), rodzaj płaszcza, który zarzucano na prawe ramię.
  641. Pulcher (łac.) — piękny.
  642. Pedum — taż sama laska, u góry zakrzywiona, której dzisiaj Anglicy konno jeżdżąc używają. (P. P.).
  643. tyrs (gr.) — laska bachantów, opleciona bluszczem i liśćmi winnemi, a zakończona u góry szyszką.
  644. Longinus (łac.) — długi, przydomek rodu Cassiusów.
  645. ego (łac.) — ja.
  646. Janus — bóg rzymski o dwu obliczach, z których jedno patrzyło w przeszłość, drugie w przyszłość.
  647. Formacje rodów kabalistyczne, bez względu na serca, a z widokami jedynie socjalnemi i politycznemi dla utrzymania ducha rodu. (P. P.).
  648. «Żyw-em» — skrócenie: jestem żywy albo uszedłem cały. (P. P.).
  649. Tak kobiety greckie jadały, przy łożach siedząc. (P. P.).
  650. Wieniec bluszczowy od odurzenia winem — spadanie kwiatów z wieńca, oznaka nieszczęścia w miłości — a wieniec dębowy nosiły osoby, które pominął piorun, co godność i świętość oznaczało. (P. P.).
  651. Lacrymatoria, naczynia do łez szklane, w grobach znajdowane. (P. P.).
  652. elegjak (łac.), poeta, piszący smętne utwory liryczne, elegje.
  653. Jest to albowiem elegja sławna nad zgubą tabliczek z wierszami do Cynthji. (P. P.).
  654. Na wyspie Cos wyrabiano takie vitreas togas. W takiej to komży Neron chadzać lubił; Seneka komży takich używanie kobietom ohydza. (P. P.).
  655. Takie C znaczyło liczbę sto i używało się za klamrę u ciżmów arystokratycznych. (P. P.).
  656. syllogizm (gr.), w logice nazwa wyciągania wniosku z przesłanek.
  657. = (łac.), bez którego nic, czyli: bezwarunkowo konieczny.
  658. Portyk oznacza tu publiczny wykład. (P. P.).
  659. Takie trzaskanie palcami czyniło się ku zawołaniu niewolnika i zwano je crepitare digitis. (P. P.) .
  660. perjod (gr.), zdanie, złożone z dwu symetrycznych części.
  661. Powieść, którą tu przytacza Pulcher o zburczeniu kapłana, aby mu prawdę ciekawą odkrył, wzięta jest z listu Aleksandra do matki jego.
    Co do pokłonienia się Aleksandra Wielkiego bogu Abrahama i Jakóba, to wszyscy historycy świadczą, ale Flavius Józef najwyborniej to określa: «Jakoż kiedy Aleksander w gniewie wielkim na Jaddusa, najwyższego ofiarnika, a przeto księcia żydowskiego, szedł z falangami swemi w marszu na Jeruzalem, objawione było najwyższemu ofiarnikowi, na modlitwie w strachu zostającemu, aby w strojach świątecznych z pieśnią i kwiatami wyszedł przeciw przewidzianemu wojownikowi; i wyszli tak kapłani, i Jaddus z nimi wyszedł w ephodzie lazurowym, złotem tkanym, z lamą złotą na czapce swej, a na lamie złotej napisane miał zwyczajem przyjętym imię Najwyższego. Wyszli tak do Sapha, skąd widać Jeruzalem. Fenicjanie i Chaldejczycy, w falangach Aleksandra pod bronią będący, poszeptywali sobie, iż Aleksander ogniem i mieczem jeruzalemskie zastępy i miasto zniszczy; wszelako wojownik macedoński, spostrzegłszy arcyofiarnika, pokłonił się k’niemu i objął go potem i uścisnął, a gdy poufny jego, Parmenion, zapytał: «Komu to uwielbiany od świata i półbóg hołd oddaje?» — «Nie jego — odrzekł Aleksander — nie kapłana wielkiego, ale boga, którego jest urzędnikiem, uwielbiłem. Albowiem, kiedy jeszcze byłem w Macedonji i rozmyślałem sobie, jakiemi sposoby podbić potrafiłbym Azję, w tymże stroju pokazał mi się On we śnie i polecał, abym nie obawiał się niczego, abym Helespont śmiało przeszedł i że On na czele wojsk mych będzie, czyniąc mię zwycięzcą Persów. Jakoż, nigdy odtąd nie spotkawszy nikogo ubranego w szaty one, które pamiętam ze snu mego, wątpić nie mogę, iż wojnę tę wedle widoków bożych prowadzę i że tak pogromię Darjusza, zniszczę perskie państwo i że wszystko podług życzeń moich powiedzie mi się». Po słowach tych szedł Aleksander w poczcie kapłanów do miasta i do świątyni Pańskiej — i uczynił ofiarę Panu Bogu wedle tego, jak mu zalecił arcykapłan, który potem, księgi Daniela proroka, podane sobie, otworzywszy, okazał Aleksandrowi, jako proroctwo o książęciu greckim perskie państwo zniszczyć mającym właśnie na Aleksandrze Macedońskim wykonywa się».
    To podaje najszczegółowiej Flavius Józef: Antq. Judai. Księga XI. Rozdz. VIII. (P. P.).
  662. Kamille, chłopcy przy obrzędach religijnych w chóry i procesje ustawiani. (P. P.).
  663. Amicula barbarica, krótki płaszczyk z rękawami, jubka, przyjaciółka. (P. P.).
  664. «abrysy świata», idee platońskie, których marnem odbiciem jest świat ziemski.
  665. Imperatorowie czerwonym atramentem pisywali. (P. P.).
  666. Akiba, współczesny wielki mędrzec i rabbi żydowski. (P. P.).
  667. Insygnja zastępu Machabeuszów: tablica z kości słoniowej z napisem złotym M. B. C. I., który to napis wulgarnie oznacza Machabei, a kabalistycznie wykłada się: «Któż jako Pan Bóg izraelski!». (P. P.).
  668. Zorzy synem: Barcochebas wykładano kabalistycznie gwiazdy syn. (P. P.).
  669. Romulus w pierwszej zaraz bitwie porzuca puklerz mały własny, na szeroki go argijski zamieniając i t. p. (P. P.).
  670. argijski (z Argos na Peloponezie), tyle co grecki.
  671. Sztuka, patrz w następnej pieśni. (P. P.).
  672. Stoicyzmu doktryna kończenia samobójstwem. (P. P.).
  673. Do mojżeszowego prawa zastosowanie. (P. P.).
  674. W miarę zasługi nagradzano liczbą posągów, przez senat wotowaną. (P. P.).
  675. Krzykacze publiczni obwoływali często wdzięki kobiet tego rodzaju u wnijścia do teatrów. (P. P.).
  676. divus imperator (łac.) = boski cesarz.
  677. Można to jeszcze w Pompei widzieć, o ile najuboższe nawet mieszkania ozdobione były zawsze malowanemi wzorowo legendami z mitologii poetów. (P. P.).
  678. Kwiaty posyłano na znak współczucia. (P. P.).
  679. górzysty kraj Sabinów na wschód od Rzymu.
  680. Eureka (gr.) — znalazłem, odkryłem.
  681. Virtus. (P. P.).
  682. Tetrapharmacum, rodzaj pasztetu, potrawa ulubiona Adrjana. (P. P.).
  683. Adrjan porządkować chciał na swój wyłączny sposób i uznane sławy starożytne: Antimacha z Colofon nad Homera, nad Salustjusza zaś przenosząc Coeliusa Antipatra i t. p. (P. P.). — Antimachus z Kolofonu, epik grecki z V wieku przed Chr., autor obszernej «Tebaidy».
  684. Patrz w XI pieśni wiersz: «I charonowym nazywał go sługą». (P. P.).
  685. Nie jest historyczną pewnością ani podaniem, aby Adrjan w pojęciu ofiary Antinousa — najdroższej sobie istoty — porównywał się z Abrahamem, ale jest znane i widoczne, do ila ten rozruszany na szerokość całego państwa rzymskiego umysł we wszechgałęziach wiedzy i życia o przodkowanie się dobijał, w każdym elemencie składowym społeczeństwa i w każdej prowincji, ducha jej starając się wedle mniemanej wyższości swej dociągnąć i sprostować. Otóż immolacja Antinousa zaraz po podróżach w Syrji i Palestynie na wstępie do Egiptu miejsce miała. Psychicznie jednakże tragedja ta zupełnie inaczej się tłumaczy. Adrjan nadużył zachwycenia zmysłowego dla osobistości Antinousa do tego aż kresu, który w licencji onej był już ostatecznie — odwrócić się więc mogło tak wysilone i przesilone uczucie w ironję uczuć, w melancholję, a ta jako religijny skrupuł sama się w umyśle jego subtelnym upoetyzowała. Nieledwie zawsze adoracja dla człowieka przemienia się w przeciwne jej usposobienie — tak dalece nie względem człowieka uczucie to normalnem jest! (P. P.).
  686. Stało się to zczasem, iż na miejscu świątyni jeruzalemskiej stanęła, Jowiszowi Kapitolińskiemu poświęcona, statua Jowisza, na miejscu, gdzie zmartwychwstanie Pańskie miejsce miało, Wenery posąg, gdzie Chrystus Pan skonał. Do ila to doktryną jaką systematyczną przemyślone było, nie wiem pewno, ale z całego toku i tonu spraw Adrjana widać już w tem jedno z tych śmiertelnych a potężnych doktrynerstw, które tyle razy potem, pod różnemi postaciami, na różnych polach życia i wiedzy przeciw duchowi ubogiemu chrześcijaństwa pojawiają się. Jest w tem symboliczne jednak, acz mimowolne świadectwo, iż sprawa Pańska, wszystkie ideały najwyższe przewyższywszy, przez to samo niejako objęła je. (P. P.).
  687. U sztukmistrzów greckich kontemplacja formalna do najwyższego niezaprzeczenie stopnia doszła. Rafael wszakże i inni naczelni artyści chrześcijańscy nietylko wyrównali onym formalnym ideałom, ale nawet najlegalniej je przewyższyli. Sztuka starożytna nigdy się nie podniosła do ideału familji świętej, gdzie w warunkach najuboższych przedstawieni: dziecię-bóg, dziewica-matka, starzec-anioł. Lubo nie poniża się przeto, ani zatraca tego, co na polu formalnem starożytni pracownicy zdobyli, i miło jest zaiste wspomnieć, że na grobie Beato Angelico da Fiesole, najwięcej chrześcijańskiego malarza, jakiego znamy, słusznie położone jest: Non mihi sit laudi, quod eram velut alter Apelles, sed quod lucra tuis omnia, Christe, dabam etc. (P. P.).
  688. Wiadomo, iż Krzysztof Kolumb, kiedy trąba morska podniosła się i szła prosto na okręt jego, a przerażenie było takie, iż załoga na śmierć się gotowała, kazał sobie podać ewangelję ś-go Jana, a wyszedłszy naprzeciw strasznego fenomenu, czytaniem na głos pisma świętego morze uspokoił. (P. P.).
  689. Eskulap (gr. Asklepios), bajeczny lekarz grecki, czczony jako bóg sztuki lekarskiej. Przedstawiano go z wężem, okręconym około laski.
  690. Pytagoras około 20 lat w Egipcie, także podobno w Galji i w Indjach — Lao-Tseu z Chin. (P. P ).
  691. W Efezie po wygnaniu jednego obywatela wniesiono prawo tak brzmiące: «Niech nikt nie śmie nikogo w niczem przewyższyć!» (P. P.).
  692. Wiadomo, czemu np. Sokrates już nie mógł używać poufnego sposobu nauczania, ale mawiał, przypuszczając zawsze naprzód, że słuchacz wie dobrze, co mu powiedzieć miał. (P. P.).
  693. klepsydra, grecka nazwa zegarów wodnych lub piaskowych.
  694. Cichoście, cichość, wzięte postaciowo. (P. P.)
  695. Jest to napomknienie gwoli obyczajowi, jaki byt u starożytnych, iż krzykacze płatni u wejścia do teatrów obwoływali wdzięki sławnych kobiet, etc. (P. P.).
  696. Półmisek na stole, albowiem był zwyczaj przy uczcie traktować kwestje socjalne i filozoficzne. (P. P.).
  697. Wyrażenie Flaviusa Vegetiusa Renatusa: «De re militari». (P. P.).
  698. Nie trzeba sobie wyobrażać pieśni w znaczeniu muzykalnem tego wyrazu — są te wiersze z Iljady, VI pieśni. (P. P.).
  699. Trzeba pamiętać, że leżeć, pokarm biorąc, przyjęte było. (P. P.).
  700. Na płaskorzeźbach spotyka się, iż kobiety greckie, przy łożach w czasie uczt siedząc, wieńce nawleczone na ręku prawem miewały. (P. P.).
  701. Tak wielu modnisiów starożytnych pokłaniało naprzykład głowę ku ramieniowi, z powodu, iż Aleksander Wielki miał jedno ramię nieco wyższe. (P. P.).
  702. scientis (łac.) — wiedza, umiejętność.
  703. otwarcie świątyni Janusa, boga wszelkiego początku, oznaczało rozpoczęcie wojny.
  704. (łac.) Oby to było szczęśliwem! Formuła rzymska przy życzeniach.
  705. Andromache, żona Hektora w «Iljadzie» homerowej.
  706. ornatum (łac.), ozdoby, ozdobne stroje.
  707. element (łac.) — czynnik, część składowa.
  708. fascynacja (łac.), urok, oczarowanie.
  709. Arystokracja — ἄρης, ἄριστος, po łacinie praestantissimus, albo bystry, bystrzejszy, najbystrzejszy — ἄριστος znaczy także: wyborny — χράτος, moc, władza, potęga — jednem słowem, άριστοχρατία, najznaczniejszych władztwo. (P. P.).
  710. Fasces, pęk łóz, noszony przez liktorów na znak czujnej dyscypliny rządu. Że pierwsza zwłaszcza epoka prawa rzymskiego, sabińska, obejmowała w praktyce swej cały rytuał mimiczny, fasces takie, pewnym sposobem wnoszone gdzieś, wywierało magnetyczny urok. Należałoby, aby czytelnik bliżej był obznajmiony z treścią żywota społeczeństw starożytnych — czego literalne książek samych czytanie, bez czytania pomników sztuki niepisanej i żywotów współczesnych, o ile są tradycjonalnemi, nie nauczy, aby z tych słów pojął, o ile i jako filologiczne pochodzenie wyrazu fascinato wywodzi się od fasces. Były różne akcenta mimiczne, nierozłączne z odwoływaniem się do prawa, a właściwe naturom spraw, przed trybunał wytaczanych, i prawie niemniej od samejże litery kodeksu ważne. Ale do powieści niniejszej dopiski tak szerokie mogłyby być zanadto mnogie, zostawia się je przeto uwadze i studjom czytelnika. (P. P.).
  711. Akwilon (łac.), wiatr północny.
  712. Zaulne od zaułek. (P. P.).
  713. żertwa, ofiara całopalna.
  714. Mąż libertyn znaczy: w Rzymie z niewolnika i niewolnicy urodzony. Za Tybrem było ich przedmieście. (P. P.).
  715. Linje w wojsku równały się po goleniach. (P. P.).
  716. Kamień, podobny do agatu jasno-zielonego, z którego wagi robiono, a potem, zmieniwszy je, zużywano ten ciężar w męczeństwach, rozmaicie go stosując; pierwej zwany przeto aequi pondus, potem zaś lapis martyrum. (P. P.).
  717. Drzewo citim, którego robak nie toczy. (P. P.).
  718. Wyobrażenie patriotyczne u Żydów, że Mesjasz musi być przed wszystkiem chrobry. (P. P.).
  719. Jabok ku Dekapolis nad odnogą Jordanu. (P. P.).
  720. Tę macicę winną, zwaną terpolis, widział jeszcze Flavius Józef w świątyni Jowisza kapitolijskiego, a była ona z napisem: Aleksander, król żydowski. (P. P.).
  721. Judasz Machabeusz. (P. P.).
  722. Po przywróceniu czci kościołowi, postanowił Machabeusz 8 dni światłości w 3 lata po profanacji, jak zapowiedziane było u Daniela proroka. (P. P.).
  723. Salomonis XXI. 6: «Dajcie napój mocny ginącemu, a wino tym, którzy są ducha sfrasowanego». (P. P.).
  724. Po wiele razy tak chrześcijan i filozofów razem wygnaniem jednem dotykano. (P. P.).
  725. Edykt ten Juljusza Cezara prawie dosłownie przytoczony tu jest. (P. P.).
  726. Ta moralna uwaga o gniewie nie jest wcale obcą społeczeństwu starożytnemu, owszem precepty higjeniczno-moralne mamy właśnie-że z tamtych źródeł. (P. P.).
  727. Dotknięci wygnaniem pozbawieni bywali możności noszenia togi i nieraz w krótkiej sukni z głową ogoloną szlachcic rzymski w prowincji oddalonej szkołę zakładał i uczył. (P. P.).
  728. «Wybrzeża Galji dzikiej». — Lubo państwo rzymskie obejmowało nieledwie świat, linja jednak, od dzisiejszego Krymu do Marsylji przez posadę Europy wyciągnięta, dałaby niżej właściwą ojczyznę Rzymianina, wyżej zaś kraje do robienia karjer wojskowych i miejsce wygnań. I jako naprzykład Ameryka względem Europy bywała i jest krajem ucieczki z różnych przyczyn, tak był naonczas ów obszar środkowej Europy. Po ukrzyżowaniu Pańskiem Herod, Piłat i ś-ta Magdalena zostawują wspomnienia, iż w dzisiejszej Francji przebywali — było przysłowiem rzymskiem: «poszedł na ryby do Marsylji», co znaczyło, iż wygnany jest albo ile uważany. (P. P.).
  729. Kiedy Sokrates wypić miał truciznę, pocieszany był we śnie przez postać, cytującą mu wiersz Homera; widzenie więc to Zofji na tem jest osnute. (P. P.)
  730. Konne wyścigi jezdnych — ten wyraz znaczy tu po rzymsku: jezdnych, to jest szlachty rzymskiej. (P. P.)
  731. hippika (gr.), nauka o koniach, zwłaszcza o jeździć konnej.
  732. Tuffo, kamień czarny, miękki. Najstarsze groby, np. Scypjonów, z tego kamienia są robione; groby, nie zaś sarkofagi. (P. P.).
  733. Nietylko palono na stosach, ale i sposobem orjentalnym grzebano w jaskiniach; nawet pieniądze w usta kładziono grzebanym; pod koniec bowiem imperjum, i już od połowy ciągu jego, grzebano na sposoby, każdemu wyznaniu właściwe. (P. P.).
  734. (Spojrzenie ku niebu). — Spostrzeżenie archeologijno-filozoficzne, a którego rozwinięcie wyliczamy z właściwego poematu i tu podajemy czytelnikowi, ma istotność znacznego odkrycia, jakie dotąd nie było zrobione. Monumenta, od Azji przez Indje, Egipt, Grecją, Rzym do Meksyku uważane, mogłyby policzać kształtowanie figury ludzkiej na kilkanaście miljonów, jeżeli nie więcej, postaci, licząc z papyrusami, i to postaci różnowzględnie apoteozowanych. Są przeto miljony stałych dowodów, iż podniesienie oka ku niebu nie było znane właściwej starożytności i to tak dalece, że aż bizancka sztuka (chrześcijańska!) tegoż dowodzi. Poszukiwałem więc oznaczenia epoki tego archeologijno-rytualnego gestu — to jest: odkąd spojrzenie ku niebu uznało się i monumentalnie w sztuce wyraziło? Oto moje odkrycie. Jakoż we wszystkiem, co znamy ku temu azjackiego, indyjskiego, assyryjskiego i babilońskiego, nie znajduje się nic a nic pod tym względem.
    Niemniej nic także i w mnogich naryciach piramid meksykańskich. Co zaś do ogromnej liczby figur, z pod egipskiego wyszłych rylca, dłóta lub pendzla, skoro się aż do drobiazgowości posunie egzegezę, znajduje się ledwo parę profilów głów, jakoby ku niebu oczy podnoszących... Te znajdują się w Karnaku (w Gournah), a przedstawują jeńców izraelskich, mianowicie Żydówki wśród jeńców męskich, zaprzężone do robót ciężkich pod strażą Egipcjan z knutami w rękach. Postacie te, nieco symbolicznemi kolorami powleczone, zdaje się, iż byłyby najstarszemi pomnikami, z oczyma osób, ku niebu je wznoszących, gdyby narysowanie oczu mniej graficznem i stosowniejszem było do profilów. Co do greckiej sztuki, możnaby jedynie zatrzymać się na uważaniu Nioby i Niobid, jakkolwiek, od gestu i wejrzenia tych figur odjąwszy tragiczność i architektoniczne trójkątnego fastigjum wymagania, powodujące ruch samychże figur, nie zostałoby dość wyraźnem spojrzenie w niebo. Przez tęż tragiczność i architektonikę grupy coś podobnego daje się podejrzewać i w Laokoonie... Osoba wszelako, istotnie spoglądająca ku niebu, nigdy nie okazuje się być typem starożytnej greckiej i grecko-rzymskiej sztuki. Figury czarnej, tak zwanego Rybaka (oryginał w Louvre) ani cytować nie godzi się, z powodu, że ta była najmniej dwa razy przerabiana w różnych wiekach.
    Słowem jednem: dopiero w katakumbach rzymskich, w wiekach zarannych chrześcijaństwa, spotykamy istotnie spojrzenie ku niebu, stanowczo przez sztukę objęte i skreślane.
    Pozornie drobne to odkrycie, mniemam, iż dlatego (przede mną) uczynionem nie było, iż do dziś archeologja nie objęła w siebie części żywotnej, lubo myślę, że czas przyjdzie, w którym zapytamy się nietylko o znaczenie złamków wykopanych w grobowiskach, ale i o znaczenia gestów obyczajowych samegoż żywego człowieczeństwa i o historję tychże. Zda mi się nawet, iż one pierwsze jest tylko onego drugiego przygotowaniem. Człowieka umysł zdawałoby się, iż jest obowiązanym do przechowywania w sobie siły wynalazczej, siły odkrywania, skoro tak częstotliwie nadarza się widzieć kolosalne oczywistości, pomijane ze szczególniejszem i naiwnem zaślepieniem. Zdaje się, że w wygłosie wyrazów, w formacji wyrazów, we formacji gardła i czaszki, tudzież w dominujących globu całokształtach leży arcywiele zamierzchłych a koniecznych uciążeń ducha, z jakowych dopiero umiejętnie i sumiennie myśl abstrahując, dobliża się do istnie pewnej i czystej myśli. Nie za wiele byłoby powiedzieć, iż metoda samejże logiki ścisłej, a którą się uważa za ostatnie kryterjum, niekoniecznie wolną będąc od samychże zawad, leżących w naturze formacji słów, pojęć i urobień myślnych, bywa przez to samo ograniczoną względem rzeczy lub sfer, które częstotliwie tradycja i nie-ledwie że onejże naiwność daleko lepiej poznała i znać podawa, wskróś rzeczy świata tego i jakoby prostoględniej się kierując.
    Kryć powodu nie mam, że z mojego, a wyżej opowiedzianego poszukiwania wywnioskowywa się, iż pojęcie zasadne spojrzenia ku niebu początek swój bierze od dnia tego i tradycji o dniu tym, kiedy w okolicach Bethanu mężowie galilejscy stali, patrząc za odchodzącym w niebo, aż go obłok odjął od oczu ich. Zaś dowodami są tu kilkanaście miljonów figur starożytnych, znanych do teraz. Oczywistość zaiste szczególniejsza i pytanie niemałe nastręczająca, jak może być, jak zdarzyć się to mogło, ażeby przy wysokich, głębokich i niekiedy prawdziwych boskości pojęciach, które to u Indów, to w greckich tragikach spotykamy, tudzież przy Fidjaszów dłócie i pendzlu Apeliesów nigdy żadna postać boskości, żadna i żadna, mówię, nie wznosiła oczu do niebios? Co więcej, iż przecie ani Olimp, ani drogi wozu febowego nie były nisko, na padole, i że nie u poziomu ich poszukiwać wypadało. Były więc ku poruszeniu oczu figurom i wystarczające poczucia niebiaństwa i środki tak estetyczne, jako i techniczne zupełnie doskonałe... Czegóż zatem brakło?...
    Oto brakło było tego, iż w sztuce, szeroko i zdrowo rozwiniętej, nie wystarcza na udziałanie jakowegoś typu samych pojęć fantastycznych lub oderwanych, ale potrzeba nadto jeszcze istotnego czynu żywotnego. Herakles pewno był i Apollin był także, bo nie dostąpiłyby proporcyj tak pewnych ich posągi. Dopiero zatem, skoro byli rzeczywiście tacy, którzy idącego do nieba widzieli, zakomunikować się to żywym arkanem tradycji mogło było dosyć stanowczo, aby i przez sztukę wypowiadanem stawało się.
    Spyta się może kto, dlaczego, szeroką oczywistość archeologiczną tu wskazując, zawieram to odkrycie moje nieledwie że w dopisku, objaśniającym wyrażenie jednego wiersza.
    Odpowiedzią moją jest, iż nietylko dopisek nie jest wcale zewnętrznie do poematu doklejonym, ale nadto okoliczność jest smutna, iż, gdybym z treści powyższych osobną zrobił dysertację, byłaby ona, jako klerykalna u jednych, a u drugich jako akademicka, znieważona i stracona. A co, że przy całem rozwinięciu publicystyki może dziś najawie dziać się, to tak samo dziać się może, jak że przez dziewiętnaście wieków można było przecież wśród mnogości pomników nie zauważyć rzeczy powyżej określonej!... (P. P.).
  735. — O ileby w moich książeczkach były jakieś błędy, a zapewne będą, miej je, czytelniku, za wytłumaczone stosunkami: byłem wygnańcem... (Publius Ovidius Naso: «Elegje», ks. I, 1).
  736. «Część pierwsza» oznacza tu «Dziady» wileńskie, obejmujące część II i IV.
  737. t. j. przed obrazem, jakby malowanym przez Eustachego Lesuera (1617—1655), francuskiego malarza religijno-rodzajowego.
  738. Herakle, ogólna nazwa kolonij, przez Herkulesa tam i ówdzie początkowanych (P. P.).
  739. hippodrom (gr.) = miejsce, na którem odbywają się wyścigi konne, arena, cyrk.
  740. kozetka (franc.) = mała, dwuosobowa kanapka.
  741. efemeridjon (fr.), ulotka, trwająca jeden dzień, dziennik.
  742. Uświadomieni w sztuce wiedzą, że ta najwyraźniej postąpiła w efektach i w rozwoju karykatury. (P. P.). — Szarża (franc.) = w sztuce: przesadne uwydatnianie pewnych cech, zwłaszcza komicznych.
  743. akwarja (łac.), zwykle: akwarjum, oszklony zbiornik wody dla hodowli rybek.
  744. Partenon, wspaniała świątynia dziewiczej bogini Ateny (Athene Parthenos) na Akropolu w Atenach.
  745. (łac.) Od doryckiego do frygijskiego, tj. od czegoś subtelnego (np. w muzyce) do czegoś dzikiego.
  746. Admetos, syn króla Phery w Tessalji. Apollo służył u niego przez rok jako pasterz.
  747. drumla (niem.) — malutki przyrządzik muzyczny: trzymana w zębach sprężynka wydaje w miarę ruchu ust rozmaite tony.
  748. epod (gr.) — w pieśniach greckich część końcowa, następująca po strofie i antistrofie.
  749. Aleksander Gwagnin (1538—1614), Włoch rodem, autor kompilowanych starannie kronik. Podpisywał się «rycerzem pasowanym i rotmistrzem J. K. M.».
  750. abrys (niem.) — zarys, plan.
  751. właściwie: królowa z Saby, o której Stary Testament (2. Kroniki, IX) opowiada, że przyjechała do Jerozolimy, zwabiona sławą mądrości Salomona.
  752. Hafis (przydomek, oznaczający męża, umiejącego cały Koran na pamięć), właściwie Scherus eddin Mohammed (— zm. 1389), najsławniejszy z poetów perskich, twórca około 700 ód i elegij.
  753. Cybela, frygijska bogini płodności natury; kult jej przeszedł z Azji do Grecji i Rzymu («Mater magna»).
  754. W podaniach greckich wyspy w oceanie, na których żyją w błogiej szczęśliwości wydarci śmierci ulubieńcy bogów.
  755. W bitwie pod Filippi w Macedonii (42 przed Chr.) Brutus, pokonany przez Antonjusza, zginął śmiercią samobójczą.
  756. odpominać (neolog) — przypominać sobie na nowo.
  757. aerolit lub meteoryt, bryły kamiennej lub metalowej masy, spadłe z atmosfery na ziemię.
  758. polarny (łac.) — biegunowe przeciwny.
  759. (łac.) mówią, opowiadają.
  760. ermitaż (franc.), pustelnia.
  761. obiekcja (łac), zarzut.
  762. porfir (gr.) — gatunek skały wulkanicznej.
  763. Rękopisma zwijane przechowywano w wazach; Żaby, Osy, Ptaki i Zgromadzenie kobiet należą do rzędu dzieł Arystofanesa. (P. P.).
  764. ginecej, gineceum (gr.) — komnaty dla kobiet; przenośnie (jak tu) kobiety, mieszkające w gineceum.
  765. principium (łac.) — pierwiastek, materja pierwiastkowa.
  766. bazalt (łac.) — skala wulkaniczna ciemnej barwy.
  767. autodafé (port.), «akt wiary»; palenie żywcem na stosie kacerzy (lub pism kacerskich).
  768. feralny (łac.) — przynoszący nieszczęście.
  769. (włos.) — a mistrzynią była mi dusza moja.
  770. Można zmienić imię Roger na inne stosownie brzmiące. (P. P.).
  771. weturyn(o) (włos.) — woźnica.
  772. austerja (wł.) — gospoda, zajazd.
  773. (franc.) — tysiąc czułości, tysiąc pozdrowień.
  774. Dwa rody włoskie, nienawidzące się śmiertelnie, znane z tragedji Szekspira «Romeo i Julja».
  775. (włos.) — Drogi Lucio.
  776. (włos.) — doskonale.
  777. (włos.) — tak.
  778. (włos.) — tak, panie hrabio.
  779. (włos.) — to dobrze.
  780. (włos.) — dobranoc.
  781. (włos.) — najlepszej nocy!
  782. (łac.) — kości rzucone (zwrot, używany na oznaczenie stanowczego kroku, śmiałego postanowienia).
  783. Aluzja do bohatera komedji Moljera «Mieszczanin szlachcicem».
  784. (włos.) — szaleniec, półgłówek.
  785. mistyfikacja (nowołac.) — wprowadzenie w błąd, wywiedzenie w pole, (często dla ośmieszenia lub wyśmiania).
  786. a potem nazwać je albo tragedjami albo komediami. A jeżeli będą w użyciu przez dwieście lat, nie będą niczem nowem dla tych, którzy ów czas będą nazywać starożytnym.
  787. Giommaria Cecchi (1518—1587), komediopisarz włoski.
  788. ...w teatrze królewskim, gdzie widzieliśmy sen nocy letniej, którego jeszcze nie widziałem i już nie będę oglądał, bo to sztuka najniedorzeczniejsza, najśmieszniejsza jaką kiedykolwiek oglądałem w życiu.
    (Dziennik i korespondencja Samuela Pepysa, sekretarza admiralicji za Karola II i Jakóba II).
  789. Charon, w mitologji greckiej przewoźnik dusz zmarłych do Hadesu.
  790. diorama (grec.) — właściwie duży obraz, malowany na przeźroczystej tkaninie z obu stron, wyglądający efektownie przy sztucznem oświetleniu, dzięki grze świateł i barw; tu tyle co panorama (rozległy widok).
  791. plebs (łac.) — lud, tłum, motłoch.
  792. dajmon (grec.) — zwykle: demon; duch (zazwyczaj zły), istota nadprzyrodzona.
  793. cug (niem.) — przewiew, zaprząg — tu: szereg, wielka liczba.
  794. histrio, słowo etruskie, oznaczało u Rzymian aktorów; dziś w znaczeniu pogardliwem: komedjant.
  795. lapidarny (łac.), ryty w kamieniu, stąd: zwięzły, dosadny.
  796. Publius Cornelius Scipio Africanus Maior (235—183 przed Chr.), pogromca Kartaginy.
  797. Ugolino, bohater tragicznej opowieści (śmierć głodowa ojca i dzieci) w «Piekle» Dantego.
  798. Ś. p. Władysław Wężyk — z oryginalności pióra (a więcej z przymiotów osobistych) między młodzieżą polską znany — umieścił był w Bibljotece Warszawskiej wyjątek ze wschodnich swych podróży, gdzie romans Krokodyla i lamenty jego opowiada, podobnie jak o delfinie Plinius junior w listach. (P. P.).
  799. Jedno z dobrodziejstw, w imię Trójcy Przenajświętszej, kongresem wiedeńskim akordowanych najłaskawiej Krakowa mieszkańcom, tak zapowiedziane znajdujemy:
    «Par unc suite de cette concession S. M. I. et R. apostolique a résolu de permettre également à la  ville libre de Cracovie d’appuyer ses ponts à la rive droite de la Vistule — et d’y attacher ses bateaux» — Sztuka stawiania mostów (które na jednym brzegu ostaćby się nie mogły) wpłynęła dzielnie na zupełne dotrzymanie onej obietnicy. Akt niniejszy umocowany został podpisami książąt Metternicha i Hardenberga, niemniej hrabi Razumoffskiego w swojej części. Kładą się te szczegóły, ażeby nie posądzano nas o wymysł komiczności zbyt płochej. (P. P.).
    W myśl tej koncesji Jego Ces.-król. Mość apostolska postanowił pozwolić również wolnemu miastu Krakowowi oprzeć swe mosty o prawy brzeg Wisły i przywiązywać tam swe łodzie.
  800. Arabowie dzisiejsi wśród chłodnych nocy na pustyni używają mumij w braku drzewa, zapalając ogniska. (P. P.).
  801. gryf (gr.-łac.), bajeczne stworzenie: lew z głową, dzióbem i skrzydłami orła.
  802. scripsi (łac.) — napisałem.
  803. noctiluca (łac.) — «świecąca podczas nocy», księżyc (po łac. rodzaju żeńskiego).
  804. spleen (ang.) — chorobliwy rozstrój nerwowy, objawiający się zobojętnieniem dla wszystkiego, chorobliwe przygnębienie.
  805. cicerone (włos.) — przewodnik, oprowadzający i objaśniający.
  806. mina (łac.) — kopalnia.
  807. atencja (łac.) = uszanowanie.
  808. Rzecz ta była już lat temu kilka napisaną i podaną do druku — rękopism zaginął, mimo, iż podobało się komuś w dziennikach głosić o tem; ktoby go znalazł, niech odrzuci przypiski, objaśnienia i wstęp prozą, a rzecz samą uważa jako studjum przedwstępne, więcej jeszcze ogólne i liryczne. Podobnież z zaginionym rękopisem «Krakus» uczynić można, jeżeliby się znalazł.
    Że dwa razy ściśle to samo tworzyć byłoby to potworzyć rękopism niniejszy jest zupełnie oryginalny, lubo w myśli ogólnej jednoznaczny z poprzednim. (P. P).
  809. Jest to nieco zmieniona zwrotka z wiersza Wespazjana Kochowskiego (1633—1700) p. t. «Góra Łysa».
  810. Łada, słowiańska bogini miłości, zgody i wiosny.
  811. Koncha (gr.) = muszla.
  812. sydoński, pochodzący z sławnego w starożytności miasta fenickiego, Sydonu.
  813. nimfeon (gr.), siedziba nimfy, świątynia dla nimfy.
  814. Walhalla (niem.), w mitologji skandynawskiej wspaniałe miejsce pobytu bohaterów, którzy polegli w bitwach.
  815. Wilk Fenris lub Fenrir, w mitologji skandynawskiej demon morza.
  816. Skald, nazwa poety i pieśniarza skandynawskiego.
  817. nawa (łac.) = okręt.
  818. talizman (arab.), nadnaturalny środek ochronny przeciw nieszczęściom.
  819. tyryjczyk, mieszkaniec fenickiego miasta Tyru, które w starożytności słynęło jako siedziba sztuk i umiejętności.
  820. rapsod (gr.) — tu: pełen siły i ognia utwór muzyczny, hymn bojowy.
  821. karbować (niem.) = robić karby, nacięcia, znaki.
  822. amjant (gr.) = rodzaj asbestu o długich, cienkich i giętkich włóknach.
  823. urna (łac.) = naczynie w kształcie wazonu.
  824. Prowe, bóstwo słowiańskie, potęgą i sferą działania równe Perunowi.
  825. obiata — ofiara, składana bogom.
  826. Niksy, u południowych Słowian duchy podrzędne, polne i leśne. (P. P.).
    «Niksy» jest to starogermańska, ogólna nazwa duchów wodnych; u południowych Słowian jest zapewne stąd zapożyczona.
  827. Bojan (ukr.) — legendowy poeta-śpiewak, wymieniony w «Wyprawie Igora na Połowców».
  828. włady, przymiotnik starosłoweński, znaczący: wielmożny i heroiczny. (P. P.).
  829. «Szołom» pochodzi od słowa ludowego «szołomić». (P. P.).
    Szołomić, oszałamiać = odurzać, obałamucać wmawianiem czegoś.
  830. Runy, najstarsze znaki pisarskie germańskich ludów. Stąd «runnik» = pisarz.
  831. stylik, mały «stylus» rzymski, t. j. rylec do pisania na pokrytej woskiem tabliczce.
  832. «Kiempe» jest to nazwisko skandynawskich błędnych rycerzy. (P. P.).
  833. Hebrajskie «Adonaj» (dosłownie: «mój pan»), zwrot w modlitwach do Boga. — Odyn, skandynawski bóg burzy, śmierci, a później także nieba.
  834. pirog, zwykle: piroga (niem.), wąskie czółno, sporządzone z pnia drzewa.
  835. ostrowidz = ryś.
  836. postura (włos.) = postawa.
  837. rządze = rządy.
  838. Lud utrzymuje, że cienie na księżycu są obrazem Kaina, zabijającego Abla. Stąd widzenie tego obrazu jest świadectwem planów bratobójczych Rakuza.
  839. tumulus (łac.) = pagórek, kopiec, mogiła.
  840. amfora (gr.), rodzaj dwuusznego dzbana.
  841. mirra, stężałe krople wonnej żywicy, używane jako kadzidło, u nas wybierane zwykle z gniazd mrówczych.
  842. quidam (łac.) = ktoś.
  843. elipsoida (grec.) — utwór geometryczny: przestrzeń, objęta przez obrót połowy elipsy około osi krótszej, np. kształt Ziemi.
  844. galwanizmu, tj. elektryczności; mowa o t. zw. galwanoplastyce.
  845. lewjatan (hebr.), w Starym Testamencie (Psalm 104) nazwa jakiegoś potwora morskiego.
  846. aplauz (łac.) — oklask(i), poklask; tu mowa o najętych oklaskach, zwanych zwykle (z franc.) «klaka».
  847. Z przedmowy do tego utworu pozostało tylko nic nie znaczące zakończenie z datą: «dan 1869-o u siebie — X».
  848. arlekin (włos.) — błazen, pajac.
  849. pierrot (franc.) — komiczna figura (z franc. pantomimy) w obszernem białem ubraniu i białym, szpiczastym kapeluszu.
  850. domino (włos.) — płaszcz maskaradowy z kapturem — osoba, w taki płaszcz odziana.
  851. balet (włos.) — utwór sceniczny, w którym główna rolę gra taniec i mimika.
  852. kuplet (franc.) — piosenka treści wesołej a aktualnej z powtarzającym się refrenem.
  853. afera (franc.) — sprawa, interes.
  854. Prawdopodobnie ma tu Norwid na myśli łaciński aforyzm: «In vino veritas» (dosłownie: «prawda w winie»).
  855. anonim (gr.) — nie podpisany list lub bezimienny autor.
  856. partyzantka (franc.) — wojna podjazdowa.
  857. kastrametacja (późnołac.) — odmierzać miejsce na obóz.
  858. Heloiza, ukochana a potem żona słynnego scholastyka i teologa paryskiego, Abelarda (1079—1142); oboje skończyli smutne życie w klasztorach.
  859. that is the question (ang.) — oto jest pytanie. Cytat z «Hamleta» Szekspira.
  860. konjunkcja (łac.) — połączenie, tj. takie położenie czy stanowisko planet, w którem znajdują się na jednej płaszczyźnie, prostopadłej do ekliptyki.
  861. vaudeville (franc.), po polsku wodewil — lekki utwór sceniczny, przeplatany śpiewami.
  862. «dawać na...» galicyzm (franc. donner sur...) dawać widok na..., wychodzić na.
  863. Wielka Niedźwiedzica lub Wielki Wóz, nazwa grupy gwiazd na niebie północnem.
  864. Diogenes z Sinope, cyniczny filozof grecki, zm w r. 323 przed Chr., słynny z dowcipu. Np. w biały dzień chodził z zapaloną latarnią po Atenach i twierdził, że «szuka człowieka».
  865. krynolina (franc.), sztywna suknia, mocno odstająca od ciała.
  866. (łac.) Niech ci będzie krynolina lekką! — Parodja zdania, jakie umieszczano na nagrobkach w Rzymie: Sit tibi terra levis! (Niech ci ziemia będzie lekką).
  867. = (fr.) odcinek literacki w dzienniku.
  868. analogia (gr.) = zgodność albo podobieństwo stosunków.
  869. Widok spadającego z drzewa jabłka miał skłonić wielkiego uczonego angielskiego Izaaka Newtona (1643—1727) do rozmyślań, których wynikiem było odkrycie siły ciężkości.
  870. mehercule (łac.) — na Herkulesa!
  871. eheu (łac.)ach! (okrzyk bólu i żalu).
  872. imię męskie utworzone od słowa «mandolina» (włos.), tj. instrumentu muzycznego o kilku strunach, podobnego do gitary.
  873. Hero, kapłanka grecka, czekająca na kochanka swego, Leandra, który dla widzenia się z nią przepływał w nocy Helespont.
  874. Końca tej sceny brak w rękopisie.
  875. finał (łac.) = ustęp końcowy utworu muzycznego.
  876. mimika (gr.) — wyrażanie uczuć i myśli zapomocą wyrazu twarzy, ruchów i gestów.
  877. burnus (arab.) — rodzaj płaszcza z kapturem bez rękawów.
  878. przerwa w rękopisie.
  879. przerwa w rękopisie.
  880. hekatomba (gr.) — ofiara ze stu wołów, składana bogom w dawnej grecji; masowa śmierć.
  881. Partenjanie (gr.) — dzieci nieprawego łoża, zrodzone w Sparcie podczas wojny messeńskiej; Partenjanie osiedlili się w południowych włoszech w okolicy Tarentu.
  882. etranżer (franc.) — obcy, cudzoziemiec.
  883. areopag (gr.) — najwyższy sąd w dawnych Atenach.
  884. metek (gr.) lub metojk, osiedlony w Atenach cudzoziemiec.
  885. izotel (gr.), metek, który jako odznaczenie otrzymał prawa cywilne obywateli ateńskich.
  886. prostat (gr.), przełożony, opiekun.
  887. rozumie się: świątyni Tezeusza.
  888. Solon (około 655—560 przed Chr.), prawodawca ateński; «salamiński», bo spowodował odzyskanie zdobytej przez Megarę wyspy Salaminy.
  889. Solon zreformował areopag, rozszerzając znacznie zakres jego praw.
  890. Jupiter, Jowisz, rzymski odpowiednik Zeusa.
  891. Moloch (lub Melech), assyryjski lub fenicki bóg, któremu składano ludzi w ofierze. — Ammonici, szczep semicki, pokrewny Izraelitom i mieszkający od nich na wschód. Ich bóg naczelny, Milkom, nie ma nic wspólnego z Molochem.
  892. epod lub epoda (gr.) — śpiew końcowy po strofie i antystrofie chórów greckich.
  893. Likurg, prawodawca spartański (druga połowa 9 wieku przed Chr.).
  894. banicja (nowołac.) — skazanie na wygnanie, wygnanie z kraju.
  895. harmostes, nazwa rządców lub wójtów, namiestników królów lacedemońskich.
  896. golf (włos.) — zatoka.
  897. Focyda — kraik w Grecji środkowej na północ od zatoki Korynckiej, słynny dzięki świątyni w Delfach z wyrocznią Apollina.
  898. Lacedemona lub Lacedemon = Sparta.
  899. Arkadja, górska kraina w samym środku Peloponezu.
  900. Pnyks — miejsce w dawnych Atenach, na którem odbywały się zgromadzenia ludowe.
  901. koryfa (gr.) — przewodniczka chóru.
  902. = t. j. Muzom.
  903. Tyrteusz, liryczny poeta grecki, który w czasie drugiej wojny meseńskiej (685—668 przed Chr.) pieśniami bojowemi podniecił zwątpiałych Lacedemończyków do dalszej, zwycięskiej walki. Zachowane poematy świadczą o jego doryckiem pochodzeniu, więc wysłanie go przez Ateńczyków na urągowisko oraz jego ułomność są legendą.
  904. libacja (łac.) — płynna ofiara, składana bogom przed ucztą.
  905. glauki (gr.) — zielonawy, zielony, jak morze. Takie miały być oczy Ateny («Jowiszówna»).
  906. Tales, filozof grecki, współczesny Solonowi, jeden z «siedmiu mędrców».
  907. pentakonarchos (gr.), dowódca 50-u ludzi.
  908. bachanalje (łac.), uroczystość na cześć Bachusa.
  909. chlamida (gr.) — płaszcz, zarzucany na prawe ramię.
  910. Ceramika (gr. Kerameikos), dzielnica starożytnych Aten.
  911. prytaneum lub prytanejon (gr.) — budowla, w której zbierało się zgromadzenie 50-u prytanów, t. j. członków wielkiej rady, sprawującej zwierzchnia władzę.
  912. larwa (łac.) — poczwara, widmo.
  913. Erebos (gr.), u Homera ponura część Hadesu; tyle, co nasze piekło.
  914. Pafos, syn Pigmaljona, który nazwał swem imieniem miasto Pafos (na Cyprze).
  915. gimnazja (gr.), miejsce dla ćwiczeń cielesnych młodzieńców i dojrzałych mężczyzn.
  916. Kodros, legendowy, podobno ostatni, król ateński. Gdy Dorom, spieszącym na podbicie Atyki, wyrocznia delficka zapowiedziała zwycięstwo pod warunkiem, że nie zabiją króla ateńskiego, on, przebrany za chłopa, zabił w obozie Dorów jednego z żołnierzy i zginął z ich ręki, ratując w ten sposób ojczyznę.
  917. Dromos (gr.) — miejsce wyścigów konnych Sparty.
  918. rapsod (gr.) — tu: fragment epopei lub też samoistny utwór poetycki, opiewający jakieś doniosłe wydarzenie.
  919. hoplici (gr.) — ciężko zbrojne wojsko piesze w dawnej Grecji.
  920. baratron (gr.), przepaść, do której wrzucano skazanych na śmierć złoczyńców.
  921. cenzor (łac.), w starożytnym Rzymie urzędnik mający nadzór nad obyczajnością.
  922. pedonom (gr.) — dozorca, doglądający chłopców.
  923. konduktor (łac.) przedsiębiorca, dzierżawca jako przydomek Jowisza nie używany.
  924. polemark (gr.) — naczelny wódz.
  925. efor (gr.) — członek władzy sądowej i administracyjnej w dawnej Sparcie, czuwający nad obyczajami urzędników, a nawet, w pewnej mierze, i królów.
  926. «Scito te ipsum» — tytuł dysertacji Abelarda. (P. P.). — «Scito te ipsum» (łac.) — Znaj siebie samego.
  927. transcendentalny (nowołac.) — wykraczający poza granice doświadczenia zmysłowego.
  928. limba (łac. — właściwie: limbus) — tutaj: obrączka, obwódka.
  929. anzac (niem.) — zapęd, rozpęd.
  930. perturbacja (łac.) — zakłócenie ruchu planety, spowodowane zbliżaniem się innego ciała niebieskiego.
  931. Wenus — mowa o planecie.
  932. aparycja (łac.) — ukazanie się, pojawienie się.
  933. Marcin Odlanicki Poczobut (1728—1810), profesor matematyki i astronomji w akademji wileńskiej.
  934. cytat z «Improwizacji».
  935. Mowa o Bronisławie Trentowskim (1807—1869), którego «narodową filozofję» i naukową terminologję (w rodzaju «jaźni», «ojczyźniaka» — patrjota) wyszydza tu poeta.
  936. W staroperskich podaniach jest Turan, w przeciwieństwie do kraju Ormuzda, Iranu, krajem Arymana, duchu piekieł.
  937. teza (gr.) — twierdzenie, którego się chce dowieść.
  938. alumn (łac.) — wychowanek.
  939. Vigor (łac.) — sita. moc.
  940. rigor (łac.) — surowość, ostrość.
  941. «Chowanna» (wyraz, utworzony od «chować» — wychowywać), tytuł dzieła treści pedagogicznej Bronisława Trentowskiego (1807—1869).
  942. «Ojczyźniak. Wizerunki duszy narodowej». (1847 r.), dzieło Br. Trentowskiego.
  943. = (franc.) Gusta są rozmaite, kochany mężu.
  944. = (łac.) O gusta nie należy się spierać.
  945. synteza (gr.) — w filozofji Hegla trzecie stadjum dziejowe, stanowiące pogodzenie pierwszego stadjum czyli tezy z drugiem czyli antytezą.
  946. ob. uw. poprz.
  947. proteza (gr.) — zastąpienie utraconych części i członków ciała (np. ręki, nogi) przez sztuczne (także — dziś — taka sztuczna cześć ciała sama); tu umyślnie żartobliwie czy ironicznie użyte z powodu podobieństwa do poprzedzających dwu określeń (i pokrewieństwa etymologicznego z niemi).
  948. atonja (gr.) — niemoc, ogólne osłabienie.
  949. eklipsa (gr.) = zaćmienie.
  950. ermitaż (franc.) — pustelnia.
  951. antropofagos (gr.) — ludożerca.
  952. komput (łac.) — poczet, liczba.
  953. abrys (niem.) — zarys.
  954. fajerwerk (niem.) — ogień sztuczny.
  955. kompetencja (łac.) — znajomość rzeczy, uprawniająca do wydawania orzeczenia w jakiej kwestji.
  956. płótno Penelopy — tkanina, po której ukończeniu Penelopa, żona Odyseusza, obiecała powtórnie wyjść zamąż; aby tę chwilę odwlec, pruła w nocy, co zrobiła w dzień — stąd przenośnie: praca bez końca.
  957. wygluzować (łac.) — występić, zgładzić.
  958. apolog (gr.) — bajka (w której występują rośliny lub zwierzęta), przypowieść.
  959. fikcja (łac.) — urojenie, mrzonka.
  960. purysta (nowołac.) — dbający bardzo o czystość obyczajów.
  961. extra (lac.) — nadzwyczaj.
  962. = (franc.) Mój mąż jest purystą.
  963. terminologia (nowołac.) — ogół wyrażeń specjalnych, właściwych jakiejś nauce, umiejętności lub sztuce.
  964. wielki Mogoł — tytuł dawnych monarchów mahometańskich, rządzących Indjami.
  965. aklimatyzować siej (nowołac.) — przywykać do jakiegoś klimatu.
  966. fatum (łac.) — los, przeznaczenie.
  967. attyk (łac.) — atycki (t. j. prosty) sposób wyrażania się.
  968. feniks (gr.) — bajeczny ptak, odradzający się z własnych popiołów; przenośnie (jak tutaj): rzecz (lub osoba) rzadka, nadzwyczajna.
  969. talizman (arab.) — przedmiot, przynoszący szczęście i chroniący przed złem, amulet.
  970. kohabitacja (łac.) — wspólne mieszkanie.
  971. Alfona Lamartine (1790—1869), poeta francuski.
  972. wigor (łac.) — rzeźkość, dzielność.
  973. kazus (łac.) — przypadek.
  974. skrócenie z: deus ex machina (łac.) «bóg z maszyny (teatralnej)» tak nazywano osobę, pojawiającą się na scenie całkiem niespodziewanie i nienaturalnie dla rozwiązania węzła dramatu.
  975. basilogrammata (gr.) = pisarz królewski
  976. Forum Romanum (łac.) = plac w Rzymie, na którym załatwiano sprawy targowe i prawne oraz odbywano zgromadzenia ludowe.
  977. sapientia (łac.) = mądrość.
  978. fertur (łac.) = mówią, opowiadają, że...
  979. populus (łac.) = lud, naród.
  980. teorja (gr.) — poselstwo, wysyłane przez greckie miasta do świątyni delfickiej, delijskiej lub na igrzyska.
  981. kunktatura (łac.) = umyślne zwlekanie, powolne działanie.
  982. kastrametacja (łac.) = odmierzanie miejsca na obóz, zakładanie obozu.
  983. dyscyplina (łac.) = nauka, wiedza; tu: karność.
  984. halabarda (niem.) = dzida z osadzoną na końcu siekierą.
  985. auksiliary (łac., auxiliares milites, cohortes) = wojska pomocnicze, sprzymierzone.
  986. Victoria (łac.) — bogini zwycięstwa.
  987. bandelet (franc.) = ozdobna przepaska na głowę, diadem. — Izyda, najpopularniejsza bogini egipska, odpowiadająca greckiej Denieterze.
  988. księgi hermejskie, święte księgi, których autorem miał być Hermes Trismegistos (gr. = po trzykroć największy) czyli egipski bóg Thoth, personifikacja inteligencji boskiej. Księgi hermejskie były rodzajem encyklopedji w sprawach religji i wiedzy.
  989. lektyka (łac.) — krzesło przenośne, do odbywania podróży.
  990. mumificator (późnołac.) = dosłownie: fabrykant mumij, majster, który balsamuje i chroni od gnicia ciała ludzkie i zwierzęce.
  991. kobza (tur.) = ludowy instrument muzyczny, złożony z miecha i kilku piszczałek.
  992. misiurka (arab.) — rodzaj hełmu, czepiec, złożony z metalowych kółek.
  993. dromader (gr.) = wielbłąd.
  994. hermejskie rozmowy (zob. wyżej) — rozprawy naukowe.
  995. logogryf (gr.) — rodzaj łamigłówki.
  996. larwa (łac.) — maska, szczególnie straszna; poczwara, straszydło.
  997. omen (łac.) = znak, wróżba, przepowiednia.
  998. Thoth, egipski bóg mądrości, personifikacja inteligencji boskiej (zob. wyżej na str. 358).
  999. Apis, po egipsku Hap, święty byk, czczony w Memfis, juko ożywiony obraz Ozirisa.
  1000. liktorzy (łac.) = woźni, przydani najwyższym dygnitarzom państwowym rzymskim, noszący przed nimi oznaki ich władzy: rózgi i topór.
  1001. fastigium (łac.) = szczyt, ściana szczytowa, fronton.
  1002. Amenti, właściwie: Amentet (egip.) = świat pozagrobowy, piekło.
  1003. sofos (gr.) = mędrzec.
  1004. Arsinoe — siostra Kleopatry, władczyni Cypru z ramienia Cezara; pragnęła wydrzeć i Egipt Kleopatrze.
  1005. Marcus Aemilius Lepidus, kolega Cezara w konsulacie r. 46-go, później jeden z tryumwirów.
  1006. insygnja konsularne (łac.), oznaki godności naczelnika rządu, konsula.
  1007. Serapium (gr. Serapeion), olbrzymi pałac królewski w Aleksandrii, nazwany tak od świątyni Serapisa. Serapium leżało zdala od wybrzeża — kanał portowy przeprowadzono obok niego dopiero po Chrystusie.
  1008. Tusculum, starożytne miasto w Latium, wpobliżu Rzymu. Tu, w willi Cicerona powstało w r. 44-ym głośne jego dzieło «Dyskusje tuskulańskie» («Tusculanae disputationes»).
  1009. Kleopatra była córką Ptolomeusza XIII Auleta, a mężem jej i współregentem, danym jej przez Cezara w r. 47, był młodszy jej brat, Ptolomeusz XV.
  1010. vale (łac.) = bądź zdrów, żegnaj.
  1011. Eheu! — rzymski wyraz bólu: oh, biada itd.
  1012. kaliga (łac.) — rzymskie obuwie żołnierskie.
  1013. konstelacja (łac.) — grupa gwiazd stałych, określonych pewną figurą.
  1014. Aluzja do starożytnej opowieści poetyckiej o Leandrze, który przepływał Hellespont, aby widzieć się z ukochaną Hero.
  1015. dykcja (łac.) — sposób wysławiania lub wyrażania się.
  1016. zodjak (gr.) — grupa gwiazd po obu stronach ekliptyki zajmująca 12 konstelacyj (czyli t. zw. znaków zodjakalnych).
  1017. nekropol (gr.) = miasto umarłych, cmentarz.
  1018. stylus (łac.) = ostrze, np. służące do pisania — sposób pisania, styl.
  1019. many (łac.), dusze zmarłych, które starano się zjednać sobie ofiarami. — «Wielki» rozumie się: Pompejusz Wielki.
  1020. legat (łac.) = poseł; najwyższy pomocnik i zastępca naczelnego wodza lub namiestnika.
  1021. Mowa o Safonie, sławnej poetce lirycznej greckiej: żyła w drugiej połowie VII-go i pierwszej VI-go wieku przed Chr.
  1022. nocja (łac.) — pojęcie, wiadomość o czem.
  1023. Mowa o słynnej latarni morskiej w Aleksandrji.
  1024. Kornelja Pompeja, córka Q. Pompejusa Rufusa, żona Juljusza Cezara, później z nim rozwiedziona.
  1025. mumifikatę (łac.) sprawić = zamienić w mumje.
  1026. (conditio), sine qua non (łac.) = warunek, bez którego nie można czegoś uczynić, bezwzględnie konieczny.
  1027. Hereida — powieść o Herze; jak «Eneida» = powieść o Eneaszu.
  1028. — naturalnie mocą metempsychozy, wierzyli Egipcjanie.
  1029. in statu quo (łac.) = w tym stanie, w jakim jest lub są.
  1030. Sybilla (gr.) — prorokini, mówiąca tajemniczo i niejasno.
  1031. tandem (łac.) — nareszcie.
  1032. Pygmaljon, król Cypru, zapałał namiętną miłością ku wykutemu przez siebie posągowi niewieściemu, a gdy ubłagana Afrodyta ożywiła statuę, ożenił się z nią.
  1033. westalka, dziewicza kapłanka bogini ogniska domowego, Vesty.
  1034. zob. wyżej objaśn. do I sceny I aktu.
  1035. dytyramb (gr.) — rodzaj pieśni religijnej, śpiewanej z towarzyszeniem muzyki.
  1036. salve (łac.) = witaj
  1037. Diana, staroitalska bogini spraw kobiecych; między innemi zsyła pomoc i ulgę w ciężkich porodach.
  1038. mehercule — zaklęcie rzymskie: na Herkulesa.
  1039. alias (łac.) = inaczej, innemi słowami.
  1040. arkada (łac.) — sklepienie łukowe, wspierające się na filarach.
  1041. portyk (łac.) — rodzaj przedsienia lub ganku (przed drzwiami wchodowemi) ze sklepieniem opartem na słupach.
  1042. talam (gr. thalamos) — ceremonia ślubna; tu nazwa okrętu.
  1043. aromat (gr.), korzenie, ziola, zapach.
  1044. falanga (gr.), zwarta gromada wojska, ustawiona w szyku bojowym.
  1045. Ammon, egipskie i libijskie bóstwo urodzajności, później także światła
  1046. anemon (gr.) = sasanka, zawilec.
  1047. Jest to przekład słynnych słów sprawozdania Cezara: «Veni, vidi, vici».
  1048. konjunkcja (łac.) = «połączenia» czyli takie położenie dwu planet, które sprawia, że znajdują się na jednej płaszczyźnie, prostopadłej do ekliptyki (w ten sposób np. konjunkcja słońca i księżyca daje nów).
  1049. syzyg (gr.) — konjunkcja (ob. uw. poprz.) lub opozycja, tj. znajdowanie się po stronie słońca, odwróconej od ziemi (opozycja księżyca stanowi «pełnię»).
  1050. tymus (gr.) — tymianek, macierzanka.
  1051. kontemplacja (łac.) = pełne czci wpatrywanie się lub rozmyślanie; — firmament (łac.) = sklepienie niebieskie.
  1052. eter (gr.) — u starożytnych najwyższa, ognista warstwa powietrza, pierwiastek i źródło życiodajnego ciepła.
  1053. framuga (szwedzkie?), wgłębienie w ścianie, wnęka, nisza.
  1054. pitagorejczycy, sekta filozoficzna, religijna i polityczna, stworzona w VI w. przed Chr. przez Pitagorasa.
  1055. epos (gr.) = poemat bohaterski; apostrofa (gr.) = nagły zwrot w ciągu opowiadania do osoby jakiejś lub rzeczy; rapsod (gr.) — tu; ustęp, urywek.
  1056. koturn (gr.) = buty o bardzo grubej podeszwie, rodzaj szczudeł.
  1057. fatum (łac.) = przeznaczenie, los, nieszczęście; — symetryczny (gr.) = złożony z odpowiadających sobie części, harmonijny.
  1058. alea jacta est (łac.) — kości rzucono (wyrażenie to oznacza stanowczy, odważny krok).
  1059. hiperboreje (gr.) — bajeczni mieszkańcy dalekiej północy.
  1060. hiperboreja — kraina, zamieszkała przez hiperborejów (ob. uwagę poprz.).
  1061. koryfej (l. koryfeusz; gr.) — przewodnik chóru; koryfeja — żeńska forma tej nazwy, zresztą nieużywana.
  1062. praesagium (łac.) — znak, wróżba, przepowiednia.
  1063. Jest to fragment sceny, która, wedle ostatniego planu poety, miała prawdopodobnie rozpoczynać akt następny.
  1064. dietetyka (gr.) = nauka, podająca przepisy, jak należy żyć.
  1065. solenność (łac.) = uroczystość, świętość.
  1066. Ozyrys, brat i mąż Izydy, w mitologii egipskiej początkowo wcielenie słońca, później bóg podziemia.
  1067. Pytagoras, mędrzec grecki, żył w VI w. przed Chrystusem.
  1068. kanefora (gr.) — kobieta, nosząca w czasie uroczystych obchodów świątecznych kosze z przedmiotami, służącemi do kultu.
  1069. Legenda starożytna, uwieczniona przez Szekspira w «Juljuszu Cezarze» (akt V, scena V).
  1070. abrys (niem.) — kontury, zarys, szkic.
  1071. holokaust (gr.) — całopalenie.
  1072. Janus, italski bóg wszelkiego początku. Przy rozpoczynaniu jakiejś wojny otwierano drzwi jego świątyni — zamknięte oznaczały pokój.
  1073. hasta (łac.) = dzida.
  1074. obelisk (gr.), rodzaj pomnika egipskiego: ostro zakończony, czworościenny słup granitowy, zwykle pokryty napisami i płaskorzeźbami.
  1075. Nie oznaczona tak w rękopisie.
  1076. hipodrom (gr.) — miejsce, gdzie odbywały się wyścigi na wozach, arena wyścigowa, cyrk.
  1077. Wendowie — rzymska (i grecka) nazwa Słowian, przejęta od Germanów (Niemcy używają jej do dziś dla oznaczenia Łużyczan); Scytowie — koczowniczy lud, zamieszkujący stepy środkowej Azji i południowo-wschodniej Europy.
  1078. kompetencja (łac.) = odpowiedniość wiedzy albo władzy.
  1079. fama (łac.) = rozgłos, sława.
  1080. gracja «wdzięk (i t. d.)» — jest wyrazem łacińskim, nie greckim.
  1081. Hygeia (gr.), bogini zdrowia.
  1082. splendor (łac.) = blask, chwała.
  1083. Odtąd zachował się tekst tej sceny tylko w zatartej, ołówkowej notatce.
  1084. tj. Rzym, położony na siedmiu pagórkach.
  1085. limbus, tu: kraina zmarłych.
  1086. daga (włos.) — sztylet.
  1087. nependys (właściwie: nepenthes, gr.), dosłownie: usuwający smutek; przydomek cudownego ziela egipskiego, które, dodane do wina, podniecało i nastrajało radośnie.
  1088. filtr (późnołac.) — napój, szczeg. czarodziejski (miłosny lub zatruty).
  1089. Hekate — grecka bogini księżyca i czarów.
  1090. haranga (franc.) — długa, uroczysta mowa, przemówienie do zgromadzenia lub tłumu.
  1091. punicki (łac.) — kartagiński, tu: kupiecki.
  1092. Sydon — miasto fenickie, słynne z wyrobu purpury.
  1093. volumina (łac.) — tomy.
  1094. Mowa o zdobyciu Jerozolimy i zhołdowaniu państwa żydowskiego przez Pompejusza w r. 63 przed Chr.
  1095. Quintus Horatius Flaccus (65—8 przed Chr.), jeden z największych liryków rzymskich.
  1096. Przypis własny Wikiźródeł Jest to przekład Ody Horacego z ks. II, 7.
  1097. wino w dawnym Rzymie, tak nazwane od góry Massicus (w Kampanji).
  1098. Strofa 5, 6 i 7 przeplecione są tak lekką ironją, że nie wystarcza objąć to jedynie tłumaczeniem akcentów i wyrażeń, trzeba nadto zwrócić nawet uwagę samego czytelnika.
    Czytałem ja tę Horacego ode w r. 1848, 1849 i 1850, i czytałem ją dziś w Paryżu. Trzeba wyobrazić sobie postacie i wejrzenia tych obywateli, którzy mieli udział zapalczywy pod wodzą Brutusa i który następnie, przy zmianie całej karty dziejów Rzeczypospolitej tam i sam spotykają się; przecież to ten sam Pompejusz, co dwunastoma słoniami chciał w tryumfie do Rzymu wjeżdżać, kiedy broda mu jeszcze nie zarastała i był prawie młodzieniaszkiem, który przepaskę białą na łydce nosił i palcem najdłuższym ręki prawej dotykał wierzchołka głowy swojej z wielką powagą. Jakże te chore oczy z pod oczerwienionych bólem powiek, oczy, mówię, Horacego poglądać musiały na wracającego do Rzymu Pompejusza, przemienionego w kwirytę!? dlatego to w 5-tej strofie o laurach swoich, w 6-tej o toaście niepamięci, w 7-ej o zapasach na kielichy, których zwycięzcę Wenus ma uznać, Horacy z dziwną subtelnością ironji wyraża się. Ktokolwiek widział kiedy oko w oko podobne przesilenia się rewolucyjne i za niemi idące zmiany sytuacji, odczytać się nie może tej ody, tak z jednej strony lekką ironją, a z drugiej głęboką jest ona nacechowana melancholją. W literaturze polskiej pod tym względem jest tylko jeden wiersz, mogący obok ody powyżej przytoczonej stanąć; jest to «Powrót na wieś» Karpińskiego. Tak jest, a jednak jak to się dziwno wyda tym, co klasycyzm znają tylko z książek. (P. P.).
  1099. Przypis własny Wikiźródeł Część Post scriptum nie jest oczywiście przekładem Horacego.
  1100. herboryzować (nowołac.) — zbierać rośliny dla celów naukowych.
  1101. Przypis własny Wikiźródeł Jest to przekład-parafraza Ody Horacego z ks. II, 18.
  1102. Michał Anioł Buonarroti (1475—1564), poeta, rzeźbiarz, malarz i architekt włoski, jeden z największych genjuszów artystycznych wszystkich czasów.
  1103. Mowa o marmurowej postaci «Nocy» na pomniku Juljana de’ Medici we Florencji, jednego z arcydzieł Michał Anioła.
  1104. Jerzy Noel Gordon lord Byron (1788—1824), największy poeta romantyczny angielski.
  1105. Piotr Jan de Béranger (1780—1857), wolnomyślny piosenkarz francuski.
  1106. Jeszcze Sokratesowi przed śmiercią dwa wiersze z epopei służą za nieomylną przepowiednię. (P. P.).
  1107. forminks (gr.) — cytra czy harfa grecka.
  1108. haranga (franc.), uroczysta przemowa.
  1109. obscena (łac.), nieobyczajność, hańba.
  1110. Dante Alighieri (1265—1321), największy poeta włoski.
  1111. Benvenuto Cellini (1500—1571), złotnik, rzeźbiarz i pisarz włoski.
  1112. Rozdział, napisany w więzieniu, i pochwała tegoż więzienia.
  1113. Zamek św. Anioła w Rzymie.
  1114. Ciekawa jest i głęboka uwaga Celliniego po wyjściu z więzienia, kiedy, opisując podróż swoją do Viterbo, mówi, iż przełożoną zakonu mniszek, a siostrę swą, chciał odwiedzić, albowiem (son certissimo) jestem przekonany głęboko, mówi on, iż modlitwy ich, spowodowały; że w lochu pocieszany byłem łaską i widzeniem anielskiem łaski bożej. Sobie więc nic w tem nie przypisuje, owszem, zawsze tam jako grzesznik o przebaczenie tylko modlił się. (P. P.).
  1115. William Shakespeare (1564 — 1616), największy dramaturg angielski i jeden z największych genjuszów dramatycznych świata.
  1116. O ile w pierwszym ustępie tragedji «Julius Caesar» genjalny autor, wprowadzając na scenę szewców partaczy, poczyna od najniższego punktu polityki rzymskiego narodu, o tyle w scenie drugiej aktu III-go maluje on forum; te dwa epizody, przy sobie położone, dając obraz w najniższym i najwyższym stopniu światłocieniu uważany, nie zdawało się nam niesłusznem do siebie przybliżyć — ile że całej tragedji tłumaczenia nie dajemy. W oryginale mowa Brutusa prozą jest napisana, a Antoniusza wierszem. Shakespeare używał niekiedy prozy wpośród rymowanych dialogów, nie dlatego, iżby, jak mniemają, zaniedbał ogólną całość formy, ale iż, będąc najdramatyczniejszym pisarzem i jakoby aktorem z piórem w ręku, więcej zwracał on uwagę na wykończenie toku i właściwości akcentów, niż na robotę książki — tłumacz wszelako nie usprawiedliwia się niczem, jeśli tak literalnie kopiuje to, co w czytaniu nie dozwala płynności, a czego innemi zaletami nie może zrównoważyć. Tak kopista obrazu, gdyby za wiele baczył na tożsamość natury płótna, a niedość na wrażenie całości oryginału, wykonałby dzieło nierówne i niezrozumiałe właśnie przez niestałą i nieharmonijną wierność z oryginałem. Tłumaczenia Shakespeare’a nie dlatego są mętne, iż Shakespeare jest niejasny — owszem, jasny jest bardzo, ale że — będąc w wielu stopniach głębokim — tłumacz, w jednem miejscu tego stopnia, w drugiem innego stopnia głębokość tłumacząc, daje dzieło nierówne w całości swej i mętne przez nietłumaczenie jednego tylko stopnia piękności oryginału. Tego nabyliśmy przekonania, wczytawszy się z jednej strony w tłumaczenia, a z drugiej w tekst angielski. (P. P.).
  1117. daga, krótki miecz rzymski. (P. P.).
  1118. fanfaron (franc.), elegant, modniś, dandys.
  1119. epigramat (gr.), napis, żartobliwy wierszyk na kogoś lub na coś.
  1120. strategik (gr.), znawca sztuki wojennej.
  1121. imainować (franc.), zwykle: imaginować sobie — wyobrażać sobie.
  1122. girlanda (franc.), splot kwiatów i liści w formie rozwartego wieńca.
  1123. depozyt (łac.), rzecz, oddana w przechowanie.
  1124. — (włos.) «wybrzeże niewolników», największa promenada nadbrzeżna w Wenecji.
  1125. (włos.) — «wybrzeże Słowian» (łac. nazwa Słowian «Sclavus» w X w. nabrała znaczenia «niewolnik», ponieważ Słowian sprzedawano masowo na targach niewolników).
  1126. Paolo Veronese (1528 — 1588), Tintoretto (1518 — 1594) i Tiziano Vecellio (1477 — 1576), sławni malarze weneccy.
  1127. frygijska czapka — czerwona, śpiczasta czapka z opadającym ku przodowi górnym końcem; symbol wolności.
  1128. Tytus Byczkowski, portrecista (portrety Mickiewicza i Słowackiego).
  1129. Ganimed — w mitologii greckiej piękny książę trojański, którego Zeus uprowadził, przybrawszy postać orła, i uczynił podczaszym bogów.
  1130. Piazetta (włos.) — placyk przed pałacem dożów.
  1131. inwencja (łac.) — pomysłowość.
  1132. kapitel (łac.) — głowica czyli wierzchołek kolumny, rozszerzony i niekiedy ozdobiony rzeźbą.
  1133. Sławne pomniki budownictwa rzymskiego.
  1134. Vitruvius Pollio, architekt rzymski z czasów Cezara i Augusta, autor dzieła «O architekturze».
  1135. — (łac.) Jak potężnym był Rzym, widać nawet z ruin.
  1136. Piotr Cornelius (1783-1867), malarz niemiecki, twórca monumentalnego stylu w malarstwie pierwszej połowy XIX wieku.
  1137. Wilhelm Kaulbach (1804—1874), malarz niemiecki.
  1138. buffone (włos.) — śmieszek, trefniś.
  1139. laguna (włos.) — płytka odnoga morska, oddzielona od morza długiemi a wąskiemi wyspami (po włos. lidi; l. mn. od lido).
  1140. Szczęśliwi jesteście wy, którzy teraz płaczecie, bo śmiać się będziecie. Ewang. św. Łukasza.
  1141. = (łac.) niech ci ziemia będzie lekką.
  1142. Słowa Cezara Cajusa Caliguli. (P. P.).
  1143. Caius Caesar Caligula, cesarz rzymski (37-41 po Chr.).
  1144. «Fedon», dialog Platona o nieśmiertelności duszy.
  1145. Mowa o obrazie Rembrandta (1606-1669) «Wieczerza w Emaus», znajdującym się w Luwrze.
  1146. eucharystja (gr.), komunja św.
  1147. por. wyżej (str. 23) wiersz p. t. «Adam Kraft» i objaśnienie do niego.
  1148. omen (łac.) — znak, przepowiednia.
  1149. patetyczny (gr.), wzruszający.
  1150. karjatyda (gr.), kamienna postać ludzka, zastępująca kolumnę.
  1151. pilot (franc.), sternik portowy.
  1152. konspirator (łac.), spiskowiec.
  1153. Masoni czyli wolnomularze używają często rozmaitych znaków symbolicznych, po których się poznają itd.
  1154. starożytne, z czasów rzymskich pochodzące miasta w południowej Francji.
  1155. konsystować (łac.) mieszkać, przebywać, stać kwaterą.
  1156. partykularny (łac.), miejscowy, z pewnej okolicy.
  1157. panik, właściwie: panika (gr.), przerażenie, popłoch.
  1158. ultramontańskie (łac. — dosłownie: zagórski, za góry zwrócony) — żądający bezwzględnej przewagi papieża i kościoła katolickiego.
  1159. Najstarszym w tej mierze pomnikiem jest przypowieść (nie bajka), arcydzielnie piękna, wydumana śród drzew na górze Garizim przez Jothama (przechowana nam w Księgach Sędziów, IX, 8), a która opiewa, iż drzewa, poszukujące sobie monarchy, spotykając odmowę u drzew owocowych, kończą na wyborze cierniu jałowego.
    Podobną tejże przypowieścią jest owa o żołądku i członkach ciała, odeń zależących, którą senat rzymski posyła zbuntowanej i cofniętej plebie za Rzym, na Monte Sacro.
    Jedna wszakże i druga są raczej wyilustrowaniem postaciowem, uprzystępniającem ludowi treść oderwaną, i są przeto sposobem wyrażenia się. Należałoby one właściwiej policzyć do dwustopniowych mówień sybillińskich, z których potem powstaje dystych, z którego, potem i potem, przy zdegradowaniu tradycji, przy zatraceniu pojęć o obrzędowym tańcu i przy trywjalności humoru, powstaje używany do dziś krakowiak, rym dwustopniowej natury, wierszem jednym określający, jaki udział bierze stworzenie w wyrobie myśli, drugim, jaka jest myśl sama.
    Mówienia dwustopniowe sybillińskie i powiedzenia auguralne nie z innego bywają źródła. Kiedy się wyroczniło np.:
    Kruków czaty tum i sam przelatują nad równem polem,
    Wiele trupa polegnie, nim przyjdzie sojusz... i t. p. porozumiewało się pierwej z naturą lotu kruków. Myślę, że niema co nadmieniać, iż dla nas, dziś, często być może związek dwóch części dystychu jakiego niejasnym, zwłaszcza, że i spółcześni wyroczniom musieli się nieraz do uczytelniających je kapłanów lub mędrców stopnia wyższego i bliżej wtajemniczonego odnosić. (P. P.).
  1160. epoka aleksandryjska (323 przed Chr. — 640 po Chr.) są w literaturze greckiej czasy rozkwitu nauk w egipskiej Aleksandrji pod rządami Ptolomeuszów, od utraty niepodległości aż do zdobycia Egiptu przez Arabów.
  1161. Z pozostałości (jakie po zamkniętych epokach zawsze bytują dla utrzymania ciągu rzeczy) — z pozostałości, mówię, wnosząc, widzi się, że język zwierząt jest monosylabowy, muzykalny i eksklamacyjny. Do wyższej i szerszej gramatycznej formacji nie dochodząc, dawa on sylabę i jej potęgowanie, np. ham! ham-ham! — gda! gda-gda! — i t. p. Podobno jednak w improwizacjach słowika dają się dostrzegać i formacje uczeńsze. Natomiast muzykalność obejma całą gramatyczną stronę i rozwój jej. Kura, ostrzegając o niebezpieczeństwie, używa nastroju i tonu nietylko dla samych oddalonych kurcząt zrozumiałego; podobnież innym wygłosem zwiastuje ona pomyślne karmu znalezienie. To, że my niekoniecznie jesteśmy w stanie przepisać monosylabiczne mówienia jakiego zwierzęcia lub ptaka, nie wcale przeciw istnieniu języka onych nie dowodzi, bo my podobnież i z wielu języków wyspiarskich nie możemy abecadłem naszem przepisać wybrzmień, dla określenia których zbywa nam liter.
    Ze swojej strony język ludzki w epoce pierwszej nie znajdował się na tej stopie formalnego skościelenia, na jakiej go dziś się ogląda. Nie, ażeby on od jakowego pisku albo krzyku stopniowo rósł (co jest grubjańskiem barbarzyństwem, żadnego troszkę obuczonego umysłu niegodnem), ale, że tento język ludzki występował wtedy pogłównie w swojej doskonałości lirycznej i glossolalijnej. (P. P.).
    Papua, nazwa mieszkańców Nowej Gwinei i przyległych wysp.
  1162. Czułek, polska nazwa mimozy.
  1163. glossolalia (gr. — mówienie językiem), nieświadome, bezwolne wymawianie niezrozumiałych zgłosek podczas ekstazy religijnej (por. św. Paweł, Kor. I. 14).
  1164. Zoolatria żadnego uczucia w człowieku względem zwierząt nie rozwinęła i nie rozszerzyła. Ubóstwienie tego lub owego tworu nie stanowiło o całości i naturze stosunku stworzeń. Człowiek i tam siebie poszukiwał. Bażant złocisty chiński jest podobny do młodego Chińczyka, ubranego w przepych jedwabiu i złota; ibis religiosa — do starego kapłana egipskiego; nawet konsekracyjny rzymski orzeł podobny jest profilem, zwrotem głowy i spojrzeniem do wszystkich głów konsularnych rzymskich. (P. P.).
  1165. Aisopos (gr.), po łacinie Aesopus, mityczny twórca bajkopisarstwa greckiego (podobno VI w. przed Chr.).
  1166. Dusza Egipcjanina, przed sądem bogów spowiadając się, mówi: «Nie odrywałem ssącego zwierzęcia od matki — nie płoszyłem gazeli z legowiska». (W «Księdze Umarłych»).
    My wszelako, pod czasy obecne, nawet i względem pogardliwie nazywanej «świni», moglibyśmy mieć historyczne względy. Ludożerstwo albowiem (antropofagja), jakkolwiek powstałe z zaciekłości wojennej, gdy jednakże weszło potem w interes strawy, radykalnie dopiero bywa usuniętem przez wprowadzenie hodownictwa świń w te zakąty, gdzie różnorodnego i dość posilnego jadła że często zbywa — dłużej się potworna tradycja praktykuje. I świnia przeto wielkiej cywilizacyjnej sprawie usługiwał (P. P.).
  1167. — (łac.) módlcie się, bracia.
  1168. domine (łac.) = panie.
  1169. majordomo (włos.), ochmistrz dworu.
  1170. wertykalny (łac.), pionowy, wgórę skierowany.
  1171. minaret (arab.), wysmukła wieżyczka mahometańskich świątyń.
  1172. meteorologiczny (gr.), dotyczący związku pewnych stanów powietrza z pogodą.
  1173. we Włoszech, zwłaszcza w Toskanji i Wenecji, często zjawiają się poeci ludowi, którzy na podany im temat wygłaszają wiersze.
  1174. Toni di Bona Grazia, znany i ulubiony wenecki improwizator, niezbyt dawno zakończył swój żywot. Ilustrowane czasopisma podały wizerunek jego w całej figurze i w ubiorze, jaki zwykł był przywdziewać — który jest podobnym. Lecz, co do tekstu przy onym rysunku, śmiemy utrzymywać, że nasze kilka rysów, w tej noweli spotkanych, i wierniej i właściwiej malują tę postać i jej talentu rodzaj. (P. P.).
  1175. trikorn (włos.), trójrożny kapelusz.
  1176. dekoracje (łac.), ozdoby, ordery.
  1177. wulgarny (łac.), pospolity, gminny.
  1178. buffo (włos.), śmieszność, błazeństwo.
  1179. monologista (gr)., wygłaszający monologi, przemówienia.
  1180. W niektórych miastach Europy możnaby z rzeczywistością statystyczną wykazać, ile na rok zrozpaczonych samobójców zrzuca się z jakiego monumentu dla roztrzaskania sobie czaszki — tak, iż nie odrazu może przytomny widz zgadnąć, z jakim rodzajem uczucia godzi się oglądać i podziwiać te wzniosłości. (P. P.).
  1181. Piombi (po włosku: «ołowiane dachy»), osławione więzienie śledcze nad pałacem dożów w Wenecji.
  1182. Ponte dei Sospiri («Most westchnień»), most nad wąskim kanałem, łączący pałac dożów ze straszliwemi «Piombi».
  1183. palimpsest (gr.), rękopis (pergaminowy), w którym pierwotne pismo zastąpiono nowem.
  1184. szyfonierka (franc.), pudełko na przechowywanie drobiazgów.
  1185. lakustralny (łac.), zastosowany do bagna.
  1186. patrycjat (łac.), znakomite rody mieszczańskie.
  1187. inkwizycja (łac.), katolicki sąd duchowny dla tropienia i tępienia kacerzy.
  1188. dukalny (wł.), książęcy.
  1189. heroiczny (gr.), bohaterski.
  1190. periodyczny (gr.), powtarzający się w stałych odstępach czasu.
  1191. regata (zwykle: regaty, włos.), wyścigi wioślarzy.
  1192. Ponte di Rialto, starożytny, wielki most na Canal Grande w Wenecji.
  1193. wyeurypidować — uczynić podobnem do dzieł Eurypidesa (484-406 przed Chr.), tragedjopisarza greckiego.
  1194. Arystofanes (450-380 przed Chr.), komediopisarz grecki.
  1195. recepcja (łac.), przyjęcie.
  1196. fetor (łac.), odór, smród.
  1197. 2) dualizm (łac.), dwoistość.
  1198. aspiracja (łac.), wdychanie.
  1199. Laokoon, kapłan trojański, za sprzeciwianie się wprowadzeniu drewnianego konia do Troi uduszony na rozkaz Apollina wraz z dwoma synami przez olbrzymie węże.
  1200. degradować (łac.), obniżyć w randze.
  1201. scjentyficznie (franc.) — naukowo.
  1202. puryfikacja (łac.), oczyszczenie.
  1203. revival (ang.), religijne przebudzenie się.
  1204. — (łac.) do lwów, lwom.
  1205. atrybut (łac.), właściwość, godność.
  1206. Monte Pincio, wzgórze, dziś zabudowane i stanowiące dzielnicą Rzymu, niegdyś będące poza obrębem miasta.
  1207. forum (łac.) tu: rynek.
  1208. skulptor (łac.) — rzeźbiarz.
  1209. profan (łac.), człowiek niewtajemniczony w coś, nie znający czegoś.
  1210. plafon (franc.), ozdobna, płaska część sufitu.
  1211. fawor (łac.), dowód uprzejmości.
  1212. egzekucja (łac.), wykonanie, wykończenie.
  1213. tors (włos.), tułów bez głowy, rąk i nóg.
  1214. egzaltować (włos. esaltare), podwyższać, podnosić.
  1215. pro Christo (łac.) — za Chrystusa.
  1216. gryf, bajeczne zwierzę: lew z głową i ze skrzydłami orła.
  1217. monitor (łac.) — tu: czasopismo, dziennik
  1218. choreografja (gr.), sztuka taneczna.
  1219. protestacja (łac.) — sprzeciwienie się.
  1220. Za panowania L. D. Nerona (54—68) i T. Fl. Domicjana (81—96) były prześladowania chrześcijan najsroższe.
  1221. hiobowy — smutny, jak w bibijnej opowieści o Hiobie.
  1222. anarchia (gr.), bezrząd.
  1223. — (łac.) staranne niedbalstwo.
  1224. symfonja (gr.), poemat muzyczny orkiestrowy.
  1225. warjant (łac.), odmiana.
  1226. serjo (włos.), część poważna.
  1227. geranjum (łac.), roślina doniczkowa, bodziszek.
  1228. dystans (franc.), odległość, oddalenie.
  1229. feeryczny (franc.), czarodziejski.
  1230. municipium (łac.), w starożytności miasta, zależne od Rzymu i mające pełne lub częściowe prawa obywateli rzymskich.
  1231. wirtuoz (włos.), artysta, będący mistrzem w technicznym dziale swej sztuki.
  1232. biografia (gr.) — życiorys.
  1233. olimpijski, mający dostojeństwo bogów, boski.
  1234. kontrowersja (łac.), sprzeciw, spór.
  1235. Melodja ta, określona wierszem, była użyta dla prywatnych względów mniej trafnie, lecz stad ona jest wyjętą. (P. P.).
  1236. amfiteatr (gr.), półokrągły budynek z siedzeniami dla widzów.
  1237. bazylika (gr.), kościół trójnawowy o płaskim stropie (suficie).
  1238. modulacja (łac.), cieniowanie, podnoszenie lub zniżanie głosu.
  1239. profesjonalny (łac.), zawodowy.
  1240. Marja Antoaneta (ur. 1755), żona króla francuskiego, Ludwika XVI, zginęła na gilotynie 16 września 1793 r.
  1241. — (franc.) Niech pan wybaczy! Nic uczyniłam tego umyślnie.
  1242. somnambula (łac.) — lunatyczka.
  1243. parabaza (gr.), w komedii greckiej ten ustęp dzieła, w którym aktor zwracał się w imieniu autora bezpośrednio do widzów.
  1244. — rękopisy, wkładane do grobów i zawierające pouczenia, jak ma umarły postąpić przy spotkaniu się z bogami.
  1245. stygmat (gr.), piętno, znamię.
  1246. Dżingis-chan (1162—1227) i Timur-Leng, zwykle Tamerlan (1336—1405), słynni ze spustoszeń władcy Mongołów.
  1247. Teutonowie, szczep germański.
  1248. lucus (łac.) — gaj, las.
  1249. Normandowie, szczep północno-germański, słynny z morskich wypraw zdobywczych.
  1250. dyktatorjalny (łac.), rządzony przez dyktaturę.
  1251. Cajus Caesar Caligula, najmłodszy syn Germanika i Agrypiny, panował od r. 37—41 po Chr. Przydomek «Caligula» («trzewiczek żołnierski») otrzymał od żołnierzy, wśród których już od 2-go roku pędził życie obozowe.
  1252. Britannicus, przydomek Claudiusa Tiberiusa, syna cesarza Claudiusa; zginął otruły z rozkazu Nerona.
  1253. adopcja (łac.) — przyjęcie za syna.
  1254. aplauz (łac.) — poklask.
  1255. palinodja (gr.) — odwołanie.
  1256. Henryk Purcell (1658—1695), najznakomitszy kompozytor angielski.
  1257. kontramarka (włos.), znaczek, dawany przy chwilowem opuszczaniu teatru.
  1258. Wiktor Hugo (1802—1885), największy poeta romantyczny Francji.
  1259. pedum (łac.) — kij pasterski.
  1260. proporcjonować (łac.) — odmierzać lub układać w należytej proporcji, czyli stosunku.
  1261. patron (franc.) — powycinany w desenie wzór z tektury, używany przez malarzy pokojowych.
  1262. znany poeta (1800—1847), autor «Poezyj biblijnych» i «Wieczorów Pielgrzyma».
  1263. Mowa jest o Gabrjelu Różnieckim, muzyku. (P. P.).
  1264. defigurować (późnołac.) — zniekształcać, szpecić.
  1265. Stanisław Klicki (1770—1847), żołnierz wszystkich wojen o niepodległość, przez Napoleona mianowany jenerałem.
  1266. (franc.) Drżę!... Bo to, co chcę powiedzieć, wygląda jak system.
  1267. apoftegmat (grec.) — krótkie, jędrne zdanie, maksyma.
  1268. lasek pomiędzy Paryżem a Saint-Cloud, miejsce przechadzek i przejażdżek eleganckiego świata paryskiego.
  1269. apoteotyczny (grec.) — jak w apoteozie, tj. ubóstwieniu.
  1270. moribundus (łac.), skazany na śmierć, mający umrzeć.
  1271. Karol Petiniaud-Dubos.
  1272. Antoni Oleszczyński (1794—1879) rytownik.
  1273. apostrofa (gr.), przemowa do nieobecnych, jakby byli obecnymi, lub do rzeczy martwych, jak do istot żywych.
  1274. Cytat ten brzmi dokładnie: ...Że but twój prawy powieszą w Sybilli, A o znikniony lewy będą skargi...
  1275. stereoskop (grec.) — przyrząd optyczny tak skonstruowany, że obrazki przedstawiają się plastycznie.
  1276. haszysz (arab.) — wyciąg z indyjskich konopi, sprowadzający odurzenie, utratę przytomności i halucynacje (tj. złudzenia zmysłowe).
  1277. tj. na jeden z cmentarzy paryskich, nazwany tak dlatego, że leży na miejscu dawnych ogrodów ojca (père) François de la Chaise, jezuity.
  1278. Domenichino, właściwie Domenico Zampieri (1581—1641), malarz włoski.
  1279. atelier (franc.) — pracownia (malarza, fotografa itp.).
  1280. Paul Delaroche — wybitny malarz francuski, który dla obrazów swych wybierał tematy historyczne (1797—1856).
  1281. Stabat Mater (dolorosa) — stała Matka (boleściwa); początkowe słowa łacińskiego hymnu kościelnego.
  1282. Ary Scheffer (1795—1858), malarz niderlandzko-francuski.
  1283. Adolf Thiers (1797—1877), francuski mąż stanu i historyk.
  1284. basso (włos.) — bas.
  1285. Jan Nepomucen Kamiński (1777—1855), poeta, tłumacz i publicysta. Mowa tu o jego naiwnych badaniach językowych («Czy język nasz jest filozoficzny?» itd.), ogłoszonych w lwowskim «Haliczaninie».
  1286. pathos (grec.) — cierpienie, choroba; pascho (grec.) — cierpię. Pierwiastek tych słów jest wspólny.
  1287. t. j. w «IV części Dziadów».
  1288. angelus (łac.) — (anioł; tu:) Anioł Pański, hasło do modlitwy wieczornej.
  1289. grota ferrata (włos.) — «grota okuta żelazem».
  1290. Prometeusz — w mitologji klasycznej bóg, który dla ożywienia ulepionego z gliny człowieka wykradł ogień z nieba i za to poniósł okrutną karę z rozkazu Jowisza: przykutemu do skały sęp wyżerał wątrobę.
  1291. Epimeteusz — brat Prometeusza; nieopatrznie otworzył puszkę Pandory (ob. obj. na str. 81) i unieszczęśliwił mieszkańców ziemi na zawsze.
  1292. Pellegrino Rossi (1787—1848), prawnik i mąż stanu, zginął jako prezes ministrów Państwa Kościelnego zasztyletowany przez rewolucjonistów włoskich.
  1293. kazuistyczny (nowołac.) — wykrętny, nazbyt subtelny.
  1294. filjacja (nowołac.) — wykaz przodków i pochodzenia, rodowód, genealogja.
  1295. afektować (łac.) — udawać.
  1296. trapa (franc.) — drzwi spuszczane, spust.
  1297. serio (włos.) — poważnie.
  1298. absurdum (łac.) — niedorzeczność.
  1299. emulacja (łac.) — współzawodnictwo, rywalizacja.
  1300. Mowa o carze Mikołaju I-ym.
  1301. smycz, rzemień, do prowadzenia psów, tu: kilka. — ogar (węg.), rodzaj psa gończego.
  1302. kabalista (nowołac.) — znawca ksiąg kabalistycznych treści filozoficzno-mistycznej; wróżbiarz.
  1303. gilotyna (franc.), machina do ścinania głów.
  1304. truna (niem.) — trumna.
  1305. tiara (gr.), potrójna korona papieska.
  1306. Prawdopodobnie mowa o «Chorale» Kornela Ujejskiego, napisanym w r. 1846.
  1307. «tworzący duch» — creator spiritus, pierwsze słowa znanego hymnu kościelnego.
  1308. = (łac.) w czem możnaby zrozumieć, jak wiele duszy pozostaje... Plinjusz.
  1309. Włodzimierz Łubieński, przyjaciel poety, zmarły w r. 1849.
  1310. «rozpacza» w sferze ciał znaczy także: rozstępuje, rozdziela, rozciela. (P. P.).
  1311. Mający umrzeć pozdrawiają cię, Prawdo.
  1312. Parki — w mitologji rzymskiej trzy boginie przeznaczenia, przędące nić żywota ludzkiego.
  1313. Co do wiersza, który potocznością swoją powinienby niewiele nawet uwagi zwracać, to już jest osobistość autora. Mniema on, że w drażliwie mogących dotykać (gdzieniegdzie) przeprowadzeniach myśli w życia rytm, miarą swoją i muzyką uspokaja, miarkuje i złagadza. Niepochopny do uczynienia koncesyj w toku prawdy, czuł się zobowiązanym (w tym pierwszym poszycie) koncesji tej w formie znaleźć miejsce. Literatura nasza pod tym względem, mianowicie w liryce, wiele liczy przykładów.(P. P.).
  1314. Forum (łac.) = rynek w Rzymie; tu w znaczeniu: miejsce publiczne.
  1315. hieroglif (gr.) = egipskie pismo obrazkowe; tu w znaczeniu czegoś bardzo trudnego do zrozumienia.
  1316. kompozycja (łac.) — układanie, tworzenie.
  1317. kalkul (łac.) — rachowanie, obliczanie («kalkulowanie»).
  1318. Nie rzeczy swej, ale krzyża swego, to jest, rzeczy pospolitej, tak z chrystjanizmem obrońcy chrystjanizmu nauczaliby hrabię (który tu jest mistycznym hrabią (!) w dialogu) ojcowie z pod Wiednia. (P. P.).
  1319. generał-bas — nauka harmonji i kompozycji (także: podstawowy, główny ton jakiegoś utworu muzycznego).
  1320. ark (łac.) — łuk.
  1321. prym (łac.) — pierwszy, główny głos w chórze.
  1322. profil (franc.) — zarys twarzy, widzianej zboku.
  1323. perjod (gr.) tu: powtarzające się w stałych odstępach czasu ilości; profeta (gr.), prorok.
  1324. kanopa (grec.) — wyobrażenie bożka (pierwotnie egipskiego) w kształcie brzuchatego dzbana (lub beczki) z głową i nogami.
  1325. Autor «Machabeuszów na popiołach swych domów» i «Matki Boskiej Śnieżnej» pierwszy poczuł powagę sztuki narodowej i kierunek jej odgaduje. Orłowski był krajowym, ale nie narodowym — przedstawiał rzeczy naturalne, nie naturę rzeczy, przedstawiał, co widział, a nie co przewidział! (P. P.).
    Autor «Machabeuszów» — Wojciech Stattler (1800—1882), profesor krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.
    Aleksander Orłowski (1777—1834), malarz rodzajowy i portrecista.
  1326. ogiw (franc.) — łuk śpiczasty (w architekturze).
  1327. arkada (późnołac.) — sklepienie łukowe, wsparte na filarach.
  1328. kaskada (franc.) — mały wodospad.
  1329. Charitas (grec.) — personifikowana miłość bliźniego, miłość chrześcijańska.
    Nie radbym przechodzić granic, laikowi naznaczonych, wszakże, jeżeli to herezją, to zapytuję, co jest «akt pragnienia», stygmata etc. (P. P.).
  1330. akant (grec.) — roślina, zwana po polsku «niedźwiedzia łapa» lub «barszcz»; tu: stylizowany liść tej rośliny jako ozdoba architektoniczna.
  1331. filos = filozofja.
  1332. Bohaterstwo jest na szczycie sztuki; jest półogniwem księżycowem na chorągwi prac ludzkich, to jest, sztuce — ale jest jeszcze półogniwem do ziemi obróconem — półogniwem drugiem w niebo zawróconem jest męczeństwo. (P. P.).
  1333. Mowa o początkowym ustępie tak zwanej «wielkiej improwizacji» w III części «Dziadów.».
  1334. «Odpoczął» znaczy: począł nanowo, począł w drugiej potędze.
  1335. trefl (franc.) — liść koniczyny.
  1336. Mowa o opowiadaniach Makryny Mieczysławskiej, rzekomej przeoryszy klasztoru bazyljanek w Mińsku (por. J. Słowackiego «Rozmowę z Matką Makryną M.»).
  1337. arabeski (włos.) — fantastyczne ozdoby, naśladujące kształtem sploty gałązek, kwiatów, liści i linij.
  1338. Wszystkie organizacje pracy oficjalne są dzieciństwem logicznem — nic z nich nie może być — nie mają siły ograniczania skłonności rzemieślniczych. Jak można oznaczyć prawem liczbę ślusarzy, kamieniarzy, rzeźbiarzy i t. d.? — Egipska i babilońska to stara historja, z której już nic wycisnąć dla społeczeństwa chrześcijańskiego nie można. Po wystawie dla wszechprzemysłu, w Londynie wymyślonej, która jest tem samem w panowaniu komersu, czem był Panteon za czasów Agrypy dla wszechbogów świata, bałwochwalstwo przemysłowe dojdzie do zenitu swego, tak, jak tamto, za czasów, kiedy Panteon wszech bogów świata objął. A potem — przez postawienie sztuki tak, aby była najniższą modlitwą i najwyższem rzemiosłem (o czem tu śpiewamy), i przez postawienie estetyzmu tak, ażeby żywotnym i dodatnim ascetyzmem stał się — miara ta (materialnie i po babilońsku dzisiaj szukana) się otrzyma. Tę myśl polską w zarysie dostępnym naprzód rzucam, a później, da Bóg i dobra wola rodaków, że rozwinę. (P. P.).
  1339. ekscentryczny (nowołac.) — dziwaczny.
  1340. wkanie — «wkapnie», wsączy, wrzuci.
  1341. Fryderyk Wilhelm Schelling (1775—1854), jeden z głównych przedstawicieli idealistycznej filozofji niemieckiej.
  1342. ostracyzm (gr.), «sąd skorupkowy», ateńska instytucja polityczna, mająca za cel chronienie państwa od nagłych wstrząśnień przez skazywanie niebezpiecznych jednostek na dziesięcioletnie wygnanie.
  1343. marota (franc.) = mrzonka, urojenie.
  1344. Są ludzie, którzy wszystko, co jest nad rozum, za przeciwrozumne biorą. Tym sposobem, nazwawszy mistycyzmem wszystko, czego się zgłębić nie chce (bo to praca), ani przyjąć (bo to pokora), są już na szczycie doskonałości. Przepraszam generałów, że ich stopień taki mi tu piękny rym nastręczył, bo rymów nie szukam, bo rymy to ruchawka, jak przychodzą, tak się je bierze. Że to jest bez złej myśli, da mi może Pan Bóg przekonać generała, pod którym służyć będę na polu bitwy, bo na polu sztuki już tak sobie zostanę! (P. P.).
  1345. Ugolino, bohater tragicznej opowieści w «Piekle» Dantego; tu w znaczeniu; męczennik.
  1346. Pojęcie proroków z prawa obowiązującego w Izraelu wzięte — sądzę, że z właściwego źródła. Prorocy, fałszem dla prawdy walczący, powoływani byli przed sąd. I duchowie proroków są poddani prorokom. Patrz u ś. Pawła w Liściech. (P. P.).
  1347. jury, po polsku: sąd przysięgłych. (P. P.).
  1348. plejada (grec.) — grupa małych gwiazd w konstelacji Byka.
  1349. To pojęcie środka autor wykładał już rodakom na posiedzeniu dnia 29 listopada w roku 1847 w ratuszu brukselskim. (P. P.).
  1350. astr (łac.) — gwiazda.
  1351. le prestige (franc.) — urok, czar, wpływ i poważanie.
  1352. konspirator (łac.) — spiskowiec.
  1353. Nie idzie tu, i w całem zewnętrzności pojęciu, o zdarcie drogości, świetności, błyskotności, ale o proporcję ich z powagą wewnętrzną, rzeczywista — ale o strawienie ich na sobie powagą życia — bo i tak duch ma dosyć ciężaru w szacie ciała... nacóż go jeszcze obciążać ciałem szaty?... (P. P.).
  1354. koterja (franc.) — grupa osób, związana wspólnemi interesami, zazwyczaj niezgodnemi z dobrem ogółu; klika.
  1355. aluzja do jednego z cudów Chrystusa: na weselu w Kanie na prośbę Matki Boskiej przemienił wodę w wino.
  1356. stygmatyzować (grec.) — piętnować.
  1357. biret (późnołac.) — lekka czapka (okrągła lub kanciasta, bez daszka), noszona przez duchownych i uczonych.
  1358. stygmat (grec.) — znamię, piętno; stygmata (lub: stygmaty) — rany, występujące na ciele niektórych ludzi pod wpływem gorliwego rozpamiętywania męki Chrystusa.
  1359. gladiator (łac.) — w dawnym Rzymie niewolnik (lub skazany na śmierć zbrodniarz), występujący w cyrku jako zapaśnik lub szermierz dla zabawienia ludu.
  1360. Stator (łac.) — przydomek Jowisza, jako zatrzymującego uciekających czy zbiegów.
  1361. kantyk (łac.) — śpiew, pieśń, szczególnie pobożna.
  1362. testować (łac.) — zaświadczać, poświadczać.
  1363. Wyśmiewane, ludowe Kantyczki częstochowskie ważną rolę w sztuce narodowej odegrają — zwracam na nie uwagę. (P. P.).
  1364. Długo, długo myśliłem i szukałem, gdzie jest przystań dla sztuki polskiej, tego dziecka natchnień, a matki prac, tego momentu wytchnień. — Przekonałem się, że uczucie harmonji między treścią a formą życia będzie u nas posadą sztuki. Przekonałem się, że sztuka wyłącznie harmonją treści i formy zatrudniona inaczej rozwijać się nie może... i że gdzie tego niema, tam, z badań nad klasycyzmem (to jest, formą) i nad romantyzmem (to jest, treścią), przychodzi do oczyszczenia wpierw bagnetem formy całospołecznej — bo najwyższa sztuka jest heroizm!... (P. P.).
  1365. geodetyczny (grec.) — tyczący się geodezji czyli nauki o pomiarze i podziale gruntu.
  1366. klimaktery (grec.) — okresy, po których upływie mają zachodzić stanowcze jakieś zmiany (np. u człowieka podobno co 7 lat).
  1367. satelita (łac.) — ciało niebieskie, krążące dokoła swej planety, księżyc; przenośnie (jak tu): nieodstępny towarzysz.
  1368. Od r. 1843, o ile sobie przypominam. (P. P.).
  1369. ekspozycja (łac.) — wystawa.
  1370. gobelin (franc.) — drogi kobierzec, ręcznie tkany, naśladujący do złudzenia malowidło, nazwany tak od nazwiska wynalazcy (w. XV).
  1371. Że tu wspomnę Tadeusza Brodowskiego — jaka olbrzymia szkoda! (P. P.).
    Tadeusz Brodowski, malarz, kolega Norwida z warszawskiej szkoły malarskiej; po studjach zagranicą osiadł w Paryżu i tam umarł wcześnie na suchoty.
  1372. (łac.) — wybredne podniebienie.
  1373. Tragedia, o której mowa, ma w tytule tylko dwa słowa: «Juljusz Cezar».
  1374. Grupka gwiazd, nazwana «Tarczą Sobieskiego», znajduje się na niebie południowem.
  1375. postura (włos.) — postawa; tu: postać.
  1376. ideolog (gr.), marzyciel.
  1377. cynik (gr.) — zwolennik poglądu filozoficznego, utrzymującego, że szczęśliwym może być tylko ten, kto nie ma żadnych potrzeb i nie liczy się z niczem; przenośnie: człowiek bezwstydny.
  1378. wizjonarz (zwykle wizjoner) — człowiek, mający przywidzenia.
  1379. baza (gr.) — podstawa.
  1380. maskarada (franc.) = bal maskowy.
  1381. ark (łac.) = łuk, brama tryumfalna.
  1382. mistyczny (gr.) = tajemniczy.
  1383. plastyczny (gr.), uwydatniający swą bryłowatość.
  1384. metempsychoza (gr.) — wiara w pośmiertną wędrówkę dusz (t. j. przechodzenie duszy z jednego ciała w drugie).
  1385. limby (łac.) — przedsionek niebios, otchłań, miejsce pobytu dusz przed przybyciem Chrystusa.
  1386. kontradykcja (łac.) — sprzeczność.
  1387. restrykcja (łac.) — ograniczenie, zastrzeżenie.
  1388. wirydarz (łac.) — gaik lub ogródek przy domu.
  1389. batyst (fr.) — tkanina lniana bardzo cienka a gęsta.
  1390. Aluzja do przypowieści biblijnej o siedmiu pannach mądrych i siedmiu głupich.
  1391. Jerozolima, zburzona w r. 70 po Chr. przez późniejszego cesarza Tytusa; pamiątką odbytego przez niego tryumfu jest «łuk Tytusa».
  1392. t. j. w dziele Corneliusa Tacyta (55—117) «Annales».
  1393. kodeks (łac.) — księga praw, zbiór ustaw.
  1394. kazamaty (włos.), piwnice w podziemiach twierdzy, służące często za więzienia.
  1395. adamaszek — gruba, wzorzysta, kosztowna tkanina jedwabna, tak nazwana od miasta Damaszku.
  1396. Kabardyniec, szczep czerkieski z Kaukazu, słynny z hodowli bydła, zwłaszcza koni.
  1397. kirkut lub kierchów (z niem. Kirchhof) — cmentarz innowierców (nietylko Żydów).
  1398. fraszka (włos.) — drobnostka, bagatela; tu: drobna troska.
  1399. mowa tu o (bardzo przesadnie i stronniczo ocenionej) broszurze J. Klaczki «Sztuka polska». (Paryż, 1858 — przedtem w «Wiadomościach Polskich» w r. 1857).
  1400. «Promethidion», epilog XIX. (P. P).
  1401. J. K. Lavater (1741—1801), teolog, autor głośnego, dziś zapomnianego już dzieła o fizjognomice («Phisiognomische Fragmente» 4 t., 1775—8).
  1402. profetyzm (łac., zwykle: profecja), proroctwo wieszczenie.
  1403. ekwacja (łac.) = wyrównanie.
  1404. Eliza Rachel, właściwie: Eliza Rachel Felix (1821—1858), francuska artystka dramatyczna.
  1405. Polymnja (właściwie: Polyhymnia, tj. bogata w śpiewy, gr.), jedna z dziewięciu muz.
  1406. Zob. «Pieśń społeczna». (P. P.).
  1407. arkebuz lub arkabuz (franc.) hakownica, rodzaj strzelby, zapalanej lontem.
  1408. Giotto di Bondone (1266—1337), malarz i architekt włoski, jeden z twórców Odrodzenia włoskiego.
  1409. Przysięgi, którą złożyłem ojcu, aż do dziś tak dochowałem, że nikt nie powinien wątpić, iż się w przyszłości nie zmienię.
  1410. (włos.) A jednak się porusza! — Słowa wyrzeczone przez Galileusza (1564—1642) gdy go władza kościelna zmusiła do wyparcia się wiary w system Kopernika.
  1411. obskurantyzm (nowołac.) — troskliwe podtrzymywanie ciemnoty i nieuctwa.
  1412. konskrypcja (łac.) — pobór do wojska, spis.
  1413. proskrypcja (łac.) — wydalenie z kraju, wygnanie.
  1414. Życie narodu tak jest nierozdzielnem od życia społeczeństwa, iż zaślepione nawet rządy przekonają się same najwidoczniej, dlaczego zatamowanie tego życia i czterech pokoleń nie wytrzyma. Zamknięcie albowiem wszelkiego pola dla rodzących się ciągle i ciągle wzrastających grozić musi nareszcie takiem politycznem przeludnieniem, jak gdzie indziej z tychże prawie przyczyn przeludnienie socjalne spotykamy. Są to prawa, mocniejsze od wszelkich represyj, i tu miejsce powtórzyć: Galilaee, vicisti! (P. P.)
  1415. Cały nowy kodeks moskiewski dla Królestwa Polskiego jest tem brutalskiem przeprowadzeniem idei państwa, które — bez uszanowania żadnego życia, nawet życia człowieka — stawa się organicznem prawem śmierci. Punktem wyjścia kodeksu tego jest wola osoby (stróża praw), skąd pochodzi, że różnicy przestępstwa i zbrodni niema tam wcale, że więc człowiek, palący cygaro na ulicy, równa popełnia zbrodnię, jak ów, który w temże samem miejscu najświętsze prawo życia bliźniego stanowczo obraził. Obydwa bowiem karę odnoszą za to tylko, iż minęli się z zasadą prawa, przestępując wolę stróża praw. Tym sposobem, zaiste, że zbrodni wcale niema — monopol jej na górze, niżej są tylko przestępstwa. Tak jest z życiem człowieka, a cóż dopiero z życiem narodu! Idea polska w Słowiańszczyźnie pracuje właśnie że przeciwnie, bo nad człowieka zmartwychwstaniem, nad uznaniem punktu wyjścia w prawie od najświętszego prawa życia narodu, jako nierozdzielnie z człowieka życiem złączonego i wzajemnie je warującego, kodeks karny stanowiąc tym sposobem jako względny do tego, co wolno jest, jako strzegący życia praw, a to, co nic wolno, jako konieczny wyjątek, jako warunek jedynie poczytując. (P. P.).
  1416. Nie trzeba sobie wyobrażać, iż to jest wolne dogmatu tłumaczenie. Nie idzie tu albowiem o usprawiedliwienie tego zła społecznego (które dzisiejszy papież tyle razy Polsce już wyrzucał, skoro mu się rodacy przedstawili), nie idzie, mówię, o uniewinnienie rozwodzeń, ale o zatamowanie zwodzeń, a przeto źródła tamtych. Nie idzie, mówię, o to, aby, wykląwszy miłość, zamienić społeczeństwo na algebraiczne równania, z którychby acz najświątobliwszy rezultat wyniknął — w takim razie albowiem nacóż już małżeństwa i familje? — Lepiej zaiste w zakon jaki ascetyczny, albo w amerykańską sektę Miss Anny całą ludzkość zamienić i ulecieć stąd chórami duchów. Ale idzie tu o to, że małżeństwo jest wyjątkiem dla osób, duchowo z sobą połączonych, że jest jakoby przyzwoleniem, ażeby żyli społem w ciele ci, którzy pierwej duchem żyją społem: jest to zatem środek, nie zaś cel. Mniej szerokie pojęcia małżeństwa doprowadzają do zamienienia tego węzła na kompanję kupiecką, a w następstwie do zlekceważenia familji (to jest rodu), do uczynienia jej zależną od administracyjnych ewolucyj i do uważania tych to duchownych organizmów za czczy wymysł, jak to gdzie indziej spotykamy. Zstępując w organizm narodu uciśnionego, który na wewnętrznych tylko węzłach dobrej woli (a więc na wolności poczuciu, nie na niewoli rękojmiach opiera się), musiałemci od zawiązku familji rozpoczynać. — Nieprawością prawa nazywa się tu opuszczenie rodziców dla męża albo żony, które usprawiedliwia tylko miłość, a które też, nie wiem, czy bez onej okupićby mogło tę niewdzięczność. (P. P.).
  1417. Ludzie tak zwani praktyczni, bojąc się wszelkiego ideału, utrzymują, że łatwiej realizować prawdę, koślawiąc ją cokolwiek. Jest to krzywe pojęcie różnicy między słowem a uczynkiem, między ideą a praktyką — przecież niedoskonałość sama się od praktykowania idei wszczyna. Względem czegóż albowiem niedoskonałość byćby mogła, gdyby nie miała doskonałości właśnie za cel?... Niedoskonałość, któraby była uważaną nie jako fatalny natury ludzkiej moment, nie jako walki trudności i jej licencja, lecz jako osobny cel, przestałaby niedoskonałością być — byłaby złością doskonałą. (P. P.).
  1418. frygijska czapka — czerwona śpiczasta czapka z opadającym ku przodowi górnym końcem; symbol wolności.
  1419. bigot (franc.) — nabożniś.
  1420. druid (celt.) — kapłan celtycki.
  1421. W tem słowiańskiem wolności pojęciu wolność pojedyncza i społeczna (a więc postęp pojedynczy i społeczny) tak się wzajem warują, iż nie można stanowczo rzeczy tych dzielić, nie rozdzieliwszy ciała z duszą, czyli pierwej śmierci nie zadawszy. (P. P.).
  1422. driada (gr.) — nimfa leśna.
  1423. Prawa i lewa strona musi koniecznie być względem czegoś trzeciego prawą albo lewą; stronnictwo postępowe i zaprzeczne, jeśli nie stanowi skrzydeł dwóch miłości ojczyzny, jeśli zatem w pewnem oddaleniu nie krzyżuje się z sobą w węzeł bezstronniczy, przestaje się różnić przez to samo i nie jest już prawem ani lewem, jest rozpadłem. (P. P.).
  1424. fawor (łac.) — łaska.
  1425. W wewnętrznym polskim organizmie rody jak poważne spełniały posłannictwa, to (wedle mego uważania) dziś jeszcze daje się ocenić. Każdy albowiem liczniejszy nieco ród pewnej natury umysłowej, pewnej siły moralnej, pewnych skłonności cechę nosi: kapłańskie, wojenne, scientyficzne, filantropiczne, polityczne, fantastyczne, polubowne i t. p. Tę tedy różność (a która tylko jest przymiotem ducha) za główną różnicę z gminą demokratycznie jednaką uważając, policzą się rody jako w obowiązującym całokształcie narodu stanowisko żywotne zajmujące. Trzeba być bardzo niesprawiedliwie zaślepionym lub w ciasnej siedzącym teoryjce, żeby nie postrzec, jak dalece od pewnego zwłaszcza czasu rody starają się powrócić do swych historycznych powinności. (P. P.).
  1426. Pisane na 10 lat przed objawieniem się osoby Andrzeja Zamojskiego. (P. P.).
  1427. Literatura nasza, wykwitnąwszy w poezji nad wyżyny prawie europejskiego horyzontu, zaniedbała nagannie najważniejsze kierunki, tak, iż na jawie nic nie wiemy z tego, co najserdeczniej i najpoważniej nos obchodzi. W poufnych pogadankach marnują się prawdy i pewniki, które nieraz w owoce przerośćby powinny rzeczywistsze, gdyby chlebem powszednim się pierw stały. Kardynalne pytanie: «Na jakim stopniu pod tę porę jest cierpiący organizm narodowy?», pytanie, któreby powinno w każdej czcionce polskiego druku jaśnieć, rzecby można, że jest unikatem. Wielkie kwestje społeczne i wielkie indywidualne strzelistości znarowiły smak nasz, i jesteśmy jako z wiezienia wychodzący, a wiezienia latami marzeń złocistego — z więzienia, gdzie już brylantowe opony pajęczyn rosą szklistych i patyków samych gwiazdy pokochawszy, krokiem bardzo powolnym na powierzchnię się przyjdzie wyczołgiwać, przez coraz to bliższe istotności, przez coraz rzeczywistsze określenia. Tak — ażeby nie stracić, co w wewnętrznej zdobyło się zadumie, lecz, owszem, do życia to powołać, na chleb przemleć powszedni. Prace takie — dlatego właśnie, że takie, że upowszechniające — nie mogą być przez to samo indywidualnego rzeczą pióra. Bo tu już, i owszem, co indywidualnego jest, to przed areopag stanąć winno po obywatelstwu prawowitość. Wyjście z lochu na słońce bez jawności słońca być nie może... «Mamyż ucztować jak zbójce i mnichy?» (P. P.).
  1428. solucja (łac.) — rozwiązanie.
  1429. Jest tu (dosyć częste) pomieszanie walki Tytanów z walką Gigantów; powinno być raczej: kamienie tak ciężkie, jak te, których Giganci używali jako pocisków w walce z Zeusem.
  1430. por. wśród «Drobnych utworów poetycznych» nr. 61 na str. 61.
  1431. Architas — filozof-pitagorejczyk z Tarentu.
  1432. sferyczność (gr.) — kulistość.
  1433. obrys lub abrys (niem.) — zarys, kontur(y).
  1434. Idealność Platona była przeciwną rodzącej się właśnie mechanice, uważając ją (w pierwotnym jej ekstremie) jako zdegradowanie kontemplacji. (P. P.).
  1435. arkana (łac.) — tajemnice, tajniki.
  1436. Sykul — Sycylijczyk.
  1437. To się odnosi do przyszłości już wyraźniejszej mechaniki, której Archimed na rzecz ojczyzny zażył. (P. P.).
  1438. Żołnierz staje się lepszy i nabiera więcej pewności siebie, jeżeli pozna wroga i jego sposób walki; panika pochodzi najczęściej z nieświadomości. (Garść wspomnień z kampanji włoskiej — przez oficera francuskiego).
  1439. portfel (franc.) — tu: teka.
  1440. Wandale — szczep germański, słynny z niebywałego zniszczenia krajów południowych w w. V po Chr.
  1441. Minerwa (łac.) — rzymska bogini mądrości, przedstawiana z hełmem na głowie i tarczą.
  1442. Ten Juljusza Cezara poemat zaginął dlatego, iż następne rządy uznały go za niebezpieczny. — Platonowi wygranie bitwy, Sokratesowi ważny udział, a Pytagorowi plan należał. (P. P.).
  1443. Kongres pokoju był wielką myślą, ale się jej przerażono, nic nie zrobiwszy — wprowadzono natomiast principium nieinterwencji, principium połowczne, bo jedynie zaprzeczne — szczególniejsze principium, które tylko zaprzeczał (P. P.).
  1444. Druzowie, niewielki naród syryjski, zamieszkujący od wieków Libanon i jego najbliższą okolicę. Tu mowa o rozruchach w r. 1860. Por. nr. 148, str. 117.
  1445. Scytowie, u pisarzy greckich lud koczowniczy w południowo-wschodniej Europie; tu prawdopodobnie: Słowianie.
  1446. Duch, o którym patrz w ewangelji, «Legios» przeciwny Logos, odporny. (P. P.).
  1447. Mowa jest o jw. baronie Korff, pułkowniku wojsk nieprzyjacielskich i najezdnych w Polsce, mężu, który niedawno życie sobie ukrócił. (P. P.).
  1448. (łac.) = ...jesteśmy bezużytecznymi niewolnikami... co należało uczynić, uczyniliśmy.
  1449. Mowa o wspaniałym kościele Marji Magdaleny (St. Madeleine) w Paryżu, mającym postać świątyni greckiej.
  1450. sagum (łac.) — krótki płaszcz wełniany.
  1451. orficzny (gr.) = religijno-mistyczny.
  1452. C. Cilnius Maecenas, protektor Wergilego i Horacego i innych poetów oraz uczonych — stąd: każdy protektor sztuki.
  1453. = (łac.) dziewicy, mającej rodzić.
  1454. perifraza (gr.) — opisanie.
  1455. polarnie (gr.) — biegunowo.
  1456. aplikacja (łac.) — zastosowanie.
  1457. immolować (łac.) — poświęcić, zabić.
  1458. truwerzy (franc), minesingerzy (niem.), bojanowie (rus.), skaldowie (skand.) — poeci ludowi w najobszerniejszem tego słowa znaczeniu.
  1459. Cangrande della Scala (1291-1329), z łacińska zwany «Scaligerem›, władca Werony, protektor sztuk i nauk.
  1460. fenomen (gr.) — zjawisko; w filozofji: świat zmysłowy.
  1461. oryflama (z łac. auriflamma), dawna chorągiew wojenna królów francuskich.
  1462. cykliczny (gr.), należący do grona poetów, których utwory stanowiły jedną całość.
  1463. zajmujący się stroną zjawiskową.
  1464. (gr.) naczelny wódz.
  1465. Jan Jakób Rousseau (1712-1778) głośny autor «Nowej Heloizy»,
  1466. Ecce (łac.) — oto.
  1467. indulgencja (łac.) — pobłażliwość.
  1468. paragonizować (gr.) — współzawodniczyć, iść w zawody.
  1469. (fr.) Podręcznik dobrego tonu w XV wieku.
  1470. (łac.) droga krzyża.
  1471. antropofagi (gr.) — ludożercy.
  1472. — pozbawioną tradycji.
  1473. (fr.) encyklopedia chrześcijańska dla ludzi świeckich.
  1474. maltańczycy (przedtem johanici) i templarjusze, członkowie średniowiecznych zakonów rycerskich, założonych dla obrony chrześcijaństwa.
  1475. — hrabstwo Nottingham w południowej Anglii, bardzo uprzemysłowione, słynne z tkanin, koronek itd.
  1476. konsyderacja (łac.) — rozważania, uwagi.
  1477. Fidiasz (V-ty w. przed Chr.), jeden z największych rzeźbiarzy greckich.
  1478. Ultima Thule, najbardziej na północ wysunięta ze znanych starożytnym wysp, prawdopodobnie Islandia.
  1479. kosmopolityzm (gr.), uznawanie całego świata za swą ojczyznę.
  1480. poetą wśród «belwederczyków» był Seweryn Goszczyński.
  1481. Daniel O’Connell (1775-1817), słynny polityk i agitator irlandzki.
  1482. Alfons de Lamartine (1790-1869), poeta i polityk francuski.
  1483. Ludwik Kossuth (1802-1891), naczelnik powstania węgierskiego w r. 1848-49.
  1484. Mesolongion (po włosku: Misolunghi), miasto w środkowej Grecji, sławne z bohaterskiej obrony w r 1825 i 1826 przeciw wojskom tureckim i egipskim.
  1485. (łac.) przybyłem, zaśpiewałem, zwyciężyłem, trawestacja znanych słów Cezara.
  1486. bardziej proroczy.
  1487. (niem.) Co możesz mi dać ty, biedny diable (ty chudopachołku)?
  1488. Kolumna Vendôme na placu tejże nazwy w Paryżu; na szczycie postać Napoleona z założonemi na piersiach rękami.
  1489. jasyr (tat.) — niewola tatarska.
  1490. wolumen (łac.) — tom; strategia (gr.) — sztuka prowadzenia wojny.
  1491. Cytat z ustępu do «Nie-Boskiej Komedji» Z. Krasińskiego.
  1492. (gr.) charakter proroczy.
  1493. (łac.) duch kierowniczy.
  1494. (gr.) wykład, wyjaśnienie.
  1495. Omar — kalif arabski (634-644) słynny z tego, że spalił olbrzymią bibliotekę w Aleksandrji; stąd przenośnie wogóle wróg i niszczyciel książek.
  1496. dystrybucja (łac.) — rozdział, rozdzielenie.
  1497. obskurantyzm (łac.) — zwalczanie oświaty, podtrzymywanie ciemnoty.
  1498. onkcja (franc.; także — z łac. — unkcja) — namaszczenie.
  1499. (gr.) rządy kapłańskie.
  1500. (łac.) sztucznie.
  1501. Apokalipsa (gr.) — księga «objawienia» napisana przez św. Jana Ewangelistę na wyspie Patmos; jest to księga unistyczna, napisana stylem niejasnym.
  1502. Słynny arabski zbiór opowieści, którego najstarsze części pochodzą prawdopodobnie z końca pierwszego tysiąclecia po Chr.
  1503. Spartakus — przywódca zbuntowanych niewolników rzymskich, zabity (w r. 71) po dwuletniej walce z legionami.
  1504. «Niestały (dosłownie: falujący) i zmienny». — «Człowiek jest n. i z.» — powiedział Montaigne, sławny filozof i moralista francuski (1533-1592).
  1505. Homunkulus (łac.) — człowiek wytworzony w sposób chemiczny (w «Fauśce» Goethego), dosłownie «człowieczek».
  1506. eksterminacja (łac.) — wytępienie.
  1507. jelce (lub jelca, jelec; z niem.) — rękojeść.
  1508. Wykładane na rok blisko przed warszawskiemi wypadkami. (P. P.).
  1509. parabola (gr.) — przypowieść, kryjąca w sobie głębszą prawdę życiową lub naukę moralną.
  1510. jury (ang.) — sędziowie przysięgli.
  1511. fawor (łac.) — szczególne względy, łaska.
  1512. Tartuffe (franc.) — świętoszek; postać z komedji Moliera (1622-1673) o takimże tytule.
  1513. Psie Pole — miasteczko niedaleko Wrocławia. Nazwa tego miejsca tłumaczy się tradycją, według której w wojnie Bolesława Krzywoustego z cesarzem Henrykiem V polec tam miało (w r. 1109) tylu Niemców, że nie można było ich pogrzebać, a psy pożerały trupy.
  1514. W bitwie pod Wiedniem (1683) uratował Sobieski chrześcijaństwo przed nawałą turecką.
  1515. (fr.) racja bytu.
  1516. Syjon — wzgórze w Jerozolimie, na którem stał gród Dawida.
  1517. Botany Bay (ang.) — zatoka na wschodniem wybrzeżu Australii; w okolicy, nad nią położonej, osiedlał rząd angielski zbrodniarzy.
  1518. Jerzy Waszyngton (Washington) — jeden z założycieli Stanów Zjednoczonych i pierwszy ich prezydent (1789-1797; ur. w r. 1732, um. w r. 1799).
  1519. bursa (franc.) — giełda.
  1520. Kiedy to było publicznie mówione, nikt w Europie nie przewidywał najścia Druzów na Syrję chrześcijańską i rzezi, które z Libanu zawołały na Europę, aby całością solidarną poczuła się. W kilka dni po tej lekcji wiadomości o tem przyszły, i trzeba było upowszechniać wiedzę o Druzach, co oni są, bo publiczność nie wiedziała wcale. (P. P.).
  1521. Marco Polo — podróżnik włoski (1254-1323), który zwiedził całą Azję i pozostawił cenną relację podróżniczą.
  1522. Mowa o humorystycznej postaci, rzekomym wydawcy «Trzech myśli, pozostałych po ś. p. Henryku Ligenzie», dziele Z. Krasińskiego.
  1523. Poematem, o którym mowa, jest «Legenda», trzecia z «Trzech myśli H. Ligenzy». Akcja jej odgrywa się w Wigilię Bożego Narodzenia. Stąd zapewne pomyłka autora.
  1524. embrion (gr.), zarodek.
  1525. Amfion — mityczny muzyk, który miał zbudować mury miasta Teb w ten sposób, że cudowną grą na lirze przyciągał kamienie, a te same się układały.
  1526. po siemu (ros.) — tak ma być; jest to urzędowy zwrot, używany w rozporządzeniach.
  1527. Na wiele lat przed przyjęciem «welonu żałoby narodowej» w roku 1861. (P. P.).
  1528. «Żolnierz», nie rycerz!... (P. P.).
  1529. transfigurować (łac.) — przeobrażać, przemieniać.
  1530. dominować — (łac.) panować.
  1531. Buletyn (dziś już: biuletyn; franc.) — sprawozdanie.
  1532. Wyraz «kord» pochodzi w rzeczywistości od węgierskiego kard i oznacza miecz.
  1533. dewiuje (łac.) — zbacza.
  1534. (franc.) nieścisłe.
  1535. Tytani (gr.) — zbuntowani olbrzymi, a pokonani przez Dzeusa i wtrąceni do podziemia Tartaru; stąd przenośnie tytan — olbrzym, siłacz.
  1536. fantastyczna (przejęta od Mickiewicza) etymologja («Nie-bóg-jeno-car») imienia Nabuchodonozora, potężnego władcy Chaldei (605-562). — Nemrod — bajeczny król Chaldei. — Semiramida — legendarna królowa Babilonji i Assyrji.
  1537. Józef Mezzofanti (1774-1849), słynny poliglotta; pod koniec życia mówił podobno 58-u językami.
  1538. Godfryd (właśc. Goffred), bohater poematu Torquata Tassa p. t. «Jerozolima Wyzwolona».
  1539. ekspjator (łac.) — ten, który dokonuje ekspiacji czyli przebłagania, odpokutowania.
  1540. Luzjady — poemat epiczny poety portug. Camoensa (1525-1580), opiewający odkrycie Indyj wsch. przez Portugalczyków.
  1541. Chojecki Edmund (1822-1899), powieściopisarz i publicysta emigracyjny.
  1542. A. C. — Adama Czartoryskiego.
  1543. Wiersze te są zniekształcone — brzmią one:
    Lub na koronę potrójną papieża
    Piorunem myśli podniesione śmiecie
    Gnacie. — Znam wasze porty i wybrzeża,
    Nie pójdę z wami itd.
  1544. merkurjusz (łac.), w języku alchemii — rtęć.
  1545. Jest to cytat z «Beniowskiego» — Słowacki mówi w tym ustępie o artykule Krasińskiego p. t. «Kilka słów o J. Słowackim».
  1546. Sybilla (gr.) — imię wróżbiarki starożytnej; przenośnie: wogóle wróżbiarka, prorokini.
  1547. korybant (gr.) — kapłan bogini Cybeli w dawnej Grecji.
  1548. poetessa (franc.) — poetka.
  1549. cytat z «Nie-Boskiej Komedji».
  1550. właściwie tragos (gr.), kozioł, którego ofiarowywano Dionyzosowi (Bachusowi) jako największego szkodnika winnej latorośli; tu: złączony z tem obchód.
  1551. Bohdanowi Zaleskiemu.
  1552. Mowa o dolinie Prądnika z Ojcowem i Pieskową Skałą.
  1553. apokryfy (gr.), te pisma greckie Starego Zakonu, które nie są objęte biblią.
  1554. (łac.) surowe prawo, ale jest prawem.
  1555. (gr.) kolumna lub pilaster w kształcie postaci kobiecej.
  1556. (łac.) bardzo szczęśliwa wina.
  1557. spirytualny (łac.) — duchowy.
  1558. (łac.) czysta karta, niezapisana, a więc treści — nic.
  1559. (franc.) siła rzeczy... racja stanu... zlanie (się)... pomieszanie (fuzja.. konfuzja).
  1560. Zofiówka, wspaniały ogród, założony przez Szczęsnego Potockiego na Ukrainie — tu, ogółem możliwie najwspanialszy park.
  1561. Wygłoszona przez autora na jednym z odczytów publicznych, urządzonych przez Komitet Stowarzyszenia Pomocy Naukowej w Paryżu dnia 13 maja 1869 roku.
  1562. apolog (gr.) — bajka.
  1563. uzurpacja (łac.), bezprawne przywłaszczenie sobie władzy.
  1564. inicjacja (łac.), wprowadzenie w początek czegoś.
  1565. orfejski (gr.), mistyczno-religijny, taki, jak utwory orlików.
  1566. Na Ekspozycji Uniwersalnej, na Polu Marsowem w Paryżu w sekcji, nazwanej «Histoire du travail», oglądać było można ten rysunek przedpotopowy. (P P.).
  1567. Sabeowie lub Sabjowie, właściwie Mandejowie, sekta religijna gnostyczna, której resztki żyją do dziś w bagnistych okolicach Babilonji.
  1568. Szamani, kapłani-czarodzieje pewnej części ludów uralsko-ałtajskich, wyznających t. zw. szamanizm.
  1569. fetyszyzm (portug.), religia niektórych ludów pierwotnych, polegająca na czczeniu przedmiotów zmysłowych (fetyszów), którym przypisują moc nadprzyrodzoną.
  1570. konpunkcja (łac.), przekłucie.
  1571. amulet (arab.?), przedmiot okryty tajemniczemi znakami, posiadający rzekomo siłę chronienia od chorób i wypadków.
  1572. replika (łac.), odpowiedź na zarzuty, na zaczepkę.
  1573. inwokacja (łac.), wezwanie, przywołanie.
  1574. kirys (niem.), pancerz.
  1575. Genezis, IV, 24, 26. «Natenczas (gdy Setowi urodził się syn Enos) poczęto wzywać imienia Pańskiego»
  1576. XII. 13. Ecclesiast. Dopóki nie mieliśmy pisma cludci-form, można było nie zwracać uwagi na to wyrażenie, iż słowa mądrych ludzi są «jako gwoździe wbite w ścianę». Ale teraz starannie uważyłem, że to przymowisko za Salomona było już arcystarem. (P. P.).
  1577. credo (łac.) = wierzę.
  1578. Parabola (gr.), obrazek, zaczerpnięty z życia dla uzmysłowienia jakiejś prawdy moralnej.
  1579. Solon lęka się słowa teatralnego, scenicznego: prawodawca bez dramy! (P. P.).
  1580. Gramatyk starożytny pięknie mówi, że «ile razy jest wyraz «jako», tyle razy następuje po nim obraz». Wyraz «jako» tym sposobem przejęty jest od wyrazu «ikon», z greckiego źródła. (P. P.).
    Greckie słowo «eikon» (obraz, przen. podobieństwo) niema z polskiem «jako» nic wspólnego.
  1581. haranga (franc.), uroczyste przemówienie.
  1582. pamflet (gr.), obelżywe pismo ulotne. — Panegiryk (gr.), pochwalne pismo, zwłaszcza wierszowane.
  1583. Była to pierwsza milcząca manifestacja, kiedy słowo masy wyraziło się sama postacią. Senat odrazu pojął, jak się ma znaleść, i użył ludowego języka do porozumienia się z rzeszą zapomocą stosownej przypowieści: o żołądku i członkach ciała, zależnych od niego. Po pierwszy raz milczenie masy zyskało takt historyczny, bo epokę trybunów. (P. P.).
  1584. Spiritus et vita (łac.) = duch i życie.
  1585. mecenat, przymioty mecenasów, opieka nad sztuką i literaturą.
  1586. usymbolić się (gr.), zamienić się w symbol, w widomy znak jakiejś idei.
  1587. słowo «parlament» pochodzi od średniołac. wyrazu «parliamentum».
  1588. aster (łac.) = gwiazda.
  1589. wulgaryzator, słowo utworzone z łac. vulgus = pospólstwo, tłum, a zatem ten, który coś czyni dostępnem dla pospólstwa, dla motłochu.
  1590. abrewjator (łac.) = ten, który używa skróconych słów lub znaków zamiast całych wyrazów.
  1591. Norwid uważał to słowo za trzyzgłoskowe: a-u-tor, i tak trzeba je tu ze względu na rytm czytać.
  1592. Marsjasz, w legendzie greckiej nazwisko sylena, który, wyuczywszy się gry na flecie, wyzwał Apollina do zawodów; Apollo, zwyciężywszy na podstawie orzeczenia muz, odarł go ze skóry.
  1593. «Ponieważ nie mamy boju etc... ale przeciwko duchownym złościom, na niebiosach». Do Efezów VI, 12. (P. P.).
  1594. parochód = lokomotywa.
  1595. vox dei (łac.) — głos boży.
  1596. Według podania greckiego, bogini mądrości. Minerwa, wyskoczyła już w zbroję przyodziana z głowy Zeusa.
  1597. Panteon (gr.), świątynia, przeznaczona dla wszystkich bogów.
  1598. Neptuno, dziś: Nettuno, miasteczko nadmorskie w pobliżu Rzymu.
  1599. asocjacja (łac.) = złączenie, zespolenie.
  1600. geneza (gr.), pochodzenie, powstanie, rozwój.
  1601. U nas tylko ciągle korzonki płukają, a do wysokości słowa zbiorowego nie dochodzą, i takowa czystość jest umarłem zwłok umywaniem. (P. P.).
  1602. por. powyżej objaśnienie do opowiadania «Menego».
  1603. = (łac.) ubodzy duchem, cisi, ci, którzy się smucą (są błogosławieni). Cytat z kazania Chrystusa na górze.
  1604. robron (franc.), starodawna szeroka, sztywna suknia kobieca.
  1605. por. obj. na str. 309.
  1606. Tudmor, we wschodnich językach nazwa Palmyry, starożytnego miasta, zbudowanego wśród oazy na pustyni Syryjskiej, a kilkakrotnie burzonego i odbudowywanego; dziś są to tylko trudno dostępne ruiny.
  1607. principium (łac.) — początek.
  1608. dystrybucja (łac.), rozdział czegoś pomiędzy jakieś osoby.
  1609. tj. przed r. 1860, w którym Garibaldi (1807-82) wypędził Burbonów z Neapolu i Sycylji i złączył te kraje z królestwem Piemontu.
  1610. Komuna paryska trwała od 18 marca do 28 maja 1871 roku.
  1611. aklimatacja (franc.), właściwie: aklimatyzacja, przystosowanie się do innego, nowego klimatu.
  1612. parlament francuski, który w czasie oblężenia Paryża obradował w Bordeaux, przeniósł się 20 marca 1871 do Wersalu.
  1613. «Charivari» (franc., tyle, co: kocia muzyka), tytuł ilustrowanego pisma satyrycznego, które wychodziło w Paryżu od r. 1832.
  1614. Publikujący niniejsze pismo gdyby przeciwnego był zdania — toć określić lub zaprotestować może w dopisku, jak ja tu nadmieniam ten dopisek. (P. P.).
  1615. Jest to przekład z oryginału francuskiego. Tekst francuski ogłosił z autografu Miriam w VIII tomie «Chimery».
  1616. prawo indywidualne — prawo jednostki wobec związku społecznego, do którego należy.
  1617. uniwersalność (łac.) — powszechność.
  1618. strategicznie (gr.) — tu: ze stanowiska wojskowego, po wojskowemu.
  1619. heroizm (gr.) — bohaterstwo.
  1620. sankcja (łac.), uświęcenie, uprawnienie.
  1621. manifestacja (łac.), zbiorowe ujawnienie czegoś.
  1622. t. j. polegająca na mechanicznej wprawie.
  1623. dualizm (łac.), przyjmowanie jako zasady naukowej istnienia dwu niemożliwych do zjednoczenia pierwiastków (np. dobra i zła).
  1624. oponent (łac), przedstawiciel poglądów, niezgodnych z naszemi, przeciwnik w sporze naukowym.
  1625. paljatywy (łac.) — półśrodki.
  1626. Pausanias, grecki podróżnik i historyk z II wieku po Chr.
  1627. Natura publikacji rękopisów polskich pociąga za sobą przypiski, w miarę zalegań wciąż rosnące i powoli wyrównać mogące samejże tekstu obszerności. Kiedy się pisało o godzinie otworzenia archiwów ziemi kopalnej, nie było jeszcze odkryć, które nareszcie zaczyna się uznawać. Pięć cmentarzysk przedchrześcijańskich w Polsce zachodnio-południowej poruszono. Ze zdania sprawy atoli wiele jeszcze doczytać się nie można, z tej przyczyny, z jakiej na innem miejscu publicznie mówiłem był:
    Cóż Grek w Tartarji znajdzie, jeśli, jak Grek szuka?...
    I dalej w tejże rzeczy:
    Swoja własna metoda jest piętnem własności,
    Nic bez niej mieć nie można, nawet dziadów kości.
    Hrabia Zawisza utrzymuje, iż znalezione starożytności (które są wszystkie z żelaza) oznaczają epokę bronzową z tej przyczyny, iż archeologowie innych narodów, gdzie bronz był w używaniu pierwotnem, utworzyli epokę bronzu. Podobnież jest wystosowane i całe sprawozdanie odkryć, które jednakże zasługują na uznanie pracy i starań tak Zawiszy, jak wszystkich innych członków ekspedycji. Tylko mówi się, iż tym sposobem tłumaczenia wszystkiego z obcej Minerwy na swoją i bez żadnej własnej twórczości niepodobna będzie nigdy nic znaleźć.
    Tak samo wątpię bardzo czy «palafit» znaleziony jest palafitem, lubo nie wątpię, że to jest mieszkanie i zamek nadwodny. Rzecz, o której w przypisku za długo pisać. Więc powiedziałbym, gdybym ufał, że to się może na co przydać. Nietylko całe karty historji, ale kapitały w złocie, srebrze i w skarbach leżą w Polsce i można ołówkiem na karcie narysować nie miejsca same, ale regjon, w którym spoczywają. Lecz w Polsce tylko jedna arcycieniutka warstewka ziemi bywa poruszana pługiem i niejako oblizana zwierzchu. A to nie na samem polu agrykultury, lecz i na innych niwach nieinaczej jest. (P. A. 1874).
  1628. = (franc.) okrzyk, który wydawano przy chwytaniu kogoś.
  1629. Bóg tego chce.
  1630. = (franc.) Strach szedł przed nimi i ujarzmiał jeszcze przed ich przybyciem.
  1631. Zgóry.
  1632. Pozostawić coś «na zjedzenie myszom», to jest porzucić na ustroni i opuścić. (P. A.).
  1633. Umiejętność mowy jest najmłodszą z nauk, albowiem dopiero kilkadziesiąt lat licząca, ale w postępach swych może najszybszą. Wynika z tego, że należy się jej albo równie szybka poręka wydawnictwa i ruchu umysłowego, albo spóźniane lecz przytomne rektyfikacje. Co do glossolalji, żaden filolog (oprócz C. N.) nie podnosił jeszcze tej kwestji w Europie. Co do formy litanji, którą tenże za jeden z perjodów glossolalji okazuje, nie jest dotąd jasne, czyli to forma, za czasu pierwszego najścia Tatarów, gdzieś śród chroniących się i zmodlonych utworzoną i wyłkaną poczęła się, a dobrze później w obleganym Wiedniu austriackim wybrzmiewała, czyli, jak mniemają inni, niemniej pod ogólnym ciosem i pod przewodnictwem świętego Mamerta we Wiedniu Delfińskim (Vienne en Dauphiné) wygłaszana poczęła być. Archeologiczna ta wątpliwość nie odmienia natury źródła, w każdym razie albowiem litanja ze zbiorowej glossolalji poczęła się. (P. A.).
  1634. epifajna (grec.) — dosłownie: jawienie się; pojawienie się Pana trzem królom (stąd i świeto «Trzech Króli» nazywano epifanją.
  1635. «Postęp twórstwa warunkuje się postępem czytelnictwa». Patrz wyżej, we Wstępie. (P. A.).
  1636. «Jest to, zaiste, że zupełnie nowy wynalazek, za cel mający... wyniszczać poczucie istotnych potrzeb umysłowych...» (Patrz wyżej we Wstępie). (P. A.)
  1637. absurdum (łac.), głupstwo, niedorzeczność.
  1638. I uczony Arystoteles podziela to dogmatyczne filozofów uznanie, że filozofji celem jest uszczęśliwienie moralne człowieka, — dodaje wszelako dwa jeszcze warunki, to jest, ażeby człowiek był urodziwym i posiadał majątek (sic). — Jest to jeden z powodów, dla których mędrca tego policzamy do nowszego okresu. (P. P.).
  1639. Tales z Miletu, współczesny Solona (VI w. przed Chr.) jeden z siedmiu mędrców, pierwszy filozof grecki.
  1640. Ajschylos (525—456 przed Chr.), tragedjopisarz grecki.
  1641. Dla tak różnowzględnych przyczyn szkoły filozoficzne brały nazwy swoje, iż nie można wiele się na tem opierać. Np. szkoła efeacka (Veliacka) dlatego, iż w mieście Verlia trzech się filozofów narodziło było; — szkoła eliocka (Phedona), która, przeniósłszy mieszkanie do Eretry, zowie się i eretrjacką... Pojmujemy nazwę szkoły jońskiej dla wielkiej doniosłości żywiołu jośniego — ale czy naonczas cała umysłowa Grecja nie była jońską?... Szkoła italska jest tak dalece szkołą samej wielkiej osobistości Pitagora, iż po śmierci jego wyprzedaje się z rękopisów za pieniądze... i to platońska akademja zyskuje na owej pozgonnej likwidacji. (P. P.).
  1642. Godziłoby się zapytać czynnego generała, doświadczonego kapitana okrętu, biegłoego człowieka stanu, do ila oni w głównych i stanowczych działaniach swoich opierali się na bystrem à peu près, a o ile na systematycznem działaniu? (P. P.).
  1643. sanskrycka literatura — literatura Indyj starożytnych; tu prawdopodobnie autor ma na myśli t. zw. literaturę wedyjską, której czas powstania przypada (najprawdopodobniej) na okres od początków II do połowy I tysiąclecia przed Chr.
  1644. księgi zendyjskie — t. zw. Zendawesta czyli święta księga dawnych Persów, zawierąjaca doktrynę Zoroastra. Zendami nazywano potomków dawnych Persów, mian. Parsów i Gwebrów.
  1645. mowa o biblji.
  1646. mandaryn (staroindyjs.) — wysoki urzędnik i zarazem uczony chiński.
  1647. Czytelnictwo opieszałe bywa naglonem napisami wykrzyknikowemi na rogach ulic: «Czytajcie to a to!!», przyczem rodzaj ręki z palcem, wskazującym ów nakaz w rysunku kolosalnym... rodzaj pięści ściśniętej... «Czytajcież!! Ten albo ów nowy romans!» (P. P.).
  1648. architektonika (grec.) — sztuka i umiejętność łączenia poszczególnych części budowli w harmonijną całość; tu przenośnie.
  1649. Na pytania te z zupełną prostotą gotowi jesteśmy odpowiedzieć i poniekąd, dla umiejętnie czytających, odpowiadamy na nie w ciągu niniejszego tekstu. (P. P.).
  1650. parabaza (grec.) w komedji starogreckiej przemowa przywódcy chóru w imieniu autora do publiczności, nie wiążąca się z treścią sztuki, a stanowiąca zwykle satyrę polityczną; tu przenośnie: ustęp wtrącony.
  1651. Karol Montesquieu (1689—1755), francuski pisarz filozoficzno-połityczny.
  1652. semipsychologja — półpsychologja.
  1653. egzegeza (gr.), wyjaśnianie tekstu.
  1654. Głosi się wprawdzie, iż Pitagoras względem uczniów swoich używał słowa-władzy mistrzowskiego, co śród kilkuset osób razem żyjących mogło miewać swoje administracyjne zastosowanie. — Lecz tego inaczej u «przyjaciela mądrości» brać nie można. Mowa zaś jest o przystępujących do pitagorejskiej inicjacji, nie o spółzamieszkałych. (P. P.).
  1655. dyscyplina (łac.), rygor, surowość, nauka.
  1656. misterjum (gr.), tajemnica.
  1657. Podobno dopiero za panowania Ozjasa stanowi się epoka istotnej jawności proroctw przez odezwy zupełnie publiczne i przez pismo. Uprzednia zatem epoka nie taką samą musiała być. (P. P.).
  1658. dykcjonarz (nowołac.), słownik.
  1659. furja (łac.) profetycka (gr.), szał proroczy.
  1660. Meton Ateńczyk (żył około 430 r. przed Chr.), twórca rachuby czasu.
  1661. Złota liczba (łac. numerus aureus), cyfra, wskazująca, którym z rzędu jest jakiś rok w dziewiętnastoletnim cyklu księżycowym, po którym rozmaite fazy księżyca przypadają znowu na te same, co przedtem, dni roku słonecznego.
  1662. Cyganie bardzo się kryją ze swemi rzeczywiście starożytnemi tradycjami, a te w zrubasznionych wielce formach i szczupło u nich znajdują się; lecz, gdy z jednej wsi byli gwałtownie wyganiani i gdy ogniska zalano im, stara, drżąca cyganka powróciła, wzięła zimny jeden węgielek i schowała go w swoje napierśne odzienie. Kmieć sędziwy, to widząc, rzekł: «Trzeba niezbyt twardo ludzi tych wydalać, bo mogą być pożary w okolicy...» (P. P.).
  1663. lakonizm (grec.), styl zwięzły a jędrny, «lakoniczny», tj. taki, jakim odznaczali się mieszkańcy dawnej Lakonji w Grecji.
  1664. fascykuł (łac.) — zeszyt, część dzieła, wydawanego częściami; tu: artykuł, rozprawa, broszura.
  1665. personalizm (nowołac.), wysuwanie pierwszy swojej osoby, miłość własna.
  1666. asymilacja (łac.) — upodobnienie się.
  1667. intuityczny — pochodzący z intuicji, tj. z przeczucia lub odgadnięcia, bez drugiego badania.
  1668. Konfucjusz — chiński myśliciel i twórca systemu religijnego (551-478 przed Chr.).
  1669. legendowi muzycy i poeci greccy.
  1670. Hezjod (żył w VIII w. przed Chr.), najdawniejszy z wielkich poetów greckich.
  1671. Pindar (522-448 przed Chr.), liryk grecki.
  1672. atrybucja (łac.) — przynależne komuś lub czemuś prawo.
  1673. sukcesja (łac.) — następstwo.
  1674. procesja (łac.) — postępowanie naprzód.
  1675. inwokacja (łac.) — wzywanie (na pomoc, szczególnie bóstwa).
  1676. «orfeikami» nazywano w dawnej Grecji poetów mistyczno-religijnych.
  1677. prawo dwunastu tablic — prawo, wyryte (w r. 450 przed (Chr.) na 12 bronzowych tablicach; pierwsze ustawy pisane rzymskie.
  1678. decemwirowie (łac.) — «dziesięciu mężów», mianowanych w połowie w. V przed Chr. dla stworzenia ustawodawstwa; ich dziełem było owych 12 tablic.
  1679. oralny (łac.) — ustny.
  1680. georgiki (łac.) — poematy treści opisowo-dydaktycznej, opiewające rolnictwo i zajęcia gospodarskie.
  1681. nazwa satyry pochodzi od łac. lanx satura «misa z tem i owem (jedzeniem mieszanem)»; pierwotnie bowiem były to poematy treści mieszanej, dopiero później nabrały charakteru wyraźnie wyśmiewającego czy ośmieszającego.
  1682. perturbacja (łac.) — zaburzenie, zamieszanie, zamieszka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.